William Butler Yeats
Hanrahan Rudy i inne
opowiadania
Mythologies
Tłumaczyła Jadwiga Piątkowska
OPOWIEŚCI O HANRAHANIE RUDYM
1897
poprawione w 1907 r. z pomocą Lady Gregory
Hanrahan Rudy
Hanrahan, nauczyciel wiejski, rosły, silny, rudowłosy
młodzieniec, wszedł do stodoły, gdzie w wigilię Samhain
siedziało paru mężczyzn ze wsi. Była to niegdyś chata
mieszkalna, a gdy właściciel wybudował sobie lepszą,
połączył dwie izby i przeznaczył do przechowywania
rozmaitych rzeczy. Na starym kominku płonął ogień,
łojowe świece wetknięto w butelki, a na deskach,
położonych na dwóch beczkach na kształt stołu, stała
czarna flasza mieszcząca kwartę. Niemal wszyscy
mężczyźni siedzieli wokół ognia, a jeden śpiewał długą
zawiłą pieśń o człowieku z Munster i człowieku z
Connacht, którzy wiedli spór o swe krainy.
Hanrahan podszedł do gospodarza i rzekł:
– Otrzymałem wieść od ciebie.
Powiedziawszy to urwał, gdyż stary człowiek z gór,
w koszuli i spodniach z nie bielonego barchanu, który
siedział samotnie nie opodal drzwi, przyglądał mu się,
obracając w dłoniach starą talię kart i mamrocząc.
– Nie zwracaj na niego uwagi – rzekł gospodarz – to
jedynie obcy, który przyszedł przed chwilą, a
zaprosiliśmy go, gdyż to wieczór Samhain; sądzę jednak,
że jest niespełna rozumu. Posłuchaj, a usłyszysz, co
mówi.
Poczęli więc słuchać i usłyszeli mamrotanie starca
odwracającego karty: „Wino i Dzwonki, Odwaga i Moc;
Żołądź i Czerwień, Wiedza i Rozkosz”.
– Gada tak już od godziny – rzekł gospodarz, a
Hanrahan odwrócił oczy od starego, jak gdyby nie chciał
nań patrzeć.
– Otrzymałem wieść od ciebie – rzekł ponownie
Hanrahan. – Powtórzył mi posłaniec: „Jest w stodole wraz
z trzema krewniakami z Kilchriest, a jest też z nimi paru
sąsiadów”.
– Oto mój krewniak, który pragnie cię widzieć –
rzekł gospodarz i przywoławszy młodzieńca w sukiennej
kapocie, słuchającego pieśni, powiedział: – Oto Rudy
Hanrahan, dla którego masz zlecenie.
– Zaiste, miłe to zlecenie – powiedział młodzieniec –
gdyż przesyła je twoja miła, Mary Lavelle.
– Jak otrzymałeś zlecenie od niej i skąd ją znasz?
– Nie znam jej w rzeczy samej, lecz byłem wczoraj w
Loughrea, a jej sąsiad, z którym trochę handluję,
powiadał, że prosiła go, by cię powiadomił, gdy spotka
kogo z tych Stron na jarmarku, o śmierci jej matki, a jeśli
chcesz ożenić się z nią, gotowa jest dotrzymać ci słowa.
– Dalibóg, pójdę do niej – rzekł Hanrahan.
– A prosiła także, byś nie zwlekał, gdyż jeśli nie
będzie miała męża w domu przed upływem miesiąca,
może się przydarzyć, że jej skrawek ziemi oddadzą komu
innemu.
Usłyszawszy to, Hanrahan podniósł się z ławy, na
której siedział.
– Dalibóg, nie będę zwlekał – rzekł – księżyc jest w
pełni i jeśli dojdę dziś w nocy do Kilchriest, będę u niej
jutro przed zachodem słońca.
Gdy posłyszeli to inni, śmiać się poczęli z niego, że
tak mu spieszno do miłej, a jeden zapytał, czy zamierza
porzucić szkołę w starym wapienniku, gdzie tak dobrze
nauczał dzieci. Lecz odrzekł mu Hanrahan, że dzieci
pewnie się ucieszą, gdy rano nie znajdą tam nikogo, kto
by je zapędził do roboty; co się zaś tyczy szkoły, może ją
założyć znów gdziekolwiek, gdyż ma niewielki kałamarz
zawieszony na łańcuszku u szyi, a dużego Wergilego i
abecadło za pazuchą.
Kilku wieśniaków poprosiło go, by wypił z nimi
szklaneczkę przed odejściem, a młodzieniec pewien
chwycił go za połę mówiąc, że nie odejdzie, póki nie
zaśpiewa im pieśni, jaką ułożył na cześć Wenus i Mary
Lavelle. Wychylił więc szklaneczkę whisky, lecz rzekł, iż
nie pozostanie dłużej, gdyż chce czym prędzej wyruszyć
w drogę.
– Czasu jest dość, Hanrahanie Rudy – rzekł
gospodarz. – Będziesz miał dość czasu, by wyrzec się
zabawy, gdy będziesz po ślubie, a być może nieprędko
zobaczymy cię znowu.
– Nie zostanę z wami – rzekł Hanrahan – myśl moja
byłaby daleko stąd, biegnąc ku niewieście, która po mnie
posłała, a oto siedzi samotna i czeka mego przybycia.
Kilku innych otoczyło go, napierając, by ich nie
opuszczał przed końcem nocy, gdyż był tak miłym
kompanem i znał tyle pieśni i wszelkiego rodzaju sztuk i
żartów, lecz wymówił się im i odepchnąwszy ich, ruszył
ku drzwiom. Ledwie jednak postawił nogę na progu,
podniósł się stary przybysz i położywszy na dłoni
Hanrahana rękę chudą i wyschłą niby szpon ptasi, rzekł:
– Być to nie może Hanrahan, człek uczony i wielki
pieśniarz, jeśli chce porzucić kompanię w wieczór
Samhain, Zostań więc i zagraj ze mną; mam tu stare
karty, co mi niejedną noc służyły, a choć są już
zniszczone, stracono dzięki nim lub wygrano wiele
bogactw tego świata.
– Niewiele bogactw tego świata zostało przy was,
dziadku – rzekł jeden z młodych spoglądając na bose nogi
starego, a wszyscy wybuchnęli śmiechem. Jeden
Hanrahan nie roześmiał się, lecz siadł spokojnie, bez
słowa. Wówczas jeden z mężczyzn powiedział:
– Tak więc zostaniesz z nami, Hanrahanie.
Na to starzec odparł:
– Zaiste zostanie, czyż nie słyszeliście, gdy go
prosiłem?
Spojrzeli wszyscy na starca, jak gdyby dziwiąc się,
skąd tu przybył.
– Z daleka przyszedłem – rzekł. – Przemierzyłem
Francję, i Hiszpanię, i Lough Greine o tajemnym ujściu, a
nikt nie odmówił mi niczego.
Zamilkł później, a że nikt nie miał ochoty go
wypytywać, zaczęli grę. Sześciu grało przy stole, a
pozostali przyglądali im się z tyłu. Zagrali dwa lub trzy
razy bez pieniędzy, po czym starzec wyciągnął z kieszeni
czteropensową monetę, gładką i cienką od starości,
wzywając pozostałych, by także coś dołożyli od siebie.
Wszyscy położyli więc coś niecoś na stole, a choć było
tego niewiele, wydawało się sporo, gdy przesuwali
pieniądze jeden ku drugiemu, gdy najpierw jeden
wygrywał, a później jego sąsiad. Czasem szczęście
odwracało się od gracza i tracił wszystko, a wówczas ten
lub ów pożyczał mu nieco, a on oddawał z wygranej,
gdyż ani dobra, ani zła karta nie trzymała się długo
nikogo.
Raz Hanrahan rzekł jak człowiek we śnie:
– Czas mi już odejść.
Lecz właśnie wówczas dostał dobrą kartę, więc
zagrał ją, a pieniądze zaczęły doń przechodzić. Raz
wspomniał Mary Lavelle i westchnął; wówczas opuściło
go szczęście, więc zapomniał o niej znowu.
Wreszcie szczęście uśmiechnęło się do starego i
zostało przy nim, a wszystko, co mieli, spłynęło doń, on
zaś zaczął chichotać i przyśpiewywać sobie: „Wino i
Dzwonki, Odwaga i Moc”, bez końca, jak gdyby był to
urywek pieśni.
Po chwili każdy, kto spojrzałby na owych łudzi, na
ich ciała kołyszące się miarowo i oczy utkwione w
dłoniach starego, pomyślałby, że musieli wypić lub
postawili na karty cały majątek, jaki posiadali; nie było
tak jednak, gdyż kwarciana flasza, nie tknięta od początku
gry, była jeszcze niemal pełna, a wszystko, o co grali,
składało się jedynie z paru sześciopensówek i szylingów,
z dodatkiem garści miedziaków.
– Dobrzy z was kompani do wygranej i do przegranej
– rzekł starzec – sercem gracie.
Począł przerzucać i mieszać karty, szybko i żwawo,
aż wreszcie nie można było ich dojrzeć, a wydawało się,
że czyni ogniste kręgi w powietrzu, podobnie jak
wyrostek kręcący zapalonym kijem; później zdało im się,
że w całej izbie nastał mrok, i niczego nie mogli dojrzeć,
prócz jego dłoni i kart.
W tejże chwili zając wyskoczył spomiędzy jego
dłoni, a nikt nie wiedział, czy to jedna z kart obrała ów
kształt, czy też uczynił go z niczego w rękach, lecz oto
biegł po podłodze stodoły, równie chyży jak każdy żywy
zając.
Niektórzy wpatrywali się w gająca, lecz większość
miała oczy utkwione w starego, a wnet ogar wyskoczył
spomiędzy jego rąk, jak przedtem zając, a później drugi
ogar, i jeszcze jeden, aż wreszcie cała ich sfora gnała za
zającem wokół stodoły.
Wszyscy gracze powstali, obróceni plecami do stołu,
cofając się przed ogarami, na pół ogłuszeni głośnym
ujadaniem; lecz choć ogary były rącze, nie mogły
doścignąć zająca, który mknął w kółko. Wreszcie wydało
się, jak gdyby podmuch wiatru wyważył drzwi stodoły,
zając skręcił i przeskoczywszy stół, na którym przedtem
grali, wypadł przez drzwi i popędził w noc, a ogary za
nim, ponad stołem i przez drzwi.
Wówczas starzec zawołał: „Za ogarami, za ogarami,
wspaniałe polowanie zobaczycie tej nocy”, i sam wypadł
za nimi. Lecz choć lubili polować na zające i chętni byli
do zabawy, nie mieli odwagi wyjść w noc, tak więc
jedynie Hanrahan powstał i rzekł:
– Ja pójdę, ja pójdę za nimi.
– Lepiej pozostań tu, Hanrahanie – rzekł młodzieniec
stojący tuż obok – gdyż możesz narazić się na wielkie
niebezpieczeństwo.
Lecz Hanrahan odparł:
– To będzie uczciwa gra, to będzie uczciwa gra – po
czym wytoczył się za próg jak człowiek we śnie, a drzwi
zamknęły się za nim.
Wierzył, że widzi starca przed sobą, choć był to tylko
jego własny cień, który przy pełni księżyca wyrastał
przed nim na drodze. Słyszał jednak granie ogarów w
pogoni za zającem na rozległych zielonych polach
Granagh, więc podążył szybko za nimi, gdyż nic nie
mogło go powstrzymać. Po pewnym czasie dotarł do
mniejszych pól, otoczonych niskimi murkami z luźno
ułożonych kamieni, a przechodząc, strącił ich kilka, lecz
nie przystanął, by je na powrót ułożyć; gdy zaś mijał
miejsce, gdzie rzeka wpada pod ziemię w Ballylee,
usłyszał ogary przed sobą w górze nurtu. Wkrótce biec
było trudniej, podążał bowiem pod górę, a gdy chmury
zakryły księżyc, z trudnością dostrzegał drogę. Raz
zboczył ze ścieżki, by iść na przełaj, lecz stopa osunęła
mu się w bagnisko, więc musiał zawrócić. Nie wiedział,
jak długo szedł, ani jaką drogą, lecz wreszcie znalazł się
na nagim szczycie, gdzie naokół rósł jedynie dziki wrzos,
a nie słyszał już ni ogarów, ni żadnego innego dźwięku.
Ujadanie nadbiegło jednak znowu, najpierw z daleka,
później z pobliża, a gdy zbliżyło się, urosło nagle w
powietrzu, a odgłosy polowania rozległy się ponad jego
głową, by potem odpłynąć ku północy, aż wreszcie
przestał słyszeć cokolwiek.
– To nieuczciwie – powiedział – to nieuczciwie.
Nie mógł już iść dalej, więc usiadł na wrzosie w
miejscu, gdzie stał, w samym sercu Slieve Echtge, gdyż
długa wędrówka pozbawiła go sił.
Po chwili dostrzegł drzwi w pobliżu i światło za
nimi, więc zdziwił się, że nie ujrzał ich wcześniej, choć
były tak blisko. Dźwignął się mimo znużenia i
przekroczył próg, a choć na zewnątrz była noc, we
wnętrzu napotkał dzień biały. Zaraz też ujrzał starca
zbierającego tymianek i żółte kosaćce, a wydawało się, że
były w nich wszystkie słodkie wonie lata. Starzec rzekł:
– Długo wędrowałeś ku nam, Hanrahanie, uczony
człeku i wielki pieśniarzu.
I zawiódł go do wielkiego jaśniejącego domostwa,
gdzie były wszystkie wspaniałe rzeczy, o jakich Hanrahan
kiedykolwiek słyszał, i wszystkie barwy, jakie dotąd
widział. W jednym krańcu znajdowało się podwyższenie,
a na nim w wysokim krześle siedziała najpiękniejsza w
świecie niewiasta, o pociągłej bladej twarzy otoczonej
kwiatami, a wydawała się znużona, jak ktoś, kto długo
czekał. Na stopniu poniżej krzesła siedziały cztery siwe
staruchy, z których jedna dzierżyła na podołku ogromny
kocioł; inna trzymała na kolanach wielki głaz, a choć był
ciężki, wydawał się jej lekki; inna miała długą włócznię
uczynioną z zaostrzonego drzewa; a ostatnia dzierżyła
miecz bez pochwy.
Hanrahan stał długo spoglądając na nie, lecz żadna
nie przemówiła doń słowem ani spojrzała na niego.
Pragnął zapytać, kim jest owa niewiasta w krześle,
podobna królowej, i na co czeka; lecz choć język miał
obrotny i nie lękał się nikogo, nie odważył się przemówić
do tak pięknej niewiasty, w tak wspaniałym miejscu.
Później pragnął zapytać o cztery przedmioty, które siwe
staruchy dzierżyły niby skarb największy, lecz nie umiał
znaleźć godziwych słów.
Wówczas powstała pierwsza starucha, dzierżąc
kocioł W dłoniach, i rzekła: „Rozkosz”, a Hanrahan nie
wyrzekł słowa. Powstała druga starucha z głazem w
dłoniach i rzekła: „Moc”; powstała trzecia starucha z
włócznią w dłoni i rzekła: „Odwaga”; wreszcie powstała
ostatnia z mieczem w ręku i rzekła: „Wiedza”. Każda,
przemówiwszy, czekała chwilę, jak gdyby Hanrahan miał
zadać jej pytanie, lecz nie rzekł nic. Wówczas cztery
staruchy wyszły za próg, unosząc z sobą cztery skarby, a
odchodząc jedna rzekła: „Nie ma on dla nas żadnego
życzenia”; a inna: „Jest slaby, jest słaby”; jeszcze inna:
„Lęka się”; a ostatnia rzekła: „Opuściły go zmysły”.
Później zaś rzekły razem:
– Echtge, córka Srebrnej Ręki, musi pozostać we
śnie. Szkoda to, wielka szkoda.
Wówczas niewiasta podobna królowej westchnęła ze
smutkiem, a Hanrahanowi wydało się, że w westchnieniu
owym był głos ukrytych strumieni; a choćby miejsce, w
którym się znajdował, było dziesięćkroć wspanialsze i
dziesięćkroć bardziej świetliste, nie mógłby się oprzeć
senności, która go ogarnęła. Zatoczył się jak pijany i
zwalił na ziemię tam, gdzie stał.
Gdy Hanrahan się ocknął, słońce świeciło mu w
twarz, lecz biały szron pokrywał trawę dokoła, a na
brzegach strumienia, płynącego dalej przez Doire-caol i
Drim-na-rod, widniał lód. Poznał z kształtu wzgórz i z
lśnienia Lough Greine w oddali, że znajduje się na
jednym z wzgórz Slieve Echtge, lecz nie był pewien, jak
się tam dostał; utracił bowiem świadomość wszystkiego,
co wydarzyło się w stodole i podczas wędrówki, czuł
jedynie znużenie stóp i sztywność w kościach.
Zdarzyło się w rok później, gdy paru mężczyzn ze
wsi Cappaghtagle siedziało wokół ognia w przydrożnej
chacie, że Hanrahan, wielce wychudły teraz i
wyniszczony, z włosem długim i zmierzwionym, zbliżył
się do uchylonych drzwi i poprosił, by zezwolono mu
wejść i odpocząć; oni zaś zaprosili go, gdyż był to
wieczór Samhain. Zasiadł więc z nimi, a oni podali mu
kubek whisky z flaszy mieszczącej kwartę; spostrzegłszy
mały kałamarz zawieszony u szyi, poznali, że jest
uczonym, i poprosili go o opowieści o Grekach.
Hanrahan wydostał Wergilego z obszernej kieszeni
kapoty, lecz okładki bardzo poczerniały i nabrzmiały od
wilgoci, a karty, w miejscu gdzie je otworzył, bardzo były
pożółkłe; nie wydawało się to jednak znaczyć wiele, gdyż
spoglądał na nie jak człowiek, co się nigdy czytać nie
uczył. Wówczas chłopak jakiś począł drwić z niego,
pytając, czemu nosi z sobą tak ciężką księgę, jeśli czytać
nie umie.
Wzburzyły te słowa Hanrahana, włożył więc
Wergilego na powrót do kieszeni, po czym zapytał, czy
nie mają talii kart, gdyż karty lepsze są niż książki. Gdy
wydostali karty, wziął je i począł mieszać, a gdy to czynił,
wydało się, że zaczyna powracać mu pamięć. Uniósł dłoń
do twarzy jak ktoś, kto usiłuje sobie coś przypomnieć, a
później zapytał:
– Czy byłem już tu kiedyś? Gdzież to byłem w
podobną noc?
Potem powstał nagle i upuściwszy karty na podłogę
spytał:
– Któż to przyniósł mi wieść od Mary Lavelle?
– Nigdyśmy cię przedtem nie widzieli i nigdyśmy nie
słyszeli o Mary Lavelle – rzekł gospodarz. – Kim ona jest
i o czym to mówisz?
– Działo się to właśnie przed rokiem, byłem w
stodole, mężczyźni grali w karty, pieniądze leżały na
stole, przesuwali je jeden ku drugiemu to tu, to tam.
Otrzymałem wieść i gotowałem się do odejścia, by
odszukać Mary Lavelle, moją miłą, która mnie wzywała.
– I wykrzyknął Hanrahan donośnie: – Gdzież byłem od
tego czasu? Gdzie byłem przez cały rok?
– Trudno rzec, gdzie mogłeś przebywać w tym czasie
– powiedział najstarszy z mężczyzn – lub w jakiej stronie
świata wędrowałeś. Masz pewnie na stopach pył wielu
dróg, wielu bowiem podobnie wędruje i zapomina – dodał
– gdy raz spocznie na nich ręka.
– To prawda – rzekł inny. – Znałem kobietę, która
wędrowała tak przez lat siedem; powróciła później i
opowiadała przyjaciołom, że często chętnie jadła
pożywienie wyłożone w świńskich korytach. Najlepiej by
ci było pójść teraz do księdza – dodał – niechaj zdejmie z
ciebie, cokolwiek na ciebie nałożono.
– Do mojej miłej pójdę, do Mary Lavelle – rzekł
Hanrahan – zbyt długo zwlekałem. Skądże mogę
wiedzieć, co mogło się jej przydarzyć przez ów rok?
Zbierał się więc do wyjścia, lecz doradzali mu
wszyscy, by pozostał tu przez noc i nabrał sił przed
podróżą. Potrzebował ich zaiste, gdyż słaby był bardzo, a
gdy położyli przed nim pożywienie, jadł jak człowiek,
który nigdy dotąd nie widział jadła. Jeden z nich
powiedział:
– Je, jak gdyby przyszedł prosto z łąk, gdzie nawet
trawa nie rośnie.
Hanrahan wyruszył o brzasku dnia, a czas mu się
dłużył, nim przybył do domu Mary Lavelle. Lecz gdy tam
dotarł, zastał drzwi wyłamane, strzechę sypiącą się z
dachu i ani żywej duszy dokoła. Gdy spytał sąsiadów, co
się z nią stało, mogli mu rzec jedynie, że wypędzono ją z
domu, poślubiła jakiegoś wyrobnika i wyjechała z nim
szukać pracy w Londynie czy Liverpoolu, czy też w
innym dużym mieście. Nigdy nie dowiedział się, czy
wiodło się jej tam gorzej, czy lepiej, nigdy bowiem nie
zobaczył jej już ni o niej usłyszał.
Splatanie powroza
Pewnego razu, gdy Hanrahan wędrował o schyłku
dnia drogą w pobliżu Kinvara, dobiegł go dźwięk
skrzypiec z chaty na poboczu. Skierował się ku niej
ścieżką, gdyż nie miał zwyczaju omijania miejsc z
muzyką, tańcami, lub dobrą kompanią. Gospodarz stał w
progu, a poznawszy przybliżającego się Hanrahana, rzekł:
– Witaj, Hanrahanie, nie bywałeś u nas przez długi
czas.
Lecz gospodyni podeszła do drzwi i powiedziała do
męża:
– Wolałabym, by Hanrahan nie zachodził do nas
dzisiaj, gdyż nie cieszy się dobrą sławą wśród księży ni
wśród szanujących się kobiet. A nie zdziwiłoby mnie,
sądząc z jego chodu, że podpił już nieco.
Gospodarz rzekł jednak:
– Nigdy nie odprawię od mych drzwi Hanrahana
poety – po czym poprosił go, by wszedł.
Wielu sąsiadów zgromadziło się w chacie, a
niektórzy pamiętali Hanrahana; lecz malcy siedzący po
kątach słyszeli o nim jedynie, powstali więc teraz, by mu
się przyjrzeć, a jeden zapytał:
– Czy to nie ten Hanrahan, co miał szkołę, a którego
One uprowadziły?
Matka zatkała mu usta ręką, kazała być cicho i nie
mówić podobnych rzeczy.
– Hanrahan wnet się gniewa – rzekła – słysząc, gdy
ktoś o tym opowiada lub go wypytuje.
Ktoś zawołał prosząc o piosenkę, lecz gospodarz
odrzekł, że nie czas prosić o piosenkę, nim gość nie
odpoczął; po czym podał mu kubek whisky, a Hanrahan
podziękował i życząc mu zdrowia, wypróżnił go do dna.
Skrzypek stroił już skrzypce do następnego tańca, a
gospodarz powiedział młodym, że poznają, co to taniec,
gdy zobaczą, jak tańczy Hanrahan, gdyż nikt tu mu nie
sprosta. Hanrahan rzekł jednak, iż nie zatańczy, gdyż
lepsze ma teraz zajęcie dla swych nóg, wędrując przez
cztery prowincje Irlandii. Gdy to rzekł, przez uchylone
drzwi weszła Oona, córka gospodarzy, niosąc kilka
kawałków torfu z Connemara. Rzuciła je na palenisko, a
płomień wzbił się oświetlając jej urodziwą i uśmiechniętą
twarz; zaraz też powstało dwóch lub trzech młodych, by
poprosić ją do tańca. Lecz Hanrahan przeszedł izbę i
odepchnąwszy tamtych rzekł, iż musi ona z nim
zatańczyć, długo bowiem wędrował, nim przyszedł do
niej. Pewnie też szepnął jej jakieś grzeczne słówko do
ucha, gdyż nie sprzeciwiła się, a wystąpiła z nim razem, z
lekko zarumienionymi policzkami. Stanęły inne pary, lecz
gdy taniec miał się rozpocząć, Hanrahan zerknął
przypadkiem w dół i zauważył swe buty, zniszczone i
podarte, i wyglądające z nich postrzępione szare skarpety;
powiedział więc ze złością, że podłoga jest zła. a muzyka
nieszczególna, po czym usiadł w ciemnym kącie nie
opodal paleniska. A dziewczyna usiadła tam przy nim.
Taniec trwał, a gdy jeden się skończył, zawołano o
następny, więc przez czas jakiś nikt nie zwracał uwagi na
Oonę i Rudego Hanrahana w kącie. Matka jednak poczęła
się niepokoić, więc zawołała na Oonę, by przyszła i
pomogła jej nakryć do stołu w alkowie. Lecz Oona, która
nigdy przedtem jej nie odmówiła, odrzekła, że zaraz
przyjdzie, ale jeszcze nie teraz, gdyż słucha, co Hanrahan
mówi jej do ucha. Wzmogło to niepokój matki, która
poczęła się ku nim przybliżać, udając, że dokłada do
ognia lub omiata palenisko, by przysłuchać się temu, co
poeta prawi jej dziecku. Raz dosłyszała, jak opowiadał o
Deirdre o białych dłoniach i o tym, jak przywiodła do
śmierci synów Usny; i o tym, że rumieniec na jej
policzkach nie był tak czerwony jak krew synów
królewskich przelana dla niej, i o tym, że nigdy nie
zapomniała o swych cierpieniach; mówił też, że być może
przez pamięć o niej krzyk siewki nad trzęsawiskiem
brzmi w uchu poetów tak żałośnie jak lament
młodzieńców nad zmarłym towarzyszem. Mówił także, iż
nie pamiętano by o niej, gdyby poeci nie opiewali jej
urody w pieśniach. Innym razem nie zdołała dobrze pojąć,
co mówił, lecz z tego, co dosłyszała, wydało jej się, że to
poezja, choć nie rymowana, a mówił tak:
– Słońce i księżyc to mężczyzna i dziewczyna, moje
życie i twoje życie, a wędrują bez końca po niebiosach,
jak gdyby pod jedną opończą. Bóg stworzył ich dla siebie.
Stworzył On twoje życie i moje życie przed początkiem
świata i On to sprawił, że mogą iść przez świat, wzdłuż i
wszerz, jak para najlepszych tancerzy, którzy nadal tańczą
wokół długiej stodoły, roześmiani i pełni sił, podczas gdy
inni wspierają się znużeni o ściany.
Kobieta poszła wtedy do męża, który grał w karty,
lecz nie chciał jej słuchać, więc zwróciła się ku sąsiadce
powiadając:
– Czy nie ma sposobu, by ich rozłączyć?
A nie czekając odpowiedzi, powiedziała do kilku
młodych rozmawiających w pobliżu:
– Cóż z was za pożytek, jeśli nie możecie nakłonić
najlepszej dziewczyny w całej izbie, by tańczyła z wami?
Ruszajcie wszyscy, a zobaczymy, czy potraficie ją
odciągnąć od gadania poety.
Oona jednak nie chciała ich słuchać, machnęła
jedynie ręką, jakby chcąc się ich pozbyć. Zawołali więc
do Hanrahana mówiąc, żeby albo sam zatańczył z
dziewczyną, albo pozwolił jednemu z nich zatańczyć.
Usłyszawszy to, Hanrahan rzekł:
– Tak będzie, zatańczę z nią; nikt inny tylko ja z nią
zatańczę.
Powstał wraz z nią i powiódł ją za rękę; rozdrażniło
to niektórych wśród młodzieży, a inni zaczęli drwić z jego
postrzępionej kapoty i podartych butów. Nie zwracał
jednak na to uwagi, podobnie jak Oona, lecz spoglądali na
siebie, jakby cały świat należał tylko do nich. Inna para,
która siedziała dotąd objąwszy się ramionami, wystąpiła
wnet do tańca, trzymając się za ręce i poruszając w takt
muzyki. Hanrahan odwrócił się do nich tyłem, jakby w
złości i zamiast tańczyć począł śpiewać, a śpiewając
trzymał jej rękę; głos jego spotężniał, a wtedy ustały
drwiny chłopaków, umilkły skrzypce i niczego słychać
nie było prócz jego głosu, mającego w sobie świst wiatru.
Śpiewał pieśń, którą usłyszał lub ułożył ongi podczas
wędrówek wokół Slieve Echtge, a słowa, gdyby je
przełożyć, brzmiały:
Kościsty palec Śmierci
Nigdy tu nie zagości
W tej czarownej krainie
Skłonionej ku miłości;
Kwiat wieczny na gałęziach
I owoce przyjemne,
A nurtem rzek przepływa
Piwo jasne i ciemne.
Staruszek gra na kobzie;
Gdzie las srebrny i złoty,
Modrookie królowe
Tańczą pełne ochoty.
[tłum. M. Słomczyński ]
Gdy to śpiewał, Oona przysunęła się ku niemu, lica
jej zbladły, oczy nie były już niebieskie, lecz szare od
wezbranych łez, a każdy, kto na nią spojrzał, pomyślałby,
że gotowa była podążyć za nim przez świat cały, od
wschodu do zachodu.
Wtem jeden z chłopaków zawołał:
– Gdzież jest ta kraina, o której śpiewa? Miej się na
baczności, Oono, to bardzo daleko, możesz się dobrze
nachodzić, nim ją znajdziesz.
Inny zaś powiedział:
– Nie do Krainy Młodości z nim pójdziesz, lecz na
trzęsawiska Mayo.
Wówczas Oona spojrzała na Hanrahana, jak gdyby
chciała go zapytać, lecz on uniósł jej dłoń w swej dłoni i
zawołał na poły krzycząc, na poły śpiewając:
– Bardzo blisko nas jest ta kraina, jest wokół nas; być
może na nagim wierzchołku pagórka albo w gęstwinie
leśnej. – Powtórzył bardzo głośno i wyraźnie: – W
gęstwinie leśnej; o, śmierć nas nigdy nie znajdzie w
gęstwinie leśnej. Czy pójdziesz tam ze mną, Oono?
Gdy to mówił, obie stare kobiety wyszły za drzwi, a
matka Oony płacząc powiedziała:
– Rzucił urok na Oonę. Czyż nie możemy nakłonić
mężczyzn, by wypędzili go z domu?
– Tego właśnie uczynić nie można – odrzekła tamta –
jest on przecie pieśniarzem gaelickim, a wiesz dobrze, że
jeśli wypędzisz gaelickiego pieśniarza z domu, rzuci on
na ciebie klątwą, którą gwarzy zboże w polu i odbierze
mleko krowom, choćby miała przez siedem lat wisieć w
powietrzu.
– Boże dopomóż! – rzekła matka. – Czemuż go
wpuściłam do domu, choć tak złą cieszy się sławą!
– Nie byłoby szkody, gdybyś go nie wpuściła do
środka, lecz wielce byś sobie mogła zaszkodzić, gdybyś
go siłą z domu wygnała. Posłuchaj, co umyśliłam, żeby
sam z domu precz poszedł, choć nikt go nie będzie
wyganiał.
Wkrótce potem obie kobiety weszły do izby, niosąc
po wiązce siana w fartuchu. Hanrahan już nie śpiewał,
lecz przemawiał do Oony szybko i cicho, mówiąc:
– Chata jest ciasna, lecz świat szeroki, a wierni
kochankowie nie muszą się lękać nocy ni poranka, ni
słońca, ni gwiazd, ni wieczornych cieni, ni żadnej
ziemskiej rzeczy.
– Hanrahanie – rzekła wówczas matka uderzając go
po ramieniu – czy pomożesz mi?
– Pomóż, Hanrahanie – powiedziała sąsiadka –
pomóż nam upleść powróz z tego siana, gdyż zręczne
masz ręce, a podmuch wiatru obluzował strzechę na
stogu.
– Pomogę wam – odrzekł biorąc w ręce kijek. Matka
zaczęła wydawać mu siano, a on je splatał, spieszył się
zaś, by skończyć robotę i znów być wolnym. Kobiety
rozmawiały wydając siano i zachęcały go mówiąc, że
pięknie splata powróz, lepiej niźli którykolwiek z
sąsiadów i że lepszego nie widziały. Gdy Hanrahan
spostrzegł, że Oona się przygląda, począł splatać bardzo
szybko, z uniesioną głową, by pochwalić się zręcznością
rąk, uczonością i siłą ramion. Tak się przechwalając, cofał
się, cały czas splatając powróz, aż dosięgnął otwartych
drzwi, bez zastanowienia przekroczył próg i znalazł się na
drodze. W tej samej chwili matka zerwała się, wyrzuciła
powróz w ślad za nim, zamknęła zewnętrzne i
wewnętrzne drzwi i zasunęła zasuwę.
Gdy to uczyniła, roześmiała się głośno, zadowolona,
a sąsiedzi jej zawtórowali, chwaląc ją. Wnet posłyszeli,
jak Hanrahan wali w drzwi i wyklina przed chatą, a matka
w sam czas powstrzymała Oonę, która już kładła rękę na
zasuwie, by ją odciągnąć. Matka dała znak skrzypkowi,
ten zaczął skoczny taniec, a jeden z chłopaków nie
pytając o pozwolenie chwycił Oonę i wprowadził ją
pośród tancerzy. Gdy taniec ustał i umilkły skrzypki, z
zewnątrz nie dobiegał już żaden głos, a droga była cicha
jak Wprzódy, Gdy Hanrahan pojął, że zamknięto przed
nim drzwi i tej nocy nie będzie miał ni dachu nad głową,
ni napitku, ni dziewczyny chętnej do słuchania, opuściły
go złość i odwaga, podążył więc w miejsce, gdzie fale
biły o piasek wybrzeża.
Usiadł na wielkim kamieniu i zaczął cicho śpiewać
kołysząc prawym ramieniem, jak robił to zawsze, by
sobie dodać otuchy, gdy wszystko zawodziło. Nie
wiadomo jednak, czy to właśnie wówczas, czy kiedy
indziej ułożył pieśń, zwaną do dziś „Splataniem
powroza”, która zaczyna się: „Cóż to za zdechły kot
przywiódł mnie w to miejsce”.
Siedział tak czas jakiś, a mgła i cienie poczęły
gromadzić się wokół niego, czasem nadciągając od
morza, a czasem sunąc po jego powierzchni. Wydało mu
się, że jeden z cieni był królową, którą widział pogrążoną
we śnie na Slieve Echtge; nie spała teraz, lecz drwiła
wołając do innych cieni poza nią: „Był słaby, był słaby,
nie miał odwagi”. Czuł jeszcze w dłoniach pasma
powroza i splatał je dalej, a wydawało mu się, gdy plótł,
że są w nim wszystkie smutki świata. Później zdało mu
się, że powróz przemienił się we śnie w ogromnego
wodnego gada, który wypełza z morza i oplata go,
zaciskając się coraz mocniej. Odzyskawszy wolność,
powlókł się, drżący i chwiejny, wzdłuż wybrzeża, a szare
cienie unosiły się wokół niego. Oto co mówiły:
– Biada temu, który odrzuca wezwanie cór Sidhe,
gdyż nie zazna ukojenia w miłości ziemskich kobiet, aż
po kres życia i czasu, a chłód mogiły będzie na wieki w
jego sercu. Wybrał śmierć; niech umiera, niech umiera,
niech umiera.
Hanrahan i Cathleen, córka Houlihana
Pewnego razu Hanrahan wędrował ku północy,
najmując się od czasu do czasu u wieśniaków, gdy była
robota w polu, opowiadając baśnie i śpiewając pieśni na
pogrzebach i weselach.
Zdarzyło się pewnego dnia, że na drodze do
Colooney zrównał się z niejaką Margaret Rooney,
kobietą, którą znał kiedyś za młodych lat w Munsterze.
Nie cieszyła się wówczas dobrą sławą, aż w końcu ksiądz
ją przegnał. Poznał ją po chodzie i po barwie oczu, a
także po sposobie, w jaki lewą ręką odgarniała włosy z
twarzy. Powiedziała mu, że włóczy się po okolicy
sprzedając śledzie, a teraz wraca do Sligo, do domu w
Grodzie, gdzie mieszka z pewną kobietą, Mary Gillis,
której przeszłość bardzo jest podobna do jej przeszłości.
Rzekła mu też, że bardzo by chciała, żeby zamieszkał w
ich domu i śpiewał swe pieśni włóczęgom, ślepcom i
skrzypkom w Grodzie. Mówiła, że pamięta go dobrze i
życzy sobie tego; a że Mary Gillis zna na pamięć niektóre
jego pieśni, nie powinien się obawiać złego traktowania,
zaś wszyscy włóczędzy i żebracy, którzy go będą słuchali,
oddadzą mu część swych zarobków za pieśni i opowieści,
a także rozsławią jego imię po wszystkich parafiach
Irlandii.
Hanrahan był zadowolony, że idzie z nią i że znalazł
William Butler Yeats Hanrahan Rudy i inne opowiadania Mythologies Tłumaczyła Jadwiga Piątkowska
OPOWIEŚCI O HANRAHANIE RUDYM 1897 poprawione w 1907 r. z pomocą Lady Gregory
Hanrahan Rudy Hanrahan, nauczyciel wiejski, rosły, silny, rudowłosy młodzieniec, wszedł do stodoły, gdzie w wigilię Samhain siedziało paru mężczyzn ze wsi. Była to niegdyś chata mieszkalna, a gdy właściciel wybudował sobie lepszą, połączył dwie izby i przeznaczył do przechowywania rozmaitych rzeczy. Na starym kominku płonął ogień, łojowe świece wetknięto w butelki, a na deskach, położonych na dwóch beczkach na kształt stołu, stała czarna flasza mieszcząca kwartę. Niemal wszyscy mężczyźni siedzieli wokół ognia, a jeden śpiewał długą zawiłą pieśń o człowieku z Munster i człowieku z Connacht, którzy wiedli spór o swe krainy. Hanrahan podszedł do gospodarza i rzekł: – Otrzymałem wieść od ciebie. Powiedziawszy to urwał, gdyż stary człowiek z gór, w koszuli i spodniach z nie bielonego barchanu, który siedział samotnie nie opodal drzwi, przyglądał mu się, obracając w dłoniach starą talię kart i mamrocząc. – Nie zwracaj na niego uwagi – rzekł gospodarz – to jedynie obcy, który przyszedł przed chwilą, a zaprosiliśmy go, gdyż to wieczór Samhain; sądzę jednak, że jest niespełna rozumu. Posłuchaj, a usłyszysz, co mówi. Poczęli więc słuchać i usłyszeli mamrotanie starca
odwracającego karty: „Wino i Dzwonki, Odwaga i Moc; Żołądź i Czerwień, Wiedza i Rozkosz”. – Gada tak już od godziny – rzekł gospodarz, a Hanrahan odwrócił oczy od starego, jak gdyby nie chciał nań patrzeć. – Otrzymałem wieść od ciebie – rzekł ponownie Hanrahan. – Powtórzył mi posłaniec: „Jest w stodole wraz z trzema krewniakami z Kilchriest, a jest też z nimi paru sąsiadów”. – Oto mój krewniak, który pragnie cię widzieć – rzekł gospodarz i przywoławszy młodzieńca w sukiennej kapocie, słuchającego pieśni, powiedział: – Oto Rudy Hanrahan, dla którego masz zlecenie. – Zaiste, miłe to zlecenie – powiedział młodzieniec – gdyż przesyła je twoja miła, Mary Lavelle. – Jak otrzymałeś zlecenie od niej i skąd ją znasz? – Nie znam jej w rzeczy samej, lecz byłem wczoraj w Loughrea, a jej sąsiad, z którym trochę handluję, powiadał, że prosiła go, by cię powiadomił, gdy spotka kogo z tych Stron na jarmarku, o śmierci jej matki, a jeśli chcesz ożenić się z nią, gotowa jest dotrzymać ci słowa. – Dalibóg, pójdę do niej – rzekł Hanrahan. – A prosiła także, byś nie zwlekał, gdyż jeśli nie będzie miała męża w domu przed upływem miesiąca, może się przydarzyć, że jej skrawek ziemi oddadzą komu innemu. Usłyszawszy to, Hanrahan podniósł się z ławy, na której siedział.
– Dalibóg, nie będę zwlekał – rzekł – księżyc jest w pełni i jeśli dojdę dziś w nocy do Kilchriest, będę u niej jutro przed zachodem słońca. Gdy posłyszeli to inni, śmiać się poczęli z niego, że tak mu spieszno do miłej, a jeden zapytał, czy zamierza porzucić szkołę w starym wapienniku, gdzie tak dobrze nauczał dzieci. Lecz odrzekł mu Hanrahan, że dzieci pewnie się ucieszą, gdy rano nie znajdą tam nikogo, kto by je zapędził do roboty; co się zaś tyczy szkoły, może ją założyć znów gdziekolwiek, gdyż ma niewielki kałamarz zawieszony na łańcuszku u szyi, a dużego Wergilego i abecadło za pazuchą. Kilku wieśniaków poprosiło go, by wypił z nimi szklaneczkę przed odejściem, a młodzieniec pewien chwycił go za połę mówiąc, że nie odejdzie, póki nie zaśpiewa im pieśni, jaką ułożył na cześć Wenus i Mary Lavelle. Wychylił więc szklaneczkę whisky, lecz rzekł, iż nie pozostanie dłużej, gdyż chce czym prędzej wyruszyć w drogę. – Czasu jest dość, Hanrahanie Rudy – rzekł gospodarz. – Będziesz miał dość czasu, by wyrzec się zabawy, gdy będziesz po ślubie, a być może nieprędko zobaczymy cię znowu. – Nie zostanę z wami – rzekł Hanrahan – myśl moja byłaby daleko stąd, biegnąc ku niewieście, która po mnie posłała, a oto siedzi samotna i czeka mego przybycia. Kilku innych otoczyło go, napierając, by ich nie opuszczał przed końcem nocy, gdyż był tak miłym
kompanem i znał tyle pieśni i wszelkiego rodzaju sztuk i żartów, lecz wymówił się im i odepchnąwszy ich, ruszył ku drzwiom. Ledwie jednak postawił nogę na progu, podniósł się stary przybysz i położywszy na dłoni Hanrahana rękę chudą i wyschłą niby szpon ptasi, rzekł: – Być to nie może Hanrahan, człek uczony i wielki pieśniarz, jeśli chce porzucić kompanię w wieczór Samhain, Zostań więc i zagraj ze mną; mam tu stare karty, co mi niejedną noc służyły, a choć są już zniszczone, stracono dzięki nim lub wygrano wiele bogactw tego świata. – Niewiele bogactw tego świata zostało przy was, dziadku – rzekł jeden z młodych spoglądając na bose nogi starego, a wszyscy wybuchnęli śmiechem. Jeden Hanrahan nie roześmiał się, lecz siadł spokojnie, bez słowa. Wówczas jeden z mężczyzn powiedział: – Tak więc zostaniesz z nami, Hanrahanie. Na to starzec odparł: – Zaiste zostanie, czyż nie słyszeliście, gdy go prosiłem? Spojrzeli wszyscy na starca, jak gdyby dziwiąc się, skąd tu przybył. – Z daleka przyszedłem – rzekł. – Przemierzyłem Francję, i Hiszpanię, i Lough Greine o tajemnym ujściu, a nikt nie odmówił mi niczego. Zamilkł później, a że nikt nie miał ochoty go wypytywać, zaczęli grę. Sześciu grało przy stole, a pozostali przyglądali im się z tyłu. Zagrali dwa lub trzy
razy bez pieniędzy, po czym starzec wyciągnął z kieszeni czteropensową monetę, gładką i cienką od starości, wzywając pozostałych, by także coś dołożyli od siebie. Wszyscy położyli więc coś niecoś na stole, a choć było tego niewiele, wydawało się sporo, gdy przesuwali pieniądze jeden ku drugiemu, gdy najpierw jeden wygrywał, a później jego sąsiad. Czasem szczęście odwracało się od gracza i tracił wszystko, a wówczas ten lub ów pożyczał mu nieco, a on oddawał z wygranej, gdyż ani dobra, ani zła karta nie trzymała się długo nikogo. Raz Hanrahan rzekł jak człowiek we śnie: – Czas mi już odejść. Lecz właśnie wówczas dostał dobrą kartę, więc zagrał ją, a pieniądze zaczęły doń przechodzić. Raz wspomniał Mary Lavelle i westchnął; wówczas opuściło go szczęście, więc zapomniał o niej znowu. Wreszcie szczęście uśmiechnęło się do starego i zostało przy nim, a wszystko, co mieli, spłynęło doń, on zaś zaczął chichotać i przyśpiewywać sobie: „Wino i Dzwonki, Odwaga i Moc”, bez końca, jak gdyby był to urywek pieśni. Po chwili każdy, kto spojrzałby na owych łudzi, na ich ciała kołyszące się miarowo i oczy utkwione w dłoniach starego, pomyślałby, że musieli wypić lub postawili na karty cały majątek, jaki posiadali; nie było tak jednak, gdyż kwarciana flasza, nie tknięta od początku gry, była jeszcze niemal pełna, a wszystko, o co grali,
składało się jedynie z paru sześciopensówek i szylingów, z dodatkiem garści miedziaków. – Dobrzy z was kompani do wygranej i do przegranej – rzekł starzec – sercem gracie. Począł przerzucać i mieszać karty, szybko i żwawo, aż wreszcie nie można było ich dojrzeć, a wydawało się, że czyni ogniste kręgi w powietrzu, podobnie jak wyrostek kręcący zapalonym kijem; później zdało im się, że w całej izbie nastał mrok, i niczego nie mogli dojrzeć, prócz jego dłoni i kart. W tejże chwili zając wyskoczył spomiędzy jego dłoni, a nikt nie wiedział, czy to jedna z kart obrała ów kształt, czy też uczynił go z niczego w rękach, lecz oto biegł po podłodze stodoły, równie chyży jak każdy żywy zając. Niektórzy wpatrywali się w gająca, lecz większość miała oczy utkwione w starego, a wnet ogar wyskoczył spomiędzy jego rąk, jak przedtem zając, a później drugi ogar, i jeszcze jeden, aż wreszcie cała ich sfora gnała za zającem wokół stodoły. Wszyscy gracze powstali, obróceni plecami do stołu, cofając się przed ogarami, na pół ogłuszeni głośnym ujadaniem; lecz choć ogary były rącze, nie mogły doścignąć zająca, który mknął w kółko. Wreszcie wydało się, jak gdyby podmuch wiatru wyważył drzwi stodoły, zając skręcił i przeskoczywszy stół, na którym przedtem grali, wypadł przez drzwi i popędził w noc, a ogary za nim, ponad stołem i przez drzwi.
Wówczas starzec zawołał: „Za ogarami, za ogarami, wspaniałe polowanie zobaczycie tej nocy”, i sam wypadł za nimi. Lecz choć lubili polować na zające i chętni byli do zabawy, nie mieli odwagi wyjść w noc, tak więc jedynie Hanrahan powstał i rzekł: – Ja pójdę, ja pójdę za nimi. – Lepiej pozostań tu, Hanrahanie – rzekł młodzieniec stojący tuż obok – gdyż możesz narazić się na wielkie niebezpieczeństwo. Lecz Hanrahan odparł: – To będzie uczciwa gra, to będzie uczciwa gra – po czym wytoczył się za próg jak człowiek we śnie, a drzwi zamknęły się za nim. Wierzył, że widzi starca przed sobą, choć był to tylko jego własny cień, który przy pełni księżyca wyrastał przed nim na drodze. Słyszał jednak granie ogarów w pogoni za zającem na rozległych zielonych polach Granagh, więc podążył szybko za nimi, gdyż nic nie mogło go powstrzymać. Po pewnym czasie dotarł do mniejszych pól, otoczonych niskimi murkami z luźno ułożonych kamieni, a przechodząc, strącił ich kilka, lecz nie przystanął, by je na powrót ułożyć; gdy zaś mijał miejsce, gdzie rzeka wpada pod ziemię w Ballylee, usłyszał ogary przed sobą w górze nurtu. Wkrótce biec było trudniej, podążał bowiem pod górę, a gdy chmury zakryły księżyc, z trudnością dostrzegał drogę. Raz zboczył ze ścieżki, by iść na przełaj, lecz stopa osunęła mu się w bagnisko, więc musiał zawrócić. Nie wiedział,
jak długo szedł, ani jaką drogą, lecz wreszcie znalazł się na nagim szczycie, gdzie naokół rósł jedynie dziki wrzos, a nie słyszał już ni ogarów, ni żadnego innego dźwięku. Ujadanie nadbiegło jednak znowu, najpierw z daleka, później z pobliża, a gdy zbliżyło się, urosło nagle w powietrzu, a odgłosy polowania rozległy się ponad jego głową, by potem odpłynąć ku północy, aż wreszcie przestał słyszeć cokolwiek. – To nieuczciwie – powiedział – to nieuczciwie. Nie mógł już iść dalej, więc usiadł na wrzosie w miejscu, gdzie stał, w samym sercu Slieve Echtge, gdyż długa wędrówka pozbawiła go sił. Po chwili dostrzegł drzwi w pobliżu i światło za nimi, więc zdziwił się, że nie ujrzał ich wcześniej, choć były tak blisko. Dźwignął się mimo znużenia i przekroczył próg, a choć na zewnątrz była noc, we wnętrzu napotkał dzień biały. Zaraz też ujrzał starca zbierającego tymianek i żółte kosaćce, a wydawało się, że były w nich wszystkie słodkie wonie lata. Starzec rzekł: – Długo wędrowałeś ku nam, Hanrahanie, uczony człeku i wielki pieśniarzu. I zawiódł go do wielkiego jaśniejącego domostwa, gdzie były wszystkie wspaniałe rzeczy, o jakich Hanrahan kiedykolwiek słyszał, i wszystkie barwy, jakie dotąd widział. W jednym krańcu znajdowało się podwyższenie, a na nim w wysokim krześle siedziała najpiękniejsza w świecie niewiasta, o pociągłej bladej twarzy otoczonej kwiatami, a wydawała się znużona, jak ktoś, kto długo
czekał. Na stopniu poniżej krzesła siedziały cztery siwe staruchy, z których jedna dzierżyła na podołku ogromny kocioł; inna trzymała na kolanach wielki głaz, a choć był ciężki, wydawał się jej lekki; inna miała długą włócznię uczynioną z zaostrzonego drzewa; a ostatnia dzierżyła miecz bez pochwy. Hanrahan stał długo spoglądając na nie, lecz żadna nie przemówiła doń słowem ani spojrzała na niego. Pragnął zapytać, kim jest owa niewiasta w krześle, podobna królowej, i na co czeka; lecz choć język miał obrotny i nie lękał się nikogo, nie odważył się przemówić do tak pięknej niewiasty, w tak wspaniałym miejscu. Później pragnął zapytać o cztery przedmioty, które siwe staruchy dzierżyły niby skarb największy, lecz nie umiał znaleźć godziwych słów. Wówczas powstała pierwsza starucha, dzierżąc kocioł W dłoniach, i rzekła: „Rozkosz”, a Hanrahan nie wyrzekł słowa. Powstała druga starucha z głazem w dłoniach i rzekła: „Moc”; powstała trzecia starucha z włócznią w dłoni i rzekła: „Odwaga”; wreszcie powstała ostatnia z mieczem w ręku i rzekła: „Wiedza”. Każda, przemówiwszy, czekała chwilę, jak gdyby Hanrahan miał zadać jej pytanie, lecz nie rzekł nic. Wówczas cztery staruchy wyszły za próg, unosząc z sobą cztery skarby, a odchodząc jedna rzekła: „Nie ma on dla nas żadnego życzenia”; a inna: „Jest slaby, jest słaby”; jeszcze inna: „Lęka się”; a ostatnia rzekła: „Opuściły go zmysły”. Później zaś rzekły razem:
– Echtge, córka Srebrnej Ręki, musi pozostać we śnie. Szkoda to, wielka szkoda. Wówczas niewiasta podobna królowej westchnęła ze smutkiem, a Hanrahanowi wydało się, że w westchnieniu owym był głos ukrytych strumieni; a choćby miejsce, w którym się znajdował, było dziesięćkroć wspanialsze i dziesięćkroć bardziej świetliste, nie mógłby się oprzeć senności, która go ogarnęła. Zatoczył się jak pijany i zwalił na ziemię tam, gdzie stał. Gdy Hanrahan się ocknął, słońce świeciło mu w twarz, lecz biały szron pokrywał trawę dokoła, a na brzegach strumienia, płynącego dalej przez Doire-caol i Drim-na-rod, widniał lód. Poznał z kształtu wzgórz i z lśnienia Lough Greine w oddali, że znajduje się na jednym z wzgórz Slieve Echtge, lecz nie był pewien, jak się tam dostał; utracił bowiem świadomość wszystkiego, co wydarzyło się w stodole i podczas wędrówki, czuł jedynie znużenie stóp i sztywność w kościach. Zdarzyło się w rok później, gdy paru mężczyzn ze wsi Cappaghtagle siedziało wokół ognia w przydrożnej chacie, że Hanrahan, wielce wychudły teraz i wyniszczony, z włosem długim i zmierzwionym, zbliżył się do uchylonych drzwi i poprosił, by zezwolono mu wejść i odpocząć; oni zaś zaprosili go, gdyż był to wieczór Samhain. Zasiadł więc z nimi, a oni podali mu kubek whisky z flaszy mieszczącej kwartę; spostrzegłszy mały kałamarz zawieszony u szyi, poznali, że jest uczonym, i poprosili go o opowieści o Grekach.
Hanrahan wydostał Wergilego z obszernej kieszeni kapoty, lecz okładki bardzo poczerniały i nabrzmiały od wilgoci, a karty, w miejscu gdzie je otworzył, bardzo były pożółkłe; nie wydawało się to jednak znaczyć wiele, gdyż spoglądał na nie jak człowiek, co się nigdy czytać nie uczył. Wówczas chłopak jakiś począł drwić z niego, pytając, czemu nosi z sobą tak ciężką księgę, jeśli czytać nie umie. Wzburzyły te słowa Hanrahana, włożył więc Wergilego na powrót do kieszeni, po czym zapytał, czy nie mają talii kart, gdyż karty lepsze są niż książki. Gdy wydostali karty, wziął je i począł mieszać, a gdy to czynił, wydało się, że zaczyna powracać mu pamięć. Uniósł dłoń do twarzy jak ktoś, kto usiłuje sobie coś przypomnieć, a później zapytał: – Czy byłem już tu kiedyś? Gdzież to byłem w podobną noc? Potem powstał nagle i upuściwszy karty na podłogę spytał: – Któż to przyniósł mi wieść od Mary Lavelle? – Nigdyśmy cię przedtem nie widzieli i nigdyśmy nie słyszeli o Mary Lavelle – rzekł gospodarz. – Kim ona jest i o czym to mówisz? – Działo się to właśnie przed rokiem, byłem w stodole, mężczyźni grali w karty, pieniądze leżały na stole, przesuwali je jeden ku drugiemu to tu, to tam. Otrzymałem wieść i gotowałem się do odejścia, by odszukać Mary Lavelle, moją miłą, która mnie wzywała.
– I wykrzyknął Hanrahan donośnie: – Gdzież byłem od tego czasu? Gdzie byłem przez cały rok? – Trudno rzec, gdzie mogłeś przebywać w tym czasie – powiedział najstarszy z mężczyzn – lub w jakiej stronie świata wędrowałeś. Masz pewnie na stopach pył wielu dróg, wielu bowiem podobnie wędruje i zapomina – dodał – gdy raz spocznie na nich ręka. – To prawda – rzekł inny. – Znałem kobietę, która wędrowała tak przez lat siedem; powróciła później i opowiadała przyjaciołom, że często chętnie jadła pożywienie wyłożone w świńskich korytach. Najlepiej by ci było pójść teraz do księdza – dodał – niechaj zdejmie z ciebie, cokolwiek na ciebie nałożono. – Do mojej miłej pójdę, do Mary Lavelle – rzekł Hanrahan – zbyt długo zwlekałem. Skądże mogę wiedzieć, co mogło się jej przydarzyć przez ów rok? Zbierał się więc do wyjścia, lecz doradzali mu wszyscy, by pozostał tu przez noc i nabrał sił przed podróżą. Potrzebował ich zaiste, gdyż słaby był bardzo, a gdy położyli przed nim pożywienie, jadł jak człowiek, który nigdy dotąd nie widział jadła. Jeden z nich powiedział: – Je, jak gdyby przyszedł prosto z łąk, gdzie nawet trawa nie rośnie. Hanrahan wyruszył o brzasku dnia, a czas mu się dłużył, nim przybył do domu Mary Lavelle. Lecz gdy tam dotarł, zastał drzwi wyłamane, strzechę sypiącą się z dachu i ani żywej duszy dokoła. Gdy spytał sąsiadów, co
się z nią stało, mogli mu rzec jedynie, że wypędzono ją z domu, poślubiła jakiegoś wyrobnika i wyjechała z nim szukać pracy w Londynie czy Liverpoolu, czy też w innym dużym mieście. Nigdy nie dowiedział się, czy wiodło się jej tam gorzej, czy lepiej, nigdy bowiem nie zobaczył jej już ni o niej usłyszał.
Splatanie powroza Pewnego razu, gdy Hanrahan wędrował o schyłku dnia drogą w pobliżu Kinvara, dobiegł go dźwięk skrzypiec z chaty na poboczu. Skierował się ku niej ścieżką, gdyż nie miał zwyczaju omijania miejsc z muzyką, tańcami, lub dobrą kompanią. Gospodarz stał w progu, a poznawszy przybliżającego się Hanrahana, rzekł: – Witaj, Hanrahanie, nie bywałeś u nas przez długi czas. Lecz gospodyni podeszła do drzwi i powiedziała do męża: – Wolałabym, by Hanrahan nie zachodził do nas dzisiaj, gdyż nie cieszy się dobrą sławą wśród księży ni wśród szanujących się kobiet. A nie zdziwiłoby mnie, sądząc z jego chodu, że podpił już nieco. Gospodarz rzekł jednak: – Nigdy nie odprawię od mych drzwi Hanrahana poety – po czym poprosił go, by wszedł. Wielu sąsiadów zgromadziło się w chacie, a niektórzy pamiętali Hanrahana; lecz malcy siedzący po kątach słyszeli o nim jedynie, powstali więc teraz, by mu się przyjrzeć, a jeden zapytał: – Czy to nie ten Hanrahan, co miał szkołę, a którego One uprowadziły? Matka zatkała mu usta ręką, kazała być cicho i nie
mówić podobnych rzeczy. – Hanrahan wnet się gniewa – rzekła – słysząc, gdy ktoś o tym opowiada lub go wypytuje. Ktoś zawołał prosząc o piosenkę, lecz gospodarz odrzekł, że nie czas prosić o piosenkę, nim gość nie odpoczął; po czym podał mu kubek whisky, a Hanrahan podziękował i życząc mu zdrowia, wypróżnił go do dna. Skrzypek stroił już skrzypce do następnego tańca, a gospodarz powiedział młodym, że poznają, co to taniec, gdy zobaczą, jak tańczy Hanrahan, gdyż nikt tu mu nie sprosta. Hanrahan rzekł jednak, iż nie zatańczy, gdyż lepsze ma teraz zajęcie dla swych nóg, wędrując przez cztery prowincje Irlandii. Gdy to rzekł, przez uchylone drzwi weszła Oona, córka gospodarzy, niosąc kilka kawałków torfu z Connemara. Rzuciła je na palenisko, a płomień wzbił się oświetlając jej urodziwą i uśmiechniętą twarz; zaraz też powstało dwóch lub trzech młodych, by poprosić ją do tańca. Lecz Hanrahan przeszedł izbę i odepchnąwszy tamtych rzekł, iż musi ona z nim zatańczyć, długo bowiem wędrował, nim przyszedł do niej. Pewnie też szepnął jej jakieś grzeczne słówko do ucha, gdyż nie sprzeciwiła się, a wystąpiła z nim razem, z lekko zarumienionymi policzkami. Stanęły inne pary, lecz gdy taniec miał się rozpocząć, Hanrahan zerknął przypadkiem w dół i zauważył swe buty, zniszczone i podarte, i wyglądające z nich postrzępione szare skarpety; powiedział więc ze złością, że podłoga jest zła. a muzyka nieszczególna, po czym usiadł w ciemnym kącie nie
opodal paleniska. A dziewczyna usiadła tam przy nim. Taniec trwał, a gdy jeden się skończył, zawołano o następny, więc przez czas jakiś nikt nie zwracał uwagi na Oonę i Rudego Hanrahana w kącie. Matka jednak poczęła się niepokoić, więc zawołała na Oonę, by przyszła i pomogła jej nakryć do stołu w alkowie. Lecz Oona, która nigdy przedtem jej nie odmówiła, odrzekła, że zaraz przyjdzie, ale jeszcze nie teraz, gdyż słucha, co Hanrahan mówi jej do ucha. Wzmogło to niepokój matki, która poczęła się ku nim przybliżać, udając, że dokłada do ognia lub omiata palenisko, by przysłuchać się temu, co poeta prawi jej dziecku. Raz dosłyszała, jak opowiadał o Deirdre o białych dłoniach i o tym, jak przywiodła do śmierci synów Usny; i o tym, że rumieniec na jej policzkach nie był tak czerwony jak krew synów królewskich przelana dla niej, i o tym, że nigdy nie zapomniała o swych cierpieniach; mówił też, że być może przez pamięć o niej krzyk siewki nad trzęsawiskiem brzmi w uchu poetów tak żałośnie jak lament młodzieńców nad zmarłym towarzyszem. Mówił także, iż nie pamiętano by o niej, gdyby poeci nie opiewali jej urody w pieśniach. Innym razem nie zdołała dobrze pojąć, co mówił, lecz z tego, co dosłyszała, wydało jej się, że to poezja, choć nie rymowana, a mówił tak: – Słońce i księżyc to mężczyzna i dziewczyna, moje życie i twoje życie, a wędrują bez końca po niebiosach, jak gdyby pod jedną opończą. Bóg stworzył ich dla siebie. Stworzył On twoje życie i moje życie przed początkiem
świata i On to sprawił, że mogą iść przez świat, wzdłuż i wszerz, jak para najlepszych tancerzy, którzy nadal tańczą wokół długiej stodoły, roześmiani i pełni sił, podczas gdy inni wspierają się znużeni o ściany. Kobieta poszła wtedy do męża, który grał w karty, lecz nie chciał jej słuchać, więc zwróciła się ku sąsiadce powiadając: – Czy nie ma sposobu, by ich rozłączyć? A nie czekając odpowiedzi, powiedziała do kilku młodych rozmawiających w pobliżu: – Cóż z was za pożytek, jeśli nie możecie nakłonić najlepszej dziewczyny w całej izbie, by tańczyła z wami? Ruszajcie wszyscy, a zobaczymy, czy potraficie ją odciągnąć od gadania poety. Oona jednak nie chciała ich słuchać, machnęła jedynie ręką, jakby chcąc się ich pozbyć. Zawołali więc do Hanrahana mówiąc, żeby albo sam zatańczył z dziewczyną, albo pozwolił jednemu z nich zatańczyć. Usłyszawszy to, Hanrahan rzekł: – Tak będzie, zatańczę z nią; nikt inny tylko ja z nią zatańczę. Powstał wraz z nią i powiódł ją za rękę; rozdrażniło to niektórych wśród młodzieży, a inni zaczęli drwić z jego postrzępionej kapoty i podartych butów. Nie zwracał jednak na to uwagi, podobnie jak Oona, lecz spoglądali na siebie, jakby cały świat należał tylko do nich. Inna para, która siedziała dotąd objąwszy się ramionami, wystąpiła wnet do tańca, trzymając się za ręce i poruszając w takt
muzyki. Hanrahan odwrócił się do nich tyłem, jakby w złości i zamiast tańczyć począł śpiewać, a śpiewając trzymał jej rękę; głos jego spotężniał, a wtedy ustały drwiny chłopaków, umilkły skrzypce i niczego słychać nie było prócz jego głosu, mającego w sobie świst wiatru. Śpiewał pieśń, którą usłyszał lub ułożył ongi podczas wędrówek wokół Slieve Echtge, a słowa, gdyby je przełożyć, brzmiały: Kościsty palec Śmierci Nigdy tu nie zagości W tej czarownej krainie Skłonionej ku miłości; Kwiat wieczny na gałęziach I owoce przyjemne, A nurtem rzek przepływa Piwo jasne i ciemne. Staruszek gra na kobzie; Gdzie las srebrny i złoty, Modrookie królowe Tańczą pełne ochoty. [tłum. M. Słomczyński ] Gdy to śpiewał, Oona przysunęła się ku niemu, lica jej zbladły, oczy nie były już niebieskie, lecz szare od wezbranych łez, a każdy, kto na nią spojrzał, pomyślałby, że gotowa była podążyć za nim przez świat cały, od
wschodu do zachodu. Wtem jeden z chłopaków zawołał: – Gdzież jest ta kraina, o której śpiewa? Miej się na baczności, Oono, to bardzo daleko, możesz się dobrze nachodzić, nim ją znajdziesz. Inny zaś powiedział: – Nie do Krainy Młodości z nim pójdziesz, lecz na trzęsawiska Mayo. Wówczas Oona spojrzała na Hanrahana, jak gdyby chciała go zapytać, lecz on uniósł jej dłoń w swej dłoni i zawołał na poły krzycząc, na poły śpiewając: – Bardzo blisko nas jest ta kraina, jest wokół nas; być może na nagim wierzchołku pagórka albo w gęstwinie leśnej. – Powtórzył bardzo głośno i wyraźnie: – W gęstwinie leśnej; o, śmierć nas nigdy nie znajdzie w gęstwinie leśnej. Czy pójdziesz tam ze mną, Oono? Gdy to mówił, obie stare kobiety wyszły za drzwi, a matka Oony płacząc powiedziała: – Rzucił urok na Oonę. Czyż nie możemy nakłonić mężczyzn, by wypędzili go z domu? – Tego właśnie uczynić nie można – odrzekła tamta – jest on przecie pieśniarzem gaelickim, a wiesz dobrze, że jeśli wypędzisz gaelickiego pieśniarza z domu, rzuci on na ciebie klątwą, którą gwarzy zboże w polu i odbierze mleko krowom, choćby miała przez siedem lat wisieć w powietrzu. – Boże dopomóż! – rzekła matka. – Czemuż go wpuściłam do domu, choć tak złą cieszy się sławą!
– Nie byłoby szkody, gdybyś go nie wpuściła do środka, lecz wielce byś sobie mogła zaszkodzić, gdybyś go siłą z domu wygnała. Posłuchaj, co umyśliłam, żeby sam z domu precz poszedł, choć nikt go nie będzie wyganiał. Wkrótce potem obie kobiety weszły do izby, niosąc po wiązce siana w fartuchu. Hanrahan już nie śpiewał, lecz przemawiał do Oony szybko i cicho, mówiąc: – Chata jest ciasna, lecz świat szeroki, a wierni kochankowie nie muszą się lękać nocy ni poranka, ni słońca, ni gwiazd, ni wieczornych cieni, ni żadnej ziemskiej rzeczy. – Hanrahanie – rzekła wówczas matka uderzając go po ramieniu – czy pomożesz mi? – Pomóż, Hanrahanie – powiedziała sąsiadka – pomóż nam upleść powróz z tego siana, gdyż zręczne masz ręce, a podmuch wiatru obluzował strzechę na stogu. – Pomogę wam – odrzekł biorąc w ręce kijek. Matka zaczęła wydawać mu siano, a on je splatał, spieszył się zaś, by skończyć robotę i znów być wolnym. Kobiety rozmawiały wydając siano i zachęcały go mówiąc, że pięknie splata powróz, lepiej niźli którykolwiek z sąsiadów i że lepszego nie widziały. Gdy Hanrahan spostrzegł, że Oona się przygląda, począł splatać bardzo szybko, z uniesioną głową, by pochwalić się zręcznością rąk, uczonością i siłą ramion. Tak się przechwalając, cofał się, cały czas splatając powróz, aż dosięgnął otwartych
drzwi, bez zastanowienia przekroczył próg i znalazł się na drodze. W tej samej chwili matka zerwała się, wyrzuciła powróz w ślad za nim, zamknęła zewnętrzne i wewnętrzne drzwi i zasunęła zasuwę. Gdy to uczyniła, roześmiała się głośno, zadowolona, a sąsiedzi jej zawtórowali, chwaląc ją. Wnet posłyszeli, jak Hanrahan wali w drzwi i wyklina przed chatą, a matka w sam czas powstrzymała Oonę, która już kładła rękę na zasuwie, by ją odciągnąć. Matka dała znak skrzypkowi, ten zaczął skoczny taniec, a jeden z chłopaków nie pytając o pozwolenie chwycił Oonę i wprowadził ją pośród tancerzy. Gdy taniec ustał i umilkły skrzypki, z zewnątrz nie dobiegał już żaden głos, a droga była cicha jak Wprzódy, Gdy Hanrahan pojął, że zamknięto przed nim drzwi i tej nocy nie będzie miał ni dachu nad głową, ni napitku, ni dziewczyny chętnej do słuchania, opuściły go złość i odwaga, podążył więc w miejsce, gdzie fale biły o piasek wybrzeża. Usiadł na wielkim kamieniu i zaczął cicho śpiewać kołysząc prawym ramieniem, jak robił to zawsze, by sobie dodać otuchy, gdy wszystko zawodziło. Nie wiadomo jednak, czy to właśnie wówczas, czy kiedy indziej ułożył pieśń, zwaną do dziś „Splataniem powroza”, która zaczyna się: „Cóż to za zdechły kot przywiódł mnie w to miejsce”. Siedział tak czas jakiś, a mgła i cienie poczęły gromadzić się wokół niego, czasem nadciągając od morza, a czasem sunąc po jego powierzchni. Wydało mu
się, że jeden z cieni był królową, którą widział pogrążoną we śnie na Slieve Echtge; nie spała teraz, lecz drwiła wołając do innych cieni poza nią: „Był słaby, był słaby, nie miał odwagi”. Czuł jeszcze w dłoniach pasma powroza i splatał je dalej, a wydawało mu się, gdy plótł, że są w nim wszystkie smutki świata. Później zdało mu się, że powróz przemienił się we śnie w ogromnego wodnego gada, który wypełza z morza i oplata go, zaciskając się coraz mocniej. Odzyskawszy wolność, powlókł się, drżący i chwiejny, wzdłuż wybrzeża, a szare cienie unosiły się wokół niego. Oto co mówiły: – Biada temu, który odrzuca wezwanie cór Sidhe, gdyż nie zazna ukojenia w miłości ziemskich kobiet, aż po kres życia i czasu, a chłód mogiły będzie na wieki w jego sercu. Wybrał śmierć; niech umiera, niech umiera, niech umiera.
Hanrahan i Cathleen, córka Houlihana Pewnego razu Hanrahan wędrował ku północy, najmując się od czasu do czasu u wieśniaków, gdy była robota w polu, opowiadając baśnie i śpiewając pieśni na pogrzebach i weselach. Zdarzyło się pewnego dnia, że na drodze do Colooney zrównał się z niejaką Margaret Rooney, kobietą, którą znał kiedyś za młodych lat w Munsterze. Nie cieszyła się wówczas dobrą sławą, aż w końcu ksiądz ją przegnał. Poznał ją po chodzie i po barwie oczu, a także po sposobie, w jaki lewą ręką odgarniała włosy z twarzy. Powiedziała mu, że włóczy się po okolicy sprzedając śledzie, a teraz wraca do Sligo, do domu w Grodzie, gdzie mieszka z pewną kobietą, Mary Gillis, której przeszłość bardzo jest podobna do jej przeszłości. Rzekła mu też, że bardzo by chciała, żeby zamieszkał w ich domu i śpiewał swe pieśni włóczęgom, ślepcom i skrzypkom w Grodzie. Mówiła, że pamięta go dobrze i życzy sobie tego; a że Mary Gillis zna na pamięć niektóre jego pieśni, nie powinien się obawiać złego traktowania, zaś wszyscy włóczędzy i żebracy, którzy go będą słuchali, oddadzą mu część swych zarobków za pieśni i opowieści, a także rozsławią jego imię po wszystkich parafiach Irlandii. Hanrahan był zadowolony, że idzie z nią i że znalazł