andgrus

  • Dokumenty12 163
  • Odsłony696 816
  • Obserwuję375
  • Rozmiar dokumentów19.8 GB
  • Ilość pobrań549 612

Browning Dixie - Córka senatora

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :754.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Browning Dixie - Córka senatora.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera B Browning Dixie
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 154 stron)

0 Dixie Browning Córka senatora Tytuł oryginału: Rocky and The senator’s Daughter

1 ROZDZIAŁ PIERWSZY Mieszkanie było niewielkie, a hałas nie do wytrzymania. Goście tworzyli osobliwą mieszankę: dziennikarze, politycy, żony ważniaków oraz inne grube ryby. Wszyscy gadali jednocześnie, mało kto słuchał. Na szczęście nie włączono muzyki, bo trzeba by ją chyba przekrzykiwać. Rocky wysiadł z windy i natychmiast poraził go okropny zgiełk, na który właściwie nie powinien zwracać uwagi, bo jako ceniony reporter i korespondent odwiedził niemal wszystkie hałaśliwe, zatłoczone i dosko- nale znane punkty zapalne na całym świecie. Mimo to od razu zapragnął wyjść, bo gwar mu przeszkadzał. W głębi pokoju spostrzegł gospodarza, a obok niego dwu szefów znanej stacji telewizyjnej porównujących swoje sygnety. Z roztargnieniem oddał pełny kieliszek znanemu dziennikarzowi sportowemu i czekał cierpliwie. Przyszedł tu wyłącznie przez wzgląd na dawnego szefa, lecz sporo czasu minęło, nim zdołał do niego podejść i złożyć życzenia. - Jeszcze nie wychodzisz, co? Dan Sturdivant, odchodzący na emeryturę prezes zarządu stacji telewizyjnej Graves Worldwide, wychował mnóstwo reporterów. Był też mentorem Rocky'ego. Skończył siedemdziesiąt pięć lat, cierpiał na chorobę wieńcową, wrzody żołądka i dokuczliwe tiki nerwowe. Tylko dlatego Rocky postanowił odżałować w niedzielne popołudnie parę godzin i przyjechać do Storeham na to przyjęcie, chociaż od lat nie pracował dla Dana. Dzięki niemu jako młody, głodny sukcesów absolwent uczelni dostał swoją szansę. W głowie miał wówczas prawdziwy śmietnik. Nowy szef uświadomił mu, co jest zbędne i bezużyteczne, następnie wyposażył RS

2 w podręczny zestaw niezbędnych prawd i zasad, a potem rzucił na głęboką wodę, zlecając relacje z procesów sądowych. Rzeczywistość ujawniła swoje prawdziwe oblicze. Rocky miał świadomość, że wszystkie swoje sukcesy zawdzięcza pierwszemu szefowi. - Słyszałem, że wycofałeś się z branży - zagadnął starszy pan, kiedy się przywitali. - Wiadomości szybko się rozchodzą - odparł sentencjonalnie Rocky. To było zawsze ich ulubione powiedzenie. - Powiedzmy, że wziąłem dłuższy urlop. - Daruj sobie te eufemizmy. Moim zdaniem na emeryta jesteś za młody. - Brak mi sił, Dan. - Nie jesteś odosobniony, synu, ale znużenie to nie wszystko. Na pewno coś jeszcze leży ci na wątrobie. Dan miał rację, ale dla faceta, któremu przed ośmiu laty świat się zawalił i nadal był ruiną, ogólne zmęczenie stanowi dobrą wymówkę. Obaj wiedzieli, w czym rzecz, ale nie chcieli o tym dyskutować. - Zostań dłużej. Kiedy tłum się przewali, będzie spokojniej. Boże, co mi strzeliło do głowy, żeby katować się taką imprezą... - Z ponurą miną potrząsnął łysą głową, choć w głębi ducha uwielbiał takie spędy. - Nie dam rady. Czeka mnie długa podróż, a chciałbym wrócić do domu przed trzecią. - Może to i lepiej. Niedługo wszyscy się schlają i będzie tu pobojowisko. Nie dla ciebie takie widoki. - Słuszna uwaga. RS

3 - Gdybyś chciał pogadać, wiesz, gdzie mnie szukać. Rocky kiwnął głową, Dan skinął w milczeniu. Rozumieli się bez słów. Rocky nie był jeszcze gotowy do rozmów o przyszłości. Rzecz jasna, będzie musiał zarabiać na życie, lecz mógł sobie pozwolić na kilka tygodni, a nawet parę miesięcy bezczynności. Gdyby głód zajrzał mu w oczy, z konieczności zacząłby pisać znowu cotygodniowe felietony. Dwa duże dzienniki zaprosiły go do współpracy. Najpierw jednak musiał przeboleć utratę Julie. Ich wspólne pożycie skończyło się właściwie latem dziewięćdziesiątego czwartego roku, gdy samochód prowadzony przez pi- janego kierowcę zderzył się czołowo z autem wracającej z biblioteki Julie. Obrażenia były poważne: złamany kręgosłup i groźne urazy czaszki. Zaledwie pół roku minęło od pogrzebu. Rocky nie płakał w czasie ceremonii. Ponad siedem lat patrzył, jak Julie leży bezwładnie - ani żywa, ani martwa, bliska i obca zarazem. W końcu zabrakło mu łez. Przez siedem lat przynosił jej ulubione kwiaty. Nie mogła ich zobaczyć ani powąchać, ale wmawiał sobie, że je wyczuje. Kochał ją przez te wszystkie lata i nadal była mu bardzo droga. Pogrzeb odbył się na początku lutego, w chłodny, deszczowy dzień. Po krótkiej, skromnej ceremonii Julie spoczęła obok swoich rodziców,a Rocky sam wrócił do domu i z rozmysłem spił się do nieprzytomności. Tydzień później złożył wymówienie, a potem wylał do zlewu trzy butelki mocnej whisky i przerzucił się na colę. Przez całe lato próżnował, oglądając w telewizji mecze baseballowe i czytając po raz kolejny „Wojnę i pokój" Lwa Tołstoja. Obiecał sobie, że gdy rozgrywki dobiegną końca, zastanowi się, jak ma dalej wyglądać jego życie. Z całkowitej izolacji wyrwało go zaproszenie na imprezę u Dana. Najwyższy czas, stwierdził z RS

4 goryczą i rozbawieniem. Przedtem nie był szczególnie towarzyski, a wielomiesięczna samotność uczyniła z niego od-ludka. Przesuwał się wolno ku drzwiom, odpowiadając na pozdrowienia mnóstwa ludzi znanych mu z widzenia. Wkrótce utknął w pobliżu ogromnej kanapy, którą obsiadły panie zajęte obmawianiem wspólnej znajomej. Rudowłosa jędza w czarnym garniturze za małym co najmniej o dwa numery pochyliła się do przodu, niebezpiecznie manipulując szklanką, i powiedziała trochę bełkotliwie: - Skarbie, obejrzałam sobie jego bieliznę i zaręczam ci, że ludzie wiedzą, co mówią. Wszyscy plotkowali. Zewsząd dochodziły kąśliwe uwagi i złośliwe komentarze. Rocky zerknął na zegarek. Obiecał sobie, że wyjdzie po dwudziestu minutach. Tyle czasu zabrało mu przejście przez zatłoczony pokój. Każdy, kto równie długo jak on sam obracał się wśród polityków i dziennikarzy, wiedział, czego się spodziewać po tych ludziach. W Waszyngtonie skandale i afery obyczajowe sypały się niczym confetti w karnawale. Zawsze można było podjąć trop i zbadać sprawę, a przy okazji zatruć życie kilku osobom i utrącić czyjąś karierę. Na szczęście Rocky nie poszedł tą drogą. Nie miał serca do takiego dziennikarstwa. Kiedy spostrzegł, że jako reporter zajmujący się krajowymi aktualnościami sądowymi i politycznymi nie potrafi zachować obiektywizmu, a nawet opowiada się po jednej ze stron, poprosił o przydział do redakcji zagranicznej, co oznaczało, że nie będzie mógł przesiadywać codziennie przy łóżku Julie. Z drugiej strony jednak długie wizyty w szpitalu były potrzebne raczej jemu niż jej. Lekarze uprzedzili go zaraz po wypadku, że nawet gdyby z pozoru reagowała na bodźce, wobec RS

5 nieodwracalnego uszkodzenia najważniejszych obszarów mózgu nie ma mowy o regeneracji tkanki nerwowej i powrocie do zdrowia. Przewidywali również, że organy wewnętrzne będą funkcjonować coraz gorzej. To jedynie kwestia czasu. Mimo fatalnych rokowań nie tracił nadziei. Czytał Julie, przynosił jej kwiaty, opowiadał nowinki z życia wspólnych znajomych, ale z wolna ogarniała go rezygnacja. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatecznie zwątpił. - Ojej! Przepraszam! - Ktoś go potrącił, a zawartość kieliszka wylała się na rękaw. - Nic nie szkodzi. Trzeba stąd wiać. W końcu dotarł do holu. Stojąca przed nim kobieta odwróciła się i obrzuciła go taksującym spojrzeniem. - Cześć, przystojniaczku. Chyba jeszcze nie wychodzisz, co? - Mam inne spotkanie. - Serdeczne dzięki! Jest trudno, ale tak nisko jeszcze nie upadłem, pomyślał. Trzy inne panie opuściły właśnie jedną z dwu sypialni i kontynuowały rozmowę, stojąc w drzwiach do holu i zagradzając przejście. Brunetka o wspaniałej figurze powiedziała: - Jak wspomniałam, dwaj wydawcy odrzucili ją, twierdząc, że to materiał dla brukowców, lecz mój agent szybko zaniósł wydruk do innego faceta, który zaproponował sześciocyfrową zaliczkę, a mój agent na to... - Daruj sobie tę jego gadaninę, Binky, i poradź się prawnika. Kiedy będziesz negocjować umowę wydawniczą, powinien ci towarzyszyć. - Nie ma potrzeby. Kto się odważy zabrać głos w tak śmierdzącej sprawie? Poza tym zdaniem mojego agenta nie mam powodu do obaw, RS

6 ponieważ to relacja z pierwszej ręki. Zresztą nie wymieniam żadnych nazwisk. - Binky, chyba nie chcesz powiedzieć, że byłaś pierwsza i sama nauczyłaś tego chłopaczka, o co chodzi? - Odbiło ci? - zawołała brunetka. Wszystkie parsknęły śmiechem. Ubawiony mimo woli Rocky ominął je i wolno przesuwał się do wyjścia. Binky nadal wodziła rej w niewielkiej grupce. O ile się nie mylił, prowadziła kronikę towarzyską w kolorowym tygodniku. Słyszał kiedyś, że o jej biuście mówiono: potężny masyw. - Dziewczyny, pamiętajcie, że mówię o grupowych zabawach i prawdziwych orgiach - tłumaczyła z zapałem, a mocno umalowane oczy nagle zabłysły. - Jesteście zepsute do szpiku kości, więc pewnie mi nie uwierzycie, jeśli powiem, że tamten biedak nazywał żonę śniętą rybą. Zapewne trudno mu było podniecić się przy niej. Potrzebował odrobiny pikanterii. Wiecie, o czym mówię, nie? - Spotkałam ją raz na balu charytatywnym. Od razu mnie uderzyło, że to babka z klasą. Trochę zbyt wyniosła, jak na mój gust. Tak czy inaczej na twoim miejscu dobrze bym się zabezpieczyła. Wiesz, co mówią: cicha woda brzegi rwie. Rocky stwierdził w duchu, że woli cichą wodę od tych nadętych piranii. Współczuł żonie tamtego biednego głupka, o którym rozmawiały. Z ich paplaniny wynikało, że najpierw skrzywdził ją mąż, a teraz znowu ma stanąć pod pręgierzem, bo publika uwielbia skandale. - No wiesz, kto by się nią przejmował? - Binky rozpięła czarny żakiet, ukazując wąziutki top z beżowej koronki noszony zamiast bluzki. - Mówiłam wam, że przyspieszyli prace wydawnicze? Trzech redaktorów RS

7 siedzi nad książką, a dział promocji załatwił mi wejście do wszystkich liczących się programów telewizyjnych. Tytuł jest super: „Mąż córki senatora i wszystkie jego kobiety". Wysokie miejsce na listach bestsellerów zapewnione, może nawet wyjdę na prowadzenie, bo mój agent twierdzi... Nadjechała winda, drzwi się otworzyły i Rocky wsiadł. Póki nie ruszyła, z ponurą miną patrzył na trzy kobiety. Poznał kiedyś córkę senatora, która potem wyszła za młodego kongresmena. Czyżby tamte babska miały ją na myśli? Czy chodziło im o tamtą dziewczynę i tego dupka z Kongresu? Waszyngton przywykł do skandali, a mimo to jego sprawa narobiła dużo szumu. Ślub tamtych dwojga odbył się, kiedy Rocky relacjonował kryzys na Bliskim Wschodzie. Pamiętał reportaże z ceremonii zaślubin oraz wesela. Rodziny Sullivanów i Jonesów były wpływowe, choć brakowało im klasy Kennedych. Potrafili odpowiednio nagłośnić sprawę, więc uroczystość zaszczyciło swoją obecnością kilku ważniaków. Panna młoda wyglądała ślicznie, chociaż nie była klasyczną pięknością, miała jednak wrodzoną dystynkcję i niemal królewskie maniery. Rocky uśmiechnął się lekko, wspominając, jak przed wielu laty spotkali się ten jeden, jedyny raz. Sześć lat później wybuchła pierwsza afera. Już wcześniej krążyły rozmaite plotki, ale o politykach często źle się mówi. W końcu jednak przyparty do muru wymiar sprawiedliwości ustanowił specjalną komisję. Rocky był wprawdzie zaabsorbowany kolejnymi reportażami, ale śledził doniesienia na temat wykroczeń i przestępstw, których dopuścił się senator J. Abernathy Jones. Przy okazji wpadło też z pół tuzina politycznych płotek, ale nie było wśród nich jego zięcia. Ostateczny upadek senatora RS

8 nastąpił po roku, okazało się bowiem, że pośrednio czerpał zyski z handlu narkotykami. Rocky niechętnie śledził kolejną odsłonę dramatu, ale nie miał wyjścia, bo trąbiły o tym wszystkie agencje. Chcąc nie chcąc, obserwował kres kariery młodego Sullivana. Dziennikarze nagabywali jego żonę, pracowników biura, nawet fryzjera. Rocky widział kiedyś przypadkowo w telewizji, jak tłum wrzeszczących pismaków natarł na panią Sullivan przed wejściem do jej domu w Arlington, gdy wysiadła z auta prowadzonego chyba przez jej pomoc domową. Przemknęło mu wówczas przez myśl, że dzielna dziewczyna ma twarz równie nieprzeniknioną jak Joanna d'Arc w czasie procesu. To wszystko zdarzyło się przed rokiem. Rocky był tak zaabsorbowany własnym nieszczęściem, że od tamtej pory nie śledził losów pani Sullivan. Teraz uznał, że trzeba zbadać sprawę. Przed ślubem nazywała się Sara Maria Jones. Poznał ją na balu dobroczynnym, zorganizowanym przez parę hollywoodzkich gwiazd. Miała wtedy piętnaście lat. Nadrabiała miną, ale nie potrafiła ukryć, że najchętniej uciekłaby, gdzie pieprz rośnie. Rocky był wtedy początkującym reporterem. Niejasno przypominał sobie, że czytał gdzieś o niedawnej śmierci jej matki. Wiedział ponadto, że podczas rozmaitych imprez senator bardzo chętnie fotografuje się z córką, a potem zostawia ją samą. Podobno zawsze tak było. Chodziły słuchy, że po uroczystym otwarciu szkolnej sali gimnastycznej w pewnym mieście odjechał bez córki; dopiero sześć godzin później przypomniał sobie o jej istnieniu i przysłał po nią swego człowieka. RS

9 W czasie pamiętnego balu dobroczynnego spostrzegawczy Rocky od razu zorientował się, że Sara jest boleśnie świadoma własnej roli w kampanii ojca, zabiegającego o powtórny wybór. Miała stać przy nim, gdy jest potrzebna, a potem usunąć się w cień, póki znów nie będzie użyteczna. Doświadczony polityk wykorzystywał do maksimum rodzinne atuty, odkąd kontrkandydat - żonaty mężczyzna z trójką dzieci - został przyłapany w dwuznacznej sytuacji ze swą asystentką. Bal niczym się nie wyróżniał. Akredytację otrzymali jedynie dziennikarze uchodzący za stronników Jonesa, którzy skwapliwie wmieszali się w tłum znakomitości. Rocky, na początku kariery deklarujący apolityczność, właśnie zbierał się do wyjścia, gdy dostrzegł stojącą na uboczu Sarę Marię w sukni kosztownej, ale nie pasującej do jej wieku i wyglądu. Patrzyła na ojca, który bajerował hojnych ofiarodawców, ściskał im ręce, poklepywał po ramieniu i pilnował własnych spraw, piekąc dwie pieczenie przy jednym ogniu. W łagodnych oczach tej małej widział przedwczesną dojrzałość, wypisaną także na twarzach wielu dzieci spotkanych przez niego w czasie reporterskich podróży. Pod wpływem nudy połączonej z litością podszedł do dziewczynki stojącej pod palmą umieszczoną w glinianej donicy. W rękach trzymał filiżankę herbaty oraz dużą kanapkę ze szparagami i twarożkiem. Doskonale pamiętał to spotkanie. - Cześć, mam na imię Rocky i jestem tajniakiem z oddziału ścigającego wagarowiczów. Twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś, dziewczynko? - Mówiąc te bzdury, czuł się jak głupek. RS

10 - Witam, panie Rocky. Nazywam się Jones, całkiem zwyczajna Jones. Pan mnie od razu rozszyfrował, a jeśli nasz dyro się dowie i będzie w złym humorze, pewnie wywali mnie z budy. - Doskonale rozumiem, dziewczynko. - Oboje popatrzyli na popielatą czuprynę senatora. - Nie wydam cię, a co więcej, dostaniesz ode mnie skromny posiłek. Sądzę, że szparagi wyglądają lepiej niż tamto brunatne paskudztwo. - Pieczone cynaderki? - Już zniknęły. Są tylko ośmiorniczki, ale wiesz chyba, co mówią o takim jedzeniu. - Nie. Chętnie posłucham. - Żyje własnym życiem. Uśmiechnęła się niespodziewanie. Błysk radości na moment rozświetlił jej twarz i zniknął, ledwie się pojawił. Rozmawiali przez kilka minut, a potem dziewczynka sięgnęła po obiecaną herbatę tak niezdarnie, że przechyliła spodek. Próbując chwycić spadającą filiżankę, wytrąciła z dłoni Rocky'ego kanapkę, która spadła mu na buty, ochlapując je obficie twarożkiem. Całe sznurowadła były nim umazane, więc czekało go długie czyszczenie. Mała tak się wystraszyła, że natychmiast zapomniał o irytacji i zbagatelizował sprawę, rzucając zabawną uwagę o szparagach idealnie nadających się do odstraszania insektów. - Czujesz ten zapach, dziewczynko? Komary padają... jak muchy! Popatrzyła na niego z taką wdzięcznością, jakby lada chwila miała rzucić mu się na szyję. Pełen obaw wymamrotał, że jest umówiony, pożegnał się i odszedł, żeby im obojgu nie zrobiła wstydu. RS

11 Sara Maria Jones Sullivan, córka J. Abernathy Jonesa wybranego po raz wtóry do senatu wkrótce po tamtym balu, żona... a raczej wdowa po kongresmenie Stanleyu Sullivanie, który w swoim czasie był protegowanym senatora i jego ulubieńcem. Nazywano go współczesnym Johnem Kennedym, ale okazał się miernotą, podrywaczem i głupkiem. Kiedy grunt zaczął mu się palić pod nogami, Rocky właśnie powrócił do Stanów z ogarniętej wojną byłej Jugosławii. Pogrążony w swoim cierpieniu nie drążył sprawy Sullivana jak większość kolegów, tylko zamknięty wśród czterech ścian pustego mieszkania oglądał relacje z konferencji prasowych. Pozornie spokojna, blada i zdystansowana Sara Maria trwała u boku męża wspieranego przez kilku prawników. Gdy porównywał tamtą piętnastolatkę oraz tę dorosłą kobietę, mimo woli zastanawiał się, ile ją to wszystko kosztuje. Przecież tyle się już nacierpiała, gdy na jaw wyszły grzeszki jej ojca. Nawet w sytuacjach wyjątkowo trudnych i krępujących dla wrażliwej młodej kobiety ani na moment nie traciła poczucia godności. Rocky obserwował ją dzień po dniu, gdy opuszczała dom nagabywana przez reporterów, przed którymi nie mogła uciec. Dumnie podnosiła głowę, żeby stawić czoło prześladowcom, i śmiało patrzyła im w oczy. Pamiętał sprzed lat to spojrzenie. - Czy pani wiedziała od początku... - Bez komentarza. - Podobno wystąpiła pani o rozwód. - Bez komentarza. RS

12 - Saro, czy to prawda, że twój mąż organizował rozrywkowe przyjęcia, pewien reżyser z Hollywood przywoził na nie młode talenty, a potem... - Proszę mnie przepuścić. Zwykle ratowała ją z opresji jakaś starsza pani. Rocky dowiedział się później, że była to gospodyni senatora, która po prostu ciągnęła ją za sobą w bezpieczne miejsce. W przeciwnym razie Sara stałaby jak wmurowana, z szeroko otwartymi oczyma zranionej łani i jedną odpowiedzią na wszystkie pytania: Bez komentarza. Rocky zastanawiał się niekiedy, czemu trochę nieśmiała dziewczyna o fatalnej koordynacji ruchów, zarazem jednak bystra, obdarzona poczuciem humoru i zaskakująco promiennym uśmiechem zdecydowała się poślubić takiego głupka jak Sullivan. Facet mógł się podobać, był niezwykle fotogeniczny, ale Rocky słuchał kiedyś audycji radiowej z jego udziałem, podczas której jeden z dzwoniących słuchaczy zadał pytanie dotyczące kontroli nad Kanałem Panamskim. Kongresmen Sullivan odpowiadał tak, jakby nie miał pojęcia o istnieniu kanału i problemach z nim związanych. Zbity z tropu zaczął komentować projekt ustawy dotyczącej wydatków na kampanię wyborczą, o której dużo się wtedy mówiło. W czasie programu miał kilka podobnych wpadek. Zapewne posiadał ukryte zalety, skoro Sara Maria za niego wyszła. Ze stoickim spokojem towarzyszyła zarówno ojcu, jak i mężowi we wszelkich publicznych wystąpieniach, gdy wyszły na jaw ich przewinienia. Z kamienną twarzą znosiła przeciwności, czym zyskała sobie szacunek wszystkich oprócz natrętnych paparazzich. RS

13 Po kilku dniach takiej wrzawy Rocky miał dość, więc przestał oglądać telewizyjne relacje. Co za dużo, to niezdrowo. Zresztą dziennikarzom szybko spowszedniał kongresmen-erotoman, zwłaszcza gdy okazało się, że jego ekscesy nie miały najmniejszego wpływu na sprawy wagi państwowej. Zainteresowali się nim ponownie, lecz na krótko, gdy uderzył rozpędzonym autem o filar wiaduktu i zginął na miejscu. Wkrótce potem Sara Maria zniknęła z horyzontu. W tym samym czasie przygnębiony Rocky po śmierci Julie także usunął się w cień. Kilka dni po imprezie u Dana oglądał w telewizji wiadomości, planując ostrożnie serię prasowych felietonów, gdy na ekranie pojawił się półminutowy zwiastun programu na temat okrzykniętej bestsellerem książki Binky Cudahy „Mąż córki senatora i wszystkie jego kobiety". I wtedy doznał olśnienia. Wdowa po kongresmenie zapewne ułożyła sobie życie i znalazła gdzieś prawdziwy azyl, lecz po opublikowaniu książki wbrew swej woli znajdzie się po raz kolejny w centrum uwagi. Czy w ogóle słyszała o rewelacjach Binky Cudahy? A jeśli nie ogląda telewizji? Z drugiej strony jednak może odpoczywa na słonecznych plażach tropikalnej wyspy? Dobry pomysł, bo zasłużyła na długi odpoczynek. Mimo wszystko powinna wiedzieć, co jej grozi, żeby mogła uniknąć natręctwa dziennikarzy. Rocky postanowił ją odnaleźć. Dla doświadczonego reportera to żaden problem. Nie potrafił tylko odpowiedzieć na pytanie, dlaczego interesuje się losem kobiety spotkanej raz jeden ponad dwadzieścia lat temu. Może powodem była straszliwa pustka, w którą zmieniło się jego życie. RS

14 Niech to diabli... Trzeba przynajmniej ostrzec tę biedaczkę, nim natręci zaczną ponownie krążyć wokół niej. RS

15 ROZDZIAŁ DRUGI Sara Maria obracała dłoń, przyglądając się nowym obrażeniom. Wczoraj przytłukła sobie kciuk. Ranka na małym palcu pojawiła się kilka dni temu. Dzisiejsze zadrapania to pestka. Trzeba jednak nad tym zapanować. Na szczęście miała w apteczce środek przeciwko tężcowi. Przecież usiłowała tylko zerwać pędy dzikiego wina z krzewów rosnących swobodnie od dziesięcioleci, a wygląda, jakby karczowała gołymi rękami tropikalną dżunglę. Z drugiej strony skoro po dzisiejszej harówce zostało jej zaledwie kilka małych zadrapań, może uznać się za szczęściarę. Nalała sobie mleka do szklanki, obłożyła kromkę ciemnego chleba plastrami białego sera polanego obficie meksykańskim sosem salsa. Z zadowoleniem stwierdziła, że odżywia się teraz zdrowo i niskokalorycznie, chociaż ma wielką ochotę na bułę z bekonem i frytki. Zaniosła tacę do salonu, zrzuciła buty i usadowiła się wygodnie na szezlongu młodszym o pół wieku niż reszta sprzętów ciotecznej babci. Był to jeden z nielicznych wygodnych mebli w tym domu. Na stoliku z toczonymi nóżkami stał odbiornik telewizyjny, który zepsuł się przed laty i nie został wymieniony na nowy. Sara nie zamierzała reperować grata i planowała się go pozbyć, żeby zrobić miejsce dla roślin doniczkowych. Wystarczyło jej radio nadające prognozę pogody, prenumerata dziennika „Daily Advance", a także cotygodniowe wyprawy do sklepu oraz rzadkie wypady na pocztę, zaspokajające potrzebę kontaktu ze światem zewnętrznym. Miała nadzieję, że sąsiedzi ją ostrzegą, gdyby wybuchła trzecia wojna światowa lub zbliżało się tornado. RS

16 Wcale się nie dziwiła, że obecną egzystencję lubi znacznie bardziej od miejskiego życia w Waszyngtonie, w znienawidzonej politycznej scenerii, której sobie zresztą nie wybrała, bo urodziła się w takim środowisku. Błędem okazało się poślubienie człowieka z tego samego kręgu. Miała nadzieję, że od początku do końca odegrała swoją rolę jak należy, choć bez entuzjazmu. Kiedy ojciec został oskarżony, Stan okazał się bezużyteczny. Popadł w przygnębienie, a podczas nielicznych wieczorów spędzanych w domu był kompletnie pijany, jeszcze nim podała kolację. Nie rozumiała wtedy, czemu tak się wystraszył. Z pewnością nie maczał palców w tamtej paskudnej aferze, bo gdyby było inaczej, rzecz od razu wyszłaby na jaw. Miał nienaganne maniery i ładną buzię chłopaka z dobrego domu. Niewinny uśmiech sprawiał, że masowo głosowały na niego kobiety. Sprawiał wrażenie szczerego i otwartego; prawdziwa ulga w porównaniu z innymi politykami. Sara wspominała, jak pewnego dnia usiłowała go przekonać, że mimo wpadki teścia nie powinien się poczuwać do winy, bo jedyne przestępstwo, które można mu zarzucić to niefortunne małżeństwo z córką senatora. Mówiła z uśmiechem, a przynajmniej próbowała zachować pogodną twarz, ale nie powiedział ani słowa na temat ich dwojga. Rzecz jasna, nie oczekiwała, że opowie się za ojcem, którego postępowanie było karygodne, ale mógłby przynajmniej ją symbolicznie uwolnić od grzechu pokrewieństwa z napiętnowanym senatorem. Nie uczynił tego, a gdy rok później po senackim przesłuchaniu zachowywał się dziwnie, próbowała to zrozumieć, bo dla niego była to również trudna próba. Pamiętała, że przy- szło jej do głowy, aby go namówić do sprzedaży niedawno kupionego RS

17 domu i rezygnacji z politycznej kariery. Powinni wyjechać i zacząć wszystko od nowa. Potem ujawniono fakty i koszmar się powtórzył, jeszcze gorszy niż przedtem. Z początku nie chciała wierzyć, ale z czasem musiała przyjąć do wiadomości całą prawdę, bo mąż w rzadkim momencie trzeźwości wyznał jej wszystko. Była zdruzgotana. Kiedy ujawniono aferę senatora, Addie, jego wiekowa gosposia matkująca Sarze po śmierci Marii Jones, zamierzała właśnie zrezygnować z pracy i zamieszkać u wnuczki w Karolinie Południowej, ale przez wzgląd na Sarę odłożyła wyjazd, natomiast po ujawnieniu skandalicznych postępków Stana na pewien czas wróciła do Waszyngtonu, bo wiedziała, że znów jest tam potrzebna. Gdy wyciągano na światło dzienne paskudne tajemnice męża Sary (na szczęście najważniejsza z nich pozostała nieznana), senator Jones umknął i zaszył się w nadmorskim domu swego przyjaciela Clive'a Meadowsa, z zawodu prawnika. Sara nauczona doświadczeniem nie oczekiwała, że ojciec będzie trwać u jej boku, liczyła jednak na moralne wsparcie. Kiedy zastanawiała się nad tym z perspektywy czasu, musiała przyznać mu rację. Jego obecność zachęcałaby do grzebania w przeszłości, a przecież jeden skandal to aż nadto. Dzięki Bogu dostała wcześniej spadek po ciotce Emmie. W dzieciństwie Sara odwiedziła kilka razy cioteczną babkę ze strony matki i była zauroczona jej prostym, wiejskim domem. Niewielkie miasteczko Snowden leżało w pobliżu drogi z Waszyngtonu do Duck na wybrzeżu, gdzie stała wytworna rezydencja Clive'a. Od niedawna mieszkał tam senator Jones. RS

18 Za życia matki często jeździły na plażę same, bez ojca, i zazwyczaj odwiedzały przy okazji jedyną żyjącą krewną. Czasami nocowały u niej. Ostatni weekend spędziły tam, gdy Sara miała jedenaście lat. Potem wpadały coraz rzadziej, bo u pani Jones wykryto białaczkę, więc Sara na wiele lat prawie zapomniała o ciotecznej babce. Kiedy Maria umarła, ciotka Emma przyjechała na pogrzeb z sąsiadem, który odwiózł ją tego samego dnia. Sara była z nią sama zaledwie parę minut. Senator J. Abernathy Jones, wytrącony z równowagi śmiercią zaniedbywanej od lat żony, nie puszczał od siebie córki ani na krok. Zaczęły korespondować. Sara przechowywała wszystkie listy ciotecznej babki. Gdy Emma zmarła w wieku osiemdziesięciu czterech lat, zostawiła jej cały majątek składający się z domu, starego auta marki Hudson stojącego w garażu na cegłach i prawie trzydziestu hektarów gruntu, częściowo zalesionego, choć była też ziemia uprawna. Chyba przeczuwała, że pewnego dnia Sarze potrzebne będzie własne miejsce na ziemi. Senator - jak go nadal tytułowano, chociaż po wpadce musiał ustąpić ze stanowiska - zatrzymał swoje lokum w Wye River, rezygnując z waszyngtońskiego mieszkania, w którym Sara się wy- chowała. Kupiła wtedy z mężem niewielki dom w Arlington, który musieli potem sprzedać, żeby opłacić adwokatów. Dobrze świadczyło o Stanie, że nie pozwolił jej naruszyć skromnego kapitału pozostawionego przez matkę ani tym bardziej sprzedać domu ciotki Emmy. Od ojca nie dostała wsparcia - ani finansowego, ani emocjonalnego; zresztą wcale tego nie oczekiwała. W końcu jednak spełniło się jej najgorętsze pragnienie - odzyskała poczucie prywatności. Znalazła schronienie, do którego nie docierał światowy zgiełk. Gdy w rodzinie wybuchł pierwszy skandal, RS

19 oddaliła się od nielicznych znajomych, którzy sami jej nie skreślili. Tutaj sąsiadów miała niewielu, a od najbliższego dzieliło ją półtora kilometra. Jeśli nawet kojarzyli wnuczkę Emmy, która poślubiła jakiegoś miłego kongresmena, ani słowem o tym nie wspomnieli. Po prostu nie mieli zwyczaju wpadać na kawę, żeby poplotkować. Sara tęskniła czasami za dawnymi przyjaciółmi i brakowało jej pracy społecznej, którą zajmowała się od lat, a także dziecięcych podopiecznych. Teraz była całkiem sama, płaciła swoje rachunki i co miesiąc wysyłała pie- niądze dziadkom nieślubnej córki osławionego męża, o której istnieniu nikt poza ich trojgiem nie wiedział. Stan miał wiele na sumieniu, między innymi przez jakiś czas romansował z nieletnią, której dane nie zostały ujawnione w mediach. Na krótko przed fatalnym w skutkach wypadkiem zadzwoniła do Stana i oznajmiła, że niedawno urodziła jego dziecko i potrzebuje pieniędzy. Straszliwie zdenerwowany obiecał wysłać jakąś sumę, chociaż sam ledwie wiązał koniec z końcem, bo płacił adwokatom. Odłożył słuchawkę, opowiedział żonie tę żałosną historię, położył głowę na jej kolanach i wybuchnął płaczem. - Dała... jej na imię K... Kitty. O Boże, Saro, co ja zrobiłem! - Jakoś się z tym uporamy - powiedziała. - Kiedy sprawa przycichnie, może adoptujemy małą. Nim zdążyli załatwić formalności, Stan zginął w wypadku samochodowym, a potem Sara nie miała czasu, żeby myśleć o dziewczynie z Virginia Beach, która twierdziła, że był ojcem jej dziecka. Zdołała jakoś przetrwać pierwsze dni wdowieństwa i zrobić wszystko, co niezbędne. Clive Meadows, stary przyjaciel ojca, bardzo jej wtedy pomógł. Kiedy dzień po pogrzebie zadzwonił mężczyzna nazwiskiem Sam RS

20 Pough i oznajmił, że jego córka zwiała, a on i żona muszą się zajmować bachorem, dopiero po kilku minutach zorientowała się, o co mu chodzi. Gdyby wówczas był przy niej Clive, prawdopodobnie bez słowa oddałaby mu słuchawkę, żeby uporał się z tym problemem. Potem doszła do wniosku, że dobrze się stało. Jakie to szczęście, że była wtedy sama. Doskonale pamiętała, że po niezliczonych głębokich oddechach ułatwiają- cych odzyskanie spokoju w końcu zakręciło jej się w głowie. Kiedy nieco ochłonęła, obiecała wysłać zaliczkę, a potem co miesiąc przekazywać określoną sumę, o ile dziadkowie przyrzekną opiekować się dzieckiem. Mężczyzna powtarzał raz po raz, że oboje z żoną są przyzwoitymi, bogobojnymi ludźmi, ale ich przyczepa mieszkalna jest za ciasna i bardzo stara, a emerytura niewysoka. Sara Maria stanęła na wysokości zadania. Podjęła kapitał z funduszu powierniczego, który założyła dla niej matka, i wysłała Poughom sporą sumę, aby kupili nowy dom na kółkach. Od tamtej pory co miesiąc dostawali od niej pieniądze wraz z przypomnieniem, że mogą liczyć na finansowe wsparcie tak długo, póki mała będzie pod dobrą opieką. Powtarzała, że nie ma powodu, aby dziecko żyło z piętnem ojcowskich win. Czas mijał, a Sara odzyskiwała wewnętrzny spokój i poczucie równowagi, co nie było łatwe mimo zerwania z przeszłością i sekretnej przeprowadzki na wieś. Do tej pory wymagano od niej, żeby stosowała się do wymagań ojca polityka, a potem męża, jego potencjalnego następcy. Nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek pytano ją o zdanie, na przykład co do wakacji. Gdyby miała wybór, pojechałaby z kolegami ze studiów na festiwal muzyki folkowej. Marzyła o noclegach w namiocie, RS

21 wieczorach przy ognisku, o prostym jedzeniu i wesołym towarzystwie. Niestety, musiała spędzać wakacje z rodzicami, zazwyczaj otoczona dorosłymi. Zamiast uczyć się pilotażu, brała lekcje gry na fortepianie. Nie mogła sama decydować, z kim się zaprzyjaźni. Musiała spędzać wolny czas w towarzystwie uznanym za odpowiednie dla niej, przynajmniej dopóki nie skończyła szkoły. Nie można powiedzieć, żeby miała nieszczęśliwe dzieciństwo. Problem w tym, że czuła się zawsze jak na smyczy, i to dość krótkiej. Jak miała odkryć, kim naprawdę jest? Teraz nareszcie mogła być sobą, ale nie miała pojęcia, jak manifestować swoją osobowość, więc na razie chodziła boso i w dżinsach ogrodniczkach, a zamiast wody mineralnej, nazywanej przez ciotkę Emmę butelkową, piła tę z kranu. Przez wiele lat musiała bez szemrania spełniać cudze życzenia, a jedynym przejawem buntowniczej natury było wówczas czytanie do późnej nocy i sypianie do południa. Teraz nie mogła sobie na to pozwolić. Odkąd krok po kroku zaczęła porządkować strasznie zaniedbane podwórko i ogród, wieczorami była zwykle tak wykończona, że zasypiała w fotelu. Monotonia niejedno ma imię. Jej życie zawsze było monotonne - no, może z wyjątkiem ostatnich dwóch lat, kiedy działo się aż za dużo - monotonne i śmiertelnie nudne. Teraz monotonia łączyła się ze spokojem i wytchnieniem. Sara miała czas na wąchanie róż, kapryfolium, kolb kukurydzy i wszelkich roślin pieniących się bujnie na wiejskich polach. Znalazła również czas na pisanie oraz ilustrowanie książeczek dla dziewczynki, której zapewne nigdy nie zobaczy. RS

22 Zmęczona harówką w ogrodzie postanowiła trochę odpocząć, a potem uporać się w końcu z obluzowaną deską na werandzie od frontu. Nie było to jej pierwsze podejście do tej przeklętej usterki, którą już parę razy daremnie próbowała usunąć. Teraz albo nigdy! Jutro będzie dość czasu, żeby uwolnić krzewy z morderczego uścisku pędów dzikiego wina. Starannie natarła dłonie maścią zawierającą aloes i sięgnęła po lokalną gazetę wydawaną w sąsiednim miasteczku. Sączyła mleko, przeglądając artykuły o całkiem obcych ludziach, którzy jej także nie znali. Ani śladu aktualności ze świata, z rzadka jakaś wzmianka o sytuacji politycznej. Bardzo jej się podobały takie dzienniki. Przeczytała ślubne zapowiedzi młodych ludzi nieświadomych, jakie pułapki szykuje im życie, nekrologi zmarłych, których nie miała okazji spotkać, informację o pięćdziesiątej rocznicy ślubu. Zadawała sobie pytanie, czy tamci dwoje wiedzą, że są szczęściarzami, i starała się nie użalać nad sobą. Gdyby to od niej zależało, nigdy więcej nie powróciłaby do dawnego życia. Przejrzała zapowiedzi lokalnych imprez kulturalnych i postanowiła, że wybierze się na wystawę oraz regaty łodzi motorowych. Powinna wyjść z izolacji i znów spotykać się z ludźmi. Wkrótce będzie musiała wrócić do rzeczywistości i znaleźć pracę. Trzeba odkurzyć dyplom magistra i zrobić z niego dobry użytek, bo potrzeby małej Kitty będą stale rosły: ubrania, podręczniki i przybory szkolne, ubezpieczenie zdrowotne. Wszystko kosztuje. Kapitał funduszu powierniczego wkrótce się wyczerpie, a Sara postanowiła, że od ojca nie weźmie ani centa. Zresztą nie proponował jej nigdy finansowego wsparcia, a za pomoc musiałaby się potem i tak odwdzięczyć. J. Abernathy Jones nie pozwalał sobie na bezinteresowność. Przypuszczała, że już snuje jakieś plany, zapewne uwzględniające również RS

23 Clive'a Meadowsa, którego znała od lat. W jego domu teraz mieszkał. Clive miał trzy żony, z których Sara poznała tylko jedną. Była ogromnie zaskoczona, gdy przedstawił jej młodziutką dziewczynę. Trudno się dziwić, że Sara nie lubiła znajomych ojca. Clive nie był ani gorszy, ani lepszy niż większość z nich. Nim poślubiła Stana, chwilowo wolny Clive chciał ją zaprosić na kolację. Gdy odmówiła, kilka dni później zaproponował wspólną wyprawę na koncert. Podziękowała, twierdząc, że ma inne spotkanie. Po domniemanej samobójczej śmierci Stana okazał się jednak bardzo pomocny. Była mu za to bardzo wdzięczna, zwłaszcza że tym razem zachował stosowny dystans. Nic dziwnego, skoro miała wtedy trzydzieści siedem lat i była dla niego za stara, ponieważ gustował w apetycznych dwudziestolatkach i wśród nich szukał sobie żon. Mniejsza z tym. Nareszcie uwolniła się od tamtego środowiska i mogła czuć się bezpieczna, byle tylko miała dość pieniędzy na zaspokojenie potrzeb Kitty, a także na jedzenie dla siebie, książki, utrzymanie domu i podatki. Dopóki jej na to starcza, nie ruszy się stąd ani na krok. Samotność jest umiarkowaną ceną za święty spokój i pogodę ducha. Rocky skręcił gwałtownie w wąską drogę, nucąc fragment utworu Jana Sibeliusa. Od lat nie śpiewał, ostatnimi czasy rzadko słuchał muzyki, więc tylko kilka pierwszych nut zabrzmiało jak należy, a potem zaczął fałszować - na szczęście bez świadków. Warto czasem zrobić coś dla innych. Rocky był z siebie zadowolony. Miał świadomość, że zachował się przyzwoicie. Ogromny postęp, jeśli wziąć pod uwagę, że jakiś czas temu wszystko mu zobojętniało. Dzięki Bogu, że sprawa tamtej dziewczyny wyrwała go z letargu. RS

24 Przyszło mu nagle do głowy, że pewnie ktoś inny już dał jej znać, na co się zanosi. Z drugiej strony jednak gdyby było inaczej, nieświadoma zagrożenia nie miałaby czasu na przygotowanie skutecznej obrony. To zamieszanie chyba nie potrwa długo: kilka wywiadów w telewizji,trochę zdjęć w brukowcach i za tydzień sprawa umrze naturalną śmiercią, ale przez kilka dni może być gorąco, więc każda pomoc się przyda. Rocky potrzebował wyzwania i szlachetnej misji. Ostatnio czuł, że ogarnia go dziwny niepokój. Uważał się za emerytowanego dziennikarza, ale rozum nie chciał iść na emeryturę. Dobra, trzeba ostrzec wdówkę i rozejrzeć się w tej okolicy. Na pewno znajdzie się fajny temat. Najnowsze wieści z pól uprawnych? Ciemne strony hodowli trzody chlewnej? Z głośników płynęły znajome dźwięki „Finlandii" Sibeliusa. Rocky gwizdał do wtóru. Próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatnio nucił albo pogwizdywał. Dawniej śpiewał z wielkim zapałem, gdy nikt nie słuchał tych wokalnych popisów, ale trudne lata pozbawiły go wszelkiego entuzjazmu. Te rozmyślania przerwał pisk budzika w zegarku. Rocky wyłączył odtwarzacz kompaktów, żeby posłuchać wiadomości. - ...w Camp David. Celem spotkania jest... - Zmienił stację i złapał końcówkę reportażu z miejsca katastrofy lotniczej. Potem były reklamy i sprawozdanie z giełdy produktów żywnościowych. Ani słowa o bestsellerze tej Cudahy. Może przecenił groźbę? Czyżby książka jeszcze się nie ukazała? Zresztą prędzej czy później wydawca zacznie kombinować i mącić wodę, bo w atmosferze skandalu takie czytadła świetnie się sprzedają, a wydawcy zarabiają krocie. RS