andgrus

  • Dokumenty12 151
  • Odsłony695 243
  • Obserwuję374
  • Rozmiar dokumentów19.8 GB
  • Ilość pobrań548 490

Fern Michaels - Saga Teksasu.06 Japonskie dziedzictwo

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Fern Michaels - Saga Teksasu.06 Japonskie dziedzictwo.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera F Fern Michaels
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 382 stron)

Fern Michaels Japońskie Dziedzictwo (Texas Fury) PrzełoŜyła Maria Wójtowicz Tom 6 cykl Saga Teksasu

Dla Alberta Philip a Kovala, mojego Tatuśka, oraz moich sióstr, Louise Crisostomo i Doris Ferensie, dziś dla mnie straconych lecz nie zapomnianych Dink 23 lipca 1987

Rozdział pierwszy Nocne powietrze było orzeźwiające. Adam opuścił szybkę pikapa i zaczerpnął głęboko powietrza. Wszystkie gwiazdy ukazały się juŜ na niebie. Będzie dziś pełnia. Kiedyś Sawyer powiedziała mu, Ŝe gdy księŜyc jest w pełni, ludzie wyprawiają dziwne rzeczy, na które nigdy by się nie zdobyli w normalnych warunkach. Przeczytał teŜ gdzieś, Ŝe wtedy odnotowuje się więcej narodzin, śmierci i wypadków przemocy niŜ kiedykolwiek. Spytał swojego przyjaciela Nicka Deitricka, czy to prawda. Psychiatrzy zazwyczaj wiedzieli takie rzeczy. Nick roześmiał się, powiedział, Ŝe sam słyszał te bajdy i wierzył w nie bez zastrzeŜeń. Dodał jeszcze, Ŝe zetknął się z takimi dziwnymi objawami; przykładów dostarczali mu jego pacjenci. Kiedy Adam jechał przez pola do Sunbridge, wydawało mu się, Ŝe księŜyc świecący nad nim jest tej nocy wyjątkowo piękny. Gdyby nagle obok niego zjawiła się wróŜka i obiecała spełnić jedno jego Ŝyczenie, Adam zaŜądałby, Ŝeby Sawyer znalazła się u jego boku. Spacerowaliby w świetle księŜyca, a wszystkie gwiazdy mrugałyby do nich. Objąłby ją, a ona przytuliłaby się i połoŜyła głowę na jego ramieniu. Szeptaliby sobie czułe słówka, wymieniali obietnice, które z pewnością by się spełniły, a potem zatrzymali się i pocałowali w księŜycowym blasku. Jezu, jak strasznie pragnął, Ŝeby Sawyer tu była i kochała go! Nie będzie jej to przeszkadzało, Ŝe Adam jest sześciostopowym drągalem, chudym jak tyka. Polubi jego kędzierzawe rude włosy i twarz o pospolitych rysach. Nie. zapomnij o swoich odstających uszach, Jarvis! – przypomniał sam sobie. – To one pewnie zmusiły Sawyer do wyjazdu, te twoje okropne uszyska! MoŜe powinien pomyśleć o przypłaszczeniu ich? Ostatnio męŜczyźni często poddawali się operacjom plastycznym: wygładzenie zmarszczek, zmiana kształtu oczu, poprawa zarysu policzków,

transplantacja włosów. Z radością poddałby się operacji uszu, gdyby to miało spowodować powrót Sawyer. Była jego jedyną miłością. MoŜe dziś wieczór napisze do niej list, taki jak zawsze: pełen nowinek, Ŝartobliwy i przyjacielski. Ale tym razem będzie w nim coś więcej, jeŜeli Sawyer zechce czy lać między wierszami. Adam zahamował pikapa na dziedzińcu Sunbridge. Stały tam obok siebie wóz Rileya i bronco. – Hej! – zawołał donośnie Adam. – Jest tam kto? – Spojrzał na zegarek. Było po ósmej. Jonquil wysunęła głowę z kuchni. – Riley jestna górze, panie Jarvis! Proszę do niego pójść! Jak się miewa pana chłopak? – W tej chwili jest na treningu w YMCA. Ćwiczy zapasy pod czujnym okiem trenera. Mam go stamtąd odebrać dopiero o wpół do dziesiątej. Musiałaś mu udzielić niezłej lekcji gotowania! Nie mogę teraz wygonić Jeffa z kuchni – zaśmiał się Adam. – Szkoda, Ŝe w kółko przyrządza to samo. Nie masz w zanadrzu jakichś innych przepisów? – Spiszę kilka i włoŜę do koperty. Zostawię ją dla pana na kredensie. Mam nadzieję, Ŝe będzie pan zachęcał chłopca do tego hobby. Wszyscy wielcy mistrzowie kuchni to męŜczyźni. – W porządku, mnie to nie przeszkadza. Myślę, Ŝe karykaturzysta i szef kuchni jakoś się pogodzą pod jednym dachem. Najgorsze jest to, Ŝe zacząłem tyć. Musiałem juŜ popuścić pasa. – Proszę, niech pan go do tego zachęca! – zawołała Jonquil w ślad za odchodzącym Adamem; pomachał jej ręką na znak, Ŝe słyszy. Przeskakiwał po dwa stopnie na raz. Zajrzał do pokoju Cole’a, a potem cofnął się o krok. PrzecieŜ to był pokój Cole’a, nieprawdaŜ? A wyglądał jak nie uŜywany pokój gościnny. – Hej, Rileyu, gdzie się u diabła podziewasz?! – zawołał. – Adam! Nie słyszałem, jak zajechałeś!

– Wesoło tu jak w rodzinnym grobowcu! Gdzie się wszyscy podzieli? – Cole się wyprowadził – powiedział sucho Riley – a Jonquil zgodziła się pracować na stałe. Brwi Adama uniosły się w górę. – Czy to jedna z tych rzeczy, do których nie powinienem wtykać nosa, czy teŜ chciałbyś o tym porozmawiać? Mam mniej więcej godzinę, zanim pojadę po Jeffa. Wyglądasz, jakby ci się przydał spowiednik. Potrafię uwaŜnie słuchać i zamknąć potem gębę na kłódkę – podsunął Adam. Riley zawahał się. – Siadaj. Chcesz drinka? – spytał wskazując butelkę jacka danielsa. – Jeśli dla nas obu wystarczy – zauwaŜył chytrze Adam. – Wygląda na to, Ŝe masz cholerną ochotę sam wykończyć tę butelczynę. Kiedy zaczynałeś, musiała być pełna: na twoim biurku leŜą resztki laku z korka. Wiedziałem, Ŝe Cole zdrowo pociąga, ale nie miałem pojęcia, Ŝe i ty się w to bawisz. – W ogóle mało o mnie wiesz – warknął Riley. – Niewątpliwie. Ty takŜe nie masz pojęcia o wielu moich sprawach. – Skąd ci, u diabła, przyszło do głowy, Ŝe interesują mnie twoje problemy?! – Nie obraŜę się, Rileyu, bo jesteś zalany, a ja całkiem trzeźwy; poza tym muszę myśleć o moim dzieciaku. – Przepraszam, nie miałem prawa skakać ci do oczu. Okazałeś się dobrym przyjacielem w potrzebie. Tylko Ŝe dziś wszystko mnie wpienia! – CzemuŜ to? – spytał Adam. – Niech to szlag! Dostałem dzisiaj ten pasztet! – Riley skrzywił się podając Adamowi kopertę. Adam odchylił się do tyłu na krześle i przymruŜył oczy.

– Mamy tu czarno na białym, Ŝe zostałeś jedynym właścicielem Sunbridge. Cole oddał ci swoją połowę?! Jest hojny, ale Ŝeby aŜ do tego stopnia... Powiedz mi, co tu jest grane? Riley prychnął pogardliwie. – Pobiliśmy się. I to porządnie. Cole oświadczył, Ŝe jeśli się to jeszcze kiedyś powtórzy, to dla jednego z nas będzie to koniec. Pieprzony skurwysyn! Adam wstrzymał oddech. Sprawa była powaŜna. Riley nigdy nie klął. – Parszywy tchórz i złodziej! – Chyba nie kontaktujesz, Rileyu. Ten facet właśnie ci podarował (rozumiesz, co to znaczy?!), podarował ci swoją połowę jednej z najbogatszych posiadłości w całym Teksasie, a ty go nazywasz złodziejem?! Opowiedzenie całej historii zajęło Rileyowi pół godziny. Adam był zaskoczony i rad, Ŝe nie znajduje się na miejscu Rileya. A sądził, Ŝe sam ma problemy! Gdyby powiedział teraz coś nie tak, mogłoby to mieć powaŜne konsekwencje. – Nigdy nie mogłem zrozumieć waszego związku z Lacey – zaczął. – To takie do ciebie niepodobne: zbierać resztki po Cole’u. CzyŜby to było echo waszej chłopięcej rywalizacji? Chyba od samego początku wiedziałeś, Ŝe nic z tego nie wyjdzie? Mówisz, Ŝe nigdy się z nią nie przespałeś. Na co czekałeś, do cholery?! MoŜe obawiałeś się, Ŝe uzna cię za mniej sprawnego pod tym względem? śe będzie cię porównywać z Cole’em? Nie jestem specjalnie tępy, ale tego nie mogę pojąć! Przerwał, ale Riley nie odezwał się słowem. Najwyraźniej jednak go słuchał, więc Adam ciągnął dalej. – Powiedziałeś, Ŝe Cole próbował się z tobą porozumieć, wyjaśnić ci. Najwidoczniej jego relacja pokrywa się z tym, co wyjaśniła ci

Lacey, ale zamiast obwiniać kogo trzeba, zwaliłeś wszystko na Cole’a. MoŜesz wierzyć albo nie, ale to twój najlepszy przyjaciel, nie licząc mnie i Sawyer. No, Rileyu, pogadajmy ze sobą po męsku. Po prostu raz ją przeleciał! Kiedy cyngiel pójdzie w ruch, a pod spodem masz chętną dupę, nie da się tego powstrzymać! To, Ŝe Lacey wyjechała, powinno być najlepszym dowodem, Ŝe Cole nie jest nią zainteresowany. Kolejna pauza. Riley nadal zachowywał milczenie. – Przyznajesz sam, Ŝe chciałeś z nią zerwać – mówił Adam – a Cole pewnie zadręcza się tym jak potępieniec! Po mojemu, to ty spieprzyłeś całą sprawę. JeŜeli to, Ŝe mam takie zdanie, zawaŜy na naszej przyjaźni, powiedz mi od razu! – Masz prawo do własnej opinii. – Riley Ŝałośnie potrząsnął głową. – Wyładowałeś się na Cole’u. Wszystkie twoje problemy spiętrzyły się: kłopoty w interesach, Coots, twoja babcia, Sawyer, no i oczywiście twój dziadek. Znalazłeś w Cole’u kozła ofiarnego. Nikt nie oczekuje od ciebie, Rileyu, Ŝebyś zrobił coś, co przerasta twoje siły! Nie jesteś takŜe w stanie spełnić nadziei wszystkich bliskich ci osób. Nie prosiłeś mnie o radę, ale ci jej mimo wszystko udzielę. Zdecyduj się, co jest dla ciebie najwaŜniejsze, ale nie rób tego po pijaku. JeŜeli mógłbym ci w czymś pomóc, jestem w pobliŜu. Riley skinął głową. – Jak tam Jeff? – Nie uwierzysz, ale inny z niego dzieciak, odkąd Jonquil pokazała mu, jak ugotować parę rzeczy. Nadal jeszcze pyskuje i bluzga, ale z duŜo mniejszym entuzjazmem. Podrzuciłem go do YMCA i poprosiłem Eda Yeagera, Ŝeby nad nim popracował. Zdaje mi się, Ŝe poradzę sobie z tym chłopakiem, przynajmniej na razie. Jonquil obiecała, Ŝe da mi jeszcze kilka przepisów kulinarnych, i zobaczymy, co z tego wyniknie. Słuchaj, przyjechałem tu przede wszystkim po to, Ŝeby spytać, czy poŜyczysz mi wasze stare motorowery? Myślę, Ŝe moglibyśmy z Jeffem przemierzyć dawne szlaki twoje i Cole’a.

– Motorowery stoją w garaŜu, ale w Ŝadnym z nich nie ma paliwa. Od niepamiętnych czasów. Broszurki na temat konserwacji są chyba w kuchni. Pomogę ci. – To naprawdę ładnie z twojej strony, Rileyu. Pewnie zauwaŜyłeś, Ŝe nadwyręŜyłem sobie plecy przy tym piłowaniu drewna. Dzięki za chęć wspomoŜenia inwalidy. – Kretyn! – roześmiał się Riley. – Trafił swój na swego! Miałeś ostatnio jakieś wieści od Sawyer? – Nadal do niej wzdychasz, mimo upływu lat, poślubienia innej kobiety i zajmowania się jej dzieckiem? Sawyer wpadła do Stanów jak po ogień przed paroma tygodniami, ale ograniczyła się tylko do Wschodniego WybrzeŜa. – Jeśli brakuje miłości, cała reszta jest guzik warta. Widzisz więc, Ŝe dałem ci dobrą radę z własnego doświadczenia. Co teraz chcesz zrobić, gdy ranczo naleŜy wyłącznie do ciebie? Jedyny właściciel Sunbridge! To powinno trafić na pierwsze strony gazet, kiedy akt przekazania własności się uprawomocni. Mam nadzieję, Ŝe jakoś przeŜyjesz nagły wzrost popularności! – Adam klepnął Rileya po ramieniu, gdy szli do garaŜu. Riley stał przez dłuŜszą chwilę patrząc, jak nikną w dali czerwone światełka wozu Adama. Noc była jasna, rzeźwa i chłodna. Z góry mrugały na niego miliony maleńkich gwiazdeczek. W Japonii był teraz wczesny ranek. W drodze na lotnisko Amelia przymuszała się do wesołego paplania i uśmiechu. Cary rzeczywiście wybierał się na Hawaje. Udawał się tam w konkretnym interesie, ale człowiek nie zajmuje się interesami przez okrągłą dobę. Cary będzie miał mnóstwo czasu na zwiedzanie wysp, na Ŝycie towarzyskie. Gdyby chciała, mogła w kaŜdej chwili zadzwonić do Billie i dowiedzieć się, gdzie Julie zatrzyma się na

Hawajach i jak to jest daleko od domu Maggie. Na dobrą sprawę, mogła sama spojrzeć na mapę i zorientować się. Gdyby tylko chciała. Zawsze czuła zazdrość, ale nie taką złośliwą, zawistną, kiedy Billie i Thad wspominali dom na Hawajach. Rand i Maggie takŜe mówili o nim tak, jakby to było jedyne na całym świecie miejsce stworzone dla zakochanych. MoŜe... być moŜe ten cudowny raj byłaby w stanie ofiarować Cary’emu?... Pomodli się dziś, by Cary, jeŜeli odnajdzie Julie na Hawajach, zabrał ją właśnie do tego zaczarowanego domu. Zastanawiała się, C2y ona sama o tym się dowie? Zachęcała Cary’ego do tej podróŜy. Na pewno postępowała słusznie, jeŜeli jej aprobata wywoła uśmiech męŜa, a jej zachęta rozświetli jego oczy niczym stuwatowe Ŝarówki. Nie sądziła, Ŝe potrafi zdobyć się na taki altruizm, ale nigdy dotąd nie znalazła się w podobnym połoŜeniu. Ostatnio dowiadywała się tylu nowych rzeczy o sobie samej! Dzięki Bogu uświadomiła sobie wreszcie, co jest dla niej najistotniejsze! – Cieszę się, Ŝe wynajęliśmy limuzynę powiedziała z uśmiechem do Cary’ego. – Dzięki temu mogę wejść do środka i zostać z tobą do chwili, kiedy wsiądziesz do samolotu. – Napijemy się kawy, dobrze? – zaproponował serdecznie Gary, przysuwając się bliŜej. – Dobrze nam zrobi. – BoŜe, jaki on był podekscytowany, jaki szczęśliwy! Zrobiłaby wszystko, dosłownie wszystko, byle na twarzy jej męŜa zawsze gościł taki uśmiech. Usiedli w barze na lotnisku, pijąc kawę i trzymając się za ręce poprzez stolik. – Ogromnie ci jestem wdzięczny, Ŝe mnie odprowadzasz, dziecinko. Wiem, ile masz zajęć! – powiedział Cary. – Kochanie, gdybyś wybierał się autobusem na drugi koniec Mirandy, teŜ chętnie bym cię odprowadziła. Masz swój medalik ze świętym Krzysztofem?

Jak grzeczny chłopczyk, Cary wyciągnął spod koszuli wiszący na łańcuszku stary medalik z matowego srebra i pokazał go jej. – Chyba juŜ pora wejść na pokład, kochanie – powiedziała Amelia nieomal szeptem. – Amelio, proszę cię, nie miej takiej smutnej miny! – śałuję, Ŝe nie jadę z tobą. Nie baw się za dobrze, póki do ciebie nie dołączę, zgoda? Cary mocno ucałował Ŝonę. – To najwyŜej trzy tygodnie, dziecinko! Zrobię taki wspaniały interes, Ŝe nawet Randowi trudno będzie w to uwierzyć! Czy mam tam poszukać domu dla nas, do kupienia albo wynajęcia? – JeŜeli będziesz uwaŜał, Ŝe się nadaje, bierz go! – oświadczyła wesoło Amelia. – Musisz mi obiecać, Ŝe przyjedziesz do mnie, najszybciej jak tylko będziesz mogła. Przyrzeknij mi to, Amelio! Przysięgnij, Ŝe nic cienie powstrzyma! Tak bardzo pragnę, Ŝebyś tam była ze mną. Amelia starała się, wyczuć najmniejszy choćby cień nieszczerości. Gdy nie doszukała się go, skinęła potakująco głową. – Za dwa tygodnie, – Będę dzwonił do ciebie codziennie. – Czy jesteś pewien, Ŝe masz wszystko co trzeba, Cary? Klucz do domu, mapę, bilety i potwierdzenie rezerwacji samochodu? – Wszystko mam tu, w teczce. – Spisz się dobrze, kochanie. Postaraj się, Ŝebym była z ciebie dumna! – powiedziała z uśmiechem Amelia. – Tylko na tym mi zaleŜy, dziecinko. A ty postaraj się zabrać na samolot za dwa tygodnie. – Nie zapomnij wyjść po mnie na lotnisko! – Jakbyś mnie nie poznała, pamiętaj, Ŝe pierwszy facet w kwiaciastej koszuli i z lei, który podejdzie do ciebie, to będę ja. Tęsknij za mną odrobinkę, co?

– A jeśli będę bardzo tęsknić? To ostatnie wezwanie na pokład, Cary! Wierzę ci, Cary, naprawdę ci wierzę – powtórzyła sobie w duchu Amelia. Na wysokości trzydziestu tysięcy stóp nad ziemią Cary odpiął pas, sięgnął do kieszeni po papierosy i przechylił oparcie fotela do tyłu; teraz będzie mu wygodnie. W ostatnich tygodniach czuł się tak, jakby miał skrzydła u stóp! Jakie cudowne było Ŝycie jego i Amelii! Przez kilka dni bez przerwy niemal dzwoniły telefony. Łączyli się to z Hawajami, to z Anglią, bądź teŜ odbierali stamtąd telefony. Wszystko wskazywało na pomyślne zawarcie kontraktu w sprawie rafinerii. Maggie i Rand nalegali, by on i Amelia skorzystali z ich domu. Jaka to cudowna rzecz – rodzina! MoŜna zawsze liczyć na jej pomoc. Po usłyszeniu wiadomości nagranej przez Julie nie dzwonił do niej więcej. Był głupcem, który na jakiś czas stracił rozum. Teraz wiedział, co jest celem i sensem ich Ŝycia – jego i Amelii. Skierował wszystkie siły na właściwy obiekt. Przypadek sprawił, Ŝe będą oboje z Julie w tym samym czasie na Hawajach. On na Północnym WybrzeŜu, ona w Waikiki. Sprawdził na mapie – dobra godzina albo i półtorej samochodem! Większość czasu zajmą mu spotkania i wyjazdy na inne wyspy. Nie będą mieli okazji natknąć się na siebie. Znajdzie się w najbardziej romantycznym zakątku świata. Tak twierdziły Billie i Maggie. Od lat słyszał opowieści o rym domu. Stworzony dla zakochanych, jak mówiła Billie. Maggie uwaŜała, Ŝe ten dom otwiera przed przybyszem ramiona i serdecznie go obejmuje. Była pewna, Ŝe Amelia pokocha go. Thad mówi o nim „Raj”. Opowiedzieli Cary’emu o Ester Kamali i o tym, jak zaprzyjaźniła się ona z Billie. Kiedy w końcu postanowiła sprzedać swój dom, zwróciła się najpierw do Billie, a ta powiadomiła o tym Maggie. Maggie porzuciła Sunbridge, pełna złych wspomnień i duchów i rozpoczęła nowe Ŝycie z Randem, w

domu stworzonym dla zakochanych. A teraz on i Amelia będą mogli przez pewien czas mieszkać w tym cudownym miejscu. JeŜeli wszystko ułoŜy się jak naleŜy, moŜe zostaną w końcu sąsiadami Nelsonów? Wiedział, Ŝe Amelia byłaby z tego bardzo rada. Julie stała się jedynie wspomnieniem. JednakŜe od czasu do czasu zastanawiał się, co teŜ sobie pomyślała, kiedy przestał do niej dzwonić? Czy domyśliła się, Ŝe nagrana przez nią wiadomość napędziła mu ogromnego stracha? Co człowiek sieje, to i zbiera – coś w tym sensie mawiała Amelia. Nie był w porządku w stosunku do Julie. Kiedyś pewnie będzie musiał za to odpokutować. Nie naleŜy zaczynać takich niebezpiecznych zabaw! Ale Waikiki znajduje się bardzo daleko od Północnego WybrzeŜa. Panorama widoczna ze znajdującego się na dachu wieŜowca apartamentu była wprost nieprawdopodobna doszedł do wniosku Cole. Z tego naleŜącego do Colemanów obiektu rozciągał się we wszystkie strony widok na dobre dziesięć mil. Ich rodzina miała zawsze to co najlepsze. Cole wzruszył ramionami. Wystarczyłoby mu coś o wiele skromniejszego. Do cholery, mógłby nawet być kierowcą cięŜarówki! Robiłby dosłownie wszystko, gdyby się na to zdecydował. Mógłby być pilotem transportowym, gdyby chciał. Tyle Ŝe nie chciał. Na prowadzenie cięŜarówki teŜ nie miał większej ochoty. Pomasował ramiona, obciągając rękawy grubego stalowoszarego swetra. Było tu chłodno. Nie miał jednak ochoty wejść do wnętrza ogrzanego apartamentu. Tutaj, na tej wysokości, dobrze mu się myślało. Sprawy w przemyśle paliwowym stały źle, ceny ropy spadły do minimum. Riley musi jakimś cudem ocalić Coleman Oil – dla dobra całej rodziny. Riley jest taki zaangaŜowany i pełen poświęcenia – myślał Cole. W porównaniu z kuzynem on sam był skończonym niedołęgą. Nikt mu nigdy nie przypnie medalu za ocalenie rodziny. Pewnie się nie doczeka nawet, cholera, złotego zegarka w chwili odejścia na emeryturę, bo na pewno tak długo nie zagrzeje miejsca w

rodzinnej firmie! Za to Riley otrzyma platynowy zegarek wysadzany brylantami. Z jakimś pochwalnym napisem. Z pewnością będzie to wyświechtany banał: „Naszemu zbawcy” albo coś w tym stylu... Cole od razu wpadał w złość, gdy zaczynał myśleć o Rileyu. Minęło juŜ wiele tygodni od czasu, gdy opuścił w gniewie Sunbridge, ale nadal go to bolało. Nie mógł przestać o tym myśleć. Było mu wygodnie w WieŜowcu Assante, w apartamencie, który Colemanowie zarezerwowali dla swoich gości biznesmenów, ale jakoś obco. Cole nie miał się czym zająć i czuł się jak podróŜny w hotelu. Cole krąŜył niespokojnie po białym dywanie; łagodne tony piosenki Billy’ego Joela wypełniały apartament. Podeszwy tenisówek Nike pozostawiały głębokie ślady na grubym dywanie. Cole był pełen niepokoju. Wyglądało na to, Ŝe przedsiębiorstwo rodzinne moŜe całkiem splajtować. Jak teŜ sobie poradzą Colemanowie, kiedy skończy się słodkie Ŝycie? Cole skrzywił się. On sam pewnie spakuje manatki i odjedzie prosto w zachód słońca. Los zdecyduje o tym za niego. MoŜe to nawet będzie nie najgorsze rozwiązanie? Przez ostatnie tygodnie robił stale rachunek sumienia! JuŜ tylko oni dwaj z Rileyem (jeśli nie brać pod uwagę Sawyer) zostali do prowadzenia rodzinnych interesów. JeŜeli Sawyer wyjdzie za mąŜ i zdecyduje się na dzieci, na nią teŜ nie będzie moŜna liczyć. Była zawsze tak cholernie jednokierunkowa. Cole aŜ się skrzywił, gdy przejrzał księgi. Riley przetrwonił grube miliony, słuchając lad Cootsa Buckalewa. Tkwili w tym gównie po uszy, tak samo jak wszyscy. Sawyer nie była w stanie dokonywać cudów, a Riley tak się w rym wszystkim zagrzebał, Ŝe nie mógł dojrzeć czubka własnego nosa. A jaka jest twoja sytuacja, Cole? Między młotem a kowadłem, a raczej na skraju zionącej przepaści – odpowiedział sam sobie. Patrząc na to y perspektywy czasu, zorientował się, Ŝe Coots nie miał większego wpływu na to, jak się

sprawy potoczyły. Lacey teŜ nie wpłynęła na decyzje podjęte przez Rileya. Głównym powodem wszystkich nieszczęść była jednocyfrowa cena ropy. W tej sytuacji jedynym rozwiązaniem dla Colemanów było włączenie się Rileya w działania EOR i czekanie na zmianę decyzji OPEC. Kiedy nie ma innego wyjścia, trzeba postawić na niewielką choćby szansę i mieć nadzieję, Ŝe wszystko skończy się jak najlepiej. O tym właśnie musi napisać do dziadka Rileya – i zrobić to od razu. Od czasu gdy rozpoczął korespondencję z sędziwym Japończykiem, pisywał do niego raz na tydzień. JuŜ nawet nie pamiętał, jak to się zaczęło. Wiedział tylko, Ŝe to Stary Pan napisał do niego pierwszy. A on niecierpliwie czekał na jego listy i odpowiadał na kaŜdy z nich. Zdawał sobie sprawę, Ŝe dzieje się to dlatego, Ŝe dzięki temu starszy pan utrzymuje w pewnym sensie kontakt z Rileyem. Cole’ owi to nie przeszkadzało; bardzo lubił dziadka Rileya, od samego początku ich znajomości. Przyznał się nawet Staremu Panu w swoim drugim czy trzecim liście, Ŝe ich młodzieńcza rywalizacja z kuzynem wynikała z tego, Ŝe on sam za nic nie chciał przyznać, Ŝe Colemanowie mogliby od kogokolwiek potrzebować pomocy i Ŝe japońscy krewni wyratowali ich kiedyś z opresji. W jednej z wolnych sypialni apartamentu Cole urządził sobie gabinet. Znajdujące się w jego posiadaniu dokumenty, jego prywatna korespondencja, podręczna maszyna do pisania i komputer osobisty Apple II były pod ręką, gdy miał ochotę popracować w domu, tak samo jak to robił w Sunbridge. Nie było co zwlekać z napisaniem zamierzonego listu. Jednym ruchem wkręcił papier do maszyny. Margines był juŜ ustawiony. Pozostawało tylko pozwolić własnym palcom na wystukanie odpowiednich słów. Przedtem jednak Cole postanowił przeczytać jeszcze raz list pana Hasegawy, Ŝeby dokładnie wiedzieć, na co

odpowiada. Coleman san, Pragnę z całej duszy, by list mój zastał Pana i całą jego rodzinę w dobrym zdrowiu. W Japonii jest teraz zimno, a przypuszczam, Ŝe podobny mróz panuje teŜ w Teksasie. Pańska matka podjęta rozsądną decyzję, przenosząc się do ciepłych stron, gdzie słońce przygrzewa kaŜdego dnia. Bardzo tęsknię do ciepłego słońca, które pozwoliłoby mi spacerować po moim ogrodzie. Panuje w nim taki spokój, zwłaszcza jeśli uda się odpędzić od siebie wszelkie smutne myśli. Czasem uwaŜam go za moje sanktuarium. Czy mnie Pan rozumie, Coleman san? Ogromnie ucieszył mnie Pański ostatni list. Upłynęło trzy dni, zanim znalazłem kogoś, kto wyjaśnił mi znaczenie uŜytego przez Pana terminu „przeciąŜenie „. Nie wolno nadmiernie obciąŜać ducha, jak się to robi z ciałem. Bardzo podobał mi się zwrot „ kaŜdy z nas maszeruje w innym rytmie „. Kiedy naleŜycie go pojąłem, wykorzystałem tę mądrość w kontaktach z moim lekarzem, doradcami prawnymi i niektórymi członkami mojej rodziny. Nie potrafią oni pojąć, Ŝe nie chcę, by mnie popychano czy popędzano. Mają jednak dobre intencje, toteŜ staram się znosić ich cierpliwie. Pojąłem takŜe myśl wyraŜoną przez Pana słowami: „ kaŜdy ma prawo śpiewać własną piosenkę „. Okazanie zrozumienia i pogodzenie się z sytuacją to” niełatwa sprawa dla starego Japończyka. Trudno zapomnieć o przyzwyczajeniach całego Ŝycia. Nie mogę powiedzieć, Ŝeby misie to bardzo udawało. Wniósł Part dzięki swym listom, pełnym mądrości i pogody, powiew świeŜego powietrza w Ŝycie starego człowieka. Nie chciałbym jednak być dla Pana cięŜarem, Coleman san. JeŜeli nie będzie Pan miał czasu na naszą korespondencję, proszę się nią nie kłopotać. Serce mam pełne bólu, gdy myślę o moim wnuku. Czuję, Ŝe jego

duch, podobnie jak Pański, jest pełen niepokoju. Smuci mnie bardzo, Ŝe ścieŜka, którą sobie obrał, nie jest tą, którą ja dla niego przeznaczyłem. Nie obciąŜam nikogo winą za to, Coleman san. Przez jakiś czas tak było, ale pewien spacer po moim sanktuarium pomógł mi zrozumieć, Ŝe nie miałem racji. Mój wnuk powinien mieć prawo do śpiewania własnej piosenki. JeŜeli sam się na to zdecydował – niechŜe ją radośnie śpiewa w Teksasie, kraju swego ojca. Budda to wyrozumiałe bóstwo i udzieli mi swego przebaczenia. KaŜdego dnia modłę się o siłę, która pozwoliłaby mi zapomnieć o sobie samym. Przesyłam wyrazy szacunku wszystkim członkom Pańskiej rodziny. JeŜeli nie sprawi to Panu kłopotu, proszę powiedzieć Rileyowi, Ŝe myślę o nim kaŜdego dnia. Jeśli zaś będzie to w Pańskiej mocy, niech Pan wytłumaczy mu, Ŝe gniew mój słabnie w miarę, jak dni moje stają się coraz krótsze. Kiedy będzie nucił swoją pieśń, niech Pan go poprosi, by zechciał ją mnie zadedykować. Starość teŜ powinna mieć jakieś przywileje. Składam Panu gorące, serdeczne dzięki, Coleman san, za to, Ŝe wniósł Pan w moją starość tyle słońca. Shadaharu Hasegawa Riley, ty podły sukinsynu! – jąknął Cole. „Listy pełne mądrości i pogody”, co? No to zaczynajmy następne arcydzieło! Szanowny i Drogi Panie, U nas w Teksasie dni są mroźne, a noce jeszcze zimniejsze. Czekam cierpliwie na pierwsze oznaki wiosny, za którą wkrótce przybędzie do nas i lato. ZauwaŜyłem, Ŝe ludzie Ŝyjący w ciepłym klimacie, gdzie prawie zawsze świeci słońce, wyglądają radośniej i częściej się uśmiechają. Nieraz myślę, Ŝe chciałbym zostać pisarzem: przelewałbym wówczas moje myśli na papier i przekazywał je innym, by czytając zastanawiali się, czy podzielają moje przekonania. MoŜe kiedy będę juŜ

stary i mądry jak Pan, spełni się to marzenie. Nikomu oprócz Pana nie wyjawiłem go. Wszyscy czujemy się dobrze. Moja matka przebywa w Anglii z Randem i jego nowo odnalezioną córką. Wszelkie dodatki do naszej rodziny są zawsze mile widziane. Im więcej, tym lepiej – jak mówią Teksańczycy. Cary jest na Hawajach i planuje wspólnie z Randem nowe przedsięwzięcie. Mają zamiar kupić plantację trzciny cukrowej i zbudować rafinerię. Ciocia Amelia uwaŜa, Ŝe to szałowy pomysł: wszyscy teraz z pewnością przytyjemy! Ma zamiar dołączyć do Cary‘ego za jakieś dziesięć dni. Wspominali nawet o ewentualnej budowie własnego domu na Hawajach, Ŝeby uciec przed tym zimnem. Wcale się im nie dziwię. Kształtowanie własnego charakteru to bolesny proces. Właśnie dziś wieczorem zastanawiałem się, kim będę, gdy mój charakter ostatecznie się skrystalizuje. Nie wydaje mi się, by sądzone mi było pozostanie tutaj i robienie tego, czym się obecnie zajmuję. Postępuję tak, bo inni tego ode mnie oczekują. Riley natomiast jest tutaj, poniewaŜ sam tego chce. Robi to, co robi, bo kocha tę pracę. Taka decyzja nie moŜe być błędna. JeŜeli ktokolwiek zdoła postawić Coleman Oil na nogi, to tylko Riley. Moja rodzina (włącznie ze mną) marzy o tym, by znalazło się jakieś lekarstwo na nasze bóle i troski. MoŜe czas, który dla Pana – jak wiem – jest wrogiem, dla nas okaŜe się łaskawy i rozwiąŜe nasze problemy. Kiedy będzie Pan do mnie pisał następnym razem, proszę wysłać list na ten adres, w WieŜowcu Assante. Zatrzymałem się tu na jakiś czas. Sam oczywiście będę nadal pisał do Pana. Proszę dbać o zdrowie, czcigodny Przyjacielu Coleman Cole zaadresował kopertę, starannie nakleił znaczek w rogu, schował z powrotem list od pana Hasegawy i ponownie podjął swą

wędrówkę po pokoju. W jego głowie kłębiły się myśli związane z Rileyem. Ostatnio ciągle mu się to zdarzało. Pod prysznicem, na ulicy, w czasie jedzenia, tuŜ przed zaśnięciem – dręczyły go myśli o Rileyu. Czy był teraz szczęśliwy jako jedyny właściciel Sunbridge? Cole skrzywił się. Sunbridge, Mekka rodu Colemanów! BoŜe, jak on jej nie znosił! Czasami nienawidził wszystkiego, co łączyło się z Colemanami. Adam zauwaŜyłby pewnie, Ŝe Ŝycie jest zbyt krótkie, by marnować je na nienawiść lub na robienie czegoś wbrew swojej naturze. Wynieś się stąd, Tanner, zabierz się do czegoś, na co sam masz ochotę, odszukaj sobie własne miejsce w Ŝyciu! Znajdź odpowiednią dziewczynę, ustatkuj się, oŜeń! A jak juŜ to osiągniesz, zatroszcz się o pracę, która by dawała ci prawdziwą satysfakcję. Strząśnij z siebie wszystkie rodzinne więzi i ruszaj stąd! Cole prychnął pogardliwie. Łatwiej powiedzieć niŜ wykonać! Mimo to w głębi duszy wiedział, Ŝe tak by właśnie postąpił, gdyby nie ten kryzys paliwowy. Mógłby wynieść się stąd, pójść za swoją gwiazdą! Teraz było juŜ za późno. Gdyby odszedł w tej chwili, byłby po prostu szczurem uciekającym z tonącego okrętu. – Jasna, cięŜka cholera! – wybuchnął Cole. Potarł tętniące skronie. JeŜeli wreszcie nie pozbędzie się tych myśli o Rileyu i nie zacznie po prostu Ŝyć z dnia na dzień, grozi mu cięŜkie załamanie psychiczne. Zmusił się do myślenia o innych sprawach. W sobotę musi udać się do Galveston. MoŜe Adam pozwoli Jeffowi polecieć razem z nim? Dzieciak będzie w siódmym niebie, jeŜeli pozwoli mu przez chwilę przejąć stery! śycie czasami było naprawdę kurewskie. Maggie nie znosiła Londynu i wszystkiego, co się z nim wiązało. Gdyby to zaleŜało od niej, jej noga nigdy by tu więcej nie postała!

Szczególnie zaś działał jej na nerwy elegancki, snobistyczny, staroświecki hotel. Sama się sobie dziwiła, nigdy przecieŜ nie była zbyt skłonna do nienawidzenia czegokolwiek. Zazwyczaj przepełniał ją niewyczerpany optymizm: była jedną z tych osób, dla których kieliszek jest zawsze „do połowy pełny”, nie zaś „w połowie pusty”. Wiedziała, Ŝe jej opinie są krzywdzące w stosunku do pięknego miasta i hotelu o długoletniej tradycji. Doszła do wniosku, Ŝe przyczyną jej niechęci są okoliczności, w jakich się tu znalazła. W obecnej chwili po prostu się dusiła. Oczekiwanie na powrót Chesney z urlopu było absolutną torturą. Nadal niepokoiła się listem, który Rand napisał do córki i wysłał na jej adres, Ŝeby go dostała zaraz po powrocie. Biedził się nad nim przez wiele dni. Nie pozwolił Maggie przeczytać go. Było jej przykro, ale najbardziej niepokoiła się tym, Ŝe mąŜ ogromnie liczył na odpowiedź od Chesney. Mimo Ŝe nie znała dokładnie treści listu, Maggie nie wiązała z nim większych nadziei. Jej prywatne „mamine czary”, jak Cole określał jej intuicję, podpowiadały, Ŝe Chesney odpowie „Bardzo dziękuję, nie skorzystam”. Dziewczyna mogła posunąć się jeszcze dalej i powiedzieć „PrzecieŜ od początku uprzedzałam, Ŝe niczego od pana nie chcę, miałam zamiar tylko poinformować pana o moim istnieniu”. Koniec. Kropka. Maggie poczuła gniew na Randa za jego ślepotę i na Chesney za jej upór. Po raz pierwszy od czasu małŜeństwa z Randem ogarnął ją strach. Bała się, Ŝe mąŜ się od niej oddali, bała się, Ŝe ta jego córka go zniszczy. Bała się, Ŝe ona sama nie będzie w stanie nic na to poradzić. Doskonale wiedziała, Ŝe lunch zaplanowany na powitanie Chesney ma ogromne znaczenie dla nich wszystkich. Miała nadzieję, Ŝe wrócą z Randem do Stanów za dzień lub dwa, a stamtąd udadzą się do domu. Ubiegłej nocy postanowiła, Ŝe wróci sama, gdyby Rand zdecydował się tu zostać. Wytrwa w tym postanowieniu bez względu na to, co wydarzy się w czasie tego lunchu.

Maggie kątem oka obserwowała swój ego męŜa. Poświęcił swej toalecie chyba tyle czasu co ona. Maggie zmieniła swoją decyzję trzykrotnie, zanim wreszcie włoŜyła wiśniowy sweter i odpowiednią spódnicę. Wyglądała znacznie pogodniej, niŜ się czuła. Rand nie mógł się zdecydować, czy ma wystąpić na luzie, w koszuli i swetrze, czy teŜ ubrać się w oficjalny garnitur. Maggie była zadowolona, gdy ostatecznie włoŜył jasnoniebieski sweter na nieco ciemniejszą koszulę. Szare flanelowe spodnie i tego samego koloru buty dopełniały stroju. – Wydaje mi się, Ŝe oboje prezentujemy się całkiem nieźle, kochany. Nie jesteśmy nadmiernie wystrojeni, ale nie jest to strój niedbały. Jeśli tylko pozbędziesz się tych zmarszczek na czole, staniesz się najprzystojniejszym męŜczyzną w całym Londynie! Z pewnością oczarujesz Chesney swoim wyglądem. MoŜesz mi wierzyć! – Nie jestem przygotowany do tego spotkania, Maggie – Rand usiadł cięŜko na skraju łóŜka. – Mam jakieś złe przeczucia w związku z tym. Sam nie wiem dlaczego. – Pewnie z początku będzie dość sztywno, ale to tylko kwestia czasu. Więcej optymizmu! – powiedziała Maggie. – Jak mogę przyznać się tej dziewczynie, Ŝe ją sprawdzałem, rozmawiałem z jej matką i w końcu doszedłem do wniosku, Ŝe mnie nie okłamała i rzeczywiście jest moją córką? Jak moŜna coś takiego powiedzieć, Maggie?! Na miłość boską, przecieŜ to czujący człowiek! – Ty takŜe nim jesteś, kochany! Chesney na pewno zrozumie. Namawiała cię przecieŜ, Ŝebyś wszystko sprawdził. Sama cię do tego upowaŜniła. Powiedziała, Ŝe zrozumie, jeśli początkowo będziesz się temu opierał i pragnął siej ej pozbyć. Przestań się z góry zamartwiać, zobaczymy, co się przydarzy podczas lunchu. Chyba Ŝe się rozmyśliłeś. – Nie. Jestem juŜ całkiem gotów. Zadzwoń po taksówkę. – JuŜ to zrobiłam, Randzie. – Nie włoŜyłaś jeszcze palta.

– Ty takŜe nie. Poczekam na ciebie. Strasznie tu gorąco. No chodź, kochany, pora przyjąć uroczyście Chesney do rodziny. Chesney pierwsza zjawiła się w restauracji. Oddała swoje okrycie szatniarce i pięć minut później poŜałowała tego. W hallu, wzdłuŜ którego stały szeregi foteli, wcale nie było ciepło! Pewnie mogłaby poprosić, by zaprowadzono ją do stolika. Uniknęłaby wtedy niezręcznego powitania w zimnym, pełnym przeciągów korytarzu. JuŜ miała to zrobić, gdy drzwi się otwarły. Szybkim krokiem weszli Maggie i Rand; uginali się pod cięŜarem grubych palt. Obecna pogoda musiała przypominać syberyjskie mrozy komuś, kto mieszkał stale na Hawajach – pomyślała Chesney. Uśmiechnęła się ciepło i wyciągnęła rękę najpierw do Maggie, a potem do Randa. Rand zamówił drinki. Pstryknął zapalniczką i przypalił wszystkie trzy papierosy. Chesney udała, Ŝe nie dostrzega drŜenia jego ręki. – Udały ci się wakacje, Chesney? – spytała Maggie. – Było wspaniale. ZauwaŜyłam jednak, Ŝe oczekiwanie przed wyjazdem sprawia większą satysfakcję niŜ sam urlop. Bardzo lubię południe Francji i jeŜdŜę tam tak często, jak tylko mogę. Czy państwo tam byli? Maggie i Rand przytaknęli ruchem głowy. Przez chwilę gawędzili o znanych lokalach, pogodzie, plaŜach i gwiazdach filmowych, które często się na nich pojawiały. Drinki juŜ prawie wypito, lunch zamówiono, kiedy Chesney spojrzała Randowi prosto w twarz. – Bardzo się zdziwiłam, znalazłszy po powrocie list od pana w mojej skrzynce. To była miła niespodzianka. – Postąpiłem tak, jak mi zasugerowałaś. Poszedłem do sierocińca i widziałem się... z twoją matką. – JuŜ doszła do siebie po mojej nieoczekiwanej wizycie? – spytała cicho Chesney.

– Nie całkiem. Powiedziała mi coś, co sądzę, Ŝe chciałabyś usłyszeć. Mam ci to powtórzyć. – Jeśli pan sobie tego Ŝyczy. Rand odchrząknął dwukrotnie. – Powiedziała, Ŝe pragnęła wziąć cię w ramiona i mocno przytulić. śałowała, Ŝe nie moŜe tego uczynić. Co roku w dniu twoich urodzin piecze tort i tłumaczy swojej rodzinie, Ŝe robi to dla uczczenia pamięci swojej starej ciotki. Powiedziała, Ŝe codziennie myśli o tobie. Następnego dnia po twojej wizycie poszła do sierocińca. Maggie uwaŜnie obserwowała dziewczynę. Wyraz jej twarzy nie uległ zmianie. Kiedy się odezwała, mówiła takim tonem, jakim rozmawia się o pogodzie. Nie rań mojego męŜa! – błagała ją w duchu Maggie. – Bardzo jestem wdzięczna, Ŝe mi pan o tym powiedział. Matka musi mieć pełne ręce roboty z pięciorgiem dzieci i męŜem, który chyba niezbyt ją rozumie. JuŜ niosą nasz lunch. Obawiam się, Ŝe będę musiała się z nim szybko uwinąć i zaraz zmykam. – Dlaczego? – spytał Rand bez ogródek. Chesney uśmiechnęła się. – Jestem pracującą dziewczyną, pamięta pan? Mam wiele spraw do załatwienia. Muszę odebrać mojego kota od weterynarza, wstąpić do pralni chemicznej po uniformy słuŜbowe, odwiedzić chorą koleŜankę i posprzątać moje mieszkanie; przez trzy tygodnie nazbierało się w nim sporo kurzu. A prócz tego mam zaproszenie na cocktail party, z którego nie mogę się wywinąć. No i... – podniosła ostrzegawczo rękę – muszę zrobić zakupy dla domu. Lodówka jest całkiem pusta. Maggie uśmiechnęła się ujmująco. – Doskonale pamiętam czasy, gdy sama byłam w podobnej sytuacji! Zdawało mi się wtedy, Ŝe nie wystarczy dnia na zrobienie wszystkiego, co trzeba! Czasami wracałam z pracy i od razu kładłam się do łóŜka. MoŜe moglibyśmy ci w czymś pomóc? – To bardzo miło z państwa strony, ale dziękuję, nie. Ryba jest

pyszna. Czemu nic pan nie je, panie Nelson? Nie smakuje panu? – „Pan Nelson” brzmi zbyt oficjalnie. Rozumiem, Ŝe byłoby ci zbyt trudno nazywać mnie ojcem, ale moŜe zdobyłabyś się na mówienie mi „Rand”? Kochany mój, nie bądź taki... zrozpaczony! – prosiła go w duchu Maggie. Spojrzała na Chesney uwaŜnie obserwując reakcję dziewczyny. – Jak pan sobie Ŝyczy. Zgadzam się, Ŝe oficjalne „panie Nelson” jest trochę nie na miejscu. Nie miałam pojęcia, jak się do pana zwracać. A przy okazji: jak długo państwo zabawia jeszcze w Anglii? Rand pragnął odpowiedzieć: „Tak długo, Ŝebym mógł cię naprawdę poznać”, ale się pohamował. – Nie wiemy jeszcze. ZaleŜy to od wielu rzeczy. Kiedy masz dni wolne od pracy? Chesney roześmiała się Ŝałośnie. – Nie tak prędko, niestety. Muszę odpracować cały tydzień, kiedy zastępowały innie koleŜanki, Ŝebym mogła potem wyjechać na całe trzy tygodnie. – Rzuciła serdeczny uśmiech Randowi i Maggie. Maggie wyczytała w tym uśmiechu: „Wracajcie do domu. Nie liczcie na mnie. czekałam przez te wszystkie lata, teraz wasza kolej”. MoŜe krzywdzi w myślach córkę Randa? – Zrezygnuj z pracy. Pojedź z nami na Hawaje – nalegał Rand. Proszę cię, Randzie, nie poniŜaj się! – pragnęła zawołać Maggie. Poznała z I warzy Chesney, Ŝe spodziewała się usłyszeć to od Randa. Jej odpowiedź brzmiała lak, jakby ją sobie z góry przygotowała. – Nie mogę tego zrobić. Mieszkam tu od lat. Mam tu przyjaciół, moje mieszkanie, mego kota. Moje Ŝycie odpowiada mi, sama je sobie zorganizowałam. Nie zamierzam z niego zrezygnować. Odkąd pamiętam, zawsze mogłam polegać tylko na sobie. Przyzwyczaiłam się do swej niezaleŜności i pokochałam ją. Bardzo jestem oczywiście wdzięczna za zaproszenie – dodała spokojnie.

Słowa Chesney były ciepłe i łagodne, ale ugodziły Randa prosto w serce. Maggie poczuła, Ŝe jeŜą się jej włoski na karku. Pogódź się z tym, Randzie! Zaakceptuj sytuację! – To moŜe później? PrzecieŜ ludzie czasem zmieniają zdanie – w tonie Randa nadal pobrzmiewała błagalna nuta. Chesney pochyliła się ku niemu przez stół. Wyraz jej twarzy był powaŜny, głos opanowany. – Podczas naszego pierwszego spotkania powiedziałam, Ŝe niczego od pana nie chcę. Nie mam zamiaru wysuwać Ŝadnych roszczeń. Odpowiada mi istniejąca sytuacja. Nie mam zamiaru zmieniać mego Ŝycia. Bardzo mi przykro, jeŜeli niechcący wprowadziłam pana w błąd. Sądził pan zapewne, Ŝe gdy w końcu uwierzy pan, Ŝe jestem naprawdę pana córką, zrobię wszystko, czego pan sobie będzie Ŝyczył. Ale wydaje mi się, Ŝe od samego początku postawiłam sprawę jasno i otwarcie. W porządku! – pomyślała Maggie z goryczą. – Nie masz zamiaru zmieniać swego Ŝycia, ale co z naszym? Proszę cię, nie bądź okrutna dla swego ojca! – Zdała sobie sprawę, Ŝe „ojciec” to dla Chesney puste słowo. Ona sama świetnie to pojmowała. JakŜe długo sama była bez ojca! Ale stanowiła całkowite przeciwieństwo siedzącej naprzeciw niej dziewczyny. Ona sama raniła wszystkich wokół i atakowała przy byle okazji. Unieszczęśliwiała samą siebie i całe otoczenie. Ta młoda kobieta sama decydowała o swoim Ŝyciu i nie miała zamiaru pozwolić, aby ktokolwiek jej w tym przeszkodził. Czy mógłby ją ktoś za to winić? Rand jednak nigdy się z tym nie pogodzi. Nigdy. – Czy pozwolisz mi przynajmniej jakoś wynagrodzić ci te lata spędzone w sierocińcu? – błagał Rand. – Tego się w Ŝaden sposób nie da odrobić. To była część mojego Ŝycia, a myślę, Ŝe dzięki latom tam spędzonym stałam się lepszym człowiekiem. Nie chcę sprawić panu przykrości. Po co miałby mi pan