andgrus

  • Dokumenty12 151
  • Odsłony691 591
  • Obserwuję375
  • Rozmiar dokumentów19.8 GB
  • Ilość pobrań546 093

Browning Dixie - Narzeczona mimo woli

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :663.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Browning Dixie - Narzeczona mimo woli.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera B Browning Dixie
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 153 stron)

0 DIXIE BROWNING Narzeczona mimo woli Tytuł oryginału The Bride–in–Law

1 ROZDZIAŁ PIERWSZY Kartka była oparta o cukiernicę. Tucker nie mógł jej nie zauważyć. Przeczytał, zaklął, w milczeniu pokręcił głową i znowu zaklął pod nosem. Miarka się przebrała. W dodatku nieszczęścia sypały się na niego od samego początku tygodnia. – Do licha, tato! Lepiej, żeby to był kawał – wymamrotał. Po raz pierwszy kłopoty dały o sobie znać w poniedziałek, kiedy jeden z podwykonawców trafił do szpitala. Za to we wtorek, w godzinach szczytu, na samym środku bulwaru Hanes Mall w jednej z jego ciężarówek wysiadła skrzynia biegów. Jakby tego wszystkiego było mało, po ostatnich ulewach plac budowy zamienił się w jedną wielką, błotnistą kałużę. Opóźniały się prace przy kładzeniu nawierzchni, a ekipa cieśli, która w takich warunkach nie mogła montować więźby dachowej, umilała sobie czas piciem, wszczynaniem bójek i wygrzewaniem stołków przy barze. W efekcie dwóch cieśli wylądowało w więzieniu, a trzeci poruszał się o lasce. Tucker sam by się chętnie zalał w pestkę, choć nie zdarzyło mu się to od pierwszego roku studiów. Gdyby w ten sposób udało się rozwiązać przynajmniej jeden problem, kupiłby sobie karton papierosów oraz sporą butelkę whisky i rozpoczął libację. Rzecz w tym, że nie palił i prawie nie pił – poza okazjonalnym piwem. Jeszcze raz przeczytał notatkę nagryzmoloną na kopercie stolarskim ołówkiem – jak sądził po rozmazanych literach. Była bardzo zwięzła: „Bernice i ja jedziemy na miesiąc miodowy do motelu Blue Flamingo, niedaleko góry Pilot. Pamiętaj o odebraniu mojego czeku. Harold". RS

2 Wydawałoby się, że w wieku siedemdziesięciu dwóch lat człowiek powinien być już na tyle rozsądny, żeby nie tracić głowy dla pierwszej napotkanej kobiety. Tucker wierzył, że gdyby sam znalazł się na miejscu ojca, umiałby zachować większą godność. Chociaż co wspólnego z zachowaniem godności miała praca na dwa etaty, w efekcie czego po powrocie do domu walił się do łóżka jak kłoda? – A niech cię, tato. Czy musiałeś wywrócić wszystko do góry nogami? I to właśnie teraz, kiedy powoli zaczynało się nam układać. Kiedy jego staruszek oznajmił, że wraca do domu, Tuck miał na głowie rozwód z Shelly, zdobycie pieniędzy na wysokie czesne za szkołę Jaya i chwilowy przestój w interesach. Dobrze, że w takich okolicznościach udało mu się znaleźć chociaż tę marną norę, w której mogli zamieszkać. Dom i praktycznie cała reszta przypadły Shelly. Był zbyt wytrącony z równowagi, żeby protestować. Złość pojawiła się później, kiedy było już po wszystkim. Nim zadzwonił Harold z wiadomością, że wraca do Północnej Karoliny, Tucker zdążył sobie uświadomić, jak puste stało się jego życie pozbawione rodzinnego ciepła. Miał nadzieję, że obecność ojca pomoże mu uporać się z dojmującym uczuciem samotności; ogarniało go ono zwłaszcza Wtedy, gdy był zbyt zmęczony, żeby pracować, a za bardzo spięty, by zasnąć. Więc zapłacił za jego bilet i wyjechał na lotnisko po swego owdowiałego ojca. Spodziewał się zobaczyć tego samego mężczyznę, którego tak dobrze znał: siwowłosego, z krzaczastymi brwiami, ubranego w spodnie khaki i gładką koszulę rozpiętą pod szyją. Czekała go jednak niespodzianka. W ostateczności mógłby za- akceptować luźne szorty i koszulę w kwiaty. Skoro rodzice spędzili swoje RS

3 ostatnie wspólne lata na Florydzie, a ojciec mieszkał tam jeszcze kilka lat po śmierci matki, miał prawo przywyknąć do tego typu stroju. Zwłaszcza że zawsze lubił przebywać na słońcu. Odkąd Tucker sięgał pamięcią, ojciec grał w baseball. Harold Dennis, który wysiadł z samolotu, miał na sobie wyblakłe dżinsy i powyciąganą koszulkę. Wyhodował sobie długie włosy, które teraz związał w kucyk, i zaniedbaną, gęstą brodę. Do tego wszystkiego w jego uchu tkwił złoty kolczyk. Tucker ledwie zdołał zdusić w sobie wybuch śmiechu pełnego niedo- wierzania. Przywitał się z ojcem i powiedział mu, że świetnie wygląda. Właściwie cóż w tym złego, że staruszek chce troszeczkę zaszaleć. Ostatni raz w życiu. Kiedy Harold już się u niego rozgościł, zaczął szukać kontaktów z ludźmi. Odnowił kilka starych przyjaźni, zawarł nowe. Kiedy Tuckerowi zdarzyło się wrócić wcześniej do domu, jedli razem kolację i oglądali telewizję. Harold uparcie kibicował drużynom z Florydy. Od pewnego czasu ojciec wychodził wieczorami. Początkowo Tucker nie zwracał na to uwagi. Kiedy skończył się sezon baseballowy, ojciec zapisał się do klubu tanecznego i zaczął grać w bingo. Trudno było doszukiwać się w takich zajęciach czegoś zdrożnego. Tuck właściwie się cieszył, że po czterdziestu sześciu latach bycia przykładnym małżonkiem ojciec ułożył sobie życie na nowo. A wynajęty dom nareszcie nie wydawał mu się pusty, kiedy wracał po dwunastu godzinach pracy. Rzecz w tym, że od kawalerskich dni Harolda czasy zmieniły się diametralnie I Tucker powinien o tym pomyśleć. Na mężczyznę czyhały dziś niebezpieczeństwa i pokusy, z których Harold najprawdopodobniej nie zdawał sobie sprawy. To Tucker powinien ostrzec staruszka. Powinien wziąć go na stronę i przeprowadzić poważną „synowską" rozmowę, wytłumaczyć mu, że RS

4 nie wolno być zbyt ufnym, opowiedzieć o różnych kobiecych sztuczkach. Miał obowiązek go przestrzec. I przypomnieć o tym, że samo regularne branie leków na obniżenie ciśnienia może nie wystarczyć. Zamiast tego zostawił ojca samemu sobie. Po uszy zakopał się w planach, projektach i stertach książek. Do tego dochodziła troska o rosnące stopy kredytów, coraz większe koszty stolarki, zmieniające się przepisy budowlane i gwałtownie kurczący rynek nieruchomości. Jakby mało miał zmartwień, nie przestawał myśleć, co słychać u jego syna. Martwił się, że Shelly nie pozwoli chłopcu spędzić części wakacji z ojcem i dziadkiem. Tucker jeszcze raz przeczytał liścik od Harolda. Zaklął pod nosem i zmiął kartkę w dłoni. Bernice. To imię nie budziło w nim żadnych skojarzeń. Miał ochotę machnąć na to wszystko ręką. Niech diabli porwą całą tę sytuację: starych kretynów, którzy nie mają dość rozsądku, by nie pakować się już w romanse i nie wydawać oszczędności na kochanki; byłe żony, które zachowują się jak psy ogrodników; dzieci w okresie dojrzewania. I niech licho weźmie urzędników i nadętych biurokratów, którzy ze wszystkich sił starają się tępić małe firmy. Tak się rozpędził, że dodał do tej listy jeszcze coś na temat paskudnej pogody, która nie pozwalała mu zapomnieć o tym, że podczas gdy on urabia sobie ręce po łokcie, inni wylegują się na plaży. Na przykład jego rodzina. Czternastoletni syna Tucka, Jay, pojechał właśnie na szkolny obóz wędkarski do Kolorado. Zaś jego była żona, Shelly, zajęta była wydawaniem jego pieniędzy na nowy dom i jednocześnie rozglądaniem się za następną męską ofiarą. Z kolei Harold, nie dość że nosił kolczyk u uchu i koraliki na szyi, to jeszcze dał się poderwać jakiemuś kociakowi o imieniu Bernice. RS

5 Tuck nie cierpiał się nad sobą użalać. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wyciągnąć z garażu starego harleya. Nałykałby się kurzu i wystawił na żer komarom, ale to zwykle pomagało mu pozbyć się frustracji. Problem polegał na tym, że on lubił się martwić. Zawsze taki był. Niepokoił się o syna, który wkroczył w wiek dojrzewania, troskał o wspólnika, który był doskonały w swoim fachu. I wreszcie, musiał to przyznać, bał się o ojca. Spodziewał się, że do tego czasu jakoś się ze sobą zżyją. Wymarzył to sobie. Harold miał przygotowywać śniadania, a w te dni, kiedy nie będą wychodzić wieczorem, Tucker miał kupować pizzę łub przyrządzać potrawy z grilla. Tak miało być właśnie dzisiaj. Czuł się tak zmęczony, że zamierzał jedynie kupić piwo, pizzę, wypożyczyć kasetę wideo z jakimś filmem i spędzić wieczór w wygodnym fotelu przed telewizorem. Tylko on i ojciec. Kłopoty zaczęły się od tego, że samochód nie chciał zapalić. Co oznaczało, że Tuck musiał złapać okazję, żeby się dostać do domu. Nie kupił więc ani piwa, ani pizzy, nie pożyczył filmu. A kiedy już dotarł na miejsce, czekała go taka nowina. Niech to licho porwie! Przeczytał jeszcze raz list od ojca. Miesiąc miodowy? Pojechać z kimś na wycieczkę to zrozumiałe, ale od razu miesiąc miodowy? Tucker zaklął soczyście. Sięgnął po skórzaną kurtkę, włożył buty i jeszcze raz zaklął. Niełatwo było zburzyć opanowanie Annie. Szczyciła się swoim zorganizowaniem i konsekwencją, chociaż musiała przyznać, że ostatnio było jej coraz trudniej nie dać się ponieść emocjom. Rodzice wpoili jej sumienność i odpowiedzialność. W dzieciństwie żyła pod presją. Wiedziała, że jeśli będzie się zachowywała inaczej, rodzice będą z RS

6 niej niezadowoleni. Tak działo się do samego końca. Była prymuską w szkole średniej, studia ukończyła z wyróżnieniem. Rodzina mogła być z niej dumna. Osobiście bardziej szczyciła się tym, że nigdy nie pokazywała się nie uczesana czy pryszczem na czole. Chociaż starała się nie myśleć o tym za wiele, gdyż uważała, że brak skromności jest groźny w skutkach. Próżność to cecha diabelska. Powtarzano jej tę opinię przez całe życie. Taki już jest los dziecka kaznodziei. Czasem się zastanawiała, jaka by była, gdyby jej ojciec był piekarzem, bankierem czy barmanem. Pewnie tak samo nudna. James Madison Summers był szanowanym pastorem metodystów. Jego żona, nie mniej szanowana, weszła w rolę połowicy pastora bardzo gładko i traktowała ją poważnie. Oboje chlubili się tym, że stanowią idealny wzorzec rodziców dla swojej córki, która przyszła na świat, kiedy już porzucili nadzieję na to, że będą mieli dziecko. Byli wspaniałymi rodzicami. Surowymi, ale kochającymi. Chcieli dla niej jak najlepiej. A Annie bardzo się starała zapracować na pochwałę rodziców i społeczności, w której żyli. Chciała zrewanżować się za to, co od nich dostała. Wiele razy słyszała również inne słowa. „Ta Annie Summers to skarb dla rodziców. Może nie jest zbyt ładna, ale dobrze mieć taką córkę na starość". Minęło wiele lat, oboje rodzice umarli, a Annie – nadal samotna i bez perspektyw na zmianę tego stanu – zamieszkała w zniszczonym, starym domu, który jej ojciec kupił po przejściu na emeryturę. Zaczęła się wtedy zastanawiać nad tym, czy nie popełniła jakiegoś błędu i czy bycie chlubą swoich rodziców to rzeczywiście był jedyny cel i sens jej życia. Niestety, była już w tym wieku, że nie umiała próbować żyć inaczej. Kuzynka Bernice była jej absolutnym przeciwieństwem. Jeśli istniały na świecie dwie kobiety, które musiały ze sobą walczyć, to były to bez wątpienia Annie i Bernice Summers. Nie chodziło tylko o różnicę wieku. Annie miała RS

7 trzydzieści sześć lat i była dojrzałą, rozsądnie myślącą, odpowiedzialną kobietą. Ubierała się na beżowo, piła chude mleko, jadła gruboziarnisty chleb, świeże owoce i warzywa oraz regularnie czyściła zęby nicią dentystyczną. Natomiast Bernice, która miała lat siedemdziesiąt jeden, była narwaną ekscentryczką. Farbowała sobie włosy na rudo, nosiła specjalne watowane staniki i odżywiała się głównie potrawami naszpikowanymi niezdrowym cholesterolem. Nosiła okulary z turkusowymi szkłami w fioletowych oprawkach oraz pachniała dziwną mieszaniną wody toaletowej o zapachu gardenii i maści przeciwreumatycznej. Kiedy zniszczona kamienica, w której mieszkała Bernice, została zrównana z ziemią, Annie zaproponowała, by kuzynka zamieszkała u niej. Czuła, że to jej obowiązek. Bernice była już naprawdę stara. Poza tym obie nie miały nikogo bliskiego. Tylko siebie nawzajem. A przecież w dwupiętrowym domu przy ulicy Mulberry miejsca było pod dostatkiem. Od kiedy zamieszkały razem, Bernice wychodziła ze skóry, żeby sprowokować Annie do wyrzucenia jej z domu i znalezienia nieznośnej kuzynce samodzielnego mieszkania. To jednak absolutnie nie wchodziło w grę. Po pierwsze, ze względu na pieniądze, a po drugie dlatego, że Annie wcale nie była pewna, czy Bernice dałaby sobie radę sama. W końcu na ulicach aż roiło się od bandziorów czyhających na samotne staruszki. Wciąż się o tym słyszy w wiadomościach. To właśnie była kolejna sprawa, która wyprowadzała ją z równowagi. Telewizja. Annie nie była nałogowym telewidzem. Nic z tych rzeczy. Od czasu do czasu oglądała jakiś film przyrodniczy lub historyczny. Natomiast Bernice siedziała przed telewizorem od rana do wieczora. Praktycznie nie odrywała oczu od ekranu. Kupiła sobie też tani radiomagnetofon, który dudnił zawsze, kiedy z jakichś powodów nie oglądała RS

8 ukochanej stacji MTV. Nastawiała głośność na cały regulator i poziom basów na maksimum. Twierdziła, że to z powodu coraz gorszego słuchu. Trudno się dziwić, że nie był już taki jak kiedyś. Ostatnio zaczęła robić przy muzyce coś dziwnego z własnym ciałem. Nazywała to macaroni. Według Annie wyglądało to tak, jakby liczyła po kolei wszystkie części ciała, żeby sprawdzić, czy są na swoim miejscu. W dodatku razem z Bernie do domu Annie wprowadził się kot. Prawdziwy kot. Pastor Summers i jego żona nigdy nie ulegli błaganiom córki o kupno zwierzaka. Twierdzili, że nie wypada ich trzymać w domu parafialnym. Annie obiecywała sobie od jakiegoś czasu, że weźmie ze schroniska jakiegoś miłego, spokojnego kociaka. To było, zanim pojawiła się Bernice. I Zen. Zen był tłustym, cuchnącym kocurem o paskudnym charakterze. Pół–pers, pół– dachowiec uwielbiał załatwiać się w doniczkach stojących na parapecie w salonie i ostrzyć pazury o tapicerkę mebli. Teraz, kiedy było już na to za późno, Annie zdała sobie sprawę z błędu, jaki popełniła. Powinna zaraz na początku ustalić pewne reguły, których Bernice musiałaby przestrzegać. Słodkiej, dobrze wychowanej, sumiennej Annie głęboko wpojono szacunek dla starszych, a przecież Bernice, może i ekscentryczna, nadal pozostawała osobą w podeszłym wieku. Dlatego Annie nic nie mówiła. Tłumiła w sobie złość na Zena, który odwzajemniał jej antypatię. A to wpędzało Annie w jeszcze większe poczucie winy. Powtarzała sobie, że jest nieczuła dla biednego zwierzaka. Teraz jednak miarka się przebrała. Annie nie miała pojęcia, czy w ogóle należy wierzyć Bernice. Wiedziała, że coś się święci, ale nie przyszło jej do głowy, że może chodzić o małżeństwo. To absurd! Prawdopodobnie kolejna próba podjęta przez Bernice, by zmusić Annie do wynajęcia jej oddzielnego mieszkania i pomocy w opłacaniu RS

9 czynszu. Aż się jej zimno zrobiło na tę myśl. I tak ledwie wiązała koniec z końcem. Już dawno temu powinna sprzedać dom, ale nie mogła się pozbyć uczucia, że to byłaby zdrada w stosunku do ojca. Przecież tak bardzo się cie- szył z własnego domu. – Och, Zen, czemu Bernie musi wiecznie robić takie głupstwa? – zapytała kota. Jedyną odpowiedzią było uparte spojrzenie pary diabelskich, żółtych oczu. Nie ma innego wyjścia i będzie musiała za nią pojechać. Miała za sobą męczący dzień w szkole, gdzie jak zwykle musiała uporać się z kilkoma biurokratycznymi absurdami. Liczyła na to, że zostawi Bernie przed telewizorem – niechby nawet oglądała to swoje MTV – a sama zaszyje się w swoim pokoju z kubkiem gorącej herbaty, muzyką Mozarta i talerzem kraker- sów z ciemnej mąki posmarowanych odrobiną masła sezamowego. Rola głowy rodziny nie jest łatwa, nawet kiedy rodzina składa się zaledwie z dwóch osób – kuzynek, które łączy tylko jedno: wspólny przodek. Jak dotąd, Annie nie zdobyła się nawet na odwagę, by przedstawić Bernie swojemu narzeczonemu i jego matce. Annie zaręczyła się cztery i pół roku temu. Od tego momentu czekała, aż Eddie przestanie wędrować po świecie i wróci do domu. Marzyła, że znajdzie sobie pracę jako nauczyciel i będą mogli założyć prawdziwą rodzinę. Jeszcze raz przeczytała liścik od Bernice. Starała się nie zwracać uwagi na to, że zamiast kropek nad literami umieszczono małe serduszka. Postanowiła nie przejmować się prośbami o opiekę nad Zenem, który lubi wędzonego łososia, a nie suche kocie jedzenie, i przedkłada tłuste mleko nad chude. Na dole trzasnęła nie domknięta okiennica. Przestraszony Zen owinął swój żółty ogon wokół kostek Annie. RS

10 – Nic dziwnego, że jesteś taki upasiony – powiedziała do kota z nienawiścią. Nadal nie wybaczyła mu zniszczenia dwunastoletniego geranium. Blue Flamingo leżało na północ od miasta przy autostradzie numer 52. Całe mile na północ od miasta. W dodatku padało, a Annie nienawidziła prowadzić w czasie deszczu. Bernice potrafiła utrudnić ludziom życie. „Jeśli mnie kochasz, to mi to udowodnij". Chyba tak się kiedyś wyraziła. Jak dziecko, które za wszelką cenę próbuje zwrócić na siebie uwagę. I sprawdzić, czy znajdzie się ktoś, komu zależy na nim na tyle, żeby je obsztorcować. Annie przeczytała tony książek, które o tym traktowały, w praktyce jednak nigdy nie spotkała się z podobnymi problemami. Do jej obowiązków jako zastępcy dyrektora należała przede wszystkim praca biurowa, konieczna do prowadzenia prywatnej szkoły. Prawie wszystko, co robiła Bernie, nie licowało z jej wiekiem. Umiała zdobyć to, na czym jej zależało. Prawdopodobnie tym razem też o to chodziło. Już pierwszego dnia po przeprowadzce Bernice nauczyła się wykorzystywać ogromne poczucie obowiązku swojej kuzynki. – Cudowny dzień – mruknęła do siebie Annie, ruszając na północ, prosto w objęcia zimnego deszczu i przejmującego wiatru. – Boję się, że zrobię coś wielce nieodpowiedzialnego. Motel był jeszcze gorszy, niż się spodziewała. Opustoszały budynek robił bardzo przygnębiające wrażenie. Bo czy istnieje coś bardziej ponurego niż mokre, betonowe baraki otoczone przez martwe azalie? Zwłaszcza oglądane w siąpiącym deszczu i mrugającym świetle zepsutego neonu. Domków było tylko sześć. Stary czerwony kabriolet zaparkowany był przed numerem piątym. Annie wzięła głęboki oddech i jeszcze raz powtórzyła sobie w myślach, że kiedy dzieci się zachowują w ten sposób, robią to przede RS

11 wszystkim po to, by zwrócić na siebie uwagę. Nie zamierzała zaprzeczać – rze- czywiście ostatnio nie poświęcała Bernice specjalnie dużo czasu. W tym sensie była winna całej sytuacji. Te myśli wpłynęły na nią uspokajająco. Zdecydowała, że może stanąć oko w oko ze zbiegłą. Otworzyła drzwi samochodu i wysiadła. Dokładnie w tym momencie na parking wjechał z hałasem motocykl, który minął ją ledwie o włos. – Czy mógłby pan łaskawie uważać, jak pan jeździ? Popatrzyła z wyrzutem na mężczyznę na siodełku, a potem wymownie na swój opryskany błotem płaszcz i rajstopy. – Proszę pani, to nie ja otworzyłem drzwi samochodu bez sprawdzania, czy nikt nie jedzie. – Wybaczy pan, ale zdaje mi się, że miejsca do parkowania są wyraźnie oznaczone. Annie wyciągnęła z torebki pogniecioną chusteczkę i spróbowała oczyścić nią płaszcz. Znała ten typ mężczyzn jeżdżących na motorach. Nie, to nie było tak. W rzeczywistości znała niewielu motocyklistów. A właścicielem harleya był także jej dentysta, szanowany człowiek, ojciec trójki dzieci. Na ścianach jego gabinetu wisiało więcej zdjęć ukochanej maszyny niż fotografii rodzinnych. Jednak w tym mężczyźnie nie było nic, co budziłoby jej szacunek. Mógłby pozować do jednego z plakatów, jakie Bernie rozwieszała sobie na ścianach. Jej ulubiony przedstawiał czwórkę umorusanych, naburmuszonych młodych mężczyzn w wysoce nieprzystojnych, prowokacyjnych pozach. Odruchowo oceniła też pozę motocyklisty, ale zmieszana szybko podniosła wzrok. Zauważyła od razu, że i on nie spuszcza z niej oczu. Mierzył ją od stóp do głów. Nagle dotkliwie zdała sobie sprawę z tego, jak musi RS

12 wyglądać: przemoczone buty, zawilgocona jedwabna apaszka na szyi, zaparowane okulary. Ze starego, zmiętego płaszcza i włosów kapała woda. No i co z tego? pomyślała. Może i była przemoczona do suchej nitki i nieco niedbale ubrana, ale przynajmniej wyglądała przyzwoicie. A on? Jego dżinsy były mokre i zabłocone, i w dodatku tak obcisłe, że uwidaczniały każdy mięsień i nie tylko. Na jej oko, nieznajomy nie golił się co najmniej ze trzy dni. Wyglądał na typ faceta, przed którym rodzice ostrzegają swoje nastoletnie córki. Smukła osoba odziana w subtelne odcienie beżów. Tak Tucker krótko podsumowałby kobietę, która przemaszerowała obok niego i zastukała głośno do domku numer pięć. O ile zaspana recepcjonistka się nie pomyliła, właśnie w tym domku mieszkali państwo Dennisowie. Jeśli kobieta, z którą stanął przed chwilą twarzą w twarz, była właśnie tą, która zastawiła pułapkę na jego ojca, staruszek musiał chyba kompletnie postradać zmysły. Kiedy Annie zorientowała się, że motocyklista stoi za nią, nie próbowała nawet ukryć swojego niezadowolenia. – Mój sąsiad wie, dokąd pojechałam. Jest szeryfem. – Co pani powie? A mój jest emerytowanym mleczarzem. – Bernice nie ma ani grosza. Nie wiem, co panu naopowiadała, ale... – Bernice? To nie pani? – Oczywiście, że nie! – Tu nie ma nic oczywistego! Mój ojciec jest tam w środku z jakąś kobietą o imieniu Bernice. Jeśli to nie pani. – Pana ojciec? W odpowiedzi nieznajomy załomotał w drzwi. – Harold! Otwieraj natychmiast! RS

13 Okna domu były szczelnie zasłonięte, ale widać było, że w środku pali się światło. Wyraźnie też było słychać dźwięki dochodzące z grającego telewizora. Tucker i kobieta w beżach czekali w milczeniu pod drzwiami. Byli niemal równego wzrostu. Tucker jednak od razu zauważył, że nieznajoma ma na nogach nieładne buty na grubych podeszwach, które dodają jej przynajmniej ze trzy lub cztery centymetry wzrostu. Dzięki temu niegroźna jej była kałuża, w której stali. Jego własne buty były zupełnie mokre i szczelnie pokryte błotem. Podobnie zresztą jak dżinsy. Jechał jak wariat. Niewiele myśląc, wybierał boczne drogi, dzięki czemu zaliczył chyba trzy czwarte kałuż całego kraju. Drzwi skrzypnęły. W szparze ukazało się jedno błękitne oko pod siwą, krzaczastą brwią. – Tuck? – Tato, co ty, u licha! – Spokojnie, synu! Tylko się nie denerwuj. Wszystko jest pod kontrolą. – Do diabła. – Bernice, jesteś tam? – odezwała się zza jego ramienia smukła kobieta. Tuck czuł jej napierające ciało. Wszystko dlatego, że próbowała zajrzeć do środka przez ledwie uchylone drzwi. Pachniała wilgotną wełną i truskawkami. Truskawkami? – Pani musi być kuzynką Bernice – powiedział głos należący do właściciela oka widocznego w szparze. Drzwi zamknęły się na chwilę i zaraz otworzyły szeroko. – Kochanie, ogarnęłaś się? – zawołał Harold. – Zdaje się, że mamy gości. Motelowe meble przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy. Były stare i bardzo zniszczone. W telewizji właśnie rozpoczynał się jeden z ulubionych programów Bernice. Według Annie powinien się nazywać „Najgłupsze zdjęcia RS

14 świata". Na chybotliwym, plastikowym stoliku stał koszyk, w którym tkwiła porcja pieczonego kurczaka i butelka miejscowego, bardzo kiepskiego szampana. Przez jakieś pół minuty w pokoju panowała grobowa cisza. A potem z łazienki wyszła Bernice. W rękach trzymała plastikowe kubki. Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie, jakby się umówili. Harold stanął u boku swojej wybranki i opiekuńczym gestem położył jej dłoń na ramieniu. Annie i Tucker popatrzyli na siebie. Annie wykazała się lepszym refleksem. – Ostrzegam pana! Jeśli pański ojciec uwiódł moją kuzynkę, licząc... – Jak to: uwiódł?! Mój ojciec nigdy w życiu nie uwiódł żadnej kobiety. – Synu, spokojnie! Nie wiesz... – A pani niech powie swojej... swojej kuzynce, że nie zamierzam patrzeć spokojnie, jak jakaś ruda klępa wije sobie gniazdko na koszt mojego ojca! Annie ledwie łapała oddech. – Ty... Ty... – Ależ słucham? Bardzo jestem ciekaw. Wlepił w nią świdrujące spojrzenie. – Nie kuś mnie – syknęła. W jednej sekundzie zapomniała o zdrowym rozsądku oraz wychowaniu, jakie wyniosła z domu. – Jeśli choć przez sekundę myślisz, że pozwolę jakiemuś neandertalczykowi naszpikowanemu sterydami obrażać moją kuzynkę... – Jak mnie nazwałaś? – Uspokójcie się – włączył się Harold. – Tucker, miałem nadzieję, że lepiej cię wychowałem. Obraziłeś moją żonę. – Odwrócił się do kobiety stojącej u jego boku i dodał: – Kochanie, trochę się wstydzę, ale właśnie pojawił się mój syn. Nie jest taki zły, tylko trzeba go trochę lepiej poznać. RS

15 Pewnie gniewa się dlatego, że go zaskoczyliśmy. Tucker, przywitaj się ze swoją nową mamą. Annie niemal współczuła motocykliście o imieniu Tucker. Wyglądał tak, jakby właśnie połknął żabę. Kuzynki to w końcu nie to samo co ojciec i syn. I ona, i Tucker zjawili się tu w tym samym celu: by stanąć w obronie swojego krewnego. Okazało się, że to wojna pozycyjna. Starszy pan miał na sobie granatowe spodnie od garnituru i białą koszulę. Prezentował się na tyle dystyngowanie, na ile mógł tak wyglądać człowiek z długimi siwymi włosami związanymi w kucyk i z gęstą brodą. Na jego palcu połyskiwała obrączka. Bernice włożyła swoją najlepszą, dwuczęściową sukienkę w intensywnym odcieniu fioletu, a do tego różowe, obszyte futerkiem klapki. Na łóżku, obok męskiego płaszcza i kapelusza Bernice ozdobionego sztucznymi brylancikami, leżał bukiet nieco przywiędłych róż. W oczach kuzynki Annie dostrzegła łzy. Pomyślała, że jeśli popłyną, razem z nimi popłynie turkusowy cień i granatowy tusz do rzęs. Żadna panna młoda, bez względu na okoliczności, nie powinna być widziana z rozmazanym makijażem. Annie rozluźniła się. Zniknęła cała jej wola walki. – Więc naprawdę wyszłaś za mąż? – zapytała kuzynkę z westchnieniem. Bernie kiwnęła głową. Harold wyprostował się z dumą. Spojrzał znowu na syna. – Wszystko odbyło się jak Pan Bóg przykazał. Pobraliśmy się dzisiaj rano. Jesteście pierwszymi osobami, które mogą nam pogratulować i złożyć życzenia. Annie spojrzała na Tuckera, który odwzajemnił jej spojrzenie. Pozwolił jej mówić. RS

16 – Bernie, jeszcze nie jest za późno – powiedziała. – Koło Clemmons budują nowe mieszkania. Mogłybyśmy tam pojechać w najbliższą sobotę. Broda Bernice wyraźnie zadrżała. Z jej ust wydobył się pojedynczy szloch. Annie dobrze znała tę sztuczkę; jej kuzynka zachowała się dokładnie tak samo, kiedy ona przytaszczyła do domu pięciokilowe opakowanie suchego pożywienia dla kotów zamiast filetów z łososia. Zanim sprawy zdążyły zajść za daleko, do akcji wkroczył Tucker. – Może byśmy poszli wszyscy razem na kolację i przedyskutowali możliwe rozwiązania? Młoda para spojrzała na kurczaka i butelkę szampana. Bernie spuściła wzrok na plastikowe kubki, które właśnie przyniosła z łazienki. Tucker podążył za nią wzrokiem. Zwrócił uwagę na ręce panny młodej: jaskrawopomarańczowy lakier na paznokciach, plamy wątrobiane na dłoniach i błyszcząca, złota obrączka na serdecznym palcu lewej ręki. – No, dobrze. Chodźmy więc przynajmniej gdzieś, gdzie będzie można na czym usiąść i spokojnie porozmawiać. Harold odchrząknął. – Synu, zdaje się, że nic nie rozumiesz. To moja noc poślubna. Mam inne plany na ten wieczór. Tucker już chciał oponować, ale zdecydował, że lepiej będzie nic nie mówić. Cóż to da, że zrani uczucia własnego ojca i obrzuci obelgami jego wybrankę. Chociaż nie zamierzał pozwolić tej starej jędzy położyć łapy na emeryturze i ubezpieczeniu ojca. – Masz rację. Trzeba się z tym przespać – powiedział i jęknął, słysząc własne słowa. – Zadzwonię do ciebie z samego rana, Bernice – powiedziała Annie. RS

17 – Byle nie za wcześnie – odpowiedziała rudowłosa dama, spoglądając filuternie na pana młodego. – Aha, skarbie, i pamiętaj o świeżym łososiu. Bardzo cię proszę, W ostateczności może być z puszki, ale to naprawdę ostateczność. I nie zapomnij o mleku. On lubi pełnotłuste, a nie to wodniste świństwo. Tucker nawet nie próbował zastanawiać się nad tym, o czym te kobiety mówią. Wyszedł na zewnątrz razem z beżową damą. Miał uczucie, że nagle i niespodziewanie znalazł się na dwunastym piętrze dziesięciopiętrowego budynku. Bez windy. RS

18 ROZDZIAŁ DRUGI – Neandertalczyk? – Tucker spojrzał groźnie na Annie, kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi. – Nie bierz tego do siebie. Byłam zdenerwowana. – Naszpikowany sterydami? Co to ma znaczyć? – Zgadza się, na studia dostał się dzięki sporemu poparciu trenera drużyny futbolowej, ale sterydów nigdy nie brał. – Paniusiu, nic o mnie nie wiesz. A co byś powiedziała, gdybym ja nazwał cię wścibską starą panną o wdzięku buldożera? Posłała mu intensywne spojrzenie zza grubych szkieł. Dostrzegł w nim coś ciemnego i niebezpiecznego. Po chwili jednak opuściła ramiona. Była przemoczona do suchej nitki. Wyglądała tak żałośnie, że prawie zapomniał o złości, ale w końcu człowiek ma swoją dumę. – Musisz lepiej nad sobą panować, Annie Summers – mruknął. – Ten tydzień zaczął się paskudnie, a każdy następny dzień jest jeszcze gorszy od poprzedniego. – Aha! – Głośno przełknęła ślinę. – Ale to nie moja wina. – Wydaje ci się, że nie mam nic innego do roboty, tylko się zastanawiać, czyja to wina? Przypominam ci, że to mój ojciec; mój ojciec jest tam w środku z tą rudą, obitą fioletem pułapką na mężczyzn. Może jej się wydaje, że wygrała, ale ja nie zamierzam tego tak zostawić. – Chodzi ci o dbanie o wygody i hołubienie tego trzęsącego się starego idioty przez całe jego drugie dzieciństwo? – Annie zdjęła okulary i posłała piorunujące spojrzenie swojemu rozmówcy. Tucker poczuł się niemal tak, jakby zobaczył ją nagą. I nagle dotarły do niego jej słowa. – Drugie co? – wysyczał przez zaciśnięte zęby. RS

19 – Nie przesłyszałeś się. Możesz mu przekazać, że się zawiedzie. –Bernice o nic i o nikogo nie lubi się troszczyć. Nawet o jej kocie ja muszę pamiętać. A jeśli chodzi o pieniądze, to ma tylko państwową emeryturę, i to niewielką. – Myślisz, że dlatego się z nią ożenił? Dla pieniędzy? – Tucker przyglądał się Annie, która otworzyła usta i po chwili zamknęła je, nic nie mówiąc. Tucker atakował dalej: – A może ona jest z tych inteligentnych? Jak ty? O to chodzi? Nie, nie, już wiem, dlaczego tata się z nią ożenił. Olśniła go urodą. To było uderzenie poniżej pasa. Tucker wiedział o tym, ale musiał bronić swojego ojca przed zarzutami. Kto by stanął po stronie tego szaleńca, jeśli nie jego własny syn? – Bernice jest... Ona ma wiele zainteresowań. Na przykład bardzo lubi muzykę. I na swój sposób jest bardzo atrakcyjna. – Na swój sposób? – Jest... barwna. A to bywa zabawne. Miło mieć taką osobę koło siebie. Tucker przyjrzał się uważnie przemoczonemu płaszczowi Annie w kolorze piasku, ciężkim butom z brązowej skóry i kilku kosmykom ciemnokasztanowych włosów, które wysunęły się spod chustki zawiązanej pod brodą. Nie powiedział ani słowa, ale pod ciężarem jej spojrzenia poczuł się tak, jakby właśnie wyrzucił za drzwi na ulewę jej ulubionego szczeniaka. – Najwyraźniej twój ojciec znalazł w niej coś, czego ty nie potrafisz dostrzec. – Na przykład co? Wymień chociaż jedną cechę. Tylko mi nie mów o tej koszmarnej fioletowej sukience. Annie wsunęła z powrotem okulary na nos. – Dziecinny jesteś, wiesz? – odparła. Miała ikrę, musiał to przyznać. RS

20 – Zgadza się. Podkreślam w ten sposób mój chłopięcy wdzięk – powiedział, uśmiechając się niedwuznacznie. Stali tak naprzeciw siebie, przemoknięci do suchej nitki, i żadne z nich nie zamierzało ustąpić choćby o krok. A kiedy Tucker przyglądał się Annie wyraźnie szukającej ciętej riposty, uzmysłowił sobie, że ona i Bernice sprowokowały go do zachowania, jakiego się po sobie nie spodziewał. Szczycił się tym, że jest powściągliwy i trudno go wyprowadzić z równowagi. To dotyczyło zarówno sfery zawodowej, jak i osobistej. Poza kilkoma krótkimi przepychankami słownymi nawet rozstanie z Shelly odbyło się spokojnie. Zależało mu na tym przede wszystkim ze względu na Jaya, ale nie tylko o to chodziło. Od pewnego czasu Shelly zupełnie przestało zależeć na ich małżeństwie, więc nie było jak i o co się kłócić. Jedyną rzeczą, która się liczyła dla jego byłej żony, była ona sama. – Słuchaj – przerwała jego rozmyślania Annie. Jej głos brzmiał cicho, ale bardzo stanowczo. – Przekaż swojemu ojcu wiadomość ode mnie. Mój prawnik... to znaczy prawnik mojej kuzynki skontaktuje się z nim jutro. Powiedz mu, że nie powinien... nie powinien opuszczać miasta. – Czyżby to była groźba? Ale ta wysoka kobieta z dumnie podniesioną głową już zatrzasnęła za sobą drzwi samochodu. Po kilku próbach silnik zapalił. Tucker, wściekły i zachwycony jednocześnie, stał jak wmurowany i patrzył za Annie wyjeżdżającą z piskiem opon z parkingu i ruszającą na południe. – A niech mnie! Prawnik! Wciąż powtarzał sobie te słowa, kiedy kilka chwil później zapalił motor, ruszył za nią i wyprzedził ją z rykiem silnika. Niedawno kilku prawników wynajętych przez Shelly wzięło go w obroty i oskubało do suchej nitki. Nie zamierzał stać spokojnie i patrzeć, jak to samo dzieje się z jego ojcem. RS

21 Następnego ranka Annie po raz nie wiadomo który przetarła piekące oczy. Rozważała możliwość przejścia na emeryturę w wieku trzydziestu sześciu, łat Ta perspektywa miała dla niej same zalety i tylko jedną wadę: poważny niedobór pieniędzy. Poprzedniego wieczora ślęczała kilka godzin, próbując na zmianę rozwiązać kadrowe problemy szkoły i zamartwiając się o Bernice. Położyła się dopiero o świcie. Wstała z łóżka z takim bólem głowy, że nie pomagała żadna aspiryna ani inny środek przeciwbólowy. Wczorajszy dzień trwał zdecydowanie za długo. Trzy nauczycielki zgłosiły, że odchodzą na urlop macierzyński, a na dodatek z Waszyngtonu przyszły najświeższe instrukcje, które trzeba było przetłumaczyć z języka biurokratycznego na coś, co nawet jej szef, z jego ograniczonym zasobem słów, będzie w stanie zrozumieć. Kroplą przepełniającą czarę była oczywiście eskapada Bernice. Annie obiecała sobie, że spróbuje się skontaktować z Eddiem. Może mogliby się spotkać. Gdzieś w Azji czy Afryce. Gdziekolwiek. W czasie długich lat narzeczeństwa w Annie rosło poczucie zawodu. Czasem się zastanawiała, po co to wszystko ciągnie dalej. Przecież to jedna wielka gra i udawanie. Na początku nie protestowała, bo w jej życiu nie było nikogo innego i wydawało się, że nie będzie. Ale to było przed pojawieniem się Bernice. Przedtem pewnie spędziłaby kolejną bezsenną noc na rozkładaniu Annie Summers na czynniki pierwsze i zastanawianiu się, dlaczego słuszne postępowanie zawiodło ją w ślepy życiowy zaułek. Zawsze zbierała celujące oceny, nigdy nie opuściła żadnych zajęć w szkole i szkółce niedzielnej. Odstępstwa od tej reguły zdarzyły się tylko dwa razy: raz, kiedy złamała nogę w dwóch miejscach, i potem, kiedy się poważnie RS

22 zatruła. Nigdy się nie zastanawiała nad tym, dlaczego tak postępuje. Po prostu tego od niej oczekiwano. A dobre stopnie? Ciężko na nie pracowała. Z tego samego powodu. Zawsze była prymuską, co nie budziło żadnych wątpliwości. Udzielała się w harcerstwie, była drużynową, bo tego też się po niej spodziewano. – Tylko od ciebie zależy, czy odwdzięczysz się społeczeństwu za to, kim jesteś – powtarzał jej ojciec od najwcześniejszego dzieciństwa. A ona była posłuszna. Nie myśląc wiele, robiła to, czego od niej oczekiwano. Nie zastanawiała się nad tym, kim tak naprawdę jest Annie Summers. Aż zrobiło się za późno na zmiany. Wypaliła się. Oddała to, co miała najlepszego, poświęcając się, Być może to poświęcenie nie było wcale takie ogromne. Nie wolno jej było wychodzić wieczorami i umawiać się na randki. Szczególnie zapamiętała jednego chłopaka ze szkoły średniej. Wszystko by wtedy oddała, żeby iść z nim na umówione spotkanie. Nigdy jej nie zaprosił, ale być może zrobiłby to, gdyby wysłała w jego kierunku jakiś wyraźny sygnał. Najpierw jednak musiałaby wiedzieć, jak wysłać taki sygnał. Miała trzydzieści sześć lat i była zaręczona ze społecznikiem, który poświęcił się ocalaniu świata od widma głodu i gangreny kapitalizmu. Nie zamierzał jeszcze osiąść gdzieś i zacząć normalnie żyć. Nie odzywał się od pół roku. Annie nie miała pojęcia, co się z nim dzieje. Chociaż musiała przyznać, że to nie było nic nowego. Eddie nigdy nie przepadał za pisaniem listów. Takie były jej doświadczenia miłosne. Więc kto jej dał prawo wtrącać się w życie Bernice? I twierdzić, że nie powinna uciekać i poślubiać jakiegoś mężczyzny, bo mógłby ją wykorzystać? Może oni oboje w jakimś sensie siebie wykorzystują? A przede wszystkim korzystają z czasu, jaki im jeszcze pozostał. Jeśli ona, Annie, w RS

23 wieku Bernice będzie nadal czekała na Eddiego, być może sama rozejrzy się za jakimś samotnym wdowcem. – Zejdź z mojej nogi, ty stary kocurze. Odrzuciła kołdrę i zepchnęła kota, który często zjawiał się nocą w jej sypialni i rozkładał w nogach łóżka. Mruczał wtedy jak traktor i z zacięciem oddawał się lizaniu wszystkich swoich skaleczeń. Nadal szumiało jej w głowie, ale ruszyła do kuchni, żeby nastawić wodę na herbatę. Wyjrzała przez okno. Zauważyła, że przestało padać, ale na niebie wciąż, wisiały niskie, ciemne, nabrzmiałe chmury. – Oto w skrócie historia mojego życia – mruknęła do kota, który usiadł koło niej i owinął ogonem jej kostki. Pewnie zastanawiał się, czy uda mu się podciąć jej nogi tak, by wpadła głową do lodówki. Annie schyliła się odruchowo i podrapała go za uszami. Zjadła swoje zwykłe śniadanie – owoce, herbatę i płatki z mlekiem. Zmusiła się do przejrzenia porannej gazety i prawie udało się jej nie myśleć o swoich aktualnych problemach, W końcu, jeśli spojrzeć na to obiektywnie, są ważniejsze rzeczy na świecie. Telefon zadzwonił w chwili, gdy była w łazience i myła zęby. Jakby specjalnie czekał na ten moment. Dobiegła do aparatu dopiero po czwartych dzwonku. – Tak, szłuucham... – zabełkotała do słuchawki. – Annie, to ty? Mówi Bernice. Coś ci się stało? – Nie, nic. Tylko musiałam połknąć trochę pasty do zębów. Gdzie jesteś? Co się dzieje? Mam po ciebie przyjechać? Stary samochód Bernice lubił się psuć. – A niby czemu miałabyś po mnie przyjeżdżać? RS

24 – Nie wiem. Pomyślałam tylko... Bernice, jeszcze nie ma ósmej. Coś się musiało stać. – Skoro sama o tym wspomniałaś, rzeczywiście chciałam cię prosić o małą przysługę. Ale to zależy od tego, czy masz trochę wolnego czasu. Mówiłaś, że zadzwonisz, prawda? Annie przestąpiła z nogi na nogę i cierpliwie czekała na jakieś wyjaśnienia. Bernice zawsze długo kluczyła, zanim doszła do sedna sprawy. – Jest sobota. Mam mnóstwo czasu. Jeśli chcesz wszystko odwołać, przyjadę, gdzie będziesz chciała, i obiecuję, że nie będę zadawała zbędnych pytań. – Niczego nie chcę odwoływać. Zresztą już na to za późno. Powiem ci w sekrecie, że Harold nie potrzebuje żadnej viagry ani niczego w tym rodzaju. – Czego? – No, wiesz. W kółko o tym ostatnio gadają w telewizji. – Bernie, o czym ty, u licha... Zresztą nie, nic nie mów. Nie chcę wiedzieć. – Och, do czorta, wiedziałam, że się będziesz tak zachowywać. Zawsze taka jesteś. – Czyli jaka? – wrzasnęła Annie, wymachując szczoteczką do zębów. – Nie jestem taka ani żadna. Przestań opowiadać bzdury i powiedz wreszcie, o co ci chodzi. – Tylko czekasz, żeby mi oznajmić z triumfem: „a nie mówiłam". Jesteś dokładnie taka sama jak twój ojciec, wiesz? Annie miała na końcu języka słowa protestu, ale się powstrzymała. To nie był odpowiedni moment na kłótnię. – Bernie, po co dzwonisz? – zapytała tak spokojnie, jak tylko w tym momencie potrafiła. Zaraz jednak dodała wbrew sobie: – Jak tato, mówisz? RS