RUTH JEAN DALE
Kłótnie zakochanych
Fiance Wanted!
Tłumaczył: Marek Zakrzewski
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przyjęcia z okazji narodzin dziecka zawsze przygnębiały Kate. Nie lubiła
teŜ przyjęć ślubnych, urodzinowych, przedświątecznych, na powitanie wiosny i
na poŜegnanie kogoś bliskiego. MoŜna powiedzieć, Ŝe Kate Andrews nie lubiła
Ŝadnych przyjęć z jakiejkolwiek okazji.
Jedną z przyczyn jej niechęci do nich mógł być fakt, Ŝe w wieku lat
trzydziestu Kate nie miała ani męŜa, ani dziecka, ani teŜ widocznych szans na
załoŜenie własnej rodziny.
Wszystko razem składało się na to, Ŝe teraz, siedząc w kącie
udekorowanej serpentynami kawiarni „Rowhide”, w miasteczku Rowhide w
stanie Kolorado, Kate była w podłym humorze. To kiepskie samopoczucie lekko
się poprawiło, gdy do kawiarni weszła jej najlepsza przyjaciółka, Laura
Reynolds. Niemal natychmiast otoczyła ją gromada kobiet. KaŜda chciała
uściskać przyszłą mamę, dla której zorganizowano ów babski wieczór w
kawiarni.
Laura promieniała, niewątpliwie dlatego, Ŝe za miesiąc miała zostać
szczęśliwą mamą, ale równieŜ dlatego, Ŝe była miło zaskoczona przyjęciem,
gdyŜ do kawiarni zwabiono ją pod fałszywym pretekstem.
Jeszcze miesiąc temu Laura była kierowniczką działu socjalnego pisma
„Przegląd Rowhide”. Od chwili gdy odeszła, Ŝycie w redakcji nie było takie
samo. Kate bardzo brakowało przyjaciółki. Poza tym zazdrościła Laurze
małŜeńskiego stanu, który najwyraźniej jej słuŜył. Wypiękniała, a teraz, przed
narodzinami swojego drugiego dziecka, wydawała się bardziej promienna niŜ
kiedykolwiek.
Wyswobodziła się wreszcie z uścisków koleŜanek i z szerokim
uśmiechem podeszła do Kate. Przyjaciółki ucałowały się i usiadły przy stoliku
naprzeciwko siebie.
– Bardzo długo cię nie widziałam – powiedziała Laura.
– Za długo. Ale to twoja wina... – odparła Kate.
– Wiem, wiem. Nie wyobraŜasz sobie, ile mam roboty, i to juŜ na miesiąc
przed porodem.
– Masz dwoje dzieci do pomocy – zauwaŜyła Kate.
– Do pomocy! – Laura roześmiała się. – Siedmiolatek i dziesięciolatka.
Czy ty sobie zdajesz sprawę, ile one przysparzają roboty?
– Matt cieszy się? – spytała Kate. Matt był męŜem Laury.
– Matt i Zach nie mogą doczekać się tej radosnej chwili. Ale kiedy
zaproponowałam Mattowi, Ŝeby pojechał ze mną na porodówkę i trzymał mnie
za rękę, odniosłam wraŜenie, Ŝe chętnie czmychnąłby z domu.
– A Jessica teŜ się cieszy?
– Jeszcze jak!
W rodzinie Laury było dwoje dzieci. Jedno jej, drugie z poprzedniego
małŜeństwa Matta.
– Dzieci skaczą pod sufit, klaszczą i co chwila powtarzają, jakbym nie
zdawała sobie z tego sprawy, Ŝe to wszystko jest twoją zasługą, no i częściowo
dzięki czarodziejskiej róŜdŜce, jaką ci dały – powiedziała ze śmiechem Laura. –
I chyba mają rację. Zaczęło się przecieŜ od twojego szklanego pantofelka.
Świetny miałaś pomysł! Dzięki!
Kate była uczestniczką „spisku”, do którego naleŜała Jessica i Zach. Na
bal dziecięcy, w którym mieli uczestniczyć równieŜ rodzice, Kate za namową
dzieci kupiła największe, jakie znalazła, i do tego strasznie kiczowate „szklane
pantofelki” – czyli wykonane z przezroczystego plastyku czółenka – które w
trakcie balu ksiąŜę z bajki miał przymierzyć Kopciuszkowi i sprawdzić, czy
pasują.
Matt i Laura bardzo się lubili, mówiono nawet, Ŝe od dawna „mają się ku
sobie”, chodziło więc tylko o to, aby zdobyli się na odwagę i przyznali, Ŝe są dla
siebie stworzeni. I w tym naleŜało im pomóc. Przed samym balem, aby uniknąć
jakichś nieprzewidzianych komplikacji, dosłownie w ostatniej chwili dzieci
wystrugały gałązkę, ozdobiły ją kolorowymi sznurkami i wręczyły Kate jako
magiczną róŜdŜkę, z prośbą, by odegrała rolę Dobrej WróŜki. Spełniła ją. A dziś
przyniosła róŜdŜkę na przyjęcie organizowane dla Laury.
– Czy masz zamiar robić tu jakieś czary? – spytała rozbawiona i
zdziwiona Laura.
– Chciałabym. Moja rodzina naciska na mnie coraz bardziej... – odparła
Kate.
W tym momencie burmistrz miasteczka Rowhide, pani Marylin Rogers,
poprosiła Laurę, aby zajęła honorowe miejsce przy prezydialnym stole i Kate
została sama ze swoimi myślami. Przez całą kolację i podczas wręczania Laurze
prezentów dla przyszłego noworodka, bowiem kaŜdy coś przyniósł zgodnie ze
zwyczajem podobnych spotkań, Kate siedziała w głębokiej zadumie, z
przyklejonym do twarzy półuśmiechem.
Cała ta rodzinna atmosfera i radość jedynie pogłębiły smutek Kate i
wyostrzyły jej spojrzenie na sytuację, w jakiej się znajdowała. Była
trzydziestoletnią kobietą, przez niektórych uwaŜaną juŜ niemal za starą pannę.
Rodzina mocno ją naciskała, by wreszcie znalazła sobie męŜa i... zaczęła rodzić
potomków rodu. Pomyślała, Ŝe chyba jednak na nic się nie zda magiczna
róŜdŜka leŜąca na stole. Z Laurą było łatwo, bo ksiąŜę z bajki czekał w pobliŜu.
Teraz róŜdŜką mogłaby machać i machać bez końca i bez skutku.
Kątem oka dostrzegła przy drzwiach Dylana Cole’a, rozglądającego się za
wolnym miejscem. Miała nadzieję, Ŝe Dylan nie zauwaŜy, Ŝe tuŜ za nią stoi
wolne krzesło. On i ona nie mogli przebywać razem w tym samym
pomieszczeniu nawet pięciu minut, by nie zaczęli się kłócić. Tak było przez całe
ich Ŝycie, począwszy od pierwszej klasy szkoły podstawowej, gdzie Dylan i
Matt po prostu znęcali się nad biedną, cichą Kate.
Z zamyślenia wyrwał ją nagły okrzyk radości Laury na widok pięknej,
ręcznie haftowanej kołderki, wyciągniętej z kolejnego pudełka. Dobrze, Ŝe
mama tego nie widzi, pomyślała Kate. Gdyby zamiast mnie Laura była jej córką,
sprawiłaby mamie wiele radości. A tymczasem bocian sprawił jej przykrą
niespodziankę, przynosząc córkę, która postanowiła samotnie podbijać świat.
Podczas ostatnich urodzin Kate, trzydziestych, dwudziestego piątego
października, babka i matka zachowywały się tak, jakby uczestniczyły w stypie.
A w tym roku będzie jeszcze gorzej. Babka bardzo się postarzała, ciągle mówi o
śmierci i nieustannie wyraŜa pragnienie, by przedtem zobaczyć ukochaną
wnuczkę „ustawioną w Ŝyciu” – tak bowiem nazywa błogosławiony dziećmi
stan małŜeński.
AŜ do końca ceremoniału otwierania prezentów od wszystkich chyba
rodzin gminy Rowhide, Kate przypominała sobie w myślach nazwiska znanych
jej męŜczyzn. Rezultat zero. Ani jednego kandydata. A po siedmiu latach pracy
w charakterze reporterki lokalnej gazety znała dosłownie wszystkich.
Uroczystość dobiegła końca. Goście zaczęli się Ŝegnać, a gdy juŜ prawie
wszyscy wyszli, Laura wróciła do stolika w rogu, przy którym siedziała
poprzednio z Kate.
– Mili są tu ludzie – stwierdziła. – Zadali sobie tyle trudu, by
zorganizować takie przyjęcie dla mnie... Nie spodziewałam się tylu dowodów
sympatii.
– Bo ty jesteś dla wszystkich miła. Wszyscy bardzo cię lubią – odparła
Kate.
– Nie wiem, czy jestem miła, ale wiem, Ŝe od chwili wyjścia za Matta
jestem bezgranicznie szczęśliwa. I chciałabym, by wszyscy dokoła mnie byli
szczęśliwi. Muszę zacząć pomagać tym wszystkim, którzy potrzebują choćby
odrobiny szczęścia... I wiesz co? Chyba zacznę od ciebie...
– Bardzo cię proszę. Wyswataj mnie, bo juŜ nie mogę wytrzymać
nagabywań mamy i babci. Ja nie wiem, jak to się robi. Od wieków nie byłam na
randce i chyba nie wiedziałabym, jak się zachować.
– Z randkami jest jak z jazdą na rowerze. Nigdy się nie zapomina.
– Wcale nie jestem tego pewna. – Wzięła do ręki róŜdŜkę i kilka razy nią
machnęła. – Widzisz? Nie działa! A tak chciałabym wyczarować jakiegoś
narzeczonego, Ŝeby babcia nie usychała ze zmartwienia. Niechby tylko udawał
narzeczonego, byleby był! – Zakręciła róŜdŜką nad głową i poczuła, Ŝe kogoś
trafiła. – Ojej!
Błyskawicznie obróciła głowę, przeraŜona.
– Dylan! Na szczęście to tylko ty! – wykrzyknęła. – JuŜ się bałam, Ŝe
kogoś uderzyłam...
Laura parsknęła śmiechem, a Dylan patrzył zdumiony, pocierając
energicznie łokieć, w który oberwał nieszczęsną róŜdŜką.
Dylan był ranczerem i miał na sobie typowy ranczerski strój, na który
składały się wypłowiałe dŜinsy, kraciasta koszula, długie buty i kapelusz z
szerokim rondem. W milczeniu przypatrywał się obu kobietom.
– Widzisz, co cię czeka, kiedy pojawiasz się znienacka za plecami
niewinnych kobiet – powiedziała ze śmiechem Laura. – I to chyba z jakimiś
niecnymi zamiarami. Po co wróciłeś?
– śeby was podsłuchiwać, oczywiście! Mogę dołączyć? – Nie czekając na
zgodę, usiadł na wolnym krześle.
– A to czelność! – odezwała się Kate. – Jak moŜna podsłuchiwać
prywatne rozmowy? I do tego siadać nieproszony. Kto cię tego nauczył?
– Ano, nauczyłem się. A zacząłem podsłuchiwać, bo przypadkowo coś
usłyszałem... Masz taki głos, Kate, Ŝe słychać cię na kilometr nawet w tak
rozgadanym tłumie. – Powiedział to tak miłym tonem, Ŝe Kate, udobruchana,
spojrzała na niego przychylniej.
– I pewno chcesz teraz zrobić jakąś mądrą uwagę – powiedziała.
– Mądrą czy głupią, nie wiem. Czy rzeczywiście potrzebujesz
narzeczonego na niby? Bo widzisz... tak się składa, Ŝe ja potrzebuję narzeczonej
na niby. Jesteś zdziwiona?
– Co? Ty potrzebujesz narzeczonej? Po co? – Kate nie mogła wprost
uwierzyć. – Na niby? Robisz sobie ze mnie Ŝarty...
– To nie Ŝarty, Kate! Zaraz ci wszystko wyjaśnię. OtóŜ od kiedy mój
drogi kumpel Matt oŜenił się, ja jestem ulubionym celem zalotów wszystkich
wygłodzonych babusów w mieście. A poza tym pojawiła się Brandi...
– Brandi Haycox? Ta królowa balów w starej budzie? Najpopularniejsza
dziewczyna w okolicy? A co ona ma wspólnego z twoim nagłym
zapotrzebowaniem na narzeczoną? Z tego, co ostatnio słyszałam, ona prowadzi
jakiś klub odnowy biologicznej w Denver...
– No widzisz! Pewno odnowiła się biologicznie i wróciła do nas... –
Dylan poruszył się niespokojnie na krześle. – No i ona... jest zdecydowana
wpisać mnie na listę swoich zdobyczy... Rozumiesz chyba, co mam na myśli?
Mój duch zdecydowanie się opiera, ale ciało bywa słabe. Muszę coś z tym
zrobić... Mieć jakąś wymówkę... Tarczę ochronną...
– Nie rozumiem, Dylan – przerwała Laura. – Czy nie moŜesz jej
powiedzieć wprost, Ŝe nie jesteś zainteresowany i Ŝeby się od ciebie odczepiła?
– Kiedy właśnie o to chodzi, Ŝe jestem zainteresowany. Mówiłem ci, Ŝe
ciało jest słabe. Taką jak ona kaŜdy męŜczyzna jest zainteresowany. Ale na
krótko, rozumiesz? Potrzebuję kogoś, kto mnie ocali przede mną samym.
– Albo ocali Brandi przed tobą – wtrąciła złośliwie Kate. Była wściekła,
Ŝe Dylan w pewnym sensie trywializuje jej własny, naprawdę powaŜny problem.
– Nie wygłupiaj się, Dylan! Nigdy nie byłeś słabeuszem. Wprost przeciwnie.
Usadzałeś zawsze innych. Usadź teŜ Brandi.
– Tym razem jakiekolwiek usadzanie jest wykluczone. Brandi zagięła na
mnie parol. A do jej papcia naleŜy właściwie całe miasto, łącznie z bankiem, w
którym mam dług hipoteczny. W tej sytuacji nie mogę urazić jego córeczki.
– Teraz wszystko jest jasne, wreszcie zrozumiałam – powiedziała Kate. –
I opracowałeś plan działania. Konkretnie, co chcesz zrobić?
– JuŜ przedtem w jakiejś rozmowie wypsnęło ci się, Ŝe szukasz
narzeczonego, Ŝeby ukontentować babcię. I to mi podsunęło pewną myśl.
Połączmy siły. Ty ucieszysz babcię, a ja obronię się przed zakusami Brandi.
– A co będzie, jeśli Brandi zda sobie sprawę, Ŝe nasze narzeczeństwo to
lipa?
– Zanim się spostrzeŜe, przeniesie swoje uczucia na kogoś innego. Wiesz,
jaka ona zawsze była. Dziś ten, jutro inny.
Kate musiała przyznać, Ŝe Dylan trafnie ocenia miejscową piękność.
Brandi zbyt lubiła męŜczyzn, by poprzestać na jednym.
– Na jak długo potrzebujesz owej fikcyjnej narzeczonej? – spytała.
– Bo ja wiem... Niezbyt długo. Na kilka miesięcy...
– Zgadzam się, ale tylko do dnia moich urodzin.
– Do dwudziestego piątego października? Dobrze. Umowa stoi.
– Ty pamiętasz datę moich urodzin?! – wykrzyknęła zaskoczona.
– Niby dlaczego miałbym nie pamiętać? W okresie dorastania byłem
wiele razy na twoich głupich urodzinach. Były do zniesienia tylko dlatego, Ŝe
twoja matka piekła doskonałe torty.
– A ty tylko dlatego mogłeś się nimi obŜerać, Ŝe mama kazała mi ciebie
zapraszać. Z własnej woli nigdy bym cię nie zaprosiła.
– Co ty mówisz? To nie ty na mnie leciałaś? Twoja mama aŜ tak mnie
lubiła? To wspaniale! Potrzebuję legionu fanów. Więc propozycja
zaakceptowana?
Kate przez chwilę wpatrywała się w twarz Dylana. W twarz przystojną –
musiała to przyznać – męską i stanowczą, o niemal klasycznych rysach. JakŜe
inną od twarzy Dylana – łobuziaka z lat młodzieńczych. Łobuziak ten potrafił
często dopiec jej do Ŝywego. Wreszcie westchnęła i jakby zrezygnowana,
powiedziała:
– Dobrze. Niech będzie. Umowa stoi. Ty i ja nie mamy nic do stracenia.
Ale wiele rzeczy musimy od razu wyjaśnić. Jak mamy zamiar kogokolwiek
przekonać, Ŝe stanowimy parę?
– Ja stawiam sobie trudniejsze pytanie: jak moŜna przekonać
kogokolwiek, Ŝe taki zaprzysięgły pracuś jak ty nagle chce zrezygnować z
kariery i wyjść za mąŜ.
– A co w tym dziwnego? – Prawie wybuchnęła. – Oczywiście, Ŝe
chciałabym wyjść za mąŜ...! Skąd ci przyszło do głowy...
Laura, podnosząc dłoń niby tarczę, przerwała im kolejną kłótnię.
– Spokojnie, spokojnie, kochaniątka! Tu nie miejsce do roztrząsania detali
umowy. – Rozejrzała się dokoła i dostrzegła kilka par oczu wpatrzonych w ich
stolik. – Zrobicie to u mnie w domu. Przyjdźcie jutro o szóstej na kolację. Dzieci
pójdą spać i wtedy spokojnie wszystko omówimy.
– Ale Matt będzie ryczał ze śmiechu! – zauwaŜył Dylan.
– Dobrze, jutro o szóstej. Będziemy oboje! – oświadczyła Kate.
– Mów za siebie – warknął Dylan. – Ja teŜ mam język.
– CzyŜby? Oddaję ci głos. – Kate wykrzywiła się prześmiesznie.
– Będziemy jutro o szóstej – potwierdził Dylan. Wstał, zabrał ze stołu
kapelusz i nasadził go sobie na głowę. – Panie mi teraz wybaczą, ale mam
waŜne sprawy do załatwienia. – PoŜegnał je kpiącym gestem salutowania i
odszedł.
Kate przez chwilę patrzyła w przestrzeń, a potem, jakby otrząsnąwszy się
z letargu, wykrzyknęła:
– Co ja najlepszego zrobiłam! Chyba zwariowałam!
– Zrobiłaś to, co powinnaś. Uszczęśliwiłaś swoją starą babkę – odparła
Laura.
Tak, rzeczywiście. I zapłaciłam za to bardzo drogo – towarzystwem
Dylana Cole’a, pomyślała. Pytanie, jak ja to zniosę.
Kolacja z Reynoldsami okazała się niezbyt przyjemna. Kate właściwie nie
wiedziała, dlaczego. Matt i Laura byli jej bliskimi i szczerymi przyjaciółmi.
Właściwie najbliŜszymi, jakich miała. I uwielbiała teŜ ich dzieci. Natomiast
Dylan to zupełnie inna sprawa: długa znajomość, ale obciąŜona ciągłymi
starciami. MoŜe źródłem dyskomfortu podczas kolacji było usilne staranie, by
się z nim nie pokłócić. Dylan teŜ wydawał się spięty i chwilami sprawiał
wraŜenie człowieka, który tylko czyha na najdrobniejszy pretekst, by zabrać
kapelusz i czmychnąć.
– Co sądzisz, Dylan, o tej nowej stacji benzynowej, którą budują na
zachodnim skraju miasta? – spytał Matt.
– To jeden wielki skandal – odparł Dylan.
– Gdybyś tam mieszkał, to nie byłbyś taki skory do podobnej krytyki –
odezwała się Kate.
– A gdybyś ty choć trochę myślała o ochronie środowiska, to nie
przeszkadzałoby ci podjechanie po benzynę kilometr dalej – zareplikował
Dylan.
– Co za zacofane myślenie na temat planów urbanistycznych – odcięła się
Kate.
– Ja zdrowo myślę. Jeśli nie połoŜymy kresu nadmiernemu rozwojowi i
przyrostowi mieszkańców, to zrobimy z Kolorado kolejną Kalifornię.
Opowiadasz bzdury, Kate.
– PrzełóŜmy temat na później, jak dzieci pójdą spać – zaproponowała
Laura.
– My nie chcemy iść spać! – oświadczyła Jessica w imieniu swoim i
młodszego Zacha. – My bardzo lubimy słuchać, jak ciocia Kate i wujek Dylan
kłócą się...
– To wcale nie jest zabawne, kiedy ludzie się kłócą, Jessiko! – skarciła
córkę Laura. – Dostaniecie teraz po roŜku lodów i pójdziecie z nimi na dwór. A
my tu porozmawiamy sobie...
– Porozmawiamy, to u nich znaczy pokłócimy się – szepnęła Jessica do
ucha Zachowi i dodała na głos: – JuŜ dobrze, mamo, daj te lody! Nie chcecie
nas, to nie.
Gdy dzieci wyszły, Matt z rozbawieniem odchrząknął:
– Kiedy Laura mi powiedziała, co kombinujecie...
– zaczął – to sobie od razu pomyślałem, Ŝe nic z tego nie wyjdzie. No i
czy nie miałem racji? – Spojrzał na Ŝonę.
– Jeśli Dylan postara się być dŜentelmenem, to wyjdzie – stwierdziła
Laura.
Wspomniany dŜentelmen zapytał Kate:
– Chcemy, Ŝeby wyszło?
– Jeśli w ten sposób zaczynasz, to nie...
– Kate! – wykrzyknęła zgorszona Laura. – Pomyśl o swojej biednej babci!
O mamie teŜ nie zapominaj.
– Jestem gotowa wiele dla nich zrobić, ale to wydaje się ponad moje siły.
Jak ja mam wytrzymać z tym... tym...
– Z braku stosownego określenia wskazała dłonią Dylana.
– Dylan, czy nie moŜesz bardziej się do tego przyłoŜyć? – spytała Laura.
– Jeśli tak ci zaleŜy na tym, by odczepić się od Brandi Haycox i nie podpaść jej
tatusiowi...?
– A co, Brandi się za tobą ugania? – Matt był zaskoczony. – Dlaczego mi
o tym nie powiedziałeś, Dylan?
– Bo wiedziałem, jaka będzie twoja reakcja. Ty teŜ byłeś jej ofiarą, nim
spiknęliście się z Laurą. A nie powiedziałem ci, bo byłem pewien, Ŝe nie
będziesz umiał dać mi Ŝadnych mądrych rad, jak jej się pozbyć...
– BoŜe, BoŜe, moi dwaj ulubieńcy ofiarami tej... tej... No, wiecie kogo... –
zaŜartowała Laura. – Ty mi nigdy o tym nie wspomniałeś, Matt! Zapamiętam to
sobie i teŜ ci nie powiem, kto się za mną uganiał... I kogo ja...
– Dylan jest twoim ulubieńcem? – zdumiała się Kate. – Myślałam, Ŝe go
nie lubisz.
– Nie znoszę. I tego drugiego teŜ nie znoszę... – Laura ujęła męŜa pod
rękę i połoŜyła głowę na jego ramieniu.
– Matta moŜna lubić, owszem, jest cholernie miły – wtrąciła Kate. – Ale
Dylan...
– Od początku jestem przez ciebie obraŜany. Nikt cię nie zmusza, Ŝebyś
chodziła po mieście przytulona do mnie i udawała, Ŝe mnie uwielbiasz. Zresztą,
gdybyśmy nawet oświadczyli, Ŝe zakopaliśmy toporki wojenne, to powiedziano
by, Ŝe nie tyle zakopaliśmy je, ile zatopili wzajemnie w naszych plecach.
– Masz rację, skończmy z tym, zanim rozpoczniemy tę maskaradę.
Przepraszam, ale nici z pomysłu. Przynajmniej poŜegnajmy się w zgodzie. –
Kate wyciągnęła rękę.
– Niech tak będzie. PoŜegnajmy się w zgodzie. – Uścisnął jej dłoń. –
Nawet nie mam do ciebie Ŝalu. Rozumiem twój problem.
– Jaki znowu problem?
– Ano taki, Ŝe zgrabna ładna kobieta nie moŜe znaleźć faceta, który byłby
gotów ją utemperować i ulepić na kształt prawdziwej damy...
– Jazda mi stąd! – Laura palcem wskazała drzwi. – Nie będziecie u mnie
w domu pojedynkowali się na coraz obraźliwsze epitety! – Była rzeczywiście
rozzłoszczona.
– Przepraszam za naruszenie spokoju ducha lada chwila mającej rodzić
damy. – Dylan wstał. – Dziękuję za wspaniałą kolację i za wielki wysiłek, by
nas... nie powiem... skojarzyć, ale ciut ciut zbliŜyć...
– W tym wypadku jestem gotowa słowo po słowie powiedzieć to samo,
co Dylan.
– Szkoda, wielka szkoda! śycie nas wszystkich byłoby duŜo łatwiejsze i
milsze, gdybyście, ty i Dylan, spuścili z tonu i zawarli przymierze na rzecz
pokoju. Pomyśl o tym, Kate!
Po wyjściu od Reynoldsów Kate doszła do wniosku, Ŝe mogłaby myśleć
nawet do końca świata i nic by z tego nie wyszło.
Ledwo wróciła do domu, usłyszała telefon. Dzwoniła z Denver jej matka,
gdzie mieszkała wraz z całą rodziną – z „małym” braciszkiem Mackiem, lat
dwadzieścia sześć, z Joshem, lat dwadzieścia siedem, i z babką Edną. Ojciec
Kate zmarł przed niespełna pięcioma laty.
– Co nowego, mamo? Wszystko w porządku? – spytała Kate.
– Wszyscy zdrowi, wszystko jak najlepiej – odparła matka. – Mam dla
ciebie dobre wiadomości, Kate...
– JakieŜ to?
– Czwartego października organizujemy zjazd rodzinny. Między innymi z
Omahy przyjedzie wujek Tom z dziećmi i z Tulsy ciotka Gertruda wraz z całą
rodziną.
– To wspaniale – odparła Kate, ale bez entuzjazmu w głosie. Nie dlatego,
by nie kochała całej swojej rozległej rodziny, ale wyczuwała, Ŝe dla niej to zbyt
grząski teren.
– Babcia na pewno jest bardzo podekscytowana...
– O tak! Ale mamy pewien drobny problem... Jak wiesz, babcia ogromnie
się martwi z powodu twego panieńskiego stanu. Boleje nad tym, Ŝe nie masz
choćby narzeczonego. To się wyraźnie odbija na jej zdrowiu... I dlatego ja... coś
zorganizowałam... Chyba mnie zrozumiesz, córeczko...
– O czym ty mówisz, mamo? Co zorganizowałaś?
– Partnera dla ciebie... Babci powiemy... no wiesz, powiemy... i tak
dalej... To jest bardzo miły chłopak, przyjaciel twoich braci. On naprawdę
cieszy się z moŜliwości poznania ciebie. Jest adwokatem...
– Dość, mamo! Przestań! Mowy nie ma. – Kate raczej optowałaby na
rzecz doŜywotniego panieństwa, niŜ zgodziła się na towarzystwo
któregokolwiek z przyjaciół jej braci.
– AleŜ, Kate, babcia...!
– Nie martw się o babcię. Będzie bardzo zadowolona. Przyjadę z moim...
kawalerem... Nie mówiłam ci tego, ale spotykam się z kimś i to zapowiada się
na coś powaŜnego... – skłamała.
Matka była wniebowzięta i długo gratulowała córce, która tymczasem
umierała ze strachu. Co ona zrobiła? I co teraz?
Dylan uznał, Ŝe kolacja u Matta i Laury wypadła fatalnie. Nawet gorzej,
niŜ się spodziewał. Na zakończenie został praktycznie wyproszony z domu.
Jeszcze tego brakowało, by z błahego powodu stracił przyjaciół. W drodze do
siebie postanowił wpaść do baru i w towarzystwie stałych bywalców poprawić
sobie humor, słuchając rubasznych opowieści, jakimi bez ustanku się
delektowano.
W barze czas mijał mu wcale przyjemnie, do czasu gdy sąsiad na
barowym stołku mruknął:
– Zgadnij, stary, kto przed chwilą wszedł?
Dylan powoli obrócił głowę i napotkał wzrok uśmiechniętej Brandi. Była
w towarzystwie dwu innych kobiet, które zerkały na siedzących przy barze
kowboi.
Brandi, choć nie zaproszona, podeszła, pocałowała go w policzek, a
następnie w usta i szepnęła:
– Cześć, kochanie... Co tu robisz?
– Właśnie witam się z tobą.
– Zafundujesz mi drinka?
– Z rozkoszą, ale wypijesz juŜ sama, bo muszę zmykać. – Pomachał do
kelnera. – Drinka dla pani na mój rachunek. Pa, Brandi, muszę lecieć...!
– Dokąd tak się śpieszysz? – zatrzymała go. – Zostań chwilę, wypiję,
potem odwieziesz mnie do domu... – Brandi objęła go w pasie i przymilnie się
uśmiechnęła.
– Bardzo bym chciał, ale naprawdę nie mogę... Czeka na mnie... czeka
moja dziewczyna...
Brandi zesztywniała i odsunęła się o pół kroku.
– śartujesz ze mnie... Powiedz, Ŝe Ŝartujesz!
– Nie Ŝartuję.
– Wiedziałabym o tym. Kim jest ta tajemnicza dziewczyna, o której nie
słyszałam? Wiem, Ŝe kłamiesz. Znam cię zbyt dobrze. Nie dam się nabrać...!
– Wpadnij tu w piątek wieczorem, to ją zobaczysz... I nawet wtedy nie
uwierzysz, bo ja teŜ nie wierzę, pomyślał.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kate skończyła redagowanie materiału o posiedzeniu komisji planowania
rady miejskiej i na klawiaturze komputera nacisnęła klawisz „do druku”.
Głęboko odetchnęła. Wreszcie będzie miała wolną chwilę na zastanowienie się,
jakie konsekwencje będzie miała rozmowa telefoniczna z matką.
Jak przekonać Dylana, Ŝe ten jego pomysł z fikcyjnym narzeczeństwem
naleŜałoby jeszcze raz przedyskutować? Nie miała zamiaru pełzać u jego stóp i
błagać, by się zgodził. Z drugiej strony bała się jak ognia kolejnej matczynej
próby skojarzenia jej z jeszcze jednym niewydarzonym kandydatem na męŜa. W
przeszłości musiała juŜ kilka razy stawiać czoło rozmaitym osobnikom:
profesorowi college’u, księgowemu i cięŜarowcowi. Randki z nimi były męką.
Dylana przynajmniej znała i wiedziała, czego moŜe się po nim spodziewać.
śadnych niespodzianek i obłapiających ją dłoni. Ojciec zawsze mawiał, Ŝe
lepszy znany diabeł niŜ anioł z obcej parafii.
Zadzwoniła do Laury i przedstawiła swój dylemat. Przyjaciółka nie
owijała słów w bawełnę:
– Czy nie mogłabyś odsłonić przed nim kart? Powiedzieć mu prawdy,
dlaczego ci na tym zaleŜy?
– Łatwo ci dawać takie rady, skoro jesteś szczęśliwą męŜatką i mąŜ
zawsze stara się ciebie zrozumieć. Dylan nie uczyni najmniejszego wysiłku, by
mnie zrozumieć. Poza tym nie chcę być wobec niego petentką. Miałby nade mną
olbrzymią przewagę i mógłby chcieć mną dyrygować. Liczyłam na to, Ŝe ty
mnie zrozumiesz...
– Co mam zrozumieć? Przede wszystkim nigdy nie rozumiałam i nadal
nie rozumiem, dlaczego ty i Dylan tak skaczecie sobie do oczu. Bo nie jest
dostatecznym powodem to, Ŝe w trzeciej klasie ciągnął cię za warkocze.
Kate szybko się poŜegnała i odłoŜyła słuchawkę. No cóŜ, skoro jej
najlepsza przyjaciółka nic nie rozumie... Ale co teraz robić?
– Masz wolną chwilkę? – Nagle usłyszała za sobą głos Dylana.
Zaskoczona, odwróciła się od komputera. Dylan stał tuŜ za jej plecami.
– Mam... O co ci chodzi? – Rozejrzała się po sali redakcyjnej. Prawie
wszystkie stanowiska były wolne. Tylko redaktor sportowy siedział za swoim
biurkiem. Zobaczył Dylana i pomachał mu wesoło ręką.
– Moglibyśmy dokądś stąd pójść? – spytał Dylan.
– Mam w zasadzie jeszcze duŜo roboty... – Umilkła. PrzecieŜ ona teŜ
miała do Dylana interes. Wstała zdecydowana. – No dobrze... Jeśli chcesz,
moŜesz mi zafundować lunch.
– Podwójny hamburger. Chyba dam radę.
– Jeśli nie masz pieniędzy, to ja ci postawię lunch – zaoferowała. Z biurka
wzięła torebkę. – MoŜemy iść.
– Nie musisz mi nic fundować. Czy widziałaś w filmach z Johnem
Waynem, Ŝeby jego kobiety za niego płaciły...?
Była gotowa do ostrej riposty z powodu tych „jego kobiet”, do których ją
przyrównał, ale zobaczyła, Ŝe Dylan się śmieje, i teŜ się roześmiała. A w
myślach zadała sobie pytanie, dlaczego ona tak węszy za kaŜdym jego słowem,
które mogłaby uznać za obraźliwe. Powinna się lepiej kontrolować, jeśli ma
zamiar namówić Dylana na to, na czym jej zaleŜało.
Siedzieli w kawiarni „Rowhide”.
– Gadają o nas – powiedziała, widząc skierowane na ich stolik liczne pary
oczu.
– Niech im pójdzie na zdrowie – skomentował Dylan, który od kilku
minut walczył z chęcią ucieczki z lokalu. Ale nie wolno mu było tego zrobić, bo
zaprzepaściłby szansę namówienia Kate, by zaryzykowała jeszcze jedną próbę
publicznego udawania pary narzeczonych.
– No więc, o co ci chodzi? – zapytała Kate po dłuŜszej chwili milczenia. –
Chcę wiedzieć, jaki miałeś cel, zapraszając mnie tutaj, chociaŜ, prawdę
powiedziawszy, to zaproszenie wymusiłam na tobie. O czym chciałeś ze mną
mówić?
– Chciałem... Po prostu chciałem cię przeprosić za wczorajszy wieczór.
Byłem trochę ostry... MoŜe i grubiański...
– Jesteś zawsze ostry i moŜe grubiański, ale nigdy przedtem za to nie
przepraszałeś... Co się nagle stało?
– Nie zdawałem sobie sprawy, Ŝe zawsze jestem taki... MoŜe rzeczywiście
w stosunku do ciebie nie jestem... nie jestem w porządku. Mam jakieś takie
dziwne podejście do ciebie. I w twoich oczach na pewno niestosowne.
– Na pewno. Ale przeprosiny przyjmuję.
– To wspaniale! MoŜe więc wystartujemy z naszym planem i w piątek
wieczorem pójdziemy do baru „Pod Malowanym Kucem”? Wieczory piątkowe
są u nich specjalne...
– Mamy iść do baru razem...? Jak na randkę...?
– No oczywiście, tak jak to planowaliśmy... no, z tym naszym niby
narzeczeństwem. Zróbmy mały wysiłek, moŜe nam się uda...
– Nie mogę uwierzyć. Ty mi proponujesz, Ŝeby jeszcze raz spróbować...?
Ty?
– Ano ja. Bo tak mi się wydaje... Ŝe warto spróbować – powiedział jakby
zagubiony.
– Burgery i frytki! – Kelner kolistym gestem postawił przeładowany
talerz przed Kate i drugi przed Dylanem.
– No i co powiesz na moją propozycję? – nalegał niecierpliwie Dylan.
– To jest dla ciebie takie waŜne? – odparła pytaniem.
– AleŜ nie...
– W takim razie...
– Chciałem powiedzieć, Ŝe aleŜ tak – poprawił się. Nie chciał przegrać,
choćby miał połknąć trochę własnej dumy.
– W takim razie moja odpowiedź jest pozytywna. Skoro mogę oddać ci
przysługę... Ale pamiętaj, Ŝe tobie bardziej na tym zaleŜy niŜ mnie. Będę miała
u ciebie dług wdzięczności, Dylanie Cole’u!
– Dobrze, dobrze. I wiem, Ŝe ciągle mi to będziesz przypominać. – Patrzył
i patrzył w talerz z podwójnym hamburgerem i zastanawiał się, dlaczego po
niego nie sięga, choć przed chwilą był taki głodny. No tak, nagle stracił apetyt.
Bar „Pod Malowanym Kucem” miał olbrzymie powodzenie w piątkowe
wieczory. Przez pierwsze dwie godziny, od piątej do siódmej, moŜna było
otrzymać dwa drinki za cenę jednego, a o ósmej zaczynały się tańce i trwały do
północy. Kate była tu juŜ kilka razy, przewaŜnie w towarzystwie przyjaciółek.
Było to jedno z tych miejsc publicznych, gdzie kobiety mogły czuć się
bezpiecznie. Nikt z bywalców nie odwaŜyłby się ich napastować, panował tu
bowiem odpowiedni reŜim.
Prawdę powiedziawszy, dopiero w towarzystwie Dylana Kate poczuła się
nieswojo. Nie dlatego, by była zagroŜona, ale poczuła skierowany na siebie
wzrok wielu osób.
– Usiądziemy przy barze? – spytał Dylan.
– Ach, nie! MoŜe przy stoliku w pobliŜu parkietu?
– Za niespełna godzinę zacznie grać orkiestra i na parkiecie będzie
okropnie głośno – zaprotestował.
– Czy to przytyk do mnie, Ŝe za długo się szykowałam i wszystkie lepsze
stoliki są zajęte? Wyjaśniłam ci przecieŜ, Ŝe ten ostatni wywiad trwał dłuŜej, niŜ
planowałam...
– Zamknij buzię, Kate. Nikt ci nie robi Ŝadnych przytyków. Stwierdziłem
tylko fakt. Poszukam jakiegoś innego stolika.
– Dlaczego mam nic nie mówić? Właśnie, Ŝe mam ochotę powiedzieć
kilka słów na temat twojego zachowania...
– Zamknij na chwilę buzię, bo ja ci ją zamknę – powiedział cicho, ale
stanowczo Dylan.
– Ciekawa jestem jak? Jeśli mnie tylko dotkniesz, to wezwę policję i kaŜę
cię aresztować.
– Mam sposób na ciebie. – Na środku sali przygarnął ją i pocałował.
Gdy ją puścił, Kate zachwiała się. W fałszywe narzeczeństwo nie
wkalkulowała ryzyka całowania. Co powinna teraz zrobić?
Nim mogła zdecydować się na cokolwiek, została dosłownie zawleczona
przez Dylana do stolika w rogu sali. Usiadła, a raczej opadła na krzesło, usiadł
teŜ Dylan.
– MoŜesz juŜ mówić, co ci ślina na język przyniesie – przyzwolił. –
ZniewaŜaj mnie, krzycz, bij, rób, co chcesz...
Dylan wydawał się tak zrezygnowany, Ŝe Kate wybuchnęła śmiechem. W
odpowiedzi otrzymała ciepły uśmiech i zdumione spojrzenie.
– Wygrałeś – oświadczyła. – Będę usiłowała być uprzejma, choć w twoim
towarzystwie jest to bardzo trudne i męczące zadanie.
– Mam nadzieję, Ŝe pomoŜe ci świadomość, iŜ robimy to w zboŜnym
celu. Musimy się postarać, bo inaczej Brandi nie uwierzy mnie, a twoja babcia
tobie. Zaraz, zaraz! Ty teŜ musisz przekonać Brandi o szczerości twoich uczuć
wobec mnie, a ja twoją babcię...
– Smutne, ale taka jest konieczność. No dobrze, zaczynam udawać, Ŝe
jesteś Tomem Cruise’em...
– A ja, Ŝe co noc o tobie śnię...
– Musimy spowaŜnieć, Dylan.
– Moim zdaniem musimy przede wszystkim obwieścić obopólnie
autentyczne zawieszenie broni. śadnego udawania.
– Na czym ma polegać autentyczność zawieszenia broni? – spytała
zaniepokojona.
– Właśnie na tym, Ŝe je obwieścimy i będziemy go przestrzegać.
– Od kiedy?
Dylan spojrzał na zegarek.
– Jest teraz za trzy siódma. Proponuję od siódmej.
– Dobrze, od siódmej. śadnych przytyków, wymówek, złośliwości.
śadnej napastliwości... A kto popełni wykroczenie, będzie winien stronie
pokrzywdzonej odpowiednie zadośćuczynienie.
– Mam jeszcze dwie minuty, wobec tego, Kate, powiem ci, Ŝe ta
sukienka, którą masz na sobie, wygląda jak reprodukcja poŜaru w fabryce ogni
sztucznych.
– DuŜo za nią zapłaciłam! – oburzyła się.
– Nie wszystko da się kupić za pieniądze. Smaku nie.
– Nadmiarem smaku to ty mi nie zaimponujesz. Nosisz tylko dŜinsy i
koszule w kratę. Nie słyszałeś o koszulach w paski albo o gładkich? I te twoje
ramiona... nie wiem, ale wydają mi się jakieś obwisłe. Nie uprawiasz Ŝadnego
sportu? Stale osłaniasz je długimi rękawami...
– Mogę ci zademonstrować siłę moich ramion i rąk, ale wątpię, czy
wyszłabyś Ŝywa z próby... Bo oczywiście demonstrowałbym na tobie.
– Uwaga, uwaga! – obwieściła nagle Kate, patrząc na zegarek. – Właśnie
minęła godzina siódma... Więc, jak mówiłam, kochanie, uwielbiam męŜczyzn w
kowbojskich strojach.
– A ja uwielbiam kobiety, które wiedzą, co naleŜy uwielbiać – odparł.
Dylan powinien być zadowolony, Ŝe bar tak szybko się wypełnił, bo on i
Kate wtapiali się w tłum. Powinien być zadowolony, a tymczasem czuł się
bardziej nieswojo niŜ kiedykolwiek. Nie trzeba było być mędrcem, by wiedzieć,
Ŝe on i jego partnerka są tematem licznych rozmów przy stolikach. Dobrze ich
znano w mieście. Znano równieŜ ich niezgodność charakterów. Ilekroć teŜ
opuszczał na chwilę Kate, by na przykład przynieść drinki, zasypywano go
pytaniami lub obdarzano ciętymi uwagami.
Znalazło się kilku odwaŜnych, którzy poprosili Kate do tańca. Musieli być
odwaŜni, gdyŜ Kate wywoływała u męŜczyzn kompleks niŜszości. UwaŜano ją
za kobietę silną, odporną na przeciwności losu i nie tolerującą najmniejszej
słabości. Od małego nazywano ją chłopczycą. Porywała się na wyczyny, na
jakie wielu chłopców nie miało odwagi. Wdrapywała się na drzewa, na które
nigdy nie wdrapaliby się ani Matt, ani Dylan. Skakała z wysokości, z jakiej
odwaŜali się skakać tylko najlepsi. Gdy dorosła, mówiła takie rzeczy i pytała o
takie sprawy, o jakie chłopcy przewaŜnie wstydzili się pytać.
Problem z Kate polegał na tym, Ŝe inne dziewczyny wyrastały z tych
buńczucznych lat, natomiast ona nadal w nich tkwiła, mimo Ŝe z kanciastej
nastolatki przerodziła się w piękną kobietę. I nadal kierował nią zbuntowany
duch i chęć podbicia świata. Zapewne dlatego nawet po upływie tylu lat miała
trudności w porozumiewaniu się z Dylanem.
W czasie gdy Kate tańczyła, zjawiła się nagle Brandi i usiadła na jej
krześle.
– I po to miałam przyjść? – spytała. – śeby zobaczyć ciebie z Kate
Andrews? Nie jestem naiwna. Znam was oboje od zawsze. MoŜna umrzeć ze
śmiechu. Ty i ona razem! Ha! Ha!
– Tak, ja i Kate jesteśmy razem.
– Chcesz mi wmówić, Ŝe pomiędzy tobą i Kate zaiskrzyło?
– Nie chcę ci niczego wmawiać i nic mnie nie obchodzi, co będziesz
myślała. Ale potwierdzam: zaiskrzyło. I dlatego ci powiedziałem przed kilkoma
dniami, Ŝe jestem zajęty. Mówiąc inaczej: nie jestem do wzięcia.
– A ja widzę, Ŝe jesteś do wzięcia. Ona sobie tańczy z przystojnym
straŜakiem, a ty siedzisz tu sam.
W tym momencie muzyka ucichła. Kate, odprowadzona przez partnera,
ku swemu niezadowoleniu zobaczyła Brandi siedzącą z Dylanem przy ich
stoliku. Wtedy orkiestra znów zaczęła grać i Dylan wstał.
– Przepraszam cię, Brandi – powiedział. – Idę tańczyć z moją
dziewczyną. – Ujął Kate za rękę i zaprowadził na parkiet.
Zaczęli tańczyć. Był to ich pierwszy w Ŝyciu taniec. Dylan dobrze
tańczył, a Kate dała się prowadzić. Na parkiecie stanowili doskonałą, jakby od
dawna zgraną parę. Wielu tańczących komentowało to z aprobatą, uśmiechało
się, kiwało głowami. To wyraźnie zachęciło Dylana do wzbogacenia repertuaru:
przytulił mocno Kate, przyłoŜył policzek do jej policzka, a oczy wbił w sufit,
jakby był rozanielony.
– Ja wiem, Ŝe chodzi ci o Brandi – szepnęła mu do ucha. – Ma ci
uwierzyć i odczepić się od ciebie. Ale czy ty nie za bardzo szarŜujesz?
– O nie!
Czuł się wspaniale, trzymając Kate w ramionach. Dziewczyna doskonale
tańczyła i niosła ze sobą zapach wszystkich kwiatów świata... Szkoda, Ŝe to jest
tylko Kate, a nie ktoś naprawdę...
– Brandi naciska? – spytała.
– Próbuje. Nie mówmy o Brandi. Po prostu tańczmy.
– Z miłą chęcią.
I tańczyli. Na zatłoczonym parkiecie tańczyli coraz bliŜej siebie. To chyba
w samoobronie. Dylan pomyślał, Ŝe gdyby nie wiedział, Ŝe tańczy z Kate, kto
wie, czy nie wydawałoby mu się, Ŝe jest to początek jakiejś bardzo intrygującej i
pociągającej znajomości. Dziwne, Ŝe nigdy przedtem nie zatańczyli ze sobą.
Obecne doświadczenie było wcale przyjemne...
Muzyka przestała grać. Po długiej chwili Kate odezwała się:
– JuŜ chyba moŜesz mnie puścić.
– O tak, oczywiście... przepraszam! – Zaczerwienił się. Pojęcia nie miał, o
czym myślał. A owszem! Dziwił się i dociekał, dlaczego Kate pozwoliła mu
trzymać siebie tak blisko.
Brandi czekała na nich przy stoliku. Nie zwolniła krzesła Kate.
– Cześć, Kate! Czy to prawda, co mówi Dylan, Ŝe stanowicie parę? –
spytała bez ogródek.
– MoŜe to zbyt wiele mówić o nas jako o parze – odparła. – Z drugiej
strony nie powiedziałabym, Ŝe jej nie stanowimy.
– Trudno w to uwierzyć komuś, kto zna się na rzeczy – zareplikowała
Brandi.
– Oo, ty z pewnością znasz się na tym doskonale – zgodziła się Kate. –
Ale okoliczności się zmieniają i ludzie teŜ. Skoro juŜ cię widzę, to mam pytanie.
Jak Izba Handlowa i twój ojciec, jej prezes, zamierzają spłacić dług zaciągnięty
na uroczystości Święta Niepodległości? Bo wiele rachunków jest nie
spłaconych.
– A skąd ja mam wiedzieć? Nie interesuję się takimi sprawami – burknęła
Brandi.
– Ale ja się interesuję. To część mojej pracy. Bo jeśli...
– śadnych rozmów zawodowych, Kate! – przerwał Dylan. – Panie napiją
się czegoś?
– Ja nie – odparła Kate.
– Ja teŜ nie.
– Wracamy do domu? – Dylan zwrócił się do Kate.
– Powrót do domu nie jest wielką atrakcją... – Kate uśmiechnęła się
słodko do Brandi. – Ale poŜegnanie przed domem tak. Wracamy! – Mrugnęła
porozumiewawczo.
Dylan gotów był ją ucałować.
– AŜ trudno mi uwierzyć, Ŝe powiedziałam Brandi to, co powiedziałam –
wyznała Dylanowi Kate, gdy wyszli z baru i skierowali się do furgonetki, którą
Dylan zaparkował pod latarnią.
– Zagrałaś wspaniale – pochwalił ją. – Gdzie są te cholerne kluczyki?!
Nigdy nie wiem, do której włoŜyłem je kieszeni... Są! – obwieścił, z triumfem
wymachując kółkiem do kluczyków. – Rany boskie, ale wpadka...!
– Co się stało?
– Nie patrz, ale tam pod drzewem stoi Brandi z gromadką kumpli. Myślą,
Ŝe ich nie dostrzeŜemy w mroku. Brandi nadal mi nie wierzy.
– Nic na to nie poradzimy.
– Owszem, moŜemy coś poradzić.
– A co? Weźmiesz kubeł wody i oblejesz ich?
– Nie, Kate. Będę musiał cię pocałować... Nie bój się, zrobię to tak,
jakbym całował siostrę...
– I to siostrę, którą niezbyt lubisz.
– Gotowa?
– Nie Ŝartowałeś? Naprawdę chcesz mnie pocałować?
– Tylko po to, by zmylić Brandi.
– Ale ja nie mogę cię pocałować. Nie jest w moim zwyczaju całować się z
obcym męŜczyzną.
– Ja nie jestem obcy. To ja, twój Dylan. No i wkrótce oficjalny
narzeczony... Zapomniałaś?
– No, juŜ dobrze, ale nie będę mogła włoŜyć w to serca... Nie spodziewaj
się Ŝadnych emocji w czasie tego pocałunku.
– Na miłość boską, Kate, co ty bredzisz?! Ja mówię o pokazie publicznym
na uŜytek tej gawiedzi pod drzewem. Podejdziemy, pocałujemy się jak dwoje
przyjaciół... – ZbliŜyli się do samochodu.
– My nie jesteśmy przyjaciółmi – zaprotestowała. – My jesteśmy... my
jesteśmy... – Zabrakło jej słowa.
– No, kim my jesteśmy? Kim...? Nie mogę się doczekać określenia,
jakiego szukasz.
– Ot, po prostu jesteśmy... – Westchnęła i pomyślała, Ŝe najlepsze
określenie to „skazańcy”. Tak, oni są skazani na siebie, poniewaŜ nastąpił taki
niefortunny zbieg okoliczności, Ŝe... – Doskonale, raz na zawsze usuniemy
wątpliwości panny Brandi! Do roboty!
– Dzielna jesteś – pochwalił Dylan i przywarł ustami do warg Kate.
W pierwszej chwili Kate zesztywniała, ale zaraz potem pomyślała, Ŝe to
prawie przypomina całowanie przez Toma Cruise’a. Tak sobie w kaŜdym razie
wyobraŜała pocałunek tego gwiazdora. Po chwili poczuła, Ŝe szybuje gdzieś
daleko na magicznym latającym dywanie i potem ląduje na jakimś mitycznym
szczycie, gdzie są tylko pytania i brak na nie odpowiedzi...
Dylan przerwał tę magiczną chwilę podniesieniem głowy i wtedy
usłyszała jego dziwnie cięŜki oddech.
– JuŜ jej tu nie ma – mruknął, wpatrzywszy się w mrok pod drzewem.
Puścił Kate. – Wiesz co? Jak na kobietę, która nie lubi się całować, to jesteś
wcale dobra. Powiem więcej: cholernie dobra. – Otworzył drzwiczki szoferki,
uniósł Kate i posadził na wysokim fotelu. – I jeszcze coś chcę ci powiedzieć.
Aby na przyszłość nie było Ŝadnych nieporozumień: to nie był pocałunek brata i
siostry. Na pewno nie! – dopowiedział po chwili.
Kate nie znalazła Ŝadnej riposty.
Gdy Kate pojawiła się w poniedziałek w redakcji, ze wszystkich stron
witały ją uśmiechy. Uśmiechał się do niej nawet John Reynolds, właściciel,
wydawca i redaktor naczelny gazety, dziadek Matta, męŜa Laury.
– Słyszałem, Ŝe sprawiłaś sobie kawalera – powiedział. – Dylan Cole to
dobry chłopak. Mogłaś trafić gorzej.
Kate zaczerwieniła się po korzonki włosów.
– Co pan opowiada! Poszłam raz do baru z Dylanem, a pan robi z tego
wielką historię, jakbym podjęła Ŝyciową decy... – Przygryzła język. PrzecieŜ
właśnie o to im chodziło. Całe miasto miało wiedzieć, Ŝe ona i Dylan i tak dalej.
– No, no, spokojnie! Ja wiem tylko tyle, co ptaszki mi doniosły – odparł
starszy pan.
No tak, a pierwszym z ptaszków była niejaka Brandi, to pewne, pomyślała
Kate. John Reynolds miał najlepszą siatkę informacyjną w mieście, przyjaźnił
się ponadto z ojcem Brandi. Trzeba się pilnować, nie wolno wzbudzać podejrzeń
szefa.
W porze obiadowej Kate miała juŜ dość: wszyscy patrzyli na nią bądź
pytająco, bądź z wyrozumiałością, jakby wiedzieli, co zaszło i jakie będą tego
konsekwencje. Chcąc uniknąć ciekawskich spojrzeń, Kate zadzwoniła do Laury
z pobliskiej kafeterii i wprosiła się do niej na lunch.
– Nie zdawałam sobie sprawy, w co się pakuję – wyznała przyjaciółce w
przerwie między dwoma kęsami kanapki z tuńczykiem. – W naszym mieście
działa bezbłędna sieć informacyjna. Bezbłędna i błyskawiczna.
– A co, nie wiedziałaś o tym? Nie pamiętasz tych wszystkich plotek,
kiedy zaczęłam chodzić z Mattem? Ktoś mi kiedyś powiedział, Ŝe plotkarze
mają w zasadzie dobre intencje i Ŝe nie naleŜy się nimi przejmować.
– Ba! Dobrze ci tak mówić! – odparła Kate. – Ale to dzieje się za szybko,
szybciej, niŜ przypuszczałam. Mam wraŜenie, Ŝe jakiś wir wciąga mnie w
głębinę, z której juŜ nie wypłynę. Naiwna, myślałam, Ŝe miną tygodnie, zanim
ktoś spostrzeŜe mnie i Dylana razem, a tymczasem juŜ nazajutrz po pierwszej
randce wszyscy o tym wiedzą.
– MoŜe wasze publiczne całowanie się na ulicy w pobliŜu baru „Pod
Malowanym Kucem” przyśpieszyło proces rozchodzenia się wiadomości?
– Słyszałaś i o tym? – Kate aŜ podskoczyła na krześle.
– A jak mogłam nie słyszeć?
– Myśmy tylko udawali, Ŝeby Brandi zobaczyła.
– Oo, udawaliście? A było przyjemnie?
– Lauro, jak ty moŜesz zadawać mi podobne pytania?!
– Przepraszam, ale doszłam do wniosku, Ŝe potrzebujesz rady
doświadczonej przyjaciółki.
– Co to jest rada doświadczonej przyjaciółki? – spytała Jessica, wbiegając
do pokoju.
– To znaczy mądra rada, kochanie – odparła Laura.
– Taka rada, jakiej teraz potrzebuje ciocia Kate.
– No, to machniesz magiczną róŜdŜką i rada przyjdzie sama, prawda,
ciociu? – spytała mała.
– Powinna – odparła Kate.
– Widzisz, mamo? Wcale nie musisz jej dawać cioci!
– wykrzyknęła Jessica i wybiegła z kuchni, a za nią Zach, który przez cały
czas nie pisnął ani słowa i Kate nie zdawała sobie nawet sprawy z jego
obecności.
– Magiczna róŜdŜka! – Kate pogardliwie wydęła wargi. – To właśnie
magiczna róŜdŜka wpakowała mnie w obecne tarapaty!
ROZDZIAŁ TRZECI
– Nie chcę jeść z tobą lunchu w piątek – oświadczyła Kate. – Będę zbyt
zajęta. Mam kilka artykułów do opracowania. Nie chcę i nie mogę. Po prostu nie
mam na to głowy. Nie i nie...
Dylan, oparty obiema rękami o krawędź biurka, czekał spokojnie, aŜ Kate
się uspokoi. Wreszcie raz jeszcze zabrał głos:
– Wszystko to brzmi bardzo powaŜnie, ale nie jest powaŜne w naszej
sytuacji. Jeśli mistyfikacja ma nam się udać, to musimy nad tym trochę
popracować. Ludzie powinni nas widzieć razem. I tak muszę przyjechać do
miasta po materiały, więc moŜemy ubić dwa ptaszki jednym strzałem.
– Nie bardzo mi się podoba porównanie mnie do zabijanego ptaszka –
obruszyła się.
– Tylko nie zaczynaj...
– Jeśli uwaŜasz, Ŝe muszę... – Westchnęła. – No juŜ dobrze, jakoś znajdę
czas. O której i gdzie? I nie przyjeŜdŜaj po mnie. Przyjdę sama.
– Kawiarnia „Rowhide”, samo południe.
– To nam gwarantuje sporą widownię. Będę punktualnie o dwunastej.
– Wspaniale! Bardzo się cieszę!
– Tylko bez sarkazmu!
– Czasami aŜ się o to prosisz. – Komicznie zasalutował do kowbojskiego
kapelusza i wyszedł, zostawiając Kate w paskudnym nastroju.
Dzień miała bardziej pracowity, niŜ przewidywała. Poza tym nie potrafiła
się skoncentrować. Przed oczy nieustannie powracały obrazy z minionego
piątkowego wieczoru, a najczęściej wspominała pocałunek przy furgonetce. Nie
mogła tego zapomnieć. I nie mogła zapomnieć słodkiego smaku tego pocałunku.
Wielokrotnie musiała sobie powtarzać, Ŝe to był pocałunek udawany...
– Czy ja wreszcie dostanę ten artykuł, o który prosiłem, czy teŜ będę
zmuszony skorzystać z jakiegoś zapasu? – usłyszała nad głową głos Johna
Reynoldsa. Towarzyszyło mu niezadowolone spojrzenie szefa.
– Bardzo przepraszam... – Wyrzuciła z myśli wspomnienia o pocałunku i
pochyliła się nad ekranem monitora. – JuŜ kończę. Musiałam wprowadzić
pewne poprawki...
Jednak najwaŜniejsza wydaje mi się konieczność wprowadzenia poprawki
w moim rozumowaniu, pomyślała.
PodjeŜdŜając pod swoje ranczo, Dylan zobaczył na podwórku czarnego
mercedesa. Niech ten nieoczekiwany gość poczeka, pomyślał. Koń jest
waŜniejszy. Wprowadził ogiera do stajni i uwolnił go od siodła. Ledwo zabrał
się do wycierania sierści, usłyszał za sobą kroki i zobaczył zbliŜającego się ojca
Brandi, Edgara Haycoxa. Przerwał zajęcia przy koniu i podszedł do gościa.
– Cześć, Edgar, co cię tu sprowadza?
– To! – warknął Haycox bez powitania i wręczył Dylanowi gazetę. – Ta
kobieta posuwa się za daleko.
– Jaka kobieta?
– Ta twoja Kate Andrews, któŜby inny! Ona zawsze grzebie w śmieciach
i o byle co robi wielki hałas.
– KaŜdemu wolno grzebać w śmieciach, jeśli ktoś ich nie spalił albo nie
zakopał. A poza tym, co ja mam z tym wspólnego? Nie wiem, o co konkretnie
chodzi, a więc chyba byłoby najlepiej, gdybyś porozmawiał z nią, a nie ze mną.
A moŜe z jej szefem?
– John nie chce słyszeć złego słowa o tej osobie. A kiedy w przeszłości
dochodziło do rozmowy z nią, ona zapisywała kaŜde moje słowo i wyciągała ze
mnie nawet te, których nie miałem zamiaru wypowiedzieć. Nie podoba mi się
taka zabawa.
Dylan znał nieprzejednany stosunek Kate do kaŜdego, kto nie przestrzegał
prawa w ich mieście. Najczęściej podejrzanymi o takie działania byli lokalni
prominenci. Nie naleŜało jednak Edgara draŜnić, trzeba było raczej rozładować
napięcie i załagodzić sytuację.
– Ale to wszystko nie wyjaśnia, dlaczego przyjechałeś tu i na mnie
krzyczysz – powiedział jak mógł najłagodniej. – Wejdź do domu, napijemy się
kawy i pogadamy.
– Nie mam na to czasu – odparł sucho Edgar. – A powód mojego
pojawienia się u ciebie? KaŜdy przecieŜ wie, Ŝe ty chadzasz z tą... tą
dziennikarzycą.
– Właściwe określenie brzmi: dziennikarką. Przejęzyczyłeś się, ale
kaŜdemu moŜe się to zdarzyć. Chadzam z nią, to prawda, ale nie jestem jej
szefem, mentorem, dozorcą ani cenzorem tekstów.
– Chyba jednak masz na nią jakiś wpływ? Powiedz jej, Ŝeby się ode mnie
odczepiła. Ja wiem, Ŝe Izba Handlowa ma pewien problem... finansowy, ale
komitet finansów nad tym pracuje... Powiedz jej, Cole!
– Więc ona miała rację, pisząc to, co napisała?
– Tego nie powiedziałem!
– Ale tak jest? Macie problem i ona ten problem dobrze opisała?
– Między nami przyjaciółmi, w dyskrecji... Tak. – Haycox westchnął.
Dylan zastanawiał się, jak zareagować. Cała sprawa była mu tak
potrzebna jak zeszłoroczny śnieg. Nie mógł sobie pozwolić na uraŜenie
człowieka, który zarządzał bankiem mającym wpis hipoteczny na ranczu
Dylana. Z drugiej strony nie mógł potępić Kate, poniewaŜ miała w całej sprawie
stuprocentową rację...
– Dama, o której rozprawiamy...
– Dziennikarzyca...
– Dama, o której mówimy...! – powtórzył z naciskiem Dylan – ma swój
rozum i sama odpowiada za to, co pisze. Nie mogę być w tym wypadku twoim
posłańcem. Powiedz jej sam, prosto w oczy, to, co masz do powiedzenia.
– Rozczarowałeś mnie, chłopcze. – Bankier aŜ prychnął. – Przynajmniej
się dowiedziałem, kto w tym związku nosi spodnie.
Dylan szybko policzył do dziesięciu, potem do dwudziestu... Nieco
ochłonąwszy, powiedział ze spokojem, skandując kaŜde słowo:
– Jeśli ci się wydaje, Ŝe mnie obraziłeś, to się bardzo mylisz. Kate
Andrews jest wyzwaniem dla kaŜdego męŜczyzny, łącznie ze mną. Nie ma
męŜczyzny, któremu by nie dorównywała intelektem. I serdecznie ci radzę,
Edgarze, byś nie chodził po mieście, obgadując Kate. Bo jeśli to będziesz robił,
to ja będę musiał zareagować.
– Grozisz mi?! – wykrzyknął Haycox, pospiesznie cofając się o krok.
– AleŜ skąd! Uprzedzam tylko o moŜliwych skutkach niewłaściwego
postępowania z twojej strony. – Dylan porozumiewawczo mrugnął. – Zawsze
jesteś u mnie mile widziany, ale bez tej gazety. Serdeczne pozdrowienia dla
Brandi! – zawołał za odchodzącym w kierunku mercedesa gościem.
Gdy tego samego dnia Kate wróciła po pracy do domu, ujrzała przed
wejściem czerwoną furgonetkę Dylana.
Dołączył do niej przy drzwiach, gdy wkładała klucz do zamka.
– Co za niespodzianka! – powiedziała. – Mieliśmy się spotkać dopiero w
piątek. Co się stało?
– Przed kilkoma godzinami miałem na ranczu niespodziewanego gościa.
Szanownego pana Edgara Haycoxa...
– CzyŜby był zły, Ŝe nie smalisz cholewek do jego ukochanej córeczki?
– Nie. Jest wściekły, Ŝe smalę cholewki do mojej obecnej dziewczyny,
która mu zalazła za skórę. Szarga jego dobre imię i ma wpływ na opinię o
lokalnej Izbie Handlowej.
– O mój BoŜe! – wykrzyknęła Kate. – Z tym do ciebie przyjechał? I czego
chciał?
– śebym wywarł odpowiedni nacisk na moją dziewczynę i nakazał jej
odczepienie się od niego i od Izby, bo komitet finansowy juŜ usilnie pracuje nad
rozwikłaniem problemu nie zapłaconych rachunków. Wiem, Ŝe zadaniem
waszego pisma jest uczciwe przedstawienie spraw, ale Edgar nazywa to
węszeniem i grzebaniem w cudzych śmieciach.
Kate wybuchnęła śmiechem.
– Nie przejmujesz się tym? – spytał Dylan – W najmniejszym stopniu.
Wszyscy w redakcji słyszymy to, ilekroć opisujemy jakiś szwindel albo
nieprawidłowość. Zdarza się to niemal zawsze, gdy dziennikarz dobrze wykonał
swoją robotę. Co mu powiedziałeś?
– śeby się od ciebie odczepił, bo będzie miał ze mną do czynienia.
– Tak mu powiedziałeś? Naprawdę mnie broniłeś?
– Jak lew. A co miałem robić, kiedy wiedziałem, Ŝe masz rację?
– Uwierzyłeś mi?
– Nie tobie. Edgarowi. On w cztery oczy przyznał, Ŝe masz rację.
– I po to tylko przyjechałeś do miasta, Ŝeby mi powiedzieć to, co ja wiem
od samego początku? śe mam rację.
– Chciałem cię ostrzec, Ŝe Edgar moŜe cię szukać...
– Nie on jeden i nie od dziś, ale jakoś daję sobie radę bez...
– To teŜ mu powiedziałem.
– No to juŜ zupełnie nie wiem, po co przyjechałeś... Bo w zasadzie
załatwiłeś całą sprawę...
– Chciałem odnieść pełny sukces. Po pierwsze, chciałem, Ŝebyś mnie
pochwaliła. Po to właśnie przyjechałem. A po drugie, pragnąłem teŜ
zasugerować ci, Ŝebyś przez pewien czas dała spokój Izbie Handlowej. Daj
szansę Edgarowi. Niech załatwi wszystko tak, jak obiecał.
– Mam zrobić w tył zwrot i wycofać się? – Zmarszczyła gniewnie brwi.
– Nie, po prostu zalecam ostroŜność. Dla twojego dobra. Edgar
powiedział, Ŝe szukają pieniędzy na spłatę długów. Ale zrobisz, co zechcesz.
Zawsze tak robiłaś i robisz tak nadal.
– Edgar Haycox decyduje o twoim długu hipotecznym – przerwała mu. –
Wpakowałeś mnie w tę narzeczeńską aferę, Ŝeby Brandi z ciebie zrezygnowała i
nie poskarŜyła się ojcu, Ŝe ją ignorujesz... ZaleŜało ci na dobrych stosunkach z
Haycoxem... Nie rozumiem więc, po co mu mówiłeś to wszystko, co
powiedziałeś, Ŝe mówiłeś? I po co mi mówisz, co mu powiedziałeś?
– JuŜ ci to wyjaśniłem. Z wszystkiego jesteś niezadowolona.
Rzeczywiście niepotrzebnie przyjeŜdŜałem... – Cofnął się o krok i rozległ się
trzask. – Co do diaska...?!
– Moja róŜdŜka! Zniszczyłeś moją róŜdŜkę!
Dylan odstąpił na bok. Kate podniosła z ziemi złamaną gałązkę, z której
zwisała oderwana gwiazda.
– Bezpowrotnie ją zniszczyłeś!
– A co to takiego?
– Jakbyś nie wiedział! Jessica i Zach zrobili mi magiczną róŜdŜkę.
Pomogła Mattowi i Laurze pobrać się... Miała teraz pomóc mnie...
– Bardzo mi przykro, Kate, ale mam chwilami wraŜenie, Ŝe brak ci piątej
klepki.
– Jesteś wstrętny, podły! – wykrzyknęła. – Przychodzisz tu i usiłujesz
mnie namówić, Ŝebym zdradziła własne zasady... postąpiła niezgodnie z mymi
przekonaniami...
– Nic podobnego! Prosiłem cię tylko o zachowanie umiaru i o
ostroŜność...
– A teraz zniszczyłeś moją magiczną róŜdŜkę i kpisz sobie ze mnie. I
mówisz, Ŝe jestem chora umysłowo... Wynoś się! Zwalniam cię z obowiązków
narzeczonego!
– Nie ty mnie zwalniasz. To ja rezygnuję! – Odwrócił się na pięcie i
nawet się nie poŜegnał.
Dopiero kiedy odjechał, dotarło do Kate, Ŝe przecieŜ Dylan bronił jej w
rozmowie z Haycoxem...
Następnego dnia Kate poszła do Johna Reynoldsa, gdy tylko uporała się z
najpilniejszymi artykułami.
– Czym ci mogę słuŜyć, moja reporterska gwiazdo? – spytał szef,
odrywając wzrok od komputera.
– Mam pewną sprawę i wynikający z niej problem...
– Zamieniam się w słuch. – Dłonią wskazał jej krzesło obok biurka.
– Chodzi o ten artykuł o długach Izby Handlowej...
– To była dobra robota, Kate! – John z aprobatą pokiwał głową.
– Dziękuję. Jestem absolutnie pewna wszystkich faktów...
– Masz jakieś przykrości z ich strony?
– Nie większe, niŜ mogłam oczekiwać. Ale zastanawiam się, czy nie
powinnam poczekać, zanim opiszę dalszy ciąg sprawy. Chciałabym dać szansę
Izbie na uporządkowanie jej podwórka. Nie podejrzewam ich o Ŝadne świadome
naduŜycia. O niekompetencję tak, ale nie o jakieś ciemne kombinacje.
Reynolds był zaskoczony. Kate po raz pierwszy prosiła o spowolnienie
tempa „obróbki tematu”. Zwykle domagała się przyśpieszenia. Z załoŜonymi
rękami przyglądał się uwaŜnie Kate. Co wpłynęło na zmianę jej stanowiska?
Kate widziała skierowane na nią zdziwione spojrzenie szefa i zrobiło się
jej ogromnie wstyd. John Reynolds, w którego instynkt dziennikarski święcie
wierzyła, z pewnością jest nią teraz rozczarowany. A wszystko z powodu tego
wstrętnego Dylana. Spuściła głowę.
John Reynolds odchrząknął.
– Kate... jestem z ciebie dumny – powiedział. – Masz wielki instynkt
reporterski, nigdy w to nie wątpiłem. Ale czasami zastanawiałem się, czy masz
takŜe serce. Teraz wiem, Ŝe masz. Twoja decyzja dania szansy Izbie Handlowej
jest jak najbardziej słuszna.
– Chyba Ŝartujesz?
– Nie, biję ci brawo. – Powrócił do swego komputera i na chwilę tylko
obrócił głowę ku Kate, by powiedzieć: – Oczekuję dalszego ciągu tej sprawy,
gdy będzie coś nowego albo gdy ptaszki się podłoŜą.
Wyszła od Johna, myśląc sobie, Ŝe oto zrobiła coś dobrego, chociaŜ z
RUTH JEAN DALE Kłótnie zakochanych Fiance Wanted! Tłumaczył: Marek Zakrzewski
ROZDZIAŁ PIERWSZY Przyjęcia z okazji narodzin dziecka zawsze przygnębiały Kate. Nie lubiła teŜ przyjęć ślubnych, urodzinowych, przedświątecznych, na powitanie wiosny i na poŜegnanie kogoś bliskiego. MoŜna powiedzieć, Ŝe Kate Andrews nie lubiła Ŝadnych przyjęć z jakiejkolwiek okazji. Jedną z przyczyn jej niechęci do nich mógł być fakt, Ŝe w wieku lat trzydziestu Kate nie miała ani męŜa, ani dziecka, ani teŜ widocznych szans na załoŜenie własnej rodziny. Wszystko razem składało się na to, Ŝe teraz, siedząc w kącie udekorowanej serpentynami kawiarni „Rowhide”, w miasteczku Rowhide w stanie Kolorado, Kate była w podłym humorze. To kiepskie samopoczucie lekko się poprawiło, gdy do kawiarni weszła jej najlepsza przyjaciółka, Laura Reynolds. Niemal natychmiast otoczyła ją gromada kobiet. KaŜda chciała uściskać przyszłą mamę, dla której zorganizowano ów babski wieczór w kawiarni. Laura promieniała, niewątpliwie dlatego, Ŝe za miesiąc miała zostać szczęśliwą mamą, ale równieŜ dlatego, Ŝe była miło zaskoczona przyjęciem, gdyŜ do kawiarni zwabiono ją pod fałszywym pretekstem. Jeszcze miesiąc temu Laura była kierowniczką działu socjalnego pisma „Przegląd Rowhide”. Od chwili gdy odeszła, Ŝycie w redakcji nie było takie samo. Kate bardzo brakowało przyjaciółki. Poza tym zazdrościła Laurze małŜeńskiego stanu, który najwyraźniej jej słuŜył. Wypiękniała, a teraz, przed narodzinami swojego drugiego dziecka, wydawała się bardziej promienna niŜ kiedykolwiek. Wyswobodziła się wreszcie z uścisków koleŜanek i z szerokim uśmiechem podeszła do Kate. Przyjaciółki ucałowały się i usiadły przy stoliku naprzeciwko siebie. – Bardzo długo cię nie widziałam – powiedziała Laura. – Za długo. Ale to twoja wina... – odparła Kate. – Wiem, wiem. Nie wyobraŜasz sobie, ile mam roboty, i to juŜ na miesiąc przed porodem. – Masz dwoje dzieci do pomocy – zauwaŜyła Kate. – Do pomocy! – Laura roześmiała się. – Siedmiolatek i dziesięciolatka. Czy ty sobie zdajesz sprawę, ile one przysparzają roboty? – Matt cieszy się? – spytała Kate. Matt był męŜem Laury. – Matt i Zach nie mogą doczekać się tej radosnej chwili. Ale kiedy zaproponowałam Mattowi, Ŝeby pojechał ze mną na porodówkę i trzymał mnie za rękę, odniosłam wraŜenie, Ŝe chętnie czmychnąłby z domu. – A Jessica teŜ się cieszy?
– Jeszcze jak! W rodzinie Laury było dwoje dzieci. Jedno jej, drugie z poprzedniego małŜeństwa Matta. – Dzieci skaczą pod sufit, klaszczą i co chwila powtarzają, jakbym nie zdawała sobie z tego sprawy, Ŝe to wszystko jest twoją zasługą, no i częściowo dzięki czarodziejskiej róŜdŜce, jaką ci dały – powiedziała ze śmiechem Laura. – I chyba mają rację. Zaczęło się przecieŜ od twojego szklanego pantofelka. Świetny miałaś pomysł! Dzięki! Kate była uczestniczką „spisku”, do którego naleŜała Jessica i Zach. Na bal dziecięcy, w którym mieli uczestniczyć równieŜ rodzice, Kate za namową dzieci kupiła największe, jakie znalazła, i do tego strasznie kiczowate „szklane pantofelki” – czyli wykonane z przezroczystego plastyku czółenka – które w trakcie balu ksiąŜę z bajki miał przymierzyć Kopciuszkowi i sprawdzić, czy pasują. Matt i Laura bardzo się lubili, mówiono nawet, Ŝe od dawna „mają się ku sobie”, chodziło więc tylko o to, aby zdobyli się na odwagę i przyznali, Ŝe są dla siebie stworzeni. I w tym naleŜało im pomóc. Przed samym balem, aby uniknąć jakichś nieprzewidzianych komplikacji, dosłownie w ostatniej chwili dzieci wystrugały gałązkę, ozdobiły ją kolorowymi sznurkami i wręczyły Kate jako magiczną róŜdŜkę, z prośbą, by odegrała rolę Dobrej WróŜki. Spełniła ją. A dziś przyniosła róŜdŜkę na przyjęcie organizowane dla Laury. – Czy masz zamiar robić tu jakieś czary? – spytała rozbawiona i zdziwiona Laura. – Chciałabym. Moja rodzina naciska na mnie coraz bardziej... – odparła Kate. W tym momencie burmistrz miasteczka Rowhide, pani Marylin Rogers, poprosiła Laurę, aby zajęła honorowe miejsce przy prezydialnym stole i Kate została sama ze swoimi myślami. Przez całą kolację i podczas wręczania Laurze prezentów dla przyszłego noworodka, bowiem kaŜdy coś przyniósł zgodnie ze zwyczajem podobnych spotkań, Kate siedziała w głębokiej zadumie, z przyklejonym do twarzy półuśmiechem. Cała ta rodzinna atmosfera i radość jedynie pogłębiły smutek Kate i wyostrzyły jej spojrzenie na sytuację, w jakiej się znajdowała. Była trzydziestoletnią kobietą, przez niektórych uwaŜaną juŜ niemal za starą pannę. Rodzina mocno ją naciskała, by wreszcie znalazła sobie męŜa i... zaczęła rodzić potomków rodu. Pomyślała, Ŝe chyba jednak na nic się nie zda magiczna róŜdŜka leŜąca na stole. Z Laurą było łatwo, bo ksiąŜę z bajki czekał w pobliŜu. Teraz róŜdŜką mogłaby machać i machać bez końca i bez skutku. Kątem oka dostrzegła przy drzwiach Dylana Cole’a, rozglądającego się za wolnym miejscem. Miała nadzieję, Ŝe Dylan nie zauwaŜy, Ŝe tuŜ za nią stoi wolne krzesło. On i ona nie mogli przebywać razem w tym samym
pomieszczeniu nawet pięciu minut, by nie zaczęli się kłócić. Tak było przez całe ich Ŝycie, począwszy od pierwszej klasy szkoły podstawowej, gdzie Dylan i Matt po prostu znęcali się nad biedną, cichą Kate. Z zamyślenia wyrwał ją nagły okrzyk radości Laury na widok pięknej, ręcznie haftowanej kołderki, wyciągniętej z kolejnego pudełka. Dobrze, Ŝe mama tego nie widzi, pomyślała Kate. Gdyby zamiast mnie Laura była jej córką, sprawiłaby mamie wiele radości. A tymczasem bocian sprawił jej przykrą niespodziankę, przynosząc córkę, która postanowiła samotnie podbijać świat. Podczas ostatnich urodzin Kate, trzydziestych, dwudziestego piątego października, babka i matka zachowywały się tak, jakby uczestniczyły w stypie. A w tym roku będzie jeszcze gorzej. Babka bardzo się postarzała, ciągle mówi o śmierci i nieustannie wyraŜa pragnienie, by przedtem zobaczyć ukochaną wnuczkę „ustawioną w Ŝyciu” – tak bowiem nazywa błogosławiony dziećmi stan małŜeński. AŜ do końca ceremoniału otwierania prezentów od wszystkich chyba rodzin gminy Rowhide, Kate przypominała sobie w myślach nazwiska znanych jej męŜczyzn. Rezultat zero. Ani jednego kandydata. A po siedmiu latach pracy w charakterze reporterki lokalnej gazety znała dosłownie wszystkich. Uroczystość dobiegła końca. Goście zaczęli się Ŝegnać, a gdy juŜ prawie wszyscy wyszli, Laura wróciła do stolika w rogu, przy którym siedziała poprzednio z Kate. – Mili są tu ludzie – stwierdziła. – Zadali sobie tyle trudu, by zorganizować takie przyjęcie dla mnie... Nie spodziewałam się tylu dowodów sympatii. – Bo ty jesteś dla wszystkich miła. Wszyscy bardzo cię lubią – odparła Kate. – Nie wiem, czy jestem miła, ale wiem, Ŝe od chwili wyjścia za Matta jestem bezgranicznie szczęśliwa. I chciałabym, by wszyscy dokoła mnie byli szczęśliwi. Muszę zacząć pomagać tym wszystkim, którzy potrzebują choćby odrobiny szczęścia... I wiesz co? Chyba zacznę od ciebie... – Bardzo cię proszę. Wyswataj mnie, bo juŜ nie mogę wytrzymać nagabywań mamy i babci. Ja nie wiem, jak to się robi. Od wieków nie byłam na randce i chyba nie wiedziałabym, jak się zachować. – Z randkami jest jak z jazdą na rowerze. Nigdy się nie zapomina. – Wcale nie jestem tego pewna. – Wzięła do ręki róŜdŜkę i kilka razy nią machnęła. – Widzisz? Nie działa! A tak chciałabym wyczarować jakiegoś narzeczonego, Ŝeby babcia nie usychała ze zmartwienia. Niechby tylko udawał narzeczonego, byleby był! – Zakręciła róŜdŜką nad głową i poczuła, Ŝe kogoś trafiła. – Ojej! Błyskawicznie obróciła głowę, przeraŜona. – Dylan! Na szczęście to tylko ty! – wykrzyknęła. – JuŜ się bałam, Ŝe
kogoś uderzyłam... Laura parsknęła śmiechem, a Dylan patrzył zdumiony, pocierając energicznie łokieć, w który oberwał nieszczęsną róŜdŜką. Dylan był ranczerem i miał na sobie typowy ranczerski strój, na który składały się wypłowiałe dŜinsy, kraciasta koszula, długie buty i kapelusz z szerokim rondem. W milczeniu przypatrywał się obu kobietom. – Widzisz, co cię czeka, kiedy pojawiasz się znienacka za plecami niewinnych kobiet – powiedziała ze śmiechem Laura. – I to chyba z jakimiś niecnymi zamiarami. Po co wróciłeś? – śeby was podsłuchiwać, oczywiście! Mogę dołączyć? – Nie czekając na zgodę, usiadł na wolnym krześle. – A to czelność! – odezwała się Kate. – Jak moŜna podsłuchiwać prywatne rozmowy? I do tego siadać nieproszony. Kto cię tego nauczył? – Ano, nauczyłem się. A zacząłem podsłuchiwać, bo przypadkowo coś usłyszałem... Masz taki głos, Kate, Ŝe słychać cię na kilometr nawet w tak rozgadanym tłumie. – Powiedział to tak miłym tonem, Ŝe Kate, udobruchana, spojrzała na niego przychylniej. – I pewno chcesz teraz zrobić jakąś mądrą uwagę – powiedziała. – Mądrą czy głupią, nie wiem. Czy rzeczywiście potrzebujesz narzeczonego na niby? Bo widzisz... tak się składa, Ŝe ja potrzebuję narzeczonej na niby. Jesteś zdziwiona? – Co? Ty potrzebujesz narzeczonej? Po co? – Kate nie mogła wprost uwierzyć. – Na niby? Robisz sobie ze mnie Ŝarty... – To nie Ŝarty, Kate! Zaraz ci wszystko wyjaśnię. OtóŜ od kiedy mój drogi kumpel Matt oŜenił się, ja jestem ulubionym celem zalotów wszystkich wygłodzonych babusów w mieście. A poza tym pojawiła się Brandi... – Brandi Haycox? Ta królowa balów w starej budzie? Najpopularniejsza dziewczyna w okolicy? A co ona ma wspólnego z twoim nagłym zapotrzebowaniem na narzeczoną? Z tego, co ostatnio słyszałam, ona prowadzi jakiś klub odnowy biologicznej w Denver... – No widzisz! Pewno odnowiła się biologicznie i wróciła do nas... – Dylan poruszył się niespokojnie na krześle. – No i ona... jest zdecydowana wpisać mnie na listę swoich zdobyczy... Rozumiesz chyba, co mam na myśli? Mój duch zdecydowanie się opiera, ale ciało bywa słabe. Muszę coś z tym zrobić... Mieć jakąś wymówkę... Tarczę ochronną... – Nie rozumiem, Dylan – przerwała Laura. – Czy nie moŜesz jej powiedzieć wprost, Ŝe nie jesteś zainteresowany i Ŝeby się od ciebie odczepiła? – Kiedy właśnie o to chodzi, Ŝe jestem zainteresowany. Mówiłem ci, Ŝe ciało jest słabe. Taką jak ona kaŜdy męŜczyzna jest zainteresowany. Ale na krótko, rozumiesz? Potrzebuję kogoś, kto mnie ocali przede mną samym. – Albo ocali Brandi przed tobą – wtrąciła złośliwie Kate. Była wściekła,
Ŝe Dylan w pewnym sensie trywializuje jej własny, naprawdę powaŜny problem. – Nie wygłupiaj się, Dylan! Nigdy nie byłeś słabeuszem. Wprost przeciwnie. Usadzałeś zawsze innych. Usadź teŜ Brandi. – Tym razem jakiekolwiek usadzanie jest wykluczone. Brandi zagięła na mnie parol. A do jej papcia naleŜy właściwie całe miasto, łącznie z bankiem, w którym mam dług hipoteczny. W tej sytuacji nie mogę urazić jego córeczki. – Teraz wszystko jest jasne, wreszcie zrozumiałam – powiedziała Kate. – I opracowałeś plan działania. Konkretnie, co chcesz zrobić? – JuŜ przedtem w jakiejś rozmowie wypsnęło ci się, Ŝe szukasz narzeczonego, Ŝeby ukontentować babcię. I to mi podsunęło pewną myśl. Połączmy siły. Ty ucieszysz babcię, a ja obronię się przed zakusami Brandi. – A co będzie, jeśli Brandi zda sobie sprawę, Ŝe nasze narzeczeństwo to lipa? – Zanim się spostrzeŜe, przeniesie swoje uczucia na kogoś innego. Wiesz, jaka ona zawsze była. Dziś ten, jutro inny. Kate musiała przyznać, Ŝe Dylan trafnie ocenia miejscową piękność. Brandi zbyt lubiła męŜczyzn, by poprzestać na jednym. – Na jak długo potrzebujesz owej fikcyjnej narzeczonej? – spytała. – Bo ja wiem... Niezbyt długo. Na kilka miesięcy... – Zgadzam się, ale tylko do dnia moich urodzin. – Do dwudziestego piątego października? Dobrze. Umowa stoi. – Ty pamiętasz datę moich urodzin?! – wykrzyknęła zaskoczona. – Niby dlaczego miałbym nie pamiętać? W okresie dorastania byłem wiele razy na twoich głupich urodzinach. Były do zniesienia tylko dlatego, Ŝe twoja matka piekła doskonałe torty. – A ty tylko dlatego mogłeś się nimi obŜerać, Ŝe mama kazała mi ciebie zapraszać. Z własnej woli nigdy bym cię nie zaprosiła. – Co ty mówisz? To nie ty na mnie leciałaś? Twoja mama aŜ tak mnie lubiła? To wspaniale! Potrzebuję legionu fanów. Więc propozycja zaakceptowana? Kate przez chwilę wpatrywała się w twarz Dylana. W twarz przystojną – musiała to przyznać – męską i stanowczą, o niemal klasycznych rysach. JakŜe inną od twarzy Dylana – łobuziaka z lat młodzieńczych. Łobuziak ten potrafił często dopiec jej do Ŝywego. Wreszcie westchnęła i jakby zrezygnowana, powiedziała: – Dobrze. Niech będzie. Umowa stoi. Ty i ja nie mamy nic do stracenia. Ale wiele rzeczy musimy od razu wyjaśnić. Jak mamy zamiar kogokolwiek przekonać, Ŝe stanowimy parę? – Ja stawiam sobie trudniejsze pytanie: jak moŜna przekonać kogokolwiek, Ŝe taki zaprzysięgły pracuś jak ty nagle chce zrezygnować z kariery i wyjść za mąŜ.
– A co w tym dziwnego? – Prawie wybuchnęła. – Oczywiście, Ŝe chciałabym wyjść za mąŜ...! Skąd ci przyszło do głowy... Laura, podnosząc dłoń niby tarczę, przerwała im kolejną kłótnię. – Spokojnie, spokojnie, kochaniątka! Tu nie miejsce do roztrząsania detali umowy. – Rozejrzała się dokoła i dostrzegła kilka par oczu wpatrzonych w ich stolik. – Zrobicie to u mnie w domu. Przyjdźcie jutro o szóstej na kolację. Dzieci pójdą spać i wtedy spokojnie wszystko omówimy. – Ale Matt będzie ryczał ze śmiechu! – zauwaŜył Dylan. – Dobrze, jutro o szóstej. Będziemy oboje! – oświadczyła Kate. – Mów za siebie – warknął Dylan. – Ja teŜ mam język. – CzyŜby? Oddaję ci głos. – Kate wykrzywiła się prześmiesznie. – Będziemy jutro o szóstej – potwierdził Dylan. Wstał, zabrał ze stołu kapelusz i nasadził go sobie na głowę. – Panie mi teraz wybaczą, ale mam waŜne sprawy do załatwienia. – PoŜegnał je kpiącym gestem salutowania i odszedł. Kate przez chwilę patrzyła w przestrzeń, a potem, jakby otrząsnąwszy się z letargu, wykrzyknęła: – Co ja najlepszego zrobiłam! Chyba zwariowałam! – Zrobiłaś to, co powinnaś. Uszczęśliwiłaś swoją starą babkę – odparła Laura. Tak, rzeczywiście. I zapłaciłam za to bardzo drogo – towarzystwem Dylana Cole’a, pomyślała. Pytanie, jak ja to zniosę. Kolacja z Reynoldsami okazała się niezbyt przyjemna. Kate właściwie nie wiedziała, dlaczego. Matt i Laura byli jej bliskimi i szczerymi przyjaciółmi. Właściwie najbliŜszymi, jakich miała. I uwielbiała teŜ ich dzieci. Natomiast Dylan to zupełnie inna sprawa: długa znajomość, ale obciąŜona ciągłymi starciami. MoŜe źródłem dyskomfortu podczas kolacji było usilne staranie, by się z nim nie pokłócić. Dylan teŜ wydawał się spięty i chwilami sprawiał wraŜenie człowieka, który tylko czyha na najdrobniejszy pretekst, by zabrać kapelusz i czmychnąć. – Co sądzisz, Dylan, o tej nowej stacji benzynowej, którą budują na zachodnim skraju miasta? – spytał Matt. – To jeden wielki skandal – odparł Dylan. – Gdybyś tam mieszkał, to nie byłbyś taki skory do podobnej krytyki – odezwała się Kate. – A gdybyś ty choć trochę myślała o ochronie środowiska, to nie przeszkadzałoby ci podjechanie po benzynę kilometr dalej – zareplikował Dylan. – Co za zacofane myślenie na temat planów urbanistycznych – odcięła się Kate.
– Ja zdrowo myślę. Jeśli nie połoŜymy kresu nadmiernemu rozwojowi i przyrostowi mieszkańców, to zrobimy z Kolorado kolejną Kalifornię. Opowiadasz bzdury, Kate. – PrzełóŜmy temat na później, jak dzieci pójdą spać – zaproponowała Laura. – My nie chcemy iść spać! – oświadczyła Jessica w imieniu swoim i młodszego Zacha. – My bardzo lubimy słuchać, jak ciocia Kate i wujek Dylan kłócą się... – To wcale nie jest zabawne, kiedy ludzie się kłócą, Jessiko! – skarciła córkę Laura. – Dostaniecie teraz po roŜku lodów i pójdziecie z nimi na dwór. A my tu porozmawiamy sobie... – Porozmawiamy, to u nich znaczy pokłócimy się – szepnęła Jessica do ucha Zachowi i dodała na głos: – JuŜ dobrze, mamo, daj te lody! Nie chcecie nas, to nie. Gdy dzieci wyszły, Matt z rozbawieniem odchrząknął: – Kiedy Laura mi powiedziała, co kombinujecie... – zaczął – to sobie od razu pomyślałem, Ŝe nic z tego nie wyjdzie. No i czy nie miałem racji? – Spojrzał na Ŝonę. – Jeśli Dylan postara się być dŜentelmenem, to wyjdzie – stwierdziła Laura. Wspomniany dŜentelmen zapytał Kate: – Chcemy, Ŝeby wyszło? – Jeśli w ten sposób zaczynasz, to nie... – Kate! – wykrzyknęła zgorszona Laura. – Pomyśl o swojej biednej babci! O mamie teŜ nie zapominaj. – Jestem gotowa wiele dla nich zrobić, ale to wydaje się ponad moje siły. Jak ja mam wytrzymać z tym... tym... – Z braku stosownego określenia wskazała dłonią Dylana. – Dylan, czy nie moŜesz bardziej się do tego przyłoŜyć? – spytała Laura. – Jeśli tak ci zaleŜy na tym, by odczepić się od Brandi Haycox i nie podpaść jej tatusiowi...? – A co, Brandi się za tobą ugania? – Matt był zaskoczony. – Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś, Dylan? – Bo wiedziałem, jaka będzie twoja reakcja. Ty teŜ byłeś jej ofiarą, nim spiknęliście się z Laurą. A nie powiedziałem ci, bo byłem pewien, Ŝe nie będziesz umiał dać mi Ŝadnych mądrych rad, jak jej się pozbyć... – BoŜe, BoŜe, moi dwaj ulubieńcy ofiarami tej... tej... No, wiecie kogo... – zaŜartowała Laura. – Ty mi nigdy o tym nie wspomniałeś, Matt! Zapamiętam to sobie i teŜ ci nie powiem, kto się za mną uganiał... I kogo ja... – Dylan jest twoim ulubieńcem? – zdumiała się Kate. – Myślałam, Ŝe go nie lubisz.
– Nie znoszę. I tego drugiego teŜ nie znoszę... – Laura ujęła męŜa pod rękę i połoŜyła głowę na jego ramieniu. – Matta moŜna lubić, owszem, jest cholernie miły – wtrąciła Kate. – Ale Dylan... – Od początku jestem przez ciebie obraŜany. Nikt cię nie zmusza, Ŝebyś chodziła po mieście przytulona do mnie i udawała, Ŝe mnie uwielbiasz. Zresztą, gdybyśmy nawet oświadczyli, Ŝe zakopaliśmy toporki wojenne, to powiedziano by, Ŝe nie tyle zakopaliśmy je, ile zatopili wzajemnie w naszych plecach. – Masz rację, skończmy z tym, zanim rozpoczniemy tę maskaradę. Przepraszam, ale nici z pomysłu. Przynajmniej poŜegnajmy się w zgodzie. – Kate wyciągnęła rękę. – Niech tak będzie. PoŜegnajmy się w zgodzie. – Uścisnął jej dłoń. – Nawet nie mam do ciebie Ŝalu. Rozumiem twój problem. – Jaki znowu problem? – Ano taki, Ŝe zgrabna ładna kobieta nie moŜe znaleźć faceta, który byłby gotów ją utemperować i ulepić na kształt prawdziwej damy... – Jazda mi stąd! – Laura palcem wskazała drzwi. – Nie będziecie u mnie w domu pojedynkowali się na coraz obraźliwsze epitety! – Była rzeczywiście rozzłoszczona. – Przepraszam za naruszenie spokoju ducha lada chwila mającej rodzić damy. – Dylan wstał. – Dziękuję za wspaniałą kolację i za wielki wysiłek, by nas... nie powiem... skojarzyć, ale ciut ciut zbliŜyć... – W tym wypadku jestem gotowa słowo po słowie powiedzieć to samo, co Dylan. – Szkoda, wielka szkoda! śycie nas wszystkich byłoby duŜo łatwiejsze i milsze, gdybyście, ty i Dylan, spuścili z tonu i zawarli przymierze na rzecz pokoju. Pomyśl o tym, Kate! Po wyjściu od Reynoldsów Kate doszła do wniosku, Ŝe mogłaby myśleć nawet do końca świata i nic by z tego nie wyszło. Ledwo wróciła do domu, usłyszała telefon. Dzwoniła z Denver jej matka, gdzie mieszkała wraz z całą rodziną – z „małym” braciszkiem Mackiem, lat dwadzieścia sześć, z Joshem, lat dwadzieścia siedem, i z babką Edną. Ojciec Kate zmarł przed niespełna pięcioma laty. – Co nowego, mamo? Wszystko w porządku? – spytała Kate. – Wszyscy zdrowi, wszystko jak najlepiej – odparła matka. – Mam dla ciebie dobre wiadomości, Kate... – JakieŜ to? – Czwartego października organizujemy zjazd rodzinny. Między innymi z Omahy przyjedzie wujek Tom z dziećmi i z Tulsy ciotka Gertruda wraz z całą rodziną. – To wspaniale – odparła Kate, ale bez entuzjazmu w głosie. Nie dlatego,
by nie kochała całej swojej rozległej rodziny, ale wyczuwała, Ŝe dla niej to zbyt grząski teren. – Babcia na pewno jest bardzo podekscytowana... – O tak! Ale mamy pewien drobny problem... Jak wiesz, babcia ogromnie się martwi z powodu twego panieńskiego stanu. Boleje nad tym, Ŝe nie masz choćby narzeczonego. To się wyraźnie odbija na jej zdrowiu... I dlatego ja... coś zorganizowałam... Chyba mnie zrozumiesz, córeczko... – O czym ty mówisz, mamo? Co zorganizowałaś? – Partnera dla ciebie... Babci powiemy... no wiesz, powiemy... i tak dalej... To jest bardzo miły chłopak, przyjaciel twoich braci. On naprawdę cieszy się z moŜliwości poznania ciebie. Jest adwokatem... – Dość, mamo! Przestań! Mowy nie ma. – Kate raczej optowałaby na rzecz doŜywotniego panieństwa, niŜ zgodziła się na towarzystwo któregokolwiek z przyjaciół jej braci. – AleŜ, Kate, babcia...! – Nie martw się o babcię. Będzie bardzo zadowolona. Przyjadę z moim... kawalerem... Nie mówiłam ci tego, ale spotykam się z kimś i to zapowiada się na coś powaŜnego... – skłamała. Matka była wniebowzięta i długo gratulowała córce, która tymczasem umierała ze strachu. Co ona zrobiła? I co teraz? Dylan uznał, Ŝe kolacja u Matta i Laury wypadła fatalnie. Nawet gorzej, niŜ się spodziewał. Na zakończenie został praktycznie wyproszony z domu. Jeszcze tego brakowało, by z błahego powodu stracił przyjaciół. W drodze do siebie postanowił wpaść do baru i w towarzystwie stałych bywalców poprawić sobie humor, słuchając rubasznych opowieści, jakimi bez ustanku się delektowano. W barze czas mijał mu wcale przyjemnie, do czasu gdy sąsiad na barowym stołku mruknął: – Zgadnij, stary, kto przed chwilą wszedł? Dylan powoli obrócił głowę i napotkał wzrok uśmiechniętej Brandi. Była w towarzystwie dwu innych kobiet, które zerkały na siedzących przy barze kowboi. Brandi, choć nie zaproszona, podeszła, pocałowała go w policzek, a następnie w usta i szepnęła: – Cześć, kochanie... Co tu robisz? – Właśnie witam się z tobą. – Zafundujesz mi drinka? – Z rozkoszą, ale wypijesz juŜ sama, bo muszę zmykać. – Pomachał do kelnera. – Drinka dla pani na mój rachunek. Pa, Brandi, muszę lecieć...! – Dokąd tak się śpieszysz? – zatrzymała go. – Zostań chwilę, wypiję,
potem odwieziesz mnie do domu... – Brandi objęła go w pasie i przymilnie się uśmiechnęła. – Bardzo bym chciał, ale naprawdę nie mogę... Czeka na mnie... czeka moja dziewczyna... Brandi zesztywniała i odsunęła się o pół kroku. – śartujesz ze mnie... Powiedz, Ŝe Ŝartujesz! – Nie Ŝartuję. – Wiedziałabym o tym. Kim jest ta tajemnicza dziewczyna, o której nie słyszałam? Wiem, Ŝe kłamiesz. Znam cię zbyt dobrze. Nie dam się nabrać...! – Wpadnij tu w piątek wieczorem, to ją zobaczysz... I nawet wtedy nie uwierzysz, bo ja teŜ nie wierzę, pomyślał.
ROZDZIAŁ DRUGI Kate skończyła redagowanie materiału o posiedzeniu komisji planowania rady miejskiej i na klawiaturze komputera nacisnęła klawisz „do druku”. Głęboko odetchnęła. Wreszcie będzie miała wolną chwilę na zastanowienie się, jakie konsekwencje będzie miała rozmowa telefoniczna z matką. Jak przekonać Dylana, Ŝe ten jego pomysł z fikcyjnym narzeczeństwem naleŜałoby jeszcze raz przedyskutować? Nie miała zamiaru pełzać u jego stóp i błagać, by się zgodził. Z drugiej strony bała się jak ognia kolejnej matczynej próby skojarzenia jej z jeszcze jednym niewydarzonym kandydatem na męŜa. W przeszłości musiała juŜ kilka razy stawiać czoło rozmaitym osobnikom: profesorowi college’u, księgowemu i cięŜarowcowi. Randki z nimi były męką. Dylana przynajmniej znała i wiedziała, czego moŜe się po nim spodziewać. śadnych niespodzianek i obłapiających ją dłoni. Ojciec zawsze mawiał, Ŝe lepszy znany diabeł niŜ anioł z obcej parafii. Zadzwoniła do Laury i przedstawiła swój dylemat. Przyjaciółka nie owijała słów w bawełnę: – Czy nie mogłabyś odsłonić przed nim kart? Powiedzieć mu prawdy, dlaczego ci na tym zaleŜy? – Łatwo ci dawać takie rady, skoro jesteś szczęśliwą męŜatką i mąŜ zawsze stara się ciebie zrozumieć. Dylan nie uczyni najmniejszego wysiłku, by mnie zrozumieć. Poza tym nie chcę być wobec niego petentką. Miałby nade mną olbrzymią przewagę i mógłby chcieć mną dyrygować. Liczyłam na to, Ŝe ty mnie zrozumiesz... – Co mam zrozumieć? Przede wszystkim nigdy nie rozumiałam i nadal nie rozumiem, dlaczego ty i Dylan tak skaczecie sobie do oczu. Bo nie jest dostatecznym powodem to, Ŝe w trzeciej klasie ciągnął cię za warkocze. Kate szybko się poŜegnała i odłoŜyła słuchawkę. No cóŜ, skoro jej najlepsza przyjaciółka nic nie rozumie... Ale co teraz robić? – Masz wolną chwilkę? – Nagle usłyszała za sobą głos Dylana. Zaskoczona, odwróciła się od komputera. Dylan stał tuŜ za jej plecami. – Mam... O co ci chodzi? – Rozejrzała się po sali redakcyjnej. Prawie wszystkie stanowiska były wolne. Tylko redaktor sportowy siedział za swoim biurkiem. Zobaczył Dylana i pomachał mu wesoło ręką. – Moglibyśmy dokądś stąd pójść? – spytał Dylan. – Mam w zasadzie jeszcze duŜo roboty... – Umilkła. PrzecieŜ ona teŜ miała do Dylana interes. Wstała zdecydowana. – No dobrze... Jeśli chcesz, moŜesz mi zafundować lunch. – Podwójny hamburger. Chyba dam radę. – Jeśli nie masz pieniędzy, to ja ci postawię lunch – zaoferowała. Z biurka
wzięła torebkę. – MoŜemy iść. – Nie musisz mi nic fundować. Czy widziałaś w filmach z Johnem Waynem, Ŝeby jego kobiety za niego płaciły...? Była gotowa do ostrej riposty z powodu tych „jego kobiet”, do których ją przyrównał, ale zobaczyła, Ŝe Dylan się śmieje, i teŜ się roześmiała. A w myślach zadała sobie pytanie, dlaczego ona tak węszy za kaŜdym jego słowem, które mogłaby uznać za obraźliwe. Powinna się lepiej kontrolować, jeśli ma zamiar namówić Dylana na to, na czym jej zaleŜało. Siedzieli w kawiarni „Rowhide”. – Gadają o nas – powiedziała, widząc skierowane na ich stolik liczne pary oczu. – Niech im pójdzie na zdrowie – skomentował Dylan, który od kilku minut walczył z chęcią ucieczki z lokalu. Ale nie wolno mu było tego zrobić, bo zaprzepaściłby szansę namówienia Kate, by zaryzykowała jeszcze jedną próbę publicznego udawania pary narzeczonych. – No więc, o co ci chodzi? – zapytała Kate po dłuŜszej chwili milczenia. – Chcę wiedzieć, jaki miałeś cel, zapraszając mnie tutaj, chociaŜ, prawdę powiedziawszy, to zaproszenie wymusiłam na tobie. O czym chciałeś ze mną mówić? – Chciałem... Po prostu chciałem cię przeprosić za wczorajszy wieczór. Byłem trochę ostry... MoŜe i grubiański... – Jesteś zawsze ostry i moŜe grubiański, ale nigdy przedtem za to nie przepraszałeś... Co się nagle stało? – Nie zdawałem sobie sprawy, Ŝe zawsze jestem taki... MoŜe rzeczywiście w stosunku do ciebie nie jestem... nie jestem w porządku. Mam jakieś takie dziwne podejście do ciebie. I w twoich oczach na pewno niestosowne. – Na pewno. Ale przeprosiny przyjmuję. – To wspaniale! MoŜe więc wystartujemy z naszym planem i w piątek wieczorem pójdziemy do baru „Pod Malowanym Kucem”? Wieczory piątkowe są u nich specjalne... – Mamy iść do baru razem...? Jak na randkę...? – No oczywiście, tak jak to planowaliśmy... no, z tym naszym niby narzeczeństwem. Zróbmy mały wysiłek, moŜe nam się uda... – Nie mogę uwierzyć. Ty mi proponujesz, Ŝeby jeszcze raz spróbować...? Ty? – Ano ja. Bo tak mi się wydaje... Ŝe warto spróbować – powiedział jakby zagubiony. – Burgery i frytki! – Kelner kolistym gestem postawił przeładowany talerz przed Kate i drugi przed Dylanem. – No i co powiesz na moją propozycję? – nalegał niecierpliwie Dylan.
– To jest dla ciebie takie waŜne? – odparła pytaniem. – AleŜ nie... – W takim razie... – Chciałem powiedzieć, Ŝe aleŜ tak – poprawił się. Nie chciał przegrać, choćby miał połknąć trochę własnej dumy. – W takim razie moja odpowiedź jest pozytywna. Skoro mogę oddać ci przysługę... Ale pamiętaj, Ŝe tobie bardziej na tym zaleŜy niŜ mnie. Będę miała u ciebie dług wdzięczności, Dylanie Cole’u! – Dobrze, dobrze. I wiem, Ŝe ciągle mi to będziesz przypominać. – Patrzył i patrzył w talerz z podwójnym hamburgerem i zastanawiał się, dlaczego po niego nie sięga, choć przed chwilą był taki głodny. No tak, nagle stracił apetyt. Bar „Pod Malowanym Kucem” miał olbrzymie powodzenie w piątkowe wieczory. Przez pierwsze dwie godziny, od piątej do siódmej, moŜna było otrzymać dwa drinki za cenę jednego, a o ósmej zaczynały się tańce i trwały do północy. Kate była tu juŜ kilka razy, przewaŜnie w towarzystwie przyjaciółek. Było to jedno z tych miejsc publicznych, gdzie kobiety mogły czuć się bezpiecznie. Nikt z bywalców nie odwaŜyłby się ich napastować, panował tu bowiem odpowiedni reŜim. Prawdę powiedziawszy, dopiero w towarzystwie Dylana Kate poczuła się nieswojo. Nie dlatego, by była zagroŜona, ale poczuła skierowany na siebie wzrok wielu osób. – Usiądziemy przy barze? – spytał Dylan. – Ach, nie! MoŜe przy stoliku w pobliŜu parkietu? – Za niespełna godzinę zacznie grać orkiestra i na parkiecie będzie okropnie głośno – zaprotestował. – Czy to przytyk do mnie, Ŝe za długo się szykowałam i wszystkie lepsze stoliki są zajęte? Wyjaśniłam ci przecieŜ, Ŝe ten ostatni wywiad trwał dłuŜej, niŜ planowałam... – Zamknij buzię, Kate. Nikt ci nie robi Ŝadnych przytyków. Stwierdziłem tylko fakt. Poszukam jakiegoś innego stolika. – Dlaczego mam nic nie mówić? Właśnie, Ŝe mam ochotę powiedzieć kilka słów na temat twojego zachowania... – Zamknij na chwilę buzię, bo ja ci ją zamknę – powiedział cicho, ale stanowczo Dylan. – Ciekawa jestem jak? Jeśli mnie tylko dotkniesz, to wezwę policję i kaŜę cię aresztować. – Mam sposób na ciebie. – Na środku sali przygarnął ją i pocałował. Gdy ją puścił, Kate zachwiała się. W fałszywe narzeczeństwo nie wkalkulowała ryzyka całowania. Co powinna teraz zrobić? Nim mogła zdecydować się na cokolwiek, została dosłownie zawleczona
przez Dylana do stolika w rogu sali. Usiadła, a raczej opadła na krzesło, usiadł teŜ Dylan. – MoŜesz juŜ mówić, co ci ślina na język przyniesie – przyzwolił. – ZniewaŜaj mnie, krzycz, bij, rób, co chcesz... Dylan wydawał się tak zrezygnowany, Ŝe Kate wybuchnęła śmiechem. W odpowiedzi otrzymała ciepły uśmiech i zdumione spojrzenie. – Wygrałeś – oświadczyła. – Będę usiłowała być uprzejma, choć w twoim towarzystwie jest to bardzo trudne i męczące zadanie. – Mam nadzieję, Ŝe pomoŜe ci świadomość, iŜ robimy to w zboŜnym celu. Musimy się postarać, bo inaczej Brandi nie uwierzy mnie, a twoja babcia tobie. Zaraz, zaraz! Ty teŜ musisz przekonać Brandi o szczerości twoich uczuć wobec mnie, a ja twoją babcię... – Smutne, ale taka jest konieczność. No dobrze, zaczynam udawać, Ŝe jesteś Tomem Cruise’em... – A ja, Ŝe co noc o tobie śnię... – Musimy spowaŜnieć, Dylan. – Moim zdaniem musimy przede wszystkim obwieścić obopólnie autentyczne zawieszenie broni. śadnego udawania. – Na czym ma polegać autentyczność zawieszenia broni? – spytała zaniepokojona. – Właśnie na tym, Ŝe je obwieścimy i będziemy go przestrzegać. – Od kiedy? Dylan spojrzał na zegarek. – Jest teraz za trzy siódma. Proponuję od siódmej. – Dobrze, od siódmej. śadnych przytyków, wymówek, złośliwości. śadnej napastliwości... A kto popełni wykroczenie, będzie winien stronie pokrzywdzonej odpowiednie zadośćuczynienie. – Mam jeszcze dwie minuty, wobec tego, Kate, powiem ci, Ŝe ta sukienka, którą masz na sobie, wygląda jak reprodukcja poŜaru w fabryce ogni sztucznych. – DuŜo za nią zapłaciłam! – oburzyła się. – Nie wszystko da się kupić za pieniądze. Smaku nie. – Nadmiarem smaku to ty mi nie zaimponujesz. Nosisz tylko dŜinsy i koszule w kratę. Nie słyszałeś o koszulach w paski albo o gładkich? I te twoje ramiona... nie wiem, ale wydają mi się jakieś obwisłe. Nie uprawiasz Ŝadnego sportu? Stale osłaniasz je długimi rękawami... – Mogę ci zademonstrować siłę moich ramion i rąk, ale wątpię, czy wyszłabyś Ŝywa z próby... Bo oczywiście demonstrowałbym na tobie. – Uwaga, uwaga! – obwieściła nagle Kate, patrząc na zegarek. – Właśnie minęła godzina siódma... Więc, jak mówiłam, kochanie, uwielbiam męŜczyzn w kowbojskich strojach.
– A ja uwielbiam kobiety, które wiedzą, co naleŜy uwielbiać – odparł. Dylan powinien być zadowolony, Ŝe bar tak szybko się wypełnił, bo on i Kate wtapiali się w tłum. Powinien być zadowolony, a tymczasem czuł się bardziej nieswojo niŜ kiedykolwiek. Nie trzeba było być mędrcem, by wiedzieć, Ŝe on i jego partnerka są tematem licznych rozmów przy stolikach. Dobrze ich znano w mieście. Znano równieŜ ich niezgodność charakterów. Ilekroć teŜ opuszczał na chwilę Kate, by na przykład przynieść drinki, zasypywano go pytaniami lub obdarzano ciętymi uwagami. Znalazło się kilku odwaŜnych, którzy poprosili Kate do tańca. Musieli być odwaŜni, gdyŜ Kate wywoływała u męŜczyzn kompleks niŜszości. UwaŜano ją za kobietę silną, odporną na przeciwności losu i nie tolerującą najmniejszej słabości. Od małego nazywano ją chłopczycą. Porywała się na wyczyny, na jakie wielu chłopców nie miało odwagi. Wdrapywała się na drzewa, na które nigdy nie wdrapaliby się ani Matt, ani Dylan. Skakała z wysokości, z jakiej odwaŜali się skakać tylko najlepsi. Gdy dorosła, mówiła takie rzeczy i pytała o takie sprawy, o jakie chłopcy przewaŜnie wstydzili się pytać. Problem z Kate polegał na tym, Ŝe inne dziewczyny wyrastały z tych buńczucznych lat, natomiast ona nadal w nich tkwiła, mimo Ŝe z kanciastej nastolatki przerodziła się w piękną kobietę. I nadal kierował nią zbuntowany duch i chęć podbicia świata. Zapewne dlatego nawet po upływie tylu lat miała trudności w porozumiewaniu się z Dylanem. W czasie gdy Kate tańczyła, zjawiła się nagle Brandi i usiadła na jej krześle. – I po to miałam przyjść? – spytała. – śeby zobaczyć ciebie z Kate Andrews? Nie jestem naiwna. Znam was oboje od zawsze. MoŜna umrzeć ze śmiechu. Ty i ona razem! Ha! Ha! – Tak, ja i Kate jesteśmy razem. – Chcesz mi wmówić, Ŝe pomiędzy tobą i Kate zaiskrzyło? – Nie chcę ci niczego wmawiać i nic mnie nie obchodzi, co będziesz myślała. Ale potwierdzam: zaiskrzyło. I dlatego ci powiedziałem przed kilkoma dniami, Ŝe jestem zajęty. Mówiąc inaczej: nie jestem do wzięcia. – A ja widzę, Ŝe jesteś do wzięcia. Ona sobie tańczy z przystojnym straŜakiem, a ty siedzisz tu sam. W tym momencie muzyka ucichła. Kate, odprowadzona przez partnera, ku swemu niezadowoleniu zobaczyła Brandi siedzącą z Dylanem przy ich stoliku. Wtedy orkiestra znów zaczęła grać i Dylan wstał. – Przepraszam cię, Brandi – powiedział. – Idę tańczyć z moją dziewczyną. – Ujął Kate za rękę i zaprowadził na parkiet. Zaczęli tańczyć. Był to ich pierwszy w Ŝyciu taniec. Dylan dobrze tańczył, a Kate dała się prowadzić. Na parkiecie stanowili doskonałą, jakby od
dawna zgraną parę. Wielu tańczących komentowało to z aprobatą, uśmiechało się, kiwało głowami. To wyraźnie zachęciło Dylana do wzbogacenia repertuaru: przytulił mocno Kate, przyłoŜył policzek do jej policzka, a oczy wbił w sufit, jakby był rozanielony. – Ja wiem, Ŝe chodzi ci o Brandi – szepnęła mu do ucha. – Ma ci uwierzyć i odczepić się od ciebie. Ale czy ty nie za bardzo szarŜujesz? – O nie! Czuł się wspaniale, trzymając Kate w ramionach. Dziewczyna doskonale tańczyła i niosła ze sobą zapach wszystkich kwiatów świata... Szkoda, Ŝe to jest tylko Kate, a nie ktoś naprawdę... – Brandi naciska? – spytała. – Próbuje. Nie mówmy o Brandi. Po prostu tańczmy. – Z miłą chęcią. I tańczyli. Na zatłoczonym parkiecie tańczyli coraz bliŜej siebie. To chyba w samoobronie. Dylan pomyślał, Ŝe gdyby nie wiedział, Ŝe tańczy z Kate, kto wie, czy nie wydawałoby mu się, Ŝe jest to początek jakiejś bardzo intrygującej i pociągającej znajomości. Dziwne, Ŝe nigdy przedtem nie zatańczyli ze sobą. Obecne doświadczenie było wcale przyjemne... Muzyka przestała grać. Po długiej chwili Kate odezwała się: – JuŜ chyba moŜesz mnie puścić. – O tak, oczywiście... przepraszam! – Zaczerwienił się. Pojęcia nie miał, o czym myślał. A owszem! Dziwił się i dociekał, dlaczego Kate pozwoliła mu trzymać siebie tak blisko. Brandi czekała na nich przy stoliku. Nie zwolniła krzesła Kate. – Cześć, Kate! Czy to prawda, co mówi Dylan, Ŝe stanowicie parę? – spytała bez ogródek. – MoŜe to zbyt wiele mówić o nas jako o parze – odparła. – Z drugiej strony nie powiedziałabym, Ŝe jej nie stanowimy. – Trudno w to uwierzyć komuś, kto zna się na rzeczy – zareplikowała Brandi. – Oo, ty z pewnością znasz się na tym doskonale – zgodziła się Kate. – Ale okoliczności się zmieniają i ludzie teŜ. Skoro juŜ cię widzę, to mam pytanie. Jak Izba Handlowa i twój ojciec, jej prezes, zamierzają spłacić dług zaciągnięty na uroczystości Święta Niepodległości? Bo wiele rachunków jest nie spłaconych. – A skąd ja mam wiedzieć? Nie interesuję się takimi sprawami – burknęła Brandi. – Ale ja się interesuję. To część mojej pracy. Bo jeśli... – śadnych rozmów zawodowych, Kate! – przerwał Dylan. – Panie napiją się czegoś? – Ja nie – odparła Kate.
– Ja teŜ nie. – Wracamy do domu? – Dylan zwrócił się do Kate. – Powrót do domu nie jest wielką atrakcją... – Kate uśmiechnęła się słodko do Brandi. – Ale poŜegnanie przed domem tak. Wracamy! – Mrugnęła porozumiewawczo. Dylan gotów był ją ucałować. – AŜ trudno mi uwierzyć, Ŝe powiedziałam Brandi to, co powiedziałam – wyznała Dylanowi Kate, gdy wyszli z baru i skierowali się do furgonetki, którą Dylan zaparkował pod latarnią. – Zagrałaś wspaniale – pochwalił ją. – Gdzie są te cholerne kluczyki?! Nigdy nie wiem, do której włoŜyłem je kieszeni... Są! – obwieścił, z triumfem wymachując kółkiem do kluczyków. – Rany boskie, ale wpadka...! – Co się stało? – Nie patrz, ale tam pod drzewem stoi Brandi z gromadką kumpli. Myślą, Ŝe ich nie dostrzeŜemy w mroku. Brandi nadal mi nie wierzy. – Nic na to nie poradzimy. – Owszem, moŜemy coś poradzić. – A co? Weźmiesz kubeł wody i oblejesz ich? – Nie, Kate. Będę musiał cię pocałować... Nie bój się, zrobię to tak, jakbym całował siostrę... – I to siostrę, którą niezbyt lubisz. – Gotowa? – Nie Ŝartowałeś? Naprawdę chcesz mnie pocałować? – Tylko po to, by zmylić Brandi. – Ale ja nie mogę cię pocałować. Nie jest w moim zwyczaju całować się z obcym męŜczyzną. – Ja nie jestem obcy. To ja, twój Dylan. No i wkrótce oficjalny narzeczony... Zapomniałaś? – No, juŜ dobrze, ale nie będę mogła włoŜyć w to serca... Nie spodziewaj się Ŝadnych emocji w czasie tego pocałunku. – Na miłość boską, Kate, co ty bredzisz?! Ja mówię o pokazie publicznym na uŜytek tej gawiedzi pod drzewem. Podejdziemy, pocałujemy się jak dwoje przyjaciół... – ZbliŜyli się do samochodu. – My nie jesteśmy przyjaciółmi – zaprotestowała. – My jesteśmy... my jesteśmy... – Zabrakło jej słowa. – No, kim my jesteśmy? Kim...? Nie mogę się doczekać określenia, jakiego szukasz. – Ot, po prostu jesteśmy... – Westchnęła i pomyślała, Ŝe najlepsze określenie to „skazańcy”. Tak, oni są skazani na siebie, poniewaŜ nastąpił taki niefortunny zbieg okoliczności, Ŝe... – Doskonale, raz na zawsze usuniemy
wątpliwości panny Brandi! Do roboty! – Dzielna jesteś – pochwalił Dylan i przywarł ustami do warg Kate. W pierwszej chwili Kate zesztywniała, ale zaraz potem pomyślała, Ŝe to prawie przypomina całowanie przez Toma Cruise’a. Tak sobie w kaŜdym razie wyobraŜała pocałunek tego gwiazdora. Po chwili poczuła, Ŝe szybuje gdzieś daleko na magicznym latającym dywanie i potem ląduje na jakimś mitycznym szczycie, gdzie są tylko pytania i brak na nie odpowiedzi... Dylan przerwał tę magiczną chwilę podniesieniem głowy i wtedy usłyszała jego dziwnie cięŜki oddech. – JuŜ jej tu nie ma – mruknął, wpatrzywszy się w mrok pod drzewem. Puścił Kate. – Wiesz co? Jak na kobietę, która nie lubi się całować, to jesteś wcale dobra. Powiem więcej: cholernie dobra. – Otworzył drzwiczki szoferki, uniósł Kate i posadził na wysokim fotelu. – I jeszcze coś chcę ci powiedzieć. Aby na przyszłość nie było Ŝadnych nieporozumień: to nie był pocałunek brata i siostry. Na pewno nie! – dopowiedział po chwili. Kate nie znalazła Ŝadnej riposty. Gdy Kate pojawiła się w poniedziałek w redakcji, ze wszystkich stron witały ją uśmiechy. Uśmiechał się do niej nawet John Reynolds, właściciel, wydawca i redaktor naczelny gazety, dziadek Matta, męŜa Laury. – Słyszałem, Ŝe sprawiłaś sobie kawalera – powiedział. – Dylan Cole to dobry chłopak. Mogłaś trafić gorzej. Kate zaczerwieniła się po korzonki włosów. – Co pan opowiada! Poszłam raz do baru z Dylanem, a pan robi z tego wielką historię, jakbym podjęła Ŝyciową decy... – Przygryzła język. PrzecieŜ właśnie o to im chodziło. Całe miasto miało wiedzieć, Ŝe ona i Dylan i tak dalej. – No, no, spokojnie! Ja wiem tylko tyle, co ptaszki mi doniosły – odparł starszy pan. No tak, a pierwszym z ptaszków była niejaka Brandi, to pewne, pomyślała Kate. John Reynolds miał najlepszą siatkę informacyjną w mieście, przyjaźnił się ponadto z ojcem Brandi. Trzeba się pilnować, nie wolno wzbudzać podejrzeń szefa. W porze obiadowej Kate miała juŜ dość: wszyscy patrzyli na nią bądź pytająco, bądź z wyrozumiałością, jakby wiedzieli, co zaszło i jakie będą tego konsekwencje. Chcąc uniknąć ciekawskich spojrzeń, Kate zadzwoniła do Laury z pobliskiej kafeterii i wprosiła się do niej na lunch. – Nie zdawałam sobie sprawy, w co się pakuję – wyznała przyjaciółce w przerwie między dwoma kęsami kanapki z tuńczykiem. – W naszym mieście działa bezbłędna sieć informacyjna. Bezbłędna i błyskawiczna. – A co, nie wiedziałaś o tym? Nie pamiętasz tych wszystkich plotek, kiedy zaczęłam chodzić z Mattem? Ktoś mi kiedyś powiedział, Ŝe plotkarze
mają w zasadzie dobre intencje i Ŝe nie naleŜy się nimi przejmować. – Ba! Dobrze ci tak mówić! – odparła Kate. – Ale to dzieje się za szybko, szybciej, niŜ przypuszczałam. Mam wraŜenie, Ŝe jakiś wir wciąga mnie w głębinę, z której juŜ nie wypłynę. Naiwna, myślałam, Ŝe miną tygodnie, zanim ktoś spostrzeŜe mnie i Dylana razem, a tymczasem juŜ nazajutrz po pierwszej randce wszyscy o tym wiedzą. – MoŜe wasze publiczne całowanie się na ulicy w pobliŜu baru „Pod Malowanym Kucem” przyśpieszyło proces rozchodzenia się wiadomości? – Słyszałaś i o tym? – Kate aŜ podskoczyła na krześle. – A jak mogłam nie słyszeć? – Myśmy tylko udawali, Ŝeby Brandi zobaczyła. – Oo, udawaliście? A było przyjemnie? – Lauro, jak ty moŜesz zadawać mi podobne pytania?! – Przepraszam, ale doszłam do wniosku, Ŝe potrzebujesz rady doświadczonej przyjaciółki. – Co to jest rada doświadczonej przyjaciółki? – spytała Jessica, wbiegając do pokoju. – To znaczy mądra rada, kochanie – odparła Laura. – Taka rada, jakiej teraz potrzebuje ciocia Kate. – No, to machniesz magiczną róŜdŜką i rada przyjdzie sama, prawda, ciociu? – spytała mała. – Powinna – odparła Kate. – Widzisz, mamo? Wcale nie musisz jej dawać cioci! – wykrzyknęła Jessica i wybiegła z kuchni, a za nią Zach, który przez cały czas nie pisnął ani słowa i Kate nie zdawała sobie nawet sprawy z jego obecności. – Magiczna róŜdŜka! – Kate pogardliwie wydęła wargi. – To właśnie magiczna róŜdŜka wpakowała mnie w obecne tarapaty!
ROZDZIAŁ TRZECI – Nie chcę jeść z tobą lunchu w piątek – oświadczyła Kate. – Będę zbyt zajęta. Mam kilka artykułów do opracowania. Nie chcę i nie mogę. Po prostu nie mam na to głowy. Nie i nie... Dylan, oparty obiema rękami o krawędź biurka, czekał spokojnie, aŜ Kate się uspokoi. Wreszcie raz jeszcze zabrał głos: – Wszystko to brzmi bardzo powaŜnie, ale nie jest powaŜne w naszej sytuacji. Jeśli mistyfikacja ma nam się udać, to musimy nad tym trochę popracować. Ludzie powinni nas widzieć razem. I tak muszę przyjechać do miasta po materiały, więc moŜemy ubić dwa ptaszki jednym strzałem. – Nie bardzo mi się podoba porównanie mnie do zabijanego ptaszka – obruszyła się. – Tylko nie zaczynaj... – Jeśli uwaŜasz, Ŝe muszę... – Westchnęła. – No juŜ dobrze, jakoś znajdę czas. O której i gdzie? I nie przyjeŜdŜaj po mnie. Przyjdę sama. – Kawiarnia „Rowhide”, samo południe. – To nam gwarantuje sporą widownię. Będę punktualnie o dwunastej. – Wspaniale! Bardzo się cieszę! – Tylko bez sarkazmu! – Czasami aŜ się o to prosisz. – Komicznie zasalutował do kowbojskiego kapelusza i wyszedł, zostawiając Kate w paskudnym nastroju. Dzień miała bardziej pracowity, niŜ przewidywała. Poza tym nie potrafiła się skoncentrować. Przed oczy nieustannie powracały obrazy z minionego piątkowego wieczoru, a najczęściej wspominała pocałunek przy furgonetce. Nie mogła tego zapomnieć. I nie mogła zapomnieć słodkiego smaku tego pocałunku. Wielokrotnie musiała sobie powtarzać, Ŝe to był pocałunek udawany... – Czy ja wreszcie dostanę ten artykuł, o który prosiłem, czy teŜ będę zmuszony skorzystać z jakiegoś zapasu? – usłyszała nad głową głos Johna Reynoldsa. Towarzyszyło mu niezadowolone spojrzenie szefa. – Bardzo przepraszam... – Wyrzuciła z myśli wspomnienia o pocałunku i pochyliła się nad ekranem monitora. – JuŜ kończę. Musiałam wprowadzić pewne poprawki... Jednak najwaŜniejsza wydaje mi się konieczność wprowadzenia poprawki w moim rozumowaniu, pomyślała. PodjeŜdŜając pod swoje ranczo, Dylan zobaczył na podwórku czarnego mercedesa. Niech ten nieoczekiwany gość poczeka, pomyślał. Koń jest waŜniejszy. Wprowadził ogiera do stajni i uwolnił go od siodła. Ledwo zabrał się do wycierania sierści, usłyszał za sobą kroki i zobaczył zbliŜającego się ojca
Brandi, Edgara Haycoxa. Przerwał zajęcia przy koniu i podszedł do gościa. – Cześć, Edgar, co cię tu sprowadza? – To! – warknął Haycox bez powitania i wręczył Dylanowi gazetę. – Ta kobieta posuwa się za daleko. – Jaka kobieta? – Ta twoja Kate Andrews, któŜby inny! Ona zawsze grzebie w śmieciach i o byle co robi wielki hałas. – KaŜdemu wolno grzebać w śmieciach, jeśli ktoś ich nie spalił albo nie zakopał. A poza tym, co ja mam z tym wspólnego? Nie wiem, o co konkretnie chodzi, a więc chyba byłoby najlepiej, gdybyś porozmawiał z nią, a nie ze mną. A moŜe z jej szefem? – John nie chce słyszeć złego słowa o tej osobie. A kiedy w przeszłości dochodziło do rozmowy z nią, ona zapisywała kaŜde moje słowo i wyciągała ze mnie nawet te, których nie miałem zamiaru wypowiedzieć. Nie podoba mi się taka zabawa. Dylan znał nieprzejednany stosunek Kate do kaŜdego, kto nie przestrzegał prawa w ich mieście. Najczęściej podejrzanymi o takie działania byli lokalni prominenci. Nie naleŜało jednak Edgara draŜnić, trzeba było raczej rozładować napięcie i załagodzić sytuację. – Ale to wszystko nie wyjaśnia, dlaczego przyjechałeś tu i na mnie krzyczysz – powiedział jak mógł najłagodniej. – Wejdź do domu, napijemy się kawy i pogadamy. – Nie mam na to czasu – odparł sucho Edgar. – A powód mojego pojawienia się u ciebie? KaŜdy przecieŜ wie, Ŝe ty chadzasz z tą... tą dziennikarzycą. – Właściwe określenie brzmi: dziennikarką. Przejęzyczyłeś się, ale kaŜdemu moŜe się to zdarzyć. Chadzam z nią, to prawda, ale nie jestem jej szefem, mentorem, dozorcą ani cenzorem tekstów. – Chyba jednak masz na nią jakiś wpływ? Powiedz jej, Ŝeby się ode mnie odczepiła. Ja wiem, Ŝe Izba Handlowa ma pewien problem... finansowy, ale komitet finansów nad tym pracuje... Powiedz jej, Cole! – Więc ona miała rację, pisząc to, co napisała? – Tego nie powiedziałem! – Ale tak jest? Macie problem i ona ten problem dobrze opisała? – Między nami przyjaciółmi, w dyskrecji... Tak. – Haycox westchnął. Dylan zastanawiał się, jak zareagować. Cała sprawa była mu tak potrzebna jak zeszłoroczny śnieg. Nie mógł sobie pozwolić na uraŜenie człowieka, który zarządzał bankiem mającym wpis hipoteczny na ranczu Dylana. Z drugiej strony nie mógł potępić Kate, poniewaŜ miała w całej sprawie stuprocentową rację... – Dama, o której rozprawiamy...
– Dziennikarzyca... – Dama, o której mówimy...! – powtórzył z naciskiem Dylan – ma swój rozum i sama odpowiada za to, co pisze. Nie mogę być w tym wypadku twoim posłańcem. Powiedz jej sam, prosto w oczy, to, co masz do powiedzenia. – Rozczarowałeś mnie, chłopcze. – Bankier aŜ prychnął. – Przynajmniej się dowiedziałem, kto w tym związku nosi spodnie. Dylan szybko policzył do dziesięciu, potem do dwudziestu... Nieco ochłonąwszy, powiedział ze spokojem, skandując kaŜde słowo: – Jeśli ci się wydaje, Ŝe mnie obraziłeś, to się bardzo mylisz. Kate Andrews jest wyzwaniem dla kaŜdego męŜczyzny, łącznie ze mną. Nie ma męŜczyzny, któremu by nie dorównywała intelektem. I serdecznie ci radzę, Edgarze, byś nie chodził po mieście, obgadując Kate. Bo jeśli to będziesz robił, to ja będę musiał zareagować. – Grozisz mi?! – wykrzyknął Haycox, pospiesznie cofając się o krok. – AleŜ skąd! Uprzedzam tylko o moŜliwych skutkach niewłaściwego postępowania z twojej strony. – Dylan porozumiewawczo mrugnął. – Zawsze jesteś u mnie mile widziany, ale bez tej gazety. Serdeczne pozdrowienia dla Brandi! – zawołał za odchodzącym w kierunku mercedesa gościem. Gdy tego samego dnia Kate wróciła po pracy do domu, ujrzała przed wejściem czerwoną furgonetkę Dylana. Dołączył do niej przy drzwiach, gdy wkładała klucz do zamka. – Co za niespodzianka! – powiedziała. – Mieliśmy się spotkać dopiero w piątek. Co się stało? – Przed kilkoma godzinami miałem na ranczu niespodziewanego gościa. Szanownego pana Edgara Haycoxa... – CzyŜby był zły, Ŝe nie smalisz cholewek do jego ukochanej córeczki? – Nie. Jest wściekły, Ŝe smalę cholewki do mojej obecnej dziewczyny, która mu zalazła za skórę. Szarga jego dobre imię i ma wpływ na opinię o lokalnej Izbie Handlowej. – O mój BoŜe! – wykrzyknęła Kate. – Z tym do ciebie przyjechał? I czego chciał? – śebym wywarł odpowiedni nacisk na moją dziewczynę i nakazał jej odczepienie się od niego i od Izby, bo komitet finansowy juŜ usilnie pracuje nad rozwikłaniem problemu nie zapłaconych rachunków. Wiem, Ŝe zadaniem waszego pisma jest uczciwe przedstawienie spraw, ale Edgar nazywa to węszeniem i grzebaniem w cudzych śmieciach. Kate wybuchnęła śmiechem. – Nie przejmujesz się tym? – spytał Dylan – W najmniejszym stopniu. Wszyscy w redakcji słyszymy to, ilekroć opisujemy jakiś szwindel albo nieprawidłowość. Zdarza się to niemal zawsze, gdy dziennikarz dobrze wykonał
swoją robotę. Co mu powiedziałeś? – śeby się od ciebie odczepił, bo będzie miał ze mną do czynienia. – Tak mu powiedziałeś? Naprawdę mnie broniłeś? – Jak lew. A co miałem robić, kiedy wiedziałem, Ŝe masz rację? – Uwierzyłeś mi? – Nie tobie. Edgarowi. On w cztery oczy przyznał, Ŝe masz rację. – I po to tylko przyjechałeś do miasta, Ŝeby mi powiedzieć to, co ja wiem od samego początku? śe mam rację. – Chciałem cię ostrzec, Ŝe Edgar moŜe cię szukać... – Nie on jeden i nie od dziś, ale jakoś daję sobie radę bez... – To teŜ mu powiedziałem. – No to juŜ zupełnie nie wiem, po co przyjechałeś... Bo w zasadzie załatwiłeś całą sprawę... – Chciałem odnieść pełny sukces. Po pierwsze, chciałem, Ŝebyś mnie pochwaliła. Po to właśnie przyjechałem. A po drugie, pragnąłem teŜ zasugerować ci, Ŝebyś przez pewien czas dała spokój Izbie Handlowej. Daj szansę Edgarowi. Niech załatwi wszystko tak, jak obiecał. – Mam zrobić w tył zwrot i wycofać się? – Zmarszczyła gniewnie brwi. – Nie, po prostu zalecam ostroŜność. Dla twojego dobra. Edgar powiedział, Ŝe szukają pieniędzy na spłatę długów. Ale zrobisz, co zechcesz. Zawsze tak robiłaś i robisz tak nadal. – Edgar Haycox decyduje o twoim długu hipotecznym – przerwała mu. – Wpakowałeś mnie w tę narzeczeńską aferę, Ŝeby Brandi z ciebie zrezygnowała i nie poskarŜyła się ojcu, Ŝe ją ignorujesz... ZaleŜało ci na dobrych stosunkach z Haycoxem... Nie rozumiem więc, po co mu mówiłeś to wszystko, co powiedziałeś, Ŝe mówiłeś? I po co mi mówisz, co mu powiedziałeś? – JuŜ ci to wyjaśniłem. Z wszystkiego jesteś niezadowolona. Rzeczywiście niepotrzebnie przyjeŜdŜałem... – Cofnął się o krok i rozległ się trzask. – Co do diaska...?! – Moja róŜdŜka! Zniszczyłeś moją róŜdŜkę! Dylan odstąpił na bok. Kate podniosła z ziemi złamaną gałązkę, z której zwisała oderwana gwiazda. – Bezpowrotnie ją zniszczyłeś! – A co to takiego? – Jakbyś nie wiedział! Jessica i Zach zrobili mi magiczną róŜdŜkę. Pomogła Mattowi i Laurze pobrać się... Miała teraz pomóc mnie... – Bardzo mi przykro, Kate, ale mam chwilami wraŜenie, Ŝe brak ci piątej klepki. – Jesteś wstrętny, podły! – wykrzyknęła. – Przychodzisz tu i usiłujesz mnie namówić, Ŝebym zdradziła własne zasady... postąpiła niezgodnie z mymi przekonaniami...
– Nic podobnego! Prosiłem cię tylko o zachowanie umiaru i o ostroŜność... – A teraz zniszczyłeś moją magiczną róŜdŜkę i kpisz sobie ze mnie. I mówisz, Ŝe jestem chora umysłowo... Wynoś się! Zwalniam cię z obowiązków narzeczonego! – Nie ty mnie zwalniasz. To ja rezygnuję! – Odwrócił się na pięcie i nawet się nie poŜegnał. Dopiero kiedy odjechał, dotarło do Kate, Ŝe przecieŜ Dylan bronił jej w rozmowie z Haycoxem... Następnego dnia Kate poszła do Johna Reynoldsa, gdy tylko uporała się z najpilniejszymi artykułami. – Czym ci mogę słuŜyć, moja reporterska gwiazdo? – spytał szef, odrywając wzrok od komputera. – Mam pewną sprawę i wynikający z niej problem... – Zamieniam się w słuch. – Dłonią wskazał jej krzesło obok biurka. – Chodzi o ten artykuł o długach Izby Handlowej... – To była dobra robota, Kate! – John z aprobatą pokiwał głową. – Dziękuję. Jestem absolutnie pewna wszystkich faktów... – Masz jakieś przykrości z ich strony? – Nie większe, niŜ mogłam oczekiwać. Ale zastanawiam się, czy nie powinnam poczekać, zanim opiszę dalszy ciąg sprawy. Chciałabym dać szansę Izbie na uporządkowanie jej podwórka. Nie podejrzewam ich o Ŝadne świadome naduŜycia. O niekompetencję tak, ale nie o jakieś ciemne kombinacje. Reynolds był zaskoczony. Kate po raz pierwszy prosiła o spowolnienie tempa „obróbki tematu”. Zwykle domagała się przyśpieszenia. Z załoŜonymi rękami przyglądał się uwaŜnie Kate. Co wpłynęło na zmianę jej stanowiska? Kate widziała skierowane na nią zdziwione spojrzenie szefa i zrobiło się jej ogromnie wstyd. John Reynolds, w którego instynkt dziennikarski święcie wierzyła, z pewnością jest nią teraz rozczarowany. A wszystko z powodu tego wstrętnego Dylana. Spuściła głowę. John Reynolds odchrząknął. – Kate... jestem z ciebie dumny – powiedział. – Masz wielki instynkt reporterski, nigdy w to nie wątpiłem. Ale czasami zastanawiałem się, czy masz takŜe serce. Teraz wiem, Ŝe masz. Twoja decyzja dania szansy Izbie Handlowej jest jak najbardziej słuszna. – Chyba Ŝartujesz? – Nie, biję ci brawo. – Powrócił do swego komputera i na chwilę tylko obrócił głowę ku Kate, by powiedzieć: – Oczekuję dalszego ciągu tej sprawy, gdy będzie coś nowego albo gdy ptaszki się podłoŜą. Wyszła od Johna, myśląc sobie, Ŝe oto zrobiła coś dobrego, chociaŜ z