ISBN 978–83–8097-915-4
Warszawa 2017
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02–697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Mojej ukochanej córce Tennessee Skye
Słychać, jak na dole ktoś zatrzasnął bramę.
Henryk Ibsen, Dom lalki (Nora)
Najdroższy Adamie
Przepraszam.
Muszę odejść.
Kocham Cię. Powiedz Elli i Willi, że je również kocham. I zaopiekuj się
Louisem.
Jeśli będziesz potrzebował pomocy, poproś Fay, będzie wiedziała, co robić.
Proszę, nie próbuj mnie odnaleźć.
Nora
Świat się budzi. W każdym razie próbuje.
Budzi się w małym miasteczku Holdingwell.
Budzi się na Willoughby Street.
Budzi się pod numerem siedemdziesiątym siódmym, w wysokim domu
z czerwonej cegły, z rusztowaniem, które sięga dachu.
Na piętrze brzask wyrywa ze snu nastoletnią dziewczynkę. Dziewczynka
przeciera oczy sklejone resztkami makijażu. Jej łóżko jest zasłane kartkami formatu
A4; wstęgi neonowych zakreślaczy wyróżniają słowa. W nogach łóżka leży para
zniszczonych butów do biegania. Dziewczynka chowa się głębiej pod kołdrę
i zaklina alarm w telefonie: „Jeszcze tylko parę minut…”.
Na półpiętrze inna dziewczynka, młodsza, błąka się przed sypialnią taty.
Spędziła tu noc, czerpiąc pociechę z jego obecności po drugiej stronie drzwi.
Zawarli umowę: koniec z zakradaniem się po nocach, jeśli nie jest naprawdę źle.
„Jeśli im nie ulegniesz, koszmary odejdą same – tak mówi tata. – Trzeba je
wytresować tak, jak tresowaliśmy Louisa”. Dziewczynka nie jest jednak taka
pewna. Jeszcze nigdy nie słyszała o kimś, kto potrafiłby wytresować ducha.
Po drugiej stronie drzwi ojciec sięga ręką po kobietę, którą kocha. Napotyka
tylko chłodne puste miejsce. Przeciera oczy, bierze okulary i nasłuchuje odgłosów
domu, wstając: szczekanie w kuchni, kroki małej dziewczynki na podeście, budzik
nastoletniej córki.
W wysokim domu z czerwonej cegły wielki pies leży nieruchomo na swoim
legowisku pod schodami, futro ma skręcone jak trwała starszej pani. Ślini się, pysk
otwiera mu się podczas snu. Wyczuwa zmianę w powietrzu. Czuł ją przez całą noc,
wędrując w snach pomiędzy latarniami, chihuahua z naprzeciwka a kością, którą
dzisiaj otrzyma, bo jest piątek.
Na drugim końcu miasta na oddziale pediatrycznym szpitala Holdingwell
General matka, która została, myje ręce. Pociera dłonie, szoruje płytkę
paznokciową i splata palce pod gorącą wodą. Spierzchnięta skóra różowieje, a ona
zastanawia się, czy przyjdzie taki dzień, kiedy zetrze z dłoni tyle komórek, że jej
skóra skapituluje i odsłoni mięso oraz kości. Zamyka oczy i robi głęboki wdech,
żeby uwolnić się od mdłości. Myśli o długim weekendzie majowym – cały
weekend bez szpitala. Sen. Spokój. Dom.
Na Willoughby Street dwie starsze panie odsuwają firanki, by spojrzeć na
wysoki dom z czerwonej cegły. Na progu pod kwitnącą wiśnią zauważają matkę,
która odeszła, gdy ta stawia na ziemi futerał na trąbkę i zerka na dom, którego nie
widziała od sześciu lat.
PIĄTKOWY PORANEK
WILLA
Sześcioletnia Willa przyciska nos do szyby. Z okna swojej sypialni widzi
rusztowanie schodzące na trawnik przed domem. To turkotanie kontenera na
odpadki na bruku przywołało ją do okna. Czasami brzęczenie słoika po dżemie
podpowiada jej, że dzikie zwierzę zjawiło się w poszukiwaniu pożywienia.
Na Willoughby Street mieszka więcej dzikich zwierząt, niż sądzą ludzie: kruki,
które polują na tace z frytkami przy furgonetce z kebabem, grube szczury
o chudych ogonach i wydry o twarzach starych ludzi, które pływają w jeziorze
w Holdingwell Park. A także ulubieńcy Willi: lisy, które przemykają nocami przez
ogród niczym rude języki ognia. Pani Lis zjawi się tutaj na jej urodziny
w niedzielę, Willa już to czuje. Pani Lis i jej nowe młode. Dzięki nim będą to
najlepsze urodziny na świecie.
W ten piątkowy poranek Willa nie dostrzega jednak żadnych dzikich
zwierząt, które tak kocha. Zamiast tego patrzy na kobietę o długich rudych
włosach, która stoi kilka metrów od drzwi. Kobieta spogląda w okna, jakby kogoś
szukała. Gdy jej wzrok pada na Willę, dziewczynka się uśmiecha. Kobieta cofa się
o krok i pochyla głowę.
Louis popycha drzwi do sypialni swoim wielkim szarym pyskiem i człapie
w kierunku Willi. Wie, że nie wolno mu wchodzić na górę, ale to tylko wtedy, gdy
widzi to mamusia, a mamusia jest w pracy. Willa pochyla się i całuje jego wielki
kudłaty nos. Louis nie jest lisem ani dzikim zwierzęciem, ale Willa kocha go
najbardziej na świecie.
– Willa, spóźnimy się! – Ella, czternastoletnia siostra Willi, wpada do
sypialni w chmurze słodkich perfum.
Willa uwielbia ten zapach, uwielbia wielką żółtą butelkę w kształcie
pucharu, która stoi na stoliku nocnym Elli. Nazywa się „Shalimar”, co znaczy silna
i piękna – tak właśnie Willa myśli o Elli.
– Chodź, Willa, mam zaraz klasówkę z matematyki.
Ella w ogóle nie przejmowała się klasówkami, dopóki nie kazali jej
powtarzać klasy. Tatuś mówi, że Ella przechodzi ciężki okres. Mamusia zwołała
naradę rodzinną, żeby wszyscy mogli jej pomóc, ale Ella się na niej nie pojawiła.
– Willa?
Willa ani drgnie. Ta kobieta w legginsach, workowatym swetrze, z walizką
na kółkach i czarnym futerałem na instrument ma w sobie coś, co każe jej się
przyglądać nieco dłużej. Panna Rose Pegg, jedna z bliźniaczek z naprzeciwka,
wychodzi przed dom z konewką. Chihuahua ujada u jej stóp.
– Halo! – woła do kobiety na progu.
Ale kobieta na progu nie odwraca się.
Dziwne.
– Na co patrzysz?
Ella sięga po tornister Willi i wkłada do niego pudełko śniadaniowe
z wizerunkiem Fantastycznego Pana Lisa. Podchodzi do okna i zakłada Willi
tornister na plecy.
– Dlaczego ona nie dzwoni?
Willa poprawia szelki tak, żeby leżały wysoko na jej ramionach. Ella
pochyla się do okna i gwałtownie wciąga powietrze. Louis kładzie łapy na
parapecie i warczy.
– Kto to taki? – pyta Willa.
Ella cofa się od okna.
– Ella?
– Nikt.
Jej mina jednak mówi co innego. Willa czuje ucisk w żołądku, jak wtedy gdy
łotr w filmie przecina sznur windy, a ta musi runąć w dół o sto pięter. Znów zerka
na próg i drapie się po bliźnie w kształcie gwiazdki pod okiem. Blizna jest gorąca
i swędzi. W ogóle nie wierzy Elli – ta kobieta to zdecydowanie ktoś.
ELLA
@odnaleźćmamę
Najlepszy dzień w życiu: mama wróciła do domu! #spełnieniemarzeń
Willa odwraca się od okna i mówi:
– Ona ma moje włosy.
– Kto?
– Kobieta Nikt.
Ella wyłącza komórkę.
– Są rude jak moje.
Zerka Elli przez ramię.
– Do kogo pisałaś?
– Tweetowałam.
– Co tweetowałaś?
Ella wpycha telefon do kieszeni szkolnego mundurka. Co ma powiedzieć
Willi? Myślała, że będzie mieć czas, żeby ją przygotować, wyjaśnić, kim jest
mama, gdzie była, dlaczego Fay udawała jej mamę i dlaczego tata i Fay
zachowywali się jak para, jeśli tata wciąż jest mężem mamy.
– Nic. To do mojego projektu, Willa.
Znów zerka przez szybę. Mama wydaje się mniejsza, niż zapamiętała. Ma
siwe pasemka we włosach.
Ella klęka przed Willą i zapina jej polar. Louis wciąż trzyma łapy na
parapecie. Na pewno także pamięta mamę. Kochał ją równie mocno, jak Ella i tata,
a nawet Willa, chociaż Willa była za mała, żeby to pamiętać. Ella klepie Louisa po
łapach.
– Złaź, Louis.
Louis szczeka, po czym układa się u stóp Willi.
– Do projektu „Zaginiony, zaginiona”? – pyta Willa.
– Tak.
– Znalazłaś jakąś zaginioną osobę?
– Tak jakby. No dalej, Willa, musimy już iść.
Tego właśnie pragnie Ella: zbiec po schodach, otworzyć drzwi, rzucić się
mamie w ramiona i powiedzieć jej, jak bardzo za nią tęskniła, jak bardzo ją kocha
i jak bardzo się cieszy, że wróciła do domu. Chce ją zapytać, gdzie była i czy
wszystko jest w porządku. „Postaraj się pohamować swoją impulsywność. Postaraj
się myśleć o tym, co robisz” – wskazówki Fay, wypowiedziane podczas rodzinnej
narady w zeszłą sobotę. Jej propozycja, jak sobie radzić z panem wrzód na tyłku
Stucktonem, nauczycielem matematyki Elli. Fay też jest wrzodem na tyłku.
Zwłaszcza gdy ma rację. Boże, Fay… Co ona zrobi, gdy się dowie, że mama jest
w domu?
Ella wyobrażała sobie powrót mamy miliard razy i nigdy nie czuła takiego
wzburzenia. Bierze głęboki oddech. Uspokój się. Najpierw to przemyśl. Chryste,
bądź jak Fay.
Wychodząc z domu, zerknie na mamę znacząco, żeby jej uświadomić, że nie
mogą rozmawiać z powodu Willi, a potem wróci do domu, gdy tylko będzie mogła.
Gdy była mała, wystarczyło, że tylko z mamą na siebie spojrzały i od razu
wiedziały, co myśli ta druga. To się na pewno nie zmieniło, prawda?
– No chodź.
Ella bierze Willę za rękę i ciągnie ją na dół po schodach. Louis człapie za
nimi.
– A nie pożegnamy się z tatą? – pyta Willa.
– Spóźnimy się.
Jeśli pożegnają się z tatą, odprowadzi je do drzwi, zobaczy mamę i wszystko
się wyda, a Willa nie zrozumie.
– A twoja trąbka?
Trąbka Elli jest w kuchni. Z tatą.
– Odwołali mi lekcję. – Kolejne kłamstwo.
– Nigdy nie odwołują ci lekcji.
– No to tym razem odwołali.
– Dziwne.
Ella kocha Willę najbardziej na świecie, ale, Boże, ta mała potrafi wkurzyć.
– Chodź, Willa.
Willa klęka i obejmuje ramionami wielki brzuch Louisa.
– Na razie, Louis.
Na razie. Zanim Willa wróci do domu ze szkoły, cały jej świat się zmieni. Po
sposobie, w jaki Louis patrzy na Ellę, widać, że on też to wie.
NORA
Nora stoi przed swoim starym domem i przygląda się rusztowaniu
biegnącemu wzdłuż fasady. Dach jest przykryty płachtą niebieskiego brezentu,
którego końce są przymocowane cegłami. Ciągle nienaprawiony. Wsłuchuje się
w odgłosy płynące przez otwarte okna. Pisk śmiechu i tupot stóp na schodach.
Adam woła z kuchni:
– Pospieszcie się, dziewczynki, bo spóźnicie się na autobus!
Ma silniejszy głos, niż zapamiętała.
Drzwi otwierają się na oścież. Staje w nich mała dziewczynka z poszarpaną
grzywką i miedzianym paziem. Nora wstrzymuje oddech. Wygląda tak samo jak ja,
myśli. Te same rude włosy. Ta sama jasna cera i brązowe oczy. Gdy odchodziła,
Willa wciąż wyglądała jak Adam – niebieskie oczy, jasnozłote włosy. Podobno
wszystkie niemowlęta są podobne do ojców – to jakaś ewolucyjna sztuczka mająca
powstrzymywać ich przed porzuceniem potomstwa, gdy puchną z dumy z powodu
jego spłodzenia. Może kiedyś ewolucja nadrobi opóźnienia i weźmie pod uwagę, że
matki też trzeba przekonać do tego, by zostały.
Nora ma ochotę wyciągnąć rękę i chwycić dłoń Willi, ale Ella popycha ją do
przodu. Na sekundę Ella podnosi wzrok i zerka na Norę. Kiwa głową, uśmiecha
się, po czym opuszcza wzrok. Nora czuje, jak imię starszej córki wzbiera w jej
gardle, lecz znika, zanim dotrze do ust. Nora usuwa się dziewczynkom z drogi.
Gdy Willa dociera do bramki, ogląda się na Norę. Nora czuje ucisk w piersi,
gdy dostrzega bliznę pod lewym okiem.
– No chodź – mówi Ella, ciągnąc siostrę za rękę.
Obie dziewczynki wypadają przez bramkę na ulicę. Willa biegnie przodem,
wrzuca coś do skrzynki na listy panien Pegg, po czym obie znikają za zakrętem
Willoughby Street. Nora powoli wypuszcza powietrze. Nie spodziewała się
cudownego pojednania. Wiedziała, że będzie trudno, gdy wróci, ale żeby tak po
prostu przemknęły obok bez słowa?
– Ella! Zostawiłaś trąbkę! – Adam wybiega z domu, wymachując czarnym
futerałem.
Nigdy nie pomagał Elli przygotowywać się do szkoły, w ogóle nie
orientował się w grafikach i harmonogramach. Przy tych rzadkich okazjach, gdy
nakazywała mu przejąć dowodzenie, po powrocie do domu zastawała bałagan,
a Ella tkwiła zapomniana w szkole. Gdy byli tylko we dwoje i wiedli cygańskie
życie, nie miało to znaczenia, ale dzieci wszystko zmieniły… A przynajmniej
powinny. „Kocham cię, to nie wystarczy?” – mawiał, gdy prosiła go o pomoc.
Niektóre małżeństwa rozpadają się, ponieważ dzieci stają się całym ich światem.
Adam natomiast w zasadzie nie zauważał dziewczynek.
Stojąca na ostatnim stopniu Nora podnosi na niego wzrok. Jest wyższy, niż
zapamiętała. Trzyma się prosto. Granatowy garnitur, blond włosy ujarzmione
przedziałkiem na boku, pasma siwizny na skroniach, twarz gładko ogolona.
Okulary zniknęły. Czy rozpoznałaby go, gdyby minęli się na ulicy?
Jego oczy biegają pomiędzy Norą a chodnikiem.
– Widziałaś dziewczynki?
Kiwa głową.
– Tak. Przelotnie. Spieszyły się.
– Powiedziałaś coś?
– Nie.
Wyraźnie się odpręża. Nora zerka na futerał w jego dłoni.
– Dalej gra?
Gdy Nora odchodziła, ośmioletnia Ella łaziła za nią bezustannie, wydając
piskliwe dźwięki ze swojej żółtej plastikowej trąbki, prezentu od chrzestnej matki,
Fay. Błagała Norę, by ta dawała jej lekcje i zabierała ją na koncerty. „Kiedyś będę
taka dobra jak ty, prawda?” – pytała.
Adam marszczy brwi. Czyżby zapomniał, jak wygląda? Może powinna się
przedstawić? Uścisnąć mu dłoń? Nadstawić policzek do pocałunku? „Cześć, jestem
twoją żoną. Odeszłam od ciebie, a teraz wróciłam. Co słychać?”. Czy powinna
przeprosić, jakoś to zainicjować?
Gdy podchodzi do niego, Adam potyka się na progu. Najwidoczniej wciąż
jest niezdarny. Chrząka.
– Nie ma wrodzonego talentu. – Zerka na futerał. – Nie tak jak ty. Ale się
stara.
– A Willa? – Nora dotyka skóry pod lewym okiem. – Ma tu bliznę.
– Tak.
Nora czeka, by dodał coś więcej, ale on tylko stoi w progu.
– Czy mogę wejść? – pyta.
– Wejść? – Adam spogląda ponad jej ramieniem, jakby miał nadzieję, że
znajdzie odpowiedź na chodniku.
– Tak. Do domu. – Do domu, który razem kupili.
Adam przestępuje z nogi na nogę; pamięta ten jego nerwowy ruch. A jeśli
odmówi? A jeśli ją tu tak zostawi? Zasłużyłam sobie na to, myśli Nora.
– Oczywiście. Tak. Tak sądzę. – Kiwa głową i usuwa się na bok.
– Dziękuję. – Każde słowo, które pada z jej ust, brzmi tak słabo.
Dom pachnie pastą do podłóg i odświeżaczem powietrza. Wytarte
wykładziny zastąpiły deski – złote i pełne światła. Tapetę zdobią piwonie. „Są
delikatniejsze niż róże – jak ktoś jej kiedyś powiedział. – Nie mają kolców”. Każdy
centymetr ścian w korytarzu jest pokryty fotografiami dziewczynek. Robienie
zdjęć, na których wyglądali jak rodzina – temu jednemu ojcowskiemu
obowiązkowi Adam podołał.
Nora przygląda się fotografiom zrobionym po jej odejściu. Ella na scenie
z trąbką. Ella i Willa na huśtawkach w Holdingwell Park. Unoszą nogi tak wysoko,
jakby zamierzały odlecieć. Willa tuli Louisa pod choinką. Ella uśmiecha się nad
tortem z dziesięcioma świeczkami. Ella trzyma w dłoni ubłocone buty do biegania.
Jedno ze zdjęć sprawia, że Nora przystaje: Willa zdmuchująca piórka z główki
mlecza. Blizna już jest, większa i bardziej czerwona niż teraz. To musiało się stać,
gdy była mała. Norę ogarniają mdłości. Tego właśnie najbardziej boi się matka,
nieprawdaż? Że jej dziecko ucierpi. Z trudem przełyka ślinę. Moje dziecko się
zraniło, a mnie przy tym nie było. Mruga, by odsunąć od siebie tę myśl.
– Niezłe – mówi, patrząc na zdjęcia.
Adam oblewa się rumieńcem i przeczesuje włosy palcami, niszcząc sobie
przedziałek.
– To tylko zdjęcia.
Idzie dalej.
Nora cały czas się rozgląda. Nawet wymiary pokoju się zmieniły, by
pomieścić nowe meble. Kiedyś Nora mogła przejść przez swój dom z zamkniętymi
oczami. Teraz potrzebowałaby przewodnika.
– Podoba mi się, jak to wszystko urządziłeś – mamrocze, idąc za Adamem
do kuchni.
– To nie ja…
– Nie ty?
– Dom… – znów nie kończy zdania.
Nie. Nie sądziła, by mógł być odpowiedzialny za te zmiany.
Adam odkłada futerał z trąbką i sięga po aktówkę, która leży na blacie
z białego marmuru. Nora pamięta łuszczącą się farbę, chybotliwy kuchenny stół,
brudny schowek pod schodami, poplamione wykładziny, zacieki na strychu, który
wykorzystywała jako studio. Na jednej ze ścian kuchni wiszą oprawione rysunki:
same zwierzęta z chwiejnym podpisem Willi w rogach. Adam by tego nie zrobił…
To znaczy, dawny Adam by tego nie zrobił. Gdy Ella była mała, Nora rozwieszała
jej obrazki w całym domu na taśmie. Wisiały z podwiniętymi rogami, dopóki nie
odpadły, pozostawiając na ścianach małe dziury tam, gdzie taśma odeszła wraz
z farbą.
Na środku stołu leży album ze zdjęciami, a obok niego notes i arkusz papieru
z nagłówkiem Otwartego Uniwersytetu oraz drogi aparat podłączony do laptopa.
Gdy się poznali, Adam pracował w zakładzie fotograficznym ojca. Był to zakład
w starym stylu: analogowe aparaty, ciemnia i odbitki. Uwielbiał fotografować
Norę. „Mój ulubiony obiekt”, mawiał. Ale zakład zbankrutował, a on nagle został
bez pracy. „Mojego tatę zastąpił aparat w komórce”, powiedział jej tego dnia, gdy
ojciec zamknął interes. Adam jednak miał dobre oko. „Zawsze znajdzie się miejsce
dla fotografa z prawdziwym talentem”, powtarzała mu. Rozmawiali o tym, by zajął
się fotografią na poważnie, zrobił kurs… Ale to też po drodze się rozpłynęło.
Nora odwraca się do Adama twarzą.
– Masz nową pracę?
– Słucham?
– Garnitur?
Mężczyzna, którego znała, całe dnie spędzał w granatowym kombinezonie
pracowników zakładu utylizacji odpadów. Nieważne, ile razy go prała, nie mogła
pozbyć się tego zapachu.
Adam poprawia krawat, zaciskając go wokół szyi. Nora zauważa
podrażnienie po goleniu przy kołnierzyku i nagle ogarnia ją pokusa, by wyciągnąć
rękę i dotknąć jego skóry.
– Och… nie nową, nie – mówi. – Cztery lata temu awansowałem na
kierownika.
Kierownik. Nie sądziła, że ma to w sobie. Podwładni, wypłaty, arkusze
kalkulacyjne, pewność siebie, żeby stanąć przed ludźmi i mówić im, co mają
robić... Nie, jej Adam nie chciałby takiej odpowiedzialności. Jej Adam. Czy ktoś
taki w ogóle jeszcze istnieje?
Adam zerka na zegarek.
– Muszę iść do pracy.
– Oczywiście.
Na to właśnie liczyła: na kilka godzin samotności w swoim starym domu,
czas, by wziąć się w garść.
Gdy idzie za Adamem do holu, zauważa, że drzwi do schowka pod schodami
są otwarte. Jej serce zamiera.
– Louis?
Podchodzi bliżej i się pochyla.
– Śpi w pokoju Willi.
Nora powoli wypuszcza powietrze. Dzięki Bogu. Zauważa, że tam, gdzie
kiedyś był kawałek dykty, teraz są porządne drzwi prowadzące do piwnicy.
– Korzystasz z piwnicy?
Adam potakuje.
– Do zdjęć.
– Och… To dobrze.
Znów zerka na zegarek.
– Naprawdę muszę już iść.
Spina nogawki spodni klamrami dla rowerzystów, wkłada odblaskową
kamizelkę na marynarkę, wciska włosy pod kask i zapina pasek pod brodą. Kiedyś
jeździł na motorze, woził ją z tyłu. Zostawiali Ellę z Fay i jechali na pola poza
Holdingwell, żeby leżeć w wysokiej trawie i kochać się w niej.
– Pedałujesz?
Oblewa się rumieńcem.
– Trzymam dzięki temu formę. – Klepie się po płaskim brzuchu.
A więc to również zniknęło. Nora bierze głęboki wdech.
– Czy mogę zostać?
W jego szczęce drga mięsień.
– To znaczy do twojego powrotu. Tylko na kilka godzin. – Bawi się
guzikiem płaszcza. – Mogę też pójść gdzieś na kawę…
Adam wciąż nie odpowiada.
– Albo iść…
– Iść? – Pociera palcem wskazującym nasadę nosa jak wtedy, gdy nosił
okulary.
– Mogę przyjść później, gdy już wrócisz z pracy. Moglibyśmy
porozmawiać… jeśli chcesz.
Adam przetrząsa szufladę szafki w korytarzu i wyciąga z niej pęk kluczy.
– Możesz wziąć te.
Nora nie mówi mu, że wciąż ma swój zestaw. Gdy podaje jej klucze,
zauważa obrączkę na jego lewej dłoni. Nie zdjął jej, tak jak ona. Sięga po jego
dłoń.
– Adam… ty…
Adam wkłada ręce do kieszeni i podnosi wzrok.
– Przez cały dzień mamy dekarzy… Będzie hałas – mówi. – Podobno
skończą przed długim weekendem.
Nora zastanawia się, jak bardzo różniłaby się reakcja Adama, gdyby wróciła
do domu po kilku tygodniach od swojego odejścia. Krzyczałby na nią za to, że go
zostawiła? Czy wziąłby ją w ramiona i powiedział, że za nią tęsknił?
– Lepiej już pójdę. – Podchodzi do drzwi. – Spróbuję wcześniej urwać się
z pracy… Wrócić do domu przed dziewczynkami. Muszę najpierw z nimi
porozmawiać.
– Rozumiem.
– I…
– I?
– Nieważne. – Znów spogląda na zegarek. – Postaram się szybko wrócić.
– No to lepiej już idź.
Kiwa głową.
– Pa.
– Pa.
Nora unosi dłoń. A on tak po prostu wychodzi.
ADAM
Adam wyjeżdża za róg Willoughby Street, naciska hamulec i zatrzymuje się
gwałtownie. Schodzi z roweru, który przewraca się na chodnik, osuwa się na
ziemię po ceglanej ścianie i przyciska do niej plecy. Omówił z Fay scenariusz
powrotu Nory do domu. „Pokażesz jej, jakim ojcem się stałeś. Powiesz jej, że
wszystko się zmieniło”. Oddychaj, nakazuje sobie teraz, zamykając oczy.
Po odejściu Nory jego ataki paniki przybrały na sile. Najdrobniejsza rzecz
mogła je sprowokować: przebywanie sam na sam z Willą w domu, Ella
wychodząca ze szkoły ostatnia, widok pubu i pokusa, by wejść do środka. Fay
nauczyła go oddychać, koncentrować się… „Określ swoje bezpieczne, szczęśliwe
miejsce”, powtarzała. Nie powiedział jej nigdy, że to Nora była jego bezpiecznym,
szczęśliwym miejscem i że gdy tylko o niej myślał, czuł pustkę, którą po sobie
zostawiła, a atak przybierał na sile.
Wypuszcza powietrze. Przed jego oczami przelatują obrazy: Ella
z uśmiechem na twarzy, którego nie widział od miesięcy. Jej oczy błyszczą. Ona
nigdy nie przestała wierzyć, że jej mama wróci do domu. I Willa. Słodka, mała
Willa, która nie zrozumie, co się wydarzyło, ale podejdzie do tego w typowy dla
siebie radosny sposób… dopóki nie zda sobie sprawy z tego, że przez cały ten czas
ją okłamywali.
Kobieta, którą kocha. Która nauczyła go oddychać. Co on jej powie? Ociera
pot z czoła. Trzęsą mu się ręce. „Oddychaj, Adam, na miłość boską, oddychaj.
Jesteś wspaniałym ojcem”, powiedziała mu kilka dni temu. Kto by pomyślał, że
kobieta, która go nienawidziła, która uważała go za całkowitego nieudacznika, nie
dość dobrego dla jej najlepszej przyjaciółki, przywróci go do życia?
Powinien zawrócić i wyrzucić Norę z domu.
– Panie Wells?
Szuranie stóp. Piskliwe ujadanie.
– Dobrze się pan czuje?
Pociągła twarz Lily Pegg, poprzecinana tysiącami zmarszczek, centymetr od
jego twarzy.
– Widziałyśmy, że wróciła. – Rose Pegg szarpie smycz jednego z trzech
piesków chihuahua plączących się u jej stóp.
Stare bliźniaczki Pegg, które mieszkają naprzeciwko Wellsów… Mają po
osiemdziesiąt lat i widzą wszystko. „Może mają rentgen w oczach jak Superman”,
powiedziała kiedyś Willa.
– Czy nowa pani Wells wie o tym powrocie? – pyta Rose.
Upierają się, by tak ją nazywać, mimo iż nie było jeszcze żadnego ślubu.
Adam podnosi się i otrzepuje spodnie.
– Muszę jechać do pracy.
– Spodziewałyśmy się, że wróci – oświadcza Lily. – Mniej więcej właśnie
teraz.
– Tak, co do dnia – dodaje Rose.
Rok temu zaproponowały, że pomogą Elli przy kampanii @odnaleźćmamę.
Kupiły używanego laptopa i poprosiły Ellę, by pomogła im założyć konto na
Twitterze. Adam nie miał serca powiedzieć im, że tylko pogarszają sprawę.
– Czy stara pani Wells dobrze się czuje? – pyta Lily.
Stara pani Wells... Adam ma ochotę wybuchnąć śmiechem. Nora musiałaby
dorosnąć, żeby się zestarzeć.
– Tak, czuje się dobrze – mówi.
– Widziała dzieci? – pyta Rose.
– Naprawdę muszę już iść.
Adam opiera rower o ścianę. Lily pochyla się, podnosi jego kask i podaje
mu.
– Jest bardzo chuda.
Rentgen w oczach. Albo lornetka. Cokolwiek to było, widziały za dużo.
– I blada – dodaje Rose.
Chuda i blada. To przecież znak rozpoznawczy Nory, nieprawdaż? Właśnie
dlatego się w niej zakochał. W tym kruchym pięknie… całkowitym
przeciwieństwie Fay. Ale panny Pegg mają rację: gdy zobaczył ją na progu,
wpatrzoną w niego, przypomniał sobie, jaki był wobec niej opiekuńczy, jak zawsze
się martwił, że jeśli nie będzie dość ostrożny, Nora zblednie i zniknie.
– Dziękuję – mówi, biorąc kask od Lily.
– Myśli pan, że nowa pani Wells będzie miała coś przeciwko temu? – pyta
Rose.
Nowa pani Wells? Stara pani Wells? Boże, te kobiety są jak chór w greckiej
tragedii.
Adam wsiada na rower.
– Może złożymy jej wizytę! – woła za nim Rose. – Powitamy ją w domu!
Udaje, że jej nie słyszy.
– Do widzenia – rzuca przez ramię, unosząc dłoń.
Więcej ujadania.
– Wiedziałyśmy od początku, prawda, siostro? – mówi Lily Pegg.
– Od początku.
– Niemniej to zdumiewające, nie sądzisz, siostro?
Adam zaczyna mocniej pedałować. Głos Lily Pegg cichnie za nim:
– Tak, zdumiewające.
ELLA
@odnaleźćmamę
Wracam do domu zobaczyć się z Mamą. #radość
Ella na końcu sali obgryza paznokieć małego palca. Przez jej ręce i nogi
przepływa prąd, który nie pozwala jej siedzieć nieruchomo. Wysyła tweeta pod
ławką. Osoby obserwujące jej konto dostaną amoku, gdy się dowiedzą, że mama
wróciła do domu. Ella musi tylko przetrwać sprawdzanie obecności, przekonać
panią Noble, że zostanie na cały dzień, i może wracać do domu. Na nogach ma
stare trampki mamy – pomogą jej szybciej biec. Gdy tylko stopa jej do nich urosła,
nieco ponad rok temu, od razu poczuła, że to znak. Nie mieli racji tata, Fay, policja
i wszyscy, którzy mówili, że mama nie wróci. Wszyscy się mylili poza pannami
Pegg. One nigdy nie wątpiły w Ellę.
Ella zamyka oczy i przypomina sobie kobietę, która stała na progu, jej rude
włosy sięgające łopatek, tej samej długości co u Elli i prawie tej samej barwy. Ella
miała jaśniejszy odcień, ale myje je specjalnym szamponem dla rudzielców, który
znalazła w drogerii, tak że teraz w naturalnym świetle widać w nich złote refleksy
mamy.
Gdy Fay zdjęła fotografie mamy, Ella schowała je w swoim pokoju.
Wpatrywała się w twarz mamy dopóty, dopóki nie nauczyła się jej na pamięć: tego
szerokiego uśmiechu, brązowych oczu i piegów na policzkach jak u Willi. Ella
pamięta, jak długie spódnice mamy zamiatały chodniki, jak brzęczały bransoletki
na jej chudych nadgarstkach, jak długie kolczyki wplątywały się w jej włosy.
Stąpała tak lekko, jakby unosiła się nad ziemią. „Chodzący dzwonek wietrzny”,
nazywała mamę Fay.
– Gotowa na klasówkę podczas pierwszej lekcji? – pyta pani Noble.
Ella podnosi wzrok.
– Klasówkę?
– Poprawę z matematyki, Ello.
Ella przygryza wargę.
– O… tak. Powtarzałam przez cały tydzień.
Jeśli teraz pójdzie do domu, przegapi poprawę, ale klasówka nie ma
znaczenia. Nic nie ma znaczenia teraz, gdy mama wróciła do domu. Mama nie
będzie zła, że uciekła ze szkoły. Gdy Ella była mała, pozwalała jej zostać w domu
na specjalne okazje. Dzwoniła do szkoły i poważnym tonem mówiła: „Tak, biedna
Ella ma gorączkę”, jednocześnie puszczając do niej oko, a potem szły do
Holdingwell Park ulepić bałwana lub jechały pociągiem do Londynu, żeby
zobaczyć dinozaury w Muzeum Historii Naturalnej. „Nie tylko w szkole człowiek
zdobywa wiedzę”, mawiała. „Masz najlepszą mamę na świecie”, zachwycały się
przyjaciółki Elli. Ale nie musiały tego mówić. Ella wiedziała, że mama jest super.
Rozlega się dzwonek. Klasa się wyludnia. Ella włącza się w potok ciał
wypływający na korytarz, po czym przekrada się do bocznych drzwi.
WILLA
– Willa? Willa?
Willa sięga po pomarańczową kredkę, by pokolorować włosy kobiety
stojącej na progu. Tej samej kredki używa do własnych włosów i do futra Pani Lis.
Ella również ma rude włosy, ale jaśniejsze, bardziej blond, jakby ktoś zmieszał
żółtą farbę (włosy taty) z odrobiną czerwonej (włosy Willi). Mamusia nazywa
włosy Willi miedzianymi. Mówi, że to najpiękniejszy kolor na świecie, i nie
pozwala, by ktoś wmówił jej, że jest inaczej.
– Willa? Słyszysz mnie?
Willa słyszy swoje imię, które brzmi tak, jakby ktoś wołał ją z końca bardzo
długiego tunelu. Zazwyczaj bezpieczniej jest nie reagować, ponieważ czasami
głosy nie dochodzą ze świata zewnętrznego, gdzie wszyscy je słyszą, ale z jednej
z historii, które rozgrywają się w jej głowie – a jeśli Willa im odpowiada, chłopcy
i dziewczynki w jej klasie przewracają oczami i szepczą do siebie.
Na jej obrazku ląduje dłoń z grubą złotą obrączką. Willa podnosi wzrok.
– Jest przerwa – mówi pan Mann.
Pan Mann ma męża. I też kiedyś uczył Ellę.
Willa rozgląda się po pustej klasie.
– Możesz dokończyć rysunek później… Przechowam go dla ciebie w swojej
szufladzie.
Pan Mann wie, że czasami inne dziewczynki kradną rysunki Willi,
przyklejają je do ściany i śmieją się z nich. „Musisz umieć się bronić – powtarza jej
Ella. – Musisz mówić im różne wredne rzeczy. Musisz im pokazać, że się nie
boisz”. Ale Willi żadne wredne rzeczy nie przychodzą do głowy. Poza tym
mamusia mówi, że wredni ludzie są zazwyczaj smutni i należy im współczuć. Gdy
Willa wyjaśniła tę teorię Elli, siostra powiedziała jej, że to właśnie przez takie
gadanie wszyscy pomiatają mamusią. Ale Willa uznała, że to niesprawiedliwe mieć
w życiu tylko dwie rzeczy do wyboru: a) zachowywać się wrednie lub b) dać sobą
pomiatać.
Willa drapie się po bliźnie. Wolałaby dokończyć rysunek teraz, gdy jeszcze
pamięta twarz kobiety na progu, jej ubrania, futerał na trąbkę i walizkę na kółkach.
Kobieta przywodzi jej na myśl miliardy zdjęć cioci Nory na ścianie sypialni Elli.
Ciocia Nora mieszkała kiedyś z Ellą, mamusią i tatusiem, zanim Willa przyszła na
świat, ale przeprowadziła się do Australii i teraz nie stać jej na odwiedziny, bo
samoloty są naprawdę drogie. Może zaoszczędziła trochę pieniędzy i przyjechała
na długi weekend, żeby zrobić niespodziankę Elli? Ella ciągle gada o cioci Norze,
o tym, jak bardzo ją kocha, jak ciocia Nora kocha ją i jakie są do siebie podobne.
Tytuł oryginału THE ASTONISHING RETURN OF NORAH WELLS Copyright © Virginia Macgregor 2015 Projekt okładki Joanna Wasilewska Zdjęcie na okładce © Drunaa/Trevillion Images; Kichigin/Shutterstock.com Redaktor prowadzący Joanna Maciuk Redakcja Renata Bubrowiecka Korekta Grażyna Nawrocka
ISBN 978–83–8097-915-4 Warszawa 2017 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02–697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl
Mojej ukochanej córce Tennessee Skye
Słychać, jak na dole ktoś zatrzasnął bramę. Henryk Ibsen, Dom lalki (Nora)
Najdroższy Adamie Przepraszam. Muszę odejść. Kocham Cię. Powiedz Elli i Willi, że je również kocham. I zaopiekuj się Louisem. Jeśli będziesz potrzebował pomocy, poproś Fay, będzie wiedziała, co robić. Proszę, nie próbuj mnie odnaleźć. Nora
Świat się budzi. W każdym razie próbuje. Budzi się w małym miasteczku Holdingwell. Budzi się na Willoughby Street. Budzi się pod numerem siedemdziesiątym siódmym, w wysokim domu z czerwonej cegły, z rusztowaniem, które sięga dachu. Na piętrze brzask wyrywa ze snu nastoletnią dziewczynkę. Dziewczynka przeciera oczy sklejone resztkami makijażu. Jej łóżko jest zasłane kartkami formatu A4; wstęgi neonowych zakreślaczy wyróżniają słowa. W nogach łóżka leży para zniszczonych butów do biegania. Dziewczynka chowa się głębiej pod kołdrę i zaklina alarm w telefonie: „Jeszcze tylko parę minut…”. Na półpiętrze inna dziewczynka, młodsza, błąka się przed sypialnią taty. Spędziła tu noc, czerpiąc pociechę z jego obecności po drugiej stronie drzwi. Zawarli umowę: koniec z zakradaniem się po nocach, jeśli nie jest naprawdę źle. „Jeśli im nie ulegniesz, koszmary odejdą same – tak mówi tata. – Trzeba je wytresować tak, jak tresowaliśmy Louisa”. Dziewczynka nie jest jednak taka pewna. Jeszcze nigdy nie słyszała o kimś, kto potrafiłby wytresować ducha. Po drugiej stronie drzwi ojciec sięga ręką po kobietę, którą kocha. Napotyka tylko chłodne puste miejsce. Przeciera oczy, bierze okulary i nasłuchuje odgłosów domu, wstając: szczekanie w kuchni, kroki małej dziewczynki na podeście, budzik nastoletniej córki. W wysokim domu z czerwonej cegły wielki pies leży nieruchomo na swoim legowisku pod schodami, futro ma skręcone jak trwała starszej pani. Ślini się, pysk otwiera mu się podczas snu. Wyczuwa zmianę w powietrzu. Czuł ją przez całą noc, wędrując w snach pomiędzy latarniami, chihuahua z naprzeciwka a kością, którą dzisiaj otrzyma, bo jest piątek. Na drugim końcu miasta na oddziale pediatrycznym szpitala Holdingwell General matka, która została, myje ręce. Pociera dłonie, szoruje płytkę paznokciową i splata palce pod gorącą wodą. Spierzchnięta skóra różowieje, a ona zastanawia się, czy przyjdzie taki dzień, kiedy zetrze z dłoni tyle komórek, że jej skóra skapituluje i odsłoni mięso oraz kości. Zamyka oczy i robi głęboki wdech, żeby uwolnić się od mdłości. Myśli o długim weekendzie majowym – cały weekend bez szpitala. Sen. Spokój. Dom.
Na Willoughby Street dwie starsze panie odsuwają firanki, by spojrzeć na wysoki dom z czerwonej cegły. Na progu pod kwitnącą wiśnią zauważają matkę, która odeszła, gdy ta stawia na ziemi futerał na trąbkę i zerka na dom, którego nie widziała od sześciu lat.
PIĄTKOWY PORANEK
WILLA Sześcioletnia Willa przyciska nos do szyby. Z okna swojej sypialni widzi rusztowanie schodzące na trawnik przed domem. To turkotanie kontenera na odpadki na bruku przywołało ją do okna. Czasami brzęczenie słoika po dżemie podpowiada jej, że dzikie zwierzę zjawiło się w poszukiwaniu pożywienia. Na Willoughby Street mieszka więcej dzikich zwierząt, niż sądzą ludzie: kruki, które polują na tace z frytkami przy furgonetce z kebabem, grube szczury o chudych ogonach i wydry o twarzach starych ludzi, które pływają w jeziorze w Holdingwell Park. A także ulubieńcy Willi: lisy, które przemykają nocami przez ogród niczym rude języki ognia. Pani Lis zjawi się tutaj na jej urodziny w niedzielę, Willa już to czuje. Pani Lis i jej nowe młode. Dzięki nim będą to najlepsze urodziny na świecie. W ten piątkowy poranek Willa nie dostrzega jednak żadnych dzikich zwierząt, które tak kocha. Zamiast tego patrzy na kobietę o długich rudych włosach, która stoi kilka metrów od drzwi. Kobieta spogląda w okna, jakby kogoś szukała. Gdy jej wzrok pada na Willę, dziewczynka się uśmiecha. Kobieta cofa się o krok i pochyla głowę. Louis popycha drzwi do sypialni swoim wielkim szarym pyskiem i człapie w kierunku Willi. Wie, że nie wolno mu wchodzić na górę, ale to tylko wtedy, gdy widzi to mamusia, a mamusia jest w pracy. Willa pochyla się i całuje jego wielki kudłaty nos. Louis nie jest lisem ani dzikim zwierzęciem, ale Willa kocha go najbardziej na świecie. – Willa, spóźnimy się! – Ella, czternastoletnia siostra Willi, wpada do sypialni w chmurze słodkich perfum. Willa uwielbia ten zapach, uwielbia wielką żółtą butelkę w kształcie pucharu, która stoi na stoliku nocnym Elli. Nazywa się „Shalimar”, co znaczy silna i piękna – tak właśnie Willa myśli o Elli. – Chodź, Willa, mam zaraz klasówkę z matematyki. Ella w ogóle nie przejmowała się klasówkami, dopóki nie kazali jej powtarzać klasy. Tatuś mówi, że Ella przechodzi ciężki okres. Mamusia zwołała naradę rodzinną, żeby wszyscy mogli jej pomóc, ale Ella się na niej nie pojawiła. – Willa? Willa ani drgnie. Ta kobieta w legginsach, workowatym swetrze, z walizką na kółkach i czarnym futerałem na instrument ma w sobie coś, co każe jej się przyglądać nieco dłużej. Panna Rose Pegg, jedna z bliźniaczek z naprzeciwka, wychodzi przed dom z konewką. Chihuahua ujada u jej stóp. – Halo! – woła do kobiety na progu.
Ale kobieta na progu nie odwraca się. Dziwne. – Na co patrzysz? Ella sięga po tornister Willi i wkłada do niego pudełko śniadaniowe z wizerunkiem Fantastycznego Pana Lisa. Podchodzi do okna i zakłada Willi tornister na plecy. – Dlaczego ona nie dzwoni? Willa poprawia szelki tak, żeby leżały wysoko na jej ramionach. Ella pochyla się do okna i gwałtownie wciąga powietrze. Louis kładzie łapy na parapecie i warczy. – Kto to taki? – pyta Willa. Ella cofa się od okna. – Ella? – Nikt. Jej mina jednak mówi co innego. Willa czuje ucisk w żołądku, jak wtedy gdy łotr w filmie przecina sznur windy, a ta musi runąć w dół o sto pięter. Znów zerka na próg i drapie się po bliźnie w kształcie gwiazdki pod okiem. Blizna jest gorąca i swędzi. W ogóle nie wierzy Elli – ta kobieta to zdecydowanie ktoś.
ELLA @odnaleźćmamę Najlepszy dzień w życiu: mama wróciła do domu! #spełnieniemarzeń Willa odwraca się od okna i mówi: – Ona ma moje włosy. – Kto? – Kobieta Nikt. Ella wyłącza komórkę. – Są rude jak moje. Zerka Elli przez ramię. – Do kogo pisałaś? – Tweetowałam. – Co tweetowałaś? Ella wpycha telefon do kieszeni szkolnego mundurka. Co ma powiedzieć Willi? Myślała, że będzie mieć czas, żeby ją przygotować, wyjaśnić, kim jest mama, gdzie była, dlaczego Fay udawała jej mamę i dlaczego tata i Fay zachowywali się jak para, jeśli tata wciąż jest mężem mamy. – Nic. To do mojego projektu, Willa. Znów zerka przez szybę. Mama wydaje się mniejsza, niż zapamiętała. Ma
siwe pasemka we włosach. Ella klęka przed Willą i zapina jej polar. Louis wciąż trzyma łapy na parapecie. Na pewno także pamięta mamę. Kochał ją równie mocno, jak Ella i tata, a nawet Willa, chociaż Willa była za mała, żeby to pamiętać. Ella klepie Louisa po łapach. – Złaź, Louis. Louis szczeka, po czym układa się u stóp Willi. – Do projektu „Zaginiony, zaginiona”? – pyta Willa. – Tak. – Znalazłaś jakąś zaginioną osobę? – Tak jakby. No dalej, Willa, musimy już iść. Tego właśnie pragnie Ella: zbiec po schodach, otworzyć drzwi, rzucić się mamie w ramiona i powiedzieć jej, jak bardzo za nią tęskniła, jak bardzo ją kocha i jak bardzo się cieszy, że wróciła do domu. Chce ją zapytać, gdzie była i czy wszystko jest w porządku. „Postaraj się pohamować swoją impulsywność. Postaraj się myśleć o tym, co robisz” – wskazówki Fay, wypowiedziane podczas rodzinnej narady w zeszłą sobotę. Jej propozycja, jak sobie radzić z panem wrzód na tyłku Stucktonem, nauczycielem matematyki Elli. Fay też jest wrzodem na tyłku. Zwłaszcza gdy ma rację. Boże, Fay… Co ona zrobi, gdy się dowie, że mama jest w domu? Ella wyobrażała sobie powrót mamy miliard razy i nigdy nie czuła takiego wzburzenia. Bierze głęboki oddech. Uspokój się. Najpierw to przemyśl. Chryste, bądź jak Fay. Wychodząc z domu, zerknie na mamę znacząco, żeby jej uświadomić, że nie mogą rozmawiać z powodu Willi, a potem wróci do domu, gdy tylko będzie mogła. Gdy była mała, wystarczyło, że tylko z mamą na siebie spojrzały i od razu wiedziały, co myśli ta druga. To się na pewno nie zmieniło, prawda? – No chodź. Ella bierze Willę za rękę i ciągnie ją na dół po schodach. Louis człapie za nimi. – A nie pożegnamy się z tatą? – pyta Willa. – Spóźnimy się. Jeśli pożegnają się z tatą, odprowadzi je do drzwi, zobaczy mamę i wszystko się wyda, a Willa nie zrozumie. – A twoja trąbka? Trąbka Elli jest w kuchni. Z tatą. – Odwołali mi lekcję. – Kolejne kłamstwo. – Nigdy nie odwołują ci lekcji. – No to tym razem odwołali. – Dziwne.
Ella kocha Willę najbardziej na świecie, ale, Boże, ta mała potrafi wkurzyć. – Chodź, Willa. Willa klęka i obejmuje ramionami wielki brzuch Louisa. – Na razie, Louis. Na razie. Zanim Willa wróci do domu ze szkoły, cały jej świat się zmieni. Po sposobie, w jaki Louis patrzy na Ellę, widać, że on też to wie.
NORA Nora stoi przed swoim starym domem i przygląda się rusztowaniu biegnącemu wzdłuż fasady. Dach jest przykryty płachtą niebieskiego brezentu, którego końce są przymocowane cegłami. Ciągle nienaprawiony. Wsłuchuje się w odgłosy płynące przez otwarte okna. Pisk śmiechu i tupot stóp na schodach. Adam woła z kuchni: – Pospieszcie się, dziewczynki, bo spóźnicie się na autobus! Ma silniejszy głos, niż zapamiętała. Drzwi otwierają się na oścież. Staje w nich mała dziewczynka z poszarpaną grzywką i miedzianym paziem. Nora wstrzymuje oddech. Wygląda tak samo jak ja, myśli. Te same rude włosy. Ta sama jasna cera i brązowe oczy. Gdy odchodziła, Willa wciąż wyglądała jak Adam – niebieskie oczy, jasnozłote włosy. Podobno wszystkie niemowlęta są podobne do ojców – to jakaś ewolucyjna sztuczka mająca powstrzymywać ich przed porzuceniem potomstwa, gdy puchną z dumy z powodu jego spłodzenia. Może kiedyś ewolucja nadrobi opóźnienia i weźmie pod uwagę, że matki też trzeba przekonać do tego, by zostały. Nora ma ochotę wyciągnąć rękę i chwycić dłoń Willi, ale Ella popycha ją do przodu. Na sekundę Ella podnosi wzrok i zerka na Norę. Kiwa głową, uśmiecha się, po czym opuszcza wzrok. Nora czuje, jak imię starszej córki wzbiera w jej gardle, lecz znika, zanim dotrze do ust. Nora usuwa się dziewczynkom z drogi. Gdy Willa dociera do bramki, ogląda się na Norę. Nora czuje ucisk w piersi, gdy dostrzega bliznę pod lewym okiem. – No chodź – mówi Ella, ciągnąc siostrę za rękę. Obie dziewczynki wypadają przez bramkę na ulicę. Willa biegnie przodem, wrzuca coś do skrzynki na listy panien Pegg, po czym obie znikają za zakrętem Willoughby Street. Nora powoli wypuszcza powietrze. Nie spodziewała się cudownego pojednania. Wiedziała, że będzie trudno, gdy wróci, ale żeby tak po prostu przemknęły obok bez słowa? – Ella! Zostawiłaś trąbkę! – Adam wybiega z domu, wymachując czarnym futerałem. Nigdy nie pomagał Elli przygotowywać się do szkoły, w ogóle nie orientował się w grafikach i harmonogramach. Przy tych rzadkich okazjach, gdy nakazywała mu przejąć dowodzenie, po powrocie do domu zastawała bałagan, a Ella tkwiła zapomniana w szkole. Gdy byli tylko we dwoje i wiedli cygańskie życie, nie miało to znaczenia, ale dzieci wszystko zmieniły… A przynajmniej powinny. „Kocham cię, to nie wystarczy?” – mawiał, gdy prosiła go o pomoc. Niektóre małżeństwa rozpadają się, ponieważ dzieci stają się całym ich światem.
Adam natomiast w zasadzie nie zauważał dziewczynek. Stojąca na ostatnim stopniu Nora podnosi na niego wzrok. Jest wyższy, niż zapamiętała. Trzyma się prosto. Granatowy garnitur, blond włosy ujarzmione przedziałkiem na boku, pasma siwizny na skroniach, twarz gładko ogolona. Okulary zniknęły. Czy rozpoznałaby go, gdyby minęli się na ulicy? Jego oczy biegają pomiędzy Norą a chodnikiem. – Widziałaś dziewczynki? Kiwa głową. – Tak. Przelotnie. Spieszyły się. – Powiedziałaś coś? – Nie. Wyraźnie się odpręża. Nora zerka na futerał w jego dłoni. – Dalej gra? Gdy Nora odchodziła, ośmioletnia Ella łaziła za nią bezustannie, wydając piskliwe dźwięki ze swojej żółtej plastikowej trąbki, prezentu od chrzestnej matki, Fay. Błagała Norę, by ta dawała jej lekcje i zabierała ją na koncerty. „Kiedyś będę taka dobra jak ty, prawda?” – pytała. Adam marszczy brwi. Czyżby zapomniał, jak wygląda? Może powinna się przedstawić? Uścisnąć mu dłoń? Nadstawić policzek do pocałunku? „Cześć, jestem twoją żoną. Odeszłam od ciebie, a teraz wróciłam. Co słychać?”. Czy powinna przeprosić, jakoś to zainicjować? Gdy podchodzi do niego, Adam potyka się na progu. Najwidoczniej wciąż jest niezdarny. Chrząka. – Nie ma wrodzonego talentu. – Zerka na futerał. – Nie tak jak ty. Ale się stara. – A Willa? – Nora dotyka skóry pod lewym okiem. – Ma tu bliznę. – Tak. Nora czeka, by dodał coś więcej, ale on tylko stoi w progu. – Czy mogę wejść? – pyta. – Wejść? – Adam spogląda ponad jej ramieniem, jakby miał nadzieję, że znajdzie odpowiedź na chodniku. – Tak. Do domu. – Do domu, który razem kupili. Adam przestępuje z nogi na nogę; pamięta ten jego nerwowy ruch. A jeśli odmówi? A jeśli ją tu tak zostawi? Zasłużyłam sobie na to, myśli Nora. – Oczywiście. Tak. Tak sądzę. – Kiwa głową i usuwa się na bok. – Dziękuję. – Każde słowo, które pada z jej ust, brzmi tak słabo. Dom pachnie pastą do podłóg i odświeżaczem powietrza. Wytarte wykładziny zastąpiły deski – złote i pełne światła. Tapetę zdobią piwonie. „Są delikatniejsze niż róże – jak ktoś jej kiedyś powiedział. – Nie mają kolców”. Każdy centymetr ścian w korytarzu jest pokryty fotografiami dziewczynek. Robienie
zdjęć, na których wyglądali jak rodzina – temu jednemu ojcowskiemu obowiązkowi Adam podołał. Nora przygląda się fotografiom zrobionym po jej odejściu. Ella na scenie z trąbką. Ella i Willa na huśtawkach w Holdingwell Park. Unoszą nogi tak wysoko, jakby zamierzały odlecieć. Willa tuli Louisa pod choinką. Ella uśmiecha się nad tortem z dziesięcioma świeczkami. Ella trzyma w dłoni ubłocone buty do biegania. Jedno ze zdjęć sprawia, że Nora przystaje: Willa zdmuchująca piórka z główki mlecza. Blizna już jest, większa i bardziej czerwona niż teraz. To musiało się stać, gdy była mała. Norę ogarniają mdłości. Tego właśnie najbardziej boi się matka, nieprawdaż? Że jej dziecko ucierpi. Z trudem przełyka ślinę. Moje dziecko się zraniło, a mnie przy tym nie było. Mruga, by odsunąć od siebie tę myśl. – Niezłe – mówi, patrząc na zdjęcia. Adam oblewa się rumieńcem i przeczesuje włosy palcami, niszcząc sobie przedziałek. – To tylko zdjęcia. Idzie dalej. Nora cały czas się rozgląda. Nawet wymiary pokoju się zmieniły, by pomieścić nowe meble. Kiedyś Nora mogła przejść przez swój dom z zamkniętymi oczami. Teraz potrzebowałaby przewodnika. – Podoba mi się, jak to wszystko urządziłeś – mamrocze, idąc za Adamem do kuchni. – To nie ja… – Nie ty? – Dom… – znów nie kończy zdania. Nie. Nie sądziła, by mógł być odpowiedzialny za te zmiany. Adam odkłada futerał z trąbką i sięga po aktówkę, która leży na blacie z białego marmuru. Nora pamięta łuszczącą się farbę, chybotliwy kuchenny stół, brudny schowek pod schodami, poplamione wykładziny, zacieki na strychu, który wykorzystywała jako studio. Na jednej ze ścian kuchni wiszą oprawione rysunki: same zwierzęta z chwiejnym podpisem Willi w rogach. Adam by tego nie zrobił… To znaczy, dawny Adam by tego nie zrobił. Gdy Ella była mała, Nora rozwieszała jej obrazki w całym domu na taśmie. Wisiały z podwiniętymi rogami, dopóki nie odpadły, pozostawiając na ścianach małe dziury tam, gdzie taśma odeszła wraz z farbą. Na środku stołu leży album ze zdjęciami, a obok niego notes i arkusz papieru z nagłówkiem Otwartego Uniwersytetu oraz drogi aparat podłączony do laptopa. Gdy się poznali, Adam pracował w zakładzie fotograficznym ojca. Był to zakład w starym stylu: analogowe aparaty, ciemnia i odbitki. Uwielbiał fotografować Norę. „Mój ulubiony obiekt”, mawiał. Ale zakład zbankrutował, a on nagle został bez pracy. „Mojego tatę zastąpił aparat w komórce”, powiedział jej tego dnia, gdy
ojciec zamknął interes. Adam jednak miał dobre oko. „Zawsze znajdzie się miejsce dla fotografa z prawdziwym talentem”, powtarzała mu. Rozmawiali o tym, by zajął się fotografią na poważnie, zrobił kurs… Ale to też po drodze się rozpłynęło. Nora odwraca się do Adama twarzą. – Masz nową pracę? – Słucham? – Garnitur? Mężczyzna, którego znała, całe dnie spędzał w granatowym kombinezonie pracowników zakładu utylizacji odpadów. Nieważne, ile razy go prała, nie mogła pozbyć się tego zapachu. Adam poprawia krawat, zaciskając go wokół szyi. Nora zauważa podrażnienie po goleniu przy kołnierzyku i nagle ogarnia ją pokusa, by wyciągnąć rękę i dotknąć jego skóry. – Och… nie nową, nie – mówi. – Cztery lata temu awansowałem na kierownika. Kierownik. Nie sądziła, że ma to w sobie. Podwładni, wypłaty, arkusze kalkulacyjne, pewność siebie, żeby stanąć przed ludźmi i mówić im, co mają robić... Nie, jej Adam nie chciałby takiej odpowiedzialności. Jej Adam. Czy ktoś taki w ogóle jeszcze istnieje? Adam zerka na zegarek. – Muszę iść do pracy. – Oczywiście. Na to właśnie liczyła: na kilka godzin samotności w swoim starym domu, czas, by wziąć się w garść. Gdy idzie za Adamem do holu, zauważa, że drzwi do schowka pod schodami są otwarte. Jej serce zamiera. – Louis? Podchodzi bliżej i się pochyla. – Śpi w pokoju Willi. Nora powoli wypuszcza powietrze. Dzięki Bogu. Zauważa, że tam, gdzie kiedyś był kawałek dykty, teraz są porządne drzwi prowadzące do piwnicy. – Korzystasz z piwnicy? Adam potakuje. – Do zdjęć. – Och… To dobrze. Znów zerka na zegarek. – Naprawdę muszę już iść. Spina nogawki spodni klamrami dla rowerzystów, wkłada odblaskową kamizelkę na marynarkę, wciska włosy pod kask i zapina pasek pod brodą. Kiedyś jeździł na motorze, woził ją z tyłu. Zostawiali Ellę z Fay i jechali na pola poza
Holdingwell, żeby leżeć w wysokiej trawie i kochać się w niej. – Pedałujesz? Oblewa się rumieńcem. – Trzymam dzięki temu formę. – Klepie się po płaskim brzuchu. A więc to również zniknęło. Nora bierze głęboki wdech. – Czy mogę zostać? W jego szczęce drga mięsień. – To znaczy do twojego powrotu. Tylko na kilka godzin. – Bawi się guzikiem płaszcza. – Mogę też pójść gdzieś na kawę… Adam wciąż nie odpowiada. – Albo iść… – Iść? – Pociera palcem wskazującym nasadę nosa jak wtedy, gdy nosił okulary. – Mogę przyjść później, gdy już wrócisz z pracy. Moglibyśmy porozmawiać… jeśli chcesz. Adam przetrząsa szufladę szafki w korytarzu i wyciąga z niej pęk kluczy. – Możesz wziąć te. Nora nie mówi mu, że wciąż ma swój zestaw. Gdy podaje jej klucze, zauważa obrączkę na jego lewej dłoni. Nie zdjął jej, tak jak ona. Sięga po jego dłoń. – Adam… ty… Adam wkłada ręce do kieszeni i podnosi wzrok. – Przez cały dzień mamy dekarzy… Będzie hałas – mówi. – Podobno skończą przed długim weekendem. Nora zastanawia się, jak bardzo różniłaby się reakcja Adama, gdyby wróciła do domu po kilku tygodniach od swojego odejścia. Krzyczałby na nią za to, że go zostawiła? Czy wziąłby ją w ramiona i powiedział, że za nią tęsknił? – Lepiej już pójdę. – Podchodzi do drzwi. – Spróbuję wcześniej urwać się z pracy… Wrócić do domu przed dziewczynkami. Muszę najpierw z nimi porozmawiać. – Rozumiem. – I… – I? – Nieważne. – Znów spogląda na zegarek. – Postaram się szybko wrócić. – No to lepiej już idź. Kiwa głową. – Pa. – Pa. Nora unosi dłoń. A on tak po prostu wychodzi.
ADAM Adam wyjeżdża za róg Willoughby Street, naciska hamulec i zatrzymuje się gwałtownie. Schodzi z roweru, który przewraca się na chodnik, osuwa się na ziemię po ceglanej ścianie i przyciska do niej plecy. Omówił z Fay scenariusz powrotu Nory do domu. „Pokażesz jej, jakim ojcem się stałeś. Powiesz jej, że wszystko się zmieniło”. Oddychaj, nakazuje sobie teraz, zamykając oczy. Po odejściu Nory jego ataki paniki przybrały na sile. Najdrobniejsza rzecz mogła je sprowokować: przebywanie sam na sam z Willą w domu, Ella wychodząca ze szkoły ostatnia, widok pubu i pokusa, by wejść do środka. Fay nauczyła go oddychać, koncentrować się… „Określ swoje bezpieczne, szczęśliwe miejsce”, powtarzała. Nie powiedział jej nigdy, że to Nora była jego bezpiecznym, szczęśliwym miejscem i że gdy tylko o niej myślał, czuł pustkę, którą po sobie zostawiła, a atak przybierał na sile. Wypuszcza powietrze. Przed jego oczami przelatują obrazy: Ella z uśmiechem na twarzy, którego nie widział od miesięcy. Jej oczy błyszczą. Ona nigdy nie przestała wierzyć, że jej mama wróci do domu. I Willa. Słodka, mała Willa, która nie zrozumie, co się wydarzyło, ale podejdzie do tego w typowy dla siebie radosny sposób… dopóki nie zda sobie sprawy z tego, że przez cały ten czas ją okłamywali. Kobieta, którą kocha. Która nauczyła go oddychać. Co on jej powie? Ociera pot z czoła. Trzęsą mu się ręce. „Oddychaj, Adam, na miłość boską, oddychaj. Jesteś wspaniałym ojcem”, powiedziała mu kilka dni temu. Kto by pomyślał, że kobieta, która go nienawidziła, która uważała go za całkowitego nieudacznika, nie dość dobrego dla jej najlepszej przyjaciółki, przywróci go do życia? Powinien zawrócić i wyrzucić Norę z domu. – Panie Wells? Szuranie stóp. Piskliwe ujadanie. – Dobrze się pan czuje? Pociągła twarz Lily Pegg, poprzecinana tysiącami zmarszczek, centymetr od jego twarzy. – Widziałyśmy, że wróciła. – Rose Pegg szarpie smycz jednego z trzech piesków chihuahua plączących się u jej stóp. Stare bliźniaczki Pegg, które mieszkają naprzeciwko Wellsów… Mają po osiemdziesiąt lat i widzą wszystko. „Może mają rentgen w oczach jak Superman”, powiedziała kiedyś Willa. – Czy nowa pani Wells wie o tym powrocie? – pyta Rose. Upierają się, by tak ją nazywać, mimo iż nie było jeszcze żadnego ślubu.
Adam podnosi się i otrzepuje spodnie. – Muszę jechać do pracy. – Spodziewałyśmy się, że wróci – oświadcza Lily. – Mniej więcej właśnie teraz. – Tak, co do dnia – dodaje Rose. Rok temu zaproponowały, że pomogą Elli przy kampanii @odnaleźćmamę. Kupiły używanego laptopa i poprosiły Ellę, by pomogła im założyć konto na Twitterze. Adam nie miał serca powiedzieć im, że tylko pogarszają sprawę. – Czy stara pani Wells dobrze się czuje? – pyta Lily. Stara pani Wells... Adam ma ochotę wybuchnąć śmiechem. Nora musiałaby dorosnąć, żeby się zestarzeć. – Tak, czuje się dobrze – mówi. – Widziała dzieci? – pyta Rose. – Naprawdę muszę już iść. Adam opiera rower o ścianę. Lily pochyla się, podnosi jego kask i podaje mu. – Jest bardzo chuda. Rentgen w oczach. Albo lornetka. Cokolwiek to było, widziały za dużo. – I blada – dodaje Rose. Chuda i blada. To przecież znak rozpoznawczy Nory, nieprawdaż? Właśnie dlatego się w niej zakochał. W tym kruchym pięknie… całkowitym przeciwieństwie Fay. Ale panny Pegg mają rację: gdy zobaczył ją na progu, wpatrzoną w niego, przypomniał sobie, jaki był wobec niej opiekuńczy, jak zawsze się martwił, że jeśli nie będzie dość ostrożny, Nora zblednie i zniknie. – Dziękuję – mówi, biorąc kask od Lily. – Myśli pan, że nowa pani Wells będzie miała coś przeciwko temu? – pyta Rose. Nowa pani Wells? Stara pani Wells? Boże, te kobiety są jak chór w greckiej tragedii. Adam wsiada na rower. – Może złożymy jej wizytę! – woła za nim Rose. – Powitamy ją w domu! Udaje, że jej nie słyszy. – Do widzenia – rzuca przez ramię, unosząc dłoń. Więcej ujadania. – Wiedziałyśmy od początku, prawda, siostro? – mówi Lily Pegg. – Od początku. – Niemniej to zdumiewające, nie sądzisz, siostro? Adam zaczyna mocniej pedałować. Głos Lily Pegg cichnie za nim:
– Tak, zdumiewające. ELLA @odnaleźćmamę Wracam do domu zobaczyć się z Mamą. #radość Ella na końcu sali obgryza paznokieć małego palca. Przez jej ręce i nogi przepływa prąd, który nie pozwala jej siedzieć nieruchomo. Wysyła tweeta pod ławką. Osoby obserwujące jej konto dostaną amoku, gdy się dowiedzą, że mama wróciła do domu. Ella musi tylko przetrwać sprawdzanie obecności, przekonać panią Noble, że zostanie na cały dzień, i może wracać do domu. Na nogach ma stare trampki mamy – pomogą jej szybciej biec. Gdy tylko stopa jej do nich urosła, nieco ponad rok temu, od razu poczuła, że to znak. Nie mieli racji tata, Fay, policja i wszyscy, którzy mówili, że mama nie wróci. Wszyscy się mylili poza pannami Pegg. One nigdy nie wątpiły w Ellę. Ella zamyka oczy i przypomina sobie kobietę, która stała na progu, jej rude włosy sięgające łopatek, tej samej długości co u Elli i prawie tej samej barwy. Ella miała jaśniejszy odcień, ale myje je specjalnym szamponem dla rudzielców, który
znalazła w drogerii, tak że teraz w naturalnym świetle widać w nich złote refleksy mamy. Gdy Fay zdjęła fotografie mamy, Ella schowała je w swoim pokoju. Wpatrywała się w twarz mamy dopóty, dopóki nie nauczyła się jej na pamięć: tego szerokiego uśmiechu, brązowych oczu i piegów na policzkach jak u Willi. Ella pamięta, jak długie spódnice mamy zamiatały chodniki, jak brzęczały bransoletki na jej chudych nadgarstkach, jak długie kolczyki wplątywały się w jej włosy. Stąpała tak lekko, jakby unosiła się nad ziemią. „Chodzący dzwonek wietrzny”, nazywała mamę Fay. – Gotowa na klasówkę podczas pierwszej lekcji? – pyta pani Noble. Ella podnosi wzrok. – Klasówkę? – Poprawę z matematyki, Ello. Ella przygryza wargę. – O… tak. Powtarzałam przez cały tydzień. Jeśli teraz pójdzie do domu, przegapi poprawę, ale klasówka nie ma znaczenia. Nic nie ma znaczenia teraz, gdy mama wróciła do domu. Mama nie będzie zła, że uciekła ze szkoły. Gdy Ella była mała, pozwalała jej zostać w domu na specjalne okazje. Dzwoniła do szkoły i poważnym tonem mówiła: „Tak, biedna Ella ma gorączkę”, jednocześnie puszczając do niej oko, a potem szły do Holdingwell Park ulepić bałwana lub jechały pociągiem do Londynu, żeby zobaczyć dinozaury w Muzeum Historii Naturalnej. „Nie tylko w szkole człowiek zdobywa wiedzę”, mawiała. „Masz najlepszą mamę na świecie”, zachwycały się przyjaciółki Elli. Ale nie musiały tego mówić. Ella wiedziała, że mama jest super. Rozlega się dzwonek. Klasa się wyludnia. Ella włącza się w potok ciał wypływający na korytarz, po czym przekrada się do bocznych drzwi.
WILLA – Willa? Willa? Willa sięga po pomarańczową kredkę, by pokolorować włosy kobiety stojącej na progu. Tej samej kredki używa do własnych włosów i do futra Pani Lis. Ella również ma rude włosy, ale jaśniejsze, bardziej blond, jakby ktoś zmieszał żółtą farbę (włosy taty) z odrobiną czerwonej (włosy Willi). Mamusia nazywa włosy Willi miedzianymi. Mówi, że to najpiękniejszy kolor na świecie, i nie pozwala, by ktoś wmówił jej, że jest inaczej. – Willa? Słyszysz mnie? Willa słyszy swoje imię, które brzmi tak, jakby ktoś wołał ją z końca bardzo długiego tunelu. Zazwyczaj bezpieczniej jest nie reagować, ponieważ czasami głosy nie dochodzą ze świata zewnętrznego, gdzie wszyscy je słyszą, ale z jednej z historii, które rozgrywają się w jej głowie – a jeśli Willa im odpowiada, chłopcy i dziewczynki w jej klasie przewracają oczami i szepczą do siebie. Na jej obrazku ląduje dłoń z grubą złotą obrączką. Willa podnosi wzrok. – Jest przerwa – mówi pan Mann. Pan Mann ma męża. I też kiedyś uczył Ellę. Willa rozgląda się po pustej klasie. – Możesz dokończyć rysunek później… Przechowam go dla ciebie w swojej szufladzie. Pan Mann wie, że czasami inne dziewczynki kradną rysunki Willi, przyklejają je do ściany i śmieją się z nich. „Musisz umieć się bronić – powtarza jej Ella. – Musisz mówić im różne wredne rzeczy. Musisz im pokazać, że się nie boisz”. Ale Willi żadne wredne rzeczy nie przychodzą do głowy. Poza tym mamusia mówi, że wredni ludzie są zazwyczaj smutni i należy im współczuć. Gdy Willa wyjaśniła tę teorię Elli, siostra powiedziała jej, że to właśnie przez takie gadanie wszyscy pomiatają mamusią. Ale Willa uznała, że to niesprawiedliwe mieć w życiu tylko dwie rzeczy do wyboru: a) zachowywać się wrednie lub b) dać sobą pomiatać. Willa drapie się po bliźnie. Wolałaby dokończyć rysunek teraz, gdy jeszcze pamięta twarz kobiety na progu, jej ubrania, futerał na trąbkę i walizkę na kółkach. Kobieta przywodzi jej na myśl miliardy zdjęć cioci Nory na ścianie sypialni Elli. Ciocia Nora mieszkała kiedyś z Ellą, mamusią i tatusiem, zanim Willa przyszła na świat, ale przeprowadziła się do Australii i teraz nie stać jej na odwiedziny, bo samoloty są naprawdę drogie. Może zaoszczędziła trochę pieniędzy i przyjechała na długi weekend, żeby zrobić niespodziankę Elli? Ella ciągle gada o cioci Norze, o tym, jak bardzo ją kocha, jak ciocia Nora kocha ją i jakie są do siebie podobne.