1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Hrabstwo Orange, Karolina Północna 1899
Był zmęczony nieustannym pościgiem, fałszywymi tropami,
zadawaniem tych samych pytań w kolejnych miastach, w kolejnych
knajpach, w kolejnych jaskiniach hazardu. Zwykle imał się małego
podstępu.
- Panowie, następna kolejka na mój koszt. Wczoraj wieczorem
sprzyjało mi szczęście. Aha, tak przy okazji... - Tu. uśmiechał się
konspiracyjnie. — Jeżeli któryś z was spotka dżentelmena z białym
kosmykiem włosów po lewej stronie, to niech z nim nie gra, bo
zajadle się odgrywa.
Po takich słowach przeważnie znajdował się ktoś, kto mówił, że
spotkał człowieka odpowiadającego temu opisowi. Niektórzy nawet
przypominali sobie jego przezwisko. Żeton. Do licha, to tyle co John
Smith. Czyli bardzo niewiele. Zatem po kilku kolejnych, zadanych od
niechcenia pytaniach, Chandler udawał się w dalszą drogę.
Kolejne miasto, kolejna gra, kolejny trop.
Ale do diabła, jak to się dłużyło. Czasami łapał się na tym, że go
kusi, by dać już sobie z tym spokój. Przecież mógł wreszcie zapuścić
gdzieś korzenie i zacząć budować całkiem nową przyszłość. Taką,
która nie będzie miała nic wspólnego z przeszłością.
Ranczo Jacksona nie było złym miejscem osiedlenia, choć
znajdowało się daleko od Crow Fly położonego w terytorium
Oklahoma*. Ale może to i lepiej, bo tam, w Crow Fly, miał jedynie
RS
2
starą szopę i ileś tam tysięcy akrów jałowej ziemi. Czyli tyle co nic.
Zresztą do tej pory opuszczoną ziemię pewnie zajęli osadnicy.
No cóż, jeśli tak się stało, to życzę wam szczęścia, pomyślał.
Wstał i przeciągnął się, głęboko wciągając łagodne wiosenne
powietrze. Zdjął starego stetsona, odsłaniając gęste włosy koloru
słomy, i rozmasował sobie energicznie głowę. A potem, ponownie
wkładając kapelusz, podszedł do okna kantorka i zaczął się przyglądać
parobkom, którzy zabawiali się rzucaniem podkową do celu. Mieli
naprawiać zawiasy w bramie padoku... ale, do diabła, była przecież
wiosna!
Chętnie by się do nich przyłączył, bo już od dawna nie
uczestniczył w żadnych rozrywkach. Ostatni wolny dzień, jaki
pamiętał, to dzień, w którym zabrał Abbie na piknik. Pojechali wtedy
konno nad rzekę, trzy mile za miasto.
Co za ironia losu, pomyślał. Bo oto po półtorarocznej pogoni za
człowiekiem, który porwał jego narzeczoną... notabene ledwie ją
znał... ponownie wylądował na Wschodzie, tylko kilkaset mil od
miejsca, w którym zostawił najlepszego przyjaciela, prawdziwą
miłość... i majątek.
* Terytorium Oklahoma - jednostka administracyjna USA. od
1907 roku stan Oklahoma (przvp. red)
Przed oczami stanęła mu jak żywa drobna ciemnowłosa kobieta.
I w tejże chwili za jego plecami z impetem otworzyły się drzwi.
- Jesteś gotowy porozmawiać z tymi nowymi, szefie? Eliasz
Chandler niechętnie powrócił do rzeczywistości.
RS
3
- Nie sądzę, żeby jeden z nich miał siwy kosmyk nad lewą
brwią?- zapytała mrużąc oczy.
Kiedy przed siedmioma miesiącami zatrudnił się tutaj jako
zarządca majątku, oznajmił wszem i wobec, że poszukuje hazardzisty
z siwym kosmykiem, który czyni go podobnym do skunksa. Ludzie
byli pewni, że "skunks" jest mu winien jakąś przegraną sumę.
- Nie, szefie. Przykro mi, ale nie.
Stary Shem, który przed nastaniem Eliasza był zarządcą, wciąż
lubił trzymać rękę na pulsie i dlatego, mimo podeszłego wieku,
pracował po kilka godzin dziennie.
- No dobrze, przyślij ich tutaj. Pojedynczo. Ilu się zgłosiło?
- Czterech. Trzech chyba się nada, ale ten czwarty jest do
niczego.
Eliasz nie zapytał, dlaczego. Shem znał się na ludziach i
wiedział wszystko o prowadzeniu rancza. Pracował przecież u Burke'a
Jacksona już prawie czterdzieści pięć lat. Tutaj, na Wschodzie, takie
ranczo nosiło nazwę farmy hodowlanej.
Rozmowy z kandydatami do pracy zajęły Eliaszowi niecałą
godzinę. Po zadaniu zwykłych pytań i wysłuchaniu odpowiedzi,
rzucał kilka luźnych uwag, by uzyskać informacje, o które mu
chodziło. Nie przepuszczał żadnej okazji, by je zdobyć. Ścigał
przecież tego człowieka przez pół kraju i nieraz szedł tropem tak
nikłym i ulotnym jak poranna mgła.
RS
4
Dzisiaj nie udało mu się dowiedzieć niczego nowego. Ponieważ
jednak na ranczu brakowało rąk do pracy, zatrudnił trzech ludzi, a
czwartego odesłał z kwitkiem.
Shem, który czekał za drzwiami, powiedział do nowo
przyjętych:
- Chodźcie, chłopaki, pokażę wam, gdzie możecie złożyć swoje
manatki.
O tym, komu powierzyć pracę przy stadzie, a komu wyznaczyć
inne zajęcia, miał zadecydować Streak, chudy olbrzym o spokojnym
głosie i gołębim sercu. Kiedy Shem dostał awans na zarządcę, Streak
zastąpił go na stanowisku nadzorcy stada. Obaj wiedzieli wszystko o
hodowli bydła.
Wreszcie dzień miał się ku końcowi.
- Jackson nie wygląda dzisiaj dobrze - zauważył Shem, kiedy z
Eliaszem i Streakiem zmierzał na kolację.
- Chcesz powiedzieć, że kiedykolwiek dobrze wyglądał? -
zapytał Eliasz.
Obaj ze Streakiem celowo szli wolno, żeby stary mógł za nimi
nadążyć.
- Kiedyś musiał wyglądać lepiej - wtrącił Streak. - Bo przecież
ożenił się i spłodził córkę.
O owej córce Eliasz słyszał już niejedno, lecz nic pochlebnego.
Mówiono, że dziewczyna jest wielka jak niedźwiedź grizzly i twarda
jak dwa niedźwiedzie, że potrafi językiem obedrzeć korę z
RS
5
hikorowego drzewa, a już niech Bóg strzeże mężczyzny, który
dobierze się do jej galotów.
Eliasz, słysząc to wszystko, sądził, że żaden mężczyzna przy
zdrowych zmysłach z pewnością nie miałby na to ochoty.
- Chcę powiedzieć, że wygląda gorzej niż zwykle. Jest biały jak
kreda, a wargi ma sine. Shem pokręcił głową.
Eliasz uśmiechnął się do siebie. Czasami, kiedy nie ma innego
wyjścia, trzeba kogoś zasypać pytaniami, ale można się dowiedzieć
znacznie więcej, gdy podpuści się rozmówcę, by gadał sobie do woli.
Należy tylko słuchać i wyłuskiwać to, co naprawdę istotne.
Jako nowy zarządca został zaproszony do stołu właściciela
rancza. Mógł jadać z nim i jego gospodynią. Z początku tak czynił,
jednak po kilku dniach wykręcił się od tego zaszczytu i zaczął
pożywiać się z robotnikami. Jackson, człowiek bogaty jak Krezus,
pewnie z powodu stanu zdrowia był okropnie niesympatyczny. Eliasz
nigdy nie spotkał równie niemiłej osoby. A gospodyni, pruderyjna i
chuda jak łodyga fasoli Pearly May, była jeszcze gorsza niż jej
chlebodawca, kucharzyła zaś, że pożal się Boże:
Eliasz musiał jednak przyznać, że Jackson nie mieszał się bez
potrzeby do prowadzenia rancza. Kiedy przekonał się, że nowy
zarządca radzi sobie ze wszystkim doskonale,.. ku obopólnej
satysfakcji zostawił go w spokoju. Gdy wszystko szło normalnie, gdy
nie działo się nic nieprzewidzianego, Eliasz meldował się u
właściciela raz w tygodniu.
RS
6
Dziś na kolację był gulasz wieprzowy z fasolą, jarzynami i
chlebem z mąki kukurydzianej. Jak na hodowców tysięcy sztuk bydła,
jadali dużo wieprzowiny. Kiedy Eliasz jakoś to skomentował, usłyszał
historię z dawnych czasów.
Otóż kiedy córka Jacksona, wówczas siedmioletnia
dziewczynka, po powrocie ze szkoły przekonała się, że zabito jej
ulubione cielątko, dostała ataku wściekłości. Shem, który był wtedy
zarządcą, wziął całą winę na siebie, a potem radykalnie zmienił
jadłospis na ranczu. Szczęśliwie kucharka, która gotowała dla
robotników, potrafiła zdziałać wprost cuda, mając do dyspozycji
jedynie wieprzowinę, cebulę, ziemniaki i sól, więc nikt nie narzekał.
Po co, rozumował Shem, zjadać zyski, skoro wieprzowina jest tania, a
nabywcy z Chicago płacą mnóstwo pieniędzy za wołowinę Jacksona?
W jadalni dla robotników panował jak zwykle wielki gwar.
Cicho siedzieli tylko nowi, którzy przysłuchiwali się rozmowom i
próbowali jak najlepiej zorientować się we wszystkim. Na ranczu nic
było tygodnia, by przy stole nie pojawiał się ktoś nowy, bo ludzie,
którym Jackson płacił śmiesznie mało, jak tylko mogli, natychmiast
uciekali do bardziej intratnej pracy.
Eliasz także jadł w milczeniu, bacznie wszystkiemu się
przyglądając. Z natury był człowiekiem milczącym, a w ciągu
ostatnich dwóch łat nabrał nawyku cichej obserwacji. Czasami dawało
to pewne rezultaty, jednak były chwile, gdy tracił już nadzieję, że
Rosemary wciąż pozostaje przy życiu. Bo od momentu gdy ją
porwano i gdy podpalono jego dom, który doszczętnie spłonął,
RS
7
upłynęły prawie dwa lata. Eliasza wciąż gryzło sumienie, bo przecież
obiecał opiekować się Rosemary, a tymczasem zawiódł na całej linii.
Dlatego zamierzał szukać jej tak długo, jak będzie istniał choć cień
nadziei, że ją odnajdzie. Gdy dotarł do Durham w Karolinie
Północnej, był całkiem bez grosza, a na dobitkę stracił ślad. Sprawę
pogarszał jeszcze fakt, że czuł się wyczerpany długotrwałą pogonią,
podczas której nie raz i nie dwa dosłownie deptał swojemu wrogowi
po piętach. I właśnie w Durham, siedząc pewnego razu nad piwem,
usłyszał rozmowę o niejakim Jacksonie, który prowadzi jedno z
największych gospodarstw hodowlanych w tej części kraju, i akurat
szukał nowego zarządcy. A Eliasz na hodowli bydła znał się dobrze.
Ruszając w pogoń za porywaczem Rosemary, dowiedział się, że
człowiek ten zwykł przesiadywać w barach i jaskiniach hazardu, więc
sam zaczął do takich miejsc uczęszczać. Dlatego znalazł się w tej
knajpie i uważnie przysłuchiwał się rozmowie o właścicielu rancza.
- Burke Jackson? Skąpy stary sukinsyn. Gdyby przyzwoicie
płacił, ludzie nie odchodziliby z roboty.
- Pracowałem kiedyś u niego. Wytrzymałem tylko tydzień.
Słyszałem, że stary Shem wciąż tam mieszka, ale już sobie nie daje
rady z prowadzeniem farmy. Założę się, że właśnie skąpstwo
Jacksona go wykończyło.
- Powiadają, że jego córka jest kropka w kropkę taka jak on.
To właśnie wtedy Eliasz po raz pierwszy usłyszał o córce
Jacksona. Słysząc taką o opinię, poczuł ulgę, wynikało bowiem jasno,
że panna Jackson nie była kruchym dziewczęciem. A Eliasz, chłop
RS
8
wysoki, twardy i niezbyt ogładzony, miał słabość do drobnych,
delikatnych kobieciątek, które niezmiennie wpędzały go w kłopoty.
Natomiast z mężczyznami radził sobie doskonale. Przez wszystkie te
lata, kiedy nosił odznakę szeryfa, rzadko zdarzało się, by musiał
uciekać się do użycia siły. Jego wzrost i postura działały uspokajająco
na każdego, kto nie był desperatem czy też nie upił się ponad wszelką
miarę.
Eliasz podjął ostateczną decyzję po słowach barmana, który
powiedział:
- Wreszcie dojdzie do tego, że przez farmę Jacksona przewinie
się połowa mężczyzn żyjących na wschód od Missisipi. I żaden z nich
nie zagrzeje miejsca dłużej niż przez kilka tygodni.
- I nic dziwnego - skomentował jeden z gości.
- Cóż, niektórzy nie chcą nawet zaczynać pracy za takie
pieniądze - dodał barman.
- Forsa forsą, ale ta jego córka... - mruknął siwy farmer. - To ona
najbardziej wypłasza ludzi.
- Żeby tylko ludzi! - dodał ktoś ze śmiechem. - Ta dzieweczka
przerazi nawet dzika.
Teraz, jedząc w milczeniu wieczorny posiłek, Eliasz
przypominał sobie wszystko, co słyszał o legendarnej córce Jacksona,
która wciąż jeszcze przebywała w szkole. Lila Jackson miała być
panną wysoką, postawną i twardą, do tego świetnie strzelała i jeździła
konno. Mówiono też o niej, że każdy, kto odważyłby się ją tknąć,
narażał się na ciężkie pobicie.
RS
9
Eliaszowi takie mordobicie nie groziło, nie zamierzał bowiem
czynić żadnych awansów jakiejkolwiek kobiecie. Dziewczyna
mogłaby być śliczna jak obrazek i delikatna jak pączek róży, a i tak
nie ruszyłby ku niej. Po tym, jak oddał serce jednej kobiecie, a słowo
innej, i obie utracił, nie miał już nic do zaoferowania.
Kiedy Abigail wyszła za człowieka, który był jego najlepszym
przyjacielem, powrócił w rodzinne strony, na Zachód. Poznał tam
Rosemary, lecz ukradziono mu ją spod samego nosa. Nie miał więc
wyboru, musiał jej szukać.
Rosemary przybyła dyliżansem do Crow Fly, aby zamieszkać ze
starszą kuzynką, niestety spotkało ją głębokie rozczarowanie.
Kuzynka zdążyła już umrzeć, a jej dom i wszystko, co posiadała,
poszło na długi i koszty pogrzebu.
Rosemary Wallup, znalazłszy się bez grosza i dachu nad głową,
zwróciła się o pomoc do szeryfa Eliasza Chandlera.
- Co ja mam robić? - szlochała, zalewając się łzami. - Wydałam
ostatnie pieniądze, by to dojechać. Chciałam zaopiekować się moją
drogą kuzynką. Oto wszystko, co mi zostało. - Pokazała złoty
łańcuszek z brzydkim wisiorkiem w kształcie łezki. - Należał do mojej
matki. Widzi pan, tu jest wygrawerowane jej imię.
Zachęciła go gestem, żeby naocznie się przekonał, ale nie był w
stanie odczytać drobnych literek. Mógłby tego dokonać, gdyby
przysunął twarz bardzo blisko do jej piersi.
- Tak, proszę pani - odrzekł grzecznie, zastanawiając się, czy
powinien zaoferować jej swoją zakurzoną chustkę, by otarła łzy.
RS
10
- Mama już nie żyje, nie żyje też kuzynka Carrie. Nie został mi
już nikt i ja... ja... - Otworzyła szeroko ogromne błękitne oczy, a na
rzęsach zalśniły łzy. - Wolałabym umrzeć z głodu niż sprzedać
naszyjnik mamy - oznajmiła dramatycznym tonem. - Papa zamówił go
dla niej niedługo przed... przed swoją śmiercią.
Znów się rozpłakała. Eliasz zaproponował, że opłaci jej podróż
do domu, lecz ona stwierdziła, że nie ma dokąd wracać. Ulokował ją
więc w wielkim pustym domu, który w spadku zostawił mu dziadek, a
wraz z nią, by powstrzymać złe języki, zainstalował tam pewną
wdowę. Uczynił tak, ponieważ w Crow Fly nie było żadnego
pensjonatu, a tym bardziej hotelu.
W końcu zaproponował Rosemary małżeństwo, uznał bowiem,
że tylko w ten sposób uczciwy mężczyzna może zaopiekować się
przyzwoitą, samotną kobietą.
W jakiś miesiąc później, po trzech dniach tropienia bandy
koniokradów, Eliasz wracał do domu. Padał ze zmęczenia i czuł się,
wstyd przyznać, jak kojot schwytany w stalowe wnyki, a nie jak
mężczyzna, który ma wkrótce poślubić ładną kobietę. Coś mu
mówiło, że Rosemary nie będzie zadowolona ze swojego losu. Żona
małomiasteczkowego szeryfa to dla niej stanowczo zbyt mało...
Jednak on, by egzystować na jakim takim poziomie, musiał trzy-mać
się tej funkcji pazurami. Gdyby nic utracił swej schedy, odnowiłby
obory i ogrodzenia, kupił małe stado krótkorogiego oregońskiego
bydła i stopniowo rozwijał hodowlę. Niestety, w obecnej sytuacji
nawet nie mógł marzyć o takich inwestycjach.
RS
11
Dym poczuł z odległości kilku mil, I nagle, dziwną mocą
intuicji, domyślił się wszystkiego. Ogarnięty przerażeniem, puścił
konia w cwał.
Dom jeszcze się tlił. Wdowa, która miała opiekować się
Rosemary, mocno skrępowana leżała w ocalałej szopie.
- On był straszny jak sam diabeł - łkała. - Miał tutaj taki siwy
kosmyk. - Wskazała lewą stronę głowy. - Podpalił dom i porwał
pannę Rosemary, a śmiał się przy tym jak szalony. Panie Eliaszu, to
był diabeł! Nic nie mogłam zrobić.
Eliasz nie obwiniał o nic nieszczęsnej kobieciny, bo przecież
została związana i zakneblowana. Nad jej okiem widniał fioletowy
siniak, ślad po kolbie rewolweru.
Wszystko to wydarzyło się prawie dwa lata temu. Eliasz był
człowiekiem młodym, nie miał jeszcze trzydziestu lat, jednak czuł się
tak, jakby był starszy niż wszystkie pagórki i rzeki, które mijał w swej
nieustannej wędrówce.
- Nic dzisiaj nie jesz, chłopcze.
- Nie jestem głodny, Shem. Przez cały dzień siedziałem nad
księgami - odrzekł Eliasz.
Tęsknił za tym, żeby osiodłać konia i wyjechać na kilka dni,
spać na ziemi, obserwować gwiazdy nad głową. Tak, tego właśnie
potrzebował. Jedyny kłopot był w tym, że miałby zbyt wiele czasu na
rozmyślania.
A jego myśli sprawiały mu wielki ból.
- Zanosi się na deszcz.
RS
12
- Tak, zauważyłem chmury.
- Panna Lila już wkrótce przyjedzie na lato do domu.
- Niech nas Bóg strzeże - wyrwało się Streakowi.
Wszyscy, nawet Eliasz, roześmieli się. Zabawnie będzie patrzeć,
jak ci trzej nowi zareagują na siejącą postrach pannę Dalilę Jackson.
Eliasz zastanawiał się nawet, czy mężczyźni, a wszyscy byli
kawalerami, podjęli tu pracę dla nędznego zarobku, czy też zwabiły
ich wieści o bogatej pannie na wydaniu. Jeżeli tak, to spodziewając się
wypieszczonej, drobnej kobietki, wkrótce zaczną się pluskać przy
korycie do pojenia koni, skrapiać wodą kolońską i ustawiać w kolejce
do zalotów.
- Wiem, o czym myślisz, Eliaszu - powiedział Shem. -I powiem
ci, że możesz ją sobie zaklepać. Jesteś przecież zarządcą, więc masz
pierwszeństwo. To naprawdę słodkie stworzenie. Znam ją od
urodzenia. To ja wybrałem dla niej imię.
- Już mu mówiłeś - mruknął Streak.
- Być może... - Shem zadumał się na chwilę. — Gdy jej matka
zmarła podczas połogu, Burke całkiem się załamał i o dziecku nawet
nie myślał. Znalazłem więc dla niej mamkę, wybrałem imię,
dopilnowałem chrztu. I to ja posadziłem ją po raz pierwszy na koniu,
w ogóle nauczyłem wszystkiego, co powinna umieć farmerska córka.
W końcu wyrosła na piękną, mądrą, silną i energiczną kobietę. Radzę
ci, nie słuchaj, co ludzie gadają, tylko poczekaj, a sam się przekonasz.
Eliasz uśmiechnął się jeszcze szerzej. Gustował w delikatnych i
subtelnych damach, więc „silna i energiczna" córeczka Jacksona nie
RS
13
miała żadnych szans. W kobietach uwielbiał ich kobiecość, czyli
bezradność, słabość, pochlipywanie z byle powodu, niemożność
istnienia bez męskiego wsparcia. Dlatego tak wzruszyła go Rosemary.
O tak, bezradnym kobietkom nie potrafił się oprzeć, lecz taka baba-
chłop, choćby rzeczywiście była piękna, nie mogła go niczym skusić,
nawet gdyby nie był po słowie z Rosemary.
Burke Jackson w spódnicy? O nie, takie dziwo z całą pewnością
go nie pociągało.
- Jadę do domu. Nie obchodzi mnie, co powie papa - oznajmiła
Dalila Jackson, pakując do kufra kolejne ubrania. Stała boso, tylko w
halce i staniczku, z burzą radych włosów związanych na karku
pończochą. - Shem pisał, że papa jest chory. Tak w każdym razie
odczytałam jego bazgroły, ale chyba to chciał mi przekazać, Czy
możesz mi podać te buty?
Isobel wręczyła jej parę eleganckich bucików z wysokimi
cholewkami. Wyglądałyby jeszcze bardziej elegancko, gdyby były o
kilka numerów mniejsze, jednak z drugiej strony gdyby Lila była
osobą drobniejszej postury, nigdy tak bardzo nie zaprzyjaźniłaby się z
Isobel.
Poza jednym, różniły się wszystkim. Lila była piękna, a urodę
Isobel porównywano do ponurej nocy, i to na korzyść tej ostatniej,
nawet bowiem najbrzydsza noc nie jest piegowata i nie ma ohydnie
cofniętej dolnej szczęki. Lila była bogata, a Isobel biedna jak mysz
kościelna. Po śmierci ojca pastora pozostała sama i bez grosza przy
duszy, więc parafianie, nie mając serca skazywać jej na tułaczy los,
RS
14
ufundowali stypendium i posłali na naukę. Na koniec Lila była silna, a
wzrostu mógłby jej pozazdrościć niejeden mężczyzna, natomiast
wymizerowana Isobel swą posturą sugerowała, że jest ledwie
dwunastoletnią dziewczynką.
Jednak jedna rzecz je łączyła: koleżanki unikały ich jak ognia.
Isobel za jej brzydotę, nieśmiałość i biedę, natomiast Lili - za jej
postawną sylwetkę i wzrost, co kłóciło się z kanonami mody, oraz za
niewyparzony język.
- Jeszcze tylko miesiąc nauki i zdobędziesz dyplom ukończenia
szkoły - przypomniała Isobel. - A potem mogłabyś zostać
nauczycielką.
Lila westchnęła ciężko, a potem spojrzała z góry na przyjaciółkę,
która skakała po wieku kufra, próbując je domknąć.
- Czy twoim zdaniem wyglądam na nauczycielkę?
- Powiedziałam, że po ukończeniu szkoły mogłabyś uczyć, ale
mogłabyś zająć się także czymś innym.
- Taki mam zamiar. Chcę robie coś zupełnie innego. Coś, do
czego niepotrzebny jest papierek z tą głupią złotą pieczęcią.
Obie wiedziały, co Lila zamierza zrobić ze swoim życiem. Isobel
szczerze ją podziwiała, zarazem jednak wiedziała, jak bardzo będzie
za nią tęsknić. Zaprzyjaźniły się już tego dnia, kiedy wózek ciągnięty
przez muła przywiózł Isobel wraz z jej jedyną walizką do
renomowanej szkoły dla dziewcząt. A przez cztery lata wspólnej
nauki ich przyjaźń jeszcze, się pogłębiła.
RS
15
- No dobrze, ja przytrzymam, a ty zatrzaśnij zamek -powiedziała
Isobel.
- Pamiętaj, Isobel, w dniu zakończenia nauki wsiadasz do
pociągu. Będę na ciebie czekała na stacji w Hillsborough. Będziemy
się świetnie bawiły. Najpierw nauczę cię jeździć konno. Od tego
zaczniemy.
- O nie! To wykluczone!
- Izzy, zapewniam cię, że nie wszystkie konie gryzą. Już moja w
tym głowa, żeby przerobić cię na pannę kowbojkę.
- Kichająca panna kowbojka... Przecież ja ciągle kicham.
Zaradzisz jakoś temu?
- Ojej, zapomniałam. No cóż, tak czy siak, przyjedziesz i
spędzisz ze mną lato.
- Wiesz, raczej powinnam rozejrzeć się za pracą, zanim
dziewczyny sprzątną mi sprzed nosa wszystkie dobre posady.
Poza talentem do muzyki, Isobel nie miała żadnego innego, a w
każdym razie jak dotąd nic takiego u niej nie odkryto. Co gorsza,
program nauczania objęty stypendium nie przygotował jej do żadnej
zarobkowej pracy. Podczas każdych wakacji, by dorobić do
skromnych dochodów, pomagała prowadzić dom żonie jednego z
profesorów.
Lila natomiast świetnie wiedziała, co zrobić z resztą swego
życia. Postanowiła zarządzać farmą ojca. Bo może wtedy wreszcie
zacznie ją dostrzegać. To prawda, nie była chłopcem, ale do diabła
ciężkiego, nie mogła przecież nic na to poradzić.
RS
16
- Izzy, o nic się nie martw i pomyśl tylko o jednym. Jak
cudownie będzie spędzić całe lato absolutnie bez książek.
- Hm, tak...
Isobel lubiła książki, w przeciwieństwie do Lili.
- A poza tym jeżeli papa jest naprawdę chory, to będzie mnie
potrzebował, a ja z kolei będę potrzebowała ciebie. Więc nawet się nie
waż myśleć, że nie przyjedziesz.
Lila dobrze wiedziała, że przyjaciółka czuje się jak ktoś, kogo
nikt nie potrzebuje.
Dwa dni później Eliasz wszedł do stajni. Szukał tu tego
półgłówka, który zostawił otwarte wrota obory, powodując, że rasowe
jałówki stratowały pole świeżo obsadzone kukurydzą. Miał wielką
ochotę wypłacić temu idiocie ostatnią tygodniówkę i wylać na zbity
pysk. Złoszcząc się w duchu, zauważył, że ów półgłówek wpatruje się
we wrota szeroko otwartymi oczami, a drugi z nowo zatrudnionych
upuścił uzdę, potknął się o jej koniec i zatoczył na ścianę,
przewracając dwie pary wideł i świder ziemny do kopania dołów na
słupy.
- Masz ci los - mruknął zaskoczony Eliasz.
Odwrócił się, żeby zobaczyć, na co robotnicy lak się gapią, i
zanim zdążył się powstrzymać, z jego ust wyrwało się krótkie:
- Jezu!
Poprzedniego dnia, kiedy zajechała przed frontową bramę,
właściwie jej nie widział. W marszczonej spódnicy i pelerynie od
deszczu zdawała się dorównywać swymi rozmiarami stogowi siana.
RS
17
Kształtem też go przypominała. Chwyciła dwie torby i pospiesznie
udała się do domu, kufer zostawiając woźnicy.
Zajęty pracą Eliasz nie poświęcił jej większej uwagi.
Teraz jednak musiał to zrobić, kobieta bowiem, która ukazała się
we wrotach stajni,z całą pewnością nie była stogiem siana. Słońce
igrało na jej niesfornych rudych włosach. Eliasz nie widział twarzy,
jednak patrząc na sylwetkę, zaniemówił wprost ze zdumienia.
Bo dzisiaj miała na sobie spodnie! I to na domiar wszystkiego
spodnie obcisłe! Biodra i uda wyglądały jak masło wtłoczone do
formy. Była kobietą wysoką i postawną, to prawda. Niektórzy by
powiedzieli: kobietą wspaniałą, ale Eliasz nie zaliczał się do ich
grona. Jak laką olbrzymką opiekować się, jak chronić ją przed złem
tego świata? Panna Jackson wyglądała na taką. która świetnie potrafi
zaopiekować się sobą, a na dokładkę również jakimś nieszczęsnym
kandydatem na opiekuna.
Eliasz odchrząknął i zrobił krok w jej kierunku.
- Proszę pani... panienko... Czy mogę coś dla pani zrobić?
Energicznie weszła do środka.
- Kim pan jest?
Eliasz otworzył usta, żeby coś powiedzieć, i zaraz je zamknął.
Przełknął ślinę i znowu odchrząknął. Co jest, do diabła? Czuł się jak
ktoś, kto chwycił gołą ręką rozpalone żelazo do znakowania bydła.
- Nazywam się Eliasz Chandler, proszę pani. Jestem nowym
zarządcą. Czy też nadzorcą...
RS
18
Wprawdzie Jackson przydzielił mu obowiązki, ale nie
powiedział, jaką funkcję będzie oficjalnie pełnił.
- Zarządcą jest Shem - odrzekła kategorycznie, a jej głos
wprawił w dziwne wibracje takie partie jego ciała, o których Eliasz
nie chciał nawet myśleć.
- No to w takim razie ja jestem jego... yyy... zastępcą. Jeżeli
szuka pani Shema, to pojechał wraz z Willym do miasta. Załatwiają
tam jakieś sprawy dla pani ojca. Jeżeli jest coś, co mogę dla pani
zrobić.
Ale jędza, pomyślał bardziej rozbawiony niż zirytowany. Tyran
w spódnicy... tfu, w spodniach.
Eliasz oparł się o przegrodę i patrzył, jak sprawdzała porządek w
obszernym pomieszczeniu. Poczuł się dumny, że wszystko jest na
swoim miejscu. To znaczy wszystko z wyjątkiem dwóch par wideł i
świdra ziemnego do kopania dołów na słupy. Polepa była czysto
wygrabiona, w powietrzu unosił się zapach świeżego siana, skóry i
zwierząt.
Była wprost niesamowita. „Arogancka" zabrzmiałoby jak
komplement. Władcza, dominująca, traktująca innych jak powietrze,
roztaczająca wokół siebie aurę miażdżącej wszystko siły. Taki opis
pasowałby do jakiegoś satrapy lub herszta zbójeckiej bandy. Eliasz
znów uśmiechnął się pod wąsem.
Jeden z kowbojów przyprowadził dużego konia, który zwykle
ciągnął dziesięcioskibowy pług.
RS
19
- Czy tego konia pani sobie życzyła? - zapytał, po czym, tłumiąc
chichot, spojrzał na kolegów, szukając W ich oczach aprobaty.
Eliasz, usłyszawszy te słowa, zadumał się nad głupotą kowboja.
Zaraz rozpęta się burza, to pewne. Panna Jackson mogłaby tego durnia
rozerwać na strzępy, gdyby taką miała ochotę.
Jednak nie miała, tylko ze stoickim spokojem rzekła:
- Zabieraj się do swojej orki, chłopcze. Sama przyprowadzę
swojego konia. - Zwróciła się do Eliasza. - Pojeżdżę na Demonie. Tak
będzie każdego ranka.
RS
20
ROZDZIAŁ DRUGI
Eliasz polecił pracownikom, żeby zaprzęgli konia do wozu i
zawieźli na południowe pastwisko słupy mające podtrzymywać
ogrodzenie. Dopiero wtedy odwrócił się do panny Jackson.
- Będzie pani jeździła na Demonie? A dlaczego nie na którymś z
wałachów?
Demon był rosłym ogierem. W kłębie miał prawie dwa jardy, a
w jego żyłach płynęła berberyjska krew. Obdarzony przy tym wielkim
temperamentem, w żadnym wypadku nie nadawał się dla damy.
Dalila Jackson przyjrzała się Eliaszowi uważnie, jakby dawała
mu do zrozumienia, że nie jest zbyt dobrze wychowany. Zgadza się,
pomyślał, prawidłowo odczytując, jej spojrzenie, pochodzę od
hodowców bydła i nie znam się na elegancji.
Parę razy oskarżano go, nie bez słuszności, o brak rozsądku.
Była jednak pewna rzecz, której w żadnym wypadku nie można było
mu zarzucić, a mianowicie że cofa się przed wyzwaniami. Co, gdy się
nad tym dobrze zastanowić, świadczyło o braku rozsądku właśnie.
Teraz rzucono mu rękawicę. A raczej rękawiczkę - giemzową i
pachnącą różami.
Podjął ją więc. Kiwając głową w stronę Streaka, który właśnie
wszedł do stajni, powiedział spokojnie:
- Proszę cię, osiodłaj Demona dla panny Jackson. Spodziewał się
sprzeciwu, lecz chudy nadzorca stada tylko uśmiechnął się szeroko.
- Miło panią widzieć w domu, panno Lilu.
21
- Dziękuję, Streak. Tym razem wróciłam na dobre.
Nadzorca oddalił się, by osiodłać konia, a Eliasz wzruszył
ramionami. Jeżeli ta dama znajdzie się w kłopotach, to z pewnością
nie z jego winy.
Dama imponowała wzrostem, ale najwyraźniej zbywało jej na
inteligencji. Była od niego niższa zaledwie o pół stopy, a on miał
sześć stóp i trzy cale wzrostu. Nie nosiła kapelusza, a twarz okalała
potężna burza rdzaworudych włosów. Rysy tej twarzy - Eliasz musiał
to przyznać - pozostawały w doskonałych proporcjach do jej ciała, od
dumnie zarysowanego nosa poczynając, poprzez szerokie usta, a
kończąc na oczach koloru whiskey.
Wzrok Eliasza przyciągnął mały ciemny pieprzyk
umiejscowiony tuż nad prawym kącikiem jej ust, a zaraz potem pełne
piersi toczące bezustanne zmagania, by wyrwać się 7. uwięzi małych
obciąganych guziczków, na które zapięta była biała bluzka ze
szczypankami.
- Czy zechce pan obejrzeć także moje zęby?
Jej głos drażnił zmysły tak samo jak jej ciało, a równocześnie
był oschły i ironiczny.
- Przepraszam. Nie chciałem pani urazić. Nie miałem na myśli
nic osobistego.
Akurat. Nie pamiętał, kiedy w przeszłości był tak dojmująco
świadom kobiecej obecności.
Zdarzyło mu się to może raz w życiu... ale to było całkiem co
innego.
RS
22
Co, u diabła, myśli sobie ten Jackson, pozwalając córce
paradować wśród mężczyzn w spodniach? Czy miał pojęcie, jak to
komentowali? Czy tego cholernego głupca to nie obchodzi? Na miły
Bóg, przecież to jego córka, krew z krwi, kość z kości.
Streak przyprowadził osiodłanego ogiera.
- Dziękuję. - Dama uśmiechnęła się miło. - Nie musiałeś tego
robić. Sama bym go osiodłała.
Więc dlaczego tego nie zrobiła? - zastanowił się Eliasz. Czyżby
bała się, że nie przystoi to udzielnej księżnej?
Ogromny rumak parsknął i usiłował chwycić zębami
prowadzącą go rękę. Panna Dalila Jackson spokojnie ściągnęła wodze,
mrucząc coś cicho do nerwowego ogiera, po czym bez najmniejszego
wysiłku wskoczyła na siodło i ruszyła ścieżką.
Lila, z trudem opanowując gniew, oddaliła się prędzej niż
zamierzała. Nie siedziała na koniu od miesięcy, bo w szkole nie było
odpowiednich dla niej wierzchowców, albo raczej siodeł. Za
pierwszym razem, gdy usiłowała usadowić się na damskim siodle,
wylądowała na czworakach przed grupą ironicznie uśmiechających się
koleżanek. I była to ostatnia próba jazdy na takim żałosnym
urządzeniu. Przez całe życie jeździła na kowbojskich kulbakach,
okrakiem. Ojciec o tym wiedział. Nie pochwalał tego, ale przecież nie
pochwalał niczego, co robiła.
Przez całe lata Lila próbowała zrozumieć, dlaczego ojciec nie
potrafił jej pokochać. Cóż, matka zmarła podczas porodu, a ludzie
mówili, że wielbił ziemię, po której stąpała. Po jej śmierci płakał
RS
23
przez pięć dni, a przez pięć następnych bluźnił i klął. Ta tragedia
kompletnie go odmieniła.
A jaki był przedtem? Lila nie miała pojęcia, bo jak sięgnęła
pamięcią, ojciec zawsze ją ignorował. Oddał córkę pod opiekę Shema
i Pearly May. I to Shem, kiedy już podrosła, posłał ją do szkoły w
pobliskim miasteczku Hillsborough, bo ojca nigdy nie interesowało,
czy jego córka nauczy się czytać i pisać.
Shem wybrał nawet dla niej imię. Zapytał Burke'a, czy chce,
żeby nosiła imię matki, a ten natychmiast oznajmił, że wyrzuca go z
pracy. Oczywiście Shem nie odszedł. Był przyzwyczajony do takiego
traktowania. Ani on, ani jego chlebodawca nie brali takich słów
poważnie. Nawet Lila po pewnym czasie zorientowała się, że ojciec
nie zawsze ma na myśli to, co mówi.
Tak więc Shem wybrał dla niej imię i podał je do wiadomości
władz z takim samym namaszczeniem, z jakim rejestrował imiona
potomków rasowych byków, choć w tym wypadku władze były inne.
Dalila Burke Jackson. Drugie imię było po ojcu, mimo że nie
interesował się nią w stopniu większym niż najniepozorniejszym z
sezonowych pracowników. W chwili gdy wyrósł jej pierwszy stały
ząb. Lila pogodziła się z faktem, że skoro ojciec nie potrafi kochać
jedynego dziecka, to nie ma sensu spodziewać się, że to dziecko
będzie kochane przez kogokolwiek innego. W dniu. w którym doszła
do tego wniosku, ustaliła swoje życiowe reguły.
RS
24
- Do diabła ze wszystkimi - mruknęła, wykonując skok ponad
niskim ogrodzeniem. - Do diabła z tobą, Eliaszu Chandlerze - dodała z
pasją.
Wiedziała, kim on jest, zanim udała się do stajni. Shem, któremu
reumatyzm nie pozwalał już pracować, zdążył opowiedzieć o
człowieku, którego zatrudniono na jego miejsce. Nazywał się Eliasz
Chandler, pochodził z Oklahomy. A skoro tak, to co. u diabla, robił na
Wschodzie? Ukrywał się przed przedstawicielami prawa?
Wyglądał na człowieka bardzo niebezpiecznego. Był płowy jak
jeden z tych wielkich kotów, które kiedyś widziała w wędrownym
zoo, i tak samo czujny. O ile mogła sądzić z tego, co dostrzegła pod
zniszczonym czarnym kapeluszem, jego włosy miały kolor sierści
tych zwierząt. Nie zauważyła, jakie ma oczy, ale wiedziała, że obwód
jego bioder jest o połowę mniejszy od obwodu jej własnych.
Natomiast bary miał szerokie. Lila zawsze starała się ocenić siłę
mężczyzn, bo przecież w ich rękach była władza. Wielu z tych, którzy
pochodzili z zachodnich terytoriów, było całkiem niecywilizowanych.
Lila przeczytała wszystko, co napisano o Dzikim Zachodzie.
Przeczytała to w książkach, na które rzucała się zachłannie od chwili,
gdy dowiedziała się, że nie są przeznaczone dla młodych panienek.
Ten Chandler - choć był człowiekiem z Dzikiego Zachodu - nic
miał jednak broni. A w każdym razie nie nosił jej na widoku. Mimo to
łatwo było wyobrazić go sobie na prerii z dwoma koltami u pasa.
Większość mężczyzn pracujących u jej ojca nosiła latem
słomiane kapelusze, a zimą czapki myśliwskie. Chandler natomiast
RS
0 Bronwyn Williams Scheda po Jacksonie
1 ROZDZIAŁ PIERWSZY Hrabstwo Orange, Karolina Północna 1899 Był zmęczony nieustannym pościgiem, fałszywymi tropami, zadawaniem tych samych pytań w kolejnych miastach, w kolejnych knajpach, w kolejnych jaskiniach hazardu. Zwykle imał się małego podstępu. - Panowie, następna kolejka na mój koszt. Wczoraj wieczorem sprzyjało mi szczęście. Aha, tak przy okazji... - Tu. uśmiechał się konspiracyjnie. — Jeżeli któryś z was spotka dżentelmena z białym kosmykiem włosów po lewej stronie, to niech z nim nie gra, bo zajadle się odgrywa. Po takich słowach przeważnie znajdował się ktoś, kto mówił, że spotkał człowieka odpowiadającego temu opisowi. Niektórzy nawet przypominali sobie jego przezwisko. Żeton. Do licha, to tyle co John Smith. Czyli bardzo niewiele. Zatem po kilku kolejnych, zadanych od niechcenia pytaniach, Chandler udawał się w dalszą drogę. Kolejne miasto, kolejna gra, kolejny trop. Ale do diabła, jak to się dłużyło. Czasami łapał się na tym, że go kusi, by dać już sobie z tym spokój. Przecież mógł wreszcie zapuścić gdzieś korzenie i zacząć budować całkiem nową przyszłość. Taką, która nie będzie miała nic wspólnego z przeszłością. Ranczo Jacksona nie było złym miejscem osiedlenia, choć znajdowało się daleko od Crow Fly położonego w terytorium Oklahoma*. Ale może to i lepiej, bo tam, w Crow Fly, miał jedynie RS
2 starą szopę i ileś tam tysięcy akrów jałowej ziemi. Czyli tyle co nic. Zresztą do tej pory opuszczoną ziemię pewnie zajęli osadnicy. No cóż, jeśli tak się stało, to życzę wam szczęścia, pomyślał. Wstał i przeciągnął się, głęboko wciągając łagodne wiosenne powietrze. Zdjął starego stetsona, odsłaniając gęste włosy koloru słomy, i rozmasował sobie energicznie głowę. A potem, ponownie wkładając kapelusz, podszedł do okna kantorka i zaczął się przyglądać parobkom, którzy zabawiali się rzucaniem podkową do celu. Mieli naprawiać zawiasy w bramie padoku... ale, do diabła, była przecież wiosna! Chętnie by się do nich przyłączył, bo już od dawna nie uczestniczył w żadnych rozrywkach. Ostatni wolny dzień, jaki pamiętał, to dzień, w którym zabrał Abbie na piknik. Pojechali wtedy konno nad rzekę, trzy mile za miasto. Co za ironia losu, pomyślał. Bo oto po półtorarocznej pogoni za człowiekiem, który porwał jego narzeczoną... notabene ledwie ją znał... ponownie wylądował na Wschodzie, tylko kilkaset mil od miejsca, w którym zostawił najlepszego przyjaciela, prawdziwą miłość... i majątek. * Terytorium Oklahoma - jednostka administracyjna USA. od 1907 roku stan Oklahoma (przvp. red) Przed oczami stanęła mu jak żywa drobna ciemnowłosa kobieta. I w tejże chwili za jego plecami z impetem otworzyły się drzwi. - Jesteś gotowy porozmawiać z tymi nowymi, szefie? Eliasz Chandler niechętnie powrócił do rzeczywistości. RS
3 - Nie sądzę, żeby jeden z nich miał siwy kosmyk nad lewą brwią?- zapytała mrużąc oczy. Kiedy przed siedmioma miesiącami zatrudnił się tutaj jako zarządca majątku, oznajmił wszem i wobec, że poszukuje hazardzisty z siwym kosmykiem, który czyni go podobnym do skunksa. Ludzie byli pewni, że "skunks" jest mu winien jakąś przegraną sumę. - Nie, szefie. Przykro mi, ale nie. Stary Shem, który przed nastaniem Eliasza był zarządcą, wciąż lubił trzymać rękę na pulsie i dlatego, mimo podeszłego wieku, pracował po kilka godzin dziennie. - No dobrze, przyślij ich tutaj. Pojedynczo. Ilu się zgłosiło? - Czterech. Trzech chyba się nada, ale ten czwarty jest do niczego. Eliasz nie zapytał, dlaczego. Shem znał się na ludziach i wiedział wszystko o prowadzeniu rancza. Pracował przecież u Burke'a Jacksona już prawie czterdzieści pięć lat. Tutaj, na Wschodzie, takie ranczo nosiło nazwę farmy hodowlanej. Rozmowy z kandydatami do pracy zajęły Eliaszowi niecałą godzinę. Po zadaniu zwykłych pytań i wysłuchaniu odpowiedzi, rzucał kilka luźnych uwag, by uzyskać informacje, o które mu chodziło. Nie przepuszczał żadnej okazji, by je zdobyć. Ścigał przecież tego człowieka przez pół kraju i nieraz szedł tropem tak nikłym i ulotnym jak poranna mgła. RS
4 Dzisiaj nie udało mu się dowiedzieć niczego nowego. Ponieważ jednak na ranczu brakowało rąk do pracy, zatrudnił trzech ludzi, a czwartego odesłał z kwitkiem. Shem, który czekał za drzwiami, powiedział do nowo przyjętych: - Chodźcie, chłopaki, pokażę wam, gdzie możecie złożyć swoje manatki. O tym, komu powierzyć pracę przy stadzie, a komu wyznaczyć inne zajęcia, miał zadecydować Streak, chudy olbrzym o spokojnym głosie i gołębim sercu. Kiedy Shem dostał awans na zarządcę, Streak zastąpił go na stanowisku nadzorcy stada. Obaj wiedzieli wszystko o hodowli bydła. Wreszcie dzień miał się ku końcowi. - Jackson nie wygląda dzisiaj dobrze - zauważył Shem, kiedy z Eliaszem i Streakiem zmierzał na kolację. - Chcesz powiedzieć, że kiedykolwiek dobrze wyglądał? - zapytał Eliasz. Obaj ze Streakiem celowo szli wolno, żeby stary mógł za nimi nadążyć. - Kiedyś musiał wyglądać lepiej - wtrącił Streak. - Bo przecież ożenił się i spłodził córkę. O owej córce Eliasz słyszał już niejedno, lecz nic pochlebnego. Mówiono, że dziewczyna jest wielka jak niedźwiedź grizzly i twarda jak dwa niedźwiedzie, że potrafi językiem obedrzeć korę z RS
5 hikorowego drzewa, a już niech Bóg strzeże mężczyzny, który dobierze się do jej galotów. Eliasz, słysząc to wszystko, sądził, że żaden mężczyzna przy zdrowych zmysłach z pewnością nie miałby na to ochoty. - Chcę powiedzieć, że wygląda gorzej niż zwykle. Jest biały jak kreda, a wargi ma sine. Shem pokręcił głową. Eliasz uśmiechnął się do siebie. Czasami, kiedy nie ma innego wyjścia, trzeba kogoś zasypać pytaniami, ale można się dowiedzieć znacznie więcej, gdy podpuści się rozmówcę, by gadał sobie do woli. Należy tylko słuchać i wyłuskiwać to, co naprawdę istotne. Jako nowy zarządca został zaproszony do stołu właściciela rancza. Mógł jadać z nim i jego gospodynią. Z początku tak czynił, jednak po kilku dniach wykręcił się od tego zaszczytu i zaczął pożywiać się z robotnikami. Jackson, człowiek bogaty jak Krezus, pewnie z powodu stanu zdrowia był okropnie niesympatyczny. Eliasz nigdy nie spotkał równie niemiłej osoby. A gospodyni, pruderyjna i chuda jak łodyga fasoli Pearly May, była jeszcze gorsza niż jej chlebodawca, kucharzyła zaś, że pożal się Boże: Eliasz musiał jednak przyznać, że Jackson nie mieszał się bez potrzeby do prowadzenia rancza. Kiedy przekonał się, że nowy zarządca radzi sobie ze wszystkim doskonale,.. ku obopólnej satysfakcji zostawił go w spokoju. Gdy wszystko szło normalnie, gdy nie działo się nic nieprzewidzianego, Eliasz meldował się u właściciela raz w tygodniu. RS
6 Dziś na kolację był gulasz wieprzowy z fasolą, jarzynami i chlebem z mąki kukurydzianej. Jak na hodowców tysięcy sztuk bydła, jadali dużo wieprzowiny. Kiedy Eliasz jakoś to skomentował, usłyszał historię z dawnych czasów. Otóż kiedy córka Jacksona, wówczas siedmioletnia dziewczynka, po powrocie ze szkoły przekonała się, że zabito jej ulubione cielątko, dostała ataku wściekłości. Shem, który był wtedy zarządcą, wziął całą winę na siebie, a potem radykalnie zmienił jadłospis na ranczu. Szczęśliwie kucharka, która gotowała dla robotników, potrafiła zdziałać wprost cuda, mając do dyspozycji jedynie wieprzowinę, cebulę, ziemniaki i sól, więc nikt nie narzekał. Po co, rozumował Shem, zjadać zyski, skoro wieprzowina jest tania, a nabywcy z Chicago płacą mnóstwo pieniędzy za wołowinę Jacksona? W jadalni dla robotników panował jak zwykle wielki gwar. Cicho siedzieli tylko nowi, którzy przysłuchiwali się rozmowom i próbowali jak najlepiej zorientować się we wszystkim. Na ranczu nic było tygodnia, by przy stole nie pojawiał się ktoś nowy, bo ludzie, którym Jackson płacił śmiesznie mało, jak tylko mogli, natychmiast uciekali do bardziej intratnej pracy. Eliasz także jadł w milczeniu, bacznie wszystkiemu się przyglądając. Z natury był człowiekiem milczącym, a w ciągu ostatnich dwóch łat nabrał nawyku cichej obserwacji. Czasami dawało to pewne rezultaty, jednak były chwile, gdy tracił już nadzieję, że Rosemary wciąż pozostaje przy życiu. Bo od momentu gdy ją porwano i gdy podpalono jego dom, który doszczętnie spłonął, RS
7 upłynęły prawie dwa lata. Eliasza wciąż gryzło sumienie, bo przecież obiecał opiekować się Rosemary, a tymczasem zawiódł na całej linii. Dlatego zamierzał szukać jej tak długo, jak będzie istniał choć cień nadziei, że ją odnajdzie. Gdy dotarł do Durham w Karolinie Północnej, był całkiem bez grosza, a na dobitkę stracił ślad. Sprawę pogarszał jeszcze fakt, że czuł się wyczerpany długotrwałą pogonią, podczas której nie raz i nie dwa dosłownie deptał swojemu wrogowi po piętach. I właśnie w Durham, siedząc pewnego razu nad piwem, usłyszał rozmowę o niejakim Jacksonie, który prowadzi jedno z największych gospodarstw hodowlanych w tej części kraju, i akurat szukał nowego zarządcy. A Eliasz na hodowli bydła znał się dobrze. Ruszając w pogoń za porywaczem Rosemary, dowiedział się, że człowiek ten zwykł przesiadywać w barach i jaskiniach hazardu, więc sam zaczął do takich miejsc uczęszczać. Dlatego znalazł się w tej knajpie i uważnie przysłuchiwał się rozmowie o właścicielu rancza. - Burke Jackson? Skąpy stary sukinsyn. Gdyby przyzwoicie płacił, ludzie nie odchodziliby z roboty. - Pracowałem kiedyś u niego. Wytrzymałem tylko tydzień. Słyszałem, że stary Shem wciąż tam mieszka, ale już sobie nie daje rady z prowadzeniem farmy. Założę się, że właśnie skąpstwo Jacksona go wykończyło. - Powiadają, że jego córka jest kropka w kropkę taka jak on. To właśnie wtedy Eliasz po raz pierwszy usłyszał o córce Jacksona. Słysząc taką o opinię, poczuł ulgę, wynikało bowiem jasno, że panna Jackson nie była kruchym dziewczęciem. A Eliasz, chłop RS
8 wysoki, twardy i niezbyt ogładzony, miał słabość do drobnych, delikatnych kobieciątek, które niezmiennie wpędzały go w kłopoty. Natomiast z mężczyznami radził sobie doskonale. Przez wszystkie te lata, kiedy nosił odznakę szeryfa, rzadko zdarzało się, by musiał uciekać się do użycia siły. Jego wzrost i postura działały uspokajająco na każdego, kto nie był desperatem czy też nie upił się ponad wszelką miarę. Eliasz podjął ostateczną decyzję po słowach barmana, który powiedział: - Wreszcie dojdzie do tego, że przez farmę Jacksona przewinie się połowa mężczyzn żyjących na wschód od Missisipi. I żaden z nich nie zagrzeje miejsca dłużej niż przez kilka tygodni. - I nic dziwnego - skomentował jeden z gości. - Cóż, niektórzy nie chcą nawet zaczynać pracy za takie pieniądze - dodał barman. - Forsa forsą, ale ta jego córka... - mruknął siwy farmer. - To ona najbardziej wypłasza ludzi. - Żeby tylko ludzi! - dodał ktoś ze śmiechem. - Ta dzieweczka przerazi nawet dzika. Teraz, jedząc w milczeniu wieczorny posiłek, Eliasz przypominał sobie wszystko, co słyszał o legendarnej córce Jacksona, która wciąż jeszcze przebywała w szkole. Lila Jackson miała być panną wysoką, postawną i twardą, do tego świetnie strzelała i jeździła konno. Mówiono też o niej, że każdy, kto odważyłby się ją tknąć, narażał się na ciężkie pobicie. RS
9 Eliaszowi takie mordobicie nie groziło, nie zamierzał bowiem czynić żadnych awansów jakiejkolwiek kobiecie. Dziewczyna mogłaby być śliczna jak obrazek i delikatna jak pączek róży, a i tak nie ruszyłby ku niej. Po tym, jak oddał serce jednej kobiecie, a słowo innej, i obie utracił, nie miał już nic do zaoferowania. Kiedy Abigail wyszła za człowieka, który był jego najlepszym przyjacielem, powrócił w rodzinne strony, na Zachód. Poznał tam Rosemary, lecz ukradziono mu ją spod samego nosa. Nie miał więc wyboru, musiał jej szukać. Rosemary przybyła dyliżansem do Crow Fly, aby zamieszkać ze starszą kuzynką, niestety spotkało ją głębokie rozczarowanie. Kuzynka zdążyła już umrzeć, a jej dom i wszystko, co posiadała, poszło na długi i koszty pogrzebu. Rosemary Wallup, znalazłszy się bez grosza i dachu nad głową, zwróciła się o pomoc do szeryfa Eliasza Chandlera. - Co ja mam robić? - szlochała, zalewając się łzami. - Wydałam ostatnie pieniądze, by to dojechać. Chciałam zaopiekować się moją drogą kuzynką. Oto wszystko, co mi zostało. - Pokazała złoty łańcuszek z brzydkim wisiorkiem w kształcie łezki. - Należał do mojej matki. Widzi pan, tu jest wygrawerowane jej imię. Zachęciła go gestem, żeby naocznie się przekonał, ale nie był w stanie odczytać drobnych literek. Mógłby tego dokonać, gdyby przysunął twarz bardzo blisko do jej piersi. - Tak, proszę pani - odrzekł grzecznie, zastanawiając się, czy powinien zaoferować jej swoją zakurzoną chustkę, by otarła łzy. RS
10 - Mama już nie żyje, nie żyje też kuzynka Carrie. Nie został mi już nikt i ja... ja... - Otworzyła szeroko ogromne błękitne oczy, a na rzęsach zalśniły łzy. - Wolałabym umrzeć z głodu niż sprzedać naszyjnik mamy - oznajmiła dramatycznym tonem. - Papa zamówił go dla niej niedługo przed... przed swoją śmiercią. Znów się rozpłakała. Eliasz zaproponował, że opłaci jej podróż do domu, lecz ona stwierdziła, że nie ma dokąd wracać. Ulokował ją więc w wielkim pustym domu, który w spadku zostawił mu dziadek, a wraz z nią, by powstrzymać złe języki, zainstalował tam pewną wdowę. Uczynił tak, ponieważ w Crow Fly nie było żadnego pensjonatu, a tym bardziej hotelu. W końcu zaproponował Rosemary małżeństwo, uznał bowiem, że tylko w ten sposób uczciwy mężczyzna może zaopiekować się przyzwoitą, samotną kobietą. W jakiś miesiąc później, po trzech dniach tropienia bandy koniokradów, Eliasz wracał do domu. Padał ze zmęczenia i czuł się, wstyd przyznać, jak kojot schwytany w stalowe wnyki, a nie jak mężczyzna, który ma wkrótce poślubić ładną kobietę. Coś mu mówiło, że Rosemary nie będzie zadowolona ze swojego losu. Żona małomiasteczkowego szeryfa to dla niej stanowczo zbyt mało... Jednak on, by egzystować na jakim takim poziomie, musiał trzy-mać się tej funkcji pazurami. Gdyby nic utracił swej schedy, odnowiłby obory i ogrodzenia, kupił małe stado krótkorogiego oregońskiego bydła i stopniowo rozwijał hodowlę. Niestety, w obecnej sytuacji nawet nie mógł marzyć o takich inwestycjach. RS
11 Dym poczuł z odległości kilku mil, I nagle, dziwną mocą intuicji, domyślił się wszystkiego. Ogarnięty przerażeniem, puścił konia w cwał. Dom jeszcze się tlił. Wdowa, która miała opiekować się Rosemary, mocno skrępowana leżała w ocalałej szopie. - On był straszny jak sam diabeł - łkała. - Miał tutaj taki siwy kosmyk. - Wskazała lewą stronę głowy. - Podpalił dom i porwał pannę Rosemary, a śmiał się przy tym jak szalony. Panie Eliaszu, to był diabeł! Nic nie mogłam zrobić. Eliasz nie obwiniał o nic nieszczęsnej kobieciny, bo przecież została związana i zakneblowana. Nad jej okiem widniał fioletowy siniak, ślad po kolbie rewolweru. Wszystko to wydarzyło się prawie dwa lata temu. Eliasz był człowiekiem młodym, nie miał jeszcze trzydziestu lat, jednak czuł się tak, jakby był starszy niż wszystkie pagórki i rzeki, które mijał w swej nieustannej wędrówce. - Nic dzisiaj nie jesz, chłopcze. - Nie jestem głodny, Shem. Przez cały dzień siedziałem nad księgami - odrzekł Eliasz. Tęsknił za tym, żeby osiodłać konia i wyjechać na kilka dni, spać na ziemi, obserwować gwiazdy nad głową. Tak, tego właśnie potrzebował. Jedyny kłopot był w tym, że miałby zbyt wiele czasu na rozmyślania. A jego myśli sprawiały mu wielki ból. - Zanosi się na deszcz. RS
12 - Tak, zauważyłem chmury. - Panna Lila już wkrótce przyjedzie na lato do domu. - Niech nas Bóg strzeże - wyrwało się Streakowi. Wszyscy, nawet Eliasz, roześmieli się. Zabawnie będzie patrzeć, jak ci trzej nowi zareagują na siejącą postrach pannę Dalilę Jackson. Eliasz zastanawiał się nawet, czy mężczyźni, a wszyscy byli kawalerami, podjęli tu pracę dla nędznego zarobku, czy też zwabiły ich wieści o bogatej pannie na wydaniu. Jeżeli tak, to spodziewając się wypieszczonej, drobnej kobietki, wkrótce zaczną się pluskać przy korycie do pojenia koni, skrapiać wodą kolońską i ustawiać w kolejce do zalotów. - Wiem, o czym myślisz, Eliaszu - powiedział Shem. -I powiem ci, że możesz ją sobie zaklepać. Jesteś przecież zarządcą, więc masz pierwszeństwo. To naprawdę słodkie stworzenie. Znam ją od urodzenia. To ja wybrałem dla niej imię. - Już mu mówiłeś - mruknął Streak. - Być może... - Shem zadumał się na chwilę. — Gdy jej matka zmarła podczas połogu, Burke całkiem się załamał i o dziecku nawet nie myślał. Znalazłem więc dla niej mamkę, wybrałem imię, dopilnowałem chrztu. I to ja posadziłem ją po raz pierwszy na koniu, w ogóle nauczyłem wszystkiego, co powinna umieć farmerska córka. W końcu wyrosła na piękną, mądrą, silną i energiczną kobietę. Radzę ci, nie słuchaj, co ludzie gadają, tylko poczekaj, a sam się przekonasz. Eliasz uśmiechnął się jeszcze szerzej. Gustował w delikatnych i subtelnych damach, więc „silna i energiczna" córeczka Jacksona nie RS
13 miała żadnych szans. W kobietach uwielbiał ich kobiecość, czyli bezradność, słabość, pochlipywanie z byle powodu, niemożność istnienia bez męskiego wsparcia. Dlatego tak wzruszyła go Rosemary. O tak, bezradnym kobietkom nie potrafił się oprzeć, lecz taka baba- chłop, choćby rzeczywiście była piękna, nie mogła go niczym skusić, nawet gdyby nie był po słowie z Rosemary. Burke Jackson w spódnicy? O nie, takie dziwo z całą pewnością go nie pociągało. - Jadę do domu. Nie obchodzi mnie, co powie papa - oznajmiła Dalila Jackson, pakując do kufra kolejne ubrania. Stała boso, tylko w halce i staniczku, z burzą radych włosów związanych na karku pończochą. - Shem pisał, że papa jest chory. Tak w każdym razie odczytałam jego bazgroły, ale chyba to chciał mi przekazać, Czy możesz mi podać te buty? Isobel wręczyła jej parę eleganckich bucików z wysokimi cholewkami. Wyglądałyby jeszcze bardziej elegancko, gdyby były o kilka numerów mniejsze, jednak z drugiej strony gdyby Lila była osobą drobniejszej postury, nigdy tak bardzo nie zaprzyjaźniłaby się z Isobel. Poza jednym, różniły się wszystkim. Lila była piękna, a urodę Isobel porównywano do ponurej nocy, i to na korzyść tej ostatniej, nawet bowiem najbrzydsza noc nie jest piegowata i nie ma ohydnie cofniętej dolnej szczęki. Lila była bogata, a Isobel biedna jak mysz kościelna. Po śmierci ojca pastora pozostała sama i bez grosza przy duszy, więc parafianie, nie mając serca skazywać jej na tułaczy los, RS
14 ufundowali stypendium i posłali na naukę. Na koniec Lila była silna, a wzrostu mógłby jej pozazdrościć niejeden mężczyzna, natomiast wymizerowana Isobel swą posturą sugerowała, że jest ledwie dwunastoletnią dziewczynką. Jednak jedna rzecz je łączyła: koleżanki unikały ich jak ognia. Isobel za jej brzydotę, nieśmiałość i biedę, natomiast Lili - za jej postawną sylwetkę i wzrost, co kłóciło się z kanonami mody, oraz za niewyparzony język. - Jeszcze tylko miesiąc nauki i zdobędziesz dyplom ukończenia szkoły - przypomniała Isobel. - A potem mogłabyś zostać nauczycielką. Lila westchnęła ciężko, a potem spojrzała z góry na przyjaciółkę, która skakała po wieku kufra, próbując je domknąć. - Czy twoim zdaniem wyglądam na nauczycielkę? - Powiedziałam, że po ukończeniu szkoły mogłabyś uczyć, ale mogłabyś zająć się także czymś innym. - Taki mam zamiar. Chcę robie coś zupełnie innego. Coś, do czego niepotrzebny jest papierek z tą głupią złotą pieczęcią. Obie wiedziały, co Lila zamierza zrobić ze swoim życiem. Isobel szczerze ją podziwiała, zarazem jednak wiedziała, jak bardzo będzie za nią tęsknić. Zaprzyjaźniły się już tego dnia, kiedy wózek ciągnięty przez muła przywiózł Isobel wraz z jej jedyną walizką do renomowanej szkoły dla dziewcząt. A przez cztery lata wspólnej nauki ich przyjaźń jeszcze, się pogłębiła. RS
15 - No dobrze, ja przytrzymam, a ty zatrzaśnij zamek -powiedziała Isobel. - Pamiętaj, Isobel, w dniu zakończenia nauki wsiadasz do pociągu. Będę na ciebie czekała na stacji w Hillsborough. Będziemy się świetnie bawiły. Najpierw nauczę cię jeździć konno. Od tego zaczniemy. - O nie! To wykluczone! - Izzy, zapewniam cię, że nie wszystkie konie gryzą. Już moja w tym głowa, żeby przerobić cię na pannę kowbojkę. - Kichająca panna kowbojka... Przecież ja ciągle kicham. Zaradzisz jakoś temu? - Ojej, zapomniałam. No cóż, tak czy siak, przyjedziesz i spędzisz ze mną lato. - Wiesz, raczej powinnam rozejrzeć się za pracą, zanim dziewczyny sprzątną mi sprzed nosa wszystkie dobre posady. Poza talentem do muzyki, Isobel nie miała żadnego innego, a w każdym razie jak dotąd nic takiego u niej nie odkryto. Co gorsza, program nauczania objęty stypendium nie przygotował jej do żadnej zarobkowej pracy. Podczas każdych wakacji, by dorobić do skromnych dochodów, pomagała prowadzić dom żonie jednego z profesorów. Lila natomiast świetnie wiedziała, co zrobić z resztą swego życia. Postanowiła zarządzać farmą ojca. Bo może wtedy wreszcie zacznie ją dostrzegać. To prawda, nie była chłopcem, ale do diabła ciężkiego, nie mogła przecież nic na to poradzić. RS
16 - Izzy, o nic się nie martw i pomyśl tylko o jednym. Jak cudownie będzie spędzić całe lato absolutnie bez książek. - Hm, tak... Isobel lubiła książki, w przeciwieństwie do Lili. - A poza tym jeżeli papa jest naprawdę chory, to będzie mnie potrzebował, a ja z kolei będę potrzebowała ciebie. Więc nawet się nie waż myśleć, że nie przyjedziesz. Lila dobrze wiedziała, że przyjaciółka czuje się jak ktoś, kogo nikt nie potrzebuje. Dwa dni później Eliasz wszedł do stajni. Szukał tu tego półgłówka, który zostawił otwarte wrota obory, powodując, że rasowe jałówki stratowały pole świeżo obsadzone kukurydzą. Miał wielką ochotę wypłacić temu idiocie ostatnią tygodniówkę i wylać na zbity pysk. Złoszcząc się w duchu, zauważył, że ów półgłówek wpatruje się we wrota szeroko otwartymi oczami, a drugi z nowo zatrudnionych upuścił uzdę, potknął się o jej koniec i zatoczył na ścianę, przewracając dwie pary wideł i świder ziemny do kopania dołów na słupy. - Masz ci los - mruknął zaskoczony Eliasz. Odwrócił się, żeby zobaczyć, na co robotnicy lak się gapią, i zanim zdążył się powstrzymać, z jego ust wyrwało się krótkie: - Jezu! Poprzedniego dnia, kiedy zajechała przed frontową bramę, właściwie jej nie widział. W marszczonej spódnicy i pelerynie od deszczu zdawała się dorównywać swymi rozmiarami stogowi siana. RS
17 Kształtem też go przypominała. Chwyciła dwie torby i pospiesznie udała się do domu, kufer zostawiając woźnicy. Zajęty pracą Eliasz nie poświęcił jej większej uwagi. Teraz jednak musiał to zrobić, kobieta bowiem, która ukazała się we wrotach stajni,z całą pewnością nie była stogiem siana. Słońce igrało na jej niesfornych rudych włosach. Eliasz nie widział twarzy, jednak patrząc na sylwetkę, zaniemówił wprost ze zdumienia. Bo dzisiaj miała na sobie spodnie! I to na domiar wszystkiego spodnie obcisłe! Biodra i uda wyglądały jak masło wtłoczone do formy. Była kobietą wysoką i postawną, to prawda. Niektórzy by powiedzieli: kobietą wspaniałą, ale Eliasz nie zaliczał się do ich grona. Jak laką olbrzymką opiekować się, jak chronić ją przed złem tego świata? Panna Jackson wyglądała na taką. która świetnie potrafi zaopiekować się sobą, a na dokładkę również jakimś nieszczęsnym kandydatem na opiekuna. Eliasz odchrząknął i zrobił krok w jej kierunku. - Proszę pani... panienko... Czy mogę coś dla pani zrobić? Energicznie weszła do środka. - Kim pan jest? Eliasz otworzył usta, żeby coś powiedzieć, i zaraz je zamknął. Przełknął ślinę i znowu odchrząknął. Co jest, do diabła? Czuł się jak ktoś, kto chwycił gołą ręką rozpalone żelazo do znakowania bydła. - Nazywam się Eliasz Chandler, proszę pani. Jestem nowym zarządcą. Czy też nadzorcą... RS
18 Wprawdzie Jackson przydzielił mu obowiązki, ale nie powiedział, jaką funkcję będzie oficjalnie pełnił. - Zarządcą jest Shem - odrzekła kategorycznie, a jej głos wprawił w dziwne wibracje takie partie jego ciała, o których Eliasz nie chciał nawet myśleć. - No to w takim razie ja jestem jego... yyy... zastępcą. Jeżeli szuka pani Shema, to pojechał wraz z Willym do miasta. Załatwiają tam jakieś sprawy dla pani ojca. Jeżeli jest coś, co mogę dla pani zrobić. Ale jędza, pomyślał bardziej rozbawiony niż zirytowany. Tyran w spódnicy... tfu, w spodniach. Eliasz oparł się o przegrodę i patrzył, jak sprawdzała porządek w obszernym pomieszczeniu. Poczuł się dumny, że wszystko jest na swoim miejscu. To znaczy wszystko z wyjątkiem dwóch par wideł i świdra ziemnego do kopania dołów na słupy. Polepa była czysto wygrabiona, w powietrzu unosił się zapach świeżego siana, skóry i zwierząt. Była wprost niesamowita. „Arogancka" zabrzmiałoby jak komplement. Władcza, dominująca, traktująca innych jak powietrze, roztaczająca wokół siebie aurę miażdżącej wszystko siły. Taki opis pasowałby do jakiegoś satrapy lub herszta zbójeckiej bandy. Eliasz znów uśmiechnął się pod wąsem. Jeden z kowbojów przyprowadził dużego konia, który zwykle ciągnął dziesięcioskibowy pług. RS
19 - Czy tego konia pani sobie życzyła? - zapytał, po czym, tłumiąc chichot, spojrzał na kolegów, szukając W ich oczach aprobaty. Eliasz, usłyszawszy te słowa, zadumał się nad głupotą kowboja. Zaraz rozpęta się burza, to pewne. Panna Jackson mogłaby tego durnia rozerwać na strzępy, gdyby taką miała ochotę. Jednak nie miała, tylko ze stoickim spokojem rzekła: - Zabieraj się do swojej orki, chłopcze. Sama przyprowadzę swojego konia. - Zwróciła się do Eliasza. - Pojeżdżę na Demonie. Tak będzie każdego ranka. RS
20 ROZDZIAŁ DRUGI Eliasz polecił pracownikom, żeby zaprzęgli konia do wozu i zawieźli na południowe pastwisko słupy mające podtrzymywać ogrodzenie. Dopiero wtedy odwrócił się do panny Jackson. - Będzie pani jeździła na Demonie? A dlaczego nie na którymś z wałachów? Demon był rosłym ogierem. W kłębie miał prawie dwa jardy, a w jego żyłach płynęła berberyjska krew. Obdarzony przy tym wielkim temperamentem, w żadnym wypadku nie nadawał się dla damy. Dalila Jackson przyjrzała się Eliaszowi uważnie, jakby dawała mu do zrozumienia, że nie jest zbyt dobrze wychowany. Zgadza się, pomyślał, prawidłowo odczytując, jej spojrzenie, pochodzę od hodowców bydła i nie znam się na elegancji. Parę razy oskarżano go, nie bez słuszności, o brak rozsądku. Była jednak pewna rzecz, której w żadnym wypadku nie można było mu zarzucić, a mianowicie że cofa się przed wyzwaniami. Co, gdy się nad tym dobrze zastanowić, świadczyło o braku rozsądku właśnie. Teraz rzucono mu rękawicę. A raczej rękawiczkę - giemzową i pachnącą różami. Podjął ją więc. Kiwając głową w stronę Streaka, który właśnie wszedł do stajni, powiedział spokojnie: - Proszę cię, osiodłaj Demona dla panny Jackson. Spodziewał się sprzeciwu, lecz chudy nadzorca stada tylko uśmiechnął się szeroko. - Miło panią widzieć w domu, panno Lilu.
21 - Dziękuję, Streak. Tym razem wróciłam na dobre. Nadzorca oddalił się, by osiodłać konia, a Eliasz wzruszył ramionami. Jeżeli ta dama znajdzie się w kłopotach, to z pewnością nie z jego winy. Dama imponowała wzrostem, ale najwyraźniej zbywało jej na inteligencji. Była od niego niższa zaledwie o pół stopy, a on miał sześć stóp i trzy cale wzrostu. Nie nosiła kapelusza, a twarz okalała potężna burza rdzaworudych włosów. Rysy tej twarzy - Eliasz musiał to przyznać - pozostawały w doskonałych proporcjach do jej ciała, od dumnie zarysowanego nosa poczynając, poprzez szerokie usta, a kończąc na oczach koloru whiskey. Wzrok Eliasza przyciągnął mały ciemny pieprzyk umiejscowiony tuż nad prawym kącikiem jej ust, a zaraz potem pełne piersi toczące bezustanne zmagania, by wyrwać się 7. uwięzi małych obciąganych guziczków, na które zapięta była biała bluzka ze szczypankami. - Czy zechce pan obejrzeć także moje zęby? Jej głos drażnił zmysły tak samo jak jej ciało, a równocześnie był oschły i ironiczny. - Przepraszam. Nie chciałem pani urazić. Nie miałem na myśli nic osobistego. Akurat. Nie pamiętał, kiedy w przeszłości był tak dojmująco świadom kobiecej obecności. Zdarzyło mu się to może raz w życiu... ale to było całkiem co innego. RS
22 Co, u diabła, myśli sobie ten Jackson, pozwalając córce paradować wśród mężczyzn w spodniach? Czy miał pojęcie, jak to komentowali? Czy tego cholernego głupca to nie obchodzi? Na miły Bóg, przecież to jego córka, krew z krwi, kość z kości. Streak przyprowadził osiodłanego ogiera. - Dziękuję. - Dama uśmiechnęła się miło. - Nie musiałeś tego robić. Sama bym go osiodłała. Więc dlaczego tego nie zrobiła? - zastanowił się Eliasz. Czyżby bała się, że nie przystoi to udzielnej księżnej? Ogromny rumak parsknął i usiłował chwycić zębami prowadzącą go rękę. Panna Dalila Jackson spokojnie ściągnęła wodze, mrucząc coś cicho do nerwowego ogiera, po czym bez najmniejszego wysiłku wskoczyła na siodło i ruszyła ścieżką. Lila, z trudem opanowując gniew, oddaliła się prędzej niż zamierzała. Nie siedziała na koniu od miesięcy, bo w szkole nie było odpowiednich dla niej wierzchowców, albo raczej siodeł. Za pierwszym razem, gdy usiłowała usadowić się na damskim siodle, wylądowała na czworakach przed grupą ironicznie uśmiechających się koleżanek. I była to ostatnia próba jazdy na takim żałosnym urządzeniu. Przez całe życie jeździła na kowbojskich kulbakach, okrakiem. Ojciec o tym wiedział. Nie pochwalał tego, ale przecież nie pochwalał niczego, co robiła. Przez całe lata Lila próbowała zrozumieć, dlaczego ojciec nie potrafił jej pokochać. Cóż, matka zmarła podczas porodu, a ludzie mówili, że wielbił ziemię, po której stąpała. Po jej śmierci płakał RS
23 przez pięć dni, a przez pięć następnych bluźnił i klął. Ta tragedia kompletnie go odmieniła. A jaki był przedtem? Lila nie miała pojęcia, bo jak sięgnęła pamięcią, ojciec zawsze ją ignorował. Oddał córkę pod opiekę Shema i Pearly May. I to Shem, kiedy już podrosła, posłał ją do szkoły w pobliskim miasteczku Hillsborough, bo ojca nigdy nie interesowało, czy jego córka nauczy się czytać i pisać. Shem wybrał nawet dla niej imię. Zapytał Burke'a, czy chce, żeby nosiła imię matki, a ten natychmiast oznajmił, że wyrzuca go z pracy. Oczywiście Shem nie odszedł. Był przyzwyczajony do takiego traktowania. Ani on, ani jego chlebodawca nie brali takich słów poważnie. Nawet Lila po pewnym czasie zorientowała się, że ojciec nie zawsze ma na myśli to, co mówi. Tak więc Shem wybrał dla niej imię i podał je do wiadomości władz z takim samym namaszczeniem, z jakim rejestrował imiona potomków rasowych byków, choć w tym wypadku władze były inne. Dalila Burke Jackson. Drugie imię było po ojcu, mimo że nie interesował się nią w stopniu większym niż najniepozorniejszym z sezonowych pracowników. W chwili gdy wyrósł jej pierwszy stały ząb. Lila pogodziła się z faktem, że skoro ojciec nie potrafi kochać jedynego dziecka, to nie ma sensu spodziewać się, że to dziecko będzie kochane przez kogokolwiek innego. W dniu. w którym doszła do tego wniosku, ustaliła swoje życiowe reguły. RS
24 - Do diabła ze wszystkimi - mruknęła, wykonując skok ponad niskim ogrodzeniem. - Do diabła z tobą, Eliaszu Chandlerze - dodała z pasją. Wiedziała, kim on jest, zanim udała się do stajni. Shem, któremu reumatyzm nie pozwalał już pracować, zdążył opowiedzieć o człowieku, którego zatrudniono na jego miejsce. Nazywał się Eliasz Chandler, pochodził z Oklahomy. A skoro tak, to co. u diabla, robił na Wschodzie? Ukrywał się przed przedstawicielami prawa? Wyglądał na człowieka bardzo niebezpiecznego. Był płowy jak jeden z tych wielkich kotów, które kiedyś widziała w wędrownym zoo, i tak samo czujny. O ile mogła sądzić z tego, co dostrzegła pod zniszczonym czarnym kapeluszem, jego włosy miały kolor sierści tych zwierząt. Nie zauważyła, jakie ma oczy, ale wiedziała, że obwód jego bioder jest o połowę mniejszy od obwodu jej własnych. Natomiast bary miał szerokie. Lila zawsze starała się ocenić siłę mężczyzn, bo przecież w ich rękach była władza. Wielu z tych, którzy pochodzili z zachodnich terytoriów, było całkiem niecywilizowanych. Lila przeczytała wszystko, co napisano o Dzikim Zachodzie. Przeczytała to w książkach, na które rzucała się zachłannie od chwili, gdy dowiedziała się, że nie są przeznaczone dla młodych panienek. Ten Chandler - choć był człowiekiem z Dzikiego Zachodu - nic miał jednak broni. A w każdym razie nie nosił jej na widoku. Mimo to łatwo było wyobrazić go sobie na prerii z dwoma koltami u pasa. Większość mężczyzn pracujących u jej ojca nosiła latem słomiane kapelusze, a zimą czapki myśliwskie. Chandler natomiast RS