Zelazny Roger
Zelazny Roger
Roger Joseph Zelazny (ur. 13 maja 1937, zm. 14
czerwca 1995) - amerykański pisarz science-fiction i
fantasy. UŜywał równieŜ pseudonimu Harrison Denmark.
Urodził się w Euclid, w Ohio (stan) jako jedyne dziecko
Josephine Sweet oraz Josepha Franka Zelazny'ego
(śelaznego). Jego ojciec był emigrantem z Polski, z
miejscowości Rypin. Roger Zelazny w wieku 38 lat
przeniósł się do Santa Fe. Zmarł na raka.
UwaŜa się go za przodownika tzw. "Nowej Fali SF".
Jego pierwsze opowiadanie zostało wydane w 1962,
dorobek pisarski to 150 opowiadań i 50 ksiąŜek.
Na jego cześć doktor Martens nazwał małŜoraczki -
Sclerocypris zelaznyi.
Opowieść sprzedawcy
Dobrze, Ŝe zaplanowałem pozostawienie Merlina w Kryształowej Grocie na dłuŜszą chwilę.
Dobrze, Ŝe nie pozostał tam na cały ten czas. Gdy przerwałem naszą atutową konwersację,
przewracając kopnięciem szklankę mroŜonej herbaty i wykrzykując „Cholera! Rozlałem...”,
przewracałem w sprawnej ręce Atuty Zguby.
Las Złomu. Niezły szkic, jednakŜe nie waŜne było co przedstawiał. Dlatego kazałem Merlinowi
ułoŜyć wachlarz z kart koszulkami do góry i wyciągnąłem jedną losowo. Było to na pokaz, aby
zmylić Wzorzec. Wszystkie z nich prowadziły do miejsc na splunięcie od Kryształowej Groty, co
było od samego początku prawdziwym powodem ich powstania. Na celu miały tylko wciągnąć
Merlina w orbitę Groty, aby system alarmowy błękitnego kryształu ostrzegł mnie. Plan był taki,
Ŝebym przybył jak najszybciej i znalazł sposób na uwięzienie go.
Niestety, nie otrzymałem wiadomości, kiedy wyciągnął Sfinksa, aby uciec mojej mamie. Jej
neurotoksyny zablokowały niezbędny sygnał z jego systemu nerwowego - kolejny przypadek,
kiedy pokrzyŜowała moje plany, nawet bez starania się. Na dłuŜszą metę, nie miało to znaczenia.
I tak złapałem tam Merlina. Tylko...wszystko się po tym zmieniło. -Luke! Ty głupcze! -
zagrzmiała poprzez mnie wiadomość Wzorca, niczym kończący numer na koncercie rockowym.
Lecz Las Złomu stał się wyraźniejszy i wyatutowywałem się, nim Wzorzec zrozumiał, Ŝe to
herbata została na niego wylana, a nie krew.
Podniosłem się kiedy Wzorzec rozmywał się i ruszyłem do przodu przez zardzewiałe krzaki pił
tarczowych, las powykręcanych bel i podłoŜa potłuczonych butelek w radosnych kolorach.
Zacząłem biec, a krew kapała z przeciętej lewej dłoni. Nawet nie zatrzymywałem się by ją
przewiązać. Gdy tylko Wzorzec otrząśnie się z szoku i odkryje, Ŝe nie jest uszkodzony, zacznie
skanować Cienie za mną i pozostałymi. Oni będą bezpieczni w rejonie drugiego Wzorca, a więc
pozostałem ja. Ściany Kryształowej Groty potrafią zablokować kaŜde nadnaturalne zjawisko,
przeciw któremu byłem w stanie ją przetestować i miałem przeczucie, Ŝe osłonią mnie przed
sondowaniem Wzorca. Problemem było tylko dotarcie tam, nim przetasuje Cienie aŜ do tego
miejsca.
Zwiększyłem szybkość. Byłem w formie. Mogłem biec. Mijałem rdzewiejące samochody i zwoje
spręŜyn łóŜkowych, potłuczone dachówki, rozbite skrzynie... Pośród alejek popiołów, za
ścieŜkami kapsli i nakrętek... Czuwając. Oczekuję. Oczekuję aby świat przekoziołkował i
zafalował, aby usłyszeć głos Wzorca ogłaszający: „Mam cię!”
Wyszedłem z zakrętu i dojrzałem fragment czegoś błękitnego w oddali. Las Złomu - rezultat
staroŜytnego Sztormu Cienia - zakończył się gwałtownie, gdy wkroczyłem na pochyły stok,
zostając zastąpiony przez przestrzenie leśne o normalnym zróŜnicowaniu.
Usłyszałem kilka ptasich śpiewów kiedy przechodziłem i bzyczenie owadów, ponad
jednostajnymi uderzeniami moich stóp o ziemię. Niebo całe było zakryte chmurami, ale biegnąc
nie mogłem nic powiedzieć o temperaturze czy teŜ wietrze. Błyszczący wzgórek błękitu powoli
rósł. Utrzymywałem tempo. W tej chwili pozostali powinni być juŜ bezpieczni, jeśli w ogóle im
się udało. Diabli! Im juŜ równie dobrze moŜe nie grozić Ŝadne niebezpieczeństwo. Zaledwie
chwila w tym strumieniu czasu była znacznie dłuŜszym momentem w głównym nurcie. Mogą
sobie siedzieć w kółku, zajadając i dowcipkując. Nawet mogą ucinać sobie drzemkę. Połknąłem
przekleństwo, aby zaoszczędzić oddech. MoŜe to równieŜ oznaczać, Ŝe Wzorzec miał więcej
czasu na poszukiwania niŜ się mogło wydawać... Większa, coraz większa, błękitna grań.
Postanowiłem sprawdzić jak się ma mój końcowy sprint. Wrzuciłem wyŜszy bieg i
przytrzymałem go. Ziemia i powietrze wibrowały od, jakby mogło się zadawać, huku grzmotu.
Mogła to być reakcja zirytowanego tworu, na to iŜ w końcu mnie odnalazł.
Mógł to być równie dobrze huk grzmotu.
Nie przestawałem przebierać nogami i chwile potem hamowałem, aby nie rozbić się o
kryształową ścianę. Nie było jeszcze piorunów. Zacząłem zdzierać sobie dłonie i palce u nóg,
gdyŜ nigdy wcześniej nie próbowałem wspinaczki tą stroną. Jednocześnie moje płuca pracowały
niczym miechy, a lekki deszcz, który zaczął padać, mieszał się z moim potem. Zostawiałem
krwawy ślad na kamieniu, ale wkrótce powinien zostać zmyty. Osiągając szczyt, pospieszyłem
do wejścia na czworaka, wrzuciłem wpierw nogi, zawisłem, potem puściłem się i spadłem do
mrocznego wnętrza, pomimo iŜ obok była drabinka. NajwaŜniejszy był pośpiech. Dopóki nie
stanąłem wewnątrz tego cienistego błękitu, wciąŜ dysząc, nie czułem się bezpiecznie. Jak tylko
zaczerpnąłem powietrza, pozwoliłem sobie na śmiech. Udało mi się. Uciekłem Wzorcowi.
Chodziłem po komorze, uderzając się po udach i waląc w ściany. Czułem się dobrze po
odniesionym zwycięstwie i miałem ochotę to opić. Pospieszyłem do drabiny, zlokalizowałem
butelkę wina, otworzyłem ją i napiłem się. Potem udałem się do bocznej jaskini, w której wciąŜ
znajdował się śpiwór. Usiadłem na nim i nie przestawałem chichotać, w trakcie gdy w umyśle
odtwarzałem nasze doświadczenia przy Pierwotnym Wzorcu. Moja lady Nadya była taka
wspaniała. Tak samo Merlin, jeśli o to chodzi. Teraz... Zastanawiałem się czy Wzorzec będzie
nadal uraŜony. To znaczy, ile musi minąć czasu abym mógł opuścić to miejsce, bez uczucia
ciągłego zagroŜenia? Nie umiałem powiedzieć. Niestety. JednakŜe, Wzorzec musiał za długo
istnieć w pobliŜu tych ludzi, którzy przebywają blisko jego posiadłości, tzn. Amberytów, i moŜe
zachowywać się w sposób tak podobny do nich. CzyŜ nie? Pociągnąłem kolejny łyk. Mogę tu
trochę posiedzieć. UŜyje czaru, aby zmienić swój wygląd - zdecydowałem. Kiedy opuszczę to
miejsce, będę miał ciemne włosy i brodę (na zaczątkach prawdziwej), szare oczy, prosty nos,
wyŜsze kości policzkowe i mniejszy podbródek.
Będę wyŜszy i znacznie chudszy. Zamienię swoje zwyczajowe jasne na ciemne ubrania. RównieŜ
nie będzie to lekki, kosmetyczny czar. Musi być silny, z głębią i sensem.
Dumając nad tym, wstałem i poszedłem po jedzenie. Znalazłem puszkowaną wołowinę i
suchary. UŜyłem pomniejszego czaru i podgrzałem puszkę zupy. Nie, nie było to pogwałcenie
fizycznych praw tego miejsca. Kryształowe ściany blokują wysyłanie na i z zewnątrz, a moje
czary przybyły tu razem ze mną i funkcjonowały wewnątrz. Jedząc znów pomyślałem o Naydii,
Merlinie i o Coral. Cokolwiek się z nimi działo, złego lub dobrego, czas działał na ich korzyść.
Nawet jeśli pozostałbym tutaj na krótką chwilę, rozwój wydarzeń tam w domu byłby
niezmierzony przy obecnym upływie czasu tutaj. A jakiej linii czasu trzymał się Wzorzec?
Wydaje mi się Ŝe wszystkich, na swój sposób, ale czułem, Ŝe w szczególności jest ściśle
powiązany z głównym nurtem przepływu w Amberze. Tak naprawdę, to byłem niemal pewien
tego, poniewaŜ to właśnie tam rozgrywała się akcja. Więc jeśli chciałem szybko zacząć działać,
to mogłem pozostać tutaj tylko tak długo, aby moja dłoń zagoiła się.
Ale tak naprawdę, jak bardzo Wzorzec mógł chcieć mnie dopaść? Jak waŜny dla niego byłem?
Kim byłem z jego punktu widzenia? Król pomniejszej krainy w Złotym Kręgu. Zabójca jednego
z ksiąŜąt Amberu. Syn człowieka, który miał zamiar niegdyś zniszczyć go... Wzdrgnąłem się na
tą myśl, ale z drugiej strony Wzorzec pozwolił mi Ŝyć całe moje Ŝycie, bez Ŝadnego odwetu za
działania taty. Zaś mój udział w obecnych interesach był minimalny. Coral była jego głównym
celem, potem Merlin.
Być moŜe byłem ultra-ostroŜny. Najprawdopodobniej zostałem odsunięty od jego głównych
rozwaŜań w momencie, w którym znikłem. Jednak nadal nie miałem zamiaru wychodzić stąd bez
tego przebrania. Skończyłem jeść i dokończyłem wino. A co będzie jak stąd wyjdę? Czym się
dokładnie zajmę wtedy?
Wiele moŜliwości przetoczyło mi się w głowie. Poza tym zacząłem ziewać, a śpiwór wyglądał
całkiem nieźle.
Niebieską falą zajaśniała błyskawica poprzez ściany. Potem nadszedł grom, niczym
nadpływające jutro. Jutro będę planował... Wczołgałem się do wewnątrz i ułoŜyłem się. Chwilę
później, juŜ mnie nie było.
Nie mam pojęcia jak długo spałem. Gdy wstałem wykonałem kilka pompek, aby wypracować
odruchy wykonałem serię energicznych, rutynowych ćwiczeń, umyłem się, po czym zjadłem
przyjemne śniadanie. Poczułem się znacznie lepiej niŜ poprzedniego dnia, a moja dłoń juŜ
zaczęła się goić. Potem usiadłem i wpatrywałem się w ścianę, prawdopodobnie przez godziny.
W jakim kierunku skierować swoje działania?
Mógłbym pospieszyć do Kashfy i królowania, mógłbym wyruszyć za przyjaciółmi, lub zniknąć z
widoku i prowadzić dochodzenie, dopóki nie dowiedziałbym się co się dzieje. To była kwestia
przydzielenia priorytetów. Co jest najwaŜniejszą rzeczą, jaką mógłbym zrobić dla wszystkich
zainteresowanych? Myślałem nad tym aŜ do pory obiadowej i znów jadłem.
Po tym wziąłem bloczek oraz ołówek i zacząłem przypominać sobie pewną panią, szczegół po
szczególe. Majstrowałem przy tym całe popołudnie, aby skrócić, dopóki nie uznałem Ŝe mi się
udało. Kiedy dałem sobie spokój na obiad, miałem juŜ wszystkie jutrzejsze działania
zaplanowane. Następnego poranka moja rana w znacznym stopniu znikła, a ja wyczarowałem
sobie lustro na gładkiej powierzchni ściany. UŜywając lampy olejnej, aby nie marnować czaru
oświetlenia, wyczarowałem wysoką, ciemną postać, nakładając wszystkie te orle rysy na swoje
naturalne, dopełniając je brodą. Spojrzałem na swe dzieło i stwierdziłem, Ŝe jest dobrze zrobione.
Potem przemieniłem ostatnim czarem wygląd swoich ubrań, aby dopełnić nowego mnie.
Powinienem załatwić sobie prawdziwe ubrania tak szybko jak to moŜliwe. Nie ma sensu
marnować duŜej mocy na coś tak trywialnego. Zrobiłem to wszystko jako pierwszą rzecz, gdyŜ
chciałem nosić przebranie cały dzień, aby przesiąknęło i Ŝebym mógł zobaczyć czy nie ma jakiś
ukrytych wad w moim dziele. Potem postanowiłem się przespać w nim, z tego samego powodu.
Tego popołudnia znów wziąłem bloczek. Przestudiowałem dzieło dnia poprzedniego, po czym
przewróciłem na czystą stronę i wykonałem Atut. Był w sam raz.
Następnego poranka, po rutynowych zajęciach, przejrzałem się w lustrze raz jeszcze. Byłem
usatysfakcjonowany. Zainstalowałem drabinę, aby wyjść z jaskini. Był wilgotny, zimny poranek,
z kilkoma prześwitami błękitu pomiędzy chmurami. MoŜe znów padać. Ale co mnie to do
cholery obchodzi? Właśnie spadałem stąd..
Sięgnąłem po mój szkicownik i zatrzymałem się. Przypomniałem sobie o innych Atutach,
którymi zajmowałem się przez lata i o jeszcze jednej sprawie. Wyciągnąłem talię kart.
Otworzyłem i zacząłem powoli je przeglądać, dopóki nie doszedłem do najsmutniejszej -
przedstawiającej ojca. Zatrzymałem tą kartę ze względu na sentyment, a nie uŜyteczność.
Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałem, ale nie wyciągnąłem jej aby powspominać.
Zrobiłem to ze względu na przedmiot, który miał u boku. Skoncentrowałem się na Werewindle,
ze wszech miar magicznym mieczu, w jakiś sposób powiązanym z Greyswandir’em Corwina.
Przypomniałem jak Merlin opowiadał mi, jak jego ojciec przywołał Greyswandira do siebie w
Cieniu, zaraz po ucieczce z lochów Amberu. Była jakaś specjalna więź pomiędzy nim, a bronią.
Zastanawiałem się. Skoro czas mnie gonił, a nowe przygody czekały na mnie, byłoby chyba
właściwe zmierzyć się z rzeczami odpowiednio przygotowanym we właściwe Ŝelazo. ChociaŜ
tata nie Ŝył, Werewindle jakoś Ŝył. Więc choć nie mogłem dosięgnąć ojca, mogłem w jakiś
sposób sięgnąć ostrza, który wedle ostatnich raportów, był gdzieś w Dworcach Chaosu?
Skupiłem swoją uwagę na nim, przywołując w myślach. Wydało mi się, Ŝe coś poczułem. A
kiedy dotknąłem miejsca na karcie gdzie się znajdował, poczułem zimno. Sięgnąłem. Dalej,
mocniej. Wtedy nadeszła przejrzystość i bliskość oraz uczucie chłodnej, obcej inteligencji
skupionej na mnie. -Werewindle - powiedziałem cicho.
Jeśli istnieje echo przy braku pierwotnego dźwięku, to właśnie to usłyszałem.
-Synu Branda - doszedł mnie pogłos.
-Mów mi Luke.
Nastąpiła cisza. Potem:
-Luke - doszedł pogłos.
Sięgnąłem przed siebie, złapałem i przeciągnąłem. To była pochwa.
Sięgnąłem po raz kolejny.
Trzymałem go w swoich dłoniach i przyciągałem. Pływało niczym płynne złoto dookoła
zdobienia, jakie było na nim wyryte. Podniosłem go, wyciągnąłem przed siebie i wykonałem
cięcie. Wyglądał nieźle. Wyglądał perfekcyjnie. Czuło się wyjątkowa moc leŜącą za kaŜdym jego
ruchem. -Dzięki - powiedziałem, a echo śmiechu przyszło i odeszło. Podniosłem szkicownik i
otworzyłem na właściwej stronie, mając nadzieję, Ŝe to dobry moment na rozmowę. Spoglądałem
na delikatne rysy kobiety, jej nieostre spojrzenie, które w jakiś sposób wskazywało głębię i
szerokość jej wizji.
Po kilku chwilach strona stała się zimna pod moim dotykiem, a szkic nabrał wraŜenia
trójwymiarowości, wydawało się Ŝe lekko się poruszył. -Tak? - doszedł mnie jej głos.
-Wasza Wysokość - powiedziałem. - Jakkolwiek odbierasz te rzeczy, chciałbym abyś wiedziała,
Ŝe moja zmiana wyglądu jest zamierzona. Miałem nadzieję...
-Luke - odrzekła - oczywiście, Ŝe poznaje ciebie, będącego teraz samemu Jego Wysokością - jej
wzrok wciąŜ był nieostry. - Jesteś zakłopotany. -W rzeczy samej.
-Czy Ŝyczysz sobie przejść?
-JeŜeli jest to stosowne i dogodne.
-Oczywiście.
Wyciągnęła swoją dłoń. Sięgnąłem, lekko chwytając ją. Jej studio stało się przejrzyste, znikło
szare niebo i kryształowe wzgórza. Zrobiłem krok w jej stronę i juŜ tam byłem.
Natychmiast padłem na kolana, odpinając mój pas i oferując jej swój miecz. Z daleka słyszałem
odgłosy cięcia drewna. -Wstań - powiedziała, dotykając moich ramion. - Chodź i usiądź. Napij
się ze mną herbaty.
Podniosłem się i podąŜyłem za nią do stolika w rogu. Zdjęła z siebie zakurzony fartuch i
powiesiła go na ściennym wieszaku. Kiedy przygotowywała herbatę, przyglądałem się małej
armii statuetek, które pokrywały jedną ścianę i biwakowały w losowo rozrzuconych sektorach
wyjątkowo duŜego pokoju - małe , realistyczne, impresjonistyczne, piękne, groteskowe.
Pracowała głównie w glinie, chociaŜ kilka mniejszych wykonanych było z kamienia, a na
dalekim końcu pokoju stały paleniska, lecz teraz były zimne. Kilku dziwnych lotników
nietypowych kształtów było podwieszonych do belek sufitowych.
Kiedy dołączyła do mnie, sięgnęła i dotknęła mojej lewej dłoni, znajdując pierścień, który mi
dała.
-Tak, cenię sobie ochronę Królowej - powiedziałem. -Nawet gdy teraz sam jesteś monarchą
samemu, kraju będącego w przyjacielskich stosunkach z nami?
-Nawet teraz - odrzekłem. - Do tego stopnia, Ŝe chciałbym częściowo odwzajemnić to.
-Oh?
-Nie jestem przekonany, czy Amber jest świadom ostatnich wydarzeń, w których brałem udział,
albo o których wiem, co moŜe dotyczyć jego dobrobytu. Chyba, Ŝe Merlin odezwał się ostatnio.
-Merlin się nie odezwał - odpowiedziała. - Jeśli posiadasz informacje istotne dla kraju, wtedy być
moŜe powinieneś przekazać je bezpośrednio Randomowi. Nie ma go tutaj teraz, ale mogę się z
nim skontaktować poprzez Atut.
-Nie - powiedziałem. - Wiem, Ŝe mnie zupełnie mnie nie lubi i mi nie ufa, gdyŜ jestem zabójcą
jego brata i przyjacielem człowieka, który przysiągł zniszczyć Amber. Jestem pewny, Ŝe wolałby
aby ktoś mnie usuną lub bym był marionetką na tronie w Kashfie. Myślę, Ŝe kiedyś będę musiał
wyjaśnić z nim kilka rzeczy, ale nie dzisiaj. Lecz informacje, jakie chce przekazać, przewyŜszają
lokalną politykę. Dotyczą Amberu i Dworców Chaosu, Wzorca i Logrusu, śmierci Swayvilla oraz
moŜliwej sukcesji Merlina na tron Dworców... -Mówisz powaŜnie!?
-No pewnie. Wiem, Ŝe ciebie wysłucha, a nawet zrozumie, czemu tobie to powiedziałem. Pozwól
mi uniknąć Randoma w ten sposób. Nadchodzą wielkie wydarzenia.
-Opowiedz mi - odrzekła, podnosząc swój kubek. Tak teŜ zrobiłem, włączając wszystko, co
Merlin mi powiedział, aŜ do konfrontacji przy Pierwotnym Wzorcu i mojej ucieczki do
Kryształowej Groty. W trakcie opowieści wypiliśmy cały garnuszek herbaty i na końcu
siedzieliśmy przez dłuŜszą chwilę w ciszy. W końcu, westchnęła. -Powierzyłeś mi dostarczenie
istotnych informacji - powiedziała.
-Wiem.
-JednakŜe czuję, Ŝe jest to zaledwie mała część znacznie większego przedsięwzięcia.
-Jak to? - spytałem.
-Kilka pomniejszych rzeczy usłyszałam, wiedziałam, zgadłam, a kilka pewnie nawet wyśniłam.
A kilku po prostu obawiam się. CięŜko jednak temu nadać konkretne kształty. Jednak wystarczy
tego, być moŜe, aby wzbudzić moce ziemi nad którymi pracuję. Tak. Kiedy o tym pomyślałam,
muszę oczywiście spróbować. Jest to odpowiednia chwila. Podniosła się powoli, zatrzymała i
zagestykulowała wysoko. -To będzie Język - powiedziała, a podmuch powietrza poruszył
jednym z lotników, powodując Ŝe zaczął on wydawać wiele dźwięków. Przeszła przez
pracownię do ściany po prawej stronie - drobnej budowy, ubrana na szaro i zielono, o
kasztanowych włosach do pasa - i lekko przebiegła palcami po niewielkiej figurce, która tam
stała. W końcu, wybrała statuę o szerokiej twarzy i wąskiej klatce piersiowej i zaczęła
przepychać ją na środek pokoju.
Natychmiast poderwałem się na nogi.
-Proszę mi pozwolić to zrobić, Wasza Wysokość.
Potrząsnęła głową.
-Mów mi Vialle - odrzekła. - I nie, muszę ustawić ją sama. Ta nazywa się Pamięć.
Ustawiła ją poniŜej i nieco na północny-zachód od Języka. Potem ruszyła do grupki figurek i
wybrała jedną, z lekko rozchylonymi ustami, którą umieściła na południe od Języka.
-A to jest PoŜądanie - oznajmiła.
Szybko ustawiła trzecią, wysoką, ukośną figurkę, na północnym-wschodzie.
-OstroŜność - ciągnęła.
Kobieta, ze śmiało wyciągniętą ręką, znalazła swoje miejsce na zachodzie.
-Ryzyko - kontynuowała.
Na wschodzie ustawiła kolejną kobietę, z rękoma rozłoŜonymi szeroko.
-Serce - powiedziała.
Na południowy-zachód poszedł filozof, z wysoko uniesioną głową i krzaczastymi brwiami.
-Głowa.
...A na południowy-wschód uśmiechająca się kobieta. Nie dawało się powiedzieć, czy jej ręka
była podniesiona w geście powitania, czy do zadania ciosu.
-Szansa - zakończyła, wpasowywująca ją w koło, które przypominało mi zarówno Stonehenge i
Wyspę Wielkanocną.
-Przynieś dwa krzesła - powiedziała - i umieść je tutaj i tam.
Wskazała miejsca na północ i południe od jej kręgu. Zrobiłem jak kazała, a ona usiadła na
północnym krześle, za ostatnią figurą, jaką ustawiła: Przewidywanie. Zasiadłem za PoŜądaniem.
-Bądź teraz cicho - poinstruowała mnie.
Potem siedziała przez kilka minut nieruchomo z rękoma na kolanach.
W końcu:
-Na najniŜszym poziomie - powiedziała - co zagraŜa pokojowi? Z mojej lewej strony wydawało
się, Ŝe przemówił OstroŜność, jednak to Język wydźwięczał jego słowa.
-Rozdzielenie staroŜytnych mocy - powiedział.
-W jakim sensie?
-To co było ukryte, odnaleziono i poruszono - odpowiedziała Ryzyko.
-Czy zarówno Amber jak i Dworce Chaosu są w to zamieszane?
-W rzeczy samej - odpowiedziała sprzede mnie PoŜądanie.
-„StaroŜytne moce” - rzekła. - Jak staroŜytne?
-Nim stworzono Amber, one istniały - oznajmiła Pamięć.
-Nim stworzono Klejnot Wszechmocy - Oko WęŜa?
-Nie - odpowiedziała Pamięć.
Vialle wstrzymała oddech.
-Jak wiele ich jest? - powiedziała.
-Jedenaście - odrzekła Pamięć.
Zbladła na to, ale ja siedziałem cicho, jak kazała. -Ci, którzy są odpowiedzialni za rozgrzebanie
popiołów, - powiedziała teraz - czego chcą?
-Powrotu do chwały sprzed minionych dni - oznajmiło PoŜądanie.
-Czy mogą to osiągnąć?
-Tak - powiedziało Przewidywanie.
-Czy moŜna temu zapobiec?
-Tak -powiedziało Przewidywanie.
-Ryzykując - OstroŜność dodała.
-Od czego naleŜy rozpocząć?
-Spytaj straŜników - oznajmiła Głowa.
-jak groźna jest sytuacja?
-JuŜ się zaczęło - odpowiedziała Głowa.
-A niebezpieczeństwo juŜ powstało - powiedziało Ryzyko.
-Tak samo jak moŜliwości - powiedziała Szansa.
-Jakiego rodzaju? - spytała Vialle.
Rozległ się dźwięk, gdy moja pochwa i miecz, stojące pod ścianą, przewróciły się. Vialle
spojrzała.
-Moja broń, - powiedziałem - właśnie się przewróciła.
-Jak brzmi jej imię?
-To miecz mojego ojca, zwany Werewindle.
-Słyszałam o nim. - a potem powiedziała: - Ten męŜczyzna, Luke, posiada miecz, który jest
wplątany w to wszystko, tak jak i bliźniacze mu ostrza. JednakŜe nie znam ich historii.
-Tak, one są w to wplątane - powiedziała Pamięć.
-Jak?
-Zostały stworzone w podobny sposób, w niemal ten sam sposób i zawierają cząstkę mocy, o
których mówiliśmy - odparła Pamięć. -Czy wezmą one udział w konflikcie?
-Tak - powiedziało Przewidywanie.
-Na jaką skalę?
Przewidywanie umilkło. Szansa zaśmiała się.
-Nie rozumiem.
-Śmiech Szansy oznacza niepewność - odpowiedziała Głowa.
-Czy Luke bierze udział w konflikcie?
-Tak - odpowiedziało Przewidywanie.
-Czy powinien szukać straŜników.
-Musi spróbować - powiedziało Serce.
-A co jak mu się nie powiedzie?
-ZbliŜa się KsiąŜe, który wie więcej o tych sprawach - powiedziała Głowa.
-Kto to taki?
-Uwolniony więzień - odparła Głowa.
-Kto?
-Nosi srebrną róŜę - powiedziała Głowa - oraz drugie ostrze.
Vialle podniosła głowę.
-Czy masz jakieś pytania? - zapytała się mnie.
-Tak, ale wątpię czy otrzymam odpowiedź, jeśli zapytam się czy wygramy.
Szansa zaśmiała się, gdy Vialle wstawała.
Pozwoliła mi pomóc sobie w odnoszeniu statui na miejsce.
Potem, gdy znów usiedliśmy, zapytałem się:
-Szukać straŜników?
-Istnieje opiekun, być moŜe dwóch - odparła. - Samo-wygnany KsiąŜe Amberu i jego siostra
strzegli części mocy od dłuŜszego czasu. Dobrym pomysłem byłoby sprawdzić czy jeszcze Ŝyją i
czy wciąŜ pełnią swoje funkcje. -Samo-wygnany? Czemu?
-Osobiste powody, dotyczące poprzedniego Króla.
-Gdzie oni są?
-Nie wiem.
-Jak ich znajdziemy?
-Mam Atut.
Podniosła się i podeszła do szafki z szufladami. Otwarła jedną z nich i wyciągnęła pudełko kart.
Powoli odliczyła je z góry i wybrała jedną.
Kiedy wróciła, podała mi kartę, przedstawiającą szczupłego męŜczyznę z włosami koloru miedzi.
-Ma na imię Delwin - powiedziała.
-Sądzisz, Ŝe powinienem odezwać się do niego i zapytać się czy wciąŜ ma cokolwiek miał?
-Szybko zaznacz, Ŝe nie jesteś z Amberu, - powiedziała mi - ale podaj swoje pochodzenie. Spytaj,
czy wciąŜ zarządza spikardem. Spróbuj określić gdzie jest, lub zaproponuj rozmowę twarzą w
twarz. -Jasne - odpowiedziałem, nie chcąc zdradzić jej, Ŝe juŜ rozmawiałem z nim wcześniej,
choć krótko, szukając sprzymierzeńców przeciwko Amberowi. Spławił mnie od razu, ale nie
chciałem przypominać Vialle tych dni. Więc powiedziałem:
-Okay. Spróbuję.
Postanowiłem szybko mówić, aby dać mu czas do namysłu i by zrozumiał Ŝe nie jestem sam i nie
wymknęło mu się coś o naszej poprzedniej rozmowie. Mój zmieniony wygląd powinien w tym
równieŜ pomóc.
Spróbowałem kontaktu.
Na początku czułem tylko chłód, ale nagle pojawiło się uczucie osobowości. -Kto to? - poczułem
pytanie znacznie wcześniej, nim wygląd nabrał Ŝycia i głębi.
-Luke Reynard, znany równieŜ jako Rinaldo - odpowiedziałem, kiedy karta nagle oŜywiła się i
poczułem wzrok. - Król Kashfy i magister Zarządzania Uniwersytetu Kalifornii w Berkley. -
nasze spojrzenia spotkały się. Nie wydawał się być ani przyjaźnie, ani wrogo nastawiony. -
Chciałem się dowiedzieć, czy wciąŜ zarządzasz spikrdami.
-Luku - Rinaldo - powiedział - czemu interesuje ciebie ta sprawa i jak się o niej dowiedziałeś?
-Choć nie pochodzę z Amberu - odparłem, - mój ojciec pochodził. Wiem, Ŝe wkrótce sprawa ta
stanie się znacząca w tym miejscu, ze względu na Merlina, syna Corwina, będącego obecnie
bezpośrednio w kolejności sukcesji do tronu Dworców Chaosu.
-Wiem kim jest Merlin - oświadczył Delwin. - Kim jest twój ojciec?
-KsiąŜe Brand.
-A matka.
-Lady Jasra, była Królowa Kashfy. Teraz, czy moŜemy porozmawiać trochę o tej sprawie?
-Nie - powiedział Delwin. - Nie moŜemy.
Poruszył ręką, jakby chciał zerwać kontakt.
-Czekaj! - powiedziałem. - Czy masz kuchenkę mikrofalową?
Zawahał się.
-Co?
-Jest to urządzeni w kształcie pudła, które potrafi podgrzać posiłek w kilka minut. Opracowałem
ogólny czar, który pozwala funkcjonować jej w większości Cieni. Obudziłeś się kiedyś w środku
nocy, mając ochotę na ciepłą potrawkę z tuńczyka? Wyciągasz ją z zamraŜarki,
rozpakowywujesz, wkładasz do kuchenki. Co to jest zamraŜarka? Fajnie, Ŝe zapytałeś. To kolejne
pudło, z wieczną zimą wewnątrz. Przechowujesz w niej mięso i wyciągasz, wrzucając do
mikrofalówki, kiedy najdzie cię ochota. Tak, dostarczamy równieŜ zamraŜarki. Nie chcesz
rozmawiać o spikrdach, porozmawiajmy o interesach. MoŜemy ubić interes na tych
urządzeniach, w dowolniej ilości jakiej zaŜądasz, lub przebiję cenę kogokolwiek, kto równieŜ je
dostarcza. A nie sądzę, aby łatwo było znaleźć innego dostawcę. Ale to nie wszystko, co mogę ci
zaproponować...
-Przykro mi - powiedział Delwin. - Akwizytorów równieŜ nie przyjmuję.
Znów poruszył ręką.
-Czekaj! - zawołałem - Przedstawię ci ofertę, której nie będziesz mógł odrzucić!
Przerwał połączenie.
-Wracaj - rzuciłem w myśli do obrazka, ale stał się dwuwymiarowy i znów ciepły.
-Przykro mi - powiedziałem Vialle. - Starałem się jak mogłem, ale nie chciał tego kupić.
-Tak naprawdę, to nie sądziłam, Ŝe utrzymasz go aŜ tak długo. Ale mogę ci powiedzieć, Ŝe był
tobą zainteresowany, dopóki nie wspomniałeś o swojej matce. Wtedy coś się zmieniło.
-Nie byłby to pierwszy raz - powiedziałem. - Mam zamiar znów spróbować nieco później.
-W takim przypadku, zatrzymaj Atut.
-Nie potrzebuje go, Vialle. Kiedy przyjdzie czas, sam sobie narysuje.
-Jesteś artystą i mistrzem Atutów?
-No cóŜ, maluję. Czasem na powaŜnie.
-W takim razie musisz zobaczyć wszystkie moje pracy kiedy będziesz czekał.
ZaleŜy mi na twojej opinii.
-Z przyjemnością - odpowiedziałem. - Masz na myśli, kiedy będę czekał...
-...na Corwina.
-Ah, tak sądziłem. Dziękuje.
-MoŜesz być pierwszym, który skorzysta z nowych pokoi. DuŜo remontowaliśmy i
przemeblowywaliśmy, odkąd Wzorzec i Logrus skonfrontowały się. -Słyszałem o tym -
powiedziałem. - Bardzo dobrze. Jestem ciekaw, kiedy tutaj dotrze.
-Czuję, Ŝe wkrótce - odrzekła. - Przywołam słuŜbę, aby pomogła ci się ulokować tutaj. Później
przyślę po ciebie na obiad i wtedy podyskutujemy o sztuce.
-Bardzo dobrze.
Zastanawiałem się, dokąd to wszystko prowadzi. Miałem wraŜenie, Ŝe ogólny obraz miał się
wkrótce drastycznie zmienić.
Całe szczęście, Ŝe Delwin nie był zainteresowany kuchenką mikrofalową. Ten czar byłby
cholernie cięŜki do wymyślenia.
Błękitny koń, tańczące góry
Skręciłem w prawo przy Płonących Studniach i umknąłem dymnym duchom przez WyŜynę
Artine. Zabiłem przywódcę Kertów z Shern, których to grupa rzuciła się na mnie z wysokich
straŜnic umieszczonych pośród kanionów tejŜe krainy. Pozostali zrezygnowali z rozrywki i
pojechaliśmy dalej pośród zielonego deszczu padającego z nieba koloru łupku. Naprzód, a
później w dół, do miejsca gdzie na polach wirowały pyłowe demony, śpiewając o smutych
wiecznościach w kamieniu, którym kiedyś były.
W końcu wiatry ucichły i Shask, mój groźny wierzchowiec, błękitny ogier z Chaosu, zatrzymał
się przed cynobrowymi piaskami.
- Co się stało? - zapytałem.
- Musimy przekroczyć to przewęŜenie pustyni aby dotrzeć do Tańczących Gór. - odpowiedział
Shask.
- A jak długo moŜe potrwać ta podróŜ?
- Większą część reszty dnia. - odparł. - Tutaj jest najwęŜsza. Po części juŜ zapłaciliśmy za to
udogodnienie. Reszta nadejdzie w samych górach, bo teraz musimy przekroczyć rejon, gdzie są
najbardziej aktywne.
Uniosłem moją manierkę i potrząsnąłem nią.
- Gra warta świeczki, - powiedziałem. - jak dotąd, ich taniec nie wszedł w skalę Richtera.
- Nie, ale na Granicy pomiędzy cieniami Amberu i cieniami Chaosu zachodzą ciągłe
przesuwające się zmiany w miejscu, gdzie te cienie się stykają.
- Nieobce są mi sztormy cienia, bo na to mi to wygląda. Permanentny front sztormu cienia. Ale
wolałbym, gdybyśmy mogli przez to przejechać, niŜ tam obozować.
- Uprzedziłem cię gdy mnie wybierałeś, Lordzie Corwinie, Ŝe mogę cię unieść dalej niŜ
jakikolwiek inny wierzchowiec za dnia. Ale w nocy staję się nieruchomym węŜem, twardym jak
kamień i zimnym jak serce demona, topniejące o świcie.
- Tak, pamiętam. - powiedziałem. - I słuŜyłeś mi dobrze, tak jak mówił Merlin. MoŜe
powinniśmy przenocować po tej stronie gór i przekroczyć je jutro.
- Front, jak mówiłem, przesuwa się. Najprawdopodobniej, do pewnego stopnia, spotkasz go na
przedgórzu albo wcześniej. Jak juŜ dotrzesz w ten rejon, nie będzie miało znaczenia gdzie
spędzimy noc. Cienie będą tańczyły nad nami lub obok nas. Proszę, zsiądź teraz i zdejmij ze
mnie siodło i juki, Ŝebym mógł się zmienić.
- W co? - spytałem zeskakując na ziemię.
- Mam jaszczurzą formę, która najlepiej się nada na tą pustynię.
- Proszę cię bardzo, Shask, bądź wygodny, bądź wydajny. Bądź jaszczurem.
Zacząłem rozjuczać go. Dobrze było znów być wolnym. Shask jako niebieski jaszczur był
niesamowicie szybki i praktycznie niestrudzony. Przebyliśmy pustynię jeszcze przed
zmierzchem, i jak stałem obok niego, mierząc wzrokiem szlak wiodący w górę przez przedgórze,
przemówił syczącym głosem.
- Jak mówiłem, cienie mogą nas złapać gdziekolwiek w tej okolicy, a ja mam jeszcze dosyć sił,
aby ponieść cię jeszcze jakąś godzinę zanim rozbijemy obóz, odpoczniemy i poŜywimy się. Jaki
jest twój wybór?
- Jedź. - powiedziałem.
Drzewa zmieniały listowie na moich oczach. Nieregularność szlaku mogła przyprawić o
szaleństwo, zmieniając swój kierunek i siebie samego pod nami. Pory roku przychodziły i mijały.
Po śnieŜnej zawiei przychodził podmuch gorącego powietrza, potem nadchodziła wiosna i
kwitnące kwiaty. Przewijały mi się przed oczami obrazy wieŜ i metalowych ludzi, autostrad,
mostów, tuneli. Potem cały taniec odchodził nagle i jechaliśmy po prostu po najzwyklejszym
szlaku. W końcu rozbiliśmy obozowisko w osłoniętym miejscu niedaleko jakiegoś szczytu.
Chmury się zebrały podczas naszego posiłku i kilka grzmotów przetoczyło się w oddali.
Zrobiłem sobie niski szałas opierając kilka gałęzi o skałę. Shask przekształcił się w wielkiego
smokogłowego, uskrzydlonego, pierzastego węŜa, i zwinął się nieopodal.
- Dobrej nocy, Shask. - zawołałem. Spadły pierwsze krople.
- I tobie teŜ Corwnie. - powiedział cicho.
PołoŜyłem się, zamknąłem oczy, i prawie natychmiast zasnąłem. Jak długo spałem, nie wiem.
W kaŜdym razie zostałem wyrwany ze snu przez strasznie donośny grzmot, który zdawał się
dobiegać bezpośrednio znad mojej głowy.
Oprzytomniałem juŜ w pozycji siedzącej, z wyciągniętym juŜ do połowy z pochwy
Grayswandirem, zanim jeszcze ucichły echa. Potrząsnąłem głową i siedziałem nasłuchując.
Miałem wraŜenie, Ŝe czegoś brakowało, ale nie wiedziałem czego. Nagle pojawił się oślepiający
błysk i kolejny grzmot. Skuliłem się i czekałem na więcej, ale nastała cisza. Cisza...Wytknąłem z
szałasu rękę, a potem głowę. Przestało padać. Tego mi brakowało - odgłosu spadających kropli.
Mój wzrok przykuła łuna bijąca znad pobliskiego szczytu. Wdziałem buty i opuściłem szałas. Na
zewnątrz załoŜyłem pas z mieczem i spiąłem pod szyją mój płaszcz. Musiałem to sprawdzić. W
miejscu takim jak to, kaŜda aktywność mogła stanowić zagroŜenie. Jak przechodziłem,
dotknąłem Shaska, który rzeczywiście wydawał się być z kamienia, i ruszyłem w stronę, gdzie
znajdował się szlak. Nadal tam był, choć węŜszy niŜ poprzednio. Wkroczyłem na niego i
ruszyłem pod górę. Źródło światła, na które się kierowałem, zdawało się lekko przesuwać. Teraz
wydawało mi się, Ŝe słyszę w oddali cichy poszum deszczu. Być moŜe padał po drugiej stronie
szczytu. W miarę jak się zbliŜałem, byłem coraz bardziej pewien, Ŝe burza była niedaleko.
Słyszałem juŜ wycie wiatru i szelest wody. Nagle zostałem oślepiony błyskiem zza grzbietu.
Przenikliwy grzmot gromu dotrzymał mu towarzystwa. Zatrzymałem się tylko na chwilę. Przez
ten czas wydawało mi się, Ŝe poprzez dzwonienie w uszach słyszę odgłos gdaczącego śmiechu.
Posuwając się z trudem naprzód, osiągnąłem w końcu szczyt wzniesienia. Natychmiast
zaatakował mnie przepełniony wilgocią wiatr. Zaciągnąłem na siebie poły płaszcza przewiązałem
je po czym ruszyłem w dół.
Kilka kroków dalej dostrzegłem po lewej stronie dolinkę rozciągającą się nieco poniŜej drogi.
Rozświetlały ją tańczące kule piorunów kulistych. W dolinie były dwie postacie, jedna siedziała
na ziemi, a druga wisiała w powietrzu do góry skrzyŜowanymi nogami naprzeciw pierwszej. Nie
dostrzegłem niczego, co by ją utrzymywało nad ziemią.
Wybrałem najlepiej osłoniętą drogę i ruszyłem w dół ku tym postaciom. Nie widziałem ich
przez większość drogi, jako Ŝe wiodła ona przez obszar o dość gęstej roślinności. W pewnym
momencie jednak zdałem sobie nagle sprawę, Ŝe jestem blisko nich, poniewaŜ deszcz przestał
na mnie padać i nie czułem juŜ naporu wiatru. Zupełnie jakbym wszedł w oko cyklonu.
Zachowując pełną ostroŜność podchodziłem dalej, czołgając się na brzuchu i zerkając między
gałęziami na dwóch starców. Uwaga obu była skupiona na niewidzialnych sześcianach
trójwymiarowej gry. Figury wisiały nad planszą znajdującą się na ziemi pomiędzy nimi. Pola ich
powietrznych pozycji były delikatnie obramowane ogniem. MęŜczyzna, który siedział na ziemi
był garbaty. Uśmiechał się. Znałem go, to był Dworkin Barimen, mój legendarny przodek, pełen
wielowiekowej wiedzy i boskich mocy, twórca Amberu, Wzorca i Atutów, i moŜe nawet samej
rzeczywistości w wymiarze w jakim ją rozumiałem. Niestety podczas naszych ostatnich spotkań
był takŜe bardziej niŜ trochę szalony.
Merlin zapewniał mnie, Ŝe juŜ powrócił do zdrowych zmysłów, ale miałem wątpliwości.
Boskie istoty są zwykle znane z nieco odmiennego niŜ tradycyjne rozumienia pojęcia
„racjonalny”. To chyba zaleŜy od obszaru zainteresowań. Nie zdziwiłbym się, gdyby ten stary
upierdliwiec uŜywał poczytalności jako pozy na drodze do jakiegoś paradoksalnego zakończenia.
Drugi męŜczyzna, który był odwrócony do mnie plecami, sięgnął do przodu i przesunął figurę,
która zdawała się odpowiadać pionkowi. WyobraŜała bestię Chaosu znaną jako Ognisty Anioł.
Kiedy ruch został zakończony, ponownie uderzył piorun a ja poczułem mrowienie na całym
ciele. Następnie Dworkin sięgnął i przesunął jedną ze swoich figur, Wyverna. I znów, grzmot i
błysk oraz mrowienie. ZauwaŜyłem, Ŝe JednoroŜec stojący dęba zajmuje miejsce króla wśród
figur Dworkina. Obok znajdowało się wyobraŜenie pałacu w Amberze. Królem przeciwnika
był stojący WąŜ, a obok stał Thelbane, wielki, przypominający kształtem igłę pałac królów
Chaosu.
Przeciwnik Dworkina przesunął figurę śmiejąc się przy tym.- Mandor. - oznajmił. - UwaŜa się
za władcę marionetek i twórcę królów.
Po łomocie i błysku Dworkin przesunął figurę.
- Corwin. - powiedział. - Znów jest wolny.
- Tak. Ale nie wie, Ŝe ściga się z przeznaczeniem. Wątpię, czy uda mu się dotrzeć na czas do
Amberu aby napotkać Galerię Luster. Bez jej wskazówek, jakieŜ osiągnie rezultaty?
Dworkin uśmiechnął się i podniósł wzrok. Przez chwilę zdawał się spoglądać wprost na mnie.
- Sądzę, Ŝe jego wyczucie czasu jest bez zarzutu, Suhuyu. - powiedział. - A ja mam kilka
fragmentów jego pamięci, które znalazłem kilka lat temu unoszące się nad Wzorcem w Rebmie.
Chciałbym dostać złoty nocnik za kaŜdy raz, kiedy był niedoceniany.
- Co by ci to dało? - zapytał drugi męŜczyzna.
- Kosztowne hełmy dla jego wrogów.
Obaj męŜczyźni roześmieli się. Suhuy obrócił się o 90 stopni przeciwnie do ruchu wskazówek
zegara. Dworkin wzniósł się w powietrze i zaczął pochylać się do przodu, aŜ zawisł nad planszą
równolegle do ziemi. Suhuy wyciągnął rękę w kierunku kobiecej postaci na jednym z wyŜszych
poziomów, ale zaraz ją cofnął. Nagle przesunął ponownie Ognistego Anioła. Powietrze jeszcze
było palone i maltretowane, jak Dworkin wykonał swój ruch, więc grzmot przeciągnął się a
oślepiający błysk pozostał jeszcze przez chwilę. Dworkin powiedział coś, czego nie dosłyszałem
przez hałas. Wypowiedział chyba jakąś nazwę, bo Suhuy odpowiedział: "Ale ona jest figurą
Chaosu!".
- No to co? Nie ustaliliśmy Ŝadnej reguły zabraniającej tego. Twój ruch.
- Muszę to przemyśleć. - powiedział Suhuy. - Przez dłuŜszy czas.
- Zabierz to ze sobą. - odpowiedział Dworkin. - Przyniesiesz jutrzejszej nocy?
- Będę zajęty. Następnej nocy?
- Ja będę zajęty. Za trzy noce?
- Dobrze. Do zobaczenia.
- Dobranoc.
Błysk i grzmot, które nastąpiły w chwilę później, oślepiły i ogłuszyły mnie na dobrych kilka
chwil. Nagle poczułem deszcz i wiatr. Kiedy mój wzrok wrócił do normy, zauwaŜyłem, Ŝe dolina
była pusta. Wróciłem tą samą drogą przez grzbiet i w dół do mojego obozu, który równieŜ juŜ
został odnaleziony przez deszcz. Szlak był juŜ szerszy.
Wstałem o świcie i posiliłem się, czekając aŜ Shask się poruszy. Wydarzenia nocy nie
wydawały się być snem.
- Shask. - powiedziałem później. - Czy wiesz czym jest Piekielna Jazda?
- Słyszałem o tym. - odparł. - Magiczny sposób na przebywanie wielkich odległości w krótkim
czasie, wykorzystywany przez Ród Amberu. Ponoć jest niebezpieczny dla zdrowia psychicznego
wierzchowca.
- Wydajesz mi się być wybitnie stabilny emocjonalnie i intelektualnie.
- AleŜ dziękuję...chyba. Skąd ten pośpiech?
- Przespałeś wspaniałe widowisko. - powiedziałem. - A teraz mam randkę z gromadką odbić,
jeŜeli złapię je zanim zanikną.
- JeŜeli tak trzeba...
- Ścigamy się o złoty nocnik, przyjacielu. Wstawaj i bądź koniem.
Skrywiec i Guisel
Opowiadanie to podejmuje sprawy Merlina, syna Corwina, tak jak pozostawiłem go na końcu
"Księcia Chaosu", dziesiątego i ostatniego tomu mojego cyklu Amber. Jako ksiąŜę Amberu ze
strony ojca oraz ksiąŜę Chaosu od strony matki, Merlin ma pewne problemy - nie najmniejszym z
nich jest to, iŜ znajduje się w linii sukcesji do zwolnionego dopiero co Tronu Chaosu. Nie jest to
pozycja, którą zamierzał zająć. Czuł, iŜ jest bezpieczny w tym względzie dzięki liczbie
pretendentów znajdujących się przed nim. Niestety, ostatnimi czasy zaczęli oni ginąć, generalnie
z innych niŜ naturalnych przyczyn. Podejrzewa, Ŝe jego matka, Dara, oraz przyrodni brat,
Mandor, maczali w tym palce. JednakŜe przeciwstawił się im w pojedynku na magię, w skutek
którego musieli oni po raz kolejny przemyśleć sprawę usadzenia go na tronie. Czy Merlin
wymknął się im spod kontroli na dobre, czas pokaŜe. Tymczasem udał się on do jednego z domów
gościnnych Mandora, mając nadzieję na dobrze przespaną noc.
Przebudziłem się w ciemnym pokoju, kochając się z kobietą, chociaŜ nie pamiętam bym szedł z
nią do łóŜka. śycie potrafi być dziwne. Czasami teŜ wyjątkowo słodkie. Nie miałem chęci
niszczyć naszego wspólnego spotkania, więc kontynuowałem dalej i dalej to co robiłem, tak jak i
ona, aŜ dotarliśmy do punktu dawania i przyjmowania, tego momentu równowagi i odpoczynku.
Wykonałem gest lewą ręką i nad naszymi głowami pojawiło się małe światło. Miała długie
czarne włosy i zielone oczy, wysoko osadzone kości policzkowe i szerokie brwi. Kiedy zapłonęło
światło, zaśmiała się, odsłaniając wampirze zęby. Na jej ustach nie było śladu krwi. Choć
wypadło to nieuprzejmie z mojej strony, sprawdziłem szyję w poszukiwaniu ran po ugryzieniu.
- Upłynęło duŜo czasu Merlinie. - powiedziała miękko.
- Pani, masz nade mną przewagę. - odrzekłem, myśląc usilnie skąd powinienem ją pamiętać i
skąd ona zna mnie.
Zaśmiała się ponownie.
- Niewielką. - odpowiedziała i poruszyła się w taki sposób, aby rozkojarzyć mnie całkowicie
oraz zapoczątkować na nowo cały łańcuch pewnych wydarzeń z mojej strony.
- To nie fair. - powiedziałem, wpatrując się w te głębokie oczy, gładząc jej blade brwi. Było w
tym coś przeraŜająco znajomego, ale nie mogłem przypomnieć sobie co.
- Myśl - rzekła - gdyŜ chcę być pamiętaną.
- Ja...Rhanda? - zapytałem.
- Twoja pierwsza miłość. Kiedyś byłeś mój - mówiła uśmiechając się - tam w mauzoleum. Tak
naprawdę były to dziecięce zabawy. Ale słodkie, czyŜ nie?
- Naturalnie. - odparłem, przeczesując jej włosy. - Nie, nigdy ciebie nie zapomniałem. Jednak
nie spodziewałem się, iŜ jeszcze ciebie zobaczę po tym, jak znalazłem list mówiący, Ŝe twoi
rodzice zabraniają ci zabaw ze mną...sądząc, Ŝe jestem wampirem.
- Ale wszystko za tym przemawiało, mój ksiąŜę Chaosu i Amberu. Ta twoja dziwna siła i
magia...
Spojrzałem na jej usta, na odsłonięte kły.
- Dziwnie to brzmi, biorąc pod uwagę, Ŝe jesteście rodziną wampirów. - oznajmiłem.
- Wampirów? Nie, nie jesteśmy wampirami. - zaprzeczyła. - Jesteśmy ostatnimi ze Skrywców.
Pozostało nas tylko pięć rodzin. śyjemy we wszystkich odbiciach cieni, stąd do Amberu i dalej,
aŜ do Chaosu.
Przytuliłem ją mocniej, jednocześnie przetrząsając swoją wiekową wiedzę o niezwykłościach
tego świata. Później powiedziałem: - Wybacz, ale nie mam pojęcia kim są Skrywce.
Jeszcze później odpowiedziała:- Byłabym zdziwiona, gdybyś wiedział. Zawsze
utrzymywaliśmy fakt o istnieniu naszego gatunku w tajemnicy.
Otworzyła usta i w bladym świetle zobaczyłem, jak jej kły przeobraŜają się w normalne
uzębienie.
- Pojawiają się w chwilach namiętności - zauwaŜyła - ale teŜ gdy muszę się poŜywić.
- W takim wypadku uŜywasz ich tak jak wampiry.
- Albo ghoul. - odparła. - Ich ciało jest bardziej poŜywne niŜ krew.
- Ich?
- Tych, którymi się Ŝywimy.
- A kim oni zazwyczaj są? - zapytałem.
- Tymi, bez których świat byłby lepszy. - powiedziała. - Większość z nich po prostu znika.
Czasami, po posiłku, jacyś Ŝartownisie zostawiają kawałki ich ciał.
Pokręciłem głową.- Pani, nic nie rozumiem. - stwierdziłem.
- Przychodzimy i odchodzimy jak chcemy. Jesteśmy niezauwaŜalnym i dumnym ludem.
śyjemy według kodeksu honorowego, który chroni nas przed waszym zrozumieniem. Ci, którzy
podejrzewają, Ŝe istniejemy, nie wiedzą gdzie szukać.
- A jednak ty przyszłaś i mówisz mi te rzeczy.
- Obserwowałam ciebie przez większość mojego Ŝycia. Nie zdradziłbyś nas. Ty takŜe Ŝyjesz
według pewnego kodeksu.
- Obserwowałaś mnie przez większość Ŝycia? Jak?
Zarzuciliśmy na chwilę rozmowę, poniewaŜ zbliŜała się ta chwila. Nie chciałem jej stracić. W
końcu, kiedy leŜeliśmy obok siebie, powtórzyłem pytanie. Tym razem była na nie gotowa.
- Jestem mgnieniem cienia w twoim lustrze. - rzekła. - Patrzysz, a jednak mnie nie widzisz.
Mamy swoje ukochane rzeczy, miejsca lub osoby, którymi jesteśmy zafascynowani i
obserwujemy je. Ty zawsze byłeś moją.
- Dlaczego do mnie przyszłaś Rhando? - spytałem. - Po tylu latach?
Odwróciła wzrok.
- Być moŜe umrzesz niedługo. - powiedziała po jakiejś chwili. - Chciałam powrócić do tych
szczęśliwych dni, które spędziliśmy w Wildwood.
- Umrę niedługo? Nie przeczę, moje Ŝycie pełne jest niebezpieczeństw. Jestem zbyt blisko
tronu, mam jednak silnych protektorów - i jestem silniejszy niŜ niektórzy myślą.
- Jak juŜ mówiłam, obserwowałam ciebie. - oznajmiła. - Nie wątpię w twoją waleczność.
Widziałam jak przygotowujesz róŜne czary i utrzymujesz je. Niektórych nawet nie rozumiem.
- Jesteś czarodziejką?
Potrząsnęła głową.
- Moja wiedza w tych sprawach, choć rozległa, jest czysto akademicka. - odrzekła. - Źródło
moich mocy leŜy gdzie indziej.
- Gdzie? - dociekałem.
Wskazała na moją ścianę. Gapiłem się przez chwilę.
- Nie rozumiem. - powiedziałem w końcu.
- Mógłbyś to wzmocnić? - spytała, kiwając na światełko.
Zrobiłem to.
- Teraz przesuń je w pobliŜe lustra.
To równieŜ zrobiłem. Lustro było wyjątkowo ciemne, tak jak wszystko inne w domu
gościnnym Mandora, jaki wybrałem by spędzić noc po naszym niedawnym pojednaniu.
Wstałem z łóŜka i podszedłem do lustra. Całkowicie czarne, nie zawierało odbicia czegokolwiek.
- Osobliwe.
- Nie. - rzekła. - To ja je zamknęłam i zablokowałam zaraz po tym jak tu weszłam. Podobnie
uczyniłam z innymi lustrami w tym domu.
- Weszłaś tutaj przez lustro?
- Tak. śyję w świecie luster.
- A twoja rodzina? I te cztery inne, które wspominałaś?
- KaŜde z nas zakłada dom poza granicami przestrzeni odbitej w lustrze.
- I stamtąd podróŜujesz z miejsca na miejsce?
- W rzeczy samej.
- Oczywiście aby obserwować twoje ukochane rzeczy oraz zjadać istoty, których nie
akceptujesz?
- To równieŜ.
- Jesteś przeraŜająca, Rhando. - Wróciłem do łóŜka i usadowiłem się na brzegu. Ująłem ją za
rękę. - Cieszę się, Ŝe znów mogliśmy się spotkać. Szkoda tylko, Ŝe nie przyszłaś do mnie
wcześniej.
- Przychodziłam. - powiedziała. - Pod osłoną czarów snu mojej rasy.
- Mogłaś mnie chociaŜ obudzić.
Kiwnęła głową.
- Chciałabym móc zostać z tobą, lub zabrać ciebie do domu, ale w tym okresie twojego Ŝycia
umiejętnie ściągasz na innych niebezpieczeństwa.
- Na to wygląda. - zgodziłem się. - Lecz w takim razie dlaczego tutaj jesteś, pomijając rzecz
oczywistą?
- ZagroŜenie rozszerza się. Teraz dotyczy takŜe nas.
- Szczerze mówiąc sądziłem, Ŝe niebezpieczeństwa w moim Ŝyciu zostały w niewielkim
stopniu zaŜegnane. PrzezwycięŜyłem próby przejęcia nade mną kontroli Dary i Mandora i
doszedłem z nimi do niejakiego porozumienia.
- Nie mniej jednak oni wciąŜ spiskują.
Wzruszyłem ramionami.
- To ich natura. Oni wiedzą, Ŝe ja wiem. Wiedzą teŜ, Ŝe jestem dla nich równym przeciwnikiem
oraz, Ŝe jestem na nich teraz przygotowany. A mój brat Jurt...wydaje się, Ŝe i z nim doszedłem do
pewnego porozumienia. I Julia...pojednaliśmy się. Razem...
Roześmiała się.
- Julia zdąŜyła wykorzystać to pojednanie i zwróciła Jurta przeciwko tobie. Obserwowałam to.
I wiem. Podsyca jego zazdrość dając mu do zrozumienia, Ŝe bardziej zaleŜy jej na tobie niŜ na
nim. Tak naprawdę chce ciebie usunąć z drogi, wraz z siedmiorgiem innych, którzy ubiegają się
o Tron. Jak równieŜ tych, którzy się czają. Julia chce zostać królową Chaosu.
- Nie jest przeciwnikiem dla Dary. - stwierdziłem.
- Odkąd pokonała Jasrę, ma o sobie wysokie mniemanie. Nie przyszło jej do głowy, Ŝe Jasra po
prostu stała się leniwa i przegrała przez przypadek, a nie brak mocy. Woli raczej Ŝyć w
przekonaniu, Ŝe jest potęŜniejsza niŜ w rzeczywistości. To jest jej słabością. Przymierze
pozwoliło jej uśpić twoją czujność i ponownie obrócić brata przeciwko tobie.
- Zostałem ostrzeŜony i dziękuję ci za to - choć tak naprawdę jest tylko sześciu kandydatów do
Tronu. Ja jestem pierwszy, lecz ostatnio pojawiło się pół tuzina nowych pretendentów.
Wspomniałaś o siódmym. Czy jest ktoś o kim nie wiem?
- Znajduje się w ukryciu. - powiedziała. - Nie znam jego imienia, chociaŜ wiem, Ŝe widziałeś
go w lustrze Suhuya. Znam jego formy, Chaosu i ludzką. Wiem, Ŝe nawet Mandor uwaŜa go za
godnego przeciwnika w kwestii spisków. Z drugiej strony sądzę, Ŝe Mandor jest głównym
powodem, dla którego usunął się on do naszej krainy. Boi się Mandora.
- Zamieszkuje świat luster?
- Tak, jednakŜe nie jest świadom naszej obecności. Odnalazł nasz świat przez zupełny
przypadek, lecz jest przekonany, Ŝe dokonał niesamowitego odkrycia - tajne drzwi, którymi
moŜna się dostać niemal wszędzie, przez które moŜna zobaczyć niemal wszystko samemu nie
będąc widzianym. Nasz lud umyka jego uwadze, uŜywając zaułków, których on nie dostrzega,
nie mówiąc o wykorzystywaniu. Stał się przez to znacznie groźniejszym kandydatem do Tronu
JeŜeli potrafi podglądać, chociaŜby podsłuchiwać, przez dowolne lustro bez ujawniania
się...jeŜeli moŜe wyjść i zamordować kogoś, po czym uciec tą samą drogą - tak, wtedy to
rozumiem.
Noc wydała się nagle wyjątkowo zimna. Rhanda rozszerzyła oczy. Podszedłem do krzesła, na
które rzuciłem swoje rzeczy i zacząłem się ubierać - Tak, zrób to.
- Jest jeszcze coś, prawda?
- Tak. Ów tajemniczy pretendent odnalazł i sprowadził utrapienie na naszą spokojną krainę.
Gdzieś odnalazł guisela.
- Co to jest guisel?
- Stworzenie z naszych mitów, dawno temu wytępione w świecie luster. Ich rodzaj niemal
zgładził rasę skrywców. Cała rodzina poświęciła się, zabijając tego potwora, sądząc, iŜ jest to
ostatni z nich.
Zapiąłem pas i wciągnąłem buty. Podszedłem do lustra i przytrzymałem rękę nad jego czarną
powierzchnią. Tak, wydawało się być źródłem zimna.
- Zamknęłaś je i zablokowałaś? - spytałem. - Wszystkie lustra w posiadłości?
- Ukryty wysłał guisla poprzez lustra, aby zniszczyć dziewięciu rywali do Tronu. Teraz
poszukuje dziesiątego - ciebie.
- Rozumiem. Czy moŜe przełamać twoje zabezpieczenia?
- Nie wiem. Z pewnością nie bez pewnych problemów. Ale nie sądzę. JednakŜe sprowadza
zimno. Czai się tuŜ za powierzchnią lustra. Wie, Ŝe tutaj jesteś.
- Jak wygląda?
- Skrzydlaty węgorz z wieloma szponiastymi kończynami. Jest długi na 10 stóp.
- Jeśli go wpuścimy?
- Zaatakuje ciebie.
- Jeśli sami wejdziemy do lustra?
- Zaatakuje ciebie.
- Po której stronie jest silniejszy?
- Wydaje mi się, Ŝe tak samo po kaŜdej.
- Niech to piekło pochłonie! Czy moŜna wejść przez inne lustro i podejść to?
- MoŜe.
- Spróbujmy. Chodź.
Wstała, szybko ubrała się w krwistoczerwone ubrania i podąŜyła za mną poprzez ścianę do
pokoju, który właściwie był połoŜony kilka mil dalej. Jak większość szlachty w Dworcach, mój
brat Mandor wolał utrzymywać swoją rezydencję rozrzuconą. Długie lustro wisiało na odległej
ścianie, pomiędzy biurkiem a duŜym zegarem Chaosu. ZauwaŜyłem, Ŝe miał wygrywać kuranty.
Świetnie. Wyciągnąłem miecz.
- Nie wiedziałam, Ŝe jedno jest tutaj. - powiedziała.
- Jesteśmy w pewnej odległości od pomieszczenia w którym spałem. Zapomnij o przestrzeni.
Przenieś mnie przez lustro.
- Wpierw ciebie ostrzegę. - rzekła. - Według podań nikt nigdy nie pokonał guisela przy pomocy
miecza ani czystą magią. Guisele potrafią absorbować czary i strumienie mocy. Mogą teŜ przyjąć
straszliwe rany i wciąŜ Ŝyć.
- W takim przypadku czy masz jakieś wskazówki?
- Odszukaj go, uwięź, zniszcz. To moŜe być skuteczniejsze niŜ próby zabicia go.
- Dobra, rozegramy to według takich zasad. JeŜeli wpadnę w prawdziwe kłopoty, zmiataj stąd.
Nie odpowiedziała, ale chwyciła mnie za rękę i wkroczyła w lustro. Kiedy podąŜałem za nią,
antyczny zegar Chaosu zaczął dzwonić w nieregularnych odstępach. Wnętrze lustra wyglądało
dokładnie jak pokój który opuściliśmy. Był jednak odwrócony. Rhanda zabrała mnie do
najodleglejszego punktu lustrzanego odbicia, potem przestąpiła zaułek.
Wyszliśmy w pokręconym, mrocznym miejscu, wśród wieŜ i wielkich rezydencji, których nie
rozpoznawałem. W powietrzu unosiły się wici falujących, poskręcanych linii. ZbliŜyła się do
jednej, włoŜyła w nią wolną rękę i weszła ciągnąc mnie za sobą. Wyłoniliśmy się na
zakrzywionej ulicy, wzdłuŜ której wiły się budynki.
- Dziękuję... - powiedziałem wtedy. - ...za ostrzeŜenie i szansę na uderzenie.
Uścisnęła moją dłoń.
- To nie tylko dla ciebie. Robię to takŜe dla swojej rodziny.
- Wiem.
- Nie podjęłabym się tego, gdybym nie wierzyła, Ŝe masz szansę przeciwko temu czemuś.
Gdybym zwątpiła, po prostu ostrzegłabym ciebie i powiedziała co wiem. Pamiętam jednakŜe ten
dzień...wtedy w Wildwood...gdy obiecałeś mi, Ŝe będziesz moim rycerzem. Wydawałeś się wtedy
naprawdę bohaterski.
Uśmiechnąłem się i wspomniałem ten ponury dzień. Czytaliśmy w mauzoleum opowieści o
rycerskości. W przypływie szlachetności wyprowadziłem ją na zewnątrz. Grzmiało, a my
staliśmy pośród nagrobków nieznanych śmiertelników - Dennis Colt, Remo Williams, John
Gaunt - i przysięgłem być jej rycerzem, jeŜeli kiedykolwiek będzie tego potrzebować. Wtedy
pocałowała mnie, a ja miałem nadzieję, Ŝe naraz wydarzy się coś złego i będę mógł stawić temu
czoła w jej imieniu. Niestety, nic takiego nie nastąpiło.
Ruszyliśmy do przodu, ona liczyła drzwi. Zatrzymała się przy siódmych.
- To te. - powiedziała. - Prowadzą przez zaułki do miejsca po drugiej stronie zablokowanego
lustra w twoim pokoju.
Puściłem jej rękę i poszedłem za nią.
- W porządku. Czas na guiselowanie. - I ruszyłem.
Guisel zaoszczędził mi trudu przemykania przez zaułki, wyłaniając się zanim dotarłem na
miejsce. Był długi na 10 czy 12 stóp. Z tego co zauwaŜyłem, nie miał oczu, za to mnóstwo
czułków bijących szybko wokół tego, co wziąłem za głowę. Jaskrawo róŜowy z długim,
zielonym pręgiem przecinającym jego ciało w jedną stronę i niebieskim w drugą. Uniósł czułki
na jakieś 3-4 stopy nad ziemię i zamachał nimi. Zakwiczał i zwrócił się w moją stronę. Pod
spodem miał wielką rekinią szczękę. Zakłapał nimi kilka razy i zobaczyłem jego liczne zęby. Z
pyska kapała mu zielona, jak mniemałem jadowita, ciecz, parująca przy zetknięciu z ziemią.
Czekałem, aŜ podejdzie do mnie. Patrzyłem jak się porusza – szybko jak się okazało, na licznych
małych nóŜkach. Trzymałem miecz w pozycji en garde i taksowałem swoje czary. Gdy zbliŜył
się, uderzyłem go Rozpędzonym Buickiem i Płonącą Szopą.
W kaŜdym przypadku stwór zamierał w bezruchu i czekał, aŜ czar dojdzie do celu. Powietrze
zlodowaciało i zaczęło parować wokół jego ust i korpusu. Wyglądał, jakby spowalniał i trawił
moje czary, aŜ dokonywał się ich rozkład. Kiedy przestał parować przyspieszył, a ja uderzyłem
czarem Oszalałych Narzędzi. Raz jeszcze zatrzymał się, pozostał bez ruchu i parował. Tym
razem skoczyłem do przodu i uderzyłem z całej siły swoim mieczem. Zadzwoniło, ale nic
ponadto. Odskoczyłem z powrotem kiedy poruszył się.
- To zjada moje czary i wydziela mróz.
- Inni teŜ zwrócili na to uwagę. - odpowiedziała Rhanda.
Gdy rozmawialiśmy, bestia zaczęła targać ciałem przesuwając potworną szczękę w górę. Stwór
rzucił się na mnie. Pchnąłem go w gardziel mieczem, a jego długie nogi chwyciły mnie pazurami.
Szarpnęło mnie do tyłu gdy kłapnął szczęką, a ja usłyszałem trzask. Z miecza pozostała mi
jedynie rękojeść. Odgryzł mi ostrze! Wystraszony sięgnąłem do mojej nowej mocy, podczas gdy
stwór szykował się do ponownego ataku.
Otworzyłem bramy spikarda i uderzyłem stworzenie czystą energię, mającą źródło gdzieś w
Cieniu. On znów zamarł, a wokół mnie powiało chłodem. Oderwałem się od niego, krwawiąc z
dziesiątek małych ran. Odtoczyłem się i wstałem, ciągle smagając go mocą spikarda.
Próbowałem rozciąć go tym, co zostało z mojego miecza, lecz on wchłonął mój atak, pozostając
bryłką róŜowego lodu.Sięgnąłem poprzez Cień i znalazłem nowy miecz. Końcem jego ostrza
nakreśliłem w powietrzu prostokąt z jasnym okręgiem w środku. Sięgnąłem w niego całą moją
wolą i pragnieniem. Po chwili poczułem kontakt.
- Tato! Czuję cię, ale nie widzę!- Ghostwheel. - powiedziałem. - Walczę na śmierć i Ŝycie.
Zapewne nie tylko swoje, ale i wielu innych. Przybądź, jeśli moŜesz.
- Próbuję. JednakŜe znalazłeś się w dziwnym obszarze przestrzeni. Jakieś kraty blokują mi
moŜliwość wejścia.
- Szlag!
- Racja. Spotkałem się juŜ wcześniej z czymś takim gdy podróŜowałem. Nie poradzę sobie z
tym od razu.
Guisel ruszył znowu. Próbowałem utrzymać kontakt atutowy, ale zanikał.
- Ojcze! - krzyknął Ghostwheel. - Spróbuj... - usłyszałem jeszcze i straciłem z nim kontakt.
Odskoczyłem i spojrzałem na Rhandę. Stała w towarzystwie dziesiątek innych skrywców.
Wszyscy ubrani w czarne, białe lub czerwone szaty. Zaczęli intonować dziwną, Ŝałobną pieśń.
Tak, jakby mojej walce był potrzebny jakiś mroczny podkład muzyczny. Zdawał się jednak
spowalniać guisla, a we mnie obudził wspomnienia z przeszłości. Odrzuciłem głowę w tył i
zawyłem. Było to wołanie, jakie usłyszałem w pewnym śnie i na zawsze pozostało w mej
pamięci.
Przybył mój przyjaciel.
On/ona/ono - nigdy nie byłem pewien. Kergma - Ŝywe równanie - przybył wślizgując się z
wielu stron jednocześnie. Czekałem i patrzyłem jak składa się w całość. Kergma był
towarzyszem moich dziecięcych zabaw, tak jak Glait i Gryll.
Rhanda westchnęła - zapewne rozpoznała istotę, która mogła dostać się wszędzie. Kergma
krąŜył teraz wokół jej ciała w geście przywitania, a potem podpłynął do mnie i uczynił to samo.
- Przyjaciele! Jak wiele czasu minęło nim ponownie wezwaliście mnie do zabawy! Tęskniłem
za wami.
Guisel dźwignął się naprzód zaczynając przełamywać pieśń skrywców.
- To nie zabawa. - odpowiedziałem. - Potwór zniszczy nas wszystkich jeśli my nie
przygwoździmy go pierwsi.
- Zatem muszę to rozwiązać. Wszystko co Ŝyje jest równaniem, złoŜonym kwantem wiedzy.
Mówiłem ci to dawno temu.
- Tak. Spróbuj. Proszę.
Bałem się ponownie strzelić w bestię mocą spikarda, podczas gdy Kergma nad nią pracował.
Nie chciałem mu przeszkodzić w obliczeniach. Trzymałem miecz i spikarda w gotowości,
wycofując się powoli. Skrywce cofały się za mną.
- Zabójcza równowaga. - rzekł w końcu Kergma. - Ma wspaniałe równanie Ŝycia. UŜyj teraz
swojej zabawki by go powstrzymać.
Znów zamroziłem guisla spikardem. Skrywcy śpiewali. Po chwili Kergma powiedział:
- Jest broń, która w odpowiednich okolicznościach moŜe zniszczyć to coś. Musisz jednak po
nią sięgnąć. Jest to składane ostrze, które miałeś juŜ w rękach wcześniej. Wisi na ścianie w jednej
knajpce, gdzie kiedyś piłeś z Lukiem.
- Miecz Migbłystalny? - spytałem. - Załatwi to?
- Kawałek po kawałku w sprzyjających okolicznościach.
- Znasz te okoliczności?
- Rozwiązałem je.
Ściskając miecz uderzyłem guisla mocą spikarda. Zakwiczał i zamarł. Odrzuciłem starą broń i
sięgnąłem daleko, daleko przez Cień w poszukiwaniu nowej. Czułem, Ŝe zajmie mu to duŜo
czasu, więc dodałem moc spikarda do własnej i wkrótce go znalazłem. Raz jeszcze trzymałem w
rękach lśniący, składany Miecz Migbłystalny.Ruszyłem do ataku, lecz Kergma mnie
powstrzymał. Smagnąłem więc stwora ponownie energią spikarda.
- Nie tak, nie tak.
- Więc jak?
- Potrzebna nam wariacja Dysona na równanie lustra.
- PokaŜ mi.
Wokół nas wystrzeliły w górę ściany luster, zamykając się wokół mnie, guisla i Kergma.
Unieśliśmy się w powietrze i poszybowaliśmy do środka kuli. Wszędzie na ścianach były nasze
odbicia.
- Zrobione. Atakuj, ale uwaŜaj aby nie dotknął ścian.
Uderzyłem drzemiącego guisla Mieczem Migbłystalnym. Ponownie wydał z siebie dźwięk
dzwonu i pozostał nieruchomy.
- Poczekaj. - powiedział Kergma. - Niech odtaje.
Zaczekałem więc aŜ zaczął się ruszać, co oznaczało Ŝe wkrótce mnie zaatakuje. Nic nie jest
łatwe. Z zewnątrz dobiegały niknące dźwięki pieśni.
Guisel doszedł do siebie szybciej niŜ sądziłem, ale szybkim cięciem pozbawiłem go połowy
głowy. Odrąbany kawałek rozdzielił się na cienkie płatki, które odleciały w róŜnych kierunkach.
- Caloo! Callay! - zawołałem i ciąłem, usuwając drugi kawałek ciała z prawej strony.
Ponownie, odcięty kawałek rozdzielił się w locie. Potwór znów zbliŜył się, a ja ciąłem raz
jeszcze. Za kaŜdym razem, gdy wijąc się docierał do ściany, przeszkadzałem mu przy pomocy
miecza i ciała. Wypychałem go na środek tnąc i dźgając. Raz po raz wracał do ściany. Za kaŜdym
razem moja odpowiedź była podobna. Ale wciąŜ nie umierał. Walczyłem tak długo, aŜ zaledwie
końcówka ogona wiła się przede mną.
- Kergma, wysłaliśmy większą część tego czegoś w nieskończoność. Czy mógłbyś teraz
przejrzeć to równanie? Wtedy za pomocą spikardu pomógłbym ci stworzyć następnego guisla dla
mnie - takiego, który znajdzie nadawcę i potraktuje go jak zwierzynę.
- TeŜ tak myślę. - powiedział Kergma. - Rozumiem, Ŝe pozostawiłeś ten ostatni kawałek, aby
nowy go poŜarł?
- Tak właśnie to planowałem.
I tak teŜ zrobiliśmy. Nim opadły tafle szkła o moje nogi niczym kot ocierał się nowy guisel -
czarny z czerwonymi i Ŝółtymi pasami.
- Idź i znajdź tego, co się ukrywa. - rozkazałem. - I zwróć mu wiadomość.
Wyruszył, wpełzł w zaułek i znikł.
- Co zrobiłeś? - zapytała Rhanda, więc wytłumaczyłem jej.
- Ukryty będzie cię teraz uwaŜać za najgroźniejszego z rywali. - powiedziała. - Jeśli przeŜyje.
MoŜliwe, Ŝe zwiększy wysiłki przeciw tobie, zarówno w subtelności jak i gwałtowności.
- To dobrze. - rzekłem. - Mam taką nadzieję. Lubię wymuszać konfrontacje. Zapewne nie
będzie się juŜ czuł bezpiecznie w twoim świecie. Nigdy nie wiadomo, kiedy nowy guisel moŜe
wyruszyć na polowanie.
- Zgadza się. - powiedziała. - Jesteś moim rycerzem... - i pocałowała mnie.
Właśnie wtedy, zupełnie znikąd pojawiła się łapa i opadła na miecz, który dzierŜyłem. Druga
łapa machnęła mi przed nosem dwoma świstkami papieru. Zabrzmiał miękki głos:
- Ciągle poŜyczasz ten miecz, a tego nie podpisujesz. Łaskawie proszę cię Merlinie, zrób to
teraz. Ten drugi zwitek jest za poprzedni raz. - W połach płaszcza znalazłem długopis i
podpisałem, a kot zmaterializował się w całości.
- NaleŜy się 40 dolców. - powiedział. - Cena wynosi 20 dolców za kaŜdą godzinę lub jej część
na migbłysk.
Przekopałem kieszenie i wyciągnąłem naleŜną sumę. Kot uśmiechnął się i zaczął znikać.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność. - powiedział przez uśmiech.
- Wpadnij kiedyś. Następny drink na koszt firmy. I przyprowadź Luka. Ma wspaniały baryton.
ZauwaŜyłem, Ŝe wraz z kotem zniknęła cała rodzina skrywców.
ZbliŜył się Kergma.
- Gdzie inni - Glait i Gryll?
- Zostawiłem Glaita w lesie. - odpowiedziałem. - Choć równie dobrze moŜe być teraz w wazie
Pana Wiatrów, w muzeum Grambla gdzieś w domenie Sawalla. Jeśli go spotkasz, powiedz mu,
Ŝe ta duŜa rzecz mnie nie zjadła. Pewnego wieczoru wypijemy razem ciepły mleko i opowiem
mu kilka historii. Natomiast Gryll, jak sądzę, pracuje teraz u mojego wujka Suhuya.
- Ah, Pan Wiatrów...to były dni. - powiedział. - Tak, musimy kiedyś znów się zebrać i zabawić.
Dziękuję, Ŝe mnie wezwałeś. - To rzekłszy odpłynął w wielu kierunkach jednocześnie i juŜ go nie
było, tak jak i innych.
- Co teraz? - spytała Rhanda.
- Ja wracam do łóŜka. - zawahałem się. - Idziesz ze mną?
TeŜ się zawahała, w końcu kiwnęła głową.
- Skończymy noc tak, jak ją zaczęliśmy. - powiedziała.
Przeszliśmy przez siódme drzwi, a Rhanda zdjęła blokadę z lustra.
Wiedziałem, Ŝe obudzę się sam.
Przebudzenie powrozu
To wcale nie jest zabawne być przywiązanym do baldachimu łóŜka, kiedy na dodatek jesteś w
wyjątkowo złym humorze. Przechodziłam niekontrolowanie w te i z powrotem ze stanu
widzialności do niewidzialności. ChociaŜ z drugiej strony czułam jak powraca moja zdolność do
komunikowania się. Moja zwiększona wraŜliwość pozostała ze mną od dziwnej podróŜy, jaką
odbyłam z Merlinem w miejscu pomiędzy Cieniami. Ale doznałam szoku wraz z powrotem do
rzeczywistości. Teraz powoli zaczęłam wychodzić z tego, jednak niektóre symptomy odchodziły
wolniej niŜ inne. W konsekwencji, odwiązanie się zabrało mi znacznie więcej czasu niŜ
normalnie.
Jestem Frakir, powróz dusiciel Merlina – Lorda Amberu i Księcia Chaosu. Normalnie nigdy
nie pozostawiłby mnie w taki sposób, w cholernych komnatach Branda, jednego z KsiąŜąt
Amberu i niedoszłego Władcy Wszechświata. Ale był pod wpływem łagodnego czaru Branda,
pozostawionego tutaj tak naprawdę dla jego syna, Rinalda. JednakŜe Merlin był bardzo mocno
powiązany z Rinaldem (znanym takŜe jako Luke) ze względu na ich długą znajomość i to
spowodowało uwolnienie się czaru na niego. Teraz musiał juŜ się z niego otrząsnąć, ale i tak
pozostawiało mnie to w niezręcznej sytuacji, kiedy on bez wątpienia udał się do Dworców
Chaosu.
Nie mam zamiaru czekać tutaj, kiedy dokonywane są te wszystkie przebudowy i zmiany
dekoracji. Mogą się zdecydować usunąć łóŜko, do którego jestem przyczepiona i wymienić je na
nowe.
Skończyłam odwiązywanie się. Przynajmniej Merlin nie uŜył czarów, kiedy mnie tutaj
przywiązywał. Z drugiej strony, był to bardzo silny węzeł i zwijałam się przez bardzo duŜo
czasu, zanim się wypętliłam. W końcu popuściło i mogłam to odwrócić. Gdy w końcu uwolniłam
się z tych subtelnych geometrii, ześlizgnęłam się po baldachimie na ziemię. Dzięki temu
znalazłam się w dobrym miejscu do wyślizgnięcia się, kiedy nagle pojawił się gang przenosicieli
mebli. W rzeczywistości nagle wydało mi się dobrym pomysłem zejście z drogi szybkiego ruchu.
Odsunęłam się od łóŜka, wydostałam się z pokoju Branda i skierowałam się do pokoju
Merlina. Zastanawiałam się w międzyczasie się nad tajemnicą tego pierścienia, który Merlin
znalazł i załoŜył na palec – o tym spikardzie. Dla istoty takiej jak ja było oczywiste, Ŝe był on
wyjątkowo potęŜny i czerpał energię z wielu źródeł. Wiadome mi było równieŜ, Ŝe był on rzeczą
tego samego pokroju co miecz Werewindle, pomimo iŜ dla ludzkiego oka wyglądały one jako
dwie zupełnie inne rzeczy. Nagle dotarło do mnie, Ŝe Merlin moŜe nie zdawać sobie z tego
sprawy i Ŝe koniecznym jest aby dowiedział się o tym.
Przeszłam przez pokój. Potrafię poruszać się niczym wąŜ, jeŜeli tego chcę. Nie posiadam
jednak zdolności poruszania się magicznie, tak jak niemal kaŜdy kogo znam. Doszłam więc do
wniosku, Ŝe trzeba odnaleźć kogoś kto to potrafi. Moim jedynym problemem było to, Ŝe znając
generalnego ducha polityki tej rodziny, polegającym na utrzymywaniu w tajemnicy wszystkiego,
począwszy od magii, kończąc na przepisach na suflety, większość z nich nie miała pojęcia, Ŝe
istnieję.
...I jeśli o to chodzi, nie miałam pojęcia gdzie znajdują się ich pokoje, moŜe za wyjątkiem
Merlina, Branda, Randoma oraz Vialle, i Martina, które czasami Merlin odwiedzał. Do Randoma
i Vialle cięŜko będzie dotrzeć, biorąc pod uwagę te wszystkie prace, które dookoła wykonywano.
Tak więc skierowałam się w kierunku pokojów Martina i kiedy tam dotarłam prześlizgnęłam się
pod drzwiami. Miał plakaty rockowe na większości ścian oraz głośniki dla wzmacnianego
magicznie odtwarzacza CD. Niestety nie było go, a ja nie miałam pojęcia kiedy wróci.
Wróciłam na hol i ślizgałam się wzdłuŜ niego, nasłuchując za jakimś znajomym głosem,
sprawdzając pod drzwiami co dzieje się w pokojach. Robiłam to przez jakiś czas, nim usłyszałam
Florę mówiącą „Ah, udręka!” zza drzwi znajdujących się na końcu holu. Skierowałam się w
tamtym kierunku. Była jedną z nielicznych osób świadomych mojego istnienia.
Jej drzwi były zamknięte, ale byłam w stanie przedostać się pod nimi do wykwintnie
udekorowanego saloniku. Najwyraźniej była w trakcie przyklejania złamanego paznokcia przy
pomocy jakiegoś kleju.Pozostając niewidzialna przemierzyłam pokój i owinęłam się wokół jej
prawej kostki.
Witam – powiedziałam. – Jestem Frakir, przyjaciółka Merlina, będąca liną dusicielem. Czy
mogłabyś mi pomóc?
Po chwili ciszy odezwała się.
- Frakir! Co się stało? Czego potrzebujesz?
Zostałam mimowolnie porzucona – wyjaśniłam – kiedy Merlin był pod działaniem pewnego
czaru. Muszę się z nim skontaktować. Zdałam sobie sprawę z czegoś, co on powinien wiedzieć.
Poza tym, chciałabym powrócić na jego nadgarstek.
- Spróbuję skontaktować się z nim przez Atut – powiedziała. – JednakŜe zapewne znajduje się
w Dworcach i prawdopodobnie nie będę w stanie go dosięgnąć.
Usłyszałam jak otwiera szufladę i chwile potem przysłuchiwałam się jak przekłada karty.
Starałam się dostroić do jej myśli, kiedy starała się manipulować nimi, ale nie udało mi się.
- Niestety – powiedziała. – Nie wydaje mi się, abym mogła się do niego przebić.
Dziękuje Ŝe spróbowałaś – odpowiedziałam jej.
- Kiedy zostałaś rozdzielona z Merlinem? – zapytała.
W dniu, kiedy Moce spotkały się w tylnim holu.
- W jaki czar Merlin został złapany?
Jeden z całkiem swobodnie zawieszonych w pokoju Branda. Widzisz, pokoje Merlina i Branda
znajdują się obok siebie. Wszedł tam z ciekawości, kiedy ściana runęła podczas konfrontacji.
- Frakir, nie sądzę aby to był przypadek – odpowiedziała. – Jedna albo druga Moc
zaaranŜowała sprawy aby tak się stało.
Na to wygląda, gdy się nad tym zastanowić KsięŜniczko.
- Co teraz chcesz zrobić? Bardzo chętnie pomogę – powiedziała.
Chciałabym znaleźć sposób aby powrócić do Merlina – odrzekłam. – Jestem specyficznie
wyczulona na aurę generalnego niebezpieczeństwa, która ostatnio go dotyczy.
- Rozumiem – odpowiedziała. – Znajdę sposób. MoŜe mi to zająć kilka dni, ale coś wymyślę.
Dobrze. Poczekam – powiedziałam. – W tej sprawie nie mam tak naprawdę wyboru.
- MoŜesz zostać ze mną tak długo, dopóki to się nie stanie.
Tak zrobię – odrzekłam. – Dziękuję.
Znalazłam wygodnie wyglądający stół i zawinęłam się dookoła jednej z jego nóg. Weszłam
potem w stan zastoju, jeŜeli ktoś chce jakoś to nazwać. Nie jest to sen, gdyŜ nie doświadczam
utraty świadomości. JednakŜe nie ma teŜ myślenia w konwencjonalnym sensie. Jest to rodzaj
rozproszenia uwagi i „bycia”, dopóki nie jestem potrzebna.
Jak długo leŜałam zwinięta w tym stanie, nie mam pojęcia. Zostałam sama w tym saloniku,
chociaŜ wyczuwałam oddech Flory w pokoju obok. Nagle zapiszczała. Tym razem po prostu
poluzowałam się i spadłam na ziemię.
Kiedy spieszyłam w kierunku pokoju, usłyszałam inny głos.
- Przepraszam – powiedział. – Jestem ścigany. Nie miałem wyjścia, jak tylko wpaść bez
zaproszenia.
- Kim jesteś? – zapytała.
- CóŜ, jestem czarodziejem – odpowiedział. – Ukrywałem się w twoim lustrze, jak zresztą
kaŜdej nocy od pewnego czasu. Podobasz mi się i lubię ci się przyglądać gdy załatwiasz swoje
sprawy.
- Podglądający Tom, zboczeniec!
- Nie – odpowiedział. – UwaŜam, Ŝe jesteś bardzo ładną kobietą i lubię patrzyć na ciebie. To
wszystko.
- Jest wiele legalnych sposobów, dzięki którym mógłbyś zostać mi przedstawiony – odparła.
- To prawda, ale to mogłoby doprowadzić do straszliwych komplikacji w moim Ŝyciu.
- O, jesteś Ŝonaty.
- Gorzej – powiedział.
- A więc co?
-Nie ma na to czasu. Czuje Ŝe się zbliŜa.
- Co się zbliŜa?
- Guisel – odpowiedział. – Wysłałem jednego aby zabił innego czarodzieja, ale on pozbył się
go oraz wysłał własnego na mnie. Nie wiedziałem, Ŝe jest aŜ tak dobry. Nie wiem jak pozbyć się
tej rzeczy, a to przeniknie przez to lustro za kilka minut, aby nas zniszczyć w najpaskudniejszy ze
sposobów. Więc to miejsce to Amber i w ogóle. W takim razie moŜe jest tutaj jakiś bohater,
który chce zarobić kolejny krzyŜ zasługi?
- Nie wydaje mi się – odparła. – Przykro mi.
Właśnie wtedy lustro zaczęło się zaciemniać.
JuŜ wcześniej wyczułam zagroŜenie przenikające przez mnie. W końcu to moja praca.
Teraz przelotnie ujrzałam to coś. Było duŜe, dŜdŜownicowate, bezokie, ale posiadało rekinią
paszczę, mnóstwo krótkich nóŜek i szczątkowe skrzydła. Ciało miał dwa razy dłuŜsze niŜ
człowiek, czarne, poprzecinane czerwonymi i Ŝółtymi pasami. Ślizgało się poprzez odbicie
naszego pokoju, unosząc się w trakcie zbliŜania się do powierzchni lustra.
- Sugerujesz - powiedziała Flora – swoimi poszukiwaniami za jakimś bohaterem, Ŝe to coś
przejdzie przez tą powierzchnię i zaatakuje nas?
- Jednym słowem – odrzekł – tak.
Kiedy to zrobi - powiedziałam do Flory - rzuć mnie na to. Gdziekolwiek trafię przyczepie się i
odnajdę gardło.
- W porządku – odpowiedziała. – Jest tylko jeszcze jedna rzecz. Jaka? – zapytałam.
- Pomocy! Pomocy!
Zaczęło wypełzać z srebrnego, obramowanego w kwiecisty wzór lustra. Flora odwinęła mnie ze
swojej kostki i rzuciła na to coś. Nie posiadało to prawdziwego karku, ale owinęłam się dookoła
górnej partii ciała, poniŜej paszczy, i natychmiast zaczęłam zaciskać się. Flora wciąŜ nawoływała
i gdzieś w głębi holu usłyszałam odgłos cięŜkich kroków.
Zacieśniłam mój uchwyt, ale szyja stwora była niczym kauczuk.
Czarodziej przesuwał się w stronę wyjścia z pokoju, kiedy drzwi z hukiem otwarły się i
pojawiła się w nich wysoka, krzepka i rudowłosa postać Luka.
- Flora! – powiedział, po czym zobaczył guisla i dobył miecza.
Podczas moich niedawnych podróŜy z Merlinem, w przestrzeni między Cieniami, zdobyłam
zdolność do rozmawiania na bardziej złoŜonych poziomach. Moje zmysły, które wydają się być
całkiem inne, równieŜ stały się dokładniejsze. Nie ukazały mi niczego specjalnego w Luke’u,
czarodzieju, czy guislu. Ale Werewindle płonął teraz zupełnie innym światłem. Zrozumiałam, Ŝe
nie jest to tylko miecz.
Kiedy Luke ustawił się w pozycji pomiędzy Flora a guislem, usłyszałam jak czarodziej mówi:
- Co to za miecz?
Zelazny Roger Zelazny Roger Roger Joseph Zelazny (ur. 13 maja 1937, zm. 14 czerwca 1995) - amerykański pisarz science-fiction i fantasy. UŜywał równieŜ pseudonimu Harrison Denmark. Urodził się w Euclid, w Ohio (stan) jako jedyne dziecko Josephine Sweet oraz Josepha Franka Zelazny'ego (śelaznego). Jego ojciec był emigrantem z Polski, z miejscowości Rypin. Roger Zelazny w wieku 38 lat przeniósł się do Santa Fe. Zmarł na raka. UwaŜa się go za przodownika tzw. "Nowej Fali SF". Jego pierwsze opowiadanie zostało wydane w 1962, dorobek pisarski to 150 opowiadań i 50 ksiąŜek. Na jego cześć doktor Martens nazwał małŜoraczki - Sclerocypris zelaznyi.
Opowieść sprzedawcy Dobrze, Ŝe zaplanowałem pozostawienie Merlina w Kryształowej Grocie na dłuŜszą chwilę. Dobrze, Ŝe nie pozostał tam na cały ten czas. Gdy przerwałem naszą atutową konwersację, przewracając kopnięciem szklankę mroŜonej herbaty i wykrzykując „Cholera! Rozlałem...”, przewracałem w sprawnej ręce Atuty Zguby. Las Złomu. Niezły szkic, jednakŜe nie waŜne było co przedstawiał. Dlatego kazałem Merlinowi ułoŜyć wachlarz z kart koszulkami do góry i wyciągnąłem jedną losowo. Było to na pokaz, aby zmylić Wzorzec. Wszystkie z nich prowadziły do miejsc na splunięcie od Kryształowej Groty, co było od samego początku prawdziwym powodem ich powstania. Na celu miały tylko wciągnąć Merlina w orbitę Groty, aby system alarmowy błękitnego kryształu ostrzegł mnie. Plan był taki, Ŝebym przybył jak najszybciej i znalazł sposób na uwięzienie go. Niestety, nie otrzymałem wiadomości, kiedy wyciągnął Sfinksa, aby uciec mojej mamie. Jej neurotoksyny zablokowały niezbędny sygnał z jego systemu nerwowego - kolejny przypadek, kiedy pokrzyŜowała moje plany, nawet bez starania się. Na dłuŜszą metę, nie miało to znaczenia. I tak złapałem tam Merlina. Tylko...wszystko się po tym zmieniło. -Luke! Ty głupcze! - zagrzmiała poprzez mnie wiadomość Wzorca, niczym kończący numer na koncercie rockowym. Lecz Las Złomu stał się wyraźniejszy i wyatutowywałem się, nim Wzorzec zrozumiał, Ŝe to herbata została na niego wylana, a nie krew. Podniosłem się kiedy Wzorzec rozmywał się i ruszyłem do przodu przez zardzewiałe krzaki pił tarczowych, las powykręcanych bel i podłoŜa potłuczonych butelek w radosnych kolorach. Zacząłem biec, a krew kapała z przeciętej lewej dłoni. Nawet nie zatrzymywałem się by ją przewiązać. Gdy tylko Wzorzec otrząśnie się z szoku i odkryje, Ŝe nie jest uszkodzony, zacznie skanować Cienie za mną i pozostałymi. Oni będą bezpieczni w rejonie drugiego Wzorca, a więc pozostałem ja. Ściany Kryształowej Groty potrafią zablokować kaŜde nadnaturalne zjawisko, przeciw któremu byłem w stanie ją przetestować i miałem przeczucie, Ŝe osłonią mnie przed sondowaniem Wzorca. Problemem było tylko dotarcie tam, nim przetasuje Cienie aŜ do tego miejsca. Zwiększyłem szybkość. Byłem w formie. Mogłem biec. Mijałem rdzewiejące samochody i zwoje spręŜyn łóŜkowych, potłuczone dachówki, rozbite skrzynie... Pośród alejek popiołów, za ścieŜkami kapsli i nakrętek... Czuwając. Oczekuję. Oczekuję aby świat przekoziołkował i zafalował, aby usłyszeć głos Wzorca ogłaszający: „Mam cię!” Wyszedłem z zakrętu i dojrzałem fragment czegoś błękitnego w oddali. Las Złomu - rezultat staroŜytnego Sztormu Cienia - zakończył się gwałtownie, gdy wkroczyłem na pochyły stok, zostając zastąpiony przez przestrzenie leśne o normalnym zróŜnicowaniu. Usłyszałem kilka ptasich śpiewów kiedy przechodziłem i bzyczenie owadów, ponad jednostajnymi uderzeniami moich stóp o ziemię. Niebo całe było zakryte chmurami, ale biegnąc nie mogłem nic powiedzieć o temperaturze czy teŜ wietrze. Błyszczący wzgórek błękitu powoli rósł. Utrzymywałem tempo. W tej chwili pozostali powinni być juŜ bezpieczni, jeśli w ogóle im się udało. Diabli! Im juŜ równie dobrze moŜe nie grozić Ŝadne niebezpieczeństwo. Zaledwie chwila w tym strumieniu czasu była znacznie dłuŜszym momentem w głównym nurcie. Mogą sobie siedzieć w kółku, zajadając i dowcipkując. Nawet mogą ucinać sobie drzemkę. Połknąłem przekleństwo, aby zaoszczędzić oddech. MoŜe to równieŜ oznaczać, Ŝe Wzorzec miał więcej
czasu na poszukiwania niŜ się mogło wydawać... Większa, coraz większa, błękitna grań. Postanowiłem sprawdzić jak się ma mój końcowy sprint. Wrzuciłem wyŜszy bieg i przytrzymałem go. Ziemia i powietrze wibrowały od, jakby mogło się zadawać, huku grzmotu. Mogła to być reakcja zirytowanego tworu, na to iŜ w końcu mnie odnalazł. Mógł to być równie dobrze huk grzmotu. Nie przestawałem przebierać nogami i chwile potem hamowałem, aby nie rozbić się o kryształową ścianę. Nie było jeszcze piorunów. Zacząłem zdzierać sobie dłonie i palce u nóg, gdyŜ nigdy wcześniej nie próbowałem wspinaczki tą stroną. Jednocześnie moje płuca pracowały niczym miechy, a lekki deszcz, który zaczął padać, mieszał się z moim potem. Zostawiałem krwawy ślad na kamieniu, ale wkrótce powinien zostać zmyty. Osiągając szczyt, pospieszyłem do wejścia na czworaka, wrzuciłem wpierw nogi, zawisłem, potem puściłem się i spadłem do mrocznego wnętrza, pomimo iŜ obok była drabinka. NajwaŜniejszy był pośpiech. Dopóki nie stanąłem wewnątrz tego cienistego błękitu, wciąŜ dysząc, nie czułem się bezpiecznie. Jak tylko zaczerpnąłem powietrza, pozwoliłem sobie na śmiech. Udało mi się. Uciekłem Wzorcowi. Chodziłem po komorze, uderzając się po udach i waląc w ściany. Czułem się dobrze po odniesionym zwycięstwie i miałem ochotę to opić. Pospieszyłem do drabiny, zlokalizowałem butelkę wina, otworzyłem ją i napiłem się. Potem udałem się do bocznej jaskini, w której wciąŜ znajdował się śpiwór. Usiadłem na nim i nie przestawałem chichotać, w trakcie gdy w umyśle odtwarzałem nasze doświadczenia przy Pierwotnym Wzorcu. Moja lady Nadya była taka wspaniała. Tak samo Merlin, jeśli o to chodzi. Teraz... Zastanawiałem się czy Wzorzec będzie nadal uraŜony. To znaczy, ile musi minąć czasu abym mógł opuścić to miejsce, bez uczucia ciągłego zagroŜenia? Nie umiałem powiedzieć. Niestety. JednakŜe, Wzorzec musiał za długo istnieć w pobliŜu tych ludzi, którzy przebywają blisko jego posiadłości, tzn. Amberytów, i moŜe zachowywać się w sposób tak podobny do nich. CzyŜ nie? Pociągnąłem kolejny łyk. Mogę tu trochę posiedzieć. UŜyje czaru, aby zmienić swój wygląd - zdecydowałem. Kiedy opuszczę to miejsce, będę miał ciemne włosy i brodę (na zaczątkach prawdziwej), szare oczy, prosty nos, wyŜsze kości policzkowe i mniejszy podbródek. Będę wyŜszy i znacznie chudszy. Zamienię swoje zwyczajowe jasne na ciemne ubrania. RównieŜ nie będzie to lekki, kosmetyczny czar. Musi być silny, z głębią i sensem. Dumając nad tym, wstałem i poszedłem po jedzenie. Znalazłem puszkowaną wołowinę i suchary. UŜyłem pomniejszego czaru i podgrzałem puszkę zupy. Nie, nie było to pogwałcenie fizycznych praw tego miejsca. Kryształowe ściany blokują wysyłanie na i z zewnątrz, a moje czary przybyły tu razem ze mną i funkcjonowały wewnątrz. Jedząc znów pomyślałem o Naydii, Merlinie i o Coral. Cokolwiek się z nimi działo, złego lub dobrego, czas działał na ich korzyść. Nawet jeśli pozostałbym tutaj na krótką chwilę, rozwój wydarzeń tam w domu byłby niezmierzony przy obecnym upływie czasu tutaj. A jakiej linii czasu trzymał się Wzorzec? Wydaje mi się Ŝe wszystkich, na swój sposób, ale czułem, Ŝe w szczególności jest ściśle powiązany z głównym nurtem przepływu w Amberze. Tak naprawdę, to byłem niemal pewien tego, poniewaŜ to właśnie tam rozgrywała się akcja. Więc jeśli chciałem szybko zacząć działać, to mogłem pozostać tutaj tylko tak długo, aby moja dłoń zagoiła się. Ale tak naprawdę, jak bardzo Wzorzec mógł chcieć mnie dopaść? Jak waŜny dla niego byłem? Kim byłem z jego punktu widzenia? Król pomniejszej krainy w Złotym Kręgu. Zabójca jednego z ksiąŜąt Amberu. Syn człowieka, który miał zamiar niegdyś zniszczyć go... Wzdrgnąłem się na tą myśl, ale z drugiej strony Wzorzec pozwolił mi Ŝyć całe moje Ŝycie, bez Ŝadnego odwetu za
działania taty. Zaś mój udział w obecnych interesach był minimalny. Coral była jego głównym celem, potem Merlin. Być moŜe byłem ultra-ostroŜny. Najprawdopodobniej zostałem odsunięty od jego głównych rozwaŜań w momencie, w którym znikłem. Jednak nadal nie miałem zamiaru wychodzić stąd bez tego przebrania. Skończyłem jeść i dokończyłem wino. A co będzie jak stąd wyjdę? Czym się dokładnie zajmę wtedy? Wiele moŜliwości przetoczyło mi się w głowie. Poza tym zacząłem ziewać, a śpiwór wyglądał całkiem nieźle. Niebieską falą zajaśniała błyskawica poprzez ściany. Potem nadszedł grom, niczym nadpływające jutro. Jutro będę planował... Wczołgałem się do wewnątrz i ułoŜyłem się. Chwilę później, juŜ mnie nie było. Nie mam pojęcia jak długo spałem. Gdy wstałem wykonałem kilka pompek, aby wypracować odruchy wykonałem serię energicznych, rutynowych ćwiczeń, umyłem się, po czym zjadłem przyjemne śniadanie. Poczułem się znacznie lepiej niŜ poprzedniego dnia, a moja dłoń juŜ zaczęła się goić. Potem usiadłem i wpatrywałem się w ścianę, prawdopodobnie przez godziny. W jakim kierunku skierować swoje działania? Mógłbym pospieszyć do Kashfy i królowania, mógłbym wyruszyć za przyjaciółmi, lub zniknąć z widoku i prowadzić dochodzenie, dopóki nie dowiedziałbym się co się dzieje. To była kwestia przydzielenia priorytetów. Co jest najwaŜniejszą rzeczą, jaką mógłbym zrobić dla wszystkich zainteresowanych? Myślałem nad tym aŜ do pory obiadowej i znów jadłem. Po tym wziąłem bloczek oraz ołówek i zacząłem przypominać sobie pewną panią, szczegół po szczególe. Majstrowałem przy tym całe popołudnie, aby skrócić, dopóki nie uznałem Ŝe mi się udało. Kiedy dałem sobie spokój na obiad, miałem juŜ wszystkie jutrzejsze działania zaplanowane. Następnego poranka moja rana w znacznym stopniu znikła, a ja wyczarowałem sobie lustro na gładkiej powierzchni ściany. UŜywając lampy olejnej, aby nie marnować czaru oświetlenia, wyczarowałem wysoką, ciemną postać, nakładając wszystkie te orle rysy na swoje naturalne, dopełniając je brodą. Spojrzałem na swe dzieło i stwierdziłem, Ŝe jest dobrze zrobione. Potem przemieniłem ostatnim czarem wygląd swoich ubrań, aby dopełnić nowego mnie. Powinienem załatwić sobie prawdziwe ubrania tak szybko jak to moŜliwe. Nie ma sensu marnować duŜej mocy na coś tak trywialnego. Zrobiłem to wszystko jako pierwszą rzecz, gdyŜ chciałem nosić przebranie cały dzień, aby przesiąknęło i Ŝebym mógł zobaczyć czy nie ma jakiś ukrytych wad w moim dziele. Potem postanowiłem się przespać w nim, z tego samego powodu. Tego popołudnia znów wziąłem bloczek. Przestudiowałem dzieło dnia poprzedniego, po czym przewróciłem na czystą stronę i wykonałem Atut. Był w sam raz. Następnego poranka, po rutynowych zajęciach, przejrzałem się w lustrze raz jeszcze. Byłem usatysfakcjonowany. Zainstalowałem drabinę, aby wyjść z jaskini. Był wilgotny, zimny poranek, z kilkoma prześwitami błękitu pomiędzy chmurami. MoŜe znów padać. Ale co mnie to do cholery obchodzi? Właśnie spadałem stąd.. Sięgnąłem po mój szkicownik i zatrzymałem się. Przypomniałem sobie o innych Atutach, którymi zajmowałem się przez lata i o jeszcze jednej sprawie. Wyciągnąłem talię kart. Otworzyłem i zacząłem powoli je przeglądać, dopóki nie doszedłem do najsmutniejszej - przedstawiającej ojca. Zatrzymałem tą kartę ze względu na sentyment, a nie uŜyteczność.
Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałem, ale nie wyciągnąłem jej aby powspominać. Zrobiłem to ze względu na przedmiot, który miał u boku. Skoncentrowałem się na Werewindle, ze wszech miar magicznym mieczu, w jakiś sposób powiązanym z Greyswandir’em Corwina. Przypomniałem jak Merlin opowiadał mi, jak jego ojciec przywołał Greyswandira do siebie w Cieniu, zaraz po ucieczce z lochów Amberu. Była jakaś specjalna więź pomiędzy nim, a bronią. Zastanawiałem się. Skoro czas mnie gonił, a nowe przygody czekały na mnie, byłoby chyba właściwe zmierzyć się z rzeczami odpowiednio przygotowanym we właściwe Ŝelazo. ChociaŜ tata nie Ŝył, Werewindle jakoś Ŝył. Więc choć nie mogłem dosięgnąć ojca, mogłem w jakiś sposób sięgnąć ostrza, który wedle ostatnich raportów, był gdzieś w Dworcach Chaosu? Skupiłem swoją uwagę na nim, przywołując w myślach. Wydało mi się, Ŝe coś poczułem. A kiedy dotknąłem miejsca na karcie gdzie się znajdował, poczułem zimno. Sięgnąłem. Dalej, mocniej. Wtedy nadeszła przejrzystość i bliskość oraz uczucie chłodnej, obcej inteligencji skupionej na mnie. -Werewindle - powiedziałem cicho. Jeśli istnieje echo przy braku pierwotnego dźwięku, to właśnie to usłyszałem. -Synu Branda - doszedł mnie pogłos. -Mów mi Luke. Nastąpiła cisza. Potem: -Luke - doszedł pogłos. Sięgnąłem przed siebie, złapałem i przeciągnąłem. To była pochwa. Sięgnąłem po raz kolejny. Trzymałem go w swoich dłoniach i przyciągałem. Pływało niczym płynne złoto dookoła zdobienia, jakie było na nim wyryte. Podniosłem go, wyciągnąłem przed siebie i wykonałem cięcie. Wyglądał nieźle. Wyglądał perfekcyjnie. Czuło się wyjątkowa moc leŜącą za kaŜdym jego ruchem. -Dzięki - powiedziałem, a echo śmiechu przyszło i odeszło. Podniosłem szkicownik i otworzyłem na właściwej stronie, mając nadzieję, Ŝe to dobry moment na rozmowę. Spoglądałem na delikatne rysy kobiety, jej nieostre spojrzenie, które w jakiś sposób wskazywało głębię i szerokość jej wizji. Po kilku chwilach strona stała się zimna pod moim dotykiem, a szkic nabrał wraŜenia trójwymiarowości, wydawało się Ŝe lekko się poruszył. -Tak? - doszedł mnie jej głos. -Wasza Wysokość - powiedziałem. - Jakkolwiek odbierasz te rzeczy, chciałbym abyś wiedziała, Ŝe moja zmiana wyglądu jest zamierzona. Miałem nadzieję... -Luke - odrzekła - oczywiście, Ŝe poznaje ciebie, będącego teraz samemu Jego Wysokością - jej wzrok wciąŜ był nieostry. - Jesteś zakłopotany. -W rzeczy samej. -Czy Ŝyczysz sobie przejść? -JeŜeli jest to stosowne i dogodne. -Oczywiście. Wyciągnęła swoją dłoń. Sięgnąłem, lekko chwytając ją. Jej studio stało się przejrzyste, znikło szare niebo i kryształowe wzgórza. Zrobiłem krok w jej stronę i juŜ tam byłem. Natychmiast padłem na kolana, odpinając mój pas i oferując jej swój miecz. Z daleka słyszałem odgłosy cięcia drewna. -Wstań - powiedziała, dotykając moich ramion. - Chodź i usiądź. Napij się ze mną herbaty.
Podniosłem się i podąŜyłem za nią do stolika w rogu. Zdjęła z siebie zakurzony fartuch i powiesiła go na ściennym wieszaku. Kiedy przygotowywała herbatę, przyglądałem się małej armii statuetek, które pokrywały jedną ścianę i biwakowały w losowo rozrzuconych sektorach wyjątkowo duŜego pokoju - małe , realistyczne, impresjonistyczne, piękne, groteskowe. Pracowała głównie w glinie, chociaŜ kilka mniejszych wykonanych było z kamienia, a na dalekim końcu pokoju stały paleniska, lecz teraz były zimne. Kilku dziwnych lotników nietypowych kształtów było podwieszonych do belek sufitowych. Kiedy dołączyła do mnie, sięgnęła i dotknęła mojej lewej dłoni, znajdując pierścień, który mi dała. -Tak, cenię sobie ochronę Królowej - powiedziałem. -Nawet gdy teraz sam jesteś monarchą samemu, kraju będącego w przyjacielskich stosunkach z nami? -Nawet teraz - odrzekłem. - Do tego stopnia, Ŝe chciałbym częściowo odwzajemnić to. -Oh? -Nie jestem przekonany, czy Amber jest świadom ostatnich wydarzeń, w których brałem udział, albo o których wiem, co moŜe dotyczyć jego dobrobytu. Chyba, Ŝe Merlin odezwał się ostatnio. -Merlin się nie odezwał - odpowiedziała. - Jeśli posiadasz informacje istotne dla kraju, wtedy być moŜe powinieneś przekazać je bezpośrednio Randomowi. Nie ma go tutaj teraz, ale mogę się z nim skontaktować poprzez Atut. -Nie - powiedziałem. - Wiem, Ŝe mnie zupełnie mnie nie lubi i mi nie ufa, gdyŜ jestem zabójcą jego brata i przyjacielem człowieka, który przysiągł zniszczyć Amber. Jestem pewny, Ŝe wolałby aby ktoś mnie usuną lub bym był marionetką na tronie w Kashfie. Myślę, Ŝe kiedyś będę musiał wyjaśnić z nim kilka rzeczy, ale nie dzisiaj. Lecz informacje, jakie chce przekazać, przewyŜszają lokalną politykę. Dotyczą Amberu i Dworców Chaosu, Wzorca i Logrusu, śmierci Swayvilla oraz moŜliwej sukcesji Merlina na tron Dworców... -Mówisz powaŜnie!? -No pewnie. Wiem, Ŝe ciebie wysłucha, a nawet zrozumie, czemu tobie to powiedziałem. Pozwól mi uniknąć Randoma w ten sposób. Nadchodzą wielkie wydarzenia. -Opowiedz mi - odrzekła, podnosząc swój kubek. Tak teŜ zrobiłem, włączając wszystko, co Merlin mi powiedział, aŜ do konfrontacji przy Pierwotnym Wzorcu i mojej ucieczki do Kryształowej Groty. W trakcie opowieści wypiliśmy cały garnuszek herbaty i na końcu siedzieliśmy przez dłuŜszą chwilę w ciszy. W końcu, westchnęła. -Powierzyłeś mi dostarczenie istotnych informacji - powiedziała. -Wiem. -JednakŜe czuję, Ŝe jest to zaledwie mała część znacznie większego przedsięwzięcia. -Jak to? - spytałem. -Kilka pomniejszych rzeczy usłyszałam, wiedziałam, zgadłam, a kilka pewnie nawet wyśniłam. A kilku po prostu obawiam się. CięŜko jednak temu nadać konkretne kształty. Jednak wystarczy tego, być moŜe, aby wzbudzić moce ziemi nad którymi pracuję. Tak. Kiedy o tym pomyślałam, muszę oczywiście spróbować. Jest to odpowiednia chwila. Podniosła się powoli, zatrzymała i zagestykulowała wysoko. -To będzie Język - powiedziała, a podmuch powietrza poruszył jednym z lotników, powodując Ŝe zaczął on wydawać wiele dźwięków. Przeszła przez pracownię do ściany po prawej stronie - drobnej budowy, ubrana na szaro i zielono, o
kasztanowych włosach do pasa - i lekko przebiegła palcami po niewielkiej figurce, która tam stała. W końcu, wybrała statuę o szerokiej twarzy i wąskiej klatce piersiowej i zaczęła przepychać ją na środek pokoju. Natychmiast poderwałem się na nogi. -Proszę mi pozwolić to zrobić, Wasza Wysokość. Potrząsnęła głową. -Mów mi Vialle - odrzekła. - I nie, muszę ustawić ją sama. Ta nazywa się Pamięć. Ustawiła ją poniŜej i nieco na północny-zachód od Języka. Potem ruszyła do grupki figurek i wybrała jedną, z lekko rozchylonymi ustami, którą umieściła na południe od Języka. -A to jest PoŜądanie - oznajmiła. Szybko ustawiła trzecią, wysoką, ukośną figurkę, na północnym-wschodzie. -OstroŜność - ciągnęła. Kobieta, ze śmiało wyciągniętą ręką, znalazła swoje miejsce na zachodzie. -Ryzyko - kontynuowała. Na wschodzie ustawiła kolejną kobietę, z rękoma rozłoŜonymi szeroko. -Serce - powiedziała. Na południowy-zachód poszedł filozof, z wysoko uniesioną głową i krzaczastymi brwiami. -Głowa. ...A na południowy-wschód uśmiechająca się kobieta. Nie dawało się powiedzieć, czy jej ręka była podniesiona w geście powitania, czy do zadania ciosu. -Szansa - zakończyła, wpasowywująca ją w koło, które przypominało mi zarówno Stonehenge i Wyspę Wielkanocną. -Przynieś dwa krzesła - powiedziała - i umieść je tutaj i tam. Wskazała miejsca na północ i południe od jej kręgu. Zrobiłem jak kazała, a ona usiadła na północnym krześle, za ostatnią figurą, jaką ustawiła: Przewidywanie. Zasiadłem za PoŜądaniem. -Bądź teraz cicho - poinstruowała mnie. Potem siedziała przez kilka minut nieruchomo z rękoma na kolanach. W końcu: -Na najniŜszym poziomie - powiedziała - co zagraŜa pokojowi? Z mojej lewej strony wydawało się, Ŝe przemówił OstroŜność, jednak to Język wydźwięczał jego słowa. -Rozdzielenie staroŜytnych mocy - powiedział. -W jakim sensie? -To co było ukryte, odnaleziono i poruszono - odpowiedziała Ryzyko. -Czy zarówno Amber jak i Dworce Chaosu są w to zamieszane? -W rzeczy samej - odpowiedziała sprzede mnie PoŜądanie. -„StaroŜytne moce” - rzekła. - Jak staroŜytne? -Nim stworzono Amber, one istniały - oznajmiła Pamięć. -Nim stworzono Klejnot Wszechmocy - Oko WęŜa? -Nie - odpowiedziała Pamięć. Vialle wstrzymała oddech. -Jak wiele ich jest? - powiedziała. -Jedenaście - odrzekła Pamięć.
Zbladła na to, ale ja siedziałem cicho, jak kazała. -Ci, którzy są odpowiedzialni za rozgrzebanie popiołów, - powiedziała teraz - czego chcą? -Powrotu do chwały sprzed minionych dni - oznajmiło PoŜądanie. -Czy mogą to osiągnąć? -Tak - powiedziało Przewidywanie. -Czy moŜna temu zapobiec? -Tak -powiedziało Przewidywanie. -Ryzykując - OstroŜność dodała. -Od czego naleŜy rozpocząć? -Spytaj straŜników - oznajmiła Głowa. -jak groźna jest sytuacja? -JuŜ się zaczęło - odpowiedziała Głowa. -A niebezpieczeństwo juŜ powstało - powiedziało Ryzyko. -Tak samo jak moŜliwości - powiedziała Szansa. -Jakiego rodzaju? - spytała Vialle. Rozległ się dźwięk, gdy moja pochwa i miecz, stojące pod ścianą, przewróciły się. Vialle spojrzała. -Moja broń, - powiedziałem - właśnie się przewróciła. -Jak brzmi jej imię? -To miecz mojego ojca, zwany Werewindle. -Słyszałam o nim. - a potem powiedziała: - Ten męŜczyzna, Luke, posiada miecz, który jest wplątany w to wszystko, tak jak i bliźniacze mu ostrza. JednakŜe nie znam ich historii. -Tak, one są w to wplątane - powiedziała Pamięć. -Jak? -Zostały stworzone w podobny sposób, w niemal ten sam sposób i zawierają cząstkę mocy, o których mówiliśmy - odparła Pamięć. -Czy wezmą one udział w konflikcie? -Tak - powiedziało Przewidywanie. -Na jaką skalę? Przewidywanie umilkło. Szansa zaśmiała się. -Nie rozumiem. -Śmiech Szansy oznacza niepewność - odpowiedziała Głowa. -Czy Luke bierze udział w konflikcie? -Tak - odpowiedziało Przewidywanie. -Czy powinien szukać straŜników. -Musi spróbować - powiedziało Serce. -A co jak mu się nie powiedzie? -ZbliŜa się KsiąŜe, który wie więcej o tych sprawach - powiedziała Głowa. -Kto to taki? -Uwolniony więzień - odparła Głowa. -Kto? -Nosi srebrną róŜę - powiedziała Głowa - oraz drugie ostrze. Vialle podniosła głowę. -Czy masz jakieś pytania? - zapytała się mnie. -Tak, ale wątpię czy otrzymam odpowiedź, jeśli zapytam się czy wygramy. Szansa zaśmiała się, gdy Vialle wstawała. Pozwoliła mi pomóc sobie w odnoszeniu statui na miejsce. Potem, gdy znów usiedliśmy, zapytałem się:
-Szukać straŜników? -Istnieje opiekun, być moŜe dwóch - odparła. - Samo-wygnany KsiąŜe Amberu i jego siostra strzegli części mocy od dłuŜszego czasu. Dobrym pomysłem byłoby sprawdzić czy jeszcze Ŝyją i czy wciąŜ pełnią swoje funkcje. -Samo-wygnany? Czemu? -Osobiste powody, dotyczące poprzedniego Króla. -Gdzie oni są? -Nie wiem. -Jak ich znajdziemy? -Mam Atut. Podniosła się i podeszła do szafki z szufladami. Otwarła jedną z nich i wyciągnęła pudełko kart. Powoli odliczyła je z góry i wybrała jedną. Kiedy wróciła, podała mi kartę, przedstawiającą szczupłego męŜczyznę z włosami koloru miedzi. -Ma na imię Delwin - powiedziała. -Sądzisz, Ŝe powinienem odezwać się do niego i zapytać się czy wciąŜ ma cokolwiek miał? -Szybko zaznacz, Ŝe nie jesteś z Amberu, - powiedziała mi - ale podaj swoje pochodzenie. Spytaj, czy wciąŜ zarządza spikardem. Spróbuj określić gdzie jest, lub zaproponuj rozmowę twarzą w twarz. -Jasne - odpowiedziałem, nie chcąc zdradzić jej, Ŝe juŜ rozmawiałem z nim wcześniej, choć krótko, szukając sprzymierzeńców przeciwko Amberowi. Spławił mnie od razu, ale nie chciałem przypominać Vialle tych dni. Więc powiedziałem: -Okay. Spróbuję. Postanowiłem szybko mówić, aby dać mu czas do namysłu i by zrozumiał Ŝe nie jestem sam i nie wymknęło mu się coś o naszej poprzedniej rozmowie. Mój zmieniony wygląd powinien w tym równieŜ pomóc. Spróbowałem kontaktu. Na początku czułem tylko chłód, ale nagle pojawiło się uczucie osobowości. -Kto to? - poczułem pytanie znacznie wcześniej, nim wygląd nabrał Ŝycia i głębi. -Luke Reynard, znany równieŜ jako Rinaldo - odpowiedziałem, kiedy karta nagle oŜywiła się i poczułem wzrok. - Król Kashfy i magister Zarządzania Uniwersytetu Kalifornii w Berkley. - nasze spojrzenia spotkały się. Nie wydawał się być ani przyjaźnie, ani wrogo nastawiony. - Chciałem się dowiedzieć, czy wciąŜ zarządzasz spikrdami. -Luku - Rinaldo - powiedział - czemu interesuje ciebie ta sprawa i jak się o niej dowiedziałeś? -Choć nie pochodzę z Amberu - odparłem, - mój ojciec pochodził. Wiem, Ŝe wkrótce sprawa ta stanie się znacząca w tym miejscu, ze względu na Merlina, syna Corwina, będącego obecnie bezpośrednio w kolejności sukcesji do tronu Dworców Chaosu. -Wiem kim jest Merlin - oświadczył Delwin. - Kim jest twój ojciec? -KsiąŜe Brand. -A matka. -Lady Jasra, była Królowa Kashfy. Teraz, czy moŜemy porozmawiać trochę o tej sprawie? -Nie - powiedział Delwin. - Nie moŜemy. Poruszył ręką, jakby chciał zerwać kontakt. -Czekaj! - powiedziałem. - Czy masz kuchenkę mikrofalową?
Zawahał się. -Co? -Jest to urządzeni w kształcie pudła, które potrafi podgrzać posiłek w kilka minut. Opracowałem ogólny czar, który pozwala funkcjonować jej w większości Cieni. Obudziłeś się kiedyś w środku nocy, mając ochotę na ciepłą potrawkę z tuńczyka? Wyciągasz ją z zamraŜarki, rozpakowywujesz, wkładasz do kuchenki. Co to jest zamraŜarka? Fajnie, Ŝe zapytałeś. To kolejne pudło, z wieczną zimą wewnątrz. Przechowujesz w niej mięso i wyciągasz, wrzucając do mikrofalówki, kiedy najdzie cię ochota. Tak, dostarczamy równieŜ zamraŜarki. Nie chcesz rozmawiać o spikrdach, porozmawiajmy o interesach. MoŜemy ubić interes na tych urządzeniach, w dowolniej ilości jakiej zaŜądasz, lub przebiję cenę kogokolwiek, kto równieŜ je dostarcza. A nie sądzę, aby łatwo było znaleźć innego dostawcę. Ale to nie wszystko, co mogę ci zaproponować... -Przykro mi - powiedział Delwin. - Akwizytorów równieŜ nie przyjmuję. Znów poruszył ręką. -Czekaj! - zawołałem - Przedstawię ci ofertę, której nie będziesz mógł odrzucić! Przerwał połączenie. -Wracaj - rzuciłem w myśli do obrazka, ale stał się dwuwymiarowy i znów ciepły. -Przykro mi - powiedziałem Vialle. - Starałem się jak mogłem, ale nie chciał tego kupić. -Tak naprawdę, to nie sądziłam, Ŝe utrzymasz go aŜ tak długo. Ale mogę ci powiedzieć, Ŝe był tobą zainteresowany, dopóki nie wspomniałeś o swojej matce. Wtedy coś się zmieniło. -Nie byłby to pierwszy raz - powiedziałem. - Mam zamiar znów spróbować nieco później. -W takim przypadku, zatrzymaj Atut. -Nie potrzebuje go, Vialle. Kiedy przyjdzie czas, sam sobie narysuje. -Jesteś artystą i mistrzem Atutów? -No cóŜ, maluję. Czasem na powaŜnie. -W takim razie musisz zobaczyć wszystkie moje pracy kiedy będziesz czekał. ZaleŜy mi na twojej opinii. -Z przyjemnością - odpowiedziałem. - Masz na myśli, kiedy będę czekał... -...na Corwina. -Ah, tak sądziłem. Dziękuje. -MoŜesz być pierwszym, który skorzysta z nowych pokoi. DuŜo remontowaliśmy i przemeblowywaliśmy, odkąd Wzorzec i Logrus skonfrontowały się. -Słyszałem o tym - powiedziałem. - Bardzo dobrze. Jestem ciekaw, kiedy tutaj dotrze. -Czuję, Ŝe wkrótce - odrzekła. - Przywołam słuŜbę, aby pomogła ci się ulokować tutaj. Później przyślę po ciebie na obiad i wtedy podyskutujemy o sztuce. -Bardzo dobrze. Zastanawiałem się, dokąd to wszystko prowadzi. Miałem wraŜenie, Ŝe ogólny obraz miał się wkrótce drastycznie zmienić. Całe szczęście, Ŝe Delwin nie był zainteresowany kuchenką mikrofalową. Ten czar byłby cholernie cięŜki do wymyślenia. Błękitny koń, tańczące góry
Skręciłem w prawo przy Płonących Studniach i umknąłem dymnym duchom przez WyŜynę Artine. Zabiłem przywódcę Kertów z Shern, których to grupa rzuciła się na mnie z wysokich straŜnic umieszczonych pośród kanionów tejŜe krainy. Pozostali zrezygnowali z rozrywki i pojechaliśmy dalej pośród zielonego deszczu padającego z nieba koloru łupku. Naprzód, a później w dół, do miejsca gdzie na polach wirowały pyłowe demony, śpiewając o smutych wiecznościach w kamieniu, którym kiedyś były. W końcu wiatry ucichły i Shask, mój groźny wierzchowiec, błękitny ogier z Chaosu, zatrzymał się przed cynobrowymi piaskami. - Co się stało? - zapytałem. - Musimy przekroczyć to przewęŜenie pustyni aby dotrzeć do Tańczących Gór. - odpowiedział Shask. - A jak długo moŜe potrwać ta podróŜ? - Większą część reszty dnia. - odparł. - Tutaj jest najwęŜsza. Po części juŜ zapłaciliśmy za to udogodnienie. Reszta nadejdzie w samych górach, bo teraz musimy przekroczyć rejon, gdzie są najbardziej aktywne. Uniosłem moją manierkę i potrząsnąłem nią. - Gra warta świeczki, - powiedziałem. - jak dotąd, ich taniec nie wszedł w skalę Richtera. - Nie, ale na Granicy pomiędzy cieniami Amberu i cieniami Chaosu zachodzą ciągłe przesuwające się zmiany w miejscu, gdzie te cienie się stykają. - Nieobce są mi sztormy cienia, bo na to mi to wygląda. Permanentny front sztormu cienia. Ale wolałbym, gdybyśmy mogli przez to przejechać, niŜ tam obozować. - Uprzedziłem cię gdy mnie wybierałeś, Lordzie Corwinie, Ŝe mogę cię unieść dalej niŜ jakikolwiek inny wierzchowiec za dnia. Ale w nocy staję się nieruchomym węŜem, twardym jak kamień i zimnym jak serce demona, topniejące o świcie. - Tak, pamiętam. - powiedziałem. - I słuŜyłeś mi dobrze, tak jak mówił Merlin. MoŜe powinniśmy przenocować po tej stronie gór i przekroczyć je jutro. - Front, jak mówiłem, przesuwa się. Najprawdopodobniej, do pewnego stopnia, spotkasz go na przedgórzu albo wcześniej. Jak juŜ dotrzesz w ten rejon, nie będzie miało znaczenia gdzie spędzimy noc. Cienie będą tańczyły nad nami lub obok nas. Proszę, zsiądź teraz i zdejmij ze mnie siodło i juki, Ŝebym mógł się zmienić. - W co? - spytałem zeskakując na ziemię. - Mam jaszczurzą formę, która najlepiej się nada na tą pustynię. - Proszę cię bardzo, Shask, bądź wygodny, bądź wydajny. Bądź jaszczurem. Zacząłem rozjuczać go. Dobrze było znów być wolnym. Shask jako niebieski jaszczur był niesamowicie szybki i praktycznie niestrudzony. Przebyliśmy pustynię jeszcze przed zmierzchem, i jak stałem obok niego, mierząc wzrokiem szlak wiodący w górę przez przedgórze, przemówił syczącym głosem. - Jak mówiłem, cienie mogą nas złapać gdziekolwiek w tej okolicy, a ja mam jeszcze dosyć sił, aby ponieść cię jeszcze jakąś godzinę zanim rozbijemy obóz, odpoczniemy i poŜywimy się. Jaki jest twój wybór? - Jedź. - powiedziałem. Drzewa zmieniały listowie na moich oczach. Nieregularność szlaku mogła przyprawić o szaleństwo, zmieniając swój kierunek i siebie samego pod nami. Pory roku przychodziły i mijały. Po śnieŜnej zawiei przychodził podmuch gorącego powietrza, potem nadchodziła wiosna i kwitnące kwiaty. Przewijały mi się przed oczami obrazy wieŜ i metalowych ludzi, autostrad, mostów, tuneli. Potem cały taniec odchodził nagle i jechaliśmy po prostu po najzwyklejszym szlaku. W końcu rozbiliśmy obozowisko w osłoniętym miejscu niedaleko jakiegoś szczytu.
Chmury się zebrały podczas naszego posiłku i kilka grzmotów przetoczyło się w oddali. Zrobiłem sobie niski szałas opierając kilka gałęzi o skałę. Shask przekształcił się w wielkiego smokogłowego, uskrzydlonego, pierzastego węŜa, i zwinął się nieopodal. - Dobrej nocy, Shask. - zawołałem. Spadły pierwsze krople. - I tobie teŜ Corwnie. - powiedział cicho. PołoŜyłem się, zamknąłem oczy, i prawie natychmiast zasnąłem. Jak długo spałem, nie wiem. W kaŜdym razie zostałem wyrwany ze snu przez strasznie donośny grzmot, który zdawał się dobiegać bezpośrednio znad mojej głowy. Oprzytomniałem juŜ w pozycji siedzącej, z wyciągniętym juŜ do połowy z pochwy Grayswandirem, zanim jeszcze ucichły echa. Potrząsnąłem głową i siedziałem nasłuchując. Miałem wraŜenie, Ŝe czegoś brakowało, ale nie wiedziałem czego. Nagle pojawił się oślepiający błysk i kolejny grzmot. Skuliłem się i czekałem na więcej, ale nastała cisza. Cisza...Wytknąłem z szałasu rękę, a potem głowę. Przestało padać. Tego mi brakowało - odgłosu spadających kropli. Mój wzrok przykuła łuna bijąca znad pobliskiego szczytu. Wdziałem buty i opuściłem szałas. Na zewnątrz załoŜyłem pas z mieczem i spiąłem pod szyją mój płaszcz. Musiałem to sprawdzić. W miejscu takim jak to, kaŜda aktywność mogła stanowić zagroŜenie. Jak przechodziłem, dotknąłem Shaska, który rzeczywiście wydawał się być z kamienia, i ruszyłem w stronę, gdzie znajdował się szlak. Nadal tam był, choć węŜszy niŜ poprzednio. Wkroczyłem na niego i ruszyłem pod górę. Źródło światła, na które się kierowałem, zdawało się lekko przesuwać. Teraz wydawało mi się, Ŝe słyszę w oddali cichy poszum deszczu. Być moŜe padał po drugiej stronie szczytu. W miarę jak się zbliŜałem, byłem coraz bardziej pewien, Ŝe burza była niedaleko. Słyszałem juŜ wycie wiatru i szelest wody. Nagle zostałem oślepiony błyskiem zza grzbietu. Przenikliwy grzmot gromu dotrzymał mu towarzystwa. Zatrzymałem się tylko na chwilę. Przez ten czas wydawało mi się, Ŝe poprzez dzwonienie w uszach słyszę odgłos gdaczącego śmiechu. Posuwając się z trudem naprzód, osiągnąłem w końcu szczyt wzniesienia. Natychmiast zaatakował mnie przepełniony wilgocią wiatr. Zaciągnąłem na siebie poły płaszcza przewiązałem je po czym ruszyłem w dół. Kilka kroków dalej dostrzegłem po lewej stronie dolinkę rozciągającą się nieco poniŜej drogi. Rozświetlały ją tańczące kule piorunów kulistych. W dolinie były dwie postacie, jedna siedziała na ziemi, a druga wisiała w powietrzu do góry skrzyŜowanymi nogami naprzeciw pierwszej. Nie dostrzegłem niczego, co by ją utrzymywało nad ziemią. Wybrałem najlepiej osłoniętą drogę i ruszyłem w dół ku tym postaciom. Nie widziałem ich przez większość drogi, jako Ŝe wiodła ona przez obszar o dość gęstej roślinności. W pewnym momencie jednak zdałem sobie nagle sprawę, Ŝe jestem blisko nich, poniewaŜ deszcz przestał na mnie padać i nie czułem juŜ naporu wiatru. Zupełnie jakbym wszedł w oko cyklonu. Zachowując pełną ostroŜność podchodziłem dalej, czołgając się na brzuchu i zerkając między gałęziami na dwóch starców. Uwaga obu była skupiona na niewidzialnych sześcianach trójwymiarowej gry. Figury wisiały nad planszą znajdującą się na ziemi pomiędzy nimi. Pola ich powietrznych pozycji były delikatnie obramowane ogniem. MęŜczyzna, który siedział na ziemi był garbaty. Uśmiechał się. Znałem go, to był Dworkin Barimen, mój legendarny przodek, pełen wielowiekowej wiedzy i boskich mocy, twórca Amberu, Wzorca i Atutów, i moŜe nawet samej rzeczywistości w wymiarze w jakim ją rozumiałem. Niestety podczas naszych ostatnich spotkań był takŜe bardziej niŜ trochę szalony. Merlin zapewniał mnie, Ŝe juŜ powrócił do zdrowych zmysłów, ale miałem wątpliwości. Boskie istoty są zwykle znane z nieco odmiennego niŜ tradycyjne rozumienia pojęcia „racjonalny”. To chyba zaleŜy od obszaru zainteresowań. Nie zdziwiłbym się, gdyby ten stary upierdliwiec uŜywał poczytalności jako pozy na drodze do jakiegoś paradoksalnego zakończenia.
Drugi męŜczyzna, który był odwrócony do mnie plecami, sięgnął do przodu i przesunął figurę, która zdawała się odpowiadać pionkowi. WyobraŜała bestię Chaosu znaną jako Ognisty Anioł. Kiedy ruch został zakończony, ponownie uderzył piorun a ja poczułem mrowienie na całym ciele. Następnie Dworkin sięgnął i przesunął jedną ze swoich figur, Wyverna. I znów, grzmot i błysk oraz mrowienie. ZauwaŜyłem, Ŝe JednoroŜec stojący dęba zajmuje miejsce króla wśród figur Dworkina. Obok znajdowało się wyobraŜenie pałacu w Amberze. Królem przeciwnika był stojący WąŜ, a obok stał Thelbane, wielki, przypominający kształtem igłę pałac królów Chaosu. Przeciwnik Dworkina przesunął figurę śmiejąc się przy tym.- Mandor. - oznajmił. - UwaŜa się za władcę marionetek i twórcę królów. Po łomocie i błysku Dworkin przesunął figurę. - Corwin. - powiedział. - Znów jest wolny. - Tak. Ale nie wie, Ŝe ściga się z przeznaczeniem. Wątpię, czy uda mu się dotrzeć na czas do Amberu aby napotkać Galerię Luster. Bez jej wskazówek, jakieŜ osiągnie rezultaty? Dworkin uśmiechnął się i podniósł wzrok. Przez chwilę zdawał się spoglądać wprost na mnie. - Sądzę, Ŝe jego wyczucie czasu jest bez zarzutu, Suhuyu. - powiedział. - A ja mam kilka fragmentów jego pamięci, które znalazłem kilka lat temu unoszące się nad Wzorcem w Rebmie. Chciałbym dostać złoty nocnik za kaŜdy raz, kiedy był niedoceniany. - Co by ci to dało? - zapytał drugi męŜczyzna. - Kosztowne hełmy dla jego wrogów. Obaj męŜczyźni roześmieli się. Suhuy obrócił się o 90 stopni przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Dworkin wzniósł się w powietrze i zaczął pochylać się do przodu, aŜ zawisł nad planszą równolegle do ziemi. Suhuy wyciągnął rękę w kierunku kobiecej postaci na jednym z wyŜszych poziomów, ale zaraz ją cofnął. Nagle przesunął ponownie Ognistego Anioła. Powietrze jeszcze było palone i maltretowane, jak Dworkin wykonał swój ruch, więc grzmot przeciągnął się a oślepiający błysk pozostał jeszcze przez chwilę. Dworkin powiedział coś, czego nie dosłyszałem przez hałas. Wypowiedział chyba jakąś nazwę, bo Suhuy odpowiedział: "Ale ona jest figurą Chaosu!". - No to co? Nie ustaliliśmy Ŝadnej reguły zabraniającej tego. Twój ruch. - Muszę to przemyśleć. - powiedział Suhuy. - Przez dłuŜszy czas. - Zabierz to ze sobą. - odpowiedział Dworkin. - Przyniesiesz jutrzejszej nocy? - Będę zajęty. Następnej nocy? - Ja będę zajęty. Za trzy noce? - Dobrze. Do zobaczenia. - Dobranoc. Błysk i grzmot, które nastąpiły w chwilę później, oślepiły i ogłuszyły mnie na dobrych kilka chwil. Nagle poczułem deszcz i wiatr. Kiedy mój wzrok wrócił do normy, zauwaŜyłem, Ŝe dolina była pusta. Wróciłem tą samą drogą przez grzbiet i w dół do mojego obozu, który równieŜ juŜ został odnaleziony przez deszcz. Szlak był juŜ szerszy. Wstałem o świcie i posiliłem się, czekając aŜ Shask się poruszy. Wydarzenia nocy nie wydawały się być snem. - Shask. - powiedziałem później. - Czy wiesz czym jest Piekielna Jazda? - Słyszałem o tym. - odparł. - Magiczny sposób na przebywanie wielkich odległości w krótkim czasie, wykorzystywany przez Ród Amberu. Ponoć jest niebezpieczny dla zdrowia psychicznego wierzchowca. - Wydajesz mi się być wybitnie stabilny emocjonalnie i intelektualnie. - AleŜ dziękuję...chyba. Skąd ten pośpiech?
- Przespałeś wspaniałe widowisko. - powiedziałem. - A teraz mam randkę z gromadką odbić, jeŜeli złapię je zanim zanikną. - JeŜeli tak trzeba... - Ścigamy się o złoty nocnik, przyjacielu. Wstawaj i bądź koniem. Skrywiec i Guisel Opowiadanie to podejmuje sprawy Merlina, syna Corwina, tak jak pozostawiłem go na końcu "Księcia Chaosu", dziesiątego i ostatniego tomu mojego cyklu Amber. Jako ksiąŜę Amberu ze strony ojca oraz ksiąŜę Chaosu od strony matki, Merlin ma pewne problemy - nie najmniejszym z nich jest to, iŜ znajduje się w linii sukcesji do zwolnionego dopiero co Tronu Chaosu. Nie jest to pozycja, którą zamierzał zająć. Czuł, iŜ jest bezpieczny w tym względzie dzięki liczbie pretendentów znajdujących się przed nim. Niestety, ostatnimi czasy zaczęli oni ginąć, generalnie z innych niŜ naturalnych przyczyn. Podejrzewa, Ŝe jego matka, Dara, oraz przyrodni brat, Mandor, maczali w tym palce. JednakŜe przeciwstawił się im w pojedynku na magię, w skutek którego musieli oni po raz kolejny przemyśleć sprawę usadzenia go na tronie. Czy Merlin wymknął się im spod kontroli na dobre, czas pokaŜe. Tymczasem udał się on do jednego z domów gościnnych Mandora, mając nadzieję na dobrze przespaną noc. Przebudziłem się w ciemnym pokoju, kochając się z kobietą, chociaŜ nie pamiętam bym szedł z nią do łóŜka. śycie potrafi być dziwne. Czasami teŜ wyjątkowo słodkie. Nie miałem chęci niszczyć naszego wspólnego spotkania, więc kontynuowałem dalej i dalej to co robiłem, tak jak i ona, aŜ dotarliśmy do punktu dawania i przyjmowania, tego momentu równowagi i odpoczynku. Wykonałem gest lewą ręką i nad naszymi głowami pojawiło się małe światło. Miała długie czarne włosy i zielone oczy, wysoko osadzone kości policzkowe i szerokie brwi. Kiedy zapłonęło światło, zaśmiała się, odsłaniając wampirze zęby. Na jej ustach nie było śladu krwi. Choć wypadło to nieuprzejmie z mojej strony, sprawdziłem szyję w poszukiwaniu ran po ugryzieniu. - Upłynęło duŜo czasu Merlinie. - powiedziała miękko. - Pani, masz nade mną przewagę. - odrzekłem, myśląc usilnie skąd powinienem ją pamiętać i skąd ona zna mnie. Zaśmiała się ponownie. - Niewielką. - odpowiedziała i poruszyła się w taki sposób, aby rozkojarzyć mnie całkowicie oraz zapoczątkować na nowo cały łańcuch pewnych wydarzeń z mojej strony. - To nie fair. - powiedziałem, wpatrując się w te głębokie oczy, gładząc jej blade brwi. Było w tym coś przeraŜająco znajomego, ale nie mogłem przypomnieć sobie co. - Myśl - rzekła - gdyŜ chcę być pamiętaną. - Ja...Rhanda? - zapytałem. - Twoja pierwsza miłość. Kiedyś byłeś mój - mówiła uśmiechając się - tam w mauzoleum. Tak naprawdę były to dziecięce zabawy. Ale słodkie, czyŜ nie? - Naturalnie. - odparłem, przeczesując jej włosy. - Nie, nigdy ciebie nie zapomniałem. Jednak nie spodziewałem się, iŜ jeszcze ciebie zobaczę po tym, jak znalazłem list mówiący, Ŝe twoi rodzice zabraniają ci zabaw ze mną...sądząc, Ŝe jestem wampirem. - Ale wszystko za tym przemawiało, mój ksiąŜę Chaosu i Amberu. Ta twoja dziwna siła i magia...
Spojrzałem na jej usta, na odsłonięte kły. - Dziwnie to brzmi, biorąc pod uwagę, Ŝe jesteście rodziną wampirów. - oznajmiłem. - Wampirów? Nie, nie jesteśmy wampirami. - zaprzeczyła. - Jesteśmy ostatnimi ze Skrywców. Pozostało nas tylko pięć rodzin. śyjemy we wszystkich odbiciach cieni, stąd do Amberu i dalej, aŜ do Chaosu. Przytuliłem ją mocniej, jednocześnie przetrząsając swoją wiekową wiedzę o niezwykłościach tego świata. Później powiedziałem: - Wybacz, ale nie mam pojęcia kim są Skrywce. Jeszcze później odpowiedziała:- Byłabym zdziwiona, gdybyś wiedział. Zawsze utrzymywaliśmy fakt o istnieniu naszego gatunku w tajemnicy. Otworzyła usta i w bladym świetle zobaczyłem, jak jej kły przeobraŜają się w normalne uzębienie. - Pojawiają się w chwilach namiętności - zauwaŜyła - ale teŜ gdy muszę się poŜywić. - W takim wypadku uŜywasz ich tak jak wampiry. - Albo ghoul. - odparła. - Ich ciało jest bardziej poŜywne niŜ krew. - Ich? - Tych, którymi się Ŝywimy. - A kim oni zazwyczaj są? - zapytałem. - Tymi, bez których świat byłby lepszy. - powiedziała. - Większość z nich po prostu znika. Czasami, po posiłku, jacyś Ŝartownisie zostawiają kawałki ich ciał. Pokręciłem głową.- Pani, nic nie rozumiem. - stwierdziłem. - Przychodzimy i odchodzimy jak chcemy. Jesteśmy niezauwaŜalnym i dumnym ludem. śyjemy według kodeksu honorowego, który chroni nas przed waszym zrozumieniem. Ci, którzy podejrzewają, Ŝe istniejemy, nie wiedzą gdzie szukać. - A jednak ty przyszłaś i mówisz mi te rzeczy. - Obserwowałam ciebie przez większość mojego Ŝycia. Nie zdradziłbyś nas. Ty takŜe Ŝyjesz według pewnego kodeksu. - Obserwowałaś mnie przez większość Ŝycia? Jak? Zarzuciliśmy na chwilę rozmowę, poniewaŜ zbliŜała się ta chwila. Nie chciałem jej stracić. W końcu, kiedy leŜeliśmy obok siebie, powtórzyłem pytanie. Tym razem była na nie gotowa. - Jestem mgnieniem cienia w twoim lustrze. - rzekła. - Patrzysz, a jednak mnie nie widzisz. Mamy swoje ukochane rzeczy, miejsca lub osoby, którymi jesteśmy zafascynowani i obserwujemy je. Ty zawsze byłeś moją. - Dlaczego do mnie przyszłaś Rhando? - spytałem. - Po tylu latach? Odwróciła wzrok. - Być moŜe umrzesz niedługo. - powiedziała po jakiejś chwili. - Chciałam powrócić do tych szczęśliwych dni, które spędziliśmy w Wildwood. - Umrę niedługo? Nie przeczę, moje Ŝycie pełne jest niebezpieczeństw. Jestem zbyt blisko tronu, mam jednak silnych protektorów - i jestem silniejszy niŜ niektórzy myślą. - Jak juŜ mówiłam, obserwowałam ciebie. - oznajmiła. - Nie wątpię w twoją waleczność. Widziałam jak przygotowujesz róŜne czary i utrzymujesz je. Niektórych nawet nie rozumiem. - Jesteś czarodziejką? Potrząsnęła głową. - Moja wiedza w tych sprawach, choć rozległa, jest czysto akademicka. - odrzekła. - Źródło moich mocy leŜy gdzie indziej. - Gdzie? - dociekałem. Wskazała na moją ścianę. Gapiłem się przez chwilę. - Nie rozumiem. - powiedziałem w końcu.
- Mógłbyś to wzmocnić? - spytała, kiwając na światełko. Zrobiłem to. - Teraz przesuń je w pobliŜe lustra. To równieŜ zrobiłem. Lustro było wyjątkowo ciemne, tak jak wszystko inne w domu gościnnym Mandora, jaki wybrałem by spędzić noc po naszym niedawnym pojednaniu. Wstałem z łóŜka i podszedłem do lustra. Całkowicie czarne, nie zawierało odbicia czegokolwiek. - Osobliwe. - Nie. - rzekła. - To ja je zamknęłam i zablokowałam zaraz po tym jak tu weszłam. Podobnie uczyniłam z innymi lustrami w tym domu. - Weszłaś tutaj przez lustro? - Tak. śyję w świecie luster. - A twoja rodzina? I te cztery inne, które wspominałaś? - KaŜde z nas zakłada dom poza granicami przestrzeni odbitej w lustrze. - I stamtąd podróŜujesz z miejsca na miejsce? - W rzeczy samej. - Oczywiście aby obserwować twoje ukochane rzeczy oraz zjadać istoty, których nie akceptujesz? - To równieŜ. - Jesteś przeraŜająca, Rhando. - Wróciłem do łóŜka i usadowiłem się na brzegu. Ująłem ją za rękę. - Cieszę się, Ŝe znów mogliśmy się spotkać. Szkoda tylko, Ŝe nie przyszłaś do mnie wcześniej. - Przychodziłam. - powiedziała. - Pod osłoną czarów snu mojej rasy. - Mogłaś mnie chociaŜ obudzić. Kiwnęła głową. - Chciałabym móc zostać z tobą, lub zabrać ciebie do domu, ale w tym okresie twojego Ŝycia umiejętnie ściągasz na innych niebezpieczeństwa. - Na to wygląda. - zgodziłem się. - Lecz w takim razie dlaczego tutaj jesteś, pomijając rzecz oczywistą? - ZagroŜenie rozszerza się. Teraz dotyczy takŜe nas. - Szczerze mówiąc sądziłem, Ŝe niebezpieczeństwa w moim Ŝyciu zostały w niewielkim stopniu zaŜegnane. PrzezwycięŜyłem próby przejęcia nade mną kontroli Dary i Mandora i doszedłem z nimi do niejakiego porozumienia. - Nie mniej jednak oni wciąŜ spiskują. Wzruszyłem ramionami. - To ich natura. Oni wiedzą, Ŝe ja wiem. Wiedzą teŜ, Ŝe jestem dla nich równym przeciwnikiem oraz, Ŝe jestem na nich teraz przygotowany. A mój brat Jurt...wydaje się, Ŝe i z nim doszedłem do pewnego porozumienia. I Julia...pojednaliśmy się. Razem... Roześmiała się. - Julia zdąŜyła wykorzystać to pojednanie i zwróciła Jurta przeciwko tobie. Obserwowałam to. I wiem. Podsyca jego zazdrość dając mu do zrozumienia, Ŝe bardziej zaleŜy jej na tobie niŜ na nim. Tak naprawdę chce ciebie usunąć z drogi, wraz z siedmiorgiem innych, którzy ubiegają się o Tron. Jak równieŜ tych, którzy się czają. Julia chce zostać królową Chaosu. - Nie jest przeciwnikiem dla Dary. - stwierdziłem. - Odkąd pokonała Jasrę, ma o sobie wysokie mniemanie. Nie przyszło jej do głowy, Ŝe Jasra po prostu stała się leniwa i przegrała przez przypadek, a nie brak mocy. Woli raczej Ŝyć w przekonaniu, Ŝe jest potęŜniejsza niŜ w rzeczywistości. To jest jej słabością. Przymierze pozwoliło jej uśpić twoją czujność i ponownie obrócić brata przeciwko tobie.
- Zostałem ostrzeŜony i dziękuję ci za to - choć tak naprawdę jest tylko sześciu kandydatów do Tronu. Ja jestem pierwszy, lecz ostatnio pojawiło się pół tuzina nowych pretendentów. Wspomniałaś o siódmym. Czy jest ktoś o kim nie wiem? - Znajduje się w ukryciu. - powiedziała. - Nie znam jego imienia, chociaŜ wiem, Ŝe widziałeś go w lustrze Suhuya. Znam jego formy, Chaosu i ludzką. Wiem, Ŝe nawet Mandor uwaŜa go za godnego przeciwnika w kwestii spisków. Z drugiej strony sądzę, Ŝe Mandor jest głównym powodem, dla którego usunął się on do naszej krainy. Boi się Mandora. - Zamieszkuje świat luster? - Tak, jednakŜe nie jest świadom naszej obecności. Odnalazł nasz świat przez zupełny przypadek, lecz jest przekonany, Ŝe dokonał niesamowitego odkrycia - tajne drzwi, którymi moŜna się dostać niemal wszędzie, przez które moŜna zobaczyć niemal wszystko samemu nie będąc widzianym. Nasz lud umyka jego uwadze, uŜywając zaułków, których on nie dostrzega, nie mówiąc o wykorzystywaniu. Stał się przez to znacznie groźniejszym kandydatem do Tronu JeŜeli potrafi podglądać, chociaŜby podsłuchiwać, przez dowolne lustro bez ujawniania się...jeŜeli moŜe wyjść i zamordować kogoś, po czym uciec tą samą drogą - tak, wtedy to rozumiem. Noc wydała się nagle wyjątkowo zimna. Rhanda rozszerzyła oczy. Podszedłem do krzesła, na które rzuciłem swoje rzeczy i zacząłem się ubierać - Tak, zrób to. - Jest jeszcze coś, prawda? - Tak. Ów tajemniczy pretendent odnalazł i sprowadził utrapienie na naszą spokojną krainę. Gdzieś odnalazł guisela. - Co to jest guisel? - Stworzenie z naszych mitów, dawno temu wytępione w świecie luster. Ich rodzaj niemal zgładził rasę skrywców. Cała rodzina poświęciła się, zabijając tego potwora, sądząc, iŜ jest to ostatni z nich. Zapiąłem pas i wciągnąłem buty. Podszedłem do lustra i przytrzymałem rękę nad jego czarną powierzchnią. Tak, wydawało się być źródłem zimna. - Zamknęłaś je i zablokowałaś? - spytałem. - Wszystkie lustra w posiadłości? - Ukryty wysłał guisla poprzez lustra, aby zniszczyć dziewięciu rywali do Tronu. Teraz poszukuje dziesiątego - ciebie. - Rozumiem. Czy moŜe przełamać twoje zabezpieczenia? - Nie wiem. Z pewnością nie bez pewnych problemów. Ale nie sądzę. JednakŜe sprowadza zimno. Czai się tuŜ za powierzchnią lustra. Wie, Ŝe tutaj jesteś. - Jak wygląda? - Skrzydlaty węgorz z wieloma szponiastymi kończynami. Jest długi na 10 stóp. - Jeśli go wpuścimy? - Zaatakuje ciebie. - Jeśli sami wejdziemy do lustra? - Zaatakuje ciebie. - Po której stronie jest silniejszy? - Wydaje mi się, Ŝe tak samo po kaŜdej. - Niech to piekło pochłonie! Czy moŜna wejść przez inne lustro i podejść to? - MoŜe. - Spróbujmy. Chodź. Wstała, szybko ubrała się w krwistoczerwone ubrania i podąŜyła za mną poprzez ścianę do pokoju, który właściwie był połoŜony kilka mil dalej. Jak większość szlachty w Dworcach, mój brat Mandor wolał utrzymywać swoją rezydencję rozrzuconą. Długie lustro wisiało na odległej
ścianie, pomiędzy biurkiem a duŜym zegarem Chaosu. ZauwaŜyłem, Ŝe miał wygrywać kuranty. Świetnie. Wyciągnąłem miecz. - Nie wiedziałam, Ŝe jedno jest tutaj. - powiedziała. - Jesteśmy w pewnej odległości od pomieszczenia w którym spałem. Zapomnij o przestrzeni. Przenieś mnie przez lustro. - Wpierw ciebie ostrzegę. - rzekła. - Według podań nikt nigdy nie pokonał guisela przy pomocy miecza ani czystą magią. Guisele potrafią absorbować czary i strumienie mocy. Mogą teŜ przyjąć straszliwe rany i wciąŜ Ŝyć. - W takim przypadku czy masz jakieś wskazówki? - Odszukaj go, uwięź, zniszcz. To moŜe być skuteczniejsze niŜ próby zabicia go. - Dobra, rozegramy to według takich zasad. JeŜeli wpadnę w prawdziwe kłopoty, zmiataj stąd. Nie odpowiedziała, ale chwyciła mnie za rękę i wkroczyła w lustro. Kiedy podąŜałem za nią, antyczny zegar Chaosu zaczął dzwonić w nieregularnych odstępach. Wnętrze lustra wyglądało dokładnie jak pokój który opuściliśmy. Był jednak odwrócony. Rhanda zabrała mnie do najodleglejszego punktu lustrzanego odbicia, potem przestąpiła zaułek. Wyszliśmy w pokręconym, mrocznym miejscu, wśród wieŜ i wielkich rezydencji, których nie rozpoznawałem. W powietrzu unosiły się wici falujących, poskręcanych linii. ZbliŜyła się do jednej, włoŜyła w nią wolną rękę i weszła ciągnąc mnie za sobą. Wyłoniliśmy się na zakrzywionej ulicy, wzdłuŜ której wiły się budynki. - Dziękuję... - powiedziałem wtedy. - ...za ostrzeŜenie i szansę na uderzenie. Uścisnęła moją dłoń. - To nie tylko dla ciebie. Robię to takŜe dla swojej rodziny. - Wiem. - Nie podjęłabym się tego, gdybym nie wierzyła, Ŝe masz szansę przeciwko temu czemuś. Gdybym zwątpiła, po prostu ostrzegłabym ciebie i powiedziała co wiem. Pamiętam jednakŜe ten dzień...wtedy w Wildwood...gdy obiecałeś mi, Ŝe będziesz moim rycerzem. Wydawałeś się wtedy naprawdę bohaterski. Uśmiechnąłem się i wspomniałem ten ponury dzień. Czytaliśmy w mauzoleum opowieści o rycerskości. W przypływie szlachetności wyprowadziłem ją na zewnątrz. Grzmiało, a my staliśmy pośród nagrobków nieznanych śmiertelników - Dennis Colt, Remo Williams, John Gaunt - i przysięgłem być jej rycerzem, jeŜeli kiedykolwiek będzie tego potrzebować. Wtedy pocałowała mnie, a ja miałem nadzieję, Ŝe naraz wydarzy się coś złego i będę mógł stawić temu czoła w jej imieniu. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Ruszyliśmy do przodu, ona liczyła drzwi. Zatrzymała się przy siódmych. - To te. - powiedziała. - Prowadzą przez zaułki do miejsca po drugiej stronie zablokowanego lustra w twoim pokoju. Puściłem jej rękę i poszedłem za nią. - W porządku. Czas na guiselowanie. - I ruszyłem. Guisel zaoszczędził mi trudu przemykania przez zaułki, wyłaniając się zanim dotarłem na miejsce. Był długi na 10 czy 12 stóp. Z tego co zauwaŜyłem, nie miał oczu, za to mnóstwo czułków bijących szybko wokół tego, co wziąłem za głowę. Jaskrawo róŜowy z długim, zielonym pręgiem przecinającym jego ciało w jedną stronę i niebieskim w drugą. Uniósł czułki na jakieś 3-4 stopy nad ziemię i zamachał nimi. Zakwiczał i zwrócił się w moją stronę. Pod spodem miał wielką rekinią szczękę. Zakłapał nimi kilka razy i zobaczyłem jego liczne zęby. Z pyska kapała mu zielona, jak mniemałem jadowita, ciecz, parująca przy zetknięciu z ziemią.
Czekałem, aŜ podejdzie do mnie. Patrzyłem jak się porusza – szybko jak się okazało, na licznych małych nóŜkach. Trzymałem miecz w pozycji en garde i taksowałem swoje czary. Gdy zbliŜył się, uderzyłem go Rozpędzonym Buickiem i Płonącą Szopą. W kaŜdym przypadku stwór zamierał w bezruchu i czekał, aŜ czar dojdzie do celu. Powietrze zlodowaciało i zaczęło parować wokół jego ust i korpusu. Wyglądał, jakby spowalniał i trawił moje czary, aŜ dokonywał się ich rozkład. Kiedy przestał parować przyspieszył, a ja uderzyłem czarem Oszalałych Narzędzi. Raz jeszcze zatrzymał się, pozostał bez ruchu i parował. Tym razem skoczyłem do przodu i uderzyłem z całej siły swoim mieczem. Zadzwoniło, ale nic ponadto. Odskoczyłem z powrotem kiedy poruszył się. - To zjada moje czary i wydziela mróz. - Inni teŜ zwrócili na to uwagę. - odpowiedziała Rhanda. Gdy rozmawialiśmy, bestia zaczęła targać ciałem przesuwając potworną szczękę w górę. Stwór rzucił się na mnie. Pchnąłem go w gardziel mieczem, a jego długie nogi chwyciły mnie pazurami. Szarpnęło mnie do tyłu gdy kłapnął szczęką, a ja usłyszałem trzask. Z miecza pozostała mi jedynie rękojeść. Odgryzł mi ostrze! Wystraszony sięgnąłem do mojej nowej mocy, podczas gdy stwór szykował się do ponownego ataku. Otworzyłem bramy spikarda i uderzyłem stworzenie czystą energię, mającą źródło gdzieś w Cieniu. On znów zamarł, a wokół mnie powiało chłodem. Oderwałem się od niego, krwawiąc z dziesiątek małych ran. Odtoczyłem się i wstałem, ciągle smagając go mocą spikarda. Próbowałem rozciąć go tym, co zostało z mojego miecza, lecz on wchłonął mój atak, pozostając bryłką róŜowego lodu.Sięgnąłem poprzez Cień i znalazłem nowy miecz. Końcem jego ostrza nakreśliłem w powietrzu prostokąt z jasnym okręgiem w środku. Sięgnąłem w niego całą moją wolą i pragnieniem. Po chwili poczułem kontakt. - Tato! Czuję cię, ale nie widzę!- Ghostwheel. - powiedziałem. - Walczę na śmierć i Ŝycie. Zapewne nie tylko swoje, ale i wielu innych. Przybądź, jeśli moŜesz. - Próbuję. JednakŜe znalazłeś się w dziwnym obszarze przestrzeni. Jakieś kraty blokują mi moŜliwość wejścia. - Szlag! - Racja. Spotkałem się juŜ wcześniej z czymś takim gdy podróŜowałem. Nie poradzę sobie z tym od razu. Guisel ruszył znowu. Próbowałem utrzymać kontakt atutowy, ale zanikał. - Ojcze! - krzyknął Ghostwheel. - Spróbuj... - usłyszałem jeszcze i straciłem z nim kontakt. Odskoczyłem i spojrzałem na Rhandę. Stała w towarzystwie dziesiątek innych skrywców. Wszyscy ubrani w czarne, białe lub czerwone szaty. Zaczęli intonować dziwną, Ŝałobną pieśń. Tak, jakby mojej walce był potrzebny jakiś mroczny podkład muzyczny. Zdawał się jednak spowalniać guisla, a we mnie obudził wspomnienia z przeszłości. Odrzuciłem głowę w tył i zawyłem. Było to wołanie, jakie usłyszałem w pewnym śnie i na zawsze pozostało w mej pamięci. Przybył mój przyjaciel. On/ona/ono - nigdy nie byłem pewien. Kergma - Ŝywe równanie - przybył wślizgując się z wielu stron jednocześnie. Czekałem i patrzyłem jak składa się w całość. Kergma był towarzyszem moich dziecięcych zabaw, tak jak Glait i Gryll. Rhanda westchnęła - zapewne rozpoznała istotę, która mogła dostać się wszędzie. Kergma krąŜył teraz wokół jej ciała w geście przywitania, a potem podpłynął do mnie i uczynił to samo. - Przyjaciele! Jak wiele czasu minęło nim ponownie wezwaliście mnie do zabawy! Tęskniłem za wami. Guisel dźwignął się naprzód zaczynając przełamywać pieśń skrywców.
- To nie zabawa. - odpowiedziałem. - Potwór zniszczy nas wszystkich jeśli my nie przygwoździmy go pierwsi. - Zatem muszę to rozwiązać. Wszystko co Ŝyje jest równaniem, złoŜonym kwantem wiedzy. Mówiłem ci to dawno temu. - Tak. Spróbuj. Proszę. Bałem się ponownie strzelić w bestię mocą spikarda, podczas gdy Kergma nad nią pracował. Nie chciałem mu przeszkodzić w obliczeniach. Trzymałem miecz i spikarda w gotowości, wycofując się powoli. Skrywce cofały się za mną. - Zabójcza równowaga. - rzekł w końcu Kergma. - Ma wspaniałe równanie Ŝycia. UŜyj teraz swojej zabawki by go powstrzymać. Znów zamroziłem guisla spikardem. Skrywcy śpiewali. Po chwili Kergma powiedział: - Jest broń, która w odpowiednich okolicznościach moŜe zniszczyć to coś. Musisz jednak po nią sięgnąć. Jest to składane ostrze, które miałeś juŜ w rękach wcześniej. Wisi na ścianie w jednej knajpce, gdzie kiedyś piłeś z Lukiem. - Miecz Migbłystalny? - spytałem. - Załatwi to? - Kawałek po kawałku w sprzyjających okolicznościach. - Znasz te okoliczności? - Rozwiązałem je. Ściskając miecz uderzyłem guisla mocą spikarda. Zakwiczał i zamarł. Odrzuciłem starą broń i sięgnąłem daleko, daleko przez Cień w poszukiwaniu nowej. Czułem, Ŝe zajmie mu to duŜo czasu, więc dodałem moc spikarda do własnej i wkrótce go znalazłem. Raz jeszcze trzymałem w rękach lśniący, składany Miecz Migbłystalny.Ruszyłem do ataku, lecz Kergma mnie powstrzymał. Smagnąłem więc stwora ponownie energią spikarda. - Nie tak, nie tak. - Więc jak? - Potrzebna nam wariacja Dysona na równanie lustra. - PokaŜ mi. Wokół nas wystrzeliły w górę ściany luster, zamykając się wokół mnie, guisla i Kergma. Unieśliśmy się w powietrze i poszybowaliśmy do środka kuli. Wszędzie na ścianach były nasze odbicia. - Zrobione. Atakuj, ale uwaŜaj aby nie dotknął ścian. Uderzyłem drzemiącego guisla Mieczem Migbłystalnym. Ponownie wydał z siebie dźwięk dzwonu i pozostał nieruchomy. - Poczekaj. - powiedział Kergma. - Niech odtaje. Zaczekałem więc aŜ zaczął się ruszać, co oznaczało Ŝe wkrótce mnie zaatakuje. Nic nie jest łatwe. Z zewnątrz dobiegały niknące dźwięki pieśni. Guisel doszedł do siebie szybciej niŜ sądziłem, ale szybkim cięciem pozbawiłem go połowy głowy. Odrąbany kawałek rozdzielił się na cienkie płatki, które odleciały w róŜnych kierunkach. - Caloo! Callay! - zawołałem i ciąłem, usuwając drugi kawałek ciała z prawej strony. Ponownie, odcięty kawałek rozdzielił się w locie. Potwór znów zbliŜył się, a ja ciąłem raz jeszcze. Za kaŜdym razem, gdy wijąc się docierał do ściany, przeszkadzałem mu przy pomocy miecza i ciała. Wypychałem go na środek tnąc i dźgając. Raz po raz wracał do ściany. Za kaŜdym razem moja odpowiedź była podobna. Ale wciąŜ nie umierał. Walczyłem tak długo, aŜ zaledwie końcówka ogona wiła się przede mną. - Kergma, wysłaliśmy większą część tego czegoś w nieskończoność. Czy mógłbyś teraz przejrzeć to równanie? Wtedy za pomocą spikardu pomógłbym ci stworzyć następnego guisla dla mnie - takiego, który znajdzie nadawcę i potraktuje go jak zwierzynę.
- TeŜ tak myślę. - powiedział Kergma. - Rozumiem, Ŝe pozostawiłeś ten ostatni kawałek, aby nowy go poŜarł? - Tak właśnie to planowałem. I tak teŜ zrobiliśmy. Nim opadły tafle szkła o moje nogi niczym kot ocierał się nowy guisel - czarny z czerwonymi i Ŝółtymi pasami. - Idź i znajdź tego, co się ukrywa. - rozkazałem. - I zwróć mu wiadomość. Wyruszył, wpełzł w zaułek i znikł. - Co zrobiłeś? - zapytała Rhanda, więc wytłumaczyłem jej. - Ukryty będzie cię teraz uwaŜać za najgroźniejszego z rywali. - powiedziała. - Jeśli przeŜyje. MoŜliwe, Ŝe zwiększy wysiłki przeciw tobie, zarówno w subtelności jak i gwałtowności. - To dobrze. - rzekłem. - Mam taką nadzieję. Lubię wymuszać konfrontacje. Zapewne nie będzie się juŜ czuł bezpiecznie w twoim świecie. Nigdy nie wiadomo, kiedy nowy guisel moŜe wyruszyć na polowanie. - Zgadza się. - powiedziała. - Jesteś moim rycerzem... - i pocałowała mnie. Właśnie wtedy, zupełnie znikąd pojawiła się łapa i opadła na miecz, który dzierŜyłem. Druga łapa machnęła mi przed nosem dwoma świstkami papieru. Zabrzmiał miękki głos: - Ciągle poŜyczasz ten miecz, a tego nie podpisujesz. Łaskawie proszę cię Merlinie, zrób to teraz. Ten drugi zwitek jest za poprzedni raz. - W połach płaszcza znalazłem długopis i podpisałem, a kot zmaterializował się w całości. - NaleŜy się 40 dolców. - powiedział. - Cena wynosi 20 dolców za kaŜdą godzinę lub jej część na migbłysk. Przekopałem kieszenie i wyciągnąłem naleŜną sumę. Kot uśmiechnął się i zaczął znikać. - Interesy z tobą to czysta przyjemność. - powiedział przez uśmiech. - Wpadnij kiedyś. Następny drink na koszt firmy. I przyprowadź Luka. Ma wspaniały baryton. ZauwaŜyłem, Ŝe wraz z kotem zniknęła cała rodzina skrywców. ZbliŜył się Kergma. - Gdzie inni - Glait i Gryll? - Zostawiłem Glaita w lesie. - odpowiedziałem. - Choć równie dobrze moŜe być teraz w wazie Pana Wiatrów, w muzeum Grambla gdzieś w domenie Sawalla. Jeśli go spotkasz, powiedz mu, Ŝe ta duŜa rzecz mnie nie zjadła. Pewnego wieczoru wypijemy razem ciepły mleko i opowiem mu kilka historii. Natomiast Gryll, jak sądzę, pracuje teraz u mojego wujka Suhuya. - Ah, Pan Wiatrów...to były dni. - powiedział. - Tak, musimy kiedyś znów się zebrać i zabawić. Dziękuję, Ŝe mnie wezwałeś. - To rzekłszy odpłynął w wielu kierunkach jednocześnie i juŜ go nie było, tak jak i innych. - Co teraz? - spytała Rhanda. - Ja wracam do łóŜka. - zawahałem się. - Idziesz ze mną? TeŜ się zawahała, w końcu kiwnęła głową. - Skończymy noc tak, jak ją zaczęliśmy. - powiedziała. Przeszliśmy przez siódme drzwi, a Rhanda zdjęła blokadę z lustra. Wiedziałem, Ŝe obudzę się sam. Przebudzenie powrozu
To wcale nie jest zabawne być przywiązanym do baldachimu łóŜka, kiedy na dodatek jesteś w wyjątkowo złym humorze. Przechodziłam niekontrolowanie w te i z powrotem ze stanu widzialności do niewidzialności. ChociaŜ z drugiej strony czułam jak powraca moja zdolność do komunikowania się. Moja zwiększona wraŜliwość pozostała ze mną od dziwnej podróŜy, jaką odbyłam z Merlinem w miejscu pomiędzy Cieniami. Ale doznałam szoku wraz z powrotem do rzeczywistości. Teraz powoli zaczęłam wychodzić z tego, jednak niektóre symptomy odchodziły wolniej niŜ inne. W konsekwencji, odwiązanie się zabrało mi znacznie więcej czasu niŜ normalnie. Jestem Frakir, powróz dusiciel Merlina – Lorda Amberu i Księcia Chaosu. Normalnie nigdy nie pozostawiłby mnie w taki sposób, w cholernych komnatach Branda, jednego z KsiąŜąt Amberu i niedoszłego Władcy Wszechświata. Ale był pod wpływem łagodnego czaru Branda, pozostawionego tutaj tak naprawdę dla jego syna, Rinalda. JednakŜe Merlin był bardzo mocno powiązany z Rinaldem (znanym takŜe jako Luke) ze względu na ich długą znajomość i to spowodowało uwolnienie się czaru na niego. Teraz musiał juŜ się z niego otrząsnąć, ale i tak pozostawiało mnie to w niezręcznej sytuacji, kiedy on bez wątpienia udał się do Dworców Chaosu. Nie mam zamiaru czekać tutaj, kiedy dokonywane są te wszystkie przebudowy i zmiany dekoracji. Mogą się zdecydować usunąć łóŜko, do którego jestem przyczepiona i wymienić je na nowe. Skończyłam odwiązywanie się. Przynajmniej Merlin nie uŜył czarów, kiedy mnie tutaj przywiązywał. Z drugiej strony, był to bardzo silny węzeł i zwijałam się przez bardzo duŜo czasu, zanim się wypętliłam. W końcu popuściło i mogłam to odwrócić. Gdy w końcu uwolniłam się z tych subtelnych geometrii, ześlizgnęłam się po baldachimie na ziemię. Dzięki temu znalazłam się w dobrym miejscu do wyślizgnięcia się, kiedy nagle pojawił się gang przenosicieli mebli. W rzeczywistości nagle wydało mi się dobrym pomysłem zejście z drogi szybkiego ruchu. Odsunęłam się od łóŜka, wydostałam się z pokoju Branda i skierowałam się do pokoju Merlina. Zastanawiałam się w międzyczasie się nad tajemnicą tego pierścienia, który Merlin znalazł i załoŜył na palec – o tym spikardzie. Dla istoty takiej jak ja było oczywiste, Ŝe był on wyjątkowo potęŜny i czerpał energię z wielu źródeł. Wiadome mi było równieŜ, Ŝe był on rzeczą tego samego pokroju co miecz Werewindle, pomimo iŜ dla ludzkiego oka wyglądały one jako dwie zupełnie inne rzeczy. Nagle dotarło do mnie, Ŝe Merlin moŜe nie zdawać sobie z tego sprawy i Ŝe koniecznym jest aby dowiedział się o tym. Przeszłam przez pokój. Potrafię poruszać się niczym wąŜ, jeŜeli tego chcę. Nie posiadam jednak zdolności poruszania się magicznie, tak jak niemal kaŜdy kogo znam. Doszłam więc do wniosku, Ŝe trzeba odnaleźć kogoś kto to potrafi. Moim jedynym problemem było to, Ŝe znając generalnego ducha polityki tej rodziny, polegającym na utrzymywaniu w tajemnicy wszystkiego, począwszy od magii, kończąc na przepisach na suflety, większość z nich nie miała pojęcia, Ŝe istnieję. ...I jeśli o to chodzi, nie miałam pojęcia gdzie znajdują się ich pokoje, moŜe za wyjątkiem Merlina, Branda, Randoma oraz Vialle, i Martina, które czasami Merlin odwiedzał. Do Randoma i Vialle cięŜko będzie dotrzeć, biorąc pod uwagę te wszystkie prace, które dookoła wykonywano. Tak więc skierowałam się w kierunku pokojów Martina i kiedy tam dotarłam prześlizgnęłam się pod drzwiami. Miał plakaty rockowe na większości ścian oraz głośniki dla wzmacnianego magicznie odtwarzacza CD. Niestety nie było go, a ja nie miałam pojęcia kiedy wróci. Wróciłam na hol i ślizgałam się wzdłuŜ niego, nasłuchując za jakimś znajomym głosem, sprawdzając pod drzwiami co dzieje się w pokojach. Robiłam to przez jakiś czas, nim usłyszałam
Florę mówiącą „Ah, udręka!” zza drzwi znajdujących się na końcu holu. Skierowałam się w tamtym kierunku. Była jedną z nielicznych osób świadomych mojego istnienia. Jej drzwi były zamknięte, ale byłam w stanie przedostać się pod nimi do wykwintnie udekorowanego saloniku. Najwyraźniej była w trakcie przyklejania złamanego paznokcia przy pomocy jakiegoś kleju.Pozostając niewidzialna przemierzyłam pokój i owinęłam się wokół jej prawej kostki. Witam – powiedziałam. – Jestem Frakir, przyjaciółka Merlina, będąca liną dusicielem. Czy mogłabyś mi pomóc? Po chwili ciszy odezwała się. - Frakir! Co się stało? Czego potrzebujesz? Zostałam mimowolnie porzucona – wyjaśniłam – kiedy Merlin był pod działaniem pewnego czaru. Muszę się z nim skontaktować. Zdałam sobie sprawę z czegoś, co on powinien wiedzieć. Poza tym, chciałabym powrócić na jego nadgarstek. - Spróbuję skontaktować się z nim przez Atut – powiedziała. – JednakŜe zapewne znajduje się w Dworcach i prawdopodobnie nie będę w stanie go dosięgnąć. Usłyszałam jak otwiera szufladę i chwile potem przysłuchiwałam się jak przekłada karty. Starałam się dostroić do jej myśli, kiedy starała się manipulować nimi, ale nie udało mi się. - Niestety – powiedziała. – Nie wydaje mi się, abym mogła się do niego przebić. Dziękuje Ŝe spróbowałaś – odpowiedziałam jej. - Kiedy zostałaś rozdzielona z Merlinem? – zapytała. W dniu, kiedy Moce spotkały się w tylnim holu. - W jaki czar Merlin został złapany? Jeden z całkiem swobodnie zawieszonych w pokoju Branda. Widzisz, pokoje Merlina i Branda znajdują się obok siebie. Wszedł tam z ciekawości, kiedy ściana runęła podczas konfrontacji. - Frakir, nie sądzę aby to był przypadek – odpowiedziała. – Jedna albo druga Moc zaaranŜowała sprawy aby tak się stało. Na to wygląda, gdy się nad tym zastanowić KsięŜniczko. - Co teraz chcesz zrobić? Bardzo chętnie pomogę – powiedziała. Chciałabym znaleźć sposób aby powrócić do Merlina – odrzekłam. – Jestem specyficznie wyczulona na aurę generalnego niebezpieczeństwa, która ostatnio go dotyczy. - Rozumiem – odpowiedziała. – Znajdę sposób. MoŜe mi to zająć kilka dni, ale coś wymyślę. Dobrze. Poczekam – powiedziałam. – W tej sprawie nie mam tak naprawdę wyboru. - MoŜesz zostać ze mną tak długo, dopóki to się nie stanie. Tak zrobię – odrzekłam. – Dziękuję. Znalazłam wygodnie wyglądający stół i zawinęłam się dookoła jednej z jego nóg. Weszłam potem w stan zastoju, jeŜeli ktoś chce jakoś to nazwać. Nie jest to sen, gdyŜ nie doświadczam utraty świadomości. JednakŜe nie ma teŜ myślenia w konwencjonalnym sensie. Jest to rodzaj rozproszenia uwagi i „bycia”, dopóki nie jestem potrzebna. Jak długo leŜałam zwinięta w tym stanie, nie mam pojęcia. Zostałam sama w tym saloniku, chociaŜ wyczuwałam oddech Flory w pokoju obok. Nagle zapiszczała. Tym razem po prostu poluzowałam się i spadłam na ziemię. Kiedy spieszyłam w kierunku pokoju, usłyszałam inny głos. - Przepraszam – powiedział. – Jestem ścigany. Nie miałem wyjścia, jak tylko wpaść bez zaproszenia. - Kim jesteś? – zapytała.
- CóŜ, jestem czarodziejem – odpowiedział. – Ukrywałem się w twoim lustrze, jak zresztą kaŜdej nocy od pewnego czasu. Podobasz mi się i lubię ci się przyglądać gdy załatwiasz swoje sprawy. - Podglądający Tom, zboczeniec! - Nie – odpowiedział. – UwaŜam, Ŝe jesteś bardzo ładną kobietą i lubię patrzyć na ciebie. To wszystko. - Jest wiele legalnych sposobów, dzięki którym mógłbyś zostać mi przedstawiony – odparła. - To prawda, ale to mogłoby doprowadzić do straszliwych komplikacji w moim Ŝyciu. - O, jesteś Ŝonaty. - Gorzej – powiedział. - A więc co? -Nie ma na to czasu. Czuje Ŝe się zbliŜa. - Co się zbliŜa? - Guisel – odpowiedział. – Wysłałem jednego aby zabił innego czarodzieja, ale on pozbył się go oraz wysłał własnego na mnie. Nie wiedziałem, Ŝe jest aŜ tak dobry. Nie wiem jak pozbyć się tej rzeczy, a to przeniknie przez to lustro za kilka minut, aby nas zniszczyć w najpaskudniejszy ze sposobów. Więc to miejsce to Amber i w ogóle. W takim razie moŜe jest tutaj jakiś bohater, który chce zarobić kolejny krzyŜ zasługi? - Nie wydaje mi się – odparła. – Przykro mi. Właśnie wtedy lustro zaczęło się zaciemniać. JuŜ wcześniej wyczułam zagroŜenie przenikające przez mnie. W końcu to moja praca. Teraz przelotnie ujrzałam to coś. Było duŜe, dŜdŜownicowate, bezokie, ale posiadało rekinią paszczę, mnóstwo krótkich nóŜek i szczątkowe skrzydła. Ciało miał dwa razy dłuŜsze niŜ człowiek, czarne, poprzecinane czerwonymi i Ŝółtymi pasami. Ślizgało się poprzez odbicie naszego pokoju, unosząc się w trakcie zbliŜania się do powierzchni lustra. - Sugerujesz - powiedziała Flora – swoimi poszukiwaniami za jakimś bohaterem, Ŝe to coś przejdzie przez tą powierzchnię i zaatakuje nas? - Jednym słowem – odrzekł – tak. Kiedy to zrobi - powiedziałam do Flory - rzuć mnie na to. Gdziekolwiek trafię przyczepie się i odnajdę gardło. - W porządku – odpowiedziała. – Jest tylko jeszcze jedna rzecz. Jaka? – zapytałam. - Pomocy! Pomocy! Zaczęło wypełzać z srebrnego, obramowanego w kwiecisty wzór lustra. Flora odwinęła mnie ze swojej kostki i rzuciła na to coś. Nie posiadało to prawdziwego karku, ale owinęłam się dookoła górnej partii ciała, poniŜej paszczy, i natychmiast zaczęłam zaciskać się. Flora wciąŜ nawoływała i gdzieś w głębi holu usłyszałam odgłos cięŜkich kroków. Zacieśniłam mój uchwyt, ale szyja stwora była niczym kauczuk. Czarodziej przesuwał się w stronę wyjścia z pokoju, kiedy drzwi z hukiem otwarły się i pojawiła się w nich wysoka, krzepka i rudowłosa postać Luka. - Flora! – powiedział, po czym zobaczył guisla i dobył miecza. Podczas moich niedawnych podróŜy z Merlinem, w przestrzeni między Cieniami, zdobyłam zdolność do rozmawiania na bardziej złoŜonych poziomach. Moje zmysły, które wydają się być całkiem inne, równieŜ stały się dokładniejsze. Nie ukazały mi niczego specjalnego w Luke’u, czarodzieju, czy guislu. Ale Werewindle płonął teraz zupełnie innym światłem. Zrozumiałam, Ŝe nie jest to tylko miecz. Kiedy Luke ustawił się w pozycji pomiędzy Flora a guislem, usłyszałam jak czarodziej mówi: - Co to za miecz?