Sanyuutei Enchoo @
DZll{l{A Hl§T()lłlA
0 Upl()RAcH
Z IATARI{|A
l{ KSZTAŁC|E pll{ONlI
Plzeklad i adaptaciai
zdzisła\v Reszcle!rski
aANyUUrDI lNcHoo:
lw.n ńl shoie, 'Iokyo
o copyń8ht ror ń. Poliśhdldą by wyc.tiłlt.tń tn.r.cB.;
zalzi§łalw Re§żelewskt
u9§,
I§BN 83_08_00369-1
Moj€mu prży jacl€lowi TADASEI
YAMADZIE w podzlękowanlu
za wietoletnią przylaźń, żąpomoc
w placy nad llumaczeniem tej
po$ieści i ża miłośćdo polśki
§
ł
n
ł
l od tłumacza
L W tłumacreniu Einiej§zym zastosowano międzynero-
dową tlalrsklypcię japońskich iruion własnych. zgoddie
z !ią -ch- cz},tABry iak pol§kie -ć-, _i jak -dź-,-§h_ iak
-ś-,-y- iek _j_. PodwojeEie seBogłoski ożnecżejej prze-
dlużenie, i tak -ii_ Dle crytamy iako dwóch oddzi€)ny.h
samo8ło§gk, lecz jako i€dną dfu§ą; niektórzy tlumacze
stoBuią w tyĘ plz}?adku kreskĘ nad prżealłużo!ąsa_
ti€lo§Lą.
II. W pt§owni imio[ żeńskich tłumacz zasto§owAl łącżnik:
o-Kuni, o_T§uyu, o-Toku, w potskiej japonisty€e sto_
§uje §ię w zasadzie pisownię lączną imioD ż€n§kich, np,
otsuyu, okuni itd. W japoni§tyce aĘglosaskiej przeważa
pisowna z lącznikiem. stosując ową pisownię tIumacz
kierował się potPebami tej powieści(imiona żeński€
wy§tępują tu wielokfotnie bez przedrostka o-, Dp. Kuni,
Tsuyu),
Rozdział l
W o!łym cżasie kiedy Tokio nazywalo sie Edo, iedena-
stego kwiPlnia tr/rciego roku K3mpo,. tv }u\himskiej
świątyniodbywało się uloczyste nabożeńst§,o ku czci ślviq-
tej pamięci księcia shotoku *, w świątynizebrały się tlumy
wiclnych, pano§ał okropny ścisk.W pobliżu, w trzeciej
dzielnicy Hongo, mieściłsię wówcżas sklepik 2 bronią, któ_
Iego vłaścicielembył Fujimuraya shimbei, Prżed \ł,ysta-
1vionym w sklopie \ł.ybornym towarem zatrżymal się pewien
samuraj. Wyglądał na dwadzieściadwa lata, twarz mial
białą, brrvi piękne, spojrzenie proste i śrniate,jak czlowiek
o nieco zapatczywej naturze, włosy zaczesane równo, staran-
nie, Miał na sobie piękne hoori * i pierw§zorzqd ne hąkalnd *,
a na nogach skórżane sandały. Towarzyszył mu slu§a
w krótkiej niebieskiej liberii, przepasanej szykownym pi-
senr 2 drewnianym mieczem obitym miedzią, obejlzawszy
,!§ystawione mjecze, samulaj zasiadl plzed nimi i powie-
dżiał:
- Pokaż no tamten miecż z czBrną lękojeściąi z gardą
żc stal€go zamorskiego żelaza.., ze sznurcm ni to cu arnym,
ni to glanatoł,ym,., zd5j€ się, źeto dobra ktinga...
- Do ustug * z gotowościąodpcwiedziat wtaściciet
Sklepu.
- Hej, podajcio panu herbatę!,.. lv świątynimarny
Ełaśnieuroczystoścj,lućlzie valą hulmem, a pan pelvnie
§trudżony drogą.,, _ obtalł miecż. _ o, !"v tym mlejscu
vykończenie jest tloche t]szkodzone.
- Rżeczywiście_ prżyznałsamuraj.
- za to niech pan zechce łaskawie zaulvażyć, że k]in-
ga jest pierwszolzqdna, nio żauiedżiepana, jeś]ibędzie ją
pan mial za pasem. Nie ma ćo mós,ić, to znakomity 1o\łar,
z dobrych rąk wysżedt,,. Ni€ch pan sam raczy obejrzeć,
Pt2y rych slowach w'aścicie]sk]epu pod.l mlc.z sJmu-
rajowi, który zaczął go oglądać, w dal!.nych czas]ch kiedy
samuraj §,ybieral sobie b.oń i wyciągal ją wprost na ulicy,
lcPiej było tżymać §iq ód niego z daleka, Kiedy młody,
rozgorączko§,any samuraj o lozpalonej duszy zaczyna rvy-
machiwać na lvszystkie strony obnażonym mieczem, nie
wyniknie ż tego nic dobrego, A1o nasz samuraj byi praw_
dziwym żnawcą bIoni, Na$.et nie musiał sprawdzać giętko-
ściklingi, by st§.ieldżić, że st3l nie je§t pfzepa]ona. Przede
wszystkim prżymjerzyi, jak miecz wyglądać będzie ża pa-
som, \yypróbował ostrze, obejfzał głó§,kę lękojeścii innc
szcz€góły; jednym slowom, na pierŃszy rzut oka §idać
bylo, że nie je§t to zlłyczajny samurui, lecz hatamoto*.
- Tak
- powiedział sanuraj _ żdaje sję, źeto dobra
Izecz. Biżeńska lobota *, i.ślisię nie mylę?
_ Ale pan ma oko| _ zawołałwIaścjcielsklcpu.
- Je-
siem pelen podziwu! My, platnerze, także uważamy, żc iast
to miecz loboty Tensho sukesady, \ł'ic]ka szkoda, że
!v owym okrosie nje pozostawiał na wylobach s$cgo
_ Ile z] nic8o żldisż:- 71pyldl :1mlllaJ,
_ Dziękuję, panie, Nio będę Ządał zbyt q,iele _ od-
powiedział właściciel§klepu. _ c€na tego mi€cra byl3by
bardżo wysoka, gdyby, jak prżed chłjląB,spomnial.m, by}
na nim znak mistrra, Ale trudno, znaku nić ms, \riqc od-
stąpję panu ten miocz ża dziesięć rjo,
- co?! Dziesięć łio?|
-,duiNii siq §amulaj.
- To ża
drogo. Może op].rścisuna sied€m i pól?
_ Będq stratnyl san żaplacilem ra niego niemalo,,,
Kiedy targowali sie tak zalvziacie, jcgo slużący żjakjmś
pijakicm ża plecami §amu.aja rvriqli siq ,a łby. chwycis,sży
służącegoza kołnierz wrzasnął: ,,Jja-ak śś-śr4miesz?l,,,"
-
. Ęoląfroto
- rytd s.muraja; $.sa] podleBając! beżpośi€dhio do,
ńovi !.nując.gó drłlalo.r,
! Biżeh _ pró$,incJa w środkoNeJ Japoniii !.lwlqk§zt ośrodek p!ó-
' Trz.ci rók rimpo , .ol{ 17ł3,
łKsilżęsł,otoku (5h_6.r) _ dzialacż polil}tżn!, kuxuralny i .e_
. |f,o,1 l(rótl{ir khnonó
8
dUkc'i broni rv 0§t,e\hć] ]apoj,i,,
potknął się i upadł, trzasnąwsży siedżetriem o ziemię. Potem
udało rnu się podnieść,Izucił spode łba groźne spojrzenie
na służącegoi zaczął go okladać pięściami.Służącycierpri-
wie zDosił cię8i, zdając sobie sp!a\,ę z tego, źetamten 2a-
czepia go, bo jest pijaDy. oparł się rękami o ziernię, pocłly-
liłglowę i marnrotał słowa przeprosin, ale pijak so nie slu-
chał, wściekał§ię coraz bardriej i bił colaz sil.i€j. samuraj,
spostrzegłszy, że biją jego służącego,zdzi\rił się bardzo;
skło!ilłszysię uprzejmie pijakowi, poviedział:
- Nie wiem, na jaki nietakt pozwolił sobie mój słu-
źący,ale w jego imieniu proszę, pani€, o pru ebaczenie. Pro-
s2ę, ł,ybacz mu, panie.
A więc ten bałwan jest twoim slugą?
-
wrżasnął
pi any,
- ŁAjdak! szubrawiec: skoro towarzysżysz samu-
rajowi, to rorumie się samo prżeżsię, że powinieneś być
Prży Dim i żachowywać się potulDi€ jak baran€k! A t€n co?
Rozsiadł się tutaj, kolo becżki prż€ciwpożarovJej, żatalaso-
wal fałąulicę, że ani przejść,ani prz€jechać... Rzecz iasna,
l.zeba mu było przysolió!
- Bardzo pros?ę. panje
- Powjedział samuraj
- wy-
bacz lemu tępakowi, sam osobiściepro§zę cię o wybacze-
nie w je8o imieniu.
- Idę sobie
- ciągnął pijany
- a tu nagle
-
trrachl
nadzlewam się, co to może być. myślęsobie, pies cży innF
licho? A to, okazuje się, ten fa8as vyciągnąłno8i na c!łą
szerokośćulicy ijJ przez niego, jak pan raczy zauważyi,
caią odzież wybrudziłem w ku.zu! och. ty, m}ćIę §obie, pro-
staku, łajdaku! t zacżąłemgo okładać.,. Może powiesz,
źenie trżeba było? Daj no mi go tutajl to mu jeszcze do-
-
Weź, panie, pod uwagę, że to tępak i prostak, wart
tyIe co pjes. Pro§zę mu wybacuyć,
-
A to ci dopiero!
- wrzasnąI pijany.
- Pierwszy raż
sIvs2ę cos podobnego| Klo lo $idliał. żeby §amuraj wędro-
Wal w towarzyst$,ie psa? Ale skoro dla ciebie wart je,l
tvle co pies, daj go mnje, zaprowadzę go do domu i na_
talmie irucizną n; §żczury,,, Nie, choćbyśnie wiem jak
prcśił,nie Przebaczę mu. czy nie wiesz, w jaki sposób pan
j,,*rini|n piosić o przebgcżenie za arogancję swego sługi?
i'rn,pis.wi, "picra;ąc
ręce o żiemię i nisko kłaniając się,
l|,$trliul D)ówić:
"Wyznaję
sWoją $inę, jestem winien","
l0
A ty co? Nto prosi o plzebacżenie z mieczem w lęku? sa-
muraj tak nie posiępuje. cżyżbyśzamierzał mlde zarą-
bać?
-j Alez nie
-
poviedzial samu.aj _ kupuję 6n miecż
i właśnieo8lądałem go, kiedy zaczęliście,panie, bić się z€
slużącym, to wszystko.
- co to mnie obchodzi?
-
powiedział pijany.
- Co mi
do tego, kupujesz czy nie,..
Pijak wymyślal,samuraj ń,ciążusiłowat przemówić mu
do rozsądku, a w tlumie gapiów, któ!ży zebrali się dookoła
nich na ulicy, mówiono:
- No, zaraz §ię pobiją-..
- co, awantura?
- obaj są §amu.ajami, $ r]7ie nie.z 7ę(^i",,.
- o co im poszlo?
-
To iasne, kIócą się, kto r.a kupić miecz,,, Tamten pi-
jany samuraj pierwszy żapytało cenę, a tu akurat podcho-
dzi ten młody samuraj i zaczyna pytać o cenę, no i pijany
fożwściecryłsię,,, Jak śmiesz,powiada, bez rDojei ugody
pytać o cenę rżeczy, którą ja żamierzam kupić.., 1tak §ię
zaczęło.
-
Wcale nie o to im poszlo. Kłócą się o psa. otrułeś,po-
wiada, mojego psa trucizną na szczury, więc oddaj mi §wo-
jego, a jak nie, to go teźotruję,., z dawien dawna ludzie
kłócą §ię o psy. choćby na plzyklad shi.ai GompAchi ł:
całe jego nię§zc3ęście zaczęlo się po klótni o psa.
-
Ależ skądl ci samuraje to klewni. Tamten pijany
z czelwoną gębą
-
to wuj, a młody, przystojny samLrraj
-to jakiśiego krewniak, A klócą się dlatego, źemiody nie
daje wujowi kieszonkowego,
- Nic podobnego, po prostu z]apali złod,ieja.
- Ten pijaczyna mieszka w zajeździeśwlątyniMa.uya-
ma Hommyoji
-
powiedział jakiścztowiek.
- Dawniej
był wasalem księcia Koide, ale potem zszedł
pije, oddaje §ię rozpuście.lvłóczy się niekiedy po mi€ście
z obnażonym mieczem, straszy ludzi, fozrabia. Bywa, rf
vpadnie do karczmy, nażlopie się wódki, napcha brzuch
jadlem, a po pieniądze, powiada, zgłościesia do domu goś-
aj, klÓrv zakdbal się w plost}iutće. ż JeJ
povodu pop€łntt żbrodntę i z
11
cinnego świątyniHommyoji, T€n ni€godziwy samuraj naży-
wa się Kurokalva Kozo; ma zwyczaj §,szędzie pić i żreó za
darmo, Przyczepil się do młodego samulaja, aby ien ku-
pjt mrr wodki.
- o, wlaśnie!Inny na jego miejscu da\ł,no już zarąbalby
pijacżynę, ale ten młody samuraj wy8ląda na stabeusza,
nje jest do tego zdolny!
- on po prostu nie potrafi §ię lechtoyać, samuraj, je-
ś]ini€ potrafi się fechtowgć, jest zawsze tchórzetn.
Wsżystko to móvriono pótgłosem, ale ni€które słowa do_
ciera}y do uszu rnłodego samuraja. zadrżal z wściakłości,
twalż j€go pocżelwieniała,jakby ,ala}a §ię cżerwoną {ar_
bą, na czole $ysląpily blękitne ży|y. żb-liżylsię do pijaka
i powiedział:
- A więc mimo moich przeprosin nie zamierzasz, pa.
nie, zakończyć sprawy pojednaniem?
_ Zamknij się| A]eż mnie plzestraszyl! * wrzasnął pi-
jany. _ oj-oj_oj,
'akże
to, wasza mi}ość,taki wspanialy
sarnuraj _ nie wiern tylko, czy ie§t€ś, panie, wasal€rn domń
szoguneł, czy |aczysz nal€żeć do jakiesośinnego potężne-
go klanu
-
jakź€ to, poniżyłeśsię, panie, do okazania po_
gardy biednemu fonźnouż*?A jeślini€ źyczęsobie zakoń_
czenia sprawy poj€dnaniem, co wtedy zrobisż? _ Przy
tych stowach p]unąłmłodemu samulajowi prosto w twarz.
cierp]iwośćmłodego wycżerpała sięt gniew zniekształcił
jego twarz.
- Ty podIa kreaturo!
- zawołat. _ Masz cżelnośćplu-
nąć w twarz samurajowi?! No cóż, bylem dla ciebie grzecz-
ny, chciałem, abyśmylozeszli się w zgodzie, Nie ćhcesz?
Masz za s\łoje!
Ręka j€go chwycila lękoj€ść bizeński€go miecza. Błysz_
cząca klinga mignęla plzed samym nosem pijan€go, Tłum
gapiów rozpierzchnąt się z plzestrachem. Nikt nie §podzie_
wa} się, że ten staby na pierwsży rzut oka mlodzianiec do-
będzie miecza, Niczym jesienne liściepod ],up}ywem po-
dmuchu wietru, w§zyscy rzucili się do ucieczki, zawodząc
l sżogxn * ryiu} ńamieślników wojskowych, b§dący.h
$t!d.ahl J.Dónit w lo16ch rd03_1367,
. no ln _ w.srl (n.lcżęśEt€j żubożaly),łQry opuś.it
l2
i lńentuj;;, pośpi€srnie kryjąc siq po domach i zaułkach.
Kupcy \ł pośPiechu zamykali sklepy. lvokół zapanowa}a
cisza. Tylko kupiec pujimuraya, który nie miał dokąd ucie-
kać, si€dział n: swym miejscu na wpól żywy,
Kurokawa Kozo byt Pijany. ale pr7ecież w§zyscy wie-
dzą, że wino obnaźa prawdzipą tva.z człowieka, Plzestfa-
s,ony b}yskiem miecża, odwrócił sję i zataczając siq zaczął
uciekać. Młody samuraj rzucil się za nim, stukając w pyle
skórzanymi sandalamj. ,,stój! _ wołał._ Tchórż| samo_
chwał! Hańba ryc€rzowi, który pokazrjje prżeciwniko,\ł,i
plecy! stój! wróć!" Kozo zrozumiat, że nie uda mu się uciec.
Przystanął na trzęsących się nogach, chwycił za odrapaną
Ęko.jeśćsweco miecza i odw.ócił §iQ. w tym samym mo-
m€ncie młody §amuraj lzucił się na niego, krryknąwszy
prżejmująco, i zatopit glęboko miecz w jego ramieniu.
Kozo ze zduszoDym krzykiem upadl na jedno kolano. sto_
jąc nad nim młody samuraj uderzył znowu i rozp]atał je8o
lewe ramię aż do piersi. Dwoma ukośnymi cięciami Kożo
żostałrozrąbany na truy częściniczym plAcek ryżowy.
Młody samulaj żadałprecyzyjny decydujący cios i wyma_
chując okrwawionym mieczem zawrócil ku sklepowi
Fujjmurayi, Byl zupełnie spokojny _ puecież przeciwnik
sam napraszał §ię Śmierci.
- Weź miecź, Toske
- powiedziaI do stużącego
- żmyj
ż niego krcw wodą z tej beczki,
To§ke, który Przez ca}y ten czas trzą§ł §ię obok sk]epu,
wymamrotał z twarzą pobladłąze strachu:
* co za nieszczęści€, i to wszystko przeze mnje,,. co
teraz będzie, jeśliw trakcic badania sprawy żostanie ujaw-
nione pańskie nazwisko? co ja utedy pocznę, jak się
usp!awiedliwię?
_ Głup§two * powiedzigł łagodnje samuraj
- nie d€_
nelwuj się, nie ma się cze8o bać. co z tego, że zarąbałem
niegodziwca, który był postrachem calego miasta!
- Po-
tem prżywołało§zotomionego Fujimulayę i poiłiedział
życzliwie: _ Wiesz, nawet nie przypuszczatem, że ten
miecz jest iaki dobry, Tnie wspaniale. Lepiej niż wspa_
niale.
wlaściciel sklepu, drżącJeszcże, odrzekl:
_ Ależ nie, to nie miecz, to pański kunszt,-.
- Kunszt kunszt€m
- zaoponowal samulaj
- a miecz
13
.i(,\I /nitl)nrl1\, No cóż, jcś]igorów jeSieśsplżecłćmi go
/,l sltilm rio j d§x bl', to dogidamy się.
- Proszq bardzo _ z 8oto§,ością żgodził§ię Fujimuraya,
k|óry w żadDym lvypadku nie chcial być zamieszany §' tę
- ł*ie obawiaj się _ po\ł,iedziałsamur3j _ nie bqdę cię
niepokoić, Ale jak najszybciej trzeba zaWiadomić straż
mjejską, Podaj mi tusz, napiszę ci moje nartisko.
Tusz stał tuż obok \,}aściciela, ale ten w pop}ochu nie
dost.ze€l go i d.żącym g]osem żawołal:
- Hej tam, podajcie panu tusz!
Nikt się jednak nie odezwał, v sk]epie palowała ci_
sra, gdyż wszyscy domos,nicy na samym początku roz-
pierzchli się i uklyli, gdzie kto mógt. Samuraj powiedział
do wła§ciciela sk]epu:
- Zuch żciebie, zachowałeśsię godnie, zostałeśnie
porzucając sk]epu.
_ P!óżno raczysż ch$,alić,
ciel,
-
Jakże miałem uciekać,
panie
-
mluknąI ilaści-
skoro że strachu nogi mi
-
A tu§z stoi obok ciebie , dodał Samuraj,
Właścicielspostrzegl lusż i postał,iłgo przed §anura-
jem. samuTaj podniósł poklywkę, *,ziął pędzelek i ptyn-
nym iuchem napisał hierog]ily swego nażwiska: Iijjma Hei-
taro, Zawiadomi\ł,szy o zajściustraż rniejską, udał §ię do
swego domu na Ushigome *, gdzie zdat szcz€gółową lelację
s*,emu czcigodnemu ojcu, panu Iijimie Heiżaernonowi.
,,Uczyniłeśsłusznie"
-
powiedział pan Iijima Heizaemon,
i natychmiast poszedł zameldować o całym zajściudo-
wódcy horomoio, jaśniewie]możnemu Kobayashi Gondai,
Sprdwę umorzono, Uznano M,inq po}onanego, d zq,y(ięlcy
Rł ir.bd! non.ia \! drilnej Japonii; ł
Rozdział 2
Tak wiqc d$udu iestodwuletni Ijjima Heitaro rabi} żu,
chwałego łajdaka, okazując przy tym niespotykaną śmia-
łośći przytomnośćumysłD. Mijały lata, Iijima Heitaro na_
bywał wiedzy i mądrości, a kiedy zmarł jeeo czcigodny
ojci€c, przejął w spadku dom .odzicielski i przyjąl imię
rodżica, stawszy się odĘd lijimą Heizaemonem. Potem
ożeniłsię, wżiąwsżysobie ża żonęcórkę hatamoto z Sudo,
bata, której na imia bylo Miyakc. wkrótce urodzila mu siq
dziewczyDka, które.jnadano imiq o-Tsuyu, Byla nad podziw
pi§kns, loteż rodzice światapoza nią nie *idzieli, A ze oie
n)i€li więcej dżieci, rozpieszczali ją na wszelkie sposobY.
Nic nie je§t w stanie prż€szkodzió upływowi czasu, mi-
jl'q dni i miesiące, i oto o_T,uy l obchodzi już s$oje .ż(-
Ale tak już jest na tym świecie,że gdzie los daje, tam
i żabiera. Nieoczekiwanie matżonka lijimy nchoro\ł,ała
i udała się podróż, z któlej nie wraca §ię nigdy, Prży-
bywając do domu męża przywiodła z §obą służącąo imie-
niu o_Kuni, Była to dziewczyna urodziwa i baldzo loz-
lropna. I oto po śmiercimałżonkipan, któr€mu obrzydła
samotnośćw pościeli,zbliżył§ię do niej i skończylo się na
tym, że o_Kuni zo§tata jego naiożnicą. NałożDicaw domu
pozbawionym prawowitej małżonki
- to bardzo ważna
o§oba. Panienka o-Tsuyu nienawidziła nałożnicy.Docho_
dziło między nimi do niesnAsek. Panienka z pogafdą zwre-
cala się do bylej słuźąc€j, nazywając ją po prostu Kuni*,
a tamta ze zlościopowiadała panu przeróżne obrzydliwości
r Do imton Żeńsxich Japończycv dodają p.zettro§tek o_, który jć*
podkr€Ślić l€k.eważente lub ókazać Fo6ardę.
dopuszczahe jesl
15
o jćgo córce. Ponie\łaż\rrogośćta nie miala końca, znie-
cićrp]i§,iony pan Iijima kupił lv pobliżu Yanagishimy nie-
s,ielką posiadtośći prżeniósl tam có.kę wraż ze §Iuźącą
W ten sposób popełnil błąd, któTy zapocżątkowałupa-
dek jego domu, Minął jeszcz€ rok i panienka skończyła sie-
Do pana Iijimy czqsto przychodził medyk nazwi§kiem
Yamamoto shijo. Uchodzil on za znawcę stalej medycyny
chiński€i, w rzeczy samej 2aśby} jednym z tych lekarzy-
_wróżbitóW, którzy ani lau w życiu nie podali chorem,,l
łyżkiz lekarstlvem. Inni lekarze mają w torbach pigułki
i p.osżki, a ten tylko kostki do sztucżek i papierowe bła-
zeńskie maski. Miał ów medyk znajomego ronino Hagi-
\ł,arę shlnraburo, który utrzymywał się drięki dochodom
ż pól lyżowych w Nezu i domów, które wynajmował- Na-
tura obdarzyła go piĘkną poivierzchownością,ale przy
swoich dwudziestu kilku latach byt jeszcze nieżonaty
i w prreciwieństwie do lnnych nieżonatych mężczyzn nie-
zmi€rnie wstydliwy i nieśmia}y, Z tego powodu nigdzie nie
wyćhodził, całymi dniami siedzial w domu nad książką,
pógrązony w melancholii, Pe§,nego dnia zjawił siq u niego
shijo i oświadczył:
- Pogodę mamy dziśpiękną, proponu.ję spacer po sa-
dećh śli;w Kameido, W drodze po\r,rotnej wstąpimy do
pewnego mojego znajomego, Iijimy Heizaemona. Nie, nie,
iie oańawia:. fuiem, jesteśnieśmiałyi §tronisz od kobiet,
a przecież dla mężczyzny nie rna *,ięksrej radościniż ko-
bi;ia. w dworku, o którym mówię, są tylko §ame ko-
bielv
- miła p3nienka i jej dobra wierna slużąca, więcei
nikoeo nie ma, Wsląpimy choćby tylko dla żarlu: Po pro-
stu nacieszvć się widoki€m dziewiczej ,ufody. I to może
SDraw:ć r3dość,Piękna le9i kwilnąca śIiwa.nikt nie 7a-
pizeczy, ale jest nieruchnma t milczy, A kobieta oczaro-
"". ",.,"rir".
m.Wą i ruchami. Jd na pt7yklad ieslem
czlówieki.m lekkomyśjnrm,daj mi kob:ete", Jednym slo-
wem. żbiprai sie. idziemy.
lv toricu'm,aylowi uaalo siĘ namówic HagiwaIq, U&-
Ii cię do Kameido, pospacetowd]l po cadach sliwo_
"vcrr,
, w arodzc pówiotne; zas,lócilt ku posiadloic!
Iijimy.
16
- oto je.teśmv|_ żawolałshijo przy furlce
- cży
- Kto lam?
- zawo}ala 2 domu Yonc.
- oeh, prżecież
to pan §hijoI Witamy!
__
_ D7jeń dobry, pani o-Yone _ powi€dzjał shiJo.
-Unlzen,e proszę o lvybacż€nie, źep.zez tak dIugi okre§ nie
skladalem paniom wiżyty. Panienka, mam nadzieję, zdro_
§'a? ro w§paniale, AIe niełatwo dotrżeć do was, od czasu
kiedy p.zeniosly się panie tutaj z Ushigome! Mimo w§zyst-
ko to jednak niawybaczalne Eiedbalstwo z mojej §tfony.
- Tak dawno pan u nas nie byl _ powieduiała Yone
-przypuszcżałyśmynawet. ż€ cośsię panu przydarzyło. czę-
§io o panu mówiłyśmy.A dokąd wybrał się pan dui§jaj?
- Popatlz€ć na kwitnące śliwyw Kameido _ odpo-
wiedżiałshijo. _ Ni€ na próżno powiadają, że kwitnącą
śliwąmożna napawaó się bez końca. Nie mogliśmy napa_
trzeć się do syta, p.osimy więc, by nam pani€ pozwotiły
pobyć wśród kwitnących śliww waszym ogrodzie.
* Proszę baldzo, ile dusza zapragnie! _ żalł.olała
o_Yone otwierając lurtkę do Sadku.
- To dla nas wielka
Przyjemnośó,,. Proszę bardzo,,.
- J€st pani bardzo dobla.
Przyjaciele veszli do sadku, Yone ber skrępoq,ania do_
dała:
_ Tutaj można sobie nawei zapalić.,. Doprawdy, to bar,
dżo mile, ż€ postanowił pan nas dzisiaj odwicdzić. Je§teśmy
z panienką już zmęczone nudą. A teraz, proszĘ mi ł,yba_
czyć, zostawię panów na chwi]q samych.
- To wspaniały dom,,,
- powiedżiałshi.io, kiedy Yone
odda]iła się. * Nawiasem mó*,iąc, mój §zlachetny p.zyja_
c!e]u Hagitłaro, podziwiam ten wyszukany wier§ż, kióry
naPisałeśdzisiaj. Jak to byio,,, E-e_e,,.
czarujące.
Pośród gałqzi śliw
nte doniosla moja re]la-,:
Tacy grresznicy jak ja ułładajągrreszne
co innego mam na mt,śli,
rnny mn,e nqcl żapacn.,.
11
No i jak? Nie, jesl€ś po prostu niemożliwy. Jak t3k moż-
na nieustannie pogrążać się w melancholii i nie alo§tr2e_
gać llic inn€lo oprócz k§iążek? _ shijo wyciągnąl but€lkę
z tykwy.
- zostało tu jeszcze tlochę w&ki, lyknij sobie.,,
co? Nie chce§z? Jak wolisz, wobec tego sam się napiję,
Ale w tym rnomencie pojawiła się Yone z poczęstun-
* wybaczcie, penowie, że zo§tawilam wa§ samych
-powiedZiała.
- Pani o-Yone!
- zawołałshi.jo. _ chcemy się wi-
dzieć u pani€nką| Plzedstawiam pani mojego najbliźszego
prżyjaciela. wstąpiliśmydo pań dui§iaj tak po prostu, be,
poczęstunku, tak ż€... och, §łodycźe!co ża {,spaniełośei.
Dziękujemy u głqbi §erca. skosrtlj, Hagiwaro] celareta
2 bobu jest po prostu wspaniAla!
Kiedy Yone rożlałaherbgtę i ponownie §ię oddaliła,
shiio powiedżi5ł:
- częstuj się, jedz więcej. wyświadczysz im przysłu_
gę. są w domu tylko we dwie, a słodyczy i wsuelklch in-
nych poczęstunków przynoszą im tyle, że ni€ są w stgDie
ich zjeśó. Dobro marnuje §ięl pleśnieje, trzeba wyrzu-
cać. A panienka iest tska piękna, ż€ ładni€jszej nigdzie
1ł, świecienie un3jdtiegz, sań się przekonasz, zaraż tu się
,lawi.,.
Gdy tak shijo Perolował, o_T§uyu, córka liiirny, dĘc?o-
na ciekawościąwyjrzala ze swe8o maleńkie8o pokoiku przez
szlze]inę między rozsuniętymi shioji' i ujrzal€ przystojnego
HagiwarĘ §inzaburo, który siedzial obok shijo, męski
i wytworny, o twarży podobnej do kwiatu, z brvriami jak
półksiężyce,Piękoy mężczyzna, od którego trudno oderwaó
oczy; serce o-Tsuyu ż.drŻało.,,Jakiewiatry przygnały go
tutaj do nas Da moją zsubę?"
-
pomyślala. Była osźolo_
miona, ptatki jej uszu żapłonęły.Ni stąd, ni zowąd ogarnąt
ją strach, pośpi€szoie zasunęla śhioii,iakby pragnęła
ukryć siq, ale w ten sposób ni€ widżiale jego twarry, więc
znowu lozsunęła sh'oii, udając, ż€ napa\ła v,,zrok kwitną-
cymi śliwamiw sadzie, lzuciła ukradkowe spo,ilzeDie na
Hagiwarę, polownie §ię żawstydzila i ukrylg i ponownie
. shloji - popt€lowy pd.awan ł df.wĄl.n€l raml€ ,luża.y j.ko
ś.iJna,przePterzeot€ lub ro
lE
wyjrzała. Tak wy8lądala i uk.ywała się, ukrywałg i wy-
glądała, nie wiedząc, na co się 2decydować,
- Posłuchaj Do, Hagiwaro _ powi€dżiał shijo
- prze-
cieźpanienka ocżu Z ciebie ni€ spuszcza! Popatrz, udaje,
że patrzy na śliwy,a p.zez caly cżas z€rka tutaj! No, mój
drogi, dzisiaj ty mnie uprz€dziłeś, nie ma co gadać, o, zno-
§u sję scho\łała,,.znowu wyjrża}A... To się chowa, to wyj-
rzy, 10 wyjrzy, to się chowa, niczym kormoran na wo-
dzie
- to daje nurk5, to wypływa!
Yon€ prżyniosławino i 2akąski.
- Panienka prośi,byścjepanowie przyjęli poczęstu-
nek powiedziała.
-
Wprawdzie u nas wszystko pro§te,
bez wymyślnych frykasów, ale panienka ma nadżieję, że
będziecje panowie zado$oleni i jak zawsze lozweseli ją
pan s\łyrni do§,cipami...
- Al€ż po co tyl€ kłopotu...
-
powiedział shijo,
-co to, zupa? DoskoDa)e. I podgrżewana wódka? wspania-
le. zosIalo nam jeszcze trocha chlodnej, ale podglrana jest
bez porównania lepsza. A czy można by poprosić do nas
panienkę? Prz€cjeż, p!awdę mó\łiąc, przy§zliśmy tutaj nie
dl9 kwitnącej ślitły,lecz ż powod! panienkj,,, co? Ach nje,
yone żacbichotała:
- Już prosilam panienkę, źeby wyszła, a ona powjedzia-
la: ,,Nie znam przyjaciela p3na shijo, ni€ wypgda". Ja jej
mówię:,,Wobec tego niech panienka nie wychodzi". A o!a:
,,Mrm jedn!ł ochotę wyjść",
- co pani mówi!
- zawołałshjjo.
- To mój nai
bllż,ry przyjaciel. towdlzysz lat dzlec!nnycil. można nie-
mal Powjedzjeć, ż€ bawiliśmysię raz€m w pia§ku. Nie me
powodu, by się nim krępować! Przecież przy§żliśmy, żeby
choć kącikiem oka §pojrżeć na nią!
Po dlugich namowach YoDe przyp.owadziła jednak pa-
nienkę do 8ości,Panienka o-T§uyu sżeptem przywitaIa §ię
z shijo i jak skamjeniała usiadla za służącą.Deplała jej po
pięiach, jakby przylepila się do niej,
- Proszę mi wybaczyć, że tak długo pani nie ods,ie-
dralem
- zv,rócił §ię do niej shijo,
- Rgd jestem, że wF
dzę panią w dobrym zdrowiu. Pozwoli pani p.zedsiawić
§obje m€go przyjacieIa. Jest kawalerem, na2yWa się Ha8i-
\tJla shinzaburol a teraż na creśćno§ej znajomości ż]-
19
mieńmy się kjelisrkami,., o tak, oho! Niczym obrzęd ślub_
ny. Tylko Ę łjn żamieniają się trzy razy po irzy,,,
shijo sypal słowami bez wytchnienia. Tymczasem p3-
nienka, \łstydzqc sie i ciesząc jednocześni€, od cza§u do
czasu spoglądała ną Ha8ivarę shjnzabu.o. wiadomo, że
milośćwyraża wszystko spojrzenlem n.e gorżej niż ję7}-
kiem; shinzaburo, spoglądając jak żaczalowany na ulocżą
driewczynq, uczuł, że dusza jego jakby wyrwata się z cial3
i uDosita w niebiosa_ Kiedy tak siedzieli, zapadt zmierźch
i nastała pora zapalania ]Bmp, a]e shinzaburo nie !v§po-
mnial naNet o powrocie do domu, w koócu zdał sobjt
z iego sprawę shijo:
- Ależ za§iedzieliśmy siq! Na wszystko jest właściw3
- co teź pan mówi _ zaoponosała Yone,
- Może pań-
śkitowarrysż nje żamierza jeszcue nas opuścić,skąd prn
§je? A tak \ł ogól€ to możecie panowje u nas prz€noco-
\!ać!
- Ja z przyj€mnością _ pośpieszniepolvieduial shin_
zaburo, _ Ja mogę żostać,
- A wiqc
- we§tcbnął shijo _ ściągamna §iebie po,
wszecbne potępienie. zresztą, kto e,ie, może praw.lziw3
dobroć na tym właśniepo]ega| \Y każdym lazie na dzisiaj
dosyć, pożegn:tjmy się.
- Prosrę mi wybicryć _ Po$iedział shinzaluro
- czy
mógłbym skorzystać z toalety?
- Proszq * powiedziala Yone i poprowAdziła go do do_
mu. w korytarżu powiedria]a:
- To pokój pąnienki, ,inoże
pan tgm potem w§tąpió i zapalić.
shinzaburo podziqkował. w!óciwszy do §adu Yone po-
wiedziaia szePtem do o_T§uyu:
- Kiedy Wyjdzie, ploszĘ mu podać wodę, niech uńyje
ręce, panienko. oto ręcznik.
Podała psnience czysty rqcznik, ,,To spra,ni jej przy-
iemność- pomyślała.
- zdaje mi siq, że on jej się podo-
ba". w ten spo§ób wiernośćnje znająca g.anic staje się
niekiedy zdradą, Yone ligdy nie przyszłoby na myślpo-
pychać s§ej ml,)dej pani do nierożsądnego kroku, myślata
tylko o tym, aby iej dogodzić, zabawić ją trochq
-
plze-
cicż pinienka nie zaznała w życiu żadnej radości,spędzając
dni s smutku i przygnębieniu.
20
Hagi$ara, §,yszedłsży z toe]ety, ujrzal przed sotją pa-
nienkę trzymającą dzban z.ieplą Wodą, Byla tak żmjesz3-
na, że nie mogła wymówić słowa. ,,Bardżo dzjękujg _ wy_
krztusił shinzaburo
-
jest pani bardzo uprz€jma". Wy_
ciągnąl przed siebie }ęce, panienka, której 2e skręPo§.ania
pociemniało w oczach, zacżęłatać wodę obok i€śo dłoni,
Jakośjednak udało mu się umyć !ęce, ale teraz panienka,
prretąkł§zy się, za żadną c€nę nie chciała rozstać się ż ręcz-
nikiem. shinzaburo ni€ spuszczając ocz,u z pięknej dżiew_
czyny pociągnął .ęcżnik ku §obie, spłoszona nie pu§źczala,
wtedy on żogromną ni€śmialością uś€isnąl przez fęcżnik
jej rękę. lleż piesźczoty ża\łierałten uścisk|Pani€nka, za_
lumieniwszy §iq niczym płatki iraku, odwzajemniła uścisk.
tymczasem Yamamoto shijo, zani€pokojony d}ugą ni€_
obecnościąprzyjaciela, zaczął podejźewaó cośniedobrego.
_ Gdżie się podzialeś, shinżaburo?
- po,lviedźiat z roz-
drażnieniem i wstal.
- Plzecież na nas już czas.
_ och, co to? _ ża,\i,oIala Yone, aby odwrócić jego
uwagę.
- Pańska głova cata bly§zczyI
- To dlatego, żp patrzy pani na nią przy blasku la-
tami
-
rł,yjaśnilshijo,
- Ha8ilvaro!
- wrżasnął,
- H€j,
HagiwaIo!
- Niech pań plzestanie
- z wylzutem powiedziala
Yon€.
- Nie może stać się nic złego. Przeci€ż zna pan cha-
rakter nasźej panienki... ma bardzo surowe obycżaie...
W końcu żjawil się shinzaburo,
_ Gdżieśty plżepadl?
- powiedzial sbijo i ?wrócił się
'do
Yone,
- Na nas już c?as, pozwoli pani. że się pożegna-
my. serdecznie dziękujemy 2a gościnę,
- No cóż, do widźenia
- po{iedziała Yoóe.
- szkoda,
oczy§iście, że tak §ię pan śpie§zy...
shiF i shinzabulo poszli do domu, w uszsch strinżałiulo
.ni na chwilę nie urnilkly slo\ła, które z wielkim uczuciem
Sżepnęla mu w chwili lozstania o-Tsuyu| ,,Jeśtipan do
mnie nie wróci
- um.q".
Rozdział 3
W dómu lijimy, gdzie teraz niepodżielnie rządziła nełoż-
nica pana, o-Kuni, pojawił się nowy sługa, żorrro?i a irrie-
niem Koske. Był lo piękny bladolicy dwudzie§todwuletni
młodzienjec, Pewn€go rAzu. a bylo to dwudziestego drugie-
8o marca. pEn lij:ma, który tego dnia hie p€łnil służbyprzy
dworze sżogundl wyszedl do sadu i wtedy po raz pierwvy
ujrzał Kosk€go,
- Hej, .hłopcze! _ żawołał._ To ty
'e§teś
Ko§ke?
- zdrowia życżę,,\Nasza laskawość
- odpowi€dział
Koske.
- Tak, to ja jestem Koske. Jestem dowym sługą
pan3.
- Masż dobrą opinię _ źauważyłlijima,
- Podobno
jesteśpracowiĘ rlie z€ strachu, le.z z pocuucia obowiqzku.
W§zy§cy są z §iebie zadowoleni, chociaźje9teśu na§ od nie-
dawna. Wygląda§z na iakieśdwadri€ścia dwa late.., Takie_
go chłopca żal tlzyrnać ns śtano{,iskużońrori.
- sły§zel€m
- uprzeimie Powiedział Koske
- że pan
ostatnio chorował, wasza łaskawość,Mam nadzieję, ż€ czuje
się pan lepiej?
- Twoja troskliwośćwzrusza mnie, Tak, jestem zupeł-
nie zdrów, Nawiasem móuriąc, czy slużyłeśgdziekolwiek
przedtem?
- Tak, wasża łaskewość,służył€m w różnych rniej-
scach. Początkowo wśtąpiłemna śużbędo kupca wylobów
ż żelaza w Yot§uya; śłużyłemu niego rok i uciekłem. Po_
tem wynająlerd się do kuźniw shimbashi i uciekłeta §tam-
tąd po tlzech lrtie§iącach. Następnie wynajątem się do
sklepu z książkami w Nakadori, aie na dziesiąty dżień zle_
z}€nowalem,
22
ł zorilor| - §luracy śańuala no*ą.y zą ,i!n w Pod.ÓŹł obuwlę,
- skofo tak sżybko nudżi ci się stuźba
- uśmiechnął
się Iijima
-
jak {,ytIzymasz u mni€?
- służbau pana nie znudzi mi śę,wasża ła§kawośó
-zaprzeczyl Koske. _ Prźecieżzawsże rnarźylem o vr§tą-
pi;niu na slużbę do §amuraja. Marn wujka, plo§iłern 8o,
aby mnie gdzi€ś umi€ścił, ale on uważa, że służbau §a-
ńuraja jest za cięiła, Prżekonal mnie, abym slużyl
u kupców i rremieślników, zabiegał o to, zalatwial, a ja
uci€kałem żewsząd ze zlością.
- A dlaczego chcesz słułćwlaśDieu samuraiq? służba
ta jest rzeczylviścieciężka i surowa.
- Mam nadziejĘ, że służącu samufaja nauczę siq sz€r-
mierki
- odpowiedzia} Koske.
- Tak bardżo podoba ci się szermi€Ika? - zdżiwiłsię
Iijima.
Koske powiedział:
- wiem doblze, ź€ pan Kurahashr z ulicy Banchio
i waśzalaskawośćjesi€ścle prav,dziwymi inistIzami sta!€i
.ztołv..shinkaee-riu" i za wsrelką cenę pósianowlłem
*"i.iit na slu::6e ao :ednego z tych dornów, Moje pragnie-
ir"li"l.ii..rę. iostalem parl.łirn §}ugą, i wzt,oszę dźięk-
;;;#;i; ;, ó. ł" -":" modlilwy zostaly wysluchane,
i^:l;;;ii;.;" siużbę w'nadziei. że w wolnych chwilach
*"rii L"r.r*"St
"goaa "ię,
cł,otUy lylko trochę, uczyć
iii"1""ńl".U. Miał€m nadzieję, że v, domu
'€st
mlody
"""'i:" o"iłreują" mu, będę mógl obserwowAć z boku
il; i*t;;i; i"i;"woić §obie choćby niek!óre wypady,
iłi".t"tu. oiurło'"ii że pen nie ma syna, Jeśtty]ko pa-
"i."t"l"O.t" -"*"i' la§k;\^,o,ści, którg rnieszka w Yehagi-
"ii-ii'r--" "i"a".n]"Scie
tat. Jak by to bylo dobrze, gdyby
* aoń" tvr -łoav panl Prż€cież panienka w domu samu_
Iaja tyl€ samo źnaczy co nawóz,
Iijińa roześmiał§ię.
- A iednak iesleśimpertynentem - powiedzial -
Crr*i"z ń"", rację. KoUieia w domu §amuraja Tzeczywi-
ścienie znaczy więcel niż ne\^,óz,
-':_"iv;;; i"st a*oit ,u""y wietkodu§źnle !,ybaczyć
-
"a**i"J"ń
Kost
§, wolnych ćhwilach, jak ja to t€raz nazywarn, poducżać
mnie w szelmierce?
* Niedawno otrzylnałem nowe stanowisko, mam teraż
loboty po uszy, nie mam też placu do f€chtunku.,. zresżtą
kiedyśtam, w wolnym cżasie, zajmiemy siq tym... A co
robi twój wujek?
- To nie jest lnój krewny _ powi€dżiat Koske.
- Po
prostu byl poręczycielem ojca u pang nasżego domu
i adoptował mni€.
- Ach, tak... A ile iat ma twoja matka?
'
- Mama opuściłamnie, kiedy mialem cziery lata. Mó_
wiono, że wyjecbała do Etigo.
- co za ni€czula kobieta * powiedzial lijima.
- To niezupeŁnie tak, wasza łaska\4,ość,zmusilo ją do
tego niefożsądĄe postępowani€ ojca,
- A ojciec łje?
_ ojciec zrAarł
- 2e smutkiem odpowiedział Kosk€.
-Nie miałem braci ani innych klewnych, nle bylo komu
t.oszczyĆ się o mnie. Na§ż poręcryciel, pan Yasub€i, wziął
mni€ do §iebie i wycho§Ywal od czwarte8o ,oku życia.
Traktowal mnie jak krewn€go. Ą telaz je§ter| slużącym
waszej łaskawościi proszę ni€ pozostawiać rnnie samemu
z oczu Koskego potocżyłysię lzy. Iijima H€izaemon tak_
- Zuch jesleś
- powiedzial.
- zaplakaleŚ na samo
wspomnienie o rodzicaeh, a plzecieźw twoim wieku wi€ltr
żap€nina nawet o rocźnicy śmierciojca. wier[y jesteŚ sy_
nowskiemu pocżuciu obowiązku. więc twój ojciec urba4
niedawno?
- ojciec zmarl, kiedy mialem cztefy lata, wasza ła-
- och, w takim lazie na pewno nie parniętasz swoich
- zupełnie nie pamiętam, $asża łaskawość.Dowiedzia-
łern się o nich od wujka, pana Yasubeia, dopielo kiedy
skończylem jedenaście lat.
- A \ł iaki sposób zmarł twói oiciec?
- zginąl od miecza...
- zacząłKoske i na8le rozpła-
kai się głoś[o.
- co za nieszcźęŚcie
- powiedżiałlijima.
- Jak- do
t€go dosżlo?
- To wielkie nieszczęście,waśzałaskawość.Zabito go
osiemnaście lat temu przy sklepie płatne!żaFujimurayi
shimbeia w dżielnicy Hongo,
Iijima pocżul uklu€ie w sercu.
- Kiedy to się wydarzylo? - zapytał,
- Powiedziano mi, że jedenast€go kwietnie, wasza la-
- Jak się nary\§a} t$ój ojciec?
- KuTokawa Kozo, prżedt€m by] \łasA]em pena Koide.
Był u niego t
- Gorący z ciebie chłópak
- uśmiechnąlsię lijima.
-No dobrz€, uspokój się. Kiedy dowiesż się, kto jest twoim
wrogiem, ja, Iijima, osobiściepomogę ci pomścićojca. A na
Iażie nabieraj siłi służmi wiernie,
- Wasża łaskawośćosobiście pornoże mi w zemście?
-zawolał Koske.
- Jak mam dzięko§lać'! z pańską pomocą
poradzę Sobie z dzi€§ięcicma wrogamil och, dzięki, dzięki,
pani€!
,,Nieszczęśniku,tak cię uciesży}a obietni€a, że pomogę
ci pomścićojca"
-
pomyślałIijima Heizaemon- Wstfzą-
śniętytakirb przykładem wielnościwz8lędem synowskiego
obowiązku, postlnowit prży okazji,nyjewić Koskemu ta-
jemnicę i pożwolićmu uabić się. od tej pory postanowie-
nie to zawsze nosil w sercu,
Rozdział 4
Tak więc Hagiwala shinzaburo wybral się wraz
z Yamamoto §hijo do Kam€ido napawać §iq urok;em kwit-
nących śliw.w drodże powrolnej wstąpili do domu lijimy,
gdzie shinżabura oczarowała nieoczekiwani€ pjęknn
o-Tsuyu. wymieDili za]edwie uściskidłoni przez fęcznik,
ale pokochali się silniei, niźgdyby złożyligłowy n5 jednej
w dawnych czasach ]udzie odnosili §ię do takich rze-
cży sulowo. To tylko w naszych czasach mężćzyźnipropo-
nują kobiecie jakby żarten: ,,H€j, kochanecżkó, ehodźsję
przespać u nami!"
- ,,Wyprasżam sobie takie żarty!" _
odpowiada kobieta. A mężczyżniczują §ię obrażełi:,,Jak
ty z nami rozmawia§z? Nie chcesą to powiedz
-
poszuka-
my sobie innej!" Jakby szukali wolnego pokoju. A mlędży
Hagirłarą shinzaburo i o_Tsuyu nie doszlo jeszcze do ni_
czego niedozwolonego, ale on przywiązał się do niej tak,
jakby już leżćliobok siebie.
Będąc
'ednak
porządnym mężczyzną, Shinzaburo ni€
potrafił zdecydować §ię na spotkanie z ukochaną. ,,co się
ze rnną stali€ _ myślałze §trachem _ jeślizobaczy mnie
tam ktośze s}użby lijimy? Ni€, lepi€j tam nie chodzić
śamemu.Przyjdzie shijo, to pójdziemy rażem podziękować
L€cz jak na ztośćshijo nie przychodzi}. Był człowie_
kiem przebiegłym i od rażu owego wiecżofu w zachowa_
niu Hagiwary i o-Tsuyu zaczął podejrzewać cośniedobl€_
8o. ,,J€śli między nimi dojdzie do cżegoś
- rozważał
-w§zy§cy się o tym dowiedzą, będę z8ubiony, nie ujdzie mi
to na sucho. Nie, więcej tarn ni€ póide, Albowiem powie-
dziane jesti ,,szlachetly mążod niebezPieczeństwa trzyma
siśz daleka".
?
Na próżno czekał na niego shinżaburo przez cały luty,
marzec i kwiecień. Pogrążając §ię w samotniczych ńarz€_
niach o ukochrłlej, w końcu prże§tał na,łet jeść.Pawne-
go dnia,jawił się u niego niejaki Tomozo. wyn3jmujący
ptzybudówkę. Żona jego prowadżila Ha8iwalze gospodar-
- co się z panem dżieje?
- zapyiał Tomozo. _ Plze-
stał pan j€ść, Dżisiaj nie tknąl pan obiadu.
* Nie chce mi §ię jeść* odpor,,/i€dział shinżabulo.
- Jeśćtrzeba * ośqriadczyt Tomozo.
- w pańskim
wieku trzeb j€ść po póhora obiadu. Ja, na przykład,
jeślinie spala§zuję pięcilr lub sześciuczubatych miseczek
ryźu,cżujęsię, jakbym wcale nie iadł,.. l nie wychodzi pan
\ł,cale ż domu. PEypominam sobie, to było chyba w lutym,
$ybrał się pan na spacer ż panem Yamamoto, aby napa-
lłać§ię piękn€m k$itnących śliw;po spacerze był pan taki
_ wesoły, odzyskał pan dobry humor.,. A teraż calki€m plze-
stal pan dbaó o żd.os,ie, sam skazując Się na z8ubę!
- Posłuchaj, Tomozo
- powiedział shinzabulo.
- czy
}ubisz lowić lyby?
- BardzD lubię! Lubia je bardżiej niż placki ryźowe,
- To bardzo dobrze. Pojćduiemy razeń na ryby,
- zda.ie sie, że pan njenat,idzi }owienia ryb
- żdzi-
\ł,iłsię Tomozo,
- Jakośmnie tak napadto
- poli'iedzial §hinźaburó, *
Na8le zachciało mi się łowić.
- No cóż, skoro pana napadło _ powiedział Tomozo.
-A dokąd €hcialby pan pojechać?
- Powiadają, że nieźlebiorą na Yokog3wie przy Yana_
gishimie, Może byśmysiq tam wybr3li?
- Tam 8dzie YokogaŃa 9pada do Nakagawy? Ależ
skądI Jaka Iyba tam może brać?
- Wielkie lososie,
' - co za ghpstlva pan ygaduj€
- rożz}ościts]ę To-
mózo,
- od kiedy to łososie §potyka §ię w rzekach? co
naj\ł,yżejmożna tam zło\łićglowacża lub okonia.,, zresztą|
skoro pan tak bardzo chce, moż€my tarn pojechać.
zaraż też pvygolov]^ł prowiant Da drogę, napełnił
wódką bambuso$e blrtelki, na przystani przy ńoście
shiaheiko§hi wynają] łódkę z wioślaluemi §króice byii
na yokogawie. shinzaburo, który wybrał siq iulaj nie po
to, by ło\a,ićryby, Iecz iv nadziei, że choć z dal€ka będzie
ńó8l ujlzeó ukocha.!ą Przez płot pfzy domu lijimy, z§raż
dobrał się do ,ódki, upił się i żasnął.Tomozo IowiI do
żmloku i dopiero wtedy spo§tlzegł, że shinżaburo Śpi,
- Proszę panaI
-
zawolaI za.iepokojony.
- Niech się
pan zbudzi! Może się pa. przeziębić! cryżbym zabrAł za
dużo wódki?
Nieoczekiwanie shinrabulo otworzyI ocry i rozejrżat
- Gdżie i€s!eśmy, Tomozo?
- zapytal.
- Na Yokogawie
- odPowi€dzial Tomozo,
shin abulo popatrzył na brżeg, Na brzegu widać było
świąiynięKelnin, otoczoną podwójnym ogrodzeniem,
w ogrodzeniu fultkę. Ach, nie, to przecież dom li.iimy,
, Podp}yń do brzegu, Tomozo
- poprosił shinzAbu-
ro,
- Przycumuj, o, tam. Muszq gdżicśiść,
, Dokąd chce pan iść']
- żaopono§,ał Tomo,o, -
wobec tego idę 2 panem,
- Poczeka9z na mnie tutaj.
- czyż'Iamozo nie j€st tu po to, żeby prż€z caly czas
być prży pdn!r? Chodżmy razem!-
- cłripiecl
- zldecierpli{,ił się shinzaburo, * 1v mi-
łościprzewodnik je5t tylko przeszkodą!
-'Pewnie pdn 7artuje| - zaśmialsiq Tomo2o,
- To
Łódź właśniepodplynęla do brzegu. shiizaburo zbliżył
sjc do tur*i i 'druoc caIy obrzucll Nzroki€m dworek,
purtka by}a uchylona, Pchnąl Ją, $iedzial. gdzie i co siq
znalduie, dlateg; skiel ował się przez §ad prosro ku sośnie,
ktoia roŚta nad lrzegiem stawrr, przy §ośnie §klęcił zdłuż
zvwopłoru, Wreszcie jesl pokój o-Tsuyu, Panienka tak-
," xochał" so, od chwili Tozstania myślałatylko o nlm
i ciezko Drz;żvwal3 rozląkę. lv każdym, na kogokolwiek
.ooiizata,'widziała rylko shinzaburo. toteż kiedy zbli,ył się
jo'd"r*i i .alr""ł do pokoju, krzykncl3 i ,apytala, nie
\rierząc własnym o{Zom:
- Ći.Jel, ci"ze.i
- wyszepial shinBburo, - Prosźę mi
wrbaczyt, ie lak długo nie dawałem o sobie,naku życia,
iil l"ia- chcialcm znowu Panią odwiedzić j podzjqko-
29
wać za gościnę,a]e Yamamoto §hijo oi tamtej pory do
mDie nie zajlzał, a ziewió się u pani sam€mu wydawa}o
mi §ię jakośni€z!ęcrnje.
- Jak to dobrze, ż€ pan przysz€dl!
- zawołala o-Tsuyu.
Gdzi€ podziało się jej zńieszanie? zapomniawszy o bo-
żym świecie,chwyciia shinzaburo za rękę i powiod}a Pod
mo§kitierę, Nie mając sił wykEtusić ani §łowa z przep€t-
niającej ją radości,potożyłarękę na kolanach shinzaburo
i z oczu jej Potoczyly się łżyslczę§cia. To by}y prawdziwe
łzy §zczqścia, nie t€ pu§t€ tzy, któI€ wyl€wa obcy czlowiek
pragnąc ł,yrazićvspó]czucie,,,Teraz je§t mi wszystko
jedno
-
pomyślałshinzabulo. _ Niech §ę dzieje co ch€e".
Właśniet€raż, tutaj, pod mo§kitierą, podzielili wezgłos,ie,
Po tym o_Tsuyu przyniosla szkatułkę od pachnidet i po-
vied2'ałai
- Tę drogoc€nną szkatutkę otrzymalam w §padku po
mojei matce, chcę ci ią podarować na pamiątkę.
shinzaburo obejrzał szkatulkę, Było tó Piękne cacko;
inkrustac.ja ze ztota i kościsłoniowej p.zedstawiala mo-
tyle na jesiennym poltr, o_Tsuyu podala mu wieczko, trzy-
mając v rękach szkatulkę. siedzieli tak, rożmawiając
cżule, gdy nagl€
'us
?l1.o łrorsunęła się i do pokoju wszedt
ojciec o_Tsuyu, pan rijima Heizaemon. Na jego widok ko-
chankowielvydali okrzyk przeraż€nia. Byli tak przelażeni,
ż€ nie potrafili ruszyó się 2 ńiejsca. Heizaemon, podnió§łszy
lata.nję, powiedział gniewnie:
_ o-Tsuylr, do mnie! A pan kim jest?
- Niegodnym rcnirLe'r"
- odpowi€dzial shinżabulo,
-Nazvwam się Hagiwala shinzabulo, IstotBie pop€lniłem
straszne pr2ewinienie.
- No i co, Tslyu
- powiedział lijima
- skarżylaśsię,
że Kuni obraża cię, ojciec zrzędzi, prosiłaś,abyśmogła
zamieszkać oddzi€lnie, prosiłaś,aby prze]rieśćcię w jakie_
kol,!ł,iek §pokojne miejsce, Urządziłem cię tutaj
- a ty?
Ty zwAbił;śtu mężczyznę! widocznie w tym c€tu szukałaś
żaciszDego miejsca, byśmogia łajdaczyćsię z dala od
ojcowskich oczu. c6rka hątg,nóto przygadala sobie rnęż-
czyzną! czy wiesz, że jeślito zostanie ujawnione, na imię
moje padnie hańba?| Iijima nie potralił ustlzec czystości
30
! lu.ua! - roz§uw.na ścigm.
3l
ognJskr dońowpgo ł, Ale naj8orsze jest to, że pohańbjłaś
naśwobec plzodków, Ty szmaio, zapomnialaś o honorz€
ojca, zepomniałaśo wlasnym dzi€wicżym honorze: Prży-
gotuj się, zarąbię cię wlasnymi rękamil
- chwileczkę, paDi€! _ krzyknąt shinzaburo.
- wy_
sIuchaj mnie| Tak, po stokroć §plawiedliwy je§t tivój
gniew, ale to nie panienka, lecz ja, wyłącznie ja jestem
winien! To nie ona żapomniałao swym dziewiczym hono-
rze i zwabiła mDie do siebi€, lecz ja skusiłem ją i skłoni_
}em do lozpusty. Błagam cię, panie, żachowaj jej życie,
zabij mnie!
- Nie!
- zawołala o_Tsuyu.
- Nie, ojcze! To ja je-
stem wszystkiemu winna| Zabij mnje, tecz plzebacz
Klzycząc jedno plzez drugie, u§iłując Dawzajem u€hro-
nić się od śmi€rci, podpełz]i na kolanach do lijimy, który
obnażyt miec2,
* Nie wybaczę nikomu
- po§,iedzia} ostlo.
- Za winę
obojc ponosicie odpoiłiedzialność.Jako P:erwsz, umrze
córka. Módl się.
Zadał stla§zne, ukośnecięcie i głowa z iryz,Jrą shimadd
że stukiem upadła u jeeo stóp, Hagis,ara shinrabulo krzyk-
nąl żplzerażenia i upadl bez czucia. W tym momencie
miecż Iijimy z chrżęst€m rozpłatałjego twarz od skroni
do podbródka. Jęknął i przewrócił się na p]ecy...
- Pro§zę pana| Ploszę panal
- Tomozo potrząsał nim
z niepokoje&,
- Dlaczego pan tak strasznie wyje? Prże-
stra§zyl mni€ pan śmiertelnie.Proszę uważać, żeby się pan
nie przeziębił.,.
w końcu shinzaburo otwolzył oczy i odetchnąl głębo',
ko, z ulgą.
- co pantl jest? _ zapytał Tomoro.
* ToDozo
- z trudem przemówił shinraburo
- po-
$,iedu mi, czy mam cokotwiek na ramionach?
_ oczywiście_ odpo{iedżiałTomożo, _ Jest pan
odziaDy jak Dależy. A co, zmarzł pan?
. w feud5ln€J J.póóit odpowiedzialno]ŚĆ
ponoslłl gtow. rodu, l{tór.j ńożna bllo vydać Mw.t
- ^ch,
nie o tym mÓ§ię,,, P}tam, cly mgm 8lowq na
karku? Nio je§t od.ąbana?
- Drisiaj trzymają §ię panł tylko źarty
- Powiedzial
To]nożo.
- Nic nie ma pan odrąban€, głowa jest na
shinzaburo oblał się potem, A §ięc wsżystko to przy-
śniłomu §iq, Peivnie zbyt silnie pragnąl zobaczyć o-Tsuyu,
,,zly to zĄak
- pomyślal,
- Trz€ba jak najszybciej wra-
- lv.acamv do domu, Tomozo
-
powi€dzial,
- Jak
naj§zybciej,
Łócź szybko ,awfóciła. Kiedy przybili do brź.gu i shin-
żaburo chciał vysiąśćlTomozo zatlzymał go:
* Upuścitto PaD , powiedzia} podając mu jakiś
shinzaburo §poirzai na przedmiot: było to wieczko od
sżkatulki na pachnidla z inkrustacją prżadstawiającą mo-
iyl€ na je§iennym po]u, tej samej sźkatulki, którą we śnie
podaroq,ała mu córka liiimy, Wstlząśnięty,dłueo nie §po-
glądałna to ł,ieczko, sta.ając się z.ozumieć, w jaki sposób
trlogło znaleźćsię w jego rqkach,
Rozdział 5
Iijima Hoizaemon byl człowiekicm o wybitnych zaletach
i cnotach. opano§,ał wszy§tkie sztuki, sżczególnie zaśsly-
nął ze swego kunsutu władania mieczem, posiadl bowiem
§szystkie tajniki starodawnej szkoły fechtunku,,shinka-
ge-.iu", Miał lat czteńzieści i §,y!óźnił siq spoś!ódinnych
]udzj, a jednak j€go nalożnicA Kuni, b€rwstydnc babsko,
potaj€ńnie pokumała się z synem §ąsiada, mtodym chlopa-
kiem imieniem Genjiro. Każdej nocy kiedy pan wychodżił
pełnićslużbĘ, ów cenjiro zakradał się do domu przez fu!t-
kę w sadżie, którą o-Kuni uprzednio zostawiała otwa.tą,
I nikt nic nie podejrźewał,gdyż w pokojach pana rządui-
łaniepodzielnie o-Kuni.
Tak też było dwudzicstego pierwsżego lipca, Pan Iijima
udał sic na nocną s}użbq. Jego nałożnicaw ocżekiwaniu na
kochanka §ystawiła przy otvartei furtce geto + i nakazała
slużącaj lożsunąć okiefllrice na werandzie. ,,Tak gorąco dzi-
siaj, §ił już nie mam
- poskarżyłasiĘ.
- Bez świeżego
powiet.ża ttudnozasnąć".
cenjilo, upe\ł,niwszy siq, że w domu ivszyscy zasnqli,
pruekTad] §iq boso ścieżyną,dostał się na we.andę p.zez
Iozsunięte okielnice i zakradł do sypialni o-Kuni.
- Dlaczego tak późno?
- żapytałao-Kuni 2 urAzą
!v głosie, * ZadrQczałam siq, nie wiedźiałam,co sobie my-
śleć,
- Ja t€ż chcialem rł,czaśniej_ powiedział ce jiro
-ale nic z tego nie wyszlo. z po§odu upału nikt u nas ni€
kładłsię spać, Brat, siostra, mAtka, nali'et służba
- wszy_
scJ,siedzieli, §,achlując siq. Z trudem wytrzymał€m do
chlviii, k;edy polożyli się spać,,, czy nikt o na§ nie vie?
. ć€lo drewlixnź chodakl.
- Nie bój się, nikt, zresztą kto ma wiedzięć, skoro sam
nasz pa|r ma cię w sivojej opiece? To ja za]atwitam, żeby
prżyjęli cię w naśzymdomu, po tym jak starszy brat ci
qTbaczył. To ja tak §prytnie nastawiłam do clebie przy-
chylnie naszego pana, Mój pan jest na tyle ńądry i prre-
nikliwy, że zaraz §tałby się czujny, gdyby zauważyłmiędzy
nami cień czegośniezwykłego, a jedDak nic nie podejrze_
- Tak _ powi€dział Genjiro
- wujaszek ie§t .żłowi€-
kiem niespotykanej mądrości,pra,Wdę mówiąc, bardzo się
8o boję. Pola tym przecież lo on prżekonałmego brata, aby
porvrolil ńi wrócić, kiedy za lóżne grleszki źe§lano mnie
do k!€wnych w otsuka. To byloby sirasżne, gdyby wyszło
na iaw, że skumałerlt się z tobą, ukochaną mego dobro-
czyńcy!
_ Że tei ci język kolki€m nie stanie, kiedy mi to mó-
wisz!
- lozzlościła§ię o_Kuni.
- Je§teś bez serca! Goto_
wa j€§t€rlr życie oddać źaci€bi€, a ty potrafisz tylko !ł,y-
rDyślaćróżne wyli!ęty, żeby się ode mnie uwolnió... slu-
chai, GeĘ córka pgna um3rła, innych spadkobierców nie
nla, Na naśępcętrzeb. będrie wziąć kogoś2 obcych'.
Jeślio to chodzi. to wsPomniałam rnojemu Panu, że na-
dałby §ę śynĘsiada GeDjiro, ale pan powiedział, ż€ je-
steśza mtody i że nie Easz ieszcże określonychplanó,,
- Rz€cżywiście nie mam, skoro wpakowałem siq dc
}oź9ukochanei swe8o dohroczyńcy,
- Pa.l będzie żyłje§żcże §iele lat
- potł,i€dźiała ?il€-
€ydowanyd tonem o-Kuni.
- Jeślivjiecznie będę pfży
niin, a ci€bie usyno*i ktośinny, nie będzi€my mogti się
widywać. A jeśtina domiar wszystkiego będziesz miał pięk-
!ą żonę. to nawet myślećo mnie przestaniesz, A §koro
tak, to mam źądanie: jeśIikochasz rnni€ naprawdę, zabij
pena!
- co ty!
- zawołal ceniiro.
- zabić wujaszka, 2a-
bić swego dobroczyńcę? Nie, tego nie mogę zrobń. Mam
. w daMej Japonlti &l.dy abń*ro n.tuErnefo §p.d[obi..ćy, róz_
po**el!. slq oby...J Eymwisi. mloc.a. cztowieLr ż hneJ .o-
d2t.y lub iluĘc€ao.
34
- Teraz nie ma co mówić o wdzięczności i honorże,
powiedziała o-Kuni.
- Mimo wszystko wuja§zek j€st plzecież najlepszym
Fistrzem szkoły,,shidkage-riu" w tej oko]icy, tekko da
sobie radę 2 dwudziestoma takimi jak ja! Mieczem wła-
dam źte!
- Tak, mieczern władasz źle-,-
- z drsiną podjęła
o-Kuni.
- w tym Eecz.I nie ma z czego drwić!
* Miecż€m wladasz ź}e, to pfawda
- powiedziala
o-KuDi,
- Al€ często wy.jeżdźasz z panem ]owić ryby. zda-
je mi się, że j€steście umówieni na czwartego plzyszłego
mieśąca_ macie pojechać na Nakagawę, prawda? więc
tam żepchniesz pana do wody i utopisz 8o.
- i'aktycznie, wujaszek nie potrafi pływać,-, Nie, i iak
nic z iego. Przecież będzie z nami wioślarz,
- z;bii go. Jakkolwiek źlewładasz mieczem, to chyba
2 e,ioślarż€m dasz sobie radę?
- oczywiścieże tak...
* Kieóy wpadnie do wody, rozzłości§z się i nie od razu
oozwotisz wiosiarzowi szukać Ao. spru€czaj się, czepiaj się,
wvmvśleiiakieśqiupstwa. ale niech nie zacznie wcześniej
"ii
pi,
"p'tli**
d;óch godzin. A liedy wyciągnie cidlo. po-
wiei" nju, ze to on jest wszystkiemu winien, i zabij go,
\\'drodze oowrotnej pojedziesz na przyslan i wlaścicielo-
q r wvlaśniiz,ze wiollir2 przez nieostrozno§c zepchnąłpana
do rzŻLL pan utonął, a trnie posiadając się z bólu zabileś
;;.śl;;'"" mieiiju, riale1 powiesz, że wina §pada nie
lvlkó ne wiośIarza. że rakże jego pan3 należałoby zabić,
aie tv, powiesz, wielkodusznie Poslanowiłeśzatuszować 1ę
..,,,i".'al"r"n. nakażujesz mu, by trzymał język za zęba-
ń,, O.)i"
"
*T*"" zv"i; właścicielprzys!9ni nie puścioczy-
,a;ś"t;;.* z ust. fy natomiast wrocisz do domu, jakbyś
" ",",,-.i" wledzial. i natychmiasi popro§i§z starszego
r,,"i".'"Uu ,i",*r"*"ie oddal cię w charakterze spadko-
ii.i"" a." a".. liiimy. gdyż pan lijimA nie ma spadko-
bi€rc;w. zameldują o tym dowódcy hoto,noto, potcm spra-
*" i*uno *vno*liniu zo§lanie plżekazana do zatwierdze-
.;,
".,3"
i"]vv"Z,ą jnstancję, i my lymcza§em poinfor-
-"iJ-,. z" pan *cto-*"ł. Kiedy uzyskasz już prawa
"rń"ii"""gJ
.p.at"uiercy, oświadc7ymy, że p9n zmdrl,
Ty zostanies, tu panem. A ja tiędq prry tóbie Da \Yicczne
czasy. Dom nasz jest ,nacznie bogatszy niżwasz. B9dzie§z
miaI duźo pięknej odzieźyi b.oni,
- Spryttlie obmyślane!
- zachwycił się Genjiro.
- Trzy dni i trzy noce myślałamnad tym, Oka nie m.-
8lam zmruźyć
- powiedziała o-Kuni,
- To doskonale, po plostu szczyt doskonałości!
oto o czym spiskowBli o_Kuni i cenjiro, opano\łani
poćlłyńi uczucjami chuci i zachlanności, A tymcżasem \!,iel-
ny ?orirori Koske, któIy 2 powodu upalu nie mógł zasnąĆ
\, §\Ą,ej izdebce przy bramiel $,yszedl na dwór.
- Takie-
go upału jak w tym roku j€szcze nie było
- mrukDąl wy-
machując 1vachlarzem. Przechadzając się po sadzie śpo-
strzegł nag]e, że furtka jest uchylona i kołysżesię pod po-
dmuchami wiatru.,,Dzjlvne
- pomyślai
- prże€ież sam
jł zamykalem, czemu wiqc jest otwarta? oho, tu stoją
9€1d,., Anj chybi ktośsię do na§ zakradł, Ni€ podoba mi się
uachowanie tego nicponia z sąsiedztlva i pani o-Ku!i. cry
oni prżypadkiem się nie zwąchali?"
I*a pa]cach ruszyl w kierunku domu i opierając się rę_
kami o kamienny stopień, żajrzałdo pokoju. Uslyszawszy,
źezamieruają zabić jego pana, któremu prźysięgałs}uźyć
nie szczędząc życia, Koske wpadł §,e wściekłość,A że przy
s§,oich dwudziestu latach miał charakter gorącżko§y, to
7.pońnia§szy się, z wŚciekłoŚci pociągnął nosem.
- o_Kuni
- z przerażeniem lvyszeptal cenjiro
- tu
ktośjesi!
- co ua tchórz z ciebie _ poiliedziała o-Kuni.
- Kio
mjałby tu być?
Nadsta$,ila jednak Liszu i natychńiAst wyczula, że w po-
bliżu ktośsię plzyczail,
- Kto tam?
- zawołała,
- To ja, Ko§k€
- oder!§ał się żoritori.
- co;a bezczelność!
- krzyknqla o-Kuni.
- Jak śmia"
leśw nocy zb]iżyć się do pokoi kobiet?
- Byio rnł gorąco i dusżno, wys?edlem odświeżyćsiq,
- P2n ]e)t dzis;al !,; nocy na slużbic
- surowo powie-
dzi;ła o_Kunj.
- Tak, wiem, Dwudziestego pier§sze8o każdego mie-
siąca pan pełni noct!ą służbĘ.
'-'Skoio wiesz, to d]acrego nie,iesteśprzy blamie?,
38
stróż powinien czujni€ pilnować blamy, € ty ośmieliłeś§ię
porzucjć swój post€runek, Na domiar tego przy§zedleś od-
świeżyćsiq dó sadu, gdzie są tylko same kobiety! UwAżai,
nie ujdzie ci to na §ucho!,,,
- Tak
- powiedział Koske _ jestem stróżcm. AI€ mam
obowiążek pilnować nie tylko bramy. Pilnuję takźedomu
i sndu, jednym słowem, pilnuję tu w§zy§tkiego, I nie będę
pilnował tylko b.amy, jeślido domu zakradną się zlodzieje
i rżucą sięna mego pana 2 mieczami.
_ Po§}uchaj, kochasiu
-
powiedziala o_Kuni. _ FakĘ
że pan jest dla ciebie ła§kawy, nie znaczy, że moższ Po_
zwalać sobie na \łśzystko,Idźdo czeladnej i śpij.W tym
domu pokojóiv pilbuję ja.
_ Ach, tak? _ powiedział Roske, _ więc dlaczego,
pilnując pokoi, pozostawiłaś,pani, otwartą furtka do sadu?
Przeż otwartą furtkę zakradł się pies, nikczemne bydię, nie
mający aDi wdzięcuności, ani hono!u, i to bydlę mlaskając
łakoDie poźerato, co n5jcenniejsze w domu mego pana.
Postoję tu przeż calą noc w zasadżc€ i poczekam na niego.
spójrz, pani, przy Jurtc€ poniewierają się gerd, a \ł.ięc
ktośzakradł się do dońu!
_ No i co z tego?
- powiedziała o-Kuni. _ To przy-
szedl pan Genjiro, nasz są§iad.
- Po cóż to pofatygoivał siq pan Genjiro?
- To już nie twoja §prawa! Jesteśżofitori, idźi pilDui
bramy.
- Pr,edeż pan Genjiro także wie, że dwudzjestego
pielwszego każdego miesiąca pan nasz p€lni nocną słuńę.
Dżiwne, że prżyszedłdo naszego pana podcża§ jego nie-
- Nic dzjwnego. Nie przyszedł wcale do pana.
- Tak, nie do pana, lecz do pani. I w jakicjż to pota_
jemnej splawie?
_ Jak śmiesz!
- obuMyta się o-Kuni,
- Pode.jlżcwa§z
rlnie?
- Nicuego nie podejrrewam. To dziwne, że przyszło
pani na myśl,iżpanią podejrzewam. wydaje mi ,ię, że
każdy na moim miejscu byłby zdziwiony, dowiedziawsży
§ię, że do domu, €duie znajdują się same kobiety, w środ-
ku nocy Zakradl się mężczyzna.
- T.go już za viet€! Po prostu wsiyd mi wobec pana
GenJiro, Jat moż-€sz tźkmyślećo mnie?
Genjiro, który stysżałcałą ro"mowę, dosredł do ł,nios-
ku, że czas się wtrąció. Był cz}owiekiem przebiegłym, jak
kaźdyszubrawiec zdolny poku§ić się o nałożnic꧹siada.
Ponadto w owych czasach sytuacja samlraja różniia siĘ
od sytuacji pfostego służąc€go
- zońtoti, j5k niebo od
Ziemi, cenjiro wyszedł z pokoi,r i powiedział:
- co ty tam wygadujesz, Koske? chodź no tutaj!
- Tak, proszę pana?
- sluchal€m cię właśniei j€§tem ł,§lrząśnięly
- po-
wiedziaI cenjiro.
- Daje§z do zlozunienia, że panią o-Kuni
łąc2ą ze mną niedożwolone ],vjęzy, Być może swego cza§u,
ki€dy ża hulaszcży tryb źyciawypędzono mnie z domu do
krewnych w ot§uka, taki€ pode.jrzenia mogły mieć podsia-
vy, Ale teraz zqmierzam żoslać spadkobiercą i v prżed_
dzień tak ważnego w moim życiu kroku nie życzę sobie
sluchaó t€go rodzaju in§ynuacjj,
- skoro ra€zy pan żdatvać sobie sprawę ż tego, że cze,
ka pana tak Poważny kfok
-
powiedział Koske
- to dla-
czego p.,ychodzi pan ł nocy do cudżego domu, do ko_
biety podczas nieobecnościjej pana? Jakby umyślniesam
pan lzuca na siebie podejrzeDie o złe zamiary! A że chłoP_
ca od siódmego roku życia nie sadza się obok dzie$,czynki,
że nie zbielA się .udzych owoców do wlasnego kosza -
cży to prrynajmniej pan wi€?
- Milczeć!
-
zawotał Genj]ro,
- Nie bądźbezcżelny:
}roże przyszed}em z int€resem? A jeśltmoja sprdwa n,i
wymaga obecnościpana? co ty na to?--
w tym domu nie ma spraw, które nie ,łyma8ałyby
obecnościmojego p5na
- odpowiedział Ko§ke,
-
Jeśliznai-
dzie Pan taką sprawę, może pan uczynić że mną, co pan
- Masz, cżytaj
-
powiedzia} Genji.o i rZucił stużącelnu
Koske podniósI karikę, Był to ]ist:
.-Do Dana Geniiro,
PozJoli pan p,,ypo.niu" sobie. że na polów ,yb nJ
NaJJEd$le udajemy sie, tak jak było u§lalone. ,1r,Jr,
t€go Przyszłego miesiąca. D]atego prosżę Pana o prży-
38
słu8ę; jeślibędżie Eial pan życzenie i {,olDy c,as, pro-
sre wsiap;t do meAo dońu, choćby nawet ńocą, i nie
uviazat i"go za kłopot, by naprawić mój sprzęt rybAcki.
którv §tał sie nie do użyi]śu.
' Iijima Heizaemon",
Ko§ke byl zbity z lropu, Usazni€ obejrzal uśt,Wszyst_
ko było w pofiądku, Li6t napisany był ręką Pana,
-
tło i cor ] z drwiną
'apytal
G€njiro,
- Polrafisz
ćżvtać.Drawda? List, w klorym t$łój pan zaprasza mn'e,
"rrotlv
noca. brm naplawił je8o sprzęt rybacki! Dzisiej-
szej nocy z powodu Upału nie moglem zasnąć, więc przy-
-"ił"., ł iv zacząleśpodejrzewać mnie o rózne bzdury,
lżyłeśDa wsz;lkie sposoby, obr9ziłeśmnie| I co !,raz z 10-
'- W§zystko, co pan raczy mówić, nie ma żadnego zna-
cż€nia
- odDowied;al Koske posępnie,
- Gdyby nie bylo
iego listu, d;$iódlbvm. że mam rację, Alc lisr j€sL więc
priecratem. A o to, ktory z nas w rz€czywi§toś,i ma ra_
li".-" xlo i""t wini€n, niech pan zapyta wła§nego sumie_
ni"| rvllo" niech pan raczy nie zapominać. że jesten
sługą
"l,ego
domu i zabicre mnie byloby krokiem po-
chopnym.
lkm chciałbv zabić takie nĘdzne bydlę jak ty?
-
z poga.dą powied;ał G€njiro,
- zbiję cię do nieprzytom-
no's"i to *v"u.""y, czy znajdzie się u pani Jakiśkij?
-
zwrócił się do o-Kuni,
-
proszę
- odpowiedzial3 kobieta i podala mu zlamA-
nv łułshiqedo.
- To ;esprasiedlive. panie
- powiedzial Ko§ke,
-
Jakże będę m-ógł służyć,jeŚli pan mnie okaleczy?
-.lesri
p.aejrzewasz człowi€ka, powiedz mu o tym
worosr
-
pówiedział Genjiro, - Daj dowody, czy zaslałeś
"i. "
oanii o-Kuni na iednym pos}anlu? Ptzy,zedlem, bo
ń."rir.ii" tu twój p;n. A ly rozzuchwalileś się, nicpo-
niu!--'-Ż
rozmactrem uderzyl służącego,któly krzyknął z bólu
'
- ł i"an"r. mówi pan niepra$dę, zamiasl oktadać po-
lulnego ;ori!o,i, niech pan się Prżystucha wlasnemu su_
39
* Milc2l
- wrzasnąl canjilo i żuciłsię na służącego.
Koske żjqkierD zwalil się na ,iemię,
lvymietywszy okolo tużina razów, Genjilo plzestał bić,
Koskó z nienawiŚcią śpojrżalmu w twarz. Genjilo uderzył
go w głowę, Bryznęta krew.
- Nateźałobycię zabjć, szubrawcze
-
powiedzial
-ale niech już tak będzie, daruję ci życie. Jeślijednak na-
dat będziesz pleśćtakie rzeczy, to zabiję. A w waszym
domu, pani o_Kuni, moja noga więcej nie postani€.
- ńśliprżestaniesz plzychodzić, panie
- zaoponowała
o_Kuni
- będą nas podejrżować iesżcż€ beldziej!
Al€ Genjiro, zadowolony, ż€ znalazt powód, aby czmych-
nąć, nie słuchat iej. Udał się do domu, plaskając bosymi
slopami o kamienne plyty ścieżkiw sadzie, o_Kuni zwró-
cil; siĘ do §lania]ącego siq z bólu Koskego.
- Dostalo ci się?
-
powiedźiała,
- sam jesteśsobie
qinien, Trzeba było gadać takie &ecży panu sąsiadowi?
cżcmu tu j€§zcże sterczysz? Wynóśsię stąd!
z cał€j sily kopnęła go w biodro. Upadł, boleśnieude-
rzywszy się kolanem o kamienną płytę. o_Kuni za§unęła
okiennice i oddaliła się do siebie. A Koske mamrotal d,żą-
cvm z€ zlościiłosem| ,,Bydlaki, byd]aki, podle psy, ugrzęźIi
w swoich nikazemnych grzeszkach. pobiIi mnie. wszyslko
opowiem panu, jak wróci.,. Nie, nie, łiemożna opowiedzieó
tik po prostu, pan Da pewno postawi tlas twarzą w twalz,
oni na usprawi;d[wienie pokażą list, a ja tylko słyszal€m
ich rozmowę, innych doivodów nie mam, na domiar ten
ceDiiro pochodzi z lodziny samurajów, a ja jeśtemzaled-
wle-zoriioń. Pan po prostu wypqdzi mnie z domu, choćby
z grzecżnościpobec §ąsiada... Ą jeśtimnie tu nie będzie,
wńdy mojego pana na pewno zabiją. Trzeba działać ina-
czel: c"niiró i o-Kuni zadźgaćpiką, a polem rozpruć so-
bie"brzucń". oro co wymyślilwierny Koske. co będzie da-
lej?
Rozdział 6
Dwudziestego Trreciego cżcr!vca Hagiwara shinzabu-
Io si€dżiał samotnie w dońu pogrqżony w marzeniach
o panienc€ lijimie, kicdy nieoczekiwanie przybył Yallla-
rnoto shijo.
- Dawno nje bylem u ciebie
- zaczął g]ędżić. _ Jed_
nak wciążwybierałem się z §izytą, pojmujesz chyba, \rtec
siq tutaj do ciebie z Azabu jest dosyć daleko, poza tym
przyznaję, nie chciało mi siq, a !a domiar zlego nastaty
takie upały, żo nawet u takich konowałó$ jak ja zja1ł,ili się
pacjenci. wsżystko to razem sprawiło, że dopielo dzisiaj
mogł€m §ię wybraó,,. Jesteśjakby blady, widocznie nie naj_
lepiej się czujesz?
- Tak, czuję się niedobrże
- pos,iedział shinzabulo.
-Leżq od połowy kwi€tnia. catkiem stlaciłem apetyt, plawie
nic nie jadam. A z ciebie też dobre żiółko,tyle czasu nie
zaglądaleś!Tak baldzo chcialem iśćdo d\a,orku Iijimy, po-
dziękować, z5nieśćchoć pudetko slodyczy... AIe przecież bez
ciebie nie mogłem tam iść,.,
- To nic rlie wiesz, źepanienka umal}a?
- po§,iedżiat
shijo,
- Biedaczka.
- Jak to umarla?
- Niepotrżebnie zaprowadziłem ciq wtedy do niej, zda-
je się, że zakochała się w tobie po uszy. I chyba cośńiędży
wami było w jej pokoju.,. zlesztą nie sądzę, żeby było to
cośpoważdego, ale więcej tam ni€ chodziłem, Uchowaj Bo-
że! Niechby dowieduial się o tym jej ojciec, natychmiast
zawołalby: ,,Gdzie jest ten nędzny stręczyciel shijo!"
-i - łup! potoczylaby siq moja ogolona głowa. Nie, daruj.
A kilh dni temu wstępuję do domu Iijimy, a pan Heizae-
mon mówi, że córka jego zmarła, a w ś]ad2a nią rrmarła
takźei€j służącao-Yone. zacząłem wypyiywać, co i jak,
Ą|
i stopnio§,o zrozumiałefu, że panienka zgasla żmiloścjdo
cj€bi€. wygląda na to, że pop€lnileś zbrodnię. Jeślimęż_
czyzna urodzit się zbyt pięknyl jcst zIoczyńcą. Tak to by_
Na, mój przyjacielu. No cóż, zmarli ni€ żyją, nic sig już
.ie odstanie, Pomódt się chociaź za l.rią. Żegnaj.
- Poczekaj, Shijo _ p!óbotłał zatrzymać go shinzabu-
ro, ale tamt€n już ,niknął._ Poszedl... Żeby chociaż po_
§iedriał, w jakiej śWiątyniją pochowado, ale skądże,
uciekl,,, To straszne! czy naprawdę ta biedna driewcżyna
l'lmalta źmitóśćido mnip?
Zakrqcilo mu się w glowie, prżygnębienie ogarnęló go
ze zdwojoną §iląi a że byl cztowi€ki€m o dobrym sercu,
żupe}nie podupadl na zdlowiu. Spędrał teraz dni całe na
modlrch przed domowym oltarzem, na którym po}ożyl de-
seczkq z pośmiertDymimieniem swej Ukochanej.
Nadeszlo śwjętoBon'. Wieczorem po zakończenju
s,szvstkich przygotowań Shinzaburo rożesłalna Werandżie
matę, zapaliI wonne paleczki, ubrał siq w biale kirnono
i opqdzając siq qachlarzem od komarow utks:ll smuhy
q,zrok w jasncj pełni k§iężyca. Nagle za ogrodzeniem u§ly-
sżałstuk 9eld, odwróciwszy §ię, ujrzał dwie kobiely, Przo-
dem szla kobieta okazala, mniej {,ięce' t.zydZiestolernia,
w uczesaniu marumoge, Niosla latarnię u modnym w owe
czasy jedwabnym k]oszem w kształcie piwonii. w śladza
nią krocuyIa mloda dżie!,czyna w s,ysokiej f.yzu.że słi
mada'. Miala na §obie kimcno koloru iesiennej trawy
z wżorami na dolDym skraju i rękawach, Pod nim widocz-
De było spodnie kimono z czerwonego jedwabiu, ściągnię-
te atlaso*,ym pasem. 1v ręce trzymala wachlarz z lakiero-
saną rączką. Kobiety wylonily się z lnroku. shinzaburo
wytężyl wzrok, czyźby? Prz€cież to o-Tsuyu, córka Iijimy!
$lstaI i wyciągnąłszyj§, aby lepi€j przypatrzyć się dziew-
crynie. Ujrża\ł,szygo, kobi€ty zatrzymaly się i ta, która
szla przodem, żawolała:
- czy to możliwe?l Pan Hagi\^ara?
Shinzaburo także je porna}.
- Pani o-Yone? Jak to?
12
_ świ€to zDirlrch.
Wt
E
Ę,
ll
L*
* Nigdy bym się nie spodziewala
- powiedżigla
Yone.
- Powiedziano nam, ż€ pan umarl,
- co?
- zdziwil się shinżabulo.
-
A mnić powiedzia-
no, że to panie umarIy.
- Niech pan tak nie mós,i, To żłyznak. Kto mógł na-
gadać panu takich rżeczy?
- Proszę wejść_ powiedział shinzaburo, _ Tam jest
fuItka-,,
Kiedy kobiety weszIy na §erandę, shinraburo powie-
dział:
- stla§znie mi w§tyd, że pań nie odwiedzilem,,, A wlaś-
nie niedawno ]ń,stąpil do mnie yańamoto shijo l powiada,
że obie panie uma!ły.,.
- A to niegodri[,iec
- za§ołala Yone.
- U ngs teźbyl
i oDowiadal. że nic ma już pana posród żywych, wiem, jcśl
pa; czlowiekjem prosrodusznym i nietrudno pana oszukać,
wydaje mi się, że wyjaśnieniejest bardzo proste, Po pań-
skiej wizycie panienka myślałatylko o panu, cóż, zdatzało
siq, }e się zapomniała i zacżynała mólvić o panu. Bywało,
że tdkże prżv niszym panu. A llreba dodać, że pan nasz ma
n3lóżnid o-Kuni, Jest to obrzvdliwa kobieta. To zapeWne
jej brud;e intrygi, Aby ua jednym zamachem w§?ystkich
oozbawit nadzlei * i pina, i panlcnkq
- namówila shijo,
;ebv powjedział nam, żc pan umarl. a panu, że umarla
""nl"ńt",
xi.av panienk3 dowiedzid]a się o pańskiej
imierci. chclała nrwet wstąpić do zakonu. Z trudem ufulo
mi się ią oalwieść,przekonalam ją, że mniszką można zostać
*
""i",ł
lr"" podŚtrzyżyn *. A tu na domiar wszystkiego
oan kazal panience §,fjśćza mąż. panienka odmówila
-
i, nlc. potriaaa. nie pójdę za mąż, Iepiej usynów, ojcze,
spadxoliercq z żoną cpośrodobcych, Tak sję uparła, że
"i
J.mu wsivstto stanilo do góry nogami, ojciec rozzłoś-
cit sie: Zwacńalaś siq z kimśpotajemnie, powiada: ale sam
-ia,i. i. o"ni"nk, jest.amiuteńka jak palec, rąbać nie
_" t."", lirm" **urtko jesteśłajda,żką.w yanaga§hiEi€
trzvma't c:e nie bedi, a 7 domu wypędzq, Wiqc opuścityśmy
z panienką'dom i przeprowadzilyśmy się do sansaki, Miesz-
ki." t".") w neazne,i chatce: ja zljmuję się rękodziełcm
il.*'os wią;,ę k"^iec ,:.on"".,
"
panienka dni cale spędza
4ł
1 Przy wsiąFieniu do zakonu strzrżolo glowy.
45
na modlitwach, Dżisiaj z okazji świętaBon chodzilyśm),po
śwjątyniachi trochę spożniłyśmysIe,
- A wjęc lak się rzeczy miały: _ powiedziat shinza-
buro, - A Ji także prżez $,\zystkl. lc dni modliłem się
przed oltarzem z pośmiertnymimi.niem Panienki. Mogą
mi panie wierżyć,,,
-
Dziqkuję za pamięć o niej, panie
- polviedzia]a
o-Yone, _ A ona o jednym tytko mówi| co tam, że prze-
pędzili m.ie z domu, co mi tam, że mogą żarąbaó,-byle
tylko on mnie kochał,,, Panie, czy panicnka bqdzjc mogłi
przenocować dżisiaj u pnna'1
- Bardzo proszę
-
odpoviedział shinzaburo,
- ^lclepiej byłoby, gdyby panie §eszły kućhennym §.ejściem,
chodzi o to, że mie§zka u mni€ niejaki Hakuodo Yus3i,
w.óźbiarz fizjonomista, \,ie]e mu zawdżięcuam, a jest lo
człolvi€k wścibski,ia zaśnie chciarbym, żeby do$,iedrjał
Kobiety pośtąpilyżgódnie z życzeniem shinżaburo,
Prżenocolvaly u nicgo i ode§zly przed świtem.Przycho_
dzily do niego Przez 5]edem wieczoró$. z rzqdu bez 1vzględu
na pogodę| w deszcz czy wiatr
- nocoł,ałyu niego i od-
chodzily, zanim zaczęło świtać.żakochani jakby prżylgnęli
do siebie; shinżaburo zupcłnie stracił g]oi!,Q. Tymczasem
Tomozo, któIy mieszkal obók w przybudólvce, słyszal co
noc kobiece gło§y _ i zaniepokoi} sjq. I owej nocy dzie_
lvięinastego czerwca zakladł §ię pod drzwi domu i zajrzał
do wnętrza. Okna żasłoniqtebyły moskiticrą, przez którą
można byIo dojrzeć, ża na ]śniącejmacie si€dżą tuż prży
sobie, bez sk!ępow5nia, jak mąż i żona, Shinżaburo i jaknś
młoda kóbi€t,l pogrążoni w czulej rormowic,
- A jeśliojciac wyp9dzi mnia jednak _ powiadria]3
kobieta _ cży pżyjmiesz mnie i o-Yone do siebie?
- No oczywiście
- odpolviedział shinzaburo.
- Bqdq
po plostu sżcżęśliwy,jeślitak §ię §tanie, ale jesteśprze-
cieźjedyną cólką i ćhybA ni€ możemy na to ticzyć. Wiasz,
czego się obawiam? Żeby nas nie loztączono, tak jak drzć_
wo Iąbie §ię n§ pól,
- A ja wiem na pewno, że nie mgm i,}ie będę miała
męża oprócz cjebie
-
powiedżiata kobieta.
- Niech ojcjec
dówie się o tym, niech mnie zabije, ja kocham tytko ćic_
bie, I niech ci nie przyjdzie do głowy polzucić mnie!
Przy tych §łowa"h przyluli]a się do lego kolan. czule
zallądając mu §] oczy. z Jei ls,arzy bila bezgraniczna mF
łose,,,có za azlwna kobieta _ pomyślałTomozo.
-
To, co
mówi, jest szlachetne.., Trzeba jej się pżyjrueć".cicho od-
sunąłskrai ,noskitiery i z prr€rażeniem odskoćzył,
_ Zie;a! zlawa! _ wvmamrolJl zzi€lenialy ze stra-
chu, Nrczym lunatyk pnt,Ćgi po po-oc do wróżbity Hakuo-
do Yusaia.
Rozdział 7
,, Dowiedżia_ws7y §ię o nikcżemnym spisku o_Xuni i Cen_
Koske Pomyślałw 8łqDi serca: ,.Nie, tak byi
n,e moźel_ cudzołożników trzeba będ7i€ zabić, riie ma i;-ne8o wyJścia. I niech nawet 23inę, ale nie odeide żtepo
o^omu, bo.8otowi zgubiĆ mego pana... Powziąwvy to p-o-
slanowreDle, poszedl do czeladnej i udając Chorego nie vy-chodal że sweEo pokojku.
^ ,Ran}iem ,
w!ócjl ze służbypan liJjma. Bylo 8otq-o,o-Kuni położywszyst(, obok nie8o. n,civm orid* ni .ita_
!żu, zacżęłachlodzić 8o wachlarżem,
_ cies,§ sję, że widzę mego pana w doblym żdrowlu
-powi€dziala. _ Przez caly czas obawialan siq. żeby nie
poczul się pan żl€ od tego upalu,
- czy.ktośprryszedł podczas mojej nieobecności' _
- czska pan Aikawa
- odpowieduiaIa o_Kuni. * Po-
wiada, ż€ chciałby §iq z panem widzieó.
- Aikawa shin8obei? Pewnie znowu będzie pro§i! abym
mu doradzit l€karza, To taki zabawny staruszek.,. No c;ż,,
popro9 go,,.
Al€ stary Aikawa, nie crekając na zaproszenia, wchodzil
]uz bezceremoniaInie do pokoju,
_,,.- Prżeprasam za najście
- zswoła}.
- Widżę. ż€ pln
Iijima
:aczyl
już wIócić, Mam nadzieję, ź€ rtobne się pan
czuje? zechce mi pan wielkodusżnie wybaczyć, ze zupein]e
przesralem D}vać u pana, wciążpan na sluzbie, dżtlń
w oaen pr.cuJ€ pan nie7mordowanie. navel w taki upal!
- Ten^uŁa!
jest okropny
- zgodził §ię lijima, _ bzy
panienka o-Toku czuie się lepiej?
- córka wciążj€szcze chora
- powiedzia| Aikas,a
i westchną}, _ Tak siq o nią niepokoilem: żadne lekcl"
n
§tso nic DomJAa, \§li(nip w tei cprJ!t;r przys,edłem do
"".".,,
iillz "";]I
Och. pani o-Kuni. oslalnim razcm 1ak
I-"""r"l.
"_';.il"
mnie pani, tak wspanja]e! sćrdecznic
j,;ik;j".- Ń'";", p3ni ni; podzjqkowalem,, Hm", E-ee",
TJk, upal! okropny upa--- -ii""r, p"i iro"r"i, - porad7ił lijima, - Ochlonie
Dan. to ooc?uje pan powiew wjatru,
"' '-' Pi,".,Ćałl,*d" prna z pe*na prośbą,panio lijima -
powiedlial Aikawa. - Bardzo prna proszę o wJrozum,r-
- co to za prośba?
i"*u" i," i."O" w obe,nościpani O-Kuni", l sluż-
b" j..;-i;i;:] Ć;y nie moglibyśmy poro7mawiać w czlcry
""l nL.,"no ol". .ożcmy,,, Wyjdźcie §s,yscy i nie wcho-
ł'_"': ,
"ir.",.i
iiińa,"_ Sńtram plna
- z§rócil siq
'" -Ti.'," liiima
-
posiedzial Aikawa, - Prryszedlem
* **"" i","t
"i"*gJlną
proilą, Ctrodzi o chorobę mojej
;;.ii:;i;;;;-;ila;mo, crroruie.od dawna, Robiłem
],;"-.;",;'""' ." móiei mocv. ale nic nie pomagało, Nie wia-
;;;." bil. ."
""""'r,-"i.,
Wrcszcie wczoraj wieczo,em
,-vzn"ń mi ,iq. Nagadałem j€j do sIuchu: czemus pllĘu-
i;"i';,ii";i;,' i"*i"'a,*, bezwstydne stworzenie, gdz:c
::.]:, ";";;;;;
jta olca? wie pan, że mając siedem lat 7.l-
llii ii""'ili',i,,,,"ii"'ma o.Lmnascie; można po§iedzi€ć,
il,Hń;;ł"m j.-",, ńqską ręką, dlatego jest taka na-
-';.;:;;il;
ii:ęcia'nie ma, kropla.w kroplq podobna
;;'!1;" ;ói;c; ;i"",., ploszq cię, panie lijima, nie dr$ lj
z teso. co powiedzia}em, nie pogardzaIn5m""
: więl na co choruje córka?
-
r'-k -"" oan zauważyć, 10 mója jedyna córk3, m]-
,",; i.1'",;:'# ;i;ói;;;;;ij;ę do riońu zięcia i pn".ld,
;'"l, ;'. il;ńk ",
modl,,ień się,
"
j
:I""'J:,-iii:"il,l";_,^. _l^
-l-"t"_ rlk bardzo §ierzący, a
:i:'J;'" il';i#; i*Ji, "r,*i,i'",",v
iuż iaslem, inna
]',]J,i"] ,J * i".;" ii" .i"ir t"
""k"d,i,",d:""Jl",,kjlj:l":5
; Dróżno, A wczomj wieczorem pow]a
i'l"liiiiń"-"ł".: i powied7iala mi cośt"kipgo, ża pr7ez
:,X;i'j:'fi;;ii;p;;ejrć, pralvdziwa idiotkfl, wdrla c,q
;;;;",;;" l"an"l nimi nie pogardzać|
48
- l na co zacborowżla?
- A ja zamart§dał€]rn §ię, nie miAłefin pojęcia, jak ją
le@yć, spra§zalem różnych lekarzy, ale §kąd, rnarn wie-
dzieć? Przed ]t}.rn nie żbawią ani bogowie, ai,i Budda. Dla-
czegoś,powiadam, od mzu łiepowiedżiala!
* więc oo §ię w końcu dkaralo?
- Nie \łiein po pno§tu, jak to po\ł]iedzieć, Nie bedZie
pan się śmiał?
- Nie rouumi€m
- wyalrał lijima.
- o co chodżi?
-
Pr3§.dę mówiąc, ćhodzi o pańś]
§anyuutei Dnchoo @ DZII{[{AHI§T()RIA 0 UpI()RACH 7, IATARr{lA I{ l§T]I^ŁClD pll{()Nll \ ,;A Efr E
Sanyuutei Enchoo @ DZll{l{A Hl§T()lłlA 0 Upl()RAcH Z IATARI{|A l{ KSZTAŁC|E pll{ONlI Plzeklad i adaptaciai zdzisła\v Reszcle!rski
aANyUUrDI lNcHoo: lw.n ńl shoie, 'Iokyo o copyń8ht ror ń. Poliśhdldą by wyc.tiłlt.tń tn.r.cB.; zalzi§łalw Re§żelewskt u9§, I§BN 83_08_00369-1 Moj€mu prży jacl€lowi TADASEI YAMADZIE w podzlękowanlu za wietoletnią przylaźń, żąpomoc w placy nad llumaczeniem tej po$ieści i ża miłośćdo polśki
§ ł n ł l od tłumacza L W tłumacreniu Einiej§zym zastosowano międzynero- dową tlalrsklypcię japońskich iruion własnych. zgoddie z !ią -ch- cz},tABry iak pol§kie -ć-, _i jak -dź-,-§h_ iak -ś-,-y- iek _j_. PodwojeEie seBogłoski ożnecżejej prze- dlużenie, i tak -ii_ Dle crytamy iako dwóch oddzi€)ny.h samo8ło§gk, lecz jako i€dną dfu§ą; niektórzy tlumacze stoBuią w tyĘ plz}?adku kreskĘ nad prżealłużo!ąsa_ ti€lo§Lą. II. W pt§owni imio[ żeńskich tłumacz zasto§owAl łącżnik: o-Kuni, o_T§uyu, o-Toku, w potskiej japonisty€e sto_ §uje §ię w zasadzie pisownię lączną imioD ż€n§kich, np, otsuyu, okuni itd. W japoni§tyce aĘglosaskiej przeważa pisowna z lącznikiem. stosując ową pisownię tIumacz kierował się potPebami tej powieści(imiona żeński€ wy§tępują tu wielokfotnie bez przedrostka o-, Dp. Kuni, Tsuyu),
Rozdział l W o!łym cżasie kiedy Tokio nazywalo sie Edo, iedena- stego kwiPlnia tr/rciego roku K3mpo,. tv }u\himskiej świątyniodbywało się uloczyste nabożeńst§,o ku czci ślviq- tej pamięci księcia shotoku *, w świątynizebrały się tlumy wiclnych, pano§ał okropny ścisk.W pobliżu, w trzeciej dzielnicy Hongo, mieściłsię wówcżas sklepik 2 bronią, któ_ Iego vłaścicielembył Fujimuraya shimbei, Prżed \ł,ysta- 1vionym w sklopie \ł.ybornym towarem zatrżymal się pewien samuraj. Wyglądał na dwadzieściadwa lata, twarz mial białą, brrvi piękne, spojrzenie proste i śrniate,jak czlowiek o nieco zapatczywej naturze, włosy zaczesane równo, staran- nie, Miał na sobie piękne hoori * i pierw§zorzqd ne hąkalnd *, a na nogach skórżane sandały. Towarzyszył mu slu§a w krótkiej niebieskiej liberii, przepasanej szykownym pi- senr 2 drewnianym mieczem obitym miedzią, obejlzawszy ,!§ystawione mjecze, samulaj zasiadl plzed nimi i powie- dżiał: - Pokaż no tamten miecż z czBrną lękojeściąi z gardą żc stal€go zamorskiego żelaza.., ze sznurcm ni to cu arnym, ni to glanatoł,ym,., zd5j€ się, źeto dobra ktinga... - Do ustug * z gotowościąodpcwiedziat wtaściciet Sklepu. - Hej, podajcio panu herbatę!,.. lv świątynimarny Ełaśnieuroczystoścj,lućlzie valą hulmem, a pan pelvnie §trudżony drogą.,, _ obtalł miecż. _ o, !"v tym mlejscu vykończenie jest tloche t]szkodzone. - Rżeczywiście_ prżyznałsamuraj. - za to niech pan zechce łaskawie zaulvażyć, że k]in- ga jest pierwszolzqdna, nio żauiedżiepana, jeś]ibędzie ją pan mial za pasem. Nie ma ćo mós,ić, to znakomity 1o\łar, z dobrych rąk wysżedt,,. Ni€ch pan sam raczy obejrzeć, Pt2y rych slowach w'aścicie]sk]epu pod.l mlc.z sJmu- rajowi, który zaczął go oglądać, w dal!.nych czas]ch kiedy samuraj §,ybieral sobie b.oń i wyciągal ją wprost na ulicy, lcPiej było tżymać §iq ód niego z daleka, Kiedy młody, rozgorączko§,any samuraj o lozpalonej duszy zaczyna rvy- machiwać na lvszystkie strony obnażonym mieczem, nie wyniknie ż tego nic dobrego, A1o nasz samuraj byi praw_ dziwym żnawcą bIoni, Na$.et nie musiał sprawdzać giętko- ściklingi, by st§.ieldżić, że st3l nie je§t pfzepa]ona. Przede wszystkim prżymjerzyi, jak miecz wyglądać będzie ża pa- som, \yypróbował ostrze, obejfzał głó§,kę lękojeścii innc szcz€góły; jednym slowom, na pierŃszy rzut oka §idać bylo, że nie je§t to zlłyczajny samurui, lecz hatamoto*. - Tak - powiedział sanuraj _ żdaje sję, źeto dobra Izecz. Biżeńska lobota *, i.ślisię nie mylę? _ Ale pan ma oko| _ zawołałwIaścjcielsklcpu. - Je- siem pelen podziwu! My, platnerze, także uważamy, żc iast to miecz loboty Tensho sukesady, \ł'ic]ka szkoda, że !v owym okrosie nje pozostawiał na wylobach s$cgo _ Ile z] nic8o żldisż:- 71pyldl :1mlllaJ, _ Dziękuję, panie, Nio będę Ządał zbyt q,iele _ od- powiedział właściciel§klepu. _ c€na tego mi€cra byl3by bardżo wysoka, gdyby, jak prżed chłjląB,spomnial.m, by} na nim znak mistrra, Ale trudno, znaku nić ms, \riqc od- stąpję panu ten miocz ża dziesięć rjo, - co?! Dziesięć łio?| -,duiNii siq §amulaj. - To ża drogo. Może op].rścisuna sied€m i pól? _ Będq stratnyl san żaplacilem ra niego niemalo,,, Kiedy targowali sie tak zalvziacie, jcgo slużący żjakjmś pijakicm ża plecami §amu.aja rvriqli siq ,a łby. chwycis,sży służącegoza kołnierz wrzasnął: ,,Jja-ak śś-śr4miesz?l,,," - . Ęoląfroto - rytd s.muraja; $.sa] podleBając! beżpośi€dhio do, ńovi !.nując.gó drłlalo.r, ! Biżeh _ pró$,incJa w środkoNeJ Japoniii !.lwlqk§zt ośrodek p!ó- ' Trz.ci rók rimpo , .ol{ 17ł3, łKsilżęsł,otoku (5h_6.r) _ dzialacż polil}tżn!, kuxuralny i .e_ . |f,o,1 l(rótl{ir khnonó 8 dUkc'i broni rv 0§t,e\hć] ]apoj,i,,
potknął się i upadł, trzasnąwsży siedżetriem o ziemię. Potem udało rnu się podnieść,Izucił spode łba groźne spojrzenie na służącegoi zaczął go okladać pięściami.Służącycierpri- wie zDosił cię8i, zdając sobie sp!a\,ę z tego, źetamten 2a- czepia go, bo jest pijaDy. oparł się rękami o ziernię, pocłly- liłglowę i marnrotał słowa przeprosin, ale pijak so nie slu- chał, wściekał§ię coraz bardriej i bił colaz sil.i€j. samuraj, spostrzegłszy, że biją jego służącego,zdzi\rił się bardzo; skło!ilłszysię uprzejmie pijakowi, poviedział: - Nie wiem, na jaki nietakt pozwolił sobie mój słu- źący,ale w jego imieniu proszę, pani€, o pru ebaczenie. Pro- s2ę, ł,ybacz mu, panie. A więc ten bałwan jest twoim slugą? - wrżasnął pi any, - ŁAjdak! szubrawiec: skoro towarzysżysz samu- rajowi, to rorumie się samo prżeżsię, że powinieneś być Prży Dim i żachowywać się potulDi€ jak baran€k! A t€n co? Rozsiadł się tutaj, kolo becżki prż€ciwpożarovJej, żatalaso- wal fałąulicę, że ani przejść,ani prz€jechać... Rzecz iasna, l.zeba mu było przysolió! - Bardzo pros?ę. panje - Powjedział samuraj - wy- bacz lemu tępakowi, sam osobiściepro§zę cię o wybacze- nie w je8o imieniu. - Idę sobie - ciągnął pijany - a tu nagle - trrachl nadzlewam się, co to może być. myślęsobie, pies cży innF licho? A to, okazuje się, ten fa8as vyciągnąłno8i na c!łą szerokośćulicy ijJ przez niego, jak pan raczy zauważyi, caią odzież wybrudziłem w ku.zu! och. ty, m}ćIę §obie, pro- staku, łajdaku! t zacżąłemgo okładać.,. Może powiesz, źenie trżeba było? Daj no mi go tutajl to mu jeszcze do- - Weź, panie, pod uwagę, że to tępak i prostak, wart tyIe co pjes. Pro§zę mu wybacuyć, - A to ci dopiero! - wrzasnąI pijany. - Pierwszy raż sIvs2ę cos podobnego| Klo lo $idliał. żeby §amuraj wędro- Wal w towarzyst$,ie psa? Ale skoro dla ciebie wart je,l tvle co pies, daj go mnje, zaprowadzę go do domu i na_ talmie irucizną n; §żczury,,, Nie, choćbyśnie wiem jak prcśił,nie Przebaczę mu. czy nie wiesz, w jaki sposób pan j,,*rini|n piosić o przebgcżenie za arogancję swego sługi? i'rn,pis.wi, "picra;ąc ręce o żiemię i nisko kłaniając się, l|,$trliul D)ówić: "Wyznaję sWoją $inę, jestem winien"," l0 A ty co? Nto prosi o plzebacżenie z mieczem w lęku? sa- muraj tak nie posiępuje. cżyżbyśzamierzał mlde zarą- bać? -j Alez nie - poviedzial samu.aj _ kupuję 6n miecż i właśnieo8lądałem go, kiedy zaczęliście,panie, bić się z€ slużącym, to wszystko. - co to mnie obchodzi? - powiedział pijany. - Co mi do tego, kupujesz czy nie,.. Pijak wymyślal,samuraj ń,ciążusiłowat przemówić mu do rozsądku, a w tlumie gapiów, któ!ży zebrali się dookoła nich na ulicy, mówiono: - No, zaraz §ię pobiją-.. - co, awantura? - obaj są §amu.ajami, $ r]7ie nie.z 7ę(^i",,. - o co im poszlo? - To iasne, kIócą się, kto r.a kupić miecz,,, Tamten pi- jany samuraj pierwszy żapytało cenę, a tu akurat podcho- dzi ten młody samuraj i zaczyna pytać o cenę, no i pijany fożwściecryłsię,,, Jak śmiesz,powiada, bez rDojei ugody pytać o cenę rżeczy, którą ja żamierzam kupić.., 1tak §ię zaczęło. - Wcale nie o to im poszlo. Kłócą się o psa. otrułeś,po- wiada, mojego psa trucizną na szczury, więc oddaj mi §wo- jego, a jak nie, to go teźotruję,., z dawien dawna ludzie kłócą §ię o psy. choćby na plzyklad shi.ai GompAchi ł: całe jego nię§zc3ęście zaczęlo się po klótni o psa. - Ależ skądl ci samuraje to klewni. Tamten pijany z czelwoną gębą - to wuj, a młody, przystojny samLrraj -to jakiśiego krewniak, A klócą się dlatego, źemiody nie daje wujowi kieszonkowego, - Nic podobnego, po prostu z]apali złod,ieja. - Ten pijaczyna mieszka w zajeździeśwlątyniMa.uya- ma Hommyoji - powiedział jakiścztowiek. - Dawniej był wasalem księcia Koide, ale potem zszedł pije, oddaje §ię rozpuście.lvłóczy się niekiedy po mi€ście z obnażonym mieczem, straszy ludzi, fozrabia. Bywa, rf vpadnie do karczmy, nażlopie się wódki, napcha brzuch jadlem, a po pieniądze, powiada, zgłościesia do domu goś- aj, klÓrv zakdbal się w plost}iutće. ż JeJ povodu pop€łntt żbrodntę i z 11
cinnego świątyniHommyoji, T€n ni€godziwy samuraj naży- wa się Kurokalva Kozo; ma zwyczaj §,szędzie pić i żreó za darmo, Przyczepil się do młodego samulaja, aby ien ku- pjt mrr wodki. - o, wlaśnie!Inny na jego miejscu da\ł,no już zarąbalby pijacżynę, ale ten młody samuraj wy8ląda na stabeusza, nje jest do tego zdolny! - on po prostu nie potrafi §ię lechtoyać, samuraj, je- ś]ini€ potrafi się fechtowgć, jest zawsze tchórzetn. Wsżystko to móvriono pótgłosem, ale ni€które słowa do_ ciera}y do uszu rnłodego samuraja. zadrżal z wściakłości, twalż j€go pocżelwieniała,jakby ,ala}a §ię cżerwoną {ar_ bą, na czole $ysląpily blękitne ży|y. żb-liżylsię do pijaka i powiedział: - A więc mimo moich przeprosin nie zamierzasz, pa. nie, zakończyć sprawy pojednaniem? _ Zamknij się| A]eż mnie plzestraszyl! * wrzasnął pi- jany. _ oj-oj_oj, 'akże to, wasza mi}ość,taki wspanialy sarnuraj _ nie wiern tylko, czy ie§t€ś, panie, wasal€rn domń szoguneł, czy |aczysz nal€żeć do jakiesośinnego potężne- go klanu - jakź€ to, poniżyłeśsię, panie, do okazania po_ gardy biednemu fonźnouż*?A jeślini€ źyczęsobie zakoń_ czenia sprawy poj€dnaniem, co wtedy zrobisż? _ Przy tych stowach p]unąłmłodemu samulajowi prosto w twarz. cierp]iwośćmłodego wycżerpała sięt gniew zniekształcił jego twarz. - Ty podIa kreaturo! - zawołat. _ Masz cżelnośćplu- nąć w twarz samurajowi?! No cóż, bylem dla ciebie grzecz- ny, chciałem, abyśmylozeszli się w zgodzie, Nie ćhcesz? Masz za s\łoje! Ręka j€go chwycila lękoj€ść bizeński€go miecza. Błysz_ cząca klinga mignęla plzed samym nosem pijan€go, Tłum gapiów rozpierzchnąt się z plzestrachem. Nikt nie §podzie_ wa} się, że ten staby na pierwsży rzut oka mlodzianiec do- będzie miecza, Niczym jesienne liściepod ],up}ywem po- dmuchu wietru, w§zyscy rzucili się do ucieczki, zawodząc l sżogxn * ryiu} ńamieślników wojskowych, b§dący.h $t!d.ahl J.Dónit w lo16ch rd03_1367, . no ln _ w.srl (n.lcżęśEt€j żubożaly),łQry opuś.it l2 i lńentuj;;, pośpi€srnie kryjąc siq po domach i zaułkach. Kupcy \ł pośPiechu zamykali sklepy. lvokół zapanowa}a cisza. Tylko kupiec pujimuraya, który nie miał dokąd ucie- kać, si€dział n: swym miejscu na wpól żywy, Kurokawa Kozo byt Pijany. ale pr7ecież w§zyscy wie- dzą, że wino obnaźa prawdzipą tva.z człowieka, Plzestfa- s,ony b}yskiem miecża, odwrócił sję i zataczając siq zaczął uciekać. Młody samuraj rzucil się za nim, stukając w pyle skórzanymi sandalamj. ,,stój! _ wołał._ Tchórż| samo_ chwał! Hańba ryc€rzowi, który pokazrjje prżeciwniko,\ł,i plecy! stój! wróć!" Kozo zrozumiat, że nie uda mu się uciec. Przystanął na trzęsących się nogach, chwycił za odrapaną Ęko.jeśćsweco miecza i odw.ócił §iQ. w tym samym mo- m€ncie młody §amuraj lzucił się na niego, krryknąwszy prżejmująco, i zatopit glęboko miecz w jego ramieniu. Kozo ze zduszoDym krzykiem upadl na jedno kolano. sto_ jąc nad nim młody samuraj uderzył znowu i rozp]atał je8o lewe ramię aż do piersi. Dwoma ukośnymi cięciami Kożo żostałrozrąbany na truy częściniczym plAcek ryżowy. Młody samulaj żadałprecyzyjny decydujący cios i wyma_ chując okrwawionym mieczem zawrócil ku sklepowi Fujjmurayi, Byl zupełnie spokojny _ puecież przeciwnik sam napraszał §ię Śmierci. - Weź miecź, Toske - powiedziaI do stużącego - żmyj ż niego krcw wodą z tej beczki, To§ke, który Przez ca}y ten czas trzą§ł §ię obok sk]epu, wymamrotał z twarzą pobladłąze strachu: * co za nieszczęści€, i to wszystko przeze mnje,,. co teraz będzie, jeśliw trakcic badania sprawy żostanie ujaw- nione pańskie nazwisko? co ja utedy pocznę, jak się usp!awiedliwię? _ Głup§two * powiedzigł łagodnje samuraj - nie d€_ nelwuj się, nie ma się cze8o bać. co z tego, że zarąbałem niegodziwca, który był postrachem calego miasta! - Po- tem prżywołało§zotomionego Fujimulayę i poiłiedział życzliwie: _ Wiesz, nawet nie przypuszczatem, że ten miecz jest iaki dobry, Tnie wspaniale. Lepiej niż wspa_ niale. wlaściciel sklepu, drżącJeszcże, odrzekl: _ Ależ nie, to nie miecz, to pański kunszt,-. - Kunszt kunszt€m - zaoponowal samulaj - a miecz 13
.i(,\I /nitl)nrl1\, No cóż, jcś]igorów jeSieśsplżecłćmi go /,l sltilm rio j d§x bl', to dogidamy się. - Proszq bardzo _ z 8oto§,ością żgodził§ię Fujimuraya, k|óry w żadDym lvypadku nie chcial być zamieszany §' tę - ł*ie obawiaj się _ po\ł,iedziałsamur3j _ nie bqdę cię niepokoić, Ale jak najszybciej trzeba zaWiadomić straż mjejską, Podaj mi tusz, napiszę ci moje nartisko. Tusz stał tuż obok \,}aściciela, ale ten w pop}ochu nie dost.ze€l go i d.żącym g]osem żawołal: - Hej tam, podajcie panu tusz! Nikt się jednak nie odezwał, v sk]epie palowała ci_ sra, gdyż wszyscy domos,nicy na samym początku roz- pierzchli się i uklyli, gdzie kto mógt. Samuraj powiedział do wła§ciciela sk]epu: - Zuch żciebie, zachowałeśsię godnie, zostałeśnie porzucając sk]epu. _ P!óżno raczysż ch$,alić, ciel, - Jakże miałem uciekać, panie - mluknąI ilaści- skoro że strachu nogi mi - A tu§z stoi obok ciebie , dodał Samuraj, Właścicielspostrzegl lusż i postał,iłgo przed §anura- jem. samuTaj podniósł poklywkę, *,ziął pędzelek i ptyn- nym iuchem napisał hierog]ily swego nażwiska: Iijjma Hei- taro, Zawiadomi\ł,szy o zajściustraż rniejską, udał §ię do swego domu na Ushigome *, gdzie zdat szcz€gółową lelację s*,emu czcigodnemu ojcu, panu Iijimie Heiżaernonowi. ,,Uczyniłeśsłusznie" - powiedział pan Iijima Heizaemon, i natychmiast poszedł zameldować o całym zajściudo- wódcy horomoio, jaśniewie]możnemu Kobayashi Gondai, Sprdwę umorzono, Uznano M,inq po}onanego, d zq,y(ięlcy Rł ir.bd! non.ia \! drilnej Japonii; ł Rozdział 2 Tak wiqc d$udu iestodwuletni Ijjima Heitaro rabi} żu, chwałego łajdaka, okazując przy tym niespotykaną śmia- łośći przytomnośćumysłD. Mijały lata, Iijima Heitaro na_ bywał wiedzy i mądrości, a kiedy zmarł jeeo czcigodny ojci€c, przejął w spadku dom .odzicielski i przyjąl imię rodżica, stawszy się odĘd lijimą Heizaemonem. Potem ożeniłsię, wżiąwsżysobie ża żonęcórkę hatamoto z Sudo, bata, której na imia bylo Miyakc. wkrótce urodzila mu siq dziewczyDka, które.jnadano imiq o-Tsuyu, Byla nad podziw pi§kns, loteż rodzice światapoza nią nie *idzieli, A ze oie n)i€li więcej dżieci, rozpieszczali ją na wszelkie sposobY. Nic nie je§t w stanie prż€szkodzió upływowi czasu, mi- jl'q dni i miesiące, i oto o_T,uy l obchodzi już s$oje .ż(- Ale tak już jest na tym świecie,że gdzie los daje, tam i żabiera. Nieoczekiwanie matżonka lijimy nchoro\ł,ała i udała się podróż, z któlej nie wraca §ię nigdy, Prży- bywając do domu męża przywiodła z §obą służącąo imie- niu o_Kuni, Była to dziewczyna urodziwa i baldzo loz- lropna. I oto po śmiercimałżonkipan, któr€mu obrzydła samotnośćw pościeli,zbliżył§ię do niej i skończylo się na tym, że o_Kuni zo§tata jego naiożnicą. NałożDicaw domu pozbawionym prawowitej małżonki - to bardzo ważna o§oba. Panienka o-Tsuyu nienawidziła nałożnicy.Docho_ dziło między nimi do niesnAsek. Panienka z pogafdą zwre- cala się do bylej słuźąc€j, nazywając ją po prostu Kuni*, a tamta ze zlościopowiadała panu przeróżne obrzydliwości r Do imton Żeńsxich Japończycv dodają p.zettro§tek o_, który jć* podkr€Ślić l€k.eważente lub ókazać Fo6ardę. dopuszczahe jesl 15
o jćgo córce. Ponie\łaż\rrogośćta nie miala końca, znie- cićrp]i§,iony pan Iijima kupił lv pobliżu Yanagishimy nie- s,ielką posiadtośći prżeniósl tam có.kę wraż ze §Iuźącą W ten sposób popełnil błąd, któTy zapocżątkowałupa- dek jego domu, Minął jeszcz€ rok i panienka skończyła sie- Do pana Iijimy czqsto przychodził medyk nazwi§kiem Yamamoto shijo. Uchodzil on za znawcę stalej medycyny chiński€i, w rzeczy samej 2aśby} jednym z tych lekarzy- _wróżbitóW, którzy ani lau w życiu nie podali chorem,,l łyżkiz lekarstlvem. Inni lekarze mają w torbach pigułki i p.osżki, a ten tylko kostki do sztucżek i papierowe bła- zeńskie maski. Miał ów medyk znajomego ronino Hagi- \ł,arę shlnraburo, który utrzymywał się drięki dochodom ż pól lyżowych w Nezu i domów, które wynajmował- Na- tura obdarzyła go piĘkną poivierzchownością,ale przy swoich dwudziestu kilku latach byt jeszcze nieżonaty i w prreciwieństwie do lnnych nieżonatych mężczyzn nie- zmi€rnie wstydliwy i nieśmia}y, Z tego powodu nigdzie nie wyćhodził, całymi dniami siedzial w domu nad książką, pógrązony w melancholii, Pe§,nego dnia zjawił siq u niego shijo i oświadczył: - Pogodę mamy dziśpiękną, proponu.ję spacer po sa- dećh śli;w Kameido, W drodze po\r,rotnej wstąpimy do pewnego mojego znajomego, Iijimy Heizaemona. Nie, nie, iie oańawia:. fuiem, jesteśnieśmiałyi §tronisz od kobiet, a przecież dla mężczyzny nie rna *,ięksrej radościniż ko- bi;ia. w dworku, o którym mówię, są tylko §ame ko- bielv - miła p3nienka i jej dobra wierna slużąca, więcei nikoeo nie ma, Wsląpimy choćby tylko dla żarlu: Po pro- stu nacieszvć się widoki€m dziewiczej ,ufody. I to może SDraw:ć r3dość,Piękna le9i kwilnąca śIiwa.nikt nie 7a- pizeczy, ale jest nieruchnma t milczy, A kobieta oczaro- "". ",.,"rir". m.Wą i ruchami. Jd na pt7yklad ieslem czlówieki.m lekkomyśjnrm,daj mi kob:ete", Jednym slo- wem. żbiprai sie. idziemy. lv toricu'm,aylowi uaalo siĘ namówic HagiwaIq, U&- Ii cię do Kameido, pospacetowd]l po cadach sliwo_ "vcrr, , w arodzc pówiotne; zas,lócilt ku posiadloic! Iijimy. 16 - oto je.teśmv|_ żawolałshijo przy furlce - cży - Kto lam? - zawo}ala 2 domu Yonc. - oeh, prżecież to pan §hijoI Witamy! __ _ D7jeń dobry, pani o-Yone _ powi€dzjał shiJo. -Unlzen,e proszę o lvybacż€nie, źep.zez tak dIugi okre§ nie skladalem paniom wiżyty. Panienka, mam nadzieję, zdro_ §'a? ro w§paniale, AIe niełatwo dotrżeć do was, od czasu kiedy p.zeniosly się panie tutaj z Ushigome! Mimo w§zyst- ko to jednak niawybaczalne Eiedbalstwo z mojej §tfony. - Tak dawno pan u nas nie byl _ powieduiała Yone -przypuszcżałyśmynawet. ż€ cośsię panu przydarzyło. czę- §io o panu mówiłyśmy.A dokąd wybrał się pan dui§jaj? - Popatlz€ć na kwitnące śliwyw Kameido _ odpo- wiedżiałshijo. _ Ni€ na próżno powiadają, że kwitnącą śliwąmożna napawaó się bez końca. Nie mogliśmy napa_ trzeć się do syta, p.osimy więc, by nam pani€ pozwotiły pobyć wśród kwitnących śliww waszym ogrodzie. * Proszę baldzo, ile dusza zapragnie! _ żalł.olała o_Yone otwierając lurtkę do Sadku. - To dla nas wielka Przyjemnośó,,. Proszę bardzo,,. - J€st pani bardzo dobla. Przyjaciele veszli do sadku, Yone ber skrępoq,ania do_ dała: _ Tutaj można sobie nawei zapalić.,. Doprawdy, to bar, dżo mile, ż€ postanowił pan nas dzisiaj odwicdzić. Je§teśmy z panienką już zmęczone nudą. A teraz, proszĘ mi ł,yba_ czyć, zostawię panów na chwi]q samych. - To wspaniały dom,,, - powiedżiałshi.io, kiedy Yone odda]iła się. * Nawiasem mó*,iąc, mój §zlachetny p.zyja_ c!e]u Hagitłaro, podziwiam ten wyszukany wier§ż, kióry naPisałeśdzisiaj. Jak to byio,,, E-e_e,,. czarujące. Pośród gałqzi śliw nte doniosla moja re]la-,: Tacy grresznicy jak ja ułładajągrreszne co innego mam na mt,śli, rnny mn,e nqcl żapacn.,. 11
No i jak? Nie, jesl€ś po prostu niemożliwy. Jak t3k moż- na nieustannie pogrążać się w melancholii i nie alo§tr2e_ gać llic inn€lo oprócz k§iążek? _ shijo wyciągnąl but€lkę z tykwy. - zostało tu jeszcze tlochę w&ki, lyknij sobie.,, co? Nie chce§z? Jak wolisz, wobec tego sam się napiję, Ale w tym rnomencie pojawiła się Yone z poczęstun- * wybaczcie, penowie, że zo§tawilam wa§ samych -powiedZiała. - Pani o-Yone! - zawołałshi.jo. _ chcemy się wi- dzieć u pani€nką| Plzedstawiam pani mojego najbliźszego prżyjaciela. wstąpiliśmydo pań dui§iaj tak po prostu, be, poczęstunku, tak ż€... och, §łodycźe!co ża {,spaniełośei. Dziękujemy u głqbi §erca. skosrtlj, Hagiwaro] celareta 2 bobu jest po prostu wspaniAla! Kiedy Yone rożlałaherbgtę i ponownie §ię oddaliła, shiio powiedżi5ł: - częstuj się, jedz więcej. wyświadczysz im przysłu_ gę. są w domu tylko we dwie, a słodyczy i wsuelklch in- nych poczęstunków przynoszą im tyle, że ni€ są w stgDie ich zjeśó. Dobro marnuje §ięl pleśnieje, trzeba wyrzu- cać. A panienka iest tska piękna, ż€ ładni€jszej nigdzie 1ł, świecienie un3jdtiegz, sań się przekonasz, zaraż tu się ,lawi.,. Gdy tak shijo Perolował, o_T§uyu, córka liiirny, dĘc?o- na ciekawościąwyjrzala ze swe8o maleńkie8o pokoiku przez szlze]inę między rozsuniętymi shioji' i ujrzal€ przystojnego HagiwarĘ §inzaburo, który siedzial obok shijo, męski i wytworny, o twarży podobnej do kwiatu, z brvriami jak półksiężyce,Piękoy mężczyzna, od którego trudno oderwaó oczy; serce o-Tsuyu ż.drŻało.,,Jakiewiatry przygnały go tutaj do nas Da moją zsubę?" - pomyślala. Była osźolo_ miona, ptatki jej uszu żapłonęły.Ni stąd, ni zowąd ogarnąt ją strach, pośpi€szoie zasunęla śhioii,iakby pragnęła ukryć siq, ale w ten sposób ni€ widżiale jego twarry, więc znowu lozsunęła sh'oii, udając, ż€ napa\ła v,,zrok kwitną- cymi śliwamiw sadzie, lzuciła ukradkowe spo,ilzeDie na Hagiwarę, polownie §ię żawstydzila i ukrylg i ponownie . shloji - popt€lowy pd.awan ł df.wĄl.n€l raml€ ,luża.y j.ko ś.iJna,przePterzeot€ lub ro lE wyjrzała. Tak wy8lądala i uk.ywała się, ukrywałg i wy- glądała, nie wiedząc, na co się 2decydować, - Posłuchaj Do, Hagiwaro _ powi€dżiał shijo - prze- cieźpanienka ocżu Z ciebie ni€ spuszcza! Popatrz, udaje, że patrzy na śliwy,a p.zez caly cżas z€rka tutaj! No, mój drogi, dzisiaj ty mnie uprz€dziłeś, nie ma co gadać, o, zno- §u sję scho\łała,,.znowu wyjrża}A... To się chowa, to wyj- rzy, 10 wyjrzy, to się chowa, niczym kormoran na wo- dzie - to daje nurk5, to wypływa! Yon€ prżyniosławino i 2akąski. - Panienka prośi,byścjepanowie przyjęli poczęstu- nek powiedziała. - Wprawdzie u nas wszystko pro§te, bez wymyślnych frykasów, ale panienka ma nadżieję, że będziecje panowie zado$oleni i jak zawsze lozweseli ją pan s\łyrni do§,cipami... - Al€ż po co tyl€ kłopotu... - powiedział shijo, -co to, zupa? DoskoDa)e. I podgrżewana wódka? wspania- le. zosIalo nam jeszcze trocha chlodnej, ale podglrana jest bez porównania lepsza. A czy można by poprosić do nas panienkę? Prz€cjeż, p!awdę mó\łiąc, przy§zliśmy tutaj nie dl9 kwitnącej ślitły,lecz ż powod! panienkj,,, co? Ach nje, yone żacbichotała: - Już prosilam panienkę, źeby wyszła, a ona powjedzia- la: ,,Nie znam przyjaciela p3na shijo, ni€ wypgda". Ja jej mówię:,,Wobec tego niech panienka nie wychodzi". A o!a: ,,Mrm jedn!ł ochotę wyjść", - co pani mówi! - zawołałshjjo. - To mój nai bllż,ry przyjaciel. towdlzysz lat dzlec!nnycil. można nie- mal Powjedzjeć, ż€ bawiliśmysię raz€m w pia§ku. Nie me powodu, by się nim krępować! Przecież przy§żliśmy, żeby choć kącikiem oka §pojrżeć na nią! Po dlugich namowach YoDe przyp.owadziła jednak pa- nienkę do 8ości,Panienka o-T§uyu sżeptem przywitaIa §ię z shijo i jak skamjeniała usiadla za służącą.Deplała jej po pięiach, jakby przylepila się do niej, - Proszę mi wybaczyć, że tak długo pani nie ods,ie- dralem - zv,rócił §ię do niej shijo, - Rgd jestem, że wF dzę panią w dobrym zdrowiu. Pozwoli pani p.zedsiawić §obje m€go przyjacieIa. Jest kawalerem, na2yWa się Ha8i- \tJla shinzaburol a teraż na creśćno§ej znajomości ż]- 19
mieńmy się kjelisrkami,., o tak, oho! Niczym obrzęd ślub_ ny. Tylko Ę łjn żamieniają się trzy razy po irzy,,, shijo sypal słowami bez wytchnienia. Tymczasem p3- nienka, \łstydzqc sie i ciesząc jednocześni€, od cza§u do czasu spoglądała ną Ha8ivarę shjnzabu.o. wiadomo, że milośćwyraża wszystko spojrzenlem n.e gorżej niż ję7}- kiem; shinzaburo, spoglądając jak żaczalowany na ulocżą driewczynq, uczuł, że dusza jego jakby wyrwata się z cial3 i uDosita w niebiosa_ Kiedy tak siedzieli, zapadt zmierźch i nastała pora zapalania ]Bmp, a]e shinzaburo nie !v§po- mnial naNet o powrocie do domu, w koócu zdał sobjt z iego sprawę shijo: - Ależ za§iedzieliśmy siq! Na wszystko jest właściw3 - co teź pan mówi _ zaoponosała Yone, - Może pań- śkitowarrysż nje żamierza jeszcue nas opuścić,skąd prn §je? A tak \ł ogól€ to możecie panowje u nas prz€noco- \!ać! - Ja z przyj€mnością _ pośpieszniepolvieduial shin_ zaburo, _ Ja mogę żostać, - A wiqc - we§tcbnął shijo _ ściągamna §iebie po, wszecbne potępienie. zresztą, kto e,ie, może praw.lziw3 dobroć na tym właśniepo]ega| \Y każdym lazie na dzisiaj dosyć, pożegn:tjmy się. - Prosrę mi wybicryć _ Po$iedział shinzaluro - czy mógłbym skorzystać z toalety? - Proszq * powiedziala Yone i poprowAdziła go do do_ mu. w korytarżu powiedria]a: - To pokój pąnienki, ,inoże pan tgm potem w§tąpió i zapalić. shinzaburo podziqkował. w!óciwszy do §adu Yone po- wiedziaia szePtem do o_T§uyu: - Kiedy Wyjdzie, ploszĘ mu podać wodę, niech uńyje ręce, panienko. oto ręcznik. Podała psnience czysty rqcznik, ,,To spra,ni jej przy- iemność- pomyślała. - zdaje mi siq, że on jej się podo- ba". w ten spo§ób wiernośćnje znająca g.anic staje się niekiedy zdradą, Yone ligdy nie przyszłoby na myślpo- pychać s§ej ml,)dej pani do nierożsądnego kroku, myślata tylko o tym, aby iej dogodzić, zabawić ją trochq - plze- cicż pinienka nie zaznała w życiu żadnej radości,spędzając dni s smutku i przygnębieniu. 20 Hagi$ara, §,yszedłsży z toe]ety, ujrzal przed sotją pa- nienkę trzymającą dzban z.ieplą Wodą, Byla tak żmjesz3- na, że nie mogła wymówić słowa. ,,Bardżo dzjękujg _ wy_ krztusił shinzaburo - jest pani bardzo uprz€jma". Wy_ ciągnąl przed siebie }ęce, panienka, której 2e skręPo§.ania pociemniało w oczach, zacżęłatać wodę obok i€śo dłoni, Jakośjednak udało mu się umyć !ęce, ale teraz panienka, prretąkł§zy się, za żadną c€nę nie chciała rozstać się ż ręcz- nikiem. shinzaburo ni€ spuszczając ocz,u z pięknej dżiew_ czyny pociągnął .ęcżnik ku §obie, spłoszona nie pu§źczala, wtedy on żogromną ni€śmialością uś€isnąl przez fęcżnik jej rękę. lleż piesźczoty ża\łierałten uścisk|Pani€nka, za_ lumieniwszy §iq niczym płatki iraku, odwzajemniła uścisk. tymczasem Yamamoto shijo, zani€pokojony d}ugą ni€_ obecnościąprzyjaciela, zaczął podejźewaó cośniedobrego. _ Gdżie się podzialeś, shinżaburo? - po,lviedźiat z roz- drażnieniem i wstal. - Plzecież na nas już czas. _ och, co to? _ ża,\i,oIala Yone, aby odwrócić jego uwagę. - Pańska głova cata bly§zczyI - To dlatego, żp patrzy pani na nią przy blasku la- tami - rł,yjaśnilshijo, - Ha8ilvaro! - wrżasnął, - H€j, HagiwaIo! - Niech pań plzestanie - z wylzutem powiedziala Yon€. - Nie może stać się nic złego. Przeci€ż zna pan cha- rakter nasźej panienki... ma bardzo surowe obycżaie... W końcu żjawil się shinzaburo, _ Gdżieśty plżepadl? - powiedzial sbijo i ?wrócił się 'do Yone, - Na nas już c?as, pozwoli pani. że się pożegna- my. serdecznie dziękujemy 2a gościnę, - No cóż, do widźenia - po{iedziała Yoóe. - szkoda, oczy§iście, że tak §ię pan śpie§zy... shiF i shinzabulo poszli do domu, w uszsch strinżałiulo .ni na chwilę nie urnilkly slo\ła, które z wielkim uczuciem Sżepnęla mu w chwili lozstania o-Tsuyu| ,,Jeśtipan do mnie nie wróci - um.q".
Rozdział 3 W dómu lijimy, gdzie teraz niepodżielnie rządziła nełoż- nica pana, o-Kuni, pojawił się nowy sługa, żorrro?i a irrie- niem Koske. Był lo piękny bladolicy dwudzie§todwuletni młodzienjec, Pewn€go rAzu. a bylo to dwudziestego drugie- 8o marca. pEn lij:ma, który tego dnia hie p€łnil służbyprzy dworze sżogundl wyszedl do sadu i wtedy po raz pierwvy ujrzał Kosk€go, - Hej, .hłopcze! _ żawołał._ To ty 'e§teś Ko§ke? - zdrowia życżę,,\Nasza laskawość - odpowi€dział Koske. - Tak, to ja jestem Koske. Jestem dowym sługą pan3. - Masż dobrą opinię _ źauważyłlijima, - Podobno jesteśpracowiĘ rlie z€ strachu, le.z z pocuucia obowiqzku. W§zy§cy są z §iebie zadowoleni, chociaźje9teśu na§ od nie- dawna. Wygląda§z na iakieśdwadri€ścia dwa late.., Takie_ go chłopca żal tlzyrnać ns śtano{,iskużońrori. - sły§zel€m - uprzeimie Powiedział Koske - że pan ostatnio chorował, wasza łaskawość,Mam nadzieję, ż€ czuje się pan lepiej? - Twoja troskliwośćwzrusza mnie, Tak, jestem zupeł- nie zdrów, Nawiasem móuriąc, czy slużyłeśgdziekolwiek przedtem? - Tak, wasża łaskewość,służył€m w różnych rniej- scach. Początkowo wśtąpiłemna śużbędo kupca wylobów ż żelaza w Yot§uya; śłużyłemu niego rok i uciekłem. Po_ tem wynająlerd się do kuźniw shimbashi i uciekłeta §tam- tąd po tlzech lrtie§iącach. Następnie wynajątem się do sklepu z książkami w Nakadori, aie na dziesiąty dżień zle_ z}€nowalem, 22 ł zorilor| - §luracy śańuala no*ą.y zą ,i!n w Pod.ÓŹł obuwlę, - skofo tak sżybko nudżi ci się stuźba - uśmiechnął się Iijima - jak {,ytIzymasz u mni€? - służbau pana nie znudzi mi śę,wasża ła§kawośó -zaprzeczyl Koske. _ Prźecieżzawsże rnarźylem o vr§tą- pi;niu na slużbę do §amuraja. Marn wujka, plo§iłern 8o, aby mnie gdzi€ś umi€ścił, ale on uważa, że służbau §a- ńuraja jest za cięiła, Prżekonal mnie, abym slużyl u kupców i rremieślników, zabiegał o to, zalatwial, a ja uci€kałem żewsząd ze zlością. - A dlaczego chcesz słułćwlaśDieu samuraiq? służba ta jest rzeczylviścieciężka i surowa. - Mam nadziejĘ, że służącu samufaja nauczę siq sz€r- mierki - odpowiedzia} Koske. - Tak bardżo podoba ci się szermi€Ika? - zdżiwiłsię Iijima. Koske powiedział: - wiem doblze, ź€ pan Kurahashr z ulicy Banchio i waśzalaskawośćjesi€ścle prav,dziwymi inistIzami sta!€i .ztołv..shinkaee-riu" i za wsrelką cenę pósianowlłem *"i.iit na slu::6e ao :ednego z tych dornów, Moje pragnie- ir"li"l.ii..rę. iostalem parl.łirn §}ugą, i wzt,oszę dźięk- ;;;#;i; ;, ó. ł" -":" modlilwy zostaly wysluchane, i^:l;;;ii;.;" siużbę w'nadziei. że w wolnych chwilach *"rii L"r.r*"St "goaa "ię, cł,otUy lylko trochę, uczyć iii"1""ńl".U. Miał€m nadzieję, że v, domu '€st mlody """'i:" o"iłreują" mu, będę mógl obserwowAć z boku il; i*t;;i; i"i;"woić §obie choćby niek!óre wypady, iłi".t"tu. oiurło'"ii że pen nie ma syna, Jeśtty]ko pa- "i."t"l"O.t" -"*"i' la§k;\^,o,ści, którg rnieszka w Yehagi- "ii-ii'r--" "i"a".n]"Scie tat. Jak by to bylo dobrze, gdyby * aoń" tvr -łoav panl Prż€cież panienka w domu samu_ Iaja tyl€ samo źnaczy co nawóz, Iijińa roześmiał§ię. - A iednak iesleśimpertynentem - powiedzial - Crr*i"z ń"", rację. KoUieia w domu §amuraja Tzeczywi- ścienie znaczy więcel niż ne\^,óz, -':_"iv;;; i"st a*oit ,u""y wietkodu§źnle !,ybaczyć - "a**i"J"ń Kost
§, wolnych ćhwilach, jak ja to t€raz nazywarn, poducżać mnie w szelmierce? * Niedawno otrzylnałem nowe stanowisko, mam teraż loboty po uszy, nie mam też placu do f€chtunku.,. zresżtą kiedyśtam, w wolnym cżasie, zajmiemy siq tym... A co robi twój wujek? - To nie jest lnój krewny _ powi€dżiat Koske. - Po prostu byl poręczycielem ojca u pang nasżego domu i adoptował mni€. - Ach, tak... A ile iat ma twoja matka? ' - Mama opuściłamnie, kiedy mialem cziery lata. Mó_ wiono, że wyjecbała do Etigo. - co za ni€czula kobieta * powiedzial lijima. - To niezupeŁnie tak, wasza łaska\4,ość,zmusilo ją do tego niefożsądĄe postępowani€ ojca, - A ojciec łje? _ ojciec zrAarł - 2e smutkiem odpowiedział Kosk€. -Nie miałem braci ani innych klewnych, nle bylo komu t.oszczyĆ się o mnie. Na§ż poręcryciel, pan Yasub€i, wziął mni€ do §iebie i wycho§Ywal od czwarte8o ,oku życia. Traktowal mnie jak krewn€go. Ą telaz je§ter| slużącym waszej łaskawościi proszę ni€ pozostawiać rnnie samemu z oczu Koskego potocżyłysię lzy. Iijima H€izaemon tak_ - Zuch jesleś - powiedzial. - zaplakaleŚ na samo wspomnienie o rodzicaeh, a plzecieźw twoim wieku wi€ltr żap€nina nawet o rocźnicy śmierciojca. wier[y jesteŚ sy_ nowskiemu pocżuciu obowiązku. więc twój ojciec urba4 niedawno? - ojciec zmarl, kiedy mialem cztefy lata, wasza ła- - och, w takim lazie na pewno nie parniętasz swoich - zupełnie nie pamiętam, $asża łaskawość.Dowiedzia- łern się o nich od wujka, pana Yasubeia, dopielo kiedy skończylem jedenaście lat. - A \ł iaki sposób zmarł twói oiciec? - zginąl od miecza... - zacząłKoske i na8le rozpła- kai się głoś[o. - co za nieszcźęŚcie - powiedżiałlijima. - Jak- do t€go dosżlo? - To wielkie nieszczęście,waśzałaskawość.Zabito go osiemnaście lat temu przy sklepie płatne!żaFujimurayi shimbeia w dżielnicy Hongo, Iijima pocżul uklu€ie w sercu. - Kiedy to się wydarzylo? - zapytał, - Powiedziano mi, że jedenast€go kwietnie, wasza la- - Jak się nary\§a} t$ój ojciec? - KuTokawa Kozo, prżedt€m by] \łasA]em pena Koide. Był u niego t
- Gorący z ciebie chłópak - uśmiechnąlsię lijima. -No dobrz€, uspokój się. Kiedy dowiesż się, kto jest twoim wrogiem, ja, Iijima, osobiściepomogę ci pomścićojca. A na Iażie nabieraj siłi służmi wiernie, - Wasża łaskawośćosobiście pornoże mi w zemście? -zawolał Koske. - Jak mam dzięko§lać'! z pańską pomocą poradzę Sobie z dzi€§ięcicma wrogamil och, dzięki, dzięki, pani€! ,,Nieszczęśniku,tak cię uciesży}a obietni€a, że pomogę ci pomścićojca" - pomyślałIijima Heizaemon- Wstfzą- śniętytakirb przykładem wielnościwz8lędem synowskiego obowiązku, postlnowit prży okazji,nyjewić Koskemu ta- jemnicę i pożwolićmu uabić się. od tej pory postanowie- nie to zawsze nosil w sercu, Rozdział 4 Tak więc Hagiwala shinzaburo wybral się wraz z Yamamoto §hijo do Kam€ido napawać §iq urok;em kwit- nących śliw.w drodże powrolnej wstąpili do domu lijimy, gdzie shinżabura oczarowała nieoczekiwani€ pjęknn o-Tsuyu. wymieDili za]edwie uściskidłoni przez fęcznik, ale pokochali się silniei, niźgdyby złożyligłowy n5 jednej w dawnych czasach ]udzie odnosili §ię do takich rze- cży sulowo. To tylko w naszych czasach mężćzyźnipropo- nują kobiecie jakby żarten: ,,H€j, kochanecżkó, ehodźsję przespać u nami!" - ,,Wyprasżam sobie takie żarty!" _ odpowiada kobieta. A mężczyżniczują §ię obrażełi:,,Jak ty z nami rozmawia§z? Nie chcesą to powiedz - poszuka- my sobie innej!" Jakby szukali wolnego pokoju. A mlędży Hagirłarą shinzaburo i o_Tsuyu nie doszlo jeszcze do ni_ czego niedozwolonego, ale on przywiązał się do niej tak, jakby już leżćliobok siebie. Będąc 'ednak porządnym mężczyzną, Shinzaburo ni€ potrafił zdecydować §ię na spotkanie z ukochaną. ,,co się ze rnną stali€ _ myślałze §trachem _ jeślizobaczy mnie tam ktośze s}użby lijimy? Ni€, lepi€j tam nie chodzić śamemu.Przyjdzie shijo, to pójdziemy rażem podziękować L€cz jak na ztośćshijo nie przychodzi}. Był człowie_ kiem przebiegłym i od rażu owego wiecżofu w zachowa_ niu Hagiwary i o-Tsuyu zaczął podejrzewać cośniedobl€_ 8o. ,,J€śli między nimi dojdzie do cżegoś - rozważał -w§zy§cy się o tym dowiedzą, będę z8ubiony, nie ujdzie mi to na sucho. Nie, więcej tarn ni€ póide, Albowiem powie- dziane jesti ,,szlachetly mążod niebezPieczeństwa trzyma siśz daleka".
? Na próżno czekał na niego shinżaburo przez cały luty, marzec i kwiecień. Pogrążając §ię w samotniczych ńarz€_ niach o ukochrłlej, w końcu prże§tał na,łet jeść.Pawne- go dnia,jawił się u niego niejaki Tomozo. wyn3jmujący ptzybudówkę. Żona jego prowadżila Ha8iwalze gospodar- - co się z panem dżieje? - zapyiał Tomozo. _ Plze- stał pan j€ść, Dżisiaj nie tknąl pan obiadu. * Nie chce mi §ię jeść* odpor,,/i€dział shinżabulo. - Jeśćtrzeba * ośqriadczyt Tomozo. - w pańskim wieku trzeb j€ść po póhora obiadu. Ja, na przykład, jeślinie spala§zuję pięcilr lub sześciuczubatych miseczek ryźu,cżujęsię, jakbym wcale nie iadł,.. l nie wychodzi pan \ł,cale ż domu. PEypominam sobie, to było chyba w lutym, $ybrał się pan na spacer ż panem Yamamoto, aby napa- lłać§ię piękn€m k$itnących śliw;po spacerze był pan taki _ wesoły, odzyskał pan dobry humor.,. A teraż calki€m plze- stal pan dbaó o żd.os,ie, sam skazując Się na z8ubę! - Posłuchaj, Tomozo - powiedział shinzabulo. - czy }ubisz lowić lyby? - BardzD lubię! Lubia je bardżiej niż placki ryźowe, - To bardzo dobrze. Pojćduiemy razeń na ryby, - zda.ie sie, że pan njenat,idzi }owienia ryb - żdzi- \ł,iłsię Tomozo, - Jakośmnie tak napadto - poli'iedzial §hinźaburó, * Na8le zachciało mi się łowić. - No cóż, skoro pana napadło _ powiedział Tomozo. -A dokąd €hcialby pan pojechać? - Powiadają, że nieźlebiorą na Yokog3wie przy Yana_ gishimie, Może byśmysiq tam wybr3li? - Tam 8dzie YokogaŃa 9pada do Nakagawy? Ależ skądI Jaka Iyba tam może brać? - Wielkie lososie, ' - co za ghpstlva pan ygaduj€ - rożz}ościts]ę To- mózo, - od kiedy to łososie §potyka §ię w rzekach? co naj\ł,yżejmożna tam zło\łićglowacża lub okonia.,, zresztą| skoro pan tak bardzo chce, moż€my tarn pojechać. zaraż też pvygolov]^ł prowiant Da drogę, napełnił wódką bambuso$e blrtelki, na przystani przy ńoście shiaheiko§hi wynają] łódkę z wioślaluemi §króice byii na yokogawie. shinzaburo, który wybrał siq iulaj nie po to, by ło\a,ićryby, Iecz iv nadziei, że choć z dal€ka będzie ńó8l ujlzeó ukocha.!ą Przez płot pfzy domu lijimy, z§raż dobrał się do ,ódki, upił się i żasnął.Tomozo IowiI do żmloku i dopiero wtedy spo§tlzegł, że shinżaburo Śpi, - Proszę panaI - zawolaI za.iepokojony. - Niech się pan zbudzi! Może się pa. przeziębić! cryżbym zabrAł za dużo wódki? Nieoczekiwanie shinrabulo otworzyI ocry i rozejrżat - Gdżie i€s!eśmy, Tomozo? - zapytal. - Na Yokogawie - odPowi€dzial Tomozo, shin abulo popatrzył na brżeg, Na brzegu widać było świąiynięKelnin, otoczoną podwójnym ogrodzeniem, w ogrodzeniu fultkę. Ach, nie, to przecież dom li.iimy, , Podp}yń do brzegu, Tomozo - poprosił shinzAbu- ro, - Przycumuj, o, tam. Muszq gdżicśiść, , Dokąd chce pan iść'] - żaopono§,ał Tomo,o, - wobec tego idę 2 panem, - Poczeka9z na mnie tutaj. - czyż'Iamozo nie j€st tu po to, żeby prż€z caly czas być prży pdn!r? Chodżmy razem!- - cłripiecl - zldecierpli{,ił się shinzaburo, * 1v mi- łościprzewodnik je5t tylko przeszkodą! -'Pewnie pdn 7artuje| - zaśmialsiq Tomo2o, - To Łódź właśniepodplynęla do brzegu. shiizaburo zbliżył sjc do tur*i i 'druoc caIy obrzucll Nzroki€m dworek, purtka by}a uchylona, Pchnąl Ją, $iedzial. gdzie i co siq znalduie, dlateg; skiel ował się przez §ad prosro ku sośnie, ktoia roŚta nad lrzegiem stawrr, przy §ośnie §klęcił zdłuż zvwopłoru, Wreszcie jesl pokój o-Tsuyu, Panienka tak- ," xochał" so, od chwili Tozstania myślałatylko o nlm i ciezko Drz;żvwal3 rozląkę. lv każdym, na kogokolwiek .ooiizata,'widziała rylko shinzaburo. toteż kiedy zbli,ył się jo'd"r*i i .alr""ł do pokoju, krzykncl3 i ,apytala, nie \rierząc własnym o{Zom: - Ći.Jel, ci"ze.i - wyszepial shinBburo, - Prosźę mi wrbaczyt, ie lak długo nie dawałem o sobie,naku życia, iil l"ia- chcialcm znowu Panią odwiedzić j podzjqko- 29
wać za gościnę,a]e Yamamoto §hijo oi tamtej pory do mDie nie zajlzał, a ziewió się u pani sam€mu wydawa}o mi §ię jakośni€z!ęcrnje. - Jak to dobrze, ż€ pan przysz€dl! - zawołala o-Tsuyu. Gdzi€ podziało się jej zńieszanie? zapomniawszy o bo- żym świecie,chwyciia shinzaburo za rękę i powiod}a Pod mo§kitierę, Nie mając sił wykEtusić ani §łowa z przep€t- niającej ją radości,potożyłarękę na kolanach shinzaburo i z oczu jej Potoczyly się łżyslczę§cia. To by}y prawdziwe łzy §zczqścia, nie t€ pu§t€ tzy, któI€ wyl€wa obcy czlowiek pragnąc ł,yrazićvspó]czucie,,,Teraz je§t mi wszystko jedno - pomyślałshinzabulo. _ Niech §ę dzieje co ch€e". Właśniet€raż, tutaj, pod mo§kitierą, podzielili wezgłos,ie, Po tym o_Tsuyu przyniosla szkatułkę od pachnidet i po- vied2'ałai - Tę drogoc€nną szkatutkę otrzymalam w §padku po mojei matce, chcę ci ią podarować na pamiątkę. shinzaburo obejrzał szkatulkę, Było tó Piękne cacko; inkrustac.ja ze ztota i kościsłoniowej p.zedstawiala mo- tyle na jesiennym poltr, o_Tsuyu podala mu wieczko, trzy- mając v rękach szkatulkę. siedzieli tak, rożmawiając cżule, gdy nagl€ 'us ?l1.o łrorsunęła się i do pokoju wszedt ojciec o_Tsuyu, pan rijima Heizaemon. Na jego widok ko- chankowielvydali okrzyk przeraż€nia. Byli tak przelażeni, ż€ nie potrafili ruszyó się 2 ńiejsca. Heizaemon, podnió§łszy lata.nję, powiedział gniewnie: _ o-Tsuylr, do mnie! A pan kim jest? - Niegodnym rcnirLe'r" - odpowi€dzial shinżabulo, -Nazvwam się Hagiwala shinzabulo, IstotBie pop€lniłem straszne pr2ewinienie. - No i co, Tslyu - powiedział lijima - skarżylaśsię, że Kuni obraża cię, ojciec zrzędzi, prosiłaś,abyśmogła zamieszkać oddzi€lnie, prosiłaś,aby prze]rieśćcię w jakie_ kol,!ł,iek §pokojne miejsce, Urządziłem cię tutaj - a ty? Ty zwAbił;śtu mężczyznę! widocznie w tym c€tu szukałaś żaciszDego miejsca, byśmogia łajdaczyćsię z dala od ojcowskich oczu. c6rka hątg,nóto przygadala sobie rnęż- czyzną! czy wiesz, że jeślito zostanie ujawnione, na imię moje padnie hańba?| Iijima nie potralił ustlzec czystości 30 ! lu.ua! - roz§uw.na ścigm. 3l ognJskr dońowpgo ł, Ale naj8orsze jest to, że pohańbjłaś naśwobec plzodków, Ty szmaio, zapomnialaś o honorz€ ojca, zepomniałaśo wlasnym dzi€wicżym honorze: Prży- gotuj się, zarąbię cię wlasnymi rękamil - chwileczkę, paDi€! _ krzyknąt shinzaburo. - wy_ sIuchaj mnie| Tak, po stokroć §plawiedliwy je§t tivój gniew, ale to nie panienka, lecz ja, wyłącznie ja jestem winien! To nie ona żapomniałao swym dziewiczym hono- rze i zwabiła mDie do siebi€, lecz ja skusiłem ją i skłoni_ }em do lozpusty. Błagam cię, panie, żachowaj jej życie, zabij mnie! - Nie! - zawołala o_Tsuyu. - Nie, ojcze! To ja je- stem wszystkiemu winna| Zabij mnje, tecz plzebacz Klzycząc jedno plzez drugie, u§iłując Dawzajem u€hro- nić się od śmi€rci, podpełz]i na kolanach do lijimy, który obnażyt miec2, * Nie wybaczę nikomu - po§,iedzia} ostlo. - Za winę obojc ponosicie odpoiłiedzialność.Jako P:erwsz, umrze córka. Módl się. Zadał stla§zne, ukośnecięcie i głowa z iryz,Jrą shimadd że stukiem upadła u jeeo stóp, Hagis,ara shinrabulo krzyk- nąl żplzerażenia i upadl bez czucia. W tym momencie miecż Iijimy z chrżęst€m rozpłatałjego twarz od skroni do podbródka. Jęknął i przewrócił się na p]ecy... - Pro§zę pana| Ploszę panal - Tomozo potrząsał nim z niepokoje&, - Dlaczego pan tak strasznie wyje? Prże- stra§zyl mni€ pan śmiertelnie.Proszę uważać, żeby się pan nie przeziębił.,. w końcu shinzaburo otwolzył oczy i odetchnąl głębo', ko, z ulgą. - co pantl jest? _ zapytał Tomoro. * ToDozo - z trudem przemówił shinraburo - po- $,iedu mi, czy mam cokotwiek na ramionach? _ oczywiście_ odpo{iedżiałTomożo, _ Jest pan odziaDy jak Dależy. A co, zmarzł pan? . w feud5ln€J J.póóit odpowiedzialno]ŚĆ ponoslłl gtow. rodu, l{tór.j ńożna bllo vydać Mw.t
- ^ch, nie o tym mÓ§ię,,, P}tam, cly mgm 8lowq na karku? Nio je§t od.ąbana? - Drisiaj trzymają §ię panł tylko źarty - Powiedzial To]nożo. - Nic nie ma pan odrąban€, głowa jest na shinzaburo oblał się potem, A §ięc wsżystko to przy- śniłomu §iq, Peivnie zbyt silnie pragnąl zobaczyć o-Tsuyu, ,,zly to zĄak - pomyślal, - Trz€ba jak najszybciej wra- - lv.acamv do domu, Tomozo - powi€dzial, - Jak naj§zybciej, Łócź szybko ,awfóciła. Kiedy przybili do brź.gu i shin- żaburo chciał vysiąśćlTomozo zatlzymał go: * Upuścitto PaD , powiedzia} podając mu jakiś shinzaburo §poirzai na przedmiot: było to wieczko od sżkatulki na pachnidla z inkrustacją prżadstawiającą mo- iyl€ na je§iennym po]u, tej samej sźkatulki, którą we śnie podaroq,ała mu córka liiimy, Wstlząśnięty,dłueo nie §po- glądałna to ł,ieczko, sta.ając się z.ozumieć, w jaki sposób trlogło znaleźćsię w jego rqkach, Rozdział 5 Iijima Hoizaemon byl człowiekicm o wybitnych zaletach i cnotach. opano§,ał wszy§tkie sztuki, sżczególnie zaśsly- nął ze swego kunsutu władania mieczem, posiadl bowiem §szystkie tajniki starodawnej szkoły fechtunku,,shinka- ge-.iu", Miał lat czteńzieści i §,y!óźnił siq spoś!ódinnych ]udzj, a jednak j€go nalożnicA Kuni, b€rwstydnc babsko, potaj€ńnie pokumała się z synem §ąsiada, mtodym chlopa- kiem imieniem Genjiro. Każdej nocy kiedy pan wychodżił pełnićslużbĘ, ów cenjiro zakradał się do domu przez fu!t- kę w sadżie, którą o-Kuni uprzednio zostawiała otwa.tą, I nikt nic nie podejrźewał,gdyż w pokojach pana rządui- łaniepodzielnie o-Kuni. Tak też było dwudzicstego pierwsżego lipca, Pan Iijima udał sic na nocną s}użbq. Jego nałożnicaw ocżekiwaniu na kochanka §ystawiła przy otvartei furtce geto + i nakazała slużącaj lożsunąć okiefllrice na werandzie. ,,Tak gorąco dzi- siaj, §ił już nie mam - poskarżyłasiĘ. - Bez świeżego powiet.ża ttudnozasnąć". cenjilo, upe\ł,niwszy siq, że w domu ivszyscy zasnqli, pruekTad] §iq boso ścieżyną,dostał się na we.andę p.zez Iozsunięte okielnice i zakradł do sypialni o-Kuni. - Dlaczego tak późno? - żapytałao-Kuni 2 urAzą !v głosie, * ZadrQczałam siq, nie wiedźiałam,co sobie my- śleć, - Ja t€ż chcialem rł,czaśniej_ powiedział ce jiro -ale nic z tego nie wyszlo. z po§odu upału nikt u nas ni€ kładłsię spać, Brat, siostra, mAtka, nali'et służba - wszy_ scJ,siedzieli, §,achlując siq. Z trudem wytrzymał€m do chlviii, k;edy polożyli się spać,,, czy nikt o na§ nie vie? . ć€lo drewlixnź chodakl.
- Nie bój się, nikt, zresztą kto ma wiedzięć, skoro sam nasz pa|r ma cię w sivojej opiece? To ja za]atwitam, żeby prżyjęli cię w naśzymdomu, po tym jak starszy brat ci qTbaczył. To ja tak §prytnie nastawiłam do clebie przy- chylnie naszego pana, Mój pan jest na tyle ńądry i prre- nikliwy, że zaraz §tałby się czujny, gdyby zauważyłmiędzy nami cień czegośniezwykłego, a jedDak nic nie podejrze_ - Tak _ powi€dział Genjiro - wujaszek ie§t .żłowi€- kiem niespotykanej mądrości,pra,Wdę mówiąc, bardzo się 8o boję. Pola tym przecież lo on prżekonałmego brata, aby porvrolil ńi wrócić, kiedy za lóżne grleszki źe§lano mnie do k!€wnych w otsuka. To byloby sirasżne, gdyby wyszło na iaw, że skumałerlt się z tobą, ukochaną mego dobro- czyńcy! _ Że tei ci język kolki€m nie stanie, kiedy mi to mó- wisz! - lozzlościła§ię o_Kuni. - Je§teś bez serca! Goto_ wa j€§t€rlr życie oddać źaci€bi€, a ty potrafisz tylko !ł,y- rDyślaćróżne wyli!ęty, żeby się ode mnie uwolnió... slu- chai, GeĘ córka pgna um3rła, innych spadkobierców nie nla, Na naśępcętrzeb. będrie wziąć kogoś2 obcych'. Jeślio to chodzi. to wsPomniałam rnojemu Panu, że na- dałby §ę śynĘsiada GeDjiro, ale pan powiedział, ż€ je- steśza mtody i że nie Easz ieszcże określonychplanó,, - Rz€cżywiście nie mam, skoro wpakowałem siq dc }oź9ukochanei swe8o dohroczyńcy, - Pa.l będzie żyłje§żcże §iele lat - potł,i€dźiała ?il€- €ydowanyd tonem o-Kuni. - Jeślivjiecznie będę pfży niin, a ci€bie usyno*i ktośinny, nie będzi€my mogti się widywać. A jeśtina domiar wszystkiego będziesz miał pięk- !ą żonę. to nawet myślećo mnie przestaniesz, A §koro tak, to mam źądanie: jeśIikochasz rnni€ naprawdę, zabij pena! - co ty! - zawołal ceniiro. - zabić wujaszka, 2a- bić swego dobroczyńcę? Nie, tego nie mogę zrobń. Mam . w daMej Japonlti &l.dy abń*ro n.tuErnefo §p.d[obi..ćy, róz_ po**el!. slq oby...J Eymwisi. mloc.a. cztowieLr ż hneJ .o- d2t.y lub iluĘc€ao. 34 - Teraz nie ma co mówić o wdzięczności i honorże, powiedziała o-Kuni. - Mimo wszystko wuja§zek j€st plzecież najlepszym Fistrzem szkoły,,shidkage-riu" w tej oko]icy, tekko da sobie radę 2 dwudziestoma takimi jak ja! Mieczem wła- dam źte! - Tak, mieczern władasz źle-,- - z drsiną podjęła o-Kuni. - w tym Eecz.I nie ma z czego drwić! * Miecż€m wladasz ź}e, to pfawda - powiedziala o-KuDi, - Al€ często wy.jeżdźasz z panem ]owić ryby. zda- je mi się, że j€steście umówieni na czwartego plzyszłego mieśąca_ macie pojechać na Nakagawę, prawda? więc tam żepchniesz pana do wody i utopisz 8o. - i'aktycznie, wujaszek nie potrafi pływać,-, Nie, i iak nic z iego. Przecież będzie z nami wioślarz, - z;bii go. Jakkolwiek źlewładasz mieczem, to chyba 2 e,ioślarż€m dasz sobie radę? - oczywiścieże tak... * Kieóy wpadnie do wody, rozzłości§z się i nie od razu oozwotisz wiosiarzowi szukać Ao. spru€czaj się, czepiaj się, wvmvśleiiakieśqiupstwa. ale niech nie zacznie wcześniej "ii pi, "p'tli** d;óch godzin. A liedy wyciągnie cidlo. po- wiei" nju, ze to on jest wszystkiemu winien, i zabij go, \\'drodze oowrotnej pojedziesz na przyslan i wlaścicielo- q r wvlaśniiz,ze wiollir2 przez nieostrozno§c zepchnąłpana do rzŻLL pan utonął, a trnie posiadając się z bólu zabileś ;;.śl;;'"" mieiiju, riale1 powiesz, że wina §pada nie lvlkó ne wiośIarza. że rakże jego pan3 należałoby zabić, aie tv, powiesz, wielkodusznie Poslanowiłeśzatuszować 1ę ..,,,i".'al"r"n. nakażujesz mu, by trzymał język za zęba- ń,, O.)i" " *T*"" zv"i; właścicielprzys!9ni nie puścioczy- ,a;ś"t;;.* z ust. fy natomiast wrocisz do domu, jakbyś " ",",,-.i" wledzial. i natychmiasi popro§i§z starszego r,,"i".'"Uu ,i",*r"*"ie oddal cię w charakterze spadko- ii.i"" a." a".. liiimy. gdyż pan lijimA nie ma spadko- bi€rc;w. zameldują o tym dowódcy hoto,noto, potcm spra- *" i*uno *vno*liniu zo§lanie plżekazana do zatwierdze- .;, ".,3" i"]vv"Z,ą jnstancję, i my lymcza§em poinfor- -"iJ-,. z" pan *cto-*"ł. Kiedy uzyskasz już prawa "rń"ii"""gJ .p.at"uiercy, oświadc7ymy, że p9n zmdrl,
Ty zostanies, tu panem. A ja tiędq prry tóbie Da \Yicczne czasy. Dom nasz jest ,nacznie bogatszy niżwasz. B9dzie§z miaI duźo pięknej odzieźyi b.oni, - Spryttlie obmyślane! - zachwycił się Genjiro. - Trzy dni i trzy noce myślałamnad tym, Oka nie m.- 8lam zmruźyć - powiedziała o-Kuni, - To doskonale, po plostu szczyt doskonałości! oto o czym spiskowBli o_Kuni i cenjiro, opano\łani poćlłyńi uczucjami chuci i zachlanności, A tymcżasem \!,iel- ny ?orirori Koske, któIy 2 powodu upalu nie mógł zasnąĆ \, §\Ą,ej izdebce przy bramiel $,yszedl na dwór. - Takie- go upału jak w tym roku j€szcze nie było - mrukDąl wy- machując 1vachlarzem. Przechadzając się po sadzie śpo- strzegł nag]e, że furtka jest uchylona i kołysżesię pod po- dmuchami wiatru.,,Dzjlvne - pomyślai - prże€ież sam jł zamykalem, czemu wiqc jest otwarta? oho, tu stoją 9€1d,., Anj chybi ktośsię do na§ zakradł, Ni€ podoba mi się uachowanie tego nicponia z sąsiedztlva i pani o-Ku!i. cry oni prżypadkiem się nie zwąchali?" I*a pa]cach ruszyl w kierunku domu i opierając się rę_ kami o kamienny stopień, żajrzałdo pokoju. Uslyszawszy, źezamieruają zabić jego pana, któremu prźysięgałs}uźyć nie szczędząc życia, Koske wpadł §,e wściekłość,A że przy s§,oich dwudziestu latach miał charakter gorącżko§y, to 7.pońnia§szy się, z wŚciekłoŚci pociągnął nosem. - o_Kuni - z przerażeniem lvyszeptal cenjiro - tu ktośjesi! - co ua tchórz z ciebie _ poiliedziała o-Kuni. - Kio mjałby tu być? Nadsta$,ila jednak Liszu i natychńiAst wyczula, że w po- bliżu ktośsię plzyczail, - Kto tam? - zawołała, - To ja, Ko§k€ - oder!§ał się żoritori. - co;a bezczelność! - krzyknqla o-Kuni. - Jak śmia" leśw nocy zb]iżyć się do pokoi kobiet? - Byio rnł gorąco i dusżno, wys?edlem odświeżyćsiq, - P2n ]e)t dzis;al !,; nocy na slużbic - surowo powie- dzi;ła o_Kunj. - Tak, wiem, Dwudziestego pier§sze8o każdego mie- siąca pan pełni noct!ą służbĘ. '-'Skoio wiesz, to d]acrego nie,iesteśprzy blamie?, 38 stróż powinien czujni€ pilnować blamy, € ty ośmieliłeś§ię porzucjć swój post€runek, Na domiar tego przy§zedleś od- świeżyćsiq dó sadu, gdzie są tylko same kobiety! UwAżai, nie ujdzie ci to na §ucho!,,, - Tak - powiedział Koske _ jestem stróżcm. AI€ mam obowiążek pilnować nie tylko bramy. Pilnuję takźedomu i sndu, jednym słowem, pilnuję tu w§zy§tkiego, I nie będę pilnował tylko b.amy, jeślido domu zakradną się zlodzieje i rżucą sięna mego pana 2 mieczami. _ Po§}uchaj, kochasiu - powiedziala o_Kuni. _ FakĘ że pan jest dla ciebie ła§kawy, nie znaczy, że moższ Po_ zwalać sobie na \łśzystko,Idźdo czeladnej i śpij.W tym domu pokojóiv pilbuję ja. _ Ach, tak? _ powiedział Roske, _ więc dlaczego, pilnując pokoi, pozostawiłaś,pani, otwartą furtka do sadu? Przeż otwartą furtkę zakradł się pies, nikczemne bydię, nie mający aDi wdzięcuności, ani hono!u, i to bydlę mlaskając łakoDie poźerato, co n5jcenniejsze w domu mego pana. Postoję tu przeż calą noc w zasadżc€ i poczekam na niego. spójrz, pani, przy Jurtc€ poniewierają się gerd, a \ł.ięc ktośzakradł się do dońu! _ No i co z tego? - powiedziała o-Kuni. _ To przy- szedl pan Genjiro, nasz są§iad. - Po cóż to pofatygoivał siq pan Genjiro? - To już nie twoja §prawa! Jesteśżofitori, idźi pilDui bramy. - Pr,edeż pan Genjiro także wie, że dwudzjestego pielwszego każdego miesiąca pan nasz p€lni nocną słuńę. Dżiwne, że prżyszedłdo naszego pana podcża§ jego nie- - Nic dzjwnego. Nie przyszedł wcale do pana. - Tak, nie do pana, lecz do pani. I w jakicjż to pota_ jemnej splawie? _ Jak śmiesz! - obuMyta się o-Kuni, - Pode.jlżcwa§z rlnie? - Nicuego nie podejrrewam. To dziwne, że przyszło pani na myśl,iżpanią podejrzewam. wydaje mi ,ię, że każdy na moim miejscu byłby zdziwiony, dowiedziawsży §ię, że do domu, €duie znajdują się same kobiety, w środ- ku nocy Zakradl się mężczyzna.
- T.go już za viet€! Po prostu wsiyd mi wobec pana GenJiro, Jat moż-€sz tźkmyślećo mnie? Genjiro, który stysżałcałą ro"mowę, dosredł do ł,nios- ku, że czas się wtrąció. Był cz}owiekiem przebiegłym, jak kaźdyszubrawiec zdolny poku§ić się o nałożnic꧹siada. Ponadto w owych czasach sytuacja samlraja różniia siĘ od sytuacji pfostego służąc€go - zońtoti, j5k niebo od Ziemi, cenjiro wyszedł z pokoi,r i powiedział: - co ty tam wygadujesz, Koske? chodź no tutaj! - Tak, proszę pana? - sluchal€m cię właśniei j€§tem ł,§lrząśnięly - po- wiedziaI cenjiro. - Daje§z do zlozunienia, że panią o-Kuni łąc2ą ze mną niedożwolone ],vjęzy, Być może swego cza§u, ki€dy ża hulaszcży tryb źyciawypędzono mnie z domu do krewnych w ot§uka, taki€ pode.jrzenia mogły mieć podsia- vy, Ale teraz zqmierzam żoslać spadkobiercą i v prżed_ dzień tak ważnego w moim życiu kroku nie życzę sobie sluchaó t€go rodzaju in§ynuacjj, - skoro ra€zy pan żdatvać sobie sprawę ż tego, że cze, ka pana tak Poważny kfok - powiedział Koske - to dla- czego p.,ychodzi pan ł nocy do cudżego domu, do ko_ biety podczas nieobecnościjej pana? Jakby umyślniesam pan lzuca na siebie podejrzeDie o złe zamiary! A że chłoP_ ca od siódmego roku życia nie sadza się obok dzie$,czynki, że nie zbielA się .udzych owoców do wlasnego kosza - cży to prrynajmniej pan wi€? - Milczeć! - zawotał Genj]ro, - Nie bądźbezcżelny: }roże przyszed}em z int€resem? A jeśltmoja sprdwa n,i wymaga obecnościpana? co ty na to?-- w tym domu nie ma spraw, które nie ,łyma8ałyby obecnościmojego p5na - odpowiedział Ko§ke, - Jeśliznai- dzie Pan taką sprawę, może pan uczynić że mną, co pan - Masz, cżytaj - powiedzia} Genji.o i rZucił stużącelnu Koske podniósI karikę, Był to ]ist: .-Do Dana Geniiro, PozJoli pan p,,ypo.niu" sobie. że na polów ,yb nJ NaJJEd$le udajemy sie, tak jak było u§lalone. ,1r,Jr, t€go Przyszłego miesiąca. D]atego prosżę Pana o prży- 38 słu8ę; jeślibędżie Eial pan życzenie i {,olDy c,as, pro- sre wsiap;t do meAo dońu, choćby nawet ńocą, i nie uviazat i"go za kłopot, by naprawić mój sprzęt rybAcki. którv §tał sie nie do użyi]śu. ' Iijima Heizaemon", Ko§ke byl zbity z lropu, Usazni€ obejrzal uśt,Wszyst_ ko było w pofiądku, Li6t napisany był ręką Pana, - tło i cor ] z drwiną 'apytal G€njiro, - Polrafisz ćżvtać.Drawda? List, w klorym t$łój pan zaprasza mn'e, "rrotlv noca. brm naplawił je8o sprzęt rybacki! Dzisiej- szej nocy z powodu Upału nie moglem zasnąć, więc przy- -"ił"., ł iv zacząleśpodejrzewać mnie o rózne bzdury, lżyłeśDa wsz;lkie sposoby, obr9ziłeśmnie| I co !,raz z 10- '- W§zystko, co pan raczy mówić, nie ma żadnego zna- cż€nia - odDowied;al Koske posępnie, - Gdyby nie bylo iego listu, d;$iódlbvm. że mam rację, Alc lisr j€sL więc priecratem. A o to, ktory z nas w rz€czywi§toś,i ma ra_ li".-" xlo i""t wini€n, niech pan zapyta wła§nego sumie_ ni"| rvllo" niech pan raczy nie zapominać. że jesten sługą "l,ego domu i zabicre mnie byloby krokiem po- chopnym. lkm chciałbv zabić takie nĘdzne bydlę jak ty? - z poga.dą powied;ał G€njiro, - zbiję cię do nieprzytom- no's"i to *v"u.""y, czy znajdzie się u pani Jakiśkij? - zwrócił się do o-Kuni, - proszę - odpowiedzial3 kobieta i podala mu zlamA- nv łułshiqedo. - To ;esprasiedlive. panie - powiedzial Ko§ke, - Jakże będę m-ógł służyć,jeŚli pan mnie okaleczy? -.lesri p.aejrzewasz człowi€ka, powiedz mu o tym worosr - pówiedział Genjiro, - Daj dowody, czy zaslałeś "i. " oanii o-Kuni na iednym pos}anlu? Ptzy,zedlem, bo ń."rir.ii" tu twój p;n. A ly rozzuchwalileś się, nicpo- niu!--'-Ż rozmactrem uderzyl służącego,któly krzyknął z bólu ' - ł i"an"r. mówi pan niepra$dę, zamiasl oktadać po- lulnego ;ori!o,i, niech pan się Prżystucha wlasnemu su_ 39
* Milc2l - wrzasnąl canjilo i żuciłsię na służącego. Koske żjqkierD zwalil się na ,iemię, lvymietywszy okolo tużina razów, Genjilo plzestał bić, Koskó z nienawiŚcią śpojrżalmu w twarz. Genjilo uderzył go w głowę, Bryznęta krew. - Nateźałobycię zabjć, szubrawcze - powiedzial -ale niech już tak będzie, daruję ci życie. Jeślijednak na- dat będziesz pleśćtakie rzeczy, to zabiję. A w waszym domu, pani o_Kuni, moja noga więcej nie postani€. - ńśliprżestaniesz plzychodzić, panie - zaoponowała o_Kuni - będą nas podejrżować iesżcż€ beldziej! Al€ Genjiro, zadowolony, ż€ znalazt powód, aby czmych- nąć, nie słuchat iej. Udał się do domu, plaskając bosymi slopami o kamienne plyty ścieżkiw sadzie, o_Kuni zwró- cil; siĘ do §lania]ącego siq z bólu Koskego. - Dostalo ci się? - powiedźiała, - sam jesteśsobie qinien, Trzeba było gadać takie &ecży panu sąsiadowi? cżcmu tu j€§zcże sterczysz? Wynóśsię stąd! z cał€j sily kopnęła go w biodro. Upadł, boleśnieude- rzywszy się kolanem o kamienną płytę. o_Kuni za§unęła okiennice i oddaliła się do siebie. A Koske mamrotal d,żą- cvm z€ zlościiłosem| ,,Bydlaki, byd]aki, podle psy, ugrzęźIi w swoich nikazemnych grzeszkach. pobiIi mnie. wszyslko opowiem panu, jak wróci.,. Nie, nie, łiemożna opowiedzieó tik po prostu, pan Da pewno postawi tlas twarzą w twalz, oni na usprawi;d[wienie pokażą list, a ja tylko słyszal€m ich rozmowę, innych doivodów nie mam, na domiar ten ceDiiro pochodzi z lodziny samurajów, a ja jeśtemzaled- wle-zoriioń. Pan po prostu wypqdzi mnie z domu, choćby z grzecżnościpobec §ąsiada... Ą jeśtimnie tu nie będzie, wńdy mojego pana na pewno zabiją. Trzeba działać ina- czel: c"niiró i o-Kuni zadźgaćpiką, a polem rozpruć so- bie"brzucń". oro co wymyślilwierny Koske. co będzie da- lej? Rozdział 6 Dwudziestego Trreciego cżcr!vca Hagiwara shinzabu- Io si€dżiał samotnie w dońu pogrqżony w marzeniach o panienc€ lijimie, kicdy nieoczekiwanie przybył Yallla- rnoto shijo. - Dawno nje bylem u ciebie - zaczął g]ędżić. _ Jed_ nak wciążwybierałem się z §izytą, pojmujesz chyba, \rtec siq tutaj do ciebie z Azabu jest dosyć daleko, poza tym przyznaję, nie chciało mi siq, a !a domiar zlego nastaty takie upały, żo nawet u takich konowałó$ jak ja zja1ł,ili się pacjenci. wsżystko to razem sprawiło, że dopielo dzisiaj mogł€m §ię wybraó,,. Jesteśjakby blady, widocznie nie naj_ lepiej się czujesz? - Tak, czuję się niedobrże - pos,iedział shinzabulo. -Leżq od połowy kwi€tnia. catkiem stlaciłem apetyt, plawie nic nie jadam. A z ciebie też dobre żiółko,tyle czasu nie zaglądaleś!Tak baldzo chcialem iśćdo d\a,orku Iijimy, po- dziękować, z5nieśćchoć pudetko slodyczy... AIe przecież bez ciebie nie mogłem tam iść,., - To nic rlie wiesz, źepanienka umal}a? - po§,iedżiat shijo, - Biedaczka. - Jak to umarla? - Niepotrżebnie zaprowadziłem ciq wtedy do niej, zda- je się, że zakochała się w tobie po uszy. I chyba cośńiędży wami było w jej pokoju.,. zlesztą nie sądzę, żeby było to cośpoważdego, ale więcej tam ni€ chodziłem, Uchowaj Bo- że! Niechby dowieduial się o tym jej ojciec, natychmiast zawołalby: ,,Gdzie jest ten nędzny stręczyciel shijo!" -i - łup! potoczylaby siq moja ogolona głowa. Nie, daruj. A kilh dni temu wstępuję do domu Iijimy, a pan Heizae- mon mówi, że córka jego zmarła, a w ś]ad2a nią rrmarła takźei€j służącao-Yone. zacząłem wypyiywać, co i jak, Ą|
i stopnio§,o zrozumiałefu, że panienka zgasla żmiloścjdo cj€bi€. wygląda na to, że pop€lnileś zbrodnię. Jeślimęż_ czyzna urodzit się zbyt pięknyl jcst zIoczyńcą. Tak to by_ Na, mój przyjacielu. No cóż, zmarli ni€ żyją, nic sig już .ie odstanie, Pomódt się chociaź za l.rią. Żegnaj. - Poczekaj, Shijo _ p!óbotłał zatrzymać go shinzabu- ro, ale tamt€n już ,niknął._ Poszedl... Żeby chociaż po_ §iedriał, w jakiej śWiątyniją pochowado, ale skądże, uciekl,,, To straszne! czy naprawdę ta biedna driewcżyna l'lmalta źmitóśćido mnip? Zakrqcilo mu się w glowie, prżygnębienie ogarnęló go ze zdwojoną §iląi a że byl cztowi€ki€m o dobrym sercu, żupe}nie podupadl na zdlowiu. Spędrał teraz dni całe na modlrch przed domowym oltarzem, na którym po}ożyl de- seczkq z pośmiertDymimieniem swej Ukochanej. Nadeszlo śwjętoBon'. Wieczorem po zakończenju s,szvstkich przygotowań Shinzaburo rożesłalna Werandżie matę, zapaliI wonne paleczki, ubrał siq w biale kirnono i opqdzając siq qachlarzem od komarow utks:ll smuhy q,zrok w jasncj pełni k§iężyca. Nagle za ogrodzeniem u§ly- sżałstuk 9eld, odwróciwszy §ię, ujrzał dwie kobiely, Przo- dem szla kobieta okazala, mniej {,ięce' t.zydZiestolernia, w uczesaniu marumoge, Niosla latarnię u modnym w owe czasy jedwabnym k]oszem w kształcie piwonii. w śladza nią krocuyIa mloda dżie!,czyna w s,ysokiej f.yzu.że słi mada'. Miala na §obie kimcno koloru iesiennej trawy z wżorami na dolDym skraju i rękawach, Pod nim widocz- De było spodnie kimono z czerwonego jedwabiu, ściągnię- te atlaso*,ym pasem. 1v ręce trzymala wachlarz z lakiero- saną rączką. Kobiety wylonily się z lnroku. shinzaburo wytężyl wzrok, czyźby? Prz€cież to o-Tsuyu, córka Iijimy! $lstaI i wyciągnąłszyj§, aby lepi€j przypatrzyć się dziew- crynie. Ujrża\ł,szygo, kobi€ty zatrzymaly się i ta, która szla przodem, żawolała: - czy to możliwe?l Pan Hagi\^ara? Shinzaburo także je porna}. - Pani o-Yone? Jak to? 12 _ świ€to zDirlrch. Wt E Ę, ll L*
* Nigdy bym się nie spodziewala - powiedżigla Yone. - Powiedziano nam, ż€ pan umarl, - co? - zdziwil się shinżabulo. - A mnić powiedzia- no, że to panie umarIy. - Niech pan tak nie mós,i, To żłyznak. Kto mógł na- gadać panu takich rżeczy? - Proszę wejść_ powiedział shinzaburo, _ Tam jest fuItka-,, Kiedy kobiety weszIy na §erandę, shinraburo powie- dział: - stla§znie mi w§tyd, że pań nie odwiedzilem,,, A wlaś- nie niedawno ]ń,stąpil do mnie yańamoto shijo l powiada, że obie panie uma!ły.,. - A to niegodri[,iec - za§ołala Yone. - U ngs teźbyl i oDowiadal. że nic ma już pana posród żywych, wiem, jcśl pa; czlowiekjem prosrodusznym i nietrudno pana oszukać, wydaje mi się, że wyjaśnieniejest bardzo proste, Po pań- skiej wizycie panienka myślałatylko o panu, cóż, zdatzało siq, }e się zapomniała i zacżynała mólvić o panu. Bywało, że tdkże prżv niszym panu. A llreba dodać, że pan nasz ma n3lóżnid o-Kuni, Jest to obrzvdliwa kobieta. To zapeWne jej brud;e intrygi, Aby ua jednym zamachem w§?ystkich oozbawit nadzlei * i pina, i panlcnkq - namówila shijo, ;ebv powjedział nam, żc pan umarl. a panu, że umarla ""nl"ńt", xi.av panienk3 dowiedzid]a się o pańskiej imierci. chclała nrwet wstąpić do zakonu. Z trudem ufulo mi się ią oalwieść,przekonalam ją, że mniszką można zostać * ""i",ł lr"" podŚtrzyżyn *. A tu na domiar wszystkiego oan kazal panience §,fjśćza mąż. panienka odmówila - i, nlc. potriaaa. nie pójdę za mąż, Iepiej usynów, ojcze, spadxoliercq z żoną cpośrodobcych, Tak sję uparła, że "i J.mu wsivstto stanilo do góry nogami, ojciec rozzłoś- cit sie: Zwacńalaś siq z kimśpotajemnie, powiada: ale sam -ia,i. i. o"ni"nk, jest.amiuteńka jak palec, rąbać nie _" t."", lirm" **urtko jesteśłajda,żką.w yanaga§hiEi€ trzvma't c:e nie bedi, a 7 domu wypędzq, Wiqc opuścityśmy z panienką'dom i przeprowadzilyśmy się do sansaki, Miesz- ki." t".") w neazne,i chatce: ja zljmuję się rękodziełcm il.*'os wią;,ę k"^iec ,:.on""., " panienka dni cale spędza 4ł 1 Przy wsiąFieniu do zakonu strzrżolo glowy. 45 na modlitwach, Dżisiaj z okazji świętaBon chodzilyśm),po śwjątyniachi trochę spożniłyśmysIe, - A wjęc lak się rzeczy miały: _ powiedziat shinza- buro, - A Ji także prżez $,\zystkl. lc dni modliłem się przed oltarzem z pośmiertnymimi.niem Panienki. Mogą mi panie wierżyć,,, - Dziqkuję za pamięć o niej, panie - polviedzia]a o-Yone, _ A ona o jednym tytko mówi| co tam, że prze- pędzili m.ie z domu, co mi tam, że mogą żarąbaó,-byle tylko on mnie kochał,,, Panie, czy panicnka bqdzjc mogłi przenocować dżisiaj u pnna'1 - Bardzo proszę - odpoviedział shinzaburo, - ^lclepiej byłoby, gdyby panie §eszły kućhennym §.ejściem, chodzi o to, że mie§zka u mni€ niejaki Hakuodo Yus3i, w.óźbiarz fizjonomista, \,ie]e mu zawdżięcuam, a jest lo człolvi€k wścibski,ia zaśnie chciarbym, żeby do$,iedrjał Kobiety pośtąpilyżgódnie z życzeniem shinżaburo, Prżenocolvaly u nicgo i ode§zly przed świtem.Przycho_ dzily do niego Przez 5]edem wieczoró$. z rzqdu bez 1vzględu na pogodę| w deszcz czy wiatr - nocoł,ałyu niego i od- chodzily, zanim zaczęło świtać.żakochani jakby prżylgnęli do siebie; shinżaburo zupcłnie stracił g]oi!,Q. Tymczasem Tomozo, któIy mieszkal obók w przybudólvce, słyszal co noc kobiece gło§y _ i zaniepokoi} sjq. I owej nocy dzie_ lvięinastego czerwca zakladł §ię pod drzwi domu i zajrzał do wnętrza. Okna żasłoniqtebyły moskiticrą, przez którą można byIo dojrzeć, ża na ]śniącejmacie si€dżą tuż prży sobie, bez sk!ępow5nia, jak mąż i żona, Shinżaburo i jaknś młoda kóbi€t,l pogrążoni w czulej rormowic, - A jeśliojciac wyp9dzi mnia jednak _ powiadria]3 kobieta _ cży pżyjmiesz mnie i o-Yone do siebie? - No oczywiście - odpolviedział shinzaburo. - Bqdq po plostu sżcżęśliwy,jeślitak §ię §tanie, ale jesteśprze- cieźjedyną cólką i ćhybA ni€ możemy na to ticzyć. Wiasz, czego się obawiam? Żeby nas nie loztączono, tak jak drzć_ wo Iąbie §ię n§ pól, - A ja wiem na pewno, że nie mgm i,}ie będę miała męża oprócz cjebie - powiedżiata kobieta. - Niech ojcjec dówie się o tym, niech mnie zabije, ja kocham tytko ćic_ bie, I niech ci nie przyjdzie do głowy polzucić mnie!
Przy tych §łowa"h przyluli]a się do lego kolan. czule zallądając mu §] oczy. z Jei ls,arzy bila bezgraniczna mF łose,,,có za azlwna kobieta _ pomyślałTomozo. - To, co mówi, jest szlachetne.., Trzeba jej się pżyjrueć".cicho od- sunąłskrai ,noskitiery i z prr€rażeniem odskoćzył, _ Zie;a! zlawa! _ wvmamrolJl zzi€lenialy ze stra- chu, Nrczym lunatyk pnt,Ćgi po po-oc do wróżbity Hakuo- do Yusaia. Rozdział 7 ,, Dowiedżia_ws7y §ię o nikcżemnym spisku o_Xuni i Cen_ Koske Pomyślałw 8łqDi serca: ,.Nie, tak byi n,e moźel_ cudzołożników trzeba będ7i€ zabić, riie ma i;-ne8o wyJścia. I niech nawet 23inę, ale nie odeide żtepo o^omu, bo.8otowi zgubiĆ mego pana... Powziąwvy to p-o- slanowreDle, poszedl do czeladnej i udając Chorego nie vy-chodal że sweEo pokojku. ^ ,Ran}iem , w!ócjl ze służbypan liJjma. Bylo 8otq-o,o-Kuni położywszyst(, obok nie8o. n,civm orid* ni .ita_ !żu, zacżęłachlodzić 8o wachlarżem, _ cies,§ sję, że widzę mego pana w doblym żdrowlu -powi€dziala. _ Przez caly czas obawialan siq. żeby nie poczul się pan żl€ od tego upalu, - czy.ktośprryszedł podczas mojej nieobecności' _ - czska pan Aikawa - odpowieduiaIa o_Kuni. * Po- wiada, ż€ chciałby §iq z panem widzieó. - Aikawa shin8obei? Pewnie znowu będzie pro§i! abym mu doradzit l€karza, To taki zabawny staruszek.,. No c;ż,, popro9 go,,. Al€ stary Aikawa, nie crekając na zaproszenia, wchodzil ]uz bezceremoniaInie do pokoju, _,,.- Prżeprasam za najście - zswoła}. - Widżę. ż€ pln Iijima :aczyl już wIócić, Mam nadzieję, ź€ rtobne się pan czuje? zechce mi pan wielkodusżnie wybaczyć, ze zupein]e przesralem D}vać u pana, wciążpan na sluzbie, dżtlń w oaen pr.cuJ€ pan nie7mordowanie. navel w taki upal! - Ten^uŁa! jest okropny - zgodził §ię lijima, _ bzy panienka o-Toku czuie się lepiej? - córka wciążj€szcze chora - powiedzia| Aikas,a i westchną}, _ Tak siq o nią niepokoilem: żadne lekcl" n
§tso nic DomJAa, \§li(nip w tei cprJ!t;r przys,edłem do "".".,, iillz "";]I Och. pani o-Kuni. oslalnim razcm 1ak I-"""r"l. "_';.il" mnie pani, tak wspanja]e! sćrdecznic j,;ik;j".- Ń'";", p3ni ni; podzjqkowalem,, Hm", E-ee", TJk, upal! okropny upa--- -ii""r, p"i iro"r"i, - porad7ił lijima, - Ochlonie Dan. to ooc?uje pan powiew wjatru, "' '-' Pi,".,Ćałl,*d" prna z pe*na prośbą,panio lijima - powiedlial Aikawa. - Bardzo prna proszę o wJrozum,r- - co to za prośba? i"*u" i," i."O" w obe,nościpani O-Kuni", l sluż- b" j..;-i;i;:] Ć;y nie moglibyśmy poro7mawiać w czlcry ""l nL.,"no ol". .ożcmy,,, Wyjdźcie §s,yscy i nie wcho- ł'_"': , "ir.",.i iiińa,"_ Sńtram plna - z§rócil siq '" -Ti.'," liiima - posiedzial Aikawa, - Prryszedlem * **"" i","t "i"*gJlną proilą, Ctrodzi o chorobę mojej ;;.ii:;i;;;;-;ila;mo, crroruie.od dawna, Robiłem ],;"-.;",;'""' ." móiei mocv. ale nic nie pomagało, Nie wia- ;;;." bil. ." """"'r,-"i., Wrcszcie wczoraj wieczo,em ,-vzn"ń mi ,iq. Nagadałem j€j do sIuchu: czemus pllĘu- i;"i';,ii";i;,' i"*i"'a,*, bezwstydne stworzenie, gdz:c ::.]:, ";";;;;; jta olca? wie pan, że mając siedem lat 7.l- llii ii""'ili',i,,,,"ii"'ma o.Lmnascie; można po§iedzi€ć, il,Hń;;ł"m j.-",, ńqską ręką, dlatego jest taka na- -';.;:;;il; ii:ęcia'nie ma, kropla.w kroplq podobna ;;'!1;" ;ói;c; ;i"",., ploszq cię, panie lijima, nie dr$ lj z teso. co powiedzia}em, nie pogardzaIn5m"" : więl na co choruje córka? - r'-k -"" oan zauważyć, 10 mója jedyna córk3, m]- ,",; i.1'",;:'# ;i;ói;;;;;ij;ę do riońu zięcia i pn".ld, ;'"l, ;'. il;ńk ", modl,,ień się, " j :I""'J:,-iii:"il,l";_,^. _l^ -l-"t"_ rlk bardzo §ierzący, a :i:'J;'" il';i#; i*Ji, "r,*i,i'",",v iuż iaslem, inna ]',]J,i"] ,J * i".;" ii" .i"ir t" ""k"d,i,",d:""Jl",,kjlj:l":5 ; Dróżno, A wczomj wieczorem pow]a i'l"liiiiń"-"ł".: i powied7iala mi cośt"kipgo, ża pr7ez :,X;i'j:'fi;;ii;p;;ejrć, pralvdziwa idiotkfl, wdrla c,q ;;;;",;;" l"an"l nimi nie pogardzać| 48 - l na co zacborowżla? - A ja zamart§dał€]rn §ię, nie miAłefin pojęcia, jak ją le@yć, spra§zalem różnych lekarzy, ale §kąd, rnarn wie- dzieć? Przed ]t}.rn nie żbawią ani bogowie, ai,i Budda. Dla- czegoś,powiadam, od mzu łiepowiedżiala! * więc oo §ię w końcu dkaralo? - Nie \łiein po pno§tu, jak to po\ł]iedzieć, Nie bedZie pan się śmiał? - Nie rouumi€m - wyalrał lijima. - o co chodżi? - Pr3§.dę mówiąc, ćhodzi o pańś]