andgrus

  • Dokumenty11 025
  • Odsłony626 913
  • Obserwuję362
  • Rozmiar dokumentów18.6 GB
  • Ilość pobrań496 440

Fern Michaels - Saga Teksasu.03 Dom Maggie

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Fern Michaels - Saga Teksasu.03 Dom Maggie.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera F Fern Michaels
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 75 osób, 75 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 288 stron)

Fern Michaels Dom Maggie (Texas Heat) PrzełoŜyła Maria Wójtowicz Tom 3 cykl Saga Teksasu

Pamięci Lucy Baker Koval – matki, babki i przyjaciółki

Prolog Sawyer Coleman przyglądała się wzorom, które leniwe kalifornijskie słońce malowało na jej zagraconym biurku. Od tygodni juŜ błyszczący blat z wiśniowego drewna pokrywały nieregularne stosy papierów, połamane ołówki, długopisy z obgryzionym czubkiem – wszystko to świadczyło o przepracowaniu i frustracji. Sawyer naprawdę powinna zatrudnić asystenta, kogoś, kto pomógłby jej dźwigać to brzemię – ale nikt nie potrafił spełnić jej oczekiwań, a ona nie znosiła ustawicznego kontrolowania i poprawiania czyichś błędów. Od dawna juŜ przyznała sobie po cichutku, Ŝe jest pracoholiczką; ostatnio jednak wpadła w nieprawdopodobny wprost kierat! Westchnąwszy głęboko przeorała długimi, wypielęgnowanymi palcami gęstą czuprynę swoich złoto-blond włosów. Nie było wyjścia: robota musi zostać wykonana, a ona sama zrobi ją najlepiej. Coleman Aviation była firmą rodzinną, zajmującą czołowe miejsce w projektowaniu i produkcji niewielkich odrzutowców na prywatny uŜytek – i tylko ona, Sawyer, dysponowała doświadczeniem i fachową wiedzą niezbędną do kierowania rozrastającym się przedsiębiorstwem. Byli w otoczeniu Sawyer ludzie, zwłaszcza pracownicy nie związani ściśle z produkcją, którzy twierdzili, Ŝe szefowa zbyt się przejmuje pracą, Ŝe „o byle co się czepia”. Usłyszała w ostatnich dniach taką właśnie opinię. „Czepia się o byle co” – na litość boską! Jedno było pewne: to nie miał być wyraz uznania. Sawyer wyciągnęła z górnej szuflady paczkę papierosów i zapaliła jednego. Robiła to rzadko, zazwyczaj tylko w chwilach napięcia albo kiedy chciała zyskać na czasie. Teraz właśnie zbiegło się to: paliła, Ŝeby odwlec moment powtórnego odczytania zaproszenia, a spięta była dlatego, Ŝe od ponad dwóch tygodni nie miała wiadomości od Randa. To jedno wystarczyło, by nękał ją ustawiczny niepokój. A jeśli dodać

do tego zaproszenie Maggie – całkiem się juŜ moŜna załamać! „Mamusia” Maggie! Maggie – pani na Sunbridge! Maggie, poŜeraczka męskich serc! Maggie – jej rodzona matka. Sawyer skrzywiła się. Wstała z fotela i wygładziła na smukłych biodrach spódnicę z miękkiej szarej flaneli. Stanęła przy oknie i utkwiła wzrok w jaśniejącej na niebie tarczy słonecznej. Złoto Azteków – pomyślała odruchowo, paląc energicznie papierosa, na którego nie miała wcale ochoty. Zaproszenie przypominało królewski rozkaz: miała powrócić do Sunbridge po to, by zobaczyć, jak puszy się Maggie. Tkwiło w tym jednak coś więcej: Maggie potrzebowała aprobaty rodziny w chwili przejmowania steru. Marnotrawna Maggie powraca na miejsce swego występku i grzechy zostają jej odpuszczone. Sawyer roześmiała się i zakrztusiła dymem z papierosa: kaszlała tak, Ŝe aŜ łzy pojawiły się w jej oczach. Babcia pewnie odezwie się niebawem, najpóźniej jutro. Apotem inni. I Rand – pomyślała czując przypływ nadziei. Tak, Rand zadzwoni do niej. Utrzymywanie kontaktów na duŜą odległość to prawdziwa katorga, a jeśli dzieli nas od kogoś ocean, ból rozłąki jest jeszcze silniejszy. Cholera, teraz cały dzień ma zmarnowany! Dlaczego Maggie przysłała swoje zaproszenie i niedorzeczny list do biura zamiast do domu? Kontakt z Maggie po upływie tylu lat nie powinien juŜ sprawiać bólu – a jednak był dręczący. Sawyer marzyła o tym, by tak się opancerzyć, Ŝeby Maggie nie mogła przez tę skorupę przeniknąć. A tymczasem jej serce ciągle było obolałe, a ona sama czuła się sponiewierana. Powinno się oficjalnie zakazać zjazdów rodzinnych! Nie mogła wymigać się od zaproszenia. Trzeba po prostu robić dobrą minę do złej gry. Zobaczy znowu małego Rileya – choćby dlatego warto stawić

czoło Maggie. A po to, Ŝeby ujrzeć Randa i być razem z nim, gotowa była udać się choćby do Afryki! Rand. Jej Ŝycie, jej miłość. Bez niego na całą jej egzystencję składały się nie kończące się dni wypełnione pracą i dłuŜące się samotne noce. NajwyŜszy czas ustatkować się, zastanowić powaŜnie nad małŜeństwem. Sama myśl o tym podnieciła ją: poczuła ciepło rozlewające się po całym ciele. Równie dobrze moŜe przecieŜ wykonywać swoją pracę w Londynie. Pospiesznie, Ŝeby się nie rozmyślić, nabazgrała kilka słów, Ŝe przyjmuje zaproszenie na lipcową fetę. Potem, kiedy juŜ będzie po wszystkim, cała rodzina powie, jak ładnie się zachowała Sawyer: Poczciwa, niezawodna Sawyer! Nigdy nie zawrze w niej krew, nie zachowa się jak kaŜdy inny na jej miejscu by postąpił. Choćby była cała poharatana w środku, nie uzewnętrzni swoich ran. Będzie miała dla siebie Randa – to wystarczy za wszystko. Jeden jego uśmiech i Maggie przestanie dla niej istnieć. Musi tylko mieć Randa – teraz i na zawsze.

Rozdział pierwszy Dziś będzie jeden z najwspanialszych dni w dziejach Sunbridge. Jutro gazety podadzą kaŜdy szczegół, włącznie z opisem strojów kelnerek. Przyjęcie w Sunbridge to znaczące wydarzenie, a jeśli będzie miało charakter barbecue w teksaskim stylu, wzbudzi jeszcze większe zainteresowanie. Przybędzie cała rodzina, pojawią się niektóre z najbardziej wpływowych osobistości Teksasu. Maggie Coleman Tanner uśmiechnęła się szeroko. Zabawne, Ŝe zawsze miała skłonność do personifikacji, Sunbridge wydawało jej się jakby Ŝywą istotą. Pod niektórymi względami było tak rzeczywiście. Sunbridge stanowiło jej przeszłość – a teraz będzie jej przyszłością. Oczy Maggie, błękitne jak zimowe niebo, dostrzegły wzmoŜony ruch pod balkonem sypialni. SłuŜba, dostawcy Ŝywności, kelnerki – cała ta banda, jakby powiedział stary Seth – krzątali się przygotowując pierwszą barbecue za jej rządów. Tuczny cielec na powitanie marnotrawnego potomka – pomyślała Maggie. Marnotrawnym dziecięciem była ona sama, ale czy wypadało określić jako „cielca” nagrodzony okaz długorogiego wołu? Zamówiła całe tuziny obrusów w czerwonobiałą kratkę, odpowiednich na zabawę na wolnym powietrzu, oraz pasujących do nich serwetek ze sklepu Neimana Marcusa. Przypominała teŜ sobie jak przez mgłę, Ŝe poleciła kupić dwieście wiklinowych koszy na chleb, po czterdzieści dolarów sztuka. Homary dostarczone samolotem z Maine, krewetki, kraby i wołowiny – wszystko co było konieczne, aby impreza zakończyła się sukcesem. Mogła to być z nazwy „wiejska zabawa”, ale zaproszeni goście nie mieli prowincjonalnych gustów. Dzięki temu przyjęciu pokaŜe im wszystkim, Ŝe naleŜy do ich grona i Ŝe lat spędzonych w Nowym Jorku nie przeŜyła w jakiejś dziurze. Obracała się w eleganckim świecie, gdzie prowadzono rozmowy o teatrze,

notowaniach na giełdzie i ostatniej wystawie w Muzeum Guggenheima – dyskusje na tematy abstrakcyjne. Tutaj, w Teksasie, mówiono o bardziej konkretnych sprawach: pieniądzach, ropie, wołowinie, znowu pieniądzach – nie koniecznie w takiej kolejności! Kryształowe kieliszki błysnęły w promieniach słońca przypominając Maggie, Ŝe chociaŜ Teksańczycy lubili udawać prostaczków prowadzących „domowy tryb Ŝycia”, byli wystarczająco sprytni i bogaci, by odróŜnić prawdziwy kryształ od imitacji: Baccarat od Cristal d’Arques. Dziadek pewnie w grobie się przewraca! W jego pojęciu berbecue to piwo z beczki i czerwona fasola z ryŜem; takie menu pasowało do prezentowanego w nieco protekcjonalny sposób wizerunku „prostego człowieka, któremu się poszczęściło”. Gdyby mu przyszło do głowy podać szlachetnego bourbona w papierowych kubkach, nikt nie ośmieliłby się go krytykować. Seth Coleman był zbyt waŜną i wpływową osobistością, Ŝeby z nim zadzierać. Mógł ot tak sobie, dla kaprysu, zapewnić komuś fortunę lub kompletnie go zniszczyć – i nie sposób było przewidzieć, czy staruszkowi nie przyjdzie do głowy doprowadzić cię do ruiny – wyłącznie dla własnej wrednej satysfakcji. Teraz sprawy przedstawiały się inaczej. Stary Seth juŜ nie Ŝył i leŜał w grobie, a właścicielką Sunbridge była Maggie. Ta impreza miała to wszystkim wbić dobrze do głowy: to był jej dom. Dom! BoŜe, jak cudownie być znowu w Sunbridge! Nie, nie tak! Jak cudownie nie być wyrzuconą poza nawias Sunbridge! Wszystkie wysłane przez nią zaproszenia zostały przyjęte; zjawi się tu mnóstwo ludzi – połowa Teksasu, choć nic a nic jej na nich nie zaleŜało! – i cała rodzina. Maggie przechyliła się przez poręcz. To przyjęcie kosztowało majątek i nie była nawet całkiem pewna, w jakim celuje wyprawia. Co chce udowodnić – i komu? To, Ŝe tutaj mieszkała, miała prawny tytuł własności, stanowiło najlepszy dowód, w czyim posiadaniu jest

Sunbridge. Dlaczego sądziła, Ŝe musi popisywać się przed wszystkimi swoją pozycją właścicielki? A moŜe w gruncie rzeczy pragnęła udowodnić całemu światu, Ŝe zyskała w końcu aprobatę ojca, Ŝe tata miał o niej wystarczająco dobre mniemanie, Ŝeby powierzyć swoje ukochane Sunbridge właśnie jej, nikomu innemu! BoŜe święty, przecieŜ Sunbridge naleŜało się jej prawem krwi! Sawyer odebrała jej to. Ona, jej córka, przeŜyła w Sunbridge prawie całe swoje Ŝycie, a ją, Maggie, wypędzono. Teraz Sawyer będzie tu najwyŜej powracać jako gość Maggie. Sprawiedliwości stanie się zadość. W pewnym sensie. Maggie patrzyła w dal, gdzie wzgórze o łagodnych stokach górowało nad frontem domu. Wszystkie pola ogrodzono białymi płotami i bujne złociste łąki naleŜały takŜe do Sunbridge. Zapłonęła w niej Ŝarliwa duma. To była ziemia Colemanów, jej ziemia; jest znowu pełna Ŝycia, bo powróciła do domu. Maggie czuła siłę drzemiącą w tej posiadłości. Dwieście pięćdziesiąt tysięcy akrów pierwszorzędnej ziemi, ziemi Colemanów – to ona, Maggie sprawi, Ŝe ranczo będzie rosło, rozwijało się i kwitło. Zaczynała rozumieć, co przez tyle lat trzymało przy Ŝyciu starego Setha: to było Sunbridge, potęga tkwiąca w ziemi, która tętniła w jego Ŝyłach. Autorytet dziadka był niepodwaŜalny; władcy absolutnego, uosobienia niezwycięŜonej mocy, która stworzyła Sunbridge, kochała je i kierowała nim. Seth, najpodlejszy staruch, jaki kiedykolwiek Ŝył pod słońcem, wystarczająco podły, by wydziedziczyć własną wnuczkę! Sunbridge miało po śmierci Setha przejść w ręce jego syna Mossa, a potem wnuka Rileya. Jej siostra Susan i ona sama były nic nie znaczącymi kobietami; nie przedstawiały dla dziadka Ŝadnej wartości. – Czy widzisz mnie teraz, stary? – spytała patrząc na wzgórze o łagodnych stokach, na którym go pochowano. – Jestem znów tutaj, gdzie powinnam być, w miejscu, które zawsze mi się naleŜało. Coleman Tanner, syn Maggie, wszedł cicho jak kot i stanął tuŜ za

matką. Wiedział, Ŝe moŜe tak stać choćby przez godzinę i Maggie nie spostrzeŜe jego obecności, dopóki się nie odwróci i nie zobaczy go. Jedyne, co ją obchodziło, to było to ranczo – Sunbridge. Cała gadanina matki, Ŝe tu jest jego miejsce, a jego kapelusz powinien wisieć na kołku przy drzwiach wejściowych obok kapeluszy pradziadka, dziadka i wuja, była gówno warta. A kapelusz był kretyński, jak w ogóle wszystko w Teksasie. Kiedy Cole wkładał go na głowę, robił to wyłącznie po to, Ŝeby wprawić matkę w dobry humor. PrzewaŜnie nie wiedział, gdzie go posiał, ale jakimś cudem Maggie udawało się zawsze odszukać ten skarb i zawiesić na właściwym kołku. Coleman nigdy nie miał pewności, czy powinien podejść do matki, gdy była sama jak w tej chwili. „Sama” to chyba nie najwłaściwsze określenie: matka wydawała się bez reszty pochłonięta swoimi myślami. „Niedostępna” byłoby bliŜsze prawdy: odgrodzona od wszystkiego z zewnątrz, nie wyłączając rodzonego syna. Kiedy był młodszy, bolało go to i raniło – teraz ogarniała go tylko wściekłość na nią. W szkole inni chłopcy zauwaŜyli, jak bardzo jest piękna: lśniące ciemne włosy prawie do ramion, opływające miękkimi falami owal twarzy i tworzące niezwykły kontrast z przejrzyście błękitnymi oczyma. ZauwaŜył nawet, jak kilku instruktorów podziwia jej smukłą sylwetkę, gdy wydaje się im, Ŝe nikt tego nie dostrzega. śadna kobieta nie uśmiechała się równie uroczo jak jego matka: takim otwartym, jasnym, szczerym uśmiechem. Gdy się roześmiała, w jej oczach błyskały iskierki, a kąciki ust unosiły się do góry. Była piękna. Coleman zawsze to dostrzegał, ale nic z tej piękności nie naleŜało do niego. Była kimś obcym i juŜ od bardzo dawna nie uśmiechnęła się do niego – tylko do niego. Coleman nie wiedział, o czym Maggie myśli, był jednak pewien, Ŝe nie o nim. Nie zdobyła się nawet na to, by odebrać go z lotniska, kiedy przed trzema dniami wrócił ze szkoły. Jakiś anonimowy kierowca

zastąpił ją, pojawiwszy się we właściwym czasie. Matka tłumaczyła się, mówiąc, Ŝe straciła rachubę czasu – taka jest zawalona robotą przy planowaniu całej imprezy i w ogóle. Usprawiedliwiała się raz po raz, a Cole jej nie przerywał. Sprawiało mu to satysfakcję, Ŝe jest zmieszana i próbuje przeprosić za krzywdę, którą mu w swoim mniemaniu wyrządziła. Dzięki temu mógł zazwyczaj bez większego trudu wycyganić od niej to, co chciał. Cole rósł i wszystko wskazywało na to, Ŝe z czasem przerośnie wszystkich Colemanów, dzięki swemu ojcu. Miał oczy i nos Cranstona Tannera, ojca, którego rzadko widywał, ale mocny zarys brody, kwadratowe, białe zęby i szeroki, krzepiący uśmiech odziedziczył po rodzinie matki. MoŜe i wielkość nóg, ale tego nikt nie wiedział na pewno. Trzynasty numer buta w szesnastym roku Ŝycia to było coś, o czym nie chciało się nikomu dyskutować. Jasnobrunatne włosy miał przystrzyŜone krótko, po wojskowemu: Cole był zdania, Ŝe wygląda w tej fryzurze jak cymbał z przemądrzałą miną, ale matka twierdziła, Ŝe przypomina jej ojca z fotografii z okresu, kiedy opuścił właśnie obóz treningowy dla rekrutów. Cole zastanawiał się, czy kiedyś wreszcie przytyje. PoniewaŜ był chudy, nie szczupły, zastosowano wobec niego w szkole środki mające na celu wzmocnienie budowy ciała, ale jak dotąd nie widać było Ŝadnych efektów, choć jadł tyle, Ŝe o mało nie pękł. Robił to, gdyŜ tego od niego wymagano, podobnie jak było ze wszystkim w tej parszywej szkole. Nie znosił szkoły: jej surowego regulaminu, innych chłopców, umundurowania, instruktorów, a takŜe pompy i ceremoniału – a jednak przodował pod kaŜdym względem. Pewnego razu major powiedział jego matce, Ŝe nigdy nie widział ucznia, który bardziej niŜ Cole byłby zbliŜony do ideału. Maggie spełniła rodzicielski obowiązek, uśmiechnęła się i chyba nawet go uściskała. Ale w gruncie rzeczy guzik ją to obchodziło –

myślał Cole. ZaleŜało jej wyłącznie na zachowaniu pozorów. Pozbyć się dzieciaka z domu, płacić rachunki i odwalać konieczne odwiedziny, a potem demonstrować uczucia macierzyńskie w czasie wakacji. Tak jak teraz. Czwarty lipca. Odpowiedni termin na berbecue. Tradycyjną imprezę w Sunbridge, jak to określa matka. Słyszał o niej od lat, ale nigdy dotąd nie brał w czymś podobnym udziału. Wcale nie był pewien, czy i teraz chce w tym uczestniczyć. Czuł się tu jak intruz. To nigdy nie będzie jego dom. Oczekiwano, Ŝe będzie się tu ubierał „po kowbojsku”, jak to nazywała matka, DŜinsy tutejszego kroju, koszule i buty, które piły go w palce. Cholernie wkurzające! Przez dziesięć miesięcy w roku musiał chodzić w mundurze – chyba starczy? – a teraz znowu trzeba się bawić w przebierańca. Nie czuł się naprawdę sobą ani w mundurze, ani w tym stroju z kiepskiego westernu. Miał ochotę pochodzić we własnych rzeczach, włoŜyć mokasyny z chwaścikami od Brook Brothera, ubrać się w młodzieŜowe modele, które wisiały w jego szafie i które rzadko miał okazję nosić. – Jak na kogoś, kto właśnie przygotowuje największe przyjęcie w Teksasie, wyglądasz dość ponuro, matko – odezwał się nagle Coleman. Maggie odwróciła się gwałtownie. – Coleman! Przestraszyłeś mnie!... Ile razy mam ci powtarzać, Ŝebyś mówił do mnie „mamo”? Kiedyś tak mnie nazywałeś, gdy byłeś mały. Zbywała go głupstwami. Zawsze tak było; Cole sądził, Ŝe to był jej sposób na to, Ŝeby utrzymać go „na dystans”. Nigdy bezpośrednio nie odpowiadać na pytania; nigdy nie przyznawać się do tego, o czym się naprawdę myśli. Zamiast tego, przejść do ataku! Ale dlaczego traktuje go jak wroga? – To pewnie dziedziczne. Ty upierasz się, Ŝeby nazywać mnie Coleman, chociaŜ wiesz, Ŝe wolę, by mówić do mnie „Cole”.

Klarowałem ci to mnóstwo razy. – Głos Colemana był teraz niski, co zawsze szokowało Maggie. Dziwne, jak bardzo taki dorosły głos nie pasował do tykowatego młokosa! – Touchee! Mówię tak po prostu dlatego, Ŝe jesteś Colemanem i nie chcę, Ŝeby Ŝadne z nas, ani nikt inny zresztą o tym zapominał. – CzyŜbyś ty mogła o tym zapomnieć? Tylko o tym myślisz i mówisz przez cały czas. Wiem, Ŝe wrócisz do nazwiska Coleman, kiedy tylko dostaniesz rozwód. Nie bój się, matko: wszyscy wiedzą kim jesteśmy. Zmiana nazwiska niczego nie udowodni. – W głosie Colemana brzmiało oskarŜenie; pogardliwy uśmieszek czaił się w kąciku ust. Maggie przyjrzała się uwaŜnie synowi. Był prawdziwym Colemanem – moŜe nie z wyglądu, ale dzięki rodzinnej umiejętności zadawania bolesnych ran. Wiedziała, Ŝe syn robi aluzje do jej uzaleŜnienia od alkoholu, do tego, Ŝe nie sprawdziła się jako matka, i podkreśla, Ŝe nic, ani posiadanie Sunbridge, ani zmiana nazwiska, nie zatrze tamtych błędów. To tylko chłopiec – musiała przypomnieć samej sobie. CóŜ on wie? – odpowiedziała samej sobie grymasem. Kiedy była w wieku syna, czuła się stara jak Matuzalem i o wiele od niego mądrzejsza. W wieku Cole’a miała juŜ poza sobą urodzenie Sawyer, którą obsypano wszelkimi przywilejami, jakich odmówiono jej samej i jej synowi. AŜ do dziś. Sytuacja bardzo się zmieni, gdy ona tu będzie rządzić. Musi jakoś przekonać Colemana, sprawić, Ŝeby zrozumiał, Ŝeby zobaczył, Ŝe tutaj tkwią jego korzenie. – To jest moje miejsce na świecie, synu, i twoje takŜe. Sunbridge zostało zbudowane dla Colemanów. – MoŜe to twoje miejsce, matko, ale nie moje. Ja jestem Tanner i zostanę nim na zawsze. Sunbridge to tylko ranczo a nie sposób na Ŝycie, przynajmniej dla mnie.

W jego szarych oczach był gniew, a w głosie przebijała starannie ukrywana gorycz. – Nie lubię Teksasu i tej pseudokowbojskiej bzdury. Nie znoszę ubrań, które kaŜesz mi nosić i tego idiotycznego kapelusza. Nie chcę tu być! Chcę pojechać do Europy. – Co takiego?! – ostro spytała Maggie. Cole parsknął, jego delikatne brwi uniosły się w górę. – Tak teŜ sobie myślałem! Czy ty nigdy nie czytasz zawiadomień, które ci przysyłają ze szkoły? Grupa, w której uczę się francuskiego, będzie w Europie do końca sierpnia. Zgłosiłem się i nawet wpłaciłem zadatek. Maggie odwróciła się znów w stronę balkonu, by ukryć zmieszanie. Przez dłuŜszą chwilę obserwowała oŜywioną działalność na dole. Jak przez mgłę przypominała sobie coś na temat tej wycieczki. Ale nie wyraziła na nią zgody – tego była pewna. Dlaczego musiał akurat teraz z tym wyskoczyć, kiedy jest tak zajęta rodziną i swoimi sprawami?! Oczy Maggie zwęziły się w szparki. Czy to moŜliwe, Ŝeby jej syn odziedziczył więcej cech taty, niŜ przypuszczała? Ta nieoczekiwana deklaracja w samym środku sprzeczki była zupełnie w stylu jej ojca. JeŜeli da Colemanowi pozwolenie na wyjazd do Europy, będzie się wzorowo zachowywał podczas przyjęcia, demonstrując na rzecz rodziny i znajomych, jakie silne więzy uczuciowe łączą go z matką. Będzie modelowym synem i wnukiem, czułym dla Amelii i uroczym wobec Susan. Przed Sawyer będzie się zgrywał na uwielbiającego ją przyrodniego braciszka. Ale jeŜeli matka nie dostosuje się do jego Ŝyczeń, ten zwariowany, samolubny synalek pokaŜe swoje prawdziwe oblicze. To nie było w porządku! Dlaczego nie mogła mu wytłumaczyć, Ŝe robi to wszystko równieŜ dla niego, starając się, Ŝeby zajął naleŜne mu miejsce w rodzinie, Ŝe chce ofiarować to, co naleŜało mu się z

urodzenia? To było jej przyjęcie – wybrała na barbecue weekend związany ze świętem Czwartego Lipca, Dnia Niepodległości, by symbolicznie podkreślić własne uniezaleŜnienie się od przeszłości, swoją własną niepodległość. Nie pozwoli, Ŝeby tęn szesnastolatek popsuł jej plany! Zwróciła się do Colemana, obserwując go uwaŜnie i wiedząc, Ŝe i on czeka na jej decyzję, przeświadczony, Ŝe jak zawsze będzie górą. Nie tym razem! – pomyślała. Teraz zaczną się nowe porządki! – A moŜe tak pozwolisz mi zastanowić się nad tą sprawą i powiedzieć ci, co postanowiłam, po zakończeniu przyjęcia? Coleman nastroszył się. Tego nie oczekiwał, ale zrozumiał świetnie: zachowuj się przyzwoicie, odgrywaj wzorowego synka, to być moŜe (jedynie – być moŜe!) mamusia wyrazi zgodę na wycieczkę. Nie podobało mu się to, ale wpadł w sidła, w zasadzkę i będzie musiał dostosować się do jej reguł gry. Skinął głową na znak zgody i wiedział, Ŝe czas jego audiencji minął, gdy oczy matki zwróciły się znów ku scenie rozgrywającej się na dole. Coleman wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Jej było na wierzchu, przynajmniej na razie. Ale jeśli myśli, Ŝe zatrzyma go tutaj, w Sunbridge, pod własnym pantoflem, Ŝe on zgodzi się zrezygnować z emocji podróŜy po Europie dla uroków „prostego Ŝycia rodzinnego”, pełnego spoconych koni i głupich Teksańczyków, to się bardzo myli! Chciała, Ŝeby poczuł swój związek z Sunbridge. Nigdy nie czuł się cząstką jakiegoś środowiska, z wyjątkiem wojskowej szkoły. Kiedyś wstydził się tego, Ŝe jego rodzice nie mają dla niego czasu, Ŝe nie chcą, by przebywał razem z nimi, dopóki nie zorientował się, Ŝe inni chłopcy mają prawie identyczne problemy. Kiedy wreszcie jego wychowawca przekonał go, Ŝe powinien stać się prawdziwym męŜczyzną, prawdziwym Ŝołnierzem, nie potrzebującym oparcia w rodzinie, Cole poczuł się lepiej.

– Nie bądź od nikogo zaleŜny. Sam udźwigniesz swą broń, Ŝołnierzu! Masz juŜ dziesięć lat. Zachowuj się jak męŜczyzna. Potem juŜ Coleman nigdy w nocy nie płakał w poduszkę, gdy bolało go ramię od noszenia cięŜkiej broni. Bez drgnienia powieki znosił powodujące ciemne siniaki „kopnięcia” karabinka w czasie ćwiczeń w strzelaniu do tarczy. Dzięki wytrzymałości zdobył stopień wojskowy, zostając jednym z najmłodszych dowódców plutonu. Zmuszał siebie samego i swoich podkomendnych do wykonywania dodatkowych marszów, osiągania większej liczby punktów, zdobywania wciąŜ nowych nagród. Zanim ukończył dwanaście lat, był dwukrotnie promowany na wyŜszy stopień. Wcześnie przekonał się, Ŝe ranga niesie ze sobą róŜne nieoficjalne przywileje i nauczył się wyciągać z kaŜdego spośród nich osobiste korzyści. Dobrze umiał sobie radzić, poganiać młodszych i zastraszać chudych chłopaczków w okularach i z wystającymi zębami. Coleman lubił poczucie siły. Pod koniec semestru był uznanym i niezaprzeczalnym prowodyrem chłopców ze skrzydła E strefy piątej. Jakby więc teraz wyglądało, gdyby nie wziął udziału w wycieczce do Europy, dlatego Ŝe mamuśka mu zabroniła? Kiedy Cole zamknął drzwi za sobą, Maggie opuściła bezradnie ramiona. Nie mogła pozwolić, Ŝeby syn zniszczył całą jej uroczystość, ale nie miała takŜe zamiaru mu ustępować. Był nadal dzieckiem, równocześnie oczekującym od niej wskazówek i rzucającym jej wyzwanie. Tak bardzo róŜnił się od jej młodszego brata Rileya! Szesnastoletni Riley był serdeczny i czuły, jego łagodny, nie zepsuty charakter i charyzmatyczny urok przyciągały do niego ludzi. KaŜdy, kto poznał Rileya, musiał go pokochać. Miał wszystkie zalety, których jej syn nie posiadał i którymi prawdopodobnie nigdy nie będzie się wyróŜniał. Nikt nie musiał tłumaczyć Maggie, Ŝe zawiodła w stosunku do Colemana. Uwikłana w zamęt własnego Ŝycia, we własne tragedie,

nigdy naprawdę nie miała czasu dla syna. Jak mogła rozwiązywać problemy tego chłopczyka, gdy nie potrafiła uporać się z własnymi? A jej małŜeństwo z Cranstonem przez ostatnie siedem lat staczało się po równi pochyłej. Starała się jakoś je ocalić. Tłumaczyła sobie, Ŝe ze względu na Colemana powinni trzymać się razem jako rodzina. Prawdę mówiąc, wytrzymała tak długo, gdyŜ nie miała dokąd się udać ani nikogo, na kim mogłaby się oprzeć. Tamta Maggie Coleman Tanner nie Ŝywiła do siebie wielkiej sympatii, a czasem gardziła sobą, co jeszcze bardziej zwiększało jej strach przed samotnością. Tak długo, dopóki Cranston nie wykonał Ŝadnego decydującego ruchu, Ŝeby zerwać ich małŜeńskie więzy, Maggie równieŜ tego nie czyniła. Ale wreszcie jej głęboka pogarda dla własnej osoby udzieliła się takŜe Cranstonowi. Kiedy zaczęła na dodatek pić bez opamiętania, odszedł od niej. Maggie potrząsnęła głową, jakby chciała uwolnić się od tych myśli. Nie będzie zastanawiać się nad tym wszystkim, nie dziś! Zaszła w niej ogromna zmiana: nie była juŜ tamtą zrozpaczoną, nieszczęśliwą kobietą. Ciągle jeszcze nie miała pewności, czy stanie się tą nową istotą, którą pragnęła być, ale zrobiła juŜ wielkie postępy. To, Ŝe tata zostawił jej Sunbridge, ogromnie pomogło – dało jej poczucie pewności, Ŝe ma gdzieś swoje miejsce, Ŝe ktoś ją kochał, Ŝe nie została pominięta przez jedyną osobę waŜniejszą dla niej niŜ ktokolwiek inny. Tata. Przez całe Ŝycie pragnęła jego aprobaty, jego miłości. Była takim poskręcanym wewnętrznie dzieciakiem, a potem taką wrogo nastawioną do świata, skłóconą wewnętrznie kobietą! Postanowiła jednak zmienić to wszystko, a teraz, po raz pierwszy w Ŝyciu, czuła, Ŝe sukces jest w zasięgu ręki. Nie, nie będzie teraz myśleć o Colemanie: nie pozwoli, Ŝeby cokolwiek zakłóciło jej ten dzień! Barwne japońskie lampiony wokół głównego wejścia do domu dawały wymarzony efekt. Błyskały w ogrodzie róŜanym babci Jessiki i ozdabiały długi, kręty podjazd. Zostaną zapalone o zmierzchu, akurat

wtedy, gdy będą zjeŜdŜali się goście. Wówczas takŜe zacznie grać orkiestra, a potem, kiedy zostanie podany posiłek, pianista z towarzyszeniem banjo wykona wiązankę melodii Scota Joplina. Billie prawdopodobnie aŜ się zachłyśnie na widok lodowej rzeźby przedstawiającej rumaka stającego dęba – z przezroczystych rurek będzie spływał kaskadą szampan. Maggie wzruszyła ramionami. Pewnie, Ŝe to w złym guście, ale właśnie czegoś podobnego oczekiwano. Będą o tym plotkować w Austin przez długie tygodnie. Gorące lipcowe słońce praŜyło niemiłosiernie i Maggie była rada ze swej decyzji rozpięcia nad trawnikiem płóciennego dachu w barwne pasy. Wyglądał tak wesoło! Zabawne, Ŝe coś tak prostego jak duŜa ilość płótna w Ŝółte i białe pasy moŜe wprawić człowieka w dobry nastrój! Atrakcją wieczoru będą specjalne fajerwerki, które rozbłysną nad sadzawką na tyłach domu. Nawet Colemanowi spodobają się te miliony wybuchających gwiazd, które rozświetlą Sunbridge o północy. Przelotny powiew musnął ramię Maggie. Wkrótce trzeba się będzie przebrać na powitanie rodziny. Miała zamiar włoŜyć jeden z modeli swojej matki, który dostała od niej w gwiazdkowym upominku. Maggie była zachwycona tą zwiewną kreacją w kolorach tęczy i chowała ją na specjalną okazję. Niech no tylko mama ją zobaczy! Oczy Billie z pewnością zabłysną i matka obdarzy ją swoim ciepłym, pełnym miłości uśmiechem. Kiedy Maggie po raz pierwszy przyszedł do głowy pomysł urządzenia tej imprezy, nie zdawała sobie sprawy, Ŝe to przyjęcie stanie się dla niej takie waŜne. Od wielu tygodni Ŝyła tylko tą jedną myślą: o ponownym spotkaniu ze wszystkimi. Nawet przyjazd Colemana miał drugorzędne znaczenie wobec szykowania Sunbridge na dzisiejsze święto. Wysłała na lotnisko po Colemana kierowcę, zamiast pojechać po niego sarna; potem spóźniła się wracając z miasta i nie zdąŜyła na moment jego przyjazdu. Kiedy wreszcie wróciła, syn pomachał

niedbale w jej kierunku i zagłębił się znowu w czytanej ksiąŜce. Podeszła, aby go objąć, ale był sztywny i nie poddał się jej uściskom, chcąc ukarać ją za to, Ŝe” o nim zapomniała. Postanowiła bardziej zbliŜyć się do syna, ale Coleman stawiał opór; poczucie odtrącenia było nadal dla Maggie czymś bardzo bolesnym. MoŜe mały Riley wywrze dobry wpływ na Colemana? Nie mogła się doczekać, kiedy ujrzy swego bratanka. Jeszcze niedawno musiałaby w duszy przyznać, Ŝe pragnie przyjazdu chłopca, bo zmniejszy on poczucie winy, dręczące ją od śmierci brata. Teraz jednak wiedziała, Ŝe chce w jakimś stopniu podzielić się Sunbridge z Rileyem. Był jej bratankiem, członkiem rodziny. Nie zapomniała dnia, w którym Billie zadzwoniła powiadamiając ją o śmierci Otami w wypadku samochodowym w Tokio. Powróciło wówczas całe zadawnione poczucie winy, z taką siłą, Ŝe Maggie dosłownie dostała torsji. Najpierw Riley, teraz jego Ŝona – ta śliczna Japonka. Został tylko mały Riley. Jego japońscy dziadkowie udowodnili swój całkowity brak egoizmu i wielkoduszność. Choć byli pogrąŜeni w bólu, nie zamierzali zatrzymywać Rileya wyłącznie dla siebie. Wręcz przeciwnie, pragnęli, Ŝeby udał się do Ameryki i zajął tam miejsce naleŜne mu w rodzinie Colemanów, Ŝeby nie zatracił tej części swego dziedzictwa. Z niezwykłym rozsądkiem uświadamiali sobie, Ŝe nie będą Ŝyć wiecznie. Co stałoby się z ukochanym wnuczkiem po ich śmierci? – Riley przyjedzie na tak długo, jak tylko zechce – powiedziała Billie. Maggie odpowiadało to jak najbardziej. Kiedy ostatnio widziała chłopca, zauwaŜyła, jak bardzo przypomina swego ojca. Poza tym Maggie ogromnie pochlebiało, Ŝe Billie powierza jej opiekę nad Rileyem, jedynym dzieckiem swego jedynego, zmarłego syna. Nagły powiew wiatru, silniejszy i odmienny od poprzednich, sprawił, Ŝe Maggie zadrŜała z zimna. Nic nie moŜe zepsuć tego

przyjęcia, nawet Ŝywioły czy kaprysy aury! Spojrzała w niebo, nadal przejrzyście błękitne; tylko od czasu do czasu białe pierzaste obłoczki ukazywały się na horyzoncie. Maggie była niespokojna, a rozmowa z Colemanem nie podziałała kojąco. Rzuciła okiem na zegarek: ciągle jeszcze za wcześnie, by zacząć się przebierać. Wiedziona nagłym impulsem zrzuciła sandałki na wysokich obcasach i przebiegła na drugą stronę domu, zmierzając ku stajni w poszukiwaniu swej ulubionej wierzchówki, noszącej imię Lotos. Lotos poznała Maggie i zarŜała z radości, Ŝe sobie pokłusuje. Maggie połoŜyła srokatej klaczy wędzidło i podprowadziła ją do pomocnego przy wsiadaniu słupka. Zakasała spódnicę, objęła nogami jedwabisty grzbiet Lotos, wbiła bose pięty w boki klaczy, i juŜ ich nie było. Zaskoczony stajenny spojrzał za nimi, a potem wzruszył ramionami. Lotos potrzebowała ruchu. Maggie pognała konia galopem wzdłuŜ białych parkanów odgradzających zagrody dla bydła i pastwiska. Wykonała pełne okrąŜenie, zanim zbliŜyła się do wzgórza, wznoszącego się nad centralną częścią posiadłości. Lotos znała drogę, pędząc wznosiła dumnie głowę, posłuszna rozkazom swej pani. Kiedy znalazły się na wzgórzu, Maggie zsunęła się z końskiego grzbietu. Najpierw podeszła do grobu babki Jessiki. Potem odwiedziła Setha, wreszcie Agnes. Tatę niezmiennie zostawiała na koniec. To, co najlepsze, zawsze się zachowuje na ostatek. Kiedy Lotos szczypała świeŜą zieloną trawę, Maggie podeszła do nagrobka Jessiki, wyciągnęła rękę, przesuwając palcem po głęboko wyrytych literach jej imienia. Nigdy naprawdę nie znała swojej babki: Jessika zmarła, gdy Maggie była niemowlęciem, ale Billie często wspominała, jaka to była dobra i łagodna istota. Seth gderliwie

potakiwał, ale potem dodawał swój komentarz: Była strachliwa i tyle, ani odrobiny silnej woli. Seth – nieznośny starzec, który władał w Sunbridge Ŝelazną ręką. Nie było go juŜ wśród Ŝywych, ale nie sposób zapomnieć o nim. Maggie skrzywiła się patrząc na przestrzeń po lewej stronie jego nagrobka. Nessie, pierwszy wierzchowiec Setha, a potem Nessie II i Nessie III. To wprost nieprzyzwoite, Ŝe te trzy konie leŜały na rodzinnym cmentarzu, ale Seth się uparł, a innym to widać nie przeszkadzało. Maggie nie zachowała ciepłych wspomnień o Ŝadnym ze zmarłych: ani o babce, której nie znała, ani o dziadku, który potępił ją i wygnał; nie wspominała teŜ czule Agnes, pijawki w ludzkim ciele, mającej na względzie jedynie własne dobro. A jednak kaŜde z nich w jakiś sposób przyczyniło się do ukształtowania Sunbridge. Maggie zdawała sobie z tego sprawę; kaŜde z nich pozostawiło tu swoje niezatarte piętno. Tata. Magie poczuła piekące łzy, gdy osunęła się na kolana. Powolnym ruchem wyrwała chwast i odrzuciła go na grób Setha. Jej ojciec, jej najwłaściwszy tata, był prawdziwym powodem, dla którego tu przychodziła. Rozmawiała z nim, odwiedzała go i czuła, Ŝe jej obecność jest mu miła – bardziej niŜ kiedykolwiek przedtem, gdy był jeszcze Ŝywy. Zdarzało się, Ŝe spędzała tu cale godziny zwierzając się ojcu i porządkując własne myśli. Ostatnia wola taty spowodowała przewrót w jej Ŝyciu: to on dał jej Sunbridge. – Wiesz, tato – powiedziała – dzisiaj jest mój dzień! Myślę, Ŝe nareszcie osiągnę swój cel. To, Ŝe dałeś mi Sunbridge, spowodowało, Ŝe zatrzymałam się w pędzie i dobrze przyjrzałam Maggie Coleman Tanner. Czy ci wspominałam, Ŝe po rozwodzie wracam do naszego nazwiska? Jasne, Ŝe tak zrobię. A jeśli chodzi o tę dzisiejszą imprezę, to sama nie wiem, skąd mi przyszedł ten pomysł do głowy, ale to chyba jedna z moich najmądrzejszych decyzji. PrzyjeŜdŜa cała rodzina i

jestem pewna, Ŝe wszyscy się tu zlecą, więc miej na nich oczy otwarte! I bardzo się ucieszę, jeśli zaaprobujesz małego Rileya. Jest jednym z nas, wiesz przecieŜ: chyba teraz zdajesz juŜ sobie sprawę z tego, Ŝe Ŝycie jest zbyt krótkie, by je marnować na stare pretensje i uprzedzenia? Nasz Riley kochał Otami i razem dochowali się tego cudownego chłopca. Oszukałeś nas wszystkich, a zwłaszcza mamę, kiedy ukryłeś przed nami, Ŝe wiesz o Ŝonie i synu Rileya. Gdziekolwiek teraz jesteś, pomyśl dzisiaj serdecznie i czule o nas wszystkich, a zwłaszcza o Rileyu. Wiesz, ciągle nie mogę się wyzbyć poczucia winy. Mogłam powstrzymać mego brata przed ucieczką i zaciągnięciem się do marynarki, ale nie starałam się dodać mu otuchy, bo wiedziałam, Ŝe to cię zaboli. Mogłam go powstrzymać, ale nie zrobiłam tego! Ty takŜe wiele razy postąpiłeś nie tak jak trzeba. MoŜe teraz będę mogła to naprawić, tak jak ty próbowałeś naprawić swoje pomyłki zostawiając mi Sunbridge. Wiem, zawsze uwaŜałeś, Ŝe jestem urodzonym buntownikiem, mam nieokiełznaną i niezaleŜną naturę. Ale wcale tak nie jest! Jestem tak przepełniona niepewnością, Ŝe sprawia mi to ból... Jak to się stało, Ŝe nigdy tego nie dostrzegłeś? Wiesz co, tato, zrób coś dla mnie, dobrze? Powiedz mojemu bratu, Ŝe wszystko wynagrodzę jego synowi, tak jak ty postąpiłeś w stosunku do mnie. Kocham cię, tato. Powiedz Rileyowi, Ŝe jego teŜ kocham. Maggie z oczami błyszczącymi od łez zbliŜyła dłoń do ust, a potem delikatnie dotknęła nią grobowej płyty.

Rozdział drugi Wracam do Sunbridge – Billie złoŜyła głowę na tylnym oparciu i przymruŜyła jasnoorzechowe oczy chroniąc je przed słonecznym blaskiem. Spod rzęs obserwowała Thada za kierownicą; brał właśnie zakręt. Prowadzenie wozu było dla niego czymś równie naturalnym jak kierowanie samolotem. I jedno, i drugie wykonywał z wielką oszczędnością ruchów i z jednakową satysfakcją. Widziała ostry kontur jego nosa i łagodne szare oczy, które tak łatwo rozświetlały się wesołością albo wyraŜały głębię jego miłości. Kiedy spotkała go po raz pierwszy, tak bardzo dawno temu w Filadelfii, pomyślała, Ŝe najpiękniejsze w jego twarzy są oczy: łagodzą ostrość jakby wykutych ze skały rysów i odbijają jego uśmiech. Przez te wszystkie lata Thad Kingsley mało się zmienił. Jego włosy o złocistym połysku zjaśniały nieco od siwizny, ale opalenizna była równie intensywna jak dawniej. Mimo bardzo wysokiego wzrostu poruszał się lekko i z godnością, był nadal w dobrej formie, ubrany ze starannością wojskowego. Mimo Ŝe przemierzył cały świat, jego głos zachował lekki akcent charakterystyczny dla Nowej Anglii: wszystkie samogłoski wymawiał trochę monotonnie. Teraz, gdy znowu zamieszkał w swoim rodzinnym stanie Vermont, te cechy nieco się pogłębiły, stały się nieodłączną cząstką jego osoby. Kiedy Billie po raz pierwszy powiadomiła męŜa o telefonie Maggie i zaproszeniu na przyjęcie z okazji Czwartego Lipca, Thad uśmiechnął się szeroko i zapytał: – Kiedy wyruszamy? Tak po prostu. Nie liczyło się nic, czym był akurat zajęty; w kaŜdej chwili gotów był z tego zrezygnować na rzecz czegoś, co było waŜne dla niej. Kochany Thad. BoŜe, co by się stało, gdyby nie otworzyły jej się wreszcie oczy i nie posłuchała swego serca, kiedy był jeszcze na to

czas? Co by się z nią wówczas stało? Kłąb pędzącego z wiatrem zielska ślizgał się po powierzchni szosy. Billie zauwaŜyła, Ŝe Thad nie pomyślał nawet o hamowaniu. Zielsko zniknęło z pola widzenia, gdy wynajęty samochód mknął po szosie. Teksas. Kraina bogaczy i nędzarzy. Billie zdawała sobie teraz sprawę, Ŝe nigdy nie lubiła tych stron. Nie czuła się cząstką tego kraju, zbyt potęŜnego, zanadto rozległego jak na jej gust. Odpowiadało jej Ŝycie w Vermont, w liczącym sobie dwieście lat budynku farmy, który zmodernizowali instalując łazienkę z gorącą wodą, wspaniałą nowoczesną kuchnię i oranŜerię. Domek, przeznaczony dawniej dla gości, przekształcono w pracownię, ale Billie pomyślała, Ŝe ostatnio coraz rzadziej z niej korzysta. Opatentowanie znaku firmowego Billie przyniosło jej więcej pieniędzy, niŜ się spodziewała w najśmielszych marzeniach. Sprawiało jej ogromną satysfakcję, gdy zabiegano, by zaprojektowała specjalny fason czy wzór tkaniny dla któregoś z jej bogatych, sławnych klientów. Niekiedy wyraŜała zgodę, innym razem odmawiała. Wszystko zaleŜało od tego, czym akurat zajmował się Thad i ile miał wolnego czasu. Tworzyli zgrany dwuosobowy zespół. Billie kochała takie Ŝycie i za Ŝadne skarby nie zamieniłaby go na mieszkanie w Sunbridge. Billie Coleman Kingsley znalazła wreszcie swoje miejsce w świecie i jedyną osobę, z którą chciała dzielić Ŝycie: Thada. – Jesteśmy juŜ prawie na miejscu – odezwał się cicho Thad, przerywając milczenie. Zdjął rękę z kierownicy i połoŜył ją na obciągniętej jedwabiem nodze Ŝony. – Poradzisz sobie, prawda, Billie? Usłyszała niepokój w głosie męŜa. – Pamiętaj, Thad, Ŝe umiem radzić sobie ze wszystkim, nawet z tymi dziewięcioma szczeniakami Duchess, które zostawiliśmy w domu. To tylko wizyta. Oczywiście, roi się tu od róŜnych wspomnień, ale to są tylko wspomnienia, nic więcej. I wszystkie naleŜą do przeszłości. Obiecaj, Ŝe nie będziesz się zamartwiał.

– Obiecuję. – Poklepał ją uspokajająco po nodze, a potem znów ujął kierownicę. – Czy nie obawiasz się, Ŝe Maggie coś knuje? – zapytał. – Przyznaję, Ŝe podobne podejrzenie przemknęło mi przez myśl, ale to nie w porządku w stosunku do Maggie, prawda? Dlaczego zawsze spodziewamy się, Ŝe ludzie pozostaną tacy jak dawniej i nigdy się nie zmienią? PrzecieŜ wszyscy się zmieniamy, prawda, Thad? Oderwał na chwilę oczy od drogi i uśmiechnął się do Ŝony. – Ty się nie zmienisz, Billie. Jesteś zawsze tą samą dziewczyną, którą poznałem na zabawie w USO w Filadelfii. Mój ty własny aniołku z choinki! Billie zarumieniła się, tak bardzo intymny był ton tych słów. – śycie zmienia nas wszystkich i odnosi się to równieŜ do Maggie. Przypuszczam, Ŝe chce po prostu ujrzeć nas pod wspólnym dachem i pragnie, Ŝebyśmy przekonali się, Ŝe jest nareszcie szczęśliwa. Jak mogłabym nie przyjąć jej zaproszenia? Jestem jej matką! Gdyby nawet, w co zupełnie nie wierzę, gdyby nawet Maggie miała jakiś ukryty cel, a ja byłabym tego świadoma, przyjechałabym i tak! Zaprosiła ciebie i mnie. Nie starała się nas do tego nakłonić Ŝadnymi sztuczkami ani nie domagała się naszego przyjazdu. Po prostu zaprosiła w nadziei, Ŝe jej nie odmówimy. Chciałam tu przyjechać ze względu na Maggie. Tak dawno jej nie widziałam! Rozmawiamy przez telefon, ale to przecieŜ całkiem co innego. – Zjazd rodzinny. Podoba mi się ten pomysł. Więzi rodzinne są bardzo waŜne – zauwaŜył spokojnie Thad. – Jednego tylko Ŝałuję, kochany. Tego, Ŝe nie mogłam dać ci dziecka. Gdybym okazała więcej zdecydowania i wcześniej sięgnęła po to, o czym wiedziałam, Ŝe jest moim celem, moŜe byłby jeszcze na to czas... – Powtarzałem ci juŜ setki razy, Ŝe nigdy nie zaleŜało mi na dzieciach. – Thad ujął dłoń Ŝony i uścisnął ją. – Zawsze dzieliłaś się ze