alien231

  • Dokumenty8 931
  • Odsłony450 924
  • Obserwuję281
  • Rozmiar dokumentów21.6 GB
  • Ilość pobrań374 105

C.J. Cherryh - Wojny Kompanii 06 - Punkt potrójny

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

C.J. Cherryh - Wojny Kompanii 06 - Punkt potrójny.pdf

alien231 EBooki C CH. CHERYH C.J.
Użytkownik alien231 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 322 stron)

C. J. CHERRYH PUNKT POTRÓJNY Rok 2379 Przełożył: Jarosław Cieśla

1 ROZDZIAŁ PIERWSZY 1. Sen o przejściu pomiędzy różnymi formami energii powyżej granicy ustalonej przez Einsteina. Sen o sztormie fazowym prześlizgującym się obok wszystkiego, czego nie może ogarnąć – do chwili, gdy burza zacznie spadać w dół, w dół najbliższej studni grawitacyjnej... W tym przypadku jest to E. Eridani, Viking, Unia, powiązania z Pell, po stronie Sojuszu. Stocznie i przemysł. Handel. Górnictwo. Wodór lśni w dziobowych dyszach. Statek nurkuje w termonuklearne piekło. Pole zmienia kształt. Prawie. Raz. Drugi. Zmienia się w Sprite’a, kierującego się ku strefie zamieszkanej. Pierścień rusza. Ciało opada na materac. Oddechy odmierzają teraz czas Vikinga, dziesięć, piętnaście na ustaloną drganiami atomów cezu minutę. Serce defibryluje i łapie rytm. Prawa ręka po omacku szuka pakietu odżywczego, lewa kiwa się niezdarnie, raz po raz usiłując wyciągnąć tabletkę. Trafienie dłonią do ust jest kolejnym trudnym zadaniem z celowania. * * * Cholernie paskudne to schodzenie w dół. Lecz jeśli człowiek leży bardzo, bardzo spokojnie przez kilka minut, a na taki luksus może pozwolić sobie technik nie mający wachty, odkryje, że czuje się o wiele lepiej, dużo bardziej skłonny do połknięcia tego wszystkiego. A Tom Hawkins, lat dwadzieścia trzy, przeżył już prawie dwieście takich wejść do układów słonecznych, kilka jeszcze przed urodzeniem. W tym wieku był już weteranem Handlu, kręgu Fargone-Voyager-Mariner-Cyteen, po którym wędrował Sprite. Vikinga widział ostatni raz bardzo dawno temu – w zagubionym w dylatacji czasu dzieciństwie, zaś Viking widział jego jeszcze o wiele dawniej.

2 To były straszne dni, rejsy, w których wchodziło się do portu, a inne statki mówiły ci, że jeśli będziesz realizować swój plan, toś wariat... nawet będąc dzieckiem dostrzegało się niepokój wśród starszych i słyszało plotki. Nawet dzieci wiedziały, który rejs był niebezpieczny i słyszały – choć dorośli byli pewni, że pozostają poza zasięgiem głosu – o statkach ginących w rajdach mazianowców. Teraz Mariner został już odbudowany, nowoczesny i lśniący świeżością. Piraci już praktycznie się nie pokazywali. Układ Pell na nowo podjął swą rolę wrót do starożytnej Ziemi i handlu jej artykułami luksusowymi. Podpisał z Cyteen długo negocjowany traktat handlowy ostatecznie zamykający sprawę Ukrytych Gwiazd. Na mocy tego porozumienia Pell zrezygnował z roszczeń do Vikinga i zgodził się na obniżenie myta wobec transportowców odbywających rejsy z Vikinga na Marinera, promując w ten sposób wymianę towarową tego pierwszego, któiy oprócz maszyn, surowców i miejsc mieszkalnych dla przewoźników odbywających długie rejsy, niewiele miał do zaoferowania. Lecz – co dla przemytników było złą wiadomością – dzięki podpisaniu traktatu Viking stał się wolnym portem, unijnym ze względu na rząd, wolnocłowym dla towarów z Ziemi dostarczanych przez Pell oraz dla pewnych towarów Unii przywożonych z innych portów. To znakomity interes dla z trudem wiążącego koniec z końcem Vikinga, powiedział Mischa-kapitan-sir, kiedy dostali ten lukratywny kontrakt rządowy. A jeszcze lepszy dla nich – Sprite nie miał ogrzewanych ładowni i tylko kilka statków jego klasy trafiło na loterię kontraktów rządowych – choć Rodzina z początku wcale nie była nawet zgodna czy przyjąć ofertę. Z niechęcią patrzyli na konieczność przerwania rutyny i nieuchronną tęsknotę za częstymi spotkaniami z wieloletnimi przyjaciółmi z Polly i Surinamu. Jednak liczby pokazały im, w jaki sposób wrócą do pętli, do stałych partnerów handlowych – dwa mające bardzo mały margines czasowy tranzyty pomiędzy Vikingiem i Marinerem – i będą spotykali się z Polly oraz Surinamem w ich powrotnej drodze z Zewnętrznej Stacji Cyteen, w każdy co drugi rok pokładowy robiąc pętlę do Fargone, zakreślając dosłownie ósemkę w towarzystwie Bolivara i Luiz-Romneyów, którzy tak samo pragnęli kontraktu i mieli dokładnie te same obiekcje. Sprite i Bolivar, pracując razem i trzymając się rozkładu lotów, mogły całkowicie legalnie dokonać tego samego, co ogromne statki wielofunkcyjne. Nie było to więc pożegnanie na zawsze ze starymi przyjaciółmi, kochankami spoza pokładu i ulubionymi miejscami spotkań – tylko konieczność poczekania na to troszkę. I powitanie Vikinga. Ostatni raz był tu mając sześć lat – gdy nieprzewidziany długi postój pozwolił na bardzo rzadką frajdę: średnie i starsze dzieciaki z przedszkola mogły zejść z pokładu, przez luk do doku. W tamtych groźnych czasach odbyło się to pod czujną ochroną uzbrojonych dorosłych.

3 Robiło to wrażenie – eskorta wujków, ciotek i mam z pistoletami na biodrach, pierwszy, w krótkim życiu urodzonego na statku, widok doku stacji; wspomnienie zimna, parujących oddechów; zbrązowiały metal i maszynerie, o których dorośli mówili, że mogłyby porwać zbłąkane dziecko i przerobić na rybne paluszki sprzedawane na Vikingu. Mając sześć lat wierzył w to bez zastrzeżeń, miał nawet poważne podejrzenia, że dwóch jego kuzynów, znajdujących się w grupie, wepchnie go do tych maszyn, trzymał się więc kurczowo linki przewodnika, rozglądając się ciekawie na wszystkie strony, lecz jednocześnie bardzo czujnie wypatrując podstępnego ataku ze strony kuzynów lub robotów ładunkowych. Magazyny, ciągnący się w dal ciąg magazynów, olbrzymie pojemniki czekające na załadunek, to pamiętał: automaty, z których dostali napoje i chipsy – kiepskie chipsy, ale dotychczas nigdy nie widzieli jedzenia wypadającego z maszyny, to było cudowne. Pamiętał długi. ciąg barów, niedozwolonych dla niepełnoletnich, ale dorośli pozwolili im zajrzeć do jednego z nich, ciemnego, hałaśliwego i pełnego ludzi, którzy zamarli z drinkami w dłoniach na widok dzieci, gapiąc się na nie nieruchomo... chwila zatrzymana w chłopięcych wspomnieniach. Wszystko to działo się trzydzieści lat temu, według czasu stacji. On przeżywał własne, biologiczne lata według czasu pokładowego. Arbitralność zewnętrznego czasu wprawiała go w zakłopotanie, kiedy miał sześć lat – wciąż jeszcze, choć żył i pracował posługując się komputerami i liczbami, wpadał w ten dziecięcy, błędny osąd, kiedy usiłował poczuć jak to jest, że według ludzi na zewnątrz przeżył, jak twierdzili, już prawie czterdzieści lat. Lecz to miało znaczenie tylko dla historii. W czasie tamtej wycieczki miał sześć lat, nie dziesięć – umysłowo i ciałem, ogromna różnica, lecz oficerowie stacji zawsze żądali wpisywania do papierów dat uniwersalnych Dla mieszkańców statków liczyły się lata biologiczne, które można było łatwo znaleźć w zapisach medycznych; komputery obliczały je na podstawie tego, gdzie się było, co przewoził statek i starannie pilnowały całego życia, niezależnie od czasu, jaki zajmowało jakiejś starej planecie okrążenie swojego słońca. Statek był światem człowieka. Statek oznaczał czterysta szesnaście osób w rodzinie, kuzynów, wujów i ciotek, wszyscy byli Hawkinsami, co do jednego. Na pokładzie jesteśmy tylko My, to miejsce gdzie się rodzi, gdzie dostaje się swój udział wraz z wolnością wiecznego wędrowania statkiem – kilka tygodni w jakimś porcie a potem w drogę, do widzenia, zobaczymy się za następną turą albo nigdy. Próżniowcy nigdy nie uważali niczego za pewne. Zawsze mówiło się "jeżeli", plany zmieniały się, statki wędrowały tam, gdzie trwał handel. Sprite miał dwieście pokładowych lat. Był nieduży. Nie tak stały jak Dublin czy Koniec Skończoności. Nie cieszył się jakąś szczególną sławą, żadnych długich przelotów, żadnej godnej zapamiętania akcji w czasie wojny, zwykły, lekko uzbrojony, ciężko pracujący transportowiec, przewożący bezustannie towary i

4 podtrzymujący puls cywilizacji – kiedy zawijał do portu i informacje z poprzedniej przystani przepływały z jego komputerów do systemów w doku. Dane o bankach, sprawozdania giełdowe, rozliczenia handlowe, ewidencja zgonów i narodzin, książki, rozrywka, wiadomości, wynalazki przenoszone w sieci gwiazd. Za transport części tych wieści płacono mu, część stanowiła informację publiczną, której bezpłatne przekazywanie z portu do portu było obowiązkiem wszystkich statków. Na Vikingu Sprite miał pobrać informacje, których od lat nie otrzymywał z pierwszej ręki, dane o przestrzeni w okolicy Ziemi i Sojuszu Kupców, a przynajmniej takie, które w tym dziwnym, nowym czasie pokoju zdecydowano się wypuścić stąd na stronę Unii. Spodziewana masa danych oznaczała, że chcąc jak najlepiej ją wykorzystać, Sprite będzie musiał ciężko się napracować – Wiedza była dla statku równie ważna jak ładunki w lukach. Dla statku walczącego o kontrakty i będącego przynajmniej w większości właścicielem przewożonych towarów wiedza oznaczała zyski, a nawet przetrwanie. Utrzymanie konkurencyjności małej jednostki na rynku, na którym coraz mocniej zaznaczała się tendencja spółek i karteli do kontrolowania handlu i organizowania wszystkiego w korporacje, wymagało solidnego łamania sobie głowy i poważnego zaangażowania komputerów... Jednak kapitan Mischa Hawkins oświadczył, że się nie da: Beyond walczyło w wojnie, żeby pozbyć się pochodzących z Ziemi "szczurów" podgryzających korporacje, a Kupcy przestrzeni nigdy tego nie będą tolerować. Stacje kosmiczne, które zbuntowały się przeciwko kontroli Ziemi mogły sądzić, że same wejdą w tę grę. Lecz jeśli rząd którejś stacji, chcąc konkurować ze statkami Rodzin, które pomagały mu w czasie wojny, budował własne jednostki – wówczas przydarzały im się wypadki, bardzo kosztowne, choć niegroźne dla życia, dopóki się nie wycofały. Jeśli mustrowały załogi, ludzie okazywali się kiepsko wykwalifikowani albo nieodpowiedzialni. Kupieckie Rodziny trzymały w garści handel po obu stronach granicy Sojuszu z Unią, gardząc stałą lojalnością i nie zawahałyby się przed zabójczym dla stacji bojkotem, jeśli któraś z nich znowu spróbowałaby im rozkazywać. Stacje świetnie o tym wiedziały. Na wyższych pokładach panowało w nich lokalne prawo, ale doki i noclegownie miały własne, niepisane kodeksy. Na pokładzie zaś każdego, dowolnego statku, obowiązywały jego wewnętrzne przepisy, niezależnie czy stał w doku, czy przemierzał przestrzeń. Prawo było więc takie samo jak zawsze, jednak dla Thomasa Hawkinsa zejście z pokładu, kiedy w porcie nie ma żadnego znanego statku stanowiło zupełną nowość – prawie tak, jakby robił to po raz pierwszy w życiu, co było oczywistą nieprawdą... krążył samodzielnie po dokach od czasu, gdy skończył osiemnaście pokładowych lat, nigdy nie dostał nożem, nigdy nie wplątał się w nic, z czego nie dałoby się wydobyć perswazją słowną. Najczęściej udawało mu się poderwać jakąś dziewczynę podobnie poszukującą...

5 Zwłaszcza jedną, czarnooką, szelmowską dziewczynę z załogi Polly, co do której nie był pewien, czy stosowała zabezpieczenia, ale skoro uprzedził ją, że sam nie używa niczego, była to już całkowicie sprawa jej i Polly. Człowiek tylko się zastanawiał... czy mógł mieć dziecko na którymś statku... gdzieś... a na pewno nie zdoła się z nią zobaczyć przez dwa lata. Myśli krążyły mu bezładnie w głowie. Znów ześlizgiwał się w sen. W jego pakiecie poskokowym znajdowała się niewielka ilość środków uspokajających, głównie aspiryny. Niewiele trzeba było, żeby po skoku znaleźć się w dołku, a on obejmował dopiero następną wachtę. Wtedy zacznie się ruch. Trzeba sprawdzić mnóstwo wyposażenia. Nawigacja i kwatermistrzostwo ledwie się wyrabiają, jednocześnie załoganci juniorzy odwalają całą rutynową robotę, wszystko co nie jest krytyczne dla funkcjonowania statku, a zawsze jest tego mnóstwo, wszystkie kartoteki, w formie drukowanej i w macierzach pamięciowych... Załadować długie listy, porównać i sprawdzić: jeśli jakiś podprzestrzenny chochlik zniszczył któryś z plików, kopia zapasowa nie będzie już identyczna. Komputery operacyjne sprawdzały się same, doglądane przez techników seniorów. Sprawdzanie tych plików, nie ściąganych regularnie, wykonywali młodsi technicy na terminalach pomocniczych, po cóż innego istniałyby niższe formy życia? Załadować następną listę... Zapisać sprawdzenie... Po drodze skontrolować wszystkie systemy. Dobra okazja, żeby uciąć sobie drzemkę. – Thomas Bowe. Zamrugał. Pomyślał, że mu się to przyśniło. Zamknął oczy. – Thomas Bowe, potwierdzić. Oczy otwarły się. Jakże chciał, żeby tak go nie nazywali. Skarżył się na to. To jeden z jego sztywnych kuzynów, służbista, miał dyżur na mostku. Znał jego głos: Duran T. Hawkins, senior łącznościowiec, który miał głęboko gdzieś jego skargi. Lecz kiedy w końcu mózg mu zaskoczył, wezwanie po nazwisku, tuż po wejściu w system, przestraszyło go – zupełnie jakby – Boże – ktoś zginął przy przejściu? Oficerów juniorów nikt nie wzywał przez komunikator na towarzyską pogawędkę. Stoczył się z koi, ignorując ciężkie pulsowanie w skroniach, oparł się ręką o przeciwległą ścianę, żeby wcisnąć guzik. – Tu Tom B., zgłaszam się.

6 – Thomas B., zameldować się do kapitana na mostek, zadbany, statek jest stabilny, potwierdzić. – Potwierdzam – powiedział i usłyszał kliknięcie komunikatora nie pozostawiające ani chwilki na zadanie jakichś pytań, nie liczyłby też na cierpliwość operatora, gdyby wezwał centralę, nie kiedy Duran siedział przy konsoli. Poza tym oni tam na górze byli naprawdę zajęci – mogli akurat wzywać techników komputerowych z powodu jakiegoś zagrożenia operacyjnego, a w takim wypadku rzeczywiście by im się spieszyło. Serce zaczęło mu walić w głupiej panice, ból w zatokach zaostrzył się, skutek pospiesznego przyjęcia pozycji pionowej, ale nie powiedziano mu "tak jak stoisz", usłyszał "zadbany", co oznaczało, że miał trochę czasu na ogarnięcie się. Czyli na pewno jego matka nie dostała ataku czy czegoś w tym rodzaju. Marie nie miała jeszcze czterdziestki czasu pokładowego – zdrowa jak przysłowiowy koń. Przed skokiem zjedli razem śniadanie, nie pamiętał o czym mówiła. Ale dostawało się wezwanie, kiedy zachorował bliski krewny... A najczęściej kiedy spieprzyło się coś ważnego i chcieli wiedzieć, co się namieszało w systemach, zanim Mischa wyśle winnego na spacer w zimnym kosmosie. Lecz on ostatni raz miał dostęp do głównych pulpitów bardzo dawno temu, zanim jeszcze opuścili Marinera. Był tego absolutnie pewien. Zmysł równowagi nie doszedł jeszcze do siebie. Rozbił sobie łokieć, odsunął drzwi do łazienki – końca kabiny o szerokości dwóch metrów, usytuowanej przy kolistym korytarzu. Popatrzył na swoją zdezorientowaną, wymizerowaną gębę w lustrze, mrużąc oczy w białym blasku automatycznie włączającego się światła. Ściągnął ubranie, dla pośpiechu ustawił prysznic na tryb oszczędny, prześliznął się przez drzwi łazienki, nie tracąc żadnych istotnych części ciała i zamknął oczy, przeczekując trzydziestosekundowy, tryskający ze wszystkich stron prysznic środka myjącego i wody. Krótki, zapierający dech w piersiach impuls podciśnienia odessał wodę. Strzeliło mu od tego nieprzyjemnie w uszach, podrażniony żołądek i migrena też zareagowały niesympatycznie. Lecz zamykając łazienkę był czysty, ogolony i dużo bardziej niż przedtem przypominał istotę rozumną. Szamocząc się, naciągnął świeży kombinezon, przechadzając się, żeby ułożyć buty, próbował przypomnieć sobie, gdzie ma kartę- klucz, cofnął się, znalazł ją na brudnym kombinezonie, przypiął ją jedną ręką, jednocześnie otwierając drzwi na główny korytarz dolnego pokładu. Wyrażenie "statek jest stabilny" oznaczało, że nie należy się spodziewać gwałtownych manewrów wymagających korzystania z uchwytów i lin poręczowych, pobiegł więc po kręgu do windy. Załoganci przemieszczali się we wszystkich kierunkach, podobnie jak on przyspieszając, kiedy musieli przeciąć oś statku. Ktoś na pewno

7 był chory: po dodatniej stronie krzywizny pokładu zobaczył otwarte drzwi oświetlonego lazaretu. Jednak otrzymał wezwanie konkretnie na mostek, do kapitana, tam też musiał pojechać – znalazł windę stojącą bezczynnie na poziomie krawędzi pierścienia, pojechał nią w górę. W czasie jazdy czuł się dużo spokojniejszy, minęło mu roztrzęsienie wywołane skokiem, ocknął się też na dobre – wciąż jednak był napięty, myśli krążyły mu wokół garści domniemywań, podsuwanych przez dotychczasowe doświadczenie życiowe. Winda ze szczękiem wskoczyła w blokadę i wypuściła go w półmrok mostka, pełnego szarego plastiku i komputerowych monitorów. Odwróciły się głowy, kuzyni seniorzy przerwali pracę, kiedy przechodził obok gapili się na niego wzrokiem, jakim odprowadza się ofiary klęsk żywiołowych. Wcale go to nie uspakajało. Lecz już pierwszym spojrzeniem trafił na jedyną osobę z całego kosmosu krewnych, na której mu zależało: jego matka, Marie, stała pośrodku mostka, rozmawiając z Mischą siedzącym przy głównej konsoli. Byli rodzeństwem, Marie najwyraźniej nic nie dolegało – ale co robiła w sterówce w trakcie podejścia do stacji, to już zupełnie inna kwestia. Boże, co przeskrobał, że Mischa ściągnął jego matkę aż z ładowni? – Sir – zameldował się, czując się jak ośmioletni kryminalista. – Ma'am. – Właśnie dostaliśmy schemat stacji. Mischa postukał palcem w ekran, na którym widniał diagram przedstawiający stację Viking i jej doki, taki sam, jaki zewnętrzne boje każdego systemu przekazywały wszystkim przylatującym do niego statkom. Nie bardzo wiedział o co chodzi, w końcu nic sensownego nie mógłby zrobić ani z tym schematem, ani z komputerem go pokazującym. – Corinthian – powiedział Mischa. – Austin Bowe jest w porcie. Poczuł się, jakby dostał w żołądek. Nie potrafił spojrzeć na Marie. Mischa wskazał konkretny dok na schemacie stacji. – Według rozkładu mają wyjść za dziewięć dni, my dokujemy na piętnastodniowy przeładunek, cumujemy jutro rano. Wychodzi na to, że po jego odlocie będziecie mieli całkiem sporo czasu na wszelkie prywatne wycieczki po dokach. Wydaję bezwzględny rozkaz, który dotyczy ciebie Marie, ciebie Tom, a także wszystkich w tej załodze. Żadnego kontaktu, żadnego komunikowania się z Corinthianem w jakikolwiek sposób i w dowolnej formie, chyba że przeze mnie osobiście. Nie możemy sobie pozwolić na kłopoty. Jestem pewien, że Corinthian też ich nie chce. Przysięgam, że w tym przypadku nie będzie żadnej pobłażliwości, Marie. Będąc na kontrakcie rządowym, nie mamy żadnej swobody, nic, zrozumieliście mnie dokładnie?

8 – Absolutnie – odparła Marie. Stanowczo nazbyt radośnie, pomyślał Tom. Spokój Marie wywołał u niego zimne dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. – Było, minęło, oczywiście o ile Austin Bowe nie pokaże się w naszym doku. – Nie podoba mi się twoje podejście, Marie. Jestem na wpół przekonany, że powinienem zatrzymać ciebie, jego i całą załogę na pokładzie do czasu, aż on się stąd wyniesie. A nikt wam nie podziękuje, jeśli będę musiał wydać taki rozkaz. – Ale jak by to wyglądało? Chcesz, żeby na Vikingu gadali, że się go boimy? – Viking, też mi coś. Założę się, że żaden tutejszy stacyjniak nie pamięta tarć pomiędzy nami. – Założę się o tyle samo, że wszystkie statki w dokach pamiętają. – To nasz interes. I to jest interes, Marie. Żadna osobista wendeta któregokolwiek załoganta nie jest warta naruszenia naszej prawnej pozycji i każdy przy zdrowych zmysłach to pojmie. Teraz nie ma Wojny. Ten człowiek jest obecnie kapitanem seniorem. Mówimy tu o narażaniu podstaw naszej egzystencji. – Zgadzam się całkowicie. Nie widzę żadnego problemu. Kłamie jak z nut, pomyślał znów Tom, trzymając ręce splecione za plecami, ze starannie neutralnym wyrazem twarzy. Mischa wiedział, że Marie łże i nie potrafił zmusić jej do walki ze sobą. – Było, minęło, mówisz? Posłuchaj mnie uważnie, Marie. Ty też, Tom. Oboje wbijcie to sobie do głów, iż rządowy kontrakt i rządowe ładunki oznaczają, że dostaliśmy zezwolenia, specjalne stawki, pierwsi znaleźliśmy się w porcie, o który przez dwadzieścia lat toczyły się negocjacje i Rada Handlowa nie będzie zwracała najmniejszej uwagi na usprawiedliwienia. Reszta Rodziny też nie. – Jesteśmy na samym środku mostka, Mischa, dlaczego by nie włączyć kanału ogólnego, żeby cała Rodzina słyszała naszą rozmowę? Może dzieciaki pod klucz, głowy w piasek i ukryjemy się na pokładzie naszego statku do czasu aż Corinthian odleci? Wiadomo, że nie zdołamy się obronić. Gwałt to takie milutkie doświadczenie, jeśli tylko paść na grzbiecik i czerpać z niego uciechę. Boże, nie wierzę, że to wszystko usłyszałam! – Uspokój się, Marie! – Zrobię, co do mnie należy, Mischa! Nie będę kiblowała na tym statku. Nie będę się ukrywała. Ja nie popełniłam żadnego przestępstwa. To nie ja gwałciłam, jeśli przypadkiem zrozumiałeś coś na opak tam, na Marinerze, my nie musimy się niczego wstydzić! Jeśli Corinthian chce kłopotów, mogą tu przyjść i ich poszukać. Jeśli nie...

9 – Jeśli nie?.. Wokół panowała cisza. Tom stał, przypominając sobie, że trzeba oddychać, całe ciało mu zadygotało, gdy usłyszał spokojny, rozsądny głos Marie: – Ja wykonam swoją robotę, Mischa. Nie jestem wariatką. – Zrób to, Marie – odparł jej kapitan – cholernie dobrze ci radzę i nic więcej. Dotyczy to wszystkich członków tej załogi. Marie wyszła. Siostra kapitana, oficer ładunkowy, Marie Kirgov Hawkins, rzuciła dowódcy wyzwanie, by zamknął ją w kwaterze na czas postoju – i na oczach całej wachty spokojnie opuściła pomieszczenie. Mischa prawdopodobnie mógł rozegrać to lepiej – lecz nigdy nie było wiadomo, jak Marie się zachowa. Mógł być nieco mniej surowy dla niej – ale skłamała mu mówiąc, że wszystko związane z tamtym statkiem było, minęło. Łgała w żywe oczy, a jej brat, z pozycji dowódcy statku, ustanowił prawo. Wyznaczył granicę, której Marie Hawkins nie powinna przekraczać – a takie posunięcie wobec niej było grubym błędem, i to kiedy miała dobry dzień. – Czy mogę odejść, sir? – spytał jej syn, najspokojniej jak potrafił. – Chcę cię widzieć w moim biurze. Za godzinę. Teraz mam pełne ręce roboty. Zostaw swoją matkę w spokoju. Nie potrzebujesz jej rad. Słyszałeś, Thomas? – Tak jest, sir. Przynajmniej w wieku dwudziestu trzech lat wyrósł z "chłopcze". Inni wujowie potrafili zwrócić się "synu" do potomka swej siostry. Mischa nigdy. Zawsze mówił: "twoja matka", kiedy odcinał się od niej, "Marie", jeśli się zgadzali oraz "Thomas", kiedy to jego zachowanie podawane było w wątpliwość. – Tak jest, sir. Słyszałem. – Odmaszerować – Mischa odprawił go ruchem dłoni. Wrócił do windy. Głowy odwracały się pospiesznie, z powrotem ku obowiązkom, za wyjątkiem kuzynów seniorów, którzy przyglądali mu się badawczo, najprawdopodobniej zastanawiając się czy Thomas Bowe-Hawkins naprawdę był członkiem Rodziny Hawkinsów, czy też, z powodu tego statku cumującego w doku Vikinga, zrobi coś śmiertelnie głupiego. – Synu... Sąja. Szef techników. Też obrzuciła go ostrzegawczym spojrzeniem, obracając się w tym celu na fotelu.

10 Lecz Saja miała teraz wachtę i nie mogła się stąd ruszyć, więc tego kazania mógł uniknąć, choć niewątpliwie wolałby jej napomnienia niż kapitańskie. Winda podjechała z dołu, gdzie Marie ją zostawiła. Wdusił przycisk w dół w nadziei, że matka poszła do swojego biura i zniknęła z korytarza. Po czymś takim będzie pracować non stop i niech Bóg ma w swojej opiece każdego z Rodziny, kto tam wejdzie. Znał jej humory: pracowała, kiedy była wściekła, pracowała, kiedy była zdenerwowana. Kiedy miała odpowiedni nastrój, potrafiła znienacka wstać w środku nocy, pójść do biura i spędzić tam bez przerwy trzydzieści sześć godzin, czterdzieści, pięćdziesiąt. Za żadne skarby nie chciałby się teraz znaleźć w jej pobliżu. Winda zatrzymała się. Drzwi stanęły otworem. Marie czekała na niego na dolnym pokładzie, oparta o przeciwległą ścianę, z zaplecionymi rękami. – Co mu powiedziałeś? – Nic, przysięgam. Zupełnie nic. Kiedy Marie kogoś nie lubiła, jej szare oczy, podkreślone czarnym ołówkiem tak jak brwi, były zimne, lodowate niczym jądro księżyca. W gruncie rzeczy nie zawsze lubiła swojego syna. Niewątpliwie myślała o Corinthianie, może zamiast jego twarzy widząc oblicze Bowe'a... nie miał pojęcia. Nigdy tego nie wiedział. W tym cała sprawa. Czyli teraz Austin Bowe był dowódcą Corinthiana. Mischa i Marie byli lepiej poinformowani dzięki kontaktom w dokach, którymi on nie dysponował, wyraźnie to było widać. – Wykonałam swoją robotę – warknęła Marie. – Pracowałam dla tego statku. Co on sobie myśli, tak wzywać mnie na mostek, na oczach całej załogi? – Sądzę, że po prostu chciał, żebyś się dowiedziała, zanim wieść się rozejdzie... nie mógł zostawić... – Mógł, do cholery! Akurat, jakby nie mógł, psiakrew, skorzystać z interkomu! Wstawaj, Marie, och, a tak przy okazji, Marie, czy mogłabyś wpaść tu na górę? Niech go szlag! – Przykro mi. Kiedy się wściekała, tylko tyle można było bezpiecznie powiedzieć. W korytarzu, koło izby chorych, zgromadzili się nastoletni kuzyni. Prawdopodobnie szok, jakiś durny młodzik oszukiwał z pakietem odżywczym. Każdy dorastający dzieciak uważał, że wie, ile mu wystarczy – przynajmniej raz w życiu. – Mischa będzie z tobą rozmawiał – ciągnęła Marie. – Wiem, jak działa. Będzie ci wyliczał wszystkie racjonalne powody, dla których biednej Marie nie można zaufać na zewnątrz. Biedna Marie zbyt kieruje się emocjami, żeby wykonywać swoją

11 pracę. Marie, zgwałcona i pobita, że mało jej szlag nie trafił; podczas gdy jej mamusia i braciszek przeżywali rozterki, jak prawo stacji potraktuje pójście na skurwysyna, który to zrobił, z hakiem ładunkowym, bo biedna Marie nigdy sobie z tym nie poradziła. Postanowiłam urodzić ciebie, bo to ja decyduję o tym, co mi się przytrafia, a Mischa nie wierzy, że biedna Marie potrafi radzić sobie z własnym, przeklętym życiem! Cóż, biedna Marie zamierza udać się do biura i przestudiować notowania rynkowe, żeby sprawdzić, czy nie znajdzie się sposób, żeby legalnie dopieprzyć finansom statku Austina Bowe'a, bo to jej działka! Tak więc kiedy drogi Mischa cię wezwie i dla dobra statku każe ci szpiegować biedną Marie, będziesz wiedział, co mu odpowiedzieć. – Chce się ze mną widzieć. – Jak mogłabym tego nie zgadnąć? Powiedz mu, żeby... – przerwała, gwałtownie zaciskając usta. – Nie, powiedz mu co chcesz. Ale ja nie jestem wariatką. Nie mam obsesji. Macierzyństwo mi nie leży, zawsze to jasno mówiłam, ale okazało się, że jesteś całkiem w porządku. Sięgnęła – kiedy był nastolatkiem wzdrygnąłby się – do kosmyka włosów, z którym walczyła przez całe jego życie. Odsunęła mu go z oczu. Opadł z powrotem. – Przekaż Mischy, że jest osłem, i że ja to powiedziałam. Bardzo dawno temu kazałam ci zabić tego sukinsyna, który cię spłodził. To był kiepski okres, zgoda? Popełniłam trochę błędów. Ale okazałeś się całkiem w porządku. Marie przyznała to po raz pierwszy. Skomplementowała go, uczepił się tego nie mając właściwie pojęcia, na ile poważnie mówiła – jak głupiec; wrzucił ten fakt w to malutkie, miękkie miejsce, które wciąż zwał mamą, wiedząc przy tym, że spośród wszystkich ludzi Marie miała najmniejsze szanse doświadczyć przypływu matczynych uczuć. Miała absolutną rację. To jej nie leżało – choć miewała dobre momenty. Było ich dość, żeby uwierzyć, że może coś w niej tkwi; dość, żeby pragnąć o wiele więcej niż kiedykolwiek zamierzała dać; czasem dość, żeby wywołać poczucie, że prawie osiągnęło się coś, z czym wszyscy inni się rodzili. Odeszła, kierując się do swojego biura. Z ogólnego komunikatora dobiegło głośne polecenie, że wszyscy juniorzy mają uważać z pakietami odżywczymi i uczciwie przyjmować otrzymane dawki. Łatwo było zgadnąć. Jakiś dzieciak w izbie chorych miał skurcze mięśni i dodatkowo wrażenie, że ból głowy za chwilę go zabije. Zawsze kolejne pokolenie głupców zastępuje poprzednie. Zawsze ci nie dowierzający ostrzeżeniom albo nie czytający etykiet. Zamieniłby się z tym dzieciakiem – wszystko, byle nie musieć pokazywać się w biurze Mischy i wysłuchiwać jego narzekań na Marie. Kapitan nie mógł kazać jej siąść i zamknąć się. Thomas nie bardzo wiedział, jaki był tego konkretny powód.

12 Lecz coś, co matka powiedziała parę chwil temu, o matce i bracie czekających na reakcję stacyjnego wymiaru sprawiedliwości, stanowiło kolejną kostkę do mozaiki składanej przez lata, z kawałków prawdy i fałszu. Poskładać kawałki, uzyskać rezultat, ale za żadne skarby nie pytać Marie za dokładnie, bo nigdy nie dowie się prawdy . Czasem trafiała się niechciana reakcja. Jego nerwy wciąż reagowały niespokojnie na tony pobrzmiewające w głosie Marie, niuanse jej wyrazu twarzy. Czasem atakowała i nikt nie wiedział dlaczego. Nie za dobra była z niej matka – chociaż lubił ją przez większość czasu. Czasami przyznawał, że ją kocha, a przynajmniej igrał z taką myślą, ponieważ nie było nikogo innego. Babka umarła na Marinerze. Pamiętał ją tylko jako niewyraźny zarys twarzy, ciepłe objęcia, kolana do siedzenia. Saja... Saja stając po jego stronie, rozwiązywała problem kadrowy. A Mischa... Właśnie, Mischa. 2. – Jak twoja matka radzi sobie z tą sytuacją? – zapytał siedzący za biurkiem Mischa, odchylając się na oparcie fotela. To był podstęp i to grubymi nićmi szyty. Mischa, monitorowałeś dolny korytarz? Szpiegowałeś człowieka z własnej załogi, w dodatku krewnego? – Nie wiem, sir. Rozmawialiśmy. Chciała tego. – Chciała – Mischa najwyraźniej w to nie wierzył, wpatrywał się w niego przez kilka sekund. – Nie wiem, jak szczegółowo ci opowiadała... Bardzo. Stanowczo za bardzo, wcale nie miał ochoty na powtórkę w wykonaniu Mischy, jednak przez ostatnią godzinę tylko słuchając, wyłapał jedną czy dwie informacje, a tu wyczuwał niewielką szansę na jakieś następne okruchy. Wzruszył ramionami, zmusił się do pozornego spokoju i czekał. – Zawinęliśmy na Marinera – powiedział Mischa. – Tak jak i teraz, Corinthian stał w doku. Dziesięć innych statków. Był sam środek wojny, stacje trzęsły się ze strachu, nigdy się nie wiedziało, po której stronie jest sąsiedni statek. Corinthian był szczególnie podejrzany. Mnóstwo pieniędzy, załoga przepuszczała je masowo. Statek śmierdział zaprzedaniem się mazianowcom, ale nie było na to żadnych dowodów. Byliśmy wobec nich bardzo ostrożni. A moja siostra... – Mischa kiwnął się razem z fotelem, skrzywiony, przyglądał się rozmówcy przez chwilę. – Austin Bowe to drań. Przyznaję. Marie miała siedemnaście lat, słodkie, szczęśliwe dziecko. W tamtych czasach nikt nie miał żadnej pewności, kto jest uczciwy a kto nie. Trzymało się blisko krewnych i w noclegowniach nie gadało się z obcymi o wszystkim, co się wiedziało. Taka wówczas panowała atmosfera. Ona zaś po raz pierwszy szwendała się po dokach, wcale niepewna, że to zrobi, ale szukała okazji.

13 "Trzymaj się Rodziny", powiedziała jej mama. "Kuzyni ci wystarczą". Dwa statki w porcie znaliśmy naprawdę dobrze. Spróbowaliśmy – Saja i ja – spiknąć ją z naprawdę sympatycznym chłopakiem z Madrigala. Zaaranżowaliśmy spotkanie, chcieliśmy pogadać w barze z paroma osobami z ich załogi, ale Marie nam zwiała. Nie poszła z nami, o nie. Czekaliśmy. Wypiliśmy po drinku, po dwa. Marie znała nazwę baru, miała przy sobie komunikator, nie odpowiadała na wezwania. Zaczynałem się denerwować, byłem głupi – Saja wciąż domagała się powrotu na pokład, domyśliłem się, że Marie robi to, co dokładnie zrobiła, nie poszłaby z żadnym facetem, którego naraił jej brat, o nie, Marie musiała robić wszystko po swojemu, a Heston – wówczas był kapitanem – zatłukłby ją chętnie, wiesz, co mam na myśli. Kryłem ją. Uznałem, że nie może znajdować się za daleko. Kolejna pomyłka. Zaczęliśmy szukać, od baru do baru, dyskretnie, nie wszczynając żadnych alarmów. A zaraz potem przyszła informacja ze statku, że dostali wiadomość, przekazaną przez stacyjny komunikator z przeciwległej strony pierścienia: Marie ma kłopoty w jakiejś noclegowni, której nazwy nie zna, płacze i boi się. Marie nigdy nie płakała. Thomas nigdy tego nie widział. Nie rozpoznawał kobiety, o której opowiadał Mischa. Nie mógł też go winić za to, co zdecydował się zrobić. – Potem udało się nam ustalić – ciągnął Mischa – że twoja matka wskoczyła na mijający nas transporter dla pieszych. Tak nam zniknęła z oczu. Zawędrowała do sektora błękitnego – my staliśmy w zielonym – gdzie bary były droższe, nie najgorszy wybór dla dzieciaka szukającego przygody i trafił się ten zupełnie obcy facet, wysoki, przystojny, tajemniczy, wszystkie te romantyczne bzdury... Upiła się w towarzystwie oficera juniora z Corinthiana bardziej niż powinna, namówił ją na łóżko, a potem zrobiło się dziwaczniej i ostrzej, niż umiała sobie z tym poradzić. Przestraszyła się. Facet miał klucz – drugi błąd. Mama – twoja babka – też dostała wiadomość. Kiedy ja się dowiedziałem, ona już była w drodze do sektora błękitnego, razem z Hestonem, zawiadomili gliny. Marie miała przynajmniej tyle oleju w głowie, żeby wiedzieć, iż ten facet był z Corinthiana, zdołała nam to przekazać. Więc gliny skontaktowały się z Corinthianem, oni z kolei najprawdopodobniej z Bowe'em – ale ten był najstarszym synkiem kapitana, więc, kapujesz, Corinthian wcale nie ma ochoty zobaczyć go w areszcie, a w owych czasach personel stacji unikał jak ognia wkurzenia któregokolwiek ze statków. Zapasów było mało, bali się bojkotu, rząd nie kontrolował niczego, więc uznali, że to nic więcej niż kłótnia w noclegowni. Bowe zabrał twojej matce komunikator, nie mieliśmy już więcej żadnych wiadomości. Corinthian za to ciągle porozumiewał się z Bowe'em – wciąż nie mieliśmy pojęcia, w której noclegowni są. Ale załoga Corinthiana wiedziała. Zajęli bar, może z zamiarem wyprowadzenia swojego oficera na statek, gdzie gliny nie miałyby już do niego dostępu, może zamierzając zabrać Marie razem z nim, nie wiedzieliśmy. Nie byliśmy w stanie zdobyć żadnych informacji przez stacyjny komunikator, policja nie przekazywała nam wiadomości krążących pomiędzy tamtym statkiem a Bowe'em, nasza łączność zrywała się, jeśli nie korzystaliśmy z przekaźników stacji, ale teraz nie mieliśmy wątpliwości, gdzie

14 jest Marie – wisiałem na bezpośredniej linii stacji, usiłując zmusić jej dowódcę, żeby policja nagięła regulaminy i pojawiła się tutaj, ale nikt nie chciał go obudzić, dowódca poddnia był dupkiem, upierał się, żeby przysłać zespół negocjacyjny. Tymczasem Heston, mama i parę osób z załogi weszli do baru w poszukiwaniu Marie. Załoga Corinthiana już była podpita – wyobrażasz sobie. Wszystko się pochrzaniło. Facetowi z Corinthiana złamali rękę stołkiem barowym, pojawili się gliniarze stacyjni, nie dali rady sforsować drzwi. W tym czasie już zdołaliśmy wywlec dziennego dowódcę stacji z łóżka, jeden gliniarz wylądował w szpitalu, sześciu twoich przyszłych kuzynów w naszej izbie chorych, mniej więcej taka sama liczba załogantów Corinthiana zalewała krwią pokład, nastąpił impas przy zatrzaśniętych na głucho wrotach sekcji stacji. Wrota wielkie jak niektóre statki. Stacje nie robiły czegoś takiego. Przynajmniej od Wojny. – Dwa statki ściągały załogi na pokład z całej stacji – mówił dalej Mischa. – Centrala stacji odmawiała przekazywania informacji grożąc natychmiastowym aresztowaniem załóg Corinthiana i Sprite’a, część naszych ukrywała się przed glinami na Madrigale i Pearl. Ja byłem w sekcji błękitnej, z około pięćdziesięciorgiem naszych. Niestety Corinthian cumował przy tej sekcji. Co najmniej pięćdziesiątka ludzi z ich załogi okupowała ten bar, na pokładzie zostało drugie tyle, kilkaset osób z ich załogi, z naszej oraz gliniarzy, zostało zablokowanych w zamkniętych sekcjach. Czterdzieści osiem godzin później stacja zgodziła się na całkowitą amnestię, wydostaliśmy Marie, Corinthian dostał Bowe'a i resztę swojej załogi, a szkody pokryły po połowie ubezpieczyciel właściciela baru i zarząd stacji. Zgodziliśmy się na różne trasy, które nie powinny sprowadzić nas do tego samego doku, w ten właśnie sposób, przez zbieg okoliczności, skończyliśmy po stronie Unii. A potem okazało się, że twoja matka jest w ciąży. To wszystko. Mischa zamilkł czekając, aż Thomas coś powie. Chciał, w końcu zaryzykował pytanie, którego nigdy nie zadałby Marie. – Czy oprócz Austina Bowe'a był ktoś jeszcze? – Marie twierdzi, że nie. – Ona tak twierdzi? – Kapitański syn, po uszy w takim bagnie? Wiedział, że ona jest jego najlepszą kartą przetargową. Jedyną rzeczą, która pozwalała Corinthianowi wyjść z tego bez szwanku, była Marie, cała i zdrowa. Wyszła stamtąd. Popękane wargi, siniaki. Odmówiła leczenia tak stacji, jak i nam. Trzymała się całkiem dobrze przez następne dwanaście godzin. Wzięła zwyczajny uspokąjacz... Przed oczami stanął mu paskudny obraz. – Zabraliście ją w skok?

15 – Porozumienie zakładało wyjście z portu. – Marie nie była kryminalistką! – Stacja stała na krawędzi rozruchów. Chcieli się nas pozbyć. Marie chciała opuścić to miejsce. Lekarze sądzili, że z nią wszystko w porządku. – Boże. – W owych czasach działa utrzymywało się w bezustannej gotowości. Heston chciał się stamtąd wynosić kiedy tylko Corinthian skoczył. Nie mieliśmy pewności, czy gdzieś tam nie kręcili się obserwatorzy, nie chcieliśmy, żeby przekazali sygnał do jakiegoś czającego się w mroku pirata – w tych mrocznych dniach tak bywało, czekali na obrzeżach, obierali ten sam kierunek, dopadali cię w miejscu skoku – nie wlekli ze sobą żadnej znaczącej masy. Zawsze mogli cię dorwać. Oni czekali, ty byłeś trupem. Prześliznęliśmy się przez punkt skoku z największą prędkością, na jaką się odważyliśmy i zwialiśmy na Fargone. To nie był łatwy lot. Wycisnęliśmy ze statku, co się dało. Wtedy robiło się to, co konieczne, ryzykowało się, wyboru za bardzo nie było, Thomas, wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż dziś. Żadnego bezpieczeństwa. Kiedy wisiałeś tam, w ciemności, nie miałeś za sobą żadnego prawa, żadnej ochrony. Po prostu nie było żadnego wyboru. – To cud, że nie jest większą wariatką... – nie dokończył myśli, ale Mischa podchwycił ją: – ...niż jest. Wiem. Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? Znałem ją wcześniej. – Dlaczego ktoś nie wydał rozkazu dokonania aborcji? To znaczy, czy na Izbie po prostu się tego nie robi standardowo w takich przypadkach jak ten? – Kapitanowie tego statku nigdy nie wydają rozkazów w takich sprawach. Twoja matka powiedziała, że jeśli jest w ciąży – to fajnie; że chciała... – Chciała czego? Mischa nie dokończył, bo wygadał się z jakąś wiedzą na jego temat. Lecz jeśliby Thomas spróbował drążyć głębiej, kapitan mógł zamilknąć na dobre. – Oświadczyła, że to jej wybór – powiedział dowódca – i nikt inny jej nie dotknie. Powiem ci coś, Tom. Nie spała już z nikim. Żadnych mężczyzn. Nie przyjmowała pomocy. Twoja ciotka Lydia studiowała psychiatrię – mając konkretnie Marie na myśli. Nigdy nic dobrego z tego nie przyszło. Marie radzi sobie bardzo dobrze, robi dokładnie to, co chce i jest w tym cholernie dobra. Powiem ci coś. Nie zrobiła żadnych testów prenatalnych, nie przyjmowała rad, urodziłaby cię w swojej kabinie, gdyby babka nie przyłapała jej w początkach porodu. Marie żywiła święte przekonanie, że będziesz córką, a kiedy okazało się inaczej, nie spojrzała nawet na ciebie, nie chciała cię wziąć na ręce, przytulić, dopiero po trzech dniach nagle zmieniła zdanie. Znienacka – gdzie mój syn? A twoja ciotka Lydia opowiada mi bajeczki o depresji poporodowej, jaki to był dramatyczny poród i całą kupę

16 psychologicznych bzdur, ale ja znam swoją siostrę, znam ten jej wygląd; i nie jestem, psiakrew, ślepy. Tom, miałem nadzieję, że odda cię do żłobka, co zresztą zrobiła, kiedy przekonała się jak nienawidzi pieluch i budzenia o przedziwnych porach. Nie podobało mi się, kiedy zechciała cię z powrotem, żebyś mieszkał razem z nią. Wcale mi się to nie podobało, ale twoja babka zawsze miała nadzieję, że Marie jakoś okrzepnie, jakoś się pogodzi... akurat. Obserwowałem was cholernie uważnie. Mama też. Nie wiem, czy byłeś tego świadom. Cios w twarz. Nie wiadomo dlaczego. Nigdy nie wiedział dlaczego mama robi to czy tamto, w jednej chwili go bije, a w następnej przytula, Marie nigdy nie powiedziała nic sensownego o tym, co czyniło ją szaloną. Zwracać się do niej per Marie, nie mamo, to była pierwsza lekcja, jaką wbiła mu do głowy. Marie była jego matką i w końcu, kiedyś w końcu wzięła go do domu, do swojej kwatery, jak matki innych dzieci – lecz jeśli by ją rozeźlił, albo nazwał ją mamą, oddałaby go znowu, a inne dzieciaki by wiedziały... Zrobiła tak. Nie raz. – Byłeś? – Mischa powtórzył pytanie, Thomas nie zorientował się, o czym przed chwilą była mowa. – Przepraszam, pogubiłem się. Długie milczenie, długa cisza zapadła w kapitańskiej kajucie. Thomas siedział przed biurkiem jak dzieciak wezwany na dywanik za ucieczkę z domu czy włażenie gdzie nie wolno. Teraz nie wiedział już, kto kłamał czy jak wielkim sukinsynem w końcu był Mischa. Cholerny Mischa sądził, że rozumiał, myślał, że Marie miała rację. – Nie panuję nad Marie – rzekł kapitan. – Twoja babka może by potrafiła, ale nie żyje. Ja z nią rozmawiałem. Ma'am z nią rozmawiała. Twoja ciotka Lydia z nią rozmawiała. Mówiła – krzywdzisz tego chłopca, Marie, on jest za mały, żeby pojąć dlaczego jesteś wściekła na niego i, na miłość Boską, Marie, co było, minęło. Cholernie niewiele to dawało. Marie już nie jest tym dzieciakiem, który poszedł do noclegowni. Chowa urazę, prawda. Ale nic takiego, jak... Ponowne zawieszenie głosu, cisza. Może to on powinien ją wypełnić? Nie miał pojęcia, za to wciąż miał pytania. – Dlaczego nie przerwała ciąży? Czego ona chciała, a pan prawie się z tym wygadał? Mischy to pytanie się nie spodobało. Wyraźnie. – Tom, czy rozmawiała z tobą o zabiciu Austina Bowe'a? – Wspominała o tym. Nie ostatnio. Nie od czasu, gdy sam się wyprowadziłem. – Czy kiedykolwiek – to trudne – zrobiła lub zasugerowała coś niewłaściwego?

17 – Ze mną? – poczuł odrazę, ale rozumiał dlaczego Mischa pyta. – Nie, sir. Absolutnie nie. – Odpowiedź na twoje pytanie: powiedziała, że... chce dziecka Austina Bowe'a. Że nie usunie ciąży. Dopiero co, godzinę temu, Marie wyjawiła mu, że urodziła go tylko dlatego, że to ona decyduje, co się z nią dzieje. Upór. Cała Marie, do szpiku kości. Mógł w to uwierzyć. Lecz mógł też... usłyszawszy, cały kontekst sprawy... niemal uwierzyć w tę drugą motywację. Jeśli przyjąć słowa Mischy za prawdę, a słuchając go właśnie tak zrobił – zanim Marie wywróci kota ogonem i poinformuje go o czymś, co nada głęboki sens zupełnie odwrotnemu punktowi widzenia. – Chciała mieć jego dziecko – skomentował. – Wie pan dlaczego, sir? – Nie. Nie potrafię zajrzeć Marie do głowy. Ona tak stwierdziła. Wystraszyło mnie to śmiertelnie. Powiedziała to tylko raz, przed skokiem z Marinera. Prawdę mówiąc, nie powtórzyłem tego twojej babce, zdenerwowało by ją to, nie powiedziałem Lydii, nie chciałem żeby wieść rozeszła się po całym statku, a ona należy do osób... nie do końca dyskretnych. Wówczas nawet nie miałem pewności, czy to prawda. Przeszła przez piekło, nie powtórzyła tego już nigdy więcej, w żadnej formie – o czymś takim ktoś inny mógłby powiedzieć, że później może nie będzie miał nic przeciwko. – Pytał ją pan o to? Zamiast odpowiedzi Mischa potrząsnął głową. – Cholera. – Thomas. Ty jej też nie pytaj. Ona i ja – mamy swoje problemy. Utrzymaj tylko swoją matkę przy zdrowych zmysłach przez tydzień. O nic więcej nie proszę. – Zwala pan na mnie takie wieści i mówi... nie pytaj? – Ty się o nie dopytywałeś. Czuł... nie bardzo wiedział co. Nie miał pojęcia kto tu łże, czy Marie sama się okłamuje, czy też Mischa rozmyślnie pakuje go w taką sytuację, żeby nie mógł pójść do matki, zapytać o jej punkt widzenia. – Co mam robić? – Czy wspominała – tam na dole – o zabiciu kogokolwiek? – Powiedziała... powiedziała, że chce go dopaść poprzez rynek. Legalnie. – Sądzisz, że to prawda?

18 – Uważam, że w manipulacjach rynkowych jest dobra. Myślę, że... jest powód do niepokoju. – Bo może zrobić coś nielegalnego? Niebezpiecznego dla naszych interesów? Jeśli Marie była taka, jaką ją opisał Mischa – to tak, syn mógł w niej widzieć zagrożenie. Za to inne niebezpieczeństwo było wielką niewiadomą – nie przysiągłby, że nie w jej stylu jest to, co Marie powiedziała, że nie pójdzie na nikogo z hakiem załadunkowym w garści. Takie narzędzie właściwie do niej pasowało. O tym nie pomyślał. – Co zamierza pan zrobić? – zapytał Mischę. – Przydzielę do tego Jima Dwa – niech bezustannie przygląda się jej posunięciom na rynku. A ty będziesz z nią chodził wszędzie, za każdym razem, kiedy zejdzie z pokładu. Pamiętaj, jak wyrolowała mnie i Saję. Nie spuszczaj jej z oczu. – Zamierza jej pan pozwolić wyjść. – To jest ryzyko. Jej ryzyko. Wszystko wydarzyło się czterdzieści stacyjnych lat temu, jak już powiedziałem, Viking najprawdopodobniej nie ma pojęcia, że pojawiły się kłopoty – ale pomiędzy statkami takie informacje krążą bardzo szybko. Ktoś tam wie o wszystkim. Jestem cholernie pewien, że Corinthian nie zapomniał, mam tylko nadzieję, że Bowe nie jest równie stuknięty jak Marie. Ma kiepską reputację, Corinthian wciąż pęta się po mrocznych krawędziach wszechświata – cholernie dobrze, że od lat zbierałem informacje na jego temat – i nie sądzę, żeby ktokolwiek usiłował przyjrzeć się jego interesom. Jeśli jest bystry, a nigdy nie słyszałem, jakoby był głupcem, znajdzie pretekst do szybkiego zakończenia interesów i wyniesienia się stąd. Przyznam się, że nie uśmiecha mi się wychodzenie z tego portu, kiedy on będzie gdzieś w przestrzeni – wracają przyzwyczajenia z wojny. Ale nic nie mogę na to poradzić. Mamy towar do wyładowania, mamy przeglądy do zrobienia, nie możemy skończyć szybciej niż on i lecieć przed nim. – Czy rzeczywiście uważa pan, że w dzisiejszych czasach gotów byłby otworzyć do nas ogień? – W czasie Wojny wcale nie nabrał skrupułów. Na pewno ostrzelałby nas, gdyby pasowało to do jego planów. A jeśli nie uznał Marie za groźnego wroga to znaczy, że przez te wszystkie lata nie dostał ani jednej wiadomości od niej. – Kontaktowała się z nim? – Na samym początku poinformowała go kilka razy, że go namierza. Że go zabije. Rozpuściła wieści wśród załóg bywających w tych samych portach co on. Zostawiała mu listy na stacjach. Tak przy okazji. – Boże.

19 – Niebezpieczna gra. Cholernie niebezpieczna. Rozmawiałem z nią na ten temat. Powiedziałem, że ryzykuje losem statku, podkablowałem ją też do Hestona. Lecz powstrzymanie Marie przed czymkolwiek jest bardzo trudne. Nie sądzę, żeby przestała. – I żąda pan ode mnie, żebym miał ją na oku? – Lepiej ty niż ktokolwiek inny. Stań po jej stronie. Najprawdopodobniej jesteś jedynym, któremu może się zwierzyć. – Dlaczego, na miłość boską? Dlaczego cokolwiek miałaby mi powiedzieć? – Bo jesteś synem Austina Bowe'a. A ja sądzę, że właśnie teraz pasujesz jakoś do jej planów. – Boże, co według pana może zrobić, wejść na jego statek i zastrzelić go? – Jeśli zdobyła pistolet, pomimo moich największych starań, żeby jej to uniemożliwić. Teraz już nie jest tak łatwo jakiś skombinować. A Marie mogła nie spodziewać się, żeby kiedykolwiek zmuszona została do zrealizowania swoich gróźb. Infromacje o Bowe'em zdobywałem dość rzadko – prawdę mówiąc tylko dwa razy w ciągu ostatnich sześciu lat i w obu przypadkach zlokalizowałem go na obrzeżach. Nie spodziewałem się nadziać się na niego tutaj. Nigdy w życiu. Ale jest. A nawet jeśli Marie blefowała – to też tu tkwi, a sprawa jest publiczna. To nie będzie łatwe, Thomas. Mogę być kompletnym głupcem, ale sądzę, że jeśli ona nie zdoła załatwić tego teraz na dobre, zwariuje do reszty. To moja siostra, a twoja matka. Musi pójść do Biura Handlowego, tak jak to zawsze robi, musi wrócić na pokład jako kobieta przy zdrowych zmysłach i żyć normalnie dalej. Jeśli Corinthian odleci wcześniej, wygramy. Może to wystarczy, żeby zdołała się pogodzić z przeszłością. Lecz cała ta sytuacja mrozi mi krew w żyłach. – Uważa pan, że on odleci? – Przypuszczam, że to zrobi. Uważam, że w pewnych portach ledwie go tolerują. Moim zdaniem jest Mazianowcem, zawsze tak sądziłem. Jego strona przegrała. Nie sądzę, żeby chciał coś zrobić. Jeśli Marie przejdzie z tobą przez dok, już będzie wygrana, rozumiesz? To będzie dla niego wyzwanie, żeby wykonać jakiś ruch. – Czy on wie o mnie? – Jak sądzę, zadbała, żeby wiedział. Ta informacja przeraziła Thomasa. Anonimowość rozwiała się jak mgła, a właśnie ją kultywował w dokach, żeby na kilka miłych dni przestać być Thomasem Bowe'em, stać się tylko Thomasem Hawkinsem, załogantem na przepustce takim samym jak wszyscy pozostali w dokach. Na Spricie był wystarczająco sławny i wszyscy cholerni kuzyni, wujowie, matka i ciotka wisieli mu nad głową, nasłuchując każdego oddechu, obserwując każde kose spojrzenie, każde jego

20 posunięcie, które zostało skrytykowane, zupełnie jakby oczekiwali, że lada moment wybuchnie. A teraz Mischa wysyłał go do portu z Marie? Dwie chodzące bomby. Ręka w rękę. Noszące na sobie znaki mówiące: Oto jesteśmy, zrób coś, Austinie Bowe. Siedział, wpatrując się w Mischę i potrząsając głową. – Jeśli ona zejdzie z pokładu i coś przeskrobie – powiedział Mischa – zajmie się nią prawo. A czy chcesz, żeby Marie trafiła w tryby systemu penitencjarnego, Tom, czy chcesz, żeby zabrali ją do jakiegoś wariatkowa i chirurgicznie usunęli jej tę nienawiść do niego? Czy chcesz, żeby to spotkało Marie? Nie potrafił sobie wyobrazić stałego pobytu na stacji. Żadnego przemieszczania się. Wyskakiwania z wszechświata. Równie mu obce jak bezpowietrzna powierzchnia księżyca. I równie przerażające. A to właśnie spotkałoby Marie, gdyby weszła w kolizję z prawem. – Nie, sir – zaprzeczył. – Ale czy pan ufa mnie? – A kogo innego mam? – zapytał Mischa. – Z kim ona może wejść w jakiekolwiek układy? Ktoś będzie miał ciebie na oku, nie będziesz całkiem sam. Tylko trzymaj się jej. Jeśli nie da się inaczej, ogłusz ją i przynieś do izby chorych. Mówię całkiem serio, Tom. Nie ryzykuj, że ci zwieje. Nikt nie ufał Thomasowi Hawkinsowi. Saja nie ufała mu, kiedy przejmował służbę, zupełnie jakby któregoś dnia miał się zbiesić i zrobić z komputerami statku coś nielegalnego i niszczycielskiego. – Wiesz – ciągnął Mischa – jeśli ty coś zrobisz załodze Corinthiana, twoja sytuacja w tutejszym systemie wcale nie będzie lepsza. Prawo stacji nic o tobie nie wie. Stacje mają prawa statków głęboko gdzieś. Nie spodobałoby ci się zostanie częścią tego systemu. – Tak jest, sir – potwierdził. Mischa musiał to powiedzieć, właśnie kiedy Thomas zaczął nabierać przekonania, że w końcu doczekał się zaufania. – Zrozumiałem, sir. Czy to oznacza, że w końcu zostałem jednym z was? Milczenie po impertynencji. Długie milczenie. – A to skąd ci się wzięło? – zapytał w końcu kapitan. Czy ten facet nie wiedział? Czy nigdy nic nie słyszał? Czy był ślepy i głuchy na to, co się dzieje, kiedy próbował toczyć swoje psychologiczne gierki? Kiedy dzieciaki nasmarowały mu Corinthian na bluzie?

21 Kiedy godzinę temu łącznościowiec wezwał go na mostek jako Thomasa Bowe'a – nazwiskiem, pod którym Marie zarejestrowała go na statku w trzy dni po urodzeniu? – Nie jesteś najbardziej popularnym młodym mężczyzną na pokładzie – powiedział Mischa powoli. – Sądzę, że zdajesz sobie z tego sprawę. Wiem, że miałeś nietypowe kłopoty. Wiem, że nie wszystkim byłeś winien. Ale są kłopoty, którymi jesteś. Masz wypisane na czole: "tylko spróbuj". Stanowczo za łatwo puszczasz w ruch pięści, nawet w żłobku taki już byłeś. – Inne dzieci... – szły do domu z matkami, chciał powiedzieć, ale zrezygnował. Mischa zlekceważyłby to usprawiedliwienie. – Inne dzieci co? – Biłem się zbyt często. Temperament mojego ojca. Słyszałem to. – Miałeś pecha. Przykro mi, ale kiedy byłeś dzieckiem, wcale nie pomagałeś tego zmienić. Wiesz o tym? – Oddawałem tylko to, co dostawałem, sir. – Słuchaj. Popełniłeś kilka błędów. Jeżeli poradzisz sobie z tą sytuacją zachowując czyste konto, może to pomóc Marie. Może też zmienić sposób myślenia paru osób, pomóc zdobyć ci pozycję w Rodzinie, jakiej nie da się zdobyć w żaden inny sposób. Na miłość boską, przy Marie używaj głowy. Ona jest bystra, manipuluje wszystkimi jak diabli, mówi różne rzeczy w taki sposób, że sądzi się, iż naprawdę tak uważa. A przede wszystkim trzymaj ten swój temperament na wodzy. Nie jestem w stanie kontrolować wszystkiego, co przez najbliższe kilka dni będzie się mówiło czy robiło na pokładzie. To nie jest ważne. Rozładowanie towaru i wyjście z portu ze Punkt Potrójny wszystkimi ludźmi na pokładzie – jest. Nie wpraw Marie w zakłopotanie. Niech odleci stąd z poczuciem rehabilitacji, jeśli nam się to uda i miejmy nadzieję, że przez następne nasze dwadzieścia lat nie zetkniemy się z Bowe'em. Kiedy Mischa Hawkins dawał rady, były z reguły dobre. Niewiele dla Toma zrobił, sukinsyn, ale cóż był mu winien? – Postaram się najlepiej jak potrafię – powiedział. – Zrobię co tylko w ludzkiej mocy. Mischa przyglądał mu się przez chwilę, oceniając zasadność tej obietnicy, a może po prostu jego samego. W końcu skinął głową. – Dobrze – zgodził się i wypuścił go z kajuty, wduszając otwierający drzwi przycisk na biurku. Zrobić coś, co ma poprawić jego reputację. A co takiego, do cholery, popełnił?

22 Boże! Nie walnął pięścią w ścianę. Nie przyłożył nawet najbliższemu kuzynowi, który minął go w korytarzu z radosnym pytaniem: "A co ci jest, Tomciu-chłoptysiu?" Zszedł na dół do opuszczonej sali gimnastycznej, ustawił obciążenie na maszynie do podnoszenia ciężarów i ćwiczył do utraty tchu, otępienia, aż w końcu zawisł bezwładnie na gryfie. Wszystko szło dobrze do chwili pojawienia się tego śladu na ekranie. Marie była w porządku, on był w porządku, dostał swój certyfikat, dorastał jak cała reszta łobuziaków na Spricie, wyrósł z bójek nastolatków, uporządkował sobie życie... Idź i uratuj Marie przed rozwaleniem Austinowi Bowe'owi łba? Bywały takie dni, kiedy życzyłby jej szczęścia i żywił nadzieję, że załatwią się nawzajem. Nie chciał spotkać swojego biologicznego ojca. Zdarzało mu się, że marzył wyłącznie o wyrzuceniu Marie w przestrzeń. W jego życiu można by doliczyć się całych godzin, w czasie których wiedział, że ją kocha, niezależnie od tego, co zrobiła czy jak była szalona – bo, cholera, Marie była jego matką, nie za dobrą, ale nigdy nie będzie miał innej i zawsze czuł – nie wiedział dlaczego – że gdyby jakoś stał się bystrzejszy albo lepiej postępował, w końcu zdołałby naprawić całe zło. Odezwał się sygnał nakazujący przytrzymanie się. Wrócił do sali gimnastycznej i stał tam, kiedy pierścień pasażerski zatrzymał się, a grodzie powoli stały się pokładem. Dobijali. W czasie łagodnego hamowania można było chodzić po ścianach, w razie pilnej potrzeby przedostania się dokądś i jeśli wiedziało się, jak długo potrwa ciąg. O wiele łatwiej było zamknąć oczy, wyciągnąć się na grodzi i pozwolić przeciążeniu wyprostować zmęczony kręgosłup, przepracowany wskutek cholerycznego usposobienia. Głupio tak brać się za ciężary dla uspokojenia. Tylko można sobie wyrządzić krzywdę, powiedziałaby ciotka Lydia. Właśnie to zrobił. Ale był to, według słów Marie, jego własny wybór, niczyj inny. 3. Program załadował się, ruszył, klasyfikując i przetrawiając falę informacji napływającą ze stacji, Marie złożyła palce w daszek, obserwując wstępne wyniki. Żałowała starcia na mostku, ale do cholery, Mischa zdawał sobie sprawę, że przeciąga strunę. Zasługiwał na wszystko co dostał. Wariatka, tak nazywał ją prywatnie i za plecami.

23 I jakże to miło z jego strony, że nie chciał zranić jej uczuć... publicznie i w ogóle. Na Vikingu panował mniej więcej środek naddnia, tak samo jak na pokładzie Sprite’a. Lecz Corinthian miał akurat poddzień. Pracował na tej zmianie. Główni oficerowie nie śpią: to oznaczało, że wachtę trzymają młodsi. To jej odpowiadało. Zawsze krążyły plotki, że pewni kupcy mieli w czasie Wojny bliskie powiązania handlowe z Flotą Maziana. Kompania Ziemska nazywała ich lojalistami, Unia renegatami. Handlarze używali paskudniejszych słów. Większość z nich w początkach Wojny nie stawała po żadnej stronie – Kompania Ziemska, Unia, wszystko jedno: z początku przewoziło się towar każdemu, kto płacił – dopóki Flota KZ nie zaczęła zatrzymywać statków, konfiskować ładunków, nazywając to Zaopatrzeniem Wojskowym oraz pod groźbą broni wcielać młodych załogantów do swojej armii. Wtedy większość kupców zaczęła trzymać się jak najdalej od Floty. A kiedy, z końcem Wojny, Mazian nie poddał się, tylko kontynuował piractwo, żeby utrzymać Flotę, wciąż – wedle krążących plotek – znajdowały się statki przekazujące mu informacje o ładunkach i terminarzach lotów, a potem zgarniajace resztki z napadów, też piraci, ale mali, tacy padlinożercy. A także, co było nie mniej godne pogardy, o niektórych statkach wciąż mówiono, że handlują z mazianowcami... statki znikające ze szlaków handlowych i wracające z ładunkiem. Stacje, ślepe na wszystko, co działo się poza granicami ich systemów, niewiele wiedziały, a rządy Unii i Sojuszu były limitowane brakiem zainteresowania z ich strony. Lecz próżniowcy szeptali między sobą w barach, pilnie zważając kto słucha, a Marie regularnie wysłuchiwała plotek i puszczała je w obieg w bardzo specyficznej sieci – ponieważ stacje utrzymywały, że nie są w stanie sprawdzać wszystkich przewijających się przez nie statków... ponieważ były zainteresowane głównie czarnym rynkiem, przemytem narkotyków i rzadkich metali oraz wszelkimi innymi działaniami mogącymi wpłynąć na ich zyski z ceł. Bardzo dobrze. Viking miał wszystko gdzieś, dopóki sprawa nie trafiła na biurko w administracji. Viking na pewno nie pamiętał, co działo się czterdzieści lat temu, licząc według jego czasu. Viking nie zamierzał wezwać Corinthiana i powiadomić go o kłopotach. O nie, Viking, jak wszystkie inne stacje, był zajęty poszukiwaniem zabłąkanych narkotyków czy przemycanych biomateriałów. A fakt, że Corinthian żył według poddnia, mógł dać Sprite’owi trochę czasu zanim jego oficerowie seniorzy zorientują się, że mają kłopoty. Zawiadomienie o przylocie Hawkinsów do systemu musiało do nich trafić przez sieć stacji, ponieważ informacje z zewnątrz docierały do dokujących statków za jej pośrednictwem – a jak często, siedząc bezpiecznie w porcie, sprawdza się przychodzące wiadomości?

24 Cholernie rzadko. Jeśli w ogóle. Choć Corinthian mógł. Można się założyć, że o wiele więcej statków miało go na swojej czarnej liście. Marie posiadała pistolet – na Vikingu nie wolno było go nosić ze sobą, tak samo jak we wszystkich portach. Trzymała go w swojej kwaterze, pod osobistym kluczem. Zdobyła go wiele lat temu, w porcie, w którym nie zadawano zbyt wielu pytań. Zapłaciła gotówką, więc statkowy system kredytowy nigdy nie wychwycił tej transakcji. Mischa też się nie domyślił. Albo nie udało mu się znaleźć skrytki, w której trzymała broń. Lecz Marie śledziła nie tylko Austina Bowe'a, nie tylko całego Corinthiana, który wspomagał i popierał wszystko, co robił Bowe, co nie czyniło go ani bardziej, ani mniej winnym. Nikt nie mógł bezkarnie upokorzyć Marie Kirgov Hawkins. Nikt jej nie mógł ograniczać. Nikt nie mógł jej do niczego zmusić. Nikt nie mógł wymagać od niej ślepego wykonywania rozkazów. Pracowała dla Sprite’a, ponieważ pochodziła z Hawkinsów – i z żadnych innych powodów. Mischa był teraz kapitanem, tak, ponieważ przeszedł szkolenie w tym kierunku, lecz przede wszystkim dlatego, że dwóch oficerów seniorów, którzy byli przed nim w kolejce do tego stanowiska, zmarło – ona zaś została oficerem ładunkowym nie z powodu starszeństwa, ale dzięki temu, że była w tej robocie lepsza od Roberta A., który wcześniej się tym zajmował, i lepsza od czworga innych wujów, kuzynów i ciotek, którzy usunęli się z drogi, kiedy jej decyzje okazały się słuszne, a ich – kosztownie niewłaściwe. Żadnych usiłowań zachowania twarzy, żadnego nazywania jej asystentką – nic: była cholernie dobra, nie tolerowała wtrącania się i seniorzy usunęli się, jeden chętnie, czworo nie. Zdetronizowana czwórka utworzyła wewnątrzstatkową korporację i obracała swoimi udziałami z dość dobrym skutkiem, zapełniając swoje kabiny luksusowymi artykułami i kupując przestrzeń od młodszych, którzy bardziej potrzebowali pieniędzy niż przeszkadzało im dzielenie się swoimi dwoma metrami prywatności. Byli więc zajęci pracą zarobkową, znajdując uzasadnienie dla niej w swoich wygodach. Ona, z drugiej strony, miała w nosie możliwe do zdobycia luksusy. Zajmowała przestrzeń w kwaterach oficerów seniorów wystarczającą na te kilka razy, kiedy zabierała Tommy'ego do siebie (na tak długo, na ile zdołała wytrzymać dziecięcą logikę), nigdy więc nie domagała się ani większej kajuty, ani dodatkowych korzyści, i czy Mischa zdawał sobie z tego sprawę czy nie, Sprite leciał tam, dokąd Marie Hawkins uznała za właściwe. Sprite handlował czym i gdzie chciała Marie Kirgov Hawkins, a także przyjmował kontrakty przez nią zaaranżowane. Mischa na pewno patrzyłby na to inaczej, ale w końcu przez ostatnich dziesięć lat, spędzonych na stanowisku kapitana, nie miał zielonego pojęcia, które pomysły były jego, a które jej. Przychodziła do niego jako oficer ładunkowy, kładła na biurku dwa zestawienia, jedno wyglądające dobrze, drugie źle, a on, oczywiście, sam dokonywał wyboru.