alien231

  • Dokumenty8 928
  • Odsłony426 398
  • Obserwuję268
  • Rozmiar dokumentów21.6 GB
  • Ilość pobrań354 705

Iggulden Conn - Imperator 03 - Pole mieczy

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Iggulden Conn - Imperator 03 - Pole mieczy.pdf

alien231 EBooki I IGGULDEN CONN.
Użytkownik alien231 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 156 osób, 123 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 273 stron)

CONN IGGULDEN POLE MIECZY Zrealizowano przy pomocy finansowej Ministerstwa Kultury Przekład Bogumiła Malarecka REBIS DOM WYDAWNICZY REBIS Poznań 2005 Tytuł oryginału Emperor. The Field ofSwords Copyright © Conn Iggulden 2005 Ali rights resewed Conn Iggulden asserts the morał right to be identified as the author of this work Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd.. Poznań 2005 Redaktor Małgorzata Chwałek Projekt okładki Zbigniew Mielnik Fotografie na okładce Wydanie I ISBN 83-7301-598-1 Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. (0-61) 867-47-08, 867-81-40; fax (0-61) 867-37-74 e-mail: rebis@rebis.com.pl www.rebis.com.pl Córce Mii i żonie Elli OCEANUS ATLANTICUS Alesia 100 200 300 4O0mile« Europa w czasach Juliusza Cezara M- Roina .Corfinium Córsica hoti MARĘ INTERNUM PODZIĘKOWANIA Pisząc już czwartą książkę tego cyklu, mam niekłamaną przyjemność podziękować wszystkim osobom, którym jestem to winien. Jedną z nich jest Susan Watt - jej kompetencja i energia uczyniły tę wyboistą drogę gładszą. Chciałbym też podziękować Toni i Italowi D'Urso, którzy przez całe lata, bez słowa skargi, pozwalali mi korzystać ze swego starego dobrego armstrada. W końcu ożeniłem się z ich córką. Jestem im wdzięczny. CZĘŚĆ I CZĘŚĆ ROZDZIAŁ I Juliusz stał w otwartym oknie i błądził wzrokiem nad wzgórzami Hiszpanii. Zachodzące słońce złociło je jak u każdego schyłku dnia i z oddali wyglądały niby zawieszone w powietrzu, rozedrgane żyłki światła. Za jego plecami poskrzypywały ławy, szeleściły

rozłożone na stołach mapy i nieustannie wznosił się i opadał szmer rozmów, ale on, pogrążony we własnych myślach, był głuchy na wszystko. Czuł w powiewach wiatru słodki zapach kapryfolium, przy którym odór własnego potu wydawał mu się bardziej cuchnący niż zwykle. Po długim dniu Juliusz czuł, jak wzbiera w nim zmęczenie. Ile setek wieczorów spędził na górnym piętrze warowni z tymi ludźmi? To była zwykła codzienność i załatwianie koniecznych spraw, ale była to także ucieczka od samotności, szukanie ukojenia we wspólnym piciu wina. To dzięki tym wieczorom Rzym jeszcze żył w ich sercach i czasami gotowi byli zapomnieć, że minęły cztery lata albo i więcej, jak żaden nie widział swojego domu. Na początku Juliusza pochłonęły kłopoty prowincji i rzadko myślał o Rzymie. Dzień upływał za dniem, dla niego każdy jednakowo odmierzany wschodami i zachodami słońca, gdy tymczasem legion Dziesiąty wznosił pośród dziczy barbarzyńskiego kraju kolejne cywilizowane osady. Leżącą nad brzegiem morza Walencję obłożono wapieniem i drewnem, pomalowano i odmieniono prawie nie do poznania. Zbudowano drogi, aby połączyć kraj, a przez rzeki przerzucono mosty, które dały osadnikom dostęp do dzikich wzgórz i zielonych dolin. W tych pierwszych latach Juliusz pracował z en- 14 Imperator tuzjastyczną energią, zmęczeniem usiłując zabić w sobie wspomnienia. Ale Kornelia i tak do niego przychodziła nocami; wyskakiwał wtedy z mokrego od potu łóżka i jechał na posterunki straży, po czym wyłaniał się z ciemności jak duch, aż Dziesiąty zrobił się tak samo zmęczony i nerwowy jak on. Pewnego dnia jego budowniczowie dróg odkryli dwa złoża złota, bogate jak żadne im znane. Żółty metal miał swój powab i kiedy Juliusz zobaczył pierwsze wydobyte grudki, rozsypane na materii przykrywającej jego stół, popatrzył na nie z nienawiścią. Wiedział, co oznaczają. Przybył do Hiszpanii z niczym, ale ziemia odsłoniła przed nim swoje tajemnice i wraz z bogactwem przyszła tęsknota za Wiecznym Miastem i za życiem, o którym powoli zapominał. Westchnął ciężko. Hiszpania okazała się takim skarbcem, że może być trudno ją opuścić, lecz czuł, że nie powinien się w niej zatracić ani zasiedzieć. Życie jest zbyt cenne i krótkie, by je marnować na krańcach świata. W pomieszczeniu było ciepło od natłoku ludzkich ciał. Na niskich stołach, przyciśnięte ołowianymi ciężarkami, leżały mapy nowych kopalni. Między Reniuszem a Brutusem toczył się jakiś spór. Domicjusz co chwila z czegoś rechotał. Tylko olbrzym Cyron milczał. Ale wszyscy czekali, by Juliusz do nich dołączył. To byli dobrzy żołnierze. Każdy z nich stawał u jego boku przeciwko wrogom i trwał przy nim podczas jego smutku i żałoby; nieraz Juliusz wyobrażał sobie, jak przemierza z nimi cały świat. To byli żołnierze, którzy zasługiwali na lepszy los, niż dać o sobie zapomnieć na obrzeżach imperium. Juliusz nie mógł znieść współczucia w ich oczach. Wiedział, że zasługuje jedynie na pogardę za przyprowadzenie ich w takie miejsce i za to, że zajmuje się tak błahymi sprawami. Gdyby żyła Kornelia, zabrałby ją z sobą do Hiszpanii i z dala od intryg Rzymu zaczęliby wszystko od nowa. Pochylił głowę, czując na twarzy mocniejszy powiew wieczornego wiatru. Kornelia... to była stara rana i bywały dni, kiedy o niej nie myślał. Potem wina wypływała na powierzchnię i sny stawały się koszmarne, niby kara za to, czego nie dopilnował i w czym uchybił. -Juliuszu? Przy drzwiach czeka żołnierz - powiedział Brutus, dotykając ramienia przyjaciela. Rozdział I 15 Juliusz kiwnął głową i odwrócił się, aby poszukać wśród swoich mniej opatrzonej twarzy.

Legionista rozglądał się nerwowo po zarzuconych mapami stołach i dzbanach wina, najwyraźniej onieśmielony. - No więc - zachęcił go Juliusz. Żołnierz spojrzał w oczy wodza. Twarde zaostrzone rysy twarzy nie wyrażały uprzejmości i młody człowiek lekko się zająknął. - Przy bramie stoi młody Celt, wodzu. Powiada, że jest tym, którego szukamy. Rozmowy umilkły i żołnierz wolałby być gdziekolwiek, byleby nie pod badawczym wzrokiem tych ludzi. - Jest bez broni? - Tak, panie. - Więc przyprowadź go do mnie. Chcę sam porozmawiać z człowiekiem, który przysporzył mi tak wiele kłopotu. Juliusz czekał u szczytu schodów, aż przyprowadzono tubylca. Z przykrótkiego ubrania wystawały patykowate golenie, a twarz nie nabrała jeszcze męskich rysów, chociaż w kościstej szczęce nie było nic z miękkości. Kiedy oczy obu się spotkały, chłopak zawahał się i potknął na ostatnim schodku. - Jak masz na imię, chłopcze? - Adan - padła cicha odpowiedź. - Czyżbyś to ty zabił mojego dowódcę? - spytał Juliusz, uśmiechając się szyderczo. Młody człowiek zbladł, potem skinął głową, nie wiadomo, bardziej wylękniony czy zrezygnowany. Twarze wszystkich obróciły się ku niemu i na myśl, że będzie musiał wejść pomiędzy nich, chyba opuściła go odwaga. Zatrzymał się na progu, ale strażnik pchnął go krok dalej. Juliusz, .nagle ogarnięty złością, warknął do legionisty: - Czekaj na dole. Adan nie pochylił głowy pod wrogimi spojrzeniami Rzymian, choć nie pamiętał, by kiedykolwiek był aż tak przerażony. Na szczęk zamykanych za legionistą drzwi drgnął mimo woli i przeklął w duchu własną nerwowość. Rzymski wódz usiadł naprzeciw niego, a nim zawładnął tępy strach. Czy powinien trzymać ręce wzdłuż boków? Całkiem nagle wydały się niezręczne. Może zało- 16 Imperator żyć je na piersiach albo spleść za plecami? Jak długo będzie trwała ta bolesna cisza? Jak długo będą się w niego wpatrywać? Przełknął z trudem. Nie, nie pokaże po sobie strachu. - Odpowiedziałeś, jak masz na imię. Zatem rozumiesz mnie, czy tak? - spytał Juliusz. - Rozumiem - odrzekł. Przynajmniej głos mu nie drżał. Rozprostował trochę ramiona i spojrzał na innych mężczyzn, prawie kurcząc się pod nagą wrogością wielkiego jak niedźwiedź jednorękiego człowieka, który zdawał się wprost powarkiwać z gniewu. - Przyznałeś się strażom, że jesteś tym, którego szukamy, tym, który zabił żołnierza - powiedział Juliusz. Adan skierował na niego wzrok. - To prawda. Zabiłem go - odpowiedział szybko. - I torturowałeś - dodał Juliusz. Adan znów przełknął ślinę. Wyobrażał sobie tę scenę, kiedy przemierzał ciemne dziedzińce twierdzy, gotów rzucić wyzwanie choćby całemu światu. A oto, wbrew własnym intencjom, teraz spowiada się przed tym człowiekiem jak przed ojcem. Jeszcze tylko powinien szurać nogami ze wstydu. - Usiłował zgwałcić moją matkę. Zawlokłem go do lasu. Próbowała mnie powstrzymać, ale jej nie słuchałem - wyrzucił z siebie zduszonym głosem, starając się powtarzać wcześniej przećwiczone słowa.

Ktoś w pomieszczeniu cicho zaklął, ale Adan nie odrywał wzroku od wodza. Czuł mroczną ulgę. Że przyszedł. Że powiedział. Teraz go zabiją, ale rodziców uwolnią. Myśl o matce była błędem. Łzy nie wiadomo skąd napłynęły mu do oczu i aby się nie rozpłakać, zamrugał gwałtownie. Ona chciałaby, by był silny wobec tych ludzi. Juliusz go obserwował. Młodzieniec wyraźnie się trząsł, i miał powód. Wystarczy, że wyda krótki rozkaz, a wyprowadzą go na dziedziniec i stracą na oczach zgromadzonych szeregów. To byłby koniec historii, ale pamięć powstrzymała jego dłoń. - Dlaczego przychodzisz tu z własnej woli, Adanie? - Moją rodzinę wywleczono z domu na przesłuchanie, wodzu. Oni są niewinni. To mnie poszukujesz. - Myślisz, że twoja śmierć ich ocali? Rozdział I 17 Adan się zawahał. Jak miał wyjaśnić, że jedynie ta zwodnicza nadzieja przywiodła go tutaj? - Nie zrobili nic złego. Juliusz podrapał się po czole. - Byłem młodszy od ciebie, Adanie, kiedy stanąłem przed obliczem pewnego Rzymianina, przed Korneliuszem Sullą. Ten człowiek zamordował mojego wuja i zniszczył wszystko, co miałem cennego na świecie. Powiedział, że mogę odejść wolno, jeżeli rozwiodę się z żoną i okryję hańbą ją i jej ojca. Był złośliwy i uwielbiał poniżać innych. Rzymski wódz spoglądał przez chwilę w otchłań niewyobrażalnie odległej przeszłości i Adan poczuł na czole krople potu. Dlaczego ten człowiek z nim rozmawia? Już się przyznał do winy; to wszystko. Mimo strachu poczuł się zaciekawiony. Wydawało się, że Rzymianie mają jedną twarz. Usłyszeć, że współzawodniczą między sobą i że jeden drugiemu może być wrogiem, było jak odkrycie nieznanego lądu. - Nienawidziłem tego człowieka, Adanie - ciągnął Juliusz. -Gdybym miał przy sobie miecz, użyłbym go przeciw niemu, nawet za cenę własnego życia. Jestem ciekaw, czy pojmujesz taki rodzaj nienawiści. - Nie wyrzekłeś się swojej żony? - spytał Adan. Juliusz zamrugał, słysząc nieoczekiwane pytanie, i uśmiechnął się gorzko. - Nie. Sprzeciwiłem się jego woli. Pozwolił mi żyć. Posadzka u jego stóp była zbryzgana krwią mężczyzn, których torturował i zabijał, a przecież pozwolił mi żyć. Często zastanawiałem się dlaczego. - Nie sądził, że jesteś dla niego groźny - powiedział Adan, zdziwiony własną odwagą w rozmowie z rzymskim wodzem. Juliusz potrząsnął głową w zadumie. - Wątpię. Powiedziałem, że jak mnie puści wolno, nie spocznę, dopóki go nie zabiję. - Z rozpędu był gotów powiedzieć, że dyktatora otruł jego przyjaciel, lecz ta część historii nie mogła zostać wyjawiona nawet wobec mężczyzn w tym pomieszczeniu. Nawet wobec jego ludzi. Wzruszył ramionami. - Zginął z ręki kogoś innego. Zawsze będę żałował, że nie mogłem zrobić tego sam i przyglądać się, jak życie gaśnie w jego oczach. 18 Imperator Adan musiał odwrócić wzrok na widok ognia w oczach Rzymianina. Uwierzył w opowiedzianą historię i zadrżał na myśl, że ten człowiek sam skazał się na śmierć. - W lochach twierdzy - odezwał się Juliusz po długim milczeniu - i w lochach Walencji przetrzymujemy kilku morderców. Jeden z nich zostanie powieszony za twoje zbrodnie tak samo jak za swoje. Ciebie zamierzam ułaskawić. Podpiszę odpowiedni akt, a ty wrócisz do domu razem z rodziną. I obym o tobie więcej nie słyszał. Reniusz parsknął, zdumiony takim obrotem sprawy.

- Chciałbym zamienić słowo na osobności, wodzu - zazgrzytał, przewiercając Adana jadowitym wzrokiem. - To na nic, Reniuszu. Będzie tak, jak postanowiłem - odrzekł Juliusz, nie patrząc na starego. Przyglądał się chłopcu przez jakąś chwilę i czuł, że spada mu ciężar z piersi. Powziął słuszną decyzję. W oczach młodego Celta zobaczył siebie. Jak potworny wydawał się wtedy Sulla. Jak straszny musiał się wydawać teraz Adanowi on, Rzymianin zakuty w żelazną zbroję i twardsze od żelaza myśli. Był bliski wysłania chłopca na śmierć. Wbić na pal, spalić czy przybić do bram twierdzy. Tak, jak robił Sulla z wieloma ze swych wrogów. Zakrawało na ironię, że dawny kaprys dyktatora ocalił Adana, ale Juliusz powstrzymał się sam z wydaniem wyroku śmierci. Nie stanie się taki jak ludzie, których nienawidził, jeżeli będzie silny. Podniósł się i stanął z Adanem twarzą w twarz. - Nie sądzę, byś zmarnował dzisiejszą lekcję, Adanie. Nie oczekuj po mnie kolejnej. Adan był bliski płaczu. Gotował się na śmierć; wymknięcie się jej i obiecana wolność to było za wiele. Powodowany impulsem zrobił krok do przodu i przyklęknął na jedno kolano, nim ktokolwiek mógł zareagować. Juliusz spojrzał z góry na młodego człowieka. - Nie jesteśmy wrogami, chłopcze. Zapamiętaj to. Każę skrybie przygotować ułaskawienie. Zaczekaj na mnie na dole - powiedział. Adan wstał i przed opuszczeniem pokoju ostatni raz spojrzał w przenikliwe oczy Rzymianina. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, Rozdział I 19 oparł się o ścianę i otarł z twarzy pot. Z nagłej ulgi zakręciło mu się w głowie. Nie mógł zrozumieć, dlaczego go oszczędzono. Strażnik u dołu schodów wyciągnął szyję, by dojrzeć w ciemności zataczającą się postać. - No więc, mam rozgrzewać sztylety? - Nie dzisiaj - odpowiedział Adan, ucieszony zmieszaniem Rzymianina. Brutus wcisnął Juliuszowi w dłoń kubek wina i spytał: - Dlaczego go uwolniłeś? Juliusz wypił jednym haustem i znów wyciągnął kubek. - Dlatego, że był dzielny - odparł. Reniusz potarł szczeciniastą brodę. - Chyba zdajesz sobie sprawę, że zrobi się sławny po miastach. Będzie tym, który stawił nam czoło i przeżył. Po śmierci starego Subia to on zajmie jego miejsce wśród starszyzny. Młodzi zbiegną się do niego i nim się zorientujesz... - Dosyć - przerwał mu Juliusz. Twarz mu poczerwieniała od mocnego wina. - Miecz nie jest odpowiedzią na wszystko. Musimy żyć z nimi bez obaw o naszych żołnierzy na ich ulicach. Nie możemy wysyłać ich parami i dopatrywać się zasadzki na każdym kroku. Juliusz, kreśląc dłońmi w powietrzu, szukał właściwych słów. - Oni muszą się stać takimi Rzymianami jak my, zdolnymi umierać za nas i przeciwko naszym wrogom. Pompejusz pokazał, jak to się robi, dzięki tysiącom, z których tu uformował legiony. Powiedziałem chłopcu prawdę, nie jesteśmy wrogami. Potrafisz to zrozumieć, Reniuszu? - Ja potrafię - głęboki bas Cyrona zagłuszył odpowiedź dawnego gladiatora. Twarz Juliusza ożywiła nowa myśl. - Otóż to. Cyron nie urodził się w Rzymie. Przyszedł do nas dobrowolnie i stał się Rzymianinem. - Gorączkowo szukał dalszych słów. - Rzym jest... jest ideą, Rzym wiąże nas bardziej niż krew. Musimy działać tak, by dla tego Celta odrzucenie nas było jak wyrwanie sobie serca z piersi. Dziś wieczorem będzie się dziwił, dlaczego go nie zabito. Dziś wieczorem dotrze do niego, że Rozdział I

oparł się o ścianę i otarł z twarzy pot. Z nagłej ulgi zakręciło mu się w głowie. Nie mógł zrozumieć, dlaczego go oszczędzono. Strażnik u dołu schodów wyciągnął szyję, by dojrzeć w ciemności zataczającą się postać. - No więc, mam rozgrzewać sztylety? - Nie dzisiaj - odpowiedział Adan, ucieszony zmieszaniem Rzymianina. Brutus wcisnął Juliuszowi w dłoń kubek wina i spytał: - Dlaczego go uwolniłeś? Juliusz wypił jednym haustem i znów wyciągnął kubek. - Dlatego, że był dzielny - odparł. Reniusz potarł szczeciniastą brodę. - Chyba zdajesz sobie sprawę, że zrobi się sławny po miastach. Będzie tym, który stawił nam czoło i przeżył. Po śmierci starego Subia to on zajmie jego miejsce wśród starszyzny. Młodzi zbiegną się do niego i nim się zorientujesz... - Dosyć - przerwał mu Juliusz. Twarz mu poczerwieniała od mocnego wina. - Miecz nie jest odpowiedzią na wszystko. Musimy żyć z nimi bez obaw o naszych żołnierzy na ich ulicach. Nie możemy wysyłać ich parami i dopatrywać się zasadzki na każdym kroku. Juliusz, kreśląc dłońmi w powietrzu, szukał właściwych słów. - Oni muszą się stać takimi Rzymianami jak my, zdolnymi umierać za nas i przeciwko naszym wrogom. Pompejusz pokazał, jak to się robi, dzięki tysiącom, z których tu uformował legiony. Powiedziałem chłopcu prawdę, nie jesteśmy wrogami. Potrafisz to zrozumieć, Reniuszu? - Ja potrafię - głęboki bas Cyrona zagłuszył odpowiedź dawnego gladiatora. Twarz Juliusza ożywiła nowa myśl. - Otóż to. Cyron nie urodził się w Rzymie. Przyszedł do nas dobrowolnie i stał się Rzymianinem. - Gorączkowo szukał dalszych słów. - Rzym jest... jest ideą, Rzym wiąże nas bardziej niż krew. Musimy działać tak, by dla tego Celta odrzucenie nas było jak wyrwanie sobie serca z piersi. Dziś wieczorem będzie się dziwił, dlaczego go nie zabito. Dziś wieczorem dotrze do niego, że 20 Imperator może być sprawiedliwość, mimo zabicia rzymskiego żołnierza. Będzie opowiadał tę historię i wątpiący się zastanowią. - Chyba że zabił człowieka dla rozrywki - powiedział Reniusz -i teraz rozpowie swoim przyjaciołom, że jesteśmy słabi i głupi. Stary nie był aż tak bardzo przekonany do własnych racji, by mówić dalej. Podszedł do Brutusa, wziął od niego amforę i przytrzymując ją w zgięciu łokcia, napełnił swój kubek. W złości wy-chlapał trochę wina na podłogę. Juliusz, patrząc na niego, zwęził oczy. - Nie będę Sullą czy Katonem. Potrafisz wreszcie to zrozumieć, Reniuszu? Nie będę rządził, bojąc się i nienawidząc, i węsząc truciznę w każdym posiłku. Rozumiesz to czy nie? - Podniósł zaciśniętą pięść. Płonął gniewem. - Jeśli powiem słowo, Cyron dla mnie, Reniuszu, wyrwie ci z piersi serce. Urodził się na wybrzeżu obcego lądu, ale jest Rzymianinem. Jest żołnierzem Dziesiątego i jest mój. Nie zatrzymuję go przy sobie strachem, lecz miłością. Rozumiesz?! Reniusz zamarł. - Rozumiem, oczywiście, ty... Juliusz, czując między oczami pierwsze ukłucie bólu, machnął dłonią. Z lęku, że dopadnie go atak na oczach tych mężczyzn, zapomniał o gniewie. Poczuł pustkę i zmęczenie. - Zostawcie mnie wszyscy i wezwijcie Kaberę. Wybacz mi uniesienie, Reniuszu. Spieram się z tobą tylko po to, by poznać własne myśli.

Reniusz skinął głową, przyjmując przeprosiny, i wyszedł wraz z innymi. Gęstniejący mrok wieczoru przeszedł prawie w noc i Juliusz zapalił lampy, po czym postawił je w otwartym oknie, przycisnął pulsujące bólem czoło do chłodnego muru i cicho jęcząc, zaczął pocierać skronie kulistymi ruchami. To była szkoła Kabery. Było tak wiele do zrobienia, a cały czas jakiś wewnętrzny głos szeptał w nim drwiąco. Czy krył się między tymi wzgórzami? Kiedyś marzył o zdobyciu pozycji w senacie, teraz wyzbył się marzeń. Kornelia nie żyje, Tubruk nie żyje. Jego córka jest mu obca, mieszka w domu, w którym on na sześć lat spędził jedną noc. Bywało, że pragnął przeciwstawić siłę i rozum ludziom takim jak Sulla i Pompejusz, lecz teraz myśl o wdaniu się w grę o władzę przy- Rozdział I 21 prawiała go o mdłości. Lepiej, na pewno lepiej zamieszkać na kresach imperium, znaleźć jakąś kobietę i nigdy więcej nie oglądać ojczyzny. - Nie mogę wrócić - powiedział łamiącym się głosem. Reniusz znalazł Kaberę w stajniach. Stary uzdrawiacz nacinał ropień w żywym mięsie końskiego kopyta. Konie zawsze rozumiały, że próbuje im pomóc, i nawet najbardziej nerwowe po kilku wyszeptanych słowach i paru klepnięciach stały spokojnie. Byli sami i Reniusz odczekał, aż spod igły Kabery trysną pierwsze gęste krople ropy, a stare pokrzywione palce delikatnym uciskiem wyduszą całą resztę. Koń zadrżał, jakby obsiadły go muchy, lecz nie szarpnął nogą. Kabery nigdy nie kopnęło żadne końskie kopyto. - Jesteś mu potrzebny - odezwał się Reniusz. Kabera podniósł wzrok. - Podaj mi naczynie. Tamto. Reniusz sięgnął po kubek lepkiego dziegciu, służącego do zasklepiania ran. Kiedy wreszcie rana została opatrzona, stary uzdrawiacz zwrócił się do niego, jak zwykle pogodnie. - Martwisz się o niego, prawda? Reniusz wzruszył ramionami. - Martwię. On tutaj zabija sam siebie. Nie śpi, noce spędza na rozmyślaniach o tych swoich kopalniach i na kreśleniu map. I... i każda nasza rozmowa kończy się kłótnią. Kabera chwycił za twarde jak żelazo ramię Reniusza. - On wie, że w razie potrzeby jesteś przy nim - powiedział. -Dam mu dzisiaj zioła na sen. Nie zaszkodziłyby i tobie. Nietęgo wyglądasz. Reniusz pokręcił głową. - Zrób dla niego wszystko, co potrafisz, przyjacielu. On zasługuje na to. Kabera popatrzył za odchodzącym w mrok jednorękim gladiatorem. - Dobry z ciebie człek, Reniuszu - mruknął, zbyt cicho, by tamten go usłyszał. ROZDZIAŁ II Oerwilia stała przy burcie powoli przybijającego do nabrzeża małego kupieckiego statku. Na wodach wokół portu w Walencji unosiły się setki łodzi i kupiec już dwa razy nakazywał rybackim załogom, by trzymały się z dala od niego. Wydawało się, że nie ma tu żadnego porządku, i Serwilia uśmiechnęła się do siebie, kiedy kolejny młody mężczyzna uniósł w górę złowioną rybę i krzyknął swoją cenę. Rybak zręcznie balansował na swojej płaskodence, wzniesionej na fali. Miał na sobie jedynie wąską przepaskę zaplątaną wokół bioder, szeroki pas i nóż. Serwilia pomyślała, że jest piękny. Właściciel statku machnął ręką na łódź, lecz rybak go zignorował, węsząc zarobek u kobiety, która tak ładnie śmiała się do niego. - Kupię ten jego połów, kupcze - powiedziała Serwilia. Rzymski kupiec ściągnął krzaczaste brwi. - To twoje pieniądze, ale ceny w porcie są niższe - powiedział szorstko. Serwilia wyciągnęła dłoń, poklepała go po ramieniu. Mężczyzna się zmieszał.

- Och, słońce wciąż przygrzewa, a ja po tak długim przebywaniu na pokładzie marzę o czymś świeżym. Właściciel statku poddał się dość łaskawie, chwycił gruby zwój liny i przerzucił ją przez burtę. Rybak przywiązał jej koniec do leżącej na dnie łódki sieci, po czym wspiął się zwinnie na pokład. Był brązowy i silny, na skórze widać było białe smugi zaschniętej Rozdział II 23 soli. Skłonił się nisko przed Serwilia i zaczął wciągać sieć. Rzymian-ka okiem znawczyni obserwowała grę mięśni ramion. - Nie boisz się, że twoja łódka odpłynie? - spytała. Młody człowiek otworzył usta, by odpowiedzieć, lecz uprzedziło go pogardliwe parsknięcie właściciela statku. - Obawiam się, pani, że ten rybak mówi tylko swoim językiem. Niewiele mieli szkół, zanim Rzym się tu pojawił. Serwilia zauważyła błysk pogardy w oczach młodego mężczyzny. Od sieci do jego łodzi szła cienka lina i rybak jednym szarpnięciem nadgarstka przyciągnął łódź do burty i popukał palcem w węzeł w odpowiedzi na pytanie Serwilii. W sieci wiła się cała masa ciemnoniebieskich ryb. Serwilia wzdrygnęła się i odsunęła na bok, kiedy rzucone na pokład, zaczęły podskakiwać. Rybak zaśmiał się i chwycił największą za ogon. Ryba była długa jak jego ramię i wciąż niezmordowanie żywa, rybie oko poruszyło się gwałtownie, a łuski lśniły w słońcu. Serwilia skinęła głową i wyciągnęła w górę pięć palców. - Wystarczy pięć dla załogi, kupcze? - spytała. Rzymianin wychrząkał aprobatę i gwizdnął na dwóch swoich żeglarzy, by przyszli po ryby. - Wiedz, pani, że zadowoli go parę miedziaków - mruknął do Serwilii. Serwilia odpięła szeroki pas, owinięty wokół talii. Wybrała srebrną sestercję i wręczyła ją młodemu mężczyźnie. Ten uniósł brwi i nim zawiązał sieć, wyjął z niej jeszcze jedną rybę, największą z największych. Błysnął w stronę kupca triumfującym uśmiechem, wyrzucił za burtę swój żywy węzełek i zanurkował za nim w błękitną wodę. Serwilia wychyliła się i zaśmiała, widząc, jak podciąga się na łódkę. Błyszczał w słońcu jak jego ryby. Rybak wyciągnął sieć z wody i pomachał do niej. - Jaki piękny początek - powiedziała radośnie do kupca. Mężczyzna odburknął coś niezrozumiale. Przywołani przez niego żeglarze przynieśli ze schowka pod pokładem drewniane pałki i nim Serwilia się zorientowała, co robią, spuścili je na dół z głuchym uderzeniem. Błyszczące oczy zniknęły pod ciosami, wbite do środka, krew trysnęła na pokład. Serwilia skrzywiła się, widząc na ramieniu czerwoną kroplę. Żeglarze byli 24 Imperator wyraźnie rozradowani, jakby ożywiło ich zabijanie. Chichocząc i żartując, dokończyli straszliwego dzieła. Nim zdechła ostatnia z ryb, pokład zdążył spłynąć rybią krwią i srebrnymi łuskami. Serwilia przyglądała się wszystkiemu w milczeniu. W końcu żeglarze spuścili do morza płócienny koszyk i spłukali deski do czysta. - W porcie jest tłoczno od statków, pani - odezwał się kupiec zza ramienia Serwiłii, mrużąc oczy pod słońce. - Podpłynę tak blisko, jak się da, ale będziemy stać na kotwicy przez kilka godzin, nim zrobi się miejsce na nabrzeżu. Serwilia popatrzyła na Walencję, ogarnięta nagłą tęsknotą za stałym lądem. - Jakoś to zniosę, kupcze - mruknęła. Wzgórza za portem zdawały się wypełniać cały horyzont, zielone i czerwone na tle ciemnoniebieskiego nieba. Gdzieś poza nimi przebywał jej syn, Brutus. Wspaniale będzie

ujrzeć go po tak długim czasie. Dziwne - ścisnęło ją w dołku, kiedy pomyślała o tamtym młodym mężczyźnie, jego przyjacielu. Ciekawe, jak się zmienił przez te lata. Bezwiednie dotknęła włosów i przygładziła parę kosmyków, zwilgotniałych od morskiego powietrza. Do czasu, kiedy rzymski statek kupiecki zdołał się prześliznąć między rzędami zakotwiczonych łodzi i zająć wskazane mu miejsce przy nabrzeżu, upał zelżał i ziemię otuliła szara miękkość wieczoru. Serwilia przywiozła z sobą trzy najpiękniejsze dziewczęta, które teraz stały na pokładzie, podczas gdy załoga rzucała liny na brzeg i za pomocą wioseł sterowych podprowadzała statek bezpiecznie do solidnego oszalowania nabrzeża. Kupiec popisał się przy tym dużą zręcznością i doświadczeniem, porozumiewając się z człowiekiem na dziobie serią ręcznych sygnałów i głośnych zawołań. Wszystkich ogarnęło podniecenie, a robotnicy portowi nie skąpili młodym podopiecznym Serwiłii sprośnych uwag, śmiechu i docinków. Serwilia pozwoliła im się wdzięczyć; wszystkie trzy wciąż kochały swoją pracę, prawdziwa rzadkość w ich profesji. Waleria, najmłodsza, nieustannie się zakochiwała w swoich klientach, a ci nierzadko chcieli kupić ją na żonę. Ale cena zaskakiwała chyba Rozdział II 25 każdego i dziewczyna dąsała się przez wiele dni, dopóki nie spodobał jej się ktoś inny. Na czas podróży Serwilia ubrała wszystkie trzy tak skromnie, jakby były córkami wielkich domów. Bardzo dbała o ich bezpieczeństwo, wiedząc, że żeglarzom nawet krótka podróż morska daje poczucie swobody, a swoboda zawsze nastręcza kłopotu. Kroje sukni ukrywały zarysy młodych ciał, chociaż w podróżnych skrzyniach znajdowały się bardziej prowokujące stroje. Jeżeli listy, które słał do niej Brutus, mówiły prawdę, jej dziewczętom nie zabraknie pracy i te trzy będą pierwsze w jej nowym domu, który zamierzała kupić. Pochrząkujący i użalający się na ciężar przenoszonych skrzyń żeglarze zdziwiliby się niezmiernie, znając wagę ukrytego w nich złota. Rozmyślania Serwilii przerwał nagły pisk Walerii. Kątem oka dostrzegła odskakującego w popłochu żeglarza i udającą oburzenie dziewczynę. Dopłynęliśmy do lądu w samą porę, pomyślała. Kupiec przynaglił robotników portowych, by szybciej wiązali liny; jego załoga radośnie zakrzyknęła, ciesząc się z góry na przyjemności portowego miasta. Serwilia ściągnęła wzrokiem mężczyznę i ten podszedł do niej z nadspodziewanie łagodną miną. - Rozładujemy statek nie wcześniej niż jutro rano - powiedział. -Mogę polecić ci na lądzie kilka miejsc. Poza tym mam kuzyna, który wynajmie wam tyle wozów, ile zechcecie. Za przyzwoitą cenę. - Och, dzięki, kupcze, chętnie skorzystam. - Serwilia uśmiechnęła się do niego na widok zalewającego męską twarz rumieńca. Waleria nie jest jedyną na statku, która ma krąg adoratorów, pomyślała z pewnym zadowoleniem. Kupiec odchrząknął, nagle zdenerwowany. - Za jakiś czas zasiądę do wieczornego posiłku. Nie chciałabyś mi towarzyszyć? Dostarczą na statek świeże owoce i dobrze byłoby nie dać im się zepsuć. Serwilia położyła dłoń na ramieniu mężczyzny. Jego skóra płonęła, to się wyczuwało nawet przez tunikę. - Następnym razem, obawiam się. Chcę być w mieście jeszcze przed świtem. Czy dasz radę wyładować moje skrzynie przed innymi? Poproszę legionistów, by postawili straże do czasu załadowania wozów. 26 Imperator Kupiec przytaknął, usiłując ukryć rozczarowanie. Wiedział od swoich ludzi, że kobieta uprawia nierząd, ale czuł, że zaoferowanie jej pieniędzy za to, by z nim została, byłoby

okropnym poniżeniem. Przez moment wyglądał tak strasznie samotnie, że Serwilii przyszło na myśl, by zostawić mu na pocieszenie Walerię. Ta mała blondynka lubiła starszych mężczyzn. Zawsze okazywali się rozpaczliwie wdzięczni za tak niewielki wysiłek. Patrząc na człowieka przed sobą, Serwilia pomyślała, że prawdopodobnie odmówiłby propozycji. Mężczyźni w jego wieku często pragnęli towarzystwa dojrzałych kobiet tak samo jak cielesnych przyjemności, a żywiołowa otwartość Walerii wprawiłaby go tylko w zakłopotanie. - Twoje skrzynie będą na nabrzeżu pierwsze, pani. Było mi przyjemnie gościć cię na statku - powiedział, patrząc tęsknie za oddalającą się prostytutką. Wielu z jego załogi stanęło przy burcie, na wypadek gdyby młodsze kobiety miały kłopoty z zejściem na brzeg. Kupiec po chwili namysłu ruszył za Serwiłią. Zawsze powinien służyć pomocą swoim ludziom. Juliusz był pogrążony w pracy, kiedy do drzwi jego pomieszczeń zastukał strażnik. - Co się stało? Legionista, oddając honory, wyglądał na zdenerwowanego. - Myślę, że powinieneś zejść do bramy, panie. Zobaczyć to na własne oczy. Wśród żołnierzy, cisnących się wokół bramy, panowało szczególne napięcie. Kiedy się rozstąpili, aby przepuścić wodza, zauważył, że ten i ów na próżno usiłuje zachować powagę. Ich rozbawienie z jednej strony i niemiłosierny upał z drugiej podsyciły w nim kłujący gniew, który mu towarzyszył od świtu do nocy. Za otwartą bramą ciągnął się długi sznur wyładowanych po brzegi wozów. Ubrania siedzących na kozłach woźniców pokrywała cienka warstwa kurzu. Przód i tyły dziwnego pochodu otaczała dwudziestka Dziesiątego. Mrużąc oczy, Juliusz rozpoznał dowódcę, odprawionego dzień wcześniej do służby w porcie. Na jego widok zawrzał jeszcze większym gniewem. Legioniści byli tak samo zakurzeni jak wozy, co znaczyło, że przemaszerowali piechotą całą drogę. Rozdział II 27 Juliusz spiorunował ich wzrokiem. - Nie przypominam sobie, bym wydawał rozkazy ochraniania wozów dostawczych z wybrzeża - warknął. - Byłoby lepiej, gdyby znalazł się jakiś nadzwyczajny powód opuszczenia waszego posterunku wbrew moim rozkazom. Sam takiego nie widzę, choć może mnie zaskoczycie. Dowódca pobladł lekko. - Ta kobieta, panie... - Kobieta? Jaka kobieta?! - przerwał mu szorstko Juliusz, zniecierpliwiony wahaniem mężczyzny, lecz wtedy odezwał się inny głos, a on zadrżał na jego brzmienie. - Powiedziałam twoim żołnierzom, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, by pomogli pewnej starej przyjaciółce - powiedziała Serwilia, schodząc z wozu i zbliżając się do niego. Juliusz zaniemówił. Ciemne włosy kobiety wiły się niesfornie wokół jej głowy. Otoczona mężczyznami, wydawała się świeża i spokojna, doskonale świadoma poruszenia, jakie wywołała. Ubrana w brązową bawełnianą suknię, z odsłoniętą szyją i ramionami, miała wdzięk kotki na łowach. Poza prostym złotym łańcuchem z wisiorkiem, ginącym gdzieś między piersiami, nie nosiła innych klejnotów. - Serwilio, nie powinnaś powoływać się na żadną przyjaźń -powiedział zduszonym głosem Juliusz. Kobieta wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się od niechcenia. - Mam nadzieję, że ich nie ukarzesz, wodzu. Nabrzeża nie są bezpieczne, a nie miałam nikogo innego, kto by mi pomógł.

Juliusz popatrzył na nią chłodno, po czym wrócił wzrokiem do dowódcy. Mężczyzna słyszał wymianę zdań i teraz stał z zastygłym wyrazem twarzy, oczekując złych wieści. - Moje rozkazy były jasne, czy tak? - Tak, panie. - Zatem ty i twoi ludzie obejmiecie dwie kolejne warty. Twój stopień nakłada na ciebie więcej odpowiedzialności niż na nich, czy tak? - Tak, panie. - Zatem po służbie zgłosisz się do swojego centuriona, aby cię wychłostał. Powiedz mu, dwadzieścia uderzeń z mojego rozkazu 28 Imperator i twoje imię ma widnieć na liście winnych nieposłuszeństwa. A teraz... biegiem na wyznaczone pozycje. Dowódca oddał honory i okręcił się na pięcie. - Zawracamy! - krzyknął do swojej dwudziestki. - Biegiem do portu. Przy Juliuszu nikt nie śmiał jęknąć, chociaż wystarczyło przebiec mniej niż połowę drogi, a pełniąc zadane za karę warty, paść z wyczerpania. Serwilia starała się ukryć zdziwienie i poczucie winy za to, co spowodowała jej prośba. - Przybywasz, by zobaczyć się z synem? - zwrócił się do niej Juliusz. -Jest na ćwiczeniach z legionem. Powinien wrócić o zmierzchu. - Popatrzył na sznur wozów i porykujące woły, wyraźnie targany sprzecznymi uczuciami. Nieoczekiwane przybycie było irytujące, ale znał wymogi grzeczności. Po długim milczeniu złagodniał. - Możesz poczekać na Brutusa w środku. Każę napoić woły i podać ci posiłek. - Dziękuję za troskę - odpowiedziała Serwilia, uśmiechem pokrywając zmieszanie. Nie mogła pojąć różnicy, jaka zaszła w młodym człowieku. Cały Rzym wiedział, że stracił żonę, ale teraz stał przed nią zupełnie inny mężczyzna niż tamten, którego znała. Pod oczami miał ciemne worki, ale to nie było zwykłe zmęczenie. Kiedy widziała go ostatnio, gotował się do walki ze Spartakusem i prawie płonął od wewnętrznego żaru. Serce w niej zapłakało z żalu nad tym, co stracił. W tym momencie z ostatniego wozu zeskoczyła na drogę Wale-ria i coś zawołała. Oboje, ona i Juliusz, zesztywnieli na dźwięk dziewczęcego głosu. - Co to znaczy? - rzucił Juliusz, a jego oczy na nowo się zwęziły i pociemniały od gniewu. - To moja towarzyszka, wodzu. Zabrałam z sobą w podróż trzy młode damy. Coś w jej głosie sprawiło, że Juliusz spojrzał na nią podejrzliwie. - Czy one są... - Towarzyszkami, wodzu, tak - kobieta odpowiedziała pogodnie. - To dobre dziewczęta. Za dobrą cenę potrafią być znakomite - dodała cicho. Rozdział II 29 - Wystawię przy ich drzwiach straże. Moi ludzie nie są przyzwyczajeni do... - Zawahał się. - Straże mogą się okazać niezbędne. Straże przy drzwiach. Ku cichej radości Serwiłii na policzki Juliusza zaczął wypełzać ciemny rumieniec. Jeszcze jest w nim odrobina życia, gdzieś głęboko, pomyślała, zagryzając w rozbawieniu dolną wargę. I kiedy młody mężczyzna znikał za bramami, jej nozdrza zadrgały z podniecenia nadchodzącymi łowami. Brutus, przemierzając konno ostatnie mile dzielące go od twierdzy, leniwie rozciągał mięśnie pleców. Jego centuria jeźdźców wyborowych ciągnęła tuż za nim i kiedy oglądał się raz przez jedno, raz drugie ramię i widział doskonały szyk kłusujących koni, czuł prawdziwą dumę. Domicjusz zajmował pozycję po prawej stronie, Oktawian - kilka szeregów dalej. Końskie kopyta dudniły po równinie zgodnym rytmem, wzbijając tumany kurzu, który zostawiał w

ustach legionistów gorzki smak ziemi. Powietrze było ciepłe, nastroje pogodne. Wszyscy padali ze zmęczenia, ale było to przyjemne zmęczenie po dobrze wykonanym zadaniu, a w perspektywie mieli solidny posiłek i twardy sen. Kiedy ukazała się twierdza, Brutus zawołał do Domicjusza, przekrzykując dudnienie końskich kopyt: - Dajmy im pokaz. Na sygnał rozdzielcie się i najedźcie na bramę z lewej i prawej. Wiedział, że straże przy bramie będą obserwować ich przybycie. Choć jeźdźcy wyborowi byli z sobą niecałe dwa lata, Juliusz dał mu to, czego chciał; najlepszych ludzi i najlepsze konie w całym Dziesiątym. Brutus mógł stawiać na każdego z nich przeciwko każdej armii świata. To oni łamali pierwsze linie wroga, to ich wysuwano na najbardziej niebezpieczne pozycje. Każdy z nich najlepiej władał mieczem i każdy stanowił jedno ze swoim wierzchowcem. Brutus był dumny ze wszystkich. Wiedział, że reszta Dziesiątego patrzy na nich jak na widowisko, nie na rzeczywistą siłę, ale też legion nie brał udziału w bitwie od czasu pobytu w Hiszpanii. Kiedy jeźdźcy wyborowi spłyną krwią i pokażą, na co ich stać, usprawiedliwi to poniesione na nich wydatki, był pewien. Same zbroje kosztowały małą fortunę; lekkie brązowe i żelazne 30 Imperator napierśniki, które pozwalały im na większą swobodę ruchu niż ciężkie pancerze legionistów trzeciego szeregu. Jeźdźcy wyborowi Brutusa mieli wyczyszczony na wysoki połysk każdy załomek metalu i teraz wszyscy błyszczeli w gasnącym słońcu. Brutus uniósł dłoń i zrobił krótki gest na lewo i na prawo. Pchnął swego konia do galopu w tej samej chwili, kiedy grupa sprawnie rozdzieliła się na boki, jak gdyby na ziemi czyjaś niewidzialna ręka wytyczyła linię graniczną. Wiatr smagnął Brutusa po twarzy i młody człowiek zaśmiał się z podniecenia; nie musiał patrzeć, by wiedzieć, że formacja, którą dowodzi, jest doskonała. Pochylił się w siodle i mocniej ścisnął udami końskie boki. Wydawało mu się, że frunie. Twierdza potężniała w oczach zadziwiająco prędko. Brutus, zachwycony chwilą, niemal się spóźnił z zasygnalizowaniem kolejnego rozkazu i obie grupy zlały się w jedną ledwie moment wcześniej, nim jeźdźcy ściągnęli wodze, lecz manewr i tak się udał. Jak jeden jego żołnierze zsiedli z koni i poklepali parujące szyje ogierów i wałachów, które Juliusz sprowadził z Rzymu. Do walki z jazdą "wroga można było używać jedynie kastratów, ogiery mogłyby wpaść w szał na sam zapach gotowych na ich przyjęcie klaczy. Poza tym oddawanie najlepszych koni jeźdźcom wyborowym i narażanie ich na padnięcie w bitwie kłóciło się z potrzebami prokreacji i podtrzymywania najsilniejszej rasy. Na widok takich wierzchowców nawet miejscowa ludność gwizdała z podziwem, zapominając o powściągliwości, okazywanej zazwyczaj rzymskim żołnierzom. Brutus śmiał się z czegoś, co powiedział Domicjusz, kiedy spostrzegł matkę. Oczy mu się rozszerzyły na moment, nim ruszył ku łukowi bramy, by ją uściskać. - Nie wspominałaś o tym w listach! - zakrzyknął, unosząc ją w górę i całując w policzki. - Nie chciałam, byś się zbytnio ekscytował - odpowiedziała Serwilia. Roześmiali się i Brutus postawił matkę na ziemię. Serwilia odsunęła go od siebie na długość ramion i uśmiechnęła się promiennie. Lata spędzone w Hiszpanii dobrze zrobiły jej jedynakowi. Tryskał witalnością, która sprawiała, że w jego obecności inni mężczyźni kierowali wzrok ku górze i stawali prościej. Rozdział II 31 - Przystojny jak zawsze, widzę - powiedziała, mrugając porozumiewawczo. - Polują na ciebie wszystkie miejscowe ślicznotki, tak? - Nie śmiem pokazać się bez strażnika, matko.

Nagle pojawił się Domicjusz, wyraźnie chcąc zostać przedstawionym. - Ach, tak, to Domicjusz, mój człowiek od oporządzania koni. A Oktawiana, matko, znasz? Krewnego Juliusza? - Szczerząc zęby do zmieszanego Domicjusza, kiwnął na drugiego legionistę. Oktawian podszedł, ociągając się, i jeszcze bardziej zmieszany niezdarnie wymamrotał pozdrowienie. Brutus się roześmiał. Jego matka zawsze wywierała podobne wrażenie na mężczyznach, ale tymczasem zostali otoczeni ciasnym kręgiem żołnierzy, przepychających się, by zobaczyć nieoczekiwanego gościa. Serwilia kiwnęła dłonią do nich zadowolona, że po nudnej podróży ściąga na siebie uwagę. Młodzi mężczyźni, wolni od niepokojów wieku dojrzałego czy śmierci, stali wokół niej jak niewinni bogowie i śmiałymi spojrzeniami dodawali jej ducha. - Czy widziałaś Juliusza, matko? On... - Brutus przerwał. Nad dziedzińcem zapadła nagła cisza. Pod sklepieniem bramy pojawiły się trzy młode kobiety i żołnierze rozstąpili się, robiąc im przejście. Najmłodsza miała jasne włosy, była drobna i wiotka. U jej boku szły dwie inne, o urodzie, która każe dojrzałym mężczyznom topić smutki w winie. Nagle ktoś gwizdnął cicho. Czar prysł, a tłum ożył. Serwilia spojrzała pytająco, kiedy Waleria stanęła przed nią. Dziewczyna zawsze wiedziała, co robi. Serwilia dostrzegła w niej ten talent od samego początku. O taką kobietę i o to, by ją ochraniać, mężczyźni się bili, a jej obecność w winiarni zwykle wystarczała, by szły w ruch pięści, nim skończył się wieczór. Serwilia poznała Walerię, kiedy dziewczyna podawała wino za pieniądze i służyła darmo tym, za co mężczyźni mogli dobrze zapłacić. Nie musiała jej długo przekonywać; w grę wchodziły duże pieniądze. Serwilia zatrzymywała dla siebie dwie piąte tego, co Waleria zarobiła w jej domu w Rzymie, a i tak dziewczyna stawała się bogata. Za parę lat zacznie myśleć o własnym przedsiębiorstwie, to pewne. - Martwiłyśmy się o ciebie, pani - skłamała wesoło Waleria. Brutus patrzył na nią z nie skrywaną ciekawością, a ona od- 32 Imperator dawała mu spojrzenie bez zmieszania. Chociaż powiedział sobie, że musi się pogodzić z profesją matki, myśl, że prawdę o niej poznali jego żołnierze, uzmysłowiła mu, że nie jest tak bezpieczny, jak mu się zdawało. - Czy przedstawisz nas sobie, matko? - spytał. Oczy Walerii rozszerzyły się na ułamek sekundy. - To twój syn? Jest taki, jak mówiłaś. Wspaniały. Serwilia nigdy nie rozmawiała z Walerią o Brutusie i nie przywiozła jej tutaj dla swojego syna. Tłum wokół nich gęstniał. To nie byli mężczyźni przyzwyczajeni do uprzejmości ze strony młodych kobiet. Coś jej mówiło, że wystarczyłby legion, by wróciła z Walencji z pełniejszymi skrzyniami złota. - To jest Waleria - powiedziała. Brutus się skłonił. Oczy dziewczyny rozbłysły rozbawieniem. - Musicie dołączyć do nas przy stole wodza jeszcze dziś wieczorem. Ograbię piwnice najlepszego kupca w mieście i spłuczemy z was kurz podróży winem. - Mówiąc to, Brutus nie spuszczał oczu z Walerii. Przemawiał do jej zmysłów. Serwilia chrząknęła, by im przerwać. - Wprowadź nas do środka, Brutusie. Wyborowi się rozstąpili, robiąc przejście. Gorący posiłek, jaki na nich czekał w kwaterach, bez pikantnego towarzystwa kobiet nie wydawał się ani w połowie tak kuszący jak podczas jazdy powrotnej. Stali na dziedzińcu, dziwnie samotni, aż mały pochód zniknął wewnątrz

budynku. Czar prysł raz jeszcze i wtedy przypomnieli sobie o koniach i ruszyli żwawo, by się nimi zająć. Wbrew protestom Walerii Serwilia zostawiła swoje trzy towarzyszki w wydzielonych im pomieszczeniach. Ktoś musiał rozpakować skrzynie, a pierwszego wieczoru Serwilia nie chciała dzielić się synem z nikim. Mimo wszystko nie sprowadziła podopiecznych do Walencji po to, by spośród nich wybrać żonę dla Brutusa. Juliusz nie zszedł na dół razem z innymi. Wymówił się, przez strażnika, paroma uprzejmymi słowami. Serwilia zauważyła, że odmowa nie zaskoczyła nikogo przy stole i jeszcze raz zdziwiła się zmianami, jakie w tych mężczyznach zaszły w czasie pobytu w Hiszpanii. Rozdział II 33 Dla uczczenia gościa posiłek składał się z miejscowych potraw, podawanych na stół w niezliczonych małych miseczkach. Oktawian rozkaszlał się od ostrych przypraw, aż wreszcie ktoś grzmotnął go w plecy i podsunął wino do przepłukania gardła. Chłopiec czuł respekt przed Serwiłią od chwili spotkania na dziedzińcu, z czego Brutus żartował, podczas gdy jego matka udawała, że nie zauważa skrępowania młodzieńca. Pomieszczenie oświetlały ciepłe płomienie lamp, wino było dobre, zgodnie z obietnicami Brutusa. Pogodny nastrój, panujący przy posiłku, i przekomarzania mężczyzn sprawiły Serwilii prawdziwą przyjemność. Domicjusz dał się uprosić i opowiedział jedną ze swoich historii, choć jej zakończenie zepsuł Kabera. - Słyszałem to, będąc jeszcze chłopcem - zagdakał z entuzjazmem, wyciągając rękę po porcję ryby z naczynia stojącego obok Oktawiana. Młody człowiek sięgał po to samo, ale Kabera trzepnął go po palcach i zgarnął tłusty kęsek dla siebie. Oktawian się wykrzywił, ale w porę przypomniawszy sobie o obecności Serwilii, zmełł przekleństwo w ustach. -Jak to się stało, że jesteś w Dziesiątym legionie, Domicju-szu? - spytała Serwilia. - Wszystko dzięki Brutusowi, pani. Kiedy walczyliśmy na południu, ze Spartakusem, dałem mu wygrać parę pojedynków, przez grzeczność, ale ogólnie biorąc, zobaczył, że może zyskać na moich naukach. - Łże jak najęty - roześmiał się Brutus. - Zapytałem go mimochodem, czy nie chciałby przejść do nowego legionu, a on z entuzjazmu o mało mi nie odgryzł ramienia. Juliusz musiał zapłacić legatowi fortunę tytułem odstępnego. Wciąż spodziewamy się zobaczyć, że będzie tego wart. Domicjusz odczekał cierpliwie, aż Brutus skończy mówić i zajmie się winem. -Jestem najlepszy w moim pokoleniu - oświadczył Serwilii, obserwując z rozbawieniem, jak Brutus się krztusi i czerwienieje ze złości. Dało się słyszeć kroki. Mężczyźni poderwali się z miejsc, aby powitać wodza. Juliusz zajął miejsce u szczytu stołu i dał znak, by 34 Imperator usiedli. Słudzy wnieśli świeże potrawy, a Brutus napełnił mu puchar winem. Rozmowa potoczyła się dalej. W pewnej chwili Serwilia podchwyciła spojrzenie Juliusza i lekko skinęła głową. Odwzajemnił jej gest, akceptując jej obecność przy stole. Wreszcie odetchnęła głęboko. Dobre humory przy stole powróciły bardzo szybko. Koleżeński sposób bycia mężczyzn był zaraźliwy i Serwilia chętnie się poddała ogólnemu nastrojowi. Kabera zalecał się do niej wprost nieumiar-kowanie, puszczając oko w najmniej odpowiednich momentach. Raz, kiedy śmiała się do starego, przypadkiem spojrzała Juliuszowi w oczy. Na okamgnienie czas stanął w miejscu, ale to wystarczyło, by zrozumiała, że za fasadą posiłku kryje się surowsza rzeczywistość.

Juliusz ją obserwował, zdziwiony wrażeniem, jakie wywiera na posępnym na co dzień zgromadzeniu. Słysząc jej naturalny śmiech, zadawał sobie pytanie, jak kiedykolwiek mógł o niej myśleć inaczej, niż że jest piękna. Jej skóra była ciemna i upstrzona piegami od słońca, a nos i broda trochę za duże, a mimo to przykuwała uwagę. Rozsądek podpowiadał, że Serwilia schlebia każdemu swoim zainteresowaniem. Rozum nakazywał mu dostrzegać, że ma do czynienia z kobietą, która lubi mężczyzn, a oni to czują. Juliusz potrząsnął głową. Denerwowało go, że tak na nią reaguje, lecz ona była tak inna od Kornelii, że nawet nie przyszło mu na myśl, by je z sobą porównywać. Nie był w kobiecym towarzystwie od dawna, jeśli nie liczyć okazji, kiedy Brutus go upił i było mu wszystko jedno. Patrzenie na Serwilię przypomniało mu o świecie, który istniał na zewnątrz ich twierdzy. Przy niej czuł się niepewnie, jak chłopiec. Przez głowę przemknęła mu myśl, że powinien być ostrożny i zachować dystans. Kobieta z jej doświadczeniem mogłaby go połknąć żywcem. Otrząsnął się. Irytowała go własna słabość. Pierwsza kobieta przy ich stole od kilku miesięcy, a on reaguje niewiele mądrzej niż Oktawian, choć może, jak miał nadzieję, nie zdradza się z myślami tak jak tamten. W przećiwnym razie Brutus kpiłby z niego do końca życia. Otrząsnął się raz jeszcze i zdecydowanym ruchem odsunął od siebie puchar. W końcu mało prawdopodobne, by ona 34 Imperator usiedli. Słudzy wnieśli świeże potrawy, a Brutus napełnił mu puchar winem. Rozmowa potoczyła się dalej. W pewnej chwili Serwilia podchwyciła spojrzenie Juliusza i lekko skinęła głową. Odwzajemnił jej gest, akceptując jej obecność przy stole. Wreszcie odetchnęła głęboko. Dobre humory przy stole powróciły bardzo szybko. Koleżeński sposób bycia mężczyzn był zaraźliwy i Serwilia chętnie się poddała ogólnemu nastrojowi. Kabera zalecał się do niej wprost nieumiar-kowanie, puszczając oko w najmniej odpowiednich momentach. Raz, kiedy śmiała się do starego, przypadkiem spojrzała Juliuszowi w oczy. Na okamgnienie czas stanął w miejscu, ale to wystarczyło, by zrozumiała, że za fasadą posiłku kryje się surowsza rzeczywistość. Juliusz ją obserwował, zdziwiony wrażeniem, jakie wywiera na posępnym na co dzień zgromadzeniu. Słysząc jej naturalny śmiech, zadawał sobie pytanie, jak kiedykolwiek mógł o niej myśleć inaczej, niż że jest piękna. Jej skóra była ciemna i upstrzona piegami od słońca, a nos i broda trochę za duże, a mimo to przykuwała uwagę. Rozsądek podpowiadał, że Serwilia schlebia każdemu swoim zainteresowaniem. Rozum nakazywał mu dostrzegać, że ma do czynienia z kobietą, która lubi mężczyzn, a oni to czują. Juliusz potrząsnął głową. Denerwowało go, że tak na nią reaguje, lecz ona była tak inna od Kornelii, że nawet nie przyszło mu na myśl, by je z sobą porównywać. Nie był w kobiecym towarzystwie od dawna, jeśli nie liczyć okazji, kiedy Brutus go upił i było mu wszystko jedno. Patrzenie na Serwilię przypomniało mu o świecie, który istniał na zewnątrz ich twierdzy. Przy niej czuł się niepewnie, jak chłopiec. Przez głowę przemknęła mu myśl, że powinien być ostrożny i zachować dystans. Kobieta z jej doświadczeniem mogłaby go połknąć żywcem. Otrząsnął się. Irytowała go własna słabość. Pierwsza kobieta przy ich stole od kilku miesięcy, a on reaguje niewiele mądrzej niż Oktawian, choć może, jak miał nadzieję, nie zdradza się z myślami tak jak tamten. W przeciwnym razie Brutus kpiłby z niego do końca życia. Otrząsnął się raz jeszcze i zdecydowanym ruchem odsunął od siebie puchar. W końcu mało prawdopodobne, by ona

Rozdział II 35 okazała zainteresowanie przyjacielem syna. Już sama myśl o tym była śmieszna. Z zadumy wyrwał Juliusza Oktawian. Sięgnął przez stół i podsunął Serwilii ostatnią porcję dania ciemnego od ziół. Młody Rzymianin pod opieką Brutusa i Domicjusza zmężniał i wiele się nauczył. Ciekawe, pomyślał Juliusz, czy teraz bałby się terminatorów rzeźnika. Na pewno nie. Chłopiec rozkwitał w towarzystwie szorstkich żołnierzy Dziesiątego, naśladował chód Brutusa, tak że Marek miał nowy powód do kpin. Oktawian był wciąż jak dziecko. Juliusza aż zdziwiła myśl, że on sam ożenił się prawie w jego wieku. - Nauczyłem się rano nowego zwodu, panie - oznajmił z dumą Oktawian. - Musisz mi to pokazać - odrzekł Juliusz i zmierzwił czuprynę chłopca. Oktawian się rozpromienił. - Poćwiczysz z nami jutro? - spytał, pewien, że spotka go odmowa. Juliusz pokręcił głową. - Nie, wybieram się z Reniuszem do kopalń złota. Może poćwiczę po powrocie, za kilka dni. Żaden z tych mężczyzn nie rozumiał jego pracy. Byli beztroscy jak chłopcy, i tylko on nie mógł sobie pozwolić na taki luksus. Zapominając o wcześniejszym postanowieniu, chwycił odstawiony puchar i opróżnił go do dna. Brutus, widząc przygnębienie przyjaciela, starał się wymyślić coś, czym mógłby go rozerwać. - Jutro zacznie pracować dla nas miejscowy kowal. Nie mógłbyś odłożyć podróży i zobaczyć, na co idą twoje pieniądze? Juliusz popatrzył na niego wzrokiem, od którego wszyscy poczuli się nieswojo. - Nie, przygotowania już trwają - rzucił krótko, napełniając ponownie puchar. Na stół kapnęło parę kropli. Zaklął cicho i popatrzył na ręce. Znów się trzęsą? Rozejrzał się, czy ktoś zauważył jego słabość. Tylko Kabera wyszedł mu naprzeciw wzrokiem. Twarz starego człowieka tchnęła życzliwością. Nagle zły na wszystkich, Juliusz opróżnił kolejny puchar. 36 Imperator Serwilia zanurzyła palce w miseczce z wodą i obmyła usta gestem, który przyciągnął wzrok Juliusza. Ona zdawała się tego nie zauważać. - Dobrze się bawiłam, bardzo dobrze, ale podróż była męcząca - powiedziała, uśmiechając się do wszystkich. - Wstanę rano, by popatrzeć, jak ćwiczysz, Oktawianie. Jeśli można. - Oczywiście, przyjdź i popatrz - odpowiedział za chłopca Bru-tus. - Przygotuję ci powóz. W porównaniu z legionami w innych prowincjach, nam się żyje luksusowo. Spodoba ci się tutaj. - Wystarczy mi dobry koń, nie potrzebuję powozu - odrzekła Serwilia, dostrzegając nagły błysk w oku Juliusza. Mężczyźni to dziwne stworzenia, pomyślała, ale chyba nie ma takiego, któremu nie podobałaby się piękna kobieta na koniu. - Mam nadzieję, że moje dziewczęta nie będą wam przeszkadzały. Jutro poszukam jakiegoś miejsca w mieście. Dobranoc. Mężczyźni podnieśli się i Serwilia jeszcze raz poczuła dziwny dreszcz podniecenia, kiedy napotkała wzrok Juliusza. Wódz wstał natychmiast po jej wyjściu, lekko się chwiejąc. - Zostawię rozkazy w twoich kwaterach, Brutusie. Na czas mojej nieobecności. I niech dziewcząt pilnują straże. Dobranoc - powiedział i ruszył do drzwi, przesadnie sztywnym krokiem człowieka, który usiłuje ukryć efekty zbyt dużej ilości wina we krwi. Przy stole na moment zapanowała krępująca cisza. - Miło popatrzeć na nową twarz - odezwał się Brutus, unikając trudniejszych tematów. - Serwilia ożywiła trochę to miejsce. Ostatnio bywało tu zbyt spokojnie.. Kabera gwizdnął cicho. - Przy kobiecie jak ta... mężczyźni głupieją - stwierdził stary uzdrowiciel.

- Ona jest bardzo... wdzięczna - zgodził się Domicjusz, najwyraźniej z trudem dobierając ostatnie słowo. Brutus parsknął wzgardliwie. - A czego się spodziewałeś, widząc mnie z mieczem? Że pochodzę od konia pociągowego? - Pomyślałem sobie, że w twojej postawie jest coś z kobiety, tak - podchwycił Domicjusz, pocierając czoło i zbierając myśli. -Teraz rozumiem. Choć to bardziej pasuje do niej. Rozdział II 37 - W mojej postawie jest męski wdzięk, Domicjuszu. Z przyjemnością zademonstruję ci go jutro raz jeszcze. - Na twarz Brutusa powrócił dawny uśmiech, a jego oczy zwęziły się w udawanej obrazie. - A ja, Domicjuszu? Ja też mam męski wdzięk? - spytał Oktawian. Domicjusz skinął powoli głową. - Masz chłopcze, a jakże. To tylko Brutus walczy jak kobieta. Brutus wybuchnął śmiechem i rzucił w Domicjusza miską, ale legionista zdążył się uchylić i naczynie rozbiło się o kamienie posadzki, a wszyscy zastygli w udawanym przestrachu. Napięcie się rozładowało i przy stole znów zapanował pogodny nastrój. - Dlaczego twoja matka chce szukać domu w mieście? — spytał Oktawian. Brutus spojrzał na niego ostro, uświadamiając sobie z przykrością, że musi pozbawić go złudzeń i niewinności. - Dla interesu, chłopcze. Myślę, że dziewczęta mojej matki będą długo zabawiać legion. Oktawian rozejrzał się wokół zmieszany. Potem twarz mu się rozpogodziła. Wszyscy zawiesili na nim wzrok. -Jak myślisz, czy od kogoś w moim wieku zażądają pełnej opłaty? - spytał całkiem przytomnie. Miska, którą Brutus cisnął tym razem, trafiła w Kaberę. W swoim pokoju, leżąc w ciemnościach na wąskim żołnierskim sienniku, Juliusz usłyszał gromki śmiech mężczyzn. Zacisnął powieki. ROZDZIAŁ III Serwilia szybko polubiła małą Walencję. Ulice miasta były czyste i gwarne. Miejsce tchnęło atmosferą dostatku i bogactwa, ale miało też posmak świeżości, którą jej stary Rzym zatracił wieki temu. Walencja wydawała się bardziej niewinna. Nawet wyszukanie odpowiedniego domu było łatwiejsze, niż się spodziewała. Nie było żadnych urzędników, żądających opłat jeszcze przed podpisaniem dokumentów; cała rzecz sprowadzała się do znalezienia właściwego miejsca i zapłacenia złotem dotychczasowemu właścicielowi. To było pokrzepiające po doświadczeniach z bezdusznymi urzędami w Rzymie. Żołnierze, których Brutus wysłał z nią, szybko pokazali jej trzy całkiem znośne domy. Pierwsze dwa leżały blisko morza i prawdopodobnie przyciągałyby więcej robotników portowych, niżby chciała. Trzeci był odpowiedni. Stał na cichej uliczce blisko targu i daleko od nabrzeża. Był to przestronny budynek z robiącą wrażenie elewacją z białego wapienia i ciemnego drewna. Serwilia od dawna wiedziała, że światu należy pokazywać przyjemne oblicze. Niewątpliwie w zaułkach Walencji skrywały się skromne domki, gdzie wdowy i nierządnice dorabiały sobie na ich zapleczach, ale miejsce, jakiego ona szukała, miało przyciągać dostojników i dowódców legionu, musiało więc mieć wyższą cenę. Mając do wyboru tak wiele nowych domów budowanych przez Dziesiąty, Serwilia wyczuła, że właściciela da się przycisnąć, i ostatecznie strony ułożyły się co do zapłaty, wliczając w nią wyposażenie. Niektóre rzeczy miały być sprowadzone z Rzymu drogą morską,

Rozdział III 39 chociaż parę pospiesznych wizyt u miejscowych szwaczek zaowocowało niższymi cenami i ubiciem wielu korzystnych interesów. Już jako właścicielka domu wręczyła pewnemu odpływającemu z portu kupcowi ciężką sakiewkę, by zabrał do Rzymu listę jej potrzeb. Między innymi należało powiększyć grono zatrudnianych kobiet co najmniej o cztery. Serwiłia dokładnie określiła, jak mają wyglądać przyszłe podopieczne. To ważne, by od początku dbać o reputację. Po trzech dniach niewiele pozostało do zrobienia, poza nadaniem imienia domowi, choć to okazało się dość trudne. Mimo że nie było wyraźnych zarządzeń, wiedziała instynktownie, że nazwa powinna być dyskretna, a jednak sugestywna. W końcu zaskoczyła ją propozycja Walerii. „Aksamitna Dłoń" była dostatecznie zmysłowa. Możliwe, że Walerii chodziło o jej aksamitną karnację, ale i tak się zgodziła, a dziewczyna z radości ucałowała ją w oba policzki. Trzeciego ranka od przyjazdu do miasta Serwiłia przyjrzała się delikatnemu rysunkowi na tabliczce, zawieszonej na żelaznych hakach. Uśmiechnęła się. Kilku z Dziesiątego już szczerzyło zęby. Za chwilę rozgłoszą, że dom jest otwarty dla gości, i miała nadzieję, że pierwsza noc będzie pracowita. Za kilka miesięcy opiekę nad swoimi dziewczętami przekaże komu innemu. Myśl o podobnych przedsięwzięciach w każdym mieście Hiszpanii była kusząca. Najlepsze dziewczęta i smak Rzymu. Chętnych na jedno i drugie nie zabraknie, a pieniądze zapełnią jej skrzynie. Serwiłia odwróciła się ku strażom syna. - Mam nadzieję, że dostaniecie przepustki na dzisiejszą noc? -spytała od niechcenia. Żołnierze popatrzyli po sobie. - Może twój syn mógłby się za nami wstawić, pani - odrzekł dowódca. Serwiłia zmarszczyła czoło. Chociaż nie rozmawiała o tym z Bru-tusem, przypuszczała, że rozkręcenie jej interesu w Walencji stawia go w niezręcznej sytuacji. Była ciekawa, czy Juliusz wie o otwarciu nowego domu i co o tym myśli. Mógł nie słyszeć o jej planach, przebywając w tych swoich kopalniach na południu, chociaż - czy mógłby być im przeciwny? 40 Imperator Na myśl o młodym człowieku Serwilia leniwie przeciągnęła dłonią po szyi. Dzisiaj miał wrócić do miasta. Już pewnie zasiadł do posiłku w swoich kwaterach i jeżeli wyruszy, nie zwlekając, mogłaby dotrzeć do twierdzy jeszcze przed wieczorem. - Będę potrzebowała stałych straży do pilnowania domu. Jeżeli chcesz, poproszę wodza, by postawił tu ciebie i twoich ludzi -powiedziała do dowódcy. - Ostatecznie jestem obywatelką Rzymu. Żołnierze znów popatrzyli po sobie niepewnie. Sam pomysł wydawał się wspaniały, jednak myśl o tym, że przy Cezarze wymieni się ich imiona jako strażników domu nierządu, wystarczyła, by ostudzić ich zapał. Ociągając się, potrząsnęli głowami. - Myślę, że wódz będzie wolał, by przy twoim domu stanęły miejscowe straże - burknął dowódca. Serwilia wzięła wodze z rąk jednego z żołnierzy i wskoczyła na siodło. Spodnie były na nią trochę za luźne, ale stola nie wydała jej się właściwym strojem. - Za mną, przyjaciele. Pojadę i sama go spytam. A potem zobaczymy - powiedziała, nawracając i okładając konia piętami. Kopyta zadudniły głośno o bruk ulicy, a miejscowe kobiety patrzyły ze zdziwieniem na Rzymiankę, która jechała jak żołnierz. Juliusz witał się z posuniętym w latach mężczyzną, kiedy stanęła u bram twierdzy. W dzień zostawiano bramy otwarte i straże, ledwo kiwnąwszy głowami, wpuściły jeźdźców na

dziedziniec. Żołnierze towarzyszący Serwilii odprowadzili konie, by je nakarmić i napoić, i została sama. Być matką Brutusa okazywało się użyteczne. -Jeśli pozwolisz, chciałabym zamienić z tobą słowo, wodzu -zawołała, podchodząc do niego i prowadząc za sobą konia. Juliusz zmarszczył czoło. - To jest Subio, przywódca miejscowej starszyzny, Serwilio. Obawiam się, że nie dzisiaj. Dzisiaj nie mam czasu. Może jutro. Zawrócił, by wprowadzić swojego gościa do głównego budynku. Serwilia rzuciła szybko: - Zamierzałam odwiedzić okoliczne miasteczka. Czy mógłbyś polecić mi którąś z dróg? Juliusz przeprosił na chwilę mężczyznę. Rozdział III 41 Stary Subio skłonił się, spoglądając na Serwilię spod krzaczastych brwi. Gdyby był rzymskim wodzem, nie pozwoliłby kobiecie odymać ust w samotności. On wciąż jeszcze cenił sobie urodę i dziwił się poirytowaniu Cezara. Juliusz podszedł do Serwilii. - Te wzgórza nie są całkiem bezpieczne. Pełno tu włóczęgów którzy nie omieszkaliby cię napaść. Miałabyś szczęście, gdyby skończyło się na kradzieży konia, a tobie by pozwolono wrócić piechotą do miasta. - Nie chciałbyś mi towarzyszyć? Dla ochrony? - spytała miękko Serwilia. Zastygł w miejscu i spojrzał jej prosto w oczy. Serce mu załomotało, nim zdołał nad sobą zapanować. Tej kobiecie niełatwo było odmówić, lecz dzisiejszego popołudnia czekała go praca. Rozejrzał się po dziedzińcu. Ze stajni wychodził Oktawian. Juliusz gwizdnął przenikliwie. - Oktawianie, siodłaj konia. Wyruszasz w drogę w charakterze straży. Oktawian oddał honory i zniknął w ciemnych czeluściach stajni. Juliusz popatrzył na Serwilię bez wyrazu, jakby w ogóle nie rozmawiali. - Dziękuję - powiedziała, ale on już był zajęty starym Subiem. Kiedy Oktawian pokazał się ponownie, siedział na koniu i musiał nisko się pochylić, by nie zaczepić o łuk nad wrotami stajni. Uśmiech mu zniknął na widok miny Serwilii. Nigdy nie widział jej zagniewanej, a furia w jej oczach czyniła ją jeszcze piękniejszą. Nie rzuciwszy mu słowa, wskoczyła na konia i wypadła z bramy twierdzy, zmuszając strażników do odskoczenia na bok, jeśli nie chcieli być stratowani. Oktawian wytrzeszczył oczy i ruszył za nią. Serwilia pędziła jak szalona przez jakąś milę. Potem ściągnęła wodze i koń przeszedł w spokojny trucht. Oktawian zrównał się z nią. Zauważył, że prowadzi konia z wprawą jeźdźca wyborowego. Oczarowany stwierdził, że się nie odezwie, dopóki nie wymyśli wystarczająco interesującego tematu. Ona jednak również milczała, w duchu wyładowując gniew na Juliusza. W końcu, lekko dysząc, puściła wodze wolno. Zachęciła Oktawiana gestem, by się zbliżył, i uśmiechnęła się. 42 Imperator - Brutus mówi, że jesteś spokrewniony z Cezarem. Opowiedz mi o nim. Chłopak odwzajemnił uśmiech, zupełnie niezdolny oprzeć się jej czarowi czy zdziwić prośbie. Juliusz już dawno odprawił ostatniego petenta i stał przy wychodzącym na wzgórza oknie. Podpisał rozkazy zatrudnienia kolejnego tysiąca ludzi w kopalniach i wypłacenia odszkodowań dla trzech właścicieli ziem, które zajęto pod nowe budynki na wybrzeżu. Ile takich spotkań miał za sobą? Dziesięć? Ręka bolała go od pisania i teraz, w chwili

bezczynności, rozcierał ją lekko. Ostatni skryba przeszedł na zasłużony odpoczynek już miesiąc temu i Juliusz dotkliwie odczuwał jego brak. Zagłębiony w myślach odwiesił zbroję na drewniany stojak. Wystawił spocone ciało na kojące działanie wieczornego powietrza. Ciemniało, ale Oktawian i Serwilia wciąż przebywali nie wiadomo gdzie. Był ciekaw, czy ona celowo opóźnia powrót, by martwił się o chłopca, czy też coś się im przydarzyło. Może któryś z koni okulał i musiał być odprowadzony do twierdzy. Juliusz prychnął ze złości. Jeśli tak, będzie miała niezłą nauczkę. Z dala od głównych szlaków grunt był nierówny i wyboisty. Koń mógł łatwo złamać nogę, zwłaszcza wieczorem, kiedy na rowy i wilcze doły kładły się pierwsze cienie. To śmieszne, martwić się. Dwa razy tracił cierpliwość i odchodził od okna, ale wystarczyło, by przebiegł myślą obowiązki jutrzejszego dnia, a znowu sterczał przy oknie i wypatrywał pośród wzgórz pary jeźdźców. Tam, z dala od morskiego wiatru, może być duszno, pomyślał zaniepokojony. Powoli przestawał oszukiwać sam siebie, był zbyt zmęczony. Słońce kryło się za wzgórzami, kiedy na dziedzińcu rozległ się stukot kopyt. Juliusz odskoczył od okna. Nie chciał, by go zobaczyła. Kim, doprawdy, jest ta kobieta, by siać w jego myślach taki zamęt? Gdy wytrą konie i je napoją, wejdą do środka. Co dalej? Czy znów zasiądą do posiłku przy stole dowódców? Był głodny, lecz nie chciał zabawiać nieproszonego gościa. Każe sobie przysłać jedzenie na górę i... Drgnął, słysząc ciche pukanie do drzwi. Wiedział, że to ona, już w chwili, kiedy odchrząknął, by zawołać pewnym głosem: Rozdział III 43 - Wejść. Serwilia miała włosy w dzikim nieładzie, a na policzkach, od dotyku ręki, smugi brudu. Pachniała słomą i końmi. Juliusz poczuł, że na jej widok budzą się w nim zmysły. Wciąż była zła, widział to, zbierając się w sobie, by stawić opór jej ewentualnym żądaniom. Czy nie dość, że zjawia się u niego bez żadnej zapowiedzi? I co robi strażnik na dole? Czy ten człowiek śpi na służbie? Serwilia bez słowa podeszła doń i, nim zdążył zrobić najmniejszy ruch, przycisnęła dłoń do jego piersi, tam, gdzie głośno biło mu serce. - Wciąż ciepłe. A już zaczynałam w to wątpić - powiedziała miękko. Intymność jej głosu i gestu zmieszały Juliusza, zamiast rozgniewać, czego by się spodziewał. Serwilia cofnęła dłoń i stanęła tuż przy nim, twarzą w twarz. Nagle zauważył, że zrobiło się ciemno. - Brutus będzie się zastanawiał, gdzie jesteś - zauważył. - O tak, on się o mnie bardzo troszczy. Odwróciła się, by odejść, a on był bliski wyciągnięcia ręki, patrząc za nią. - Nie sądziłem, że potrzebna ci czyjaś troska - mruknął bardziej do siebie niż do niej, ale wyczuł, że się uśmiecha. Potem drzwi się zamknęły i został sam, z chaosem myśli w głowie. Zaczynał się czuć jak zwierzyna, na którą się poluje, ale to nie było nieprzyjemne. Nagle zmęczenie ustąpiło i pomyślał, że dołączy do wieczornego stołu. Drzwi znów się otworzyły i stanęła w nich... Serwilia. - Pojedziesz ze mną jutro? - spytała. - Oktawian mówi, że znasz okolicę jak nikt. Skinął głową powoli, niezdolny przypomnieć sobie, co na jutro planował. Nieważne. Od jak dawna nie miał dnia wolnego od obowiązków? - Dobrze, Serwilio. Jutro. Wczesnym rankiem. Uśmiechnęła się wdzięcznie i cicho zamknęła za sobą drzwi. Juliusz odczekał, aż na schodach rozlegną się lekkie kroki, i odetchnął. Był zaskoczony, że już pragnie jutra.

Kiedy dzień przygasał, palenisko kowalskie zamieniło kuźnię w miejsce blasków i cieni i oświetliło twarze rzymskich kowali, 44 Imperator którzy czekali niecierpliwie, by poznać sekret hartowanego żelaza. Za naukę u sławnego miejscowego kowala Juliusz zapłacił fortunę w złocie, lecz to nie było coś, czego można się nauczyć w jeden dzień. Ku udręce Rzymian Cavallus prowadził ich przez cały pro-cćs krok po kroku. Początkowo się opierali, by ich traktowano jak terminatorów, lecz potem bardziej doświadczeni zobaczyli, że stary jest dokładny, i zaczęli słuchać każdego słowa. Ścięli na jego polecenie cyprys i olchę i przez pierwsze cztery dni składali kłody do wypełnionego gliną dołu, wielkiego jak dom. Podczas gdy drzewo się zwęglało, Cavallus pokazał im swój piec do wytapiania rudy i zrobił wykład o płukaniu surowego kruszcu i jak należy go wytapiać. Wszyscy byli ludźmi zakochanymi w swoim rzemiośle i pod koniec piątego dnia płonęli z ciekawości, kiedy Cavallus wsunął grudę żelaza do swojego pieca, stopioną wlał do glinianych forem i w końcu ułożył grube metalowe pręty na kowalskiej ławie, by je sobie obejrzeli. - Olcha, paląc się, daje mniej ciepła niż większość drzew i spowalnia zmiany. To sprawa, że metal robi się twardszy, kiedy więcej wchłania węgla drzewnego, ale to tyłko część całości - wyjaśniał, wpychając jeden z prętów w jasnożółty żar paleniska. Ledwo starczało w nim miejsca na rozgrzanie dwóch sztuk jednocześnie, tak że skupili się wokół drugiego, naśladując każdy ruch i słuchając każdego polecenia Cavalłusa. Ciasna kuźnia nie mogła pomieścić wszystkich, zmieniali się więc, wchodząc do środka lub wychodząc w chłodne nocne powietrze. Tylko Reniusz pozostawał na miejscu i spływając potem, w milczeniu starał się zapamiętać kolejne etapy obróbki. On także był zafascynowany. Choć przez całe dorosłe życie posługiwał się mieczami, nigdy nie widział, jak się je robi, i teraz docenił umiejętności tych surowych mężczyzn, którzy ziemię zamieniali w błyszczące ostrza. Cavallus wyklepał młotem pręt w kształt miecza, rozgrzewając go wciąż od nowa, aż ostrze wyglądało jak czarny zanieczyszczony gladius. Teraz należało je rozgrzać do właściwej temperatury, co rozpoznawano po kolorze. Za każdym razem, gdy miecz się rozgrzewał, Cavallus pokazywał go im, by dostrzegli cień żółci, zanim 44 Imperator którzy czekali niecierpliwie, by poznać sekret hartowanego żelaza. Za naukę u sławnego miejscowego kowala Juliusz zapłacił fortunę w złocie, lecz to nie było coś, czego można się nauczyć w jeden dzień. Ku udręce Rzymian Cavallus prowadził ich przez cały pro-cćs krok po kroku. Początkowo się opierali, by ich traktowano jak terminatorów, lecz potem bardziej doświadczeni zobaczyli, że stary jest dokładny, i zaczęli słuchać każdego słowa. Ścięli na jego polecenie cyprys i olchę i przez pierwsze cztery dni składali kłody do wypełnionego gliną dołu, wielkiego jak dom. Podczas gdy drzewo się zwęglało, Cavallus pokazał im swój piec do wytapiania rudy i zrobił wykład o płukaniu surowego kruszcu i jak należy go wytapiać. Wszyscy byli ludźmi zakochanymi w swoim rzemiośle i pod koniec piątego dnia płonęli z ciekawości, kiedy Cavallus wsunął grudę żelaza do swojego pieca, stopioną wlał do glinianych forem i w końcu ułożył grube metalowe pręty na kowalskiej ławie, by je sobie obejrzeli. - Olcha, paląc się, daje mniej ciepła niż większość drzew i spowalnia zmiany. To sprawia, że metal robi się twardszy, kiedy więcej wchłania węgła drzewnego, ale to tylko część całości - wyjaśniał, wpychając jeden z prętów w jasnożółty żar paleniska. Ledwo starczało w nim

miejsca na rozgrzanie dwóch sztuk jednocześnie, tak że skupili się wokół drugiego, naśladując każdy ruch i słuchając każdego polecenia Cavallusa. Ciasna kuźnia nie mogła pomieścić wszystkich, zmieniali się więc, wchodząc do środka lub wychodząc w chłodne nocne powietrze. Tylko Reniusz pozostawał na miejscu i spływając potem, w milczeniu starał się zapamiętać kolejne etapy obróbki. On także był zafascynowany. Choć przez całe dorosłe życie posługiwał się mieczami, nigdy nie widział, jak się je robi, i teraz docenił umiejętności tych surowych mężczyzn, którzy ziemię zamieniali w błyszczące ostrza. Cavallus wyklepał młotem pręt w kształt miecza, rozgrzewając go wciąż od nowa, aż ostrze wyglądało jak czarny zanieczyszczony gladius. Teraz należało je rozgrzać do właściwej temperatury, co rozpoznawano po kolorze. Za każdym razem, gdy miecz się rozgrzewał, Cavallus pokazywał go im, by dostrzegli cień żółci, zanim Rozdział III 45 bladła. Obrabiał i bił miękki metal, a z niego samego lał się tłusty pot. Pręt obrabiany przez Rzymian był taki sam jak jego i kiedy wze-szedł księżyc, Cavallus pokiwał z zadowoleniem głową. Jego synowie rozpalili węgiel drzewny w panwi przypominającej koryto, długiej jak słusznego wzrostu mężczyzna, i przykryli ją metalową pokrywą. Podczas gdy kuty przez Cavallusa miecz rozgrzewał się raz jeszcze, on wskazał na rząd zawieszonych na kołkach skórzanych fartuchów, grubych i sztywnych ze starości. Prócz ramion pokrywały całe ciało, od szyi po stopy. Uśmiechnął się, kiedy posłusznie wciągnęli je na siebie. - Musicie mieć osłonę - powiedział, kiedy usiłowali się poruszać w krępujących ruchy, niewygodnych strojach. Na jego znak synowie zdjęli szczypcami pokrywę z panwi, w której tymczasem węgiel się rozżarzył jak w jego palenisku, i Ca-vallus zamaszystym gestem wyciągnął żółte ostrze z paleniska. Rzymscy kowale stłoczyli się tuż przy nim, wiedząc, że przyglądają się nieznanemu procesowi. Reniusz odskoczył do tyłu, owiany nagłą falą gorąca, i teraz wyciągał szyję, by widzieć, co się dzieje. W białym żarze węgla drzewnego Cavallus zaczął kuć ostrze od nowa, sypiąc iskrami i wzbijając w powietrze furkoczące płomienie. Jeden pomarańczowy języczek wpadł mu we włosy, lecz on tylko go przyklepał. Obracał ostrzem mnóstwo razy, a kowalski młot wznosił się i opadał rytmicznie, lecz coraz słabiej. Podzwa-nianie też było cichsze, ale wszyscy widzieli, jak powoli węgieł drzewny oblepia metal ciemną skorupą. - Tu liczy się czas. Metal nie może się za bardzo schłodzić, nim się zahartuje. Patrzcie na ten kolor... teraz! Głos Cayallusa złagodniał, a oczy wypełniły się miłością do metalu. Kiedy czerwoność ściemniała, chwycił za szczypce i włożył miecz w wiadro z wodą, przy wtórze syczącej pary, która wypełniła małą kuźnię gęstym obłokiem. - A teraz z powrotem do ognia. To moment najważniejszy z całej obróbki. Jeżeli źle ocenicie kolor, wykuty miecz będzie łamliwy, a więc bezużyteczny. Musicie poznać właściwy odcień, inaczej wszystko, czego was nauczyłem, pójdzie na marne. Dla mnie jest 46 Imperator to kolor wczorajszej krwi, ale każdy z was musi określić go po swojemu i zapamiętać raz na zawsze. Drugi miecz był gotowy i Cavallus powtórzył cały proces w rozjarzonej panwi, raz jeszcze siejąc wokół iskrami i czerwonymi węgielkami. Jeden z Rzymian chrząknął z bólu, kiedy mikroskopijny ognisty pocisk wbił mu się w nagie ramię i przypalił ciało, a reszta zrozumiała, do czego służą kowalskie fartuchy.

Miecze były rozgrzewane i wpychane w węgiel drzewny jeszcze cztery razy, nim Cavallus skinął zadowolony głową. Świt rozjaśnił wzgórza, lecz mężczyźni nie widzieli światła. Wpatrywali się tak długo w kowalskie palenisko, że teraz mieli przed oczami jedynie ciemność. Synowie Cavallusa przykryli długą panew i odsunęli ją z powrotem pod ścianę. Kiedy Rzymianie, ciężko dysząc, ocierali pot z oczu, kowal zamknął swoje palenisko, zabrał miechy spod otworów wentylacyjnych w dachu i powiesił je na hakach, by były gotowe do kolejnego użycia. W kuźni wciąż było potwornie gorąco, lecz wyglądało na to, że sprawy mają się ku końcowi, kiedy stanął naprzeciw nich, z mieczem w każdej dłoni, zaciskając palce wokół wąskich trzpieni, które przed użyciem miały być oprawione w rękojeść. Miecze były matowe i chropowate. Chociaż jedyną miarą, którą się posługiwał przy kuciu, było jego oko, oba miały identyczną długość i szerokość i kiedy były dość zimne, rzymscy kowale wzięli je w ręce. Oba ważyły tyle samo. Pokiwali głowami z uznaniem, już nie żałując czasu spędzonego z dała od swoich kuźni. Każdy zdawał sobie sprawę, że trafił im się wyjątkowy dar losu i uśmiechali się jak dzieci, wyciągając w górę nagie ostrza. Reniusz sięgnął po jeden z mieczy. Powstały na obcej ziemi, ale głaszcząc palcami szorstki metal, miał nadzieję, że potrafi uzmysłowić Juliuszowi wielkość takiej chwili. - Węgiel drzewny pokrywa twardą powłoką bardziej miękki rdzeń. Te ostrza nie pękną w bitwie, chyba że zostawicie w nich zanieczyszczenia lub je zahartujecie na niewłaściwy kolor. Pozwólcie, że wam pokażę - powiedział Cavallus, głosem wezbranym dumą. Wziął miecze z rąk Rzymian i wskazał gestem, by się cofnęli. Następnie uderzył każdym z całych sił o krawędź paleniska, aż Rozdział III 47 zadźwięczały jak głoszący świt dzwon. Miecze wytrzymały uderzenie, a on odetchnął powoli, z wyraźną satysfakcją. - Te dwa będą zabijać ludzi. Śmierć uczynią sztuką - mówił dalej, z wyraźną czcią, a oni go rozumieli. - Zaczyna się nowy dzień, przyjaciele. Wasz węgiel rozpali się do południa i wrócicie do swoich kuźni, aby zrobić wzory nowych mieczy. Chciałbym je zobaczyć, zobaczyć miecz każdego z was, za, powiedzmy... trzy dni. Pozostawcie je bez rękojeści, te zrobię razem z wami. Idę do łóżka. Posiwiali rzymscy kowale wymruczeli podziękowania i wyszli z kuźni, tęsknie spoglądając do tyłu, na miecze, które zrobili tej nocy. ROZDZIAŁ IV iompejusz i Krassus powstali ze swoich miejsc w cieniu, by pokazać się tłumowi. Zawodnicy, biorący udział w wyścigach w Cir-cus Maximus, pozdrowili swoich konsulów gromkimi okrzykami, których echo poniosło się przez ciasno wypełnione rzędy widzów. Pompejusz podniósł ku nim dłoń, a Krassus uśmiechnął się kącikiem ust zadowolony, że tłum go zauważa. Zważywszy na wydane złoto, zasługiwał choć na to. Na darmowych glinianych krążkach, które należało okazywać przy wejściu, widniały imiona obu konsulów i Krassus słyszał, że od kilku poprzedzających wydarzenie tygodni, zaraz po tym, jak zaczęto je rozdawać, były w obiegu na równi z monetami. Wielu z tych, którzy teraz oczekiwali na pierwszy wyścig, słono zapłaciło za przyjemność jego obejrzenia. Nigdy nie przestawał cieszyć się tym, że ludzie potrafią zarabiać nawet na darach. Pogoda dopisała i nad głowami tłumów, stawiających zakłady, przepływały jedynie pojedyncze, zwiewne obłoki. W ławach panowała atmosfera podniecenia, ale Krassus nie zauważył wielu nobi-lów. To smutne, że radość wyścigów często zakłócały bójki na najtańszych miejscach, kiedy mężczyźni wszczynali kłótnie o przegrane stawki. Nie dalej jak miesiąc temu, aby zaprowadzić porządek, legioniści musieli opróżnić wszystkie ławy, a w czasie mniejszych zamieszek zabito pięciu ludzi, po tym, jak typowany na zwycięzcę zawodnik przegrał w ostatnim wyścigu dnia.

Krassus miał nadzieję, że to się już nigdy nie powtórzy. Wyciągnął szyję w stronę szeregów Pompejusza, zgromadzonych przy Rozdział IV 49 bramach i głównych wejściach. Wystarczająco liczne, by zastraszyć wszystkich poza największymi szaleńcami, miał nadzieję. Nie chciał wracać pamięcią do tamtego roku domowych zamieszek, kiedy też był konsulem. O jego poparcie w nadchodzących wyborach wciąż warto było zabiegać, a choć do końca kadencji pozostało jeszcze więcej niż pół roku, w senackich stronnictwach następowało wyraźne przegrupowanie, w miarę jak ci, którzy mieli nadzieję na objęcie wyższych urzędów, stawali się coraz bardziej znani. Tu się toczyła największa gra w Rzymie i Krassus wiedział, że względy, na jakie sobie zasłuży, będą środkiem do władzy na następny rok, jeśli nie dłużej. Zerknął na drugiego konsula, zastanawiając się, czy Pompejusz też robi plany na przyszłość. Za każdym razem, kiedy miał ochotę złorzeczyć prawu, które go ograniczało, pocieszał się, że Pompejusz jest podobnie związany. Rzym nie chciał dać przyzwolenia innemu Mariuszowi, aby był konsulem bez końca. Te szalone dni minęły wraz z cieniem Sulli i koszmarem wojny domowej. A przecież nic nie mogłoby powstrzymać Pompejusza od wyszkolenia swoich faworytów, by go zastąpili. Krassus żałował, że nie potrafi otrząsnąć się z poczucia nieudolności, które go prześladowało w obecności Pompejusza. W odróżnieniu od jego kanciastych i oschłych rysów, Pompejusz wyglądał tak, jak tego po konsulu oczekiwano, z tą swoją szeroką, budzącą zaufanie twarzą i lekko siwiejącymi włosami. Krassus zastanawiał się w duchu, czy dostojny wizerunek nie jest wspomagany odrobiną białego proszku na skroniach. Nawet siedząc obok niego, nie był tego pewien. Jak gdyby bogowie i tak nie dali mu dość, Pompejusz zdawał się mieć ich błogosławieństwo w wojskowych przedsięwzięciach. Obiecał ludziom rozprawić się z piratami i już w parę miesięcy rzymskie okręty oczyściły Marę Internum z morskich rabusiów. Handel rozkwitł, jak Pompejusz obiecał. Nikt w mieście nie dziękował Krassusowi za pokrycie kosztów takiego ryzyka ani też nie współczuł z powodu strat poniesionych w okrętach. On był zmuszony sypać ludziom więcej złota, na wypadek gdyby o nim zapomnieli, gdy tymczasem Pompejusz mógł się pławić w ich uwielbieniu. 50 Imperator Krassus, pogrążony w myślach, popukał palcami o palce. To jasne, obywatele Rzymu darzą respektem tylko to, co mogą zobaczyć na własne oczy. Gdyby utworzył własny legion, by ten pilnował porządku na ulicach, i gdyby jeden z jego żołnierzy pochwycił złodzieja na gorącym uczynku czy położył kres bijatyce, błogosławiliby go w każdej godzinie. Bez legionu, wiedział, że Pompejusz nigdy nie potraktuje go jak równego sobie. Myśl nie była nowa, jednak powstrzymywał się przed zatknięciem nowego proporca na Polu Marsowym. Zawsze pozostawał lęk, że sądy Pompejusza o nim są słuszne. O jakie zwycięstwo dla Rzymu mógłby się ubiegać? Bez względu na to, ilu by ubrał w lśniące zbroje, legionem należy odpowiednio dowodzić, i podczas gdy Pompe-juszowi, jak się wydawało, przychodziło to bez wysiłku, myśli o ryzyku kolejnego poniżenia Krassus nie mógł znieść. Kampania przeciw Spartakusowi była wystarczająco zła, pomyślał żałośnie. Dałby sobie głowę uciąć, że jeszcze wciąż go wyśmiewają za budowanie muru w poprzek cypla Italii. Żaden z senatorów nie wspomniał o tym publicznie, ale trudno było zamknąć uszy na to, co za swoimi dowódcami powtarzają żołnierze, a jego szpiedzy donosili mu, że ten mur wciąż jest powodem do kpin pośród rozplotkowanych mas Rzymu. Pompejusz powiedział, że nie ma się czym przejmować, ale sam pewnie się cieszył. Nieważne, kogo wybiorą na następny rok, Pompejusz wciąż będzie siłą w senacie.

Na tor wniesiono siedem drewnianych jaj. Na początku każdego okrążenia jedno miało być usuwane i ostatnie sygnalizowało szaleństwo walki, do którego dochodziło w każdym wyścigu. Kiedy dopełniono rytuału otwarcia, Krassus dał znak za siebie i gustownie ubrany niewolnik wystąpił do przodu, by przyjąć od niego zakład. Pompejusz gardził takimi sposobami, Krassus jednak spędził pożyteczną godzinę z zawodnikami i ich końmi w ciemnych stajniach, zbudowanych pod ławami dla publiczności. Wierzył swojemu osądowi i był przekonany, że Paulusa z Hiszpanii, występującego w białych barwach, nic nie potrafi powstrzymać. Ale kiedy niewolnik czekał, by zgłosić jego stawkę swojemu panu, prowadzącemu zakłady, zawahał się. Dolina między wzgórzami zazwyczaj była doskonała dla koni, które lubiły miękki tor, lecz od Rozdział IV 51 tygodnia deszcz ledwo parę razy pokropił i teraz z suchej ziemi poniżej ławy konsulów podnosiły się spirale kurzu. Krassus miał podobnie suche usta, kiedy podejmował decyzję. Paulus był pewny siebie, a bogowie kochają śmiałków. To był jego dzień, mimo wszystko. - Trzy sestercje na Paulusa - powiedział po długim namyśle. Niewolnik skinął głową i okręcił się na pięcie, ale Krassus chwycił go kościstymi palcami za ramię. - Nie, tylko dwie. Tor jest całkiem suchy. Kiedy posłaniec odszedł, Krassus kątem oka zauważył uśmiech Pompejusza. - Doprawdy, nie rozumiem cię - powiedział. - Bez wątpienia jesteś najbogatszym człowiekiem w Rzymie, ale zakładasz się bardziej ostrożnie niż połowa widzów. Co znaczą dla ciebie dwie sztuki srebra? Puchar wina? Krassus prychnął. To była stara śpiewka. Pompejusz lubił się z nim droczyć, lecz wciąż żebrał o złoto, kiedy chciał utworzyć te swoje cenne legiony. To była cicha satysfakcja dla starego człowieka, choć był ciekaw, czy Pompejusz kiedykolwiek o tym myśli. Gdyby on, Krassus, był w takiej sytuacji, zatruwałby się nią jak powolną toksyną, ale Pompejusz nigdy nie tracił pogodnego nastroju. Ten człowiek nie miał żadnego zrozumienia dla wartości bogactwa, żadnego. - Konie skręcają nogi w każdym wyścigu, a powożący spadają z rydwanu. Podejrzewasz mnie, że traciłbym złoto, licząc na szczęście? Niewolnik zbierający zakłady wrócił. Krassus zacisnął w dłoni gliniany żeton. Pompejusz popatrzył na niego swoimi bladymi oczami z wyraźnym wstrętem, lecz Krassus udał, że niczego nie zauważa. - Poza Paulusem kto jeszcze bierze udział w pierwszej gonitwie? - spytał niewolnika Pompejusz. - Trzy rydwany, panie. Jeden nowy z Tracji, Dacjusz z Mutiny i jeszcze jeden, który przypłynął z Hiszpanii. Ale mówią, że konie przeżyły burzę morską i są niespokojne. Większość obstawia Da-cjusza. Krassus rzucił niewolnikowi gniewne spojrzenie. 52 Imperator - Nie wspominałeś o tym wcześniej - warknął. - Paulus też sprowadził swoje konie z Hiszpanii. Czy płynęły tym samym okrętem? - Nie wiem, panie - odpowiedział niewolnik, pochylając głowę. Krassus poczerwieniał, myśląc gorączkowo, czy powinien wycofać się z zakładu, nim zacznie się wyścig. Nie, nie na oczach Pompejusza, chyba że znajdzie wymówkę i oddali się na kilka minut. Pompejusz, widząc rozterkę na jego twarzy, uśmiechnął się.