alien231

  • Dokumenty8 931
  • Odsłony458 515
  • Obserwuję283
  • Rozmiar dokumentów21.6 GB
  • Ilość pobrań379 528

McCaffrey Anne - Wieże Talentów 02 - Damia

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

McCaffrey Anne - Wieże Talentów 02 - Damia.pdf

alien231 EBooki M MC. MCCAFFREY ANNE.
Użytkownik alien231 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 275 stron)

Anne McCaffrey DAMIA Cykl: Wieże Talentów tom 2 Przełożył: Leszek Ryś

Książkę tę dedykuję Sarze Virgilii Johnson Brooks „THE FOLDINGS EXTRA”

Rozdział 1 Kiedy mózg Afry delikatnie musnęła myśl siostry, nie omieszkał skwapliwie donieść matce, że Goswina powróciła już na Capellę. Cheswina przyjęła informację od swego sześcioletniego syna z niewzruszonym spokojem. — Dziękuję, Afro. Słyszysz Goswinę wyraźniej od pozostałych członków rodziny i z większej odległości, jednak nie bądź intruzem. Proszę — dodała widząc, jak Afra wierci się niespokojnie, opanowany nieodpartą chęcią nawiązania mentalnego kontaktu z ukochaną siostrą. — Po treningu, jaki Goswina odbyła w Wieży Altaira, Najwyższa Capelli wezwie ją teraz do siebie na odprawę. Nie odrywaj się więc od swych zajęć. Ależ Goswina jest czymś strasznie podniecona i to ma jakiś związek ze mną! — Nie ustępował chłopiec, chcąc za wszelką cenę upewnić się, że matka naprawdę go słyszy. — Afro! — Matka surowo pogroziła mu palcem. — Nie jesteś niemy, masz język, a więc korzystaj z niego! Niech nikt nie wytyka naszej rodzinie, że wychowuje dziecko utalentowane, lecz nieuprzejme i wyzbyte dobrych manier. Wracaj do nauki, nie wolno ci nawiązywać telepatycznego kontaktu z siostrą, póki ona nie przekroczy progu naszego domu. Afra naburmuszył się, bo wiedział, że wtedy telepatia nie będzie mu już potrzebna. — Nigdy nie zostaniesz wybrany do służby w Wieży, jeśli nie nauczysz się posłuszeństwa — ciągnęła Cheswina. — I bardzo proszę, byś przestał się dąsać. Nie pierwszy raz Afra był strofowany w ten sposób — te same słowa kładziono mu w uszy tysiące razy! Stłumił jednak irytację, bo za nic na świecie nie chciał ryzykować utraty ewentualnej posady w Wieży Najwyższej — ogniwa ogromnej sieci FTiT — która była kanałem komunikacyjno-transportowym łączącym skupione w Federacji systemy gwiezdne. Jego rodzice i starsze rodzeństwo stali się już ogniwami sieci, albo też pracowali usilnie, by znaleźć tam miejsce dla siebie. Rodzinie poszczęściło się. Mieszkali w obrębie kompleksu Wieży, a Afra — od kołyski usypiany pulsowaniem ogromnych generatorów, dzięki którym Najwyższy Talent dokonywał cudu międzygalaktycznego transportu — już w czternastym miesiącu swego życia podjął pierwszą, udaną próbę nawiązania mentalnego kontaktu: radośnie powitał osobę, która imię zawdzięczała zajmowanej posadzie — Najwyższą Capelli. Choć jej powitalne „dzień dobry” przeznaczone było dla Najwyższego Ziemi, to właśnie Afra skwapliwie odpowiedział na echo głosu, które wyraźnie rozbrzmiało w jego mózgu. Rodzice byli wstrząśnięci tą zuchwałością.

— Wcale nie uważam tego za zuchwałość — uspokajała ich Capella, śmiejąc się, co nie zdarzało się jej często. — To czarujące słyszeć na „dzień dobry” tak słodki świergot. Doprawdy słodki. Będziemy dbać o tak mocny, młody Talent. Jednak trzeba dać mu do zrozumienia, iż nie należy mi przeszkadzać w ten sposób. Cheswina miała rangę T-8 w kategorii nadawców, zaś jej mąż, Gos Lyon, był kinetykiem w randze T-9. Wszystkie ich dzieci posiadały Talent, jednak u Afry ujawnił się on najwcześniej, był najmocniejszy i najprawdopodobniej podwójny, obejmujący zarówno telepatię, jak i teleportację. Nie umniejszyło to zażenowania rodziców, spowodowanego zachowaniem ponad wiek rozwiniętego syna. Bez ociągania starali się wziąć Talent swego potomka w karby, jednak robili to nad wyraz ostrożnie, by nie zakłócić rozwoju chłopca. Ojciec, matka lub najstarsza z rodzeństwa, Goswina, musieli odtąd budzić się przed Afra i czuwać, by podobna sytuacja się nie powtórzyła. Przez kilka miesięcy niemowlak wspaniale się bawił, starając się zbudzić jak najwcześniej i zdążyć ze swą świergotliwą odpowiedzią — „dzień dobry” — na echo aksamitnego głosu Capelli, które rozlegało się w jego myślach. Opiekunowie próbowali odwracać jego uwagę innymi zajęciami — na przykład jedzeniem. W niemowlęctwie Afra uwielbiał jeść, choć tak jak pozostali członkowie jego rodziny był zdrowy i szczupły, o delikatnej budowie ciała, które z łatwością radziło sobie z nadmiarem kalorii. Na widok włożonego do ręki kawałka owocu lub sucharka natychmiast zapominał o całym świecie. Tego rodzaju sprytne podstępy pozwoliły więc przetrwać jego opiekunom do czasu, póki nie dorósł na tyle, by zrozumieć, iż mówienie w ten sposób „dzień dobry” odpowiednie jest jedynie w kręgu ludzi z najbliższej rodziny. Goswina była kochającą, troskliwą siostrą, bez odrobiny małoduszności i nigdy nie uważała swoich obowiązków za uciążliwe. Uwielbiała młodszego braciszka, a on odpłacał jej tym samym. Nic dziwnego zatem, że połączyła ich niezwykle mocna więź uczuć. Ćwiczenia mentalne — które Gossi wykonywała wspólnie ze swym nadzwyczaj żywym bratem, by odwrócić jego uwagę-miały dobroczynny wpływ i na jej Talent, bo kiedy osiągnęła szesnaście lat, otrzymała awans do rangi T-6 i mogła wziąć udział w specjalnym kursie zorganizowanym przez Najwyższego Ziemi, Reidingera, na Altairze. Zaszczyt ten przyjęła z mieszanymi uczuciami, gdyż tak mocne przywiązanie jakim obdarzała piętnastolatka rangi T-5, Vessily’ego Ogdona, spowodowało iż obie rodziny przystąpiły nawet do prowadzonych z namaszczeniem negocjacji na temat ewentualnej koligacji obu familii. Mimo to skłoniono Goswinę do odłożenia na bok osobistych planów i wykorzystania nadarzającej się szansy nauki na Altairze. Jedynie Afra wiedział, jak bolesny był to wybór. Kiedy bowiem Gos Lyon powołał się na honor rodziny, Goswina uległa, okazując przykładne posłuszeństwo, czym mogła zwieść wszystkich z wyjątkiem najmłodszego braciszka, który płakał jak bóbr w chwili jej odjazdu. Afra ogromnie tęsknił za swoją szczupłą, dobrą siostrą. Ogromna odległość dzieląca Capellę od Altaira nie pozwalała na podtrzymywanie delikatnej, mentalnej więzi, która

dodawała mu otuchy podczas codziennych zajęć. Afra nie należał do urodzonych konformistów, co powodowało, że nie tylko w szkole, ale nawet w domu wciąż wpadał w tarapaty. Nie był układnym — jak jego brat lub siostry — a porywczym, „dzikim” i „agresywnym” dzieckiem, które swym zachowaniem wystawiało rodziców na ciężką próbę. Zdając sobie sprawę, jak trudne chwile przeżywa mały Afra, kierownik stacji, Hasardar, zachowując należną delikatność, zaczął obarczać chłopca drobnymi „pracami”. Rodzice nie mogli odmówić, bo miały na celu rozwinięcie jego potencjalnych możliwości. Afra ochoczo podejmował się „zleceń”, zachwycony, że nareszcie może zrobić coś pożytecznego. Pewnego razu, realizując jedno z owych zleceń, stanął przy burcie dużego frachtowca z paczuszką przeznaczoną dla kapitana statku. Afrę elektryzowała możność spotkania z najprawdziwszym człowiekiem przestrzeni. Przez cały swój krótki żywot widywał statki przybywające i odlatujące z Capelli, nigdy jednak nie udało mu się spotkać z nikim spoza swojego świata. Kiedy przydreptał do otwartego włazu, ujrzał ogromnych mężczyzn o kędzierzawych włosach i ogorzałej skórze. Uszy chłopca wypełnił obcojęzyczny gwar, jednak mózg wkrótce uporał się z przełożeniem znaczenia nieznanych słów. :- Nie warto iść na przepustkę, chłopcy. Lud tutaj rzetelny jak kości do gry. Wyznawcy Metody, a ty chłopie wiesz, co to oznacza. — Jasne. Żadnych tam hop-siup i wdechowych zabaw; ani oni do wypitki, ani do wybitki. Ale patrzcie, cóż się tu do nas zbliża? Krasnoludek wielkości zielonkawego pinta! Czy oni tutaj nigdy nie osiągają uczciwego wzrostu? — Eee, to tylko dzieciak — rzekł jeden z mężczyzn i zbiegł szybko po trapie, uśmiechając się od ucha do ucha. — Dzień dobry — odezwał się do malca biegle w basicu. Afra wpatrzył się w niego, szeroko otwierając oczy. — Masz przesyłkę dla kapitana, chłopcze? Kierownik stacji informował, że dostarczy nam ją do rąk posłaniec. Ani na chwilę nie odrywając od niego oczu, Afra wyciągnął obie ręce i wręczył mu przyniesioną paczuszkę. Nieznane słowa intrygowały go, zwłaszcza te odnoszące się do jego osoby. — Co oznacza „zielonkawy pint”, proszę pana? Afra drgnął. Przestraszyła go salwa śmiechu, która gruchnęła z luku, a potem gniewne spojrzenie, jakim chief zgromił swoją załogę. — Bez obrazy, chłopcze — powiedział uprzejmie. — Niektórzy z przestrzeni zapominają, co to dobre maniery. Potrafisz się porozumiewać nie tylko w basicu? Afra nie był pewny, jakiej udzielić odpowiedzi. Choć zdawał sobie sprawę, iż nie wszyscy ludzie potrafią porozumiewać się telepatycznie, to nie miał pojęcia o rym, że w galaktyce języki mogą przybierać różnorodne formy. Jednakże, ponieważ jego rodzina

spodziewałaby się po nim, iż udzieli uprzejmej odpowiedzi na przyjacielskie pytanie, skinął głową. — Rozumiem to, co mówicie — odparł Afra. — Nie znam tylko znaczenia słów „zielonkawy pint”. Chief przykucnął, świadom, jak nierozsądnie jest obrażać mieszkańców, a zwłaszcza dziecko, które najłatwiej może powtórzyć zasłyszane słowa kierownikowi stacji. — To jest tak, chłopcze. Przybysz zawinął rękaw, odsłaniając brązowe przedramię, a potem wskazał na dłoń Afry. — Moja skóra jest brązowa, a twoja zielonkawa — tacy już się urodziliśmy. A „pint” oznacza „mały”, bo jesteś mały, zaś o mnie powiedziano by „ogromny jak galon”, bo jestem o wiele większy. Rozumiesz? — Raczej beczka, szefie! — zachichotał jeden z członków załogi. I tym razem słowa padające z jego ust zabrzmiały obco dla uszu Afry, jednak dla mózgu ich znaczenie było jasne. Afra przechylił głowę, uważnie wpatrując się w rozmówcę. Widział coraz więcej cech, które odróżniały jego, mieszkańca Capelli, od przybyszów. Osobnik, z którym rozmawiał, miał brązową skórę, przetykane siwizną włosy i ciemnobrązowe oczy. Był najszerszym człowiekiem, jakiego Afra widział w swym życiu, jego przedramiona były dwa razy grubsze niż u ojca, a nawet kierownika stacji, Hasardara. — Dziękuję za wyjaśnienie. To bardzo miło z pana strony — podziękował chłopiec, kłaniając się nisko i z szacunkiem. — To fraszka, chłopcze. A oto nagroda za twój trud — powiedział chief i wcisnął mu do ręki metalowy przedmiot. — Odłóż to na dni słoty, jeśli na Capelli takowe się przytrafiają. Afra popatrzył na metalowe kółko. Telepatyczna sonda przyniosła mu wiadomość, że jest to pół punktu — nagroda za dostarczenie paczuszki. Nigdy dotąd nie widział monety, lecz z przyjemnością zacisnął dłoń na jej brzegach, a pieczołowicie zebrane w umyśle ofiarodawcy informacje pozwoliły mu ustalić, że wręczanie „napiwków” w podobnych sytuacjach jest zwyczajowo przyjętą procedurą. Ukłonił się po raz wtóry. — Dziękuję. To bardzo uprzejmie z pana strony. — Jedno trzeba przyznać, na tej planecie potrafią wpoić dobre maniery — zawołał chief tubalnym głosem, próbując zagłuszyć uwagi swej załogi, rubasznie komentującej postępowanie Afry. Znaczenia niektórych obcych słów, które padały w tle, Afra nie zdołał pochwycić. — Odejdź chłopcze, zanim się czymś zarazisz od tej pożałowania godnej zgrai z przestworzy. Czy żaden z was, obwiesie, nie jest choć odrobinę okrzesany? Nuże, do środka, dość się już nakurzyliście.

Afra, wracając truchcikiem po plastonowej nawierzchni do siedziby kierownika stacji, zadecydował, że o monecie nie powie nikomu. Została wręczona w nagrodę za wykonanie zadania jemu, a nie Hasardarowi, który ani słówkiem nie napomknął, że za to należy się jakaś opłata lub napiwek. Naturalnie, gdyby Goswina była już w domu, zwierzyłby się jej ze wszystkiego, ale pozostałe siostry traktowały go jak zawalidrogę, a brat, Chostel, uważał się za zbyt dorosłego, by zadawać się z dziećmi. Afra postanowił więc, że nie powie nikomu o otrzymanej monecie i zachowa ją, jednak nie na dni deszczy. W czasie słoty na Capelli nikt nigdzie nie wychodził. Afra znów dotkliwie zatęsknił do Goswiny, a ponieważ siostra wróciła już na Capellę, chłopiec nie mógł się oprzeć pokusie odnowienia z nią kontaktu tak szybko, jak to tylko możliwe. Mimo matczynych przestróg wybiegł myślami do siostry, która przebywała w głównym budynku Wieży. Nie teraz, Afro — odebrał życzliwą odpowiedź Capelli, bo kiedy wszedł w kontakt z Goswiną, jej mózg pracował w trybie konferencyjnym. Zmiłuj się, Afro, później — nadeszło równolegle przesłanie od zmartwionej Goswiny. Przestraszony, że rodzice mogą otrzymać urzędowe upomnienie od Najwyższego Talentu, Afra w popłochu ukrył swe myśli w tak głębokich zakamarkach umysłu, że prawdziwie „ogłuchł” aż do chwili, kiedy Goswina — w godzinę później — otworzyła drzwi do ich mieszkania. — Gossie! — rzucając się w siostrzane objęcia, uszczęśliwiony Afra zalał się łzami, które spłynęły strumieniem po policzkach. W ich rodzinie nie szafowano demonstracyjnym okazywaniem uczuć, bo wystarczała im mentalna więź, zaś wszelki fizyczny kontakt między Talentami mógł nawet doprowadzić do mimowolnego naruszenia prywatnych obszarów umysłu. Dziś jednak, przygarniając mocno do siebie najmłodszego brata, Goswina zignorowała tego rodzaju względy. Tuląc go, zdołała przekazać mu wiele rzeczy, o których — powściągliwa z natury — z trudem mogłaby opowiedzieć. Afra odebrał szybko zmieniające się obrazy: sceny przy lądowaniu na Altairze, góry o lesistych zboczach — tło Port City — surowy wygląd Wieży Altaira. Był to jakby przyśpieszony przegląd filmowy z wykładów, uzupełniony galerią portretów kolegów z kursu, z których jeden powtarzał się najczęściej, scenami z pokoju dzielonego z dwoma dziewczętami. Chłopiec usłyszał nawet raptownie urwane muzyczne interludium. Wszystko to było podszyte podnieceniem związanym z powrotem do domu i do Vessily, za którymi tęskniła. Okropnie mi ciebie było brak, Afro. Bardziej niż Vessily’ego? W tym samym stopniu, jednak nieco inaczej, Goswina zaczęła się z nim łagodnie przekomarzać. Ależ to była wspaniała podroż! Spotkałam tylu cudownych ludzi. Och, Afro, gdybyś poznał Rowan, od razu by ci się spodobała. Przyrzekła, że pomyśli o tobie, kiedy

zakończysz trening. Nasze temperamenty nie uzupełniały się wzajemnie, jednak wasze zgodzą się doskonale, bo jesteś taki mądry i wyrozumiały. Okropnie za tobą tęskniłam. Zaczekaj tylko, aż zobaczysz drzewa, jakie rosną na Altairze. Mają tam gęste lasy, kochany... rosną w nich drzewa, ogromne i całkiem małe, różniące się odcieniami zieleni i błękitu, kształtem pni, konarów i liści. Wszystkie pachną. Altair nie jest tak duży jak Capella, ale to przyjemne miejsce. Na kursie wiodło mi się doskonale i Capella obiecała mi, że na pewno przyjmie mnie do systemu, odsunęła Afrę od siebie, by spojrzeć mu w twarz, do pracy na Wieży Capelli. Czy wie... — Głośno, Afra, proszę — powiedziała Goswina słysząc, że matka weszła do pokoju. — ...działaś, że kierownik stacji Hasardar poddaje mnie po lekcjach treningowi? Powiedział, że i ja mógłbym kiedyś pracować na Wieży! To miało być jego upominkiem dla powracającej do domu siostry. Tylko faktu posiadania monety nie zdradził ani słowem, ani myślą. — O, to bardzo uprzejmie ze strony Hasardara. Jaki jesteś mądry, Afro — powiedziała, wypuszczając go z objęć i podnosząc się, by przywitać się z matką w bardziej oficjalny sposób. — Matko, Capella była bardzo zadowolona z przebiegu mojej nauki na Altairze i raportu o mnie, który przesłała Siglena z Altaira. Cheswina przygładziła włosy córki krótkim, pełnym miłości gestem i uśmiechnęła się. — Przynosisz zaszczyt swojej rodzinie. — Afra przyniesie jeszcze większy — odpowiedziała Goswina, patrząc z dumą na brata. — To się dopiero okaże — odparła Cheswina, a wyraz jej twarzy graniczył z surowością. Uważała za niewłaściwe chwalenie dziecka za coś, czego należy od niego wymagać. Nie nagroda powinna być bodźcem do podjęcia wysiłku. Jednakże Goswina zasłużyła na pewną pobłażliwość z powodu zaszczytu, jaki przyniosła rodzinie, dlatego na kolację podano jej ulubione potrawy i zezwolono na przyjęcie wizyty Vessily’ego Ogdona. Po powrocie ze swej zmiany na Wieży Gos Lyon, nagrodził córkę dobrotliwym uśmiechem. Kryjąc dumę, doczekał chwili aż wszyscy najedli się już do syta wyśmienitych potraw, i wtedy wręczył jej oficjalne zawiadomienie od Najwyższej i przysłuchiwał się, jak uradowana pierworodna obwieszcza wszystkim przy stole, że Capella przydzieliła ją do załogi Południowej Wieży — jednej z najruchliwszych lokalnych placówek FTiT. To znaczy, że znowu od nas odejdziesz! wyrwało się przygnębionemu Afrze. Głuptas! Nie będę aż tak daleko, byśmy nie mogli pozostawać przez cały czas w kontakcie. — Ojcze, matko, błagam o wyrozumiałość — pospiesznie dorzuciła Goswina, czerwieniąc się z powodu tak ogromnej gafy — jednak Afra był tak poruszony... — Afra musi nauczyć się panować nad swoimi uczuciami — powiedział Gos Lyon, karcąc spojrzeniem najmłodszego synka. — Pracownicy Wieży nigdy nie dają się ponieść

emocjom; rozsiewanie ich wokoło siebie jest pożałowania godnym przykładem braku dyscypliny, dobrych manier i delikatności. Nie zniosę, by moje dziecko było tak źle wychowane. Na wpajanie szacunku nigdy nie jest za wcześnie. Później, kochany, Goswina wysłała tak ścisłą i szybką myślową wiązkę, że dotarła ona wyłącznie do brata. Mniej utalentowani telepatycznie rodzice nie zdołali jej przechwycić. Chciała jednak jakoś pomóc siedzącemu z żałosnym wyrazem twarzy Afrze, rozładować napięcie spinające jego niewielkie ciałko. Pomimo dezaprobaty rodziców, przytuliła go do siebie, zaciskając mocno ramiona na jego piersi i opuszczając głowę. Przed wyprawą na Altair nawet by jej przez myśl nie przemknęło krytykować rodziców. Kontakt ze społecznością o odmiennej obyczajowości, a jednak znakomicie zorganizowaną, był dla niej doskonałą lekcją tolerancji, choć oczywiście nie w pełni akceptowała model życia Altairian. A Afra był tak wrażliwy na wyrazy ojcowskiej dezaprobaty, że Goswina uważała, iż rodzice powinni postępować nieco bardziej wyrozumiale i pobłażliwie. Czyż nie był on obdarzony największym z całej rodziny Talentem, a zatem czy nie wymagał szczególnie inteligentnego podejścia? — No, no — powiedział Gos Lyon, uzmysławiając sobie, że był, być może, zbyt surowy wobec Afry. — Wiem, nie zamierzałeś okazać ani braku szacunku, ani nieposłuszeństwa, Afro. Niech dzisiejszy wieczór będzie czasem radości. Łagodne słowa wypowiedziane takimż tonem oraz rozpraszający wszelkie obawy strumień miłości, którym otoczył swego synka, odniosły pożądany skutek i już po chwili, gdy Goswina rozpoczęła relacjonować niemal dzień po dniu swój pobyt na Altairze, Afra siedział rozchmurzony i uśmiechnięty. Chłopiec „odebrał” jakieś niejasne sentymenty, a raz nawet uczucie strachu, które tkwiło głęboko w pamięci Goswiny. Bardzo pragnął, by owo później nastąpiło jak najwcześniej, i by mógł zebrać wszystkie pominięte przez siostrę w jej publicznym wystąpieniu drobiazgi. Zanosiło się na to, że później nastąpi naprawdę późno, bo na progu stanął, punktualnie jak zawsze, Vessily Ogdon, a jego chęć zobaczenia się z narzeczoną była tak wielka, że niemal można było poczuć jej smak na języku. Afra, uświadamiając sobie aż nadto dotkliwie, jak bardzo ci dwoje są do siebie przywiązani, nie kwapił się zostać razem z nimi w tym samym pokoju. Vessily miał kategorię T-5 i był starszy od Goswiny, zatem Afra sądził, iż potrafi nad sobą panować. Zdumiało go, że ojciec nie zwrócił uwagi na wymykające się Vessily’emu uczucia. Do Afry, który wycofał się do swojego pokoju, dotarło głębokie niezadowolenie Vessily’ego z faktu, że Goswinę oddelegowano do Stacji Południowej. Zaraz potem zalała go telepatyczna fala, którą Goswina starała się go uspokoić, a spełniający rolę przyzwoitki Gos Lyon nadal ani okiem nie mrugnął! Afra poczuł jeszcze większą irytację, przekonawszy się,

że Goswina powtarza Vessily’emu te same słowa, którymi uspokajała i jego, tyle że zupełnie innym tonem. Chłopiec stał przed zagadką. Jak to — te same słowa, pochodzące z tego samego mózgu mogą brzmieć tak odmiennie? Goswina kochała go, wiedział także, że kochała i Vessily’ego. Afra był świadom, iż w każdym powinno być tyle miłości, by starczyło jej dla wyjątkowych przyjaciół — nawet bardzo wielu przyjaciół. Siostrzana miłość Goswiny miała swoisty odcień, kochała też Vessily’ego — to właśnie z jego powodu nie chciała opuścić Capelli, a przynajmniej tak mówiła — a jednak było to zupełnie odrębne uczucie. To było bardzo dziwne. Afra zasnął, roztrząsając w myślach tę tajemnicę. Goswina dotrzymała danego mu słowa, choć obiecane później nastąpiło dopiero nazajutrz o brzasku. Obudził się, czując w swym mózgu muśnięcie jej myśli. Oczywiście nie spali już razem jak wtedy, gdy był niemowlęciem, jednak ich sypialnie sąsiadowały ze sobą. Zgodnie z dawno utartym zwyczajem przyłożył dłoń do oddzielającej ich ściany wiedząc, że ona postąpi podobnie. Nie potrzebowali tego rodzaju kontaktu, jednak był on przyjacielskim nawiązaniem do dziecięcych obyczajów. Co takiego cię dręczy, Gossi, że nie możesz o tym powiedzieć ani matce, ani ojcu? przesłał jej migawkę ze sceny panicznej ucieczki na parkingu. To nie było nic takiego, co... Hę? To nie jest to, co naprawdę myślisz. No dobrze, pewnego wieczoru pozwolono nam pójść na koncert do portu Altaira, przekazała mu obraz swojego wyjazdu, jednak wciąż coś przed nim ukrywała. Nie musisz wiedzieć wszystkiego od A do Z. Przepraszam! Po prostu koncerty na Altairze różnią się od naszych. Nie mam na myśli muzyki, jaką tam grają, jedynie ich styl zachowania — jest bardziej... kwiecisty. Jak to? Od czasu spotkania z chiefem z frachtowca Afra wykorzystywał każdą sposobność, by spotykać się z innymi załogami o różnorodnych odcieniach skóry i odmiennych cechach fizycznych. Uwielbiał wsłuchiwać się w obcojęzyczny gwar, wychwytywać wypowiadane przez przybyszów, dziwaczne słowa, których znaczenie nie było dla niego całkiem jasne, gdyż zazwyczaj trudno mu było znaleźć kogoś, kto miałby ochotę wyjaśniać intrygujące jego dociekliwy mózg zawiłości. Niektórzy z obdarzonych Talentem znali sposoby na ominięcie publicznych ekranów ochronnych i dotarcie do prawdy, jednak nie spodziewał się, że będzie w stanie tego dokonać jeszcze przez najbliższych parę lat. Może dowie się wszystkiego od Goswiny. Nie zamierzał jednak przerywać jej opowieści pytaniami. Ich zachowanie jest... znacznie bardziej ekspresyjne niż nasze.

Afra zorientował się, że siostra dokonuje starannej cenzury myśli, które przed nim odsłania. Podobnie jak rodzice zaczynała popadać w nawyk „chronienia” go. A przecież przestał już być maminsynkiem, sześć lat ukończył dawno temu, a siedem było tuż tuż. Nie, nie jesteś maminsynkiem, jesteś bardzo mądry jak na swoje niemal siedem lat, w przeciwnym wypadku Hasardar nie kazałby ci załatwiać rożnych spraw. Poza tym to był koncert dla dorosłych, Ąffie, i nie spodobałby ci się ani byś go nie zrozumiał. Afra wychwycił promieniujący z jej umysłu niesmak. Przecież nie zacząłbym się zachowywać jak jakiś zwariowany Altariańczyk, Gossie. Proszę, pozwól mi zobaczyć! Och, Afro, nie zmuszaj mnie. Absolutnie nie mam zamiaru niczym skazić twojego niesłychanie wrażliwego, młodego umysłu. Zrozum to i, mentalny dotyk myśli Goswiny nagle stwardniał, przestań sondować, bo inaczej niczego ci nie powiem. Afra przekazał sygnał, że podporządkuje się jej życzeniu. Nie zniósłby, gdyby Goswina zatrzasnęła przed nim na głucho swe myśli i już nigdy nie odsłoniła wspomnień o podniecających przygodach. Siostra opowiedziała mu więc o swym rozczarowaniu tym, co określiła jedynie jako publiczną manifestację sprośnych afektów, chroniąc swój mózg tak szczelnie, że nie mógł pochwycić nawet najmniejszej migawki ze scen, które zmusiły ją do natychmiastowego opuszczenia koncertu. Afra nigdy dotąd nie słyszał słowa „sprośny”, lecz z pewnością było ono nie do zaakceptowania, skoro nadała mu w swym mózgu tak specyficzny koloryt obślizgłego, żółtawo-brązowego błota. Muzyka była cudowna jak zawsze, ciągnęła Goswina, lecz oni musieli nagle wszystko popsuć. Rowan wyszła razem ze mną. Ucieszyłam się, bo ona jest zbyt młoda, by oglądać tego rodzaju sceny, nawet wziąwszy pod uwagę, że to jej rodzinna planeta i dla niej podobne manifestacje nie są niczym nowym. Wtedy właśnie przekonałam się, że to ze względu na nią tak wiele Talentów zostało zaproszonych na Altaira. Rowan jest najprawdziwszym Najwyższym Talentem i nie może opuścić Altaira, bo przemierzanie przestrzeni odbija się ujemnie na zdrowiu Najwyższych. Dlatego FTiT zorganizowało kurs, by przedstawić jej kandydatów, którzy mogliby zostać członkami załogi, kiedy już wystarczająco dorośnie, by posiadać własną Wieżę. Ty nie nabawiłaś się choroby przestrzennej, prawda. Afrę rozczarowałaby nawet jego ukochana Gossie, gdyby byle inaczej. Oczywiście, że nie, ale ja mam rangą T-6, a na chorobę zapadają jedynie Najwyższe Talenty. Wszyscy uczestnicy którzy myśleli, że Rowan jest zaledwie T-4. Myśli Goswiny rozjaśniła radość, że pierwsza domyśliła się prawdy. Jest niewiele młodsza ode mnie, jednak jej moc jest znacznie większa. Została przygotowana do służby przez Siglenę. To odpowiednik naszej Capelli. Przypuszczam, że Najwyżsi też kiedyś byli młodzi jak Rowan, filozoficznie wtrąciła Goswina. Jest sierotą.

Rodzina i wszyscy, którzy ją znali, zginęli w lawinie błotnej. Miała wtedy zaledwie trzy lata. Powiadają że jej krzyk o pomoc, słychać było w najdalszych zakamarkach planety. Goswina nie wspomniała o plotkach na temat zachowania Sigleny, ponieważ krytykowanie Najwyższych Talentów — nieważne, czy były po temu powody, czy nie — było zachowaniem niewłaściwym. Ale Rowan jest bardzo silna, mądra, wspaniałomyślna i odważna. Przenigdy nie zdobyłabym się na to co ona, gdy ci okropni chłopcy nas zaatakowali. Zaatakowali was? Czy na Altairze istnieją gangi? A więc o tym właśnie Goswina nie opowiedziała rodzicom. Afra nie winił jej za to. Poczuliby się bardzo dotknięci afrontem, jaki spotkał ich córkę i reperkusje tego mogłyby być bardzo krepujące. A cóż to za barbarzyńskie miejsce ten Altair? Musisz zrozumieć, Afro, że wcale tak nie jest. To cywilizacja naprawdę bardzo, bardzo wyrafinowana i bardziej światowa niż na Capelli, choć nie mają Metody, która byłaby ich przewodnikiem. Nic mi się nie stało, nie zostałam ranna, tylko porządnie się przestraszyłam. Tak czy siak, Rowan zajęła się nimi. Afra wyczuł lekką, w pełni umotywowaną, satysfakcję bijącą z myśli Goswiny. Ona po prostu przepędziła ich z naszej drogi, tak jak my oganiamy się od much, a nie potrzebowała nawet gestaltu. A potem z zimną krwią jak gdyby nigdy nic, przywołała taksówkę i wróciłyśmy bezpiecznie na teren kompleksu Wieży. To wtedy opowiedziałam jej o tobie. O mnie? Tak, mój najdroższy ze wszystkich braciszku, o tobie, a to dlatego, że wasze umysły będą się wzajemnie znakomicie uzupełniały. Afra usłyszał, jak dla podkreślenia swych słów klaszcze dłonią o ścianę. Obiecała, że dopilnuje, by i ciebie nie Ominęła nauka na Altairze, kiedy już dorośniesz. Dopilnuje? Ależ, musiałbym się rozstać z tobą... Najdroższy Afro, nas — obdarzonych Talentem — dzieli Od siebie zaledwie myśl. Nie mogłem mówić do ciebie myślą, gdy byłaś na Altairze. No tak, ale teraz jestem w domu... i masz Południową stacją w swoim zasięgu, braciszku. Najwyższy czas, byśmy wstali. Musisz uczyć się pilnie, byś był gotowy wtedy, gdy będziesz potrzebny Rowan. * * * W miarę jak Afra dorastał, znaczenie tej obietnicy rosło coraz bardziej i bardziej — była dla niego rodzajem wizy Wyjazdowej z Capelli, okazją uwolnienia się od surowej, niemal duszącej etykiety narzucanej przez rodziców. Kontakty z załogami frachtowców i statków pasażerskich oraz gośćmi Hasardara, których na polecenie kierownika stacji przeprowadzał z

ich osobistych kapsuł podróżnych do Wieży, poszerzyły jego wiedzę o obcych kulturach i systemach. Przez następne dziewięć lat regularnie widywał się z „wielkim-jak-galon” chiefem o smagłej skórze, któremu spodobała się osobliwa godność „zielonkawego pinta”, choć — od kiedy poznał imię Afry — określenie to rzadko przychodziło mu do głowy. To właśnie Damitcha nauczył chłopca sztuki składania papieru — origami — która była częścią kultury jego przodków. Zafascynowany Afra przypatrywał się, jak spod grubych palców Damitchy — delikatnie i z rozmysłem zaginających i składających kartki kolorowego papieru — wyłaniają się zgrabne stworzenia, przedmioty i kwiaty. — Starożytni żeglarze zwykli spędzać wolne chwile na rzeźbieniu ozdób — wyjaśnia Damitcha, składając zręcznymi palcami ptaka, którego nazwał czaplą, o rozpostartych skrzydłach, długich nogach i szyi. — Na staruszce Ziemi urządzono dla nich muzeum, raz nawet, kiedy byłem na urlopie, zwiedziłem je. W przestrzeni jednak trzeba liczyć się z ciężarem, i dlatego najlepszy jest papier. To o całe niebo lepsze od oglądania fraktali; paluchy nie tracą zwinności i można naprawiać różne drobiazgi na pokładzie. Na prośby Afry, by uczył go sztuki origami, Damitcha nagrał dla niego instruktażową taśmę i podarował sporo arkuszy specjalnego kolorowego papieru. Afra opowiedział o swoim nowym hobby Goswinie, jednak jego siostra, zbyt pochłonięta posadą technika i rolą żony, zareagowała na tę wiadomość raczej automatycznie niż entuzjastycznie — coraz bardziej obojętniała na łączące ich dotąd więzi. Afra rozumiał, że czas jego siostry staje się coraz cenniejszy, że kocha go w dalszym ciągu, jednak praca w Wieży jest znacznie bardziej ekscytująca od wysłuchiwania, co ma do powiedzenia mały braciszek. Pod ręką był za to Hasardar i można było mieć pewność, że zareaguje zachwytem i aprobatą na widok tego, co Afra wyczarowuje z kawałka kolorowego papieru. Kierownik stacji przypiął dziełka Afry na tablicy ogłoszeń i wziął do domu miniaturowe marionetki jako zabawki dla swoich dzieci. Podczas kolejnej wizyty na Capelli Damitcha sprezentował Afrze pudło wypełnione papierem origami wszelakich kształtów, odcieni i wzorów. Przywiózł taśmy z filmami o sztuce Orientu, a nawet niewielkie papierowe książki o sztuce japońskiej kaligrafii. Afra dorastał, podejmował się coraz to nowych obowiązków i Damitcha odwiedzał go teraz w biurze Hasardara, by uciąć sobie krótką pogawędkę, zjeść wspólnie posiłek w czasie przerwy w pracy lub odbyć długą wieczorną rozmowę. Od swego przyjaciela Afra nauczył się o wiele więcej o innych systemach niż w szkolnej ławie. Przeszedłszy na emeryturę, Damitcha często wysyłał przesyłki do swojego „zielonkawego pinta”, na które Afra z reguły odpowiadał. Chłopcu nie udało się natknąć na drugą, tak bardzo pokrewną duszę. Obcy o smagłej skórze obudził w młodym Afrze nienasyconą ciekawość, która częściej popychała go do szukania kontaktów z przedstawicielami odmiennych kultur, niż mogliby podejrzewać lub uznać za stosowne jego rodzice.

Afra wiedział, że jest nadmiernie zainteresowany sprawami, które jego rodzina uznałaby za trywialne i bezużyteczne. Wkroczywszy w wiek nastoletni, trawił całe godziny na analizowaniu własnej osobowości, starając się wytropić skazę, która zmuszała go do pogoni za czymś, czego nie mogła mu ofiarować Capella, a co budziło w nim fascynację innymi narodami. Czy był to bunt przeciw zbyt troskliwej miłości rodzicielskiej, opiekuńczości matki i ojca oraz wyznaczonej mu przez nich drodze życia? Świadomość, że darzą go głęboką miłością, była ciężkim brzemieniem w dążeniu do odmienności. Ich stałą troską była ochrona rodzinnego honoru przed zmazą, co pociągało konieczność hołdowania utartym obyczajom. Przepełnieni miłością, roztropnością życiową i — jak im się wydawało — dogłębną znajomością usposobienia i zdolności swych dzieci Gos Lyon wraz z Cheswiną byli przekonani, iż wiedzą, co jest dla nich najlepsze — zwłaszcza dla Afry. Poczynając od najstarszej Goswiny, jego rodzeństwo ochoczo pozwalało rodzicom kierować swym życiem. Posiadając drugorzędny Talent, wszyscy z pogodą przyjęli propozycję rozpoczęcia bezpiecznej kariery w służbie FTiT, co było spełnieniem ich wszelkich marzeń. Goswina, szczęśliwa w małżeństwie i doceniana w pracy za swą techniczną wiedzę, doszła do wniosku, że podporządkowanie woli rodziców uszczęśliwi także Afrę. Nie wiedziała, że przez wiele lat stykał się z odmiennymi stylami życia, nie rozumiała więc jego buntu. Jego zainteresowania sprawami innych światów obejmowały i niezwykłe gatunki zwierząt, na przykład barkorysie z liniowca Bucefał. Damitcha nie omieszkał opowiedzieć mu o tych dziwnych podróżnikach przestrzeni międzygwiezdnej odmianie rodziny kotów z Terranu. — Nie mamy ani jednego na naszym pokładzie, ale tam przycumował stary Bucek. Zagadnij ich chiefa, kobietę zwaną Marsha Meilo, czy możesz zobaczyć tę, która lata z nimi. Właśnie się okociła. Jednak, przykro mi chłopcze, nie są to stworzenia, które żyją na planetach. Wolą trzymać się przestrzeni. Afra wyszukał hasło „barkoryś” i ujrzał na ekranie osobnika rozpłodowego, championa o imieniu Garfield Per Astra — wspaniałe zwierzę o brązowej sierści i ciemniejszym, zimowym puchu, z czarnymi pręgami. Pręgi nadawały jego pyszczkowi wyraz łagodności i zarazem niezmierzonej mądrości. Zwierzę miało żółte oczy, jak Afra, lecz nie dlatego od razu przypadło chłopcu do serca: spowodowała to bijąca od niego aura wyniosłej niezależności. Istniało wiele hologramów kotów o oryginalnych wzorach pręg na futerkach. Wszystkie opatrzono długimi zapiskami o przodkach zwierzęcia, hodowli i karmieniu, o tym jak niechybnie odnajdywały mikroskopijne nieszczelności kadłuba, by ostrzec załogę, oraz o ich niewiarygodnej zdolności przetrwania w głębi kosmicznych wraków. „Odszukaj barkorysia!” było niezmiennie zawołaniem wszelkich kosmicznych zespołów ratunkowych. Pojazdy, które były schronieniem owych zwierząt, szczyciły się dumnym napisem na kadłubie: „Barkoryś na pokładzie”.

Gdy po raz kolejny Bucefał osiadł w kołysce, cumując na Capelli, Afra natychmiast przerwał swoje zajęcie i dołączył do grupki krążącej w pobliżu trapu. — Co tam, chłopcze? — zapytał przybysz z kosmosu, zauważywszy drepczącego ze zniecierpliwienia, że nie może ściągnąć na siebie niczyjej uwagi, Afrę. — Mam wiadomość dla waszego chiefa, Marshy Meilo, od chiefa Damitcha z frachtowca Zanzibar. W nieznajomym zniecierpliwienie walczyło o lepsze z ciekawością. — Taaak? A co to za wiadomość? — Mam ją przekazać osobiście — odparł Afra. — Tak powiedział, hę? Nie wiedziałem, że on... Co jest, dzieciaku? Właśnie w tej samej chwili Afra ujrzał barkorysia. Zwierzę obojętnym, spacerowym krokiem podeszło do trapu, by rzucić dookoła spojrzeniem tak wyniosłym, jakby było wcieleniem najwyższego kapłana Metody. — Oto Królowa Wyspy Skarbów. Duma przybysza rzucała się w oczy. Afra wyciągnął rękę do zwierzęcia, bo znaleźli się na tym samym poziomie — Skarb na trapie statku, a Afra na płycie lądowiska. Przybysz błyskawicznie odtrącił nogą wyciągniętą dłoń chłopca. Przestraszony i głęboko dotknięty Afra odskoczył gwałtownie w tył. — Przepraszam, chłopcze, nie chcemy, by nasz barkoryś zaraził się jakąś planetarną zarazą. Można oglądać, ale nie dotykać. Piękna, nie? — I przybysz, nieco zawstydzony swą nadmierną ostrożnością przykucnął, by pogłaskać kota. Afra, sczepiwszy mocno dłonie na plecach, nie mógł oderwać wzroku od zgrabnego i eleganckiego stworzenia. Skarb zadowolona z pieszczot, zaczęła mruczeć i zwróciła swój arystokratyczny pyszczek do stojącego z szeroko otwartymi oczami chłopca. — Mmmmmmmmrau! — odezwała się, najwyraźniej zwracając się do Afry. — Hej, dzieciaku, jesteś nie byle kim. Ona zazwyczaj nie przemawia do mięczaków lądowych. Afra słuchał całym sobą. Odebrał emanujące z mózgu Skarbu zadowolenie wywołane pieszczotami. Stworzenie delikatnie wciągnęło powietrze w nozdrza, kierując je w stronę Afry i równocześnie badając atmosferę Capelli, jednak Afra uznał te czynności za pasowanie na przyjaciela i rozpaczliwie zapragnął ją pogłaskać, zdobyć to cudowne stworzenie na własność. Jesteś najpiękniejszym stworzeniem, jakie widziałem w życiu, zdobył się na odwagę Afra. Mmmmmmmmmmmrau! Mmmmmmmmrrrr! Wydawało się, że ten mentalny przekaz oznaczał uczucie przyjemności. Kotka nagle jednak odskoczyła od włazu i zniknęła chłopcu z oczu. Dokładnie w tej samej chwili wyłoniła się stamtąd grupa umundurowanych mężczyzn i kobiet. Wartownik, stanąwszy na baczność, szybkim gestem nakazał Afrze usunąć się z drogi i zasalutował schodzącym z pokładu statku.

Afra strawił na rozmyślaniach kilka dni, zanim zapytał Hasardara o barkorysie. — No cóż, po pierwsze ich posiadanie na planecie jest zabronione. Podróżnicy przestrzeni hodują je niemal wyłącznie dla siebie. Wymieniają je między statkami, by uniknąć chowu wsobnego... — Wsobnego? — Zbyt bliskie pokrewieństwo osłabia, tak utrzymują. Więcej pytań Afra nie zadał. I bez tego wiedział, że rodzice nie zezwolą mu na posiadanie żadnego zwierzęcia. W obrębie zamkniętego kompleksu Wieży było to niemożliwe. Jednak nic go nie mogło powstrzymać przed odwiedzaniem wszystkich większych statków i sprawdzaniem, czy przypadkiem nie ma na ich pokładzie barkorysiów. Załogi skwapliwie wykorzystywały okazję i chętnie przechwalały się swymi zwierzątkami, z którymi Afra, podziwiając je tylko na odległość, mógł porozumiewać się telepatycznie. Zwierzęta przeważnie żywo reagowały, czym czuł się mile połechtany, i co zjednywało mu sympatię załóg wszystkich statków. Odtąd krążące po Porcie Capelli określenie: „ten żółtooki zielony, z którym gadają barkorysie”, nieoficjalnie i nierozerwalnie przylgnęło do jego osoby. Fascynacja zwierzętami sprawiła, że lżej znosił samotność. Studiował ich rodowody, wypytywał załogi statków z barkorysiami o wszelkie związane z nimi sprawy i zdobył wiedzę o pochodzeniu oraz miejscu pobytu zwierząt, której nie powstydziłby się żaden podróżnik przestrzeni. Jego najcenniejszym skarbem był pakiet hologramów dostojnych osobników, które otrzymał od dumnych właścicieli. W miarę jak Afra dorastał i umacniał się jego Talent, chłopiec stawał się coraz mniej tolerancyjny wobec ciasnych poglądów swych rodziców, choć nadal ich kochał. Nauczony tłumić emocje, w głębi duszy dusił się od nadmiaru uczuć, złościło go też przekonanie rodziców, że z radością zajmie wyznaczoną mu jako przedstawicielowi kategorii T-4 pozycję w Wieży Capelli. Niewiele go obchodziło, że będzie to posada bardziej eksponowana niż stanowiska pozostałych członków rodziny. Kiedy ukończył piętnaście lat, zaczął wyswobadzać się z pęt rodzicielskiego nadzoru. Z początku mentalnie: brał udział w sesjach treningowych Capelli, gdzie spotykał się z Talentami z sąsiednich systemów, a później i fizycznie, gdy potajemnie wraz z garstką przyjaciół oddawał się tym niewielu rozrywkom, jakie były dostępne na ich podporządkowanej Metodzie planecie. Rzecz jasna, jego rówieśnicy z innych Systemów uznawali je za dziecinadę. W końcu zrzucił okowy. Nadarzyła mu się okazja dotarcia do taśm i dysków o zdecydowanie bardziej „dorosłej” treści niż te, których dostarczał mu Damitcha. Per procura poznał rozrywki, jakie można było znaleźć na innych planetach. Począł rozumieć, jaka na Capelli panuje prostota, jak ciasny jest jej kodeks moralny, dostrzegać, że gdzie indziej pulsuje bogatsze i bardziej różnorodne życie. Jak wszyscy obdarzeni Talentem wiedział, że Rowan opuściła Altair, by zostać Najwyższą nowej bazy FTiT na księżycu Jowisza, Kalisto. Nie przegapił personalnych zmian

i przesunięć z tym związanych, które zostały uznane przez starszych członków zespołu Capelli za godny krytyki brak zdecydowania. — O wiele za młoda na Najwyższą. Trzeba być osobą odpowiedzialną, dojrzałą i stanowczą. Dokąd zmierza FTiT? — biadali zgodnie. Nikt nie wspomniał o czymś, co było oczywiste dla Afry: panował tak dotkliwy brak Talentów najwyższej kategorii, że nie można było czekać aż Rowan dojrzeje i dopiero wtedy obejmie obowiązki Najwyższej. Afra czerpał przewrotną przyjemność z doniesień o obsadzaniu i zwalnianiu ludzi ze stanowisk. Coś takiego nigdy nie wydarzyło się na Capelli. Talent raz powołany do pracy na Wieży pozostawał na swojej posadzie i odchodził na emeryturę dopiero wtedy, gdy upłynął odpowiedni okres służby. Młody Afra, który teraz był uczniem na Wieży Capelli, miał okazję obserwować, jak potężną mocą dysponuje Rowan. Nie zdarzało się jej źle naprowadzić kapsuły na ich łoża dokowe, dopuścić do uszkodzenia ładunku, zranienia pasażerów. Z zadziwiającą łatwością zarządzała ruchem — przychodzącym i wychodzącym — mimo utrudnienia, jakim był fakt, że Kalisto w regularnych odstępach czasu wchodziła w cień ogromnego Jowisza. Ze wszystkich Talentów z otoczenia Afry jedynie Hasardar wydawał się znajdywać zrozumienie dla jego niesfornej i niespokojnej natury. Pomimo to Afra nie potrafił zebrać się na odwagę, by go prosić o radę, jak uniknąć absurdalnej przyszłości, zaplanowanej przez rodziców. Kiedy po ukończeniu szesnastu lat stał się mężczyzną, poczuł, że nadszedł czas przypomnieć Goswinie o obietnicy Rowan. — Och, drogi Afro, masz zaledwie szesnaście lat. Chłopiec nie wątpił, że siostra go kocha, doszedł jednak do wniosku, że wciąż jest dla niej małym dzieckiem. Zresztą uczucie do Afry nie było już w jej życiu tak istotne. Jako matka miała przecież prawo przedkładać swego syna nad brata. Wiedząc o stosunkach międzyludzkich znacznie więcej niż przed dziesięciu laty, musiał pogodzić się z tą smutną prawdą. — Kalisto jest jedną z najważniejszych stacji w Federacji — wywodziła Goswina, także myślami podkreślając ton, którym dawała do zrozumienia, iż nie uważa jego utyskiwań na swoją zaplanowaną przyszłość za uzasadnione. — Nie mówiąc o tym, że Rowan posiada swoją własną Wieżę, a na Altairze już nie organizuje się kursów. — Przecież wiesz, jak często zmienia się obsadę na Kalisto, i sama mówiłaś, że bylibyśmy dla siebie uzupełnieniem. O tym chyba nie zapomniałaś, Goswino! Może to ja jestem tym, kogo ona szuka! Uniesienie brata Goswina zbyła łagodnym uśmiechem. — Kochany, dochodzą do mnie słuchy, że Ementish odejdzie za dwa lata na emeryturę. Doskonale nadawałbyś się na tę posadę. Tymczasem jednak sprawdzę, czy nie znalazłoby się dla ciebie miejsce w jednym z oddziałów linii południowej. Jesteś nieco za młody na

samodzielną pracę na którymś z pośrednich przystanków, jednak byłaby to dla ciebie doskonała praktyka w wysyłaniu i odbieraniu. — Wysyłaniu dronów, pustych skorup? — Afra prychnął z pogardą. Już od dwóch lat przechwytywał drony w imieniu Hasardara i od dawna straciło to dla niego urok nowości. To, że jego ukochana Goswina polecała mu tego rodzaju posadę, było ciosem zadanym jego poczuciu własnej wartości. Był Talentem kategorii T-4 telepatii i teleportacji, samodzielnie poradziłby sobie i z trudniejszymi zadaniami. — Wiesz chyba, że dostarczasz swej rodzinie powodów do zmartwień. — Wygłaszana słodkim głosem bura na tym się nie skończyła. — Ojciec spodziewał się, że zdobędziesz dyplom honoru, a nie zaledwie pierwszą... — Zaledwie pierwszą? Afra był wstrząśnięty, bo ten zaszczyt zdobył kosztem ogromnej pracy. Żadnemu słuchaczowi z jego roku nie wręczono dyplomu honorowego, a pierwszą lokatę zdobyło zaledwie trzech. Po raz kolejny Afra wyczuł, że myśli siostry znacznie bardziej są zaprzątnięte tym, jakie będą naukowe osiągnięcia jej małego synka. — Dzięki — odezwał się Afra, starając się, by w jego głosie nie pojawiła się gorycz. Zanim zdążyła poprosić go o zaopiekowanie się siostrzeńcami, opuścił jej schludny dom. Tak więc Afra zaczął na własną rękę rozglądać się za pracą dla Talentów kategorii T-4. Pochodzenie oraz dotychczasowy trening przygotowały go do pracy na Wieży. By objąć posadę innego rodzaju, musiałby odbyć roczną praktykę w celu innego zogniskowania własnego Talentu. Prócz tego pragnął za wszelką cenę opuścić Capellę. Bawił się nawet pomysłem zwrócenia się o pomoc do Capelli, która za każdym razem, gdy spotykał się z nią w ogrodach kompleksu Wieży lub na terenach rekreacyjnych, była dla niego bardzo miła. Mogłaby jednak pomyśleć, że pragnąc opuścić rodzinną planetę, okazuje niewdzięczność, a jego rodzina byłaby oczywiście tą prośbą ogromnie zażenowana. Szansa nadarzyła się, gdy doszły słuchy, że Rowan właśnie zwolniła kolejnego T-4 ze stacji Kalisto. Wydał wszystko do ostatniego punktu ze swego otworzonego po otrzymaniu monety od Damitchy rachunku, by jego życiorys wylądował w worku z pocztą przeznaczoną na Kalisto. Strawił niemal cały dzień na komponowaniu tekstu oraz dodatkowo kilka godzin na napisaniu go pochyłym, kaligraficznym pismem, na które wielki wpływ miała książka Damitchy. Notatka była zwięzła, napomknął w niej jedynie, że jego siostra, Goswina, jak najcieplej wspomina Rowan, z którą razem odbyły kurs na Altairze; na koniec zapytał, czy Najwyższa nie rozpatrzyłaby jego podania o przyjęcie do zespołu Wieży Kalisto. Przeżył napięcie większe od tego, z którym musiał się uporać, czekając na wyniki testów. Wyliczył, że odpowiedzi nie może spodziewać się wcześniej niż za kilka dni mimo szybkości, z jaką krążyły po galaktyce przesyłki pocztowe FTiT. Był więc całkowicie zaskoczony, kiedy z wideoekranu wezwał go do siebie Hasardar.

— Miałeś szczęście, chłopcze — wołał, wymachując czerwonym żetonem, który nadawał podróżującemu priorytetową rangę. — Jak tylko zdołasz zgarnąć parę rzeczy, masz znaleźć dla siebie kapsułę, która zdoła zmieścić twoje długie kości. — Kapsułę? A dokąd mnie wysyłają? — Na Kalisto, szczęściarzu. Rowan poszukuje T-4 i ty zostaniesz wystawiony na próbę. Afra gapił się na Hasardara szeroko otwartymi oczami. Na dźwięk nowiny, której tak naprawdę nie spodziewał się nigdy usłyszeć, stanął jak sparaliżowany. — Masz udać się na Kalisto, Afro? Jego matka, równie osłupiała jak on, słabym głosem domagała się wyjaśnień. Ponieważ przeczucie nie ostrzegło Afry, co zamierza zakomunikować mu Hasardar, nie zdążył osłonić swoich myśli, zatem rodzice słyszeli każde słowo. — W istocie, Cheswino — powtórzył Hasardar, zaskoczony powściągliwą reakcją rodziny Lyona na wieść o szczęśliwym losie, który stał się udziałem ich syna. — Afra został odkomenderowany na Kalisto. — Ale skąd na Kalisto wiedzieli o Afrze? — dopytywał się Gos, wpatrując się w syna, jakby ten młody człowiek się nagle przepoczwarzył. Afra wzruszył ramionami, starannie kontrolując myśli, choć wiedział, że jego ojciec nie mógłby i nie chciałby posunąć się do sondowania jego umysłu. — Może Najwyższa Rowan przypomniała sobie obietnicę złożoną Goswinie — powiedział Afra uradowany, że zapanował nad podnieceniem i nie łamie mu się głos. — Musisz przyznać, że to bardzo uprzejmie z jej strony dotrzymać obietnicy złożonej przed dziesięciu laty. Kto by podejrzewał Najwyższą o taką pamięć? Zdawał sobie sprawę, że plecie głupstwa tyleż z radości, co ze strachu, że zaskoczeni rodzice odmówią mu prawa do wyjazdu. — A po kim należałoby się tego spodziewać, jak nie po Najwyższej? — zganił go ojciec. — To rzeczywiście wielki honor dla naszej rodziny. Czy jednak nie miałeś objąć posady w jednej z podstacji? Wiem, że rozpatrują twoją kandydaturę do obsady naszej Wieży po odejściu Ementisha — ojciec wymówił z naciskiem zaimek dzierżawczy, co zabrzmiało dość smutno. — Raczej nie mogę odmówić wyjazdu na Kalisto, prawda, ojcze? — Afra pozornie niechętnie podporządkowywał się poleceniu Najwyższej, jednak w obliczu tak jawnego przygnębienia rodziców, nie mógł przecież krzyczeć z radości. — Muszę postarać się o rzeczy niezbędne do podróży. — Przyjdź, kiedy będziesz gotów. Wyślemy cię w każdej chwili — powiedział Hasardar. — To tylko rozmowa wstępna — dorzucił taktownie i przerwał połączenie. Cheswina ze wszystkich sił starała się ukryć rozczarowanie perspektywą nagłego rozstania się ze swym najmłodszym dzieckiem. Zawodziła ją intuicja — nie czuła, że Afra jest gotów samodzielnie wyruszyć na spotkanie ze światem, mimo że zaczęła już nawet

szukać mu odpowiedniej żony. Z racji Talentu kategorii T-4, mnóstwo dziewcząt przychylnym okiem spoglądało na jej szczupłego, wysokiego syna. Gos Lyon wstał od stołu nakrytego do śniadania. — Jestem do głębi zaniepokojony, Afro, że zostajesz wysłany do Wieży, w której sytuacja jest jeszcze tak nieustabilizowana. — To tylko rozmowa wstępna. Afra starał się jeszcze bardziej podkreślić, że tylko posłusznie spełnia swój obowiązek. — Słyszałem — ciągnął Gos Lyon, a z jego twarzy jak i umysłu emanował niepokój, który odebrałby nawet Talent kategorii T-10 — że Rowan jest Najwyższą, z którą współpraca jest niesłychanie trudna. Personel jej stacji jest wymieniany bez ustanku. Głupotą byłoby ryzykować... — Poniżenie? — Afra wyłowił niewypowiedziane słowo z umysłu Gosa Lyona. — Ojcze, nie będzie to ani powód do wstydu, ani do obwiniania, jeśli Rowan mnie nie zaakceptuje. — Czuł, jak każde włókienko jego ciała zaprzecza słowom, i jak ciężki jest ekran, który przygnębionym rodzicom wzbraniał dostępu do jego myśli. — Wydaje mi się jednak, że mogłoby to być poczytane za obrazę, gdybym się nie zjawił nawet na rozmowę kwalifikacyjną. Spakuję parę drobiazgów... W rzeczy samej, w jego pokoju niewiele było przedmiotów, bez których nie mógłby się obejść. Wyjątek stanowiły hologramy barkorysiów, stado zwierząt origami, zapas papieru i otrzymana od Damitchy książka — ...i zgodnie z żądaniem stanę do raportu przed Rowan na Kalisto. To tak wspaniałomyślnie z jej strony, że nie zapomniała obietnicy danej Goswinie. Zanim emocje wymknęły mu się spod kontroli, Afra wyszedł z pokoju. Kiedy wrzucał do karisaka ubranie na zmianę, obuwie do pracy w Wieży, hologramy, origami i książkę, zręcznie wysondował rodziców. Ojciec był oszołomiony i wzburzony, dręczył go niepokój, że jego najmłodszy syn nie sprosta wymaganej etykiecie. Myśli matki wirowały wokół kilku spraw: czy Afra właściwie się zaprezentuje, zachowa powściągliwie i z należytą ogładą; czy ta osoba — Rowan — doceni to, że pochodzi z dobrej rodziny i że został starannie wychowany, tak by potrafił sprostać wymaganiom stawianym członkom personelu Wieży, czy on... Afra zamknął karisak i wrócił pożegnać się z rodzicami. Ta chwila okazała się dla niego trudniejsza, niż myślał, zwłaszcza że pragnął żarliwie, by jego wyjazd nie okazał się zaledwie kilkudniową wycieczką, czego spodziewali się rodzice. — Przyniosę honor rodzinnemu nazwisku — obiecał ojcu, lekko dotknąwszy piersi Gosa Lyona tuż ponad sercem. — Matko, będę wzorem dobrych manier — obiecał, delikatnie głaszcząc ją po policzku. Poczuł nagłe dławienie w gardle i niespodziewane szczypanie pod powiekami. Od dawna trawiony rozpaczliwym pragnieniem opuszczenia rodzinnego domu, nie spodziewał się takiej reakcji. Wybiegł z pokoju — znacznie raptowniej niż grzeczność pozwalała i tak

zamaszystym krokiem, na jaki tylko pozwalały mu długie nogi, udał się do startowych łoży dokowych dla personelu stacji. Wystarczająco często przyglądał się procedurze, wiedział więc dokładnie, jak się zachować. Pojazd dla personelu był dość wygodny, nie różnił się niczym od ćwiczebnych ani od tych, w których miał okazję być teleportowany na niewielkie odległości. Znajomy T-10 dokonał odprawy, uśmiechnął się, zamykając i blokując przykrywę, a kiedy klepnął go od niechcenia na pożegnanie, Afra przypomniał sobie, że nawet nie porozumiał się z Goswiną. Gossie... Afra! Jesteś prawdziwym mistrzem w wybieraniu najmniej stosownych chwil... Gossie, odlatuję na Kalisto... Afro, przerwał mu mocny, mentalny głos Goswiny, odliczam do trzech... życzę ci wszystkiego najlepszego. W chwilę później uzmysłowił sobie, że jest teleportowany przez niewiarygodny bezmiar przestrzeni dzielący ich od Kalisto. Nie zajęło to tyle czasu, ile się spodziewał. Miał świadomość, że jest teleportowany, i jak należało się spodziewać, czuł dezorientację. Nie dziwota, że Talenty najwyższej kategorii, nadwrażliwcy, przeżywali ciężkie chwile na liniowcach pasażerskich. Zorientował się oczywiście, kiedy jego pasażerska kapsuła przeszła z rąk do rąk, kiedy Capella przekazała go pod kontrolę Rowan. Afro? Powiedziałeś swojej siostrze, że Rowan dotrzymała danego słowa? Ton mentalnego głosu Rowan, tak odmienny od Capelli, odmienny od wszystkich, które dotąd słyszał, zabrzmiał w jego myślach jak dzwonienie srebrnych dzwonów — skrzące, rześkie, wibrujące. Ani się obejrzał, Afra był oczarowany. Powiedziałem, że udaję się na Kalisto. Ha, dotarłeś do celu. Przyjdź do Wieży. Jesteś serdecznie witany, Afro. Myśli wypełnił mu srebrzysty trel jej śmiechu. Wiesz, myślą, że Goswina się nie myliła. Zresztą przekonamy się. Odblokowano klapę od włazu i zaniepokojony mężczyzna z naszywkami kierownika stacji na kołnierzu wyciągnął do niego dłoń. — Afro? Brian Ackerman. Niepokój mężczyzny począł przygasać, gdy zetknęły się ich dłonie. — Capella wychowuje dryblasów, co? — powiedział uśmiechając się, bo gdy Afra stanął na nogach, okazało się, że o dobrych kilka centymetrów przewyższa krępego kierownika stacji. — Zabawy to ulubione zajęcie Rowan, jednak nie traktuj ich zbyt poważnie, hę? — dodał zduszonym, cichym tonem, co zasugerowało Afrze, iż udzielając tej zwięzłej rady, Brian nie zapomniał o stosownym otoczeniu myśli szczelnym ekranem. Afra skinął energicznie głową i ruszył do Wieży, trop w trop za kierownikiem stacji. Dopiero wtedy spostrzegł — i aż zachłysnął się zaskoczony — że Wieżę Kalisto przykrywa kopuła. W istocie była to kombinacja kopuł i ogromnego obszaru wyrzutni z łożami

dokowymi — od małych, podobnych do takiego, na którym wylądował, aż po ogromne i skomplikowane konstrukcje z metalu, mogące przyjąć liniowce pasażerskie lub okręty Floty. A nad tym wszystkim majaczył Jowisz. Niemal zgarbił się na widok gigantycznej planety. Z czasem przyzwyczai się do jego dominującej nad wszystkim obecności. Stwierdził, że spłycił się jego oddech; opanował i tę reakcję swojego organizmu — na tym księżycu nie brakowało powietrza. — Przyzwyczaisz się — powiedział Brian Ackerman z uśmiechem. — Czy to jest aż tak widoczne? — zapytał Afra. — Wszyscy czujemy tutaj obecność staruszka. Czasami nawet i ci wychowani na tej planecie czują się nieco dziwnie — szeroko zatoczył ramieniem, by objąć swym gestem kopuły. Dotarli do kompleksu, który był Wieżą jedynie z nazwy, bo zaledwie jednej, wyższej sekcji można by nadać to miano. Najwyższa część zwartych, trzypiętrowych zabudowań administracyjnych przykryta została przezroczystym plasglasem, otwierającym widok w pełnym zakresie trzystu sześćdziesięciu stopni. Spod listew dachowych spadał na sadzonki strumień świateł; był jaśniejszy od słonecznego i umożliwiał wzrost roślin. Światło odbite od Jowisza nie podtrzymywało wegetacji. Zaskoczony Afra ujrzał niewielką kępę drzew na tyłach rezydencji na prawo od zabudowań Wieży. — To Rowan — powiedział Brian, zauważywszy jego spojrzenie, po czym otworzył drzwi pchnięciem dłoni. — Ona tam mieszka. Najwyższa nie podróżuje wiele, jak wiesz, jednak chętnie wysyła nas na dół, kiedy mamy wolny czas. Wewnątrz, na rozstawionych wzdłuż ścian konsolach i pulpitach roboczych panował względny porządek. Personel najwyraźniej kończył całą operację. W stacji wypełnionej gwarem przyjacielskich rozmów towarzysz Ackermana wzbudził spore zainteresowanie. Afra wyłowił z mentalnego gwaru, że zidentyfikowano go jako T-4 z Capelli. Już nie jako zielonkawego pinta”, pomyślał cichutko i uśmiechnął się. Gdyby spodobał się Rowan, miałby możliwość zobaczenia się ze starym Damitchą, który, odszedłszy na emeryturę, osiadł w Kyoto. Docierały do niego mgliste wyrazy otuchy: jedne pełne zadumy, inne pesymistycznie oceniające jego szansę, jednak sporo było uśmiechów, które pozwoliły mu poczuć, że jest serdecznie witany. — Byłeś dziś ostatnią przesyłką, którą przyjęliśmy — poinformował go Brian. — Kawy? — Kawa? — Afra był zaskoczony. Ta zawierająca kofeinę substancja była nieosiągalna na Capelli; z pewnością uznano ją za kosztowny zbytek. — Filiżankę? Nie miałbym nic przeciwko. — Czarna, biała, słodzona? — A jaką ty pijesz? — Nigdy jeszcze nie próbowałeś?

— Nie — przyznał Afra ze smutkiem. — Sprawdź, może zasmakujesz w czarnej, jeśli nie, będziemy mogli dolać do niej mleka i posłodzić. Afra starał się nie sondować w poszukiwaniu Najwyższej myśli kręcących się wokół niego ludzi. Niektórzy z nich jeszcze nie otrząsnęli się z oszołomienia po całym dniu pracy, głowy innych już zaprzątała nadzieja na rychłe wyjście do domu. Zastanawiał się, czy Najwyższa jest pośród nich. Nikt nie pasował do obrazu, jaki dawno temu przekazała mu Gos-wina. Nagle przyszło mu na myśl, że Rowan jest o dziesięć lat starsza: psotny podlotek musiał wydorośleć, i w chwili, gdy Brian podał mu kubek z czarną, nieprzezroczystą cieczą, Afra nabrał pewności, że Rowan znajduje się w pomieszczeniu. Obrócił się lekko w lewo, w stronę automatu z napojami, od którego Brian właśnie odszedł. Stało tam troje ludzi: mężczyzna i dwie kobiety. Afra skupił uwagę na szczupłej kobiecie o młodej, dziwnie pociągającej, choć nie obdarzonej klasyczną pięknością twarzy. W jej wyglądzie uderzała sięgająca ramion srebrna fala włosów. Poczuł, że napotkał pokrewną duszę. Choć dziewczyna nie wyróżniała się wzrostem i miała raczej bladą niż zielonkawą skórę, była szczupła jak mieszkaniec Capelli. W umyśle Afry nie powstał nawet cień wątpliwości — to była Rowan. Zdałeś celująco, Afro, bracie Goswiny, powiedziała, a potem przeprosiwszy na głos znajomych, głową wskazała schody prowadzące na wyższy poziom Wieży. Czy pozwolisz, że udamy się tam razem? Jej swoboda w obejściu była ogromną odmianą po sztywno trzymającym się etykiety zachowaniu mieszkańców Capelli. Już na Altairze przejadły mi się protokoły i konwenanse, Afro. Zarządzam Wieżą, nie urządzam towarzyskich herbatek i zazwyczaj nie prowadzę telepatycznych konwersacji, jednak dla brata Goswiny zrobię wyjątek. Afra wspinał się za Rowan po krętych, metalowych stopniach, nieco zaskoczony, że nie ma tu pochylni jak na Capelli. — Zobaczysz, że nie jestem podobna ani do Capelli, ani do Sigleny, ani żadnego spośród Najwyższych Talentów, które dotąd poznałeś. — Znam tylko Capellę. Dotarli do sali na Wieży. Stała tu wygodna kanapa oraz monitory i konsole, które należały do standardowych narzędzi pracy Najwyższych Talentów. Roztaczał się stąd widok na rozciągający się tuż za kopułami FTiT nagi krajobraz księżycowy i widać było zawieszoną na niebie ogromną kulę Jowisza. Rowan wskazała mu miejsce przy pulpicie pomocniczym, oparła się plecami o zewnętrzną ścianę i przekrzywiła głowę. Nic nie świadczyło o tym, że nawiązali jakikolwiek kontakt, jednak — o ile się nie mylił — zaczęła się między nimi tworzyć więź. Pragnął tego z całego serca, bo nigdy dotąd nie spotkał kogoś takiego jak ona — tak pełnego życia, rozpromienionego i tryskającego energią. Otoczona była niemal

widoczną dla oka aurą siły. A jego ojciec z uporem utrzymywał, że Najwyżsi są zawsze bardzo powściągliwi! — Domyśliłabym się, że jesteś bratem Goswiny. Jesteś do niej bardzo podobny — uśmiechnęła się, przez co stała się jeszcze piękniejsza. — Co powiedziano na moją wiadomość? — Najpierw wszyscy byli zaskoczeni, a potem ojciec powiedział, że Najwyższy Talent zawsze dotrzymuje obietnic. — Aha! — Jej uśmiech stał się figlarny. — A więc twoja rodzina nic nie wie, że to ty zwróciłeś się do mnie osobiście? Afra potrząsnął głową. Nie mógł odwrócić oczu, a więc tylko smutno wzruszył ramionami i zdobył się na samooskarżycielski uśmiech. — Czy nie miałeś objąć posady na Wieży Capelli? — Tak. Po odejściu Ementisha na emeryturę. W jej szarych oczach pojawiły się błyski rozbawienia. — I pijany ze szczęścia powinieneś mi odmówić? — Capella to przyzwoita planeta... — I przyzwoity chłopiec. Powiedziałabym, że... Afra uniósł brew, słysząc te słowa. — Na kursach w Wieży spotykałem się z Talentami z innych systemów — ponownie wzruszył ramionami. Nie miał ochoty niczego ujmować swemu ojczystemu światu. — I chciałeś zwiedzać galaktykę? — Talent rangi T-4 nie podróżuje zbyt wiele po galaktyce, ale pomyślałem sobie, że... zmiana miejsca na jakiś czas mogłaby okazać się interesującym wyzwaniem. Obrzuciła go zaintrygowanym spojrzeniem. — Co to za dziwne figurki masz w swoim karisaku? Było to ostatnie pytanie, jakiego się spodziewał, ale już zrozumiał, że Rowan jest nieobliczalna. — Origami. Starożytna sztuka składania papieru. Wcale nie był przekonany, czy może sobie pozwolić na taką zuchwałość, lecz przeteleportował do jej rąk swego ulubionego łabędzia wykonanego ze srebrzystobiałego papieru i ofiarował w prezencie. Z pełnym zadumy uśmiechem zaczęła go obracać w palcach, delikatnie rozkładając skrzydła. — Jaki czarujący! I wystarczy tylko zagiąć papier, by nadać mu taki kształt. — Jaki jest twój ulubiony kolor? — zapytał. — Czerwony. Karmazynowoczerwony! Wyciągnął jeden arkusz z posiadanej kolekcji i błyskawicznie złożył z niego kwiat, który wręczył Rowan z lekkim ukłonem.

— Ha, to nie jest ćwiczenie mentalne, prawda? — skwitowała, badawczo przyglądając się kwiatu. — Raz, dwa i małe arcydziełko gotowe. Czy właśnie tym zajmują się mieszkańcy Capelli dla rozrywki? Afra potrząsnął przecząco głową. — Chief frachtowca, Damitcha, nauczył mnie tego, kiedy Goswina była na Altairze. Tęskniłem za nią i origami pomogło mi przetrwać. Na twarzy Rowan pojawiło się współczucie, chłopiec poczuł w swym mózgu kojące muśnięcie. — Ona także tęskniła za tobą, Afro. Wiem o tobie wszystko. — I nie zapomniałaś o obietnicy? — Nie całkiem, Afro. — Poszybowała w stronę ulubionego fotela i usiadła. — Skoro ukończyłeś już naukę sprawdzimy, czy Goswina nie myliła się i nasze mózgi rzeczywiście będą się uzupełniały przy zarządzaniu tą Wieżą! Pozwoliła, by usłyszał jej słowa. Reidingerze, znalazłam dla siebie innego T-4. To Afra z Capelli. On zgina papier — jakie to oryginalne! Na dodatek jest właścicielem prawdziwej kolekcji hologramów z barkorysiami. A więc widziała i to, mentalnie przeniknęła cały jego dobytek. ROWAN! Afra skrzywił się, gdy ten tubalny głos rozległ się w jego umyśle. Rowan uśmiechnęła się figlarnie, dając na migi znać, że nie powinien zwracać uwagi na hałasy. On nie może być gorszy od tej ostatniej, która była absolutnie pewna, że Jowisz spadnie jej na głowę. Albo od owej obrażalskiej, zakutej pały z Betelgeuse. Nie mówiąc już o wielbicielce zasad, która, jak ci się wydawało, miała podziałać na mnie stabilizująco w czasie, kiedy uczyłam się zawodu! Nie, Reidingerze, tym razem sama dokonam wyboru i basta! Mrugnęła porozumiewawczo do Afry. — Kiedyś byłam nielegalną właścicielką barkorysia. Nazwałam go Wisus, a ten niewdzięcznik porzucił mnie dla liniowca pasażerskiego, który mnie tutaj przywiózł — lekko wzruszyła ramionami, uśmiechając się kwaśno — chociaż, zważywszy moje zachowanie, trudno go winić. — One nas słyszą — powiedział Afra, uznawszy te słowa za najbezpieczniejsze. Wyglądała na zaskoczoną. — Podejrzewałam o to Wisusa. Łączyła nas więź przyjacielskiej empatii. Czy któryś odezwał się do ciebie? Hmmmmmmmmmrauuuuuuuu! Rowan odrzuciła głowę i roześmiała się uradowana. — Prowadzisz jednym punktem, Afro. — Wydaje mi się, że nie na długo.