andgrus

  • Dokumenty11 025
  • Odsłony626 328
  • Obserwuję362
  • Rozmiar dokumentów18.6 GB
  • Ilość pobrań496 157

[buzz] - Anders de la Motte

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.2 MB
Rozszerzenie:pdf

[buzz] - Anders de la Motte.pdf

andgrus EBooki Kryminały - Czarna seria
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 146 osób, 101 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 1158 stron)

ANDERS DE LA MOTTE

[buzz] Przełożył Paweł Urbanik Dla Anette Najserdeczniejsze podziękowania dla Was wszystkich, Mrówki, bo bez Waszej pracy Gra nigdy by nie powstała. Autor The speed of communication is wondrous to

behold. It is also true that speed can multiply the distribution of information that we know to be untrue*. Edward R. Murrow Nothing travels faster than light, with the pos- sible exception of bad news, which follows its own rules**. Douglas Adams * Szybkość komunikacji jest

zdumiewająca. Na dodatek dzięki niej można rozpowszechniać informacje, o których wiemy, że są nieprawdziwe. ** Nic nie porusza się szybciej od światła, wyjątkiem są może złe wieści, które rządzą się własnymi prawami. Buzz [bAz]: - to leave, to get away from your current situation - something that creates excitement, hype or a thrill - a rush or feeling of energy, excitement, stimulation or slight intoxication - the verb used when posting something (mainly

on Google buzz) - to clip, to cut, to shave, to snip, to remove, to mow - a method of obtaining immediate attention - being overly an unnecessarily aggressive - a continuous, humming noise, as of bees; a con- fused murmur, as of a general conversation in low tone - a whisper; a rumor or report spread secretly or cau- tiously - making a call*.

www.wiktionary.com www.dictionary.com www.urbandictionary.com * Buzz: - zmyć się, wydostać się z obecnej sytuacji - coś, co wywołuje ekscytację, euforię lub dreszcz emocji - przypływ lub stan zapału, podekscytowania, pobudzenia albo delikatnego odurzenia - czasownik oznaczający wysyłanie czegoś (głównie na Googlebuzz)

- strzyc, ciąć, golić, ciachnąć, pozbyć się, skosić - sposób na natychmiastowe przyciągnięcie czyjejś uwagi - być nadmiernie i niepotrzebnie agresywnym - nieustanny szum przypominający brzęk pszczół; bezładny szmer jak podczas zwykłej cichej rozmowy - szept; pogłoska lub wieść rozpowszechniana ostrożnie i w tajemnicy; - zadzwonić do kogoś. (Jeśli nie zaznaczono inaczej,

przypisy pochodzą od tłumacza). Dosłownie kilka sekund po tym, jak się obudziła, zdała sobie sprawę, że jest za nią. Że musiał tam stać od dłuższego czasu i czekać w tym upalnym słońcu, aż ona się ocknie. Śnił się jej Al-Ghourab - mały, wychudły kruk pustynny o mieniących się niebiesko piórach. Stał tuż obok niej na

piasku. Przechylił głowę i z zaciekawieniem patrzył na nią dwoma czarnymi niby ziarenka pieprzu ślepiami, jak gdyby zastanawiał się, co ona robi w tym miejscu zupełnie sama. Właściwie nie wiedziała, czy ptak był jej fantazją, czy istniał naprawdę i postanowił z bliska przyjrzeć się jej bezwładnemu ciału. Tak czy owak, po kruku nie było już śladu. Może wy- straszyła go cicha obecność mężczyzny? A przyjście mężczyzny oznaczało tylko jedno.

W okamgnieniu całkowicie oprzytomniała, jej tętno przyspieszyło. Zrobiła głęboki wdech i powoli odwróciła głowę w jego kierunku. Promienie słońca odbijały się od przedmiotu, który trzymał w ręku. Oślepiły ją, więc odruchowo przyłożyła dłoń do opalonego czoła. W tym momencie zrozumiała, że to koniec Gry.

1 Neverlands* [* Nibylandie.] Dwa szybkie skoki i był nad nią. Nie zdążyła zareagować. Ściągnął ją z krzesła, przyparł do ściany, jedną ręką chwycił za szyję i uniósł tak, że jej stopy zawisły w powietrzu. Brzęk porcelany, krzyki przerażonych gości. Ale on miał to w dupie. Hol był na siódmym piętrze, więc minęłyby ze trzy minuty, zanim ochrona by tam dotarła. Trzy minuty to więcej niż dość, żeby zrobić to, do czego jest się zmuszonym.

Krztusiła się, gorączkowo próbowała uwolnić się z jego ucisku, ale on przygniatał ją jeszcze mocniej. Czuł, jak jej opór słabnie. W ciągu kilku sekund kolor twarzy pokrytej ładnym makijażem zmienił się z buraczanego na szarobiały. Pasował teraz do jej jasnego, skromnego kostiumu. Blond bizneswoman madafaka! Jakby był z tych, co to dają się nabrać na tak proste przebranie. Poluzował ucisk, żeby do jej mózgu dopłynęło więcej krwi, a drugą ręką zaczął po omacku szukać przedmiotu leżącego gdzieś na stole. Nagły, choć tylko w połowie udany

kopniak w przyrodzenie trochę nim zachwiał, ale ponieważ facetka zgubiła but, uderzenie bez wsparcia marki Jimmy Choo okazało się mało skuteczne. Przerażenie w jej oczach sprawiło mu zajebistą satysfakcję. - Jakim, kurwa, cudem mnie znaleźliście? - syknął, zbliżając do jej twarzy telefon. Błyszczący, srebrny, z ekranem dotykowym. Nagle komórka ożyła. Odruchowo odsunął ją nieco od siebie i zaskoczony zobaczył na wyświetlaczu swoją facjatę - ognistoczerwoną, z ogromnymi wytrzeszczonymi gałami. Kamerka

musiała być zamontowana po wewnętrznej stronie telefonu, bo kiedy ruszył ręką w lewo, na ekranie pojawiła się też blada twarz bizneswoman. Piękna i bestia w jakimś jebanym podkaście! To wszystko było do reszty popieprzone! Co on w ogóle robił?! Miał przecież grać superbohatera, zbawcę świata. A tu co? Rzuca się na pannę?! Aż tak nisko upadł? Ich spojrzenia ponownie się spotkały. Tym razem, widząc strach w jej oczach, poczuł w sobie pustkę. Nie był sobą. Nie był...

- Panie Andersen? - Hmm...?! - HP poderwał się z fotela. Przy jego stoliku stał niski mężczyzna w uniformie. Jego miękki głos był tak donośny, że zagłuszył szum holu w tle. - Przepraszam, że panu przeszkadzam, ale nowy pokój jest gotowy - powiedział mężczyzna i pokazał papierowe etui z kartą magnetyczną. - Numer dziewięćset trzydzieści jeden, typ junior suite, pana bagaż już tam zabrano. Najmocniej przepraszamy za niedogodności

związane ze zmianą pokoju. Mamy nadzieję, że będzie pan zadowolony z dalszego pobytu u nas. Mężczyzna lekko się ukłonił i położył etui na stole. - Czy życzy pan sobie jeszcze kawy? - Nie, dziękuję - mruknął HP i popatrzył zaczerwienionymi oczami w stronę stołu przy oknie. Tak, kobieta wciąż tam siedziała, a przy jej filiżance z kawą leżał mały, posrebrzany, prostokątny przedmiot, na którego widok jego wyobraźnia całkowicie zwariowała. Zamknął oczy, przejechał palcami po nosie i zrobił parę głębokich

wdechów. Właściwie co poza znajomym wyglądem telefonu przemawiało za tym, że mają go na celowniku? Przy zameldowaniu pokazał kolejny ściemniony paszport, który - podobnie zresztą jak pozostałe - nawet w najmniejszym szczególe nie był powiązany z wcześniej używanymi fałszywkami. W dodatku HP trochę przytył, porządnie się zjarał na słońcu i zapuścił długą hipisow-ską brodę, która pasowała do jego jeszcze dłuższych piór. Po szwedzku nie gadał przynajmniej z rok, zwłaszcza po wyjeździe do Tajlandii.

Prawdopodobieństwo, że ktoś mógł go zidentyfikować, było więc zajebiście małe, żeby nie powiedzieć - mikroskopijne. Tylko on jeden wiedział, gdzie można go znaleźć. Jaki więc wniosek, Sherlocku? To musiał być zbieg okoliczności. Prawie wszystkie smartfony są do siebie podobne, większość z nich powstaje w końcu w tych samych chińskich zakładach wyzysku. Poza tym nie pierwszy raz miał przeczucie, że wpadli na jego trop... Zapomniał już, ile razy rzucał się w panice do tylnego wyjścia albo leciał na łeb na szyję po schodach przeciwpożarowych, żeby tylko

uciec przed wymyślonym tropicielem. Minęły miesiące od ostatecznej rozgrywki, ale jego walnięta mózgownica wciąż od czasu do czasu robiła sobie z niego jaja. Serwowała mu w samo południe zwidy z pozdrowieniami od szarych komórek z sekcji abstynenckiej. Sytuację pogarszała bezsenność. Właśnie udało mu się wykłócić o cichszy pokój, z dala od wind. Ale wiedział, że nie na wiele się to zda... Kobieta ani razu nie wzięła telefonu do ręki. Sączyła spokojnie kawę

zapatrzona w morze i chyba w ogóle nie zwróciła uwagi na HP. A była z niej niezła lacha, taka czterdziestka o przylizanych blond włosach, ściętych na krótkiego pazia. Marynarka, spodnie, pantofle na płaskim obcasie. Kiedy przyjrzał się lepiej, zobaczył, że jeden pantofel, swoją drogą na pewno zajebiście drogi, prawie zsunęła ze stopy. Zawisł na końcach palców, a ona - siedząc z nogą założoną na nogę - najwyraźniej nieświadomie nim kołysała. Z jakiegoś powodu ten hipnotyczny ruch trochę go uspokoił.

HP zrobił głęboki wdech, po czym powoli wypuścił powietrze przez usta. Całe jego wyśnione życie prawie niepostrzeżenie miało się zmienić. Czternaście pieprzonych miesięcy na wygnaniu. O cztery więcej niż kiedyś w pierdlu. Oczywiście ten okres z różnych powodów był o wiele fajniejszy od tamtego. Mimo to HP nie pozbył się dziwnego uczucia niepokoju. Najgorzej było nocą. Nieważne, czy mieszkał w słomianej chacie, schronisku, hotelu lotniskowym,

czy apartamencie. Bezsenność nie brała pod uwagę jakości prześcieradła. Na początku tournee zależało mu na skombinowaniu towarzystwa. Podczas różnych ogniskowych imprez zgarniał więc do hotelu chichoczące z byle czego panny, które na własną rękę bujały się po świecie i mogły nawijać bez przerwy przez całą noc. Później, kiedy nie mógł już znieść bezsensownych pogaduszek w łóżku i kolejnych plażowych wersji Oh, baby, its a wild, world*, ograniczył się do oferty baru hotelowego. [* O, kochana, to dziki świat.]

Jednak od tamtej chwili minęło sporo czasu, a on z nikim nie miał bliskiego kontaktu. Wynagradzał to sobie na haju, rozładowując lęki kompulsywną masturbacją nad zrytymi pornosami, których potrzebowało jego przytępione libido. Później brał parę kęsów wystygłego hotelowego żarcia, oglądał na podglądzie blockbustery na pirackich kopiach i zapadał w stan, który tylko trochę przypominał sen. W tej szarej mgle jego wyobraźnia puszczała się samopas w drogę i odwiedzała miejsca, o których wolałby zapomnieć.