an_ia5

  • Dokumenty256
  • Odsłony81 219
  • Obserwuję54
  • Rozmiar dokumentów887.2 MB
  • Ilość pobrań36 318

Kiedys bylismy bracmi - Ronald H. Balson

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Kiedys bylismy bracmi - Ronald H. Balson.pdf

an_ia5
Użytkownik an_ia5 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 331 stron)

Mojej żonie Monice, z którą tańczę przez życie

I Konfrontacja

Więcej na: www.ebook4all.pl

B 1 Chicago, Illinois, wrzesień 2004 en Solomon stał przed lustrem w łazience, zmagając się z krawatem. Miał osiemdziesiąt trzy lata i przygotowywał się na Dzień Sądu Ostatecznego. Minęło dużo czasu, odkąd ostatni raz miał na sobie smoking, ale na Sąd Ostateczny wypadało pójść w stroju wieczorowym. Rzucił coś po polsku do mężczyzny w lustrze i sięgnął do kieszeni, żeby jeszcze raz obejrzeć cenny bilet. Lyric Opera w Chicago. Wieczór galowy, 26 września 2004, La Forza del Destino. Scena główna, wejście 2, rząd kk, miejsce 103 – fotel, którego nie zamierzał zajmować. Szczerze mówiąc, nie przepadał za operą. Wydał na bilet pięćset dolarów, całkiemsporo jak na emeryta. Podciągnął mankiet koszuli, żeby sprawdzić czas na citizenie ze srebrną bransoletą, który dostał przed ośmiu laty, gdy odchodził z Chicagowskiego Zarządu Parków Miejskich. Wpół do piątej – drzwi otwierano dopiero za dwie godziny. Wszedł do saloniku. Okna jego skromnego dwupokojowego mieszkania wychodziły na wschód, na jezioro Michigan i rząd wieżowców ciągnących się od obwodnicy do Thorndale Avenue niczym zagon kukurydzy na Środkowym Zachodzie. Przedwieczorne słońce rzucało cienie na soczystą trawę pola golfowego Waveland, gdzie przez niemal pięćdziesiąt lat pracował jako starter. Po prawej stronie, na gładkiej jak lustro tafli portu Belmont, cumowały wygodnie luksusowe jachty. Ben popatrzył jeszcze chwilę. Bardzo lubił ten widok. Wiedział, że być może ogląda go ostatni raz. Ponownie spojrzał w lustro. Spytał Hannę, czy odpowiednio wygląda. Jest elegancki? Żałował, że

nie może usłyszeć odpowiedzi. Pod swetrami w dolnej szufladzie komody leżało kartonowe pudełko po cygarach. Postawił je na blacie, otworzył i wyjął niemieckiego lugera P08 z czasów drugiej wojny światowej, pistolet w idealnym stanie, który kupił za tysiąc dwieście pięćdziesiąt dolarów na targach zabytkowej broni. Kolejny cios dla oszczędności. Wetknął go za szarfę do smokingu. Piąta. Pora iść na róg, złapać taksówkę i dołączyć do śmietanki towarzyskiej, która swoją obecnością miała zaszczycić tę „niekwestionowaną perełkę sezonu kulturalnego”.

W 2 garderobie na pierwszym piętrze okazałej rezydencji w Winnetce, na półtorahektarowej działce nad urwistym klifem z widokiem na jezioro, Elliot Rosenzweig mocował się ze spinkami do mankietów. – Jennifer – zawołał – możesz mi pomóc? Do garderoby zwiewnym krokiem weszła wnuczka, młoda studentka medycyny, wyglądająca oszałamiająco w wieczorowej sukni. – Dziadku, spóźnimy się, jeśli zaraz nie wyjdziemy. Patrzył na jej ręce, które bez trudu poradziły sobie ze złotymi spinkami. Są takie zwinne, pomyślał, takie młode. Już niedługo będą rękami chirurga. – Gotowe – powiedziała. Promieniując głębokimuwielbieniem, pocałował ją w czoło. – Jestemz ciebie taki dumny… – Dlatego że zapięłamspinki? – Dlatego że jesteś moimaniołem. – Ja też cię kocham, dziadku. – Jennifer odwróciła się i podeszła do szafy. – Piękna suknia – powiedział. – Podoba mi się. – Nic dziwnego – rzuciła przez ramię. – Kosztowała cię majątek. Nonna kupiła ją dla mnie u Giselle. Oryginalna. Nonna jedzie z nami?

– Chyba nie. Znowu boli ją głowa. – Elliot puścił do niej oko. – Nie znosi tych publicznych spędów. Jennifer zdjęła z wieszaka marynarkę od Armaniego i pomogła ją włożyć dziadkowi. Poprawiła klapy, uśmiechnęła się i cofnęła o krok. – Jesteś dzisiaj bardzo przystojny. – Cmoknęła go w policzek. – A teraz chodźmy. Wszyscy czekają. Wziąwszy się za ręce, dołączyli do reszty orszaku pod portykiem z różowego kamienia, gdzie wraz z innymi wsiedli do dwóch białych limuzyn, które miały ich zawieźć do opery. Gdy żelazna brama otworzyła się na oścież, samochody wyjechały na Sheridan Road i skręciły w kierunku obwodnicy.

Ś 3 wiąteczne proporce, zwisające z kolumn w stylu art deco na antresoli Civic Opera House, i opadające z balustrad spirale kolorowych flag tworzyły barwne tło dla zbierających się w foyer miłośników opery. Ubrani w kostiumy teatralne kelnerzy roznosili szampana i przystawki na srebrzystych tacach. Grupa muzyków z operowej orkiestry grała w kącie fragmenty uwertur Rossiniego. Jennifer musiała podnieść głos, inaczej nie słyszano by jej w panującymw foyer gwarze. – Dziadku, ile to już lat przychodzisz na te gale? – Z uśmiechem wzięła tartinkę z tacy kelnera w stroju elżbietańskiego strażnika pałacowego. – Od tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego, aniołku. Chociaż wtedy nikt nie zwracał na mnie tak dużej uwagi. – Bo nie byłeś jeszcze filantropem, SzlachetnymMecenasem? – Zawsze dawałemna sztukę tyle, ile mogłem, ale… Rosenzweig nie dokończył, gdyż podszedł do nich burmistrz Burton z żoną w towarzystwie dyrektora artystycznego opery. – Elliot. Miło znowu pana widzieć. Świetnie pan wygląda. – Dziękuję, panie burmistrzu. Chyba zna pan moją wnuczkę Jennifer. Edith, pani widok zawsze rozjaśnia mój dzień. – Rosenzweig uśmiechnął się ciepło, ściskając rękę żony burmistrza. – Ta gala to wielkie wydarzenie, a wszystko dzięki panu i radzie nadzorczej – powiedział burmistrz. – Miasto wiele panu zawdzięcza. Jest pan naszymbezcennymskarbem.

– Gotów byłbymz tympolemizować – odparł Elliot i roześmiali się wesoło. Podczas gdy oni wymieniali się uprzejmościami, Ben Solomon przebijał się ukradkiem przez tłum, zmierzając w stronę Szlachetnego Mecenasa. Nie słyszał muzyki. Nie słyszał rozmów. Widział tylko swój cel. Idąc, podziękował za szampana siedemnastowiecznej włoskiej chłopce i dotknął pistoletu pod szarfą. Operowy kwartet grał urzekające pizzicato ze Sroki złodziejki. Ben zaczekał, aż burmistrz i jego żona podejdą do innej grupki gości. Serce waliło mu jak młotem. Ruszył prosto do Rosenzweiga. – Co zrobiłeś z tą biżuterią? – spytał z twarzą przy jego twarzy. – Słucham? – spytał z uśmiechem szacowny darczyńca, nie wiedząc, czy nie jest to przypadkiem wyreżyserowany numer. Może to taki żart, operowy dowcip? Ale nie, ten człowiek mówił poważnie. – Pytam z czystej ciekawości – ciągnął Solomon. – Co zrobiłeś z naszą biżuterią? No wiesz, z tymi wszystkimi zegarkami, brylantowymi bransoletami i obrączkami. Była tego cała skrzynia. Nie pamiętasz? Rosenzweig spojrzał na wnuczkę i wzruszył ramionami. – Boję się, że nie wiem, o czympan mówi. Solomon błyskawicznie wydobył spod szarfy wypolerowany na błysk pistolet i przytknął lufę do czoła rozmówcy. Jakaś kobieta przeraźliwie wrzasnęła. Tłum momentalnie się cofnął, tworząc wokół nich krąg. – Dziadku! – krzyknęła Jennifer. – Poznajesz ten pistolet, Otto? Jako hitlerowski oficer powinieneś go dobrze znać. – Ben machnął wolną ręką, odpędzając gapiów jeszcze dalej. – Spójrz na mnie. To ja, Ben Solomon. Znowu jesteśmy razem, tak jak wtedy, kiedy byliśmy dziećmi. Pewnie nie myślałeś, że się jeszcze spotkamy. Prawda, panie SS- Hauptscharführer Piatek? Elliot pojednawczo podniósł ręce. W foyer panowała martwa cisza i słychać było tylko słowa, które wypowiedział powoli i spokojnie. – To jakaś pomyłka. Nazywam się Elliot Rosenzweig. Nie jestem Otto. Ani Piatek. Nigdy nie służyłem w SS. Co więcej, byłem więźniem obozu koncentracyjnego. – Bardzo powoli wyciągnął przed siebie lewą rękę. – Jennifer, rozepnij spinkę i podwiń rękaw. Jennifer zrobiła, co kazał, i spod rękawa wyłonił się wytatuowany na przedramieniu czarny numer: A93554. Solomon spojrzał na niego i uśmiechnął się szyderczo. – Jesteś zakłamanym hitlerowskim katem, Otto, i widzę strach w twoich oczach. A teraz krzycz i błagaj, tak jak niewinne kobiety i dzieci, które przed tobą drżały. Jak matki, ojcowie i dziadkowie. Ludzie, którzy nigdy nie zrobili nikomu krzywdy. Jak maleńkie dzieci. Jak te wszystkie dzieci. – Machnął ręką w stronę osłupiałego tłumu. – Powiedz im, kim naprawdę jesteś. Spójrz na nich. Niech cię usłyszą. Maskarada skończona. Nagle znalazł się na podłodze, nie widział nawet kiedy i jak. Pistolet smyrgnął po marmurze i zatrzymał się dopiero przy schodach. Powalony przez futbolistę, napastnika chicagowskich Niedźwiedzi w smokingu, Ben leżał, opierając rozbitą głowę na rękach, i szlochał. – To hitlerowiec! – krzyknął, gdy podnieśli go ochroniarze. – Morderca! To Otto Piatek. Otto Piatek! – Gdy go wyprowadzano, krzyk przeszedł w szloch. – To Otto Piatek.

E 4 lliot Rosenzweig zgodził się udzielić wywiadu na żywo dla poniedziałkowych wiadomości lokalnych. W wyłożonej boazerią bibliotece, w której pewny siebie siedział na skórzanej sofie przy kominku, ustawiono trzy kamery. Przekroczył już osiemdziesiątkę i był trochę tęższy niż kiedyś, mimo to trzymał się znakomicie. Siedział prosto, ze ściągniętymi ramionami. Często wypoczywał poza miastem i był ładnie opalony. Z boku, przez okno wykuszowe roztaczał się widok na aksamitny trawnik ciągnący się aż do wysokiego na piętnaście metrów skalnego klifu i leżący u jego stóp brzeg jeziora Michigan. Goście często mówili, że ta panorama jest naprawdę wspaniała. W minionych latach udzielił podobnych wywiadów bardzo wiele, ostatniego przed sześcioma tygodniami, kiedy to ogłosił, że jedna z jego fundacji zamierza sfinansować wymianę młodych muzyków z Pekinu. Za nim piętrzyła się ściana książek i pamiątek, zdjęć z wielkimi tego świata i podarunków od zagranicznych dygnitarzy, a pośrodku wisiał oprawiony w ramkę klucz do bram Chicago, który dostał w dwa tysiące pierwszymroku od burmistrza i rady miejskiej. Nie miał w domu żadnych symboli religijnych. Powiedział kiedyś, że porzucił Boga po tym, jak Bóg porzucił jego – w obozie koncentracyjnym. Od tamtego czasu był niepraktykujący. – Elliot, dziękuję, że zechciał pan dziś do nas dołączyć – zaczęła dziennikarka. – Ten sobotni wieczór musiał być dla pana przerażającymprzeżyciem. Dla mnie był. Stałampo drugiej stronie foyer.

P – Rzeczywiście, Carol. – Rosenzweig uśmiechnął się ciepło. Kamera zrobiła panoramiczne ujęcie wzburzonego jeziora za oknem biblioteki. I żaglówek pochylających się na wrześniowym wietrze. – Śmiertelnie bałemsię o swoją wnuczkę, stała tuż obok mnie. – Czy potrafi pan jakoś wytłumaczyć, dlaczego ten człowiek pana napadł albo dlaczego wystąpił z tak absurdalnymi oskarżeniami? – Absolutnie nie. Ten zaburzony biedak musiał mnie z kimś pomylić. Z jakimś Ottonem, który był, a może wciąż jest nazistą. – Dowiedzieliśmy się, że pan Solomon był więźniem obozu koncentracyjnego. Wiemy, że pan też, ale myślę, że większość z nas była bardzo zaskoczona, kiedy wnuczka podwinęła panu rękaw koszuli. Rozumiem, że nie jest to ten okres życia, o którymchętnie pan mówi. – Rzeczywiście. Po wyzwoleniu już nigdy nie chciałem do tego wracać. Zostawiłem to za sobą. Mieszkam w Chicago od pięćdziesięciu sześciu lat. Tu urządziłem sobie życie, tu pracuję, tu mam rodzinę. Los mi sprzyjał. – Otto Piatek. Czy to nazwisko coś panu mówi? – Zupełnie nic. Nigdy w życiu nikogo takiego nie znałem. – Od tylu lat jest pan prominentnym mieszkańcem Chicago, członkiem tylu organizacji miejskich, a jednak po wojnie przyjechał pan tu jako uchodźca. Czy myślał pan kiedyś, żeby napisać książkę? Na pewno byłaby inspirująca. – Jestem już na to za stary. Za miesiąc kończę osiemdziesiąt trzy lata. – Rosenzweig stłumił śmiech i wypił łyk kawy. – Miałemszczęście. Mądrze dobierałemsobie znajomych, mądrze inwestowałempieniądze. Robienie interesów jest dla większości nudne, zwłaszcza interesów w ubezpieczeniach. Naprawdę zafascynowałaby panią książka o fuzjach spółek-gwarantów emisji papierów wartościowych? Nie sądzę, żeby sprzedała się w dużymnakładzie. – Co będzie teraz z BenemSolomonem? Powiedziano panu? Elliot pokręcił głową. – Nie wiem. To oczywiste, że potrzebuje pomocy. Jest bardzo niezrównoważony. – Oskarżono go o usiłowanie zabójstwa. – Cóż, to sprawa prokuratury i policji. Żal mi biedaka. Mamnadzieję, że ktoś mu pomoże. Dziennikarka nachyliła się ku rozmówcy i wyciągnęła rękę. – Dziękuję, że zechciał pan porozmawiać z nami w ten poniedziałkowy poranek. Cieszymy się, że nic się panu nie stało. – Dziękuję, Carol – powiedział Elliot, odpinając mikrofon od kołnierzyka jedwabnej koszuli. o wyjściu ekipy telewizyjnej Rosenzweig zaczekał w bibliotece na sekretarza. Wkrótce wszedł tam siwiejący na skroniach wysoki mężczyzna w klasycznym ciemnym garniturze w prążki i błyszczących butach z naszywanymi, ozdobnie dziurkowanymi noskami. Pracował u niego od dwudziestu lat. – Wzywał mnie pan? – Brian, wiesz coś o tymOttonie Piatku? – spytał cicho Elliot. – Wiesz, kto to jest? – Nie, proszę pana. – Ja też nie, mimo to publicznie oskarżono mnie, że on to ja. Brian usiadł, założył nogę na nogę i położył notatnik na kolanach. – Nikt mu nie wierzy. Wszyscy uważają go za pomylonego staruszka. Przynajmniej tak piszą w gazetach. Rosenzweig kiwnął głową. – Mimo to… – powiedział z wahaniem– oskarżył mnie ktoś, kto głęboko w to wierzy, i oskarżenie

poszło w świat. Rzuciło cień na moją reputację. Nie sądzisz, że wśród moich znajomych, może nawet przyjaciół, są tacy, którzy zastanawiają się teraz, choćby tylko przelotnie, czy naprawdę służyłem kiedyś w SS? – Nie, proszę pana, wykluczone. – Hmm… Nie jestem tego taki pewny. Będą mieli o czym opowiadać na przyjęciach. Ludzie lubią złośliwe plotki. – Elliot nachylił się ku niemu i uderzył pięścią w otwartą dłoń. – Chcę ją zdusić w zarodku. Szybko. Raz na zawsze. Chcę, żebyś sprawdził, kimten Piatek jest. Albo był. Brian coś zanotował. – Zadzwoń do tego detektywa z Regency, agencji, którą zatrudniliśmy w zeszłym roku do sprawy centrumbiurowo-przemysłowego DuPage. Ma dużo kontaktów. – Do Carla Wulda? – Właśnie. – Mogę spytać, dlaczego woli pan kogoś miejscowego? – Bo bardzo prawdopodobne, że nasz pan Solomon tropił tego hitlerowca i ustalił, że mieszka on w Chicago. Może rzeczywiście mieszka. – Coś jeszcze? Rosenzweig zastanowił się. – Tak. Prześwietl i tego Solomona. Wuld ci pomoże. Chcę wiedzieć, dlaczego wybrał akurat mnie. – Może miał ukryte motywy. – Pieniądze? Brian wzruszył ramionami. – Nie – powiedział Elliot. – Stał centymetry ode mnie. Widziałemjego oczy. Płonął w nich ogień. – Pokręcił głową. – Tu nie chodzi o pieniądze. Sekretarz wstał. – Brian – dodał Rosenzweig – utrzymajmy to w tajemnicy. Jeśli coś znajdziesz, przyjdź bezpośrednio do mnie. Z tymtrzeba ostrożnie, hermetycznie. Żadnych przecieków. Jeśli coś wypłynie, chcę przekazać to mediomjako pierwszy. Jeśli się namposzczęści, jeśli znajdziemy tego Piatka i go wypłoszymy, chcę osobiście zawiadomić o tymprasę. To powinno usunąć wszelkie wątpliwości co do tego, kimjestem. Sekretarz potakująco skinął głową i wyszedł.

N 5 a jednym z biurek w chicagowskiej kancelarii prawniczej Jenkins & Fairchild zadzwonił telefon. Catherine Lockhart oparła się łokciem o stertę orzeczeń apelacyjnych VII Sądu Okręgowego i podniosła słuchawkę. – Pani mecenas, pan Taggart na trzeciej linii. – Cześć, Liam– rzuciła z uśmiechemCatherine. – Znalazłeś tego Crosby’ego? – Jeszcze nie. Już nie pracuje w banku. Ale nie dlatego dzwonię. – Robisz dla mnie coś jeszcze? – Tylko w marzeniach, Cat. – Przestań. Ciesz się, że cię tu nie ma, przynajmniej dzisiaj. Lepiej od razu przejdźmy do interesów. Robimy coś jeszcze oprócz Crosby’ego? – Nie, nic. Dałaś mi tylko to, ale chcę cię spytać, czy znalazłabyś dla mnie czas po południu. – Nie dzisiaj i w ogóle nie w tymtygodniu. Siedzę po uszy w papierach, dosłownie. Może kiedy… Nie pozwolił jej dokończyć. – To sprawa osobista. Poświęcisz mi kilka minut? – Poważnie? – Mogę wpaść do ciebie o wpół do trzeciej? Wszystko ci opowiem. – Oczywiście. – Catherine odłożyła słuchawkę zmartwiona, że jej stary przyjaciel wpadł w kłopoty. Dwie godziny później Liam przystanął w progu z papierową torebką i dwoma kubkami kawy ze

Starbucksa. Pokręcił głową. Pomocnik, podręczny stolik i blat biurka były zawalone kartonowymi teczkami, stertami papierów, notesów, interpretacjami prawa procesowego i butelkami po wodzie. Pod ścianami stały segregatory pełne dokumentów rozdzielonych kolorowymi karteczkami. – Widzę, że nie żartowałaś – powiedział. Catherine spojrzała na niego znad biurka. Kosmyk słomkowych włosów wyślizgnął się spod klamerki ozdobnej spinki i opadł jej na czoło. Była w bluzce z podwiniętymi do łokci rękawami. Wełniany żakiet leżał na krześle. Miała podkrążone oczy. Robiła wrażenie zmęczonej. Liampostawił kubki na biurku. – Przyniosłemcoś na ząb. – Dzięki. – Catherine wypiła łyk kawy. – Co się stało? Wszystko w porządku? – Miałemdziś gościa. Pamiętasz Adelę Silver? Catherine wzruszyła ramionami. – Nie. – Powinnaś, reprezentowałaś ją, tyle tylko, że siedem lat temu. To ta miła staruszka, która mieszka przy Kimball, parę kroków ode mnie, w parterowymdomku z czerwonej cegły. Pamiętasz? Catherine pokręciła głową. – Miała kiedyś hałaśliwego beagle’a, który ciągle uciekał z podwórka. Pomagałem jej go złapać, a ona piekła dla mnie ciasto albo przynosiła mi kruche ciasteczka. Kiedy zmarł jej mąż, przyprowadziłem ją do ciebie, żebyś poświadczyła autentyczność testamentu. Ciągle nic? Nie pamiętasz? Pracowałaś wtedy u Drexela, to było, zanim… – Liam zmitygował się i zagryzł wargę. – Sześć, siedem lat temu, mniej więcej wtedy, kiedy odeszłaś. Zdjął z krzesła plik spiętych papierów, usiadł, rozwinął kanapkę z indykiemi podniósł ją do góry. – Mogę? Catherine kiwnęła głową. – Pamiętamkruche ciasteczka – powiedziała poważnie. – Jej mąż miał na imię Lawrence? – Właśnie. – Dużo się wtedy działo – rzuciła w przestrzeń. Liammilczał. Oderwał skórkę bułki i odgryzł róg kanapki. – Więc Adela przyszła do mnie dziś rano. Szukała pomocy. – U prywatnego detektywa? – Pomocy dla Bena Solomona. Catherine postukała w usta długopisem. – Ben Solomon. Czy to nie ten szaleniec, który próbował zabić Elliota Rosenzweiga w operze? – Nie próbował. – Liam, oskarżono go o czynną napaść z użyciem broni i usiłowanie zabójstwa. Pisano o tym we wszystkich gazetach. Przystawił mu lufę pistoletu do czoła i kto wie, jak by się to skończyło, gdyby nie powalił go ten futbolista. – Pistolet był nienabity. – Dobrze wiesz, że to nie ma znaczenia. – To był egzemplarz kolekcjonerski. Bez iglicy. – W takimrazie Solomon to naprawdę szaleniec. Liampokręcił głową. – Adela tak nie uważa. Chce, żebymz nimporozmawiał. Catherine odchyliła się do tyłu. – A ja? Co ja mamz tymwspólnego? – Adela prosiła mnie, żebymz tobą porozmawiał. Solomon nie ma adwokata. – Odpada, wykluczone. Rozejrzyj się. Gdzie położyłabym kolejne akta? Brakuje mi miejsca. Poza

tymnie zajmuję się takimi sprawami. Wiesz, jakich mamy klientów, same instytucje. – Będziesz go reprezentowała czy nie, pójdziesz ze mną dzisiaj do aresztu? Jeśli pójdziesz, dadzą nam pokój spotkań dla adwokatów. Obiecałem Adeli. To przemiła staruszka i bardzo mnie prosiła. Musi od dawna go znać. No i przyniosła mi czekoladowe ciasteczka. Catherine westchnęła. – Liam, tysiące ludzi widziało, jak ten starzec przytknął Rosenzweigowi lufę pistoletu do głowy. Co ja mogę dla niego zrobić? – Mogłabyś go wysłuchać. – Liamodgryzł kolejny kawałek kanapki i wytarł majonez z kącika ust. – I zabrać mnie ze sobą. Catherine pokręciła głową. – Dlaczego ja to robię? – Wszystko przez mój irlandzki urok. Cat podniosła wzrok znad papierów i spojrzała na wygadanego detektywa, człowieka, który zawsze ją wspierał, nawet w najgorszych czasach. Siedział uśmiechnięty z prawą nogą na podłokietniku, w wyłożonej na wytarte dżinsy zielonej koszulce rugbistów z Ulsteru. Miał czterdzieści jeden lat, ale patrząc na jego twarz, widziała ślady przejść daleko liczniejsze niż te, które są udziałemjego rówieśników. Opadające na czoło włosy, wciąż ze zgaszonymrudawympołyskiem, nadawały mu nieco chłopięcy wygląd. – Dobrze – powiedziała. – Pójdę z tobą, ale sprawy nie wezmę.

S 6 iedziała naprzeciwko Liama, bębniąc palcami w blat metalowego stołu na środku pozbawionego okien pokoju na pierwszympiętrze aresztu hrabstwa Cook. Czekali w milczeniu, gapiąc się bezmyślnie na wyłożoną linoleum podłogę i wgniecione stalowe drzwi. Cat poprawiła się na krześle i wygładziła wełnianą spódnicę. Zabrzęczały klucze i zastępczyni szeryfa wprowadziła do pokoju Bena Solomona, chudego starca w pomarańczowymkombinezonie. Zdjęła mu kajdanki i wskazała krzesło przy stole. – Będę na korytarzu. – Machnęła ręką w stronę telefonu na ścianie. – Kiedy skończycie, proszę zadzwonić. – Wyszła i zamknęła drzwi na klucz. Liamwstał i wyciągnął rękę. – Liam Taggart. Jestem prywatnym detektywem, a to jest mecenas Catherine Lockhart. Pani Silver prosiła nas, żebyśmy z panemporozmawiali. Solomon otaksował ich spojrzeniem. Miał kamienną twarz. – Nie mampieniędzy. – Nie prosiłempana o pieniądze. – Prawnicy i prywatni detektywi nie pracują za darmo. – Cóż, na pewno nie zawsze. Mecenas Lockhart jest znakomitą prawniczką, ale robi mi przysługę. Zegar nie tyka. Przyszliśmy tu bez żadnych zobowiązań. Chcemy tylko porozmawiać. Solomon kiwnął głową, odczekał chwilę i powiedział:

I – To Otto Piatek. Hitlerowiec i kat SS. – Trudno panu zarzucić, że nisko pan mierzy – zauważyła Catherine. – Wziął pan na muszkę najbardziej szanowanego przedstawiciela chicagowskiej socjety. Skąd pan wie, że Elliot Rosenzweig jest nazistą? Większości trudno w to uwierzyć. To największy filantrop w tymmieście. Solomon zadziornie wysunął podbródek. – Imwiększe kłamstwo, tymwięcej ludzi w nie uwierzy. Catherine wzruszyła ramionami. – To znaczy? – Wie pani, kto to powiedział? – Nie. – Adolf Hitler. Wasz Szlachetny Mecenas, wasz Wielki Darczyńca to oszust. Jest nazistą i żałuję, że go nie zabiłem. – I dlatego poszedł pan tamz nienabitympistoletem? Solomon uciekł wzrokiem w bok. Rozejrzał się po pokoju, popatrzył na poszarzałe jasnozielone ściany, na brudny blat stołu. Milczał. Mijały minuty. Ben spojrzał w górę i kiwnął głową, zgadzając się z kimś, kogo nikt inny nie słyszał. – Hanno – spytał cicho – kto to jest? Są tacy młodzi, to nie jest ich walka. Dla nich to pradawna historia. Jak starożytny Egipt i faraonowie. Dlaczego miałoby imzależeć? Poza tymOtto za dobrze pozacierał ślady. Liami Catherine wymienili spojrzenia. – Słucham? – rzuciła Cat. Starzec skupił na nich wzrok. – W środę mam stanąć przed sądem. Za próbę zabójstwa. Nie wiem, ale chyba nie mam obrońcy. Równie dobrze mogę od razu się przyznać. Stoję na straconej pozycji. Odczytamoświadczenie. Dzięki temu trafi przynajmniej do gazet i telewizji. – Mógłby się pan bronić. Może czuł się pan tak źle, że nie dostrzegał konsekwencji swoich czynów. Solomon roześmiał się ironicznie. – Obłęd? Mam twierdzić, że jestem niepoczytalny? Młoda damo, nie ma pani pojęcia, czym jest prawdziwy obłęd. Ja mami wiem, że to może się powtórzyć, że utkany przez ludzkość kobierzec może znowu pęknąć. A jeśli pęknie, przez dziurę wypełzną sługusy zła, niewyobrażalnego zła, i będziemy mieli kolejny Auschwitz, Kambodżę, Bośnię czy Darfur. Himmlera, Pol Pota i Miloszewicza tego pokolenia. Kolejną Aktion Reinhard. Starzec wyprostował się i szurając nogami, ruszył do drzwi. – Zresztą, jakie to ma znaczenie? I tak nie poskładacie tego do kupy. – Kościstą ręką zapukał w stalową futrynę. Weszła zastępczyni szeryfa i założyła mu kajdanki. Solomon odwrócił głowę. – Dziękuję, że przyszliście. Powiedzcie Adeli, że jestemjej wdzięczny za troskę. co o tym myślisz? – spytał Liam, gdy jechali w kierunku obwodnicy. – Jeśli się przyzna, resztę życia spędzi w więzieniu. Jeśli złoży wniosek o uznanie go za niepoczytalnego, resztę życia spędzi w szpitalu. Tak czy inaczej, już nigdy nie wyjdzie na wolność. To bardzo smutne, ale miasto będzie bezpieczniejsze bez niego. – Nie wiem, Cat, przecież on nic nikomu nie zrobił. Miał atrapę zamiast pistoletu. Mieszka tu od czterdziestu lat i przez ten czas nawet muchy nie skrzywdził. W Chicago nie będzie dużo bezpieczniej, jeśli

go zamkną. – Może i nie zrobił nikomu krzywdy, ale na pewno ma cechy obsesyjnego stalkera. Zresztą, co ja mogę? Samsłyszałeś, on nie chce żadnej pomocy. Chce się przyznać.