Amanda Quick
Kryształowe
Ogrody
Tytuł oryginału Crystal Gardens
Mojemu mężowi Frankowi, z miłością
TL R
1
Stłumiony trzask wyłamywanego zamka zabrzmiał jak grom w głuchej ciszy zalegającej wnętrze domku.
Evangeline Ames natychmiast zrozumiała, co oznacza ten dźwięk. Nie jest już sama.
Najpierw zamarła w bezruchu pod kołdrą. Może się jej tylko zdawało?
Domek był stary. Podłoga i sufit często w nocy trzeszczały i skrzypiały.
Mimo że rozsądek podsuwał jej całkiem sensowne wyjaśnienia, wiedziała, co to takiego. Była druga w
nocy i ktoś się tutaj włamał, z pewnością nie po kosztowności. Było ich zbyt mało, żeby skusić złodzieja.
Przez cały wieczór nękało ją napięcie i nawiedzały złe przeczucia bez wyraźnego powodu. Kiedy wyszła
do miasta, co chwila oglądała się za siebie. Wzdrygała się na dźwięk najsłabszego choćby szelestu w
gęstym lesie po obu stronach wąskiej ścieżki. Podczas zakupów na zatłoczonej głównej ulicy Little Dixby
czuła, że ktoś ją wciąż obserwuje, aż przechodziły ją ciarki.
Usiłowała sobie wmówić, że nie otrząsnęła się jeszcze ze skutków strasznego ataku sprzed dwóch
tygodni. Omal
TL R
jej wtedy nie zamordowano. Nic dziwnego, że reaguje tak gwałtownie.
W dodatku źle jej idzie pisanie, a przecież zbliża się nieuchronnie termin, którego bardzo chce dotrzymać.
Ma wszelkie powody, by się denerwować.
Teraz jednak była już pewna. Parapsychiczna intuicja już od wielu godzin usiłowała ją ostrzec. Właśnie
dlatego nie mogła tej nocy zasnąć.
Od strony kuchni i holu powiało zimnem i rozległy się ciężkie kroki.
Intruz, pewny sukcesu, nie starał się nawet skradać. Musi wstawać, i to zaraz!
Odrzuciła kołdrę, usiadła bezszelestnie na łóżku i usiłowała wstać.
Podłoga była lodowata. Wsunęła stopy w skórzane kapcie i zdjęła z kołka szal.
Atak sprzed dwóch tygodni sprawił, że stała się czujna. Gdy wynajmowała ten domek, rozważyła
wszelkie sposoby ucieczki. W sypialni najlepiej nadawało się do tego niskie okno. Wychodziło na mały
ogródek ze zbitą z desek furtką. Zaraz za nią ciągnęła się wąska, poryta koleinami dróżka; biegła przez
gęsty las ku dawnej wiejskiej posiadłości z dworem, znanej jako Kryształowe Ogrody.
Pod ciężkimi buciorami zaskrzypiała podłoga w holu. Intruz zmierzał
wprost do sypialni. Wszystko jasne. Nie przyszedł tu po kosztowności, tylko po nią.
Nie warto było poruszać się bezszelestnie. Uchyliła okno, nie zwracając uwagi na skrzypiącą framugę, i
wygramoliła się na zewnątrz.
Może szczęście będzie jej sprzyjać i napastnik nie zmieści się w ciasnym otworze?
– Gdzie leziesz, głupia suko?! – huknął od drzwi ochrypły męski głos z wyraźnym akcentem londyńskich
nizin społecznych. – Nikt nie umknie nożowi Sharpy’ego Hobsona!
TL R
Nie miała czasu zastanawiać się, skąd się wziął w Little Dixby londyński rzezimieszek i dlaczego napadł
akurat na nią. Uznała, że będzie się nad tym głowić później, jeśli przeżyje tę noc.
Zeskoczyła na ziemię i wpadła w gąszcz ogromnych, bujnych paproci w ogródku, wyższych od niej
samej.
I pomyśleć, że wyjechała na wieś, żeby odpocząć i ochłonąć po tym, co przeżyła!
– Wracaj, do diabła! – ryknął za nią Hobson z okna sypialni. –
Ośmielasz się utrudniać mi robotę? Już ja ci pokażę, kiedy cię dopadnę, zobaczysz! Zdechniesz, a konać
będziesz długo; masz to u mnie jak w banku, ty przeklęta dziwko!
Stek dzikich przekleństw świadczył, że Hobson nie może się przecisnąć przez okno. Zaświtała jej słaba
nadzieja, gdy nie usłyszała za sobą ciężkiego tupotu. Hobson będzie musiał wyjść przez któreś z dwojga
drzwi. Oznaczało to, że ona może trochę odsapnąć, nim zdoła dotrzeć do jedynego schronienia.
Nie mogła uciekać lasem wzdłuż dróżki. Wprawdzie księżyc był
niemal w pełni, ale gęste listowie przesłaniało jego blask, który mógłby rozświetlić nieco gąszcz. Nie
przedarłaby się zresztą tędy nawet z latarnią.
Wiedziała, jak splątaną gęstwinę tworzą rośliny w pobliżu starego opactwa, bo próbowała się już w niej
zagłębić za dnia. Drzewa i leśne poszycie wokół
ruin rozrastały się, jak głosiły miejscowe plotki, nienaturalnie bujnie.
Odnalazła wysypaną żwirem ścieżkę w ogródku i popędziła nią z szalem dziko łopoczącym za plecami.
Zatrzymała się tylko na moment, żeby otworzyć furtkę, a potem wypadła na oświetloną poświatą księżyca
dróżkę i zaczęła biec co tchu przed siebie. Wiedziała, że Hobson dostrzeże ją, gdy tylko uda mu się
wydostać z domku.
TL R
Ciężkie kroki zadudniły za nią.
– Zaraz cię dopadnę, ty głupia dziewko, a wtedy zrozumiesz, co to nóż Sharpy’ego!
Obejrzała się błyskawicznie przez ramię i dostrzegła ciemną postać.
Chciała krzyczeć, ale żal jej było marnować oddechu. Zaczęła biec jeszcze prędzej, serce biło jej jak
młotem.
W świetle księżyca kamienny mur wokół rozległych terenów Kryształowych Ogrodów wydawał się nie
do przebycia. Wiedziała, bo przekonała się o tym już wcześniej, że potężna żelazna brama jest zamknięta
na głucho.
Nie miała czasu, by biec wzdłuż muru aż ku wejściu do rozległego dworu. Hobson już ją niemal dopadał,
słyszała jego tupot coraz bliżej. I chyba chrapliwy oddech. A może to tylko ona tak ciężko dyszy?
Dotarła do muru na tyłach opactwa i popędziła do kępy bujnego listowia, zasłaniającą wyrwę w
kamiennym ogrodzeniu. Odkryła ją kilka dni temu i uznała wówczas, że dzięki niej dyskretnie pomyszkuje
wewnątrz, nim nowy właściciel wprowadzi się do rezydencji. Nie potrafiła się temu oprzeć.
Ciekawość łączyła się u niej z niezwykłymi zdolnościami, a tajemnica Kryształowych Ogrodów
fascynowała ją od zawsze. Właśnie z tego powodu postanowiła wynająć mały domek, Fern Gate Cottage,
a nie żadną inną siedzibę w pobliżu Little Dixby. Zresztą, co nie bez znaczenia, jego wynajęcie
kosztowało stosunkowo tanio. Szybko jednak odkryła, czemu to zawdzięcza. Miejscowi bali się opactwa
i lasów wokół niego.
Zatrzymała się gwałtownie przed kępą roślin i odgarnęła kaskadę zieleni. Otwór w murze znajdował się
jakieś sześćdziesiąt centymetrów nad ziemią. Był na tyle szeroki, że mógł się przez niego przecisnąć
nawet mężczyzna o posturze Hobsona, ale i wtedy miałaby szansę.
TL R
Obejrzała się po raz ostatni. Hobson nie wyłonił się jeszcze zza rogu, ale mógł to zrobić w każdej chwili.
Słyszała już tupot jego stóp i ciężki oddech, ale go jeszcze nie widziała. Miała kilka sekund przewagi.
Postawiła na kamiennym wyłomie jedną stopę, potem drugą i znalazła się na terenie Kryształowych
Ogrodów.
Dech jej zaparło – cóż za niesamowita sceneria. Za dnia dość długo przyglądała się już tym ogrodom, by
zrozumieć, że coś dziwnego kryje się w energii ich murów i niezwykłej wegetacji roślin. W nocy jednak
ów nadnaturalny element był szczególnie widoczny.
Liście roślin na tym rozległym obszarze jarzyły się niesamowitą poświatą. W samym zaś środku
ogrodów, gdzie – jak mówiono –
znajdowały się ruiny dawnego rzymskiego kąpieliska, owa nieziemska światłość była tak intensywna i
przerażająca, jak gwałtowny sztorm na morzu.
Evangeline wiedziała, z przewodników kupionych u panny Witton, właścicielki księgarni w Little Dixby,
że Kryształowe Ogrody składają się z dwóch części. Zewnętrzną, gdzie teraz stała, zwano na mapach
Ogrodem Dziennym. Otaczała ona kręty labirynt, który zawierał część wewnętrzną, znaną jako Ogród
Nocny.
Podczas blisko dwóch tygodni pobytu w Fern Gate Cottage nigdy jeszcze nie zapuściła się tak daleko, jak
teraz. Widziała jednak dość wiele, by wiedzieć, że szczególna atmosfera za murami Kryształowych
Ogrodów daje jej największą szansę ucieczki przed nożem Sharpy’ego Hobsona.
Nagle, klnąc jak szewc, Hobson zaczął przedzierać się przez plątaninę gałęzi.
– Żadna dziwka mnie nie przechytrzy! Już ja cię nauczę respektu!
Evangeline rozejrzała się wokoło, usiłując rozeznać się w TL R
rozplanowaniu Kryształowych Ogrodów. Najłatwiej byłoby się ukryć, rzecz jasna, w labiryncie. Dzięki
swym zdolnościom nie zabłądziłaby w nim.
Przekonała się jednak podczas swojej poprzedniej wyprawy, że wejście do niego uniemożliwiała
zamknięta furta.
Popędziła więc ku altanie. Kopułowaty daszek i kolumienki świeciły słabym błękitnawym światłem;
zdawało się emanować z kamienia, z którego je wzniesiono. Evangeline biegła, ale nie pędziła. Chciała,
żeby Hobson ją widział.
Zdołał się wreszcie przecisnąć przez wyrwę w murze, klnąc cicho pod nosem. Evangeline zatrzymała się
i obejrzała za siebie. Ciekawe, jak wiele nadnaturalnej poświaty mógł dostrzec. Potem zaskoczony
Hobson zdał sobie sprawę, gdzie się znalazł.
– A cóż to takiego, u diabła? – warknął i przetarł oczy.
Kiedy jednak ją ujrzał, szybko zapomniał o dziwnym, świetlistym pejzażu wokół. Wyszarpnął nóż ze
skórzanej pochwy na biodrze i rzucił się na Evangeline.
– Myślałaś, że mi uciekniesz, co? – ryknął chrapliwie.
Evangeline popędziła ku altanie w stronę połyskliwej sadzawki przed nią. Może Hobson nie zauważy
wody. Instynkt podpowiadał jej, że jeśli on runie w tę czarną, połyskliwą głębię, natychmiast zaprzestanie
pościgu. W
sadzawce kryło się coś upiornego.
Tak bardzo skupiła się na zwabieniu Hobsona do sadzawki, że nie dostrzegła mężczyzny w długim
czarnym płaszczu, póki nie wynurzył się z mroku i nie stanął w świetle księżyca tuż przed nią, zastępując
jej drogę.
– Czy goście mają tu zwyczaj przychodzić z wizytą o tak niezwykłej porze? – spytał.
Głos miał równie mroczny jak powierzchnia sadzawki i równie jak ona TL R
chłodny. Przejął ją do szpiku kości. W osobliwym, przesyconym poświatą księżyca i tajemniczej energii
półmroku trudno było rozróżnić rysy tego mężczyzny, ale nie musiała tego robić. Rozpoznała go
natychmiast. Zresztą poznałaby go wszędzie. Był to Lucas Sebastian, tajemniczy nowy właściciel
Kryształowych Ogrodów.
Zatrzymała się natychmiast i znalazła, niby w pułapce, między Lucasem Sebastianem a Sharpym
Hobsonem.
– Pan Sebastian? – spytała zdyszana. Serce waliło jej jak szalone.
Usiłowała dać mężczyźnie do zrozumienia, kim ona jest, bo bała się, że nie rozpozna jej ubranej tylko w
nocną koszulę i szal, z włosami w nieładzie.
Przecież spotkali się tylko raz. – Przepraszam za moje nagłe wtargnięcie.
Jestem Evangeline Ames, pańska lokatorka z Fern Gate Cottage.
– Wiem, kim pani jest, panno Ames.
– Powiedział pan, żebym do niego przyszła, gdybym miała jakieś kłopoty. No i właśnie mam.
– Widzę – odparł Lucas.
Hobson niemal wpadł na nich, wymachując nożem.
– Zejdź mi z drogi, to ci nic się nie stanie. Chcę tylko dołożyć tej dziwce!
Lucas spojrzał na niego w sposób, który można by określić jako umiarkowane zaciekawienie.
– Wtargnął pan do Kryształowych Ogrodów, a to bardzo niebezpieczne.
– Co, do licha? – Hobson rozejrzał się z niepokojem.
– Nie słyszał pan, co ludzie mówią? – spytał Lucas. – Każdy w okolicy wie, że tu straszy.
– Ja się nie boję żadnych duchów! – warknął Hobson. – No i nie będę TL R
się tu pętał tak długo, żeby mi jakiś wlazł w paradę! Chcę tylko dopaść tej dziwki!
– Cóż pan ma przeciwko pannie Ames?
Evangeline zbił z tropu jego chłodny ton. Całkiem jakby Lucasowi było niemal obojętne to, co mówił
Hobson.
– Nie twój zakichany interes! – sarknął rzezimieszek. – Tyle ci tylko powiem, że zasłużyła sobie na marny
koniec, a mnie nikt nie będzie stawał
na drodze!
– Pan nie rozumie. Ta dama jest moją lokatorką, więc znajduje się pod moją opieką – oświadczył Lucas.
– Wyświadczę ci przysługę, jak ją capnę! – parsknął Hobson. – Z
tego, co słyszałem, to wredna dziwka i łże jak pies!
– Czy ktoś pana wynajął, żeby ją zabić? – spytał Lucas. Hobson zaczął tracić pewność siebie.
Najwyraźniej nie szło mu teraz tak łatwo, jak do tego przywykł.
– Ani myślę gadać z tobą dłużej po próżnicy! – wrzasnął i zamierzył
się nożem na Lucasa. – Już po tobie!
– Niezupełnie – zaprotestował Lucas.
Atmosferę przepełniła przerażająca, mroczna energia. Evangeline zdołała tylko zdać sobie sprawę, że
Lucas w jakiś dziwny sposób ją wytworzył, kiedy Hobson wrzasnął, spanikowany.
– Puszczaj mnie! – ryknął. Zgubił nóż i zaczął walczyć z czymś, co było widoczne tylko dla niego. –
Puszczaj!
A potem odwrócił się i popędził na oślep prosto w głąb ogrodów.
– Niech to diabli! – sapnął Lucas. – Hej, Stone!
Druga postać wyłoniła się z mroku.
– Tu jestem, sir. TL R
Głos ten brzmiał tak, jakby wydobywał się z jakiejś głębokiej, podziemnej pieczary i – podobnie jak głos
Hobsona – miał akcent londyńskich nizin.
W osobliwym świetle emanującym z połyskliwego listowia Evangeline mogła dostrzec, że Stone nosił
odpowiednie dla siebie nazwisko. Wyglądał
niczym granitowy monolit i wydawał się równie jak on niewzruszony.
Światło księżyca lśniło na jego wygolonej czaszce. Mrok i niesamowita poświata utrudniały dokładne
określenie jego wieku, ale miał chyba jakieś dwadzieścia kilka lat.
– Spróbuj go złapać, nim się zgubi w labiryncie – polecił mu Lucas –
ale nie rób tego, gdyby zapędził się tam, gdzie nie trzeba.
– Tak, sir.
Stone ruszył szybko przed siebie zadziwiająco bezszelestnie jak na potężnego mężczyznę.
– Czy dobrze się pani czuje, panno Ames? – zwrócił się do niej Lucas.
– Chyba tak. – Evangeline usiłowała opanować wzburzenie i się uspokoić. – Nie wiem, jak panu dzięko...
Skądś, z głębi ogrodów, dobiegł ostry, przeszywający wrzask; sprawił, że krew zastygła jej w żyłach.
Zabrakło jej tchu i zamilkła.
Krzyk urwał się nagle, tak gwałtownie, że Evangeline zadrżała i przerażona ledwie zdołała utrzymać się
na nogach.
– To Sharpy Hobson... – wyszeptała.
– Najwidoczniej Stone’owi nie udało się przeszkodzić mu wtargnąć do labiryntu – stwierdził Lucas.
– Czy on... – Evangeline z trudem przełknęła ślinę, nim dokończyła –
... nie żyje?
– Hobson? Pewnie tak, albo umrze wkrótce. Fatalnie się złożyło.
TL R
– Fatalnie? – wykrztusiła. – Tylko tyle ma pan do powiedzenia o czyjejś śmierci?
– Chętnie bym mu zadał parę pytań. Skoro to jednak niemożliwe, musimy porozmawiać my oboje.
Usiłowała się opanować.
– Ależ ja nie wiem, co powiedzieć.
– Nasza rozmowa nie będzie trudna, panno Ames. Proszę wejść ze mną do środka. Naleję pani kieliszek
brandy na uspokojenie, a pani mi wyjaśni, co robiła o tej porze w moich ogrodach i dlaczego ten
nożownik próbował panią zamordować.
– Ależ to właśnie próbuję panu wyjaśnić. Nie mam pojęcia, dlaczego Hobson na mnie napadł.
– W takim razie musimy się nad tym zastanowić we dwoje.
Zdjął płaszcz i okrył ją, nim zdążyła zaprotestować.
Kiedy palcami musnął jej kark, coś w niej gwałtownie zadrgało.
Ciężkie wełniane okrycie zachowało w sobie ciepło jego ciała. Uchwyciła też ślad męskiego zapachu –
czegoś takiego nigdy przedtem nie doświadczyła.
Wrócił Stone.
– Niestety, sir – oświadczył – on zobaczył otwartą furtkę i wbiegł
prosto w labirynt. Pewnie pomyślał, że to wyjście z ogrodów.
– Później zajmę się jego ciałem. Najpierw chcę pomówić z panną Ames, a potem odprowadzę ją do
domu – oświadczył Lucas.
– Tak, sir. Czy pan mnie jeszcze potrzebuje?
– Na razie nie.
– Tak, sir.
Stone zniknął w mroku. Evangeline popatrzyła za nim. Zaczęła się TL R
zastanawiać, czy śni. Czyżby miała halucynacje? To po prostu niemożliwe!
Pracodawcy i przyjaciele byli wprawdzie przekonani, że ma nerwy mocno nadwerężone atakiem sprzed
dwóch tygodni. Mieli rację?
Lucas otoczył ją ramieniem. Ten kontakt fizyczny podziałał tak silnie, że się zachwiała. Parapsychiczne
zdolności dały jej wyraźnie znać o sobie pod wpływem dotyku. Mogła teraz dokładnie wyczuć aurę
Lucasa. Potężne pasma gwałtownej energii sprawiły, że zabrakło jej tchu.
– Proszę się uspokoić, panno Ames – powiedział. – Nie zrobię pani krzywdy.
Nic w jego aurze nie wskazywało, by kłamał. Uznała, że jest względnie bezpieczna – w każdym razie
chwilowo. Opanowała się i przestała korzystać ze swoich zdolności.
– Nie tędy, panno Ames. – Pokierował nią tak, by ominąć wielki krzew. – Proszę uważać. Tu w ziemi
kryją się niebezpieczeństwa, choćby te róże.
Moc, którą wyczuła przez moment w jego aurze, ostrzegła ją, że był on zapewne dużo bardziej
niebezpieczny niż cokolwiek innego w tych dziwnych ogrodach.
Sharpy Hobson już wprawdzie nie krzyczał, ale ona wiedziała, że długo jeszcze w nocnych koszmarach
będzie słyszeć jego ostatni wrzask przerażenia.
TL R
2
Evangeline usiadła w napięciu na jednym z mocno podniszczonych foteli w bibliotece; kurczowo ściskała
wyłogi płaszcza Lucasa pod brodą i patrzyła, jak nalewa brandy do dwóch kieliszków.
Lampy gazowe wydobywały z mroku masywne, mahoniowe biurko, dwa duże fotele i dwa stoły.
Umeblowanie, a także wytarty i wypłowiały dywan oraz ciężkie zasłony okienne wyszły z mody przed
laty. Na półkach stały rzędy oprawnych w skórę tomów. Pokój był pełen również rozmaitych przyrządów
naukowych, znajdowały się tu i mikroskop, i luneta dla przykładu.
Lucas Sebastian był zagadką nie tylko dla niej, ale i dla mieszkańców Little Dixby. Przyjechał przed
trzema dniami, żeby objąć w posiadanie rezydencję w Ogrodach Kryształowych, i od razu stał się
tematem przypuszczeń i plotek.
Po raz pierwszy zetknęła się z nim poprzedniego dnia w Chadwick Books, jedynej księgarni w mieście.
Lucas wszedł tam właśnie wtedy, gdy TL R
ona z niej wychodziła. Przedstawił się wówczas i jej, i właścicielce księgarni, Irene Witton.
Irene nie miała doświadczenia w tej profesji. Kilka miesięcy wcześniej odkupiła księgarnię od wdowy
po poprzednim właścicielu. Była jednak ambitna i wyraźnie z radością witała Lucasa jako klienta. Nic
bardziej przecież nie sprzyja interesowi niż pogłoska, gdzie właściciel największej wiejskiej posiadłości
w całym dystrykcie kupuje książki.
Evangeline nie potrafiła jednak jasno nazwać swoich reakcji. Poczuła krótkotrwałe zmysłowe
podniecenie, kiedy wszedł do sklepu –
instynktowny, intuicyjny odzew. Choć jej nie dotknął, wyczuła to dzięki swemu parapsychicznemu
talentowi. Nie mogła też zignorować subtelnego wzrostu poziomu energii w atmosferze. Wyczuła po
zjeżeniu się włosków na karku dziwną mieszaninę podniecenia i czujności.
– Jak się okazuje, jestem pańską lokatorką – powiedziała.
– Istotnie, panno Ames. – Uśmiechnął się. – Zarządca mojego stryja powiadomił mnie, że wynajęła pani
na miesiąc Fern Gate Cottage. Bardzo go to ucieszyło, bo najwyraźniej przez ostatnie dwa lata nie zdołał
nikogo do tego nakłonić. Mam nadzieję, że podoba się pani w Little Dixby?
Już chciała mu powiedzieć, że oprócz pojedynczego, a nieodzownego zapuszczenia się na teren dawnego
opactwa nigdy się jeszcze tak nie nudziła. Natychmiast jednak zrozumiała, że to już nieprawda. Nie mogła
wszakże zdradzić, że jej postrzeganie atrakcji wiejskiego życia uległo diametralnej zmianie, gdy on
przekroczył próg Chadwick Books.
– Uważam, że wieś działa na mnie... orzeźwiająco – stwierdziła w zamian.
Uniósł lekko ciemne brwi, a coś jak rozbawienie błysnęło w zielonych oczach.
TL R
– Znakomicie. Niech pani da znać, gdyby należało coś zreperować w domku.
– Dziękuję, ale z pewnością nie będzie to konieczne.
– Nigdy nie wiadomo – oznajmił.
Wybrał kilka starych map i przewodnik po lokalnych ruinach, zapłacił, a potem się pożegnał. Evangeline i
Irene patrzyły, jak wychodzi na ulicę i znika w tłumie przyjezdnych, którzy każdego lata oblegali
miasteczko. Little Dixby leżało bowiem ledwie o trzy godziny jazdy pociągiem od Londynu i od dawna
stanowiło atrakcję turystyczną dzięki zaskakująco dobrze zachowanym zabytkom rzymskim w okolicy.
Irene skrzyżowała ręce na szklanym kontuarze i zamyśliła się.
Niezamężna, dobiegała czterdziestki. Evangeline stwierdziła, że brak szans matrymonialnych nie ma nic
wspólnego z jej wyglądem. Irene była atrakcyjną, wykształconą, zgrabną kobietą o ciemnych włosach i
błękitnych oczach. Wytworne srebrne etui do okularów, które nosiła u pasa, zdobiły delikatnie
wygrawerowane motyle i piękne turkusy – świadectwo wyrafinowanego stylu.
Irene była, zdaniem Evangeline, całkiem atrakcyjną kandydatką na żonę w najodpowiedniejszym do
małżeństwa wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat. Jednakże dobra aparycja i inteligencja nie zawsze
wystarczą, jeśli chodzi o taki interes jak małżeństwo, a to przecież czysto interesowna transakcja, o czym
każdy wiedział. Status społeczny i pieniądze liczyły się tu dużo bardziej niż miłość czy psychiczna więź
między kochankami, którą autorzy sensacyjnych powieści sławili w swoich tekstach.
– A więc to jest nowy właściciel Ogrodów – odezwała się Irene. –
Wcale nie taki, jakiego by się wszyscy spodziewali. Przynajmniej nie wygląda na wariata, jak jego stryj.
TL R
Evangeline aż zamrugała ze zdziwienia.
– O czym pani mówi?
– Jest pani tutaj od niedawna – odparła Irene. – Na pewno jednak obiły się pani o uszy bajki i legendy o
Ogrodach?
– Tak, ale nie wiedziałam, że wcześniej należały do człowieka niespełna rozumu. – Evangeline się
zawahała. Choć moja służąca na przychodne istotnie mi wspomniała, że Chester Sebastian był
osławionym ekscentrykiem.
Irene się zaśmiała.
– To oględne określenie kompletnego szaleńca, choć skądinąd okazał
się błyskotliwym botanikiem i przynajmniej mnie bardzo go brakuje.
– Dlaczego?
– Był bardzo dobrym klientem. Wyszukałam mu kilka rzadkich dzieł i rycin o botanice. Cena nie grała dla
niego roli. Ale nie każdy w Little Dixby tak dobrze wspomina Chestera Sebastiana. Na przykład Arabella
Higgenthorp, wielki autorytet, dyrektorka miejscowego klubu ogrodniczego, zapewniła mnie, że Sebastian
dokonywał w Ogrodach wszelkiego rodzaju eksperymentów z dziedziny ogrodnictwa, które nazwała
sprzecznymi z naturą.
Evangeline pomyślała o dziwnej energii, jaką wyczuwała wokół
opactwa.
– A co, pani zdaniem, Arabella Higgenthorp uważała za sprzeczne z naturą?
– Ludzie utrzymują, że Sebastian łączył okultyzm z botaniką, osiągając przerażające wręcz rezultaty.
– Och, na Boga, cóż za nonsens.
– Nie byłabym tego wcale pewna. – Irene zrobiła wielkie oczy i TL R
zniżyła głos do scenicznego szeptu na kpiarsko melodramatyczną modłę. –
Tutejsi mieszkańcy są przekonani, że śmierć Chestera Sebastiana spowodowały jakieś mroczne,
nadnaturalne potęgi, którym dał się rozpętać w swoim ogrodzie.
– Śmiechu warte! – uznała Evangeline. A jednak i ona wyczuwała prądy niebezpiecznych sił w ziemi
Kryształowych Ogrodów. Nie było wcale niemożliwe, że Chester Sebastian zszedł z tego świata właśnie
dlatego, że dokonywał
botanicznych
eksperymentów
związanych
z
siłami
parapsychicznymi.
– Oczywiście – stwierdziła z uśmiechem Irene – to wszystko nonsens, ale ta historia znakomicie pasuje
do innych miejscowych legend.
Zwiedzający je uwielbiają.
– A także mają skłonność do kupowania przewodników i map, które mówią o tych wstrząsających
miejscowych legendach? – spytała rozbawiona Evangeline.
– Oczywiście. Legenda o skarbie ukrytym w Kryształowych Ogrodach świetnie nakręca interes.
– Co to za skarb?
– Podobno na terenie starego opactwa zakopano mnóstwo rzymskich przedmiotów ze złota. – Irene
zmarszczyła nos. – Ale jeśli pani chce znać moje zdanie, najprawdopodobniej wydobyto ten skarb już
wiele lat temu, jeśli w ogóle istniał.
– Oczywiście. – Evangeline wyjrzała znów przez okno wystawowe, ale Lucasa nigdzie już nie było.
Irene spojrzała w tym samym kierunku, ale bez uśmiechu.
– A teraz mówię poważnie: podobno w tej rodzinie zdarzały się przypadki obłędu.
TL R
– Naprawdę?
– Według miejscowych plotek Chester Sebastian uważał, że ma nadprzyrodzone zdolności. – Irene
machnęła lekceważąco ręką. – Trzeba chyba mieć urojenia albo być wielkim oszustem, żeby tak
twierdzić, nie sądzi pani?
– To z pewnością interesujące – odparła Evangeline, dobierając ostrożnie słowa.
Nie potrafiła jednak uwierzyć, że Lucas jest wariatem. Ekscytujący, może nawet niebezpieczny –
owszem, ale nie szalony.
Pobudziło to jej wyobraźnię. Wróciła pospiesznie do Fern Gate Cottage, żeby zrobić notatki na temat
bohatera jej nowej książki. Zaczęła właśnie czwarty rozdział, w którym miał się pojawić John Reynolds.
Umykała jej jeszcze jego natura i zachowanie, ale dokładnie wiedziała, jak będzie wyglądał. Tak jak
Lucas Sebastian. Ciemne włosy, zielone oczy, ostre rysy, a wokół niego aura potężnej siły. Krótko
mówiąc, ktoś, kto łamie reguły społeczne, jeśli mu się tak spodoba.
Cała rzecz w tym, że dotychczas zamierzała uczynić Johna Reynoldsa czarnym charakterem.
– Proszę tego spróbować. – Lucas podał jej jeden z kieliszków brandy.
– Dobrze robi na nerwy.
– Dziękuję. – Ostrożnie pociągnęła łyk. Zapiekło ją trochę w przełyku, ale trunek był świetny.
Przypomniała sobie przedśmiertny krzyk Sharpy’ego Hobsona i kieliszek zadrżał w jej dłoni.
– Czy powinniśmy wezwać policję?
Lucas z kieliszkiem w ręce usiadł w fotelu naprzeciw niej.
– Z pewnością tutejsza policja jest dyskretna, lecz wątpię, by w tych okolicznościach można było
zapobiec plotkom. A przynajmniej nie w takim TL R
małym miasteczku jak Little Dixby. Poza tym trzeba mieć na uwadze pani reputację.
Poczuła, że twarz zaczyna ją palić. Tym razem gorąco się jej zrobiło pod wpływem jego spojrzenia, a nie
brandy.
– Oczywiście – szepnęła.
– Jeśli się rozniesie, że widziano panią w ogrodach, ubraną tylko w nocną koszulę, o wpół do trzeciej w
nocy, ludzie dojdą do wniosku, że potajemnie spotkała się pani ze mną.
– Ale ten napastnik z nożem...
– To, że wpadł między nas intruz uzbrojony w nóż, zwiększy tylko sensacyjność plotki. No i całe Little
Dixby pozna rano te nowiny.
Przypuszczam, że dotrą do londyńskich gazet w ciągu dwudziestu czterech godzin. A wydawcy
groszowych bulwarówek zamieszczą swoją wersję wydarzeń wkrótce potem. – Lucas pociągnął łyk
brandy i odstawił
kieliszek. – Niewiele więcej czasu trzeba będzie artyście do stworzenia odpowiednio sensacyjnej
ilustracji.
– Boże drogi!
Cóż, miał rację. Prasa pozwoli zaś sobie na wyolbrzymienie sensacyjnych aspektów całego zajścia,
nawet gdyby żadne nie istniały.
Można to było z góry przewidzieć, co wyjaśniało, dlaczego tak wiele kobiet wolało nie zgłaszać policji
przestępstw, jakich się wobec nich dopuszczono.
W jej przypadku rozgłos tego rodzaju łatwo mógł zniszczyć karierę początkującej powieściopisarki.
Pierwszy rozdział Winterscar Hall miał się ukazać w sześciu wydawanych przez pana Guthrie gazetach,
włącznie z
„Dixby Herald”. Gdyby wyszło na jaw, że autorka wplątała się w próbę morderstwa i przyszła na
schadzkę z zamożnym dżentelmenem, Guthrie bez wątpienia zerwałby z nią umowę. Przypomniała sobie,
że dochodziło do TL R
tego nawet z dużo bardziej błahych przyczyn natury moralnej.
W tych okolicznościach galanteria Lucasa Sebastiana była czymś zaskakującym, a nawet zadziwiającym.
Evangeline zarabiała na utrzymanie jako profesjonalna dama do towarzystwa. Nie miała rodziny ani
żadnych koneksji.
Podobnie jak inne kobiety w jej sytuacji, musiała wręcz desperacko dbać o dobrą opinię. A mogła ją
utracić z byle powodu. Wiedziała z własnego doświadczenia, że mężczyźni o społecznym statusie i
bogactwie Sebastiana rzadko się troszczą o reputację takich kobiet jak ona.
Pomyślała, że Lucas mógł mieć własne powody, by nie życzyć sobie policji w Kryształowych Ogrodach,
biorąc pod uwagę martwego mężczyznę w labiryncie.
– Rozumiem, o co panu chodzi. Szczerze doceniam pańską troskliwość. Nie możemy jednak udawać, że
dzisiejszej nocy nic się nie wydarzyło.
– Nie zgadzam się, panno Ames. – Lucas uśmiechnął się chłodno. –
Zdziwiłaby się pani, jakie to łatwe. Może pani chce złożyć własną osobę w ofierze na ołtarzu lokalnej
plotki, ale ja nie.
– O czym pan mówi?
– Proszę trochę pomyśleć. Nie tylko pani może stać się przedmiotem wielu domysłów, jeśli ta historia
ukaże się w prasie. Ja również jestem w nią wplątany.
A zatem nie była to troska o jej reputację. Cóż ona sobie wyobrażała?
Romantyzm wziął w niej górę nad zdrowym rozsądkiem. Lucas chronił
siebie, nie ją. Żaden dobrze urodzony mężczyzna nie chce, żeby jego nazwisko znalazło się w brukowej
prasie.
– Oczywiście – przytaknęła szybko. – Dobrze pana rozumiem. Proszę TL R
mi wybaczyć, że nie wzięłam pod uwagę pańskiego położenia.
– Tak się składa, że zależy mi na prywatności, gdy rezyduję w Little Dixby. Wolałbym się nie wplątywać
w policyjne śledztwo, nie mówiąc już o relacjach z tak zwanymi panami dziennikarzami.
– Postawił pan sprawę jasno. Nic dodać, nic ująć.
Nie mogła podważać jego decyzji, bo sama podjęła identyczną dwa tygodnie temu. I ona, i Lucas mieli
sekrety do ukrycia.
– Rozumie pani chyba, panno Ames, że muszę jej zadać kilka pytań.
Skoro mam uniknąć nagabywań policji i prasy, chciałbym wiedzieć, w co się właściwie wplątałem
dzisiejszej nocy.
– Oczywiście, ale obawiam się, że nie udzielę panu odpowiedzi.
W oczach Lucasa pojawił się zimny błysk, choć może tak się Evangeline tylko zdawało. Ciągle była
jeszcze zdenerwowana.
– Czy znała pani tego Sharpy’ego Hobsona?
– Nigdy go nie widziałam. Przez cały wieczór miałam jednak nieprzyjemne wrażenie, że ktoś mnie śledzi.
Nie mogłam w nocy zasnąć i dlatego właśnie usłyszałam, jak się włamywał do mojego domku.
– Spytam o coś jeszcze – powiedział Lucas. – Cieszy mnie, że zdołała pani uciec: niemały wyczyn. Jak
się to pani udało?
– Wyskoczyłam przez okno sypialni. Hobson próbował zrobić to samo, ale w nim utknął. Musiał się
wydostać kuchennymi drzwiami. Dało mi to przewagę.
– No i pobiegła pani do Kryształowych Ogrodów.
– Nie miałam wielkiego wyboru. Jest pan moim najbliższym sąsiadem.
Skinął lekko głową na znak, że się z nią zgadza, i zamyślony pociągnął
bez słowa łyk brandy.
– Chciałam zapukać do drzwi frontowych i prosić o pomoc, ale nie TL R
zdążyłabym dotrzeć do budynku – dodała Evangeline. – Hobson już mnie doganiał. Właśnie dlatego
pobiegłam do ogrodów.
Lucas nie spuszczał z niej wzroku.
– Wiedziała pani, jak się przedostać przez mur.
– Przyznaję – westchnęła – że pozwoliłam sobie się tu rozeznać, zanim pan przyjechał, żeby objąć w
posiadanie rezydencję.
– No i wkroczyła pani na cudzy teren – podkreślił, ale nie wyglądał na rozgniewanego.
– Nikt tutaj wtedy nie mieszkał i nie mogłam prosić o pozwolenie, żeby obejrzeć ogrody.
– Te ogrody są bardzo niebezpieczne. Sama pani dziś tego doświadczyła.
– O, tak. – Wzdrygnęła się i napiła brandy. – Ale aż dotąd nie wiedziałam, jak bardzo. Słyszałam
miejscowe legendy i opowieści, choć nie dawałam im wiary.
– Ale rozbudziły pani ciekawość, prawda?
– Chyba tak.
– Czy zawsze jest pani taka dociekliwa?
Zawahała się, wyczuwając w jego słowach pułapkę.
– Nie zawsze. Ale w tym przypadku wydało mi się to nieszkodliwe.
– Ciągnęło panią do ogrodów nie tylko z powodu legend, ale też nadnaturalnej energii, którą pani tutaj
wyczuła.
Nie było to pytanie. Coraz bardziej niepokoił ją kierunek, jaki przybierała ta rozmowa. Przyznanie się do
parapsychicznych zdolności zawsze wiąże się z ryzykiem, ale nie wydawało się jej, by czymś groziło
ujawnienie ich przez nią akurat teraz temu mężczyźnie, bo była całkowicie pewna, że Lucas też je
posiadał.
TL R
– Tak – potwierdziła. – Energia tego miejsca przyciąga mnie nieodparcie.
Uśmiechnął się lekko.
– Zyskałem pewność, że ma pani silną parapsychiczną naturę, kiedy spotkaliśmy się wczoraj w księgarni.
Bardzo mnie te pani zdolności interesują, Evangeline Ames. Byłem ich ciekaw już wtedy, gdy człowiek
zajmujący się interesami mego stryja powiadomił mnie, że nowa lokatorka Fern Gate Cottage zarabia na
życie jako dama do towarzystwa.
Evangeline poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Na pewno znalazła się w trudnej sytuacji, ale nie
mogła jej uniknąć.
– Dlaczego to pana zaciekawiło? – spytała ostrożnie.
– Wynajęcie tego domku kosztuje mało, ale nigdy się jeszcze nie zetknąłem z damą do towarzystwa, która
może sobie pozwolić na cały miesiąc wiejskich wakacji, nawet za bardzo niską cenę.
– Moi pracodawcy byli bardzo hojni – odparła zimno. Poczuła się teraz pewniej. Pytanie o czyjąś
sytuację finansową jest jednak wielkim nietaktem. Tego się po prostu nie robi. – Te z nas, które miały
szczęście wejść w kontakt z firmą Flint i Marsh, zawarły bardzo korzystne kontrakty.
– Rozumiem. Wyjaśnia to zarówno zakup drogiej sukni i pięknego kapelusza, które nosiła pani wczoraj w
księgarni, jak też możliwość wynajęcia domku.
Evangeline wiedziała, że nie był usatysfakcjonowany jej odpowiedzią.
Czekała w napięciu na kolejne pytanie.
– Mnóstwo innych rzeczy mnie w pani intryguje, panno Ames.
– Doprawdy? To dziwne. Przecież ledwie się znamy.
Uśmiechnął się chłodnym uśmiechem.
– Wypadki ostatniej nocy bardzo nas do siebie zbliżyły, nie uważa TL R
pani? Można by wręcz uznać to za intymną zażyłość.
Nagle zdała sobie sprawę, że jest w nocnej koszuli. Spojrzała ku drzwiom. Kusiło ją, żeby stąd uciec,
wiedziała jednak, że jej się nie uda.
– Jak już mówiłem, sporo mnie w pani fascynuje – ciągnął Lucas. W
żaden sposób nie dawał do zrozumienia, że widzi jej rosnący niepokój. – A dzisiejszego wieczoru
zwłaszcza fakt, że ostatnio była pani zatrudniona jako dama do towarzystwa lady Rutherford.
Evangeline poczuła, że zaparło jej dech. Upiła znów nieco brandy.
Piekący płyn sprawił, że musiała gwałtownie zaczerpnąć tchu. Na szczęście wreszcie mogła znów
oddychać.
– No i co z tego? – zdołała wykrztusić.
– Doprawdy nic. Tylko wydało mi się dosyć dziwne, że już kilka dni po zrezygnowaniu przez panią z tej
posady pewien dżentelmen, który poprosił o rękę wnuczkę lady Rutherford... odmówiono mu jej,
nawiasem mówiąc... został znaleziony martwy u stóp schodów. I tak się składa, że była to klatka
schodowa opuszczonego budynku na nędznej ulicy w pobliżu doków.
– Wie pan o tym? – spytała wstrząśnięta.
– O śmierci Masona i miejscu incydentu doniosły gazety – wyjaśnił
tonem niemal przepraszającym, choć przytoczył jedynie nagie fakty. –
Plotki głosiły, że jego oświadczyny zostały odrzucone przez ojca młodej damy.
– No tak. – Evangeline opanowała się i przybrała wyraz twarzy, który, jak sądziła, miał świadczyć o
dyskretnym zakłopotaniu okraszonym odrobiną zniecierpliwienia. – Proszę mi wybaczyć, ale jestem
zaskoczona, że zwraca pan uwagę na ten typ towarzyskich plotek.
– Robię to, panno Ames, zwłaszcza gdy się dowiaduję, że moją nową TL R
lokatorkę łączą pewne powiązania z rodziną
Rutherfordów i że przestała ona tam pracować właśnie tego dnia, gdy Masonowi pokazano drzwi.
– Od początku była to jedynie chwilowa posada. – Evangeline spojrzała na zegar szafkowy i krzyknęła,
zaskoczona.
– O Boże, jak późno. Muszę już wracać do siebie.
– Oczywiście, ale dopiero wtedy, gdy dopije pani swoje lekarstwo na nerwy.
Spojrzała na kieliszek w ręce i zobaczyła, że zostało w nim jeszcze trochę brandy. Uniosła go i wychyliła
jednym haustem – zbyt dużym, jak się okazało.
Tym razem nie skończyło się na zaczerpnięciu tchu, bo zakrztusiła się i musiała wypluć nieco trunku. Ale
wstyd.
– Dobrze się pani czuje, panno Ames? – spytał Lucas takim tonem, jakby się tym szczerze przejął.
– Tak, tak, już w porządku. – Odstawiła energicznie kieliszek na pobliski stół i poruszyła dłonią, jakby
próbowała się wachlować. – Ale obawiam się, że miał pan rację co do stanu moich nerwów. Opłakany.
Chciałabym położyć się do łóżka i zażyć soli trzeźwiących.
– Coś mi mówi, że nigdy pani nie zrobiła z nich użytku.
– Zawsze coś trzeba zrobić po raz pierwszy. – Evangeline wstała. –
Proszę mi wybaczyć. Bardzo dziękuję za wszystko, co pan dla mnie zrobił
tej nocy, ale teraz muszę wrócić do siebie.
– Doskonale, w takim razie do zobaczenia. – Lucas odstawił swój kieliszek i również wstał. –
Dokończymy tę rozmowę jutro.
– Strasznie mi przykro, ale to raczej niemożliwe – odparła gładko. –
Jutro spodziewam się wizyty przyjaciółek z Londynu. Zatrzymają się u mnie TL R
przez dwa dni.
– Rozumiem.
Szybko zorientowała się, co nastąpi później. Ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyła, byłaby kontynuacja tej
rozmowy sam na sam w jej domku.
– A może nawet zostaną znacznie dłużej – ciągnęła. – Zapewne przez jakieś dwa tygodnie. Zamierzamy
zwiedzić lokalne ruiny. Jak pan wie, są bardzo malownicze.
– Słyszałem o nich.
Ujął ją pod rękę i wyprowadził z biblioteki do długiego holu. Znów poczuła przypływ ciekawości.
– Moja służąca na przychodne wspomniała mi, że nie wynajął pan żadnej służby.
– Wystarczy mi Stone.
– To zbyt duży dom, żeby dbała o porządek w nim tylko jedna osoba.
– Stone i ja będziemy jedynymi mieszkańcami rezydencji, tak zdecydowałem z pewnych powodów. Nie
zabawimy tu długo. Potrzeba nam raptem kuchni, biblioteki i dwóch sypialni. Reszta pomieszczeń jest
zamknięta i tak było przez całe lata. Kiedy jeszcze żył stryj Chester, on i jego gospodyni, pani Buckley,
korzystali jedynie z kilku pokoi.
– Rozumiem. Przyjechał pan więc tutaj tylko po to, żeby pozałatwiać sprawy stryja?
– I jeszcze po coś, panno Ames. Zamierzam dowiedzieć się, kto ich oboje zamordował.
TL R
3
Evangeline doznała takiego wstrząsu, że zamilkła; Lucas był
przekonany, że jedynie chwilowo. Gdy przetrawiała powoli to, co właśnie usłyszała, wyprowadził ją
przez drzwi frontowe i podążyli oświetloną księżycem dróżką w stronę jej domku.
– Sądziłam, że pański stryj zmarł na atak serca – odezwała się wreszcie.
– Tak mi powiedziano.
– A pan w to nie wierzy?
– Nie, panno Ames, nie wierzę. I co więcej, myślę, że pani Buckley, gospodyni, również została
zamordowana.
– O Boże. – Evangeline zerknęła na niego, a potem znów utkwiła wzrok w ścieżce. – Czy wolno mi
spytać, z jakich powodów uważa pan, że pański stryj padł ofiarą przestępstwa?
– W tej chwili jedynie to podejrzewam.
– Rozumiem.
TL R
Evangeline zamilkła.
Lucas wiedział, że dotarły już do niej pogłoski o chorobie psychicznej w jego rodzinie. Uznał, że mógł
się tego spodziewać. W Little Dixby plotka była wszechobecna. Chester mieszkał w Kryształowych
Ogrodach prawie trzydzieści lat i z pewnością był to okres dostatecznie długi, by jego dziwne
zachowanie zaintrygowało ludzi.
Powinien się był spodziewać, że weźmie go za oszusta. Jeśli nawet posiadała wyraźne parapsychiczne
zdolności, nie wynikało z tego wcale, że będzie ignorować plotki.
Już we wczesnej młodości zrozumiał, że jego uzdolnienia tej samej natury niepokoją lub nawet przerażają
innych, starał się więc za wszelką cenę je ukrywać. Nie mógł jednak ukryć swego daru przed krewnymi.
Dobrze wiedział, że źródłem pogłosek o szaleństwie w jego rodzinie są właśnie najbliższe mu osoby.
– Nie, panno Ames, nie jestem oszustem – powiedział wreszcie. –
Stryj Chester także nim nie był, mimo całej swojej ekscentryczności.
– Rozumiem – powtórzyła. I tyle.
Lucas zdał sobie sprawę, że w innych okolicznościach ten spacer w księżycowym świetle sprawiłby mu
prawdziwą przyjemność. Nawet świadomość, że Evangeline nie jest pewna, co właściwie o nim sądzić,
nie zdołała umniejszyć intensywnego wrażenia bliskości między nimi.
Wyczuwał, że Evangeline jest tego również świadoma. Podejrzewał jednak, że uważa to za skutek
przeżytego niedawno stresu.
A jeszcze przed chwilą, w bibliotece, z przyjemnością obserwował, jak światło lampy gazowej zmienia
jej orzechowe oczy w złote, a miękkim puklom włosów nadaje intensywny odcień bursztynu. Rysom
Evangeline brakowało konwencjonalnej urody, a jednak tworzyły całość uderzającą TL R
inteligencją i charakterem. Każdy mężczyzna, by ją uwieść, musiałby wpierw zdobyć jej zaufanie i
szacunek. A potem przekonałby się zapewne, że to właśnie on został uwiedziony.
Logika i rozsądek podpowiadały mu, że powinien się skoncentrować na różnych kwestiach związanych z
osobowością Evangeline Ames, a nie na tym, że go pociągała. Łączyło się z nią zbyt wiele tajemnic.
To
nie
czysty
przypadek,
że kobieta obdarzona silnym
parapsychicznym talentem postanowiła wynająć ten domek, czego przez całe lata nie chciał zrobić nikt
inny – domek położony w pobliżu starych ruin emanujących mroczną energią. Dziwnie hojne
wynagrodzenie za pracę zawodowej damy do towarzystwa budziło jeszcze więcej podejrzeń. A potem ta
sprawa z rodziną Rutherfordów, związana z mężczyzną zmarłym w tajemniczych okolicznościach. No i
czy tylko zbiegiem okoliczności londyński złoczyńca chciał jej tej nocy poderżnąć gardło? Nie do wiary!
W cokolwiek się wplątała Evangeline Ames, nie było w tym nic przypadkowego, jednak wszystkie
związane z nią tajemnice czyniły ją jeszcze bardziej intrygującą.
– Czy na pewno pani nie wie, dlaczego ten opryszek ją zaatakował?
– No nie wiem. – Evangeline z uwagą wpatrywała się w wyboistą ścieżkę. – Prawdopodobnie
dowiedział się skądś, że mieszkam sama, i uznał mnie za łatwą zdobycz.
– Miał wyraźny akcent londyńskiego plebejusza.
– Zauważyłam.
– Moim zdaniem kryminaliści ze stolicy rzadko zapuszczają się na wieś.
Evangeline spojrzała na niego. Wyczuł jej zaciekawienie i uśmiechnął
się lekko.
TL R
– A dlaczego? – spytała.
– Bo to dla nich całkiem obcy teren – wyjaśnił. – Pełno ich w ciemnych zaułkach, odległych uliczkach i
opuszczonych domach. Są niczym miejskie szczury. Nie wiedzą, jak przeżyć poza własnym
środowiskiem.
Prócz tego wolą trzymać się z dala od prowincji.
– Rozumiem, co chce pan powiedzieć – głos Evangeline świadczył o zaintrygowaniu – strój i akcent
zdradziłyby ich tam jako obcych.
– A jednak Sharpy Hobson zapuścił się za panią aż do Little Dixby.
– No, w końcu nie na koniec świata czy choćby do Walii.
– Nie – Lucas uśmiechnął się – bo z Londynu można tu przyjechać pociągiem w parę godzin.
– Istotnie. – Westchnęła. – Choć muszę przyznać, że czasami Little Dixby wydaje mi się miejscem bardzo
odległym lub nawet jakby z jakiegoś innego wymiaru.
– Wczoraj w księgarni odniosłem wrażenie, że pobyt tutaj bardzo pani odpowiada. Przynajmniej aż do
ostatniej nocy.
– Tak, bo wcześniej było tu tak spokojnie, że aż nudno.
– Jest pani z Londynu?
– Tak.
– Jak Hobson.
– Chce pan przez to powiedzieć, że coś mnie łączy z tym nikczemnikiem? – spytała ostro.
– Istnieje chyba taka możliwość.
– Rozumuje pan logicznie, ale doprawdy nie mogę sobie wyobrazić, co to mogłoby być. Już panu
mówiłam, że nigdy się z nim nie zetknęłam.
Proszę mi uwierzyć, że nie zapomniałabym o takim spotkaniu.
– Niektórzy niezrównoważeni umysłowo mężczyźni zdradzają TL R
chorobliwą obsesję na punkcie jakiejś kobiety. Najpierw próbują swoją ofiarę zastraszyć, potem ją sobie
podporządkować, a wreszcie dopuszczają się wobec niej przemocy.
– Nie jestem naiwna i nie żyłam pod kloszem. Dobrze wiem, że są tacy mężczyźni. Jeśli jednak
nieświadomie przyciągnęłam uwagę pomyleńca, to czemu nie napadł na mnie w Londynie? Dlaczego
czekał tak długo i pojechał za mną aż do Little Dixby? Przecież mieszkam tu już od dwóch tygodni.
Lucas uznał, że jej wzburzenie jest szczere.
– Nie sposób zrozumieć myśli szaleńca – odparł.
– Istotnie – zgodziła się. – Ale musi pan przyznać, że Sharpy Hobson wcale się nie wydawał
niezrównoważony umysłowo. Uważał, że na mojej śmierci zarobi!
– To wcale nie Hobson musiał być pomyleńcem, tylko ten, kto go w ślad za panią wysłał.
Evangeline mocno zacisnęła dłonie.
– O Boże, ma pan rację. Ale logiki brak również i w tym przypadku.
Nie mogę sobie wyobrazić, kto by mnie chciał zabić, nie mówiąc już o opłaceniu w tym celu mordercy.
Lucas słuchał szmerów w głębi lasu po obu stronach dróżki i zastanawiał się, co wie o morderstwie.
Niektórzy uważali, że wie na ten temat o wiele za dużo. I mieli rację.
– Wzgardzony wielbiciel mógł w akcie zemsty wynająć ulicznego zbira, by zamordować kobietę, która
odrzuciła jego względy.
– Wielbiciel?! – krzyknęła z jawnym niedowierzaniem, ale szybko się opanowała. – Wielkie nieba,
zapewniam pana, że kogoś takiego nie ma.
Interesująca odpowiedź. Całkiem jakby uznała to za coś absolutnie TL R
niemożliwego. Ale i on z trudem by w to uwierzył. Evangeline Ames była zbyt oryginalna. No i zbyt
pociągająca.
– Może morderstwa nie zlecił mężczyzna. Czy jakaś kobieta miała powód, żeby być o panią zazdrosna?
– Co za twórcza wyobraźnia. Przypadkiem nie pisuje pan powieści?
– Nie, panno Ames. Ani też ich nie czytuję.
Spojrzała na niego z ukosa.
– A dlaczego?
– Bardziej mi odpowiada realistyczne spojrzenie na rzeczywistość.
Powieści z samej swojej natury nie są ani trochę realistyczne: te przesadnie ukazywane emocje i
groteskowe happy endy.
Uśmiechnęła się ironicznie.
– Słusznie więc nazywa się ich fabuły fikcyjnymi?
– Tak. Istotnie to fikcja.
– Niektórzy są zdania, że lektura powieści jest właściwie formą terapii, gdyż pozwalają spojrzeć na
rzeczywistość z całkiem odmiennej perspektywy.
– Wierzę pani na słowo. Wróćmy do naszych zagadek.
– Już panu powiedziałam, że nie potrafię ich rozwikłać.
– W takim razie zacznijmy od początku.
– Od jakiego początku?
– Czemu pani nadal przebywa w Little Dixby, skoro uważa je za nudną mieścinę, a życie na wsi wcale
pani nie zachwyca?
Chwilę się zastanawiała. W świetle księżyca nie mógł dostrzec wyrazu jej twarzy, wyczuł jednak, że
Evangeline rozważa, jak wiele prawdy może mu ujawnić.
– Jestem, jak już panu wiadomo, zawodową damą do towarzystwa.
TL R
– Bardzo dobrze opłacaną, sądząc ze strojów i z tego, że stać panią na wynajem mojego domku.
– Wyjaśniłam już, że pracuję w renomowanej firmie – odparła zniecierpliwiona. – Mam też jednak inne
aspiracje. Wyrażę się jasno: czerpię ogromną satysfakcję z mojej pracy w agencji Flint i Marsh, ale
postanowiłam obrać inną karierę zawodową.
– Jaką?
Uniosła energicznie głowę.
– Taką, której pan z pewnością nie pochwala. Zamierzam zarabiać na życie jako autorka powieści
sensacyjnych.
Wybuchnął śmiechem, co go zaskoczyło.
– Powinienem był się domyślić!
– Niedawno podpisałam umowę z panem Guthrie, wydawcą wielu gazet. Może pan o nim słyszał?
– Oczywiście, wiem o jego imperium prasowym. Zbił fortunę na towarzyskich plotkach, drastycznych
opisach zbrodni i powieściach sensacyjnych w odcinkach...
Lucas dopiero teraz zdał sobie sprawę, co powiedział, i urwał.
– Ach, rozumiem – mruknął.
– Wkrótce opublikuje moją pierwszą powieść w odcinkach. Pierwszy rozdział Winterscar Hall ukaże się
za tydzień w sześciu z prowincjonalnych gazet Guthriego. Jeśli zyskam popularność w tej prasie,
opublikuje ją też w gazecie londyńskiej.
– Gratulacje.
– Zbyteczna grzeczność. Wyraził pan swoją opinię o tych powieściach całkiem jednoznacznie.
– Owszem, nie czytuję ich, ale podziwiam pani determinację w TL R
kierowaniu własnym życiem, Evangeline Ames. Nie spotkałem jeszcze nikogo podobnego.
– Też nie spotkałam kogoś podobnego do pana, daję słowo.
– Nie odpowiedziała pani na moje pytanie – upomniał ją łagodnie.
– Dlaczego nadal tkwię w Little Dixby? – Jej głos zdradzał
rozbawienie. – Niełatwo pana zniechęcić.
– Nie wtedy, kiedy bardzo czegoś pragnę.
– A pan pragnie mojej odpowiedzi?
– Tak.
No i ciebie też, dodał w myśli.
– Rozumiem pana. Sama jestem osobą bardzo ciekawską.
– Ach, chodzi o te wyprawy do ogrodów przed moim przyjazdem?
– Przyzna pan, że okazały się użyteczne.
– Bo dziś, po napadzie, wiedziała pani, że może się ukryć przed Hobsonem, przełażąc przez mur?
– Nie byłam oczywiście pewna, czy i jemu się to uda, ale czułam, że wówczas nie będzie mógł się
poruszać w ogrodach tak pewnie jak ja.
– Biegła pani chyba w kierunku gloriety. Co było pani celem?
– Sadzawka. W jej wodzie kryje się jakaś dziwna energia. Liczyłam na to, że Hobson do niej wpadnie i
zdenerwuje się, a może nawet ogarnie go panika.
– Doskonale, panno Ames. Miała pani rację. Niezwykłe prądy w tej sadzawce wywołują popłoch u
większości ludzi, zwłaszcza nocą.
– Tak właśnie sądziłam.
– Ale wciąż nie otrzymałem odpowiedzi na moje pytanie. Co panią sprowadziło do Little Dixby?
Amanda Quick Kryształowe Ogrody Tytuł oryginału Crystal Gardens Mojemu mężowi Frankowi, z miłością TL R 1 Stłumiony trzask wyłamywanego zamka zabrzmiał jak grom w głuchej ciszy zalegającej wnętrze domku. Evangeline Ames natychmiast zrozumiała, co oznacza ten dźwięk. Nie jest już sama. Najpierw zamarła w bezruchu pod kołdrą. Może się jej tylko zdawało? Domek był stary. Podłoga i sufit często w nocy trzeszczały i skrzypiały. Mimo że rozsądek podsuwał jej całkiem sensowne wyjaśnienia, wiedziała, co to takiego. Była druga w nocy i ktoś się tutaj włamał, z pewnością nie po kosztowności. Było ich zbyt mało, żeby skusić złodzieja. Przez cały wieczór nękało ją napięcie i nawiedzały złe przeczucia bez wyraźnego powodu. Kiedy wyszła do miasta, co chwila oglądała się za siebie. Wzdrygała się na dźwięk najsłabszego choćby szelestu w
gęstym lesie po obu stronach wąskiej ścieżki. Podczas zakupów na zatłoczonej głównej ulicy Little Dixby czuła, że ktoś ją wciąż obserwuje, aż przechodziły ją ciarki. Usiłowała sobie wmówić, że nie otrząsnęła się jeszcze ze skutków strasznego ataku sprzed dwóch tygodni. Omal TL R jej wtedy nie zamordowano. Nic dziwnego, że reaguje tak gwałtownie. W dodatku źle jej idzie pisanie, a przecież zbliża się nieuchronnie termin, którego bardzo chce dotrzymać. Ma wszelkie powody, by się denerwować. Teraz jednak była już pewna. Parapsychiczna intuicja już od wielu godzin usiłowała ją ostrzec. Właśnie dlatego nie mogła tej nocy zasnąć. Od strony kuchni i holu powiało zimnem i rozległy się ciężkie kroki. Intruz, pewny sukcesu, nie starał się nawet skradać. Musi wstawać, i to zaraz! Odrzuciła kołdrę, usiadła bezszelestnie na łóżku i usiłowała wstać. Podłoga była lodowata. Wsunęła stopy w skórzane kapcie i zdjęła z kołka szal. Atak sprzed dwóch tygodni sprawił, że stała się czujna. Gdy wynajmowała ten domek, rozważyła wszelkie sposoby ucieczki. W sypialni najlepiej nadawało się do tego niskie okno. Wychodziło na mały ogródek ze zbitą z desek furtką. Zaraz za nią ciągnęła się wąska, poryta koleinami dróżka; biegła przez gęsty las ku dawnej wiejskiej posiadłości z dworem, znanej jako Kryształowe Ogrody. Pod ciężkimi buciorami zaskrzypiała podłoga w holu. Intruz zmierzał wprost do sypialni. Wszystko jasne. Nie przyszedł tu po kosztowności, tylko po nią. Nie warto było poruszać się bezszelestnie. Uchyliła okno, nie zwracając uwagi na skrzypiącą framugę, i wygramoliła się na zewnątrz. Może szczęście będzie jej sprzyjać i napastnik nie zmieści się w ciasnym otworze? – Gdzie leziesz, głupia suko?! – huknął od drzwi ochrypły męski głos z wyraźnym akcentem londyńskich nizin społecznych. – Nikt nie umknie nożowi Sharpy’ego Hobsona! TL R Nie miała czasu zastanawiać się, skąd się wziął w Little Dixby londyński rzezimieszek i dlaczego napadł akurat na nią. Uznała, że będzie się nad tym głowić później, jeśli przeżyje tę noc. Zeskoczyła na ziemię i wpadła w gąszcz ogromnych, bujnych paproci w ogródku, wyższych od niej samej.
I pomyśleć, że wyjechała na wieś, żeby odpocząć i ochłonąć po tym, co przeżyła! – Wracaj, do diabła! – ryknął za nią Hobson z okna sypialni. – Ośmielasz się utrudniać mi robotę? Już ja ci pokażę, kiedy cię dopadnę, zobaczysz! Zdechniesz, a konać będziesz długo; masz to u mnie jak w banku, ty przeklęta dziwko! Stek dzikich przekleństw świadczył, że Hobson nie może się przecisnąć przez okno. Zaświtała jej słaba nadzieja, gdy nie usłyszała za sobą ciężkiego tupotu. Hobson będzie musiał wyjść przez któreś z dwojga drzwi. Oznaczało to, że ona może trochę odsapnąć, nim zdoła dotrzeć do jedynego schronienia. Nie mogła uciekać lasem wzdłuż dróżki. Wprawdzie księżyc był niemal w pełni, ale gęste listowie przesłaniało jego blask, który mógłby rozświetlić nieco gąszcz. Nie przedarłaby się zresztą tędy nawet z latarnią. Wiedziała, jak splątaną gęstwinę tworzą rośliny w pobliżu starego opactwa, bo próbowała się już w niej zagłębić za dnia. Drzewa i leśne poszycie wokół ruin rozrastały się, jak głosiły miejscowe plotki, nienaturalnie bujnie. Odnalazła wysypaną żwirem ścieżkę w ogródku i popędziła nią z szalem dziko łopoczącym za plecami. Zatrzymała się tylko na moment, żeby otworzyć furtkę, a potem wypadła na oświetloną poświatą księżyca dróżkę i zaczęła biec co tchu przed siebie. Wiedziała, że Hobson dostrzeże ją, gdy tylko uda mu się wydostać z domku. TL R Ciężkie kroki zadudniły za nią. – Zaraz cię dopadnę, ty głupia dziewko, a wtedy zrozumiesz, co to nóż Sharpy’ego! Obejrzała się błyskawicznie przez ramię i dostrzegła ciemną postać. Chciała krzyczeć, ale żal jej było marnować oddechu. Zaczęła biec jeszcze prędzej, serce biło jej jak młotem. W świetle księżyca kamienny mur wokół rozległych terenów Kryształowych Ogrodów wydawał się nie do przebycia. Wiedziała, bo przekonała się o tym już wcześniej, że potężna żelazna brama jest zamknięta na głucho. Nie miała czasu, by biec wzdłuż muru aż ku wejściu do rozległego dworu. Hobson już ją niemal dopadał, słyszała jego tupot coraz bliżej. I chyba chrapliwy oddech. A może to tylko ona tak ciężko dyszy? Dotarła do muru na tyłach opactwa i popędziła do kępy bujnego listowia, zasłaniającą wyrwę w kamiennym ogrodzeniu. Odkryła ją kilka dni temu i uznała wówczas, że dzięki niej dyskretnie pomyszkuje wewnątrz, nim nowy właściciel wprowadzi się do rezydencji. Nie potrafiła się temu oprzeć. Ciekawość łączyła się u niej z niezwykłymi zdolnościami, a tajemnica Kryształowych Ogrodów
fascynowała ją od zawsze. Właśnie z tego powodu postanowiła wynająć mały domek, Fern Gate Cottage, a nie żadną inną siedzibę w pobliżu Little Dixby. Zresztą, co nie bez znaczenia, jego wynajęcie kosztowało stosunkowo tanio. Szybko jednak odkryła, czemu to zawdzięcza. Miejscowi bali się opactwa i lasów wokół niego. Zatrzymała się gwałtownie przed kępą roślin i odgarnęła kaskadę zieleni. Otwór w murze znajdował się jakieś sześćdziesiąt centymetrów nad ziemią. Był na tyle szeroki, że mógł się przez niego przecisnąć nawet mężczyzna o posturze Hobsona, ale i wtedy miałaby szansę. TL R Obejrzała się po raz ostatni. Hobson nie wyłonił się jeszcze zza rogu, ale mógł to zrobić w każdej chwili. Słyszała już tupot jego stóp i ciężki oddech, ale go jeszcze nie widziała. Miała kilka sekund przewagi. Postawiła na kamiennym wyłomie jedną stopę, potem drugą i znalazła się na terenie Kryształowych Ogrodów. Dech jej zaparło – cóż za niesamowita sceneria. Za dnia dość długo przyglądała się już tym ogrodom, by zrozumieć, że coś dziwnego kryje się w energii ich murów i niezwykłej wegetacji roślin. W nocy jednak ów nadnaturalny element był szczególnie widoczny. Liście roślin na tym rozległym obszarze jarzyły się niesamowitą poświatą. W samym zaś środku ogrodów, gdzie – jak mówiono – znajdowały się ruiny dawnego rzymskiego kąpieliska, owa nieziemska światłość była tak intensywna i przerażająca, jak gwałtowny sztorm na morzu. Evangeline wiedziała, z przewodników kupionych u panny Witton, właścicielki księgarni w Little Dixby, że Kryształowe Ogrody składają się z dwóch części. Zewnętrzną, gdzie teraz stała, zwano na mapach Ogrodem Dziennym. Otaczała ona kręty labirynt, który zawierał część wewnętrzną, znaną jako Ogród Nocny. Podczas blisko dwóch tygodni pobytu w Fern Gate Cottage nigdy jeszcze nie zapuściła się tak daleko, jak teraz. Widziała jednak dość wiele, by wiedzieć, że szczególna atmosfera za murami Kryształowych Ogrodów daje jej największą szansę ucieczki przed nożem Sharpy’ego Hobsona. Nagle, klnąc jak szewc, Hobson zaczął przedzierać się przez plątaninę gałęzi. – Żadna dziwka mnie nie przechytrzy! Już ja cię nauczę respektu! Evangeline rozejrzała się wokoło, usiłując rozeznać się w TL R rozplanowaniu Kryształowych Ogrodów. Najłatwiej byłoby się ukryć, rzecz jasna, w labiryncie. Dzięki swym zdolnościom nie zabłądziłaby w nim. Przekonała się jednak podczas swojej poprzedniej wyprawy, że wejście do niego uniemożliwiała zamknięta furta. Popędziła więc ku altanie. Kopułowaty daszek i kolumienki świeciły słabym błękitnawym światłem;
zdawało się emanować z kamienia, z którego je wzniesiono. Evangeline biegła, ale nie pędziła. Chciała, żeby Hobson ją widział. Zdołał się wreszcie przecisnąć przez wyrwę w murze, klnąc cicho pod nosem. Evangeline zatrzymała się i obejrzała za siebie. Ciekawe, jak wiele nadnaturalnej poświaty mógł dostrzec. Potem zaskoczony Hobson zdał sobie sprawę, gdzie się znalazł. – A cóż to takiego, u diabła? – warknął i przetarł oczy. Kiedy jednak ją ujrzał, szybko zapomniał o dziwnym, świetlistym pejzażu wokół. Wyszarpnął nóż ze skórzanej pochwy na biodrze i rzucił się na Evangeline. – Myślałaś, że mi uciekniesz, co? – ryknął chrapliwie. Evangeline popędziła ku altanie w stronę połyskliwej sadzawki przed nią. Może Hobson nie zauważy wody. Instynkt podpowiadał jej, że jeśli on runie w tę czarną, połyskliwą głębię, natychmiast zaprzestanie pościgu. W sadzawce kryło się coś upiornego. Tak bardzo skupiła się na zwabieniu Hobsona do sadzawki, że nie dostrzegła mężczyzny w długim czarnym płaszczu, póki nie wynurzył się z mroku i nie stanął w świetle księżyca tuż przed nią, zastępując jej drogę. – Czy goście mają tu zwyczaj przychodzić z wizytą o tak niezwykłej porze? – spytał. Głos miał równie mroczny jak powierzchnia sadzawki i równie jak ona TL R chłodny. Przejął ją do szpiku kości. W osobliwym, przesyconym poświatą księżyca i tajemniczej energii półmroku trudno było rozróżnić rysy tego mężczyzny, ale nie musiała tego robić. Rozpoznała go natychmiast. Zresztą poznałaby go wszędzie. Był to Lucas Sebastian, tajemniczy nowy właściciel Kryształowych Ogrodów. Zatrzymała się natychmiast i znalazła, niby w pułapce, między Lucasem Sebastianem a Sharpym Hobsonem. – Pan Sebastian? – spytała zdyszana. Serce waliło jej jak szalone. Usiłowała dać mężczyźnie do zrozumienia, kim ona jest, bo bała się, że nie rozpozna jej ubranej tylko w nocną koszulę i szal, z włosami w nieładzie. Przecież spotkali się tylko raz. – Przepraszam za moje nagłe wtargnięcie. Jestem Evangeline Ames, pańska lokatorka z Fern Gate Cottage. – Wiem, kim pani jest, panno Ames. – Powiedział pan, żebym do niego przyszła, gdybym miała jakieś kłopoty. No i właśnie mam.
– Widzę – odparł Lucas. Hobson niemal wpadł na nich, wymachując nożem. – Zejdź mi z drogi, to ci nic się nie stanie. Chcę tylko dołożyć tej dziwce! Lucas spojrzał na niego w sposób, który można by określić jako umiarkowane zaciekawienie. – Wtargnął pan do Kryształowych Ogrodów, a to bardzo niebezpieczne. – Co, do licha? – Hobson rozejrzał się z niepokojem. – Nie słyszał pan, co ludzie mówią? – spytał Lucas. – Każdy w okolicy wie, że tu straszy. – Ja się nie boję żadnych duchów! – warknął Hobson. – No i nie będę TL R się tu pętał tak długo, żeby mi jakiś wlazł w paradę! Chcę tylko dopaść tej dziwki! – Cóż pan ma przeciwko pannie Ames? Evangeline zbił z tropu jego chłodny ton. Całkiem jakby Lucasowi było niemal obojętne to, co mówił Hobson. – Nie twój zakichany interes! – sarknął rzezimieszek. – Tyle ci tylko powiem, że zasłużyła sobie na marny koniec, a mnie nikt nie będzie stawał na drodze! – Pan nie rozumie. Ta dama jest moją lokatorką, więc znajduje się pod moją opieką – oświadczył Lucas. – Wyświadczę ci przysługę, jak ją capnę! – parsknął Hobson. – Z tego, co słyszałem, to wredna dziwka i łże jak pies! – Czy ktoś pana wynajął, żeby ją zabić? – spytał Lucas. Hobson zaczął tracić pewność siebie. Najwyraźniej nie szło mu teraz tak łatwo, jak do tego przywykł. – Ani myślę gadać z tobą dłużej po próżnicy! – wrzasnął i zamierzył się nożem na Lucasa. – Już po tobie! – Niezupełnie – zaprotestował Lucas. Atmosferę przepełniła przerażająca, mroczna energia. Evangeline zdołała tylko zdać sobie sprawę, że Lucas w jakiś dziwny sposób ją wytworzył, kiedy Hobson wrzasnął, spanikowany. – Puszczaj mnie! – ryknął. Zgubił nóż i zaczął walczyć z czymś, co było widoczne tylko dla niego. – Puszczaj! A potem odwrócił się i popędził na oślep prosto w głąb ogrodów.
– Niech to diabli! – sapnął Lucas. – Hej, Stone! Druga postać wyłoniła się z mroku. – Tu jestem, sir. TL R Głos ten brzmiał tak, jakby wydobywał się z jakiejś głębokiej, podziemnej pieczary i – podobnie jak głos Hobsona – miał akcent londyńskich nizin. W osobliwym świetle emanującym z połyskliwego listowia Evangeline mogła dostrzec, że Stone nosił odpowiednie dla siebie nazwisko. Wyglądał niczym granitowy monolit i wydawał się równie jak on niewzruszony. Światło księżyca lśniło na jego wygolonej czaszce. Mrok i niesamowita poświata utrudniały dokładne określenie jego wieku, ale miał chyba jakieś dwadzieścia kilka lat. – Spróbuj go złapać, nim się zgubi w labiryncie – polecił mu Lucas – ale nie rób tego, gdyby zapędził się tam, gdzie nie trzeba. – Tak, sir. Stone ruszył szybko przed siebie zadziwiająco bezszelestnie jak na potężnego mężczyznę. – Czy dobrze się pani czuje, panno Ames? – zwrócił się do niej Lucas. – Chyba tak. – Evangeline usiłowała opanować wzburzenie i się uspokoić. – Nie wiem, jak panu dzięko... Skądś, z głębi ogrodów, dobiegł ostry, przeszywający wrzask; sprawił, że krew zastygła jej w żyłach. Zabrakło jej tchu i zamilkła. Krzyk urwał się nagle, tak gwałtownie, że Evangeline zadrżała i przerażona ledwie zdołała utrzymać się na nogach. – To Sharpy Hobson... – wyszeptała. – Najwidoczniej Stone’owi nie udało się przeszkodzić mu wtargnąć do labiryntu – stwierdził Lucas. – Czy on... – Evangeline z trudem przełknęła ślinę, nim dokończyła – ... nie żyje? – Hobson? Pewnie tak, albo umrze wkrótce. Fatalnie się złożyło. TL R – Fatalnie? – wykrztusiła. – Tylko tyle ma pan do powiedzenia o czyjejś śmierci? – Chętnie bym mu zadał parę pytań. Skoro to jednak niemożliwe, musimy porozmawiać my oboje.
Usiłowała się opanować. – Ależ ja nie wiem, co powiedzieć. – Nasza rozmowa nie będzie trudna, panno Ames. Proszę wejść ze mną do środka. Naleję pani kieliszek brandy na uspokojenie, a pani mi wyjaśni, co robiła o tej porze w moich ogrodach i dlaczego ten nożownik próbował panią zamordować. – Ależ to właśnie próbuję panu wyjaśnić. Nie mam pojęcia, dlaczego Hobson na mnie napadł. – W takim razie musimy się nad tym zastanowić we dwoje. Zdjął płaszcz i okrył ją, nim zdążyła zaprotestować. Kiedy palcami musnął jej kark, coś w niej gwałtownie zadrgało. Ciężkie wełniane okrycie zachowało w sobie ciepło jego ciała. Uchwyciła też ślad męskiego zapachu – czegoś takiego nigdy przedtem nie doświadczyła. Wrócił Stone. – Niestety, sir – oświadczył – on zobaczył otwartą furtkę i wbiegł prosto w labirynt. Pewnie pomyślał, że to wyjście z ogrodów. – Później zajmę się jego ciałem. Najpierw chcę pomówić z panną Ames, a potem odprowadzę ją do domu – oświadczył Lucas. – Tak, sir. Czy pan mnie jeszcze potrzebuje? – Na razie nie. – Tak, sir. Stone zniknął w mroku. Evangeline popatrzyła za nim. Zaczęła się TL R zastanawiać, czy śni. Czyżby miała halucynacje? To po prostu niemożliwe! Pracodawcy i przyjaciele byli wprawdzie przekonani, że ma nerwy mocno nadwerężone atakiem sprzed dwóch tygodni. Mieli rację? Lucas otoczył ją ramieniem. Ten kontakt fizyczny podziałał tak silnie, że się zachwiała. Parapsychiczne zdolności dały jej wyraźnie znać o sobie pod wpływem dotyku. Mogła teraz dokładnie wyczuć aurę Lucasa. Potężne pasma gwałtownej energii sprawiły, że zabrakło jej tchu. – Proszę się uspokoić, panno Ames – powiedział. – Nie zrobię pani krzywdy. Nic w jego aurze nie wskazywało, by kłamał. Uznała, że jest względnie bezpieczna – w każdym razie chwilowo. Opanowała się i przestała korzystać ze swoich zdolności.
– Nie tędy, panno Ames. – Pokierował nią tak, by ominąć wielki krzew. – Proszę uważać. Tu w ziemi kryją się niebezpieczeństwa, choćby te róże. Moc, którą wyczuła przez moment w jego aurze, ostrzegła ją, że był on zapewne dużo bardziej niebezpieczny niż cokolwiek innego w tych dziwnych ogrodach. Sharpy Hobson już wprawdzie nie krzyczał, ale ona wiedziała, że długo jeszcze w nocnych koszmarach będzie słyszeć jego ostatni wrzask przerażenia. TL R 2 Evangeline usiadła w napięciu na jednym z mocno podniszczonych foteli w bibliotece; kurczowo ściskała wyłogi płaszcza Lucasa pod brodą i patrzyła, jak nalewa brandy do dwóch kieliszków. Lampy gazowe wydobywały z mroku masywne, mahoniowe biurko, dwa duże fotele i dwa stoły. Umeblowanie, a także wytarty i wypłowiały dywan oraz ciężkie zasłony okienne wyszły z mody przed laty. Na półkach stały rzędy oprawnych w skórę tomów. Pokój był pełen również rozmaitych przyrządów naukowych, znajdowały się tu i mikroskop, i luneta dla przykładu. Lucas Sebastian był zagadką nie tylko dla niej, ale i dla mieszkańców Little Dixby. Przyjechał przed trzema dniami, żeby objąć w posiadanie rezydencję w Ogrodach Kryształowych, i od razu stał się tematem przypuszczeń i plotek. Po raz pierwszy zetknęła się z nim poprzedniego dnia w Chadwick Books, jedynej księgarni w mieście. Lucas wszedł tam właśnie wtedy, gdy TL R ona z niej wychodziła. Przedstawił się wówczas i jej, i właścicielce księgarni, Irene Witton. Irene nie miała doświadczenia w tej profesji. Kilka miesięcy wcześniej odkupiła księgarnię od wdowy po poprzednim właścicielu. Była jednak ambitna i wyraźnie z radością witała Lucasa jako klienta. Nic bardziej przecież nie sprzyja interesowi niż pogłoska, gdzie właściciel największej wiejskiej posiadłości w całym dystrykcie kupuje książki. Evangeline nie potrafiła jednak jasno nazwać swoich reakcji. Poczuła krótkotrwałe zmysłowe podniecenie, kiedy wszedł do sklepu – instynktowny, intuicyjny odzew. Choć jej nie dotknął, wyczuła to dzięki swemu parapsychicznemu talentowi. Nie mogła też zignorować subtelnego wzrostu poziomu energii w atmosferze. Wyczuła po zjeżeniu się włosków na karku dziwną mieszaninę podniecenia i czujności. – Jak się okazuje, jestem pańską lokatorką – powiedziała. – Istotnie, panno Ames. – Uśmiechnął się. – Zarządca mojego stryja powiadomił mnie, że wynajęła pani na miesiąc Fern Gate Cottage. Bardzo go to ucieszyło, bo najwyraźniej przez ostatnie dwa lata nie zdołał nikogo do tego nakłonić. Mam nadzieję, że podoba się pani w Little Dixby? Już chciała mu powiedzieć, że oprócz pojedynczego, a nieodzownego zapuszczenia się na teren dawnego
opactwa nigdy się jeszcze tak nie nudziła. Natychmiast jednak zrozumiała, że to już nieprawda. Nie mogła wszakże zdradzić, że jej postrzeganie atrakcji wiejskiego życia uległo diametralnej zmianie, gdy on przekroczył próg Chadwick Books. – Uważam, że wieś działa na mnie... orzeźwiająco – stwierdziła w zamian. Uniósł lekko ciemne brwi, a coś jak rozbawienie błysnęło w zielonych oczach. TL R – Znakomicie. Niech pani da znać, gdyby należało coś zreperować w domku. – Dziękuję, ale z pewnością nie będzie to konieczne. – Nigdy nie wiadomo – oznajmił. Wybrał kilka starych map i przewodnik po lokalnych ruinach, zapłacił, a potem się pożegnał. Evangeline i Irene patrzyły, jak wychodzi na ulicę i znika w tłumie przyjezdnych, którzy każdego lata oblegali miasteczko. Little Dixby leżało bowiem ledwie o trzy godziny jazdy pociągiem od Londynu i od dawna stanowiło atrakcję turystyczną dzięki zaskakująco dobrze zachowanym zabytkom rzymskim w okolicy. Irene skrzyżowała ręce na szklanym kontuarze i zamyśliła się. Niezamężna, dobiegała czterdziestki. Evangeline stwierdziła, że brak szans matrymonialnych nie ma nic wspólnego z jej wyglądem. Irene była atrakcyjną, wykształconą, zgrabną kobietą o ciemnych włosach i błękitnych oczach. Wytworne srebrne etui do okularów, które nosiła u pasa, zdobiły delikatnie wygrawerowane motyle i piękne turkusy – świadectwo wyrafinowanego stylu. Irene była, zdaniem Evangeline, całkiem atrakcyjną kandydatką na żonę w najodpowiedniejszym do małżeństwa wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat. Jednakże dobra aparycja i inteligencja nie zawsze wystarczą, jeśli chodzi o taki interes jak małżeństwo, a to przecież czysto interesowna transakcja, o czym każdy wiedział. Status społeczny i pieniądze liczyły się tu dużo bardziej niż miłość czy psychiczna więź między kochankami, którą autorzy sensacyjnych powieści sławili w swoich tekstach. – A więc to jest nowy właściciel Ogrodów – odezwała się Irene. – Wcale nie taki, jakiego by się wszyscy spodziewali. Przynajmniej nie wygląda na wariata, jak jego stryj. TL R Evangeline aż zamrugała ze zdziwienia. – O czym pani mówi? – Jest pani tutaj od niedawna – odparła Irene. – Na pewno jednak obiły się pani o uszy bajki i legendy o Ogrodach? – Tak, ale nie wiedziałam, że wcześniej należały do człowieka niespełna rozumu. – Evangeline się zawahała. Choć moja służąca na przychodne istotnie mi wspomniała, że Chester Sebastian był
osławionym ekscentrykiem. Irene się zaśmiała. – To oględne określenie kompletnego szaleńca, choć skądinąd okazał się błyskotliwym botanikiem i przynajmniej mnie bardzo go brakuje. – Dlaczego? – Był bardzo dobrym klientem. Wyszukałam mu kilka rzadkich dzieł i rycin o botanice. Cena nie grała dla niego roli. Ale nie każdy w Little Dixby tak dobrze wspomina Chestera Sebastiana. Na przykład Arabella Higgenthorp, wielki autorytet, dyrektorka miejscowego klubu ogrodniczego, zapewniła mnie, że Sebastian dokonywał w Ogrodach wszelkiego rodzaju eksperymentów z dziedziny ogrodnictwa, które nazwała sprzecznymi z naturą. Evangeline pomyślała o dziwnej energii, jaką wyczuwała wokół opactwa. – A co, pani zdaniem, Arabella Higgenthorp uważała za sprzeczne z naturą? – Ludzie utrzymują, że Sebastian łączył okultyzm z botaniką, osiągając przerażające wręcz rezultaty. – Och, na Boga, cóż za nonsens. – Nie byłabym tego wcale pewna. – Irene zrobiła wielkie oczy i TL R zniżyła głos do scenicznego szeptu na kpiarsko melodramatyczną modłę. – Tutejsi mieszkańcy są przekonani, że śmierć Chestera Sebastiana spowodowały jakieś mroczne, nadnaturalne potęgi, którym dał się rozpętać w swoim ogrodzie. – Śmiechu warte! – uznała Evangeline. A jednak i ona wyczuwała prądy niebezpiecznych sił w ziemi Kryształowych Ogrodów. Nie było wcale niemożliwe, że Chester Sebastian zszedł z tego świata właśnie dlatego, że dokonywał botanicznych eksperymentów związanych z siłami parapsychicznymi. – Oczywiście – stwierdziła z uśmiechem Irene – to wszystko nonsens, ale ta historia znakomicie pasuje
do innych miejscowych legend. Zwiedzający je uwielbiają. – A także mają skłonność do kupowania przewodników i map, które mówią o tych wstrząsających miejscowych legendach? – spytała rozbawiona Evangeline. – Oczywiście. Legenda o skarbie ukrytym w Kryształowych Ogrodach świetnie nakręca interes. – Co to za skarb? – Podobno na terenie starego opactwa zakopano mnóstwo rzymskich przedmiotów ze złota. – Irene zmarszczyła nos. – Ale jeśli pani chce znać moje zdanie, najprawdopodobniej wydobyto ten skarb już wiele lat temu, jeśli w ogóle istniał. – Oczywiście. – Evangeline wyjrzała znów przez okno wystawowe, ale Lucasa nigdzie już nie było. Irene spojrzała w tym samym kierunku, ale bez uśmiechu. – A teraz mówię poważnie: podobno w tej rodzinie zdarzały się przypadki obłędu. TL R – Naprawdę? – Według miejscowych plotek Chester Sebastian uważał, że ma nadprzyrodzone zdolności. – Irene machnęła lekceważąco ręką. – Trzeba chyba mieć urojenia albo być wielkim oszustem, żeby tak twierdzić, nie sądzi pani? – To z pewnością interesujące – odparła Evangeline, dobierając ostrożnie słowa. Nie potrafiła jednak uwierzyć, że Lucas jest wariatem. Ekscytujący, może nawet niebezpieczny – owszem, ale nie szalony. Pobudziło to jej wyobraźnię. Wróciła pospiesznie do Fern Gate Cottage, żeby zrobić notatki na temat bohatera jej nowej książki. Zaczęła właśnie czwarty rozdział, w którym miał się pojawić John Reynolds. Umykała jej jeszcze jego natura i zachowanie, ale dokładnie wiedziała, jak będzie wyglądał. Tak jak Lucas Sebastian. Ciemne włosy, zielone oczy, ostre rysy, a wokół niego aura potężnej siły. Krótko mówiąc, ktoś, kto łamie reguły społeczne, jeśli mu się tak spodoba. Cała rzecz w tym, że dotychczas zamierzała uczynić Johna Reynoldsa czarnym charakterem. – Proszę tego spróbować. – Lucas podał jej jeden z kieliszków brandy. – Dobrze robi na nerwy. – Dziękuję. – Ostrożnie pociągnęła łyk. Zapiekło ją trochę w przełyku, ale trunek był świetny. Przypomniała sobie przedśmiertny krzyk Sharpy’ego Hobsona i kieliszek zadrżał w jej dłoni.
– Czy powinniśmy wezwać policję? Lucas z kieliszkiem w ręce usiadł w fotelu naprzeciw niej. – Z pewnością tutejsza policja jest dyskretna, lecz wątpię, by w tych okolicznościach można było zapobiec plotkom. A przynajmniej nie w takim TL R małym miasteczku jak Little Dixby. Poza tym trzeba mieć na uwadze pani reputację. Poczuła, że twarz zaczyna ją palić. Tym razem gorąco się jej zrobiło pod wpływem jego spojrzenia, a nie brandy. – Oczywiście – szepnęła. – Jeśli się rozniesie, że widziano panią w ogrodach, ubraną tylko w nocną koszulę, o wpół do trzeciej w nocy, ludzie dojdą do wniosku, że potajemnie spotkała się pani ze mną. – Ale ten napastnik z nożem... – To, że wpadł między nas intruz uzbrojony w nóż, zwiększy tylko sensacyjność plotki. No i całe Little Dixby pozna rano te nowiny. Przypuszczam, że dotrą do londyńskich gazet w ciągu dwudziestu czterech godzin. A wydawcy groszowych bulwarówek zamieszczą swoją wersję wydarzeń wkrótce potem. – Lucas pociągnął łyk brandy i odstawił kieliszek. – Niewiele więcej czasu trzeba będzie artyście do stworzenia odpowiednio sensacyjnej ilustracji. – Boże drogi! Cóż, miał rację. Prasa pozwoli zaś sobie na wyolbrzymienie sensacyjnych aspektów całego zajścia, nawet gdyby żadne nie istniały. Można to było z góry przewidzieć, co wyjaśniało, dlaczego tak wiele kobiet wolało nie zgłaszać policji przestępstw, jakich się wobec nich dopuszczono. W jej przypadku rozgłos tego rodzaju łatwo mógł zniszczyć karierę początkującej powieściopisarki. Pierwszy rozdział Winterscar Hall miał się ukazać w sześciu wydawanych przez pana Guthrie gazetach, włącznie z „Dixby Herald”. Gdyby wyszło na jaw, że autorka wplątała się w próbę morderstwa i przyszła na schadzkę z zamożnym dżentelmenem, Guthrie bez wątpienia zerwałby z nią umowę. Przypomniała sobie, że dochodziło do TL R tego nawet z dużo bardziej błahych przyczyn natury moralnej. W tych okolicznościach galanteria Lucasa Sebastiana była czymś zaskakującym, a nawet zadziwiającym. Evangeline zarabiała na utrzymanie jako profesjonalna dama do towarzystwa. Nie miała rodziny ani
żadnych koneksji. Podobnie jak inne kobiety w jej sytuacji, musiała wręcz desperacko dbać o dobrą opinię. A mogła ją utracić z byle powodu. Wiedziała z własnego doświadczenia, że mężczyźni o społecznym statusie i bogactwie Sebastiana rzadko się troszczą o reputację takich kobiet jak ona. Pomyślała, że Lucas mógł mieć własne powody, by nie życzyć sobie policji w Kryształowych Ogrodach, biorąc pod uwagę martwego mężczyznę w labiryncie. – Rozumiem, o co panu chodzi. Szczerze doceniam pańską troskliwość. Nie możemy jednak udawać, że dzisiejszej nocy nic się nie wydarzyło. – Nie zgadzam się, panno Ames. – Lucas uśmiechnął się chłodno. – Zdziwiłaby się pani, jakie to łatwe. Może pani chce złożyć własną osobę w ofierze na ołtarzu lokalnej plotki, ale ja nie. – O czym pan mówi? – Proszę trochę pomyśleć. Nie tylko pani może stać się przedmiotem wielu domysłów, jeśli ta historia ukaże się w prasie. Ja również jestem w nią wplątany. A zatem nie była to troska o jej reputację. Cóż ona sobie wyobrażała? Romantyzm wziął w niej górę nad zdrowym rozsądkiem. Lucas chronił siebie, nie ją. Żaden dobrze urodzony mężczyzna nie chce, żeby jego nazwisko znalazło się w brukowej prasie. – Oczywiście – przytaknęła szybko. – Dobrze pana rozumiem. Proszę TL R mi wybaczyć, że nie wzięłam pod uwagę pańskiego położenia. – Tak się składa, że zależy mi na prywatności, gdy rezyduję w Little Dixby. Wolałbym się nie wplątywać w policyjne śledztwo, nie mówiąc już o relacjach z tak zwanymi panami dziennikarzami. – Postawił pan sprawę jasno. Nic dodać, nic ująć. Nie mogła podważać jego decyzji, bo sama podjęła identyczną dwa tygodnie temu. I ona, i Lucas mieli sekrety do ukrycia. – Rozumie pani chyba, panno Ames, że muszę jej zadać kilka pytań. Skoro mam uniknąć nagabywań policji i prasy, chciałbym wiedzieć, w co się właściwie wplątałem dzisiejszej nocy. – Oczywiście, ale obawiam się, że nie udzielę panu odpowiedzi. W oczach Lucasa pojawił się zimny błysk, choć może tak się Evangeline tylko zdawało. Ciągle była
jeszcze zdenerwowana. – Czy znała pani tego Sharpy’ego Hobsona? – Nigdy go nie widziałam. Przez cały wieczór miałam jednak nieprzyjemne wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Nie mogłam w nocy zasnąć i dlatego właśnie usłyszałam, jak się włamywał do mojego domku. – Spytam o coś jeszcze – powiedział Lucas. – Cieszy mnie, że zdołała pani uciec: niemały wyczyn. Jak się to pani udało? – Wyskoczyłam przez okno sypialni. Hobson próbował zrobić to samo, ale w nim utknął. Musiał się wydostać kuchennymi drzwiami. Dało mi to przewagę. – No i pobiegła pani do Kryształowych Ogrodów. – Nie miałam wielkiego wyboru. Jest pan moim najbliższym sąsiadem. Skinął lekko głową na znak, że się z nią zgadza, i zamyślony pociągnął bez słowa łyk brandy. – Chciałam zapukać do drzwi frontowych i prosić o pomoc, ale nie TL R zdążyłabym dotrzeć do budynku – dodała Evangeline. – Hobson już mnie doganiał. Właśnie dlatego pobiegłam do ogrodów. Lucas nie spuszczał z niej wzroku. – Wiedziała pani, jak się przedostać przez mur. – Przyznaję – westchnęła – że pozwoliłam sobie się tu rozeznać, zanim pan przyjechał, żeby objąć w posiadanie rezydencję. – No i wkroczyła pani na cudzy teren – podkreślił, ale nie wyglądał na rozgniewanego. – Nikt tutaj wtedy nie mieszkał i nie mogłam prosić o pozwolenie, żeby obejrzeć ogrody. – Te ogrody są bardzo niebezpieczne. Sama pani dziś tego doświadczyła. – O, tak. – Wzdrygnęła się i napiła brandy. – Ale aż dotąd nie wiedziałam, jak bardzo. Słyszałam miejscowe legendy i opowieści, choć nie dawałam im wiary. – Ale rozbudziły pani ciekawość, prawda? – Chyba tak. – Czy zawsze jest pani taka dociekliwa? Zawahała się, wyczuwając w jego słowach pułapkę.
– Nie zawsze. Ale w tym przypadku wydało mi się to nieszkodliwe. – Ciągnęło panią do ogrodów nie tylko z powodu legend, ale też nadnaturalnej energii, którą pani tutaj wyczuła. Nie było to pytanie. Coraz bardziej niepokoił ją kierunek, jaki przybierała ta rozmowa. Przyznanie się do parapsychicznych zdolności zawsze wiąże się z ryzykiem, ale nie wydawało się jej, by czymś groziło ujawnienie ich przez nią akurat teraz temu mężczyźnie, bo była całkowicie pewna, że Lucas też je posiadał. TL R – Tak – potwierdziła. – Energia tego miejsca przyciąga mnie nieodparcie. Uśmiechnął się lekko. – Zyskałem pewność, że ma pani silną parapsychiczną naturę, kiedy spotkaliśmy się wczoraj w księgarni. Bardzo mnie te pani zdolności interesują, Evangeline Ames. Byłem ich ciekaw już wtedy, gdy człowiek zajmujący się interesami mego stryja powiadomił mnie, że nowa lokatorka Fern Gate Cottage zarabia na życie jako dama do towarzystwa. Evangeline poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Na pewno znalazła się w trudnej sytuacji, ale nie mogła jej uniknąć. – Dlaczego to pana zaciekawiło? – spytała ostrożnie. – Wynajęcie tego domku kosztuje mało, ale nigdy się jeszcze nie zetknąłem z damą do towarzystwa, która może sobie pozwolić na cały miesiąc wiejskich wakacji, nawet za bardzo niską cenę. – Moi pracodawcy byli bardzo hojni – odparła zimno. Poczuła się teraz pewniej. Pytanie o czyjąś sytuację finansową jest jednak wielkim nietaktem. Tego się po prostu nie robi. – Te z nas, które miały szczęście wejść w kontakt z firmą Flint i Marsh, zawarły bardzo korzystne kontrakty. – Rozumiem. Wyjaśnia to zarówno zakup drogiej sukni i pięknego kapelusza, które nosiła pani wczoraj w księgarni, jak też możliwość wynajęcia domku. Evangeline wiedziała, że nie był usatysfakcjonowany jej odpowiedzią. Czekała w napięciu na kolejne pytanie. – Mnóstwo innych rzeczy mnie w pani intryguje, panno Ames. – Doprawdy? To dziwne. Przecież ledwie się znamy. Uśmiechnął się chłodnym uśmiechem. – Wypadki ostatniej nocy bardzo nas do siebie zbliżyły, nie uważa TL R pani? Można by wręcz uznać to za intymną zażyłość.
Nagle zdała sobie sprawę, że jest w nocnej koszuli. Spojrzała ku drzwiom. Kusiło ją, żeby stąd uciec, wiedziała jednak, że jej się nie uda. – Jak już mówiłem, sporo mnie w pani fascynuje – ciągnął Lucas. W żaden sposób nie dawał do zrozumienia, że widzi jej rosnący niepokój. – A dzisiejszego wieczoru zwłaszcza fakt, że ostatnio była pani zatrudniona jako dama do towarzystwa lady Rutherford. Evangeline poczuła, że zaparło jej dech. Upiła znów nieco brandy. Piekący płyn sprawił, że musiała gwałtownie zaczerpnąć tchu. Na szczęście wreszcie mogła znów oddychać. – No i co z tego? – zdołała wykrztusić. – Doprawdy nic. Tylko wydało mi się dosyć dziwne, że już kilka dni po zrezygnowaniu przez panią z tej posady pewien dżentelmen, który poprosił o rękę wnuczkę lady Rutherford... odmówiono mu jej, nawiasem mówiąc... został znaleziony martwy u stóp schodów. I tak się składa, że była to klatka schodowa opuszczonego budynku na nędznej ulicy w pobliżu doków. – Wie pan o tym? – spytała wstrząśnięta. – O śmierci Masona i miejscu incydentu doniosły gazety – wyjaśnił tonem niemal przepraszającym, choć przytoczył jedynie nagie fakty. – Plotki głosiły, że jego oświadczyny zostały odrzucone przez ojca młodej damy. – No tak. – Evangeline opanowała się i przybrała wyraz twarzy, który, jak sądziła, miał świadczyć o dyskretnym zakłopotaniu okraszonym odrobiną zniecierpliwienia. – Proszę mi wybaczyć, ale jestem zaskoczona, że zwraca pan uwagę na ten typ towarzyskich plotek. – Robię to, panno Ames, zwłaszcza gdy się dowiaduję, że moją nową TL R lokatorkę łączą pewne powiązania z rodziną Rutherfordów i że przestała ona tam pracować właśnie tego dnia, gdy Masonowi pokazano drzwi. – Od początku była to jedynie chwilowa posada. – Evangeline spojrzała na zegar szafkowy i krzyknęła, zaskoczona. – O Boże, jak późno. Muszę już wracać do siebie. – Oczywiście, ale dopiero wtedy, gdy dopije pani swoje lekarstwo na nerwy. Spojrzała na kieliszek w ręce i zobaczyła, że zostało w nim jeszcze trochę brandy. Uniosła go i wychyliła jednym haustem – zbyt dużym, jak się okazało. Tym razem nie skończyło się na zaczerpnięciu tchu, bo zakrztusiła się i musiała wypluć nieco trunku. Ale
wstyd. – Dobrze się pani czuje, panno Ames? – spytał Lucas takim tonem, jakby się tym szczerze przejął. – Tak, tak, już w porządku. – Odstawiła energicznie kieliszek na pobliski stół i poruszyła dłonią, jakby próbowała się wachlować. – Ale obawiam się, że miał pan rację co do stanu moich nerwów. Opłakany. Chciałabym położyć się do łóżka i zażyć soli trzeźwiących. – Coś mi mówi, że nigdy pani nie zrobiła z nich użytku. – Zawsze coś trzeba zrobić po raz pierwszy. – Evangeline wstała. – Proszę mi wybaczyć. Bardzo dziękuję za wszystko, co pan dla mnie zrobił tej nocy, ale teraz muszę wrócić do siebie. – Doskonale, w takim razie do zobaczenia. – Lucas odstawił swój kieliszek i również wstał. – Dokończymy tę rozmowę jutro. – Strasznie mi przykro, ale to raczej niemożliwe – odparła gładko. – Jutro spodziewam się wizyty przyjaciółek z Londynu. Zatrzymają się u mnie TL R przez dwa dni. – Rozumiem. Szybko zorientowała się, co nastąpi później. Ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyła, byłaby kontynuacja tej rozmowy sam na sam w jej domku. – A może nawet zostaną znacznie dłużej – ciągnęła. – Zapewne przez jakieś dwa tygodnie. Zamierzamy zwiedzić lokalne ruiny. Jak pan wie, są bardzo malownicze. – Słyszałem o nich. Ujął ją pod rękę i wyprowadził z biblioteki do długiego holu. Znów poczuła przypływ ciekawości. – Moja służąca na przychodne wspomniała mi, że nie wynajął pan żadnej służby. – Wystarczy mi Stone. – To zbyt duży dom, żeby dbała o porządek w nim tylko jedna osoba. – Stone i ja będziemy jedynymi mieszkańcami rezydencji, tak zdecydowałem z pewnych powodów. Nie zabawimy tu długo. Potrzeba nam raptem kuchni, biblioteki i dwóch sypialni. Reszta pomieszczeń jest zamknięta i tak było przez całe lata. Kiedy jeszcze żył stryj Chester, on i jego gospodyni, pani Buckley, korzystali jedynie z kilku pokoi. – Rozumiem. Przyjechał pan więc tutaj tylko po to, żeby pozałatwiać sprawy stryja?
– I jeszcze po coś, panno Ames. Zamierzam dowiedzieć się, kto ich oboje zamordował. TL R 3 Evangeline doznała takiego wstrząsu, że zamilkła; Lucas był przekonany, że jedynie chwilowo. Gdy przetrawiała powoli to, co właśnie usłyszała, wyprowadził ją przez drzwi frontowe i podążyli oświetloną księżycem dróżką w stronę jej domku. – Sądziłam, że pański stryj zmarł na atak serca – odezwała się wreszcie. – Tak mi powiedziano. – A pan w to nie wierzy? – Nie, panno Ames, nie wierzę. I co więcej, myślę, że pani Buckley, gospodyni, również została zamordowana. – O Boże. – Evangeline zerknęła na niego, a potem znów utkwiła wzrok w ścieżce. – Czy wolno mi spytać, z jakich powodów uważa pan, że pański stryj padł ofiarą przestępstwa? – W tej chwili jedynie to podejrzewam. – Rozumiem. TL R Evangeline zamilkła. Lucas wiedział, że dotarły już do niej pogłoski o chorobie psychicznej w jego rodzinie. Uznał, że mógł się tego spodziewać. W Little Dixby plotka była wszechobecna. Chester mieszkał w Kryształowych Ogrodach prawie trzydzieści lat i z pewnością był to okres dostatecznie długi, by jego dziwne zachowanie zaintrygowało ludzi. Powinien się był spodziewać, że weźmie go za oszusta. Jeśli nawet posiadała wyraźne parapsychiczne zdolności, nie wynikało z tego wcale, że będzie ignorować plotki. Już we wczesnej młodości zrozumiał, że jego uzdolnienia tej samej natury niepokoją lub nawet przerażają innych, starał się więc za wszelką cenę je ukrywać. Nie mógł jednak ukryć swego daru przed krewnymi. Dobrze wiedział, że źródłem pogłosek o szaleństwie w jego rodzinie są właśnie najbliższe mu osoby. – Nie, panno Ames, nie jestem oszustem – powiedział wreszcie. – Stryj Chester także nim nie był, mimo całej swojej ekscentryczności. – Rozumiem – powtórzyła. I tyle.
Lucas zdał sobie sprawę, że w innych okolicznościach ten spacer w księżycowym świetle sprawiłby mu prawdziwą przyjemność. Nawet świadomość, że Evangeline nie jest pewna, co właściwie o nim sądzić, nie zdołała umniejszyć intensywnego wrażenia bliskości między nimi. Wyczuwał, że Evangeline jest tego również świadoma. Podejrzewał jednak, że uważa to za skutek przeżytego niedawno stresu. A jeszcze przed chwilą, w bibliotece, z przyjemnością obserwował, jak światło lampy gazowej zmienia jej orzechowe oczy w złote, a miękkim puklom włosów nadaje intensywny odcień bursztynu. Rysom Evangeline brakowało konwencjonalnej urody, a jednak tworzyły całość uderzającą TL R inteligencją i charakterem. Każdy mężczyzna, by ją uwieść, musiałby wpierw zdobyć jej zaufanie i szacunek. A potem przekonałby się zapewne, że to właśnie on został uwiedziony. Logika i rozsądek podpowiadały mu, że powinien się skoncentrować na różnych kwestiach związanych z osobowością Evangeline Ames, a nie na tym, że go pociągała. Łączyło się z nią zbyt wiele tajemnic. To nie czysty przypadek, że kobieta obdarzona silnym parapsychicznym talentem postanowiła wynająć ten domek, czego przez całe lata nie chciał zrobić nikt inny – domek położony w pobliżu starych ruin emanujących mroczną energią. Dziwnie hojne wynagrodzenie za pracę zawodowej damy do towarzystwa budziło jeszcze więcej podejrzeń. A potem ta sprawa z rodziną Rutherfordów, związana z mężczyzną zmarłym w tajemniczych okolicznościach. No i czy tylko zbiegiem okoliczności londyński złoczyńca chciał jej tej nocy poderżnąć gardło? Nie do wiary! W cokolwiek się wplątała Evangeline Ames, nie było w tym nic przypadkowego, jednak wszystkie związane z nią tajemnice czyniły ją jeszcze bardziej intrygującą. – Czy na pewno pani nie wie, dlaczego ten opryszek ją zaatakował? – No nie wiem. – Evangeline z uwagą wpatrywała się w wyboistą ścieżkę. – Prawdopodobnie dowiedział się skądś, że mieszkam sama, i uznał mnie za łatwą zdobycz. – Miał wyraźny akcent londyńskiego plebejusza. – Zauważyłam. – Moim zdaniem kryminaliści ze stolicy rzadko zapuszczają się na wieś. Evangeline spojrzała na niego. Wyczuł jej zaciekawienie i uśmiechnął
się lekko. TL R – A dlaczego? – spytała. – Bo to dla nich całkiem obcy teren – wyjaśnił. – Pełno ich w ciemnych zaułkach, odległych uliczkach i opuszczonych domach. Są niczym miejskie szczury. Nie wiedzą, jak przeżyć poza własnym środowiskiem. Prócz tego wolą trzymać się z dala od prowincji. – Rozumiem, co chce pan powiedzieć – głos Evangeline świadczył o zaintrygowaniu – strój i akcent zdradziłyby ich tam jako obcych. – A jednak Sharpy Hobson zapuścił się za panią aż do Little Dixby. – No, w końcu nie na koniec świata czy choćby do Walii. – Nie – Lucas uśmiechnął się – bo z Londynu można tu przyjechać pociągiem w parę godzin. – Istotnie. – Westchnęła. – Choć muszę przyznać, że czasami Little Dixby wydaje mi się miejscem bardzo odległym lub nawet jakby z jakiegoś innego wymiaru. – Wczoraj w księgarni odniosłem wrażenie, że pobyt tutaj bardzo pani odpowiada. Przynajmniej aż do ostatniej nocy. – Tak, bo wcześniej było tu tak spokojnie, że aż nudno. – Jest pani z Londynu? – Tak. – Jak Hobson. – Chce pan przez to powiedzieć, że coś mnie łączy z tym nikczemnikiem? – spytała ostro. – Istnieje chyba taka możliwość. – Rozumuje pan logicznie, ale doprawdy nie mogę sobie wyobrazić, co to mogłoby być. Już panu mówiłam, że nigdy się z nim nie zetknęłam. Proszę mi uwierzyć, że nie zapomniałabym o takim spotkaniu. – Niektórzy niezrównoważeni umysłowo mężczyźni zdradzają TL R chorobliwą obsesję na punkcie jakiejś kobiety. Najpierw próbują swoją ofiarę zastraszyć, potem ją sobie podporządkować, a wreszcie dopuszczają się wobec niej przemocy. – Nie jestem naiwna i nie żyłam pod kloszem. Dobrze wiem, że są tacy mężczyźni. Jeśli jednak
nieświadomie przyciągnęłam uwagę pomyleńca, to czemu nie napadł na mnie w Londynie? Dlaczego czekał tak długo i pojechał za mną aż do Little Dixby? Przecież mieszkam tu już od dwóch tygodni. Lucas uznał, że jej wzburzenie jest szczere. – Nie sposób zrozumieć myśli szaleńca – odparł. – Istotnie – zgodziła się. – Ale musi pan przyznać, że Sharpy Hobson wcale się nie wydawał niezrównoważony umysłowo. Uważał, że na mojej śmierci zarobi! – To wcale nie Hobson musiał być pomyleńcem, tylko ten, kto go w ślad za panią wysłał. Evangeline mocno zacisnęła dłonie. – O Boże, ma pan rację. Ale logiki brak również i w tym przypadku. Nie mogę sobie wyobrazić, kto by mnie chciał zabić, nie mówiąc już o opłaceniu w tym celu mordercy. Lucas słuchał szmerów w głębi lasu po obu stronach dróżki i zastanawiał się, co wie o morderstwie. Niektórzy uważali, że wie na ten temat o wiele za dużo. I mieli rację. – Wzgardzony wielbiciel mógł w akcie zemsty wynająć ulicznego zbira, by zamordować kobietę, która odrzuciła jego względy. – Wielbiciel?! – krzyknęła z jawnym niedowierzaniem, ale szybko się opanowała. – Wielkie nieba, zapewniam pana, że kogoś takiego nie ma. Interesująca odpowiedź. Całkiem jakby uznała to za coś absolutnie TL R niemożliwego. Ale i on z trudem by w to uwierzył. Evangeline Ames była zbyt oryginalna. No i zbyt pociągająca. – Może morderstwa nie zlecił mężczyzna. Czy jakaś kobieta miała powód, żeby być o panią zazdrosna? – Co za twórcza wyobraźnia. Przypadkiem nie pisuje pan powieści? – Nie, panno Ames. Ani też ich nie czytuję. Spojrzała na niego z ukosa. – A dlaczego? – Bardziej mi odpowiada realistyczne spojrzenie na rzeczywistość. Powieści z samej swojej natury nie są ani trochę realistyczne: te przesadnie ukazywane emocje i groteskowe happy endy. Uśmiechnęła się ironicznie. – Słusznie więc nazywa się ich fabuły fikcyjnymi?
– Tak. Istotnie to fikcja. – Niektórzy są zdania, że lektura powieści jest właściwie formą terapii, gdyż pozwalają spojrzeć na rzeczywistość z całkiem odmiennej perspektywy. – Wierzę pani na słowo. Wróćmy do naszych zagadek. – Już panu powiedziałam, że nie potrafię ich rozwikłać. – W takim razie zacznijmy od początku. – Od jakiego początku? – Czemu pani nadal przebywa w Little Dixby, skoro uważa je za nudną mieścinę, a życie na wsi wcale pani nie zachwyca? Chwilę się zastanawiała. W świetle księżyca nie mógł dostrzec wyrazu jej twarzy, wyczuł jednak, że Evangeline rozważa, jak wiele prawdy może mu ujawnić. – Jestem, jak już panu wiadomo, zawodową damą do towarzystwa. TL R – Bardzo dobrze opłacaną, sądząc ze strojów i z tego, że stać panią na wynajem mojego domku. – Wyjaśniłam już, że pracuję w renomowanej firmie – odparła zniecierpliwiona. – Mam też jednak inne aspiracje. Wyrażę się jasno: czerpię ogromną satysfakcję z mojej pracy w agencji Flint i Marsh, ale postanowiłam obrać inną karierę zawodową. – Jaką? Uniosła energicznie głowę. – Taką, której pan z pewnością nie pochwala. Zamierzam zarabiać na życie jako autorka powieści sensacyjnych. Wybuchnął śmiechem, co go zaskoczyło. – Powinienem był się domyślić! – Niedawno podpisałam umowę z panem Guthrie, wydawcą wielu gazet. Może pan o nim słyszał? – Oczywiście, wiem o jego imperium prasowym. Zbił fortunę na towarzyskich plotkach, drastycznych opisach zbrodni i powieściach sensacyjnych w odcinkach... Lucas dopiero teraz zdał sobie sprawę, co powiedział, i urwał. – Ach, rozumiem – mruknął. – Wkrótce opublikuje moją pierwszą powieść w odcinkach. Pierwszy rozdział Winterscar Hall ukaże się
za tydzień w sześciu z prowincjonalnych gazet Guthriego. Jeśli zyskam popularność w tej prasie, opublikuje ją też w gazecie londyńskiej. – Gratulacje. – Zbyteczna grzeczność. Wyraził pan swoją opinię o tych powieściach całkiem jednoznacznie. – Owszem, nie czytuję ich, ale podziwiam pani determinację w TL R kierowaniu własnym życiem, Evangeline Ames. Nie spotkałem jeszcze nikogo podobnego. – Też nie spotkałam kogoś podobnego do pana, daję słowo. – Nie odpowiedziała pani na moje pytanie – upomniał ją łagodnie. – Dlaczego nadal tkwię w Little Dixby? – Jej głos zdradzał rozbawienie. – Niełatwo pana zniechęcić. – Nie wtedy, kiedy bardzo czegoś pragnę. – A pan pragnie mojej odpowiedzi? – Tak. No i ciebie też, dodał w myśli. – Rozumiem pana. Sama jestem osobą bardzo ciekawską. – Ach, chodzi o te wyprawy do ogrodów przed moim przyjazdem? – Przyzna pan, że okazały się użyteczne. – Bo dziś, po napadzie, wiedziała pani, że może się ukryć przed Hobsonem, przełażąc przez mur? – Nie byłam oczywiście pewna, czy i jemu się to uda, ale czułam, że wówczas nie będzie mógł się poruszać w ogrodach tak pewnie jak ja. – Biegła pani chyba w kierunku gloriety. Co było pani celem? – Sadzawka. W jej wodzie kryje się jakaś dziwna energia. Liczyłam na to, że Hobson do niej wpadnie i zdenerwuje się, a może nawet ogarnie go panika. – Doskonale, panno Ames. Miała pani rację. Niezwykłe prądy w tej sadzawce wywołują popłoch u większości ludzi, zwłaszcza nocą. – Tak właśnie sądziłam. – Ale wciąż nie otrzymałem odpowiedzi na moje pytanie. Co panią sprowadziło do Little Dixby?