andgrus

  • Dokumenty12 151
  • Odsłony695 243
  • Obserwuję374
  • Rozmiar dokumentów19.8 GB
  • Ilość pobrań548 490

Alistair MacLean - Lalka na łańcuchu

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Alistair MacLean - Lalka na łańcuchu.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera M MacLean Alistar
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 147 stron)

Alistair MacLean LALkA NA łA cUcHU Przeło ył BronisłavV Zieli ski Agéncja Praw Autorskich i Wydawnictwo "INTERART" Warszawa 1991 Rozdział pierwszy - Za kilka minut b dziemy l dowali na lotnisku Schiphol w Amster- damie. - Miodopłynny, jednostajny głos hole derskiej stewardesy był dokładnie taki sam jak w ka dej z wielu europejskich linii lotniczych. - Prosz zapi pasy i zgasi papierosy. Mamy nadziej , e lot był dla pa stwa przyjemny, i jeste my pewni, e równie przyjemnie sp dz pa stwo swój pobyt w Amsterdamie. Podczas przelotu rozmawiałem krótko z t stewardes . Urocza dziew- czyna, ale skłonna do pewnego nie uzasadnionego optymizmu w swoim pogl dzie na ycie w ogóLno ci, tote nie mogłem zgodzi si z ni co do dwóch spraw: lot nie był dla mnie przyjemny i nie przewidywałem, ebym przyjennie sp dził mój pobyt w Amsterdamie. Lot nie był dla mnie przyjemny, poniewa aden lot nie sprawiał mi przyjemno ci, odk d przed dwoma laty silniki DC 8 nawaliły zaledwie w par sekund po starcie, doprowadzaj c do odkrycia dwóch rzeczy: e pozbawiony nap du od- rzutowiec ma lizgowe wła ciwo ci bloku betonu oraz e chirurgia plas- tyczna mo e by bardzo przewlekła, bardzo bolesna, bardzo kosztowna, a czasem nie bardzo udana. Nie przewidywałem te , eby mi było przyje- mnie w Amsterdamie, chocia jest to bodaj najpi kniejsze miasto na wiecie, z najbardziej przyjaznymi mieszka cami, jakich mo na gdziekol- wiek znale . Po prostu sama natura moich słu bowych podró y za granic automatycznie wyklucza cieszenié si czym_kolwiek. Kiedy wielki DC 8 linii KLM - nie jestem przes dny, ka dy samolot mo e spa z nieba - schodził w dół, rozejrzałem si po jego zapełnionym wn trzu. Zauwa yłem, i wi kszo pasa erów najwyra niej podziela moje prze wiadczenie, e latanie jest absolutnym obł dem; ci, którzy nie po- sługiwali si swoimi paznokciami do wydłubywania dziur w kaelemowslâej tapicerce, siedzieli odchyleni do tyłu z przesadn nonszalancj albo te

gaw dzili z pogodnym" wesołym o ywieniem dzielnych ludzi, którzy id na mier z dowcipem na u miechni tych ustach - takich, co mogli beztrosko macha r k pe_Zym podziwu tłumom, kiedy ich wózek zaje d ał pod 5 gilotyn . Krótko mówi c, dosy dobry przekrój rasy ludzkiej. Wyra - nie praworz dni. Zdecydowanie nie zbrodniczy. Zwyczajni; nawet nijacy. Chocia mo e to jest niesprawiedliwe - znaczy si to, e nijacy. A eby kto si kwalifikował do tej raczej niepochlebnej oceny, musz istnie jakie porównawcze punkty odniesienia, uzasadniaj ce jej zastosowanie; na szcz cie dla reszty pasa erów, w tym samolocie znajdowały si dwie osoby, przy których ka dy wygl dałby nijako. Obejrzałem si na t par , siedz c o trzy rz dy za mn po drugiej stronie przej cia. Ten mój ruch nie mógł zwróci na mnie uwagi, poniewa wi kszo m czyzn, maj cych owe osoby w zasi gu wzroku, nie robiła wła ciwie nic innego od startu z lotniska Heathrow, tylko im si przypat- rywała; dlatego te niepatrzenie na nie byłoby wła nie prawie gwaran- towan metod zwrócenia a siebie uwagi. Po prostu dwie dziewczyny siedz ce obok siebie. Prawie wsz dzie mo na spotka dwie dziewczyny siedz ce razem, ale trzeba by po wi ci najlepsze lata ycia na znalezienie takich dwóch jak te. Jedna o włosach czarnych jak skrzydło kruka, druga ol niewaj ca platynowa blondynka,_ obydwie ubrane, wprawdzie sk po, w minisukienki - brunetka w biał , jedwabn , blondynka cała w czerni, obydwie za obdarzone, o ile mo na było dojrze - a mo na było dojrze całkiem sporo - figurami, które jasno wykazywały, jak olbrzymie post py poczyniły nieliczne wybrane przedstawicielki płci e skiej od czasów We us z Milo. Nade wszystko były uderzaj co pi kne, ale nie tym mdłym i pustym rodzajem niedojrzałej urody, która wygrywa konkurs o tytuł Miss wiata; osobliwie do siebie podobne, miały delikatnie ukształtowan budow kostn , czyste rysy i niew tpliwie cechy inteligencji, dzi ki którym pozostałyby pi kne nawet w dwadzie cia lat po tym, gdy zwi dłe wczorajsze Miss wiata od dawna ju zrezygnowałyby z nierównego współzawodnictwa. Blondynka u miechn ła si do mnie u miechem zarazem figlarnym i prowokacyjnym, ale przyjaznym. Posłałem jej beznami tne spojrzenie, a poniewa pocz tkuj cemu chirurgowi plastycznemu, który nade mn pracował, nie całkiem si udało dopasowa obydwie strony mej twarzy, mojemu beznami tnemu spojrzeniu wyra nie brakuje zach ty - mimo to jednak u miechn ła si do mnie. Brunetka tr ciła sw towarzyszk , która zerkn ła na ni , spostrzegła karc ce zmarszczenie brwi, skrzywiła si i przestała u miecha . Popatrzyłem w inn stron . Byli my teraz niespe_ta dwie cie jardów od ko ca pasa startowego i aby oderwa my li od prawie całkowitej pewno ci, e podwozie rozleci si ; gdy tylko dotknie awierzchni, odchyliłem si do tyłu, przymkn łem oczy i zacz łem rozmy la o obydwu dziewczynach. Przyszło mi do głowy, e bez wzgl du na wszelkie moje niedostatki nikt nie mógłby twierdzi , e dobieram sobie współpracowników bez uwzgl dniania pewnych estetycz- niejszych aspektów ycia. Maggie, owa brunetka, dwudziestosiedmiolet- nia, pracowała ze mn od przeszło pi ciu lat; wybitnie inteligentna,

metodyczna, staranna, dyskretna, niezawodna, prawie nigdy nie popeł- niała bł dów, w naszym zawodzie nie ma czego takiego, jak osoba, która nigdy nie popełniała bł dów. Co wa niejsze, lubili my si z Maggie od lat, a to jest niemal podstawowy element tam, gdzie chwilowa utrata wzajem- nego zaufania i współzale no ci mo e mie konsekwencje nieprzyjemnej i trwałej natury; o ile mi jednak wiadomo, nie lubili my si nadmiernie, to bowiem mogłoby by równie fatalne. Belinda, dwudziestodwuletnia blondynka, pary anka, pół Francuzka, pół Angielka, wykonuj ca teraz swoje pierwsze zadanie operacyjne, była dla mnie prawie zupełn niewiadom . Nie zagadk , po prostu nie znan jako ludzka istota; kiedy S reté wypo ycza komu jednego ze swoich agentów, a wła nie wypo yczyła mi Belind , zał czane akta owego agenta s tak wszechstronne, e aden istotny fakt z ycia czy przeszło ci owej osoby nie jest tam pomini ty. Wszystkim, co zdołałem dotychczas zaobserwowa na płaszczy nie esobistej, było to, e Belindzie zdecydowanie brakowało owego szacunku - je eli ju nie bezgranicznego podziwu - którym młodzi powinni darzy starszych oraz przeło onych w swoim zawodzie, czym byłem w tym wypadku wła nie ja. Jednak e cechowała j ta spokojna, przedsi biorcza sprawno , która była znacznie wa niejsza od wszelkich zastrze e , jakie Belinda mogła mie w stosunku do swego pracodawcy. adna z dziewczyn nie była dot d w Holandii, co stanowiło jedn z głównych, przyczyn, e mi teraz towarzyszyły; poza tym ładne dziew- czyny s w naszym nieładnym zawodzie rzadsze ni futra w Kongo, i przez to mog mniej zwraca na siebie uwag ludzi podejrzliwych i podłych: DC 8 dotkn ł ziemi, podwozie pozostało w cało ci, wi c otworzyłem oczy i zacz łem rozmy la o pilniejszych sprawach. Duclos. Jimmy Duclos oczekiwał mnie na lotnisku Schiphol i Jimmy Duclos miał mi co wa nego i pilnego do zakomunikowania. Zbyt wa nego, by to przesyła , nawet w zaszyfrowanej formie, normaln drog ; zbyt pilnego, by czeka na usługi kuriera dyplomatycznego naszej ambasady w Hadze. Nie zastana- wiałem si nad prawdopodobn tre ci tej wiadomo ci; miałem si z ni zapozna za pi minut. I wiedziałem, e b dzie tym, czego chciałem. ródła informacji Duclosa były nienaganne, same informacje zawsze pre- cyzyjne i stuprocentowo cisłe. Jimmy Duclos nie popełniał bł dów - przynajmniej takiej natury. DC 8 zwalniał i ju widziałem krokodylowy "r kaw" si gaj cy skosem od głównego budynku, gotów przywrze do wyj cia z samolotu, kiedy ten si zatrzyma. Odpi łem pas, wstałem, zerkn łem na Maggie i Belind bez adnego wyrazu czy oznak rozpoznania i ruszyłem ku wyj ciu, kiedy samolot był jeszcze w ruchu, co jest posuni ciem le widzianym przez linie 6 7 lotnicze, a ju z pewno ci , tak jak w tym wypadku, przez innych pasa erów w samolocie, których miny wyra nie trn_ltazywały, e znajduj si w obecno ci zarozuniałego i prostackiego gbura, który nie mo e zaczeka na zaj cie swojego miejsca w ród reszty cierpliwej i ustawiaj cej si w kolejce rasy ludzkiej. Nie zwróciłem na nich adnej uwagi. Ju dawno pogodziłem si ze wiadomo ci , e popularno nie b dzie nigdy moim udziałem. Stewardesa u miechn ła si jednak do mnie, ale nie był to wyraz

uznania ani dla mojej powierzchowno ci, ani osobowo ci. Ludzie u mie- chaj si do innych ludzi, kiedy ci budz w nich respekt czy l k, albo jedno i drugie. ilekro podró uj samolotem - poza okresami, gdy jestem na urlopie, co nast puje mniej wi cej raz na pi lat - wr czam stewardesie niewielk zaklejon kopert do przekazania kapitanowi samolotu, a kapi- tan, który zazwyczaj, tak samo jak ka dy, lubi zaimponowa ładnej dziew- czynie, na ogół ujawnia jej tre , składaj cej si z mnóstwa bzdur na temat absolutnego pierwsze stwa we wszelkich okoliczno ciach, co jest z reguły całkowicie niepotrzebne poza tym, e zapewnia nienaganny i natychmiast podany obiad, kolacj oraz usługi barowe. Natomiast całkowicie potrzeb- ny jest inny przywilej, z którego korzysta kilku moich kolegów, a tak e ja sam - stosowane do dyplomatów zwolnienie od rewizji celnej, co jest korzystne, poniewa baga mój zwykle zawiera par sprawnie działaj - cych pistoletów, mały, ale przemy lnie zaprojektowany zestaw narz dzi włamywacza oraz kilka innych niecnych przyborów, na ogół le widzia- nych przez władze imigracyjne bardziej rozwini tych krajów. Nigdy nie nosz przy sobie broni w samolocie, bo poza faktem, e pi cy człowiek mo e niebacznie odsłoni podramienn kabur siedz cemu obok pasa e- rowi powoduj c tym mas niepotrzebnej konsternacji, tylko szaleniec mógłby wystrzeli w ci nieniowej kabinie nowoczesnego samolotu. Co wła nie wyja nia zdumiewaj ce sukcesy porywaczy samolotów; skutki implozji.mog bowiem by nieodwracalne. Drzwi wyj ciowe otworzyły si i wkroczyłem do "r kawa" z blachy falistej. Paru pracowników lotniska usun ło si uprzejmie na bok, gdy ich mijałem zmierzaj c do jego drugiego ko ca, który wychodził na hal dworca lotniczego i dwa ruchome chodniki przenosz ce pasa erów do strefy imigracyjnej oraz w odwrotnym kierunku. Przy ko cu chodnika sun cego na zewn trz stał tyłem do niego jaki m czyzna. Był redniego wzrostu, szczupły i zgoła niepoci gaj cy. Miał ciemne włosy, gł boko pobru d on , smagł twarz, zimne, czarne oczy i w sk szpar tam, gdzie powinny by znajdowa si usta; nie był akurat typem człowieka, którego bym zach cał do odwiedzania mojej córki. Ale ubrany był dosy przyzwoicie w czarny garnitur i czarny płaszcz, i chocia nie stanowi to kryterium przyzwoito ci, trzymał w r ce du i najwyra niej nowiutk torb lotnicz . Jednak e nie obchodzili nutie nie istniej cy konkurenci do r k nie istniej cych córek. Znalazłem si ju dostatecznie daleko, by si obejrze na ruchomy chodnik prowadz cy do hali lotniska, Zni której teraz stałem. Było na nim czterech ludzi, a pierwszego z nich, wysokiego, chudego, szaro ubranego m czyzn o cienkim w siku i wszystkich zewn trznych znamionach zamo nego buchaltera, poznałem od razu. Jimmy Duclos. Moj pierwsz my l było, e musiał uwa a swoje informacje za naprawd doniosłe i pilne, skoro zjawił si tutaj na moje spotkanie. Drug moj my l było, e musiał podrobi przepustk policyjn , aby si dosta tak daleko na dworzec lotniczy, to za wydawało si logiczne, poniewa był mistrzow- skim fałszerzem_ Trzeci moj my l było; e post piłbym uprzejmie i przyja nie, gdybym pomachał r k i u miechn ł si do niego, co te zrobiłem. On tak e pomachał r k i u miechn ł si do mnie. U miech ten trwał ledwie sekund i niemal natychmiast zastygł w wyraz

całkowitego przera enia. Wtedy zauwa yłem niemal pod wiadomie_ e linia wzroku Duclosa przesun ła si odrobin . Obejrzałem si szybko. Smagły m czyzna w ciemnym ubraniu i płasz- czu nie stał ju tyłem do ruchomego chodnika. Obrócił si o sto osiem- dziesi t stopni, twarz do niego, a torba lotnicza nie zwisała mu ju w r ce, ale znalazła si dziwnie wysoko pod pach . Ci gle nie wiedz c, co si wi ci, zareagowałem instynktownie i podsko- czyłem do człowieka w czarnym płaszczu. Przynajmniej zebrałem si do skoku. Jednak e trzeba mi było całej długiej sekundy, aby zareagowa , a m czyzna natychmiast - i to naprawd natychmiast - pokazał całkowicie przekonywaj co zarówno dla siebie, jak dla mnie, e sekunda a nadto mu wystarcza na wykonanie ka dego gwałtownego manewru, jaki chce zrobi . On był przygotowany, ja nie, i okazał si w istocie bardzo gwałtowny. Ledwie ruszyłem z miejsca, okr cił si ostro, konwulsyjnie o wier obrotu i r bn ł mnie w splot brzuszny kantem swej torby lotniczej. Torby lotnicze zazwyczaj s mi kkie i wiotkie. Ta taka nie była. Nigdy nie zostałem uderzony kafarem do wbijania pali i wcale tego nie pragn , ale obecnie mam pewne poj cie, jakie to mo e by uczucie. Efekt był mniej wi cej ten sam. Zwaliłem si na podłog , tak jakby jaka gigantycz- na r ka podci ła mi nogi, i ległem tam bez ruchu. Byłem jednak zupełnie przytomny. Widziałem, słyszałem, mogłem do pewnego stopnia ocenia , _co si działo dokoła mnie. Ale nie mogłem nawet si wi , do czego miałem wył cznie skłonno w owym momencie. Słyszałem o pora aj cych szo- kach umysłowych; pierwszy raz doznałem całkowicie pora aj cego szoku fizycznego. Wszystko zdawało si dzia miesznie powoli. Duclos rozejrzał si rozpaczliwie dookoła, ale nie miał sposobu wydosta si z tego ruchome- go chodnika. Zawróci nie mógł, bo trzej m czy ni stłoczyli si tu za nim 9 - trzej m czy ni którzy zdawali si całkiem nie wiadomi tego, co si działo; dopiero pó niej, znacznie pó niej uprzytomniłem sobie, e musieli by wspólnikami człowieka w ciemnym ubraniu, umieszczonymi tam po to, aby Duclos nie miał innego wyboru, jak tylko posuwa si naprzód wraz z tym ruchomym chodnikiem, na spotkanie mierci. Dzisiaj uwa am, e była to dokonana z najbardziej diaboliczn zimn krwi egzekucja, o jakiej słyszałem, chocia w swoim yciu nasłuchałem si wielu historii o ludziach, którzy nie doszli do kresu swych dni w sposób zamierzony przez Stwórc . Mogłem porusza oczami, wi c to zrobiłem. Spojrzałem na torb lotnicz i oto z jednego jej ko ca, spod klapy, sterczał podziurkowany jak durszlak cylinder tłumika. To był ten kafar, który spowodował mój chwilowy parali - miałem nadziej , e tylko chwilowy - a z uwagi na sił , z jak zostałem uderzony, zdziwiłem si , e nie zgi ł si we dwoje. Spojrzałem na człowie- ka, który trzymał bro w prawej dłoni ukrytej pod klap torby. W tej smagłej twarzy nie było ani zadowolenia, ani wyczekiwania - po prostu spokojna pewno zawodowca, który wie, jak dobrze wykonuje swoj robot . Gdzie czyj odciele niony głos oznajmił o wyl dowaniu KL 132 z Londynu - samolotu, którym przybyli my. Pomy lałem mgli cie i niedo- rzecznie, e nigdy nie zapomn numeru tego lotu, ale przecie zdarzyłoby

si to samo bez wzgl du na lot, który bym wybrał, bo Duclos musiał umrze , zanim by si ze mn zobaczył. Spojrzałem na Jimmy'ego Duclosa; miał twarz człowieka skazanego na n er . Malowała si na niej rozpacz, ale rozpacz spokojna i opanowana, kiedy si gał gł boko w zanadrze swego płaszcza. Trzej m czy ni za nim padli na ruchomy chodnik i te dopiero du o pó niej zrozumiałem co to znaczyło. Duclos wydobył rewolwer i w tej e chwili rozległo si stłumione pukni cie i w połowie lewej klapy jego płaszcza ukazała si dziurka. Targn ł si konwulsyjnie, pochylił w przód i upadł na twarz; ruchomy chodnik poniósł go do hali i jego zwłoki potoczyły si na mnie. Nigdy nie b d miał pewno ci, czy inoja całkowita bezczynno w ci gu tych kilku sekund poprzedzaj cych mier Duclosa wynikała z rzeczywis- tego fizycznego parali u, czy te poraziła mnie nieuchronno , z jak zgin ł. Nie jest to my l, która b dzie mnie prze ladowała, poniewa nie miałem broni i nic nie mogłem zrobi . Po prostu jest to dosy ciekawe, bo nie ma w tpliwo ci, e dotkni cie jego zwłok natychmiast podziałało na mnie o ywczo. Nie było to cudowne ozdrowienie. Ogarn ła mnie fala mdło ci, a w mia- r jak mijał p erwszy szok po uderzeniu, brzuch zacz ł mnie bole nie na arty. Bolało mnie te czoło, i to bynajmniej nie lekko, poniewa upadaj c musiałem uderzy głow o podłog . Jednak e w pewnym stopniu po- wróciło mi panowanie nad mi niami, wi c d wign łem si ostro nie na nogi - ostro nie, bo z uwagi na mdło ci i otumanienie byłem przygotowa- ny na to, e w ka dej chwili dokonam mimowolnego powrotu na podłog . Cała sala kołysała si ogromnie niepokoj co _ stwierdziłem, e niezbyt dobrze widz , tote doszedłem do wniosku, i uderzenie głow musiało uszkodzi mi wzrok, co było bardzo dziwne, gdy zdawał si działa całkiem sprawnie, póki le ałem na podłodze. A potem u wiadomiłem sobie, e powieki mam zlepione i kiedy zbadałem to dłoni odkryłem przyczyn : krew - jak mi si przez chwil mylnie wydawało, masa krwi - ciekała z rozci cia na czole tu pod włosami. Witamy w Am- sterdamie = pomy lałem i wydobyłem chusteczk ; dwa potarcia ni i wzrok znowu miałem stuprocentowy. Cała sprawa od pocz tku do ko ca nie mogła trwa dłu ej ni dziesi sekund, ale ju _kł bił si dokoła zaniepokojony tłum, tak jak to zawsze bywa w podobnych wypadkach; czyja nagła mier , gwałtowna mier , jest dla ludzi tym samym, co otwarty słoik miodu dla pszczół; u wiadomie- nie sobie istnienia jednego i drugiego natychmiast ci ga imponuj c ich liczb z miejsc, które kilka sekund przedtem wydawały si obrane z wszel- kiego ycia. ' Nie zwracałem na nich uwagi, tak samo jak na Duclosa. Nie mogłem ju nic zrobi dla niego ani on dla mnie, bo obszukanie go nic by nie ujawniło; tak jak wszyscy dobrzy agenci, Duclos nigdy nie przelewał niczego warto ciowego na papier ani na ta m , tylko po prostu przechowywał to w wysoce wy wiczonej pami ci. . Smagły, morderczy m czyzna z mordercz broni musiał ju w tym czasie zbiec; jedynie rutyna i zakorzeniony instynkt sprawdzania nawet rzeczy niesprawdzalnych kazały mi zerkm na sal imigracyjn , aby uzyska potwierdzenie, e istotnie znikn ł. Jednak e smagły m czyzna bynajmniej jeszcze nie uciekł. Był w dwóch

trzecich drogi przez sal imigracyjn , szedł beztrosk , do wyj cia rucho- mym chodnikiem, kołysz c od niechcenia swoj torb lotnicz , pozornie nie wiadomy zamieszania, które powstało za nim. Przez chwil patrz c na niego nie mogłem tego poj , ale tylko przez chwil , w ten sposób bowiem zawodowiec dokonuje ucieczki. Zawodowy kieszonkowiec w Rs- cot, który wła nie pozbawił portfela stoj cego obok d entelmena w szarym cylindrze, nie daje na o lep nura w tłum przy akompaniamencie krzyków: łapa złodzieja!" zapewniaj cych, e szybko zostanie uj ty; raczej po- prosi swoj ofiar o typy na nast pn gonitw . Niedbała beztroska, całkowita normalno - oto jak tego dokonuj wybitni absolwenci prze- st pstwa. I tak te było ze smagłym m czyzn . Byłem przecie jedynym wiadkiem jego czynu, bo dopiero teraz, zbyt pó no, u wiadoniłem sobie po raz pierwszy rol , jak tamci trzej ludzie odegrali w u mierceniu Duclosa; nadal znajdowali si w gromadzie osób zebranych wokoło zabite- go, ale ani ja, ani nikt inny nie mógł im niczego udowodni . smagły 10 11 m czyzna był, przekonany, i pozostawił mnie w stanie, w którym przez dłu szy czas nie mogłem przysporzy mu adnych kłopotów. Pu ciłem si za nim. Mój po cig nie wygl dał bynajmniej efektownie. Byłem słaby, oszoło- miony, a brzuch bolał mnie tak paskudnie, e adn miar nie mogłem si wyprostowa nale ycie, tote poł czenie mojego chwiejnego, zygzakowa- tego biegu po ruchomym chodniku z pochyleniem w przód o jakie trzydzie ci stopni musiało sprawia , e wygl dałem kubek w kubék jak cierpi cy na lumbago dziewi dziesi ciolatek, goni cy Bóg wie za czym. Byłem w połowie chodnika, a smagły m czy na ju prawie na jego ko cu, kiedy instynkt czy tupot moich nóg kazał mu si obróci z t sam _ koci szybko ci , któr wykazał zwalaj c mnie z nóg przed paroma sekundami. Stało si od razu jasne, e bez trudno ci odró nił mnie od wszystkich dziewi dziesi ciolatków, jakich mógł zna , bo jego lewa r ka natychmiast poderwała do góry torb lotnicz , a prawa wsun ła si pod jej klap . Widziałem, e to, o przydarzyło si Duclosowi, ma przydarzy si i mnie - ruchomy chodnik wyrt_ósłby mr e, czy te to, co by ze mnie zostało, na podłog u swego ko ca, co byłoby sromotnym rodzajem mierci. Zastanowiłem si przelotnie, jakie szale stwo pobudziło mnie, bezbron- nego, do po cigu za Wytrawnym morderc maj cym pistolet z tłumikiem i ju miałem pa plackiem na chodnik, kiedy spostrzegłem, e tłumik drgn ł, a nie zmru one oczy smagłego _m czyzny przesun ły si nieco w lewo. Nie bacz c na prawdopodobie stwo strzału w tył głowy, obej- rzałem si , by spojrze w tym kierunku. , Grupa ludzi otaczaj ca Duclosa przeniosła na chwil swoje zaintereso- wanie z niego na nas; poniewa musieli uwa a moje wyczyny na rucho- mym chodniku za niepoczytalne, byłoby dziwne, gdyby tak si nie stało. Zerkn wszy na ich twarze spostrzegłem, e maluje si na nich wyraz si gaj cy od zdumienia do osłupienia, nie było natomiast nawet ladu orientacji. Przynajmniej w tej grupie luclzi. Natomiast całkowit orientacj i zimne zdecydowanie wyra ały twarze trzech m czyzn, którzy przedtem pod ali za Duclosem prowadz c go na mier ; teraz szli szybko za mn po

chodniku, niew tpliwie zamierzaj c uczyni to samo. Usłyszałem za sob stłumiony okrzyk i obejrzałem si znowu. Ruchomy chodnik dotarł do ko ca swego przebiegu, co wida zaskoczyło smagłego m czyzn , bo zachwiał si usiłuj c zachowa równowag . Tak jak mog- łem si po nim spodziewa , odzyskał j bardzo szybko, odwrócił si tyłem do mnie i _pocz ł biec; zabicie człowieka wobec kilkunastu wiadków byłoby zupełnie inn spraw , ni zabicie człowieka wobec jednego samo- tnego wiadka, cho miałem niejak pewno , e tak by zrobił, gdyby uwa ał to za konieczne, i do diabła ze wiadkami. Zastanawianie si nad przyczyn odło yłem na pó niej. Znowu zacz łem biec, tym razem znacz- nie bardziej zdecydowanie, ju raczej jak wawy siedemdziesi ciolatek. Smagły m czyzna, wci dystansuj c mnie, pognał prosto przez sal imigracyjn ku wyra nemu zdumieniu i konsternacji urz dników, poniewa nie jest przewidziane, by ludzie p dzili przez sale imigracyjne, powinni bowiem zatrzyma si , pokaza swoje paszporty i poda krótkie dane o sobie, na co wła nie s przeznaczone owe sale. Kiedy przyszła na mnie kolej przebiec t przestrz , pospieszna ucieczka m czyzny w poł czeniu z moim chwiejnym, zataczaj cym si biegiem i pokrwawion twarz najwyra- niej uprzytomniła urz dnikom, e co jest nie w porz dku, bo dwaj z nich usiłowali mnie zatrzyma , ale przemkn łem si obok nich - "przemkn łem si " nie było okre leniem, którego pó niej u yli w swojej skardze - i wybie- głem przez drzwi wyj ciowe, którymi przed chwil uciekł smagły m czyzna. To znaczy usiłowałem wybiec; bo te przekl te drzwi były zablokowane przez osob , która próbowała nimi wej . Dziewczyna - oto wszystko, co miałem czas i ch zarejestrowa w pami ci - po prostu jaka dziew- czyna. Zboczyłem w prawo, a ona w lewo, zboczyłem w lewo, a ona w prawo. Stop. Takie same zjawisko mo na zaobserwowa prawie co chwila na ka dym miejskim chodniku, kiedy dwie nadmiernie uprzejmie osoby, pragn ce przepu ci jedna drug , usuwaj si na bok z tak niezr czn skuteczno ci , e udaje im si jedynie zagrodzi sobie wzajem- nie drog ; w odpowiednich okoliczno ciach, kiedy spotykaj si dwie prawdziwie nadwra liwe dusze, całe takie kłopotliwe fandango mo e si ci gn niemal bez ko ca. Tak samo jak ka dy, mam szczery podziw dla dobrze wykonanego pa_ de deur, ale nie byłem w nastroju sprzyjaj cym zatrzymywaniu mnie bez ko ca, tote po jeszcze kilku bezowocnych uskokach krzykn łem: "Z drogi, psiakrew!" i upewniłem si , e dziewczyna tak uczyni, chwytaj c j za rami i odpychaj c gwałtownie na bok. Wydało mi si , e dosłyszałem łomot i krzyk bólu, ale nie zwróciłem na to uwagi; mogłém wróci i przeprosi j pó niej. Wróciłem pr dzej, ni si spodziewałem. Dziewczyna kosztowała mnie nie wi cej ni par sekund, ale te par sekund a nadto wystarczyło smagłemu m czy nie. Kiedy dopadłem do głównej hali, oczywi cie za- tłoczonej, nie było po nim ani ladu; w ród setek tych pozornie bezcelowo kotłuj cych si ludzi byłoby trudno wypatrze nawet india skiego wodza w pełnym ceremonialnym stroju. I byłoby bezcelowe alarmowanie słu by bézpiecze stwa lotniska, bo zanim bym si wylegitymował, ów człowiek byłby ju w połowie drogi do Amsterdamu i nawet gdybym zdołał spowodowa natychmiastow akcj , szanse uj cia go były znikome; działa-

li tutaj wysoko wykwalifikowani zawodowcy, a tacy ludzie zawsze maj szeroki wybór dróg ucieczki. Zawróciłem wi c, tym razem oci ałym 12 13 krokiem, bo teraz tylko na to mogłem si zdoby . Głowa bolała mnie dotkliwie, ale uwa ałem, e w porównaniu do stanu mojego brzucha byłoby niewła ciwe uskar a si na głow . Czułem si okropnie, a widok w lustrze mojej bladej i umazanej krwi twarzy bynajmniej nie poprawiał mi samopo- czucia. Wróciłem wi c na miejsce mych baletowych wyczynów, gdzie dwaj ro li, umundurowani m czy ni z pistoletami w kaburach chwycili mnie zdecydowanie za r ce. - Złapali cie nie tego, co trzeba - powiedziałem ze znu eniem - wi c łaskawie zdejmijcie ze mnie wasze cholerne łapy i dajcie mi odetchn . Zawahali si , popatrzyli po sobie, pu cili mnie i odsun li si prawie o pi centymetrów. Spojrzałem na dziewczyn , do której przemawiał łagodnie kto , kto musiał by bardzo wa nym funkcjonariuszem lotniska, poniewa nie miał na sobie munduru. Spojrzałem ponownie na dziew- czyn , bo oczy bolały mnie tak samo jak głowa, a łatwiej było patrze na ni ni na stoj cego obok niej m czyzn . Miała na sobie ciemn sukni i ciemny płaszcz, spod którego wida było pod szyj biały wywini ty kołnierz swetra. Musiała mie ze dwadzie cia kilka lat, a jej ciemne włosy, piwne oczy, nieomal greckie rysy i oliwkowy odcie cery wskazywały jasno, e nie pochodzi z tych stron. Gdyby postawi j obok Maggie i Belindy, trzeba by strawi nie tylko najlepsze lata. ycia, ale i wi kszo schyłkowych, a eby znale tak trójk , aczkol- wiek, rzecz jasna, dziewczyna nie wygl dała najlepiej w tym momencie; twarz miała barwy popiołu i du biał chustk , zapewne po yczon od stoj cego przy niej m czyzny, tamowała krew, która s czyła si z puch- n cego guza na lewej skroni. - Bo e kochany! - powiedziałem ze skruch , któr istotnie odczuwa- łem, bo tak samo jak ka dy nie mam inklinacji do uszkadzania dzieł sztuki. - To ja zrobiłem? - Sk d e znowu. - Jej głos był niski i ochrypły, ale mo e tylko dlatego, e j poturbowałem. - Zaci łam si dzi rano przy goleniu. - Strasznie mi przykro. Goniłem człowieka, który zabił kogo przed chwil , i pani zast piła mi drog . Obawiam si , e uciekł. - Nazywam si Schroeder. Pracuj tutaj. - Stoj cy obok dziewczyny m czyzna, twardy i wygl daj cy na przebiegłego osobnik po pi dziesi - tce, najwyra niej cierpiał na to osobliwe deprecjonowanie samego siebie, które nie wiadomo czemu nawiedza tylu ludzi osi gaj cych wysoce od- powiedzialn pozycj . - Poinformowano nas o tym morderstwie. To godne ubolewania, ogromnie godne ubolewania. eby te co podobnego zdarzyło si na lotnisku Schiphol! - Cieszycie si doskonał opini - przyznałem: - Mam nadziej , e zabity szczerze si wstydzi za siebie. - Takie mówienie nic nie daje - powiedział ostro Schroeder. - Czy pan znał ni_boszczyka?

- A sk d go miałem zna , u diabła? Dopiero co wysiadłem z samolotu. Prosz zapyta stewardesy, kapitana, tuzina ludzi, którzy byli na pokładzie. KL 132 z Londynu, przylot o godzinie 15.15. - Spojrzałem na zegarek. - Mój Bo e! Ledwie sze minut temu. - Nie odpowiedział pan na moje pytanie. - Schroeder nie tylko wygl dał na przebiegłego; był przebiegły. - Nie poznałbym go, nawet gdybym go teraz zobaczył. - Uhm. A czy przyszło panu kiedy na my l, panie... = Sherman. - Czy przyszło panu na my l, panie Sherman, e normalni obywatele nie ruszaj w po cig za uzbrojonym morderc ? - Mo e jestem podnormalny. - A mo e pan tak e ma bro ? Rozpi łem marynark i rozchyliłem j szeroko. - Czy pa ... przypadkiem... nie rozpoznał zabójcy? - Nie. - Pomy lałem jednak, e nigdy go nie zapomn . Obróciłem si do dziewczyny. - Czy mógłbym zada pewne pytanie panno... - Lemay - wtr cił krótko Schroeder. - Czy pani rozpoznała zabójc ? Musiała pani dobrze mu si przyjrze . B egn cy ludzie zawsze zwracaj na siebie uwag . - A czemu miałabym go zna ? Nie próbowałem by taki przebiegły jak Schroeder. Zapytałem: - Czy zechciałaby pani rzuci okiem na zabitego? Mo e pani rozpozna jego? Wzdrygn ła si i potrz sn ła głow . Wci nieprzebiegle spytałem: - Pani czeka na kogo ? - Nie rozumiem. - Bo stała pani w wyj ciu. Znów potrz sn ła głow . Je eli pi kna dziewczyna mo e wygl da upiornie, to wygl dała upiornie. - To dlaczego pani tu przyszła? Dla zwiedzania? Wydawałoby mi si , e sala imigracyjna na lotnisku Schiphol jest najmniej atrakcyjnym miejscem w Amsterdamie. - Do tego. - Schroeder był szorstki. - Pa skie pytania s bezprzed- miotowe, a ta pani jest wyra nie wstrz ni ta. - Rzucił mi twarde spoj- rzenie, by mi przypomnie , e to ja jestem odpowiedzialny za jej wstrz s. - Przesłuchiwania nale do funkcjonariuszy policji. - Ja jestem funkcjonariuszem policji. - Podałem mu paszport i le- gitymacj , i w tej e chwili Maggie i Belinda ukazały si w wyj ciu. Zerkn ły w moj stron , zwolniły kroku i popatrzyły na mnie z mieszanin 14 15 zatroskania i konsternacji, co było zrozumiałe, je eli zwa y , jak si czułem i zapewne wygl dałem, ale ja tylko spojrzałem na nie spode łba, tak jak człowiek pokaleczony mo e spojrze na ka dego, kto mu si przypatruje, wi c czym pr dzej przybrały znów zwykły wyraz twarzy i poszły dalej. Obróciłem si do Schroedera, który patrzył na mnie teraz z całkiem inn min . - Major Paul Sherman, londy skie biuro Interpolu. Musz powiedzie ,

e to zupełnie co innego. To tak e wyja nia, dlaczego pan zachował si jak policjant i wypytywał jak policjant. Ale b d musiał sprawdzi pa skie pełnomocnictwa, rzecz jasna. - Niech pan sprawdza, co pan chce, u kogo si panu podoba - odparłem. - Proponuj , eby pan zacz ł od pułkownika van de Graafa z Komendy. - Pan zna pułkownika? - To pierwsze lepsze nazwisko, jakie mi przyszło do głowy. Znajdzie mnie pan w barze. - Ju miałem odej , ale si zatrzymałem, gdy dwaj masywni policjanci ruszyli za mn . Popatrzyłem na Schroedera. - Nie mam zamiaru stawia im drinków. - W porz dku - powiedział Schroeder do obu m czyzn. - Major Sherman nie b dzie uciekał. - Przynajmniej dopóki pan ma mój paszport i legitymacj - przy- znałem. Spojrzałem na pann Lemay. - Bardzo mi przykro. To musiał by dla pani wielki wstrz s, a wszystko z mojej winy. Mo e pani zechce napi si czego ze mn ? Wygl da na to, e pani tego potrzeba. Otarła policzek jeszcze raz i popatrzyła na mnie w sposób, który przekre lił wszelkie nadzieje na natychmiastow przyja . - Nie przeszłabym z panem nawet na drug stron ulicy - odrzekła bezbarwnym głosem. Sposób powiedzenia tego wskazywał, e ch tnie doszłaby ze mn do połowy ruchliwej jezdni i tam mnie zostawiła. Gdybym był niewidomy. - Witamy w Amsterdamie - powiedziałem ponuro i powlokłem si w kierunku najbli szego baru. Rozdział drugi Normalnie nie zatrzymuj si w pi ciogwiazdkowych hotelach z tej prostej przyczyny, e nie mog sobie na to pozwoli , ale kiedy przeby- wam za granic , mam wła ciwie nieograniczone fundusze na wydatki, co _ do których pytania s rzadko zadawane, a odpowiedzi nigdy nie udziela- _ ne, poniewa za te zagraniczne wyjazdy najcz ciej bywaj wyczer- puj ce, nie widz powodu, eby sobie odmawia paru chwil spokoju i odpr enia w najbardziej komfortowych i luksusowych hotelach. Hotel "Rembrandt" był niew tpliwie taki. Dosy okazała, cho troch zbyt ozdobna budowla, stoj ca na rogu jednego z wewn trznych kolistych kanałów starego miasta, posiadała wspaniale rze bione balkony, zawieszone wprost nad kanałem, tak e jaki nieostro ny lunatyk mógł przynajmniej mie pewno , e nie skr ci sobie karku wypadaj c z balkonu - to znaczy, o ile nie miałby nieszcz cia wyl dowa na dachu jednego z oszklonych statecz- ków wycieczkowych, które przepływaj kanałem nader cz sto; mo na te było mie wspaniały widok wprost na te statlâ z parterowej restauracji, która utrzymywała z niejakim uzasadnieniem, e jest najlepsz w Holandii. Moja ółta taksówka marki Mercedes zajechała przed frontowe wej cie, i kiedy czekałem, aby portier zapłacił kierowcy i zabrał moj walizk , zwróciły moj uwag d wi ki "_y wiarskiego walca", rz polonego w naj- niezno niej fałszywy i bezbarwny sposób, jaki w yciu słyszałem. D wi ki

te dobywały si z du ej, wysokiej, ozdobnie pomalówanej i bardzo staro- wieckiej katarynki, ustawionej na przeciwległym chodniku, w miejscu doskonale si nadaj cym do maksymalnego tarasowania ruchu na tej w skiej ulicy. Pod baldachimem katarynki, sporz dzonym z resztek nie znanej bli ej ilo ci spłowiałych parasoli pla owych, rz d lalek, pi knie wykonanych i dla mojego bezkrytycznego oka przepysznie ustrojonych w najrozmaitsze tradycyjne ubiory holenderskie, podrygiwał w gór i w dół na ko cach obszytych gum spr yn; moc nap dowa podrygiwania zdawała si pochodzi jedynie z wibracji wywołanych działaniem tego muzealnego zabytku. 17 Wła ciciel czy te obsługuj cy to narz dzie tortur był bardzo starym i mocno przygarbionym człowiekiem z kilkoma kosmykami siwych wło- sów, przylepionymi do głowy. Wygl dał na tak s dziwego, e sam mógłby skonstruowa ow katarynk , kiedy był w kwiecie wieku, cho najwyra - niej nie w pełni rozkwitu jako muzyk. W r ce trzymał długi kij z przymoco- wan okr gł puszk , któr ustawicznie pobrz kiwał, równie ustawicznie ignorowany przez nagabywanych przeze przechodniów, wobec czego pomy lałem o moich elastycznych funduszach wydatkowych, przeszedłem na drug stron ulicy i wrzuciłem do puszki kilka monet. Nie mog powiedzie , eby obdarzył mnie dzi kczynnym u miechem, ale wyszcze- rzył do mnie bezz bne dzi sła i na znak wdzi czno ci rozkr cił katarynk na cały regulator i rozpocz ł nieszcz sn "Wesoł wdówk ". Wycofałem si w po piechu, pod yłem za portierem i moj walizk na schody wej ciowe i obróciwszy si na górnym stopniu zobaczyłem, e dziad spogl da za mn swym starczym wzrokiem; aby nie da si przewy szy w uprzejmo ci, odwzajemniłem mu spojrzenie i wszedłem do hotelu. Kierownik siedz cy za kontuarem recepcji był wysokim, ciemnowłosym m czyzn , z cienkimi w sikami, ubranym w nieskazitelny akiet, a jego szeroki u miech miał w sobie całe ciepło i yczliwo u miechu zgłod- niałego krokodyla - ten rodzaj u miechu, o którym si wie, e zniknie od razu, gdy tylko si odwrócimy, ale natychmiast znajdzie si na swoim miejscu, szczerszy ni kiedykolwiek; cho by my nie wiedzie jak pr dko obrócili si na powrót. - Witamy pana w Amsterdamie - powiedział ów człowiek. - Mamy nadziej , e pa ski pobyt b dzie przyjemny. Nie było adnej wła ciwej odpowiedzi na taki bezmy lny optymizm, wi c po prostu zachowałem milczenie i skupiłem uwag na wypełnianiu karty meldunkowej. Wzi ł j ode mnie tak, jakbym mu wr czał bezcenny diament, i skin ł na chłopca hotelowego, który przyd wigał moj walizk odchylony w bok pod k tem około dwudziestu stopni. - Pokój 616 dla pana Shermana. Odebrałem walizk z r k bynajmniej nie sprzeciwiaj cego si temu "chłopca". Mógłby on bez mała by młodszym bratem owego kataryniarza z ulicy. - Dzi kuj . - Wr czyłem mu napiwek. - Chyba dam sobie rad . - Ale ta walizka wygl da na bardzo ci k , prosz pana. - Trosk- liwo , z jak zai terweniował kierownik, była jeszcze szczersza od jego

powitalnej serdeczno ci. Walizka była istotnie bardzo ci ka; wszystkie te rewolwery, amunicja i metalowe narz dzia do otwierania najrozmaitszych rzeczy składały si na poka n wag , ale nie chciałem, by jaki spryciarz maj cy sprytne pomysły i jeszcze sprytniejsze klucze otwierał walizk i badał jej zawarto , gdy b d nieobecny. W apartamencie hotelowym jest całkiem sporo miejsc, w których mo na schowa niewielkie przed- mioty z małym ryzykiem wykrycia, a rzadko si zdarza, eby prowadzono pilne poszukiwania, je eli zostawia si walizk starannie zamkni t na klucz: Podzi kowałem kierownikowi za jego troskliwo , wsiadłem_do poblis- kiej windy i nacisn łem guzik szóstego pi tra. Gdy winda ruszyła, ze- rkn łem przez jedn z małych, okr głych szybek wprawionych w drzwi. Kierownik, schowawszy ju swój u miech, rozmawiał powa nie przez telefon. Wysiadłem na szóstym pi trze. W niewielkiej wn ce naprzeciw drzwi windy był mały stolik z telefonem, a za stolikiem krzesło, na którym siedział młody człowiek w złotem haftowanej liberii. Nie był zbyt poci ga- j cy; miał w sobie t nieuchwytn indolencj i bezczelno , której niepo- dobna przygwo dzi i na któr wszelkie skargi tylko z lekka o mieszaj człowieka, tacy młodzie cy bowiem bywaj zazwyczaj wysoko wyspec- jalizowanymi praktykami w sztuce pokrzywdzonej niewinno ci. - Sze set szesnasty? - zapytałem. Leniwie, tak jak mo na było przewidzie , wskazał przez rami kciukiem. - Drugie drzwi. adnego "prosz pana", adnych prób wstania z miejsca. Pow ci g- n łem pokus r bni cia go jego własnym stolikiem i tylko obiecałem sobie drobn , ale rozkoszn przyjemno rozprawienia si z nim przed opusz- czeniem hotelu. - Pan obsługuje to pi tro? - zapytałem. - Tak jest, prosz pana - odrzekł i wstał. Poczułem ukłucie roz- czarowania. - Prosz mi przynie kawy. Nie mogłem narzeka na numer 616. Nie był to. pokój, tylko do luksusowy apartament. Składał si z przedpokoju, małej, ale u ytecznej kuchenki, salonu, sypialni i łazienki. Drzwi zarówno salonu, jak sypialni wychodziły na ten sam balkon. Wyjrzałem na . Z wyj tkiem niezno nej, olbrzymiej, neonowej potworno ci niebotycznej reklamy jakich sk din d nieszkodliwych papierosów, łuna kolorowych wiateł ponad ciemniej cymi ulicami i konturami Amsterdamu miała co z bajki, ale moi pracodawcy nie płacili mi - i nie dawali tych wspaniałych funduszów na wydatki - jedynie za przywilej rozkoszowania si widokiem jakiegokolwiek miasta, cho by najpi kniejszego. wiat, w którym yłem, był równie daleki od wiata bajek, jak najodleglejsza galaktyka na do- strzegalnym kra cu wszech wiata. Po wi ciłem uwag sprawom bardziej bezpo rednim. Spojrzałem w dół, gdzie było ródło bynajmniej nie przytłumionego hałasu ulicznego, który wypełniał dokoła powietrze. Szeroka arteria 18 19

znajduj ca si wprost pode mn - i to około siedemdziesi ciu stóp pode mn - zdawała si by beznadziejnie zatarasowana dzwoni cymi tramwaja- mi, tr bi cymi s_o_odami i setkami skuterów i rowerów, których kierowcy najwyra niej byli zdecydowani na niezwłoczne samobójstwo. Wydawało si nie do pomy lenia, eby który z tych dwukołowych gladiatorów mógł spodziewa si polisy ubezpieczeniowej przewiduj cej okres ycia dłu szy od pi ciu minut, ale widocznie odnosili si do swego rychłego zgon z beztrosk brawur , która nigdy nie omieszka zdumie ka dego nowo przybyłego w Amsterdamie. Przyszło mi na my l, i nale y mie nadziej , e je li kto wypadnie czy te zostanie zepchni ty z tego balkonu, nie b d to ja. Spojrzałem w gór . Jak ju nadmieniłem, znajdowałem si na najwy - szym pi trze hotelu. Nad ceglanym murkiem, oddzielaj cym mój balkon od balkonu s siedniego apartamentu, było co w rodzaju wyrze bionego w kamieniu, barokowego\ gryfa na kamiennym filarze. A nad nim - o ja- kie trzydzie ci cali wy ej - biegła betonowa zr bnica dachu. Wróciłem do pokoju. Wyj łem z walizki wszystkie rzeczy, których odkrycie przez kogo obcego uwa ałbym za wysoce kłopotliwe. Zało yłem na rami wyło on filcem kabur z pistoletem, która jest niewidoczna pod marynark , je eli kto ubiera si u odpowiedniego krawca, co wła nie czyniłem, i wsadziłem zapasowy magazynek do tylnej kieszeni spodni. Nigdy nie musiałem dawa wi cej ni jednego strzału z tego pistoletu, a tym bardziej ucieka si do zapasowego magazynka, a!e te nigdy nic nie wiadomo, sprawy wygl daj wci coraz gorzej. Nast pnie rozwin łem opakowany w brezent zestaw przyborów włamywacza - ten pas, dzi ki pomocy umiej tnego krawca, jest równie niewidoczny pod marynark - i z owej _wymy lnej obfito ci wybrałem skromny, a1e podstawowy rubokr t. Posługuj c si nim odj łem tył małej przeno nej lodówki w kuchni - zdumiewaj ca rzecz, ile jest pustej przestrzeni nawet za mał lodówk - i tam ukryłem wszystko to, co uwa ałem za wskazane ukry . Potem otworzyłem drzwi na korytarz. Kelner obsługuj cy. pi tro był nadal na swoim stanowisku. - Gdzie moja kawa? - spytałem. Nie był to ci le gniewny okrzyk, ale co dosy zbli onego. Tym razem natychmiast zerwał si z miejsca. - Przyjdzie wyci giem. Wtedy ja p_rzyniesie. - Tylko szybko. - Zatrzasn łem drzwi. Niektórzy ludzie nigdy nie potrafi nauczy si zalet prostoty i niebezpiecze stw przesadzania. Jego sztuczne próby mówienia nieudoln angielszczyzn były.równie nieefek- towne jak bezcelowe. Wyj łem z kieszeni p k kluczy o dosy dziwnych kształtach i kolejno wypróbowywałem je w zamku zewn trznych drzwi. Trzeci pasował - zdziwiłbym si , gdyby nie pasował aden. Schowałem je do kieszeni, poszedłem do łazienki i wła nie odkr ciłem prysznic do maksimum, ¨kiedy rozległ si dzwonek u drzwi, a potem odgłos ich otwierania. _zakr ciłem prysznic, zawołałem do kelnera, eby postawił kaw na stole, i odkr ciłem prysznic ponownie. Miałem nadziej , e poł czenie _prysznicu i kawy mo e przekona kogo , kogo przekona nale ało, e

ma do czynienia z przyzwoitym go ciem przygotowuj cym si bez po- _piechu do przyjemnego wieczorem - ale nie zało yłbym si , e tak b dzie. Jednak e mo na przecie próbowa . Usłyszałem zamkni cie zewn trznych drzwi, ale nie zakr ciłem prysz- zicu, na wypadek gdyby kelner stał z uchem przytkni tym do nich = miał wygl d człowieka, który sp dza du o czasu na podsłuchiwaniu pod drzwiami albo podgl daniu przez dziurki od klucza. Podszedłem do drzwi wej ciowych i schyliłem si . Nie zagl dał przez t akurat dziurk od klucza. Uchyliłem drzwi cofaj c r kg, ale nikt nie wleciał do przedpokoju, co oznaczało, e albo nikt nie miał w stosunku do mnie zastrze e , albo e kto miał ich tak wiele, i nie chciał ryzykowa wykrycia; jedno i drugie b _yło bardzo korzystne. Zamkn łem drzwi, schowałem do kieszeni masyw- ny klucz hotelowy, wylałem kaw do kuchennego zlewu, zakr ciłem prysznic i wyszedłem drzwiami balkonowymi. Musiałem je zostawi otwar- te podsuwaj c ci kie krzesło; z oczywistych przyczyn niewiele drzwi balkonowych w hotelach ma klamki od zewn trz. Wyjrzałem na ulic i okna przeciwległego budynku, po czym wy- chyliłem si przez betonow balustrad i popatrzyłem w lewo i w prawo, by sprawdzi , czy osoby zajmuj ce s siednie apartamenty nie spogl daj w moim kierunku. Nikogo tam nie było. Wdrapałem si na balustrad , si gn łem do ozdobnego gryfa, gryfa wyrze bionego tak wymy lnie, e zapewniał liczne uchwyty dla r ki, po czym przytrzymawszy si betono- wego gzymsu wci gn łem si na dach. Nie twierdz , e przyjemnie mi było to robi , ale nie widziałem innej mo liwo ci. _ Płaski, poro ni ty traw dach był pusty jak okiem si g . Wstałem i przeszedłem na jego drug stron wymijaj c anteny telewizyjne, wyloty wentylacyjne oraz te osobliwe miniaturowe szklarnie, które w Amster- ,damie słu za wietliki, dotarłem do drugiej kraw dzi i ostro nie wy- jrzałem przez ni . Na dole była bardzo w ska i bardzo ciemna uliczka, przynajmniej w tej chwili zupełnie pusta. O kilka jardów w lewo znalazłem schodki przeciwpo arowe i zeszedłem na drugie pi tro. Drzwi prowadz - ce ze schodków były zamkni te od wewn trz, tak jak prawie wszystkie takie drzwi, a zamek był podwójny, ale nie stanowił przeszkody dla tych wyszukanych wyrobów elaz ych, które nosiłem przy sobie. - Korytarz był opustoszały. Zszedłem na parter głównymi schodami, pó- niewa trudno jest wysi niepostrze enie z windy, która wychodzi na 21 sam rodek hallu recepcyjnego. Niepotrzebnie si trudziłem. Nie było ani ladu kierownika, boya hotelowego czy portiera, a co wi cej, hall był zatłoczony now parti przybyłych samolotami go ci, którzy oblegali kontuar recepcyjny. Wł czyłem si do tłumu przed kontuarem, uprzejmie dotkn łem ramion paru osób, wyci gn łem mi dzy nimi r k , poło yłem na blacie klucz od mojego pokoju, skierowałem si nie piesznie do baru, równie nie piesznie przeszedłem przeze i wydostałem si bocz ym wyj ciem na zewn trz. Po południu spadł rz sisty deszcz i ulice były jeszcze mokre, ale nie było potrzeby wkłada płaszcza, który miałem ze sob , wi c przerzuciłem go przez rami i ruszyłem ulic bez kapelusza, spogl daj c tu i tam,

przystaj c i znowu id c dalej, kiedy mi przyszła ochota, niejako daj c si nie wiatrowi i wygl daj c - miałem nadziej - w ka dym calu na turyst , który po raz pierwszy wychodzi, aby napawa si nocnymi widokami i odgłosami Amsterdamu. Wła nie kiedy tak w drowałem przez Herengracht, nale ycie podziwia- j c fasady domów ksi t kupieckich z siedemnastego stulecia, po raz pierwszy poczułem to dziwne mrowienie w karku. adna zaprawa ani do wiadczenie nie wyrobi nigdy tego poczucia. Mo e ma to co wspól- nego z percepcj pozazmysłow . Człowiek albo si z tym rodzi, albo nie. Ja si z tym urodziłem. Kto za mn szedł. Mieszka cy Amsterdamu, tak wybitnie go cinni pod ka dym innym wzgl dem, s dziwnie niedbali, je eli idzie o zapewnienie swoim zm czo- nym turystom - czy te swoim zm czonym obywatelom - ławek wzdłu brzegów kanałów. Je eli kto chce spogl da marz co i spokojnie na ciemne, pol niewaj ce wody kanałów w nocnej porze, najlepiej jest oprze si o drzewo, tote oparłem si o jakie dogodne drzewo i zapali- łem papierosa. Stałem tak kilka minut maj c nadziej , e wygl dam na człowieka zadumanego nad sob , podnosz c co jaki czas papierosa do ust; ale poza tym zupełnie bez ruchu. Nikt do mnie nie strzelał z pistoletów z tłumikami, nikt nie podszedł z workiem piasku, aby mnie z uszanowaniem spu ci na dno kanału. Dałem temu komu wszelkie szanse, ale z nich nie skorzystał. A smagły m czyzna na lotnisku miał mnie przecie na muszce, tylko nie nacisn ł spustu. Nikt nie chciał mnie zlikwidowa . Poprawka. Na razie nikt nie chciał mnie zlikwidowa . To był przynajmniej okruch pociechy. Wyprostowałem si , przeci gn łem i ziewn łem rozgl daj c si leniwie dokoła, jak człowiek budz cy si z romantycznego rozmarzenia. I rzeczy- wi cie kto tam był, nie oparty jak ja o drzewo plecami, tylko ramieniem, tak e dzieliło nas to drzewo, ale było bardzo cienkie i mogłem wyra nie rozezna frontow i tyln elewacj owego człowieka. Ruszyłem dalej, skr ciłem w prawo na Leidestraat i pow drowałem, zatrzymuj c si od niechcenia przed wystawami. W pewnym momencie wszedłem do przedsionka jakiego sklepu i popatrzyłem na,wystawione tam fotografie tak wysoce specyficznej i artystycznej natury, e w Anglii wła ciciel owego sklepu znalazłby si w jednej chwili za kratkami. Co jeszcze bardziej interesuj ce, okno wystawowe stanowiło bez mała dosko- nałe lustro. Tamten był teraz około dwudziestu kroków ode mnie i pilnie wpatrywał si w przesłoni t aluzj wystaw czego , co mogło by sklepem z owocami. Miał na sobie szare ubranie i szary sweter i tylko tyle mo na było o nim powiedzie : szara, nijaka ludzka anonimowo . Na nast pnym rogu znowu skr ciłem w prawo obok targu kwiatowego nad kanałem Singel. W połowie drogi przystan łem przed straganem, obejrzałem jego zawarto i kupiłem go dzik; o trzydzie ci jardów ode mnie szary człowiek tak e ogl dał stragan, lecz albo był sk py, albo nie miał takich funduszów wydatkowych jak ja, bo nic nie kupił, tylko stał i patrzał. _ Miałem nad _im trzydzie ci jardów przewagi i kiedy znowu skr ciłem w prawo na Vijzelstraat, ruszyłem naprzód bardzo szybko, a dotarłem do

jakiej indonezyjskiej restauracji. Wszedłem i zankn łem za sob drzwi. Portier, najwyra niej emeryt, powitał mnie do uprzejmie, ale nie czynił adnych prób d wigni cia si ze swego stołka. Popatrzałem przez drzwi i po kilku sekundach przeszedł za nimi szary człowiek. Teraz spostrzegłem, e jest starszy, ni my lałem, chyba po sze dziesi tce, i musz przyzna , e jak na m czyzn w tym wieku wykazywał niezwykł szybko . Wygl dał na strapionego. Wło yłem płaszcz i wymamrotałem par przepraszaj cych słów do portiera. U miechn ł si i powiedział: "Dobranoc" równie uprzejmie, jak przedtem powiedział "Dobry wieczór". Zreszt i tak lokal zapewne był pełny. Wyszedłem, przystan łem w progu, wyj łem zwini ty kapelusz filcowy z jednej kieszeni, a druciane okulary z innej i nało yłem jedno i drugie. Sherman przeobra ony - miałem nadziej . Był teraz około trzydziestu jardów dalej i działał z dziwnym po piechem, zatrzymuj c si co chwila, by zajrze w jak bram . Zebrałem si w sobie, pu ciłem si przez jezdni i dotarłem na drug stron nietkni ty, ale nie lubiany przez kierowców. Trzymaj c si nieco w tyle przeszedłem równolegle do szarego człowieka ze sto jardów, gdy nagle przystan ł. Zawahał si , a potem raptem zawrócił ju prawie biegiem, ale tym razem zagl dał do ka dego napotykanego lokalu. Wszedł do restauracji, któr odwiedziłem tak przelotnie, i wyszedł po dziesi ciu sekundach. Wbiegł bocznym wej ciem do hotelu "Carlton" i wynurzył si frontowym, co nie musiało przysporzy mu zbytniej popularno ci, poniewa hotel "Carlton" nie przepada za starymi oberwa cami w wywini tych pod szyj swetrach, 22 23 u ywaj cymi jego foyer dla skrócenia sobie drogi. Wszedł do innej indonezyjskiej restauracji przy nast pnej przecznicy i pojawił si na powrót z potulnym wyrazem człowieka, którego wyrzucono za drzwi. Dał nura do budki telefonicznej, a kiedy z niej wyszedł, wygl dał na bardziej potulnego ni kiedykolwiek. Potem zaj ł stanowisko na centralnym przy- stanku tramwajowym na Muntplein. Przył czyłem si do czekaj cej kolejki. Pierwszy tramwaj, trzywagonowy, miał numer 16 oraz tablic docelow "Centraal Station". Szary człowiek wsiadł do pierwszego wagonu. ja wsiadłem do drugiego i przeszedłem na przednie miejsce; z którego mogłem mie na oko, zarazem ulokowawszy si tak, eby by mo liwie najmniej dla niego widoczny, gdyby zacz ł si interesowa współpasa e- rami. Jednak e niepotrzebnie si o to troszczyłem; jego brak zaintereso- wania innymi pasa erami był absolutny. S dz c po ustawicznych zmianach wyrazu jego twarzy, wszystkich znamionuj cych zgn bienie, oraz po spla- taniu i rozplataniu dłoni, miałem najwyra niej przed sob człowieka za- prz tni tego innymi i wa niejszymi problemami, z których nie najmniej- szym było to, ile współczucia i zrozumienia mo e spodziewa si od swoich pracodawców. Człowiek w szarym ubraniu wysiadł na Dam. Dam, główny plac Amster- damu, pełen jest historycznych zabytków, takich jak pałac królewski i Nowy Ko ciół, który jest tak stary, e trzeba go ci gle podpiera , eby si całkiem nie zawalił, ale tego wieczora szary człowiek nie po wi cił im nawet jednego spojrzenia.

Po pieszył boczn ulic mijaj c hotel "Krasnapolsky", skr cił w lewo, w kierunku doków, wzdłu kanału Oudezijds Voorburgwal, nast pnie znów w prawo i zanurzył si w labirynt bocznych uliczek, które przenikały coraz gł biej w dzielnic składów towarowych, jedn z nielicznych nie znajduj cych si na li cie turystycznych atrakcji Amsterdamu. Był najłat- wiejszym człowiekiem do ledzenia, jakiego napotkałem. _\Tie patrzył ani w lewo, ani w prawo, a tym bardziej za siebie. Mógłb_m jecha na słoniu o dziesi kroków za nim, a nawet by tego nie zauwa ył. Przystan łem na rogu i patrzyłem, jak szedł w sk , le o wietlon i szczególnie nieładn ulic , maj c po obu stronach wył cznie magazyny, wysokie, pi ciopi trowe budynki, których dwuspadowe dachy bez mała stykały si z tymi, co były naprzeciwko, wytwarzaj c nastrój klaustrofobi- cznego zagro enia, ponurych obaw i jakiej złowieszczej czujno ci, która wcale nie była mi przyjemna. Z faktu, e szary człowiek pu cił si teraz oci ałym biegiem, wywnios- kowałem, i to przesadne demonstrowan e gorliwo ci mo e oznacza jedynie, e jest ju bliski kresu swej w drówki - i miałem racj . W poło- wie ulicy wbiegł na zaopatrzone w por cz schodki, wydobył klucz i znikn ł we wn trzu jednego z magazynów towarowych. Poszedłem dalej nie- _ âpiesznie, ale nie zanadto powoli, i oboj tnie zerkn łem na tabliczk nad drzwiami magazynu. Widniał na niej napis: "Nlorgenstern i Muggent- haler". Nigdy nie słyszałem o tej firmie, lecz były to nazwiska, których nie mógłbym zapomnie . Przeszedłem dalej nie zwalniaj c kroku. Musz przyzna , e ten pokój hotelowy nie był nadzwyczajny, ale te _ em hotel nie był nadzwyczajny. Jego front był mały, odrapany, obła cy __ tynku i nie poci gaj cy, i takie samo było wn trze owego pokoju. Nieliczne znajduj ce si w nim meble, do których nale ało pojedyncze łó ko oraz kanapa rozkładana do spania, zostały ci ko do wiadczone przez lata, które min ły od dawno umarłych czasów ich wietno ci, je eli kiedykolwiek miały okres wietno ci. Dywan był przetarty, ale bez porów- n_nia mniej ni portiery i kapa na łó ku; male ka łazienka s siaduj ca `.z pokojem miała metra budki telefonicznej: Jednak e od kompletnej katastrofy ratowały ten pokój dwa wynagradzaj ce wszystko elementy, które nawet najbardziej ponurej celi wi ziennej nadałyby pewn aur atrakcyjno ci. Maggi i Belinda, siedz ce obok siebie na kraw dzi łó ka, _ popatrzyły na mnie bez entuzjazmu, gdy ze znu eniem sadowiłem si na 1kanapie. - Papu ki Nierozł czki - powiedziałem. -- Same jedne w zepsutym Amsterdamie. Wszystko gra? - Nie. - W głosie Belindy była nuta stanowczo i. - Nie? - okazałem zdziwienie. _ Wskazała gestem pokój. - No, bo niech pan na to popatrzy. Popatrzyłem. - I có ? - Mieszkałby pan tutaj? - No, szczerze mówi c, nie. Ale pi ciogwiazdkowe hotele s dla osób na stanowiskach kierowniczych, takich jak ja. Dla dwóch skromnych maszynistek ta kwatera jest całkowicie odpowiednia. A dwóm młodym dziewczynom, nie b d cym skromnymi maszynistkami, którynti si wyda- j , zapewnia to tak zupełn _anonimowo , jakiej tylko mo a zapragn .

- Przerwałem. - Przynajmniej mam tak nadziej . Przypuszczam, e nikt was nie podejrzewa. Rozpoznały cie kogo w samolocie? - Nie - odpowiedziały jednocze nie, identycznie potrz saj c głowami. - A rozpoznały cie kogo na Schiphol? - Nie. - Kto interesował si wami specjalnie na lotnisku? - Nie. - W tym pokoju jest podsłuch? - Nie. - Były cie na mie cie? - Tak. 24 25 - ledzono was? - Nie. - Przeszukano pokój pod wasz nieobecno ? - Nie. - Wygl dasz na rozbawion , Belindo - rzekłem. Nie mo na powie- dzie , eby chichotała, ale miała drobne trudno ci z mi niami twarzy. - No, mów. Potrzeba mi rozweselenia. - No, có ... - Nagle si zastanowiła, mo e przypomniawszy sobie, e zna mnie bardzo mało. - Nie, nic. Przepraszam. - Za co przepraszasz, Belindo? - Mój ojcowski i zach caj cy ton miał ten osobliwy skutek, e zacz ła kr ci si niespokojnie. - No, bo te wszystkie tajemnicze rodki ostro no ci dla dwóch takich dziewczyn jak my. Nie widz potrzeby... - Uspokój si , Belindo! - To powiedziała Maggie, zawsze chybka jak ywe srebro do obrony szefa, chocia Bóg wie dlaczego: Miałem swoje zawodowe sukcesy, które same w sobie składały si na dosy imponuj c list , ale list , która bladła i traciła wszelkie znaczenie w zestawieniu z ilo ci pora ek, tak e najlepiej było o niej zapomnie . - Major Sherman zawsze wie, co robi - dodała Maggie surowo. - Major Sherman - powiedziałem szczerze - oddałby swoje trzonowe z by, eby w to uwierzy . - Spojrzałem na obie dziewczyny w zamy - leniu. - Nie zmieniam tematu, ale co z odrobin współczucia dla pokale- czonego pana i władcy? - Znamy swoje miejsce - odrzekła skromnie Maggie. Wstała, popat- rzyła na moje czoło i usiadła na powrót. - Wie pan, to chyba bardzo mały kawałek plastra jak na tak obfite krwawienie. - Klasy kierownicze łatwo krwawi , to zdaje si ma co wspólnego z cienko ci skóry. Słyszały cie, co si stało? Maggie kiwn ła głow . - To straszne zabójstwo, słyszały my, e pan próbował. . . - Zainterweniowa . Próbowałem, jak słusznie powiedziała . - Spoj- rzałem na Belind . - To musiało wywrze na tobie ogromne wra enie.

Pierwszy wyjazd z nowym szefem, i oto szef dostaje łupnia, ledwie postawił stop w obcym kraju. Mimowolnie zerkn ła na Maggie, zarumieniła si - prawdziwie platyno- we blondynki rumieni si bardzo łatwo - i odpowiedziała tonem obrony: - No có , on był za szybki dla pana. - Rzeczywi cie był - przyznałem. - I za szybki tak e dla Jimmy'ego Duclosa. - Jimmy Duclos? - Miały dar mówienia unisono. - Ten zabity. Jeden z naszych najlepszych agentów i mój przyjaciel od wielu lat. Miał pilne i, jak przypuszczam, bardzo wa ne informacje, które chciał,przekaza mi osobi cie na lotnisku. Byłem w Anglii jedyn osob , która wiedziała, e tam b dzie. Ale kto to wiedział w tym mie cie. Moje spotkanie z Duclosem zostało zaaran owane dwoma zupełnie odr bnymi kanałami, ale _kto nie tylko wiedział, e przyje d am, lecz tak e znał dokładnie numer lotu i godzin , wi c był na miejscu, aby si dosta do Duclosa, zanim on dostanie si do mnie. Przyznasz, Belindo, e nie zmieniłem tematu? Zgodzisz si , e skoro tyle wiedzieli o mnie i jednym z moich współpracowników, mog by równie dobrze poinformowani i o niektórych innych. Przez chwil popatrzały na siebie, a Belinda spytała cichym głosem: _ - Duclos był jednym z nas? - Czy jeste głucha? - odparłem z irytacj . - I e my. . . to znaczy Maggie i ja. . . - Wła nie. _ Wydały si przyjmowa implikowane zagro enie własnego ycia dosy spokojnie, ale te zostały przeszkolone do wykonywania pewnej roboty i były tu po to, by j wykona , a nie popada w dziewczy skie omdlenia. - Przykro mi z powodu pa skiego przyjaciela - powiedziała Maggie. Kiwn łem głow . - A mnie jest przykro, e głupio si zachowałam - rzekła Belinda. Mówiła szczerze, całkiem skruszona, ale nie mogło to trwa długo. Nie była tym typem. Spojrzała na mnie swymi niebywałymi, zielonymi oczyma pod ciemnymi brwiami i powiedziała z wolna: - Oni dybi na pana, prawda? . - Dobra dziewczynka - odrzekłem z aprobat . - Martwi si o swego szefa. Na mnie? Ano, je eli nie, to w takim razie połowa personelu w "Rembrandcie" ma na oku nie tego, kogo trzeba. Nawet boczne wej cia s obserwowane: miałem anioła stró a, kiedy wyszedłem dzi wieczorem. - Na pewno nie doszedł za panem daleko. - Lojalno Maggie była zdecydowanie enuj ca. - Był nieudolny i rzucał si w oczy. Tak samo jak ci inni tutaj. Ludzie działaj cy na peryferiach krainy narkotyków cz sto bywaj tacy. Z drugiej strony mog umy lnie stara si sprowokowa reakcj . Je eli taki jest ich 2zamiar, odnios ol niewaj cy sukces. - Prowokacja? - Głos Maggie był smutny i zrezygnowany. Maggie mnie znała. - Nieustanna. Mo na wle , wbiec czy natkn si na wszystko. Z za- mkni tymi oczami. - To mi si wydaje bardzo m drym czy naukowym sposobem prowa- dzenia ledztwa - powiedziała Belinda z pow tpiewaniem. Jej skrucha

szybko topniała. - Jimmy Duclos był m dry. Najm drzejszy, jakiego mieli my. I działał naukowo. Teraz jest w miejskiej kostnicy. 26 27 Belinda popatrzała na mnie dziwnie. - I pan chce poło y głow na topór? - Pod topór, moja droga - _>oprawiła j Maggie w zamy leniu. - I nie mów swojemu nowemu szefowi, co mo e robi , a czego nié. Jednak e nie wło yła serca w te słowa, bo w oczach miała trosk . - To samobójstwo - upierała si Belinda. -Tak? Przej cie na drug stron ulicy w Amsterdamie te jest samobójstwem, albo na nie wygl da. A robi to co dzie dziesi tki tysi cy ludzi. Nie powiedziałem im, e mam powody przypuszcza , i mój przed- wczesny zgon nie jest pierwszy na li cie priorytetów u tych łajdaków - nie dlatego, ebym pragn ł umocni mój heroiczny obraz, ale poniewa prowadziłoby to jedynie do dalszych wyja nie , których chwilowo nie chciałem udziela . - Nie przywiózł pan nas tutaj bez potrzeby - powiedziała Maggie. - Tak jest. Ale wszelkie deptanie po pi tach nale y do mnie. Wy si nie pokazujcie. Dzisiaj jeste cie wolne. Jutro te , tylko chc , eby Belinda wybrała si ze mn wieczorem na spacer. A potem, je eli obie b dziecie grzeczne, zabior was do nieprzyzwoitego nocnego lokalu. = Przyje d am a z Pary a, eby i do nieprzyzwoitego nocnego lokalu? - Belinda znów była rozbawiona. - Dlaczego? - Powiem wam, dlaczego. Powiem wam takie rzeczy o nocnych loka- lach, których nie wiecie. Powiem wam, dlaczego tu jeste my. W istocie - dodałem wylewnie - powiem wam wszystko. - Przez "wszystko" rozumiałem to, co moim zdaniem powinny były wiedzie , a nie wszystko to, co było do powiedzenia; ró nica jest du a. Belinda spojrzała na mnie z nadziej , a Maggie ze znu onym, czułym sceptycyzmem. Ale Maggie mnie znała. - Najpierw dajcie mi whisky. - Nie mamy whisky, majorze. - Maggie miała niekiedy w sobie co bardzo puryta skiego. - Nie jeste wprowadzona nawet w podstawowe zasady wywiadu. Musisz nauczy si czyta wła ciwe ksi ki. - Skin łem głow do Belindy. = Telefon. Zamów. Nawet klasy kierownicze musz od czasu do czasu si odpr y . Belinda wstała, wygładziła sw ciemn sukni i popatrzała na mnie z jak pełn zdziwienia niech ci . Powiedziała z wolna: - Kiedy pan mówił o swoim pr yjacielu w kostnicy, obserwowałam dobrze i nic nie było po panu wida . On tam jest nadal, a pan jest teraz - jak to si mówi? - beztroski. Odpr y si , powiada pan. Jak pan to robi? - Praktyka. I syfon wody sodowej. r,ozdział trzeci

Był to wieczór muzyki klasycznej przed hotelem "Rembrandt", bo __ katarynki dobywało si takie wykonanie fragme tu Pi tej Beethovena, e , ;_ry kompozytor padłby na kolana składaj c wieczyste dzi ki za swoj __prawie całkowit głuchot . Nawet z odległo ci pi dziesi ciu jardów, __ której ostro nie przypatrywałem si poprzez lekko m cy deszcz, efekt był przera liwy; niezwykłym wiadectwem tolerancji mieszka ców Ams- _rdamu, miasta miło ników muzyki oraz siedziby słynnego na cały wiat ' _oncertgebouw, był fakt, e nie zwabili starego muzykanta do jakiej tawerny i pod jego nieobecno nie zrzucili tej katarynki do najbli szego kanału. Staruch nadal pobrz kiwał puszk na ko cu kija, czysto odrucho- wo; bo tego wieczora nie było w pobli u nikogo, nawet portiera, który albo został zap dzony do wn trza przez deszcz, albo był miło nikiem muzyki. Skr ciłem w boczn ulic obok wej cia do baru. adna posta nie czaiła si w s siednich bramach ani w samym wej ciu do baru, i nie spodziewa- łem si adnej napotka . Poszedłem dookoła na mał uliczk i do schod- dków przeciwpo arowych, wdrapałem si na dach i odnalazłem po drugiej jego stronie gzyms, który znajdował si wprost nad moim balkonem. - Wyjrzałem przez kraw d . Nie zobaczyłem nic, ale co poczułem. dym _ papierosowy, alé nie pochodz cy z papierosa wyprodukowanego przez jedn z szanowniejszych firm tytoniowych, które nie wł czaj papierosów z marihuany do swoich wyrobów przeznaczonych na rynek. Wychyliłem si jeszcze bardziej, tak e o mało nie straciłem równowagi, i wtedy co ujrzałem, niewiele, ale do : dwa szpiczaste oski butów itra zataczaj cy łuk roz arzony czubek papierosa, najwyra niej trzy- manego w opuszczonej r ce. Cof łem si ostro nie i cicho, wstałem, wróciłém do schodków prze- ciwpo arowych, zszedłem na szóste pi tro, dostałem si do rodka drzwia- mi prowadz cymi ze schodków, zamkn łem je na klucz, pods edłem cicho do drzwi pokoju 616 i zacz łem nasłuchiwa . Nic. Otworzyłem bezgło nie 29 drzwi wytrychem, który ju przedtem wypróbowałem, i zamkn łem je najszybciej, jak mogłem, bo niewykrywalne przeci gi mog zwia dym tak, e to zwróci uwag czujnego palacza. Tyle e narkomani nie słyn z czujno ci. Ten nie stanowił wyj tku. Tak jak mo na było przewidzie , był to kelner z mojego pi tra. Siedział wygodnie w fotelu, oparłszy stopy o próg balkonu i palił papierosa trzymanego w lewej r ce; prawa spoczywała lu no na kolanie dzier c rewolwer. Normalnie jest bardzo trudno tak podej do kogo od tyłu, cho by najciszej, a eby co w rodzaju szóstego zmysłu nie ostrzegło go, e si zbli amy, ale jest wiele narkotyków, które st piaj ten instynkt, a kelner palił wła nie taki. Stan łem za nim z rewolwerem wycelowanym w jego prawe ucho, a on wci nie wiedział, e tam jestem. Dotkn łem jego prawego ramienia.

Okr cił si konwulsyjnym targni ciem ciała i wrzasn ł z bólu, gdy przez ten ruch jego prawe oko nadziało si na luf mojego rewolweru. Poderwał obie r ce do uszkodzonego oka, a ja odebrałem mu bro bez oporu. Schowałem j do kieszeni, chwyciłem go za prawe rami i pchn łem mocno. Kelner wywin ł kozła do tyłu i zwalił si ci ko na plecy i tył głowy. Le ał tak z dziesi sekund, całkiem ogłuszony, po czym d wign ł si na jedn r k . Wydawał z siebie dziwny, wiszcz cy odgłos, jego zbielałe wargi odsłaniały po ółkłe od tytoniu z by, wyszczerzone wilczym grymasem, a oczy miał pociemniałe z nienawi ci. Nie widziałem wi kszych szans na przyjacielsk pogaw dk mi dzy nami. - Ostro gramy, co? - wyszeptał. Narkomani s wielkimi amatorami filmów przemocy i dialog ich jest bezbł dny. - Ostro? - zdziwiłem si . - Ale sk d. Pó niej zagramy ostro. Je eli nie b dziesz gadał. Mo liwe, e chodziłem na te same filmy, co on. Podniosłem papierosa, który le ał tl c si na dywanie, pow chałem go z obrzydzeniem i rozgniot- łem na popielniczce. Kelner d wign ł si z trudem, wci jeszcze wstrz - ni ty, i stan ł chwiej c si , ale ja temu nie ufałem. Kiedy przemówił znowu, w ciekło znikn ła z jego twarzy i głosu. Postanowił rozegra to spokoj- nie; cisza przed burz , stary i wy wiechtany scenariusz, mo e obaj powin- ni my byli zacz chodzi do opery, zamiast do kina. - O czym pan chciałby pomówi ? - zapytał. - Na pocz tek o tym, co robisz w moim pokoju. I kto ci tu przysłał. U miechn ł si ze znu eniem. - Prawo ju próbowało zmusi mnie do mówienia. Znam prawo. Pan nie mo e mnie zmusi . Mam swoje upraw- nienia. Tak mówi prawo. - Prawo zatrzymuje si tam przed moimi drzwiami. Po tej stronie drzwi jeste my obaj poza prawem. Wiesz o tym. W jednym z wielkich cywilizo- 30 wanych miast wiata obaj yjemy w naszej własnej, małej d ungli. ale w niej te jest jakie prawo. Zabi albe zosta zabitym. Mo e było bł dem z mojej strony, e podsun łem mu takie my li. Raptem przygi ł si nisko, aby uchyli si spod lufy mego rewolweru, ale niedostatecznie nisko, by jego broda znalazła si poni ej mego kolana. kolano zabolało mnie całkiem mocno, z czego wynika, e cios powinien był go powali , ale był twardy, złapał mnie za jedn nog , jaka pozostawała w kontakcie z podłog , i upadli my obaj. Rewolwer wyleciał mi z r ki ' ;i przez chwil turlali my si po podłodze, obrabiaj c si nawzajem z entuz- jazmem. Był silnym chłopem, równie silnym jak twardym, ale znajdował gi w podwójnie niekorzystnej sytuacji: stałe palenie marihuany st piło jego fizyczn sprawno , a chocia posiadał wysoce rozwini ty instynkt :podst pnej walki, nigdy nie został do niej rzetelnie wyszkolony. Po chwili znowu stan li my na nogach, a moja lewa r ka wypchn ła jego prawy przegub w gór , gdzie mi dzy łopatki. Popchn łem jeszcze wy ej, a on wrzasn ł jakby w udr ce, której istotnie mógł do wiadcza , bo w jego ramieniu co dziwnie chrupn ło, ale nie byłem jeszcze pewny, wi c wykr ciłem mu r k troch wy ej usuwaj c wszelkie w tpliwo ci, po czym wypchn łem go przed sob na balkon _ przegi łem przez balustrad , tak e jego stopy oderwały si od podłogi,

on za uczepił si balustrady lew r k , jak gdyby jego ycie od tego zale ało, co było zgodne z rzeczywisto ci . - Ty jeste klient czy handlarz? - spytałem. Wymamrotał jakie plugawe słowo po holendersku, ale znam ten j zyk _ wł cznie ze wszystkimi wyrazami, których nie powinienem zna . Zatkałem mu usta praw dłoni , bo odgłos jaki miał teraz wyda , mógł by do- słyszalny nawet w hałasie ulicznym, a nie chciałem alarmowa niepotrzeb- nie obywateli Amsterdamu. _Zmniejszyłem nacisk i cofn łem dło . - No? - Handlarz. - Jego głos był ochrypłym łkaniem. - Sprzedaj to. - Kto ci nasłał? - Nie! Nie! Nie! -Jak chcesz. Kiedy pozbieraj z chodnika to, co z ciebie zostanie, pomy l , e byłe po prostu jeszcze jednym palaczem haszyszu, który .zanadto si podkr cił i wyruszył w podró do nieba. - To morderstwo! - Wci łkał, ale jego głos był ju tylko chrapliwym szeptem; mo e widok przyprawiał go o zawrót głowy. - Pan tego nie . zrobi. . . - Nie? Wasi ludzie zabili dzi po południu mojego przyjaciela. T pienie robactwa mo e by przyjemno ci . Siedemdziesi t stóp w dół to długi spadek - i adnych oznak przemocy. Tyle e b dziesz miał połamane wszystkie ko ci. Siedemdziesi t stóp. Patrz! 31 Wypchn łem go troch dalej przez balustrad , aby si lepiej przyjrzał, i musiałem u y obydwu r k, eby go wci gn z powrotem. --_ Gadasz? Co zachrypiało mu w gardle, wi c ci gn łem go z balustrady i po- pchałem na rodek pokoju. - Kto ci nasłał? Wspomniałem ju , e był twardy, ale okazał si du o twardszy, ni sobie wyobra ałem. Powinien był by przera ony i obolały, i nie mam w tpliwo- ci, e był, ale to go nie powstrzymywało od konwulsyjnego okr cania si w prawo i wyrywania si z mego uchwytu. Było to tak niespodziewane, e zaskoczyło mnie nienacka. Rzucił si na ntnie znowu, nó , który nagle pojawił si w jego lewej r ce, podniósł si , zaciekłym łukiem mierz c w punkt tu poni ej mojego mostka. Normalnie wykonałby zapewne pi kne d wigni cie, ale okoliczno ci były anormalne; nie miał ju ani wyczucia czasu, ani refleksu. Chwyciłem i cisn łem obur cz przegub r ki, w której trzymał nó , rzuciłem si na wznak, podstawiłem pod niego wyprostowan nog , jednocze ne szarpn wszy mu r k do dołu, i prze- rzuciłem go przez siebie. _omot jego upadku wstrz sn ł pokojem, a pra_v- dopodobnie i kilkoma s siednimi. Obróciłem si i zerwałem na nogi jednym ruchem, ale nie było ju potrzeby po piechu. Le ał po drugiej stronie pokoju z głow opart o próg balkonu. D wign łem go za klapy i głowa opadła mu do tyłu, tak e prawie dotkn ła łopatek. Opu ciłem go z powrotem na podłog . ałowa- łem, e nie yje, bo zapewne posiadał informacje, które mogły by dla

mnie bezcenne - ale to była jedyna przyczyna mego alu. Przeszukałem jego kieszenie, które zawierały sporo interesuj cych przedmiotów, ale tylko dwa interesuj ce dla mnie: pudełko do połowy napełnione robionymi r cznie papierosami z marihuany i kilka wistków papieru. Na jednym z nich były wypisane na maszynie litery i cyfry M 00 144, na drugim dwie liczby: 910020 i 2789. Nic mi to nie mówiło, ale rozs dnie zakładaj c, e kelner nie nosiłby tego przy sobie, gäyby nie miało dla jakiego znaczenia, schowałem papierki w bezpieczne miejsce, zapewnione mi przez usłu nego krawca - mał kieszonk przyszyt wewn trz prawej nogawki spodni, o jakie sze cali powy ej kostki. Uprz tn łem nieliczne lady bójki, wzi łem rewolwer nieboszczyka, wyszedłem na baikon, odchyliłem si tyłem przez balustrad i cisn łem bro w gór i w lewo. Przeleciała nad gzymsem i spadła bezgło nie na dach o jakie dwadzie cia stóp dalej. Wróciłem do pokoju, wrzuciłem niedopałek papierosa do klozetu i spu ciłen wod , wymyłem popielniczk i pootwierałem wszystkie okna i drzwi, aby mdły zapach wywietrzał jak najpr dzej. Nast pnie powlokłem kelnera do małego przedpokoiku i ot- worzyłem drzwi. `_ Korytarz był pusty. Nasłuchiwałem bacznie, ale nie usłyszałem nic, adnych zbli aj cych si kroków. Podszedłem do windy, nacisn łem guzik, zaczekałem, a nadjechała, uchyliłem jej drzwi, wsun łem w nie _pudełko zapałek, aby si nie zatrzasn ły i nie zamkn ły obwodu ele- ktrycznego, po czym po pieszyłem z powrotem do pokoju. Przywlokłem kelnera do windy, otworzyłem drzwi, wepchn łem go bez ceremonii do rodka, wyj łem pudełko zapałek i pozwoliłem drzwiom si zatrzasn . Winda pozostała na miejscu; najwyra niej nikt nie naciskał jej guzika w tej chwili. Zamkn łem wytrychem zewn trzne drzwi mojego apartamentu i wróci- łem na schodki przeciwpo arowe, które teraz ju były moim starym zaufanym przyjacielem. Zeszedłem na ulic nie zauwa ony i udałem si dookoła, do głównego wej cia. Dziad z katarynk grał teraz Verdiego, ?_bry na tym paskudnie wychodził. Stary stał do mnie tyłem; wrzuciłem guldena do jego puszki. Obrócił si , aby mi podzi kowa , jego wargi rozchyliły si w bezz bnym u miechu, a wtedy zobaczył, kogo ma przed sob , i szcz ka na chwil mu opadła. Był u samego dołu drabiny i nikt nie zadał sobie trudu, by go poinformowa , e Sherman działa. U miechn łem si , miło do niego i wszedłem do hotelu. _'' Za kontuarem było kilku pracowników,_r liberü oraz kierownik, w tej _hwili obrócony do mnie plecami. Powiedziałem gło no: - Poprosz sze set szesnasty. kierownik obrócił si raptownie, z brwiami podniesionymi wysoko, ale nie do wysoko. A potem obdarzył mnie swoim serdecznym krokodylo- wym u miechem. __: - Pan Sherman! Nie wiedziałem, e pan był na mie cie. -.A, tak. Przechadzka dla zdrowia przed kolacj . Wie pan, to taki stary angielski zwyczaj. - Oczywi cie, oczywi cie. - U miechn ł si do mnie filuternie, tak by było co troch nagannego w tym starym angielskim zwyczaju, po czym pozwolił sobie zast pi ten u miech lekko zdziwion min : Był