anKa98

  • Dokumenty314
  • Odsłony245 126
  • Obserwuję259
  • Rozmiar dokumentów542.1 MB
  • Ilość pobrań157 938

LittlePeach

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

LittlePeach.pdf

anKa98 EBooki Peggy Kern
Użytkownik anKa98 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 133 stron)

„Little Peach” Peggy Kern Tłumaczenie: coffee948 Korekta: dominque91 DD_TranslateTeam

1.Szpital w Coney Island Coney Island, Nowy Jork Poprosiłaś mnie, bym wyznała ci prawdę. Nie mam jednak pewności, czy mi uwierzysz, nawet jeśli niemal zabiłam się szukając ciebie. - Wszystko będzie dobrze – obiecujesz, a na mojej twarzy, pomimo wybitych zębów, pojawia się mały uśmiech. Obserwujesz mnie i uśmiechasz się delikatnie siadając na skraju szpitalnego łóżka. Moje oczy są tak opuchnięte, że widzę jedynie fragmenty ciebie: brązowe włosy z pierwszymi siwymi pasemkami, ściągnięte w niedbały kucyk, twoje ciemne, okrągłe oczy, biały fartuch lekarski z plastikową tabliczką przypiętą do kieszonki. Nie jestem w stanie odczytać twojego imienia, ale jestem pewna że to właśnie ty. Pamiętam twoją twarz. Dałaś mi swoją wizytówkę dwa dni temu, kiedy zjawiłam się na pogotowiu z Kat. Daniela Cespedes, CSW*. Jesteś tą, którą przyszłam odnaleźć. Jesteś tą, dla której postawiłam swoje życie. Moje oczy są ogromne, przednie zęby wybite, a na prawej stronie nogi znajduje się głębokie rozcięcie. Raczej mnie nie poznajesz. Może w ogóle mnie nie pamiętasz: dziewczyny w czerwonych szortach, która wbiegła tu dwa dni temu szaleńczo krzycząc wraz ze swoją równie szaleńczo krwawiącą przyjaciółką. Rozmawiałaś ze mną tego dnia. Zauważyłaś mój tatuaż i zaproponowałaś pomoc, a Kat zaczęła płakać i powiedziała ci byś się do cholery zamknęła. Ale Kat już nie ma. Teraz jestem tu ja, krwawiąc dokładnie tak jak ona tamtego dnia. Nie mam niczego poza twoją wizytówką i pociętymi w ambulansie ciuchami.

Przychodzi pielęgniarka i wkłada nową igłę w wenflon wystający z mojego nadgarstka. Nie mogę przestać się trząść. Całe moje ciało drży. Pielęgniarka poprawia łóżko co wywołuje u mnie jęk bólu. Przykrywa mnie kolejnym cieniutkim kocem. - Jeszcze pięć minutek, dobrze? - siostra zwraca się do ciebie – Rana w tej nodze musi zostać porządnie oczyszczona. Stan mojej nogi doktor ocenił na dość kiepski. Nie mogą jej wyleczyć bez operacji. Mam tam leżeć przez następnych kilka dni - zamknięta i bezpieczna - z wystarczającą ilością czasu, aby opowiedzieć ci co się właściwie wydarzyło. - Jak masz na imię? - pytasz. Nie jest to jednak dla mnie łatwe pytanie. Nie powiem ci wszystkiego. O niektórych rzeczach nie mam zamiaru mówić. Muszę jednak gdzieś w końcu zacząć, więc biorę głęboki oddech i rozchylam usta. - Michelle - wyszeptałam. Wymawiane imię ścisnęło boleśnie opuchnięty język. - Witaj Michelle - mówisz delikatnie – Jestem Daniela. Wiem. - Jestem tutaj z zespołem do spraw krytycznych. Moim zadaniem jest ci pomóc. Dlatego zadam ci kilka pytań, dobrze? Ile masz lat złotko? Potrafię odczytać zmartwienie wymalowane na twojej twarzy. Muszę wyglądać kiepsko. - Czternaście. Twój wzrok mięknie, gdy wypuszczasz z siebie głębokie westchnienie. Sposób w jaki na mnie patrzysz sprawia, że czuję się jak mały dzieciak. Podciągam koc pod swój policzek. Czuję nagłą potrzebę, aby po prostu zasnąć. Oddałabym wszystko aby zatrzymać ten moment - moment zanim poznasz prawdę. Teraz jeszcze myślisz sobie, że jestem miłą dziewczynką, którą napadli, obrabowali albo nawet gorzej. Muszę

wyglądać na dobrego dzieciaka. Takiego, którego mama siedzi gdzieś tam i martwi się o niego. Wtedy zaczynasz zadawać pytania, na które nie mogę odpowiedzieć. - Gdzie mieszkasz? - Jaki jest twój numer telefonu? - Z kim mieszkasz? Kręcę przecząco głową za każdym razem i ze wszystkich sił staram się utrzymać moje oczy otwarte. Czuję się, jakbym tonęła. W ciepłym, głębokim morzu czystości i ciszy, które wydają się tak znajome, że niemal się z nimi witam. Wieczorem, gdy przyjechało pogotowie, a to wszystko w końcu się skończyło, ciągle myślałam o Dziadku. Wszyscy ci ludzie, którzy przejmują się mną, kręcą się wokół mnie, mówią że wszystko będzie dobrze nawet jeśli najprawdopodobniej tak nie będzie. Dziadkowi by się to spodobało. Myślę też o Mamie. Przez krótki moment wyobrażam ją sobie tutaj, w szpitalu, czekającą na mnie, co jest oczywiście kompletnie niedorzeczne, biorąc pod uwagę fakt że ona nie ma pojęcia gdzie jestem i w żaden sposób nie mogłaby się mną jeszcze mniej przejmować. Chuck jest dla mnie najbliższą osobą jak rodzina. Uważa, że powinnam ci zaufać. Mówi, że gdzieś musi być ktoś, kto dokładnie wie co robić. Miał na myśli kogoś mądrzejszego od niego. Kogoś, kto chodził do szkoły i nie pije zbyt dużo. Wiem jednak co Kat by na to powiedziała. Zresztą, ona też ma pewnie rację. Nie ma nikogo kto przyjdzie i cię uratuje dziewczyno. Chcesz przetrwać? To zacznij sama myśleć. Gdybym była tobą, nikomu nic bym nie powiedziała. Tylko bym kurwa uciekała. Problem jednak w tym, że nie mam gdzie się podziać. To jest właśnie to. Mój wielki plan. Moja ostatnia szansa zanim wyjdę z

powrotem na zewnątrz, a on mnie znajdzie. Wie co zrobiłam. Jeśli mnie znajdzie, wpadnie w szał. Szał dostatecznie duży aby, może nawet mnie zabić i wtedy w końcu mogłabym spać. - Michelle? - twój głos przywołuje mnie do rzeczywistości i wracam myślami z powrotem do pokoju. - Spróbuj ze mną zostać, dobrze? Kompletnie nie miałam jak udowodnić kim jestem. Nie miałam dowodu osobistego, żadnej legitymacji, nic. Dorastałam w Północnej części Filadelfii na 26-stej Ulicy, ale jestem pewna, że nikogo tam już nie ma, więc podawanie ci tej informacji nie ma najmniejszego sensu. Wszystko co mam to zmasakrowana twarz i ta głupia nadzieja, że może Chuck ma rację. Ktoś w końcu musi wiedzieć co robić. A jeśli ty nie wiesz, to najwyżej będziesz znać moje imię. Będziesz wiedziała, że byłam tu zanim on mnie dorwał i że nie zawsze byłam taką osobą. Nachylasz się delikatnie do przodu i sięgasz w stronę mojej twarzy. Na początku odruchowo się wzdrygam czekając na uderzenie, pchnięcie lub coś jeszcze innego, równie bolesnego. Ty jednak delikatnie odgarniasz splątane włosy z moich oczu i kładziesz swoją rękę na mojej. -Kto ci to zrobił, Michelle? Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że to jego dłoń zamiast twojej. Dwa miesiące temu stało się coś niesamowitego. Zostałam uratowana przez mężczyznę. Odnalazł mnie na środku dworca autobusowego, gdy zdesperowana modliłam się o cud. Miał długie, silne ramiona i czysty czarny samochód, a na sobie nowe ciuchy pachnące mydłem. Wziął moją twarz w swoje dłonie i patrząc wprost na mnie powiedział – Zadbam o ciebie ‘Chelle, przysięgam ci to. - Michelle? - słyszę jak mówisz odrobinę głośniej – Czy wiesz kto to zrobił?

Drzwi otwierają się i dwie pielęgniarki podchodzą do mojego łóżka. -Proszę wybaczyć – mówi jedna z nich ostrym głosem. - Musimy ją zabrać piętro wyżej. Wyciągam rękę wręczając ci wymiętą wizytówkę z twoim własnym imieniem. -Proszę – słyszę naglący głos pielęgniarki- musimy iść. Wpatrujesz się w wizytówkę i po chwili szukasz wzrokiem mojej twarzy. – Czy my się już kiedyś spotkałyśmy? Proszę poczekać, tylko sekundkę. Michelle? Kto ci to zrobił? -Mój Tatuś. - szeptam, starając się ze wszystkich sił zapanować nad drganiem głosu. - Twój ojciec? Przecząco potrząsam głową i mocno zaciskam oczy. Rozsuwam lekko swój szpitalny szlafrok i wskazuję na tatuaż, jego imię głęboko wsiąknięte w moją klatkę piersiową i pomarańczową brzoskwinię nad nim. -Mój Tatuś. Nadal wskazuję na tatuaż dopóki twoje oczy nie zaokrąglają się ze zdumienia i twierdząco kiwasz głową. Wzdychasz cicho i mówisz po prostu – Dobrze. - Również wzdycham, bo wydaje mi się, że pamiętasz kim naprawdę jestem. I być może rozumiesz co mam na myśli. *CSW ( ang. Clinic Social Worker ); nie mogłam znaleźć polskiego odpowiednika, jest to taka osoba, która pomaga pacjentowi wrócić do zdrowia fizycznego i psychicznego, często spotyka się i rozmawia z pacjentem twarzą w twarz, pomaga też rodzinie pacjenta etc.

2. Truskawkowa Rezydencja Północno-wschodnia Filadelfia Mam pięć lat. Telewizor delikatnie rozświetla niebieskawym blaskiem mój przytulny, ciepły salon. Jest zima. Cały dom pachnie klopsami i kukurydzą. Pomimo mocno pozamykanych okien, nadal słyszę hałasy z zewnątrz. Przenikają przez nie dźwięki samochodów, głosy ludzi i muzyka. Śmiejący się Chuck i Mały John siedzą w swoich krzesłach ogrodowych przed barem Boo. Dziadzio siedzi na naszej brązowej, ulubionej kanapie. Tutaj, na tej kanapie też śpi. Jego ciuchy leżą w niedbałej stercie zwiniętej w rogu pokoju. Brudne trafiają do plastikowej torby. Czyste, w róg pokoju. Dziadzio uśmiecha się i poklepuje miejsce obok siebie na kanapie – Chodź tu do mnie Punky. Przebiegam pokój i wspinam się na jego kolana. Na głowę naciągam czerwony koc, który przysłania mi cały obraz, nic nie widzę, otacza mnie przyjemne ciepło i ciemność. Teraz jestem w jaskini. Sekretnej jaskini. Słyszę głucho bijące serce Dziadka. Jest dla mnie jak taki duży, przyjazny miś, który wpuścił mnie do swojej tajnej kryjówki. Zamykam oczy i zwijam się ciasno w kłębek na jego kolanach. Dziadek głaska mnie po głowie jednocześnie oglądając wiadomości w telewizji. Na jutrzejszy dzień zapowiadają śnieg. Śnieg w Filadelfii! Na zewnątrz dudni muzyka z przejeżdżającego obok auta. Znowu zalega cisza i ponownie wyje syrena alarmowa kilka bloków dalej. Dziadek odrobinę pogłaśnia dźwięk w telewizorze, mruczy coś niewyraźnie pod nosem i opiera swój policzek na czubku mojej głowy. Mój żołądek jest pełny. Klopsiki i kukurydza! Spodnie od piżamy, które mam na sobie są w czerwone paski, a za koszulkę

mam Dziadkową, o wiele za dużą, w której czasami pozwala mi spać. - Gotowa na pójście do łóżka? – słyszę tubalny głos Dziadka. Jego ogromna klatka piersiowa dudni, gdy mówi. Dum dum. Duuummm. - Jeszcze minutka. - wsuwam swój kciuk do buzi. Wyczuwam na swojej głowie jak na jego twarz wypływa szeroki uśmiech. Klik. Telewizor jest już wyłączony, a ja czuję delikatne klepnięcie w ramię. –Nie zapominaj, że jutro szkoła. – - Jeszcze minutka. Dziadek chwyta mnie w pasie i unosi wysoko, ponad jego głowę. – Do łóżka mała dziewczynko! – warczy żartobliwie. Głośno się śmieję i wymachuję nogami, a dziadek wraz ze mną podskakuje pokonując schody. Na szczycie bierze mnie za rękę i maszerujemy przez korytarz do mojej sypialni, po drodze mijając drzwi od pokoju Mamy. Są otwarte. Jej łóżko to jeden, wielki bałagan. Ciuchy walają się porozrzucane na podłodze. W powietrzu unosi się dziwny zapach, jakby palony plastik. Nie ma jej w domu. - Gdzie jest mama? –pytam cicho. Dziadek siada obok mojego materaca na podłodze i podciąga mi koc pod szyję – Po prostu wyszła. – odpowiada – Zamykaj oczka. Czas spać. - Gdzie? Całuje mnie w czoło. Ma czarne, krótkie włosy przemieszane z pojedynczymi pasemkami siwizny. Jego skóra ma odcień brązowy, a czoło przecina mu kilka poziomych zmarszczek. Pod okiem ma sześć czarnych plamek, które wyglądają trochę jak chipsy czekoladowe. Jego twarz przypomina mi takie duże ciastko z posypką z białych włosków. - Mama wróci. Czas na sen, Punky. Chcesz bym ci poczytał? Wzruszam ramionami i wciskam twarz w poduszkę.

Dziadek znajduje w kącie żółtego króliczka, którego mocno przytulam i wsuwam czubek kciuka do ust. - Poczytajmy Georga. George i ciężarówka. George jest małpką. Małpką, która często wpada w kłopoty, jednak zawsze robi to niechcący i nikt nigdy nie ma mu tego za złe. Dziadek otwiera książkę, a ja zamykam oczy i czuję mój ciepły miękki kciuk. Króliczek leży pod czerwonym niedźwiedzim kocykiem. Klopsy i kukurydza. Na zewnątrz słyszę Chucka i Małego Johna. Śmieją się. Jutro będzie padać śnieg. Dziadek czyta. To jest George. Był dobrą, małą małpką zawsze bardzo ciekawską. Mam siedem lat. Na zewnątrz jest zimno, ale w moim domu czuć ciepłem. Kurczak i zielony groszek. Już całkowicie sama potrafię zrobić kotlety. Zanurz kurczaka w jajkach. Potem bułka tarta. Połóż je na patelni wysmarowanej masłem. Nie smaż ich za długo, bo będą zbyt suche. Resztę jajek zostaw na śniadanie. Chuck i Mały John siedzą na krzesłach przed barem i machają do mnie. Otwieram szeroko okno, a zimne powietrze kłuje mnie w policzki. - Byłaś zarąbiście grzeczna? – krzyczy w moja stronę Chuck. – Mikołaj nie przyjdzie do ciebie, jeśli nie byłaś. Lepiej biegnij zrobić swoje zadanie mała dziewczynko! Uśmiecham się i odkrzykuję – Nie byłam niegrzeczna! Jestem ZARĄBIŚCIE grzeczną dziewczynką! – obaj wybuchają śmiechem i kiwają do siebie głowami porozumiewawczo, a Mały John wykopuje przed siebie brązową papierową torbę z butelką w środku. Chuck widząc to, śmieje się jeszcze głośniej, a ja razem z nimi.

Dziadek uśmiecha się. – Chodź już Punks. Czas do łóżka. I nie mów ‘‘zarąbiście’’. - Chuck tak mówi. - No właśnie. - Mama też tak mówi. Dziadek zatrzymuje się na krótką chwilę na schodach po czym znowu rusza przed siebie. Mija zepsute drzwi do pokoju Mamy, które tym razem są prawie zamknięte. -Po prostu tak nie mów Punks. Jak się wyrażasz, tak żyjesz. Siedząc na podłodze przy moim materacu, już po przeczytaniu książki, dziadek namawia mnie do powtarzania: - Co robisz gdy się zgubisz albo wpadniesz w kłopoty? Wydaję z siebie jęk niechęci, ale wiem, że nie ma szans by wyszedł póki nie przerobimy wszystkich pytań. - Szukam jakiegoś policjanta – mruczę niechętnie. - Głośniej. - Szukam policjanta w mundurze. – odpowiadam podnosząc głos. - Ale co jeśli nie możesz żadnego znaleźć? - Wtedy pani. Szukam jakiejś dorosłej pani. - A dlaczego szukamy dorosłej pani? - Bo takie panie lubią pomagać małym dzieciom. Dziadek uśmiecha się do mnie z góry. – Dobra dziewczynka – szepcze - dobra dziewczynka. Ranek. Na kanapie leży w nieładzie Mama, wyglądając niczym stos brudnego prania. Dziadek krząta się po kuchni.

Wstań. Ubierz się. Śniadanie. Dzisiaj płatki. Nie zostawiaj pojedynczych płatków w misce, bo robaki przecisną się cicho przez drzwi pokoju, gdzie nikt nie mieszka i okropnie śmierdzi i przyjdą do ciebie. Już wyczuwam śnieg leżący na zewnątrz. Zerkam przez okno w salonie na puszyste, białe śnieżne poduszki leżące na krzesłach przed Boo. - Chodź już Punks, jesteśmy spóźnieni. Gdzie masz czapkę? - W kieszeni. - Zakładaj. Jest mróz. Patrzy na nią. – Twoja mama będzie tutaj kiedy wrócisz do domu, dobrze? Mama wbija swoje czerwone, nieobecne oczy we włączony telewizor. - Corinna! – krzyczy w jej stronę Dziadek. Ta wywraca oczami i powłócząc nogami podchodzi do mnie. Bezmyślnie wygładza mój płaszcz i dotyka kilka razy zamek, mimo iż jestem już zapięta pod samą szyję. - Spójrzcie no na nią – mamrocze, zagarniając kosmyk włosów wystający spod mojej czapki. – Poczekajcie. – wychodzi na piętro po czym po paru sekundach wraca niosąc w ręku biała klamerkę do włosów, gumkę recepturkę i grzebień. Ściąga moją czapkę z głowy i zawija włosy w kucyka. Ząbki klamry wbija we włosy na czubku mojej głowy. Dociska nieco mocniej i mocniej, aż w końcu klamerka się domyka. - Tak lepiej – stwierdza. Moje ramiona otaczają jej talię. Za ciasno. - Narysuję ci dzisiaj obrazek – mówię prosto w jej luźną koszulkę i ściskam jej krawędź ponad głową, jakby to był mój misiowy czerwony koc.

Nie będzie już spała kiedy wrócę. Zrobię nam jakieś przekąski w stylu tostów z masłem orzechowym i będę grzeczną i dobrą córeczką, aby się nie znudziła i ponownie nie poszła spać. Dziadek otwiera drzwi frontowe. Jego niedźwiedzia głowa tkwi sekundę w zawieszeniu kiedy mroźne powietrze wpada do domu. Mama trzęsąc się z zimna wypuszcza mnie z objęć.

3.Szpital Coney Island Coney Island, Nowy Jork To, że on jest gliniarzem rozpoznaje już w pierwszej sekundzie, gdy otwieram oczy. Jest niski, gruby z niebieskimi oczami i gładko ogoloną twarzą, włosy natomiast ma krótko ścięte na jeżyka, jak u żołnierza. Na biodrze ma zawieszoną dużą, czarną broń. Mówi o wiele za głośno, jego słowa dudnią boleśnie w mojej poranionej głowie. – Hej! Śpisz? Prawe oko nie da się w ogóle otworzyć. Lewe odrobinę. Zaciskam je jednak mocno, modląc się w duchu, by nie zauważył mojego ruchu. - Hej! - mówi znowu – Czas wstawać. Światła rozbłyskują ponad moją głową, przeszywająca biel przebija się przez moje opuchnięte powieki. Nie ruszaj się. Spokojnie. Po prostu oddychaj bardzo powoli i on sobie pomyśli, że śpisz. Gdzie jesteś, Daniela Cespedes? Klik. Szpitalne łóżko pode mną ożywa, wypychając mnie ku górze. Zerkam zza moich bandaży. W rękach policjant trzyma sporych rozmiarów pilot, manipulując łóżkiem. Przy oknie stoi teraz druga glina – kobieta – obserwując mnie uważnie. -Hej – mówi odrobinę delikatniej. – Już w porządku. Moje serce łomocze pod szpitalnymi, cieniutkimi niczym skóra kocami, krew uderza falami do policzków, gołych dziąseł i ust, które są niczym czerwone, zmielone mięso i do żołądka - Nazywam się Mike. Jestem detektywem. Skąd jesteś dzieciaku? On nie ma o niczym bladego pojęcia. Nie wie czym jestem. Nie może mnie aresztować. Jestem za młoda, dokładnie tak jak Kat powiedziała. Po prostu się nie ruszaj. On sobie pójdzie. - Michelle? – na ten dźwięk, moje oczy się otwierają.

- Aha! A więc teraz wiemy już, że to twoje imię. Więc, Michelle. Zacznijmy od czegoś prostego. Gdzie jest twoja matka? Chcę znowu leżeć bez ruchu. Chcę iść spać. Chcę, by moja twarz przestała boleć. Chcę, byś wróciła. Mój żołądek zaczyna buzować. Pali mnie od środka i niebezpiecznie podchodzi do gardła. Nagle stajesz w cienkim pasku tego, co jestem w stanie zobaczyć. - Myślę, że na dzisiaj wystarczy. – mówisz do policjantów. – Możecie wrócić później. Ona jest dość zmasakrowana. Potrzebuje wypocząć. - Nas też obowiązuje harmonogram. - warknęła policjantka. Nic na to nie odpowiadasz, po prostu stoisz tam i wzdychasz, drapiesz się po czole jak gdybyś była całą ta sytuacją dokładnie tak zmęczona jak ja. - Ona nie żyje. – mój głos skrzypi, gdy bolące usta niemal pękają formując każdą literę. -Słucham? – Gliniarz nachyla się nade mną, a jego broń dzwoni o metalową poręcz łóżka. - Moja matka nie żyje – powtarzam z trudem i wymiotuję.

4.Truskawkowa rezydencja Północna Filadelfia Mam dziewięć lat. Nocą nie mogę zasnąć więc wyglądam przez okno w moim pokoju. Słyszę muzykę i przejeżdżające obok samochody. Już prawie wiosna. Kupki starego śniegu, pokryte brudem już niemal zniknęły i wyglądają jak twardy, ciemny lukier. Dziadek stoi przed osiedlowym barem Boo z Chuckiem i Małym Johnem i jeszcze jednym mężczyzną, który zawsze przychodzi do nas tylko w nocy. Chuck mówi coś do Dziadka, po czym śmieje się głośno, aż zanosi się kaszlem więc bierze łyka ze swojej butelki. Dziadek poklepuje jego plecy z uśmiechem. Często powiada, że Chuck jest problemowy ale tak czy siak trzeba go kochać. Wtedy nagle zauważam ją. Idzie z zawieszoną głową. Jej włosy są całe poskręcane i poplątane, idzie bardzo powoli, jakby bolało ją całe ciało. Wszyscy cichnął na jej widok. Nie była w domu od pięciu nocy. Dziadek zjawia się po drugiej stronie ulicy. Łapie ją za ramiona i unosi jej podbródek tak, aby na niego spojrzała. Dokładnie ją ogląda po czym wsuwa swoje ręce do jej kieszeni. Mama odpycha go gwałtownie po czym słyszę skrzypienie drzwi frontowych i odgłos jej stóp wlokących się po schodach. - Mamo? – wołam w ciemność. Jej ciało niczym duch przemierza powoli korytarz, zatrzymując się tylko na sekundkę by spojrzeć na mnie przez otwarte drzwi. Czekam, aż powie Wracaj do łóżka kochanie. Albo coś w stylu Późno już, ‘Chelle. Czemu jeszcze nie śpisz? Ona jednak nie mówi absolutnie nic. Po prostu zamyka za sobą drzwi do swojego pokoju.

Jutro, kiedy będę szła do szkoły będzie spała. A kiedy wrócę, jej już nie będzie. Zje też kurczaka i nam nie zostanie już nic na obiad. Absolutnie nic. Wydaje mi się, że ona jest ćpunką. Jak ten facet mieszkający w niebieskim domu z zapadającym się dachem, którego Dziadek kazał omijać z daleka. Na twarzy ma paskudne strupy, podobne do tych na ramionach Mamy. Myślę, że ona jest jak ci ludzie wpadający na róg Boo późno w nocy kiedy już powinnam spać. Ćpuny. Jak mama Erici. Raz późną wiosną po szkole widzieliśmy ją przed chińską restauracją Sun Moon. Tak po prostu stała tam na rogu z włosami w kompletnym nieładzie w ciasnych szortach z których wylewał się brzuch. Zawołała do nas. Erica! Trzymaj się jakoś złotko! Ale Erica nie odpowiedziała, złapała moją rękę i uciekłyśmy. Nigdy w życiu nie widziałam, aby Erica uciekała przed czymkolwiek, ale tego dnia biegłyśmy tak szybko, że czułam jakby moja klatka piersiowa miała eksplodować, gdy już w końcu stanęłyśmy kilka przecznic dalej. - Dlaczego uciekamy E? – wysapałam. W odpowiedzi jednak jedynie potrząsnęła głową i odwróciła wzrok, jej oczy zaszkliły się, jak gdyby miała się zaraz rozpłakać, co było dla mnie nawet dziwniejsze od widoku jej uciekającej, bo przecież Erica nigdy nie płacze. Przenigdy. Ale tego dnia było blisko. Erica ma teraz całkiem nową rodzinę. Rodzinę zastępczą z mamą, tatą i parą innych dzieciaków. Powiedziałam jej, że to dobrze i że jest moją przyjaciółką, którą kocham i być może jej nowa mama będzie jej upinać włosy tak jak innym dziewczynkom w szkole. Minęło jednak sześć miesięcy i w Erice nic się nie zmieniło. Poza jej oczami. Stały się twarde, jak cement.

- W końcu dostałam drzwi do pokoju – odpowiedziała, gdy zapytałam jak jej się podoba w jej nowym domu. Splotła ramiona na klatce piersiowej, co robiła ostatnio dość często, jakby miało to uczynić ją niewidzialną. - Nie podoba mi się tu. – wyszeptała. -Jak to? - Po prostu nie lubię tego miejsca. – wzruszyła ramionami i wlepiła wzrok w zimne płytki podłogowe. Zagarnęłam mojego żółtego króliczka i zwinęłam się w kłębek pod moim kocem. Teraz jestem w jaskini. Ranek. Nie chcę iść do szkoły. Mówię Dziadkowi, że źle się czuję, a on przykłada swoją ogromną rękę do mojego czoła - Nie masz gorączki Punks. Musisz iść. Chwytam swój plecak i nic już nie mówiąc udaję, że idę do szkoły po czym okrążam dom. Upewniam się, że Dziadek już wyszedł i wracam do środka. Wspinam się po schodach po drodze rzucając moją torbę na podłogę. Zaczynam od łazienki. Kubeł, Ludwik, gorąca woda i ręcznik przeznaczony tylko do sprzątania. Czyszczę wszystko dokładnie, nawet podłogę, następnie schodzę do kuchni i tam też wszystko ponownie szoruję, mimo iż robimy to każdego ranka. Przygotowuję kanapkę z masłem orzechowym, ciasno zapakowuję w plastikowa torebkę i zostawiam na blacie kuchennym z małym liścikiem Dla Ciebie Mamo, Kochająca Michelle. Kładę się na moim łóżku i czekam na nią. Czekam na dźwięk otwieranych drzwi dopóki moje powieki stają się nieznośnie ciężkie i zasypiam.

Kiedy się budzę, słyszę, że ktoś bierze prysznic, a z dołu dochodzą dźwięki włączonego telewizora. Mama siedzi na kanapie w samych majtkach i topie. Leży tak trochę na boku z głową odchyloną do tyłu luźno opadającą na chudy kark. Siedzi całkowicie nieruchomo, jak zamrożona. Ma zaciśnięte palce, a ręce wyciągnięte przed siebie, jakby same się unosiły. Podchodzę i przykrywam ją kocem. Jej oczy. Nie wiem na co ona się patrzy. Na sufit? Co jest z nią nie tak? Kto się kąpie pod prysznicem? - Mamo? – Spostrzegam kanapkę nadal leżącą na kuchennym blacie. Z trudem zwraca swoje oczy w moja stronę. – Chelle? – mamrocze, powolnie, niedbale a jej usta rozciągają się w uśmiechu. – Skarbie? Skąd się tu wzięłaś? Chodź no tu, usiądź z mamą. Wyciąga się na całą długość i rozpościera ramiona wyglądające jak kurtyny cienkie jak papier. Podchodzę do niej. Wspinam się na miejsce obok i pozwalam by jej ramiona mnie objęły, siedzimy ściśnięte razem na kanapie, mój nos w jej szyi. - Dobrze się czujesz? - Mmmmhmmmm….. – w odpowiedzi słyszę jej mruczenie. - Wysprzątałam dom. Zrobiłam ci kanapkę. – mówię. Ma głęboki oddech, długi i ciężki jakby już spała jednak jej oczy są nadal otwarte. Jest taka ciepła. Próbuję nie patrzeć na jej gołe nogi, poszarzałe, całe w strupach. Moja przepiękna mama, cała podrapana. - Jesteś moim skarbem. – mówi i powtarza to w kółko przytulając mnie w sposób w jaki ja przytulam mojego żółtego króliczka. – Moim skarbem. Moim skarbem. – ściskam ją z całych sił, z pełną mocą wciskam swoją twarz w nią, chcę się wspiąć do jej środka, żeby w końcu mogła zobaczyć. Aby mogła zobaczyć, że

jestem dobra i że tak samo Dziadek jest dobry i że może z nami zostać, że nie musi być taka brudna jak ci inni ludzie. Moja mama nie jest taka. Nie moja. Nie ty Mamo. - Nie odchodź już nigdy więcej. - Mmmm… Słyszę jak prysznic milknie. - Kto tam jest? – wołam. Jej ramiona wiotczeją opadając wzdłuż boków. Zasnęła. Jakiś mężczyzna schodzi po schodach w jednym z Dziadkowych ręczników owiniętych wokół talii. Jest wysoki z szerokimi ramionami i długą, szczupłą twarzą. Nie mam pojęcia kim on jest. Patrzy na nas a twarz ma jakby przedzieloną na pół, usta się uśmiechają, ale oczy już nie. - Cóż ty robisz w domu, mała dziewczynko? – pyta. - Mamo. – szeptam szturchając ją. Mężczyzna podchodzi o krok bliżej. – Jesteś dzieciakiem Corinny? – kiwam głową. Mam ochotę się schować pod koc. – No. Wyglądasz jak ona. Ile masz lat? Nie odpowiadam. On wpatruje się we mnie a ja w niego. - Nie bój się. – mówi śmiejąc się. – Jestem przyjacielem twojej mamy. - Nie znam cię. – odpowiadam. Mężczyzna zaczyna przechadzać się po kuchni i dostrzega kanapkę. Czyta też liścik. - Jakie to słodkie. – mówi po czym wraca do pokoju i kładzie rękę na mojej twarzy. Na moim policzku. Odpycham go gwałtownie. Co zrobisz gdy wpadniesz w kłopoty? Znajdujesz dorosłą panią. - Mamo! – mówię tym razem głośno. Naprawdę głośno. Prosto w jej twarz. Delikatnie popycham jej klatkę piersiową.

Chichocze i podskakuje lekko na kanapie, jej oczy na sekundę się otwierają po czym znowu zapada w sen. - Obudzi się i cie wyprosi. – mówię do gościa. - Oh naprawdę? Wstań. - Nie – mówię stanowczo. - Wstań. – I wstaję. Stoję. Bo moja Mama się nie obudzi, a Dziadka tu nie ma, bo powinnam pójść do szkoły, ale nie poszłam i nigdy tego wcześniej nie robiłam, bo jeśli krzyknę to przyjadą policjanci i Dziadek się wścieknie i każe jej, Mamie, się wyprowadzić już na zawsze. Pochyla się, ręcznik zwisa przed nim, a jego twarz jest tuż przed moją. - Obudź się Corinna. – szepcze głosem małej dziewczynki. – Obudź się. Chwyta mnie za pośladki boleśnie wbijając palce niemal podnosi mnie nad podłogę. Puszcza niespodziewanie i bezładnie upadam na Mamę, której wiotkie ramiona lekko podskakują. Bezwładnie. Mężczyzna wychodzi do kuchni i wgryza się w kanapkę z masłem orzechowym. - Idź na górę – mówi. – i trzymaj gębę na kłódkę albo powiem twojemu dziadkowi jak opuszczasz lekcje. Wbiegam po schodach. Szybciej. Szybciej. Dostań się do pokoju. Zamknij drzwi. Jednak nawet tutaj, w swoim pokoju, nadal czuję jego ręce na sobie.

5. Szpital Coney Island Coney Island, Nowy Jork Pytasz mnie, czy u mnie wszystko dobrze, ale ja ci nie odpowiem. Mój pokój cuchnie wymiocinami nawet po tym jak zmienili moją pościel i wymyli podłogi. Przed pokojem, na korytarzu nadal czekają na mnie gliniarze. - Michelle? Wpatruję się w ciebie próbując jak najlepiej wyrazić złość moim jednym, sprawnym okiem. - Jesteś wściekła. – stwierdzasz. Masz rację. - Co im powiedziałaś? - Powiedziałam im co wiem. Przerywasz na chwilę jakby ostrożnie dobierając słowa. – Powiedziałam im prawdę: że masz na imię Michelle. Że byłaś bita i nic więcej nam o tym nie wiadomo. Nic im więcej nie mówiłam. I nie mam zamiaru. Nie, dopóki my nie porozmawiamy, ty i ja, dobrze? - Słabo widzę. - Masz nadal opuchnięte oczy. Z czasem opuchlizna zejdzie. Więc, co z tym zrobimy Michelle? Znalazłaś mnie. Jestem tutaj. Rozpracujmy więc nasz następny ruch. Im szybciej zaczniesz mówić, tym szybciej się z tym uporamy, dobrze? Zacznijmy od twojej mamy. Ona naprawdę zmarła? Wzruszam ramionami i odwracam się plecami od ciebie. Błagam. Pozwól mi po prostu spać. - Michelle? Czy twoja mama nie żyje? Chcę powiedzieć tak. Chcę, by to była prawda. Chcę powiedzieć, że to ona umarła na kanapie tamtego roku, że to ona była wywożona na noszach i już nigdy nie wróciła. Chcę, by to była ona.

Jednak nie umarli ci, co powinni. Umarli ci dobrzy, ci źli łażą sobie po tym świecie jakby nic się nie stało. Jakby mieli prawo oddychać gdy tymczasem ci, których potrzebujesz opuścili swoją skórę, rozpłynęli się, a tobie nie pozostało nic prócz głupiego brudnego T-shirtu i tego, co ledwo pamiętasz. - Ta. – powiedziałam – Nie żyje. Cisza. Twoje oczy utkwione we mnie. – A kogoś innego? Do kogo innego możemy zadzwonić? Dziadek. To jest osoba, do której powinniście zadzwonić. On by wam powiedział, byście się do cholery trzymali z dala ode mnie. Dalej Punks. Chodźmy do domu. - Co się stanie, jeśli nie ma nikogo innego? – pytam. Znam już jednak odpowiedź. Nic dobrego. Nie dla mnie. Nie dla kogokolwiek z nas.

6. Truskawkowa Rezydencja Północna Filadelfia Mam czternaście lat. - Hej Punky. Słowa wydostają się z ust Dziadka, więcej jednak w tym jest powietrza niż dźwięku. - Hej. – odpowiadam podciągając koc pod jego policzek, przez puste miejsce, gdzie kiedyś miał brzuch. Teraz go nie ma. Tak samo jak tłuszczu na policzkach. Jakby ktoś spuścił z niego powietrze. To jest właśnie to, co guz robi z człowiekiem. Taki guz, jakiego on ma w żołądku. Teraz nie rusza się z kanapy przez całe dnie. Dziś wieczorem, Mama sadza mnie na podłodze i długo pracuje nad moimi włosami, czesząc je i ściągając w ciasnego kucyka. Ścisnęła gumkę za mocno, ale nie narzekam, bo widzę mały błysk w oczach dziadka, jakby to wszystko miało w końcu być w porządku. Jakby mógł mnie zostawić, a my sobie poradzimy. Jego dłonie. Dłonie ma nadal duże. Dziadkowe niedźwiedzie łapska. Dawaj Dziadku. Udawaj niedźwiedzia. Przerzuć mnie przez ramie, wnieś mnie na schody, bo jest tak późno i powinnam już spać. Nadal potrzebuję kogoś, kto o mnie będzie dbał. Czas do łóżka, Punks. Jutro szkoła. Nie zapominaj. Stoję przy nim do późna i obserwuję jak oddycha, jak jego klatka unosi się i opada, dopóki nie zasnę na podłodze obok niego. Rankiem jest nieruchomy. Wychodzę na zewnątrz i siadam na schodku przed domem kiedy słyszę krzyk mojej matki. Wtedy wiem, że to prawda.

Erica raz mi powiedziała, że istnieje ból tak okropny, że twoje ciało nie pozwoli ci go czuć. Jak na przykład, gdyby odcięli ci nogi. Albo gdybyś płonęła żywcem. Nie ma go. Mojego Dziadzia. Teraz zostałam już tylko ja i ona Wiosna. Otwieram drzwi do mojego pokoju. Calvin leży rozciągnięty na łóżku. Jego brudne paluchy dotykają mojego czerwonego kocyka. - Hej dziewczynko – szepta – gdzieś to była? Spokojnie. Nie ruszaj się. Przestań się trząść. Jego usta rozciągają się w uśmiechu. Żółte zęby, śmierdzący oddech i białe oczy przelewają się przeze mnie. Dotyka mojej twarzy swoimi palcami. Odpycham go, ale on nie bacząc na to, tylko przysuwa się coraz bliżej. - Czego chcesz? - Chcę się dowiedzieć co u ciebie. Jak sobie radzisz. Wiem, że ostatnio było ci ciężko. Z twoim dziadkiem, który umarł. Nic nie mówię. - Wiesz, mój tato zmarł kiedy byłem w twoim wieku. Wiem że to nie jest proste. – Znowu dotyka mojej twarzy kierując wzrok na moje usta. – Jeśli kiedyś byś potrzebowała o tym pogadać to mogę ci pomóc, wiesz? - Wszystko u mnie w porządku. Zbliża się do mnie, jego usta prześlizgują się po moich. Zaciskam zęby czując, jak moje nogi miękną ze strachu. Rękami przytrzymuje nieruchomo moją głowę. Jego język na moich ustach.

Na dole ludzie łażą w kółko i rozmawiają. Ktoś nawet mija moje drzwi, zaglądając do środka i idąc dalej. Trzęsę głową starając się odsunąć. – Przestań. – mówię, czując jak zbiera mi się na płacz. Proszę. Calvin naciska na mnie z coraz większą siłą. – Tęsknisz za swoim dziadziem? Drapie się swoich brudnych, czarnych włosach. Biały pyłek osypuje się z jego głowy i opada na ramionach. Nie ma na sobie koszulki. - Nie bój się – szepcze. – zadbam o was wszystkich. Rozumiesz? – Znowu przyciska swoje usta do moich, ale tym razem mocniej, przepychając się przez moje zęby. Próbuję go ugryźć, przegryźć tego ślimaka w mojej buzi. Mocno naciskam jego klejącą skórę, próbując go od siebie odepchnąć, ale czuję się jakbym tonęła i nic się nie działało. Moje nogi, ręce, zęby, wszystko tonie i nie mogę zmusić go by przestał wbijać się w moją twarz. Przestań. Proszę. - Yo Calvin! – ktoś krzyczy z korytarza. – Corinna cię szuka! Wypuszcza mnie i wyciera swoje usta wierzchem dłoni. Wzdycham głęboko, czuję jak moje serce wali w klatce piersiowej i wyobrażam sobie Dziadka wpadającego przez drzwi, Calvina rzuconego na podłogę i Dziadka krzyczącego mu w twarz. Dziadka zagarniającego mnie w swoje ramiona. Mnie, zwijającą się na jego kolanach. Wtedy widzę swoją matkę stojącą w drzwiach, jej chude ciało niczym cień w słabym, żółtym świetle. Gapi się na nas i drapie po ramieniu, jej oczy są szkliste i powolne. Wygląda na zmieszaną. - Co do kurwy? – mamrocze pod nosem. Calvin znowu przeciera swoje usta. Wpatruje się w nią wyzywającym wzrokiem pełnym złości jakby nie miała prawa się odezwać. Na to ona spuszcza głowę i wbija wzrok w podłogę. Calvin parska śmiechem i wychodząc na korytarz klepie ją w tyłek.