The fill-in boyfriend
Kasie West
Tłumaczenie: ArimaAter
Korekta: Ewelina1991n
Tłumaczenie w całości należy do autora książki, jako prawa autorskie i służą
jedynie jako promocja autora. Tłumaczenia nie są źródłem korzyści
majątkowych. Prosimy o nierozpowszechnianie tego tłumaczenia na innych
chomikach, forach czy stronach internetowych.
Tłumaczenie nieoficjalne dla DD_TranslateTeam
Rozdział 1
W jakiejś części mojego mózgu - tej odpowiedzialnej za
logiczne myślenie, którego mi obecnie zabrakło - wiedziałam, że
powinnam odpuścić i odejść, by zachować chociaż resztki własnej
godności. Zamiast tego chwyciłam go w pasie, oplotłam ramionami i
przycisnęłam policzek do jego klatki piersiowej. Zdecydowanie nie
myślałam logicznie, przemawiała przeze mnie rozpacz i choć wiedziałam,
że nie jest to pociągające, to nie mogłam się powstrzymać. Westchnął
ciężko, co pozwoliło mi ścisnąć go mocniej. Czy to nie tak wąż boa zabija
swoje ofiary? Nawet ta myśl nie pomogła mi w wypuszczeniu go.
- Gia, przepraszam.
- Nie rób tego, a jeżeli już musisz to zrobić, to czy mógłbyś poczekać
jeszcze dwie godziny?
-Kiedy to powiedziałaś, to uświadomiłaś mi, że nie mogę czekać.
Zależy ci tylko na tym, by twoje przyjaciółki mnie zobaczyły.
- Nieprawda. - Dobra, w pewnym sensie miał racje, ale to przez tą
Jules. Dołączyła do naszej paczki rok temu i cały czas próbuje nastawić
moje przyjaciółki przeciwko mnie. Tym razem oskarżyła mnie, że kłamię
od dwóch miesięcy na temat posiadania chłopaka. Więc tak, chciałam by
moje przyjaciółki przekonały się, że nie kłamie. To ona była tą, która
starała się podzielić naszą grupę, ona jest przynajmniej w jednej czwartej
zła - nie ja. Ale to nie był jedyny powód, dla którego chciałam by Bradley
towarzyszył mi tego wieczoru. Naprawdę go lubiłam, oczywiście przed
tym, jak zerwał ze mną na parkingu, tuż przed balem. Niestety zagrał kartą
''dupka'' a ja potrzebowałam go jedynie po to, by wszedł ze mną do środka,
udowodnił, że istnieje, może po to by dokuczyć Jules i wtedy mógłby
wyjść. Czy prosiłam o zbyt wiele? W dodatku to mój ostatni bal więc halo!
Czy on naprawdę chciał mnie zmusić, bym poszła sama na ten bal, gdzie
byłam nominowana na królową?
- Nie tylko na tym mi zależy. - Mój głos łamał się, mimo że
próbowałam nie okazywać słabości. Pomijając fakt, że uwiesiłam się na
nim jak jakiś obciążnik.
- To jedyna rzecz, na której Ci zależy i sama to dziś udowodniłaś.
Pierwsze co powiedziałaś, kiedy mnie zobaczyłaś, brzmiały tak: moje
przyjaciółki padną. Serio Gia? Widzisz mnie po raz pierwszy od dwóch
tygodni i wyskakujesz z czymś takim?
Próbowałam to sobie przypomnieć. Naprawdę powiedziałam coś
takiego, czy wymyślił to by poczuć się lepiej? Zresztą on naprawdę
wygląda super i chciałam, żeby one mogły go zobaczyć. Czy można mieć
za to do mnie żal?
- Przez całą drogę starałaś się zaplanować, jak powinniśmy wejść.
Powiedziałaś mi nawet jak mam na Ciebie patrzeć.
- Więc jestem lekko despotyczna, ale to akurat wiedziałeś.
- Lekko?
Samochód wjechał na miejsce naprzeciwko nas, a para siedząca z
tylu wysiadła, na szczęście nie rozpoznałam ich.
- Gia. - Bradley rozdzielił moje ręce i odsunął się ode mnie. - Muszę
już iść, przede mną długa droga do domu.
Przynajmniej wyglądał na szczerze zmartwionego. Skrzyżowałam
ręce na piersi, odnajdując moja zaginioną godność.
- Ok, jedź.
- Powinnaś tam wejść, wyglądasz niesamowicie.
- Czy możesz mnie po prostu przekląć i odejść? Po tym wszystkim
nie chce myśleć, że jesteś uroczy. - Ale on był uroczy. Myśl o tym, że
moja chęć zatrzymania go jest czymś więcej niż zwykłą próbą
zaimponowania przyjaciółką, sprawiła, że musiałam walczyć z emocjami.
Odtrąciłam je od siebie, naprawdę mnie zranił i nie chciałam go znać.
Uśmiechnął się figlarnie i podniósł głos.
- Nie chcę dłużej z tobą rozmawiać. Jesteś płytką, skupioną na sobie
snobką i zasługujesz, by pójść na bal sama.
Dlaczego brzmiał tak, jakby był tego pewien? Kontynuowałam nasze
małe przedstawienie.
- Nienawidzę cię, dupku!!
Posłał mi całusa, uśmiechnął się i odszedł. Patrzyłam za nim, dopóki
nie odjechał.
Uśmiech zniknął mi z twarzy, a żołądek się ścisnął. Zgaduje, że
założył, że znajdę osobę, która odwiezie mnie do domu. Dzięki Bogu
wszyscy moi znajomi byli w środku... czekali na mnie, bym pokazała im
chłopaka, którym chwaliłam się przez ostatnie dwa miesiące. Warknęłam,
próbując zamienić mój ból w złość, pochyliłam się w stronę tylnej klapy
czerwonego pickupa. Wtedy skrzyżowałam spojrzenie z chłopakiem
siedzącym za kierownica w samochodzie naprzeciwko. Szybko się
wyprostowałam - nawet nieznajomy nie może zobaczyć mnie w takim
stanie - w tym momencie on odwrócił wzrok. Dlaczego jakiś chłopak
siedzi tu teraz w samochodzie? Podniósł książkę i zaczął czytać. Czytał?!
Wtedy coś do mnie dotarło: para, która wysiadła niedawno, on kogoś
podwiózł, młodszego brata lub siostrę. Podczas gdy on dalej czytał,
przyjrzałam mu się. Wprawdzie nie był w moim typie, ale musiałam
przyznać, że nie wyglądał źle. Brązowe włosy i oliwkowa cera.
Prawdopodobnie był wysoki - jego głowa sięgała powyżej zagłówka - ale
trudno stwierdzić w stu procentach. Nie był w moim typie - włosy zbyt
kudłate i do tego te okulary - ale cóż, musi wystarczyć. Podeszłam do okna
od strony kierowcy - czytał coś o geografii - zapukałam w okno, a on
powoli podniósł na mnie wzrok. Długo zwlekał, nim opuścił szybę.
- Cześć. - Powiedziałam.
- Cześć.
- Chodzisz tutaj? - Jeśli chodził do mojej szkoły, a ja zwyczajnie go
nie poznałam, to mój plan nie zadziała.
- Co?
- Chodzisz do tej szkoły?
- Nie, dopiero się przeprowadziliśmy.
Nawet lepiej, był tutaj nowy.
- Podwiozłeś swojego brata?
- Siostrę.
- Cudownie!
Uniósł brwi.
- Będziesz moją osobą towarzysząca.
- Uhh... - Usta miał otwarte ze zdumienia, ale nic więcej nie
powiedział.
- Mieszkasz gdzieś blisko? Nie możesz tam wejść w jeansach i
podkoszulku, zwłaszcza w takim z budka telefoniczna.
Spojrzał na swoją koszulkę, a potem znów na mnie.
- Budka telefoniczna? Serio?
- Może masz jakieś ciemne spodnie i koszule zapinaną? Może krawat?
Turkusowy krawat byłby idealny, ale nie nalegam. - Przekrzywiłam głowę
w bok, naprawdę nie jest w moim typie i moi przyjaciele to zauważą. - I
może masz soczewki i coś, by ujarzmić twoją fryzurę?
- Mam zamiar zamknąć okno.
- Nie, proszę. - Położyłam rękę na dachu. Czy kiedykolwiek byłam
zdesperowana tak jak teraz? - Mój chłopak właśnie ze mną zerwał, jestem
pewna, że to widziałeś. Naprawdę nie chce iść sama na mój ostatni bal. W
dodatku moi przyjaciele nie wierzą, że on istnieje - długa historia - ale chce,
byś go udawał. Dwie godziny, to wszystko, o co proszę. Poza tym i tak tu
siedzisz i czekasz na siostrę. - Cholera. Jego siostra. Czy jak tylko nas
zobaczy, wykrzyczy jego imię na całą salę gimnastyczną i zniszczy mój
misterny plan? Musimy albo jej unikać albo wtajemniczyć, nie
zdecydowałam jeszcze. - To będzie ciekawsze niż siedzenie tutaj.
Patrzy na mnie jak na wariatkę, a ja dokładnie tak się czuje.
- Chcesz, żebym udawał Kapitana Amerykę?
Początkowo nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale w końcu
zorientowałam się, że mówił o Bradleyu, który ma dość atletyczna budowę
ciała.
- Nigdy go nie poznały, więc nie wiedza jak wygląda. Poza tym ty
wyglądasz jak... - Patrzyłam na niego, nie kończąc zdania. Starałam się
wymyślić innego bohatera, do którego mogłabym go porównać, ale nic nie
przychodziło mi do głowy. Czy jest jakiś słabiej umięśniony superbohater?
Spiderman? To raczej nie byłby komplementy. A on po prostu cały czas
się na mnie gapi i czeka, aż skończę zdanie. -Mogę Ci zapłacić.
Uniósł brwi.
- Jestem pewien, że jest taka usługa, może spróbuj zadzwonić, 0-800-
DZIWKI.
Przewróciłam oczami, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Znasz dobrze ten numer, co?
Roześmiał się lekko.
- Dobra, jeśli nie czujesz się komfortowo, biorąc pieniądze, to będę
twoja dłużniczką.
- Co będziesz mi winna?
- Nie wiem... jeśli będziesz potrzebował ustawionej randki, będę nią
dla ciebie.
- Nie jestem z tych, którzy potrzebują fałszywych randek.
- Świetnie, cieszę się, że możesz mieć randkę, kiedy chcesz, ale ja
tak nie mam. To znaczy, zazwyczaj mogę coś sobie załatwić, ale
oczywiście, że teraz na pustym parkingu, jest to nie niemożliwe. - Czy
muszę wydusić z siebie jakiejś łzy, żeby się zgodził?
- Dobra.
- Dobra? - Byłam zaskoczona, mimo że miałam nadzieje, że się
zgodzi.
- Tak, mieszkam sześć przecznic stąd. Pojadę przebrać się w coś
odpowiedniego na bal.
Zamknął szybę, mrucząc pod nosem coś, że nie wierzy, że godzi się
na coś takiego i odjechał.
Stałam tam przez pięć minut, zastanawiając się, czy był to jego
sposób by się mnie pozbyć. Prawdopodobnie pisał teraz do siostry, by
załatwiła sobie podwózkę do domu. Skoro mieszkał sześć przecznic stąd,
to dlaczego czekał na nią na parkingu? Nie mógł poczekać w domu?
Wyciągnęłam telefon i sprawdziłam instagrama i twittera, by zobaczyć czy
Bradley nie wspomniał o naszym zerwaniu. Nic się nie pojawiło, ale nie
zdziwiło mnie to, ponieważ nie był osoba udzielającą się w internecie. To
był kolejny powód dla Jules, by twierdzić, że nie istnieje. Wysłałam tweet
o tym, jak niesamowity będzie bal i schowałam telefon do kopertówki,
która była idealnie dobrana do mojej sukienki. Gdy minęło kolejne
dziesięć minut, byłam pewna, że nie wróci. Zaczęłam rozmyślać nad
wszystkimi wymówkami, którymi uraczę przyjaciół, gdy wejdę do środka.
Rozchorował się, musi się uczyć do egzaminów, ponieważ studiuje.
Westchnęłam, to takie żałosne. Prawda, musiałam powiedzieć prawdę.
Oczy wypełniły mi się łzami, Bradley zerwał ze mną na parkingu.
Schrzaniłam i straciłam go, a teraz mogę stracić jeszcze więcej. Czy będzie
to ostateczny dowód i moi przyjaciele uwiesza we wszystkie teorie Jules?
Doskonale wiem, jakim obdarzy mnie spojrzeniem, kiedy usłyszy prawdę.
Będzie to spojrzenie, tak-naprawdę-to-on-nie-istnieje, za każdym razem,
gdy wspominałam o Bradleyu, tak na mnie patrzyła. To zawsze sprawiało,
że opowiadałam jeszcze więcej historii, najgorsze było to, że opowiadałam
ich aż tyle, że moi przyjaciele zaczęli się zastanawiać czy są prawdziwe.
Poznaliśmy się w kawiarence na UCLA, kiedy byłam tam na
festiwalu filmowym, w którym mój brat brał udział. Bradley myślał, że
tam studiuje, a ja nie wyprowadziłam go z błędu, ponieważ miałam zamiar
studiować tam w przyszłym roku. Właśnie w ten weekend dostałam
wstępną aplikację, więc byłam w ''studenckim'' nastroju. Wymieniliśmy się
numerami i pisaliśmy ze sobą przez jakiś czas. Opowiadał mi głupie
dowcipy i dowiedziałam się wiele o różnych miejscach z jego opowieści
podróżniczych. Kilka tygodni później postanowiłam wyjaśnić kwestie
mojego wieku, w tym czasie zdarzyliśmy się naprawdę polubić.
Największym problemem dla niego było to, że mieszkałam trzy godziny
jazdy od UCLA, więc przyjechał do mnie tylko kilka razy, dlatego przez te
dwa miesiące nie poznał moich przyjaciółek. A teraz to już koniec.
Wyprostowałam się i miałam zamiar zmierzyć się z tym sama, nie
potrzebowałam chłopaka, ani prawdziwego, ani żadnego innego. Moje
przyjaciółki lubiły mnie, bez względu na to z kim się spotykam - modliłam
się, by to była prawda. Nie mogłam stracić chłopaka i przyjaciółek tej
samej nocy, potrzebowałam ich w moim życiu. Kiedy szłam, światła
rozciągnęły mój cień na asfalcie. Odwróciłam się, gdy reflektory zgasły, a
chłopak wysiadł z auta.
- Masz zamiar iść beze mnie po tym, jakie zamieszanie zrobiłaś
błagając?
Rozdział 2
Uśmiechnęłam się, nie mogłam się powstrzymać. Miał na sobie
garnitur i jasnoszary krawat, okulary zniknęły i miałam racje – był wysoki.
To było coś, czego potrzebowałam, nie będzie zadowolonej miny Jules,
żadnych westchnień Laney, ani po prostu powiedz prawdę Claire. Przecież
to nie jest całkowite kłamstwo i nikomu nie dzieje się krzywda, a ja dzięki
temu będę mogła utrzymać złośliwość Jules w ryzach.
– Cześć. – Powiedziałam, zbliżając się do niego, ponieważ wciąż stał
przy otwartych drzwiach, jakby nie był do końca przekonany do tego
pomysłu. – Dobrze wyglądasz. – Zerknęłam na jego włosy, wciąż były
okropnie poczochrane, chociaż próbował je opanować.
– Usiądź na chwilkę. – Wskazałam siedzenie w samochodzie, uniósł
brew, ale zrobił to, o co prosiłam. Z torebki wyciągnęłam grzebień i
poprawiłam jego fryzurę. – Ogarnąłeś się.
– Miejmy to z głowy. – Westchnął ciężko.
Wstał i podał mi ramię, ale ja złapałam go za rękę i pociągnęłam w
stronę sali gimnastycznej.
– Whoaa… Zaczekaj. – Pociągnął mnie do tylu, co nie było zabawne,
zważywszy na moje szpilki. – Potrzebuje historii, chcesz przekonać
przyjaciółki, że się spotykamy.
– Oh racja, zastanówmy się.
– Imię byłoby dobrym początkiem.
Zaśmiałam się, podczas tego zamieszania nawet się nie
przedstawiłam.
– Gia Montgomery, lat siedemnaście. Uczę się w ostatniej klasie tego
uroczego liceum Freemont. Jestem w radzie uczniów i zazwyczaj nie
błagam o randki. W sumie dziś błagam po raz pierwszy.
– Rozumiem.
– Przez następne dwie godziny jesteś Bradley Harris, pierwszy rok
studiów na UCLA, dlatego nie mamy aprobaty moich rodziców, uważają,
że jesteś dla mnie za stary.
– Bo jestem. – Odpowiedział.
Nie byłam pewna czy mówił o Bradleyu, czy o sobie.
– Ile masz lat?
– Jeśli jestem na pierwszym roku studiów, to mam dwadzieścia jeden
lat, tak?
Mówił o Bradleyu, przewróciłam oczami.
– Tak i jesteś tylko cztery lata starszy ode mnie.
– Nie byłoby tragedii, gdybyś nie była nieletnia i nie uczyła się w
liceum.
– Jestem licealistka jeszcze tylko przez pięć tygodni, a ty zaczynasz
mówić jak moi rodzice.
Wzruszył ramionami.
– Brzmi jakby byli dobrymi rodzicami.
– Cóż to już nie ma znaczenia, pod koniec wieczora zerwiesz ze mną.
Wolałabym, żebyś zrobił to przy moich przyjaciółkach, ale postaraj się nie
robić widowiska – szybko i cicho. Wtedy jak prawdziwy Bradley będziesz
mógł odejść na zawsze. – W moim gardle powstała gula, gdy wyobraziłam
sobie Bradleya, który odchodzi, jakby była to najłatwiejsza rzecz na
świecie. Odepchnęłam ta myśl i uśmiechnęłam się do mojego towarzysza.
– Poradzę sobie.
– Dobrze, ale co z twoją siostra?
–Moja siostra nie spodziewa się mnie tam, zwłaszcza w takich
ubraniach. Poza tym skupiona jest na swoim towarzyszu. Jeżeli zobaczę, że
się zbliża, upewnię się by zrozumiała sytuacje, będzie udawać, jeśli zajdzie
taka potrzeba.
– Może do niej napiszesz? Tak na wszelki wypadek.
– Zrobiłbym to, ale spieszyłem się i zapomniałem telefonu.
– Wszystko w porządku?
– Jest ok.
– Dobra to chyba już wszystko ustaliliśmy.
Uśmiechnął się do mnie, jakbym zapomniała o czymś oczywistym.
– Co?
– Nic, chodźmy. – Szedł powoli i pewnie, nie wydawał się nawet
mieć coś przeciwko trzymaniu mnie za rękę.
Przy wejściu podałam nauczycielowi bilety, które kupiłam dla mnie i
Bradleya, i poszliśmy do głównej sali. Muzyka była głośna – zespół na
żywo, który nie był zbyt dobry, ale wygrali przesłuchanie, więc mieliśmy
najlepszych z najgorszych. W zeszłym roku zatrudniliśmy popularny
zespół, ale przez ''bardziej przystępna'' cenę biletów pan Lund, stwierdził,
że nie możemy sobie na to pozwolić.
Zauważyłam moich przyjaciół, stali przy okrągłym stole po drugiej
stronie sali. Zamknęłam oczy, próbując zebrać w sobie wszystkie
zdolności aktorskie, ale nie było ich wiele. Mój chłopak zastępczy nie
wyglądał na zdenerwowanego, oczywiście, że nie był – przecież nie miał
nic do stracenia.
– Moja siostra tańczy, więc jesteśmy bezpieczni. – Powiedział.
Spojrzałam na dziewczynę, na która patrzył, ubrana była w niebieska,
napuszona spódnice. Była urocza, miała długie brązowe włosy i przyjazna
twarz. Nigdy wcześniej jej nie widziałam, jej partnera też nie rozpoznałam,
więc chyba byli młodsi ode mnie.
– Dobra, postaraj się spojrzeć na mnie, jakbyś był we mnie
zakochany do szaleństwa.
– Ty i Kapitan Ameryka byliście zakochani do szaleństwa?
Otworzyłam usta, by odruchowo odpowiedzieć ''oczywiście'', ale
powstrzymałam się, ponieważ byłoby to kłamstwo. Bradley i ja byliśmy…
Cóż, szczęśliwi. Przynajmniej do dzisiejszego wieczora tak mi się
wydawało. Uśmiechnęłam się do niego zalotnie.
– Czy potrzebujesz punktu odniesienia do tego?
Skupił się na chwile, po czym spojrzał na mnie.
Wow, był dobry.
– To byłaby lekka przesada. – Spojrzał na mnie delikatniej i
zauważyłam, że jego oczy są niebieskie. Cholera, Bradley ma brązowe.
– Nie wychodzi?
– Nie, robisz to świetnie. – A to znaczyło, że wiedział jak to jest być
zakochanym. To ja miałam problem z udawaniem. – Kolor twoich oczu
jest irytujący.
– Czegoś takiego nigdy wcześniej nie słyszałem, dzięki.
– Przepraszam, jestem pewna, że dziewczyny mówią Ci, że są
cudowne, albo coś w tym stylu. – Były. – Po prostu…
– Oh, Bradley ma szmaragdowo-zielone? Nie, nie – brązowe niczym
rozpuszczona czekolada.
Roześmiałam się, bo złapał się za pierś i powiedział
melodramatycznym głosem:
– Tak, taka rozpuszczona. – Nasze spojrzenia się spotkały. – Jak
twoje.
– Cóż, jego są jak czekolada, moje to bardziej sepia, ale… –
Potrząsnęłam głowa. – Po prostu unikaj kontaktu wzrokowego.
– Bo to wcale nie będzie przerażające. Myślisz, że pamiętają kolor
oczu kolesia, którego nigdy nie widziały? Tak dużo o nich mówiłaś?
– Nie, chodzi o to, że widzieli kilka zdjęć.
– Widzieli zdjęcia? – Jego źrenice się rozszerzyły. – Jak sobie z tym
poradzimy?
– Były to zdjęcia z daleka, a na jednym było widać jedynie pół
twarzy. – Mimo moich próśb on nie lubił zdjęć. – Minęło trochę czasu, od
kiedy je widzieli. Wyglądasz na tyle podobnie, że to może się udać. Ale
popracuj nad nieprzerażająca wersją unikania kontaktu wzrokowego.
Chwycił moja dłoń, pocałował ją i spojrzał prosto w moje oczy,
mówiąc:
– Moje spojrzenie i tak należy tylko do Ciebie.
Był naprawdę dobry. Zaśmiałam się.
– Chodźmy do moich przyjaciół.
– Dlaczego myślały, że nie istnieje, skoro widziały zdjęcia?
–Ponieważ, to ja przeważnie cię odwiedzałam. Kiedy ty
przyjeżdżałeś chciałeś, żebyśmy spędzali czas razem, a nie z moimi
przyjaciółmi.
– Zrozumiałem, jestem snobem.
– Nie to powiedziałam.
– Czy kiedy ty przyjeżdżałaś to spotykaliśmy się z moimi
przyjaciółmi?
–Nie, rzadko się widywaliśmy. Nie chcieliśmy się spotykać z innymi,
gdy byliśmy razem.
– Ok, czyli jesteś moim sekretem.
– Nie, ja chciałam, żeby tak było. Poza tym jechał tu trzy godziny,
więc chciał poznać moje przyjaciółki.
– Pomimo to zerwał z tobą na parkingu, zanim je poznał.
Przygryzłam wewnętrzna stronę policzka, już dochodziliśmy do
stolika i nie miałam czasu wytłumaczyć mu, że to ja źle traktowałam
Bradleya. Nie powinnam była mówić, po naszej rozłące, że moje
przyjaciółki padną, gdy go zobaczą. Nie powinnam była przejmować się
tym, co sobie pomyślą, Jak mogłam pozwolić, by Jules mnie tak podeszła?
Pierwsza zobaczyła nas Claire, zauważyłam ulgę w jej oczach, gdy
zobaczyła mojego partnera. Byłyśmy sobie bliskie, dlatego zawsze mnie
broniła.
– Gia! – Przez jej krzyk, wszyscy się odwrócili.
Mina Jules była bezcenna – uśmiech zniknął z jej twarzy, a szczęka
jej opadła. Lanley po raz pierwszy nie miała tej swojej współczującej miny.
Uśmiechnęłam się szeroko.
–Wszyscy to jest Bradley.
Podniósł rękę i delikatnie pomachał, a kiedy mówił ''miło was
poznać'' jego glos był niski i ochrypły.
Claire spojrzała na mnie, jakby chciała powiedzieć, dobra robota Gia.
Jules znów była zołzą i mierzyła go wzrokiem od góry do dołu. Czekałam,
aż powie, że nie jest podobny do chłopaka ze zdjęć, ale zamiast tego
powiedziała:
– Jestem zdziwiona, że chciałeś przyjść na bal licealistów.
Spojrzał prosto w moje oczy, jego ręka zjechała w dół, zatrzymując
się na talii.
– To było ważne dla Gii. – Mówiąc to, przyciągnął mnie do siebie.
Moim pierwszym odruchem była ucieczka, ale nie zrobiłabym tego przy
Bradleyu. Musiałam się do niego przytulić i westchnąć z zadowolenia,
zmusiłam się do obu tych rzeczy.
Jułles uśmiechnęła się głupkowato.
– Czy to temat przewodni waszego związku? ''To jest ważne dla Gii''?
– Mówiąc to, zrobiła w powietrzu cudzysłów.
Garret, jej partner – zaśmiał się, ale szybko przestał, gdy chłopcy
klepnęli go w plecy.
– Nie. – Powiedział mój partner, nim zdążyłam zareagować. – Ale
może powinno tak być.
Słysząc to, wszyscy się roześmiali.
– Idziemy tańczyć. – Powiedział i poprowadził mnie na parkiet.
Dotarło do mnie, że nie znam jego prawdziwego imienia. Czy to
dlatego tak uśmiechał się przed wejściem?
Chłopak, którego imienia nie znałam, objął mnie, a ja oparłam czoło
o jego klatkę piersiowa i wyszeptałam:
– Przepraszam…
Rozdział 3
- Za co przepraszasz?
- Nawet nie znam twojego prawdziwego imienia.
Zaśmiał się, poczułam, jak porusza się jego klatka piersiowa. Pochylił się i
poczułam jego oddech na moim uchu i powiedział.
- Nazywam się Bradley.
Spojrzałam na niego, ciężko oddychając.
- Naprawdę?
Pokręcił przecząco głową.
- Korzystam z metody aktorskiej.
- Jesteś aktorem? - Nie zaskoczyłoby mnie to, bo był w tym dobry.
- Nie mówiłaś tego o mnie. Jestem aktorem?
Ze śmiechem uderzyłam go.
- Wystarczy.
Zerknął ponad moim ramieniem w miejsce, gdzie stała moja paczka.
- Masz miłe przyjaciółki.
- Przeważnie są sympatyczne, tylko Jules próbuje mnie odrzucić.
- Dlaczego?
- Nie mam pojęcia, wydaje mi się, że myśli, że jestem ''alfą'' w naszej
paczce.
- Według twojej dziwnej analogii myślę, że po prostu chcę być liderem w
waszej grupie.
Wzruszyłam ramionami, patrząc jak po drugiej stronie sali Jules chwyta
Claire za ramię i coś do niej mówi.
- To główny powód, dlaczego cię dziś potrzebuje. Ona uważa, że kłamię i
bez mojej pomocy znajduje wystarczająco dużo powodów przeciwko mnie.
Uniósł brwi - chyba lubił to robić.
- Jeśli weszłabym bez ciebie, byłabym stracona.
- Czy reszta nie powstrzymała by jej przed wyrzuceniem cię?
- Lubią mnie, ale ona urabiała je przez dwa miesiące. Naprawdę myślała,
że ma coś na mnie. Dlatego potrzebuje ciebie.
- Więc jeśli naprawdę jesteś alfą, dlaczego ty jej nie wykopiesz?
Myślałam sporo nad tym pytaniem. Przede wszystkim nie sądzę, bym
miała taką władzę, o jaką podejrzewa mnie Jules. Ale jest też inna
odpowiedź, która pojawia się podczas moich najgorszych koszmarów, że
kiedy każę wszystkim wybrać, to oni wybiorą ją. Martwiłam się tym, nie
ważne jak bardzo wydaje się pewna siebie na zewnątrz, to wciąż czuję, że
nikt mnie nie lubi. I że może mają powód, by mnie nie lubić. Nie miałam
zamiaru mu tego mówić i tak widział mnie, kiedy byłam słaba.
- Bo jestem tylko w jednej ósmej zła.
- Co?
- Czasami mówię, że Jules jest jednej czwartej zła. Może w tym rzecz...
chyba nie chcę być taką dziewczyną. Kimś, kto musi wyrzucić kogoś z
grupy. Miałam nadzieje, że to jakoś się rozwiąże, znak pokoju albo
znalezienie neutralnego gruntu... sama nie wiem. - Prawdą było też to, że
pomimo innych argumentów chciałam, żebyśmy wszyscy się dogadali.
- Chyba lubisz analogie, co?
- Tak, lubię. Słowa są potęgą.
Przechylił głowę, jakby był zainteresowany odpowiedzią.
- Jednak wciąż nie rozumiem. Jeśli widzieli jego zdjęcia, dlaczego nie
wierzyli, że istnieje?
Zaśmiałam się sztucznie.
- Bo nie było ich wystarczająco dużo. Nie byliśmy razem na wszystkich
zdjęciach. Mieliśmy związek na odległość, dlatego Jules sugerowała, że
poprosiłam jakiegoś przypadkowego kolesia na ulicy, by zrobił sobie ze
mną zdjęcie.
Zaśmiał się.
- Nie mam pojęcia, jak mogła o czymś takim pomyśleć.
Moje policzki spłonęły rumieńcem i spojrzałam na podłogę.
- Tak... - Żałosne było to, że musiałam przyprowadzić fałszywą randkę.
Randkę, której nie musiałabym załatwiać, gdyby mój prawdziwy chłopak
ze mną nie zerwał.
- Wszystko w porządku? Zmartwiona przez Kapitana Amerykę?
Wciągnęłam powietrze nosem, upewniając się, że mój głos nie zabrzmi
niepewnie, powiedziałam:
- Nie. Wszystko będzie dobrze. To oczywiste, że między nami nie było nic
poważnego. To był przelotny związek na odległość. - Nie byłam pewna,
czy próbuje przekonać jego, czy siebie.
Milczał przez dłuższą chwilę, więc spojrzałam na niego, by sprawdzić, czy
wciąż słucha. Patrzył prosto na mnie, szukał czegoś, ale nie byłam pewna
czy to posiadam. Piosenka się skończyła, a jej miejsce zastąpił szybki
kawałek. Zrobiłam krok w tył.
- Więc jak naprawdę się nazywasz?
- Nie możemy pozwolić sobie dzisiaj na potknięcie, prawda? Więc o ile mi
wiadomo, moje prawdziwe imię to Bradley. - Wreszcie spojrzał w inną
stronę, a ja znów mogłam oddychać. Wyciągnął dłoń w moim kierunku,
chwyciłam ją, zakręcił mną, po czym przyciągnął mnie wprost w swoje
ramiona, kołysząc się do rytmu.
- Jesteś w tym dobry. - Powiedziałam.
- W czym? W graniu czy w tańczeniu?
- Cóż w tych dwóch rzeczach, ale teraz mówiłam o tańcu.
- To dlatego, że jesteś piątą dziewczyną, która poprosiła mnie, bym był jej
partnerem na balu. To zmusiło mnie do wyszlifowania umiejętności
tanecznych.
- Twoje wytłumaczenie jest wystarczające.
- Więc, Gio Montgomery.
- Tak, bezimienny chłopcze?
Ciężko się zaśmiał.
- Nie wierzę, że zaproponowałaś mi za to pieniądze. Czy masz w zwyczaju
proponować ludziom pieniądze za przypadkowe usługi?
- Nie, zazwyczaj wystarczy uśmiech. - W sumie byłam zdziwiona, że tak
ciężko było go namówić, by wysiadł z samochodu.
- Jakie rzeczy pomógł ci zdobyć do tej pory?
- Oprócz ciebie w garniturze?
Spojrzał w dół na swoje ciuchy, jakby moje wspomnienie o garniturze
przypomniało mu, że ma go na sobie.
- To nie przez twój uśmiech.
- Więc przez co? - Byłam ciekawa. Wydawało się, że pomiędzy
zamknięciem okna a zgodą był jeden oddech.
- Gia! - Odwróciłam się, kiedy usłyszałam swoje imię, wykrzyczała je
dziewczyna o długich jasnych włosach. - Zagłosowałam na ciebie! -
Wskazała na scenę, na której błyszczała korona. Uśmiechnęłam się do niej
i podziękowałam. Kiedy znowu spojrzałam na mojego partnera, wyglądał
na bardzo rozbawionego.
- Co?
- Nie zdawałem sobie sprawy, że tańczę z przyszłą królową.
- Nikt mnie jeszcze nie koronował.
- Kto to był? - Wskazał w stronę blondynki.
- Chodzimy razem na historię.
Złapał mnie za ramię i powiedział:
- Lepiej wróćmy do twoich przyjaciół.
Reszta siedziała przy stole, gdzie rozmawiali o tym, by wyjść wcześniej i
zrobić coś bardziej ekscytującego. Tylko próbowali uzgodnić co to będzie.
Zerknęłam jeszcze raz na scenę, wiedziałam, że nie mogę wyjść, dopóki
nie wybiorą króla i królowej balu. Jules na tym nie zależało, pewnie
dlatego chciała wyjść wcześniej. Była zła o to, że nie została nominowana.
Nie była to sprawa, na której temat wypowiadała się głośno - to by było
zbyt oczywiste - ale widziałam jak krzywi się za każdym razem, gdy ktoś o
tym wspomina.
- Przepraszam. - Wyszeptała Laney, kiedy zbliżyłam się do niej. Nie byłam
pewna, dlaczego przeprasza, może za miesiące, kiedy mi nie wierzyły? -
Przeszliśmy dalej, wciąż trzymając się mocno za ręce i usiedliśmy.
Jules wstała, trzymając swój telefon.
- Wszyscy zbliżcie się do siebie. Chcę zrobić zdjęcie. - Zbliżyliśmy się,
poczułam, że mój partner trochę się odsuwa, pewnie schował się za mną,
by nie było widać jego twarzy. Jules patrzyła na zdjęcie, ale nie poprosiła o
powtórkę. Wtedy skupiła swoją uwagę na zastępczym Bradley'u.
- Więc co kolesie z collegu robią, by się zabawić? Oprócz podrywania
dziewczyn z liceum.
Nie zdenerwował go ten komentarz. Może dlatego, że tak naprawdę go nie
dotyczył.
- Gia i ja mamy zamiar jechać po tym na imprezę, ale trzeba mieć
zaproszenie, więc to chyba niezbyt pomocne. Czy jest tu w pobliżu jakaś
galeria, byście wszyscy mogli coś zrobić? - Powiedział to uprzejmym
tonem, starał się wyjść na sympatycznego. Ale ścisnął moje kolano pod
stołem i musiałam przygryźć usta, by się nie zaśmiać. Miałam ochotę go
objąć za to, co jej powiedział. - Nie mieszkam w pobliżu, więc nie jestem
pewien, co tu się robi.
Przysięgam Jules była jak pies myśliwski, jej nos wychwycił pierwszą
kroplę krwi. Powinna być detektywem, kiedy dorośnie, bo potrafiła
wychwycić każdą nieścisłość.
- Ale skoro tu nie mieszkasz, to skąd masz zaproszenie na imprezę w tej
okolicy?
Zastępczy Bradley był tak samo szybki, odpowiadając.
- Kto powiedział, że impreza jest w okolicy? - Przypominało to walkę
spojrzeń, ponieważ wpatrywali się w siebie tak intensywnie. Jules jako
pierwsza spojrzała w inną stronę, a ja odetchnęłam z ulgą. Musiałam tylko
przetrwać dzisiejszy wieczór. Jeśli już węszyła za kłopotami, mogła odkryć,
że chłopak siedzący obok mnie nie jest tym, za kogo się podaje.
Mój partner musiał zobaczyć, że się martwię, ponieważ nachylił się z tym
spojrzeniem "jestem zakochany" by ucałować mój policzek. Moje gardło
się zacisnęło, był naprawdę dobrym aktorem.
- Nie wyglądaj na taką smutną. - Wyszeptał. - Wydasz nas. - Odgarnął
pukiel moich włosów za ucho. - Zaśmiej się tak, jakbym powiedział coś
zabawnego.
Zrobiłam to, o co prosił, nie było to trudne, do czasu, kiedy spojrzałam na
parkiet, a mój śmiech zamarł. Jego siostra. Patrząca wprost na nas.
Rozdział 4
Zmrużyła oczy zdezorientowana i powiedziała cos do chłopaka
stojącego obok niej. Również spojrzał na nas i pokiwał potakująco głową.
Teraz ta dwójka zmierzała w naszą stronę.
- Idą tu. - Wyszeptałam.
Zastępczy Bradley spojrzał w kierunku, który wskazałam i
uśmiechnął się, jakby nie było sprawy.
- Zajmę się tym. - Wstał.
Zastanawiałam się, czy powinnam pójść za nim, czy zostać tu i
patrzeć. Zdecydowałam się na drugą opcje.
Kiedy dotarł do siostry, ona pierwsza się odezwała, wskazując jego
ubranie, coś odpowiedział. Wskazała głową na mnie i wyglądała na złą i
chyba tyle z bycia w porządku.
- Co się dzieje? - Syknęła Jules.
Oczywiście to ona pierwsza musiała zauważyć, to musiało się tak
skończyć. Prawdopodobnie zasłużyłam sobie na to, zrobiłam coś głupiego
i nie trwało to nawet godzinę. Powinnam od razu przyjść i powiedzieć
prawdę: Bradley ze mną zerwał, Claire i Laney by zrozumiały.
Uwierzyłyby mi, pewnie pomogłyby mi zatopić smutki w lodach tak jak
zrobiłyśmy, gdy Claire została rzucona w zeszłym roku. Ale czułam się
niepewnie.
Wstałam, patrząc na Jules i powiedziałam:
- Coś z czego, jestem pewna, będziesz bardzo zadowolona. - Nie
czekałam na jej reakcje. Podeszłam tam, gdzie on próbował uspokoić
swoją siostrę.
- Chodź, porozmawiajmy o tym tam. - Usłyszałam jego słowa, kiedy
podeszłam.
Kiedy do nich dołączyłam, ona odwróciła się do mnie, ręce oparte
miała na biodrach. Coś w tym geście wyglądało trochę znajomo.
- Nie. - powiedziała. - Nie będziesz wykorzystywać mojego brata w
ten sposób. Jest miłym chłopakiem i był krzywdzony przez zbyt wiele
samolubnych dziewczyn takich jak ty.
- Nie przesadzaj, Bec. Była tylko jedna.
- Przepraszam. - Powiedziałam do jego siostry, ale ona patrzyła na
niego. - Nie chciałam, żeby to było coś poważnego. Masz racje. Nie
powinnam wykorzystywać twojego brata w ten sposób. Jest miłym
chłopakiem.
Pokiwała, jakby była zdziwiona, że zgodziłam się z nią tak szybko.
- Tak jest i nie potrzebuje zadawać się z takimi osobami jak ty.
- Nie uogólniaj, Bec. Nawet nie znasz Gii.
Bec zaśmiała się, słysząc to.
- To ci powiedziała? Że mnie nie zna? Klasyka.
- Czy ja cię znam? - Spytałam, zdezorientowana, przyglądając się jej
twarzy.
- Nie. Nie znasz. -Odpowiedziała, ale czułam, że jest dokładnie
odwrotnie. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ją spotkałam w szkole.
Czy byłam niemiła? Spotykam wielu ludzi, bo jestem w radzie, ale szkoła
jest duża. Jednak musiałam postarać się lepiej zapamiętywać twarze i
imiona.
The fill-in boyfriend Kasie West Tłumaczenie: ArimaAter Korekta: Ewelina1991n Tłumaczenie w całości należy do autora książki, jako prawa autorskie i służą jedynie jako promocja autora. Tłumaczenia nie są źródłem korzyści majątkowych. Prosimy o nierozpowszechnianie tego tłumaczenia na innych chomikach, forach czy stronach internetowych. Tłumaczenie nieoficjalne dla DD_TranslateTeam
Rozdział 1 W jakiejś części mojego mózgu - tej odpowiedzialnej za logiczne myślenie, którego mi obecnie zabrakło - wiedziałam, że powinnam odpuścić i odejść, by zachować chociaż resztki własnej godności. Zamiast tego chwyciłam go w pasie, oplotłam ramionami i przycisnęłam policzek do jego klatki piersiowej. Zdecydowanie nie myślałam logicznie, przemawiała przeze mnie rozpacz i choć wiedziałam, że nie jest to pociągające, to nie mogłam się powstrzymać. Westchnął ciężko, co pozwoliło mi ścisnąć go mocniej. Czy to nie tak wąż boa zabija swoje ofiary? Nawet ta myśl nie pomogła mi w wypuszczeniu go. - Gia, przepraszam. - Nie rób tego, a jeżeli już musisz to zrobić, to czy mógłbyś poczekać jeszcze dwie godziny? -Kiedy to powiedziałaś, to uświadomiłaś mi, że nie mogę czekać. Zależy ci tylko na tym, by twoje przyjaciółki mnie zobaczyły. - Nieprawda. - Dobra, w pewnym sensie miał racje, ale to przez tą Jules. Dołączyła do naszej paczki rok temu i cały czas próbuje nastawić moje przyjaciółki przeciwko mnie. Tym razem oskarżyła mnie, że kłamię od dwóch miesięcy na temat posiadania chłopaka. Więc tak, chciałam by moje przyjaciółki przekonały się, że nie kłamie. To ona była tą, która starała się podzielić naszą grupę, ona jest przynajmniej w jednej czwartej zła - nie ja. Ale to nie był jedyny powód, dla którego chciałam by Bradley towarzyszył mi tego wieczoru. Naprawdę go lubiłam, oczywiście przed tym, jak zerwał ze mną na parkingu, tuż przed balem. Niestety zagrał kartą ''dupka'' a ja potrzebowałam go jedynie po to, by wszedł ze mną do środka,
udowodnił, że istnieje, może po to by dokuczyć Jules i wtedy mógłby wyjść. Czy prosiłam o zbyt wiele? W dodatku to mój ostatni bal więc halo! Czy on naprawdę chciał mnie zmusić, bym poszła sama na ten bal, gdzie byłam nominowana na królową? - Nie tylko na tym mi zależy. - Mój głos łamał się, mimo że próbowałam nie okazywać słabości. Pomijając fakt, że uwiesiłam się na nim jak jakiś obciążnik. - To jedyna rzecz, na której Ci zależy i sama to dziś udowodniłaś. Pierwsze co powiedziałaś, kiedy mnie zobaczyłaś, brzmiały tak: moje przyjaciółki padną. Serio Gia? Widzisz mnie po raz pierwszy od dwóch tygodni i wyskakujesz z czymś takim? Próbowałam to sobie przypomnieć. Naprawdę powiedziałam coś takiego, czy wymyślił to by poczuć się lepiej? Zresztą on naprawdę wygląda super i chciałam, żeby one mogły go zobaczyć. Czy można mieć za to do mnie żal? - Przez całą drogę starałaś się zaplanować, jak powinniśmy wejść. Powiedziałaś mi nawet jak mam na Ciebie patrzeć. - Więc jestem lekko despotyczna, ale to akurat wiedziałeś. - Lekko? Samochód wjechał na miejsce naprzeciwko nas, a para siedząca z tylu wysiadła, na szczęście nie rozpoznałam ich. - Gia. - Bradley rozdzielił moje ręce i odsunął się ode mnie. - Muszę już iść, przede mną długa droga do domu. Przynajmniej wyglądał na szczerze zmartwionego. Skrzyżowałam ręce na piersi, odnajdując moja zaginioną godność. - Ok, jedź. - Powinnaś tam wejść, wyglądasz niesamowicie.
- Czy możesz mnie po prostu przekląć i odejść? Po tym wszystkim nie chce myśleć, że jesteś uroczy. - Ale on był uroczy. Myśl o tym, że moja chęć zatrzymania go jest czymś więcej niż zwykłą próbą zaimponowania przyjaciółką, sprawiła, że musiałam walczyć z emocjami. Odtrąciłam je od siebie, naprawdę mnie zranił i nie chciałam go znać. Uśmiechnął się figlarnie i podniósł głos. - Nie chcę dłużej z tobą rozmawiać. Jesteś płytką, skupioną na sobie snobką i zasługujesz, by pójść na bal sama. Dlaczego brzmiał tak, jakby był tego pewien? Kontynuowałam nasze małe przedstawienie. - Nienawidzę cię, dupku!! Posłał mi całusa, uśmiechnął się i odszedł. Patrzyłam za nim, dopóki nie odjechał. Uśmiech zniknął mi z twarzy, a żołądek się ścisnął. Zgaduje, że założył, że znajdę osobę, która odwiezie mnie do domu. Dzięki Bogu wszyscy moi znajomi byli w środku... czekali na mnie, bym pokazała im chłopaka, którym chwaliłam się przez ostatnie dwa miesiące. Warknęłam, próbując zamienić mój ból w złość, pochyliłam się w stronę tylnej klapy czerwonego pickupa. Wtedy skrzyżowałam spojrzenie z chłopakiem siedzącym za kierownica w samochodzie naprzeciwko. Szybko się wyprostowałam - nawet nieznajomy nie może zobaczyć mnie w takim stanie - w tym momencie on odwrócił wzrok. Dlaczego jakiś chłopak siedzi tu teraz w samochodzie? Podniósł książkę i zaczął czytać. Czytał?! Wtedy coś do mnie dotarło: para, która wysiadła niedawno, on kogoś podwiózł, młodszego brata lub siostrę. Podczas gdy on dalej czytał, przyjrzałam mu się. Wprawdzie nie był w moim typie, ale musiałam przyznać, że nie wyglądał źle. Brązowe włosy i oliwkowa cera.
Prawdopodobnie był wysoki - jego głowa sięgała powyżej zagłówka - ale trudno stwierdzić w stu procentach. Nie był w moim typie - włosy zbyt kudłate i do tego te okulary - ale cóż, musi wystarczyć. Podeszłam do okna od strony kierowcy - czytał coś o geografii - zapukałam w okno, a on powoli podniósł na mnie wzrok. Długo zwlekał, nim opuścił szybę. - Cześć. - Powiedziałam. - Cześć. - Chodzisz tutaj? - Jeśli chodził do mojej szkoły, a ja zwyczajnie go nie poznałam, to mój plan nie zadziała. - Co? - Chodzisz do tej szkoły? - Nie, dopiero się przeprowadziliśmy. Nawet lepiej, był tutaj nowy. - Podwiozłeś swojego brata? - Siostrę. - Cudownie! Uniósł brwi. - Będziesz moją osobą towarzysząca. - Uhh... - Usta miał otwarte ze zdumienia, ale nic więcej nie powiedział. - Mieszkasz gdzieś blisko? Nie możesz tam wejść w jeansach i podkoszulku, zwłaszcza w takim z budka telefoniczna. Spojrzał na swoją koszulkę, a potem znów na mnie. - Budka telefoniczna? Serio? - Może masz jakieś ciemne spodnie i koszule zapinaną? Może krawat? Turkusowy krawat byłby idealny, ale nie nalegam. - Przekrzywiłam głowę
w bok, naprawdę nie jest w moim typie i moi przyjaciele to zauważą. - I może masz soczewki i coś, by ujarzmić twoją fryzurę? - Mam zamiar zamknąć okno. - Nie, proszę. - Położyłam rękę na dachu. Czy kiedykolwiek byłam zdesperowana tak jak teraz? - Mój chłopak właśnie ze mną zerwał, jestem pewna, że to widziałeś. Naprawdę nie chce iść sama na mój ostatni bal. W dodatku moi przyjaciele nie wierzą, że on istnieje - długa historia - ale chce, byś go udawał. Dwie godziny, to wszystko, o co proszę. Poza tym i tak tu siedzisz i czekasz na siostrę. - Cholera. Jego siostra. Czy jak tylko nas zobaczy, wykrzyczy jego imię na całą salę gimnastyczną i zniszczy mój misterny plan? Musimy albo jej unikać albo wtajemniczyć, nie zdecydowałam jeszcze. - To będzie ciekawsze niż siedzenie tutaj. Patrzy na mnie jak na wariatkę, a ja dokładnie tak się czuje. - Chcesz, żebym udawał Kapitana Amerykę? Początkowo nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale w końcu zorientowałam się, że mówił o Bradleyu, który ma dość atletyczna budowę ciała. - Nigdy go nie poznały, więc nie wiedza jak wygląda. Poza tym ty wyglądasz jak... - Patrzyłam na niego, nie kończąc zdania. Starałam się wymyślić innego bohatera, do którego mogłabym go porównać, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Czy jest jakiś słabiej umięśniony superbohater? Spiderman? To raczej nie byłby komplementy. A on po prostu cały czas się na mnie gapi i czeka, aż skończę zdanie. -Mogę Ci zapłacić. Uniósł brwi. - Jestem pewien, że jest taka usługa, może spróbuj zadzwonić, 0-800- DZIWKI. Przewróciłam oczami, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Znasz dobrze ten numer, co? Roześmiał się lekko. - Dobra, jeśli nie czujesz się komfortowo, biorąc pieniądze, to będę twoja dłużniczką. - Co będziesz mi winna? - Nie wiem... jeśli będziesz potrzebował ustawionej randki, będę nią dla ciebie. - Nie jestem z tych, którzy potrzebują fałszywych randek. - Świetnie, cieszę się, że możesz mieć randkę, kiedy chcesz, ale ja tak nie mam. To znaczy, zazwyczaj mogę coś sobie załatwić, ale oczywiście, że teraz na pustym parkingu, jest to nie niemożliwe. - Czy muszę wydusić z siebie jakiejś łzy, żeby się zgodził? - Dobra. - Dobra? - Byłam zaskoczona, mimo że miałam nadzieje, że się zgodzi. - Tak, mieszkam sześć przecznic stąd. Pojadę przebrać się w coś odpowiedniego na bal. Zamknął szybę, mrucząc pod nosem coś, że nie wierzy, że godzi się na coś takiego i odjechał. Stałam tam przez pięć minut, zastanawiając się, czy był to jego sposób by się mnie pozbyć. Prawdopodobnie pisał teraz do siostry, by załatwiła sobie podwózkę do domu. Skoro mieszkał sześć przecznic stąd, to dlaczego czekał na nią na parkingu? Nie mógł poczekać w domu? Wyciągnęłam telefon i sprawdziłam instagrama i twittera, by zobaczyć czy Bradley nie wspomniał o naszym zerwaniu. Nic się nie pojawiło, ale nie zdziwiło mnie to, ponieważ nie był osoba udzielającą się w internecie. To był kolejny powód dla Jules, by twierdzić, że nie istnieje. Wysłałam tweet
o tym, jak niesamowity będzie bal i schowałam telefon do kopertówki, która była idealnie dobrana do mojej sukienki. Gdy minęło kolejne dziesięć minut, byłam pewna, że nie wróci. Zaczęłam rozmyślać nad wszystkimi wymówkami, którymi uraczę przyjaciół, gdy wejdę do środka. Rozchorował się, musi się uczyć do egzaminów, ponieważ studiuje. Westchnęłam, to takie żałosne. Prawda, musiałam powiedzieć prawdę. Oczy wypełniły mi się łzami, Bradley zerwał ze mną na parkingu. Schrzaniłam i straciłam go, a teraz mogę stracić jeszcze więcej. Czy będzie to ostateczny dowód i moi przyjaciele uwiesza we wszystkie teorie Jules? Doskonale wiem, jakim obdarzy mnie spojrzeniem, kiedy usłyszy prawdę. Będzie to spojrzenie, tak-naprawdę-to-on-nie-istnieje, za każdym razem, gdy wspominałam o Bradleyu, tak na mnie patrzyła. To zawsze sprawiało, że opowiadałam jeszcze więcej historii, najgorsze było to, że opowiadałam ich aż tyle, że moi przyjaciele zaczęli się zastanawiać czy są prawdziwe. Poznaliśmy się w kawiarence na UCLA, kiedy byłam tam na festiwalu filmowym, w którym mój brat brał udział. Bradley myślał, że tam studiuje, a ja nie wyprowadziłam go z błędu, ponieważ miałam zamiar studiować tam w przyszłym roku. Właśnie w ten weekend dostałam wstępną aplikację, więc byłam w ''studenckim'' nastroju. Wymieniliśmy się numerami i pisaliśmy ze sobą przez jakiś czas. Opowiadał mi głupie dowcipy i dowiedziałam się wiele o różnych miejscach z jego opowieści podróżniczych. Kilka tygodni później postanowiłam wyjaśnić kwestie mojego wieku, w tym czasie zdarzyliśmy się naprawdę polubić. Największym problemem dla niego było to, że mieszkałam trzy godziny jazdy od UCLA, więc przyjechał do mnie tylko kilka razy, dlatego przez te dwa miesiące nie poznał moich przyjaciółek. A teraz to już koniec.
Wyprostowałam się i miałam zamiar zmierzyć się z tym sama, nie potrzebowałam chłopaka, ani prawdziwego, ani żadnego innego. Moje przyjaciółki lubiły mnie, bez względu na to z kim się spotykam - modliłam się, by to była prawda. Nie mogłam stracić chłopaka i przyjaciółek tej samej nocy, potrzebowałam ich w moim życiu. Kiedy szłam, światła rozciągnęły mój cień na asfalcie. Odwróciłam się, gdy reflektory zgasły, a chłopak wysiadł z auta. - Masz zamiar iść beze mnie po tym, jakie zamieszanie zrobiłaś błagając?
Rozdział 2 Uśmiechnęłam się, nie mogłam się powstrzymać. Miał na sobie garnitur i jasnoszary krawat, okulary zniknęły i miałam racje – był wysoki. To było coś, czego potrzebowałam, nie będzie zadowolonej miny Jules, żadnych westchnień Laney, ani po prostu powiedz prawdę Claire. Przecież to nie jest całkowite kłamstwo i nikomu nie dzieje się krzywda, a ja dzięki temu będę mogła utrzymać złośliwość Jules w ryzach. – Cześć. – Powiedziałam, zbliżając się do niego, ponieważ wciąż stał przy otwartych drzwiach, jakby nie był do końca przekonany do tego pomysłu. – Dobrze wyglądasz. – Zerknęłam na jego włosy, wciąż były okropnie poczochrane, chociaż próbował je opanować. – Usiądź na chwilkę. – Wskazałam siedzenie w samochodzie, uniósł brew, ale zrobił to, o co prosiłam. Z torebki wyciągnęłam grzebień i poprawiłam jego fryzurę. – Ogarnąłeś się. – Miejmy to z głowy. – Westchnął ciężko. Wstał i podał mi ramię, ale ja złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę sali gimnastycznej. – Whoaa… Zaczekaj. – Pociągnął mnie do tylu, co nie było zabawne, zważywszy na moje szpilki. – Potrzebuje historii, chcesz przekonać przyjaciółki, że się spotykamy. – Oh racja, zastanówmy się. – Imię byłoby dobrym początkiem. Zaśmiałam się, podczas tego zamieszania nawet się nie przedstawiłam.
– Gia Montgomery, lat siedemnaście. Uczę się w ostatniej klasie tego uroczego liceum Freemont. Jestem w radzie uczniów i zazwyczaj nie błagam o randki. W sumie dziś błagam po raz pierwszy. – Rozumiem. – Przez następne dwie godziny jesteś Bradley Harris, pierwszy rok studiów na UCLA, dlatego nie mamy aprobaty moich rodziców, uważają, że jesteś dla mnie za stary. – Bo jestem. – Odpowiedział. Nie byłam pewna czy mówił o Bradleyu, czy o sobie. – Ile masz lat? – Jeśli jestem na pierwszym roku studiów, to mam dwadzieścia jeden lat, tak? Mówił o Bradleyu, przewróciłam oczami. – Tak i jesteś tylko cztery lata starszy ode mnie. – Nie byłoby tragedii, gdybyś nie była nieletnia i nie uczyła się w liceum. – Jestem licealistka jeszcze tylko przez pięć tygodni, a ty zaczynasz mówić jak moi rodzice. Wzruszył ramionami. – Brzmi jakby byli dobrymi rodzicami. – Cóż to już nie ma znaczenia, pod koniec wieczora zerwiesz ze mną. Wolałabym, żebyś zrobił to przy moich przyjaciółkach, ale postaraj się nie robić widowiska – szybko i cicho. Wtedy jak prawdziwy Bradley będziesz mógł odejść na zawsze. – W moim gardle powstała gula, gdy wyobraziłam sobie Bradleya, który odchodzi, jakby była to najłatwiejsza rzecz na świecie. Odepchnęłam ta myśl i uśmiechnęłam się do mojego towarzysza. – Poradzę sobie.
– Dobrze, ale co z twoją siostra? –Moja siostra nie spodziewa się mnie tam, zwłaszcza w takich ubraniach. Poza tym skupiona jest na swoim towarzyszu. Jeżeli zobaczę, że się zbliża, upewnię się by zrozumiała sytuacje, będzie udawać, jeśli zajdzie taka potrzeba. – Może do niej napiszesz? Tak na wszelki wypadek. – Zrobiłbym to, ale spieszyłem się i zapomniałem telefonu. – Wszystko w porządku? – Jest ok. – Dobra to chyba już wszystko ustaliliśmy. Uśmiechnął się do mnie, jakbym zapomniała o czymś oczywistym. – Co? – Nic, chodźmy. – Szedł powoli i pewnie, nie wydawał się nawet mieć coś przeciwko trzymaniu mnie za rękę. Przy wejściu podałam nauczycielowi bilety, które kupiłam dla mnie i Bradleya, i poszliśmy do głównej sali. Muzyka była głośna – zespół na żywo, który nie był zbyt dobry, ale wygrali przesłuchanie, więc mieliśmy najlepszych z najgorszych. W zeszłym roku zatrudniliśmy popularny zespół, ale przez ''bardziej przystępna'' cenę biletów pan Lund, stwierdził, że nie możemy sobie na to pozwolić. Zauważyłam moich przyjaciół, stali przy okrągłym stole po drugiej stronie sali. Zamknęłam oczy, próbując zebrać w sobie wszystkie zdolności aktorskie, ale nie było ich wiele. Mój chłopak zastępczy nie wyglądał na zdenerwowanego, oczywiście, że nie był – przecież nie miał nic do stracenia. – Moja siostra tańczy, więc jesteśmy bezpieczni. – Powiedział.
Spojrzałam na dziewczynę, na która patrzył, ubrana była w niebieska, napuszona spódnice. Była urocza, miała długie brązowe włosy i przyjazna twarz. Nigdy wcześniej jej nie widziałam, jej partnera też nie rozpoznałam, więc chyba byli młodsi ode mnie. – Dobra, postaraj się spojrzeć na mnie, jakbyś był we mnie zakochany do szaleństwa. – Ty i Kapitan Ameryka byliście zakochani do szaleństwa? Otworzyłam usta, by odruchowo odpowiedzieć ''oczywiście'', ale powstrzymałam się, ponieważ byłoby to kłamstwo. Bradley i ja byliśmy… Cóż, szczęśliwi. Przynajmniej do dzisiejszego wieczora tak mi się wydawało. Uśmiechnęłam się do niego zalotnie. – Czy potrzebujesz punktu odniesienia do tego? Skupił się na chwile, po czym spojrzał na mnie. Wow, był dobry. – To byłaby lekka przesada. – Spojrzał na mnie delikatniej i zauważyłam, że jego oczy są niebieskie. Cholera, Bradley ma brązowe. – Nie wychodzi? – Nie, robisz to świetnie. – A to znaczyło, że wiedział jak to jest być zakochanym. To ja miałam problem z udawaniem. – Kolor twoich oczu jest irytujący. – Czegoś takiego nigdy wcześniej nie słyszałem, dzięki. – Przepraszam, jestem pewna, że dziewczyny mówią Ci, że są cudowne, albo coś w tym stylu. – Były. – Po prostu… – Oh, Bradley ma szmaragdowo-zielone? Nie, nie – brązowe niczym rozpuszczona czekolada. Roześmiałam się, bo złapał się za pierś i powiedział melodramatycznym głosem:
– Tak, taka rozpuszczona. – Nasze spojrzenia się spotkały. – Jak twoje. – Cóż, jego są jak czekolada, moje to bardziej sepia, ale… – Potrząsnęłam głowa. – Po prostu unikaj kontaktu wzrokowego. – Bo to wcale nie będzie przerażające. Myślisz, że pamiętają kolor oczu kolesia, którego nigdy nie widziały? Tak dużo o nich mówiłaś? – Nie, chodzi o to, że widzieli kilka zdjęć. – Widzieli zdjęcia? – Jego źrenice się rozszerzyły. – Jak sobie z tym poradzimy? – Były to zdjęcia z daleka, a na jednym było widać jedynie pół twarzy. – Mimo moich próśb on nie lubił zdjęć. – Minęło trochę czasu, od kiedy je widzieli. Wyglądasz na tyle podobnie, że to może się udać. Ale popracuj nad nieprzerażająca wersją unikania kontaktu wzrokowego. Chwycił moja dłoń, pocałował ją i spojrzał prosto w moje oczy, mówiąc: – Moje spojrzenie i tak należy tylko do Ciebie. Był naprawdę dobry. Zaśmiałam się. – Chodźmy do moich przyjaciół. – Dlaczego myślały, że nie istnieje, skoro widziały zdjęcia? –Ponieważ, to ja przeważnie cię odwiedzałam. Kiedy ty przyjeżdżałeś chciałeś, żebyśmy spędzali czas razem, a nie z moimi przyjaciółmi. – Zrozumiałem, jestem snobem. – Nie to powiedziałam. – Czy kiedy ty przyjeżdżałaś to spotykaliśmy się z moimi przyjaciółmi?
–Nie, rzadko się widywaliśmy. Nie chcieliśmy się spotykać z innymi, gdy byliśmy razem. – Ok, czyli jesteś moim sekretem. – Nie, ja chciałam, żeby tak było. Poza tym jechał tu trzy godziny, więc chciał poznać moje przyjaciółki. – Pomimo to zerwał z tobą na parkingu, zanim je poznał. Przygryzłam wewnętrzna stronę policzka, już dochodziliśmy do stolika i nie miałam czasu wytłumaczyć mu, że to ja źle traktowałam Bradleya. Nie powinnam była mówić, po naszej rozłące, że moje przyjaciółki padną, gdy go zobaczą. Nie powinnam była przejmować się tym, co sobie pomyślą, Jak mogłam pozwolić, by Jules mnie tak podeszła? Pierwsza zobaczyła nas Claire, zauważyłam ulgę w jej oczach, gdy zobaczyła mojego partnera. Byłyśmy sobie bliskie, dlatego zawsze mnie broniła. – Gia! – Przez jej krzyk, wszyscy się odwrócili. Mina Jules była bezcenna – uśmiech zniknął z jej twarzy, a szczęka jej opadła. Lanley po raz pierwszy nie miała tej swojej współczującej miny. Uśmiechnęłam się szeroko. –Wszyscy to jest Bradley. Podniósł rękę i delikatnie pomachał, a kiedy mówił ''miło was poznać'' jego glos był niski i ochrypły. Claire spojrzała na mnie, jakby chciała powiedzieć, dobra robota Gia. Jules znów była zołzą i mierzyła go wzrokiem od góry do dołu. Czekałam, aż powie, że nie jest podobny do chłopaka ze zdjęć, ale zamiast tego powiedziała: – Jestem zdziwiona, że chciałeś przyjść na bal licealistów.
Spojrzał prosto w moje oczy, jego ręka zjechała w dół, zatrzymując się na talii. – To było ważne dla Gii. – Mówiąc to, przyciągnął mnie do siebie. Moim pierwszym odruchem była ucieczka, ale nie zrobiłabym tego przy Bradleyu. Musiałam się do niego przytulić i westchnąć z zadowolenia, zmusiłam się do obu tych rzeczy. Jułles uśmiechnęła się głupkowato. – Czy to temat przewodni waszego związku? ''To jest ważne dla Gii''? – Mówiąc to, zrobiła w powietrzu cudzysłów. Garret, jej partner – zaśmiał się, ale szybko przestał, gdy chłopcy klepnęli go w plecy. – Nie. – Powiedział mój partner, nim zdążyłam zareagować. – Ale może powinno tak być. Słysząc to, wszyscy się roześmiali. – Idziemy tańczyć. – Powiedział i poprowadził mnie na parkiet. Dotarło do mnie, że nie znam jego prawdziwego imienia. Czy to dlatego tak uśmiechał się przed wejściem? Chłopak, którego imienia nie znałam, objął mnie, a ja oparłam czoło o jego klatkę piersiowa i wyszeptałam: – Przepraszam…
Rozdział 3 - Za co przepraszasz? - Nawet nie znam twojego prawdziwego imienia. Zaśmiał się, poczułam, jak porusza się jego klatka piersiowa. Pochylił się i poczułam jego oddech na moim uchu i powiedział. - Nazywam się Bradley. Spojrzałam na niego, ciężko oddychając. - Naprawdę? Pokręcił przecząco głową. - Korzystam z metody aktorskiej. - Jesteś aktorem? - Nie zaskoczyłoby mnie to, bo był w tym dobry. - Nie mówiłaś tego o mnie. Jestem aktorem? Ze śmiechem uderzyłam go. - Wystarczy. Zerknął ponad moim ramieniem w miejsce, gdzie stała moja paczka. - Masz miłe przyjaciółki. - Przeważnie są sympatyczne, tylko Jules próbuje mnie odrzucić. - Dlaczego? - Nie mam pojęcia, wydaje mi się, że myśli, że jestem ''alfą'' w naszej paczce. - Według twojej dziwnej analogii myślę, że po prostu chcę być liderem w waszej grupie. Wzruszyłam ramionami, patrząc jak po drugiej stronie sali Jules chwyta Claire za ramię i coś do niej mówi.
- To główny powód, dlaczego cię dziś potrzebuje. Ona uważa, że kłamię i bez mojej pomocy znajduje wystarczająco dużo powodów przeciwko mnie. Uniósł brwi - chyba lubił to robić. - Jeśli weszłabym bez ciebie, byłabym stracona. - Czy reszta nie powstrzymała by jej przed wyrzuceniem cię? - Lubią mnie, ale ona urabiała je przez dwa miesiące. Naprawdę myślała, że ma coś na mnie. Dlatego potrzebuje ciebie. - Więc jeśli naprawdę jesteś alfą, dlaczego ty jej nie wykopiesz? Myślałam sporo nad tym pytaniem. Przede wszystkim nie sądzę, bym miała taką władzę, o jaką podejrzewa mnie Jules. Ale jest też inna odpowiedź, która pojawia się podczas moich najgorszych koszmarów, że kiedy każę wszystkim wybrać, to oni wybiorą ją. Martwiłam się tym, nie ważne jak bardzo wydaje się pewna siebie na zewnątrz, to wciąż czuję, że nikt mnie nie lubi. I że może mają powód, by mnie nie lubić. Nie miałam zamiaru mu tego mówić i tak widział mnie, kiedy byłam słaba. - Bo jestem tylko w jednej ósmej zła. - Co? - Czasami mówię, że Jules jest jednej czwartej zła. Może w tym rzecz... chyba nie chcę być taką dziewczyną. Kimś, kto musi wyrzucić kogoś z grupy. Miałam nadzieje, że to jakoś się rozwiąże, znak pokoju albo znalezienie neutralnego gruntu... sama nie wiem. - Prawdą było też to, że pomimo innych argumentów chciałam, żebyśmy wszyscy się dogadali. - Chyba lubisz analogie, co? - Tak, lubię. Słowa są potęgą. Przechylił głowę, jakby był zainteresowany odpowiedzią. - Jednak wciąż nie rozumiem. Jeśli widzieli jego zdjęcia, dlaczego nie wierzyli, że istnieje? Zaśmiałam się sztucznie.
- Bo nie było ich wystarczająco dużo. Nie byliśmy razem na wszystkich zdjęciach. Mieliśmy związek na odległość, dlatego Jules sugerowała, że poprosiłam jakiegoś przypadkowego kolesia na ulicy, by zrobił sobie ze mną zdjęcie. Zaśmiał się. - Nie mam pojęcia, jak mogła o czymś takim pomyśleć. Moje policzki spłonęły rumieńcem i spojrzałam na podłogę. - Tak... - Żałosne było to, że musiałam przyprowadzić fałszywą randkę. Randkę, której nie musiałabym załatwiać, gdyby mój prawdziwy chłopak ze mną nie zerwał. - Wszystko w porządku? Zmartwiona przez Kapitana Amerykę? Wciągnęłam powietrze nosem, upewniając się, że mój głos nie zabrzmi niepewnie, powiedziałam: - Nie. Wszystko będzie dobrze. To oczywiste, że między nami nie było nic poważnego. To był przelotny związek na odległość. - Nie byłam pewna, czy próbuje przekonać jego, czy siebie. Milczał przez dłuższą chwilę, więc spojrzałam na niego, by sprawdzić, czy wciąż słucha. Patrzył prosto na mnie, szukał czegoś, ale nie byłam pewna czy to posiadam. Piosenka się skończyła, a jej miejsce zastąpił szybki kawałek. Zrobiłam krok w tył. - Więc jak naprawdę się nazywasz? - Nie możemy pozwolić sobie dzisiaj na potknięcie, prawda? Więc o ile mi wiadomo, moje prawdziwe imię to Bradley. - Wreszcie spojrzał w inną stronę, a ja znów mogłam oddychać. Wyciągnął dłoń w moim kierunku, chwyciłam ją, zakręcił mną, po czym przyciągnął mnie wprost w swoje ramiona, kołysząc się do rytmu. - Jesteś w tym dobry. - Powiedziałam. - W czym? W graniu czy w tańczeniu?
- Cóż w tych dwóch rzeczach, ale teraz mówiłam o tańcu. - To dlatego, że jesteś piątą dziewczyną, która poprosiła mnie, bym był jej partnerem na balu. To zmusiło mnie do wyszlifowania umiejętności tanecznych. - Twoje wytłumaczenie jest wystarczające. - Więc, Gio Montgomery. - Tak, bezimienny chłopcze? Ciężko się zaśmiał. - Nie wierzę, że zaproponowałaś mi za to pieniądze. Czy masz w zwyczaju proponować ludziom pieniądze za przypadkowe usługi? - Nie, zazwyczaj wystarczy uśmiech. - W sumie byłam zdziwiona, że tak ciężko było go namówić, by wysiadł z samochodu. - Jakie rzeczy pomógł ci zdobyć do tej pory? - Oprócz ciebie w garniturze? Spojrzał w dół na swoje ciuchy, jakby moje wspomnienie o garniturze przypomniało mu, że ma go na sobie. - To nie przez twój uśmiech. - Więc przez co? - Byłam ciekawa. Wydawało się, że pomiędzy zamknięciem okna a zgodą był jeden oddech. - Gia! - Odwróciłam się, kiedy usłyszałam swoje imię, wykrzyczała je dziewczyna o długich jasnych włosach. - Zagłosowałam na ciebie! - Wskazała na scenę, na której błyszczała korona. Uśmiechnęłam się do niej i podziękowałam. Kiedy znowu spojrzałam na mojego partnera, wyglądał na bardzo rozbawionego. - Co? - Nie zdawałem sobie sprawy, że tańczę z przyszłą królową. - Nikt mnie jeszcze nie koronował.
- Kto to był? - Wskazał w stronę blondynki. - Chodzimy razem na historię. Złapał mnie za ramię i powiedział: - Lepiej wróćmy do twoich przyjaciół. Reszta siedziała przy stole, gdzie rozmawiali o tym, by wyjść wcześniej i zrobić coś bardziej ekscytującego. Tylko próbowali uzgodnić co to będzie. Zerknęłam jeszcze raz na scenę, wiedziałam, że nie mogę wyjść, dopóki nie wybiorą króla i królowej balu. Jules na tym nie zależało, pewnie dlatego chciała wyjść wcześniej. Była zła o to, że nie została nominowana. Nie była to sprawa, na której temat wypowiadała się głośno - to by było zbyt oczywiste - ale widziałam jak krzywi się za każdym razem, gdy ktoś o tym wspomina. - Przepraszam. - Wyszeptała Laney, kiedy zbliżyłam się do niej. Nie byłam pewna, dlaczego przeprasza, może za miesiące, kiedy mi nie wierzyły? - Przeszliśmy dalej, wciąż trzymając się mocno za ręce i usiedliśmy. Jules wstała, trzymając swój telefon. - Wszyscy zbliżcie się do siebie. Chcę zrobić zdjęcie. - Zbliżyliśmy się, poczułam, że mój partner trochę się odsuwa, pewnie schował się za mną, by nie było widać jego twarzy. Jules patrzyła na zdjęcie, ale nie poprosiła o powtórkę. Wtedy skupiła swoją uwagę na zastępczym Bradley'u. - Więc co kolesie z collegu robią, by się zabawić? Oprócz podrywania dziewczyn z liceum. Nie zdenerwował go ten komentarz. Może dlatego, że tak naprawdę go nie dotyczył. - Gia i ja mamy zamiar jechać po tym na imprezę, ale trzeba mieć zaproszenie, więc to chyba niezbyt pomocne. Czy jest tu w pobliżu jakaś galeria, byście wszyscy mogli coś zrobić? - Powiedział to uprzejmym tonem, starał się wyjść na sympatycznego. Ale ścisnął moje kolano pod stołem i musiałam przygryźć usta, by się nie zaśmiać. Miałam ochotę go
objąć za to, co jej powiedział. - Nie mieszkam w pobliżu, więc nie jestem pewien, co tu się robi. Przysięgam Jules była jak pies myśliwski, jej nos wychwycił pierwszą kroplę krwi. Powinna być detektywem, kiedy dorośnie, bo potrafiła wychwycić każdą nieścisłość. - Ale skoro tu nie mieszkasz, to skąd masz zaproszenie na imprezę w tej okolicy? Zastępczy Bradley był tak samo szybki, odpowiadając. - Kto powiedział, że impreza jest w okolicy? - Przypominało to walkę spojrzeń, ponieważ wpatrywali się w siebie tak intensywnie. Jules jako pierwsza spojrzała w inną stronę, a ja odetchnęłam z ulgą. Musiałam tylko przetrwać dzisiejszy wieczór. Jeśli już węszyła za kłopotami, mogła odkryć, że chłopak siedzący obok mnie nie jest tym, za kogo się podaje. Mój partner musiał zobaczyć, że się martwię, ponieważ nachylił się z tym spojrzeniem "jestem zakochany" by ucałować mój policzek. Moje gardło się zacisnęło, był naprawdę dobrym aktorem. - Nie wyglądaj na taką smutną. - Wyszeptał. - Wydasz nas. - Odgarnął pukiel moich włosów za ucho. - Zaśmiej się tak, jakbym powiedział coś zabawnego. Zrobiłam to, o co prosił, nie było to trudne, do czasu, kiedy spojrzałam na parkiet, a mój śmiech zamarł. Jego siostra. Patrząca wprost na nas.
Rozdział 4 Zmrużyła oczy zdezorientowana i powiedziała cos do chłopaka stojącego obok niej. Również spojrzał na nas i pokiwał potakująco głową. Teraz ta dwójka zmierzała w naszą stronę. - Idą tu. - Wyszeptałam. Zastępczy Bradley spojrzał w kierunku, który wskazałam i uśmiechnął się, jakby nie było sprawy. - Zajmę się tym. - Wstał. Zastanawiałam się, czy powinnam pójść za nim, czy zostać tu i patrzeć. Zdecydowałam się na drugą opcje. Kiedy dotarł do siostry, ona pierwsza się odezwała, wskazując jego ubranie, coś odpowiedział. Wskazała głową na mnie i wyglądała na złą i chyba tyle z bycia w porządku. - Co się dzieje? - Syknęła Jules. Oczywiście to ona pierwsza musiała zauważyć, to musiało się tak skończyć. Prawdopodobnie zasłużyłam sobie na to, zrobiłam coś głupiego i nie trwało to nawet godzinę. Powinnam od razu przyjść i powiedzieć prawdę: Bradley ze mną zerwał, Claire i Laney by zrozumiały. Uwierzyłyby mi, pewnie pomogłyby mi zatopić smutki w lodach tak jak zrobiłyśmy, gdy Claire została rzucona w zeszłym roku. Ale czułam się niepewnie. Wstałam, patrząc na Jules i powiedziałam:
- Coś z czego, jestem pewna, będziesz bardzo zadowolona. - Nie czekałam na jej reakcje. Podeszłam tam, gdzie on próbował uspokoić swoją siostrę. - Chodź, porozmawiajmy o tym tam. - Usłyszałam jego słowa, kiedy podeszłam. Kiedy do nich dołączyłam, ona odwróciła się do mnie, ręce oparte miała na biodrach. Coś w tym geście wyglądało trochę znajomo. - Nie. - powiedziała. - Nie będziesz wykorzystywać mojego brata w ten sposób. Jest miłym chłopakiem i był krzywdzony przez zbyt wiele samolubnych dziewczyn takich jak ty. - Nie przesadzaj, Bec. Była tylko jedna. - Przepraszam. - Powiedziałam do jego siostry, ale ona patrzyła na niego. - Nie chciałam, żeby to było coś poważnego. Masz racje. Nie powinnam wykorzystywać twojego brata w ten sposób. Jest miłym chłopakiem. Pokiwała, jakby była zdziwiona, że zgodziłam się z nią tak szybko. - Tak jest i nie potrzebuje zadawać się z takimi osobami jak ty. - Nie uogólniaj, Bec. Nawet nie znasz Gii. Bec zaśmiała się, słysząc to. - To ci powiedziała? Że mnie nie zna? Klasyka. - Czy ja cię znam? - Spytałam, zdezorientowana, przyglądając się jej twarzy. - Nie. Nie znasz. -Odpowiedziała, ale czułam, że jest dokładnie odwrotnie. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ją spotkałam w szkole. Czy byłam niemiła? Spotykam wielu ludzi, bo jestem w radzie, ale szkoła jest duża. Jednak musiałam postarać się lepiej zapamiętywać twarze i imiona.