alien231

  • Dokumenty8 958
  • Odsłony459 078
  • Obserwuję283
  • Rozmiar dokumentów21.7 GB
  • Ilość pobrań379 808

Niven, Larry Lerner Edward M_ - 01 - Flota Swiatow

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Niven, Larry Lerner Edward M_ - 01 - Flota Swiatow.pdf

alien231 EBooki N NI. NIVEN LARRY. FLOTA ŚWIATÓW.
Użytkownik alien231 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 268 stron)

Larry Niven Edward M. Lerner FLOTA ŚWIATÓW Fleet of Worlds Przełożyła Martyna Plisenko

DRAMATIS PERSONAE LUDZIE / ZAŁOGA DALEKIEGO STRZAŁU Diego MacMillan nawigator Jaime MacMillan lekarz Sayeed Malloum inżynier Barbara Nguyen kapitan LUDZIE W SYSTEMIE SOL Sigmund Ausfaller śledczy Połączonej Milicji Regionalnej (PMR) Sangeeta Kudrin wysoko postawiona urzędniczka Organizacji Narodów Zjednoczonych Julian Forward fizyk (pochodzący z planety Jinx w systemie Syriusza) Miguel Sullivan gangster Ashley Klein gangster KOLONIŚCI POROZUMIENIA / ZAŁOGA ODKRYWCY Kirsten Quinn-Kovacs nawigator i genialna matematyczka Omar Tanaka-Singh kapitan Eric Huang-Mbeke inżynier KOLONIŚCI POROZUMIENIA / PRZEDSTAWICIELE SAMORZĄDU ARKADII Sven Herbert-Draskovics archiwista kolonii Sabrina Gomez-Vanderhoff gubernator Aaron Tremonti-Lewis minister bezpieczeństwa publicznego Lacey Chaung-Philips minister gospodarki OBYWATELE POROZUMIENIA Nessus oficer polityczny Odkrywcy; eksperymentalista neofita Nike wiceminister spraw zagranicznych; radykalny eksperymentalista Eos lider pozbawionej władzy Partii Eksperymentalistów Zatylny / Syzyf premier i przewodniczący Partii Konserwatywnej

Baedeker inżynier w firmie General Products Corporation Westa starszy asystent Nike HARMONOGRAM WYDARZEŃ WE FLOCIE ŚWIATÓW (Wszystkie daty według standardowego kalendarza ziemskiego) 2095 Świat Lodu zaczyna swoją podróż międzygwiezdną. 2197 Daleki Strzał przesyła sygnał do Świata Lodu, dostrzeżonego w odległości jednego roku świetlnego. 2198 Abordaż na Daleki Strzał. 2645 Reakcja łańcuchowa supernowej, wykryta w jądrze galaktyki. Flota Światów rozpoczyna ucieczkę w bezpieczne rejony. 2650 Pierwsza wyprawa Odkrywcy na świat Gwoth. W Znanej Przestrzeni przedstawiciele ONZ wznawiają poszukiwania zaginionych niedawno lalkarzy. Wzrost napięcia politycznego na Ziemi i Ognisku. Koloniści poszukują prawdy o swoim pochodzeniu. W związku z czym następuje wiele dramatycznych wydarzeń na wielu światach. 2652 Nowa Terra wyznacza swój własny kurs.

PROLOG Data ziemska: 2197 r

Daleki Strzał leciał przez kosmos serią płytkich skoków, ponieważ takie było życzenie Diego MacMillana. Przestrzeń międzygwiezdna nie jest jednorodna. Rzadki materiał ją wypełniający nie składa się stale z ledwie kilku atomów wodoru na centymetr sześcienny. Występują obszary o wyższej gęstości, niektóre z nich gęste na tyle, aby z upływem czasu utworzyć łańcuchy gwiazd. Pomiędzy tymi gęstymi obszarami można znaleźć tylko pustkę. Statki napędzane silnikiem strumieniowym Bussarda, takie jak Daleki Strzał, pobierające międzygwiezdny wodór i plujące zużytym helem, muszą podróżować pomiędzy tymi gęstymi chmurami. W rzeczywistości jest to gorsze, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Przy jakimkolwiek sensownym ułamku prędkości światła międzygwiezdne śmieci wyglądają i zachowują się jak promienie śmierci. Silnik Bussarda nie tylko zapewnia napęd, jego równorzędnym celem jest utrzymanie morderczego kosmicznego śmiecia z dala od systemów podtrzymywania życia. Wszystkie symulacje przeprowadzone w systemie Sol prowadziły do jednego, niezbyt jasnego wniosku: delikatne zmiany kursu w celu wykorzystania zmiennej gęstości przestrzeni międzygwiezdnej „sprawiały wrażenie" bezproduktywnych. Przestrzeń między Sol a celem podróży była wystarczająco gęsta. Jasne, drobna zmiana kursu mogła spowodować, że w danym momencie do silnika trafiało nieco więcej wodoru, ale czy wyrównywało to potencjalne późniejsze straty? Drobne odchylenie kursu przy tych prędkościach odbiera sporo energii kinetycznej. Poza tym, kto wie, co czekało na końcu skrótu. Może prawdziwa pustka? Oczywiście to płaszczaki budowały modele. Diego MacMillan skinął głową, przypominając sobie ich rady Z technicznego punktu widzenia on również był płaszczakiem - urodzeni w kosmosie przypinali tę łatkę wszystkim, którzy przyszli na świat na Ziemi - ale podróżował już wewnątrz układu słonecznego. Po starcie Dalekiego Strzału nikt nie mógł mu narzucić lub powstrzymać go przed eksperymentowaniem. Daleki Strzał poruszał się po wyznaczonych przez niego krzywych już od dziesiątków lat. Być może zaoszczędził dzięki temu kilka miesięcy. To byłoby dobre. Studiowanie zmian, wyznaczanie alternatywnych kursów, ocena prawdopodobieństwa - przynajmniej miał dzięki temu coś do roboty. Ciekawe czym, według ekspertów, miał się zajmować nawigator przez dekady podróży? Eksperci jednak na pewno nie przewidzieli odkrycia, jakiego Diego dokonał dzięki obsesyjnym zmianom kursu. - Czemuż to zawdzięczamy ten zaszczyt? - zapytała kapitan Nguyen. Miała na myśli fakt, że zgodnie z obowiązującym harmonogramem lotu Diego powinien

właśnie spać. Z trudem powstrzymał się od ujawnienia całej prawdy. - Krok po kroku - mruknął do siebie, po czym odezwał się najbardziej pretensjonalnym tonem, na jaki mógł się zdobyć. - Wszystko zostanie ujawnione. Populacja statku wynosiła nieco ponad dziesięć tysięcy osób. Większość z nich to były zwykłe embriony, dzielące zamrażarki z czterdziestoma trzema uśpionymi dorosłymi pasażerami. Załoga składała się jedynie z czterech osób, dzielących między siebie trzy wachty. Gdy się zbierali razem, całkowicie wypełniali maleńki salon statku. Pojawił się w salonie wcześniej, aby dobrać zapobiegający klaustrofobii wystrój. Falujący, zielony las, wzgórza u stóp Andów, które pamiętał z młodości, wyświetlane na ledowej tapecie. Pierzaste chmury wędrowały po wiszącym nad głowami krystalicznie błękitnym niebie - nie odpowiadały mu parki jaskiniowe, które zazwyczaj włączali jego pochodzący z Pasów towarzysze. W tle szeleściły liście i bzyczały owady. Większa część jednej ze ścian przedstawiała doskonale mu znane górskie jezioro, po którego powierzchni leniwie przesuwała się smukła motorówka. Jej stukonny silnik wydawał z siebie jedynie ledwo słyszalny pomruk. Nic jednakże nie było w stanie usunąć wszechobecnego smrodu nieustannie oczyszczanego powietrza, a szorstkie deski wyświetlane na stole nie mogły oszukać jego palców, które wyczuwały śliską plastal. Pokręcił kontrolkami kabiny, ściszając odgłosy tła, podczas gdy jego zaciekawieni towarzysze wyjmowali kawę i przekąski z syntezatora. Barbara Nguyen usiadła jako pierwsza. Charakteryzowała się wysoką, nienaturalnie szczupłą budową Pasowca, a jej głowa była prawie całkowicie wygolona, poza przypominającym kakadu czubem grubych, czarnych włosów, również typowym dla Pasowca. Pełniła funkcję kapitana i była zdecydowanie najbardziej zachowawczym członkiem załogi. Diego nie był w stanie określić, pomimo starań, co było tego źródłem, a co przyczyną. Podczas ich, jak dotychczas spokojnej podróży pozwalała na podejmowanie decyzji na drodze konsensusu. Jeśli miał szczęście, to poszukiwanie konsensusu weszło jej już w nawyk. Sayeed Malloum, inżynier pokładowy, był od niej wyższy i mocno zbudowany jak na Pasowca. Każde z nich inaczej radziło sobie z nudą. Najnowszym hobby Sayeeda, które zajmowało go przez kilka ostatnich miesięcy, było barwienie czuba i jednorazowego kombinezonu na nowe kolory. Dzisiaj była to jaskrawa mieszanka żółci i zieleni. Jaime MacMillan, lekarz statku i od pięćdziesięciu lat żona Diego, wśliznęła się na ostatnie krzesło. Była zbudowana jak Ziemianka, niemal dorównując mu wzrostem, ale poza tym doskonale ilustrowała stare powiedzenie o przyciągających się przeciwieństwach. Była

smukłą, jasnoskórą blondynką, podczas gdy ciemnowłosy, smagły Diego dawno już wyhodował brzuch. Oczywiście naturalne kolory skóry obowiązywały na statku. Typowe dla płaszczaków farbowanie skóry i ozdabianie jej wzorami pozostało daleko na Ziemi. Jaime wsunęła dłoń pod stół, aby uspokajająco poklepać go po kolanie, choć nawet ona nie wiedziała o tym, co miał zamiar ujawnić. Ze zdziwieniem zauważył, że ozdobiła swój kombinezon tartanem klanu MacMillan - kolejny niemy głos poparcia. Czy naprawdę wydawał się tak nerwowy? Barbara odkaszlnęła. - Gadaj, Diego. Dlaczego nas tu wszystkich zebrałeś? Wszystkie szczegóły i analizy, terabajty danych zapisane w jego osobistym dzienniku, próbowały wydostać się na zewnątrz. To nie był odpowiedni czas. - Zobaczcie - wyświetlił hologram nawigacyjny nad iluzją stolika piknikowego. Pomiędzy różowymi, pomarańczowo-białymi i żółto-białymi plamkami najbliższych gwiazd migotała zielona gwiazdka - aktualna lokalizacja statku. Gdy jego przyjaciele skinęli głowami, zapoznawszy się z obrazem, nałożył na niego delikatną, szarawą, trójwymiarową strukturę. Miał nadzieję, że zobaczą w niej to, co on. - Zróżnicowanie gęstości kosmicznego gazu i pyłu. Sayeed zmarszczył brwi, przypuszczalnie spodziewając się kolejnej tyrady na rzecz następnej delikatnej korekty kursu statku. - Pokazywałeś nam już wcześniej wykresy gęstości. Nigdy z takimi fanfarami. - Barbara spoglądała na niego przebiegłym wzrokiem. - Nigdy wcześniej nie musiałeś trzymać się krzesła, żeby z niego nie wyskoczyć. Same słowa nie wystarczyły w tej sytuacji - nie w tym przypadku, nie w przypadku Pasowców. Nie znali tła, ponieważ dorastali we wnętrzu odłamków skalnych. - Jeeves, puść łódkę numer jeden - powiedział Diego. - Pełna prędkość, proszę pana, tak jak pan sobie życzył - wirtualna łódka skręciła tak, aby odwrócić się do zgromadzonych i brzegu rufą. Z rykiem silników dziób motorówki uniósł się nad falami. Za jej rufą utworzył się ogromny kilwater w kształcie litery V. Diego śledził łódkę wzrokiem, gdy się oddalała, a wywołane przez nią fale uspokajały się. Wzrok Sayeeda wędrował pomiędzy symulacją jeziora i trójwymiarowym obrazem, który nadal wisiał nad stołem. - W gazie kosmicznym widać falę... falę dziobową. Barbara zmrużyła oczy, koncentrując się. - Przyznaję, widzę podobieństwo, ale porównujemy teraz dwie symulacje. Diego, jesteś

pewny swoich danych? Tak łatwo byłoby zacząć rozwodzić się nad latami obserwacji i cierpliwego zbierania danych, przekształcania obserwacji z przyspieszającego układu odniesienia statku na układ stacjonarny, obliczeń i korekt uwzględniających wiatr kosmiczny. Mógłby długo i zawile przekonywać ich o możliwości porównania jego obserwacji z mapą gwiezdną otrzymaną w momencie wylotu z systemu Sol. Bardzo pragnął wytłumaczyć ekstrapolację pełnego wzorca z zaobserwowanych fragmentów, zdobytych podczas długich lat obserwacji. Jego oczy musiały przybrać fanatyczny wyraz, ponieważ Jaime rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, przypominające mu o cienkiej granicy pomiędzy byciem strasznie mądrym a zwyczajnie strasznym. Diego odpowiedział pewnym skinieniem głowy. - Chcę je później przejrzeć, krok po kroku - powiedziała Barbara. - Nie obraź się, to po prostu obowiązki kapitana. - Co mogło wywołać taką falę? - zapytał Sayeed. To było właściwe pytanie. Diego włączył kolejną symulację. Nieco bardziej uporządkowany obraz tła, oparty na liczącej sobie sto lat mapie gwiezdnej, zastąpił lśniące fale na obrazie okolicy. - Oto, co spodziewaliśmy się tu zastać. A teraz... Na hologramie zmaterializowała się kolejna plamka, tym razem w kolorze jaskrawego fioletu. Nabierając prędkości, utworzyła trójwymiarową falę. Jaime skinęła głową, stając za jego krzesłem, aby obejrzeć obraz z innej perspektywy. Wskazała go palcem. - Tak więc cokolwiek wywołało te fale, nadał tu jest? - Oczywiście symulacja jest nieco przyspieszona. Nie dałem wam możliwości oceny współczynnika kompresji. Obiekt wywołujący tę fale porusza się z 10% prędkości światła, a dzieli nas od niego niemal rok świetlny. Można powiedzieć, że zmierzamy - Diego zmienił parametr programu, wyświetlając ekstrapolowaną wstecz trajektorię - tam, gdzie obiekt już był. Podłączył do wyświetlacza główny teleskop statku. Zamigotała ciemna sfera, świecąca blado w fałszywych kolorach, zastępujących obraz w podczerwieni. Spod wszechobecnego lodowego koca wyglądały szczyty gór i zarysy kontynentów. Sayeed schylił się, aby odczytać oznaczenia unoszące się nad sferą. - Świat wielkości Ziemi. W pewnym momencie przypominał Ziemię, ale od tamtej pory jego atmosfera i oceany zamarzły. Jest nieco cieplejszy niż tło kosmiczne, dlatego możemy go wykryć, może to kwestia wycieku z rdzenia radioaktywnego. Twierdzisz, że z jakiegoś

powodu planeta podróżuje z prędkością równą jednej dziesiątej prędkości światła. Jak to możliwe? Barbara potrząsnęła głową, jej czub zatrzepotał. - Dobre pytanie, ale mam jedno bardziej zasadnicze. Diego, mogłeś zacząć rozmowę od pokazania nam swoich odkryć. Dlaczego tego nie zrobiłeś? - Dlatego, że nie chodzi tu o planetę znajdującą się w niewłaściwym miejscu. Musicie zaakceptować lata obserwacji i model, który pokazał nam, gdzie należy patrzeć. - Diego wziął głęboki oddech. Czy uwierzą? - Dowodzą one, że ten świat porusza się ze stałym przyspieszeniem równym 0,001 g. - Ktoś porusza planetą - ktoś, kto dysponuje technologią, której nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić. - Nie śpisz? Diego był pewien, że słowa zostały podparte kuksańcem w żebra w celu zapewnienia pozytywnej odpowiedzi. - Uhh... - odpowiedział sennym głosem. - Co ci chodzi po głowie? Jaime popatrzyła na niego wspierając się na łokciu, jej długie włosy były potargane od ciągłego przewracania się na łóżku. - Czy robimy właściwą rzecz? Cała czwórka dyskutowała tę kwestię przez wiele dni. Nawet Nguyen dała się przekonać. Jutro miał nadejść wielki dzień. Decyzje jednak wydają się inne po ciemku. - Jeeves, światła na jedną czwartą - powiedział komputerowi pokładowemu, który wykazał się rozsądkiem, wypełniając polecenie bez komentarza. - Kochanie, wszyscy się na to zgodziliśmy. Nie możemy powierzyć tej decyzji Ziemi! Są oddaleni o prawie piętnaście lat świetlnych. Niezależnie od tego, czy skontaktowaliby się z obcymi bezpośrednio - co nie jest możliwe, ponieważ planeta może w tym czasie zmienić kurs - czy też nakazaliby nam kontynuować działania, opóźnienie wyniosłoby niemal trzydzieści lat. Co by nam to dało? - Ziewnął bezwolnie, przerywając wywód. Jaime zaskoczyła go. - Nie o to mi chodziło. Być może w ogóle nie powinniśmy się z nimi kontaktować. Co, jeśli są... wrodzy? Te słowa całkowicie go obudziły. Przypisywanie innym wrogich intencji zazwyczaj prowadziło do wysłania do lekarza - ale na pokładzie tego statku to ona była lekarzem. - Zaawansowane cywilizacje są pacyfistyczne - powiedział ostrożnie.

- Wiem - przesunęła ręką po potarganych włosach. - Wojna była formą społecznej psychozy. Mając do dyspozycji zasoby całego układu słonecznego, z Radą Płodności kontrolującą przyrost populacji, od ponad stulecia żyjemy w pokoju. Pozostawiliśmy za sobą wojny razem z niedostatkiem, który tak często był używany jako uzasadnienie przemocy. - Słowa te zabrzmiały jak świecki katechizm, którymi zresztą były. - Oni - bardziej konkretne określenie nie było konieczne - przesuwają całe światy. Z jakiego powodu mogliby chcieć zasobów, którymi dysponuje ludzkość? Zorientował się, że jego żona drży. Usiadł i otoczył ją ramieniem. - Więc dlaczego się martwisz? Przytuliła się do niego. - Ponieważ obcy są... obcy. Czy możemy przewidzieć ich stopień rozwoju społecznego? - A czy możemy w imieniu ludzkości zadecydować o zaniechaniu prób kontaktu? Znajdujemy się w odległości niecałego roku świetlnego. Poruszamy się z szybkością trzydziestu procent świetlnej i przyspieszamy. Próba kontaktu z nimi przy użyciu lasera komunikacyjnego już wymaga ekstrapolacji i wiary. Powierzenie tej decyzji Ziemi może oznaczać utratę możliwości. - Pocałował czubek jej głowy. - Nie podejmujemy tej decyzji wyłącznie w swoim imieniu - powiedziała miękkim głosem. - Istnieje powód, dla którego nasze komputery, podobnie jak komputery innych statków kosmicznych, mają w swojej pamięci standardowy protokół pierwszego kontaktu ONZ - odpowiedział. - Wyposażenie nas w protokół oznacza, że ONZ uznała, iż możemy... - Mam na myśli nasze dzieci - usiadła ostrożnie, aby nie zsunąć jego ręki. - Diego, chociaż to tylko zamrożone zarodki, dwa spośród tysięcy, nasza decyzja może wpłynąć na ich życie. Posiadanie dzieci było możliwe jedynie pod warunkiem opuszczenia systemu Sol. - Myślę, że towarzystwo innej rasy byłoby dla nich wspaniałym podarunkiem. Przez dłuższą chwilę jedynym słyszalnym odgłosem był szum wentylatorów. Potem jednak Jaime odezwała się. - Być może martwię się niepotrzebnie. Być może nasz sygnał nie wywoła żadnej reakcji. Być może ruch tej planety można wytłumaczyć nieznanym nam zjawiskiem fizycznym - ścisnęła jego dłoń. - Pierwsza pozaziemska inteligencja lub nieznana siła kosmiczna. Tak czy inaczej, dokonałeś wielkiego odkrycia. Gdyby przyspieszenie planety było stałe, nabranie obecnej prędkości zabrałoby jej około stu lat. W tym czasie przebyłaby nieco ponad pięć lat świetlnych. W mniej więcej tej

odległości i odpowiednim kierunku znajdował się czerwony karzeł. W układzie satelitów jednej z planet tej gwiazdy, gazowego giganta, w porównaniu z którym Jowisz wydawał się malutki, widniała przerwa, której obecność zdecydowanie nie była zgodna z przyjętą ogólnie teorią powstawania planet. - To może być zjawisko naturalne - zgodził się Diego. Nie wierzył jednak w te słowa. Normalnością na statku był brak wydarzeń. Można było niemal umrzeć z nudów, nawet podróżując z pełną prędkością, pomiędzy spotkaniami z kolejnymi chmurami pyłu. Każda okazja do świętowania była powszechnie wyczekiwana. Czterokrotnie urodziny i Nowy Rok (pomimo narzekań Diego na bezsensowność świętowania przypadkowego punktu na orbicie coraz bardziej odległej planety) pozostawiały między sobą długie okresy nudnej rutyny Wiek płynu w szklance Diego niewątpliwie można było mierzyć w godzinach, nie latach. - Jeeves, czy próbowałeś tego? - Nieszkodliwe - odpowiedział komputer. - Prawie nieszkodliwe. - Ech, może być - Diego uniósł szklankę. Produkcja dobrego wina zdecydowanie przekraczała możliwości syntezatora. Dzisiaj załoga świętowała coś rzeczywistego. Do Świata Lodu, który kilka miesięcy wcześniej otrzymał to imię, powinno właśnie dotrzeć powitanie wysłane przez statek ponad rok temu. Powinno... to proste słowo zawierało w sobie satysfakcjonującą pewność. Sygnał został wysłany w miejsce, w którym według obliczeń powinna znajdować się obecnie odległa, poruszająca się planeta - jeśli nie zmieniła w tym czasie kursu lub przyspieszenia. Nie zmieniła. Miniatura Świata Lodu, jednogłośnie wybrana najbardziej odpowiednią dekoracją przyjęcia, wisiała nad stolikiem w salonie. Miesiące nieustannej obserwacji pozwoliły na utworzenie obrazu znacznie bardziej dokładnego niż prosty hologram, który Diego pokazał swoim towarzyszom przy pierwszej rozmowie. Swoim towarzyszom. Potrząsnął głową i zwrócił uwagę na resztę załogi, widząc znaczący uśmiech Jaime. - Za nowych przyjaciół! - szklanki zadzwoniły o siebie, nieco płynu wylało się na stół, a reszta zniknęła w gardłach. Sayeed wzruszył ramionami. Stałość kursu Świata Lodu, który pozostała trójka postrzegała jako wynik interwencji inteligentnej rasy, on widział tylko jako bezmyślną,

nieznaną naturalną siłę. Jedno z nich na pewno ogromnie się myliło. Jeszcze długo po odkryciu pulsarów astronomowie pamiętali pochopność, z jaką uznano stały rytm ich pulsów za wynik działania obcej rasy. Żadne z nich nie chciało być pamiętane jako osoba, która ogłosiła światu spotkanie z obcymi, którzy nie istnieli - lub też jako osoba, która przegapiła istnienie rzeczywistych obcych. - Jeszcze rok. Dwa, jeśli będą zastanawiać się nad odpowiedzią - Barbara nalała następną kolejkę czegoś, co z niewielkim powodzeniem udawało wino. - Zastanawiam się, co będą mieli nam do powiedzenia, jeśli w ogóle ktoś jeszcze mieszka na tej planecie. Każdy alkohol wydaje się znośny przy trzeciej kolejce. Ten dzień był wyjątkowy, a oni pochłonęli wystarczającą ilość wina, by uznać go za doskonały. Po pewnym czasie zlecili Jeevesowi przygotowanie wirtualnych słomek. Jaime przegrała, w związku z czym czekało ją łykanie silnych stymulantów, podczas gdy reszta załogi udała się do łóżek. - Załoga na mostek! - Głos Jeevesa natychmiast wyrwał Diego ze snu. Wybiegł z kabiny krzycząc: - Co się stało? Barbara wpadła na mostek wcześniej, tylko dlatego, że jej kabina znajdowała się bliżej. Diego i Sayeed musieli zostać na korytarzu, mostek nie był w stanie pomieścić ich wszystkich. - Zostaliśmy trafieni impulsami radarowymi - Jaime obróciła się na fotelu i ustąpiła miejsca dowódcy. - Nasze czujniki niczego nie wykrywają. - Jeeves, wyłącz alarmy - przeszywające wycie zniknęło. Barbara usiadła i wysłała impuls. Nad konsolą monitorującą objętość sfery objętej impulsem rosła i rosła. - Nic - przyznała po chwili. Połknęła stymulanty podane przez Jaime. - Tak, jak być powinno. To musiał być błąd czujnika. Diego gwałtownie pokiwał głową. Obcy nie mogli ich przecież jeszcze dosięgnąć... Zawył kolejny alarm. Zamigotały równolegle rzędy boleśnie jasnych świateł na podłodze, przyciągając uwagę Diego do zakrzywionego korytarza. Zamknęły się grodzie awaryjne, syrena i migotanie świateł ustało. - Przebicie kadłuba w magazynie D - powiedziała Barbara. - Sayeed, sprawdź to. Diego połknął tabletki podane mu przez Jaime, aby stępić pulsujący ból głowy. Alarmy odezwały się ponownie, poczuł wiatr towarzyszący kolejnemu przebiciu kadłuba. Coś robiło dziury w ich statku. Co przebiło kadłub, przecież w pobliżu nie było niczego? Poruszali się z prędkością równą jednej trzeciej prędkości światła. Co mogło ich dogonić? Prędkość światła!

Nie mogli ich przecież tak po prostu złapać! - Jaime! Zamień się ze mną miejscami. Przecisnęli się obok siebie, Diego usiadł w fotelu obok Barbary. Radar, lidar, maser... instrumenty niczego nie zgłaszały, na żadnej częstotliwości. Ach. - Barbara, po prostu popatrzmy. Żadnych aktywnych czujników, po prostu popatrzmy. - Kobieta posłała mu dziwne spojrzenie - lata świetlne od najbliższego słońca, co spodziewał się zobaczyć, i jak? Mimo to, spełniła jego prośbę. Kamery zewnętrzne obracały się razem z kadłubem. Komputery kompensowały symulujące grawitację obroty, wyświetlając na mostku stacjonarny obraz gwiazd. Gwiazdy za kadłubem były przyciemnione i czerwonawe, gwiazdy przed nimi świeciły jasne, ich widmo było wyraźnie przesunięte w kierunku błękitu. Po jednej ze stron dostrzegł dużą, okrągłą plamę czerni. Cokolwiek blokowało światło gwiazd, było ogromne, bliskie, lub też ogromne i bliskie jednocześnie. Brak ruchu oznaczał, że orbitowało wokół statku, zgodnie z jego rotacją. - Niemżas, co to jest? - Barbara skupiła radar i lidar na obiekcie. - Brak sygnałów zwrotnych. Impulsy są w jakiś sposób wchłaniane. - Oni... - Jaime nie dokończyła zdania, ale wiedział, co chciała powiedzieć. Oni robią dziury w naszym statku! Wrogo nastawieni obcy. Myślała, że statek jest atakowany. - Sayeed, zgłoś się - słowa Diego odezwały się z głośników na całym statku. Nie było odpowiedzi. Kolejny alarm. Kolejny powiew wiatru na mostku. Kolejne zamykające się grodzie. - Zajmę się tym - głos Jaime drżał, gdy biegła w kierunku uszkodzenia. Prywatność była czymś bardzo cennym na pokładzie Dalekiego Strzału. Załoga zgodziła się na wyłączenie kamer na korytarzach zaraz na początku misji. Mamrocząc pod nosem, Diego wywołał polecenie mające na celu ich uruchomienie. Pierwsze obrazy pojawiły się w kilka jakże długich chwil później. Czy ten cień znikający za rogiem to Sayeed? Jaime? Jeszcze jeden wyjący alarm i wiatr poruszający kombinezonem. On również ucichł po chwili, gdy Barbara go wyłączyła. Co to za kroki, które słyszał? - Ciśnienie na statku spada. Zamykam wszystkie wewnętrzne grodzie - oznajmił główny komputer statku. - Dziękuję, Jeeves. Pokaż obraz z kamer na korytarzach. Przynajmniej wszystkie kamery już działały. Diego zaklął, widząc skulone, nieruchome ciało Sayeeda leżące twarzą do podłogi. Czarne sylwetki o wielu odnóżach przemknęły przez pole widzenia kamery na pobliskim

skrzyżowaniu korytarzy, poruszając się zbyt szybko, by Diego mógł połączyć obrazy w zrozumiałą całość. Obcy, roboty, lub roboty obcych... Barbara również to dostrzegła. - Abordaż. Gródź mostka rozpadła się, zanim mógł odpowiedzieć. Dostrzegł wężowe kończyny, coś skierowano w jego stronę, poczuł niemal poddźwiękową wibrację. Potem była już tylko ciemność.

WYGNANIE Data ziemska: 2650 r.

1 Sam w kabinie, skryty za zamkniętymi na trzy zamki drzwiami, na pokładzie statku zbudowanego z najmocniejszego materiału, jaki kiedykolwiek stworzono, Nessus drżał. Imię Nessus było jedynie wygodną etykietą. Jego prawdziwe imię, w mowie Obywateli, wymagało dwóch gardeł do uzyskania poprawnej wymowy, co wykraczało poza możliwości jego towarzyszy po drugiej stronie solidnych drzwi. Pewnego razu usłyszał Kolonistę mówiącego, że jego prawdziwe imię brzmiało jak odgłos wypadku w fabryce, z podkładem muzycznym. Zwinięty w kulkę, z głowami schowanymi bezpiecznie wewnątrz, Nessus nie widział i nie słyszał niczego. Zostawił sobie tylko tyle miejsca, aby możliwe było oddychanie. Wiedział, że feromony stada, krążące nieustannie w powietrzu statku, z czasem go uspokoją. Teraz jednak jego strach był niewątpliwe uzasadniony. Jak mógł nie panikować? Reprezentował bilion przedstawicieli swojego gatunku. Tylko maleńka część populacji Porozumienia mogła w ogóle znieść opuszczenie planety. A jednak był tutaj, z własnej inicjatywy - ponieważ alternatywa była jeszcze gorsza dla całego biliona. Atak paniki ustąpił i jedna z jego głów uniosła się, aby rozejrzeć się wokół. Czujniki rozmieszczone na statku zgłaszały normalne warunki. Jego załoga składająca się z trzech Kolonistów nie była świadoma jego nastroju i nie umiała go uszanować. Dwóch załogantów znajdowało się we własnych kabinach, jeden z nich cicho chrapał. Ostatni członek załogi pilnował mostka. Czy naprawdę pomyślał „normalne"? Normalność istniała wyłącznie na Ognisku, w sprawdzonych rytmach życia, pomiędzy tysiącami przedstawicieli jego gatunku. Ponownie zwinął się w ciasną, drżącą kulę. Bez radykalnych zmian i dużej dozy szczęścia wszystko, co normalne, było skazane na zagładę. Zobaczenie hiperprzestrzeni nie było możliwe, wręcz przeciwnie. Mózg odmawiał zaakceptowania istnienia tak dziwnego wymiaru. Obiekty poza oknami kabin w jakiś sposób zbliżały się do siebie, ponieważ umysł nie przyjmował istnienia nicości pomiędzy nimi. Można było zakryć bulaj, ale warstwa farby lub skrawek tkaniny wciąż przypominał o grozie znajdującej się za nim. Hiperprzestrzeń doprowadziła wiele osób do szaleństwa. Kirsten Quinn-Kovacs, samotna na mostku, pilnie ignorowała zakryty bulaj. Miała wiele

innych zajęć i one zajmowały jej myśli. Wszystko było nowe i cudowne. Sama obecność na pokładzie tego statku była ogromnym zaszczytem. W każdej sekundzie dziwność całej sytuacji nieomal ją przytłaczała. Mostek Odkrywcy był chimerą, kombinacją nieprawdopodobnych elementów. Chimera: samo słowo było nowe, oznaczało fantastyczne stworzenie. Wypowiedział je Nessus, twierdząc, że poznał je na odległym, obcym świecie. Co mogło być bardziej nieprawdopodobne od faktu, że ona sama była częścią wyprawy mającej na celu zbadanie nieznanej, obcej planety? Chociaż szansa na to, by postawiła stopę na powierzchni tej planety była minimalna, sama podróż stanowiła niesamowitą przygodę. Do tej pory żaden Kolonista nie znalazł się na pokładzie statku kosmicznego, chyba że jako pasażer podczas lotów szkoleniowych, w zasięgu widoczności Floty Światów. Przeciągnęła się, a jej fotel bezpieczeństwa poruszył się razem z nią. Ktokolwiek go zbudował, naprawdę rozumiał fizjologię Kolonistów. Kontrolki sterowania lotem i nawigacją, znajdujące się w jej zasięgu, również były wygodne i intuicyjne. Firma General Products naprawdę znała się na robocie. Zadziwiał ją fakt, że Odkrywca był jedynie prototypem. Drugie siedzisko na mostku, wyściełana ławka, było oczywiście zaprojektowane dla Nessusa. Konsola, znajdująca się przed Kirsten, miała swój odpowiednik w pobliżu ławki. W sytuacji ekstremalnej była w stanie odczytać tamte instrumenty, ale operowanie kontrolkami byłoby dla niej niezwykle trudne. Jej dłonie absolutnie nie były w stanie dorównać zręcznością i siłą wargom i zębom Obywateli. Chociaż jedno z siedzisk na mostku było skonstruowane zgodnie z fizjologią Kolonistów, sam mostek został zaprojektowany zgodnie ze standardami Obywateli. Nie można było dostrzec ani jednej ostrej krawędzi. Konsole, półki, instrumenty, klamka drzwi - wszystko wydawało się stopione i ponownie zastygnięte. Nicość hiperprzestrzeni zaczęła szeptać do Kirsten, wzywając ją do zaakceptowania jej istnienia. Zamiast tego skupiła swój wzrok na konsoli. Sercem zestawu instrumentów była duża, przezroczysta sfera - wskaźnik masy. Każda niebieska linia, wychodząca z jej środka, reprezentowała pobliską gwiazdę. Kierunek linii wskazywał położenie gwiazdy. Jej długość - wpływ grawitacyjny: masa razy odległość do kwadratu. Zdecydowanie najdłuższa linia była skierowana wprost na nią. Był to cel ich podróży. Logika wskazywała, że spojrzenie na instrument raz lub dwa w czasie wachty powinno w zupełności wystarczyć - nawet przy prędkości nadświetlnej przebycie jednego roku świetlnego zajmowało trzy dni - ale logika wydawała się kiepskim argumentem, gdy do jej umysłu zakradała się pustka. Zadrżała. Statki, które zbliżyły się w hiperprzestrzeni zbyt blisko

do osobliwości wokół masy gwiezdnej, znikały. Matematyka była w tej sytuacji niejednoznaczna. Nikt nie wiedział, gdzie znikały statki oraz czy w ogóle jeszcze istniały. Monitorowanie wydawało się procesem, który można było łatwo zautomatyzować - wystarczyło przecież opuścić hiperprzestrzeń w przypadku zbytniego zbliżenia się do linii - ale nie było to możliwe. Czujnik masy był urządzeniem psionicznym. Do pracy wymagał świadomego umysłu. Związany z tym stres był znaczny, pomimo podziału odpowiedzialności pomiędzy trzy osoby. Co kilka dni wychodzili z hiperprzestrzeni, tylko na chwilę, aby przypomnieć sobie, że gwiazdy były czymś więcej niż głodnymi osobliwościami, które chciały ich pożreć. - Czy trzydziestodniowa podróż nadal wydaje się czymś prostym? - Głos, który usłyszała, był głębokim kontraltem, którego zazdrościły kobiety, a mężczyźni uważali za dziwnie przyciągający. Kirsten uniosła wzrok, dopiero teraz słysząc dźwięk kopyt na metalowym pokładzie, który powinien ostrzec ją o zbliżaniu się Nessusa. Trzymając jedną głowę wysoko, drugą niżej, patrzył na nią z dwóch stron. Zgodnie z instynktowną ostrożnością Obywateli, Nessus zatrzymał się pośrodku pomieszczenia, w każdej chwili gotowy do ucieczki. Jej całe życie było poświęcone Obywatelom. Tak było od pokoleń. Ale chociaż Kirsten wiedziała wszystko o Obywatelach, szanowała i czciła ich, poznała jedynie kilku z nich. Jej rasa, podobnie jak ostre krawędzie, stanowiła możliwe do uniknięcia ryzyko. Teraz, w nicości pomiędzy gwiazdami, Kirsten mogła świadomie ocenić, jak różni są od siebie Obywatele i Koloniści. Nessus stał na dwóch szeroko rozłożonych przednich nogach i jednej nodze tylnej. Spomiędzy jego muskularnych ramion wyrastały dwie długie, elastyczne szyje. Obie płaskie, trójkątne głowy posiadały po jednym uchu, oku i ustach, których wargi i język służyły także jako dłonie. Jego skóra miała dziwny biały kolor, z kilkoma brązowymi znamionami typowymi dla niektórych Obywateli. Potargana brązowa grzywa pomiędzy szyjami pokrywała i chroniła kościany garb skrywający mózg. Podniósł jedną szyję. Jego głowy zwróciły się ku sobie, oko spojrzało w oko w geście będącym odpowiednikiem ironicznego uśmiechu. Jej odważne słowa na początku podróży nie zostały zapomniane. Pomimo zakłopotania poczuła ulgę, że wyszedł z kabiny. Ulgę, ale nie zdziwienie. Dziwna byłaby jego całkowita nieobecność w miarę zbliżania się do celu podróży i nieznanych niebezpieczeństw. Oczywiście, gdyby Nessus nie wyszedł z kabiny przez kolejne dwie wachty, nacisnęłaby

przycisk paniki. Zapętlone nagranie Obywatela krzyczącego ze strachu zmusiłoby go do przyjścia na mostek, niezależnie od okoliczności. Mostek musiał wyglądać wystarczająco bezpiecznie. Nessus wszedł do środka i rozłożył się na miękkiej ławce, wyciągając jedną szyję, by spojrzeć z bliska na wskaźnik masy. - Niedługo będziemy na miejscu - powiedział. To proste stwierdzenie zakończyło się delikatnie wznoszącą intonacją, która z pewnością nie była przypadkiem. To on prowadził eksperymentalny program szkoleniowy dla zwiadowców Kolonistów. Z pewnością przepytywanie podwładnych było teraz dla niego drugą naturą. Ale jak brzmiało pytanie? Jakie przygotowania zostały podjęte, podczas gdy on krył się w kabinie? Nie, ten temat był zarezerwowany dla kapitana. Spośród milionów Kolonistów wybrano dwudziestkę najlepszych i najsprytniejszych. Niezależnie od zajęć i zainteresowań, aż do obecnego kryzysu każdy Kolonista przyczyniał się pośrednio lub bezpośrednio do produkcji żywności. Bilion Obywateli Ogniska wymagało ogromnych ilości pożywienia, równocześnie pozostawiając niewiele przestrzeni na jej produkcję. Wiedziała, że zachowanie Omara, Erica i jej podczas tej misji zostanie uznane za dowód, czy jakiekolwiek dziecko rolnika lub ekologa może wykonywać podobne zadania. Przed opuszczeniem Floty największym ryzykiem, jakie ich trójka mogła sobie wyobrazić, był brak wyzwań. Niespodziewający się niczego obcy, których słabe emisje radiowe przyciągnęły uwagę Ogniska, mogli okazać się zbyt prymitywni. Mogli nie dać załodze możliwości pokazania swoich talentów. Jakże naiwne wydawały się teraz te lęki! Niebezpieczeństwa motywowały Obywateli, niebezpieczeństwa i szukanie możliwości ich uniknięcia. Jeśli Nessus zadał jej pytanie, przypuszczalnie chodziło mu o niebezpieczeństwo. Chciał wiedzieć, czy Kirsten rozumiała zagrożenie. Jedynymi zajęciami w hiperprzestrzeni były rutynowa obsługa i obserwowanie wskaźnika masy. Pierwsze z nich było nudne, drugie - stresujące. Przy tak małej załodze konieczne było wymienianie się obowiązkami. Jednakże niedługo mieli opuścić hiperprzestrzeń, tym razem nie tylko po to, by się rozejrzeć. Po wyjściu z hiperprzestrzeni gwiazda, będąca ich celem, natychmiast miała stać się najjaśniejszym obiektem na niebie. W tym momencie miała też ustać wymienność obowiązków załogi. Kirsten ponownie miała być nawigatorem kierującym się położeniem gwiazd. - Wejdziemy na orbitę z dala od osobliwości - odpowiedziała, zgadując treść niewypowiedzianego pytania. - Nie wyobrażam sobie, by byli w stanie nas wykryć bądź zaskoczyć, ale gdyby tak się stało, natychmiast wejdziemy w hiperprzestrzeń i znikniemy.

Dwie potakujące głowy, na przemian wyższa i niższa, przekonały Kirsten, że poprawnie odgadła pytanie. Odkrywca opuścił hiperprzestrzeń z ogromną prędkością. Odwaga, która pozwoliła Nessusowi być świadkiem tego wydarzenia oznaczała, że zgodnie z definicją był szalony. Kirsten nigdy nie poznała zdrowego psychicznie Obywatela, ponieważ tacy nigdy nie opuszczali Ogniska. Jej dłonie spoczywały na przyrządach, ale jej wzrok wędrował nieustannie w prawo, w kierunku Nessusa spoczywającego na swojej ławce. Mógł w każdej chwili przejąć od niej sterowanie statkiem. Świadomość tego była równocześnie uspokajająca i poniżająca. Prędkość Floty w momencie wylotu Odkrywcy wynosiła „jedynie" 0,017 prędkości światła. Ta początkowa szybkość wydawała się nie znaczyć nic w obliczu odległości, którą mieli pokonać. Ta sama prędkość w momencie powrotu do normalnej przestrzeni była czymś zupełnie innym. Pod czujnym spojrzeniem Nessusa Kirsten pozbyła się nadmiernej prędkości, korzystając z ciągu grawitacyjnego statku. Wykonała trzy mikroskoki w hiperprzestrzeni, omijając cel podróży w celu przeprowadzenia kolejnego hamowania. Silnik fuzyjny Odkrywcy mógł wykonać to zadanie znacznie szybciej, ale długa na kilometry kolumna wodoru gorętszego niż powierzchnia gwiazdy oznajmiłaby ich przybycie każdemu, kto tylko spojrzałby w odpowiednie miejsce. - Dobra robota - powiedział w końcu Nessus. - Dziękuję. - Słowa jej mentora brzmiały jednocześnie szczerze i niepewnie. Kierując Odkrywcę na orbitę wokół odległej iskry noszącej nazwę G567-X3, rozpoczęła skanowanie radarem dalekiego zasięgu. Było to zgodne z procedurą, ale zagadkowe. Neutrina przechodziły wprost przez zwykłą materię, tak więc czego szukali? - To dobra praktyka - tak brzmiało jedyne wytłumaczenie zaoferowane przez jej trenera. - Nessus będzie wiedział, co zrobić w przypadku pojawienia się sygnału zwrotnego. Nawet będąc bardzo zajętą, Kirsten nie mogła powstrzymać się od zastanawiania się, jaką nazwę obcy nadali tej gwieździe. Nessusa by to nie obchodziło. Obywatele wykazywali ciekawość tylko w przypadku zagrożenia ich bezpieczeństwa. W pozostałych sytuacjach uważali to uczucie za rozpraszanie uwagi lub coś gorszego. Być może to właśnie ciekawość czyniła Kolonistów lepszymi badaczami i dlatego właśnie tu byli. Albo może Koloniści byli przeznaczeni na straty. Tak myśleli jej rodzice i bracia. A gdyby nikt nie miał odwagi, by sprawdzać trasę Floty? Jej rodzina nie miała

odpowiedzi na to pytanie. Z westchnieniem ulgi Kirsten uniosła dłonie znad przyrządów. - Jesteśmy na orbicie - ogłosiła przez interkom, dodając do Nessusa: - Bezpiecznie poza osobliwością, zgodnie z obietnicą. Popatrzył na nią, jedna głowa uniesiona wysoko, druga niżej. - Dobrze. Teraz rozpoczyna się nasze zadanie.

2 Z całego układu słonecznego, który udało im się sprawdzić do tej pory, tylko gwiazda, po której orbicie krążył statek, była widoczna gołym okiem. Ich przyrządy zgłosiły obecność jednego gazowego giganta i trzech skalistych planet oraz typowego asortymentu asteroid i odległych planet pokrytych śniegiem. Sygnały radiowe, które sprowadziły Odkrywcę w to miejsce, emitowane były obecnie tylko z jednego punktu układu: trzeciego księżyca gazowego giganta. Po przyjrzeniu się mu z bliska - to znaczy przy dużym powiększeniu, nie małej odległości - okazało się, że księżyc pozostaje zwrócony ku planecie cały czas jedną stroną, nie posiada atmosfery i jest pokryty lodem. Jego lodową skorupę pokrywały szerokie pęknięcia. Nessus pamiętał z przeszłości jeden podobny świat, który nosił nazwę Europa. - Przypuszczalnie pod lodem znajduje się ocean wody, pokrywający całą powierzchnię - powiedział Omar. Przechadzał się wąską alejką salonu, który był największym, jeśli nie liczyć maszynowni, pomieszczeniem na statku. Eric i Kirsten siedzieli w niewielkiej przestrzeni po obu stronach bieżni. Nessus stał w drzwiach pomieszczenia i słuchał wstępnego raportu Omara. Większość omówionych informacji stanowiła potwierdzenie, nie odkrycie. Przyrządy Floty były bardzo czułe. Wyniki badań przeprowadzonych przez załogę miały zostać porównane z informacjami Floty. Nessus miał nadzieję, że trójka Kolonistów nie miała o tym pojęcia. - Tak więc poprzez eliminację można określić, że źródło sygnałów radiowych znajduje się pod lodem - zakończył raport Omar. Co jakiś czas zerkał na Nessusa, szukając potwierdzenia. Kapitan Omar Tanaka-Singh był wysoki, szczupły i zazwyczaj kulił ramiona. Potargane brązowe włosy (Czy to świadoma imitacja mojej grzywy? - zastanawiał się Nessus) podkreślały ściągniętą twarz. Omar organizował i zarządzał pracami załogi. Nie określał tych prac. Nessus, chociaż nie nosił tego tytułu, pełnił rolę Zatylnego misji - tego, który prowadzi, sam pozostając z tyłu. Kapitan koordynował zadania zlecone przez Nessusa. Przed rozpoczęciem treningu gwiezdnego zwiadowcy Omar pracował jako logistyk rolny. Funkcja ta wymagała równoważenia przewidywanego zapotrzebowania z długoterminową prognozą pogody, dostępnością transportu, prawdopodobieństwem mutacji szkodników i

przypuszczalnie wieloma innymi dziwnymi czynnikami. Wymagało to umiejętności analitycznych oraz dużej tolerancji na niejasności. Równocześnie jednak, chociaż podejmowanie decyzji dotyczących terminów sadzenia i zbiorów było bardzo ważne, w rolnictwie zmiany następowały powoli. Kto mógł wiedzieć, w jaki sposób procesy myślowe dostosowane do sezonów rolnych dostosują się do zwiadu kosmicznego? Niektórych elementów nie można było określić z dużej odległości. Gdyby było inaczej, zwiadowcy nie byliby potrzebni, pomyślał Nessus. - Omar, w jaki sposób istoty wodne wywołują fale radiowe? - Eric, może ty odpowiesz na to pytanie? - powiedział Omar. Eric Huang-Mbeke był inżynierem pokładowym. Był niski i krępy, ze skórą koloru ochry, grubymi wargami, małymi zębami oraz ciemnymi, uważnymi oczami. Jego naturalnie czarne włosy były zafarbowane na długie, kolorowe pasma, związane w wymyślne warkocze naśladujące styl Obywateli. Zdolność Odkrywcy do prowadzenia badań przez lód była ograniczona, ale to ograniczenie nie stanowiło podstawowej trudności. Dlaczego obcy w ogóle stosowali sygnały radiowe? Dźwięk był zdecydowanie lepszą metodą komunikacji podwodnej. Fale radiowe zanikały szybko nawet w czystej wodzie. Odkrywca zaobserwował wystarczającą ilość wody przez szczeliny w lodzie, by określić, że jej zasolenie było wysokie. Radio nie mogło być skutecznym środkiem komunikacji pod lodem. Istniała jeszcze jedna zagadka: W jaki sposób można wyprodukować elementy radia lub anteny pod wodą? Podczas gdy Eric rozważał potencjalne wyprawy mieszkańców na powierzchnię lodu, nieświadomie powtarzając spekulacje ekspertów Ogniska, Nessus miał trudności ze skupieniem uwagi na jego słowach. Czy którykolwiek Kolonista rozumiał, w jaki sposób fryzury określały status społeczny Obywateli? Nessus wątpił. Jego grzywa nie miała żadnych ozdób, ponieważ uznawał ten zwyczaj za sztuczny. Nessus mógł nosić wymyślną fryzurę, gdyby tylko chciał. Misja została autoryzowana na wysokim szczeblu rządu Porozumienia, tylko dwa poziomy od samego Zatylnego. Ci, którzy wyznaczyli Nessusa do przewodzenia misją nie cierpieli tych jego cech, które zarazem go do tego kwalifikowały. Nessus reagował na ich, nie do końca ukryte, uwagi, nosząc swoją grzywę nie tylko bez ozdób, ale często wręcz potarganą. Jego rodzice byli Konserwatystami. Miał duże doświadczenie w radzeniu sobie z brakiem akceptacji. Miał nadzieję, że jego zachowanie względem Kolonistów nie było tak krytyczne, jak reakcje jego współplemieńców. Zwłaszcza Eric zasługiwał na lepsze traktowanie - jego

oddanie Porozumieniu nie ulegało wątpliwości. Z każdym nowym pokoleniem coraz więcej Kolonistów uznawało swoje wygodne życie za normę. Eric nigdy do nich nie należał. Nessus dostrzegał ironię tej sytuacji. Pomimo własnych wątpliwości odnośnie władzy, instynktowna lojalność wobec obecnego, niezwykle konserwatywnego porządku politycznego stanowiła podstawowe kryterium selekcji załogi. Nie wyobrażał sobie innego rozwiązania. Jego własne bezpieczeństwo mogło pewnego dnia zależeć od instynktownego szacunku jej członków. - Nessus? - zapytał z szacunkiem Eric. Nessus szybko przypomniał sobie najważniejsze punkty raportu Erica i inteligentne uwagi Kirsten. Z jednej głowy: nie wyrazili żadnych wniosków nieznanych analitykom Floty. Z drugiej głowy: chociaż byli pionierami na pierwszej wyprawie z dala od innych przedstawicieli swojego gatunku, ich wnioski były do tej pory sensowne. Nie mógł tak naprawdę wymagać niczego więcej. - Poczyniliście kilka ciekawych obserwacji. Jakie są wasze propozycje dalszych działań? - Chciałbym zbliżyć się do powierzchni - powiedział Eric. - Być może uda nam się zlokalizować ich bazy na powierzchni. - Wykluczone - Omar spojrzał na Nessusa, szukając wsparcia. - Właśnie dlatego mamy ze sobą sondy bezzałogowe. Wysoka orbita Odkrywcy wokół G567-X3 nie była, jak myślała załoga, środkiem ostrożności. W obecnej lokalizacji, umożliwiającej skok w hiperprzestrzeń, możliwe było także skorzystanie z radia hiperfalowego, ukrytego w jego kabinie. Gdyby Odkrywca zbliżył się do słońca, pozostawiłby za sobą boję hiperfalową, z którą statek mógł się połączyć przy użyciu konwencjonalnego radia. Jednakże problem stanowiła wolna, równa prędkości światła, komunikacja z boją. Opóźniłaby ona jego dostęp do ekspertów na Ognisku. Iluzja nieomylności zostałaby utracona bez dostępu do rzeszy ekspertów. Gdy Omar odwrócił się do niego, szukając poparcia, Nessus zastanawiał się, czy jego decyzje dotyczące załogi nie były błędem. Być może kapitan zbytnio przypominał Obywatela. Czy w przypadku kryzysu wpadłby w histerię, czy też wycofał się? Oczywiście ostrożność Omara była kolejnym narzędziem, które Nessus mógł wykorzystać w celu kształtowania i prowadzenia załogi. Niezależnie od tego, czy stanowiło to problem, Nessus był zadowolony ze swojej przenikliwości. Zaczynał naprawdę rozumieć załogę: ostrożnego Omara, lojalnego Erica oraz cichą i inteligentną Kirsten. Na tym właśnie musiało polegać wychowywanie dzieci. Porównanie wydawało się