andgrus

  • Dokumenty12 974
  • Odsłony705 236
  • Obserwuję379
  • Rozmiar dokumentów20.8 GB
  • Ilość pobrań555 325

Fern Michaels - Kochana Emily

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Fern Michaels - Kochana Emily.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera F Fern Michaels
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 220 stron)

Fern Michaels Kochana Emily Dear Emily Przekład Małgorzata Dors

Moim najlepszym przyjaciołom Carol i Bobowi Ventimiglia

CZĘŚĆ PIERWSZA 1 Jakiś drażniący uszy dźwięk wyrwał Emily ze snu. Myślała, że to budzik Iana, ale zaraz przypomniała sobie, że mąż jest w podróży służbowej. Cóż więc tak dzwoniło? Wcisnęła głowę w puchową poduszkę, żeby nie słyszeć uporczywie dryndającego dzwonka. Uszu jej dobiegł świergot ptaków siedzących na parapecie. Czekały jak zwykle na nasionka i okruszki, które co rano im wysypywała. Cholera, chyba znów zaspałam, pomyślała. Kątem oka zerknęła na zegar; była dziesiąta piętnaście. — A niech to diabli — mruknęła — to przecież dzwonek do drzwi. Chwilę później Emily wstała z łóżka i wkładając szlafrok wsunęła stopy w filcowe kapcie. Zanim jednak zdołała dojść do przedpokoju, uporać się z wyłączeniem alarmu, odsunąć zasuwę, przekręcić klucz w zamku i otworzyć drzwi, furgonetka firmy Federal Express była już daleko od jej domu. Emily schyliła się, podniosła cienką kopertę i wróciła z nią do środka. Nie zawracała sobie nawet głowy sprawdzaniem do kogo była adresowana, bo i tak z pewnością do Iana. W kuchni przygotowała dzbanek kawy, włączyła piekarnik i wsunęła do niego blaszkę ze słodkimi bułeczkami ociekającymi tłuszczem i lukrem. Potem przez dobrą chwilę szperała w lodówce aż znalazła masło. Dzięki kuchence mikrofalowej mogła je idealnie rozmiękczyć. Następnie nalała do wielkiego kubka mniej więcej półcentymetrową warstewkę delikatnej śmietanki. Czekając, aż śniadanie będzie gotowe, Emily zsunęła niebieską gumkę, którą obwiązana była poranna gazeta. Obiema dłońmi niedbale zebrała włosy w koński ogon i ściągnęła gumką. Zdecydowanie przydałaby się wizyta u fryzjera. Kobiecie w jej wieku nie pasowała już długa niesforna grzywa, jaką wciąż miała na głowie. — To twoja największa chluba, oślico — mruknęła pod nosem. Postanowiła, że jeszcze dzisiaj pójdzie do fryzjera, żeby obciąć i ułożyć włosy. Przynajmniej będzie miała co robić i zapełni sobie godzinę lub dwie. Nalała kawę, po czym zajrzała do słodkich bułeczek i uznała, że nie będzie czekać aż się podpieką. Były wystarczająco ciepłe, by miękkie masło wsiąkło w nie bez trudu. Ułożyła je na dużym talerzu, jedną przy drugiej, i skropiła masłem. W niecałe dziesięć minut spałaszowała sześć bułeczek i popiła pierwszym kubkiem kawy. Zaraz też uzupełniła jego zawartość, dolewając także śmietanki. Teraz, kiedy zaspokoiła apetyt na słodkości, mogła zmierzyć się z brutalną codziennością opisywaną w gazecie. Chociaż prawdę mówiąc to, co działo się na świecie, niewiele ją obchodziło. W jej własnym życiu panował taki bałagan, że nie miała ani czasu, ani ochoty czytać o problemach, z jakimi borykało się społeczeństwo. Emily sięgnęła do szuflady szukając papierosa. Paskudny nawyk. Ale skoro Ian pali, a przecież jest lekarzem, więc dlaczego ona nie miałaby tego robić? Zapaliła papierosa, zaciągnęła się, wprawnie wypuściła kółko dymu, oparła bolące nogi na kuchennym krześle i sięgnęła po list ze znaczkiem Federal Expressu, który wcześniej niedbale rzuciła na stół. Zaadresowany był do pani Emily Thorn, a jako nadawca figurował doktor Ian Thorn. Emily zamrugała ze zdziwienia. Dlaczego Ian napisał do niej i to przez Federal Express? Odsunęła kopertę od siebie. Podejrzewała, że mąż czegoś od niej chce. Ian wiecznie czegoś chciał. Pomyślała, że któregoś dnia sporządzi listę przysług, o jakie prosił ją Ian przez te wszystkie lata, tak po prostu, żeby wiedzieć, ile tego było. Uznała, że jeśli teraz nie otworzy listu, przynajmniej nic nie będzie musiała robić. Tylko Ian pewnie zadzwoni, żeby sprawdzić, jak jej idzie wykonanie zadania. W końcu postanowiła, otworzyć kopertę i mieć to z głowy. Czegokolwiek mąż od niej chciał, mogła

przecież zabrać się do tego po wizycie u fryzjera, Ian lubił jej długie, kręcone włosy. Mawiał, że kiedy Emily nimi potrząsa, wygląda bardzo kusząco. Prychnęła pogardliwie. Wciąż jeszcze nie zabrała się do czytania listu. Dopiero paląc piątego papierosa i pijąc czwarty kubek kawy, sięgnęła po sztywną kopertę, otworzyła ją i wyjęła kartkę papieru. Najpierw zaczęły drżeć jej kąciki ust, a potem całe ciało. Spróbowała odchylić się do tyłu na obrotowym krześle, lecz nie mogła się poruszyć. Przemknęło jej przez myśl, że to dziwne, iż cała się trzęsie, a jednocześnie nie jest w stanie zmienić pozycji. — A niech cię diabli, Ianie, idź do jasnej cholery. — Chwyciła się poręczy krzesła, niczym dwóch lin ratunkowych, i tupnęła nogami. Przypomniała sobie ten dzień sprzed wielu lat, kiedy też dostała list od Iana. To było w przeddzień ich ślubu. Tyle lat temu… * * * — Nie mogę uwierzyć, że naprawdę wychodzę za mąż. A ty możesz to sobie wyobrazić, Aggie? — Skoro wisi tu biała suknia i welon, chyba to prawda — stwierdziła najlepsza przyjaciółka Emily. — Szkoda tylko, że jestem taka zmęczona. Wciąż trudno mi pojąć, że poszłam do pracy wczoraj wieczorem. Musiałam chyba nie być przy zdrowych zmysłach, ale w piątek napiwki są takie duże, że nie chciałam ich stracić. Mieliśmy dwa bankiety, dzięki którym zarobiłam sto pięćdziesiąt dolarów. Całkiem nieźle. — Wyglądasz na kompletnie wykończoną. No i fakt, musiałaś chyba zwariować, skoro pracowałaś do trzeciej nad ranem. Emily, przecież ty rujnujesz sobie zdrowie. — Może i tak, ale popatrz tylko, ile mam na koncie w banku. Wszystkie rachunki są zapłacone, i Iana, i moje. No i wreszcie bierzemy ślub, co prawda z siedmioletnim opóźnieniem, ale już za kilka godzin będę panią łanową Thorn, żoną doktora Iana Thorna. Aggie zmrużyła oczy. — Chodzi o te białe koszule i krawaty, zgadza się? — To także, ale ja kocham Iana. Zakochałam się w nim jeszcze w dziewiątej klasie. On jest częścią mnie, tak jak ja jestem częścią niego. — A teraz bez namysłu, prosto z mostu, powiedz… ile razy w ciągu ostatnich siedmiu lat widziałaś się z Ianem? Emily opadła szczęka. — Jakieś siedemdziesiąt pięć. Tak mi się wydaje… ale chyba więcej… zadajesz mi idiotyczne pytania, Aggie. Nawet nie masz pojęcia, jak ciężko jest Ianowi znaleźć choćby piętnaście minut wolnego czasu dla siebie samego. Przeważnie jest ledwie żywy ze zmęczenia. Często rozmawialiśmy przez telefon, wysyłaliśmy sobie pocztówki. Codziennie byliśmy z sobą w kontakcie. Już na samym początku naszej znajomości pogodziliśmy się z tym, że będziemy musieli zdobyć się na wiele poświęceń. Wiedzieliśmy, na co się decydujemy. I udało się. Dzisiaj jest wielki dzień. Nigdy w życiu nie byłam taka szczęśliwa. A Ian… on jest taki… taki szczęśliwy, że język mu się plącze ze zdenerwowania. Aggie zacisnęła usta. — Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, Emily. Ja nie potrafiłabym osiągnąć tyle co ty — powiedziała potrząsając głową. — Tylko dlatego, że ty i Rob nie macie żadnego wspólnego marzenia, żadnego celu. A Ian i ja mieliśmy. Nie znaczy to oczywiście, że waszemu związkowi tego brakuje. Ale ja i Ian właśnie

czegoś takiego potrzebowaliśmy. — Zawsze mówiłaś, że nie chcesz mieć cichego wesela ze skromnym poczęstunkiem dla paru gości — przypomniała jej gderliwie Aggie. — Rzeczywiście, tak powiedziałam. Ale byłam głupia. Nasze wesele kosztuje tylko czterysta pięćdziesiąt dolarów. Wolę, żeby było ciche, bo przynajmniej pieniądze zostaną w banku. I Ian się na to zgodził. Postanowiłam włożyć na tę okazję ślubną suknię mojej ciotki, a Ian ubierze się w swój najlepszy ciemny garnitur. I dla ciebie jest śliczna sukienka. Skromna, ale to wszystko, na co było nas stać. A zdjęcia będzie robił kolega Iana. Tort mamy od ciebie jako prezent ślubny. Czegóż więc niby nam brakuje? — Chyba niczego. Po prostu chciałabym, żebyś była szczęśliwa, Emily. — Ciągle to powtarzasz. A w tej chwili jestem najszczęśliwszą panną młodą w Scotch Plains w New Jersey. — Nie ruszaj się, bo muszę ci zatuszować te ciemne plamy pod oczami. Nie mrugaj — ostrzegła Aggie nakładając podkład pod dolnymi powiekami. — Nałożę też nieco więcej różu na policzki, ponieważ wyglądasz bardzo blado. Przydałoby ci się posiedzieć trochę na słońcu, Emily. — Nie mam czasu się opalać. Wiesz, co chcę podarować Ianowi z okazji ślubu? — Co takiego? — Wyciąg z konta. On nie ma zielonego pojęcia, ile pieniędzy zdołałam zaoszczędzić przez te siedem lat. Wyobrażasz sobie, że ani razu o to nie zapytał? Ani słówkiem. — A ile zaoszczędziłaś? — Dwadzieścia trzy tysiące dolarów. Nie wszystko trzymam na koncie. Część tych pieniędzy zainwestowałam, Ian wytrzeszczy oczy ze zdumienia. — A co on podaruje tobie? — zainteresowała się Aggie. — Nie wiem. Nie jestem nawet pewna, czy on wie, że pan młody powinien sprawić pannie młodej jakiś prezent. Mnie w każdym razie wystarczy jego nazwisko. — Nie zapominaj o tych wszystkich białych koszulach, które będziesz musiała prasować — dodała Aggie nieco ostrym tonem. — Czy mnie się tylko wydaje, czy ty nie lubisz Iana? — zapytała Emily. — Lubię go. Jest czarujący. Oczywiście wtedy, kiedy ma na to ochotę. Ale jestem przekonana, że on cię wykorzystuje. Emily, przecież odkąd skończyłaś szkołę, harujesz jak wół. Pracujesz po siedem dni w tygodniu od tak dawna, iż mam wrażenie, że nigdy nie było inaczej. Ciągle jesteś zmęczona i nawet nie pamiętasz, jak to jest, gdy człowiek czuje się dobrze. Masz dopiero dwadzieścia pięć lat i już dokuczają ci żylaki. Powinnaś pójść z tym do lekarza. Emily wybuchnęła śmiechem. — Przecież teraz będę miała lekarza przez cały tydzień. A ja szanuję jego opinię. — To wcale nie jest zabawne, Emily. O kurczę, będzie mi ciebie brakowało. — Możemy do siebie pisywać. Nieczęsto wprawdzie, ale obiecuję, że będę się odzywać, Ianowi został jeszcze rok studiów, potem praktyka i dalsze studia, jeśli zechce zrobić specjalizację, a myślę, że tak, ale potem, Aggie, poświęcenia będą już za nami. Zacznę studia, urodzę dziecko i będę się cieszyć życiem. Fakt, że trzeba na to poczekać kilka lat, nie ma znaczenia. Przynajmniej będziemy razem. Ciesz się, że jestem szczęśliwa, Aggie. — Cieszę się, Emily. I niech lepiej Ian stara się dać ci szczęście, bo będzie miał ze mną do czynienia. Rob i ja pokażemy mu, gdzie jego miejsce. — Aggie — zaczęła szeptem Emily — chcę ci coś pokazać. Chcę, żebyś to zobaczyła i nie martwiła się o mnie więcej. Wczoraj w nocy, kiedy wróciłam do domu tak zmęczona, że wydawało mi się, iż straciłam czucie w rękach i nogach i miałam chęć po prostu rzucić się na

łóżko tak jak stałam, zapaliłam światło i wtedy zobaczyłam, że do szyby przyklejony jest list. Najwyraźniej Ian wpadł do mnie wieczorem i zostawił go dla mnie. To właśnie cały on, a tak się wtedy rozpłakałm, że nie mogłam przestać. Znam ten list na pamięć, ale przeczytam ci go. Posłuchaj — powiedziała wyjmując zza stanika złożoną kartkę. — Chcę go mieć jak najbliżej serca. Zobaczysz, że ten list rozwieje twoje wątpliwości co do Iana. — No, to czytaj — zachęciła Aggie, siadając na brzegu łóżka. Kochana Emily, Piszę do Ciebie „Kochana Emily”, bo na całym szerokim świecie nie ma droższej memu sercu, cudowniejszej kobiety, niż Ty, moja kochana. Kocham Cię tak bardzo, że chciałbym wyrazić to właściwymi słowami, jakich używają poeci w swoich wierszach, lecz nie umiem. Chcę, żebyś w głębi swego serca wiedziała, że kocham Cię ponad życie. I nigdy nie marzyłem nawet, że ktoś mógłby mnie kochać tak bardzo jak Ty. Możesz być pewna, że w pełni odwzajemniam Twoje uczucie. Ty jesteś moim życiem, sensem mojego istnienia. Bez Ciebie nie osiągnąłbym tego co mam i nie miałbym tego, co wspólnie zdobędziemy jutro i przez wszystkie następne dni. Pragnę poświęcić swe życie na leczenie chorych i uszczęśliwianie Ciebie. Przyjdzie czas, że będę mógł dać Ci wszystko, czego tylko zapragniesz, i nie przestanę dawać do końca życia. Ostatnie lata były bardzo trudne, zwłaszcza dla Ciebie, Emily. Ale w tym ciemnym tunelu już widać światełko. Obiecuję, że resztę swych dni poświęcę na to, by wynagrodzić Ci wszystkie wyrzeczenia. Czułem potrzebę napisania tego listu właśnie dziś, w ten ostatni wieczór, zanim Ty i ja staniemy się jednością w pełnym znaczeniu tego słowa. Dziękuję Ci, Emily, za to, że jesteś właśnie taka a nie inna, za to, że mnie kochasz. Będę Cię kochać zawsze, aż do końca moich dni. Moje serce należy do Ciebie, moja kochana Emily.” — Bardzo piękny list — orzekła Aggie. — Będę go sobie czytała codziennie do końca życia, mimo iż znam go na pamięć. A kiedy już będę siwą staruszką siedzącą w fotelu na biegunach, otoczoną wnukami, pokażę im ten list i powiem, że na prawdziwą miłość warto zaczekać i że jest ona warta wszelkich wyrzeczeń, na jakie trzeba się zdobyć, żeby jej zaznać. * * * Państwo Thornowie z zapałem rozpoczęli swoje nowe wspólne życie. Atlanta w stanie Georgia znajdowała się wystarczająco daleko od New Jersey, by ani Emily, ani Ian nie musieli zawracać sobie głowy odwiedzinami rodziny, Ian uczęszczał na zajęcia w Akademii Medycznej Emory, a Emily znalazła pracę w podrzędnej restauracji o nazwie „Sassy Sallie’s”. Tak więc Ian studiował, a jego żona pracowała. Monotonię ich życia przerywały jedynie wolne dni Iana, ale tych było niewiele i trafiały się rzadko. Emily zaczęła nawet pracować na dwie zmiany, po to tylko, żeby nie siedzieć sama w ciasnym mieszkanku, które nazywali swoim domem. Obydwoje jednak jakoś dawali sobie radę w przeciwieństwie do wielu innych małżeństw, które nie wytrzymywały długich rozstań, nie kończącej się pracy i braku towarzystwa. Trzy pary rozpadły się, bo żony złożyły pozew o rozwód. Za każdym razem, kiedy Ian opowiadał jej o czyimś rozwodzie i w jego oczach pojawiała się obawa, Emily jeszcze bardziej się starała i ciężej pracowała. — Nas to nie spotka, Ianie, przysięgam, że nie. — Wciąż i wciąż od nowa zapewniała męża, że ich małżeństwo jest inne, tym bardziej że, gdy się pobierali,

oboje wiedzieli, co ich czeka. — Chcę, żeby ci się udało, żeby spełniło się twoje marzenie, a potem ja zabiorę się za siebie. — Zawsze, gdy to mówiła, Ian się uśmiechał. Ten uśmiech i ciepłe spojrzenie jego oczu były dla Emily siłą napędową. Aż do dnia, w którym zachorowała. — Emily, przecież ty ledwie trzymasz się na nogach — zauważyła delikatnie Carrie, hostessa z nocnej zmiany. — Obserwuję cię od wczoraj. Idź lepiej do domu i połóż się do łóżka. W końcu tylko ty jeszcze nie chorowałaś na grypę, więc pewnie przyszła na ciebie kolej. Sallie na pewno nie będzie miała nic przeciw temu. Jesteś najlepszą kelnerką, jaką kiedykolwiek miała, więc nie zechce cię stracić. Masz czerwone policzki i założę się, że również gorączkę. Ubierz się i idź do domu. Nie ma wielkiego ruchu, a zostając do końca zmiany zarobiłabyś nie więcej jak dziesięć dolców. Ci faceci popijający w rogu nie należą do rozrzutnych. No już, nic nie mów, tylko idź do domu. Zadzwoń jutro, żeby powiedzieć jak się czujesz. I nie przejmuj się, jeśli nie będziesz w stanie przyjść. Sallie ma rezerwowych kelnerów na porę śniadaniową. Emily westchnęła. — Chyba masz rację. Wytłumacz mnie przed Sallie, dobrze? Kiedy Emily dotarła do mieszkania, całym jej ciałem wstrząsały dreszcze. Zrobiła herbatę, ale upiła jej tylko trochę. Połknęła cztery tabletki aspiryny, wciągnęła na siebie ciepłą flanelową koszulę i położyła się do łóżka nakrywając się czterema kocami. Kiedy już prawie zasypiała, przy— pomniała sobie, że Carrie wsunęła jej do torebki zdjętą z półki baru butelkę brandy. Pomyślała, że przydałoby jej się teraz kilka łyków. Zupełnie wyczerpana, zasnęła. Budzik rozdzwonił się o wpół do piątej. Emily z trudem wyciągnęła rękę, żeby go wyłączyć i dać Ianowi pospać jeszcze godzinkę. Zwykle sama go budziła, gdy była już gotowa do wyjścia. A co więcej, podawała mu przy tym filiżankę porannej kawy. Kiedy tym razem ręka odmówiła posłuszeństwa i nie zdołała jej wyciągnąć, Emily zrozumiała, że jest bardzo chora. Jakakolwiek była to choroba, dopadła ją w ciągu ostatnich dwóch dni. Teraz Emily poczuła, że bolą ją uszy i gardło, a oczy tak silnie łzawią, iż ledwie może odczytać godzinę na zegarze. Spróbowała się poruszyć, lecz było jej tak zimno, że aż szczękała zębami. Czyżby miała grypę? Ale któż choruje na grypę w maju? Chyba tylko ona. — Ianie, obudź się. Jestem chora. Ian mruknął coś pod nosem i odsunął się od niej. Pozbawiona bliskości jego ciała, poczuła się jeszcze bardziej zmarznięta. Zęby wciąż jej szczękały. — Ianie, obudź się. Musisz zadzwonić do mojej szefowej i powiedzieć, że nie przyjdę dziś do pracy. Ian w jednej chwili usiadł na łóżku. — Która godzina? O Boże, za piętnaście piąta. Spóźnisz się do pracy, Emily. — Jestem chora, Ianie — wykrztusiła Emily. — O Boże, w ogóle nie mogę się rozgrzać i chyba mam gorączkę. Możesz mi podać aspirynę? — Chryste Panie, Emily, jesteś cała rozpalona. — Czułam, jak mnie powoli rozkłada. Już od dwóch dni łykam aspirynę. — To właśnie cała ty; chcesz się leczyć sama. Ta cholerna grypa rozłoży cię na dwa tygodnie. Stracimy twoje dziesięciodniowe zarobki. Zachowałaś się idiotycznie, Emily. Dziewczyna wtuliła twarz w poduszkę. Czyż to była jej wina, że zachorowała? Pewnie tak. Wszytkiemu była winna właśnie ona. Ian miał rację — niemądrze postąpiła próbując leczyć się sama po to tylko, żeby zaoszczędzić dziesięć dolarów. — Przepraszam — powiedziała. — Byłam głupia. Nie gniewaj się na mnie. — Nie gniewam się na ciebie. No masz, włóż tę grubą bluzę i wełniane skarpety. Zapytam gospodarza, czy ma jakiś przenośny grzejnik. Kaloryfery wyłączyli w zeszłym tygodniu. Teraz działa tylko klimatyzacja. Więcej koców już chyba nie mamy, prawda? — Emily potrząsnęła

przecząco głową. — Zrobię ci trochę grogu. Może się wypocisz. Potrzebujesz czegoś jeszcze? — Zadzwoń do Sallie. — A tak. Zadzwonię. Zostanę dzisiaj przy tobie — oznajmił zmartwiony. — Ale przecież ty nigdy nie chorujesz, Emily. Przez te wszystkie lata, odkąd się znamy, tylko raz byłaś przeziębiona. — Zmierzył jej temperaturę, po czym popatrzył na nią zdziwiony. — O Boże, Emily, masz trzydzieści dziewięć stopni. Wezwę lekarza. — Nie. Przecież ty już prawie jesteś lekarzem. Po prostu zaopiekuj się mną. Na grypę i tak nie można nic poradzić i sam dobrze o tym wiesz. Trzeba leżeć, dużo pić i łykać aspirynę, żeby zbić gorączkę. Zaufaj mi, Ianie. Nie dzwoń po lekarza. Jedyne, o czym Emily mogła teraz myśleć, to była strata dziesięciodniowych zarobków. — No dobrze, jeszcze zaczekam, lecz jeśli temperatura nie spadnie, wezwę doktora — zagroził Ian. — A teraz zupa — mamy jakąś w puszce? Kupię kilka sztuk, gdy wyjdę do sklepu. I miałem przyrządzić ci gorący grog. Jest chyba brandy, prawda? A sobie zrobię kawę i tosty. Może ty też chcesz? — Ianie, idź na zajęcia. Tylko zadzwoń do mnie w ciągu dnia. — Nie ma mowy. Zostanę przy tobie. Około południa gorączka spadła o jeden stopień, a Ian po raz trzeci natarł żonę alkoholem, zużywając wszystko, co było w butelce. Emily piła drugą szklankę grogu, gdy Ian oznajmił, że wychodzi do sklepu po alkohol i aspirynę. Oczy niemal same jej się zamykały. — Przyrzeknij, że nie zadzwonisz po doktora. Czuję się już lepiej, naprawdę. A do wieczora gorączka pewnie mi spadnie. Mówię poważnie, Ianie. — Emily, jakiż będzie ze mnie lekarz, jeśli będę słuchał ciebie? Tobie jest potrzebny wykwalifikowany specjalista. Ja oferuję ci leczenie domowymi sposobami i to w najgorszym wydaniu. — Ty sam jesteś dla mnie najlepszym lekarstwem. Musisz mi obiecać — wykrztusiła. — Przecież i tak czekają cię wydatki w aptece. A ja czuję się lepiej. Po prostu trzeba przez to przejść. Minęły trzy dni, zanim Emily pozbyła się uczucia ciągłego zimna, gorączki i przestała się pocić. Ból w gardle nie był już tak dotkliwy, a dzięki kuracji kupionymi w aptece kroplami uszy też przestały ją boleć. Grog i aspiryna zrobiły wreszcie swoje albo, jak to ujęła Emily, grypa wkroczyła w kolejne stadium. W każdym razie chora ciągle piła płyny, które wmuszał w nią Ian czuwający cały czas przy jej łóżku. — Wyglądasz gorzej niż ja się czuję — szepnęła Emily, kiedy czwartego dnia przebudziła się z drzemki. — Rzeczywiście, czuję się okropnie — wyznał cicho Ian. — Od spania w fotelu mam ciągły skurcz w karku. Pewnie nie uwierzysz, jak ci powiem, ale prasowałem dzisiaj. — To świetnie, możesz przejąć ode mnie tę robotę — zażartowała. — Ianie, dziś jest taka ładna pogoda; otwórz okno i wpuść trochę świeżego powietrza. Nie chcę, żebyś zaraził się ode mnie. — Chyba już trochę za późno, żeby się o to martwić — stwierdził Ian szarpiąc się z oknem. W końcu udało mu się je otworzyć. — Jeśli dasz sobie radę sama, to jutro pójdę na zajęcia. Ale musisz mi obiecać, że nie będziesz wstawać z łóżka. Emily przytaknęła skinieniem głowy. — Nic mi nie będzie. Jak sądzisz, duże masz zaległości? — Dam sobie radę. — Przykro mi, Ianie. Doceniam to, co dla mnie zrobiłeś. — Byłaś bardzo chora. Ale ostatni raz cię posłuchałem. Bardzo mnie męczyła twoja głupota i

to, że również ja okazałem się na tyle głupi, by być ci posłusznym. W końcu ja wiem lepiej. A to znaczyło, że głupia jest Emily. Przecież ona nie wiedziała lepiej. — Przepraszam cię, Ianie — powtórzyła. — Emily, bardzo się o ciebie martwiłem. Czułem się taki… taki bezradny patrząc, jak leżysz. Kocham cię — dodał burkliwie. — A co do prasowania, to nie biorę tego na siebie. Masz ochotę na jajecznicę? — Brzmi smakowicie. Ale bez tostów. Gardło wciąż mnie boli. — Może chcesz jeszcze grogu? — Chyba już wpadłam w nałóg — uśmiechnęła się. — Kocham cię, Ianie, całym sercem. — Moje serce odwzajemnia to uczucie. Emily podciągnęła się na poduszki. Wiedziała, że nic nie dzieje się bez powodu. Zachorowała, a wtedy Ian uświadomił sobie, jak bardzo ją kocha. Opiekował się nią odkładając swoje zajęcia na kilka dni. — Dzięki ci, Boże — szeptała Emily — za to, że dałeś mi takiego dobrego, wspaniałego męża. Ale gdzieś w głębi duszy jakiś głos krzyczał — ty idiotko, ty głupia. Tylko czas mógł pokazać, czy rzeczywiście była głupia, czy nie. * * * Ian miał rację, pomyślała Emily wychodząc spod prysznica. Ledwie zauważyła, kiedy minęły ostatnie trzy lata pełne znoju i zmęczenia. Czy to rzeczywiście możliwe, że wkrótce mieli obchodzić trzecią rocznicę ślubu? Emily marzyła się z tej okazji długa, gorąca kąpiel i relaksujący masaż, jaki Ian czasami jej robił, i właściwie była to jedyna rzecz, jakiej pragnęła. Chciała zjeść dobrą kolację z lampką wina, a potem namiętnie kochać się z mężem. Zamiast tego czekało ją uczczenie rocznicy w restauracji. Długą relaksującą kąpiel zastąpił szybki prysznic, a na kolację miała być chińszczyzna i piwo, które musieli zabrać ze sobą. Emily kupiła jednak na tę okazję nową sukienkę, w której, według Iana, wyglądała jak jego własna wspaniała tęcza. Suknia była śliczna — Emily podobał się kolor, lecz fason, jej zdaniem, nie był zbyt udany. W dodatku nie miała do niej odpowiednich butów. Ale najważniejsze, że długie lata studiów i poświęceń wreszcie się skończyły. Teraz życie miało nabrać rozpędu. Emily będzie w końcu mogła rzucić pracę, urodzić dziecko i być może zacząć własne studia. Tym razem przyszła kolej na nią. Jutro miał się rozpocząć pierwszy prawdziwy dzień jej wspólnego życia z Ianem. Jutro po południu zamierzała zapisać się na uczelnię, na semestr jesienny. Przyłapała się na tym, że uśmiecha się do siebie. W wieku trzydziestu jeden lat nie jest jeszcze za późno na wznowienie edukacji, pomyślała. Postanowiła, że następnego ranka dłużej sobie pośpi, a potem wstąpi do restauracji „Sassy Sallie’s”, powiedzieć że odchodzi. — Dzięki ci, Boże, że zesłałeś mi wreszcie ten dzień — mruknęła pod nosem. Przeszła do sypialni i włożyła sukienkę, po czym zabrała się do malowania paznokci u nóg. Kończyła właśnie mały palec, kiedy wrócił Ian. Chwycił ją w ramiona i zaczął kręcić się z nią dookoła, a potem tak długo ją całował, że Emily miała wrażenie, iż za chwilę udusi się z braku powietrza. — No, powiedz sama, czy wciąż nie przypominamy nowożeńców? — krzyczał uradowany. — Jesteśmy nowożeńcami, oczywiście, że tak — odpowiedziała ze śmiechem. — Przyszedłeś o całe pół godziny wcześniej. — Bo w końcu powiedziałem temu staremu draniowi, że dzisiaj jest moja rocznica ślubu i moja żona mnie potrzebuje. Szkoda, że częściej tego nie robiłem. Chyba nie masz mi za złe, prawda?

— Oczywiście, że nie. Naprawdę sądzisz, że mogłabym wypominać ci te wszystkie święta, urodziny i dwie poprzednie rocznice, podczas których cię nie było? I te weekendy, kiedy musiałeś zastępować kolegów? Nic z tych rzeczy! Zresztą, to wszystko mamy już za sobą. Musimy porozmawiać, Ianie, naprawdę musimy pomówić o naszej przyszłości. — Wiem. Dziś przy kolacji. Idziemy do… no, zgadnij gdzie? — Do „Chińskiego Ogrodu”. — Pudło. Wybieramy się do, no, przygotuj się… do „Adolpho’s”. Już w ubiegłym tygodniu zarezerwowałem tam stolik. Nieważne, ile to będzie kosztować. Kelnerzy będą nam nadskakiwać i wypijemy szampana. To dla ciebie. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, i nadszedł czas, kiedy zamierzam ci to ofiarować. Posłuchaj, kochanie, wiem, że zapłacimy pieniędzmi, które ty zarobiłaś, ale na razie nie mam nawet złamanego szeląga. Za to jutro będzie początkiem zmian. Powiedz, że nie masz nic przeciw temu, mój skarbie. Emily uważnie wpatrywała się w męża. Nie zmienił się na jotę odkąd się pobrali. Te oczy koloru letniego błękitnego nieba wciąż potrafiły ją omamić. Z trudem tłumiła w sobie chęć przeczesania dłonią jego włosów o barwie pszenicy, Ian nie lubił, kiedy go tak głaskała. W białej koszuli i krawacie wyglądał niewiarygodnie przystojnie. Jego twarzy nie znaczyła ani jedna zmarszczka, podczas gdy u żony było ich już kilka. Emily przypuszczała, że to dlatego, iż w młodości dużo się opalała. Ciekawe, że w jej oczach Ian wyglądał jak należy dopiero wtedy, gdy się uśmiechał. W tej chwili akurat sprawiał wrażenie zmartwionego, niczym chłopiec, który coś przeskrobał. I tylko ona była w stanie sprawić, by w miejsce troski pojawił się na jego twarzy uśmiech. Jeśli nawet dzisiejsza kolacja kosztować będzie tyle, ile dwie raty kredytu, to co z tego? Od czasu do czasu trzeba zrobić coś szalonego i nieobliczalnego, a dziś przecież obchodzili rocznicę ślubu. — Powiedzmy sobie po prostu, że nam obojgu należy się taki wyjątkowy wieczór i nieważne, ile trzeba będzie za niego zapłacić. Obiecaj mi, że na stoliku będą świeczki, bo jeśli nie, to nie idę — powiedziała chichocząc Emily. Bez trudu potrafiła znaleźć odpowiednie słowa, ponieważ od lat zajmowała się rozweselaniem Iana. Tym razem także udało się jej sprawić, by się uśmiechnął. — Idę teraz pod prysznic — powiedział klaszcząc w dłonie — potem wskakujemy oboje w nasze nowe ciuchy i wynosimy się stąd. A kiedy wrócimy, będziemy się kochać przez całą noc. Co pani na to, pani Thorn? — Moim zdaniem, to fantastyczny pomysł, doktorze Thorn — odparła, a w myślach prosiła Boga, by nie zmorzył jej przedtem sen. Pragnęła przetrwać ten wieczór i przez cały czas zachować pełną świadomość. — Przyszedł mi do głowy jeszcze lepszy pomysł — obwieścił Ian. — Pani Thorn, proszę za mną, uświadomiłem sobie, że pod prysznicem jeszcze tego nie robiliśmy. Ian zaczął całować żonę i robił to tak długo, że bała się, iż za chwilę zaczną jej szczękać zęby. Poczuła nagły i silny przypływ adrenaliny. W końcu minął już miesiąc, gdy ostatnio się kochali. — Jeszcze raz — jęknęła prosząco. Całował ją więc dalej całą drogę do łazienki i potem pod strumieniem wody spływającej na nich z prysznicu. Cudowne odprężenie, jakie ogarnęło jej ciało, sprawiło, że poczuła się radosna. Kiedy we dwójkę opuszczali mieszkanie, chichotali niczym małe dzieci. Dwadzieścia minut później dotarli do restauracji. — Kiedy będziemy wychodzili, dostaniesz różę — szepnął jej do ucha Ian. Emily uśmiechnęła się. Pomyślała, że miło będzie otrzymać kwiat; zostanie pamiątka po dzisiejszym wieczorze. A gdy zwiędnie, włoży go pomiędzy karty albumu. Nagle Ian się zachmurzył. — Obiecaj mi, że nie będziesz krytykować obsługi ani robić min, jeśli kelner popełni jakiś

błąd. — Dobrze, ale pod warunkiem, że zostawisz hojny napiwek — odparła cicho Emily. — W porządku, umowa stoi. Zapomnij dzisiaj, że jesteś kelnerką i na miłość boską, nie wspominaj o tym nikomu, dobrze? Znakomity nastrój prysnął jak bańka mydlana. — Dlaczego? Wstydzisz się tego, co robię? A co mówisz o mnie swoim przyjaciołom? — Nic im nie mówię. To nie ich interes. Jeśli chodzi o pierwsze pytanie, nie wstydzę się twojej pracy. Nikt bardziej ode mnie nie ceni tego, co robisz. — Docenianie czegoś i wstydzenie się tego, to dwie różne rzeczy. — Wydaje mi się, że nie najlepiej zaczynamy wieczór. Zawróćmy z tej ścieżki i spróbujmy od nowa. Co by nie było, wciąż czuję się jak pan młody, więc zachowujmy się jak nowożeńcy. To rozkaz i masz się do niego zastosować, Emily. — Tak jest — odparła uszczypliwie. Ian położył właśnie rękę na klamce, gdy drzwi otworzyły się. Cofnął się więc o krok i ukłoniwszy się grzecznie odźwiernemu, przepuścił żonę przodem. Kiedy byli już w środku, poprowadził ją do wydzielonego pomieszczenia, gdzie z boku stał szef sali z przewieszoną przez ramię nieskazitelnie białą serwetką. — Jestem doktor Thorn, a to moja żona — oznajmił władczym tonem. Emily wzdrygnęła się. Sala, w której się znaleźli, była mała; stało tu dwanaście stolików i tyluż kelnerów czekało pod ścianą. Domyśliła się więc, że każdy kelner miał obsługiwać tylko jeden stolik. Emily od razu wiedziała, że w tej restauracji stoliki nigdy się nie przewracają. Tutaj kolacja trwa na pewno trzy godziny, a może i dłużej, jeśli goście nie spieszą się zanadto z kawą i likierami. Szturchając lekko męża, Emily szepnęła mu do ucha: — Poproś o stolik pod ścianą. Chyba nie chcesz, żebyśmy siedzieli przy kuchni. Ian od razu się najeżył, a kelner poprowadził ich do nakrytego stolika, odległego zaledwie o jedno miejsce od drzwi kuchennych. Emily znów go szturchnęła. Wyczuła, że ramię męża zesztywniało. — Nie chcemy tu siedzieć — powiedział cicho. Świetnie, oceniła w myślach Emily. Kiedy ktoś mówi „nie chcę”, to nie może być żadnej dyskusji. Kelner wskazał im stolik po prawej stronie. Emily z aprobatą kiwnęła głową, lecz kiedy sadowiła się na krześle, na twarzy męża odmalowała się złość. A co tam, pomyślała, jeśli ma ochotę się dąsać, to jego sprawa. Ona uważała, że skoro już mieli wydać tyle pieniędzy, to należało im się dobre miejsce. Trzeba przyznać, że co jak co, lecz wybrać stolik potrafiła bezbłędnie. — To naprawdę nie było konieczne — zwrócił się do niej Ian uśmiechając się dla niepoznaki ze względu na pozostałych gości i na kelnera. — Owszem, było. To dla nas bardzo uroczysty wieczór, więc powinniśmy wykorzystać tę okazję do maksimum. A może denerwuje cię, że to ja zasugerowałam zmianę miejsca? — zapytała ze słodkim uśmiechem, który miał przytłumić uszczypliwość słów. — Przypuszczam, że przy wyjściu wręczą mi właśnie tę różę — dodała wskazując pojedynczy, żółty, nierozwinięty jeszcze kwiat w wazoniku. — Nie. Różę dostaniesz przy drzwiach. Tuż obok nich widziałem pudło z kwiatami. Ian zawsze musiał mieć ostatnie słowo. Na stojącej przy wejściu niedużej ladzie nie było żadnego pudła. Emily zwróciła uwagę na wystrój sali, w ogóle na wszystko tutaj, ledwie przestąpiła próg restauracji. Puściła słowa męża mimo uszu i potakująco skinęła głową. — To bardzo piękny lokal. Rozumiem, że jedzenie jest tu wyśmienite, ale i nieprawdopodobnie tuczące. Zanosi się na to, że przytyjemy, Ianie.

— Już od siedmiu lat nie przybrałem na wadze ani kilograma. Lecz tobie, w przeciwieństwie do mnie, przybyło tu i ówdzie. To prawda, przyznała w myślach skonsternowana Emily. Kiedyś miała figurę, na którą pasowały ubrania w rozmiarze trzydzieści sześć, obecnie musiała kupować trzydzieści osiem, a i to nie najlepiej leżało. Wszystko przez te tłuste hamburgery i pizze, które pochłaniała w pośpiechu pomiędzy jednym zajęciem a drugim, że nie wspomnieć o słodyczach, które jadła nałogowo. Od jutra zamierzała przejść na dietę. — Wiem — przyznała smutnym głosem. — Od jutra przestawię się na warzywa i owoce. — Emily, przecież oszukujesz samą siebie. W tej spelunie, w której pracujesz, nie podają warzyw ani owoców. Serce zabiło jej mocniej, lecz postanowiła, że nie zrobi niczego, co zepsułoby ten wieczór. Pochyliła się więc nad stolikiem i wzięła dłonie męża w swoje ręce. — Ale spróbuję — powiedziała. — Jutro będzie nowy dzień i już nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zacznę studia, a ty rozpoczniesz praktykę. Jak sądzisz, w ilu komitetach będę musiała pracować? Ooooch, to wino jest wyśmienite. — Więc napij się jeszcze — zachęcił, napełniając jej kieliszek akurat w chwili, gdy podszedł kelner, by zrobić to za niego. — Nie znoszę nadskakujących kelnerów — szepnął. — Ani ja — odpowiedziała Emily równie cicho. — Założę się, że tam, gdzie pracujesz, nie nadskakuje się gościom. — Masz rację. A jak nazywa się, Ianie, to miejsce, gdzie pracuję? — Co? — No wiesz, chodzi mi o tę knajpkę, w której zarabiam na życie. Jak ona się nazywa? Ian wzruszył ramionami. — Jakoś uciekło mi to z pamięci. Ale zaraz sobie przypomnę. — Nie, wcale sobie nie przypomnisz. Bo nigdy mnie o to nie zapytałeś. A ponieważ sama realizuję czeki, więc skąd miałbyś wiedzieć? — Chyba jednak kiedyś mi mówiłaś. Dzwoniłem tam do ciebie. — No więc jak, zgłasza się osoba odbierająca telefon? — naciskała Emily. — Chryste Panie, Emily, czy my gramy w dwadzieścia pytań? Przecież fakt, że nie mogę sobie przypomnieć nazwy tej speluny, nie znaczy, że jej w ogóle nie znam. Numer telefonu mam w głowie, więc po cóż mi jeszcze nazwa? — A jeśli coś by mi się stało i musiałbyś szybko po mnie przyjechać? — To najpierw bym zadzwonił. Zresztą mam gdzieś zapisane, jaka to spelunka. A prawdę mówiąc, wszystko to nie ma najmniejszego znaczenia. — Owszem, ma. Ta speluna, w której pracuję, nazywa się „Sassy Sallie’s”. A dzięki pieniądzom, jakie zarabiam w tej spelunie, mogłeś ukończyć studia medyczne, możemy płacić za mieszkanie, jedzenie i rzeczy codziennego użytku, dzięki nim spłacasz pożyczki zaciągnięte w czasie studiów, kupiłeś sobie ten właśnie garnitur, koszulę i krawat, że nie wspomnę o bieliźnie, butach i skarpetkach, a także mojej nowej sukience. No i dzisiejszej kolacji. Widzisz więc, że to ma znaczenie. Dla mnie ma. I dla ciebie także powinno mieć. — Emily, przecież nie to miałem na myśli. Chodziło mi o samą sprzeczkę na ten temat. Przecież speluna to tylko słowo. Ty pierwsza go użyłaś, kiedy zaczęłaś tam pracować. Po prostu podłapałem je od ciebie. I potrafię docenić to, co robisz. Co chcesz więcej? — Szacunku. Dlaczego zabroniłeś mi mówić komukolwiek, gdzie pracuję? Sam przyznałeś, że nikomu nie mówisz, co robię, bo to nie ich sprawa. — Bo nie. A ty opowiadasz ludziom, czym ja się zajmuję? — spytał poirytowany. — Pewnie, i to każdemu, kto zechce mnie słuchać. Jestem z ciebie dumna, Ianie. Kelnerstwo

to uczciwa praca. I bardzo ciężka. Słuchaj, może zmienimy temat. Chyba jestem zmęczona. — Ty zawsze jesteś zmęczona, Emily. Bierzesz te witaminy, które ci przyniosłem? — Dwie tabletki dziennie, ale i tak czuję się padnięta. Marzę o tym, żeby pospać do późna i nic nie robić. Ian wzruszył ramionami. Kelner przyniósł właśnie sałatki, a on sam po raz trzeci napełnił kieliszki. Kiedy ze stołu zniknęły już naczynia po przystawkach i zupie, Ian odezwał się ostrożnie: — Prawdę mówiąc, Emily, nie mam zielonego pojęcia, co dla nas zamówiłem. Menu było po francusku, więc po prostu wskazałem palcem jakąś potrawę. Myślę, że była to ryba. Ale nie rób zamieszania, gdy podadzą coś, co nie będzie nam smakować. Nie cierpię być zażenowany. Już na samą myśl, że miałaby zjeść danie, którego nie lubi, tylko po to, by jej mąż nie poczuł się skonsternowany, Emily poczuła, że włosy jeżą jej się na karku. W końcu musiała bardzo ciężko pracować i spędzić na nogach długie godziny, żeby móc zapłacić za to jedzenie. Ale westchnęła tylko i potrząsnęła głową na znak, że zastosuje się do jego życzenia. Zawsze robiła to, czego chciał od niej mąż. Zawsze, bez wyjątku. Ian tymczasem zamówił drugą butelkę wina. Przyniesiono ją razem z musem z łososia i ustawiono na stole, Ian promieniał, a Emily wbiła wzrok w talerz. Łososia akurat nie cierpiała. Już raczej wolałaby zjeść ociekającego tłuszczem hamburgera. — Jesteś bardzo zabawna, Emily — zauważył jej mąż zadowolony z siebie. — Uwielbiam, kiedy masz taką minę. — A jaką mam minę? — Osoby, która wie czego chce. Emily wybuchnęła śmiechem. — To smakuje jak… jak ubłocone kalosze mojego ojca posypane parmezanem. Ian zakrztusił się przełykanym kęsem, ale po chwili i on się roześmiał. Jednym łykiem opróżnił swój kieliszek. Był czerwony na twarzy. — Wszyscy się na nas gapią, prawda? — spytał szeptem. — Owszem. Mam wrażenie, że musimy trochę poćwiczyć, zanim zaczniemy jadać w tego typu restauracjach, ewentualnie trzeba będzie pouczyć się nieco francuskiego — zachichotała Emily. — Pewnie masz rację. Na tym daniu zakończymy ucztę, a potem pójdziemy gdzieś na lody bananowe. — Chyba nie mówisz poważnie? Jesteśmy zbyt pijani, żeby dojść do kawiarni. A poza tym zdawało mi się, że mieliśmy inne plany na resztę wieczoru — powiedziała rzucając mu pożądliwe spojrzenie. — Och, Ianie, już nie mogę się doczekać, żeby złożyć w pracy wymówienie. — Ślicznie wyglądasz w blasku świec, kochanie. Kiedy będziemy mieć własny dom, proponuję co wieczór jeść kolację przy świecach. — Zgoda. Jesteś najprzystojniejszym mężczyzną w tej restauracji, Ianie. — Bardzo jesteś pijana? — Wciąż widzę całkiem wyraźnie. Jesteś tu najprzystojniejszy. Rozejrzyj się dookoła. Wszyscy ci faceci mają wystające brzuchy i łysiny, a co do kobiet, z którymi przyszli, założę się, że połowa z nich to kochanki. Wiesz, po czym można to poznać? — Po czym? — Po tym, że ze sobą rozmawiają. Małżeństwa jedzą i piją, a potem wychodzą. Kochankowie flirtują, śmieją się, rozmawiają i patrzą sobie w oczy. Ian powiódł wzrokiem po sali.

— Chryste, masz rację. To obrzydliwe. — Czy zawsze będziesz mi wierny, Ianie? — Oczywiście. A ty mnie? — Do śmierci — zapewniła Emily z błyszczącymi miłością oczami. — Nie potrafiłabym zniszczyć tego, co mamy. Mężczyźni… Wydaje mi się, że mężczyźni traktują romanse trochę inaczej niż kobiety. — Ale ja mam na ich temat takie samo zdanie jak ty. I wiem, że czeka nas wspaniale życie, które wynagrodzi wszelkie poświęcenia. Obydwoje zasługujemy na wszystko, co najlepsze, i dopilnuję, żebyśmy to mieli. Takie właśnie postawiłem sobie zadanie. „Nasze poświęcenia”, powtórzyła Emily w myślach, czując jak wino szumi jej w głowie. Postanowiła zapamiętać wszystko, co Ian mówi tego wieczoru. Chciała to przemyśleć jutro leżąc w łóżku. Zaczęła nawet marzyć, że mąż zrobi jej śniadanie. Nie zdawała sobie sprawy, że wypowiedziała to życzenie głośno, dopóki nie usłyszała odpowiedzi Iana: — Z największą przyjemnością. Co powiesz na francuskie grzanki polane stopionym masłem i ciepłym syropem i posypane cukrem pudrem albo tą przyprawą, której używasz? — Brzmi cudownie. Wiesz co, Ianie, zostańmy jutro w łóżku aż do południa i zjedzmy późny lunch. — Niezły pomysł. O, widzę że kelner niesie nam kawę, a wino już się skończyło. Muszę z tobą o czymś porozmawiać, Emily. — Dobrze, słucham. — Kochanie, chciałbym, żebyśmy wrócili do New Jersey. Chodzi o to… Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, więc chyba lepiej powiem prosto z mostu. Otóż chcę pracować na własny rachunek. Chcę, żebyśmy otworzyli klinikę. Rozmawiałem już, tylko wstępnie oczywiście, z kilkoma bankierami w New Jersey i facet z First Fidelity zapewnił mnie, że nie widzi najmniejszego problemu z udzieleniem nam kredytu. Pomyślałem sobie, że Front Street w Plainfield to świetny punkt. Klinika otwarta byłaby dla wszystkich, każdy mógłby do niej przyjść prosto z ulicy. Nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji, powiedziałem, że muszę to przedyskutować z tobą. Realizacja projektu zabrałaby nam, jeśli się nie mylę, dwa lata. Ale klinika to maszynka do robienia pieniędzy, Emily. Jeśli będziesz pracowała tak jak do tej pory i jeszcze pomagała mi w klinice, zdołamy spłacić i wcześniejsze pożyczki, i ten nowy kredyt. Dwa lata, Emily. A cóż to są dwa lata? Tylko dwadzieścia cztery miesiące. Siedemset trzydzieści dni. Uda nam się, o ile oczywiście zabierzesz się energicznie do pracy. A potem będziemy mieć własną klinikę. I nie będziesz więcej musiała zawracać sobie głowy robotą. To znaczy za dwa lata. Tak mniej więcej widziałbym rozkład twojego dnia: rano od siódmej do pierwszej pracowałabyś w klinice, a potem mogłabyś pójść na nocną zmianę do tej swojej knajpki, w której kiedyś kelnerowałaś, no wiesz, jak się to miejsce nazywało? „Heckling Pete’s”? Co o tym sądzisz, kochanie? W tej chwili Emily zapragnęła umrzeć — tu i teraz przy stoliku, przy którym wypiła prawie całą butelkę wina i zjadła mus łososiowy. Kiedy się odezwała, starannie dobierała słowa: — Rozumiem, że musiałabym odłożyć na później własne studia. Pomyśl, jak będę się czuć, gdy wreszcie pójdę na uczelnię i znajdę się wśród osób o wiele młodszych ode mnie. Nie będę do nich pasować. Tak się cieszyłam, że w końcu zacznę się uczyć. Ianie, naprawdę nie jestem pewna, czy starczy mi sił na kolejne dwa lata. — Po pierwsze popracujemy trochę nad twoją kondycją. Musisz podreperować zdrowie. To bezwzględnie konieczne. Weźmiesz sobie dziesięć dni urlopu i przez cały ten czas będziesz leżeć do góry brzuchem. Pomyślałem o tym nie tylko ze względu na ciebie, ale i siebie samego. Jeśli teraz nie skorzystamy z okazji, jaka się nam nadarza, druga taka może się już nigdy nie trafić.

Przysięgam, moja kochana Emily, że wynagrodzę ci to wszystko. Ale sam nie zdołam zrealizować swoich planów. Jesteś mi potrzebna. — Wygląda na to, Ianie, że będę cię jeszcze rzadziej widywała, a więcej pracowała. Powiedziałeś dzisiaj, że zachowujemy się jak nowożeńcy. To nieprawda, już bardziej pasuje do nas określenie obcy. Nawet nie wiedziałeś, gdzie pracuję. — Pamiętam przecież „Heckling Pete’s”, chociaż już dawno rzuciłaś to miejsce. — Ty naprawdę chcesz otworzyć tę klinikę, prawda? — Pragnę tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. Przecież to będzie nasz własny interes przynoszący dochody i sami będziemy swoimi szefami. Ustalę takie ceny, żeby ludzie mogli sobie pozwolić na ich zapłacenie. Emily, klinika to maszynka do robienia pieniędzy. I trzeba dwóch lat, żeby ją zdobyć. Posłuchaj głosu swojego serca i powiedz, czy chcesz mi dać jeszcze te dwa lata? Wiem, że proszę o wiele, więc ty sama musisz podjąć decyzję. Patrzył na nią błagalnym wzrokiem. Emily kiwnęła głową na znak zgody, bo zbyt była otępiała, żeby zrobić cokolwiek innego, Ian uśmiechnął się i skinął na kelnera, by uregulować rachunek. — Wszystko ci wynagrodzę, moja kochana Emily. Przyjdzie taki dzień, kiedy spełnię wszystkie twoje najskrytsze życzenia. Cokolwiek by to było. Obiecuję to, Emily. — Trzymam cię za słowo — wyjąkała. Udało jej się nawet przywołać na twarz blady uśmiech, żeby mężowi było miło. Po wyjściu z restauracji poszli powoli do domu przytulając się do siebie. Najbliższe dwa lata mieli już dokładnie zaplanowane.

2 Emily ubrała choinkę, żeby zrobić Ianowi niespodziankę i teraz patrzyła na nią z uczuciem czci pomieszanej z lękiem. Ich małe mieszkanko niemal pachniało świętami Bożego Narodzenia. Emily zamierzała przygotować pieczenie dokładnie tak, jak robiła to z okazji świąt jej matka. Chciała też opakować prezenty i może nawet wypić przy tym lampkę wina. W każdym razie cały ten dzień miała tylko dla siebie i mogła z nim zrobić co chciała. „Heckling Pete’s” była zamknięta z powodu prac hydraulicznych, więc Emily udała przed mężem, że się przeziębiła i nie może pracować w klinice. W ten sposób została w domu i żyła wyłącznie przygotowaniami do świąt. Rzuciła okiem na leżące na stole papiery i rejestry. Czekało ją zrobienie listy płac, wypełnienie formularzy ubezpieczeniowych, wpłacenie pieniędzy do banku i uregulowanie rachunków zarówno tych wystawionych na klinikę jak i domowych. Ale teraz nie chciała się tym zajmować — nie miała zamiaru. Podeszła do szafki ze zlewem, otworzyła ją i zepchnęła na jedną stronę wszystkie środki czystości. W tylnym kącie, gdzie zrobiło się miejsce, położyła dokumenty ze stołu. Tym razem chciała mieć prawdziwe Boże Narodzenie, Ian jej to obiecał. W zeszłym roku akurat na święta otworzyli klinikę i oboje musieli pracować pozwalając sobie tylko na szklaneczkę likieru jajecznego przed stojącą w poczekalni sztuczną choinką. Wprawdzie uzgodnili wcześniej, że obejdą się bez prezentów gwiazdkowych, ale Emily w ostatniej chwili kupiła mężowi kaszmirową marynarkę, zbyt kosztowną jak na jej możliwości, Ian natomiast nie złamał umowy. Emily długo potem płakała zamknąwszy się w łazience. Przecież ucieszyłaby się nawet z owiniętego w ozdobny papier jednorazowego długopisu. Popatrzyła na górę prezentów, które zamierzała opakować w srebrny papier. Dekoracji miały dopełnić duże, czerwone kokardy. W myślach wyobrażała sobie reakcję Iana, gdy zobaczy, jaki ogarnął ją szał świątecznych zakupów i strojenia domu. Czy spojrzy na nią z rozczarowaniem w oczach, czy też uśmiechnie się i powie coś miłego i słodkiego? Klinika przynosiła już zyski. Było dokładnie tak, jak Ian przewidział. Pozostało pół roku do spłaty kredytu zaciągniętego na studia Iana. Na razie każdy zarobiony cent szedł na oddanie długów i opłatę czynszu za tanie mieszkanko, które było ich domem. Przez ostatnie półtora roku Ian pracował ciężej nawet niż żona. Tak jak ona padał ze zmęczenia, ale sam postanowił, że klinika będzie czynna dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wracał więc do domu o jedenastej wieczorem i do rana musiał być pod telefonem na wypadek nagłego wezwania. Emily na palcach mogła policzyć noce, które mężowi udało się przespać bez żadnych pobudek. Kiedy Ian padał w końcu na łóżku, tulili się do siebie mówiąc, że jeszcze tylko kilka miesięcy i że warto poczekać. Przed snem Ian całował żonę na dobranoc, dziękując jej, że jest przy nim i pomaga mu. Seks był dla obojga tylko słodkim wspomnieniem. Zbyt byli zmęczeni, żeby zdobyć się na jakikolwiek wysiłek i wciąż obiecywali sobie nawzajem, że gdy przyjdzie weekend, będą tylko odpoczywać i kochać się jak wariaci. Nigdy jednak nie udało im się tego zrealizować. Zwykle w weekendy pojawiały się jakieś nagłe wezwania do chorych, trzeba było zrobić zakupy i pranie, a Emily dorabiała w „Heckling Pete’s”. Obecnie mieli już nie tylko lekarza na zastępstwo, lecz i drugiego kierownika administracji, Ian wpadł na taki pomysł po to, by mogli zacząć Nowy Rok wypoczęci i pełni energii. Emily wątpiła, czy kiedykolwiek jeszcze poczuje w sobie energię. Cały entuzjazm opuścił ją już dawno temu. Jak wyglądała sytuacja z siłami życiowymi Iana, nie była pewna. Mąż wyglądał na tak

zmęczonego, że trudno to było opisać słowami. Czy naprawdę sukces wart był aż takich poświęceń? Młode lata obydwoje mieli już za sobą, o ile w ogóle doświadczyli czegoś takiego jak młodość. Pierwsze lata małżeństwa także już minęły i to bezpowrotnie. Podobno między trzydziestką a czterdziestką człowiek przeżywa swoje najlepsze lata. Emily zastanawiała się, czy dla nich ten okres życia rzeczywiście okaże się najwspanialszy? Żałowała, że nie ma kryształowej kuli. Wciąż jeszcze rozmyślała, kiedy Ian wrócił do domu. — Pachnie tu świętami — krzyknął wchodząc. Emily rzuciła się w jego ramiona. — Wcześnie wróciłeś. Co się stało? Wszystko w porządku? — W jak najlepszym. Przyszedłem cię skontrolować. Zadzwoniłem do Garreta i poprosiłem, żeby mnie zastąpił. A Allison wpadnie tu po drodze i odbierze te dokumenty, którymi na pewno się nie zajęłaś. Ona załatwi wszystko jeszcze dziś wieczorem. — Naprawdę wróciłeś do domu już na noc? — dopytywała się przestraszona Emily. — Jezu Chryste, Emily, przecież się staram i to bardzo. Ale nie zawracajmy sobie teraz głowy takimi sprawami. Jestem z tobą i będziemy się zajmować tylko sobą. Proponuję, żebyśmy napalili w kominku, uprażyli kukurydzę i obejrzeli dokładnie tę wspaniałą choinkę. Sama ją tak przy— stroiłaś? Pachnie cudownie. Przykro mi, Emily, z powodu wszystkich dotychczasowych świąt Bożego Narodzenia. — Ciiii, mnie też. Ale cieszmy się chwilą obecną. Aż trudno mi uwierzyć, że gwiazdka już za trzy dni. Chcesz, żebym upiekła indyka? — A pewnie! Ze wszystkimi dodatkami. I na pasterkę też pójdziemy. — Och, Ianie, naprawdę? Mówisz poważnie? — Jasne, że tak. Musimy postarać się częściej chodzić do kościoła. W ogóle zaczniemy robić wiele rzeczy, na które dotąd nigdy nie mieliśmy czasu. Przyszła pora zająć się sobą. — Co na przykład będziemy robić? — zaciekawiła się, wsuwając się pod jego ramię. — Pójdziemy jeździć na łyżwach, kiedy stawy zamarzną. Przejdziemy się główną aleją i rozejrzymy dokoła, może wybierzemy się nad ocean i pospacerujemy po molo otuleni w zimowe płaszcze. Pamiętasz? Kiedyś tak robiliśmy. Wałęsaliśmy się godzinami aż odmarzały nam siedzenia, a potem szliśmy na gorącą czekoladę. Chciałbym znów coś takiego zrobić. — Och, Ianie, ja też. To by było cudowne. I co jeszcze będziemy robić? — Co byś powiedziała na wycieczkę do Nowego Jorku, żeby pooglądać świąteczne dekoracje? Moglibyśmy pojeździć na łyżwach w Rockefeller Center. — Uszczęśliwiona Emily aż klasnęła w ręce. — A potem przejdziemy się Piątą Aleją i obejrzymy wszystkie te fantastyczne wystawy sklepowe. I przy okazji kupimy sobie nowe ubrania. — Uszczypnij mnie — poprosiła chrypliwym głosem Emily. Ian spełnił jej życzenie. — Auć! I co jeszcze? — A jak by ci się podobało pojechać na pięć dni na Kajmany? Tylko we dwoje. Jeśli chciałabyś wybrać się na tę wycieczkę, to chyba nie będziemy mieć problemu ze zrobieniem sobie pięciodniowego urlopu w połowie stycznia. — Pytasz, czy chcę jechać? To tak jakbyś pytał, czy zamierzam wciąż oddychać. Oczywiście, że chcę. Uszczypnij mnie jeszcze raz. — Ian zrobił, o co prosiła. — No dobrze, rzeczywiście to nie sen. — Teraz znacznie bardziej się tym cieszymy, prawda? Tak ciężko pracowaliśmy, że obydwoje w pełni docenimy te wakacje. Naturalnie nie możemy zatrzymać się w jakimś drogim hotelu, a jadać też będziemy musieli w tanich restauracjach, bo przelot jest bardzo kosztowny. Masz coś przeciw temu? — Nic a nic. Czy ten wyjazd to prezent gwiazdkowy?

— Skądże znowu. Kupiłem coś dla ciebie. A ty też masz coś dla mnie? — spytał z łobuzerską miną. — Pewnie. Och, Ianie, masz całkowitą rację — teraz znacznie bardziej cenię te wczasy. Zaznaczę sobie dzień wyjazdu w kalendarzu i będę odliczać dni, ale to dopiero później. Na razie chcę przytulać się do ciebie. — Bo przy mnie jest twoje miejsce. Mój Boże, Emily, bardzo cię kocham. Jesteś jedyna w swoim rodzaju. Nigdy nie spotkałem istoty tak pełnej ciepła, dobroci, delikatności, i tak wspaniałomyślnej jak ty. — Mów tak do mnie, Ianie. Jeszcze — prosiła Emily. — Najpierw muszę się przebrać i rozpalić ogień w kominku. Ciekawe, czy on w ogóle działa? A co jest na kolację? Może zjemy przed kominkiem? — Sądzę, że palenisko jest w porządku. Pudło z drewnem stoi w kącie, tak jak je zostawił poprzedni lokator. Te kłody powinny dobrze się palić. A na kolację mamy stek pieprzowy. No, idź już przebrać się. Chcę teraz włączyć światełka na choince. — O Jezu, Emily, jest prześliczna — oznajmił Ian cofając się o krok, by lepiej widzieć wspaniałe drzewko. — Skąd wzięłaś te wszystkie ozdoby? Ile czasu zajęło ci ubranie tej choinki? Myślałem, że niezbyt dobrze się czujesz. — Strojąc drzewko poczułam się dużo lepiej. Tylko gardło mnie boli. Naprawdę, już nic mi nie jest. — Jesteś najlepsza ze wszystkich, kochanie. Emily rozpływała się w uśmiechach. I tak było przez cały wieczór. Także w nocy, kiedy się z Ianem kochali. Podczas snu jej twarz wyglądała wciąż pogodnie i była taka rano, gdy Ian trącił ją łokciem i zaproponował, by wzięła z nim prysznic. — Dziś ja robię śniadanie — oświadczył. — W takim razie poproszę o jajka na bekonie i francuskie grzanki — krzyknęła przez ramię biegnąc do łazienki. — Do tego czarną kawę z cukrem i nie zapomnij o soku pomarańczowym. — Nie ma sprawy. Wczoraj było cudownie, prawda? — Och, tak. Ale ja jestem nienasycona. Chcę jeszcze. — W porządku. Dziś robimy to samo. Ale przedtem pójdę do kliniki na cztery godziny. Leży tam dzieciak, do którego muszę zajrzeć. Martwię się o niego. Być może będę musiał przenieść go do szpitala. — Na Boże Narodzenie? — Już od jakiegoś czasu szpikuję go antybiotykami, lecz jego organizm nie reaguje tak jak powinien. No i ciągle ma gorączkę. A to wspaniały dzieciak. Co chwila mnie pyta, czy go wyleczę. Odpowiadam mu, że staram się jak mogę. Marzy, żeby dostać na gwiazdkę łyżwy, ale jego rodziców nie stać na żadne prezenty. Wiesz, Emily, kupiłem mu te łyżwy i jego siostrze także. Jak myślisz, dobrze zrobiłem? To znaczy, czy jego matka nie pomyśli sobie… sama rozumiesz. — Ianie, zachowałeś się cudownie. Matka chłopca będzie ci bardzo wdzięczna. Dziękuję, że to zrobiłeś. — No cóż, prawdę mówiąc, to samo zrobiłem dla paru innych dzieciaków. Jeśli chodzi o ścisłość, to dla dwudziestu. Chyba nie masz nic przeciw temu? — Naturalnie, że nie. W Boże Narodzenie wszyscy dają prezenty, bieszę się, że możemy sobie na to pozwolić. — Właściwie zapłaciłem za te łyżwy z pieniędzy korporacji. Mogę to odpisać od dochodu, ale nie dlatego je kupiłem. — Wiem, Ianie. Zakochałam się w tobie nie bez powodu.

— Czy będziesz mnie kochać dalej, jeśli poproszę, żebyś zapakowała wszystkie te łyżwy? — Coś mi mówiło, że zamierzasz o to poprosić. Naturalnie, że je opakuję. Chcesz, abym zrobiła to dziś po południu? — A mam jeszcze czystą koszulę? Wyprasowaną, oczywiście? — Jasne. Wiszą na drzwiach. — Jesteś kochana — powiedział Ian ściskając przez moment jej ramię. — Muszę już iść. Wrócę wcześnie. — W salonie rozdzwonił się telefon. — Ja odbiorę — zaofiarował się Ian. — To do ciebie, kochanie, z „Heckling Pete’s”. Emily poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła, Ian gotów był już do wyjścia, więc dlaczego wciąż stał przy drzwiach? Gdy podnosiła słuchawkę telefonu, cmoknął ją w policzek. Celowo ociągał się z wyjściem, żeby słyszeć, o czym będzie rozmawiać. — Halo — odezwała się ostrożnie Emily. — Cześć, Emily, tu Pete. Tak się składa, że robotnicy zdążyli zakończyć pracę na zapleczu wcześniej niż przewidywali. Wieczorem mamy w planie trzy świąteczne przyjęcia. Wiem, że dałem ci kilka dni urlopu, ale brak mi ludzi. Jeśli wpadniesz mi pomóc, dam ci pięćdziesiąt dolarów ekstra. — Nie mogę, Pete. Mam własne plany — odrzekła starając się nie patrzeć na męża; jakoś nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. — To może jutro? — Nie mogę. Jutro jest Wigilia. Przykro mi. — W porządku, nie przejmuj się. Życzę ci wesołych świąt i do zobaczenia. Wpadnij po drodze po rozkład godzin i trzynastkę. — Dobrze. Tobie też życzę wesołych świąt. — Dasz wiarę?! — zaczęła Emily odwracając się twarzą do męża — miał czelność prosić mnie, żebym przyszła do pracy w Wigilię. Pete’a od razu trzeba odpowiednio ustawić, bo inaczej potrafi człowieka wykorzystać. Co chciałbyś zjeść na kolację? — Może gulasz. Lubię jeść gulasz, kiedy na dworze jest zimno. Tylko dodaj dużo marchewki, dobrze? — Przerwał na chwilę. — A więc tracimy twoje tygodniowe zarobki, zgadza się? — Aż tyle nie stracę. Pete jest hojny; wszystkim daje bożonarodzeniowy dodatek. — Może, ale gdybyś poszła do pracy, mielibyśmy o parę dniówek więcej. Jaki będzie ten dodatek? — Pewnie sto dolarów. Przynajmniej tyle dał nam w zeszłym roku. Ma hojną rękę. W większości restauracji kelnerki nie dostają nic ekstra. Emily nie cierpiała, kiedy jej głos przybierał błagalne brzmienie. Czuła się teraz winna, że skłamała i nie pomoże Pete’owi przy tych bożonarodzeniowych przyjęciach. I Iana też zawiodła. Miała wrażenie, że głowa zaraz jej pęknie. — Pospiesz się, Ianie, bo się spóźnisz do pracy — powiedziała. Dzień upłynął Emily na krzątaninie po mieszkaniu — zapakowała prezenty dla pacjentów Iana i te kupione przez siebie, posiekała warzywa zwracając szczególną uwagę na marchewkę, pokroiła mięso w kostkę, a potem je oprószyła mąką i obsmażyła na tłuszczu. Kiedy gulasz się dusił, a dom był wysprzątany, wzięła prysznic, po czym, tak jak mogła najlepiej, ułożyła swe gęste niesforne włosy i zrobiła sobie filiżankę kawy. Iana spodziewała się już wkrótce. Zastanawiała się, czy pójść na tyły budynku i przynieść trochę tego drewna, którego gospodarz pozwolił im używać. Gdyby obróciła trzy razy, zdołałaby zgromadzić wystarczająco dużo kłód, by mogli nimi palić przez całą noc. Ian bardzo lubił ogień na kominku, a i ona także. W końcu postanowiła, że tak właśnie zrobi, rozpali w kominku, włączy światełka na choince i zadba, żeby tego wieczoru całe mieszkanie wyglądało uroczyście i przytulnie, Ian będzie ogromnie szczęśliwy, a kiedy on był szczęśliwy, ona też czuła

się radosna. Zresztą tak chyba powinno być, czyż nie? * * * Wigilia i pierwszy dzień świąt upłynęły tak cudownie, jak Emily sobie wymarzyła. Kosztowne perfumy, które Ian podarował jej na gwiazdkę, były dla niej najcenniejszym skarbem świata. Wprawdzie w głębi duszy Emily bardziej podobał się flakonik z ciętego kryształu niż zamknięty w nim zapach, ale Ian wdychał tę woń z największą rozkoszą, więc skrapiała się tymi perfumami, żeby zrobić mu przyjemność. Jej samej kręciło się w głowie od przesyconego słodyczą zapachu. Po bożonarodzeniowej kolacji, gdy naczynia były już pozmywane, a mieszkanie uporządkowane, Ian poprowadził żonę do salonu. Przez dłuższą chwilę siedzieli na sofie wpatrując się w pachnące kwiaty niecierpka. — Nigdy nie byłam taka szczęśliwa, Ianie — przerwała milczenie Emily. Chciałabym, żeby ten dzień nigdy się nie skończył. Uwielbiam Boże Narodzenie, a ty? — Taaaak. Było miło. Będziemy je spędzać w ten sposób co roku, bez względu na wszystko. Zrobimy sobie na ten czas przerwę, żeby cieszyć się życiem. No i czekają nas wkrótce wakacje. Chodźmy jutro na zakupy, sprawimy sobie trochę nowych ubrań. Na Kajmanach przyda ci się kilka letnich sukienek, może jakieś szorty i sandały. Stać nas na drobne szaleństwo. I nie zapomnij pokropić się tymi perfumami. Mam bzika na ich punkcie. Dopilnuję, żeby nigdy ci ich nie zabrakło. Poprosiłem sprzedawczynię o zadzwonienie do mnie do kliniki, gdy tylko przeznaczą je na wyprzedaż. Obiecała, że nie zapomni. Emily zaczęła się niepokoić. Wyczuwała napięcie w zachowaniu Iana i zastanawiała się, co mogło być tego powodem. Na pewno zamierzał powiedzieć jej coś, czego nie miała ochoty usłyszeć. Dobrze znała męża, więc wiedziała, że ta chwila jest już blisko. — Ciężko mi sobie uświadomić, że już za kilka dni będzie Nowy Rok. Czas ucieka, Emily. Okazja puka czasem do drzwi, a ludzie często ignorują to pukanie. Ja jednak nigdy nie należałem do takich osób; a ty, kochanie? Emily udała, że nie rozumie, o czym mąż mówi. — Masz na myśli moją dalszą edukację? Moją szansę na przyszłość, prawda? Zgadzam się z tobą. A co z dzieckiem? Myślę, że byłabym dobrą matką. Jak sądzisz, Ianie? Będzie też ze mnie świetna nauczycielka, bo ogromnie kocham dzieci. Nie wyobrażam sobie bardziej satysfakcjonującego zajęcia niż uczenie maluchów czytania i pisania. Chciałabym mieć lekcje w pierwszej klasie. Naprawdę, ogromnie się cieszę, Ianie, że wreszcie przyszła kolej na mnie. — Widziała jednak jasno, że jej kolejka jeszcze nie przyszła, Ian zamierzał właśnie wszystko zepsuć. Mimo to ciągnęła swoją paplaninę: — Pamiętasz, co sobie obiecaliśmy, Ianie. Powiedziałeś, że będę mogła mieć dziecko i dalej się uczyć. Nie zamierzasz tego odwołać, prawda? — Była już wyraźnie spięta i podenerwowana. Czuła, że chce jej się krzyczeć. — Mam zamiar zapisać się na letnie kursy. W czerwcu odejdę z pracy, a potem we wrześniu zacznę dzienne studia i może czasami popracuję — ot, kilka wieczorów tygodniowo albo tylko po trzy godziny dwa razy w tygodniu. — Mówisz tak, jakbyś wszystko już dokładnie przemyślała, Emily — powiedział cicho Ian. — Od miesięcy o niczym innym nie myślę. Ianie, jestem już wykończona. Nie mogę dłużej pracować, tak jak do tej pory. Czasami jestem tak skonana, że wszystko zamazuje mi się przed oczami. A czy stało się coś złego? — Zależy, co rozumiesz przez coś złego, Emily. Nie wydaje mi się, żeby było coś złego w tym, co zamierzam ci zaproponować, choć nie mogę też powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Przeczuwam jednak, że tobie się to nie spodoba. Zanim wyjaśnię, co chciałbym,

żebyśmy wspólnie zrobili, pragnę cię zapewnić, że dzięki temu odniesiemy wiele korzyści, a to przecież jest naszym celem. Czeka nas wielki sukces, Emily, i ani na chwilę nie możemy o tym zapomnieć. No więc? Emily czuła, jak serce trzepocze się jej w piersi. — No, słucham? Powiedziałeś mi już, dlaczego mamy coś zrobić, ale wciąż nie wiem, co to ma być, chociaż nietrudno się domyśleć. — Kontynuuj, Emily. Co więc zamierzam ci powiedzieć? Czekając, aż żona wyjawi swoje domysły, Ian odsunął się od niej trochę. — Sądzę, że chcesz otworzyć drugą klinikę. Nie jestem aż tak głupia, jak ci się wydaje, Ianie. Zdarzało mi się odbierać telefon, kiedy dzwonili z banku, i to nie raz i nie dwa, ale kilkanaście razy. Nasze konto jest w porządku, więc w jakiej niby sprawie mieliby telefonować. Myślę, że powinieneś był pomówić ze mną, zanim zacząłeś prowadzić rozmowy z bankiem. Dobrze nam się teraz wiedzie i pewnie wkrótce będziemy mieć zyski, właściwie to chyba już jesteśmy na plusie. A ty chcesz nas wpędzić w nowe długi. I co ja będę z tego miała? Kolejne lata ciężkiej pracy, przez którą ledwie już żyję? Ianie, ja chcę mieć dziecko i normalne życie. Chcę się uczyć. Sam mi to obiecałeś. Nie uzgadnialiśmy, że będziemy otwierać następne kliniki. Jedna — w porządku. Da nam wystarczające dochody, żebyśmy mogli wygodnie żyć. Umiem lokować i inwestować pieniądze. Możemy wieść cudowne życie i mieć czas dla siebie. Nawet jeśli zatrudnimy kilka osób, to i tak zostanie nam mnóstwo pieniędzy. Ile musisz mieć, żeby ci starczyło? No powiedz, ile? Mnie się wydaje, że dwieście tysięcy dolarów rocznie to kupa pieniędzy. Tyle właśnie mamy po opłaceniu rachunków i wypłat dla pracowników. A jeśli chcesz wiedzieć coś jeszcze, Ianie, to od tych perfum robi mi się niedobrze. Nie zamierzam ich więcej używać. No i co ty na to? — Emily, nie wierzę własnym uszom. Od kiedy troszczysz się tylko o czubek własnego nosa? Przykro mi z powodu tych perfum. Uznałem, że skoro mnie się podobają, to i tobie także przypadną do gustu. Odniosę je do sklepu i kupię ci inne. A co do telefonów z banku, masz rację. To jest właśnie ta okazja, której nie można przepuścić. Spadła mi prosto z nieba. Bylibyśmy głupcami, gdybyśmy jej nie wykorzystali. Jeśli podejmiemy się tego przedsięwzięcia, do końca życia nie będziemy musieli troszczyć się o pieniądze. Przysięgam, że ta druga klinika przyniesie nam siedemset pięćdziesiąt tysięcy dolarów netto. Razem z dochodami z pierwszej kliniki będziemy mieć w sumie milion rocznie. Staniemy się milionerami, Emily. Ty i ja, będziemy milionerami. Aż kręci mi się od tego w głowie. Jeszcze tylko rok, Emily, zaledwie jeden rok. Bank nie udzieliłby nam kredytu, gdyby to nie była pewna inwestycja. Jak możesz choćby przez chwilę zastanawiać się nad tą sprawą? I nie mogę uwierzyć, że te perfumy naprawdę ci się nie podobają. Po prostu chcesz mi zrobić przykrość, prawda? Bo jesteś samolubna. Nie chcesz, żebyśmy osiągnęli w życiu coś więcej. Należysz do tych osób, które nie mają wzniosłych marzeń, wizji przyszłości. Myślałem, że jesteśmy do siebie podobni. — Nie, Ianie, wcale nie jestem tego typu osobą. Ale marzenie, które mieliśmy, obejmowało kilka konkretnych spraw, takich jak założenie rodziny, zdobycie wykształcenia, odniesienie sukcesu. Jeśli chodzi o mnie, nie dostałam ani jednej z tych rzeczy, na których mi zależało. Pragnę normalnego życia, Ianie. Nie potrafisz tego zrozumieć? — Żal ci paru lat? — obruszył się. — Ja się nie uskarżam, a to ja jestem lekarzem. Pracuję tak samo ciężko jak ty i na nic się nie użalam. 1 jestem gotów poświęcić jeszcze kolejny rok, żeby ziściło się to, co jak sądziłem, jest naszym wspólnym marzeniem. Zawiodłem się na tobie, Emily. — Daj spokój, Ianie. Powinieneś przy swoim nazwisku dodawać słowo „arogancki” razem z tytułem „doktor”. Jeszcze parę lat, Chryste Panie! Dlaczego od razu nie powiesz „po wsze czasy”. Przecież ja pracuję od zawsze.

— Emily! — krzyknął wściekły Ian. — Ianie! — odkrzyknęła. Nie zamierzała się poddać. Nie tym razem. Starała się nie zwracać uwagi na łzy, które pojawiły się w oczach męża i na jego drżące usta. I udałoby się jej, gdyby Ian nie wygłosił następującej przemowy. — Przepraszam cię, Emily. Masz rację, jestem samolubny i chciwy. Naturalnie, że możesz rozpocząć naukę. I zaczniemy starać się o dziecko, ale muszę cię ostrzec, że dzieci kosztują. Trzeba przecież zapłacić za college i za studia medyczne. Bo nasze dziecko będzie lekarzem i nie chcę, żeby musiało męczyć się tak jak ja. Wiem, że będziesz chciała zapewnić jemu czy jej wszystko, co tylko można — najlepsze przedszkole i ekskluzywną szkołę prywatną. Okaże się też, że potrzebujemy domu z ogródkiem i gosposi, żeby ci pomagała, i przyczepy kampingowej, i rowerów, i zabawek, a to wszystko kosztuje. Nawet na twoją edukację przyjdzie nam sporo wyłożyć, ale jestem gotów zdobyć się na taki wydatek, jeśli tak bardzo tego chcesz. Tyle że wtedy te dwieście tysięcy skurczy się do, powiedzmy, jakichś trzydziestu. A przecież nie możemy zaniedbać opłaty ubezpieczenia i musimy zatrudnić dodatkową pomoc w klinice. W rezultacie nawet się nie zorientujesz, gdy zostanie nam do dyspozycji minimalna krajowa płaca. Chodźmy się przejść, Emily. To drewno, które przyniosłaś, było mokre i pokój jest zadymiony. Przewietrzymy się — dobrze nam to zrobi. No i musimy spalić tę wystawną kolację, którą przygotowałaś. Energiczny spacer wyjdzie nam na dobre. A jak wrócimy, zjemy sobie kanapki z indykiem i wypijemy gorącą czekoladę. Sam przyrządzę kolację. Powiedz, że mi wybaczasz, Emily. Emily uklękła i położyła głowę na kolanach męża. — Jak długo by to potrwało, Ianie? — Najwyżej czternaście miesięcy. — A co musiałabym robić? — W klinice przy Front Street pracowałabyś od siódmej do jedenastej, a potem do pierwszej przy Terrill Road. I wciąż możesz pracować w „Heckling Pete’s”, tym bardziej że będziemy potrzebowali twoich zarobków na życie. Nie chcę zaciągać kredytu większego niż to konieczne. Wszystko będzie tak jak do tej pory, to znaczy umieszczę cię na liście płac, ale twoja pensja będzie przechodzić na konto korporacji. Muszę jednak być absolutnie pewien, Emily, że poradzisz sobie z tymi obowiązkami; w przeciwnym razie nie ma sensu porywać się na ten projekt. — Przysięgałam, że nie opuszczę cię, dopóki śmierć nas nie rozłączy, że będę przy tobie w zdrowiu i chorobie. Szczerze mówiąc, Ianie, nie wyobrażam sobie, żeby mogłoby być jeszcze gorzej, więc sądzę, że możesz na mnie liczyć. Ale nie dam już rady pracować przez siedem dni w tygodniu. Potrzebuję trochę czasu dla siebie. Powiedziałeś czternaście miesięcy. Przysięgnij na nasze nie narodzone dziecko, że to nie potrwa dłużej. — Przysięgam. Bez względu na wszystko. I nie pożałujesz tego, kochanie. Dam ci potem wszystko, czego tylko zapragniesz. Sama się przekonasz. Obiecuję ci to i dotrzymam słowa. — Jedyne, czego chcę, to zdobyć wykształcenie i mieć dziecko. — To także dostaniesz. No jak, masz ochotę pójść na spacer? Emily starała się przywołać na twarz uśmiech, próbowała iść energicznym krokiem i bardzo chciała obudzić w sobie jakieś ciepłe uczucie dla męża, ale bez skutku. Ian i tak niczego nie zauważył.

3 Zaraz po Nowym Roku życie zaczęło toczyć się bardzo szybko. Zdarzało się często, że Emily ledwie miała czas i okazję zamienić z mężem kilka słów w ciągu dnia, a bywały też i takie dni, że wcale z nim nie rozmawiała. Przy zdrowych zmysłach trzymała ją tylko myśl o wyjeździe na Kajmany. Była już spakowana — właściwie to torba czekała gotowa już od drugiego stycznia. Brakowało w niej jedynie grzebienia, szczotki do włosów i szczoteczki do zębów. Emily musiała przyznać, aczkolwiek niechętnie, że usytuowanie nowej kliniki przy Terrill Road było znakomitym pomysłem. Ze swego stanowiska, tuż przy otwartych drzwiach wejściowych, obserwowała prace remontowe i nie mogła się nadziwić, że w ciągu zaledwie dwóch tygodni można zdziałać tak wiele. Najwyraźniej Ian obiecał robotnikom płatne nadgodziny, a za szybkie dostarczenie sprzętu musiał chyba zapłacić premię. Kiedy Ian czegoś chciał, potrafił poruszyć niebo i ziemię, żeby to osiągnąć. I zazwyczaj mu się udawało. Jej jakoś nie. Otulona w ciepły płaszcz, Emily przyglądała się, jak tragarze wyładowują z ogromnej ciężarówki stoły do przeprowadzania badań. Ciekawe, kto zajmie się ich montażem? Odpowiedź na to pytanie pojawiła się chwilę później, gdy z samochodu wyskoczyło czterech młodych silnych mężczyzn, prawdopodobnie studentów Rutgersa, którzy mieli jeszcze świąteczne ferie. Dwaj z nich nieśli puszki z farbą, trzeci skrzynkę z narzędziami, a czwarty wlókł za sobą karton z kafelkami. Emily nie miała wątpliwości, że jeszcze przed wieczorem praca będzie skończona. Gdy weszła do pomieszczenia przeznaczonego na poczekalnię, zauważyła, że we wszystkich frontowych oknach żaluzje są już zamontowane i pomalowane. Aż pokręciła głową ze zdziwienia, Ian uważał, że należy wynająć ludzi do pracy, dobrze im zapłacić, a oni zrobią co do nich należy i zabiorą się do następnej roboty. Tak więc ani jedna minuta nie była stracona. Oznaczało to jednak, że aby w ciągu dwóch tygodni nastąpił taki postęp, ludzie, których Ian zatrudnił, musieli pracować całą dobę. Emily poczuła, jak przez jej ciało przebiegł zimny dreszcz. Pomyślała, że jeśli prace zostaną zakończone w tym tygodniu, to otwarcia kliniki można się spodziewać w poniedziałek. A przecież nie leżało w zwyczaju Iana tylko uruchamiać klinikę, a potem zostawiać ją pod nadzorem kogoś innego. Odpowiednia informacja już wisiała w oknie. Emily wyszła na zewnątrz. Zaczął padać drobny śnieg i białe płatki wirowały w powietrzu. Porywisty wiatr sprawił, że myśl o wakacjach na Kajmanach odpłynęła w siną dal. Emily pomyślała, że równie dobrze mogłaby teraz pójść do domu i rozpakować się. Po zastanowieniu uświadomiła sobie, że Ian nigdy nie pokazał jej biletów lotniczych. Zmrużyła oczy. Przecież chyba mąż nie zrobiłby jej czegoś takiego? Ani razu nie złamał danej jej obietnicy. A przynajmniej nieumyślnie. Jeśli Ian coś obiecał, to dotrzymywał słowa. Uznała, że może jednak nie trzeba będzie się rozpakowywać. Emily włączyła wycieraczki swego sześcioletniego auta marki Chevy i wjechała na trasę numer 22. Dotarła do pierwszego zjazdu, poczekała na zmianę świateł i zawróciła. O mały włos przegapiłaby zakręt przy Somerset Street, która prowadziła do Park Avenue, gdzie na trzecim piętrze jednego z budynków mieściło się ich mieszkanie. W ciągu dwudziestu minut znalazła się w domu. Osłupiała, gdy w kuchni zobaczyła Iana jedzącego kanapkę z serem. — Masz ochotę na kanapkę, Emily? Otworzyłem puszkę zupy pomidorowej i zostawiłem ci trochę; jest na kuchence. Zrobiłem też dodatkową kanapkę. — Skąd wiedziałeś, że przyjadę do domu, Ianie?

— Słyszałem, jak mówiłaś o tym Esther. No i twojego samochodu nie było na parkingu. Zadzwoniłem też na Terrill Road i powiedzieli mi, że właśnie przed chwilą wyjechałaś. Jak widzisz, niezły ze mnie detektyw. Domyśliłem się, że będziesz zmarznięta, więc podgrzałem zupę. A poza tym chciałem zmienić koszulę. Masz jeszcze czyste, prawda? — Oczywiście. Prasowałam wczoraj do późna; wiszą na drzwiach do spiżarni. Ianie, czy ty zdajesz sobie sprawę, ile czasu pochłania mi co tydzień uprasowanie dwudziestu jeden koszul? Moim zdaniem powinniśmy zacząć odsyłać je do pralni. Ja już nie mam kiedy tego robić, a w ogóle, to czy ty naprawdę musisz zmieniać koszule trzy razy dziennie? A zdarza się przecież, że masz wezwanie do chorego w nocy i wtedy znów wkładasz świeżą, czyli czwartą. Wydaje mi się, że to lekka przesada. — Sama mnie do tego przyzwyczaiłaś. Zwróciłaś mi uwagę, że powinienem zawsze wyglądać jak spod igiełki, jak prawdziwy profesjonalista, i miałaś rację. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wszyscy chwalą moje koszule. Ty najlepiej wiesz, ile trzeba dodać krochmalu, żeby wyglądały perfekcyjnie. Te z pralni są albo zbyt sztywne, albo za wiotkie. Ty dbasz o nie idealnie. A może ktoś cię dzisiaj zdenerwował i teraz wyładowujesz się na mnie? — Ależ skąd. Kiedy zaczęła jeść zupę, zorientowała się, że powinna ją podgrzać. Natomiast kanapka na talerzu wyglądała na wyschniętą; Ian nie miał zwyczaju używać tyle majonezu i masła, ile ona. — Zaczął padać śnieg — odezwała się, żeby coś powiedzieć. — Spakowałeś się już, Ianie? — Jeszcze nie. Sądziłem, że zrobisz to za mnie. Ale jeśli nie masz czasu, wezmę się do tego sam. Jesteś więc zbyt zapracowana, czy tak? Emily wzruszyła ramionami. — Gdzie są bilety, Ianie? — W biurze, w moim biurku. Kazałem przynieść je do pracy, bo musiałem pokwitować odbiór, a tutaj jestem rzadko. A co, czy może posłaniec z biura podróży pomylił się, czy coś w tym rodzaju? — Nie. Po prostu byłam ciekawa. Esther pytała, czy mamy po drodze jakieś lądowania i musiałam jej odpowiedzieć, że nie wiem. A mamy jakieś? — Przeszedłem sam siebie, bo nawet ich nie obejrzałem. Od razu wrzuciłem do szuflady. No, Emily, już widzę, co ci chodzi po głowie. Powinnaś wiedzieć, że nie potrafisz być przebiegła. Przyszło ci do głowy, że wymyśliłem tę wycieczkę i że nigdzie nie pojedziemy, bo za kilka dni otwieramy nową klinikę. — Pokiwał głową rozczarowany. Emily odwróciła wzrok i nic nie powiedziała. Wbiła tylko zęby w kanapkę z serem. — No co, czyż nie tak właśnie myślałaś? Odwróciła się i popatrzyła na męża. — Mniej więcej tak. — Emily, kochanie, otóż jedziemy i będziemy się doskonale bawić. I lepiej powiem ci od razu, że nie biorę ze sobą dużo ubrań. Zamierzam cały czas włóczyć się po plaży. A ty? — Kiedy ty będziesz się włóczył po plaży, ja będę na niej spała. Wystarczą mi tylko szorty i koszulka bez pleców. — Na twoim miejscu nie planowałbym tego, Emily. Nie masz już płaskiego brzuszka. Żeby się tak ubrać, musiałabyś być szczupła jak modelka. Zdawało mi się, że kobiety przywiązują wagę do takich rzeczy. I jeśli nawet tobie nie będzie przeszkadzać, jak wyglądasz, to mnie tak. Kiedy się opalisz, żylaki będą mniej widoczne, a nogi lepiej się zaprezentują. Myślałem, że zamierzałaś wybrać się po poradę do doktora Metcalfa. — A kiedy niby miałam to zrobić? Planuję zamówić sobie wizytę na wiosnę. Te pończochy przeciwżylakowe bardzo mi pomagają. — Ale przecież nie możesz ich nosić na plaży.

— To może mam nosić majtki z długimi nogawkami? I być ubrana od stóp do głowy. Wiesz, Ianie, czasami potrafisz być naprawdę okrutny i bezmyślny. Zachowujesz się, jakby ani trochę nie obchodziło cię jak ja się czuję. Emily zabrała się do zmywania kubków po zupie i talerzy, a łzy spływały jej po twarzy. Nie odezwała się więcej ani słowem, bo i po co. — Do zobaczenia, kochanie — odezwał się Ian cmokając ją w policzek. — Bardzo mi się podoba ten twój nowy szampon; pachnie jak powiew letniego wiatru. — Zwichrzył jej włosy. — Nigdy nie obcinaj tej gęstej czupryny, Emily; to cała ty. Myślę, że zakochałem się w tobie między innymi z powodu twoich włosów. Emily poczuła się onieśmielona i zmieszana; nie była przyzwyczajona do tego rodzaju komplementów. — Gdyby tylko nie były aż tak skręcone… — Czuła, że powinna powiedzieć coś dowcipnego i może dwuznacznego, ale nic więcej nie mogła z siebie wydusić. — Pewnie zobaczymy się wieczorem — dodała. Nie chciała teraz o niczym myśleć. Zabrała się więc do wykonywania codziennych, rutynowych czynności. Najpierw zdjęła z siebie spódnicę i bluzkę i wciągnęła grube przeciwżylakowe pończochy, które przypominały raczej elastyczne bandaże. Bardzo się tym zmęczyła. Zapragnęła wziąć godzinną kąpiel w pianie, a potem poleżeć na łóżku. Zamiast tego miała w perspektywie długą pracę w „Heckling Pete’s”. — O niczym nie myśl, Emily — mruknęła do siebie, by odpędzić wizję odpoczynku — po prostu rusz tyłek i weź się do roboty. — Najstaranniej jak mogła policzyła w myślach minuty i sekundy, które dzieliły ją od powrotu do maleńkiej łazienki, gdzie wreszcie ściągnie elastyczne pończochy i wymoczy się w gorącej kąpieli. Chociaż Ian będzie pewnie miał jakieś uwagi na temat nalewania wody do wanny o drugiej w nocy. Kiedyś powiedział, że przeszkadza mu smuga światła dobywająca się spod drzwi łazienki, więc od tej pory Emily kąpała się przy świeczce, a wodę lała przez okręcony wokół kranu ręcznik. — Jestem szalona — powiedziała do siebie. — Nikt przy zdrowych zmysłach nie zachowuje się tak, jak ja względem Iana. Chyba któregoś dnia zapakują mnie w kaftan bezpieczeństwa i zamkną w wariatkowie. * * * — Widziałaś, jaka jest pogoda? — spytał Ian tydzień później zatrzaskując wieko walizki. — Boże, będziemy mieć szczęście, jeśli uda nam się dojechać na lotnisko. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio była taka śnieżyca. — Jakieś pięć lat temu. Napadało wtedy chyba ze trzydzieści pięć centymetrów. W każdym razie wybieram się na lotnisko, nawet gdybym musiała iść tam pieszo. — Oboje się wybieramy, więc rozchmurz się. — Dobrze. — Już mieli wychodzić z domu i sprawdzali jeszcze, czy zostawiają wszystko w porządku, gdy zadzwonił telefon. Popatrzyli na siebie. — Nie podnoś słuchawki, Ianie. Rozlegał się właśnie szósty, potem siódmy i ósmy dzwonek. Nagle ucichł, lecz kilka sekund później znów się rozdzwonił. Emily pokręciła głową. — Muszę odebrać, Emily. Jestem lekarzem. — Emily przysiadła na poręczy sofy i utkwiła wzrok w twarzy męża. Gdy usłyszała, jak mówi: — Będę czekał na karetkę w Muhlenbergu. Mnie jest jeszcze bardziej przykro — zdjęła płaszcz. — Jeden z moich pacjentów jest w bardzo ciężkim stanie. To pani Waller i miała właśnie atak serca. Jest w klinice. Przewożą ją teraz do miejsca, które nazywamy Muhlenberg. Muszę tam jechać. A niech to szlag, już tak dobrze się czuła. Nie chcę, żeby coś jej się stało, Emily — mówił ściągając z siebie grubą marynarkę i