Prolog
Rześki jesienny wiatr zakręcił spódnicą Callie
Severin, gdy stanęła przed Princess Inn, w samym
centrum eleganckiej londyńskiej dzielnicy Belgravia.
Wcześniej spadł deszcz i, jak na październik, zrobiło
się wręcz chłodno. Lekko dygocząc, Callie żałowała,
że nie włożyła jakiegoś cieplejszego płaszcza. Mądry
człowiek po szkodzie, jak mawiał jej ojciec, a przy-
słowie to pasowało zarówno do jej aktualnych spraw
sercowych, jak i do płaszcza.
Po tym, jak zaledwie przed paroma godzinami
Laurence w brutalny sposób zerwał ich zaręczyny
i złamał jej serce, Callie złożyła rezygnację z posady
asystentki w McNeil Inc., gdzie Laurence był jej
szefem. Wprawdzie zapewniał ją, że ta rezygnacja jest
zbędna, ona zaś z kolei zapewniła go, że rezygnacja
jest bardziej niż konieczna i że nie zamierza czekać, aż
on ją zwolni. Powiedziała mu też, że jest zimnym
i bezdusznym gnojkiem, i że odchodząc z pracy,
pragnie całkowicie uwolnić się od niego.
Po uprzątnięciu biurka i pożegnaniu się ze współ-
pracownikami Callie pojechała metrem do domu,
a następnie pognała do swojego mieszkania w nadziei,
że zastanie Enid. Potrzebowała przyjaznej duszy.
Ramienia, na którym mogłaby się wypłakać. A nikt
lepiej od Enid – jej najdroższej przyjaciółki i kuzynki,
z którą dzieliła mieszkanie w dzielnicy Kensington
– nie nadawał się do tego. Ale jej nie zastała. Więc
czekała i czekała, popłakując troszkę i w wyobraźni
rozkwaszając orli nos Laurence’a.
Kiedy się trochę pozbierała, zaczęła szukać Enid
wszędzie tam, gdzie najczęściej bywały, ale nigdzie
jej nie znalazła. Enid rozsmakowała się w pozowaniu
malarzom, a dzięki spadkowi po babce ze strony ojca
wiodła raczej swobodny i beztroski żywot. Mężczyzn
traktowała użytkowo, często zmieniając kochanków.
Poza faktem, że były z Enid dość bliskimi kuzynkami
– ich matki były siostrami – różniły się od siebie jak
dzień i noc. Callie, do zaręczyn z Laurencem, za-
chowała dziewictwo.
Boże! Musi natychmiast przestać o nim myśleć.
Bezduszny łajdak. Precz z nim!
PoszukiwaniaEnidiNilesa, jejnowegoprzyjaciela,
postanowiła zakończyć w Princess Inn. Potem wróci
do domu, wypłacze się i zaczeka do rana, by powie-
dzieć Enid, że nie tylko straciła narzeczonego, który
zakochał się w innej kobiecie, ale że również będzie
teraz zmuszonakorzystać z gościnności Enid,oczywiś-
cie tylko czasowo, dopóki nie znajdzie nowej pracy.
6 Beverly Barton
Pub stanowił połączenie doskonałej fasady z epoki
króla Jerzego z wiktoriańskim wystrojem wnętrza.
Elegancki i zapewne bardzo drogi, pomyślała Callie,
lustrując okolice baru. Jeżeli Enid jest tutaj, jej
nowy przyjaciel musi mieć masę pieniędzy. Chyba
że to Enid stawia. Callie dokładnie rozejrzała się
po lokalu, narażając się na kilka dziwnych spojrzeń
i parę propozycji. Ale nie dostrzegła Enid. Dość
tego! Pora wracać do domu. Jakoś przetrwa samotnie
tę noc, niezależnie od tego, jak bardzo potrzebuje
współczucia i pocieszenia.
Właśnie miała wyjść, gdy w głębi sali, w boksie,
dostrzegła samotnie siedzącego mężczyznę. Nie
umiałaby powiedzieć, dlaczego jej wzrok padł na
niego – i zatrzymał się – ani też dlaczego nie mogła
przestać wpatrywać się w tego osobnika. Och, całkiem
nieźle wyglądał. A nawet lepiej niż nieźle. Był obez-
władniająco przystojny. W cholernie męski sposób.
Nie był młody. Prawdopodobnie miał dobrze po
trzydziestce. Co najmniej dziesięć, a może piętnaście
lat starszy od niej.
Zerknął na Callie, a ona na ułamek sekundy
wstrzymała oddech. Przyszpilił ją wzrokiem, a ją
ścięło z nóg. Instynkt nakazywał jej uciekać. Zaraz!
Ale nieznajomy hipnotyzował ją swoim spojrzeniem.
Choć miał twarz znudzonego światowca, w jego
pięknych niebieskich oczach czaił się jakiś głęboki
smutek. Nigdy nie widziała takich błyszczących
niebieskich oczu, ani tak długich i gęstych rzęs
7Jej tajna broń
u mężczyzny. Natura obdarzyła go idealną irlandzką
urodą – czarnymi włosami, niebieskimi oczami i jasną
cerą. Był bez wątpienia najlepiej prezentującym się
mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała.
Mocny, co najmniej jednodniowy zarost zaczerniał
jego policzki i brodę. Dobrze ostrzyżone włosy były
zmierzwione, co wskazywało na to, że przeczesywał
je palcami. Zaś wyglądający na drogi ciemnogra-
natowy garnitur był lekko wygnieciony. Nie mogła
oprzeć się wrażeniu, że spał w nim tej nocy.
Nie spuszczając jej z oczu, wzniósł szklaneczkę,
pozdrowił ją i wypił do dna coś, co wedle wszelkiego
prawdopodobieństwa było szkocką whisky. Tak lek-
ko uniósł kąciki warg, iż ten prawie uśmiech nie zdołał
dotrzeć do jego oczu. Strapienie nieznajomego było
tak namacalne, że udzieliło się jej i pociągnęło w jego
stronę.
Niepewnie, Callie postąpiła krok w kierunku męż-
czyzny. Wciąż nie odrywali od siebie oczu. W jakiś
niewytłumaczony sposób wiedziała, że jest równie
nieszczęśliwy i równie samotny, jak ona. Czy on także
wyczuwa jej smutek?
Przechylił głowę, a dotychczasowy uśmiech stał się
nieco szerszy, choć nadal pozostawał tylko imitacją
prawdziwego uśmiechu. Miała wrażenie, że nogi same
ją niosą. Kiedy stanęła na progu boksu, mężczyzna
podniósł się z miejsca i lekko zachwiał. Aby utrzymać
równowagę, szybko uchwycił się brzegu stołu.
Wykonał zamaszysty gest ręką i pokłonił się Callie.
8 Beverly Barton
– Zechcesz do mnie dołączyć, śliczna pani?
Prawiebez wahania skinęła głową i wślizgnęła siędo
boksu. Zataczając się, mężczyzna opadł na siedzenie.
– Czy mogę zamówić dla pani coś do picia? – zapy-
tał i nie czekając na jej odpowiedź, spróbował jeszcze
raz wstać. Chwiejąc się trochę, przytrzymywał się
blatu stołu.
– Dziękuję – odparła Callie. – Chętnie, panie...
panie?
– Lonigan. Burt Lonigan.
Jego uśmiech był zniewalający. A jej żołądek to
kurczył się, to znów podskakiwał. Och, nie, ten Burt
Lonigan jest po prostu zabójczy!
– Dla siebie wezmę to samo – powiedział. – A dla
pani...
– Chardonnay – odparła zachrypniętym głosem.
Odchrząknęła, czuła się niepewnie i nieswojo. I była
nieprzytomnie zafascynowana nieznajomym.
Burt Lonigan przecisnął się przez zatłoczony
lokal i dotarł do baru, pozostawiając ją zupełnie
zdezorientowaną i nieco przestraszoną. Co ona tu
robi? Czy jej rozum odebrało? Nigdy w życiu nie
podrywała mężczyzn w pubach. Aż do teraz, łajała
się w duchu.
Wrócił z drinkami, postawił przed nią kieliszek
i wślizgnął się do boksu.
– Co taka śliczna pani robi sama w takim miejscu?
– Szukam kogoś.
– Mężczyzny?
9Jej tajna broń
– Przyjaciółki.
– Przyjaciółki, hmm? Szukasz jej, żeby z nią poga-
dać, jak sądzę.
– Coś w tym rodzaju.
– Jest dobrą przyjaciółką? – zapytał. – Kimś, komu
możesz zaufać i zwierzyć się ze swoich problemów?
– Tak.
– Ja nie mam nikogo takiego – powiedział, znowu
hipnotyzując ją wzrokiem. – Nie zostałabyś moją
przyjaciółką? Tylko na ten wieczór.
Cień łez zamigotał w jego oczach. Nie przela-
nych łez. Zobaczyła ogromny smutek w jego wzro-
ku i zrozumiała – ten mężczyzna został równie bo-
leśnie zraniony jak ona. Czy i jemu ktoś złamał
serce?
Nie zastanawiając się, co robi, Callie pogłaskała go
delikatnie po ręku.
– Tak, zostanę pańską przyjaciółką, oczywiście, że
tylko na ten wieczór, ale jedynie wówczas, jeśli pan
zostanie moim przyjacielem.
Było oczywiste, że nie znajdzie dzisiaj Enid, a prze-
cież rozpaczliwie pragnęła podzielić się z kimś swoim
nieszczęściem. Dlaczego więc nie z tym przystojnym
mężczyzną, z tym obcym człowiekiem, którego nigdy
więcej nie zobaczy?
Nagle zauważyła narastające w nim napięcie. Jego
ręka drżąc lekko, zacisnęła się na szklance whisky.
– Czy naprawdę potrzebuje pan jeszcze więcej
alkoholu? – zapytała. – Może już wystarczy?
10 Beverly Barton
– Jeśli mam utopić swoje smutki, to muszę się
jeszcze napić – odparł.
– A czy można utopić smutki? Gdyby tak było,
sama chętnie bym spróbowała.
– Jakie to smutki może mieć taka śliczna i młoda
istota, jak ty? – Podniósł do ust szklankę whisky
i duszkiem wypił połowę.
– Jestem smutna, bo zdradził mnie narzeczony
– wyjaśniła, otwierając serce przed nieznajomym.
– Rzucił mnie dzisiaj. Okazało się, że od dwóch
miesięcy miał romans z kobietą, którą podobno kocha
do szaleństwa.
– To musi być jakiś głupiec.
– Nie, to raczej ja wyszłam na głupią i naiwną
dziewczynę. – Callie podniosła kieliszek do ust. Smak
wina sprawił jej przyjemność. Było wytrawne, za-
prawione lekką goryczką, sączyła je więc, stwier-
dzając, że chyba nigdy nie piła lepszego.
Lonigan wypił do dna swoją whisky.
– Dlaczego uważasz, że wyszłaś na głupią?
– Bo nie domyśliłam się, że coś się święci. Już od
pewnego czasu zachowywał się dziwnie, a ja brałam za
dobrą monetę jego mało przekonujące wyjaśnienia.
– Musiałaś być bardzo zakochana. Czy młode
dziewczyny, takie jak ty, nie zakochują się bez
pamięci?
– Tak mi się wydawało. Był czarujący, czuły
i troskliwy, był też pierwszym mężczyzną, którego...
– Callie złapała się na tym, że gotowa jest powiedzieć
11Jej tajna broń
nieznajomemu, iż Laurence był jej pierwszym kochan-
kiem. – No cóż, nigdy wcześniej nie byłam zakochana.
Wyraz hipnotyzujących niebieskich oczu Lonigana
wskazywał na to, że natychmiast zrozumiał, co miała
na myśli, mówiąc o ,,pierwszym mężczyźnie’’.
– Miłość, moje dziecko, to tylko marnotrawienie
uczuć. Przytomni ludzie nie potrzebują miłości. Nie
dają jej i nie oczekują jej w zamian. Od nikogo. Od
przyjaciół czy kochanek, a nawet... – westchnął głośno
– od rodziców.
Callie zauważyła, że spogląda na nią, ale jej nie
widzi. Najwyraźniej przeniósł się w inny czas i miej-
sce. Na jego przystojnej twarzy znów malował się
smutek.
– Proszę pana?
– Mów do mnie Burt. A jak ja mam mówić do
ciebie? – Już chciała powiedzieć swoje imię, ale on
położył palec na jej ustach. – Nie, nie mów. I tak
zapomnę. Może mógłbym mówić do ciebie ,,ślicznot-
ko’’? Ale to nie pasuje do ciebie, prawda? A może po
prostu darling. * To łatwe! – Popatrzył na nią uważ-
nie. – Tak, dla mnie będziesz darling. Więc powiedz
mi, darling, co zrobiłaś, kiedy rzucił cię narzeczony?
Krzyczałaś i płakałaś, i wyzywałaś go od ostatnich?
– Trzepnęłam go w jego głupią twarz i złożyłam
wymówienie z firmy, w której oboje pracowaliśmy.
*Darling (j. ang.) – zwrot o podobnym znaczeniu jak ,,kochanie’’
w języku polskim (przyp. red.).
12 Beverly Barton
– Aha, więc jesteś bez mężczyzny i bez pracy.
– Na to wygląda.
– Hmm... Jeżeli jesteś równie bystra co śliczna,
szybko coś znajdziesz.
Zapytał, czy jeszcze się napije, a kiedy odmówi-
ła, przeprosił ją i odbył kolejną wyprawę do baru.
Wrócił uśmiechnięty, z następną szklanką whisky
w ręku.
Usiadł i natychmiast sięgnął po szkocką. Zanim
jednak podniósł szklankę do ust, Callie złapała go
za rękę.
– Opowiedziałam panu moją smutną historię. Nie
opowie mi pan swojej?
– Mojej smutnej historii? – Uniósł brwi, jakby
zdumiony jej prośbą. – Skąd pomysł, że mam jakąś
smutną historię do opowiedzenia?
– Bo pije pan, żeby utopić smutek i... – zawahała
się chwilę – wygląda pan jak rozbebeszone, a do tego
puste łóżko.
Odrzucił do tyłu głowę i zaśmiał się. Naturalnym,
dobywającym się z głębi śmiechem.
– Lubię szczere kobiety. To dziś rzadka cnota.
Naprawdę wyglądam jak rozbebeszone łóżko? – zapy-
tał z zawadiackim uśmiechem.
– Tak. To pierwsze, co zauważyłam, poza smut-
kiem w pańskich oczach.
– Spostrzegawcza istotka, nie ma co!
– Proszę już nie pić. I tak wypił pan za dużo.
Uszczypnął się w policzek.
13Jej tajna broń
– Obawiam się, że jeszcze mam czucie, a to
znaczy, że wcale nie mam dość.
– Nie powie mi pan, co pana gnębi?
– Że też kobiety zawsze muszą wsadzać nos w nie
swoje sprawy! Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc,
usiądź bliżej, a powiem ci, co naprawdę mogłoby mi
pomóc.
Zauważyła, że jego mowa staje się coraz bardziej
bełkotliwa. Jeszcze jeden drink i pewnie nie będzie
mógł zrobić kroku. No i co, co cię obchodzi ten
mężczyzna? – pytała się w duchu. Przecież nic dla
ciebie nie znaczy. To obcy. No tak, ale cierpiący.
Potrzebuje kogoś tego wieczoru. Kogoś, kto ukoi
jego ból. Ty też kogoś potrzebujesz. Kogoś, kto
ukoi twój ból, przekonywała siebie.
Callie usiadła tuż obok niego, tak że teraz dotykali
się ramionami. Po chwili objęła go w pasie i przytuliła
do siebie.
– Niech pan więcej nie pije, a wówczas poroz-
mawiamy, co moglibyśmy dla siebie zrobić...
Nie zamierzała mu dawać niczego poza współ-
czuciem i czułością. Oboje tego potrzebowali. Ale
przecież najpierw musi znaleźć jakiś sposób, żeby
przestał pić.
Kiedy uśmiechnął się do niej szeroko, zrobiło się
jej dziwnie ciepło w żołądku. Jeszcze nigdy nie
reagowała tak żywo na mężczyznę – nawet na Lauren-
ce’a, choć byli kochankami. Nie potrafiła sobie wy-
tłumaczyć aż tak silnego pociągu do obcego mężczyz-
14 Beverly Barton
ny. Czy on czuje podobnie? – zastanawiała się. Być
może... Akurat teraz patrzy na nią tak, jakby rozbierał
ją wzrokiem.
– Pojedziesz ze mną do domu, darling? – zapytał,
a jego głos był głęboki i zmysłowy.
– Odstawię pana bezpiecznie do domu. – Uciekła
się do wybiegu.
– Ale nie zostawisz mnie samego, prawda?
Kusił ją wzrokiem, a jej serce biło bardzo szybko.
– Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie przygod-
ny seks. Mam za sobą jeden z najgorszych dni w moim
życiu, więc może...
– Żadnego seksu, hmm?
– Wezwę taksówkę – powiedziała. – Dopilnuję,
żeby pan bezpiecznie dotarł do domu.
Spojrzał gniewnie.
– Oho! Czyżby rodzaj nadopiekuńczej dziewczy-
ny, tak? No cóż, nie potrzebuję niczyjej opieki,
dziękuję uprzejmie. – To mówiąc, spróbował się
podnieść. Zatoczył się w prawo, potem w lewo i szyb-
kousiadł. –Zdaje się,że jestem kompletnie nawalony.
Tym razem Callie nie mogła powstrzymać chi-
chotu.
– Nie przeczę. Jest pan najwyraźniej nawalony,
panie Lonigan.
W ciągu dziesięciu minut, korzystając z pomocy
młodego pracownika pubu, Callie udało się wyprowa-
dzić Burta Lonigana z lokalu i wsadzić do taksówki.
Kiedy już usiadła obok niego i przetrząsała torebkę
15Jej tajna broń
w poszukiwaniu napiwku dla swojego młodego po-
mocnika, Burt ocknął się i wręczył mu aż dwudziesto-
funtowy banknot.
– Dokąd, szefie? – zapytał kierowca.
Gdy Burt podał adres, Callie zatkało. Ma dom
w Belgravii? W dzielnicy multimilionerów? Czyżby
ten mój pan Lonigan był aż tak bogaty? – zastanawiała
się zdumiona.
To nie jest żaden ,,twój pan Lonigan’’, złajała się
w duchu.
Burt objął ją i przyciągnął do siebie. Jego oddech
o zapachu whisky był ciepły i delikatnie muskał jej
policzek. Poczuła biegnący w górę kręgosłupa roz-
kosznie łaskoczący dreszcz.
Przejechał nosem po jej uchu, zaśmiał się, kiedy
zadrżała.
– Reagujesz jak dziewica, darling.
– Nie jestem...
– Oczywiście, że nie jesteś. Miałaś narzeczonego,
nieprawda?
– Tak, miałam.
– Długo byliście zaręczeni?
– Blisko rok – odpowiedziała. – A pan?
– Co ja?
– Czy jest pan żonaty, zaręczony... no, cokolwiek?
– Nigdy nie byłem żonaty. Nigdy zaręczony. Ale
dużo było tego ,,cokolwiek’’.
Jego żartobliwy sposób zachowania sprawił, że
nieco się odprężyła.
16 Beverly Barton
– A był pan kiedyś zakochany?
– To zależy od twojej definicji miłości.
– Nie dopytywałabym się o to wszystko, gdyby
nie był pan taki smutny. Pomyślałam, że może
i pan ma złamane serce. – Wtuliła się w duże
i silne ciało Burta Lonigana i poczuła się zadziwiająco
bezpiecznie i dobrze.
– Ach tak, rozumiem. – Puścił ją, odsunął na drugi
koniec taksówki i położył głowę na jej kolanach,
wyciągając na siedzeniu nogi. – Nie przeszkadza ci?
– Nie. – I rzeczywiście nie przeszkadzało. Wręcz
przeciwnie. Wprost nie mogła się powstrzymać, żeby
nie wsunąć palców w jego falujące czarne włosy, które
w dotyku okazały się niewiarygodnie delikatne, jed-
wabiste.
Burt uniósł prawe ramię i koniuszkami palców
zaczął pieścić jej kark. Opuścił lewą rękę i to samo
zaczął robić z jej kolanami.
Mogła go powstrzymać. Powinna go powstrzymać!
Ale nie zrobiła tego. Jego dotyk działał równocześnie
kojąco i podniecająco. Dziwna kombinacja. Ale nie
potrafiła inaczej opisać doznań pobudzających jej ciało.
– Umarł mój ojciec. – Głos Burta był niski i spokoj-
ny, tak jakby mówił do siebie.
– Ojej, tak mi przykro, współczuję.
– Nie ma powodu. Ten stary drań dożył prawie
osiemdziesiątki!
Ironiczna gorycz w głosie Burta i jego nagle napięte
ciałowydałysięCallieconajmniejzagadkowe.Dlaczego
17Jej tajna broń
nazywa ojca starym draniem? Nigdy by tak nie
wyraziła się o własnym ojcu. Owszem, bywało, że nie
zgadzała się z ojcem, ale ich stosunki zawsze układały
siędobrze.Arthur Severin był surowym,alekochającym
rodzicem, który zrobił wszystko, żeby po śmierci żony
zapewnić swojejdwunastoletniejjedynaczceodpowied-
nie wychowanie i wykształcenie.
Burt roześmiał się cicho.
– Nie bądź taka zgorszona, darling. Tak naprawdę
to jestem bękartem. Moi rodzice nigdy się nie pobrali.
On był starszym żonatym mężczyzną, a ona młodą
irlandzką panną. Kiedy miałem dziesięć lat, matka
wyszła za jankeskiego żołnierza i przeprowadziliśmy
się do Ameryki. Wychowywał mnie ojczym. Praw-
dziwego ojca poznałem już jako dorosły człowiek,
dopiero po powrocie do Anglii.
– I co? Dogadaliście się? – zapytała Callie.
– Sądzę, że w pewnym sensie tak. – Burt zaniechał
pieszczot, pozostawiając rękę na kolanie Callie.– Oba-
wiamsię,żewżyciuSeamusaMalcolmaniebyłomiejsca
nanieślubnegosyna.Egzystowałemgdzieśnaobrzeżach
jego życia. Od czasu do czasu rzucał mi jakiś ochłap.
– To brzmi jak opis jakiejś bestii...
– Niezupełnie. Po prostu był człowiekiem swojej
epoki – żachnął się Burt. – Stary Seamus umarł
w zeszłym tygodniu. Nie było mnie w kraju. Jego
rodzina... chciałem powiedzieć: jego prawowita rodzi-
na... nawet nie pofatygowała się, żeby skontaktować
się ze mną. Nie byłem więc na pogrzebie własnego
18 Beverly Barton
ojca. Wróciłem do Londynu dzisiaj rano i kiedy do
niego zatelefonowałem, powiedziano mi, że nie żyje.
Podniósł głowę z jej kolan, a następnie powoli
przeszedł do pozycji siedzącej.
– Kiedy przyjechałem dziś do nich, żeby złożyć
kondolencje, powiedziano mi, że nie jestem mile
widziany w tym domu.
– Och, jakie to straszne. – Callie objęła go ramio-
nami i przycisnęła mocno do siebie.
Burt padł jej w ramiona i rozkleił się na dobre.
– Służąca, która mnie odprawiła, wyszła za mną na
ulicę i powiedziała, że pan Seamus na łożu śmierci
domagał się widzenia ze mną, na co oni mu powie-
dzieli, że nie przyjdę.
– O Boże! – Callie trzymała w objęciach Burta,
ofiarowując mu współczucie, pocieszenie i czułość.
Ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi. Głaskała go po
głowie, pocałowała w skroń. Kiedy podniósł głowę,
jego zapierające dech niebieskie oczy połyskiwały
wilgocią.
– Tak powinno być – powiedziała. – Dobrze jest
wypłakać się po stracie ojca.
– Ja nie płaczę – zaprotestował ostro. – Płakałem,
gdy miałem sześć lat, kiedy ktoś przezwał mnie
brzydko, a ja wiedziałem, co to znaczy. Kolejny
i ostatni raz, kiedy umarł mój pies, Skippy. Miałem
wówczas jedenaście lat i ryczałem jak małe dziecko.
Nie dam rady, pomyślała Callie. Ten piękny
mężczyzna o zranionym przez ojca sercu broni się i nie
19Jej tajna broń
dopuszcza do siebie emocji. Co za potworna męska
cecha! A przecież tak bardzo chciała ulżyć jego
cierpieniu, usunąć czający się w jego oczach ból
i w jakiś sposób wyzwolić hamowane emocje.
Jakby czytając w jej myślach, Burt popatrzył na
nią z uwagą, po czym, bez słowa, przykrył jej usta
swoimi wargami. Pocałunek był namiętny – osobliwa
mieszanina czułości i dzikości. Pożerał ją. Brał i żądał.
Na początku po prostu przystała na tę grabież, ale
już po paru chwilach zaczęła żywo reagować. Ot-
worzyła usta, zachęcając go do dalszej inwazji. A kiedy
ujął tył jej głowy, wymuszając coraz głębszy pocału-
nek, przestała racjonalnie myśleć. Poddała się bez
reszty.
– Jesteśmy na miejscu, szefie – powiedział szofer,
wyskakując z taksówki i otwierając drzwi. – Czy
pomóc wysadzić pasażera? – zapytał Callie.
– Sir, czyżbyś sugerował, że nie dam rady sam
wysiąść i dojść do domu? – zażartował Burt.
Wytoczył się z samochodu i stanął o własnych
siłach. Callie wysunęła się za nim, sięgnęła do torebki,
chcąc zapłacić taksówkarzowi.
Burt złapał ją za rękę.
– Sam to załatwię. – Wyciągnął portfel, wyjął
z niego kilka banknotów, co najmniej dwukrotnie
więcej, niż trzeba, i hojnie wynagrodził kierowcę.
– Dziękuję panu. Bardzo dziękuję. Chętnie po-
mogę wejść do domu, szefie – zaproponował mężczyz-
na, uśmiechając się od ucha do ucha. – Bez dodat-
20 Beverly Barton
kowej opłaty – zachichotał, a brzuch zatrząsł mu się
jak galareta.
– Darling, czy potrzebujesz asysty, żeby położyć
mnie do łóżka? – Burt oparł się na ramieniu Callie.
W świetle latarni kruczoczarne włosy Burta pięknie
błyszczały, a w oczach czaiły się pokusa i obietnica.
– Dziękuję – powiedziała kierowcy – ale sądzę, że
sobie poradzę.
Callie starała się nie okazywać, jak bardzo onie-
śmiela ją piękny dom Lonigana w prestiżowej dziel-
nicy Belgravii. Dom musiał kosztować co najmniej
dwa miliony funtów! Callie nie należała do biednych,
wychowała się w dobrobycie, jaki jej stworzyli rodzi-
ce. Ojciec – dyplomata amerykański i wydziedziczona
przez angielską arystokratyczną rodzinę matka. Miała
przyjaciół wywodzących się z tak zwanych wyższych
sfer, a wśród nich swoją niezależną, bogatą kuzynkę
Enid. Ale żeby mieszkać w Belgravii, trzeba było być
szejkiem naftowym albo rekinem biznesu. Kim więc
jest Burt Lonigan? I co ja tu z nim robię? – za-
stanawiała się, coraz bardziej tracąc pewność siebie.
Gdy przystanęła na chodniku przed frontowymi
drzwiami, Burt ponaglił ją.
– Czyżbyś zmieniła zdanie?
Stawiał niepewne kroki z powodu dużej ilości
wypitego alkoholu, natomiast ruchy Callie były
chwiejne z zupełnie innego powodu. Nagle zwątpiła
w słuszność tego, co zamierzała zrobić. Uznała, że to
chyba nie jest mądre. Nigdy nie należy wchodzić do
21Jej tajna broń
domu z mężczyzną, którego się nie zna. I w dodatku
z niezbyt trzeźwym mężczyzną.
Burt wyłowił z kieszeni klucz, ale zanim go włożył
do zamka, odwrócił się i objął Callie ramieniem.
Poczuła się mała i bezradna. Jej sportowe obuwie
dodawało do jej stu sześćdziesięciu centymetrów
wzrostu najwyżej dwa, trzy centymetry, więc Burt
dominował nad nią o dobre dwadzieścia parę centy-
metrów.
Przytknął twarz do jej szyi, wsunął delikatnie nos
w jej włosy i szepnął do ucha:
– Potrzebujesz mnie dzisiaj, darling, tak jak ja
ciebie.
Pocałował ją. Odrobina namiętności, której za-
smakowali w taksówce, zapłonęła na nowo, a ona
wiedziała, że nie trzeba wiele, żeby wzniecić płomień.
Gdy otworzył masywne frontowe drzwi, zanurzyła
się razem z nim w ciemnej czeluści jego domu. Nie
dał jej czasu na zapoznanie się z topografią, tylko
poprowadził w głąb, do przestronnego holu, który
tonął w mroku, jedynie ze szczytu imponujących
schodów, z na wpół otwartych drzwi padało przy-
ćmione światło.
Wchodzili po marmurowych schodach i Burt nie
przestawał jej całować, muskając wargami jej poli-
czek, skroń i podbródek. Lewą ręką obejmował jej
ramiona, prawą zaś manipulował w okolicach jej talii
i wyżej. A kiedy końcami palców musnął jej sutek,
syknęła, wciągając głęboko powietrze.
22 Beverly Barton
Widoczne z holu światło dochodziło z sypialni.
Z sypialni Burta, jak się domyśliła. Gdy rozum pod-
powiadał, żeby spokojnie rozejrzała się po wnętrzu
i złapała oddech, zmysły łapczywie czerpały przyjem-
ność z gorliwych zalotów mężczyzny, który całował ją
i pieścił.
Potrzebujesz tego, zapewniała się w duchu. Po-
trzebujesz być dzisiaj kochana. Bez opamiętania,
namiętnie kochana. Bez zobowiązań. Tylko przez tę
jedną noc. Nie myśl. Poczuj. Poczuj, czym jest
obcowanie z takim mężczyzną jak Burt Lonigan.
Burt zsunął z ramion palto i pozwolił, żeby spadło
na podłogę. Po chwili na podłodze leżała też marynar-
ka, a obok koszula z delikatnego lnu. Drżącymi
palcami chwycił brzeg kaszmirowego swetra Callie,
gwałtownym ruchem podciągnął go do góry i już po
chwili dorzucił sweter do stosu ubrań leżących na
podłodze.
Nie zdążyła złapać oddechu, kiedy powalił ich
oboje na masywne mahoniowe łoże. Przeturlał się
z nią kilka razy i wreszcie znieruchomiał, przytrzy-
mując ją na swojej piersi. Wpatrywała się w jego
cudownie niebieskie oczy i czuła, że zaczyna drżeć
z pożądania.
Jeszcze nigdy w życiu nie pragnęła niczego ani
nikogo równie mocno. Rozsądek ostrzegał, że popeł-
nia błąd. Ale zmysły obiecywały ekstazę wykraczającą
poza najśmielsze marzenia.
Usiadła na nim okrakiem, podnosząc spódnicę do
23Jej tajna broń
połowy ud. Poczuła jego wezbraną męskość. Zadrżała
na całym ciele.
Wsunął rękę pod spódnicę i objął jej biodro.
– Masz na sobie rajstopy – poskarżył się. – Zdejmij
je, proszę.
Zrzuciła pantofle, następnie szybkim ruchem ściąg-
nęła spódnicę i rajstopy, pozostając jedynie w jedwab-
nych majteczkach w kolorze koralowym i takim
samym staniku.
– Teraz jest lepiej – powiedział, próbując rozpiąć
pasek spodni. Kiedy stracił cierpliwość, zaklął pod
nosem.
– Pozwól, że ja to zrobię.
Callie nie rozbierała nigdy żadnego mężczyzny,
nawet Laurence’a, który wolał sam zdejmować z sie-
bie ubranie i czekać na nią w łóżku. Ku własnemu
zdumieniu rozebrała Burta do naga w rekordowym
tempie. Wszystko – buty, skarpety, pasek, spodnie
i bielizna – wylądowało w ciągu dwóch minut na
podłodze koło łóżka.
– Cóż za niecierpliwa istota! – zażartował Burt.
– Nawet bardzo niecierpliwa – przyznała.
– Czyżbyś dawno nie miała mężczyzny?
Położyła się na nim, pokrywając jego ciało szyb-
kimi, gorącymi i wilgotnymi pocałunkami.
– Nigdy nie byłam z prawdziwym mężczyzną
– szepnęła. – Poza tamtym jednym, bardzo skoncen-
trowanym na sobie chłopcu, który nie miał pojęcia
o tym, jak mi sprawić przyjemność.
24 Beverly Barton
Jej wyznanie jeszcze bardziej podniosło tempera-
turę żarzącego się już ogniska. Burt przywarł do jej
ust, napotkał jej gorący, oczekujący język i przypuścił
szturm. Pod wpływem tego pocałunku szybko za-
traciła się i desperacko domagała się satysfakcji. Jego
usta miały smak whisky, zaś skóra pachniała drogą
wodą kolońską.
Intymność jego pieszczot i widok ich splecionych
ciał wprawiły ją w zachwyt. Turlali się po łóżku,
wielokrotnie zamieniając się pozycjami, pieszcząc
się nawzajem, liżąc, całując i skubiąc zębami.
W którymś momencie podczas tych seksualnych
zmagań Burt błyskawicznie ściągnął jej jedwabne
majteczki. Dopiero gdy dotknął wargami jej łona,
spostrzegła, że jest naga. Jego pieszczoty doprowadzi-
ły ją do stanu najwyższego wrzenia. Drżała z rozkoszy.
Wtedy Burt wspiął się wyżej i uniósł jej biodra. Kiedy
w nią wszedł, krzyknęła. Przywarła do niego, olśniona
uczuciem radosnego zdumienia, gdy poczuła, że wy-
pełnił ją całą.
Wyszła naprzeciw jego mocnym pchnięciom. Jesz-
cze nigdy nie zaznała tak dojmującej i wszechogar-
niającej żądzy. Z lubością poddała się jej, przeżywając
niewiarygodną, największą w życiu rozkosz.
Gdy w końcu spoczął obok niej, ruchem posiadacza
nadal mocno obejmował ją ramieniem.
Callie czuła się nieopisanie lekka i syta. Ogromnie
zadowolona. A także wyczerpana i śpiąca. Bez za-
stanowienia wtuliła się w Burta i zasnęła.
25Jej tajna broń
O świcie cichutko pozbierała swoje ubrania z pod-
łogi i na palcach pobiegła do łazienki, która znaj-
dowała się tuż obok sypialni. Nie zapalając światła,
umyła się po ciemku. A gdy już się ubrała, znów
przeszła przez pokój na palcach i tylko na ułamek
sekundy zatrzymała się przy łóżku, żeby ostatni raz
spojrzeć na Burta Lonigana.
Nie mogła uwierzyć, że miała stosunek z mężczyz-
ną, którego prawie nie znała. Dwukrotnie! Stosunek
bez żadnego zabezpieczenia, nagle uświadomiła sobie
i aż jęknęła.
Może to jest najwspanialszy na świecie mężczyzna?
Może naprawdę potrzebowali się nawzajem? I może
był to najwspanialszy seks, jakiego kiedykolwiek
doświadczyła?
Wyduś to z siebie. Żadne może. Przyznaj się
wreszcie. To naprawdę był najwspanialszy seks!
Opuściła sypialnię, zeszła po marmurowych scho-
dach, minęła w pośpiechu ogromny hol i podbiegła do
frontowych drzwi. Bez trudu otworzyła je i cicho
zamknęła za sobą. Usłyszała trzask automatycznego
zamka.
Rzuciła okiemnadom iszepnęła dobranocswojemu
kochankowi. Wiedziała, że nigdy więcej nie zobaczy
Burta Lonigana. Miała nadzieję, że nie minie kilka
tygodni,apozostanieponimtylkosłodkiewspomnienie.
26 Beverly Barton
Rozdział pierwszy
Callie wybiegła z windy, wdzięczna za tych kilka
spędzonych w niej chwil i możliwość złapania od-
dechu. Jak zwykle, ranek był szaleńczy. Enid została
na noc u przyjaciela i nie pokazała się w domu do
przybycia opiekunki. Na szczęście Seamus uwielbiał
pulchną, macierzyńską panią Goodhope, która wy-
chowała czwórkę własnych dzieci i doczekała się
dziesięciorga wnucząt.
Seamus marudził w nocy, co było do niego niepo-
dobne. Obudził Callie przed świtem. Zmierzyła mu
temperaturę, ale na szczęście nie miał gorączki, po
czym wyczerpała cały swój repertuar, żeby go ukoić.
A kiedy powiedział ,,mama’’ i popatrzył na nią błagal-
nie tymi swoimi wielkimi niebieskimi oczami, omal
nie została w domu. Ale nie mogła pozwolić, żeby
czternastomiesięczny malec dyktował jej, co ma robić.
Zwłaszcza w sytuacji, gdy jej praca stanowiła jedyne
źródło utrzymania jej i tego rozpieszczonego chłop-
czyka.
Wybijając szybki rytm pantoflami na pięciocen-
tymetrowych obcasach, Callie przemierzała korytarz
biura Lonigan’s Import i Eksport, które zajmowało
całe dwudzieste piętro imponującego drapacza chmur
w centrum Square Mile. Zbudowany w połowie
lat osiemdziesiątych budynek wtapiał się w krajobraz
Barbican Center i pobliskiego Tower Bridge nad
Tamizą. Po drodze, spiesząc do swojego gabinetu,
ukłoniła się i zamieniła parę słów z różnymi osobami.
Była tu zatrudniona dopiero od dwóch i pół miesiąca,
ale znała już wszystkich z imienia i nazwiska, mogła
też wymienić z pamięci tytuły i funkcje poszcze-
gólnych pracowników. Dla niej, osobistej asystentki
Burta Lonigana, taka wiedza była oczywiście nie-
zbędna.
– Dzień dobry, Callie – powitała ją Juliette Daven-
port, jej sekretarka. – Masz ochotę na herbatę i kruche
ciasteczka?
– Nawet bardzo. Nie zdążyłam zjeść śniadania.
Czy pan Lonigan już dojechał?
– Nie, ale telefonował i zostawił wiadomość. Po-
wiedział, żeby załatwić przesyłkę dla McMastersa
oraz że zjawi się około południa.
– Aha. Dobrze, zajmę się tym.
Nie mogła oprzeć się myśli, że Burt spędził tę noc
z jakąś przyjaciółką i że właśnie z tego powodu zjawi
się później w biurze.
W ciągu ostatnich dwóch miesięcy sporo dowie-
działa się o swoim szefie, a jedna informacja – że jest
28 Beverly Barton
Beverly Barton Jej tajna broń
Prolog Rześki jesienny wiatr zakręcił spódnicą Callie Severin, gdy stanęła przed Princess Inn, w samym centrum eleganckiej londyńskiej dzielnicy Belgravia. Wcześniej spadł deszcz i, jak na październik, zrobiło się wręcz chłodno. Lekko dygocząc, Callie żałowała, że nie włożyła jakiegoś cieplejszego płaszcza. Mądry człowiek po szkodzie, jak mawiał jej ojciec, a przy- słowie to pasowało zarówno do jej aktualnych spraw sercowych, jak i do płaszcza. Po tym, jak zaledwie przed paroma godzinami Laurence w brutalny sposób zerwał ich zaręczyny i złamał jej serce, Callie złożyła rezygnację z posady asystentki w McNeil Inc., gdzie Laurence był jej szefem. Wprawdzie zapewniał ją, że ta rezygnacja jest zbędna, ona zaś z kolei zapewniła go, że rezygnacja jest bardziej niż konieczna i że nie zamierza czekać, aż on ją zwolni. Powiedziała mu też, że jest zimnym i bezdusznym gnojkiem, i że odchodząc z pracy, pragnie całkowicie uwolnić się od niego.
Po uprzątnięciu biurka i pożegnaniu się ze współ- pracownikami Callie pojechała metrem do domu, a następnie pognała do swojego mieszkania w nadziei, że zastanie Enid. Potrzebowała przyjaznej duszy. Ramienia, na którym mogłaby się wypłakać. A nikt lepiej od Enid – jej najdroższej przyjaciółki i kuzynki, z którą dzieliła mieszkanie w dzielnicy Kensington – nie nadawał się do tego. Ale jej nie zastała. Więc czekała i czekała, popłakując troszkę i w wyobraźni rozkwaszając orli nos Laurence’a. Kiedy się trochę pozbierała, zaczęła szukać Enid wszędzie tam, gdzie najczęściej bywały, ale nigdzie jej nie znalazła. Enid rozsmakowała się w pozowaniu malarzom, a dzięki spadkowi po babce ze strony ojca wiodła raczej swobodny i beztroski żywot. Mężczyzn traktowała użytkowo, często zmieniając kochanków. Poza faktem, że były z Enid dość bliskimi kuzynkami – ich matki były siostrami – różniły się od siebie jak dzień i noc. Callie, do zaręczyn z Laurencem, za- chowała dziewictwo. Boże! Musi natychmiast przestać o nim myśleć. Bezduszny łajdak. Precz z nim! PoszukiwaniaEnidiNilesa, jejnowegoprzyjaciela, postanowiła zakończyć w Princess Inn. Potem wróci do domu, wypłacze się i zaczeka do rana, by powie- dzieć Enid, że nie tylko straciła narzeczonego, który zakochał się w innej kobiecie, ale że również będzie teraz zmuszonakorzystać z gościnności Enid,oczywiś- cie tylko czasowo, dopóki nie znajdzie nowej pracy. 6 Beverly Barton
Pub stanowił połączenie doskonałej fasady z epoki króla Jerzego z wiktoriańskim wystrojem wnętrza. Elegancki i zapewne bardzo drogi, pomyślała Callie, lustrując okolice baru. Jeżeli Enid jest tutaj, jej nowy przyjaciel musi mieć masę pieniędzy. Chyba że to Enid stawia. Callie dokładnie rozejrzała się po lokalu, narażając się na kilka dziwnych spojrzeń i parę propozycji. Ale nie dostrzegła Enid. Dość tego! Pora wracać do domu. Jakoś przetrwa samotnie tę noc, niezależnie od tego, jak bardzo potrzebuje współczucia i pocieszenia. Właśnie miała wyjść, gdy w głębi sali, w boksie, dostrzegła samotnie siedzącego mężczyznę. Nie umiałaby powiedzieć, dlaczego jej wzrok padł na niego – i zatrzymał się – ani też dlaczego nie mogła przestać wpatrywać się w tego osobnika. Och, całkiem nieźle wyglądał. A nawet lepiej niż nieźle. Był obez- władniająco przystojny. W cholernie męski sposób. Nie był młody. Prawdopodobnie miał dobrze po trzydziestce. Co najmniej dziesięć, a może piętnaście lat starszy od niej. Zerknął na Callie, a ona na ułamek sekundy wstrzymała oddech. Przyszpilił ją wzrokiem, a ją ścięło z nóg. Instynkt nakazywał jej uciekać. Zaraz! Ale nieznajomy hipnotyzował ją swoim spojrzeniem. Choć miał twarz znudzonego światowca, w jego pięknych niebieskich oczach czaił się jakiś głęboki smutek. Nigdy nie widziała takich błyszczących niebieskich oczu, ani tak długich i gęstych rzęs 7Jej tajna broń
u mężczyzny. Natura obdarzyła go idealną irlandzką urodą – czarnymi włosami, niebieskimi oczami i jasną cerą. Był bez wątpienia najlepiej prezentującym się mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Mocny, co najmniej jednodniowy zarost zaczerniał jego policzki i brodę. Dobrze ostrzyżone włosy były zmierzwione, co wskazywało na to, że przeczesywał je palcami. Zaś wyglądający na drogi ciemnogra- natowy garnitur był lekko wygnieciony. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że spał w nim tej nocy. Nie spuszczając jej z oczu, wzniósł szklaneczkę, pozdrowił ją i wypił do dna coś, co wedle wszelkiego prawdopodobieństwa było szkocką whisky. Tak lek- ko uniósł kąciki warg, iż ten prawie uśmiech nie zdołał dotrzeć do jego oczu. Strapienie nieznajomego było tak namacalne, że udzieliło się jej i pociągnęło w jego stronę. Niepewnie, Callie postąpiła krok w kierunku męż- czyzny. Wciąż nie odrywali od siebie oczu. W jakiś niewytłumaczony sposób wiedziała, że jest równie nieszczęśliwy i równie samotny, jak ona. Czy on także wyczuwa jej smutek? Przechylił głowę, a dotychczasowy uśmiech stał się nieco szerszy, choć nadal pozostawał tylko imitacją prawdziwego uśmiechu. Miała wrażenie, że nogi same ją niosą. Kiedy stanęła na progu boksu, mężczyzna podniósł się z miejsca i lekko zachwiał. Aby utrzymać równowagę, szybko uchwycił się brzegu stołu. Wykonał zamaszysty gest ręką i pokłonił się Callie. 8 Beverly Barton
– Zechcesz do mnie dołączyć, śliczna pani? Prawiebez wahania skinęła głową i wślizgnęła siędo boksu. Zataczając się, mężczyzna opadł na siedzenie. – Czy mogę zamówić dla pani coś do picia? – zapy- tał i nie czekając na jej odpowiedź, spróbował jeszcze raz wstać. Chwiejąc się trochę, przytrzymywał się blatu stołu. – Dziękuję – odparła Callie. – Chętnie, panie... panie? – Lonigan. Burt Lonigan. Jego uśmiech był zniewalający. A jej żołądek to kurczył się, to znów podskakiwał. Och, nie, ten Burt Lonigan jest po prostu zabójczy! – Dla siebie wezmę to samo – powiedział. – A dla pani... – Chardonnay – odparła zachrypniętym głosem. Odchrząknęła, czuła się niepewnie i nieswojo. I była nieprzytomnie zafascynowana nieznajomym. Burt Lonigan przecisnął się przez zatłoczony lokal i dotarł do baru, pozostawiając ją zupełnie zdezorientowaną i nieco przestraszoną. Co ona tu robi? Czy jej rozum odebrało? Nigdy w życiu nie podrywała mężczyzn w pubach. Aż do teraz, łajała się w duchu. Wrócił z drinkami, postawił przed nią kieliszek i wślizgnął się do boksu. – Co taka śliczna pani robi sama w takim miejscu? – Szukam kogoś. – Mężczyzny? 9Jej tajna broń
– Przyjaciółki. – Przyjaciółki, hmm? Szukasz jej, żeby z nią poga- dać, jak sądzę. – Coś w tym rodzaju. – Jest dobrą przyjaciółką? – zapytał. – Kimś, komu możesz zaufać i zwierzyć się ze swoich problemów? – Tak. – Ja nie mam nikogo takiego – powiedział, znowu hipnotyzując ją wzrokiem. – Nie zostałabyś moją przyjaciółką? Tylko na ten wieczór. Cień łez zamigotał w jego oczach. Nie przela- nych łez. Zobaczyła ogromny smutek w jego wzro- ku i zrozumiała – ten mężczyzna został równie bo- leśnie zraniony jak ona. Czy i jemu ktoś złamał serce? Nie zastanawiając się, co robi, Callie pogłaskała go delikatnie po ręku. – Tak, zostanę pańską przyjaciółką, oczywiście, że tylko na ten wieczór, ale jedynie wówczas, jeśli pan zostanie moim przyjacielem. Było oczywiste, że nie znajdzie dzisiaj Enid, a prze- cież rozpaczliwie pragnęła podzielić się z kimś swoim nieszczęściem. Dlaczego więc nie z tym przystojnym mężczyzną, z tym obcym człowiekiem, którego nigdy więcej nie zobaczy? Nagle zauważyła narastające w nim napięcie. Jego ręka drżąc lekko, zacisnęła się na szklance whisky. – Czy naprawdę potrzebuje pan jeszcze więcej alkoholu? – zapytała. – Może już wystarczy? 10 Beverly Barton
– Jeśli mam utopić swoje smutki, to muszę się jeszcze napić – odparł. – A czy można utopić smutki? Gdyby tak było, sama chętnie bym spróbowała. – Jakie to smutki może mieć taka śliczna i młoda istota, jak ty? – Podniósł do ust szklankę whisky i duszkiem wypił połowę. – Jestem smutna, bo zdradził mnie narzeczony – wyjaśniła, otwierając serce przed nieznajomym. – Rzucił mnie dzisiaj. Okazało się, że od dwóch miesięcy miał romans z kobietą, którą podobno kocha do szaleństwa. – To musi być jakiś głupiec. – Nie, to raczej ja wyszłam na głupią i naiwną dziewczynę. – Callie podniosła kieliszek do ust. Smak wina sprawił jej przyjemność. Było wytrawne, za- prawione lekką goryczką, sączyła je więc, stwier- dzając, że chyba nigdy nie piła lepszego. Lonigan wypił do dna swoją whisky. – Dlaczego uważasz, że wyszłaś na głupią? – Bo nie domyśliłam się, że coś się święci. Już od pewnego czasu zachowywał się dziwnie, a ja brałam za dobrą monetę jego mało przekonujące wyjaśnienia. – Musiałaś być bardzo zakochana. Czy młode dziewczyny, takie jak ty, nie zakochują się bez pamięci? – Tak mi się wydawało. Był czarujący, czuły i troskliwy, był też pierwszym mężczyzną, którego... – Callie złapała się na tym, że gotowa jest powiedzieć 11Jej tajna broń
nieznajomemu, iż Laurence był jej pierwszym kochan- kiem. – No cóż, nigdy wcześniej nie byłam zakochana. Wyraz hipnotyzujących niebieskich oczu Lonigana wskazywał na to, że natychmiast zrozumiał, co miała na myśli, mówiąc o ,,pierwszym mężczyźnie’’. – Miłość, moje dziecko, to tylko marnotrawienie uczuć. Przytomni ludzie nie potrzebują miłości. Nie dają jej i nie oczekują jej w zamian. Od nikogo. Od przyjaciół czy kochanek, a nawet... – westchnął głośno – od rodziców. Callie zauważyła, że spogląda na nią, ale jej nie widzi. Najwyraźniej przeniósł się w inny czas i miej- sce. Na jego przystojnej twarzy znów malował się smutek. – Proszę pana? – Mów do mnie Burt. A jak ja mam mówić do ciebie? – Już chciała powiedzieć swoje imię, ale on położył palec na jej ustach. – Nie, nie mów. I tak zapomnę. Może mógłbym mówić do ciebie ,,ślicznot- ko’’? Ale to nie pasuje do ciebie, prawda? A może po prostu darling. * To łatwe! – Popatrzył na nią uważ- nie. – Tak, dla mnie będziesz darling. Więc powiedz mi, darling, co zrobiłaś, kiedy rzucił cię narzeczony? Krzyczałaś i płakałaś, i wyzywałaś go od ostatnich? – Trzepnęłam go w jego głupią twarz i złożyłam wymówienie z firmy, w której oboje pracowaliśmy. *Darling (j. ang.) – zwrot o podobnym znaczeniu jak ,,kochanie’’ w języku polskim (przyp. red.). 12 Beverly Barton
– Aha, więc jesteś bez mężczyzny i bez pracy. – Na to wygląda. – Hmm... Jeżeli jesteś równie bystra co śliczna, szybko coś znajdziesz. Zapytał, czy jeszcze się napije, a kiedy odmówi- ła, przeprosił ją i odbył kolejną wyprawę do baru. Wrócił uśmiechnięty, z następną szklanką whisky w ręku. Usiadł i natychmiast sięgnął po szkocką. Zanim jednak podniósł szklankę do ust, Callie złapała go za rękę. – Opowiedziałam panu moją smutną historię. Nie opowie mi pan swojej? – Mojej smutnej historii? – Uniósł brwi, jakby zdumiony jej prośbą. – Skąd pomysł, że mam jakąś smutną historię do opowiedzenia? – Bo pije pan, żeby utopić smutek i... – zawahała się chwilę – wygląda pan jak rozbebeszone, a do tego puste łóżko. Odrzucił do tyłu głowę i zaśmiał się. Naturalnym, dobywającym się z głębi śmiechem. – Lubię szczere kobiety. To dziś rzadka cnota. Naprawdę wyglądam jak rozbebeszone łóżko? – zapy- tał z zawadiackim uśmiechem. – Tak. To pierwsze, co zauważyłam, poza smut- kiem w pańskich oczach. – Spostrzegawcza istotka, nie ma co! – Proszę już nie pić. I tak wypił pan za dużo. Uszczypnął się w policzek. 13Jej tajna broń
– Obawiam się, że jeszcze mam czucie, a to znaczy, że wcale nie mam dość. – Nie powie mi pan, co pana gnębi? – Że też kobiety zawsze muszą wsadzać nos w nie swoje sprawy! Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, usiądź bliżej, a powiem ci, co naprawdę mogłoby mi pomóc. Zauważyła, że jego mowa staje się coraz bardziej bełkotliwa. Jeszcze jeden drink i pewnie nie będzie mógł zrobić kroku. No i co, co cię obchodzi ten mężczyzna? – pytała się w duchu. Przecież nic dla ciebie nie znaczy. To obcy. No tak, ale cierpiący. Potrzebuje kogoś tego wieczoru. Kogoś, kto ukoi jego ból. Ty też kogoś potrzebujesz. Kogoś, kto ukoi twój ból, przekonywała siebie. Callie usiadła tuż obok niego, tak że teraz dotykali się ramionami. Po chwili objęła go w pasie i przytuliła do siebie. – Niech pan więcej nie pije, a wówczas poroz- mawiamy, co moglibyśmy dla siebie zrobić... Nie zamierzała mu dawać niczego poza współ- czuciem i czułością. Oboje tego potrzebowali. Ale przecież najpierw musi znaleźć jakiś sposób, żeby przestał pić. Kiedy uśmiechnął się do niej szeroko, zrobiło się jej dziwnie ciepło w żołądku. Jeszcze nigdy nie reagowała tak żywo na mężczyznę – nawet na Lauren- ce’a, choć byli kochankami. Nie potrafiła sobie wy- tłumaczyć aż tak silnego pociągu do obcego mężczyz- 14 Beverly Barton
ny. Czy on czuje podobnie? – zastanawiała się. Być może... Akurat teraz patrzy na nią tak, jakby rozbierał ją wzrokiem. – Pojedziesz ze mną do domu, darling? – zapytał, a jego głos był głęboki i zmysłowy. – Odstawię pana bezpiecznie do domu. – Uciekła się do wybiegu. – Ale nie zostawisz mnie samego, prawda? Kusił ją wzrokiem, a jej serce biło bardzo szybko. – Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie przygod- ny seks. Mam za sobą jeden z najgorszych dni w moim życiu, więc może... – Żadnego seksu, hmm? – Wezwę taksówkę – powiedziała. – Dopilnuję, żeby pan bezpiecznie dotarł do domu. Spojrzał gniewnie. – Oho! Czyżby rodzaj nadopiekuńczej dziewczy- ny, tak? No cóż, nie potrzebuję niczyjej opieki, dziękuję uprzejmie. – To mówiąc, spróbował się podnieść. Zatoczył się w prawo, potem w lewo i szyb- kousiadł. –Zdaje się,że jestem kompletnie nawalony. Tym razem Callie nie mogła powstrzymać chi- chotu. – Nie przeczę. Jest pan najwyraźniej nawalony, panie Lonigan. W ciągu dziesięciu minut, korzystając z pomocy młodego pracownika pubu, Callie udało się wyprowa- dzić Burta Lonigana z lokalu i wsadzić do taksówki. Kiedy już usiadła obok niego i przetrząsała torebkę 15Jej tajna broń
w poszukiwaniu napiwku dla swojego młodego po- mocnika, Burt ocknął się i wręczył mu aż dwudziesto- funtowy banknot. – Dokąd, szefie? – zapytał kierowca. Gdy Burt podał adres, Callie zatkało. Ma dom w Belgravii? W dzielnicy multimilionerów? Czyżby ten mój pan Lonigan był aż tak bogaty? – zastanawiała się zdumiona. To nie jest żaden ,,twój pan Lonigan’’, złajała się w duchu. Burt objął ją i przyciągnął do siebie. Jego oddech o zapachu whisky był ciepły i delikatnie muskał jej policzek. Poczuła biegnący w górę kręgosłupa roz- kosznie łaskoczący dreszcz. Przejechał nosem po jej uchu, zaśmiał się, kiedy zadrżała. – Reagujesz jak dziewica, darling. – Nie jestem... – Oczywiście, że nie jesteś. Miałaś narzeczonego, nieprawda? – Tak, miałam. – Długo byliście zaręczeni? – Blisko rok – odpowiedziała. – A pan? – Co ja? – Czy jest pan żonaty, zaręczony... no, cokolwiek? – Nigdy nie byłem żonaty. Nigdy zaręczony. Ale dużo było tego ,,cokolwiek’’. Jego żartobliwy sposób zachowania sprawił, że nieco się odprężyła. 16 Beverly Barton
– A był pan kiedyś zakochany? – To zależy od twojej definicji miłości. – Nie dopytywałabym się o to wszystko, gdyby nie był pan taki smutny. Pomyślałam, że może i pan ma złamane serce. – Wtuliła się w duże i silne ciało Burta Lonigana i poczuła się zadziwiająco bezpiecznie i dobrze. – Ach tak, rozumiem. – Puścił ją, odsunął na drugi koniec taksówki i położył głowę na jej kolanach, wyciągając na siedzeniu nogi. – Nie przeszkadza ci? – Nie. – I rzeczywiście nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Wprost nie mogła się powstrzymać, żeby nie wsunąć palców w jego falujące czarne włosy, które w dotyku okazały się niewiarygodnie delikatne, jed- wabiste. Burt uniósł prawe ramię i koniuszkami palców zaczął pieścić jej kark. Opuścił lewą rękę i to samo zaczął robić z jej kolanami. Mogła go powstrzymać. Powinna go powstrzymać! Ale nie zrobiła tego. Jego dotyk działał równocześnie kojąco i podniecająco. Dziwna kombinacja. Ale nie potrafiła inaczej opisać doznań pobudzających jej ciało. – Umarł mój ojciec. – Głos Burta był niski i spokoj- ny, tak jakby mówił do siebie. – Ojej, tak mi przykro, współczuję. – Nie ma powodu. Ten stary drań dożył prawie osiemdziesiątki! Ironiczna gorycz w głosie Burta i jego nagle napięte ciałowydałysięCallieconajmniejzagadkowe.Dlaczego 17Jej tajna broń
nazywa ojca starym draniem? Nigdy by tak nie wyraziła się o własnym ojcu. Owszem, bywało, że nie zgadzała się z ojcem, ale ich stosunki zawsze układały siędobrze.Arthur Severin był surowym,alekochającym rodzicem, który zrobił wszystko, żeby po śmierci żony zapewnić swojejdwunastoletniejjedynaczceodpowied- nie wychowanie i wykształcenie. Burt roześmiał się cicho. – Nie bądź taka zgorszona, darling. Tak naprawdę to jestem bękartem. Moi rodzice nigdy się nie pobrali. On był starszym żonatym mężczyzną, a ona młodą irlandzką panną. Kiedy miałem dziesięć lat, matka wyszła za jankeskiego żołnierza i przeprowadziliśmy się do Ameryki. Wychowywał mnie ojczym. Praw- dziwego ojca poznałem już jako dorosły człowiek, dopiero po powrocie do Anglii. – I co? Dogadaliście się? – zapytała Callie. – Sądzę, że w pewnym sensie tak. – Burt zaniechał pieszczot, pozostawiając rękę na kolanie Callie.– Oba- wiamsię,żewżyciuSeamusaMalcolmaniebyłomiejsca nanieślubnegosyna.Egzystowałemgdzieśnaobrzeżach jego życia. Od czasu do czasu rzucał mi jakiś ochłap. – To brzmi jak opis jakiejś bestii... – Niezupełnie. Po prostu był człowiekiem swojej epoki – żachnął się Burt. – Stary Seamus umarł w zeszłym tygodniu. Nie było mnie w kraju. Jego rodzina... chciałem powiedzieć: jego prawowita rodzi- na... nawet nie pofatygowała się, żeby skontaktować się ze mną. Nie byłem więc na pogrzebie własnego 18 Beverly Barton
ojca. Wróciłem do Londynu dzisiaj rano i kiedy do niego zatelefonowałem, powiedziano mi, że nie żyje. Podniósł głowę z jej kolan, a następnie powoli przeszedł do pozycji siedzącej. – Kiedy przyjechałem dziś do nich, żeby złożyć kondolencje, powiedziano mi, że nie jestem mile widziany w tym domu. – Och, jakie to straszne. – Callie objęła go ramio- nami i przycisnęła mocno do siebie. Burt padł jej w ramiona i rozkleił się na dobre. – Służąca, która mnie odprawiła, wyszła za mną na ulicę i powiedziała, że pan Seamus na łożu śmierci domagał się widzenia ze mną, na co oni mu powie- dzieli, że nie przyjdę. – O Boże! – Callie trzymała w objęciach Burta, ofiarowując mu współczucie, pocieszenie i czułość. Ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi. Głaskała go po głowie, pocałowała w skroń. Kiedy podniósł głowę, jego zapierające dech niebieskie oczy połyskiwały wilgocią. – Tak powinno być – powiedziała. – Dobrze jest wypłakać się po stracie ojca. – Ja nie płaczę – zaprotestował ostro. – Płakałem, gdy miałem sześć lat, kiedy ktoś przezwał mnie brzydko, a ja wiedziałem, co to znaczy. Kolejny i ostatni raz, kiedy umarł mój pies, Skippy. Miałem wówczas jedenaście lat i ryczałem jak małe dziecko. Nie dam rady, pomyślała Callie. Ten piękny mężczyzna o zranionym przez ojca sercu broni się i nie 19Jej tajna broń
dopuszcza do siebie emocji. Co za potworna męska cecha! A przecież tak bardzo chciała ulżyć jego cierpieniu, usunąć czający się w jego oczach ból i w jakiś sposób wyzwolić hamowane emocje. Jakby czytając w jej myślach, Burt popatrzył na nią z uwagą, po czym, bez słowa, przykrył jej usta swoimi wargami. Pocałunek był namiętny – osobliwa mieszanina czułości i dzikości. Pożerał ją. Brał i żądał. Na początku po prostu przystała na tę grabież, ale już po paru chwilach zaczęła żywo reagować. Ot- worzyła usta, zachęcając go do dalszej inwazji. A kiedy ujął tył jej głowy, wymuszając coraz głębszy pocału- nek, przestała racjonalnie myśleć. Poddała się bez reszty. – Jesteśmy na miejscu, szefie – powiedział szofer, wyskakując z taksówki i otwierając drzwi. – Czy pomóc wysadzić pasażera? – zapytał Callie. – Sir, czyżbyś sugerował, że nie dam rady sam wysiąść i dojść do domu? – zażartował Burt. Wytoczył się z samochodu i stanął o własnych siłach. Callie wysunęła się za nim, sięgnęła do torebki, chcąc zapłacić taksówkarzowi. Burt złapał ją za rękę. – Sam to załatwię. – Wyciągnął portfel, wyjął z niego kilka banknotów, co najmniej dwukrotnie więcej, niż trzeba, i hojnie wynagrodził kierowcę. – Dziękuję panu. Bardzo dziękuję. Chętnie po- mogę wejść do domu, szefie – zaproponował mężczyz- na, uśmiechając się od ucha do ucha. – Bez dodat- 20 Beverly Barton
kowej opłaty – zachichotał, a brzuch zatrząsł mu się jak galareta. – Darling, czy potrzebujesz asysty, żeby położyć mnie do łóżka? – Burt oparł się na ramieniu Callie. W świetle latarni kruczoczarne włosy Burta pięknie błyszczały, a w oczach czaiły się pokusa i obietnica. – Dziękuję – powiedziała kierowcy – ale sądzę, że sobie poradzę. Callie starała się nie okazywać, jak bardzo onie- śmiela ją piękny dom Lonigana w prestiżowej dziel- nicy Belgravii. Dom musiał kosztować co najmniej dwa miliony funtów! Callie nie należała do biednych, wychowała się w dobrobycie, jaki jej stworzyli rodzi- ce. Ojciec – dyplomata amerykański i wydziedziczona przez angielską arystokratyczną rodzinę matka. Miała przyjaciół wywodzących się z tak zwanych wyższych sfer, a wśród nich swoją niezależną, bogatą kuzynkę Enid. Ale żeby mieszkać w Belgravii, trzeba było być szejkiem naftowym albo rekinem biznesu. Kim więc jest Burt Lonigan? I co ja tu z nim robię? – za- stanawiała się, coraz bardziej tracąc pewność siebie. Gdy przystanęła na chodniku przed frontowymi drzwiami, Burt ponaglił ją. – Czyżbyś zmieniła zdanie? Stawiał niepewne kroki z powodu dużej ilości wypitego alkoholu, natomiast ruchy Callie były chwiejne z zupełnie innego powodu. Nagle zwątpiła w słuszność tego, co zamierzała zrobić. Uznała, że to chyba nie jest mądre. Nigdy nie należy wchodzić do 21Jej tajna broń
domu z mężczyzną, którego się nie zna. I w dodatku z niezbyt trzeźwym mężczyzną. Burt wyłowił z kieszeni klucz, ale zanim go włożył do zamka, odwrócił się i objął Callie ramieniem. Poczuła się mała i bezradna. Jej sportowe obuwie dodawało do jej stu sześćdziesięciu centymetrów wzrostu najwyżej dwa, trzy centymetry, więc Burt dominował nad nią o dobre dwadzieścia parę centy- metrów. Przytknął twarz do jej szyi, wsunął delikatnie nos w jej włosy i szepnął do ucha: – Potrzebujesz mnie dzisiaj, darling, tak jak ja ciebie. Pocałował ją. Odrobina namiętności, której za- smakowali w taksówce, zapłonęła na nowo, a ona wiedziała, że nie trzeba wiele, żeby wzniecić płomień. Gdy otworzył masywne frontowe drzwi, zanurzyła się razem z nim w ciemnej czeluści jego domu. Nie dał jej czasu na zapoznanie się z topografią, tylko poprowadził w głąb, do przestronnego holu, który tonął w mroku, jedynie ze szczytu imponujących schodów, z na wpół otwartych drzwi padało przy- ćmione światło. Wchodzili po marmurowych schodach i Burt nie przestawał jej całować, muskając wargami jej poli- czek, skroń i podbródek. Lewą ręką obejmował jej ramiona, prawą zaś manipulował w okolicach jej talii i wyżej. A kiedy końcami palców musnął jej sutek, syknęła, wciągając głęboko powietrze. 22 Beverly Barton
Widoczne z holu światło dochodziło z sypialni. Z sypialni Burta, jak się domyśliła. Gdy rozum pod- powiadał, żeby spokojnie rozejrzała się po wnętrzu i złapała oddech, zmysły łapczywie czerpały przyjem- ność z gorliwych zalotów mężczyzny, który całował ją i pieścił. Potrzebujesz tego, zapewniała się w duchu. Po- trzebujesz być dzisiaj kochana. Bez opamiętania, namiętnie kochana. Bez zobowiązań. Tylko przez tę jedną noc. Nie myśl. Poczuj. Poczuj, czym jest obcowanie z takim mężczyzną jak Burt Lonigan. Burt zsunął z ramion palto i pozwolił, żeby spadło na podłogę. Po chwili na podłodze leżała też marynar- ka, a obok koszula z delikatnego lnu. Drżącymi palcami chwycił brzeg kaszmirowego swetra Callie, gwałtownym ruchem podciągnął go do góry i już po chwili dorzucił sweter do stosu ubrań leżących na podłodze. Nie zdążyła złapać oddechu, kiedy powalił ich oboje na masywne mahoniowe łoże. Przeturlał się z nią kilka razy i wreszcie znieruchomiał, przytrzy- mując ją na swojej piersi. Wpatrywała się w jego cudownie niebieskie oczy i czuła, że zaczyna drżeć z pożądania. Jeszcze nigdy w życiu nie pragnęła niczego ani nikogo równie mocno. Rozsądek ostrzegał, że popeł- nia błąd. Ale zmysły obiecywały ekstazę wykraczającą poza najśmielsze marzenia. Usiadła na nim okrakiem, podnosząc spódnicę do 23Jej tajna broń
połowy ud. Poczuła jego wezbraną męskość. Zadrżała na całym ciele. Wsunął rękę pod spódnicę i objął jej biodro. – Masz na sobie rajstopy – poskarżył się. – Zdejmij je, proszę. Zrzuciła pantofle, następnie szybkim ruchem ściąg- nęła spódnicę i rajstopy, pozostając jedynie w jedwab- nych majteczkach w kolorze koralowym i takim samym staniku. – Teraz jest lepiej – powiedział, próbując rozpiąć pasek spodni. Kiedy stracił cierpliwość, zaklął pod nosem. – Pozwól, że ja to zrobię. Callie nie rozbierała nigdy żadnego mężczyzny, nawet Laurence’a, który wolał sam zdejmować z sie- bie ubranie i czekać na nią w łóżku. Ku własnemu zdumieniu rozebrała Burta do naga w rekordowym tempie. Wszystko – buty, skarpety, pasek, spodnie i bielizna – wylądowało w ciągu dwóch minut na podłodze koło łóżka. – Cóż za niecierpliwa istota! – zażartował Burt. – Nawet bardzo niecierpliwa – przyznała. – Czyżbyś dawno nie miała mężczyzny? Położyła się na nim, pokrywając jego ciało szyb- kimi, gorącymi i wilgotnymi pocałunkami. – Nigdy nie byłam z prawdziwym mężczyzną – szepnęła. – Poza tamtym jednym, bardzo skoncen- trowanym na sobie chłopcu, który nie miał pojęcia o tym, jak mi sprawić przyjemność. 24 Beverly Barton
Jej wyznanie jeszcze bardziej podniosło tempera- turę żarzącego się już ogniska. Burt przywarł do jej ust, napotkał jej gorący, oczekujący język i przypuścił szturm. Pod wpływem tego pocałunku szybko za- traciła się i desperacko domagała się satysfakcji. Jego usta miały smak whisky, zaś skóra pachniała drogą wodą kolońską. Intymność jego pieszczot i widok ich splecionych ciał wprawiły ją w zachwyt. Turlali się po łóżku, wielokrotnie zamieniając się pozycjami, pieszcząc się nawzajem, liżąc, całując i skubiąc zębami. W którymś momencie podczas tych seksualnych zmagań Burt błyskawicznie ściągnął jej jedwabne majteczki. Dopiero gdy dotknął wargami jej łona, spostrzegła, że jest naga. Jego pieszczoty doprowadzi- ły ją do stanu najwyższego wrzenia. Drżała z rozkoszy. Wtedy Burt wspiął się wyżej i uniósł jej biodra. Kiedy w nią wszedł, krzyknęła. Przywarła do niego, olśniona uczuciem radosnego zdumienia, gdy poczuła, że wy- pełnił ją całą. Wyszła naprzeciw jego mocnym pchnięciom. Jesz- cze nigdy nie zaznała tak dojmującej i wszechogar- niającej żądzy. Z lubością poddała się jej, przeżywając niewiarygodną, największą w życiu rozkosz. Gdy w końcu spoczął obok niej, ruchem posiadacza nadal mocno obejmował ją ramieniem. Callie czuła się nieopisanie lekka i syta. Ogromnie zadowolona. A także wyczerpana i śpiąca. Bez za- stanowienia wtuliła się w Burta i zasnęła. 25Jej tajna broń
O świcie cichutko pozbierała swoje ubrania z pod- łogi i na palcach pobiegła do łazienki, która znaj- dowała się tuż obok sypialni. Nie zapalając światła, umyła się po ciemku. A gdy już się ubrała, znów przeszła przez pokój na palcach i tylko na ułamek sekundy zatrzymała się przy łóżku, żeby ostatni raz spojrzeć na Burta Lonigana. Nie mogła uwierzyć, że miała stosunek z mężczyz- ną, którego prawie nie znała. Dwukrotnie! Stosunek bez żadnego zabezpieczenia, nagle uświadomiła sobie i aż jęknęła. Może to jest najwspanialszy na świecie mężczyzna? Może naprawdę potrzebowali się nawzajem? I może był to najwspanialszy seks, jakiego kiedykolwiek doświadczyła? Wyduś to z siebie. Żadne może. Przyznaj się wreszcie. To naprawdę był najwspanialszy seks! Opuściła sypialnię, zeszła po marmurowych scho- dach, minęła w pośpiechu ogromny hol i podbiegła do frontowych drzwi. Bez trudu otworzyła je i cicho zamknęła za sobą. Usłyszała trzask automatycznego zamka. Rzuciła okiemnadom iszepnęła dobranocswojemu kochankowi. Wiedziała, że nigdy więcej nie zobaczy Burta Lonigana. Miała nadzieję, że nie minie kilka tygodni,apozostanieponimtylkosłodkiewspomnienie. 26 Beverly Barton
Rozdział pierwszy Callie wybiegła z windy, wdzięczna za tych kilka spędzonych w niej chwil i możliwość złapania od- dechu. Jak zwykle, ranek był szaleńczy. Enid została na noc u przyjaciela i nie pokazała się w domu do przybycia opiekunki. Na szczęście Seamus uwielbiał pulchną, macierzyńską panią Goodhope, która wy- chowała czwórkę własnych dzieci i doczekała się dziesięciorga wnucząt. Seamus marudził w nocy, co było do niego niepo- dobne. Obudził Callie przed świtem. Zmierzyła mu temperaturę, ale na szczęście nie miał gorączki, po czym wyczerpała cały swój repertuar, żeby go ukoić. A kiedy powiedział ,,mama’’ i popatrzył na nią błagal- nie tymi swoimi wielkimi niebieskimi oczami, omal nie została w domu. Ale nie mogła pozwolić, żeby czternastomiesięczny malec dyktował jej, co ma robić. Zwłaszcza w sytuacji, gdy jej praca stanowiła jedyne źródło utrzymania jej i tego rozpieszczonego chłop- czyka.
Wybijając szybki rytm pantoflami na pięciocen- tymetrowych obcasach, Callie przemierzała korytarz biura Lonigan’s Import i Eksport, które zajmowało całe dwudzieste piętro imponującego drapacza chmur w centrum Square Mile. Zbudowany w połowie lat osiemdziesiątych budynek wtapiał się w krajobraz Barbican Center i pobliskiego Tower Bridge nad Tamizą. Po drodze, spiesząc do swojego gabinetu, ukłoniła się i zamieniła parę słów z różnymi osobami. Była tu zatrudniona dopiero od dwóch i pół miesiąca, ale znała już wszystkich z imienia i nazwiska, mogła też wymienić z pamięci tytuły i funkcje poszcze- gólnych pracowników. Dla niej, osobistej asystentki Burta Lonigana, taka wiedza była oczywiście nie- zbędna. – Dzień dobry, Callie – powitała ją Juliette Daven- port, jej sekretarka. – Masz ochotę na herbatę i kruche ciasteczka? – Nawet bardzo. Nie zdążyłam zjeść śniadania. Czy pan Lonigan już dojechał? – Nie, ale telefonował i zostawił wiadomość. Po- wiedział, żeby załatwić przesyłkę dla McMastersa oraz że zjawi się około południa. – Aha. Dobrze, zajmę się tym. Nie mogła oprzeć się myśli, że Burt spędził tę noc z jakąś przyjaciółką i że właśnie z tego powodu zjawi się później w biurze. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy sporo dowie- działa się o swoim szefie, a jedna informacja – że jest 28 Beverly Barton