? odczas gdy Ameryka zasiedlała nowe tereny kierując swą ekspansję na
zachód, Rosja rozszerzała terytorium posuwając się na wschód. Od
najdawniejszych czasów jedynym towarem, którego Rosja miała nadmiar i
mogła nim handlować, zarówno z Europą, jak i Chinami, były futra - sobole,
gronostaje, lisy, skóry niedźwiedzie,
z wilków i rosomaków. Wszystko przeliczano wówczas na futra: podatki,
pensje, grzywny i nagrody w ten sposób właśnie wypłacano.
To promyszlennik lub raczej promyszłennicy - plemię coureurs des bois -
których porównać można do amerykańskich traperów, zajmowali się
eksploatacją tych naturalnych bogactw. Mimo że w kraju panowało wówczas
poddaństwo, a chłopi zmuszeni byli do pańszczyźnianej uprawy ziemi dla
swoich panów, owi wybrańcy mogli swobodnie poruszać się podróżując w
grupach, wybierając własnych przywódców, dzieląc pomiędzy siebie zyski z
polowań, a ich wyprawy finansowane były przez kupców. Opanowywali
kolejno nowe tereny łowieckie, aż dotarli do najbogatszej w futra,
niezmierzonej, prawie bezludnej Syberii.
Promyszłennicy, jak zwiadowcy, przeprowadzali rekonesans; za nimi szli
Kozacy.
Ci wojownicy ze stepów nad Morzem Czarnym najwyżej cenili sobie
wolność, rabowali równie często, jak handlowali, stanowiąc raczej klasę
społeczną niż grupę etniczną.
Dotarli do Pacyfiku w XVII wieku i usłyszeli pogłoski o wielkiej ziemi za
wodą, na wschodzie. W tym samym czasie naukowcy w Europie głosili
pogląd, że Azja i Ameryka stykają się w jakimś punkcie na północy.
Piotr Wielki wysłał na nie znane wówczas wody północnego Pacyfiku 8 Janet
Dailey
i Oceanu (Morza) Arktycznego pierwszą ekspedycję, która miała zbadać, czy
kontynenty te są połączone. W lipcu 1728 roku Duńczyk Vitus Bering
- służący w rosyjskiej flocie - wyruszył statkiem o nazwie Światy Gabriel na
morze, które w przyszłości nosić miało jego imię. Podróż rozpoczął ze
zbudowanej przez siebie stoczni u ujścia rzeki Kamczatki. Powrócił już po
dwóch miesiącach przekonany, że żaden ląd nie łączy obu kontynentów. Nie
miał jednak na to dowodów.
Znacznie większą, bardziej wszechstronną wyprawę zarządziła caryca
Elżbieta.
Przetransportowanie wszystkich ludzi, wyposażenia i zapasów żywności
przez Syberię zajęło osiem lat. Trzeba też było wybudować dwa rejowce
Święty Piotr, później pod komendą Vitusa Beringa, i Święty Paweł, którym
dowodził Rosjanin, Aleksiej Czirikow. W czerwcu 1741 roku oba statki
wypłynęły z Zatoki Awaczyńskiej na półwyspie Kamczatka. Po dwóch
tygodniach żeglugi Święty Piotr i Święty Paweł zostały rozdzielone przez
deszcze i mgły.
Przypuszcza się, że załoga Świętego Pawła pierwsza dostrzegła na dalekim
południu Alaski wyspę, zwaną dzisiaj Wyspą Księcia Walii. Zawróciwszy na
północ, płynęli wzdłuż poszarpanej linii brzegowej, w labiryncie kanałów,
zatok, przesmyków, okrążając większe i mniejsze wyspy Archipelagu
Aleksandra. Dwa dni po tym, kiedy po raz pierwszy dostrzegli stały ląd,
rzucili kotwicę przy wejściu do wielkiej zatoki, prawdopodobnie w miejscu
obecnego portu Sitka. Czirikow kazał spuścić jedną z dwóch dużych szalup
- barkasów i wysłał nią oficera pokładowego oraz dziesięciu ludzi, by
dokładniej zbadać wody zatoki. Nigdy już tej łodzi nie zobaczono. Upłynęło
kilka dni, zanim Czirikow wysłał bosmana i sześciu ludzi w drogiej łodzi na
poszukiwania zaginionych. Ta łódź także zniknęła. Święty Paweł pozostał w
tym rejonie jeszcze kilka dni, ale wobec braku szalup i kończącego się zapasu
wody pitnej, Czirikow, po konsultacji ze swoimi oficerami, zdecydował się
na jak najszybszy powrót na Kamczatkę.
Święty Paweł dopłynął do macierzystego Pietropawłowska w październiku
1741 roku.
Powracający żeglarze opowiadali o bogactwie zwierzyny, którą oglądali
podczas wyprawy - o wydrach morskich, fokach i morsach, widocznych na
skalistych brzegach.
Bliźniaczy statek Święty Piotr, gdy stracono z oczu Świętego Pawła, przyjął
kurs północno-wschodni. Jego załoga również dostrzegła ląd - wysokie
szczyty Gór Świętego Eliasza na Alasce.
Alaska 9
Podczas drogi powrotnej na Kamczatkę cierpiąca na szkorbut załoga musiała
walczyć z mgłą i deszczem, huraganowymi wiatrami i gwałtownym
sztormem, który zniósł statek setki mil na Pacyfik. Dopiero pierwszego
listopada dotarli wreszcie do lądu, jak się okazało do jednej z Wysp
Komandorskich przy syberyjskim brzegu Kamczatki. Kapitan Bering umarł i
został pochowany na wyspie, której nadano jego imię. Reszta załogi ocalała i
odzyskawszy siły zbudowała łódź
ze szczątków statku strzaskanego podczas przybijania do brzegu. W sierpniu
1742
roku czterdziestu sześciu członków siedemdziesięciosiedmioosobowej załogi
pożeglowało do Pietropawłowska z cennym ładunkiem futer z wyspy.
Było to oczywistym dowodem dla promyszlenników i Kozaków, że ląd na
wschodzie obfitował w zwierzęta. Wydra morska, tak rzadko widywana na
brzegu syberyjskim, występowała tam w ogromnych ilościach. Nie zrażeni
odległością - w końcu przebyli już dotychczas około pięciu tysięcy mil -
odczuwali magnetyczną siłę przyciągania tego dalekiego lądu. Przemożna
była ciekawość poznania, co rzeczywiście znajduje się za nieznanymi
wodami, ciekawość tak silna jak pragnienie podbicia nowego lądu i
zaanektowania go dla Imperium. Rosja obejmowała już swym obszarem
Europę i Azję. Dlaczegóż by nie pomyśleć o Ameryce?
Do 1742 roku Anglia miała blisko tuzin kolonii wzdłuż atlantyckiego
wybrzeża Ameryki Północnej. Francja uzurpowała sobie prawa do terytorium
nad rzeką Missisipi, od jej źródeł do ujścia. Hiszpania podbiła Meksyk i
wybrzeże Kalifornii. Rosja szykowała się do sięgnięcia po swój udział w
terytorialnych zyskach na bogatym kontynencie północnoamerykańskim.
GENEALOGIA
?
Łuka Karakow (1717-1746) Zimowy Łabędź (1726-1768)
Tasza Tarakanowa (1746-1818)
_____________________ I_____________________
------------------- zp -------------------
?
Andriej Tołstych (1722-1769)
I Zachar Tarakanow (1762-1808)
1
bezimienny Rosjanin
I
Michał Tarakanow (1776-1843)
zm------------------
Katia (1767-1792)
I
Larissa (1790-1821)
zm
CalebStone (1775-1836?)
I Matthew Stone (1811-1885)
zp bezimienna Eskimoska
córka Matty (1874-1945)
zm
Billy Townsend (1868-1945)
? zp
Córka Kruka (1786-1836)
I
Wilk Tarakanow (1802-1877)
zm
Maria (1805-1867)
Anastazja (1834-1890)
zm
Nikołaj Politowski (1827-1886)
Lew (1827-1870)
zm
Aila (1830-1869)
I
Nadia (1851-1889)
zm
Gabe Blackwood (1842-1900)
Marisza/Glory St. Clair (1878-1974)
zm
Deacon Cole (1870-1915)
I
??? Cole (1901-
zm
Trudy Hannighan (1906-
I
Wylie Cole (1921-
zm
Anita Lockwood (1924-
córka Dana (1945-
Ewa (1860-1915)
Stanisław (1829-1875)
zm
Dominika (1832-1873)
I
Dymitr (1849-1907)
zp - związek pozamałżeński zm - związek małżeński
Prolog
Pietropawłowsk na Kamczatce, Syberia Sierpień 1742 roku Przytłumione
krzyki z zewnątrz wyrwały ze snu Łukę Iwanowicza Karakowa.
Wygrzebał się z pryczy i sięgnął po strzelbę, którą poprzedniego dnia położył
obok. Twarz przecięta postrzępioną raną, która nikła dopiero w gęstej brodzie
i powodowała, że lewe oko było zawsze półprzymknięte, drgała nerwowo. W
pełni już rozbudzony i czujny znieruchomiał na moment, by ustalić kierunek
nadchodzącego ataku, lecz w dobiegających z zewnątrz odgłosach nie było
nic alarmującego.
Jednocześnie uświadomił sobie, że znajduje się za bezpieczną palisadą
ostrogu w Pietropawłowsku, a nie w zimnej, odludnej chacie na dzikiej
Syberii.
Kiedy twarz przestała drgać, Łuka poczuł silne łomotanie w głowie,
niewątpliwy skutek nocy spędzonej na piciu raki z innymi
promydziennikami. Podniecone okrzyki i szczekanie psów nadal dochodziły
z zewnątrz. Wciągnął przez głowę opończę obramowaną skórą, nie ściągając
jej nawet pasem. Na rozczochrane włosy nasunął zgrzebny kaptur i wyszedł
zobaczyć, co się dzieje. Dokuczliwy, przenikający mgliste powietrze deszcz
padał z ołowianych chmur, zawieszonych nad zielonymi w sierpniu
pagórkami otaczającymi Pietropawłowsk. Nie bacząc na okropną pogodę,
mieszkańcy pospieszyli w stronę portu położonego u wlotu Zatoki
Awaczyńskiej.
Łuka podążył za nimi. Statki wyjątkowo rzadko przybijały do tego
najbardziej na wschód wysuniętego południowego krańca rosyjskiego
imperium Romanowów. Ukazanie się statku było prawdziwym wydarzeniem.
Dopiero kilka tygodni temu Łuka dowiedział się o wyprawie Czirikowa z
tego właśnie portu w kierunku Ochocka. Stacjonujący w ostrogu Kozacy
zrelacjonowali mu zasłyszane od załogi Świętego Pawła opowieści o podróży
12 Janet Dailey
na północne wybrzeże kontynentu amerykańskiego. Potwierdzili lokalne
pogłoski o bolszoj ziemli - wielkim lądzie za ciemnymi wodami, a także o
podróży, z której ich bliźniaczy statek Święty Piotr nigdy nie powrócił. Może
silny sztorm zmusił
załogę Świętego Pawła do zawrócenia z rejsu?
Łuka bardzo chciał się dowiedzieć czegoś więcej o tych niezliczonych
wyspach, gdzie -jak mu mówiono - wydra morska, tak rzadka na Kamczatce,
oraz inne zwierzęta futerkowe występują w wielkiej obfitości.
Promyszlennik -łowca futer - on znał ich wartość, a już szczególnie wartość
skóry wydry morskiej. Może ona osiągnąć cenę dziewięćdziesięciu rubli, a
nawet -
jak twierdzono - na chińskiej granicy o wiele więcej. Zbliżając się do
nabrzeża, Łuka nie dostrzegł żadnego większego statku zakotwiczonego w
zatoce, prócz zacumowanej w doku topornej jednostki, długości najwyżej
trzydziestu stóp.
Skrzeczące mewy krążyły nad głowami, powiększając hałaśliwe zamieszanie
spowodowane przybyciem obcego statku. Wszędzie dookoła ludzie
obejmowali dziko wyglądających mężczyzn, ubranych w skóry.
Łuka rozpoznał spieszącego z powrotem do ostrogu Kozaka, z którym pił
zeszłej nocy, i zatrzymał go.
- Skąd to zamieszanie? Kim są ci mężczyźni?
- To Święty Piotń Oni nie zginęli!
Łuka wpatrywał się w obdartą gromadę czterdziestu mężczyzn, z długimi,
niechlujnymi brodami, odzianych w zwierzęce skóry; wielu z nich
uśmiechało się bezzębnymi ustami. Statek nie zaginął na morzu wraz z
załogą, jak powszechnie uważano. Niektórzy przeżyli. Mogli teraz
opowiedzieć historię wielkiego lądu, którą Łuka tak pragnął usłyszeć.
Zmieszał się z ocalałymi, wyłapując strzępy rozmów i wpatrując się w ich
futrzane okrycia ze skór wydry morskiej, lisa i foki.
- Liny nam zerwało i statek uderzył o skały...
- ...myśleliśmy, że to Kamczatka...
- Nie. Bering nie żyje. Również Łagunow. My...
- Okazało się, że to była wyspa...
Przystając Łuka zwrócił się do mówiącego. Nie miał on połowy zębów, a te,
które zostały, były czarne od szkorbutu. Nie zważając na przykrą woń bijącą
od mężczyzny, Łuka wpatrywał się w jego lisie futro.
- Gdzie jest ta wyspa? - dopytywał się.
- Na wschód stąd, nie wiem, jak daleko - odpowiedział zagadnięty, z
widoczną przyjemnością kontynuując opowieść o niefortunnych przygodach,
które szczęśliwie miał już za sobą.
Alaska
13
- Wypłynęliśmy dziesięć dni temu, ale już na trzeci dzień nasza łódź zaczęła
przeciekać. Musieliśmy wyrzucić za burtę większość obciążenia i amunicji,
żeby nie nabierać wody. To cud, żeśmy tu dotarli. - Przeżegnał się
pospiesznie, z prawej strony na lewą zwyczajem prawosławnych. - Sami
zbudowaliśmy ten statek ze szczątków Świętego Piotra. Wszyscy cieśle
okrętowi zginęli i...
Łuka Iwanowicz Karakow to promyszlennik, a nie żeglarz, interesowało go
futro, jakie nosił ten człowiek, i skąd pochodziło, a nie sposób, w jaki dotarł
on tutaj.
- Czy były lisy na tej wyspie?
- Wszędzie. - Nieprzyjemny grymas twarzy rozmówcy odkrył bezzębne
dziąsła. -
Kiedy po raz pierwszy wyszliśmy na brzeg wyspy, jedynym zwierzęciem,
jakie zobaczyliśmy, był lis arktyczny. Były odważne, aż bezczelne -
stwierdził, klnąc je siarczyście. - Gdy któryś z nas umierał, nie mieliśmy
szans go pochować, bo lisy rzucały się na zwłoki. Nie można ich było
odpędzić, a nie mieliśmy dość prochu, żeby do nich strzelać. Byliśmy też
słabi. Na początku tylko kilku z nas miało dość siły, by polować.
- A co z wydrą morską? - Łuka wskazywał na jednego z ocalonych, ubranego
w długi strój zszyty ze skór wydry. - Czy ich też było dużo?
- Było ich pełno w wodach otaczających wyspę. - Mężczyzna uśmiechnął się
triumfalnie, złapał Łukę za ramię szponiastymi palcami i poprowadził do
nabrzeża.
- Patrz!
Na ziemi leżały stosy futer, rosnące w miarę opróżniania ładowni. Pomiędzy
belami skór lisa i foki Łuka rozpoznał ciemne, połyskliwe futra wydry
morskiej.
Przyklęknął przy jednym ze stosów. Przeciął nożem skórzane sznury i
uwolnione futra rozsypały się na ziemię. Podniósł jedno z nich przeciągając
dłonią po prawie czarnej sierści i obserwując jej opalizujący, migotliwy
blask. Zagłębił
palce w miękkiej gęstwinie włosów prawie na cal głęboko, zanim dotknął
skóry.
Pięć stóp długości i dwie stopy szerokości - była prawie trzy razy większa od
skóry sobola. To było futro pierwszej jakości, warte swojej wagi w złocie.
Prawdziwe „miękkie złoto". Wszędzie dookoła leżały bele, każda po
czterdzieści skór.
Rok, może dwa lata temu sam zabił dziesięć wydr morskich na ogromnej
krze, która dotarła do wybrzeża Kamczatki. Wtedy Łuka uważał się za
szczęściarza. Teraz patrzył na setki skór chciwie i z podziwem.
- ...jakieś dziewięćset skórek. Nie licząc lisa i uchatek - dosłyszał Łuka
przechwałki mężczyzny. Poczuł ucisk w gardle ze złości i oburzenia. To on
był
myśliwym. Czy ci żeglarze doceniają fortunę, jaką stanowią te futra? To 14
Janet Dailey
on każdej zimy zagłębiał się w dzikie tereny, łapiąc sobole w pułapki,
ryzykując życie w bezlitosnym zimnie Syberii, pomiędzy
nieucywilizowanymi szczepami wrogich tubylców; to od Czukczów właśnie
otrzymał pamiątkę w postaci szramy na twarzy. Powracał z tych wypraw,
przywożąc coraz mniej skór, ledwo wiążąc koniec z końcem.
- Czy zabiliście wszystkie wydry morskie na tej wyspie, zanim odpłynęliście?
Czy jeszcze jakieś zostały? - Wpatrywał się ze złością w mężczyznę, który aż
cofnął się pod przenikliwym spojrzeniem ciemnych, głęboko osadzonych
oczu i przykrym widokiem bladej, poszarpanej szramy, biegnącej od brwi do
brody.
- Tak. Powiedziałem ci, że są na całej wyspie. - Mężczyzna w pośpiechu
związał
belę na nowo. Szybko oddalił się, by znaleźć innego rozmówcę, łaknącego
wieści o ocaleniu.
Łuka wciąż czuł miękkie, grube futro pod palcami, mimo że jego ręce były
już puste. Chciał zadać więcej pytań, ale nie zdobył się na żaden gest, by
powstrzymać odchodzącego. Stosy bezcennych futer piętrzyły się przed nim,
a szum rozmów wokół wciąż trwał. Jednak uwagę jego zaprzątało już coś
zgoła innego.
Oczy utkwione miał w dalekim horyzoncie, gdzieś poza krótkim cyplem
Zatoki Awaczyńskiej, usiłując dojrzeć, co się kryje poza nim. To dawała znać
o sobie krew promyszlennika, burząca się w pragnieniu poznania nieznanego,
tam dalej, za jeszcze jedną górą. Ale Łuka Iwanowicz Karakow nie miał
żadnej góry przed sobą.
Otaczało go morze. Dziś uświadomił sobie, że za szarą, wzburzoną wodą
leżał
„wielki ląd" nie kończących się gór i rzek, kraina nieocenionych bogactw.
Kiedy wpatrywał się w to nieznane, poczuł dojmującą, głęboką - typowo
rosyjską-
tęsknotę za miejscem, które go wołało. Jego przodkowie przemierzali niziny
Syberii i Góry Stanowe, by w pogoni za sobolem dotrzeć do Kamczatki.
Stare tereny łowieckie były już prawie wyeksploatowane, ale przed nim
rozpościerały się nowe. Nie było powodu bać się odległości. Wrogiem był
czas.
Miał dwadzieścia pięć lat i młodość poza sobą. Bogactwo, którego szukał,
dopiero na niego czekało.
Skrzeczące mewy krążyły nad głową, podrywane silnym wiatrem, który
owiewał mu twarz morską mgłą. Niskie chmury pędziły w głąb lądu.
Wpatrywał się -jak w transie - w miejsce, gdzie ciemnoszare niebo stapiało
się z ciemnoszarym morzem.
To niewątpliwie dobra wróżba, że znalazł się tutaj w dniu, w którym mógł na
własne oczy zobaczyć dowody istnienia wyspy obfitującej w wydry morskie.
Alaska
15
Jeszcze wczoraj był zdecydowany nie spędzać nocy w Pietropawłowsku, lecz
udać się na miejsce zbiórki członków tegorocznego artelu myśliwskiego.
Zamierzał
zatrzymać się tutaj tylko po to, by otrzymać błogosławieństwo batiuszki na
pomyślne polowanie. Poprzedniego roku zaniedbał tę sprawę i upolował
niewiele soboli.
Łuka Iwanowicz Karakow nie zastanawiał się nad motywami nagłego
impulsu religijnego, który niewątpliwie miał swoje źródło w przesądach, a do
pewnego stopnia nawet w chciwości. Podobnie nie czuł nic niewłaściwego w
pójściu na popijawę z Kozakami po pobożnej modlitwie w pietropawłows-
kiej cerkwi.
i ? ? ? owrót marynarzy ocalałych z rozbitego statku Vitusa Beringa zachęcił
Łukę do pozostania w wiosce jeszcze jeden dzień i do uczestniczenia w
uroczystości. Ten prazdnik był jednym z najlepszych, wjakich kiedykolwiek
brał
udział. Jeszcze wczoraj wydawało się, że nie ma tu w nadmiarze mięsa,
wódki i tytoniu, a na uroczystości było tego w bród. Gęśle grały do tańca, a
opite alkoholem kobiety i dziewczęta z tubylczych chat chętnie towarzyszyły
mężczyznom.
Podczas zabawy Łuce udało się nawiązać kontakt z wieloma członkami
pechowej załogi. Wszyscy, choć w różnym stopniu, potwierdzali opowieści
jego pierwszego rozmówcy. Dowiedział się wiele nowego o skalistych,
bezdrzewnych wyspach, wyrastających z morza jak gigantyczna zapora i o
otaczających je wodach obfitujących w morskie zwierzęta futerkowe.
I ej zimy polował na sobole na jałowych, suchych nizinach Syberii i w
niektóre pogodne dni obserwował zjawisko trzech pozornych słońc,
tworzących łuk ponad słońcem prawdziwym. Miał czas, żeby rozmyślać nad
zasłyszanymi opowieściami i przywoływać widok stosów skór złożonych na
nabrzeżu. Daleki ląd wzywał go. W
czasach swojej młodości przewędrował Kamczatkę wzdłuż i wszerz, a teraz
jego dusza wyrywała się na wezwanie lądu poza horyzontem. Poprzysiągł
sobie, że tam dotrze - to było jego przeznaczenie. Bogactwo futer, które
wymknęło mu się tutaj,
na Kamczatce, odnajdzie na tamtych wyspach koło Ameryki.
? Vi
-
Cześć pierwsza
Aleuci
V
Wrzesień 1745 roku
Wydęte przez wiatr rejowe żagle z nie wyprawionych skór renifera naciągały
mocujące je rzemienie. Pozatykane mchem szpary zbudowanego z
zielonkawego drewna żaglowca prawie nie przepuszczały wody, gdy jego
dziób, prując fale, najpierw unosił się ku niebu, a potem znikał w ich
zagłębieniu. Płaskodenna łódź, skonstruowana na wzór statków
przeznaczonych do przewożenia towarów na Wołdze, była prawie
pozbawiona kilu, dzięki czemu zachowując stabilność na wodzie łatwo
dawała się wyciągnąć na brzeg. Z powodu stałego braku żelaza na gwoździe
jej zielone deski były umocowane lub raczej „zszyte" skórzanymi
rzemieniami, co nadało jej nazwę szytik, od rosyjskiego czasownika szyt', co
znaczy szyć.
Z zatłoczonego pokładu widać było jedynie wzburzone i posępne Morze
Beringa.
Stojący w lekkim rozkroku, co pomagało mu utrzymać równowagę przy
bocznym kołysaniu szytika, Łuka Iwanowicz Karakow obserwował płaski
horyzont na południowym wschodzie.
Nie obchodziło go, że szytik nigdy nie był przeznaczony do żeglowania po
oceanie.
Podobny statek, pod komendą sierżanta kozackiego z garnizonu na
Kamczatce, wyruszył przed dwoma laty z ekspedycją na Wyspy
Komandorskie, tam gdzie zmarł
Bering. Powrócił szczęśliwie ubiegłego lata z bogatym ładunkiem futer,
udowadniając wątpiącym swoją przydatność do żeglugi morskiej. Łuka nie
należał
wtedy do sceptyków. Odmówiono mu szansy dołączenia do załogi szytika
Kapiton, dając ją ocalałym marynarzom z załogi Beringa.
Nie przeszkadzało mu również, że jego szytik zbudowali ludzie nie mający
20 Janet Dailey
wiedzy o budowie statków. Jego własne doświadczenie w tej dziedzinie
ograniczało się do konstruowania małych łodzi pływających po rzekach
Syberii lub wykorzystywanych do przepraw przez jeziora. Jedynym, który
miał do czynienia z morzem, był nawigator i dowódca szytika. Złotnik z
zawodu, Michaił Niewodczikow, przybył na Syberię w poszukiwaniu
bogactw. Na Kamczatce okazało się, że nie miał
paszportu, został więc zmuszony do służby dla rządu jako członek załogi na
Świętym Piotrze - statku Beringa. Niektórzy twierdzili - chociaż nie było to
całkiem pewne - że Niewodczikow odkrył grupę wysp w pobliżu Ameryki.
W kierunku tych właśnie wysp płynął szytik przyjmując południowo--
wschodni kurs.
Sześć dni wcześniej opuścili ujście rzeki Kamczatki i minęli Wyspy
Komandorskie, te same, które już poprzednio były celem wyprawy szytika
Kapiton pod wodzą garnizonowego sierżanta. Przychylne wiatry niosły statek
w kierunku jego przeznaczenia, ku dziewiczym terenom myśliwskim,
czekającym wyłącznie na nich.
Belki statku trzeszczały pokonując wysokie fale. Po następnych sześciu
dniach te złowrogie odgłosy stały się czymś zwyczajnym i nie wzbudzały
niepokoju.
Początkowo Łuka wyobrażał sobie, że przepastne wąwozy pomiędzy falami
pochłoną statek, ale to on pokonywał ich strome ściany, a następnie w
przyprawiający o mdłości sposób sięgał dna wodnej doliny i wynurzał się z
niej cało. Łuka czuł
lekkie nudności, ale z czasem kołysanie statku przestało mu przeszkadzać.
Inni uczestnicy wyprawy nie byli tak odporni. Odór wymiotów mieszał się z
cuchnącym zapachem nie mytych ciał. Podczas któregoś z silniejszych
przechyłów szytika ktoś jęknął głośno. Łuka spojrzał obojętnie na mężczyznę
na wpół
opartego o reling. Podtrzymywał on brzuch omdlałymi rękami, głowę miał
przechyloną na bok, a z półotwartych ust mazista ciecz sączyła się na brodę i
ubranie.
Bez specjalnego zainteresowania obserwował Łuka Kozaka, Władimira
Szekurdina, przechodzącego między chorymi i zwilżającego im wargi mokrą
szmatką. Łuka rozejrzał się po swych towarzyszach łowieckiej wyprawy.
Byli to wszystko brutalni, nieokrzesani mężczyźni - w sumie około
pięćdziesięciu - zawodowi myśliwi, lecz o różnym pochodzeniu. Niektórzy z
nich byli kryminalistami: złodziejami, mordercami, ściganymi przez prawo
przestępcami podatkowymi. Inni to zesłańcy lub chłopi pańszczyźniani,
uciekający przed
Alaska
21
tyranią swych panów. Jeszcze inni, tacy jak on, synowie promyszlenników
opanowani żądzą przygody. Przeszłość tych ludzi nie miała dla niego
znaczenia.
Jego własne życie, pełne brutalności i przemocy, też miało swe ciemne
strony.
Spojrzenie Łuki padło na wyraziste rysy Kamczadala - oczy pod ciężkimi
powiekami i uwydatnione kości policzkowe typowe dla rasy mongolskiej.
Dotknął ręką szramy na policzku i poczuł, jak opanowuje go zimna
nienawiść do tego pobratymca Czukczy. To właśnie Czukcza zaszlachtował
jego ojca i trwale oszpecił jego samego. Garstka Kamczadali należała do
wyprawy łowieckiej; przyjęli oni chrzest w cerkwi i tym sposobem stali się
równi każdemu mieszkańcowi guberni moskiewskiej. Ale nie dla Łuki -
nigdy dla Łuki.
Niespodziewanie potrącony z tyłu Łuka obrócił się ze złością, lecz
pohamował się widząc Jakowa Pietrewicza Czuprowa, który właśnie
próbował odzyskać równowagę na rozkołysanym pokładzie. Wytrzymał
długie spojrzenie jego mądrych oczu i krótko skinął mu głową. Reputacja
Czuprowa jako myśliwego była mu dobrze znana i Łuka wolał nie zadzierać
z mężczyzną o płowej brodzie, który mógł być wybrany na dowodzącego
polowaniem. Chwilę przedtem widział, jak Czuprow rozmawiał z
nawigatorem.
- Kiedy dotrzemy do wyspy? Czy Niewodczikow powiedział? - spytał Łuka.
Od czasu minięcia Wysp Komandorskich nie widzieli żadnego lądu, wciąż
tylko ciemnoszare morze i niebo, z chwilowymi przebłyskami słońca przez
chmury.
- Myśli, że nastąpi to szybko. - Mewa przemknęła nisko nad dziobem statku.
- Według niego ptaki morskie wskazują bliskość lądu. - Łuka zauważył ptaki
w powietrzu, ale rozpoznawał tylko niektóre. Znał się przecież na
zwierzętach lądowych, a nie mieszkańcach powietrza i wód.
Bliska perspektywa ujrzenia lądu, o którym tak uporczywie myślał przez
ostatnie lata, potęgowała emocje.
- Czy ty wierzysz temu, co mówi?
- Wiatry są stałe i pogoda jest ładna. - Promyszlennik wzruszył ramionami. -
On był tutaj przedtem. Ja nie.
Na prawej burcie jeden z Kamczadali cierpiących na morską chorobę wołał o
wodę.
Wyprostowana, wysoka postać Kozaka Szekurdina torowała sobie 22 Janet
Dailey
drogę przez zatłoczony pokład. Łuka popatrzył lekceważąco na dumną,
szczupłą twarz Kozaka i jego porządnie przystrzyżoną brodę.
- Czy masz zamiar marnować naszą wodę dla niego Władimirze And-
rejewiczu? -
zaatakował go Łuka, używając dwóch imion zgodnie z rosyjskim zwyczajem.
- Ten człowiek ma pragnienie. - Szekurdin spokojnie szedł dalej. Drogę
zablokował mu jednak inny promyszlennik, wielki, mocno zbudowany
mężczyzna.
- Możesz ją równie dobrze wylać za burtę. I tak się tam w końcu znajdzie.
Uśmiech Bielajewa odsłaniał szeroką szparę między przednimi zębami, co
nadawało mu głupi wygląd, mimo że małe i przebiegłe czarne oczy
nakazywały ostrożność. Szekurdin bezskutecznie próbował przejść obok.
- On nie dostanie wody.
- Widziałem niejeden raz, jak rzygałeś za burtę. - Kozak nie dał się
zastraszyć.
- Ale sam chodziłem po wodę, kiedy chciało mi się pić. - Bielajew wciąż się
uśmiechał, co wraz z wyglądem jego niechlujnej czarnej brody i okalających
usta wąsów przyciągało uwagę do ciemnej szpary między zębami. - Jeżeli ten
Kamczadal nie może obsługiwać się sam, wyrzuć go za burtę. Będziemy
mieli więcej skór do podziału.
Łuka zgadzał się z tym. Wszyscy mężczyźni zaangażowani do tej wyprawy
mieli odnieść korzyści wynikające z podziału łupów. Połowa uzysku z
polowania należeć miała do dwóch kupców, którzy sfinansowali podróż.
Drugą połowę postanowiono podzielić między załogę w równych częściach,
z wyjątkiem nawigatora, któremu należeć się miała trzykrotna część, i
pieriedowifa - czyli przywódcy -
pobierającego dwukrotny przydział; jedną część przeznaczono dla kościoła.
Jeśli polowanie będzie pomyślne, część każdego promyszlennika stanowiłaby
małą fortunę,
wystarczającą na kupienie farmy czy założenie przedsiębiorstwa - lub też,
gdy taka byłaby jego wola, na upijanie się przez okrągły rok.
- Patrzcie! - ktoś krzyknął. - Co to za czarny kształt na horyzoncie?
Zapowiadająca się kłótnia na pokładzie nagle przestała być ważna. Łuka
obrócił się gwałtownie, by zbadać horyzont to ukazujący się, to znikający za
falującym dziobem szytika. Ktoś wdrapał się po olinowaniu na maszt.
Wszyscy czekali w napięciu, słysząc na razie tylko trzeszczenie kołyszącego
się statku.
Alaska 23
- Czy widzisz coś? - Łuka przepchnął się w kierunku relingu na dziobie.
Nieskończenie długie sekundy upłynęły, zanim wyciągnięta ręka wskazała
kierunek za prawą burtą - ląd!
Wszyscy stłoczyli się po jednej stronie pokładu. Minutę później wybuchły
radosne okrzyki na widok górzystego przylądka. Nawet najsłabsi z chorych
znaleźli w sobie dość siły, aby przywlec się na dziób i popatrzeć na
błogosławiony ląd.
Wolno, lecz pewnie, żaglowiec zbliżył się do wyspy. Łuka, jak zwykle przy
wkraczaniu na nowe terytorium, czuł wzrastające podniecenie, rodzaj
wyostrzonego postrzegania zarówno zmysłowego, jak i umysłowego.
Znajdowali się wystarczająco blisko lądu, aby usłyszeć, jak ogromne fale
rozbijają się o skalisty brzeg wyspy.
Płynąc wzdłuż jej północnej strony Łuka obserwował bezdrzewny teren,
gęsto pokryty niską roślinnością. Nawet spomiędzy skał wyrastały trawiaste
warkocze. W
głębi lądu poszarpane góry układały się w przedziwne kształty, wskazujące
na wulkaniczne pochodzenie wyspy. Wyłaniały się ponure i nagie,
kontrastujące z dolinami o soczystej zieleni, gdzie wiatr poruszał wysokimi
pędami życicy.
Wysłano człowieka, aby wysondował dno, podczas gdy nawigator, Niewod-
czikow, starając się uniknąć ukrytych od strony północnego brzegu mielizn,
opływał na wpół pogrążone w wodzie skały.
Skierowali się na południe przepływając obok najdalej na wschód
wysuniętego cypla, osłaniającego rozległą zatokę. Pomiędzy wodorostami
przy skalistym brzegu widać było bogactwo fauny morskiej. Wiedziony
niecierpliwością, by przyjrzeć się wydrom morskim wychylającym głowy
ponad wodę, Łuka tłoczył się wraz z innymi mężczyznami przy relingu. To
był widok przyprawiający o dreszcz podniecenia każdego łowcę futer.
Chmury przesłoniły słońce; Łuka zauważył niewielką zmianę temperatury.
Jakby to miejsce, gdzie zimne wody Morza Beringa łączyły się z
cieplejszymi prądami Pacyfiku, promieniowało dodatkowym ciepłem.
Piskom ptaków towarzyszyły odgłosy łopotania żagli na wietrze i rytmiczne
uderzenia fal o kadłub statku. Poszarpane skalne urwiska bieliły się od
ptasich odchodów. Obserwując osłoniętą zatokę i jej brzegi Łuka nie
zauważał żadnych śladów obecności człowieka, mimo że miał w pamięci
opowieści nawigatora o dzikich mieszkańcach tych wysp.
24 Janet Dailey
- Sądziłem, że tutaj żyją krajowcy - Łuka podzielił się swoimi
wątpliwościami ze stojącym obok Szekurdinem.
- Może nie na wszystkich wyspach - odpowiedział Kozak. - Wyspa Beringa
nie była zamieszkana, ta również może być bezludna.
- To jest duża wyspa-jakieś siedemdziesiąt wiorst długości. Wioski mogą •
być z innej strony. - Łuka nie tracił czujności. Nie podobała mu się pewność
siebie Szekurdina.
Ten mężczyzna miał wszelkie cechy przywódcy. Był inteligentny i
doświadczony, jego wysoki wzrost i szczupła budowa ciała wcale nie
wskazywały na to, że w rzeczywistości był bardzo silny. Bezsporną odwagę
wykazał reagując na wyzwania Bielajewa. Jednak sposób, w jaki traktował
Kamczadali na pokładzie, nie dawał
Łuce spokoju.
Miękkie, skórzane żagle wydęły się na wietrze i statek zaczął oddalać się od
wyspy.
- Dlaczego się oddalamy? - zabrzmiał szorstki głos Bielajewa. - Tu są wydry.
Powinniśmy się zatrzymać.
- To typowe dla ciebie, Bielajew - kpił Łuka. - Gdy czegoś chcesz, łapiesz to
nie zastanawiając się, czy obok nie ma czegoś lepszego.
Komentarz ten powitały wybuchy śmiechu, lecz zaraz przycichły w obawie,
że wojowniczy Bielajew może się obrazić. Ale jego brodata twarz przybrała
swój zwykły pogodny wyraz.
- Jeśli będzie coś lepszego, też to wezmę! - stwierdził. - Przynajmniej to
pierwsze nie przeleci mi między palcami, kiedy będę czekał na coś więcej.
Szytik oddalał się od mijanej wyspy w poszukiwaniu następnej z łańcucha.
Łuka obserwował znikający ląd, pierwszy, jaki widział od wielu dni. Morze
nie było jego żywiołem, więc z niecierpliwością, podobnie jak reszta załogi,
oczekiwał
momentu, gdy wysiądzie z tego zatłoczonego statku i postawi stopę na
stałym lądzie. Mitygował jednak swą niecierpliwość, zainteresowany
wszystkim co nowe wokół niego.
- Tym razem zgadzam się z Bielajewem - powiedział Szekurdin, kiedy Łuka
znów wpatrywał się usilnie w morze, by dostrzec kawałek lądu. - Ja
rzuciłbym kotwicę w jednej z tych zatok.
Łuka spojrzał na dumny profil Szekurdina, cienki, prosty nos, tak smukły jak
cała postać właściciela.
- Jest rano. Mamy mnóstwo czasu, aby poszukać następnej wyspy.
- Zakładając oczywiście, że taka istnieje. Mamy na to tylko słowa Alaska 25
Niewodczikowa - wieśniaka, złotnika, którego jedynym doświadczeniem
była żegluga z tym Duńczykiem Beringiem. - Szekurdin mówił półgłosem,
rzeczowo. - Musimy uzupełnić zapasy wody pitnej. Ta wyspa stwarzała do
tego okazję, zanim popłynęliśmy dalej. Mogliśmy też zaopatrzyć się na niej
w świeże mięso. Nie mamy tak wiele zapasów.
Jego rozumowanie było trafne i Łuka nie zamierzał otwarcie się z nim kłócić.
Zawsze można było znaleźć argumenty popierające ten czy inny punkt
widzenia.
Wyruszyli w tę podróż z niewielkim zapasem żywności: trochę szynek,
zjełczałego masła, żytniej i pszennej mąki, by upiec z niej chleb - na prosforę,
suszony łosoś i - co najważniejsze - duży zapas zakwasu do wypieku chleba
chroniącego przed szkorbutem. Upolowane zwierzęta i złowione ryby miały
uzupełniać ich jadłospis.
- Jeśli o mnie chodzi, to chcę zobaczyć więcej tych wysp - stwierdził Łuka. -
Dobry myśliwy wybiera najlepsze tereny łowieckie, zamiast zatrzymywać się
w pierwszym lepszym miejscu.
Szekurdin, ociągając się jeszcze parę minut, opuścił swoje miejsce przy
relingu i wmieszał się pomiędzy innych członków załogi. Szytik nadal
trzymał się południowo-wschodniego kursu, mewy krążyły nad nim, a
kormorany nurkowały w ołowianym morzu łowiąc ryby.
Niedługo potem Łuka usłyszał niezadowolone pomruki promyszlenników.
Jedną wyspę minęli, a następnej nie było widać. Pochwycił urywki zdań o
zmniejszającym się zapasie wody i zrozumiał źródło niezadowolenia.
Gdzieś w południe dostrzeżono drugą wyspę. Tym razem - w miarę zbliżania
się do niej - załoga obserwowała nie tylko ląd, ale i nawigatora. Łuka czuł
napięcie wiszące w powietrzu - mężczyźni czekali, jaka zapadnie decyzja.
Ta wyspa wydawała się mniejsza od pierwszej, ale statek zbliżał się w ten
sam sposób, płynąc równolegle do poszarpanego brzegu. Kiedy znaleźli się u
wejścia do podkowiastej zatoczki, z łachą białego piasku w środku jej
łukowatego brzegu, Łuka zobaczył Czuprowa rozmawiającego z
nawigatorem. Kilka sekund później wydano rozkaz opuszczenia jednego z
grotżagli.
Napięcie wśród załogi wyraźnie zmalało, gdy szytik skierował się ku
zielonemu urwisku za białą plażą, słychać było śmiechy i pomruki
zadowolenia. Posłano człowieka na dziób, by doglądał sondowania dna i
baczył na podwodne skały.
Dailey Janet ALASKA Przełożyła Zuzanna Maj Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1994 Tytuł oryginału THE GREAT ALONE Copyright © 1986 by Janbill, Ltd. Redaktor Danuta Mieszkowska-Mirska Ilustracja na okładce Agencja EAST NEWS Projekt okładki, skład i łamanie ?????] Grafik: Mariusz Gładysz For the Polish translation Copyright © 1994 by Wydawnictwo Da Capo For the Polish edition Copyright © 1994 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-86133-44-9 Czy byłeś kiedyś w Wielkiej Samotni Oświetlonej białym blaskiem księżyca, Gdzie oblodzone chmwy otaczały cię Krzycząca^ ciszą... I tylko wycie północnych wilków Towarzyszyło biwakowi na mrozie... Półżywy kształt w umarłym świecie Gorączki złota The Shooting ofDan McGrex Robert Service ?? Wstęp
? odczas gdy Ameryka zasiedlała nowe tereny kierując swą ekspansję na zachód, Rosja rozszerzała terytorium posuwając się na wschód. Od najdawniejszych czasów jedynym towarem, którego Rosja miała nadmiar i mogła nim handlować, zarówno z Europą, jak i Chinami, były futra - sobole, gronostaje, lisy, skóry niedźwiedzie, z wilków i rosomaków. Wszystko przeliczano wówczas na futra: podatki, pensje, grzywny i nagrody w ten sposób właśnie wypłacano. To promyszlennik lub raczej promyszłennicy - plemię coureurs des bois - których porównać można do amerykańskich traperów, zajmowali się eksploatacją tych naturalnych bogactw. Mimo że w kraju panowało wówczas poddaństwo, a chłopi zmuszeni byli do pańszczyźnianej uprawy ziemi dla swoich panów, owi wybrańcy mogli swobodnie poruszać się podróżując w grupach, wybierając własnych przywódców, dzieląc pomiędzy siebie zyski z polowań, a ich wyprawy finansowane były przez kupców. Opanowywali kolejno nowe tereny łowieckie, aż dotarli do najbogatszej w futra, niezmierzonej, prawie bezludnej Syberii. Promyszłennicy, jak zwiadowcy, przeprowadzali rekonesans; za nimi szli Kozacy. Ci wojownicy ze stepów nad Morzem Czarnym najwyżej cenili sobie wolność, rabowali równie często, jak handlowali, stanowiąc raczej klasę społeczną niż grupę etniczną. Dotarli do Pacyfiku w XVII wieku i usłyszeli pogłoski o wielkiej ziemi za wodą, na wschodzie. W tym samym czasie naukowcy w Europie głosili pogląd, że Azja i Ameryka stykają się w jakimś punkcie na północy. Piotr Wielki wysłał na nie znane wówczas wody północnego Pacyfiku 8 Janet Dailey i Oceanu (Morza) Arktycznego pierwszą ekspedycję, która miała zbadać, czy kontynenty te są połączone. W lipcu 1728 roku Duńczyk Vitus Bering - służący w rosyjskiej flocie - wyruszył statkiem o nazwie Światy Gabriel na morze, które w przyszłości nosić miało jego imię. Podróż rozpoczął ze
zbudowanej przez siebie stoczni u ujścia rzeki Kamczatki. Powrócił już po dwóch miesiącach przekonany, że żaden ląd nie łączy obu kontynentów. Nie miał jednak na to dowodów. Znacznie większą, bardziej wszechstronną wyprawę zarządziła caryca Elżbieta. Przetransportowanie wszystkich ludzi, wyposażenia i zapasów żywności przez Syberię zajęło osiem lat. Trzeba też było wybudować dwa rejowce Święty Piotr, później pod komendą Vitusa Beringa, i Święty Paweł, którym dowodził Rosjanin, Aleksiej Czirikow. W czerwcu 1741 roku oba statki wypłynęły z Zatoki Awaczyńskiej na półwyspie Kamczatka. Po dwóch tygodniach żeglugi Święty Piotr i Święty Paweł zostały rozdzielone przez deszcze i mgły. Przypuszcza się, że załoga Świętego Pawła pierwsza dostrzegła na dalekim południu Alaski wyspę, zwaną dzisiaj Wyspą Księcia Walii. Zawróciwszy na północ, płynęli wzdłuż poszarpanej linii brzegowej, w labiryncie kanałów, zatok, przesmyków, okrążając większe i mniejsze wyspy Archipelagu Aleksandra. Dwa dni po tym, kiedy po raz pierwszy dostrzegli stały ląd, rzucili kotwicę przy wejściu do wielkiej zatoki, prawdopodobnie w miejscu obecnego portu Sitka. Czirikow kazał spuścić jedną z dwóch dużych szalup - barkasów i wysłał nią oficera pokładowego oraz dziesięciu ludzi, by dokładniej zbadać wody zatoki. Nigdy już tej łodzi nie zobaczono. Upłynęło kilka dni, zanim Czirikow wysłał bosmana i sześciu ludzi w drogiej łodzi na poszukiwania zaginionych. Ta łódź także zniknęła. Święty Paweł pozostał w tym rejonie jeszcze kilka dni, ale wobec braku szalup i kończącego się zapasu wody pitnej, Czirikow, po konsultacji ze swoimi oficerami, zdecydował się na jak najszybszy powrót na Kamczatkę. Święty Paweł dopłynął do macierzystego Pietropawłowska w październiku 1741 roku. Powracający żeglarze opowiadali o bogactwie zwierzyny, którą oglądali podczas wyprawy - o wydrach morskich, fokach i morsach, widocznych na skalistych brzegach.
Bliźniaczy statek Święty Piotr, gdy stracono z oczu Świętego Pawła, przyjął kurs północno-wschodni. Jego załoga również dostrzegła ląd - wysokie szczyty Gór Świętego Eliasza na Alasce. Alaska 9 Podczas drogi powrotnej na Kamczatkę cierpiąca na szkorbut załoga musiała walczyć z mgłą i deszczem, huraganowymi wiatrami i gwałtownym sztormem, który zniósł statek setki mil na Pacyfik. Dopiero pierwszego listopada dotarli wreszcie do lądu, jak się okazało do jednej z Wysp Komandorskich przy syberyjskim brzegu Kamczatki. Kapitan Bering umarł i został pochowany na wyspie, której nadano jego imię. Reszta załogi ocalała i odzyskawszy siły zbudowała łódź ze szczątków statku strzaskanego podczas przybijania do brzegu. W sierpniu 1742 roku czterdziestu sześciu członków siedemdziesięciosiedmioosobowej załogi pożeglowało do Pietropawłowska z cennym ładunkiem futer z wyspy. Było to oczywistym dowodem dla promyszlenników i Kozaków, że ląd na wschodzie obfitował w zwierzęta. Wydra morska, tak rzadko widywana na brzegu syberyjskim, występowała tam w ogromnych ilościach. Nie zrażeni odległością - w końcu przebyli już dotychczas około pięciu tysięcy mil - odczuwali magnetyczną siłę przyciągania tego dalekiego lądu. Przemożna była ciekawość poznania, co rzeczywiście znajduje się za nieznanymi wodami, ciekawość tak silna jak pragnienie podbicia nowego lądu i zaanektowania go dla Imperium. Rosja obejmowała już swym obszarem Europę i Azję. Dlaczegóż by nie pomyśleć o Ameryce? Do 1742 roku Anglia miała blisko tuzin kolonii wzdłuż atlantyckiego wybrzeża Ameryki Północnej. Francja uzurpowała sobie prawa do terytorium nad rzeką Missisipi, od jej źródeł do ujścia. Hiszpania podbiła Meksyk i wybrzeże Kalifornii. Rosja szykowała się do sięgnięcia po swój udział w terytorialnych zyskach na bogatym kontynencie północnoamerykańskim. GENEALOGIA
? Łuka Karakow (1717-1746) Zimowy Łabędź (1726-1768) Tasza Tarakanowa (1746-1818) _____________________ I_____________________ ------------------- zp ------------------- ? Andriej Tołstych (1722-1769) I Zachar Tarakanow (1762-1808) 1 bezimienny Rosjanin I Michał Tarakanow (1776-1843) zm------------------ Katia (1767-1792) I Larissa (1790-1821) zm CalebStone (1775-1836?) I Matthew Stone (1811-1885) zp bezimienna Eskimoska
córka Matty (1874-1945) zm Billy Townsend (1868-1945) ? zp Córka Kruka (1786-1836) I Wilk Tarakanow (1802-1877) zm Maria (1805-1867) Anastazja (1834-1890) zm Nikołaj Politowski (1827-1886) Lew (1827-1870) zm Aila (1830-1869) I Nadia (1851-1889) zm Gabe Blackwood (1842-1900) Marisza/Glory St. Clair (1878-1974)
zm Deacon Cole (1870-1915) I ??? Cole (1901- zm Trudy Hannighan (1906- I Wylie Cole (1921- zm Anita Lockwood (1924- córka Dana (1945- Ewa (1860-1915) Stanisław (1829-1875) zm Dominika (1832-1873) I Dymitr (1849-1907) zp - związek pozamałżeński zm - związek małżeński Prolog Pietropawłowsk na Kamczatce, Syberia Sierpień 1742 roku Przytłumione krzyki z zewnątrz wyrwały ze snu Łukę Iwanowicza Karakowa.
Wygrzebał się z pryczy i sięgnął po strzelbę, którą poprzedniego dnia położył obok. Twarz przecięta postrzępioną raną, która nikła dopiero w gęstej brodzie i powodowała, że lewe oko było zawsze półprzymknięte, drgała nerwowo. W pełni już rozbudzony i czujny znieruchomiał na moment, by ustalić kierunek nadchodzącego ataku, lecz w dobiegających z zewnątrz odgłosach nie było nic alarmującego. Jednocześnie uświadomił sobie, że znajduje się za bezpieczną palisadą ostrogu w Pietropawłowsku, a nie w zimnej, odludnej chacie na dzikiej Syberii. Kiedy twarz przestała drgać, Łuka poczuł silne łomotanie w głowie, niewątpliwy skutek nocy spędzonej na piciu raki z innymi promydziennikami. Podniecone okrzyki i szczekanie psów nadal dochodziły z zewnątrz. Wciągnął przez głowę opończę obramowaną skórą, nie ściągając jej nawet pasem. Na rozczochrane włosy nasunął zgrzebny kaptur i wyszedł zobaczyć, co się dzieje. Dokuczliwy, przenikający mgliste powietrze deszcz padał z ołowianych chmur, zawieszonych nad zielonymi w sierpniu pagórkami otaczającymi Pietropawłowsk. Nie bacząc na okropną pogodę, mieszkańcy pospieszyli w stronę portu położonego u wlotu Zatoki Awaczyńskiej. Łuka podążył za nimi. Statki wyjątkowo rzadko przybijały do tego najbardziej na wschód wysuniętego południowego krańca rosyjskiego imperium Romanowów. Ukazanie się statku było prawdziwym wydarzeniem. Dopiero kilka tygodni temu Łuka dowiedział się o wyprawie Czirikowa z tego właśnie portu w kierunku Ochocka. Stacjonujący w ostrogu Kozacy zrelacjonowali mu zasłyszane od załogi Świętego Pawła opowieści o podróży 12 Janet Dailey na północne wybrzeże kontynentu amerykańskiego. Potwierdzili lokalne pogłoski o bolszoj ziemli - wielkim lądzie za ciemnymi wodami, a także o podróży, z której ich bliźniaczy statek Święty Piotr nigdy nie powrócił. Może silny sztorm zmusił załogę Świętego Pawła do zawrócenia z rejsu?
Łuka bardzo chciał się dowiedzieć czegoś więcej o tych niezliczonych wyspach, gdzie -jak mu mówiono - wydra morska, tak rzadka na Kamczatce, oraz inne zwierzęta futerkowe występują w wielkiej obfitości. Promyszlennik -łowca futer - on znał ich wartość, a już szczególnie wartość skóry wydry morskiej. Może ona osiągnąć cenę dziewięćdziesięciu rubli, a nawet - jak twierdzono - na chińskiej granicy o wiele więcej. Zbliżając się do nabrzeża, Łuka nie dostrzegł żadnego większego statku zakotwiczonego w zatoce, prócz zacumowanej w doku topornej jednostki, długości najwyżej trzydziestu stóp. Skrzeczące mewy krążyły nad głowami, powiększając hałaśliwe zamieszanie spowodowane przybyciem obcego statku. Wszędzie dookoła ludzie obejmowali dziko wyglądających mężczyzn, ubranych w skóry. Łuka rozpoznał spieszącego z powrotem do ostrogu Kozaka, z którym pił zeszłej nocy, i zatrzymał go. - Skąd to zamieszanie? Kim są ci mężczyźni? - To Święty Piotń Oni nie zginęli! Łuka wpatrywał się w obdartą gromadę czterdziestu mężczyzn, z długimi, niechlujnymi brodami, odzianych w zwierzęce skóry; wielu z nich uśmiechało się bezzębnymi ustami. Statek nie zaginął na morzu wraz z załogą, jak powszechnie uważano. Niektórzy przeżyli. Mogli teraz opowiedzieć historię wielkiego lądu, którą Łuka tak pragnął usłyszeć. Zmieszał się z ocalałymi, wyłapując strzępy rozmów i wpatrując się w ich futrzane okrycia ze skór wydry morskiej, lisa i foki. - Liny nam zerwało i statek uderzył o skały... - ...myśleliśmy, że to Kamczatka... - Nie. Bering nie żyje. Również Łagunow. My... - Okazało się, że to była wyspa...
Przystając Łuka zwrócił się do mówiącego. Nie miał on połowy zębów, a te, które zostały, były czarne od szkorbutu. Nie zważając na przykrą woń bijącą od mężczyzny, Łuka wpatrywał się w jego lisie futro. - Gdzie jest ta wyspa? - dopytywał się. - Na wschód stąd, nie wiem, jak daleko - odpowiedział zagadnięty, z widoczną przyjemnością kontynuując opowieść o niefortunnych przygodach, które szczęśliwie miał już za sobą. Alaska 13 - Wypłynęliśmy dziesięć dni temu, ale już na trzeci dzień nasza łódź zaczęła przeciekać. Musieliśmy wyrzucić za burtę większość obciążenia i amunicji, żeby nie nabierać wody. To cud, żeśmy tu dotarli. - Przeżegnał się pospiesznie, z prawej strony na lewą zwyczajem prawosławnych. - Sami zbudowaliśmy ten statek ze szczątków Świętego Piotra. Wszyscy cieśle okrętowi zginęli i... Łuka Iwanowicz Karakow to promyszlennik, a nie żeglarz, interesowało go futro, jakie nosił ten człowiek, i skąd pochodziło, a nie sposób, w jaki dotarł on tutaj. - Czy były lisy na tej wyspie? - Wszędzie. - Nieprzyjemny grymas twarzy rozmówcy odkrył bezzębne dziąsła. - Kiedy po raz pierwszy wyszliśmy na brzeg wyspy, jedynym zwierzęciem, jakie zobaczyliśmy, był lis arktyczny. Były odważne, aż bezczelne - stwierdził, klnąc je siarczyście. - Gdy któryś z nas umierał, nie mieliśmy szans go pochować, bo lisy rzucały się na zwłoki. Nie można ich było odpędzić, a nie mieliśmy dość prochu, żeby do nich strzelać. Byliśmy też słabi. Na początku tylko kilku z nas miało dość siły, by polować. - A co z wydrą morską? - Łuka wskazywał na jednego z ocalonych, ubranego
w długi strój zszyty ze skór wydry. - Czy ich też było dużo? - Było ich pełno w wodach otaczających wyspę. - Mężczyzna uśmiechnął się triumfalnie, złapał Łukę za ramię szponiastymi palcami i poprowadził do nabrzeża. - Patrz! Na ziemi leżały stosy futer, rosnące w miarę opróżniania ładowni. Pomiędzy belami skór lisa i foki Łuka rozpoznał ciemne, połyskliwe futra wydry morskiej. Przyklęknął przy jednym ze stosów. Przeciął nożem skórzane sznury i uwolnione futra rozsypały się na ziemię. Podniósł jedno z nich przeciągając dłonią po prawie czarnej sierści i obserwując jej opalizujący, migotliwy blask. Zagłębił palce w miękkiej gęstwinie włosów prawie na cal głęboko, zanim dotknął skóry. Pięć stóp długości i dwie stopy szerokości - była prawie trzy razy większa od skóry sobola. To było futro pierwszej jakości, warte swojej wagi w złocie. Prawdziwe „miękkie złoto". Wszędzie dookoła leżały bele, każda po czterdzieści skór. Rok, może dwa lata temu sam zabił dziesięć wydr morskich na ogromnej krze, która dotarła do wybrzeża Kamczatki. Wtedy Łuka uważał się za szczęściarza. Teraz patrzył na setki skór chciwie i z podziwem. - ...jakieś dziewięćset skórek. Nie licząc lisa i uchatek - dosłyszał Łuka przechwałki mężczyzny. Poczuł ucisk w gardle ze złości i oburzenia. To on był myśliwym. Czy ci żeglarze doceniają fortunę, jaką stanowią te futra? To 14 Janet Dailey on każdej zimy zagłębiał się w dzikie tereny, łapiąc sobole w pułapki,
ryzykując życie w bezlitosnym zimnie Syberii, pomiędzy nieucywilizowanymi szczepami wrogich tubylców; to od Czukczów właśnie otrzymał pamiątkę w postaci szramy na twarzy. Powracał z tych wypraw, przywożąc coraz mniej skór, ledwo wiążąc koniec z końcem. - Czy zabiliście wszystkie wydry morskie na tej wyspie, zanim odpłynęliście? Czy jeszcze jakieś zostały? - Wpatrywał się ze złością w mężczyznę, który aż cofnął się pod przenikliwym spojrzeniem ciemnych, głęboko osadzonych oczu i przykrym widokiem bladej, poszarpanej szramy, biegnącej od brwi do brody. - Tak. Powiedziałem ci, że są na całej wyspie. - Mężczyzna w pośpiechu związał belę na nowo. Szybko oddalił się, by znaleźć innego rozmówcę, łaknącego wieści o ocaleniu. Łuka wciąż czuł miękkie, grube futro pod palcami, mimo że jego ręce były już puste. Chciał zadać więcej pytań, ale nie zdobył się na żaden gest, by powstrzymać odchodzącego. Stosy bezcennych futer piętrzyły się przed nim, a szum rozmów wokół wciąż trwał. Jednak uwagę jego zaprzątało już coś zgoła innego. Oczy utkwione miał w dalekim horyzoncie, gdzieś poza krótkim cyplem Zatoki Awaczyńskiej, usiłując dojrzeć, co się kryje poza nim. To dawała znać o sobie krew promyszlennika, burząca się w pragnieniu poznania nieznanego, tam dalej, za jeszcze jedną górą. Ale Łuka Iwanowicz Karakow nie miał żadnej góry przed sobą. Otaczało go morze. Dziś uświadomił sobie, że za szarą, wzburzoną wodą leżał „wielki ląd" nie kończących się gór i rzek, kraina nieocenionych bogactw. Kiedy wpatrywał się w to nieznane, poczuł dojmującą, głęboką - typowo rosyjską-
tęsknotę za miejscem, które go wołało. Jego przodkowie przemierzali niziny Syberii i Góry Stanowe, by w pogoni za sobolem dotrzeć do Kamczatki. Stare tereny łowieckie były już prawie wyeksploatowane, ale przed nim rozpościerały się nowe. Nie było powodu bać się odległości. Wrogiem był czas. Miał dwadzieścia pięć lat i młodość poza sobą. Bogactwo, którego szukał, dopiero na niego czekało. Skrzeczące mewy krążyły nad głową, podrywane silnym wiatrem, który owiewał mu twarz morską mgłą. Niskie chmury pędziły w głąb lądu. Wpatrywał się -jak w transie - w miejsce, gdzie ciemnoszare niebo stapiało się z ciemnoszarym morzem. To niewątpliwie dobra wróżba, że znalazł się tutaj w dniu, w którym mógł na własne oczy zobaczyć dowody istnienia wyspy obfitującej w wydry morskie. Alaska 15 Jeszcze wczoraj był zdecydowany nie spędzać nocy w Pietropawłowsku, lecz udać się na miejsce zbiórki członków tegorocznego artelu myśliwskiego. Zamierzał zatrzymać się tutaj tylko po to, by otrzymać błogosławieństwo batiuszki na pomyślne polowanie. Poprzedniego roku zaniedbał tę sprawę i upolował niewiele soboli. Łuka Iwanowicz Karakow nie zastanawiał się nad motywami nagłego impulsu religijnego, który niewątpliwie miał swoje źródło w przesądach, a do pewnego stopnia nawet w chciwości. Podobnie nie czuł nic niewłaściwego w pójściu na popijawę z Kozakami po pobożnej modlitwie w pietropawłows- kiej cerkwi. i ? ? ? owrót marynarzy ocalałych z rozbitego statku Vitusa Beringa zachęcił Łukę do pozostania w wiosce jeszcze jeden dzień i do uczestniczenia w
uroczystości. Ten prazdnik był jednym z najlepszych, wjakich kiedykolwiek brał udział. Jeszcze wczoraj wydawało się, że nie ma tu w nadmiarze mięsa, wódki i tytoniu, a na uroczystości było tego w bród. Gęśle grały do tańca, a opite alkoholem kobiety i dziewczęta z tubylczych chat chętnie towarzyszyły mężczyznom. Podczas zabawy Łuce udało się nawiązać kontakt z wieloma członkami pechowej załogi. Wszyscy, choć w różnym stopniu, potwierdzali opowieści jego pierwszego rozmówcy. Dowiedział się wiele nowego o skalistych, bezdrzewnych wyspach, wyrastających z morza jak gigantyczna zapora i o otaczających je wodach obfitujących w morskie zwierzęta futerkowe. I ej zimy polował na sobole na jałowych, suchych nizinach Syberii i w niektóre pogodne dni obserwował zjawisko trzech pozornych słońc, tworzących łuk ponad słońcem prawdziwym. Miał czas, żeby rozmyślać nad zasłyszanymi opowieściami i przywoływać widok stosów skór złożonych na nabrzeżu. Daleki ląd wzywał go. W czasach swojej młodości przewędrował Kamczatkę wzdłuż i wszerz, a teraz jego dusza wyrywała się na wezwanie lądu poza horyzontem. Poprzysiągł sobie, że tam dotrze - to było jego przeznaczenie. Bogactwo futer, które wymknęło mu się tutaj, na Kamczatce, odnajdzie na tamtych wyspach koło Ameryki. ? Vi - Cześć pierwsza Aleuci V Wrzesień 1745 roku
Wydęte przez wiatr rejowe żagle z nie wyprawionych skór renifera naciągały mocujące je rzemienie. Pozatykane mchem szpary zbudowanego z zielonkawego drewna żaglowca prawie nie przepuszczały wody, gdy jego dziób, prując fale, najpierw unosił się ku niebu, a potem znikał w ich zagłębieniu. Płaskodenna łódź, skonstruowana na wzór statków przeznaczonych do przewożenia towarów na Wołdze, była prawie pozbawiona kilu, dzięki czemu zachowując stabilność na wodzie łatwo dawała się wyciągnąć na brzeg. Z powodu stałego braku żelaza na gwoździe jej zielone deski były umocowane lub raczej „zszyte" skórzanymi rzemieniami, co nadało jej nazwę szytik, od rosyjskiego czasownika szyt', co znaczy szyć. Z zatłoczonego pokładu widać było jedynie wzburzone i posępne Morze Beringa. Stojący w lekkim rozkroku, co pomagało mu utrzymać równowagę przy bocznym kołysaniu szytika, Łuka Iwanowicz Karakow obserwował płaski horyzont na południowym wschodzie. Nie obchodziło go, że szytik nigdy nie był przeznaczony do żeglowania po oceanie. Podobny statek, pod komendą sierżanta kozackiego z garnizonu na Kamczatce, wyruszył przed dwoma laty z ekspedycją na Wyspy Komandorskie, tam gdzie zmarł Bering. Powrócił szczęśliwie ubiegłego lata z bogatym ładunkiem futer, udowadniając wątpiącym swoją przydatność do żeglugi morskiej. Łuka nie należał wtedy do sceptyków. Odmówiono mu szansy dołączenia do załogi szytika Kapiton, dając ją ocalałym marynarzom z załogi Beringa. Nie przeszkadzało mu również, że jego szytik zbudowali ludzie nie mający 20 Janet Dailey wiedzy o budowie statków. Jego własne doświadczenie w tej dziedzinie ograniczało się do konstruowania małych łodzi pływających po rzekach
Syberii lub wykorzystywanych do przepraw przez jeziora. Jedynym, który miał do czynienia z morzem, był nawigator i dowódca szytika. Złotnik z zawodu, Michaił Niewodczikow, przybył na Syberię w poszukiwaniu bogactw. Na Kamczatce okazało się, że nie miał paszportu, został więc zmuszony do służby dla rządu jako członek załogi na Świętym Piotrze - statku Beringa. Niektórzy twierdzili - chociaż nie było to całkiem pewne - że Niewodczikow odkrył grupę wysp w pobliżu Ameryki. W kierunku tych właśnie wysp płynął szytik przyjmując południowo-- wschodni kurs. Sześć dni wcześniej opuścili ujście rzeki Kamczatki i minęli Wyspy Komandorskie, te same, które już poprzednio były celem wyprawy szytika Kapiton pod wodzą garnizonowego sierżanta. Przychylne wiatry niosły statek w kierunku jego przeznaczenia, ku dziewiczym terenom myśliwskim, czekającym wyłącznie na nich. Belki statku trzeszczały pokonując wysokie fale. Po następnych sześciu dniach te złowrogie odgłosy stały się czymś zwyczajnym i nie wzbudzały niepokoju. Początkowo Łuka wyobrażał sobie, że przepastne wąwozy pomiędzy falami pochłoną statek, ale to on pokonywał ich strome ściany, a następnie w przyprawiający o mdłości sposób sięgał dna wodnej doliny i wynurzał się z niej cało. Łuka czuł lekkie nudności, ale z czasem kołysanie statku przestało mu przeszkadzać. Inni uczestnicy wyprawy nie byli tak odporni. Odór wymiotów mieszał się z cuchnącym zapachem nie mytych ciał. Podczas któregoś z silniejszych przechyłów szytika ktoś jęknął głośno. Łuka spojrzał obojętnie na mężczyznę na wpół opartego o reling. Podtrzymywał on brzuch omdlałymi rękami, głowę miał przechyloną na bok, a z półotwartych ust mazista ciecz sączyła się na brodę i ubranie.
Bez specjalnego zainteresowania obserwował Łuka Kozaka, Władimira Szekurdina, przechodzącego między chorymi i zwilżającego im wargi mokrą szmatką. Łuka rozejrzał się po swych towarzyszach łowieckiej wyprawy. Byli to wszystko brutalni, nieokrzesani mężczyźni - w sumie około pięćdziesięciu - zawodowi myśliwi, lecz o różnym pochodzeniu. Niektórzy z nich byli kryminalistami: złodziejami, mordercami, ściganymi przez prawo przestępcami podatkowymi. Inni to zesłańcy lub chłopi pańszczyźniani, uciekający przed Alaska 21 tyranią swych panów. Jeszcze inni, tacy jak on, synowie promyszlenników opanowani żądzą przygody. Przeszłość tych ludzi nie miała dla niego znaczenia. Jego własne życie, pełne brutalności i przemocy, też miało swe ciemne strony. Spojrzenie Łuki padło na wyraziste rysy Kamczadala - oczy pod ciężkimi powiekami i uwydatnione kości policzkowe typowe dla rasy mongolskiej. Dotknął ręką szramy na policzku i poczuł, jak opanowuje go zimna nienawiść do tego pobratymca Czukczy. To właśnie Czukcza zaszlachtował jego ojca i trwale oszpecił jego samego. Garstka Kamczadali należała do wyprawy łowieckiej; przyjęli oni chrzest w cerkwi i tym sposobem stali się równi każdemu mieszkańcowi guberni moskiewskiej. Ale nie dla Łuki - nigdy dla Łuki. Niespodziewanie potrącony z tyłu Łuka obrócił się ze złością, lecz pohamował się widząc Jakowa Pietrewicza Czuprowa, który właśnie próbował odzyskać równowagę na rozkołysanym pokładzie. Wytrzymał długie spojrzenie jego mądrych oczu i krótko skinął mu głową. Reputacja Czuprowa jako myśliwego była mu dobrze znana i Łuka wolał nie zadzierać z mężczyzną o płowej brodzie, który mógł być wybrany na dowodzącego polowaniem. Chwilę przedtem widział, jak Czuprow rozmawiał z nawigatorem.
- Kiedy dotrzemy do wyspy? Czy Niewodczikow powiedział? - spytał Łuka. Od czasu minięcia Wysp Komandorskich nie widzieli żadnego lądu, wciąż tylko ciemnoszare morze i niebo, z chwilowymi przebłyskami słońca przez chmury. - Myśli, że nastąpi to szybko. - Mewa przemknęła nisko nad dziobem statku. - Według niego ptaki morskie wskazują bliskość lądu. - Łuka zauważył ptaki w powietrzu, ale rozpoznawał tylko niektóre. Znał się przecież na zwierzętach lądowych, a nie mieszkańcach powietrza i wód. Bliska perspektywa ujrzenia lądu, o którym tak uporczywie myślał przez ostatnie lata, potęgowała emocje. - Czy ty wierzysz temu, co mówi? - Wiatry są stałe i pogoda jest ładna. - Promyszlennik wzruszył ramionami. - On był tutaj przedtem. Ja nie. Na prawej burcie jeden z Kamczadali cierpiących na morską chorobę wołał o wodę. Wyprostowana, wysoka postać Kozaka Szekurdina torowała sobie 22 Janet Dailey drogę przez zatłoczony pokład. Łuka popatrzył lekceważąco na dumną, szczupłą twarz Kozaka i jego porządnie przystrzyżoną brodę. - Czy masz zamiar marnować naszą wodę dla niego Władimirze And- rejewiczu? - zaatakował go Łuka, używając dwóch imion zgodnie z rosyjskim zwyczajem. - Ten człowiek ma pragnienie. - Szekurdin spokojnie szedł dalej. Drogę zablokował mu jednak inny promyszlennik, wielki, mocno zbudowany mężczyzna. - Możesz ją równie dobrze wylać za burtę. I tak się tam w końcu znajdzie.
Uśmiech Bielajewa odsłaniał szeroką szparę między przednimi zębami, co nadawało mu głupi wygląd, mimo że małe i przebiegłe czarne oczy nakazywały ostrożność. Szekurdin bezskutecznie próbował przejść obok. - On nie dostanie wody. - Widziałem niejeden raz, jak rzygałeś za burtę. - Kozak nie dał się zastraszyć. - Ale sam chodziłem po wodę, kiedy chciało mi się pić. - Bielajew wciąż się uśmiechał, co wraz z wyglądem jego niechlujnej czarnej brody i okalających usta wąsów przyciągało uwagę do ciemnej szpary między zębami. - Jeżeli ten Kamczadal nie może obsługiwać się sam, wyrzuć go za burtę. Będziemy mieli więcej skór do podziału. Łuka zgadzał się z tym. Wszyscy mężczyźni zaangażowani do tej wyprawy mieli odnieść korzyści wynikające z podziału łupów. Połowa uzysku z polowania należeć miała do dwóch kupców, którzy sfinansowali podróż. Drugą połowę postanowiono podzielić między załogę w równych częściach, z wyjątkiem nawigatora, któremu należeć się miała trzykrotna część, i pieriedowifa - czyli przywódcy - pobierającego dwukrotny przydział; jedną część przeznaczono dla kościoła. Jeśli polowanie będzie pomyślne, część każdego promyszlennika stanowiłaby małą fortunę, wystarczającą na kupienie farmy czy założenie przedsiębiorstwa - lub też, gdy taka byłaby jego wola, na upijanie się przez okrągły rok. - Patrzcie! - ktoś krzyknął. - Co to za czarny kształt na horyzoncie? Zapowiadająca się kłótnia na pokładzie nagle przestała być ważna. Łuka obrócił się gwałtownie, by zbadać horyzont to ukazujący się, to znikający za falującym dziobem szytika. Ktoś wdrapał się po olinowaniu na maszt. Wszyscy czekali w napięciu, słysząc na razie tylko trzeszczenie kołyszącego się statku. Alaska 23
- Czy widzisz coś? - Łuka przepchnął się w kierunku relingu na dziobie. Nieskończenie długie sekundy upłynęły, zanim wyciągnięta ręka wskazała kierunek za prawą burtą - ląd! Wszyscy stłoczyli się po jednej stronie pokładu. Minutę później wybuchły radosne okrzyki na widok górzystego przylądka. Nawet najsłabsi z chorych znaleźli w sobie dość siły, aby przywlec się na dziób i popatrzeć na błogosławiony ląd. Wolno, lecz pewnie, żaglowiec zbliżył się do wyspy. Łuka, jak zwykle przy wkraczaniu na nowe terytorium, czuł wzrastające podniecenie, rodzaj wyostrzonego postrzegania zarówno zmysłowego, jak i umysłowego. Znajdowali się wystarczająco blisko lądu, aby usłyszeć, jak ogromne fale rozbijają się o skalisty brzeg wyspy. Płynąc wzdłuż jej północnej strony Łuka obserwował bezdrzewny teren, gęsto pokryty niską roślinnością. Nawet spomiędzy skał wyrastały trawiaste warkocze. W głębi lądu poszarpane góry układały się w przedziwne kształty, wskazujące na wulkaniczne pochodzenie wyspy. Wyłaniały się ponure i nagie, kontrastujące z dolinami o soczystej zieleni, gdzie wiatr poruszał wysokimi pędami życicy. Wysłano człowieka, aby wysondował dno, podczas gdy nawigator, Niewod- czikow, starając się uniknąć ukrytych od strony północnego brzegu mielizn, opływał na wpół pogrążone w wodzie skały. Skierowali się na południe przepływając obok najdalej na wschód wysuniętego cypla, osłaniającego rozległą zatokę. Pomiędzy wodorostami przy skalistym brzegu widać było bogactwo fauny morskiej. Wiedziony niecierpliwością, by przyjrzeć się wydrom morskim wychylającym głowy ponad wodę, Łuka tłoczył się wraz z innymi mężczyznami przy relingu. To był widok przyprawiający o dreszcz podniecenia każdego łowcę futer. Chmury przesłoniły słońce; Łuka zauważył niewielką zmianę temperatury. Jakby to miejsce, gdzie zimne wody Morza Beringa łączyły się z
cieplejszymi prądami Pacyfiku, promieniowało dodatkowym ciepłem. Piskom ptaków towarzyszyły odgłosy łopotania żagli na wietrze i rytmiczne uderzenia fal o kadłub statku. Poszarpane skalne urwiska bieliły się od ptasich odchodów. Obserwując osłoniętą zatokę i jej brzegi Łuka nie zauważał żadnych śladów obecności człowieka, mimo że miał w pamięci opowieści nawigatora o dzikich mieszkańcach tych wysp.
24 Janet Dailey - Sądziłem, że tutaj żyją krajowcy - Łuka podzielił się swoimi wątpliwościami ze stojącym obok Szekurdinem. - Może nie na wszystkich wyspach - odpowiedział Kozak. - Wyspa Beringa nie była zamieszkana, ta również może być bezludna. - To jest duża wyspa-jakieś siedemdziesiąt wiorst długości. Wioski mogą • być z innej strony. - Łuka nie tracił czujności. Nie podobała mu się pewność siebie Szekurdina. Ten mężczyzna miał wszelkie cechy przywódcy. Był inteligentny i doświadczony, jego wysoki wzrost i szczupła budowa ciała wcale nie wskazywały na to, że w rzeczywistości był bardzo silny. Bezsporną odwagę wykazał reagując na wyzwania Bielajewa. Jednak sposób, w jaki traktował Kamczadali na pokładzie, nie dawał Łuce spokoju. Miękkie, skórzane żagle wydęły się na wietrze i statek zaczął oddalać się od wyspy. - Dlaczego się oddalamy? - zabrzmiał szorstki głos Bielajewa. - Tu są wydry. Powinniśmy się zatrzymać. - To typowe dla ciebie, Bielajew - kpił Łuka. - Gdy czegoś chcesz, łapiesz to nie zastanawiając się, czy obok nie ma czegoś lepszego. Komentarz ten powitały wybuchy śmiechu, lecz zaraz przycichły w obawie, że wojowniczy Bielajew może się obrazić. Ale jego brodata twarz przybrała swój zwykły pogodny wyraz. - Jeśli będzie coś lepszego, też to wezmę! - stwierdził. - Przynajmniej to pierwsze nie przeleci mi między palcami, kiedy będę czekał na coś więcej.
Szytik oddalał się od mijanej wyspy w poszukiwaniu następnej z łańcucha. Łuka obserwował znikający ląd, pierwszy, jaki widział od wielu dni. Morze nie było jego żywiołem, więc z niecierpliwością, podobnie jak reszta załogi, oczekiwał momentu, gdy wysiądzie z tego zatłoczonego statku i postawi stopę na stałym lądzie. Mitygował jednak swą niecierpliwość, zainteresowany wszystkim co nowe wokół niego. - Tym razem zgadzam się z Bielajewem - powiedział Szekurdin, kiedy Łuka znów wpatrywał się usilnie w morze, by dostrzec kawałek lądu. - Ja rzuciłbym kotwicę w jednej z tych zatok. Łuka spojrzał na dumny profil Szekurdina, cienki, prosty nos, tak smukły jak cała postać właściciela. - Jest rano. Mamy mnóstwo czasu, aby poszukać następnej wyspy. - Zakładając oczywiście, że taka istnieje. Mamy na to tylko słowa Alaska 25 Niewodczikowa - wieśniaka, złotnika, którego jedynym doświadczeniem była żegluga z tym Duńczykiem Beringiem. - Szekurdin mówił półgłosem, rzeczowo. - Musimy uzupełnić zapasy wody pitnej. Ta wyspa stwarzała do tego okazję, zanim popłynęliśmy dalej. Mogliśmy też zaopatrzyć się na niej w świeże mięso. Nie mamy tak wiele zapasów. Jego rozumowanie było trafne i Łuka nie zamierzał otwarcie się z nim kłócić. Zawsze można było znaleźć argumenty popierające ten czy inny punkt widzenia. Wyruszyli w tę podróż z niewielkim zapasem żywności: trochę szynek, zjełczałego masła, żytniej i pszennej mąki, by upiec z niej chleb - na prosforę, suszony łosoś i - co najważniejsze - duży zapas zakwasu do wypieku chleba chroniącego przed szkorbutem. Upolowane zwierzęta i złowione ryby miały uzupełniać ich jadłospis. - Jeśli o mnie chodzi, to chcę zobaczyć więcej tych wysp - stwierdził Łuka. -
Dobry myśliwy wybiera najlepsze tereny łowieckie, zamiast zatrzymywać się w pierwszym lepszym miejscu. Szekurdin, ociągając się jeszcze parę minut, opuścił swoje miejsce przy relingu i wmieszał się pomiędzy innych członków załogi. Szytik nadal trzymał się południowo-wschodniego kursu, mewy krążyły nad nim, a kormorany nurkowały w ołowianym morzu łowiąc ryby. Niedługo potem Łuka usłyszał niezadowolone pomruki promyszlenników. Jedną wyspę minęli, a następnej nie było widać. Pochwycił urywki zdań o zmniejszającym się zapasie wody i zrozumiał źródło niezadowolenia. Gdzieś w południe dostrzeżono drugą wyspę. Tym razem - w miarę zbliżania się do niej - załoga obserwowała nie tylko ląd, ale i nawigatora. Łuka czuł napięcie wiszące w powietrzu - mężczyźni czekali, jaka zapadnie decyzja. Ta wyspa wydawała się mniejsza od pierwszej, ale statek zbliżał się w ten sam sposób, płynąc równolegle do poszarpanego brzegu. Kiedy znaleźli się u wejścia do podkowiastej zatoczki, z łachą białego piasku w środku jej łukowatego brzegu, Łuka zobaczył Czuprowa rozmawiającego z nawigatorem. Kilka sekund później wydano rozkaz opuszczenia jednego z grotżagli. Napięcie wśród załogi wyraźnie zmalało, gdy szytik skierował się ku zielonemu urwisku za białą plażą, słychać było śmiechy i pomruki zadowolenia. Posłano człowieka na dziób, by doglądał sondowania dna i baczył na podwodne skały.