anKa98

  • Dokumenty314
  • Odsłony244 343
  • Obserwuję259
  • Rozmiar dokumentów542.1 MB
  • Ilość pobrań157 721

J.L.Weaver - London Shadow - nieoficjalne tłum.

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :553.8 KB
Rozszerzenie:pdf

J.L.Weaver - London Shadow - nieoficjalne tłum..pdf

anKa98 EBooki J.L.Weaver A Penderrys Bizarre Mystery
Użytkownik anKa98 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 183 stron)

„LONDON SHADOWS” J.L. WEAVER t um. AmadeusCatł

tłumaczenie: AmadeusCat korekta: KlaudiaRyan DD_TranslateTeam 2

Rozdział 1 Wrzesień, 1872 Piekarnia Browna, Wschodni Londyn Alfred Westman oglądał świeże chleby i słodkie bułki w świetle lampy, czekając aż żona piekarza skończy obsługiwać klienta. – Bądź ostrożna, młoda damo – zwróciła się do dziewczynki przed ladą, podając jej resztę. Westman zgadywał, że miała nie więcej niż jedenaście lub dwanaście lat. Stał, odwrócony od nich plecami przeglądając ofertę ciast, ale trudno było nie usłyszeć o czym rozmawiają. – Dobrze, pani Brown – odparła dziewczynka. – Na zewnątrz nie jest bezpiecznie, zwłaszcza nocami. – Wiem, potwór Śliski Klem. Będę ostrożna. Śliski Klem? Potwór? Westman podniósł wzrok na wspomnienie czegoś paranormalnego. – Mówią, że oczy jarzą mu się na pomarańczowo, ma skrzydła jak nietoperz i zieje ogniem – kontynuowała pani Brown. – Te biedne dziewczyny, które zaatakował. Zniknęły i nigdy więcej o nich nie słyszano. W tym momencie, zza lady wyjrzał ciekawski chłopiec – najprawdopodobniej należący do pani Brown – którego nos wycelowany był tuż nad koszem eklerków. Spojrzał w górę, na Westmana, a ten odwzajemnił wzrok. Mężczyzna odsunął się nieco i wrócił do oglądania ciast. Przyszedł tu tylko po pudding śliwkowy, a skończył na podsłuchiwaniu relacji świadka o kryminaliście, Śliskim Klemie; demonie który, jak głoszą plotki, od przeszło trzech miesięcy terroryzował miasto. 3

Westman poczuł coś za sobą i zauważył, że wścibski chłopiec znalazł się nagle za nim i odchyla poły jego płaszcza. Dzieciak wyglądał na przestraszonego tym, co tam znalazł, a przestraszył się jeszcze bardziej, gdy spotkał spojrzenie Westmana. Ten chwycił rękę małego kieszonkowca, gdy zawisła tuż nad tajemniczym urządzeniu przy pasku. W zawodzie Westmana ostry kołek i krucyfiks były jedynie ułamkiem całego arsenału. Rzadko wychodził bez nich z domu. Palec przyłożony do ust ostrzegł dzieciaka, by nie zdradził swojego odkrycia. Mrugając, chłopak pokiwał głową i uciekł za ladę z przerażeniem w oczach. – W czym mogę pomóc, sir? – zapytała pani Brown, wycierając zabrudzone mąką dłonie o fartuch. Został jedynym klientem w sklepie. – Poproszę pudding śliwkowy – odpowiedział. – I wszystko co pani wie o Śliskim Klemie. ~ Kilka chwil później, Westman wyszedł na ciemną ulicę z puddingiem śliwkowym zawiniętym w brązowy papier i obwiązany sznurkiem. Przed sklepem czekał na niego powóz, gdzie znalazł służącego Blinksa, odpoczywającego w pozycji półleżącej na siedzeniu woźnicy. Spod zasuniętego na twarz kapelusza dobiegały ciche chrapania. Noc była jeszcze młoda, więc zagwizdał cicho na siedzącego przy służącym psa. – Chodź, Jack. Mamy sprawę do rozwiązania. Delikatnie huśtając pakunkiem w ręku, Westman skręcił w lewo, w kierunku złowieszczo wyglądającej uliczki. Jeśli żona piekarza była wiarygodna, było to ulubione miejsce demona; cicha, mała alejka; ciemna i mglista. Rzeczywiście, z niezapalonymi lampami i czarnymi jak noc zakamarkami, miejsce idealnie nadawało się do niedozwolonych działalności, jak rabunki, porwania czy morderstwa. Poza echem dźwięku własnych butów oraz pazurów Jacka, Westman usłyszał przed nimi 4

trzecią parę kroków. Jak podejrzewał, nie trwało długo zanim figura dziewczynki, niosącej koszyk, wyłoniła się na tle oświetlonej High Street. Dziewczynki z piekarni. Z demonem na wolności i trzema zaginionymi kobietami, bezpieczeństwo dziewczynki było dodatkowym zmartwieniem dla Westmana, którego nie potrzebował. Na szczęście na dźwięk jego kroków, obejrzała się za siebie i ruszyła naprzód, w kierunku pełniącego wartę niedaleko kościoła policjanta. Jeśli pójdzie dobrze, konstabl eskortuje ją bezpiecznie do domu. Nagłe stukanie i wiercenie sprawiło, że Westman przysunął się bliżej do oślizgłego muru i podciągnął rękaw surduta. Pokryty skórą i przyczepiony paskami do ramienia detektor ożył, tykając i bucząc, a igła przesunęła się na poziom ostrzegawczy. Niebezpieczeństwo. W tym samym momencie zawarczał Jack . Kto potrzebuje tych nowomodnych gadżetów, kiedy ma się Jacka? Pomyślał Westman. Pies zawsze potrafił wyczuć zło. A bez wątpienia, w najbliższym otoczeniu było coś paranormalnego. – Dobry pies – wymruczał i poklepał zwierzaka po głowie. Nagły krzyk przeszył noc i Westman gwałtownie poderwał głowę. Bez wahania pospieszył na High Street, lecz zamarł na widok tego, co tam ujrzał. Peleryna rozwinęła się niczym para czarnych skrzydeł, policjant zawył i z jego ust buchnął ogień, podczas gdy dziewczynka wpatrywała się w niego ze zgrozą i wytrzeszczonymi oczami. Śliski Klem! Sekundę później dziewczynka zaczęła uciekać, a bestia rzuciła się w pościg. Z wymruczanym przekleństwem i powiewającym płaszczem, Westman ruszył za nimi. Już zaczynał ich doganiać, ale ku jego frustracji, dziewczynka skręciła nagle w głąb pomników, gęsto rozsianych po pobliskim cmentarzu. Zdeterminowany, by nie dać 5

bestii uciec, biegł dalej, unikając nagrobków i przeskakując przez płaskie tablice, starając się nie stracić ich z oczu. Dziewczynka manewrowała między grobami i rzeźbami. Wrzasnęła, gdy demon zamachnął się i zmiażdżył ręką marmurowego anioła, który stał na jego drodze. Pogoń trwała dalej. Ale w tym momencie Westman dojrzał swą szansę i niczym lasso chwycił śliwkowy pudding za sznurek. Nabierając rozpędu, wymierzył i pozwolił puddingowi pofrunąć prosto w nogi demona. Strzał w dziesiątkę! Pakunek zaplątał się między stopami Klema, który stracił równowagę, potknął się i runął na trawę. Przez chwilę leżał rozłożony na plecach, jęcząc, lecz ta krótka chwila była wszystkim, czego potrzebował Westman. Jack przybiegł do niego, warcząc, po czym zacisnął szczęki na ramieniu Klema. Gdy Westman dotarł na miejsce, przygniótł bestię swoim ciałem. W końcu był w stanie zobaczyć jego twarz z oczami jak piece, które zdradzały prawdziwą tożsamość. – Ślizgi Klem, jak zgaduję? – zapytał zdyszany Westman. – Wiem czym jesteś, demonie. Gdzie są zaginione dziewczęta? Klem roześmiał się. – Co to, nadchodzi bohater? Och, ale zabawne! – Gdzie dziewczyny? – powtórzył Westman. – Już dla nich za późno. Tego się obawiał. Prędko wysunął z zza paska krucyfiks i przyłożył ten pradawny symbol przed twarz Klema. Uśmiech zniknął z twarzy demona. – Co robisz w świecie ludzi? – zażądał Westman. – Zostałem wezwany. – Przez kogo? – Nie mogę wypowiedzieć jego imienia. Odpowiadam tylko temu, kto mnie przywołał. Powinieneś znać zasady, łowco. 6

Westman zaczął recytować formułę, mającą ujawnić twarz potwora. – Revertere, malus bestia–– – Czekaj – syknął Klem. – Nie spieszmy się tak. Reguły można nagiąć. Wypuść mnie, a pokażę ci, gdzie są dziewczyny. Powiem ci tajemnice. Powiem ci cokolwiek zechcesz. Nigdy nie ufaj demonowi. Tej zasady nauczył się już na początku swojej kariery. Ale, jeśli był jakiś cień szansy na pomoc dziewczętom, musiał wiedzieć. – Mów gdzie są! – rozkazał. Ale Klem ledwie się uśmiechnął i wykorzystał szansę, by rzucić łowcę kilkanaście stóp przez cmentarz. Siła jaką posiadał potwór była niesamowita. Westman uderzył o pomnik i niemal od razu poczuł ból promieniujący przez całe ramię, prosto do głowy. Z gniewnym pomrukiem, odepchnął na bok mdłości i zawroty głowy, skupiając uwagę na zbliżającym się demonie. Jego ludzkie cechy zanikały i zielone łuski przedzierały się przez mundur konstabla. Wciąż ściskając w dłoni krzyż, Westman zatoczył się do przodu i rzucił na silnego potwora. Znów zaczął odmawiać tajemniczą inkantację, ale ledwie wypowiedział słowo, gdy znikąd wyłonił się kolczasty ogon i zacisnął na jego gardle. Krucyfiks wypadł Westmanowi z rąk, którymi przy akompaniamencie ryków bestii próbował rozluźnić ucisk wężowej kończyny. Z paszczy buchnął ogień, a płomienie liznęły powietrze wokół, zbliżając się, aż do momentu gdy żar stawał się nie do wytrzymania. Jedną ręką Westman sięgnął do paska i wymacał kołek. Lecz wtem, gdy już był pewny niechybnej śmierci w płomieniach, ryk, ogień oraz ból ustały. Ogon rozluźnił się, a mężczyzna upadł na ziemię, kaszląc i dysząc, wciągając hausty powietrza. Klem leżał nieruchomo w pobliżu popękanej głowy marmurowego anioła. Co zadziwiające, nad nim stała dziewczynka, z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w nieprzytomną bestię. Westman zebrał siły, stanął na nogi i dołączył do niej, gdzie razem wpatrywali się z Śliskiego Klema. Jak się okazało, dziewczynka wyśmienicie znokautowała potwora kawałkiem marmuru, ale to nie był koniec. 7

– Odsuń się – powiedział Westman, po czym wyciągnął krucyfiks i klęknął obok demona. Posłuchała, a on zaczął znów recytować łacińskie zaklęcia. Z ciała Klema ulotnił się cuchnący, zielonkawy gaz, lecz po chwili zwłoki zaczęły usychać, powoli zamieniając się w kupkę popiołu. – Co to było? – zapytała dziewczynka cichym i trzęsącym się głosem. – Jeszcze jeden zabobon, w który już nikt nie wierzy. Z kieszeni surduta wyciągnął szklaną fiolkę, dziękując w duchu, że przetrwała całą utarczkę, a następnie wypełnił ją zielonym prochem. Kiedy wstał, zmiótł pozostały pył butem, pozwalając by wiatr zrobił swoje. – Zabił go pan. Zabił pan Śliskiego Klema. Po co ta buteleczka? Kim pan jest? Spojrzał na nią i dostrzegł, że mała się trzęsie. Nie mógł dokładnie stwierdzić czy było to spowodowane chłodem nocy czy szokiem. – Westman – powiedział, chowając fiolkę do kieszeni. – Jestem dziennikarzem. – On chciał mnie dopaść. – Spojrzała raz jeszcze na miejsce, gdzie znajdował się Klem i szczękając zębami, objęła się ramionami. W końcu zrobiło mu się jej żal. – Cóż, nic już ci nie grozi. Ale ona wpatrywała się w niego ze zmarszczonymi brwiami. – Nie tylko on oberwał. Westman przyłożył dłoń do prawej skroni i przyjrzał się palcom czerwonym od krwi. – Rany głowy rzadko są tak poważne jak wyglądają. – Niech pan poczeka – powiedziała i podeszła do odwróconego do góry nogami koszyka, który leżał nieopodal. – Mam tu coś, co się nada. Po kolei wkładała z powrotem wysypane wcześniej artykuły – miarę krawiecką, szpilki i rolkę tkaniny – po czym rozwinęła materiał i oderwała spory pas. Westman uniósł brew, kiedy wróciła, niosąc różowy kawał bawełny. – To raczej nie mój kolor – rzekł, odmawiając schylenia się do jej poziomu. 8

Cmoknęła z dezaprobatą i pociągnęła go w dół za krawat. – To powinno zatrzymać krwawienie, sir. Mimo niechęci, pozwolił jej obwiązać ranę domowej roboty bandażem. Mocno zawiązała i otrzepała z zadowoleniem ręce. Wtedy jej wzrok powędrował gdzieś za jego ramieniem. – Czy to pana pies, sir? Westman przypomniał sobie o Jacku i obejrzał się za siebie, gdzie znalazł czarno-białego owczarka collie jedzącego resztki rozgniecionego puddingu śliwkowego z ziemi. Ktoś by pomyślał, że od tygodni głodził psa. – Jack – zawołał ostro. – Mnie tłucze na kwaśne jabłko człowiek-wąż, a ty sobie odchodzisz, żeby zjeść naszą kolację? Wielki mi najlepszy przyjaciel człowieka. Jack posłusznie porzucił resztki i merdając ogonem wrócił do boku Westmana. – Jestem Tabitha – powiedziała dziewczynka. – No cóż, chodź Tabitha – odparł, kierując się na ścieżkę. – Myślę, że obu nam dobrze zrobi gorące kakao. 9

Rozdział 2 Westman znalazł powóz, tam gdzie wcześniej i zapukał do drzwiczek. – Pobudka Blinks! – zawołał. Tykowaty woźnica obudził się ze zrywem, omal nie spadając z kozła. Nad podziw szybko się jednak ożywił i usiadł prosto, poprawiając na głowie swój graniasty kapelusz. – Panie Westman, wcale mnie pan nie obudził. – Mrużąc zdrowe oko (drugie zakryte było czarną łatką), Blinks wpatrywał się w ubrudzone trawą ubranie i kwiecisty bandaż obwiązany wokół głowy. – A niech mnie, co się panu stało? Myślałem, że poszedł pan kupić ciasto śliwkowe. – Ta wyprawa wzięła niezamierzony obrót. Właściwie, żałuję, że to mówię, ale śliwkowe ciasto musiało się poświęcić dla wyższych celów. Blinks też miał się załapać na kawałek puddingu. Informacja o jego losie załamała go – a przynajmniej tak można by sądzić po zwieszonych ramionach i rozczarowaniu na twarzy. Wtedy dostrzegł jednak dziewczynkę. – A to co, sir? Jest biała jak papier. Chyba nie zamierza tu mdleć, co? – Mam nadzieję, ze nie. Westman otworzył drzwiczki i wpuścił dziewczynkę do środka, strząsając jej dłoń z ramienia, jako że była niechętna go puścić. Jack, który wciąż lizał swój pyszczek, wskoczył za nią. – Pojedziemy przez Comercial Street. I staraj się, proszę, unikać tym razem dziur. Zawsze wspominał o dziurach, ale Blinks nigdy nie słuchał. Po wyboistej, acz krótkiej podróży, spotkali ulicznego sprzedawcę, od którego kupili kakao i wypili je pod osłoną powozu. – Naprawdę jest pan dziennikarzem? – zapytała Tabitha, drapiąc Jacka za 10

uszami. – Tak. – Nie zachowuje się pan jak dziennikarz. Westman zastanowił się, jak powinien zachowywać się reporter, lecz zanim zdążył coś wymyślić, zaczęła mówić dalej. – Dużo potworów pan zabił? – Nie – odparł ostrożnie. Było to tylko niewinne kłamstewko. Spojrzał na nią znad kubka. – Pij, a jak skończysz, musisz zmykać do domu. – Jeśli chodziło o niego, dziewczynka otrząsnęła się już z szoku. – Jaki dziennikarz poluje na potwory? – Jaka mała dziewczynka spaceruje nocami po ciemnych uliczkach? – Nie jestem mała. Mam dwanaście lat. Nieco rozbawiony tym upartym tonem, postanowił ją trochę udobruchać. – Dwanaście, co? Cóż, nie wiedziałem, że jesteś tak wiekowa. Przyjmij moje przeprosiny. Tabitha nadal jednak ciągnęła temat potworów. – Co to były za słowa, które wtedy pan powiedział? To nie był angielski. I co się stało z potworem? Zamienił się w dym i pył! Czy one zawsze tak robią, gdy się je zabije? Jak właściwie zabija się potwora? Nauczy mnie pan? Westmana zabolała głowa; częściowo z powodu uderzenia, ale w większości w wyniku przesłuchania Tabithy. Dobry Boże, nie zatrzymała się nawet na złapanie tchu. – Zwolnij trochę, dobrze? Niezwykle dużo mówisz. – Niezwykle dużo marszczy pan brwi – odparowała. – Zawsze wygląda pan tak ponuro? Dla efektu znów złączył brwi. – Tak, zwłaszcza gdy bestia z zaświata spuszcza mi łomot, omal nie dusi i nie przypieka żywcem. To nie najlepszy czas na zadawanie pytań. – Dla jakiej gazety pan pracuje? 11

– Rozważałaś wstąpienie do Hiszpańskiej Inkwizycji? – zasugerował, chwytając się za głowę – Że co? – Nieważne. – Otworzył leżącą obok torbę, wyciągnął gazetę i podał jej, w nadziei, że odpowie to na jej wszystkie pytania. – Cuda Penderry'ego. To miesięcznik wydawany przez mojego znajomego, profesora Brooma Penderry'ego. Piszą o rzeczach paranormalnych. Czasem zamieszczają coś mojego. – Oglądam tylko żurnale modowe z nowinkami. Bardzo ładne rysunki. Poleciła mi je Pani Troops. – A kim jest pani Troops? – Moją pracodawczynią, sir, z Emporium Mody Troopsa na Cheapside. Jestem tam szwaczką. Jeśli szukałby pan kiedyś ładnego podarku dla panny, proszę przyjść do mnie. Podam panu dobrą cenę, sir. – Zapamiętam. Skończyłaś? – Wskazał na kubek i wyciągnął dłoń. Wypiła resztę kakaa, a on oddał zużyte blaszane kubki sprzedawcy. Kiedy wrócił, znalazł ją z nosem utkwionym w magazynie. – Fuj! Te rysunki są okropne – zawołała. Pochylił się w jej stronę i zobaczył, że wpatruje się z fascynacją w artykuł o wilkołakach. Przerażająco wyglądający stwór – starannie odmalowany tuszem – rozrywał gardło jakiegoś nieszczęśnika. Wyrwał jej magazyn z palców i schował pod pachą. – To wystarczy byś miała koszmary. – Po tym, co stało się dzisiaj, wątpię, że w ogóle zasnę. – Mamy to już za sobą. Podaj Blinksowi swój adres i zawieziemy cię bezpiecznie do domu. – Wspiął się do powozu. Tabitha skuliła się na siedzeniu obok Jacka, trąc policzek o jego sierść. Jej kwatera nie była daleko – w biednej części miasta – a kiedy tam dotarli, Westman wysiadł. Rzucił krytycznie okiem na wilgotną, śmierdzącą ulicę z ciemnymi i podejrzanie wyglądającymi zaułkami. 12

– Dziękuję za kakao, panie Westman. Kupię pańskie czasopismo w przyszłym miesiącu. – Uśmiechnęła się do niego szeroko. Wątpił, że będzie ją stać na egzemplarz. – Brzmi fair. – Nikt wcześniej nie kupił mi kakaa. – Właśnie widzę. Jesteś chuda jak szczapa. Nieprzejęta tą uwagą, zachichotała, a jej kościste ramiona zatrzęsły się pod szalem. – Dziękuję za ocalenie życia. Westman nie był pewny jak na to odpowiedzieć, zwłaszcza, że to ona uratowała jego. – Pomogłem ci, a ty pomogłaś mi. Jesteśmy kwita. Ale trzymaj się z dala od ciemnych uliczek, kiedy wracasz do domu. – Napisze pan o mnie w swoim artykule? – Możliwe. Chciałabyś skomentować dzisiejsze wydarzenia? – Sięgnął do kieszeni po notes i ołówek. Tabitha zamyśliła się. – Chciałabym tylko powiedzieć, że była to najbardziej przerażająca rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam, ale przynajmniej dostałam na końcu kakao. Westman przerwał pisanie i rzucił jej cyniczne spojrzenie. Zeznania świadka nie były wcale sensacyjne. – Kakao – skończył pisać. – Zanotowałem. – A nazywam się Tabitha Nethercott, sir. – W takich sprawach jak te, lepiej dla świadków, żeby zostali incognito. – To znaczy fałszywe imię? Mogę więc jakieś wybrać, sir? Zawsze podobało mi się Marie. – Hm. Myślę, że bardziej pasuje ci Gertrude. – Okropne imię, a ku jego zadowoleniu, uczucie to podzielała jego młoda znajoma. Twarzy Tabithy wykrzywiła się w grymasie. 13

– O, nie, to brzydkie imię. Chyba nie jest pan tak okrutny, sir? Westman uśmiechnął się do siebie i wrócił do powozu. Nie było potrzeby mówić jej, że odtąd będzie znana jako Panna T; jak odbywało się to w świecie prasy. – Idź do domu, Gertrude – zażartował. – Blinks, jedziemy. Wyglądała na niechętną, ale zdobyła się na ponury uśmiech. – Do widzenia, panie Westman. Kiedy powóz ruszył, myśli Westmana skierowały się w stronę szklanej fiolki z zielonym pyłem, leżącej w kieszeni. Dzisiejszego wieczora, polując na potwora, omal nie spotkał się ze Stwórcą. W tym zajęciu nie było miejsca na błędy – skupienie to sprawa kluczowa – a po wieczornym potknięciu, w przyszłości będzie ostrożniejszy. Podniósł czasopismo z siedzenia i przeczytał znajomy tytuł. CUDA PENDERRY'EGO Miesięcznik informacyjny, sponsorowany przez czołowego profesora z Oxfordu. Badania natury naukowej, odkrywanie mitów, legend i zjawisk paranormalnych. Czasopismo zawierało wszystkie rodzaje artykułów; niektóre podawały fakty, inne spekulacje. Siostrzeniec profesora, Jim, zazwyczaj podawał imponujące dowody na istnienie zjawisk paranormalnych, a jego ostatni artykuł o wilkołakach był dość przekonujący. Westman i Jim wielokrotnie pracowali razem – ktoś mógłby powiedzieć, że byli najlepszymi przyjaciółmi – lecz kłótnia położyła kres ich przyjaźni. W rzeczywistości, te wspaniałe dni należały już do przeszłości. Nie rozmawiali ze sobą od dwóch lat. Wyciągnął z kieszeni fiolkę i obejrzał przy słabej lampie od powozu. Profesor Penderry będzie zachwycony z nowego dodatku do kolekcji. Naukowiec dobrze płacił Westmanowi za reportaże o popularnych mitach, a wyjątkowo dobrze, gdy przynosił z polowań jakieś nieznane gatunki. Okienko z przodu otworzyło się i Westman usłyszał wyraźny głos Blinksa, zmiękczony akcentem utęsknionej Północy. 14

– Co się tam dziś stało, sir? – Nigdy nie walcz z demonem uzbrojony w deser. Porażka murowana. – Z demonem? – Dwa słowa, Blinks. Cholerny Śliski Klem. Służący odchrząknął. – To trzy słowa, sir. Westman wstrząsnął lekko fiolką, przyglądając się z bliska prochom. – Kolejna historia dla czasopisma profesora? – zapytał Blinks. – W rzeczy samej. Ale chyba pominę kawałek z puddingiem. – Westman wyciągnął zegarek z kieszonki i spojrzał na tarczę. Zbliżała się dwudziesta trzecia. – Robi się późno. – Więc jedziemy do domu? – Tak, do domu. Mam artykuł do napisania. Okienko wpuszczało chłód i Westman musiał mocniej owinąć się płaszczem. Jego mięśnie zaprotestowały. Nie miał wątpliwości, że jutro od walki ze Śliskim Klemem znajdzie dziesiątki siniaków na swoim ciele. – Zamknij okno, Blinks. Zimno tu jak w chłodni. Służący posłuchał i chwilę później wjechali na Hanover Square i zatrzymali przed ładną rezydencją. Westman życzył Blinksowi dobrej nocy, po czym ten odjechał w stronę osłoniętej mgłą szopy na dorożki na północnym skraju placu. – Chodź, Jack – zawołał Westman, kierując się w stronę schodów. Oczekiwała ich już gospodyni, która otworzyła im drzwi. – Dobry wieczór, panie Westman. – Pomogła mu ściągnąć płaszcz. – Dobry wieczór, pani Wickspittles. Uniosła brew na zakrwawioną szmatę zawiązaną wokół głowy, lecz nie skomentowała. Po sześciu miesiącach pracy, doszła do wniosku, że nie był konwencjonalną personą. Z kieszeni fartucha wyciągnęła złożoną kartkę papieru. – Kiedy pana nie było, przyszedł list, jakieś pół godziny temu. Zmarszczył brwi. 15

– O tej porze? – Dostarczył go chłopak na posyłki. Czerwony lak, z inicjałem rodziny Penderrych – literą „P” – pieczętował kopertę. – Dziękuję. Dobranoc pani Wickspittles. Odprawił gospodynię i udał się do gabinetu. Gdy złamał pieczęć i otworzył kopertę, ze środka wypadło krwisto-czerwone piórko. Sfrunęło na ziemię, ale podniósł je i przyjrzał się mu z bliska, po czym zaczął czytać list. Jego oczy zwęziły się już na pierwsze słowa wypisane pogrubionymi literami. – Niech to szlag – wymruczał. WESTMAN, JIM ZAGINĄŁ. POTRZEBNA TWOJA POMOC. Z POWAŻANIEM, PROFESOR PENDERRY 16

Rozdział 3 Half Moon Street, Londyn Sophie Penderry przycisnęła czoło do chłodnej szyby i wyjrzała na cichą ulicę poniżej. Przechadzając się pod bzami, wesołą konwersację prowadziła dama z dżentelmenem. Gdy zniknęli jej z oczu, widok raz jeszcze znieruchomiał. Nie było śladu powozów, pieszych ani gońców. Westchnienie Sophie zamieniło się w małą mgiełkę na szybie. – Minęły już dwa tygodnie, Harry. Gdzie on się podziewa? Och, wiem co sobie myślisz. Mój braciszek jest dorosłym mężczyzną, ma pracę i własny dom, może sobie chodzić, gdzie tylko zechce. I czemu miałby mi powiedzieć, że zamierza wyjechać? – Skrzywiła się. – Ale ma tylko dwadzieścia jeden lat. I jeśli chciał podróżować, na pewno by nas o tym poinformował. Jim nigdy nie zapomina o innych. Nie pozwoliłby, żebyśmy się o niego zamartwiali. Harry nie odpowiedział. Z głośniejszym westchnięciem, Sophie odwróciła się od okna i spojrzała na kota swojej babci. Harry leżał na łóżku z podkulonymi łapkami i z półprzymkniętymi oczami. Sophie podeszła i usiadła obok niego, przeciągając dłonią po miękkim grzbiecie. – Mam nadzieję, że nic mu nie jest. Chodźmy na śniadanie. Wzięła Harry'ego na ręce i zeszła z nim na dół, gdzie natrafiła na babcię, Primrose, spożywającą posiłek w jadalni. Na stoliku obok czekał na nią stos jedzenia, ale nawet góry grillowanego boczku, fasolki na ostro czy potrawki z ryżem nie były w stanie poprawić jej nastroju. Primrose, natomiast, zdawała się szczególnie rozkoszować porannym posiłkiem. – Dzień dobry, babciu – powiedziała Sophie, wypuszczając z rąk Harry'ego, by nalać mu na podstawek mleka. 17

Kot zamiauczał z podekscytowania i zaczął chłeptać swoje śniadanie,gdy tylko podstawek trafił na podłogę. Sophie nalała sobie filiżankę Darjeeling i dołączyła do starszej kobiety przy stole. Może chociaż herbata podniesie ją na duchu. – Dzień dobry, Sophie. – Primrose pochłonęła grzybki i spojrzała na nią pytającą. – Coś nie tak? – Wciąż martwię się o James'a. – Oczywiście. To zmartwienie, owieczko. Takie zmartwienie. Ale jest już dorosłym mężczyzną. Masz, weź sobie śliwkę. – Nie, dziękuję – odparła Sophie i dodała łyżeczkę miodu do herbaty. – Jest jeszcze wcześnie. Może wróci dzisiaj. – Może. Poślę znowu służącego do jego domu. Primrose uśmiechnęła się współczująco. – Miej nadzieję, moja droga. – Staram się, ale to takie niepodobne do Jima, że nie zawiadomił nas gdzie się podziewa. Minęły już dwa tygodnie. Co, jeśli zdarzył się jakiś wypadek? – Jestem pewna, że już zostałybyśmy o tym poinformowane. Sophie spochmurniała jeszcze bardziej. – Tak, myślę, że masz rację. Ale w takim razie, gdzie on jest? W tym momencie rozległo się mocne pukanie do frontowych drzwi, sprawiające, że Sophie dosłownie podskoczyła w miejscu. Kamerdyner, Ebony, otworzył drzwi. Dały się słyszeć podniesione głosy, a potem mocne odgłosy kroków. Sophie wraz z Primrose zwróciły oczy ku drzwiom, w których stanęła surowo wyglądająca dama z chłopcem niosącym na rękach płaczące niemowlę. Chłopiec miał trzynaście lat i nazywał się George Penderry – był młodszym bratem Sophie – a dzieckiem na jego rękach była wychowanica Jima – Felicity. Harry, urażony płaczem dziecka szybko porzucił swoje śniadanie i wymsknął się przez drzwi. Tuż za kobietą stał z przepraszającą miną, Ebony. – Przepraszam panie po tysiąckroć, nie chciała zaczekać. 18

– W porządku, Ebony – pocieszyła go Primrose, przekrzykując płacz Felicity. – George, co za niespodzianka. Odpowiedział szerokim uśmiechem i ukłonem. – Dzień dobry, szanowna babciu. Sophie uwolniła go od płomienno-włosego dziecka. – Już, cii, Felicity. – Delikatnie ją pokołysała. Wielkie krople łez płynęły po zaczerwienionej twarzy dziecka, a Sophie wycierała je swoją chusteczką. – Moje biedactwo. George, myślałam, że jesteś w szkole. George odchrząknął i wbił wzrok na swoje dłonie. – Ach, to. – Młody panicz Penderry został wydalony ze szkoły z internatem za wyjątkowo okropny wybryk – wyjaśniła kobieta. Ich białowłosa babcia westchnęła i potrząsnęła głową w rozczarowaniu. – George, doprawdy. Co powie twój brat? Gdy nie był w internacie, George mieszkał ze swoim bratem – ustalono to kilka miesięcy wcześniej, kiedy Jim skończył dwadzieścia jeden lat i objął kontrolę nad swoim majątkiem. Podczas gdy jej bracia rezydowali w posiadłości rodziców, Sophie pozostała u dziadków. Jim był dla Georga najbliższym odpowiednikiem rodzica, jaki posiadał. – A kim pani jest? – Primrose zapytała kobietę. – Nazywam się Harris. Jestem nianią tego dziecka. To jest, byłą nianią. – Co to znaczy, byłą? – Pan Penderry nie wrócił – odparła ostro pani Harris. – Co nie pozostawia mi nic innego, jak zrezygnować z pracy. Nie zapłacono mi nawet ostatniej pensji. – Pani pensja, o niebiosa. – Sophie zwróciła się do Primrose. – Można to załatwić? Babka bez wahania kiwnęła głową. – Oczywiście, że tak. Droga mała Felicity musi mieć niańkę. Ile jesteśmy pani 19

winni? Pani Harris spojrzała posępnie. – Obawiam się, że to nie takie proste. Reszta służby także nie była opłacana, a pieniądze, które zostawił pan Penderry na rachunki, wydano. W zeszłym tygodniu odeszło dwoje służących, a reszta odchodzi dzisiaj, by znaleźć inną pracę. Nie ma jedzenia, węgla, kucharza i pokojówki do sprzątnięcia pokoi lub zrobienia prania. W skrócie, sama sobie nie poradzę, więc przyprowadziłam dzieci tutaj. Sophie spojrzała na babcię, równie zszokowaną tym nagłym zwrotem okoliczności. – Chłopak ma klucze do posiadłości, a ich bagaże stoją przed wejściem – poinformowała pani Harris. George potwierdził jej słowa, dumnie pokazując zawieszony na palcu pęk kluczy. Primrose zaprotestowała. – Chyba pani nie odchodzi? Co z dzieckiem? James nie uratował jej z tego okropnego sierocińca, by przekazać ją dalej jak paczkę. I co z Georgem i jego szkołą? Pani Harris westchnęła ze zniecierpliwieniem. – Odmawiam pracy u niewiarygodnego pracodawcy. Sugeruję popytać się w miejscowych szkołach. Nie patrzą pochlebnie na rozrabiaków, ale jeśli będą panie miały szczęście, ktoś go przyjmie. A co do dziecka, wydaje się być zadowolona. Ta młoda dama wydaje się wystarczająco kompetentna. Sophie podniosła wzrok, kiedy zdała sobie sprawę, że niania mówi o niej. – Ja? Och, nie, nie mam doświadczenia z dziećmi. – Poradzi sobie panienka. – Ale... – Sophie zaczęła, ale kobieta jej przerwała. – Jeśli pan Penderry wróci, proszę mu przypomnieć o moim zaległym wynagrodzeniu. Ma adres agencji. Życzę dobrego dnia. Po tym pani Harris opuściła dom równie szybko, jak do niego wpadła, zostawiając biedne dzieci same ze zdumionymi kobietami. 20

Primrose westchnęła. – Cóż, to nie jest najlepszy czas. W ten weekend jestem zaproszona na przyjęcie do Crowthorne Towers. Lord Crowthorne zaplanował polowanie na duchy. Sophie jęknęła. – Tylko nie kolejne polowanie na duchy. To już trzecie w tym miesiącu. Z nieznanych jej powodów, zainteresowanie zjawiskami paranormalnymi stało się bardzo modne wśród bogatych londyńczyków. Lecz według Sophie, skradanie się po ciemnym zamku – podczas gdy medium wzywał z zaświatów jakiegoś dawno zmarłego wujka Herberta – było głupie. Poza tym medium zawsze był podstawiony. Primrose zignorowała jej marudzenie. George wepchnął ręce do kieszeni i uśmiechnął się szeroko. – Zjawiska paranormalne to ostatni krzyk mody, Sophie. Wszyscy o tym gadają. – Dziękuję, zostanę przy tych normalnych zjawiskach – odparła. – Sophie ma to po swoich pradziadkach – wyjaśniła Primrose. – Jak wiesz, byli znanymi ekspertami od roślin. Może przypilnuje ciebie i Felicity, gdy mnie nie będzie. – Nie sprawimy kłopotu – zapewnił ją George. – Właściwie, to nawet nie zauważycie mojej obecności. Czy to szynka? – Chwycił widelec i talerz z bocznego stolika i zaczął się częstować zimnym mięsiwem. – Ale jestem głodny! Felicity też, ale sądząc po jej stanie, bardziej potrzebuje snu. Rzeczywiście, dziecko zasnęło na rękach Sophie. Primrose westchnęła , gdy jej wzrok padł na Georga. – Zaczynasz coraz bardziej przypominać brata. – Jim... – przypomniała sobie Sophie. – Cóż, to chyba załatwia sprawę. Zamierzam natychmiast wezwać konstabla. – Sophie, nic takiego nie zrobisz – zapowiedziała Primrose. – Dlaczego nie? Jim musi mieć jakieś kłopoty. Nigdy nie zaniedbywał służby, zwłaszcza, jeśli chodzi o opiekę nad własną rodziną. 21

George wyglądał na zaniepokojonego, ale Primrose szybko interweniowała. – Nie panikuj, owieczko. Jestem pewna, że nic strasznego się nie stało. Trochę się spóźnia, a jego list zapewne zaginął gdzieś na poczcie. Ale nie zaszkodzi spytać twojego wujka Brooma, czy przypadkiem nic nie słyszał. George na pewno nie będzie miał nic przeciwko odprowadzeniu cię do jego domu. George przełknął wielki kęs szynki i uśmiechnął się do niej. – Z przyjemnością. Naprawdę, z każdym rokiem stawał się coraz bardziej podobny do Jima. Ta myśl powodowała w sercu Sophie ból, ale zdołała oddać uśmiech. – Dobrze, jeszcze tego poranka odwiedzimy wuja Brooma, ale jeśli się okaże, że nie ma żadnych wieści o Jimie, pójdę prosto na policję. Primrose potaknęła. – Zgoda. ~ Wybiło prawie południe, zanim Sophie wyszykowała się i wsiadła do dwukółki obok Georga. Felicity została z pokojówką Sally, więc Sophie spokojnie mogła w tym czasie sięgnąć po lejce i wygodnie się usadowić. George, który czekał, podpierając dłonią podbródek, wyprostował się i westchnął. – Dlaczego nie możemy pojechać powozem? – zapytał. – Byłoby o wiele cieplej. – Dwukółka jest szybsza. Sophie popędziła siwego konia, ignorując spojrzenia pieszych, który wystrzelił jak strzała na ulicę. Po pokonaniu ruchliwego Mayfair, znaleźli się na spokojnej otoczonej drzewami drodze. George złapał za uchwyty. – Jedziesz strasznie szybko – starał się przekrzyczeć hałas podkutych kopyt. – To tylko ostrożność – odparła, popuszczając lejce. – Spokojne dróżki jak te, 22

to często idealne miejsce dla złodziei i morderców. Nie powinniśmy się włóczyć. – Zaraz zacznie padać. Dziewczyna spojrzała w górę, na granatowe niebo. Dwukółka nie miała dachu, a jedyne czym mogła osłonić głowę przed nadciągającym deszczem, był jej ulubiony czarno-złoty kapelusz z różowymi różami z jedwabiu. Nawet jej jesienna peleryna nie miała kaptura. Może powinna wybrać powóz, ale na to było już za późno. – Zaraz będziemy przemoczeni – zauważył George. Kątem oka, Sophie zobaczyła że nie miał na sobie nawet płaszcza, a jedynie prostą marynarkę założoną na kamizelkę i koszulę. – Nie, jeśli dojedziemy tam wcześniej. Gdzie twój płaszcz? Rzucił okiem na swoje ubranie i wzruszył ramionami. – Musiałem sprzedać, żeby mieć pieniądze na kolację. – Odwrócił się, by na nią spojrzeć, na jego twarzy malowała się troska. – To co powiedziałaś wcześniej, o Jimie mającym kłopoty... naprawdę myślisz, że mogło mu się coś stać? – Nie... nie wiem. Powinien był już dawno do nas napisać, nie sądzisz? – Nie chciała go zamartwiać, więc wzięła głęboki wdech i zmusiła się do wesołego uśmiechu. – Pewnie jego list gdzieś się zapodział, to wszystko. Takie rzeczy się ciągle zdarzają. Na pewno niepotrzebnie się martwimy, a Jim wróci do nas cały i zdrowy. Wtedy będę się czuła jak kompletna gąska. George uśmiechnął się do niej niewyraźnie. – Tak też myślałem... do czasu aż nie przeczytałem tego artykułu. – Co masz na myśli? – No, wszyscy mówią że jest dziennikarzem, ale to nie jest do końca tak. Sophie wiedziała tyle, że jej brat faktycznie był dziennikarzem i że pracował z wujkiem Broomem przy dokumentowaniu dziwnych rzeczy dziejących się w Londynie. Ich wuj należał do ludzi nauki, ale jak widać, nawet on nie był w stanie oprzeć się modzie. Wykorzystywanie krajowego apetytu na zjawiska paranormalne było bez wątpienia zajęciem opłacalnym, ale Sophie nigdy nie czytała tego czasopisma grozy. 23

– Jest reporterem czasopisma wuja Brooma – powiedziała. – Ale muszę przyznać, że nie śledzę tych jego opowiadań. – Więc nie masz pojęcia czym się zajmuje? – Tak, jak powiedziałam, jest dziennikarzem. – Nie. Jest łowcą potworów. Z nieba rozbrzmiał gniewny huk grzmotu, a Sophie spojrzała na brata z udawanym lękiem. – Mój Boże, łowca potworów? – Roześmiała się na tę myśl. – Jim nigdy nie był dobry w polowaniach. Nie potrafił nawet wycelować, by ocalić swoją skórę, podczas polowania na bażanty w Hampshire. – To prawda, Sophie. Wiedziałabyś, gdybyś czytała jego artykuły. Jim pisze o duchach, wilkołakach, wampirach i wszystkich tych rzeczach. Nie widzisz? On musi być w niebezpieczeństwie. – Chyba nie wierzysz w te rzeczy? To tylko folklorystyczne zabobony. – Jego reportaże są prawdziwe! Gruba kropla deszczu spadła na jej policzek, więc jeszcze bardziej popędziła konia. Ziemia z rykiem umykała im spod kół, ale kiedy minęli zakręt, zobaczyli wolno jadący powóz blokujący drogę przed nimi. George wyprostował się. – Nie powinniśmy zwolnić? – Nie ma takiej potrzeby. Zmieści się, jestem pewna. – Podniosła się z miejsca i grzecznie zawołała. – Czy mogłabym przejechać? Woźnica nie odpowiedział, chociaż pies stojący obok odwrócił się. Sophie spróbowała znowu. – Proszę zrobić miejsce! Wciąż bez odpowiedzi. Dziewczyna usiadła i skupiła się na jeździe. – Ale klops. Nie słyszy mnie przez deszcz. George, ty spróbuj zwrócić jego uwagę. 24

– No dobrze. – George złożył trąbkę z dłoni wokół ust i krzyknął. – Z drogi! Prostackie zawołanie sprawiło, że zaskoczony woźnica zjechał na bok, pozwalając im przejechać. Kurz i brud z drogi zmienił się pod kołami dwukółki w kłąb, który pokrył nieszczęsnego woźnicę wraz z dorożką. – Przepraszam – zawołała przez ramię, przerażona manierami Georga i własną kiepską umiejętnością poważenia. Woźnica zatrzymał powóz, kaszląc i rozwiewając rekami dym, podczas gdy pies wściekle ujadał na odjeżdżających winowajców. – O Boziu. – Skrzywiła się. – Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Nagle wjechali na wielką dziurę w drodze i rozległ się przeszywający trzask. Ku ich zdumieniu siedzenie Georga zniżyło się do ziemi, a Sophie straciła panowanie nad wozem. 25