andgrus

  • Dokumenty12 163
  • Odsłony696 816
  • Obserwuję375
  • Rozmiar dokumentów19.8 GB
  • Ilość pobrań549 612

Dailey Janet - Ślepa na miłość

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :350.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Dailey Janet - Ślepa na miłość.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera D Dailey Janet
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 46 stron)

Dailey Janet - Ślepa na miłość. STRESZCZENIE: Tragedią Sabriny było już nie tylko to, że straciła wzrok, lecz to, że straciła również Baya. Duma i kalectwo nie pozwoliły jej uwierzyć w miłość o mężczyzny. Dlatego go odtrąciła. I teraz jest nie tylko ślep ale i głucha na wszystko. Odszedł... i ona już nigdy ni usłyszy jego ciepłego głosu. Została sam na s m ze swoimi rzeźbami... ROZDZIAŁ PIERWSZY Przenikliwe krzyki mew rozbrzmiewały w rześkim powietrzu. Wiejący znad Pacyfiku wiatr obracał łodzie stojące przy nabrzeżu. Błękitny continental zaparkował przed portem jachtowym. Za kierownicą siedziała oszałamiająco piękna, trzydziestoparoletnia kobieta o płomiennie rudych włosach. Zgasiła silnik, położyła dłoń na klamce i dopiero wtedy spojrzała na pasażerkę swoimi urzekającymi, zielonymi oczami. - Jest raczej chłodno, Sabrino. Chyba powinnaś poczekać tutaj, podczas gdy ja sprawdzę, czy twój ojciec już wrócił - brzmiało to jak stwierdzenie, nie jak propozycja. Sabrina otworzyła usta, żeby zaprotestować. Miała dość traktowania jej jak kaleki. Nagle zrozumiała, że Debora wcale nie myśli o jej zdrowiu, tylko chce trochę pobyć sam na sam z Jej Ojcem. - Jak sobie życzysz - zgodziła się niechętnie i zacisnęła dłoń na ciemnej lasce z dębowego drewna. Odprężyła się nieco, gdy tamta odeszła. Dziewczyna jej ojca. Miał wiele przyjaciółek od czasu śmierci swojej żony, co nastąpiło przed dwudziestu laty. Jednak Debora nie była po prostu jedną z nich. Gdyby przed ośmioma miesiącami Sabrina nie miała wypadku, zielonooka piękność. byłaby już jej macochą. Przed tamtym okropnym zdarzeniem Sabrina cieszyła się, że ojciec poznał wreszcie kobietę, z którą chce się ożenić. Debora co prawda nie znalazła u niej pełnej akceptacji, lecz nie miało to znaczenia, skoro ojciec czuł się szczęśliwy. Ale wtedy Sabrina była zupełnie niezależna. Miała nieduże mieszkanie, pracę, a przed sobą całe życie. A teraz. .. Dlaczego właśnie ja, pomyślała nie wiadomo który już raz. Stanowczo miała zbyt dużo czasu na myślenie. Wiecznie roztrząsała, co by było, gdyby... Ale kalectwo okazało się trwałe, co zgodnie powtarzali kolejni specjaliści. Przez resztę życia pozostanie nie sprawna i tylko cud mógłby to zmienić. . Poczuła gniew. Czy już zawsze będzie musiała czekać w samochodzie albo siedzieć w domu, a ktoś inny w tym czasie zdecyduje, co jest dla niej najlepsze? Nagle przyszła jej pewna myśl do głowy. A jeżeli Debora chciała się spotkać z jej ojcem na osobności tylko po to, by móc bez przeszkód namówić go na wysłanie Sabriny na rehabilitację? Nie chcę tam jechać, nie chcę, nie chcę, buntowała się w myślach. Ale co mogę zrobić? Jestem kompletnie zdana 'na pomoc innych. A jeśli ona właśnie teraz przekonuje ojca, a ja tu siedzę i potulnie czekam na rozwój wydarzeń? Setki razy przemierzała trasę między parkingiem a keją, przy której ojciec cumował ich jacht. Jeśli zachowa spokój i środki ostrożności, to nie powinna mieć specjalnych kłopotów z dotarciem tam teraz. Usłyszała świst wiatru i uniosła rękę, by sprawdzić, czy jej brązowe włosy są nadal mocno upięte na czubku głowy. Czując dreszcz emocji, otworzyła drzwiczki i wysiadła. Ujęła mocniej laskę i powoli ruszyła w stronę portu. Szło jej łatwiej, niż przypuszczała. Zachęcona początkowym sukcesem, nieświadomie przyśpieszyła kroku, co wkrótce okazało się zgubne w skutkach. Potknęła się o krawężnik i runęła jak długa na chodnik, gubiąc przy tym laskę. Podniecenie zniknęło bez śladu, czuła już tylko gniew. Drżącą ręką zaczęła szukać laski, jednak bezskutecznie. - Niech to szlag! - zaklęła, wściekła na własną głupotę. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby ojciec ją teraz zobaczył. Od razu przekonałyby go argumenty narzeczonej, że Sabrina potrzebuje profesjonalnej opieki. Oparła się na łokciu i próbowała opanować ogarniającą ją panikę. - Nic się pani nie stało? - W męskim, przyjemnie niskim głosie, brzmiały troska i rozbawienie. . Skierowała głowę w stronę przechodnia, czerwieniąc się ze wstydu i upokorzenia. Jej twarz przybrała dumny wyraz. - Nic mi nie jest. Czy mógłby mi pan podać moją laskę? - Oczywiście - głos zabrzmiał tym razem poważnie. - Proszę· Wyciągnęła rękę, lecz jej dłoń pozostała pusta. Ktoś ujął ją pod ramiona i podniósł, zanim zdążyła

zaprotestować. Długie palce Sabriny dotknęły· muskularnego przedramienia. Słonawa woń morza zmieszała się z korzennym zapachem wody po goleniu. Sabrina była wysoka, jednak nieznajomy musiał być zdecydowanie wyższy, gdyż jego cie, pły oddech poruszył opadającą jej na czoło grzywkę. Przewieszona przez jego ramię laska uderzyła ją w nogę. - Proszę mnie puścić - powiedziała cierpko i wzięła laskę. - Rozumiem, że nic panią nie boli, z wyjątkiem zranionej dumy? - zakpił, lecz spełnił jej żądanie. - Dziękuję za pomoc - dodała z wymuszonym uśmiechem. . Odwróciła się i poczekała chwilę, aż mężczyzna odejdzie. Po chwili zrozumiała, że on się nie ruszy, póki nie będzie pewny, iż rzeczywiście nic się jej nie stało. Nie życzyła sobie jego pomocy. Zdecydowanie postąpiła krok do przodu. Głośne trąbienie klaksonu i wizg opon rozległy się równocześnie. Ktoś ją złapał wpół i odciągnął do tyłu. - Chce się pani zabić? - W zachrypniętym ze zdenerwowania głosie nie było nawet cienia uprzejmości. - Nie widzi pani samochodu, czy co? - Jakim cudem, skoro jestem ślepa? Usłyszała, jak gwałtownie wciągnął powietrze, po czym obrócił ją przodem do siebie. Czuła na sobie jego palący wzrok. Silne palce bezceremonialnie ujęły ją pod brodę i uniosły jej twarz do góry. Ten jeden jedyny raz Sabrina odczuła zadowolenie, że nie widzi. Nie zniosłaby widoku współczucia, jaki niewątpliwie malował się na twarzy nieznajomego. - To czemu, do cholery, od razu pani tego nie mówi? - warknął gniewnie. - I czemu nie nosi pani białej laski? - A niby dlaczego muszę ją nosić? I jeszcze może czarne okulary? ~ odparowała jadowicie. - A najlepiej, żebym chodziła z miseczką i tabliczką na szyi i żebrała o wsparcie dla biednej niewidomej? Czemu mam być jak napiętnowana? Nie życzę sobie wzbudzać niczyjego zainteresowania i dlatego nie mam białej laski. - Omal nie przypłaciła pani tego życiem - odparł ponurym głosem. - Gdyby ten kierowca wiedział, że pani go nie widzi, toby panią przepuścił. Ja,k pani nadal będzie się tak głupio zachowywać, to długo pani nie pożyje. -' Nawet pan nie wie, jak upokarzające jest pokazywanie wszem i wobec swojego kalectwa. - Za to wiem, dlaczego odrzuca pani współczucie innych ludzi - zauważył uszczypliwie. - Po prostu jest pani zbyt zajęta ciągłym użalaniem się nad sobą. ' ,- Ze wszystkich najbardziej aroganckich... - I zamiast . kończyć zdanie, nagle wymierzyła mężczyźnie policzek. Trafiła bezbłędnie, gdyż przedtem dobrze oceniła jego wzrost. ' Nie zdążyła nawet opuścić ręki, gdy on jej oddał! Uderzył lekko, jednak Sabrina była wstrząśnięta do głębi. - Jak pan śmiał uderzyć niewidomą? - wysyczała z furią. - Wydawało mi się, że nie życzy sobie pani żadnego' ulgowego traktowania? - zadrwił. - A może jednak liczy pani na specjalne przywileje, gdy policzkuje kogoś? Zachowuje się pani jak dziecko, które raz woła, że jest dorosłe, a kiedy indziej, iż jest jeszcze małe. Obawiam się, że ,trzeba się na coś zdecydować, droga pani. - Pan jest nie do zniesienia! - rzuciła, gdyż nie znalazła innej odpowiedzi i odwróciła się tyłem - Nie tak szybko - chwycił ją mocno i zatrzymał. - Jest pani nieznośna jak mały bachor. Czy w ogóle zdaje pani sobie sprawę, w jakim kierunku teraz idzie? - Niech mnie pan zostawi! - zażądała stanowczo. - Doskonale dam sobie radę sama. Wyczuła, że obojętnie wzruszył ramionami. - Czy pani się to podoba, czy nie, najpierw się upewnię, że bezpiecznie dotarła pani do celu' swojej przechadzki. Będę szedł tuż za panią. Zrozumiała, iż protesty nie zdadzą się na nic. Wiedziała też, że nie może się pokazać w porcie z obcym mężczyzną w charakterze opiekuna. Ojciec by pomyślał, iż nie można jej spuścić z oka nawet na pięć minut. Zacząłby zadawać pytania i od razu by się wydało, że najpierw się przewróciła, a potem omal nie wpadła pod samochód. Nie mogła do tego dopuścić. Zawróciła w kierunku, z którego przyszła. Zamierzała minąć nieznajomego, on jednak zastąpił jej drogę. - Dokąd pani idzie? - Do samochodu. - Co to za samochód? - Błękitny continental... stoi za pańskimi plecami. - Kiedy panią zobaczyłem, szła pani w zupełnie inną stronę· Zacisnęła zęby. . -Chciałam się udać do portu, żeby spotkać mojego ojca i Deborę. Jednak, skoro upiera się pan przy pilnowaniu mnie, to wolę zaczekać na nich w samochodzie - wyjaśniła ze zjadliwym uśmiechem. - Poszli pożeglować, a panią zostawili w wozie? - spytał tonem potępienia. - Nie, ojciec pływał sam, przyjechałyśmy, żeby go zabrać. Długo nie przychodzili, zamierzałam sprawdzić, co ich zatrzymało. - Debora to pani siostra? -. Widzę, że szalenie pana zajmuje wtykanie nosa w cudze sprawy... Debora to narzeczona mojego ojca. Silna dłoń ujęła ją pod ramię i skierowała do samochodu. Po chwili koniec laski Sabriny uderzył o zderzak. - Niech pani opisze łódkę ojca. Sprawdzę, czemu ich Jeszcze me ma.

- Dziękuję - odmówiła ostro. - I tak uważa, że potrzebuję niańki. Jeśli będzie pan robił za mojego posłańca, to nigdy go nie przekonam, iż sama potrafię wycierać sobie nosek i robić inne, równie skomplikowane rzeczy... W jej głosie brzmiało rozdrażnienie. - Czy jeśli dam słowo, że nie ruszę· się z samochodu, to zostawi mnie pan wreszcie w spokoju? - Obawiam się, że pani ojciec i tak się dowie o naszym spotkaniu. - A to czemu? - spytała gniewnie. - Czy ta pani Debora jest przypadkiem ruda? - Owszem. - No to właśnie tu idą. Pani ojciec patrzy na nas z wyraźnym zaniepokojeniem. - Proszę, niech pan odejdzie. - Lepiej nie. Gdybym znajdował się na jego miejscu, to byłbym bardzo podejrzliwy, gdyby jakiś obcy kręcił się koło mojej córki, a potem zwiał na mój widok - wyjaśnił nieznajomy. - Nie! - szepnęła rozpaczliwie. Usłyszała szczęk otwieranej i zamykanej bramy do portu. - Niech pani przestanie mieć taką minę, jakbym robił pani jakieś nieprzyzwoite propozycje. Proszę się uśmiechnąć... - W jego ciepłym, niskim głosie słychać było przyjazne rozbawienie. - Sabrino! - Wyczuła, że ojciec jest trochę zaniepokojony. - Czyżby znudziło ci się czekać? Przywołała na twarz wymuszony uśmiech, wiedząc, że i tak nic się nie ukryje przed jego badawczym spojrzeniem. - Cześć, tatku - starała się, by zabrzmiało to zupełnie swobodnie. - Dobrze ci się pływało? - Jakżeby inaczej? - roześmiał się. Sabrina nagle zdała sobie sprawę, że tak starała się przekonać obcego, żeby sobie poszedł, iż nawet nie pomyślała o jakimś wiarygodnym uzasadnieniu jego obecności. Jednak on sam rozwiązał ten problem. - Domyślam się, że mam przyjemność z ojcem panny Sabriny? Właśnie pytała mnie, czy nie widziałem w porcie jachtu o nazwie "Lady Sabrina". Moja łódź, "Fortuna", cumuje niedaleko pańskiej. Pozwolą państwo, że się przedstawię. Bay Cameron. - Grant Lane - Sabrina usłyszała, że ojciec odetchnął z ulgą. Bystry facet, pomyślała z uznaniem. W porcie znajdowała się tylko jedna "Lady Sabrina", Bay skojarzył to błyskawicznie z jej imieniem i znalazł przekonywającą wymówkę. Ojciec dotknął lekko jej ramienia, zwróciła więc ku niemu uśmiechniętą twarz. - Chyba się o mnie nie martwiłaś, co? - O takiego wytrawnego marynarza jak ty? Nigdy w życiu. Mimo że byłeś pozbawiony najlepszego pomocnika, jakiego kiedykolwiek miałeś - roześmiała się. - To prawda. - Ton jego głosu sprawił, że pożałowała, iż nie ugryzła się w język. Nie zamierzała mu przypominać o tych niezliczonych godzinach, które spędzili razem, żeglując po wodach zatoki. Kiedyś. Przed wypadkiem. - Kobiety zawsze się denerwują, gdy mężczyźni wypływają w morze - Bay Cameron przerwał niezręczną ciszę. - Taka już nasza kobieca natura - jęknęła zalotnie Debora. - I to właśnie ona wam się w nas podoba. - To prawda - przytaknął ojciec. - Proszę, poznajcie się. To moja narzeczona, Debora Mosely. - Bardzo mi miło, panno Mosely, jednak nie będę państwa już dłużej zatrzymywał - odparł uprzejmie Bay Cameron. - Dziękuję, że dotrzymał pan towarzystwa mojej córce - powiedział ze szczerą wdzięcznością ojciec. - I ja też dziękuję, panie Cameron. - Sabrina z niechęcią musiała przyznać, że ten okropny człowiek jednak nie wydał jej. - Jestem panu naprawdę zobowiązana. - Wiem.' Sabrina, jak większość niewidomych, miała niezwykle wyczulony słuch. Tamci dwoje z pewnością nie zauważyli lekkiej kpiny w jego głosie. Oznaczało to, że dawał jej do zrozumienia, iż wie, za co Sabrina mu dziękuje. - Prawdopodobnie zobaczymy się jeszcze kiedyś - dodał niezobowiązująco. - Do widzenia. Słuchała oddalających się kroków i zastanawiała się, jakim cudem ten bezczelny facet umiał zachować się tak elegancko i nie zdradzić prawdy. Na pewno zrobił to ze współczucia dla niej. Nie mogło być innej przyczyny, bo przecież od razu zauważyła, że charakter ma okropny. Istny tyran. - Myślałam, że poczekasz na nas w samochodzie - Powiedziała z dezaprobatą Debora, gdy już ruszyli. - Chciałam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. - Wyszło ci to na dobre, masz takie zaróżowione policzki - zauważył ojciec. - Chyba powinnaś robić to częściej. Nie miała pojęcia, czy była to tylko zwykła uwaga, czy też raczej wskazówka, że Debora jednak rozmawiała z nim o tym nowym ośrodku dla niewidomych, gdzie chciała ją wysłać. - -Czy spotkałaś już przedtem tego mężczyznę? - spytała Debora. - Nie. Czemu pytasz? - Zaniepokojona, nieświadomie przybrała napastliwy ton. - Po prostu nigdy .nie miałaś zwyczaju rozmawiać z nieznajomymi, to wszystko. - Chodzi ci o to,· że przed wypadkiem nie miałam takiego zwyczaju - sprostowała może nieco zbyt ostro. I bynajmniej nie dlatego, że byłam nieśmiała. Nadal zresztą nie jestem. A w dodatku spytałam go tylko o tatę. Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Sabrina niepotrzebnie odpowiedziała tak zjadliwie, ale czasami nadmierna troskliwość przyszłej macochy działała jej na nerwy.

, - Jak sądzisz, Grant, czy to jeden z tych znanych Cameronów? - Debora przerwała nieprzyjemne milczenie. - Nie przypominam sobie, żeby jacyś inni mieli łodzie w porcie jachtowym - odparł ojciec. - Bez wątpienia pochodzi z rodziny założycieli naszego miasta. Nie musiał dalej' wyjaśniać, Sabrina doskonale znała ciekawą historię San Francisco. Dopóki w nie wybuchła gorączka złota, było zwykłą dziurą, w której mało kto się osiedlał. Za to potem okazało się idealnie położonym portem, do którego zawijały wszystkie statki wiozące do Kalifornii poszukiwaczy złota. Miasto rozkwitało. Przyczyniło się do tego zaledwie kilka rodzin, między innymi Cameronowie. Opowiadano żartobliwie, że kiedyś posiadali tu prawie wszystko, a teraz zaledwie jedną czwartą. Nic dziwnego, że to taki arogancki facet, pomyślała .z niechęcią Sabrina. Musiała jednak przyznać, że podobał jej się jego głos. Brzmiał niezwykle miło, zwłaszcza wtedy, gdy nie rozkazywał. Był to niski, bardzo ciepły baryton, miękki jakby aksamitny. Ciekawe, ile lat mógł mieć jego właściciel? Sabrina musiała teraz polegać na pozostałych zmysłach, gdy chciała dowiedzieć się czegoś o wyglądzie spotkanych ' osób. Szło jej to już całkiem nieźle. Postanowiła więc wydedukować o nieznajomym jak najwięcej. Był wysoki, musiał mieć ponad metr osiemdziesiąt. Gdy podnosił ją z chodnika, wydawało jej się, że wyczuła szerokie ramiona i dość umięśnioną sylwetkę. Żadnego brzuszka, nic z tych rzeczy. Musiał być w bardzo dobrej kondycji fizycznej. Lubił morze, gdyż miał jacht i pachniał wiatrem, widocznie żeglował tego dnia, łódka nie była tylko na pokaz. Czuła też zapach eleganckiej wody, to znaczy, że dba o siebie. Teraz, gdy już nieco ochłonęła, doszła do wniosku, że jego kpiące uwagi świadczyły nie tyle o złośliwości, co o poczuciu humoru. W dodatku był inteligentny, zdradzał to sposób mówienia i niezwykle zręczne wybrnięcie z sytuacji. Jeżeli chodzi o sprawy zawodowe, to z pewnością wykazuje się niezwykłym sprytem oraz przedsiębiorczości§! i rodzinna fortuna niewątpliwie w jego rękach jeszcze się powiększa. Sabrina oparła się wygodnie, a na jej pełnych .ustach pojawił się triumfalny uśmiech. Proszę, jak dużo udało jej się odkryć na podstawie jednego tylko krótkiego spotkania. Nie wiedziała tylko dwóch rzeczy. Jego wiek mogła określić jedynie w dużym przybliżeniu, gdzieś między trzydziestką a pięćdziesiątką. Nie miała też pojęcia, jak wygląda jego twarz. Poza tym wiedziała już prawie wszystko i była z siebie niezwykle zadowolona. 'Jeszcze jedno pozostawało zagadką. Stan cywilny. Nie pamiętała, by wyczuła dotykiem coś metalowego na dłoni Camerona, lecz przecież mógł być jednym z tych mężczyzn, którzy nie noszą obrączki. ' Nie oznaczało to, że Bay Cameron obchodzi ją choćby w najmniejszym stopniu. Po prostu ćwiczyła swój zmysł obserwacji i umiejętność wyciągania wniosków. Nic poza tym. ROZDZIAŁ DRUGI Sabrina oblizała palce z kremu waniliowego i niezwykle starannie wygładziła nożem powierzchnię ciasta. Niezależnie od tego, jakie ciasto przygotowała, ojciec każde nazywał jednym i tym samym słowem, które zresztą sam wymyślił. Palusznik. Sabrina nigdy nie była pewna, czy polewa rozłożyła się równo i musiała się upewniać dotykiem. Nic dziwnego, że zostawiała ślady palców, co z humorem komentował ojciec. Przed wypadkiem wszystkie kuchenne zajęcia wydawały jej się banalnie łatwe. Teraz nawet zwykłe zmywanie stawało się nie lada sztuką, nie mówiąc już o gotowaniu. Sabrina jednak powoli dawała sobie radę coraz lepiej i starała się przygotowywać posiłki. Przy śniadaniach wyręczał ją ojciec, zaś w niedziele panowanie nad kuchnią obejmowała Debora.· Gotowała wyśmienicie, co powodowało, że Sabrina z niepokojem serwowała ojcu swoje dania w ciągu tygodnia, wiedząc, że tamta przygotowałaby je o niebo lepiej. Ojciec wszakże nie skrytykowali jej ani razu. Starała się też utrzymywać dom w czystości, niezależnie od tego, że raz w tygodniu przychodziła sprzątaczka, która robiła generalne porządki. Oczywiście zabierało to jej znacznie więcej czasu niż komukolwiek innemu, lecz nauczyła się, że przy odrobinie cierpliwości jest w stanie zrobić naprawdę dużo. Pogrążona w wiecznej ciemności, nie czuła upływu czasu. Raz miała wrażenie, że przepływa jej przez palce, kiedy indziej dłużył się w nieskończoność. Trzeba było jednak nauczyć się z tym żyć, tak samo jak z tysiącem innych niedogodności. Ale z jednym Sabrina nie potrafiła się pogodzić w żaden sposób. Od chwili, gdy po raz pierwszy dano jej do ręki pędzel, malowanie 'stało się jej pasją. Przekształciło. się to potem w głęboką miłość do sztuki. Wrodzony talent i piętnaście lat ćwiczeń pod okiem najlepszych nauczycieli przyniosły rezultaty. Sabrina malowała coraz lepsze portrety i w wieku dwudziestu dwóch lat stała u progu kariery. Okrucieństwo losu przejawiło się w tym, że w wypadku straciła właśnie wzrok. Do tej pory nie wiedziała dokładnie, co się wtedy właściwie stało. Wracała z Sacramento od przyjaciółki, z którą spędziła cały weekend. Była tak znużona jazdą, że zasnęła za kierownicą. Przez miesiąc leżała w szpitalu, lecząc połamane żebra, Kości się zrosły, jednak uszkodzenie nerwu wzrokowego ' było nie do naprawienia. r Sabrina zdecydowanie potrząsnęła głową, żeby odpędzić od siebie straszne wspomnienia. Jeśli miała jakoś żyć dalej, to musiała patrzeć w przyszłość, a nie rozpamiętywać przeszłość. Jednak przyszłość wydawała się przerażająco pusta, chociaż przed siedmioma miesiącami wyglądało to jeszcze gorzej.

. Na przykład zwykłe wyjście do sklepu stawało się całą wyprawą· Sklep znajdował się niedaleko, ale po drodze były cztery skrzyżowania i zatłoczone chodniki San Francisco. Dopiero przed dwoma miesiącami Sabrina nabrała tyle wiary we własne siły, że _ zdecydowała - się pokonać tę trasę sama. , Wyjęła teraz z szafy jasnozielony sweter, który - jak pamiętała - pasował do szmaragdowej spódnicy i sięgnęła po dębową laskę. Dotyk gładkiej rączki natychmiast przywiódł jej na myśl bezczelnego mężczyznę, spotkanego ostatniej niedzieli przy porcie. Wszystko jej jedno, co on uważa. Ona i tak woli tę ciemną laskę, która- umożliwia jej poruszanie się, a zarazem nie zdradza kalectwa. Zeszła na parter, zamknęła za sobą drzwi wejściowe, a potem żelazną furtkę, oddzielającą niewielki ogródek od ulicy. Starannie policzyła kroki i bezbłędnie przystanęła przed bramą sąsiedniego domu. Nacisnęła dzwonek. Ojciec nalegał, by zawsze zostawiała wiadomość, dokąd wychodzi i kiedy wraca. Musiała albo dzwonić do jego biura, albo informować Peggy Collins, zaprzyjaźnioną od wielu lat sąsiadkę· - Kto tam? - odezwał się kobiecy głos. - To ja, Sabrina. Idę do sklepu, może coś kupić? - Tak, trzy dodatkowe pary rąk. Albo lepiej bilet na drugi koniec świata. - Aż tak źle? - zaśmiała się Sabrina. - Ken zadzwonił przed godziną, że przyprowadzi na obiad szalenie uważnych klientów, więc wszystko ma być zapięte na ostatni guzik. Tylko że ja właśnie rozmrażam lodówkę i porządkuję szafy. Dom wygląda, jakby szalał po nim tajfun! - Wrócę za godzinę. - Sabrina pomyślała z rozbawieniem, że li Peggy zawsze coś się dzieje. - Gdybyś czegoś potrzebowała, to wpadnij do nas. - Jedyne, czego naprawdę potrzebuję, to męża z lepszym wyczuciem czasu - westchnęła Peggy. - Uważaj na siebie. Sabrina ruszyła wolno, zadowolona, że żarty sąsiadki nieco poprawiły jej humor.· Gdy przeszła na zazwyczaj słoneczną stronę ulicy, nie poczuła ciepła. Widocznie słońce nie przedarło się dziś przez, chmury. W taki ranek nad miastem Golden Gate z całą pewnością unoszą się mgły. .. ~ Nie wolno jej tak się zamyślać na ulicy. Musiała na chwilę przystanąć i zorientować się" gdzie jest. Dyskretnie przesunęła laską, która uderzyła o kosz na śmieci. W porządku, już wie. . Znów zaczęła uważnie liczyć kroki. Nie miała ochoty ponownie wejść do fryzjera, zamiast do sklepu, jak zrobiła to ostatnio. Nagle poczuła na karku jakieś dziwne mrowienie, którego przyczyny nie potrafiła odgadnąć. - Nadal bez białej laski, jak widzę - odezwał się za nią znajomy, niski głos. - Jest pani wyjątkowo upartą dziewczynką, panno Lane. Z niedowierzaniem odwróciła się w kierunku głosu. - Witam, panie Cameron - odezwała się chłodno. - Nie spodziewałam się, że się jeszcze spotkamy. - To miasto nie jest takie duże, na jakie wygląda. Jadę sobie właśnie ulicą i widzę dziewczynę z laską. Zaczynam myśleć o pani, o tym, czy już ktoś panią przejechał, czy jeszcze nie. Nagle spostrzegam, że to właśnie pani. Znów w poszukiwaniu tatusia? - Usłyszała charakterystyczne rozbawienie w jego głosie. - Idę do sklepu - machnęła niedbale ręką w odpowiednim kierunku. - Mówił pan, że jechał ulicą, a nie szedł. - Zaparkowałem wóz kawałek stąd. Mieszka pani tu w okolicy? - Tak. - Żałowała, że nie może widzieć wyrazu jego twarzy. Co to za dziwny człowiek? Czego chce? A może ją śledził? - Dlaczego pan się zatrzymał? - Żeby się dowiedzieć, czy nie pójdzie pani ze mną na kawę - odparł uprzejmie. - Na kawę? Dlaczego? - spytała podejrzliwie. Roześmiał się. - Czy naprawdę potrzebny jest jakiś specjalny powód? Czy nie może to być po prostu zwykły przyjacielski gest? - Nie rozumiem, czemu miałby pan chcieć iść na kawę z. .. - ugryzła się w język i dokończyła już znacznie mniej wyniosłym tonem - .,. ze mną. '- Wydaje mi się, moja droga Sabrino, że cierpi pani nie tylko na przerost dumy, ale również na kompleks niższości - dociął jej. - Co za bzdury! - Odwróciła niewidzące brązowe oczy . w stronę ulicy, zrobiła półobrót i postąpiła krok do przodu. - Świetnie - usłyszała i poczuła, jak stanowczo ujął ją za ramię i skierował w stronę sklepu. - Gdzie idziemy na kawę? Znam małą kawiarenkę parę domów stąd, co pani na to? - Jestem pewna, że pańska żona wolałaby, żeby spędzał pan wolny czas z nią, a nie z kimś innym - próbowała się wykręcić. - Oczywiście, że wolałaby. Gdybym ją miał. - Ale ja. .. Muszę zrobić zakupy - zaprotestowała słabo. - Długo to potrwa? Żałowała, że nie wymyśliła czegoś innego, czegoś, co zajęłoby jej co najmniej godzinę. Ni~ miała ochoty na towarzystwo tego mężczyzny.' Nie czuła się przy nim swobodnie. - Nie - przyznała niechętnie. - Niedługo.

- Ten brak entuzjazmu z pani strony raczej mi nie pochlebia - zauważył kpiąco. - Może w -takim razie woli pani, żebym poczekał na zewnątrz? Już sama świadomość, że Cameron znajduje się gdzieś w pobliżu, powodowała jej onieśmielenie, potrząsnęła więc głową. - Nie robi mi to żadnej różnicy. .:..- W takim razie idę z panią. Muszę kupić papierosy. Otworzył drzwi i weszli do środka. Sabrina podeszła do lady, podczas gdy Bay skierował się do stoiska z wyrobami tytoniowymi. ' - Czy mogę pani w czymś pomóc? - spytała jakaś kobieta, jednak niemal natychmiast odezwał się tubalny męski głos, wyraźnie uradowany. - Sabrino, już myślałem, że o mnie zapomniałaś! Nie widziałem cię prawie od dwóch 'tygodni. - Witaj, Gino - uśmiechnęła się szeroko. - W porządku, Mario, zajmę się panią. Ty zobacz, czego sobie życzy tamten mężczyzna. - Gdy drobne kroki oddaliły się, Gino Marchetti szepnął: - Maria jest kuzynką męża siostry mojej żony, pracuje tu dopiero od tygodnia i jeszcze nie zna naszych stałych klientów. Sabrina znała już tę zasadę - ktokolwiek pracował w sklepie miłego Włocha, zawsze musiał należeć do jego licznej rodziny. - Czego sobie życzysz? - spytał Gino i po chwili poszedł po wymienione produkty. W tym czasie Sabrina starannie przeliczyła banknoty w portfelu. Każdy nominał został oznaczony przez inny sposób zagięcia, dlatego mogła płacić bez korzystania z pomocy sprzedawcy. - Wiesz, ten mój portret, który namalowałaś, ciągle tu wisi na ścianie. - Gino stanął przy kasie. - Masa ludzi o niego pyta, a ja im wtedy odpowiadam, że to dzieło pewnej osoby, która przychodziła do mnie od czasu, jak była małą dziewczynką. I że namalowała go z pamięci i wręczyła mi z okazji dwudziestopięciolecia prowadzenia sklepu. Wszyscy uważają, iż to wspaniały prezent. - Cieszę się, że ci się podoba - uśmiechnęła się blado. Doskonale pamiętała, jaki był dumny, gdy mu podarowała ten obraz blisko dwa lata temu. Starała się oddać charakterystyczne poczucie własnej godności, jakie zawsze emanowało z przyjaznego Włocha i udało jej się to całkiem nieźle. Była z siebie naprawdę zadowolona. Ale nigdy już nie dozna tego wspaniałego uczucia, jakie rodzi się z twórczego spełnienia. - Sabrino, ja nie chciałem. .. Usłyszała w jego głosie nutę żalu i zorientowała się, że wyrazem twarzy musiała zdradzić swoje uczucia. Zdobyła się na uśmiech. - Gino, ja zdaję sobie sprawę z tego, iż to bardzo drobny prezent - celowo udała, że nie zrozumiała, za co chciał ją przeprosić. - Po prostu zamierzałam ci się choć w niewielkim stopniu odwdzięczyć za te wszystkie cukierki, które mi zawsze ukradkiem wpychałeś do kieszeni. Nagle poczuła, że ktoś na nią patrzy i nie zdziwiła się, gdy chwilę później odezwał się Bay Cameron. Miała wrażenie, że jest- wyposażona w jakiś radar, niezwykle czuły na obecność tego właśnie człowieka. - Pani to namalowała? - spytał cicho. - Tak - potwierdziła krótko. - Świetny, prawda? - podchwycił Gino. - To ja sprzedałem Sabrinie jej pierwsze kredki, potem farby. Na swój sposób przyczyniłem się do tego, że została artystką. Ona zaś pamiętała o mnie i dała mi ten portret. .. Przychodziła tu co najmniej raz w tygodniu. Teraz, po wypadku, nie zagląda już tak często. .. - Głos Gina posmutniał i Sabrina poruszyła się nerwowo. Włoch natychmiast przybrał weselszy ton. - Kiedy widziałem ją ostatnio, minęła mój sklep i weszła do fryzjera. Przestraszyłem-się, iż zamierza obciąć włosy i że nie będzie już wyglądać jak królowa w koronie. Na szczęście okazało się, iż szła do mnie, tylko pomyliła wejścia. - Wie pan, że kiedy ją zobaczyłem po raz pierwszy i te jej włosy upięte tak WYSOKO, to też -skojarzyło mi się to z koroną? - zadumał się Bay Cameron, a w jego głosie pojawiła się jakaś miękka nuta. - Zabrałam ci wystarczająco dużo czasu, Gino - wtrąciła pośpiesznie Sabrina, czując, że się lekko rumieni. - Masz przecież jak zwykle masę pracy. Zobaczymy sięW następnym tygodniu. - Ale nie później! - Oczywiście. Ciao, Gino. - Ciao, Sabrina. - Nasza kawiarenka znajduje się na lewo - powiedział Bay, gdy wyszli na ulicę. ~ Zaraz za rogiem trzeba zejść po schodkach w dół. - Chyba wiem, o którą chodzi. Nie byłam tam od kilku lat. Ruszyli w wymienionym kierunku, przy czym Bay nie próbował prowadzić Sabriny, tylko pozwalał jej samodzielnie znajdować drogę. - Ten portret był bardzo udany - Bay przerwał milczenie. - Czy brała pani kiedyś lekcje rysunku? - Przez całe życie. - Zaczęło ją dławić w gardle, jednak postarała się dokończyć spokojnym głosem. - Postawiłam na karierę artystyczną. I rzeczywiście odnosiłam w niej sukcesy. - Wierzę. Naprawdę była pani utalentowana, sądząc po tym obrazie. - Byłam. Tak, to właściwe słowo - potwierdziła z goryczą. - Och, przepraszam. Miała wrażenie, że wzruszył ramionami.

- Niech pani nie przeprasza. Kiedy artysta traci wzrok, jest to dla niego podwójny cios. To naturalne, że ma pani pretensje do losu za jego okrucieństwo i niesprawiedliwość. Inaczej nie byłaby pani człowiekiem - lekko dotknął jej ramienia. - Poręcz schodów znajduje się po pani lewej stronie. Gdy tylko położyła dłoń na chłodnym metalu, cofnął rękę. Ten dziwny człowiek rozumiał, że jej ból jest jak najbardziej na miejscu i nie starał się jej pocieszać, jak próbowali czynić to inni. Sabrina nigdy nie wierzyła w ich czcze zapewnienia, że któregoś dnia zdarzy się cud. Bay otworzył przed nią drzwi, po czym objął ją lekko i swobodnie zaprowadził do stolika. Nikt by się nie domyślił, że wysoka dziewczyna o ogromnych brązowych oczach jest niewidoma. - Proszę mi podać laskę, ustawię ją z boku. Nie będzie przeszkadzać ani rzucać się w oczy. Sabrina usiadła i nerwowo przesunęła palcami po gładkim blacie. Od wypadku unikała tego typu miejsc, czuła się w nich strasznie skrępowana. Natrafiła dłonią na kartę i odepchnęła ją od siebie. Przy stole musiała pojawić się kelnerka, gdyż Bay zamówił dwie kawy, po czym zwrócił się do niej. - Mają tu świetne sałatki. Może chce pani spróbować? - Nie - zareagowała ostro, ale po chwili zreflektowała -się. - To znaczy, dziękuję· - Może papierosa? - - Chętnie - zgodziła się niemal z ulgą. Kelnerka wróciła z kawą już po tym, jak Bay dał Sabrinie do ręki zapalonego papierosa i przysunął popielniczkę do jej dłoni. Zaciągnęła się głęboko, nieco zdziwiona faktem, że mogła wyczuć na papierosie ciepło jego ust. ~ Coś do kawy? Cukier, śmietanka? - Dziękuję; nic - odparła po chwili. Miała uczucie, jakby z wydmuchniętym dymem uleciała również część ogarmającego ją napięcia. Promieniujące z filiżanki ciepło spowodowało, że łatwo było ją znaleźć. Sabrina objęła ją smukłymi palcami. Siedzieli w ciszy, lecz była to zadziwiająco miła cisza, mimo że bezczelność tego człowieka nadal irytowała Sabrinę. Wmanewrowanie jej w tę nie chcianą sytuację świadczyło niewątpliwie o bezczelności. Z drugiej jednak strony chwilami okazywał daleko idące zrozumienie. Z wyjątkiem tego sporu o noszenie białej laski, wydawał się popierać pragnienie Sabriny, by być niezależną. Jeśli jej pomagał, czynił to w sposób taktowny i dyskretny. Zastanowiła się, czy nie powinna zrewidować swojej opinii o nim. Bay Cameron wyglądał na zupełnie nieprzeciętną osobę· Żałowała że nie spotkała go przed wypadkiem. Musiał mieć ciekawe rysy. Może namalowałaby jego portret? Westchnęła. - Co to za westchnienia? - zbeształ ją natychmiast. - Zamyśliłam się - wzruszyła ramionami. - Często się to pani przytrafia? - Tylko wtedy, gdy nic nie skupia mojej uwagi... - przesunęła palcem po brzegu filiżanki. - Czasami tak się zastanawiam, że być może po to został mi dany dar artystycznego widzenia świata, żebym zdążyła zobaczyć więcej niż inni i zachować w pamięci najdrobniejsze szczegóły. Żeby mi starczyło na tę resztę życia, kiedy już nie będę widzieć. - Czy to znaczy, że wierzy pani w przeznaczenie? - Chwilami staje się oho jedynym wytłumaczeniem. A pan nie wierzy? - Wierzę, że każdy z nas posiada jakieś zdolności i talenty. To, co z nimi zrobimy, zależy tylko od naszego charakteru. Nie potrafię zaakceptować myśli, że mógłbym nie ~ być panem własnego losu. - Wątpię, czy jest wiele takich rzeczy, które chciał pan . mieć i których nie dostał - uśmiechnęła się lekko. - Chyba tak. Ale pewnie dlatego, że zawsze się starałem, żeby nie chcieć rzeczy niemożliwych - nagle spoważniał. - Proszę mi powiedzieć, od jak dawna pani nie widzi? Sabrina już zauważyła, że Bay nie ma zwyczaju Owijania w bawełnę. Większość ludzi starała się unikać jak ognia jakiejkolwiek wzmianki o jej kalectwie, nawet próbowali w ogóle nie poruszać tematów choćby w najmniejszym stopniu związanych z patrzeniem, z oczami, jak również ze sztuką. - Niemal od ośmiu miesięcy - odparła, nieco zdziwiona faktem, że jego bezpośredniość wcale jej nie dotknęła. Może dlatego, że Bay był jedynym człowiekiem, który zachowywał się tak, jakby jej ułomność wcale mu nie przeszkadzała. - Nie pamiętam dokładnie. Przestałam liczyć czas, od kiedy czwarty specjalista zapewnił, że nigdy już nie odzyskam wzroku. - Jak do tego doszło? - Miałam wypadek samochodowy. Późną nocą ~wracałam z Sacramento i zasnęłam za kierownicą. Nie wiem, co było dalej - wykonała nerwowy gest dłonią, ale. szybko znów objęła palcami filiżankę. - Odzyskałam przytomność dopiero w szpitalu. Okazało się, że nie ma żadnych świadków i nikt nic nie wie. Jakiś kierowca zauważył w rowie rozbity samochód i zawiadomił pogotowie. Lekarze ocenili, że przyjechali na miejsce już kilka godzin po wypadku. Czekała przez chwilę na pocieszające słowa, jakie zawsze padały w tym momencie opowieści: "Mogło być

gorzej, dobrze, że ,nie jesteś sparaliżowana..." i tak dalej. Wszyscy mówili w ten sam sposób. Ale nie Bay. - Co zamierza pani dalej robić?· - Nie wiem - z roztargnieniem napiła się kawy. Naprawdę nie znała odpowiedzi na to pytanie. - Na razie żyję z dnia na dzień i uczę się; jak wykonywać te wszystkie zwyczajne czynności, które kiedyś wydawały mi się takie proste. Byłam tak przekonana, iż zrobię karierę artystyczną, że całkowicie poświęciłam się malowaniu, czytaniu, nauce perspektywy. Nie umiem nic innego. Jednak wiem, iż muszę. podjąć decyzję co do mojej przyszłości jak najszybciej - westchnęła. - Nie mogę być ciężarem dla Mojego Ojca. - Dam głowę, że w ogóle nie pomyślał o tym w ten sposób. - Oczywiście, że on nie - sprostowała ~ nieświadomym naciskiem. Bay Cameron natychmiast udowodnił swoją spostrzegawczość. '- Ale ktoś inny, prawda? Czy przypadkiem nie jego narzeczona? Już(otworzyła usta, żeby zaprzeczyć, w końcu jednak z ociąganiem skinęła głową. - Wcale jej za to nie winię. Pragnie mieć go tylko dla siebie - zawahała się. - Nie chcę, żeby mnie pan źle zrozumiał. Nawet ją lubię. Przecież to właśnie ja przedstawiłam ojcu Deborę. Ale żadna z nas nie ma co do tego wątpliwości, że nie powinnyśmy mieszkać obie pod jednym dachem. To nie zdałoby egzaminu. Ona chciałaby mnie wysłać do ośrodka dla niewidomych, gdzie uczą nowych ?ajęć. Nie jakiegoś tam wyplatania koszyków czy innychrównie upokarzających czynności, tylko prawdziwych, potrzebnych zawodów. - Co pani ojciec sądzi o tym pomyśle? - Chyba mu jesżcze o tym nie wspomniała - uśmiechnęła się gorzko. - Sądzę, że zamierza doprowadzić do tego, iż będę. się czuła tak winna, że stoję na drodze do ich szczęścia, aż w końcu z ulgą przyjmę to rozwiązanie. - A czuje się pani winna?' - spytał, gdy ostrożnie strzepywała popiół do popielniczki. - Owszem, ale to chyba też naturalne, prawda? - Położyła dłonie na stole i skierowała niewidzące oczy w ich stronę. - Każdy chciałby robić coś p,ożytecznego, każdy lubi czuć się potrzebny. - A pani nie robi niczego pożytecznego? - . Sprzątam w domu i gotuję. Kiedy się pobiorą, nie będę już mogła tego robić. To będzie jej dom - nadal wyglądało tak, jakby wpatrywała się w swoje długie palce. - Wiem, że mogłabym się czegoś nauczyć - potrząsnęła głową i ponownie objęła dłońmi filiżankę. - Ale ciągle jestem zbyt dumna, może zbyt zarozumiała. Moje ręce są przyzwyczajone do trzymania pędzla. Nie potrafię sobie wyobrazić, by miały robić coś innego. Dlatego wciąż odkładam decyzję. . ~ Co na to wszystko pani partner? - Partner? Nikt taki nie istnieje. Mam wielu znajomych" ale nic poza tym. - Jest pani bardzo atrakcyjna. Trudno mi uwierzyć, że nie była pani lub nie jest z kimś związana - zauważył z powątpiewaniem. - Zawsze najbardziej obchodziło mnie malarstwo - wzruszyła ramionami. - Owszem, umawiałam się, i to nawet dość często, ale zawsze uważałam, żeby nie wplątać się w jakiś romans. Myślałam, że na miłość i małżeństwo jeszcze przyjdzie czas. Teraz jestem zadowolona, że nie znalazłam sobie sympatii - wyznała szczerze. - Który mężczyzna chciałby mieć kulę u nogi w postaci niewidomej żony? - Czy ten pogląd na temat brzydszej płci ,nie jest zbyt cyniczny? - zaśmiał się Bay. - Och, nie. To nie cynizm, po prostu myślę realistycznie. Wszyscy czują się niezręcznie w towarzystwie niewidomej osoby. Zawsze się obawiają, iż powi~dzą coś nie tak, że niechcący zranią moje uczucia i tak dalej. - To ciekawe. Jakoś wcale nie czuję się niezręcznie ani nie zastanawiam nad każdym słowem. Czyżbym był nienormalny? Zaskoczona, zupełnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Rzeczywiście nie wyczuwała żadnego skrępowania z jego strony! - Szczerze mówiąc, nie myślałam o panu - przyznała się· - Raczej o różnych moich znajomych. Paru z nich wciąż utrzymuje ze mną kontakt, wpadają czasami z wizytą lub gdzieś mnie zapraszają, ale to już nie to samo, co kiedyś. Z niektórymi łączyła mnie tylko miłość do sztuki, dlatego rozumiem, że nie bardzo wiedzą, o czym ze mną teraz rozmawiać. Ale jeśli chodzi o pana. .. - z namysłem przekrzywiła głowę. - Zupełnie nie rozumiem, dlaczego rozmawiamy o rzeczach, które pewnie wcale pana nie interesują. Bo niby czemu miałoby to pana ciekawić? A może amatorsko zajmuje się pan psychologią? -' zabawnie zmarszczyła nos. - Nie. - Wyczuła, że Bay się uśmiecha. - I wcale mnie nie nudzi słuchanie tego. Domyślam się, iż zbierało się to w pani od dawna. Paradoksalnie, ale zawsze łatWiej otworzyć się przed kimś obcym, nieznajomym. Tak się złożyło, że to ja stałem się tym... obcym. - W takim razie, jaką mądrą radę usłyszę od mojego nieznajomego? - spytała zaczepnie. . - Żadnej. Moim zadaniem jest słuchać, a nie udzielać rad - sprytnie uniknął konkretnej odpowiedzi. W tym momencie usłyszeli zbliżające się kroki. - Czy państwo może sobie jeszcze czegoś życzą? - Ja dziękuję - odmówiła Sabńna i ukradkiem dotknęła tarczy swojego specjalnego zegarka. - Na mnie już czas. - W takim razie rachunek proszę - odezwał się Bay. Gdy wstali, podał jej laskę i znów w niezwykle dyskretny sposób przeprowadził między stolikami.

- Mówiła pani, że mieszka niedaleko? - spytał na ulicy. - Tak - odwróciła się do niego z uśmiechem. Ciekawe. Jakoś coraz częściej zaczynała się uśmiechać. - Tam, w górze ulicy. - No, tak. Z tych stromych ulic San Francisco jest tylko jeden pożytek. Jak już się zmęczysz wchodzeniem w górę ulicy, to zawsze możesz się odwrócić i po prostu się o nią oprzec. Sabrina roześmiała się głośno. Ten zabawny opis doskonale pasował do położonego na wzgórzach miasta. - Podoba mi się - usłyszała niski głos. - Już się zastanawiałem, czy razem ze wzrokiem nie straciła pani zdolności do śmiechu. Cieszę się, że tak się nie stało. Miała wrażenie, iż jej serce przestało bić na moment. Nagle odkryła, że chce, żeby Bay naprawdę lubił jej śmiech. To było niebezpieczne pragnienie. Milczała. - Mój samochód stoi zaraz za rogiem - Bay widać wcale nie oczekiwał, że Sabńna skomentuje jego poprzednią wypowiedź. - Czy mogę panią podwieźć? Zgodziła się, ponieważ podejrzewała, że Peggy może być zaniepokojona jej przedłużającą się nieobecnością. Podała mu adres. Podczas jazdy nie rozmawiali wiele, gdyż ....na ulicach panowały już korki i Sabńna nie chciała go rozpraszać. Gdy skręcił, zońentowała się, że znajdują się na jej ulicy. - Nasz dom to ten ciemnożółty z białymi i brązowymi zdobieniami. Czasem trudno zauważyć numer - wyjaśniła. Gdy zaparkowali, Bay wysiadł i po chwili otworzył jej drzwi samochodu. W tym samym momencie Sabńna usłyszała głos sąsiadki. . - Wszystko w porządku? - Szybkie kroki zbliżyły się do nich. - Akurat wychodziłam, żeby sprawdzić, czy jesteś już w domu. Myślałam, że może zapomniałaś mnie powiadomić o swoim powrocie. . . - Zajęło mi to trochę więcej czasu, niż przewidywałam - powiedziała, choć przecież było to oczywiste. - Właśnie widzę. - Zaintrygowany głos sąsiadki zdradzał, że oczekuje, że Sabrina zaspokoi jej ciekawość i przedstawi ich sobie. Zrobiła więc to, a Peggy i Bay wymienili grzecznościowe formułki, po czym Cameron zwrócił się do Sabńny: - Sądzę, że powinienem się już pożegnać. - Dziękuję za kawę i podwiezienie - podała mu rękę. - Cała przyjemność po mojej stronie'. - Uścisk jego dłoni był silny i przyjazny. I stanowczo za krótki. - Do zobaczenia następnym razem. Zabrzmiało to jak- obietnica i Sabńna miała nadzieję, że Bay naprawdę przewiduje następne spotkanie. Tupet i arogancja, jakie zaprezentował za pierwszym razem, znikrięły całkowicie. Sabńna nie mogła się nadziwić, iż tak zmieniła o nim zda~ie. Zaufała mu do tego stopnia, że nawet z uwielbianym ojcem nie rozmawiała tak otwarcie i swobodnie, jak dzisiaj z nim. - Gdzie go poznałaś? - W głosie Peggy dźwięczała nieposkromiona ciekawość. - Spotkaliśmy się niedawno w porcie. Wpadłam na niego, no, może niezupełnie, ale prawie... - Przez chwilę słuchała oddalającego się warkotu, aż ucichł. - Opisz mi jego wygląd, dobrze? - Jest wysoki, młody, na moje oko ma koło trzydziestki. Kolor włosów, hm. .. Brąz wpadający w kasztan, taki trochę jakby rudawy, wiesz. I oczy też brązowe, ale niezbyt ciemne. Nie powiedziałabym, że jest przystojny albo zabójczo atrakcyjny. To znaczy jest atrakcyjny, ale jakoś tak inaczej. .. - Peggy przez chwilę szukała właściwych słów. - Jest szalenie męski. Rozumiesz, o co mi chodzi? - Tak, sądzę, że tak - powiedziała z zamyśleniem Sabrina. - Wielkie nieba! - zawołała nagle Peggy. - Zapomniałam wyłączyć piekarnik! Przepraszam, kochanie, porozmawiamy później. - Oczywiście, nie ma sprawy - przytaknęła z roztargnieniem Sabrina, gdy sąsiadka już była przy swojej bramie. ROZDZIAŁ TRZECI - Naprawdę zamierzasz pospacerować sama po porcie? - dopytywała się z niepokojem Debora. - Owszem - Sabrina nieświadomie przybrała zaczepny ton. - Chyba że nie masz ochoty spędzić trochę czasu sam na sam z m~im ojcem? . - Nie o to chodzi - żachnęła się Debora. - Tu nie ma żadnych barierek, można łatwo wpaść do wody. Grant bę" dzie umierał z niepokoju. - Wszyscy rodzice martwią się o swoje dzieci. Ale przecież nie mogę spędzić reszty życia, nie robiąc wielu rzeczy tylko dlatego, że ojciec mógłby się denerwować. - Zapewniam cię, że gdybym tylko potrafiła wyleczyć go z tego ciągłego lęku o ciebie, zrobiłabym to bez wątpienia - odparła nieco uszczypliwie Debora. Wysiadły z samochodu i ruszyły w stronę portu. - Widzisz, już dawno zdałam sobie sprawę z faktu, że jestem bardzo zazdrosną i zaborczą kobietą - podjęła po chwili milczenia Debora. - Jeśli poślubię twojego ojca i zamieszkamy we trójkę, to niestety nie obejdzie się bez napięć: W efekcie ty będziesz czuła się nieszczęśliwa, a skoro ty, to także twój ojciec, a ponieważ

on, to również i ja. Doskonale wiem, że jesteś bardzo niezależną osobą i nie chcesz być dla swojego ojca ciężarem przez resztę twojego życia. - I dlatego tak ci zależy na, tym, żeby wysłać mnie do tego ośrodka - westchnęła Sabrina. - Może to nie jest najlepszy pomysł - padła szczera odpowiedź. - Od czegoś jednak należy zacząć. - Potrzebuję jeszcze trochę czasu. - Sabrina uniosła twarz, by morska bryza mogła ją chłodzić bez przeszkód. - Mam nadzieję, że znajdę,jakieś inne wyjście. Jeszcze nie wiem jakie, ale znajdę. - Mimo to weźmiesz pod uwagę wyjazd do ośrodka? - Pomyślę również i o tym - przyznała niechętnie. - Niezależnie od tego, czy mi się to podoba, czy nie. - Dziękuję. - łos Debory zadrżał lekko, po czym przybrał zdeterminowany ton. - Ja cię naprawdę lubię, ale twój ojciec jest dla mnie najważniejszy. Długo czekałam, żeby spotkać takiego mężczyznę. Dlatego proszę, żebyś mnie zrozumiała. Chcę być tylko z Grantem. - Rozumiem. - Żelazna brama portu zamknęła się za nimi i Sabrina poczuła pod stopami deski pomostu. - Gdybym kochała jakiegoś mężczyznę, również chciałabym mieć go jedynie dla siebie. Ale nie podejmę decyzji o wyjeździe do ośrodka, dopóki nie przekonam się, że nie ma mnego rozwiązama. Debora ujęła ją za ramię i skierowała we właściwą stronę· - W lewo. Sabrina zrozumiała, że skoro poszła na częściowe ustępstwo, to Debora na razie nie będzie dalej naciskać. - Sądziłem, że poczekasz na nas w samochodzie, Sabrino - usłyszała zaniepokojony głos ojca. - Jest zbyt piękny dzień, żeby siedzieć w wozie. Nie obawiaj się, okażę się grzeczną dziewczynką i nie będę się oddalać od środka pomostu. - Ja naprawdę zdąźę ~winąć się tu ze wszystkim w kilka minut - zaprotestował ojciec. - Zabiorę z kabiny twoje rzeczy, Grant - zaproponowała z naciskiem Debora. Sabrina wiedziała, że, ojciec nie ch~e się zgodzić na zostawienie jej samej. W końcu musiał skapitulować przed uporem dwóch kobiet. Zapadła cisza. Skrzypieniu łodzi towarzyszył cichy odgłos fal odbijających się od burt. Sabrina słyszała nad głową trzepot skrzydeł i donośny'krzyk mew. Wiatr od morza zostawiał na ustach posmak soli. Nagle poczuła dz'iwny dreszcz na karku. Natężyła słuch i dobiegł ją odgłos kroków kilku osób. Dałaby głowę, że wśród nich znajduje się Bay Cameron. Prawdę mówiąc, cały czas liczyła na to, iż go tutaj spotka. Jednak nie był sam. Zbliżały się do niej dwie, może nawet trzy osoby. Kroki jednej z nich były lżejsze i szybsze, prawdopodobnie należały do kobiety. - Czy już na dzisiaj zakończył pan żeglowanie, panie Lane? - zawołał z daleka Bay. - Witam, panie Gameron! - W głosie ojca brzmiało przy, jemne zaskoczenie. - Owszem, na dzisiaj skończyłem. A pan? - Zaraz wychodzimy w morze. Chcemy obejrzeć zachód słońca. Jego słowa potWierdziły, że miał towarzystwo. Sabrina wyczuła, że stanął po jej lewej stronie. - Jak się pani dziś czuje? . - Dziękuję, dobrze - niepewnie skinęła głow~. Słyszała, że jego znajomi idą dalej. - Widzę, że tym razem doszła pani, dokąd chciała. Bez niczyjej pomocy? - Bay zadał to pytanie tak cicho, że tylko ona mogła usłyszeć jego słowa. - Nie - szepnęła. - Bay, idziesz, czy nie? - dobiegł z dala niecierpliwy kobiecy głos. - Zaraz, Roni. Do zobaczenia wkrótce - pożegnał się głośno, kierując to do wszystkich, nie tylko do Sabriny. - Pomyślnych wiatrów! - zawołał ojciec. Sabrina posmutniała nieco,· zwłaszcza gdy usłyszała głos tamtej kobiety, natarczywie dopytującej się, kim są ludzie, z którymi Bay rozmawiał. Mimo niezwykle czułego słuchu, nie udało jej się zrozumieć jego odpowiedzi. Zacisnęła palce na rączce laski. Dobrze, że nosi ciemną, a nie białą. Tamci od razu by wiedzieli, że jest niewidoma, na pewno patrzyliby na nią z tym nieznośnym współczuciem, którego nie potrafiła znieść. Chociaż i tak już wszystko wiedzą, na pewno im powiedział. Niepotrzebnie poszła z nim wtedy na kawę i tak nieostrożnie wyjawiła całą prawdę o sobie. - Tatku, jesteś jui gotów? - spytała ostro. Nagle poczuła, iż chce stąd jak najszybciej iść i że zapach i szum morza nie sprawiają jej tej przyjemności, co przedtem. - Już idziemy. Chwilę później ojciec objął ją ramieniem i zaprowadził z powrotem do samochodu. Wyjątkowo nie upierała się przy tym, by radzić sobie samodzielnie.. Chwilowo potrzebowała jego opiekuńczego wsparcia. Od kilku dni beskutecznie próbowała zatrzeć wspomnienie o tej ostatniej niedzieli. W dodatku ulubiona stacja nadawała jakiś smętny utwór na skrzypce, co dodatkowo pogłębiało jej melancholię. Doskonale znając rozkład mebli i odległości między nimi, zdecydowanie podeszła do radia i wyłączyła je. Na chwilę zapanowała cisza, którą przerwał dzwonek domofonu. Z niecierpliwym westchnieniem podniosła słuchawkę. - Kto tam? - spytała dość ostro. - Bay Cameron.

Na moment straciła głos. Gdy go wreszcie odzyskała, odezwała się dość chłodno: - Czego pan sobie życzy, panię Cameron? - Na pewno nie sprzedaję ubezpieczeń ani nie nawracam na właściwą drogę - odparł z rozbąwieniem. - Skoro tak, to chyba jedynym powodem, dla którego przyjechałem tutaj, jest chęć zobaczenia się z panią. - Nie rozumiem, czemu. - Nigdy nie lubiłem rozmawiać ze skrzynkami. Może by tak pani zeszła na dół? Ponownie, westchnęła z rozdrażnieniem. -- Chwileczkę. , Gdy znalazła się na parterze, otwofzyła drzwi wejściowe, przeszła cztery kroki i stanęła. Przed nią znajdowała się kuta, żelaz pa furtk~, uniemżliwiająca ludziom z ulicy bezpośredni dostęp do domu. - Pytałam, czego pan sobie życzy? - spytała zimno. - Mogę wejść? - zabrzmiał kpiący. głos. Nie miała siły się z nim kłócić. Przekręciła klucz w zamku i otworzyła furtkę. Gdy stanął obok niej, skrzyżowała ręce i przyjęła dumną pozę. . - Czy dowiem się wreszcie, czemu chciał się pan ze mną zobaczyć? - spytała nieco wyniośle. - Mamy dziś wyjątkowo piękny dzień. Na niebie ani jednej chmurki, słońce przygrzewa, wieje lekki, przyjemny wiaterek. Idealny dzień na przechadzkę - podsumował. - Wpadłem spytać, czy nie poszlibyśmy razem na spacer? Nie wierzyła nawet przez moment, że zależało mu na jej towarzystwie. Po prostu litował się nad nią. Chciał zapewnić biednej kal~ce jakąś rozrywkę· - Obawiam się, że to niemożliwe. - Niemożliwe? - powtórzył. Dałaby głowę, że w tym momencie uniósł arogancko brew.-,A niby dlaczego? -Właśnie przygotowuję obiad - dotknęła palcami cyferblatu swojego zegarka. - Za czterdzieści pięć minut muszę wstawić pieczeń do piekarnika. Widzi pan więc, że to za mało czasu na przechadzkę. A godzinę późriiej trzeba dodać warzywa i przypraWy. - Czy to jedyny powód odmowy? - Wystarczający, jak sądzę. - W takim razie nie ma żadnego problemu - zauważył z zadowoleniem Bay. - Założę się, że ten piekarnik ma automatyczny zegar. Nastawię go, żeby włączył się za te trzy kwadranse i w ten sposób będziemy mieli prawie dwie godziny, zani~ trzebą będzie wrócić, żeby coś tam jeszcze dodać. - Ale... - Zamierzała zaprotestować, jednak nie potrafiła na poczekaniu wymyślić jakiejś wymówki. - Ale co? Nie ma pani ochoty na spacer? Szkoda marnować taki piękny dzień. - Już dobrze, dobrze - z rozdrażnieniem zawróciła do drzwi. Za jej plecami rozległ się śmiech. - Zawsze mnie zdumiewa, że w końcu tak łaskawie przyjmuje pani moje zaproszenia - rzucił uszczypliwie. - Po prostu nigdy nie rozumiem, dlaczego chce mnie pan gdzieś zapraszać. - Mam wrażenie... - szybko otworzył przed nią drzwi, zanim jej błądząca po omacku dłoń zdążyła ,odszukać klamkę - .. .że . gdyby pani wreszcie przestała nieustannie skupiać się na swoim braku wzroku, okazałaby się szalenie miłym towarzystwem. I właśnie na to cały czas liczę. Ponownie wytknął jej, że zbytnio się nad sobą użala. Ale skoro całe jej życie, wszystkie jej plany zostały oparte na zdolności jej oczu do widzenia, a jej rąk do malowania, to 'nic dziwnego, że jest wstrząśóięta niesprawiedliwością losu. Bay przyznał przedtem, iż to rozumie, czemu więc teraz ją krytykuje? W milczeniu przeszli przez jadalnię do kuchni i przygotowali wszystko, co potrzebne. - Czy teraz możemy już iść? - Muszę jeszcze zadzwonić do ojca - z zakłopotaniem wykonała neIWowy gest. - Mam zawsze zawiadamiać Peggy, dokąd i na jak długo wychodzę, a gdy jej nie ma, to dzwonić do jeg biura. - To na wypadek, gdyby ktoś miał wreszcie panią przejechać? - padło drwiące pytanie. Zacisnęła usta i odwróciła się. - Ma pan chyba jakąś obsesję na punkcie białych lasek - odcięła się. - Pewnie tak - przytaknął .spokojnie. - No, niech pani dzwoni. - Dziękuję za pozwolenie. Z irytacją wykręciła numer. Wyjaśniła ojcu, że wybiera się na spacer, jednak nie wspomniała o Bayu Cameronie. - Na długo wychodzisz? - Na jakieś dwie godziny. Gdy wrócę, to od razu zadzwonię - zapewniła. - Wiem, że dziś mamy wyjątkowo piękną pogodę, ale czy to naprawdę musi trwać aż tak długo? Nie podoba· mi się, że będziesz spacerować sama po tak ruchliwym mieście. - Nic mi nie będzie. - Nadal nie zamierzała się przyznawać, że ma towarzystwo. - O nic się nie martw. Silna dłoń zdecydowanie odebrała jej shlchawkę. Chciała ją natychmiast odzyskać, sięgnęła więc po nią, jednak jej ręka natrafiła na szeroki tors. Cofnęła się szybko, niczym oparzona. - Dzie dobry, panie Lane, przy telefonie Bay Cameron. Pańska córka będzie pod moją opieką. Dopilnuję też, by zdążyła wrócić, zanim przypali się państwa dzisiejszy obiad - posłuchał chwilę, pożegnał się i odłożył słuchawkę. - Ojciec życzy, żeby się pani dobrze bawiła. - Wielkie dzięki - mruknęła zjadliwie i sięgnęła po żakiet oraz laskę· Bay otworzył drzwi i zeszli na dół. ~ Pomyślałem, że pojedziemy kolejką na plac Ghiradelii. Co' pani na to? - W jego głosie pobrzmiewało

rozbawienie, zdradzające, że Bay świetnie dostrzega jej nadąsanie. - Wszystko mi jedno - obojętnie wzruszyła ramionamI. Nie odpowiedział. Gdyby nie dłoń, która ujmowała ją pod ramię na skrzyżowaniach, Sabrina miałaby wrażenie, że idzie do kolejki zupełnie sama. Odezwała się do niego tylko dwa razy, krótko dziękując za pomoc przy wsiadaniu i wysiadaniu z wagonika. - . Czy panna obrażalska skończyła już swoje dąsy?- zapytał ze śmiechem, obejmując ją mocno, żeby bez problemu przeprowadzić przez tłumy turystów. - W cale SIę me obraziłam - zapewniła chłodnym tonem. - Czyżby? - No, może troszeczkę - przyznała z ociąganiem, a jej gniew trochę złagodniał. - Ale czasami jest pan zupełnie nie do zniesienia. Nie cierpię, kiedy ktoś inną rządzi. - To dlatego, że ostatnio przyzwyczaiła się pani stawiać na swoim, doskonale wiedząc, że nikt się pani nie przeciwstawi. Ktoś jednak wreszcie musi to zrobić. I - To samo można powiedzieć o panu. - Z pewnością - znów,ze spokojem przyjął jej krytyczną opinię na swój temat. - Ale nie rozmawiamy o mnie. To nie ja się gniewałem, tylko pani. - Ponieważ zrobił pan to, co chciał, nie przejmując się moim zdaniem. - No i jakie to ma teraz znaczenie? Woli pani, żebyśmy spacerowali jak wrogowie czy jak przyjaciele? - Poczuła jego wzrok na swojej twarzy. - Proszę nie zapominać, że poprzednim razem całkiem miło spędziliśmy czas. Poddała się urokowi tego niskiego, ciepłego głosu. - Jak przyjaciele - zdecydowała. Bay zręcznie skierował rozmowę na jakieś inne tematy i nastrój Sabriny poprawił się zdecydowanie. Obeszli dookoła fontannę na placu, wstąpili na pyszne naleśniki do maleńkiej kawiarenki, a potem zaczęli się przechadzać wzdłuż witryn sklepowych. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęli sobie mówić po imieniu. Bay zaproponował, by Sabrina próbowała się zorientować, co mijają, kierując się słuchem i węchem. przy kwiaciarniach, restauracjach czy sklepach ze skórą szło jej to całkiem łatwo, jednak jubilera i dom handlowy przeoczyła zupełnie. W pewnym momencie Bay przystanął znowu. -Nie mam już pomysłów - poddała się z westchnieniem. - Zmęcżyło mnie to zgadywanie. - Oczywiście - zgodził się z roztargnieniem. - To jest galeria, w której szyje się ubrania na miarę. Na wystawie wisi fantastyczna sukienka i dałbym głowę, że zrobiono ją specjalnie dla ciebie. Chodź - objął ją mocno. - Musisz ją zobaczyć. Sabrina zesztywniała. - Zapomniałeś o pewnym drobnym szczególe. Jestem ślepa. Nie mogę jej zobaczyć. - O niczym nie zapomniałem, moja niewidoma królowo - odparł cierpliwie. - Dlatego daruj sobie to oburzenie. Gdzie twoja twórcza wyobraźnia, którą podobno posiadasz? Wejdziem:y do sklepu i będziesz mogła ją ocenić za pomocą dotyk!!. Zrobiło jej się trochę głupio, dlatego przestała protestować i dała się wprowadzić do galerii. Nad ich głowami zabrzęczał dzwoneczek i zaraz potem usłyszała zbliżające się kroki. - Czym mogę służyć? - odezwał się kobiecy głos. - Chcielibyśmy -dokładnie obejrzeć tę sukienkę z wystawy. - Przykro mi, proszę pana, ale nie sprzedajemy wystawionych modeli. Jeśli klientka życzy sobie zamówić taką samą, szyjemy ją na miarę· - Pozwoli pani, że wyjaśnię - przerwał aksamitnym głosem Bay. - Panna Lane jest niewidoma. Żeby mogła wiedzieć, jak ta suknia wygląda, musi jej dotknąć. Czy da się to zrobić? - Oczywiście, przepraszam państwa najmocniej. Zaraz ją zdejmę z manekina, to zajmie tylko chwilkę. Sabrina, bardzo zakłopotana, poruszyła się nerwowo, ale Bay objął ją jeszcze mocniej, dodając jej w ten sposób otuchy. Po niedługim czasie usłyszała przed sobą delikatny szelest. ' - Proszę bardzo, panno Lane. - Czy mogłaby pani tę suknię opisać? - spytał Bay~ - Ten model nosi nazwę "Płomień". 'Składa się z wielu warstw jedwabiu w odcieniach czerwieni, oranżu i żółci. Nieregulame pasy tkaniny nie są u dołu zszyte, a ich puszczone luźno końce skręcają się- lekko, przypominając języki ognia. ~rażliwe palce Sabriny przesuwały się po jedwabistych warstwach. - Dekolt wykończono w szpic, by powtarzał trójkątny ksztah zakończeń swobodnie wiszących pasów. Nie jest jednak zbyt głęboki i przez to wyzywający. Suknia nie ma typowych rękawów, ramiona są lekko osłaniane prżez spływające miękko pasy różnokolorowego jedwabiu. Stopniowo w umyśle Sabriny formował się wyraźny obraz sukienki. - Przepiękna - powiedziała w końcu. - Czy to przypadkiem nie byłby rozmiar panny Lane? - zainteresował się nagle Bay. - Zdaję sobie sprawę, że to wbrew państwa zasadom, ale czy nie 'dałoby się ten jeden jedyny raz uczynić wyjątku? - Jego głos' znowu brzmiał niezwykle miękko i czarująco. - Czy można ją przymierzyć? Sabrina była absolutnie pewna, że urokowi tego ciepłegO' barytonu nikt nie byłby się w stanie oprzeć. Ekspedientka wahała się tylko przez chwilę.'

- Właściwie, czemu nie? Z tyłu jest przymierzalnia. Panno Lane, proszę ze mną· Bay popchnął ją leciutko. - Idź. Zobaczymy, jak w tym wyglądasz - kusił. - Dlaczego mnie wpakowałeś w tę sytuację? - szepnęła. - Bo czuję, że w głębi duszy całkiem ci się to podoba - stwierdził przekornie. - A w dodatku dam głowę, że od czasu wypadku nie kupiłaś sobie nic do ubrania. - Bo nie potrzebowałam - wyjaśniła bez przekonania. - A od kiedy to kobiety kupują Ciuchy dlatego, że ich naprawdę potrzebują? - roześmiał się. - No, włóż tę suknię. To rozkaz! - Tak jest, panie generale! W cale' nie musiał jej specjalnie namawiać, upierała się tylko z przekory. Wizja, jaka powstała w jej głowie i miękki dotyk jedwabiu spowodowały, iż chciała przymierzyć tę suknię, niezależnie od tego, że nie mogła się w niej obejrzeć. Przebrała się szybko, potrzebując pomocy tylko przy zapięciu długiego suwaka z tyłu. Wspierając się dyskretnie na ramieniu ekspedientki, wróciła na środek sklepu. - No i jak? - spytała ze zniecierpliwieniem, gdy Bay nic nie mówił. Nie mogła już dłużej znieść przedłużającej SIę CISZY. - Wyglądasz pięknie - powiedział po prostu. . . - Myślę, że źle się pan wyraził - wtrąciła sprzedawczyni. - Pani wygląda oszałamiająco! Ale nic z tego nie rozumiem, bo suknia leży na pani, jakby była zaprojektowana i uszyta specjalnie dla pani. To niewiarygodne, ale ma pani figurę zupełnie jak nasza modelka. . Sabrina przesunęła palcami po delikatnych, powiewnych pasmach jedwabiu - Sprzedałaby mi ją pani? - Nigdy nie sprzedajemy naszych modeli. Chociaż... Proszę chwilę zaczekać, zaraz się dowiem. Gdy zostali sami, znów odwróciła się w kierunku Baya. . - Naprawdę dobrze w niej wyglądam? - dopytywała się z niepokojem. Usłyszała trzask zapałki i poczuła dym z papierosa. - Ktoś prosi o więcej komplementów? - Nie, to nie to... - Nerwowo przygładziła suknię dłonią i skierowała niewidzące oczy na spływające jej z ramion kaskady barwnych wstęg. - Po prostu nie jestem pewna... - No, to bądź. - Podszedł do niej i palcami uniósł jej brodę. - Powiedziałem prawdę. Wyglądasz cudownie. Żałowała, że nie widzi wyrazu jego twarzy. Nie wątpiła w szczerość, która brzmiała w jego głosie, jednak wyczuwała jakąś rezerwę z jego strony. Jakby myślał coś jeszcze, lecz kontrolował się, żeby się z tym nie zdradzić. Spochmurniała. - W czym znowu problem? - spytał z łagodną kpiną' i cofnął rękę. - Ja... Właśnie zastanawiałam się, że i tak nie mam jej gdzie nosić - wymyśliła na poczekaniu. - Na pewno kiedyś przytrafi się odpowiednia okazja i wtedy będziesz zadowolona, że ją kupiłaś - przekonywał. - Nawet nie spytałam, ile kosztuje... - Nagle. coś jej się przypomniało. - Przecież ja nie mam przy sobie tyle pieniędzy! Sądzisz,' iż mogę zostawić im część, a potem przyjść z ojcem i przynieść resztę? Myślisz, że się zgodzą? - spytała z niepokojem. - Ja mogę za nią zapłacić - zaproponował ostrożnie Bay. Sabrina znalazła się w rozterce. Bardzo pragnęła mieć tę kreację, ale nie chciała zaciągać zobowiązań w stosunku do tego dżiwnego mężczyzny, który nie był ani przyjacielem, ani obcym. - Gdyby nie sprawiło ci to zbyt wiele kłopotu - zgodziłasię z wahaniem. - Mógłbyś napisać na kartce swój adres i sumę, jaką bylibyśmy ci winni. Ojciec wysłałby ci czek natychmiast po powrocie z pracy. - Rozumiem, że nie przyjęłabyś ode mnie tej sukni jako prezentu? Cofnęła się· - Nie - zdecydowanie potrząsnęła głową, gotowa spierać się do upadłego, gdyby znów próbowaną do tego zmusić. - Tak właśnie sądziłem. Dobrze, w takim razie po prostu pożyczę ci te pieniądze. - Dziękuję. - Sabrina odetchnęła z ulgą, zadowolona, że jednak nie doszło do kłótni. - Słuchaj, po co twój tata ma mi wysyłać czek? Nie lepiej, żebym sam po niego wpadł, na przykład w piątek po południu? - Jeśli chcesz - zgodziła się, jeszcze nieco nachmurzona. , - Chcę. - W przyjemnie niskim głosie znów było słychać uśmiech i Sabrina nagle uśmiechnęła się również. W tej chwili wróciła ekspedientka z informacją, że właścicielka galerii zgodziła się sprzedać model. Sabrina poszła się przebrać, zaś Bay uiścił rachunek. Gdy wyszli ze sklepu, poinformował ją, że spacerowali po mieście już ponad dwie godziny i zaproponował powrót taksówką, żeby Sabrina mogła jak najszybciej znaleźć się w domu. Akurat zrobiło jej się zupełnie obojętne, co będzie z obiademi chętnie przedłużyłaby ich wspólny pobyt na mieście, ale nic nie powiedziała. - WPdnę w piątek koło drugiej - powtórzył Bay, stając przy furtce.

- Może... Nie masz ochoty na kawę? - Teraz nie, ale VI piątek przymówię się o nią na pewno. - W takim razie do zobaczenia - uśmiechnęła się z lekk,im rozczarowaniem. ROZDZIAŁ CZWARTY Sabrina pO raz kolejny dotknęła tarczy zegarka. Druga. Dziesiąty już chyba raz sprawdziła, czy czek na pewno leży na stole. Leżał. Usiadła na kanapie i pomasowała dłonią kark, żeby rozluźnić napięte mięśnie. Przecież to bez sensu tak się denerwować tylko dlatego, że jakiś facet ma tu wpaść na chwilę, zbeształa się w myślach. Rozległ się dzwonek domofonu. Skoczyła na równe nogi. - Tak? - spytała niecierpliwie. - . Hej, tu Bay Cameron. - Już idę! Nie zachowując żadnej ostrożności, zbiegła po schodach najszybciej, jak tylko mogła. Z szerokim uśmiechem otworzyła drzwi i podeszła do furtki. - Jesteś bardzo punktualny. - Staram się. - Dobnze było znów słyszeć jego znajomy, niski i ciepły głos. Otworzyła furtkę. - Gdybyś miał chwilę czasu, to kawa już czeka. - Mam czas. Weszli na piętro i Sabrina zaprowadziła go do pokoju gościnnego. - Usiądź, proszę, zaraz wszystko przyniosę· Czek za sukienkę leży na stoliku naprzeciw sofy. Bay nie zaproponował, że pomoże przy nalewaniu kawy. Poczekał, aż Sabrina poradzi sobie sama i poda mu filiżankę - Ładny dom. Czy to ty malowałaś te obrazy, które wiszą na ścianach? - Tak - ostrożnie trzymała swoją filiżankę. - Ojciec najbardziej lubi pejzaże, dlatego wybrał z moich prac właśnie te. A ponieważ. najbardziej kocha morze, malowałam dla niego przeważnie krajobrazy nadmorskie. - Czy to jedyne obrazy, jakie pozostawiłaś? Pochyliła głowę. - Nie - rzekła z trudem. - Czy będę mógł ~iedyś zobaczyć resztę? - głos Baya brzmiał miękko i łagodnie. - Wolałabym ich nie pokazywać. - Skoro nie chcesz, nie będę nalegał -:- powiedział spokojnie. - Ale prawdę mówiąc, nie rozumiem twojego oporu. Już przecież niektóre widziałem. Dlaczego nie miałbym obejrzeć pozostałych? Z udawaną nonszalancją postawiła filiżankę na stole. - Proszę uprzejmie - zgodziła się, chociaż nie wiedziała, czy pod wpływem jego rozbawionego tonu, czy też ze względu na logikę rozumowania. - Są w pracowni na górze: - Wstała i usłyszawsZY",że Bay podnosi się również, skierowała się ku schodom. Weszła na drugie piętro i ruszyła przed siebie, przesuwając dłonią po ścianie, aż natrafiła na drugie drzwi. Poczuła pod palcami chłodny metal klamki, której od miesięcy nikt nie dotykał. Znaleźli się w pracowni malarskiej przesyconej zapachem farb i kurzu. - Ona nie jest już używana... Dlat~go taki tu zaduch - wyjaśniła i zatrzymała się tuż przy drzwiach. Bay nie odpowiedział. Słyszała, jak chodzi po pracowni, czasami przystaje, widocznie coś oglądając., Parę razy dobiegł ją odgłos przesuwanych i przekładanych płócien, gdy chciał obejrzeć obrazy stojące za innymi. Napięcie Sabriny rosło z każdą chwilą. - Są naprawdę dobre - odezwał się w końcu. - Szkoda, żebyś je tu trzymała w ukryciu. - Rozmawialiśmy z ojcem o sprzedaniu ich. Któregoś dnia w końcu się za to weźmiemy. .. - Gdy to mówiła, coś ją dławiło w gardle. - Znasz się choć trochę na rzeźbieniu? - Bay podszedł do niej i lekko zwrócił ją ku wyjściu. - Zdarzało mi się robić modele z gliny, gdy potrzebowałam tego przy malowaniu. Czemu pytasz? - Skoro nie możesz już malować, to czemu nie zaczniesz rzeźbić? - Nic z tego - potrząsnęła głową. Jednak ta nieoczekiwana propozycja wstrząsnęła nią. Bay zamknął drzwi pracowni i sprowadził Sabnnę na dół, nie wracając już do tego tematu. Widać było, iż zostawia jej czas na oswojenie się z noWym pomysłem i że nie zamierza jej do niczego p'rzekonywać na siłę. Oczywiście kawa wystygła już zupełnie. Sabrina poszła zaparzyć następną, cały czas dręczona pewną myślą - dlaczego żaden z jej przyjaciół artystów nigdy nie podsunął jej podobnego pomysłu? - Chciałem spytać -'odezwał się Bay, gdy wręczyła mu następną filiżankę - czy macie z ojcem jakieś plany na jutrzejszy wiecżór? Zastygła w połowie nalewania kawy do swojej filiżanki. - Ojciec spędza soboty z Deborą. Dlaczego pytasz? - Nawet nie próbowała ukryć zdziwienia. - Myślałem, że moglibyśmy pójść razem na obiad.

Miałabyś świetną okazję do włożenia nowej sukienki. - Nie, dziękuję - odparła gwahownie. - Jesteś jutro zajęta? - Nie. - Czy w takim razie wolno mi spytać; czemu nie chcesz zjeść ze mną obiadu? Wydawało się, że wcale nie czuł się urażony odmową. Przedziwny człowiek. . - Wolno ci - bezwiednie przybrała wyniosłą minę. - Ni~ jadam w miejscach publicznych z tego prostego powodu, że podczas posiłku zdarza mi się coś przewrócić -albo upuścić na podłogę. Nie należy to do przyjemności. - Jestem gotów zaryzykować. - Ale ja nie! - Z rozdrażnieniem chwyciła filiżankę i napiła się kawy, zapominając o jej temperaturze i sparzyła się w język. - Skoro odrzucasz propozycję jedzenia w restauracji, a nie moje towarzystwo, to mam inny pomysł. - W jego głosie znów dźwięczało przyjazne rozbawienie. - Kupimy smażoną rybę, bułki, jakąś sałatkę i urządzimy sobie piknik gdzieś na bulwarze nad zatoką. Zawahała się. Brzmiało to doprawdy kusząco, lecz nie była pewna, czy powinna przyjąć jego zaproszenie. Czuła, iż zaczyna go lubić, choć chwilami denerwował ją bardziej niż ktokolwiek inny. Wiedziała jednak, że przyjaźń między nimi jest niemożliwa. - Naprawdę tak trudno wybrać się na smażoną rybę? - usłyszała przekorne pytanie. Zawstydziła się. Niepotrzebnie wyolbrzymiała znacze. nie zwykłej, niezobowią~ującej propozycji. - Nietrudno. - Pochyliła głowę nad filiżanką, aby ukryć rumieniec zażenowania. - Zgadzam się. - Czy szósta po południu nie będzie zbyt późną porą? - Nie. - Gwahownie uniosła głowę, gdy coś upadło na podłogę. - Co to było? . - Pewien drobiazg, który kupiłem ci w prezencie - wyjaśnił celowo niedbałym tonem. - Miałem ci go wręczyć , wcześniej, ale rozmowa zeszła na inne tematy i wyleciało mi to z pamięci. Oparłem go o krzesło i teraz niechcący przewróciłem. Proszę. Położył jej na kolanach wąski i długi pakunek. - Dlaczego przyniosłeś mi prezent? - spytała riieufnie. - Ponieważ miałem taką ochotę. I nie proś, żebym zabrał go z powrotem, gdyż nie mIałbym 'z niego żadnego pożytku. Wątpię też, czy dałoby się go zwrócić. - Co to jest? - Sprawdź sama. . Zaintrygowana, nieco nerwowo zaczęła rozpakowywać tajemniczą paczuszkę. Czuła, że jej tętno przyspiesza, gdy zdjęła kartonowy wierzch pudełka, a jej palce natrafiły na coś twardego i okrągłego. Początkowo nie rozpoznała długiego przedmiotu, po chwili jednak zrozumiała i poczuła dziwny ucisk w żołądku. . - Kupiłeś mi białą laskę, 'prawda? - powiedziała z gorzkim wyrzutem. - Tak - przyznał bez śladu skruchy. - Ale to nie jest zwyczajna laska. Poczuła, że zdjął jej z kolan pudełko, usłyszała szelest odwijanej do końca bibuły i odgłos odstawianego na bok opakowania. Siedziała sztywno z zaciśniętymi ustami i kurczowo splecionymi dłońmi. Bay zignorował jej opór, rozwarł jej palce, po czym zacisnął je wokół rączki laski. Początkowe wrażenie gładkości okazało się złudne. Powierzchnia została wyrzeźbiona i Sabrina machinalnie przesunęła palcami po zawiłym wzorze. Po kilku chwilach odgadła, że rączkę tworzyły kunsztownie wyrzeźbione, splecione ze sobą smoki. - To kość słoniowa - wyjaśnił Bay. - Zobaczyłem ją parę dni temu na wystawie sklepu w chińskiej dzielnicy. - Piękna - przyznała niechętnie. Poczuła, że Bay cofa rękę i już nie zmusza jej do trzymania laski. Badała ją dotykie,m jeszcze przez chwilę. - Musi być bardzo cenna - zauważyła i wyciągnęła ją przed siebie. - Nie mogę tego przyjąć. - Chodzi ci raczej o to, że mimo artystycznego wykonania, wciąż jest to biała laska - Bay zignorował gest Sabriny. Nie zaprzeczyła zarzutmyi. '- Nie mogę jej przyjąć. - A ja nie mogę jej wziąć z powrotem - skwitował. - Bardzo mi przykro - dosłownie wepchnęła mu pre- o zent w ręce i cofuęła się. - Doceniam, że troszczysz_się o moje bezpieczeństwo, ale przecież z.nasz mój pogląd na tę sprawę. Znałeś go, zanim ją kupiłeś. - Czy to twoja ostateczna odpowiedź? - Tak - potwierdziła twardo. Nie miała zamiaru dać się wmanewrować w poczucie winy i chciała, by to zrozumiał. - Domyślam się, że jeśli zacznę nalegać, to nasze jutrzejsze plany staną pod znakiem zapytania? - westchnął z rezygnacją. . - Niewykluczone - przYtaknęła, choć bardzo pragnęła, by nie doszło do takiej sytuacji.

- W.takim ra,zie spróbuję cię przekonać innym razem. o _ Ponownie usłyszała szelest bibuły i odgłos zamykanego pudełka. - Tylko nie myśl, że dałem za wygraną. Ja tylko odkładam bitwę na później. - W jego kpiącym głosie pobrzmiewała nuta rozweselenia. - To bezcelowe, bo i tak nie zmlernę zdania ,powtórzyła z uporem, jednak i jej kąciki ust zaczęły się unosić. - Przyjmuję wyzwanie. Skoro na razie nie wykopali: śmy topora wojennego, to czy mógłbym .prosić o jeszcze jedną kawę? Z uśmiechem wzięła filiżankę i sięgnęła po dzbanek. Więcej nie wracali do tematu laski, gdy jednak Bay wychodził jakąś godzinę później, Sabrina upewniła się, czy zabiera pudełko ze' sobą. Podejrzewała,' że mógłby je "przez zapomnienie" zostawić. Dopiero wieczorem odkryła, że jednak udało mu się ją przechytrzyć. . - Skąd to masz? - spytała zaskoczonym i zachwyconym głosem Debora. Palce Sabriny zamarły w połowie napisanego brajlem zdania. - O czym ty mówisz? - O lasce z kości słoniowej, rzeźbionej w smoki. Znalazłam ją pod krzesłem. Chyba jej nie chowasz przed nami? - roześmiała się Debora. - Oczywiście~ że nie - zaprzeczyła ponuro. - Jest szalenie elegancka. Gdzie ją znalazłaś? - Właśnie, gdzie? - zawtórował jej ojciec. - Nie widziałem jej przedtem u ciebie. Czy ją też kupiłaś, gdy wyszłaś któregoś dnia na spacer z panem Cameronem? ' - Ty chyba powinieneś wiedzieć, że nigdy nie kupiłabym białej laski, a 'tym bardziej takiej - wytknęła mu. - To ,prezent od Baya. Oczywiście odmówiłam. Byłam przekonana, że zabrał ją ze sobą. - Odmówiłaś? - spytała ze zdumieniem Debora. - Jak można nie przyjąć czegoś tak pięknego? - Zwyczajnie. Po prostu nie chcę jej - padła ostra odpowiedź. . Sabrina poczuła, że poduszki kanapy uginają się pod ciężarem jej ojca. Uspokajająco położył dłoń na jej znieruchomiałych palcach. - Kochanie, czy nie zachowujesz się trochę niemądrze? . - zapyt~ł łagodnym tonem. - Wszyscy przecież doskonale wiemy, że nie przy jęłaś jej nie z racji ceny czy też pięknego wyglądu. Chodzi o to, że jest biała. A taka laska oznacza, iż właściciel nie widzi. Ale ~rak białej laski przecież nie zmienia faktu, że jesteś niewidoma. - Zdaję 'sobie z tego sprawę - rzekł~ szorstko. - Ludzie i tak się w końcu zorientują, niezależnie od koloru laski. Zresztą, przecież to żaden wstyd'- przekonywał. - Wcale się'nie wstydzę! ' - Ale czasami tak się właśnie zachowujesz - westchnął. - Rozumiem, iż uważasz, że powinnam jej używać - oskarżycielsko uniosła głowę. - Córeczko, jestem twoim ojcem, więc, proszę, przestań się tak łatwo na mnie obrażać - Grant strofował ją łagodnie. - Decyzja należy tylko do ciebie. Jesteś dorosła i ja nie będę ci mówił, co masz robić. Sama wybierzesz najlepiej. - Przepraszam, ale chyba pójdę do siebie - odłożyła książkę na bok i wstała. Nie mogła się kłócić z ojcem, skoro On wcale nie zamierzał się z nią spierać, tylko odwoływał się do jej zdrowego rozsądku. Nie miała na to odpowiedzi. - To co mam z nią zrobić? - zapytała Debora. - Włóż ją na razie do stojaka na parasole - odezwał się ojciec. - Zanim Bay Cameron przyjdzie tu jutro, Sabrina zdecyduje, co dalej. Gdy już znajdowała się na schodach, dobiegł ją zaskoczony głos Debory. -' Po co on ma tutaj przyjść? - Zabiera Sabrinę na piknik - wyjaśnił Grant. - Mają randkę? - spytała z niedowierzaniem jego narzeczona. - Można to i tak nazwać. Zadzwonił do mnie do biura, żeby się upewnić, czy nie mam nic przeciw temu. Przecież nie mogłem go spytać, czy umawia się z nią w celach towarzyskich czy, hm, romansowych. To byłoby raczej nietaktowne, zwłaszcza wobec faktu, że jest dla niej taki miły. - Wspominał coś o lasce?' - Nie, dla mnie to też niespodzianka. Sabrina odetchnęła z ulgą. Przynajmniej ojciec nie spiskował przeciw niej razem z Bayem. Przez chwilę już się tego obawiała. Powinna jednak była wiedzieć, że nigdy nie zniżyłby się do takich sztuczek, żeby' ją do czegoś nakłonić. Szkoda, że tego samego nie dało się powiedzieć o Cameronie. Z drugiej strony musiała przyznać, że Bay wcale jej nie zmuszał do przyjęcia laski. Zostawił ją, to wszystko. Sabrina miała teraz ciężki orzech do zgryzienia. Kilka minut przed szóstą usiadła na kanapie i z roztargnieniem po raz drugi sprawdziła, czy jej niebieska wiatrówka z kapturem leży pod ręką. Dzwonek domofonu wyrwał ją nagle z zamyślenia. Pośpiesznie włożyła wiatrówkę, wpychając przy tym do kieszeni portmonetkę. Już otwierała drzwi, gdy nagle zawahała się. Przez chwilę stała zupełnie nieruchomo, wreszcie ze zrezygnowanym westchnieniem odstawiła do stojaka swoją dębową laskę i ujęła tę rzeźbioną w smoki. Z ociąganiem zeszła na dół.

- Trochę to trwało - zauważył Bay. - Już się zaczynałem zastanawiać, czy wszystko w porządku. - Musiałam się ubrać ~ skłamała, czekając na jego komen.tarz w sprawie laski. W końcu przecież postawił na SWOIm. - Z~parkowałem tuż przed domem - powiedział, gdy zamknęła za sobą furtkę. Ujął ją pod ramię i zaprowadził do samochodu. . Z coraz większą niecierpliwością wyczekiwała na jego uwagi, Bay jednak nie poruszał tego tematu. Gdy zapuścił silnik, Sabrina poczuła, że dłużej nie wytrzyma. - No? - odezwała się w końcu zaczepnym tonem i zwróciła twarz w jego stronę. - Co no? - spytał. - Co powiesz na temat laski? - A co według ciebie mam powiedzieć? - Niski gł~s brzmiał spokojnie i naturalnie. - Sądziłam, iż będziesz diabelnie zadowolony z siebie i że nie omieszkasz skomentować swojej wygranej. W końcu celowo. zostawiłeś tę laskę, nic mi o tym nie mówiąc - wygłosiła oskarżycielsko. ' - Ja ci ją po prostu dałem. To był prezent, a nigdy nie zabieram prezentów z powrotem. Zauważ, że ani razu nie powiedziałem, iż musisz jej używać. Jest twoja i tylko od ciebie zależy, co z nią zrobisz. Możesz ją spokojnie wyrzucić do śmieci, jeśli masz ochotę - wyjaśnił zupełnie niewzruszonym tonem. - To już wolę ją nosić. - Cieszy mnię to. Czy w takim razie moiemy uznać dyskusję na temat laski za zamkniętą? --ć Oczywiście – westchnęła. Miała wrażenie, że Bay za każdym razem zachowuje się zupełnie inaczej, niż ona przewiduje. Każdy inny powitałby ją jakimś uszczypliwym stwierdzeniem. Widzisz, że miałem rację, nareszcie poszłaś po rozum do głowy, a nie mówiłem lub coś w tym rodzaju. Jednak on nie zamierzał ani się przechwalać, ani prawić jej kazań. Bez zbędnych komentarzy przyjął fakt, że Sabrina zmieniła zdanie. Do takiego człowiekil nie sposób było żywić urazy, przestała , się więc gniewać, iż zostawił laskę. W końcu przecież SaIna podjęła ostateczną decyzję, nikt jej do niczego nie zmuszał. Zaparkowali przy porcie i wysiedli. Bay zaproponował, żeby Sabrina wzięła go pod rękę i ruszyli przed siebie spacerowym krokiem. Krzyk mew dobiegał ze wszystkich stron, potem, gdy doszli do portu rybackiego, usłyszała też ciężki trzepot skrzydeł pelikanów. Słonawy zapach morza zmieszał się z charakterystyczną wonią ryb. Chociaz początkowo zakładali, że dojdą tylko do smażalni, postanowili przejść się jeszcze nieco dalej. Po bulwarze spacerowało wielu turystów, podziwiając widok na zatokę. Gdy Sabrina usłyszała przepływający obok statek wycieczkowy, zorientowała się, że muszą znajdować się niedaleko słynnego mostu Golden Gate oraz wyspy Alcatraz, ongiśjednego z najlepiej strzeżonych więzień na świecie. Obecnie utworzono tam park narodowy. Gdy doszli do końca nabrzeża, przeszli na drugą'stronę ulicy i zawrócili. Sabrina 'iN milczeniu rozkoszowała się wilgotnym powiewem. - Czy nie ma przypadkiem mgły? - odezwała się w końcu. - Masz rację - przytaknął Bay. - Przysłoniła już niektóre przęsła mostu i wzgórza na północ od zatoki. Chyba jeszcze zgęstnieje. - W takim razie muszę cię zaprowadzić z powrotem do samochodu. W końcu jesteś pod moją opieką - uśmiechnęła się szelmowsko, 'a on roześmiał się. Z zaciekawieniem pochyliła głowę w jego stronę. - Skąd masz takie imię, Bay? - Rodzice mi dali. Czyżbyś uważała, że nie mam rodziców i znpleziono mnie w kapuście? - przekomarzał się. - Czy oni żyją? - spytała ostrożnie. - Z ostatnich wiadomości wynika, że tak. Na razie stwierdzili, iż mają ochotę spędzić drugi miodowy miesiąc L popłynęli do Europy - mocniej przycisnął jej dłoń do swego ramienia. - Tu jest wysoki kfawężnik. - Czy Bay jest tradycyjnym imieniem w twojej rodzinie? - zainteresowała się, gdy już minęli skrzyżowanie. -: Niestety, nie. Po prostu mamie nie przyszło nic lepszego do głowy, gdy patrzyła z okien szpitala na zatokę San Francisco Bay - wyjaśnił. - A co z twoim imieniem? - Mamie szalenie się podobały takie imiona. Sabrina... Była bardzo ,r.omantyczna. . - A ty niby nie jesteś? - zapytał lekko kpiącym tonem. - No, mo,ie troszeczkę - przyznała z zakłopotanym uśmiechem. - Spacerujemy już od ponad godziny. Nie masz ochoty czegoś zjeść? - Bay zręcznie zmienił temat. - Umieram z głodu. - To czemu nic nie mówisz? - Właśnie mówię. Dam głowę, że smażalnia znajduje ' się po drugiej stronie ulicy - ze śmiechem pociągnęła noSem. - Jedyne, co trzeba zrobić, to pójść za tym kuszącym zapachem. - Jesteś pewna, że nie chcesz zjeść w restauracji? - Bay przytrzymał ją, zanim zdążyła wejść na ulicę i poczekał, aż minie ich przejeżdżający właśnie samochód. . - Absolutnie - pokręciła głową· Gdy Bay kupował ryby, bułki, sałatkę i koktajl z krewetek, Sabrinie aż burczało w żołądku. Otaczające ją zapachy powodowały, iż głód stawał się nie do zniesienia. Bay wręczył jej torbę z jedzeniem i powiedział, że skoczy jeszcze tylko po białe wino.

Poczuła: charakterystyczny dreszcz na karku,)eszcze zanim Bay dotknął jej ramienia, oznajmiając swój powrót. Doszła do wniosku, że musiała rozwinąć w sobie jakieś telepatyczne zdolności. - To jak z naszym piknikiem? - Ledwo zdąż~ł spytać, gdy nagle zabun:zało jej w żołądku wyjątkowo głośno. Roześmiali się i ruszyli w stronę portu jachtowego. Wkrótce Sabrina poczuła, że osiadająca na twarzy wil. goć staje się coraz bardziej dotkliwa. - Zaczyna mżyć! - jęknęła zawie~ziona. - Prawdę mówiąc, obawiałem się, że to chmury, a nie mgła, ale wolałem nic nie mówić - westchnął Bay. - Chyba trzeba będzie zabrać jedzenie do domu. - Mam lepszy pomysł. Moja łódka jest dwa kroki stąd, no, może trzy. Możemy zejść do kabiny. Co ty na to? - Jestem za - uśmiechnęła się. - No, to idziemy! Po chwili Sabrina stała na pomoście, czekając, aż Bay umieści torby z jedzeniem w kabinie. Wrócił i zanim zdą. żyła się zorientować, chwycił ją mocno wpół i zestawił na deski pokładu. Przytrzymał ją i. stali przez chwilę nieruchomo na kołyszącym się łagodnie jachcie. Czuła wyraźnie 'charakterystyczny, korzenny zapach, który rozpoznałaby wszędzie. - Dawno nie byłam na wodzie - odezwała się lekko zdławionym głosem. - Nic dziwnego, że się odzwyczaiłam. Bay mócno otoczył ramieniem jej szczupłą talię i podprowadził do schodków. Gdy upewnił się, że Sabrina trzyma się relingu, zszedł na dół, żeby ją asekurować w razie upadlai. W kabinie pozwolił jej na pełną samodzielność, poinformował tylko, po której stronie znajdują się siedzenia. - Lubisz żeglować? -Zaczął rozpakowywaćjedzenie. - Uwielbiam - wyznała ze smutkiem. - Wypływaliśmy z tatą w każdy weekend. - A teraz już nie? Diaczego? - W jego głosie było słychać wyraźne zdziwienie. - Wybrałam się z nim kilka rdzy po wypadku, ale zawsze kazał mi siedzieć w kabinie. Zdradzę ci pewien sekret. Ojciec nie umie pływać. Zawsze się boi, że mogę wypaść za burtę, a on nie będzie w stanie mnie uratować. Nie cierpię' siedzieć pod p<;>kładem, lubię czuć na twarzy wiatr i słone rozbryzgi idące spod dziobu. . . Dlatego więcej już z nim 'nie żegluję - zakończyła. - A ty się nie boisz, że wypadniesz? - Skądże! - wzruszyła ramionami. Bay usiadł naprzeciwko i postawił przed nią jedzenie, koktajl i wino. Zaczęli jeść, a rozmowa krążyła wokół tematów związanych z żeglarstwem, potem zeszła na ulubione zaJęCIa. - Naprawdę lubiłam patrzeć na ludzi, studiować ich twarze - Sabrina napiła się trochę wina. - Są fascynujące. Można z dużym prawdopodobieństwem poznać czyjś charakter z wyrazu jego twarzY. Twarz jest jak zapisana karta, trzeba ją tylko umieć odczytać. Niestety, z głosami nie idzie mi już tak łanvo, choć staram się tego nauczyć. Jednak bardzo trudno odgadnąć czyjś wygląd i charakter na podstawie samego tylko głosu. - Czego na przykład dowiedziałaś się o mnie? - No cóż - uśmiechnęła się łobuzersko. -,Jesteś niezwykle pewny siebie, chwilami wręcz arogancki. Jesteś tet wykształcony i apodyktyczny, l\łbisz narzucać innym swoje zdanie. Inteligentny i złośliwy, potrafisz też być taktowny i uważny. - Czy potrafisz wyobrazić sobie moją twarz na podstawie mojego głosu? Z zakłopotaniem pochyliła głowę. - Mam jedynie mgliste wyobrażenie - odsunęła talerz. - Świetne było. · - Dlaczego więc nie spytałaś, 'czy możesz mnie sobie obejrzeć? - spytał cicho Bay, ignorując jej próbę zmiany tematu. - Co t-takiego? -,- aż się zająknęła. Poruszyła się nerwowo na swoim siedzeniu. Sama myśl o dotykaniu jego twarzy była bardzo ambarasująca. - W takim razie sam ci powiem, jak wyglądam. Mam zielone włosy i czerwone oczy, a policzek przecina mi długa blizna. Staram się ją ukrywać pod krzaczastą zieloną brodą. Na czole mam wytatuowaną czaszkę z piszczelami, ale nie powiem ci, jaki tatuaż znajduje się na moim torsie - musiał przerwać, gdyż Sabrina nie wytrzymała i w końcu wybuchnęła śmiechem. - Nie wierzysz mi? - Obawiam się, że nie. Zresztą, moja sąsiadka zdradziła mi już, że masz kasztanowate włosy i brązowe oczy - wyjaśniła swobodnie, nie czując się już spięta. - Przynajmniej byłaś na tyle ciekawa, aby spytać. - To chyba normalne - starała się, by jej głos zabrzmiał obojęthie. - Co jeszcze ci o mnie powiedziała? - dopytywał się. - Peggy nie. ma specjalnego talentu do opisywania - Sabrina chciała go zbyć. - . W takim razie masz powód, żeby dowiedzieć się sama - stwierdził. Usłyszała, że Bay wstaje i sprząta ze stołu. Miała więc czas, by wymyślić jakiś wiarygodny pretekst, który po~oliłby jej uniknąć tej niezręcznej sytuacji. Nie mogła jednak znaleźć żadnego wytłumaczenia, a nie chciała zdradzać swojego lęku przed tak intymnym kontaktem. Bay wrócił, jednak nie usiadł tam, gdzie poprzednio, lecz tuż obok Sabriny. Zanim zdążyła zaprotestować,

ujął jej dłoń i położył na swojej tWarzy. - Przecież nie ma się czego wstydzić - skarcił ją łagodnie, gdy próbowała wyrwać rękę z jego silnego uścisku. - Mnie to na przykład wcale nie przeszkadza. Przez chwilę jeszcze przyciskał jej dłoń do swego policzka, po czym puścił. Sabrina z wahaniem przesunęła palcami po silnie zarysowanej szczęce, potem wzdłuż policzka do kącików oczu. Wyczuła gęste rzęsy i brwi oraz szerokie czoło. Przyjemne w dotyku, nieco falujące wło~y 'były zaczesane do tyłu i wciąż jeszcze nosiły ślad wilgoci. Całości wizerunku dopełniały twarde, a przecież zmysło'Ye wargi i nieco wydatna broda. Sabrina opuściła dłoń. Rzeczywiście niezwykle męska: twarz, pomyślała z zadowoleniem. Na pewno nie piękna, jednak ·bez wątpienia uderzająca. Gdy się gdzieś pojawiał, musiał wzbudzać zainteresowanie. - No i jaki wyrok? - Niski, pieszczotliwy głos przywiódł jej na myśl niezwykle miękki aksamit. Sabrina odgadła, że wyraz jej twarzy musiał odzwierciedlać jej myśli. Lekko zwróciła głowę w inną stronę, by uniknąć jego wzroku. - Wyrok jest taki, że całkiem mi się podobasz - powiedziała z udawaną niedbałością· Mocna dłoń ujęła ją pod brodę i odwróciła jej twarz z powrotem. - Ty też mi się podobasz - mruknął. Poczuła na policzku ciepły oddech, a po chwili dotyk jego ust na swoich wargach. W pieIWszej chwili była tak zaskoczona, że nie zareagowała, jednak po chwili jej serce zabiło ze zdwojoną szybkością. Bay całował ją czule i kusząco, aż w końcu odpowiedziała pocałunkiem. Dopiero wtedy powoli, jakby z żalem, uniósł głowę· . Sabrina wciąż czuła na wargach palący dotyk. Z najwyższym trudem powstrzymała się, by nie dotknąć.ust dłonią. Czuła, że przepełnia jąjakieś zadziwiające ciepło i radość. - Masz dość dziwny wyraz twarzy - zauważył łagodnie Bay. - Ja... Po prostu jeszcze nikt mnie nie pocałował - mruknęła niepewnie. - Co za kłamczucha - uśmiechnął się. - Niewinna panienka nie odwzajemnia pocałunków w ten sposób. - Miałam na myśli... '-- zarumieniła się mocno - że nie zdarzyło mi się to od wypadku. - W to wierzę. - Ujął ją pod rękę już zupełnie zwyczajnie, po przyjacielsku. - Proponuję, żebyśmy poszli na kawę. Coś ciepłego dobrze nam zrobi. . Chętnie zgodziła się na jego pomysł. Jakoś nagle zapragnęła zejść z jachtu i poczuć pod stopami stały ląd, który da jej poczucie oparcia i bezpieczeństwa. Było już po dziesiątej, gdy Bay zaparkował przed domem Sabriny i odprowadził ją do furtki. Widząc, że nie wchodzi za nią na wewnętrzny chodnik, odwróciła się do niego z pewnym wahaniem. - Dziękuję za miły wieczór'- powiedziała. - Ja również bardzo przyjemnie spędziłem ten czas. W głosie Baya słychać było, że się uśmiecha. - Muszę na tydzień lecieć do Los Angeles. Zadzwonię do ciebie, gdy wrócę· , - W cale nie musisz. -, Sabrina nie chciała, by czuł się zobligowany do utrzymywania kontaktu z nią. - Wiem, że nie muszę - zauważył. - Dobranoc, Sabrino. Poczekam w samochodzie, dopóki nie wejdziesz na górę· Dlatego nie żapomnij zapalić światła, jak już tam J:lędziesz, dobrze? - Dobrze. Dobranoc. Bay zamknął za nią furtkę, a Sabrina przękręciła klucz w zamku. Kiedy szła do drzwi wejściowych, przez cały czas czuła na sobie spojrzenie brązowych oczu. Oczu, których kolor na pewno idealnie harmonizował z falującymi kasztanowatymi włosami. ROZDZIAŁ PIĄTY Sabrina gwałtownie wyłączyła radio. Muzyka, zamiast uspokajać, jeszcze dodatkowo wytrącała ją z równowagi. Zupełnie nie wiedziała, czym ma się zająć. Sprzątanie i gotowanie nie pociągały jej zupełnie, nie miała też ochot); na lekturę. Nauka alfabetu Braille'a wciąż zajmowała jej wiele czasu, a w dodatku wymagała ogromnej koncentr~cji. Wiedziała, że dziś nie będzie w stanie się skupić. Miała kiepski nastrój, nosiło ją z miejsca na miejsce i w sumie nie bardzo do końca wiedziała, czego chce. Częściowo obwiniała za to Baya, a jednocześnie zadawała sobie pytanie, czemu wyjazd· znajomego, bo nawet nie przyjaciela, miałby tak na nią wpływać. Miewała podobne stany i przedtem, jednak przed wypadkiem radziła sobie w ten sposób, że chwytała za pędzel i rzucała się _ w wir pracy twórczej. A teraz? Skoro nie możesz malować, to czemu nie zaczniesz rz~ibić?" - Słowa Baya zabrzmiały w jej uszach tak wyraźnie,jakby on sam stał tuż koło niej. Podeszła do telefonu, podniosła słuchawkę i zawahała się. Gdy z roztargnieniem wykręciła dobrze znany numer, pomyślała, że już za późno, żeby się wycofywać. Poczuła, iż jej puls nieco przyśpiesza. - Materiały artystyczne, słucham. - Czy mogę prosić Sama Carlysle? - Sabrina nerwowo bawiła się sznurem telefonu. Po chwili usłyszała

znajomy męski głos i przywitała się. - Cześć Sam, tu Sabrina. - Cześć, jak się masz? - zawołał ucieszonym głosem, po czym nagle zmienił ton. - Słuchaj, strasznie cię przepraszam, że nie zadzwoniłem ani nie wpadłem, ale ostatnio miałem tyle roboty. . . - Nie ma sprawy - przerwała mu szybko. - Dzwonię nie po to, by ci robić wyrzuty, tylko przymówić się o przysługę. - Wszystko, cżego sobie życzysz. - Mógłbyś mi dziś przez kogoś podesłać glinkę rzeźbiarską i wszelkie odpowiednie przybory? - Zamierzasz rzeźbić? - spytał kompletnie zaskoczorty Sam. ~ Na razie sprQbuję, zobaczymy, co z tego wyjdzie. - Co za wspaniały pomysł! - wybuchnął z entuzjazmem. - Dziewczyno, jesteś genialna! - Czy w takim razie przyślesz mi to? - Dobrze się składa, bo chłopak, który rozwozi materiały, zaraz wychodzi. Obiecuję, że najpierw przyjedzie do ciebie. - Bardzo ci dziękuję - na jej twarzy zagościł promienny uśmiech. - Coś ty, nie ma za co. Głupio mi, że sam nie wpadłem na ten pomysł. Zaraz ci wszystko zapakuję. Spotkamy się jakoś wkrótce, co? - Jasne, Sam. Po niespełna półgodzinie zadzwonił domofon. Do tej pory Sabrina zdążyła posprzątać stół w pracowni, żeby uzyskać nieco wolnego miejsca. Dostawca uprzejmie zaproponował, że zaniesie pakunki, gdzie trzeba, co przyjęła z prawdziwą wdzięcznością. Gdy zamknęła za nim furtkę, wróciła do pracowni, czując dreszcz podniecenią. Jej stary fartuch wisiał jak zawsze za drzwiami, przesiąknięty zapachem farb i terpentyny. Po raz pierwszy nie przejęła się tym zbytnio, pomyślała bowiem wesoło, że niedługo przejdzie on innymi zapachami. Zawiązała go starannie i podeszła do stołu. Postanowiła zacząć od naj prostszych kształtów, przyniosła więc z kuchni trochę owoców, żeby służyły jako modele. Tak się zapamiętała w swojej pracy, że zupełnie straciła poczucie czasu i rzeczywistości. W pewnym momencie dotarło do niej, iż ktoś ją woła i to chyba od dłuższego czasu. Musiała minąć jeszcze chwila, żeby uprzytomniła sobie, że to głos jej ojca. · - Jestem na górze, w pracowni! - odkrzyknęła. Słysząc na schodach pośpieszne kroki, wytarła dłonie ściereczką. Gdy odwróciła się dą drzwi, na jej twarzy widniały zarazem obawa i ożywienie. - Myślałem, że umrę na serce - powiedział z wyrzutem Grant. - Wołam i wołam, a nikt się nie odzywa. Co tutaj tobisz? - Pracuję - wyjaśniła, jednak po ciszy, jaka nagle zapadła, zrozumiała, że ojciec już się zorientował. W najwyższym napięciu czekała na jego reakcję· . - No i co myślisz? - spytała w końcu. - Ja... Czekaj, mowę mi odjęło - wyznał z osłupieniem. - Jak... Kiedy... - roześmiał się, podszedł szybko . do córki i uścisnął ją z całej siły. - Dziecko, jesteś fantastyczna! Jestem dumny z ciebie - powiedział z uczuciem. - Dobrze, ale co o tym sądzisz? - powtórzyła niecierpliwie. - Jeśli pytasz, czy da się odróżnić jabłko od gruszki, to zapewniam cię, że z łatwością. Nawet widzę, iż to, nad czym w tej chwili pracujesz, ma przedstawiać winogrona - uśmiechnął się. - I żeby to odgadnąć, wcale nie potrzebowałem patrzeć na poplamione gliną prawdziwe owoce, które leżą na tacy. - Mówisz szczerze? Słowo? - Słowo - zapewnił zdecydowanie. - A ter~z powiedz mi, jak na to wpadłaś. Nigdy nie wspomniałaś ani słowem, że zamierzasz robić coś takiego. Skąd to wszystko masz? - Bay podsunął mi ten pomysł parę dni temu. Najpierw odmówiłam, ale chyba tamtej chwili z~częłam się świadomie nad tym zastanawiać. Dziś rano zadzwoniłam do Sama, pamiętasz; prowadzi sklep dla plastyków. Nie musiałam nigdzie chodzić, dostarczono mi to do domu. - Dziś rano? Dziecko, ty pracowałaś tu przez cały dzień? Musisz być wykończona! - Wykończona? - zwróciła ku niemu rozpromienioną twarz. - Nie, tatku, ja czuję, że żyję. .Pierwszy raz od bardzo dawna. I Przez chwilę panowała cisza. - Tym niemniej skończ już na dzisiaj. Nie ma sensu tak się przepracowywać. Posprzątaj tu trochę, a ja tymczasem przygotuję jakiś obiad, bo moja córka Zupełnie o tym zapomniała - powiedział przekornie. - No, dobrZe - poddała się. Przez całą resZtę tygodnia Sabrina spędzała każdą wolną chwilę w pracowni. Niezwykle rzadkQ była zadowolona z efektów, jednak próbowała wytrwale. Ojciec powtarzał, .

że przecież nie można na samym początku odnosić sukcesów, ale Sabrina stawiała sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Była perfekcjonistką, dlatego też' niszczyła każdą pracę, która nie zaspokajała jej wymagań i zaczynała od nowa. W niedzielę rano Grant wreszcie się zbuntował. - Sabrino, zlituj się. Nawet Stwórca musiał siódmego dnia odpocząć! Już przybrała buntowniczy wyraz twarzy, gdy dotarło do niej, że ojciec ma rację. Palce ją świerzbiały, by znów ująć posłuszny materiał i nadawać mu pożądany ksztah, jednak rozsądek przeważył. - Muszę zrobić parę rzeczy na łódce. Może pojechałabyś ze mną? - zaproponował ojciec. - Debora jest bez reszty zajęta gotowaniem. Jak cię znam, to gdy tylko spuszczę cię z oka, znowu się tu wślizgniesz. - W cale tak nie zrobię - roześmiała się. - Nie źrobisz? Na pewno? Nic z tego, zabieram cię ze sobą· . '- No wiesz, jesteś okropny! Nie ufasz własnej córce! - zawołała z udawanym oburzeniem. - Cóż, skoro tak, to rzeczywiście nie mam wyjścia i pojadę z tobą, - Ubierz się ciepło, bo mocno dzisiaj wieje. Tylko niech to nie będzie nic zanadto wyjściowego. Zamierzam cię zatrudnić do pracy pod pokładem. - Ach, tak. Wiedziałam, że masz jakiś cel w zabraniu mnie ze sobą. - Sabrina pokiwała głową ze zrozumieniem. - Chyba nie sądziłaś, że zależy mi na twoim towarzystwie, a nie na twoich rękach? - roześmiał się i zszedł na dół. Wiatr okazał się rzeczywiście dość przejmujący, ale w kabinie Sabrina nie czuła jego zimnych podmuchów. Wkrótce jednak pożałowała tego, gdy po raz kolejny ocierała przednimieniem spocone czoło. Jej jedwabiste ciemne włosy były zupełnie wilgotne i pozlepiane. Z podciągniętymi rękawami szorowała szafki i. zlewozmywak. Gruby sweter g~zł ją w szyję i przeszkadzał okropnie, ale chwilowo nic na to nie mogła poradzić, gdyż ręce miała brudne już niemal po łokcie. Gdy wreszcie I skończyła, postanowiła, że zawoła ojca na kawę. Chociaż on się chyba zbytnio nie przepracowywał, gdyż od dłuższego czasu z pokładu dobiegała ożywiona rozmowa kilku osób. , Sabrina zastanowiła się, czy nie powinna zaparzyć więcej kawy i zaproponować jej wszystkim. Tak, to był dobry pomysł. Gdy opłukiwała zlew, usłyszała, że ktoś schodzi na dół. - Tato, chcę zrobić kawę. Może twoi znajomi też by się napili, co o tym sądzisz? - Myślę, że to świetny pomysł. . - Bay! Wróciłeś! - Zaskoczona, nie zdążyła powstrzymać radosnego okrzyku. - Tak, wczoraj wieczorem. Podejrzewałem, że znowu pojawisz się w niedzielę w porcie, ale nie wpadłbym na to, iż ojciec zatrudni cię w charakterze galernika, który odwala naj cięższą robotę. lJśmiechnęła się. - lJdał ci się wyjazd? - Owszem, zała~iłem parę spraw. Przy okazji przypadkowo natknąłem się na kogoś, kogo dawno nie widziałem. Rozmawia właśnie z twoim ojcem. Chcesz go poznać? Sabrina poczuła nagłą ulgę, gdyż była prawie pewna, iż Bay mówi o jakiejś kobiecie. Miała nadzieję, że wyraz jej twarzy nie zdradził tych obaw. Nie chciała, by Bay myślał, iż jest zazdrosna. Byli przecież tylko przyjaciółmi. ~ Zaraz przyjdę. Zaparzę tylko kawę, przyniosę też cukier i śmietankę w proszku. Możesz wziąć ze sobą kubki? Stoją w szafce. Po paru minutach ostrożnie wyszła na pokład, a wiatr przyjemnie zaczął chłodzić jej twarz. _ Pozwól, że ja to wezmę - ojciec zabrał jej dzbanek' i dwie puszki. _ To jest Sabrina Lane - przedstawił Bay. - A to mój stary przyjaciel, doktor Joe Browning. . - Tylko nie stary, dobrze? - odezwał sięjowialny męski głos, a po chwili Sabrina poczuła silny uścisk dłoni. - Proszę mi mówić po prostu Joe, tak jak moi pacjenci. - Miło mi - powiedziała z rezerwą. Od czasu wypadku żywiła do lekarzy niechęć. Nie dlatego, że ją źle traktowali, po prostu przypominali jej, przez co przeszła. _ Pani ojciec zdradził mi, że nie widzi pani zaledwie od kilku miesięcy. Jak na tak krótki okres, widzę, iż radzi pani sobie nadspodziewanie dobfŹe. " - A mam jakieś wyjście? - spytała nieco uszczypliwie. _ Owszem. Zawsze może pani zacząć sobie radzić źle: Ta nonsensowna uwaga spowodowała, że Sabrina uśmiechnęła 'się mimo woli. Ten lekarz wydawał się inny niż pozostali. _ Początkowo wpadałam na wszystko i wszystkich - wyznała. . - Używa pani laski, czy też ma może specjalnego psa? _ Nawet nie czekał na odpowiedź, tylko ciągnął dalej. _ Słyszałem, że teraz tresuje się w tym celu nie tylko owczarki, ale również inne rasy. Czy wyobraża sobie

pani takiego wychuchanego pudelka z czerwoną kokardką prowadzącego jakąś niewidomą osobę? Oczywiście nie kwestionuję wrodzonej inteligencji pudli, ale wyglądałoby to raczeJ niepoważnie. Sabrina roześmiała się głośno, gdyż oczami wyobraźni ujrzała' opisywaną scenę. Jej niechęć zniknęła zupełnie i dalsza rozmowa potoczyła się już w przyja~ej atmosferze. Doktor Joe mówił za trzech, a jego pogodny nastrój udzielił się wszystkim. Niepostrzeżenie zeszło na temat wypadku Sabriny i przyczyn jej kalectwa. Nagle coś jej przyszło na myśL - Chwileczkę - przerwała lekarzowi w pół zdania. - Jakim pan jest lekarzem, jeśli wolno. spytać? - Bardzo dobrym - obrócił jej pytanie w żart. - Chirurgiem, jeśli chce pani wiedzieć. - Ajakiej specializacji? - Nagle podniosła rękę. - Nie, niech sama zgadnę. Pan się specjalizuje w chirurgii oczu. - Zgadza się. Widać, że jest pani spostrzegawczą osobą - odparł Joe Browning bez śladu zakłopotania. - I pan zadawał mi te wszystkie pytania celowo? - spytała oskarŻY~ielsko. - Tak - potwierdził spokojnie. Nie posiadając się z oburzenia, Sabrina zwróciła się w stronę Baya. - Specjalnie to wszystko zaaranżowałeś, prawda? I ty też musiałeś maczać w tym palce, tato. . - Przyznaję, to był mój pomysł, żeby ukryć przed tobą. powód wizyty pana doktora - wyjaśnił ojciec. -Chciałem ci zaoszczędzić stresów. - A ty specjal.nie Wymyśliłeś bajeczkę o starym znajomym, co, Bay? - Nie, to akurat prawda - wtrącił le~arz. - Znamy się od dawna i rzeczywiście zupełnie przypadkowo spotkaliśmy się na ulicy w Lo,s Angeles. Przez ostatnie lata mieszkałem na Wschodnim Wybrzeżu i dopiero co się przeprowadziłem, więc Bay nie mógł o tym wiedzieć. Znając moją specjalność, w pewnym momencie wspomniał o pani. - Przepraszam cię, Sabrino - odezwał się cicho główny winowajca. - Zdawałem sobie sprawę z tego, że będziesz zła, gdy domyślisz się prawdy. - W takim razie, czemu próbowałeś mnie oszukać? - Po pierwsze, chciałem uszanować życzenie twojego ojca. Po drugie, zawsze istniała możliwość, że się jednak nie zorientujesz w prawdziwym celu rozmowy. Gdyby Joe doszedł do wniosku, iż nie ma nadziei na przywrócenie ci wzroku, nikt by ci nigdy nie zdradził, że badał cię jeszcze jeden lekarz. Zamierzaliśmy zaoszczędzić ci rozczarowama. - I do jakiego wniosku pan doszedł, doktorze? - uniosła dumnie głowę. Przyjęła taką postawę,. by nie zdradzić swojej reakcji, gdy usłyszy opinię lekarza. '. - Wolałbym przeprowadzić parę badań, zanim udzielę ostatecznej odpowiedzi - odpowiedział uczciwie. - Podejrzewam jednak, że nie ma pani więcej niż kilka' procent szans, iż da się to wyleczyć chirurgicznie. - Kilku specjalistów zapewniło, że nie mam żadnych szans. Czemu pan sądzi, iż możha mi pomóc? - zaatako- , wała Sabrina. - Nie wiem, czy można. Ale nie wiem również, czy nie można. Czasami zdarza się, że naturalna zdolność organizmu do samouzdrawiania stopniowo polepsza stan pacjenta. Uszkodzenia, które nie były możliwe do zoperowania bezpośrednio po wypadku, dają się naprawić ·parę miesięcy później. - Rozumiem. Sądzi pan, że tak właśnie stało się w moim przypadku? - spytała dość cierpkim tonem Sabrina. - Nie wiem, ale uważam, iż nie należy lekceważyć żadnej możliwości. Musiałbym skierować panią do szpitala i przeprowadzić testy. Proszę jednak nie robić sobie zbyt wiele nadziei. Pani szanse na odzyskanie wzroku są bardzo nikłe. Prawie żadne. Decyzja należy do pani. N awet słodki zapach róż przyniesionych przez ojca nie był w stanie zagłuszyć charakterystycznej szpitalnej woni. Zza drzwi dobiegały ściszone głosy pielęgniarek, słychać też było miarowy oddech pacjentki, z którą Sabrina dzieliła pokój. Godziny wizyt już się skończyły, wszędzie panowała cis~a. Pogrążony w wiecznej czerni śWiat Sabriny dziSiejszeJ nocy wydawał się jeszcze ciemniejszy. Czuła się niezwykle samotna i bezbronna. Miała wrażenie, że czeka nie na badania, lecz na proces, na którym zapadnie ostateczny wyrok. . Smukłe palce zacisnęły się w pięść. To wszystko przez tego przeklętego Camerona! Już zdążyła się pogodzić ze swoją ślepotą, przestała żalić się na niesprawiedliwość losu i zaczęła żyć na nowo. Po co to wszystko niszczyć fałszywą nadzieją.? Skoro już Bay wpakował ją do tego szpitala, to przynajmniej mógł się pofatygować osobiście, ale nie, przesłał tylko pozdrowienia przez doktora Joe. . Broda Sabriny zaczęła podejrzanie drżeć. Nie zdawała sobie sprawy, że aż tak się boi. Wiedziała, że jeszcze chwila, a załamie się zupełnie i zacznie płakać. Zawsze udawała przed ludźmi mocną i twardą, teraz jednak było jej zupełnie wszystko jedno. . Poczuła przeciąg i zorientowała się, iż ktoś otworzył drzwi. Intuicja podpowiedziała jej, że to nie pielęgniarka zbliża się do jej łóżka. Korzenny zapach potwierdził to przypuszczenie. - Nie śpisz? - spytał łagodnie Bay. - Nie - szepnęła, siadając na łóżku. - Co ty tu robisz?

Odwiedziny już się skończyły. - No to co? Jak mnie tu znajdą, to wyjdę- słychać było, że się uśmiecha. - Jak się czujesz? ' - Świetnie - skłamała. Poczuła, że Bay przysiada na brzegu łóżka. - Doktor Joe mówił, iż idziesz na przyjęcie, o ile dobrze pamiętam. - Poszedłem, ale wymknąłem się szybko, żeby zobaczyć się z tobą. Nie przeszkadza ci to? - Mnie nie. Nie wiem tylko, co na to kobieta, z którą poszedłeś - odcięła się. - Dlaczego myślisz, że byłem tam z kimś? - Ponieważ nie podejrzewam cię, żebyś używał frimcuskich perfum razem z wodą po goleniu. - Kwczowo zacisnęła dłonie na kołdrze. Wkładała ogromny wysiłek w to, by rozmawiać z nim lekko i żartobliwie. Nie chciała, by Bayodgadł jej nastrój. . - Prawdziwy z ciebie Sherlock Holmes - zakpił lekko. - To proste, drogi Watsonie - wzrus~ła ramionami. W dodatku byłeś na przyjęciu, więc chyba jest oczywiste, że nie marnowałeś czasu i starałeś się oczarować jakąś samotną, atrakcyjną kobietę· - Tu się mylisz. - Niby czemu? - spytała drwiąco. - Ponieważ już od kilku tygodni próbuję oczarować pewną samotną kobietę. Jest niewidoma i niewiarygodnie atrakcyjna. Poczuła, że coś ją ściska w gardle. - Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Ciepła, silna dłoń łagodnie przykryła jej palce i delikatnie rozluźniła ich kurczQWY uchwyt. - Sabrino, twoje ręce są zimne jak lód. Co się dzieje? - spytał z niepokojem.' Znów przebiegł ją mimowolny dreszcz. Poddała się więc i wyszeptała z trudem. - Boję się... Boję się jutrzejszych testów. Bay milczał przez chwilę. Potem przesiadł 'się bliżej, objął Sabrinę ramieniem i przytulił do siebie. - Zastanówmy się - mruknął półgłosem. - Istnieją tylko dwie możliwości. Jedna to ta, że boisz się, iż odzyskasz wzrok, a druga to ta, że nie istnieje na to, nawet najmniej sza szansa. Zgadza się? r S~brina bez słowa skinęła głową. Miarowe bicie jego serca tuż przY jej uchu i uspokajający uścisk mocnych ramion przynosiły ulgę. - Niemożliwe, żebyś obawiała się odzyskania wzroku - ciągnął. - Skakałabyś do góry z radości, a my razem z tobą. Zostaje więc tylko druga możliwość., - Ja... - odezwała się z wahaniem. - Widzisz, w jakiś sposób zaakceptowałam fakt, że nie widzę. Czy wspominałam ci, iż zaczęłam rzeźbić? Och, taki ze mnie tchórz ~ westchnęła. - Żałuję, że zgo~iłam się na przeprowadzenie tych badań. Żałuję, iż pojechałeś do Los Angeles i spotkałeś doktora Joe. Nie chcę znów przechodzić przez to piekło. Czy wiesz, jak trudno będzie mi znów pogocjzić się z wyrokiem, że będę niewidoma do końca życia? . - Gdzie jest ta dzielna dziewczyna, którą znam? - skarcił ją łagodnie. - Nie jesteś tchórzem. Tchórz. nie zdecydowałby się pójść znowu do szpitala, żeby sprawdzić choć najmniejszą szansę. Jeśli wyniki okażą się negatywne, wiem, że nie pogrążysz się w czarnej rozpaczy. Uniesiesz dumnie głowę i powiesz, iż zawsze trzeba walczyć dó końca. - Sabrina wyczuła, że Bay się uśmiecha. - Pozwól, że powtórzę pewien banał. Masz wszystko do zyskania i nic do stracenia. - Też sobie to powtarzam. - Chodzi o to, by przestać sobie powtarzać, a zacząć w to wierzyć - wyjaśnił i przytulił ją mocniej. Siedzieli tak jeszcze przez jakiś czas, a emanująca z mężczyzny siła i pewność zdawała się stopniowo ogarniać również Sabrinę. Wszystkie jej obawy stopniowo bladły i znikały. - Teraz już lepiej? - spytał w końcu Bay. - Tak - skinęła lekko głową. - W takim razie pójdę, zanim wpadnie tu pielęgniarka i zupełnie opacznie zrozumie, co tu s~ę dzieje - powiedział nieco figlarnym tonem. Niezwykle delikatnie położył Sabrinę na łóżku i p'rzykrył ją starannie aż pod brodę. Gdy chciał się wyprostować, dziewczyna zdążyła chwycić go za ramię· . - Dziękuję, że przyszedłeś - szepnęła przez ściśnięte' gardło. . - Nie dziękuj mi za to, co sam chciałem zrobić - pochylił się i zmysłowo musnął wargami jej usta. - Dobranoc, Sabrino. Przyjdę niebawem. - Dobranoc, Bay. Ciche kroki oddaliły się, drzwi skrzypnęły, a potem zamknęły się· Czekanie na wyniki dłużyło się w nieskończoność. . Trwające przez dwa dni badania już się zakończyły, pozostało więc tylko uzbroić się w cierpliwość. Doktor Joe mógł przyjść w każdej chwili. Sabrina siedziała na szpitalnym łóżku niczym na rozżarzonych węglach, jej ojciec nerwowo spacerował od drzwi do okna i z powrotem. Nagle,niemal w pół kroku, zamarł, a po chwili gwahownie odwrócił się w kierunku wejścia. - Dzień dobry państwu - rozległ się tubalny głos lekarza. - Co za okropna pogoda! Chociaż mieszkańcy San Francisco, są już chyba' przyzwyczajeni do ciągłych mgieł? - Dzień dobry, doktorze - odpowiedziała Sabrina, lecz Grant zlekceważył wszelkie uprzejmości. - Czy zna pan wyniki badań? - spytał niecierpliwie.

- Tak. Nagle Sabrina poczuła na karku jakby ukłucia drobnych szpileczek. - Bay? - odezwała się niepewnie. - Witaj, Sabrino - odparł cicho niski głos. - Coś takiego! Czyżby moja pacjentka przejawiała zdolności telepatyczne? - zdumiał się lekarz, - Raczej znakomity węch. Podejrzewam, że rozpoznała zapach mojej wody po goleniu. Sabrina nie wyprowadziła go z błędu. Właściwie sama nie była do końca pewn~, skąd wiedziała o jego obecności. Może rzeczywiście podświadomie wyczuła delikatną znajomą woń? - Cóż, wróćmy do sedna sprawy - powiedział zdeterminowanym głosem doktor Joe. - Przeanalizowałem wyniki dwukrotnie. - No i? - ponaglił Grant, gdy tamten zamil~ł na chwilę. - Panie Lane, zdawaliśmy sobie wszyscy sprawę z tego, że szanse są wręcz znikome. - Niewesoły głos doktora pozwolił Sabrinie zebrać siły i przygotować się na cios. - Okazało się, że w ogóle nie istnieją. Nic nie można zrobić. Bardzo mi przykro, iż musieli państwo przejść przez to ponownie. Ojciec milczał i dopiero teraz Sabrina zorientowała się, jak bardzo musiał liczyć na to, że jednak zdarzy się cud. Ona również żywiła taką nadzieję, jednak nie była tak zdruzgotana tym wyrokiem, jak za każdym poprzednim razem. Zdobyła się na nikły uśmiech. - Musieliśmy wykorzystać nawet najmniejszą szansę - uśmiechnęła się' szerzej, gdy przypomniała sobie słowa Baya. Uniosła dumnie głowę. - Zawsze trzeba walczyć do końca, doktorze. Lekarz podszedł do niej i ujął jej dłonie w swoje. - Dziękuję, Sabrino. . Gdy żegnał się z jej ojcem, usłyszała, że Bay podchodzi bliżej do łóżka. Czuła na sobie jego~uważny wzrok. - Dobrze się czujesz? - spytał półgłosem. - Tak - szepnęła i nagle zrozumiała, że to nie czcze przechwałki, lecz prawda. - Wiedziałem, że dumna, niewidoma królowa przetrzyma wszystko. . ~ Z twoją pomocą, tak - odparła. - Twoja wewnętrzna moc nie jest w najmmeJszym stopniu moją zashlgą - zaprotestował Bay. - Ale pokłócimy się na ten temat kiedy indziej. Na przykład w sobotę WIeczorem. - W sobotę wieczorem? - powtórzyła. :- Moglibyśmy pójść gdzieś na obiad. Wpadnę po ciebie koło siódmej. Na chwilę straciła mowę· - To zaproszenie czy rozkaz? - spytała zmienionym głosem. - To zależy od twojej odpowiedzi. - Będzie mi niezwykle przyjemnie zjeść obiad w pańskim towarzystWie, panie Cameron – odrzekła z przesadną powagą i łaskawym, iście· królewskim skinieniem głowy. Nawet więcej, niż przyjemnie, pomyślała. Odkryła właśnie, że już się tego sobotniego wieczora nie może doczekać. ROZDZIAŁ SZÓSTY Sabrina powoli zeszła ze schodów, z niepewnąminą sprawdzając, czy kok na czubku głowy trzyma się tak, jak powinien. Między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Niezdecydowanie podeszła do drzwi jadalni, skąd dobiegały głosy ojca i jego narzeczonej. - Debora, czy mogłabym cię prosić na moment? - Oczywiście -lekkie kroki zbliżyły się szybko. - O co chodzi? - Czy to nie jest zanadto strojne? - Nie, nie sądzę - odparła z namysłem Debora. - Bay zabiera cię na kolację, prawda? - Niezupełnie - wyjaśniła Sabrina: - Nie idziemy do restauracji. Tak jak ostatnio, zamierzamy kupić coś przy prol,lenadzie i urządzić sobie piknik. - Nerwowo dotknęła beżowych spodni z ciemnobrązowymi ozdobnymi szwami. Włożyła też bluzkę od kompletu, prostą, wtym samym odcieniu ciemnego brązu. Całości dopełniał złoty naszyjnik i przewieszony przez ramię czekoladowy żakiet. -'- Może powinnam wybrać coś prostszego? - Chyba nie - zdecydowała po chwil-i,Debora. - To, że nie idziesz do eleganckiej restauracji, nie oznacza, iż masz wyglądać byle jak. Ten komplet jest tak pomyślany, że pasuje ąa każdą okazję, zależnie od dodatków. No, może z wyjątkiem wieczoru w operze. - To dobrze - Sabrina odetchnęła z ulgą. Niezwykle trudno było jej oceniać swój wygląd jedynie na podstawie wspomnień. Naraz usłyszała dzwonek domofonu. - To na pewno Bay. , - Nie zapomnij torebki, leży na stole - przypomniała Debora. - Powiem mu, że już schodzisz. _ Sabrina wzięła torebkę, sięgnęła do stojaka po laskę z kości słoniowej i niemal sfrunęła na dół. I Bay wziął ją pod rękę i zaprowadził do samochodu. - Miałem nadzieję, że włożysz tę nową sukienkę. Roześmiała się.

- Żartujesz! Na piknik? - fiknik? - powtórzył. - Przecież zabieram Clę na obiad, nie pamiętasz? , - Ale... - przystanęła gwałtownie. - Ale co? - spytał cierpliwie. - Wiesz doskonale, że nie jadam w miejscach publicznych - powiedziała dobitnie, dodatkowo akcentując każde słowo uderzeniem laski w chodnik. - Doskonale pamiętam wszystko, co, kiedykolwiek mówiłaś. - Bay objął ją mocno ramieniem i nie zważając na opór, zaprowadził do samochodu. Pomógł Sabrinie wsiąść i zamknął za nią drzwi. 'Chciała je otworzyć, okazało się jednak, że zostały zablokowane. Bay jlsiadł na swoim miejscu, przytrzymał szukającą zamka dłoń i uruchomił samochód. - W ogóle nie zwracasz na mnie uwagi - powiedziała z wyrzutem Sabrina. – Nie mogę jednocześnie skupiać się na tobie i na prowadzeniu - padła logiczna odpowiedź. - Jedziemy do uroczej włoskiej restauracyjki. Z zewnątrz nie wygląda może zbyt zachęcająco, za to jedzenie mają tam wyśmienite. – - Może ty jedziesz, ja nie. . _ Sabrino, nie możesz przez całe życie unikać wielu rzeczy tylko dlatego, że czasem może ci się coś nie udać _ poważny ton jego głosu zdradzał, że cierpliwość Baya powoli zaczyna się wyczerpywać. . _ W takim razie będziesz dość głupio wyglądał, CIągnąC mnie na siłę do tej restauracji - powiedziała słodko. _ Chyba nie liczysz na to, że tego nie zrobię? Jeśli nie wejdziesz tam dobrowolnie, nie zawaham się ani przez moment - oznajmił twardo. Sabrina zrozumiała, iż on nie żartuje. Nie ma szans, żeby zmienił zdanie pod wpływem jej oporu. '''Postanowił, że zabierze ją do restauracji i wykona swój zamysł, nieważne w jaki sposób. _ Jesteś tyran i brutal! - syknęła ze złością· - Nie mam pojęcia, czemu zgodziłam się, żeby wyjść z tobą dziś wieczorem; Mogłam się domyślać, że znów będziesz próbował mnie do czegoś zmuszać. _ Uważaj, co mówisz - ostrzegł z lekką drwiną. - Mogę zmienić zdanie, zabrać cię do chińskiej restauracji i włożyć' ci pałeczki do ręki. Wątpię, czy byś sięnajadła. . Zaciśnięte usta Sabriny drgnęły podejrzanie. POCZUCIe humoru okazało się silniejsze od złości. Zakryła usta dłonią, by ukryć uśmiech. Kiedy jeszcze widziała, wszelkie próby używania pałeczek nie wychodziły jej najlepiej. A teraz? Sama myśl o tym była niedorzeczna. _ Widzę ten uśmiech - stwierdził pogodnie Bay. I z nim jest ci znacznie bardziej do twarzy. Cieszę się, bo umówiłem się z miłą dziewczyną: a tymczasem obok mnie siedziała uparta koza. Aha, i przestań się przejmować tym, że możesz coś rozlać lub upuścić. Każdemu się to od czasu do czasu zdarza, nawet wtedy, gdy ma sokoli wzrok. - Dlaczego nigdy nie mogę z tobą wygrać? - westchnęła z rozbawieniem. - Ponieważ, moja niewidoma królowo, wiesz, że zawsze mam rację. Ku swemu ogromnemu zdurnieniu Sabrina nie uczyniła żadnej z rzeczy, których się tak bardzo obawiała. Niczego nie przewróciła ani nie rozsypała, wszystko poszło idealnie. Bay co prawda straszył, że zamówi dla niej spaghetti, jednak w końcu zamiast tego przyniesiono jej wspaniałe lasagne. Podczas deseru swobodnie oparła się na krześle, trzymając wszakże dłoń przy filiżance z kawą, by nie zapomnieć, w którym miejscu stoi. Mimowolnie westchnęła z ulgą i zadowoleniem. - Co to westchnienie miało znaczyć? - zainteresował się Bay. - To był bardzo miły obiad - wyznała. - Dziękuję, że zmusiłeś mnie do przyjścia tutaj. - Raczej namówiłem - poprawił z uśmiechem w głosie. - Dobrze, namó;wiłeś - zgodziła się pogodnie. - Nie wygląda na to, żebyś cierpiała na depresję z powodu złych wyników badań. - W pozornie lekkim tonie dało się wyczuć powagę. - Oczywiście wolałabym, aby 'były pozytywne - Sabrina lekko wzruszyła ramionami. - Ale nie przejęłam się tym aż tak bardzo. Częściowo dzięki twojemu wsparciu, a częściowo dzięki temu, że znów pracuję. Mam na my. śli tWórczość artystyczną. Gdy tym razem szłam do szpitala, moje życie nie było już pozbawione sensu. Przedtem nie widziałam przed sobą żadnej przyszłości, jedynie pustkę i ciemność, dlatego negatywne opinie kolejnych specjalistów załamywały mnie zupełnie. Teraz jest inaczej. Mam swój cel. - Mówisz o rzeźbieniu w glinie, prawda? Kiedy pokażesz mi to, co zrobiłaś do tej pory? - Kiedy znajdę w sobie dość siły, by znieść krytykę - uśmiechnęła się niewesoło. - Sądzisz, że skrytykuję twoje prace? - Nie 'podejrzewam, iż zastosujesz wobec mnie taryfę ulgową ze względu na moje kalectwo - postawiła sprawę Jasno. _ A ja podejrzewam,. że żadna opinia nie wpłynie na twoją własną ocenę tej pracy - zarep'likował. - Nawet~ gdybym cię chwalił pod niebiosa, to i tak nie spoczniesz na laurach. _ Nie mogłabym. Widzisz, nie chcę być tylko tak zwaną zdolną artystką - wyznała z żarem w głosie. - Chcę być naprawdę wielką i tylko o to mi chodzi. Tylko jako sławna rzeźbiarka będę mogła żyć.z mojej pracy. - A to jest dla ciebie niezwykle istotne, prawda? _ Tak, ale nawet nie ze względu na ambicję czy pragnienie bycia niezależną :- wyjawiła szczerze. - Nie chcę