andgrus

  • Dokumenty11 025
  • Odsłony626 913
  • Obserwuję362
  • Rozmiar dokumentów18.6 GB
  • Ilość pobrań496 440

Field Sandra(Jill MacLean) - Kraina dobrej nadziei

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :413.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Field Sandra(Jill MacLean) - Kraina dobrej nadziei.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera F Field Sandra
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 14 osób, 18 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 91 stron)

SANDRA FIELD Kraina dobrej nadziei (The land of maybe)

ROZDZIAŁ PIERWSZY Nie znosił tego typu kobiet. Przyglądał się jej przez chwilę, stojąc w szerokim, wyłożonym miękką wykładziną przejściu. Nie wyglądała na zadowoloną. Ubrana w elegancki pastelowy kostium, siedziała ze skrzyżowanymi nogami, nerwowo kołysząc stopą. Dłonie oparła na kolanach. Miała polakierowane paznokcie i żadnych pierścionków. Zmarszczyła brwi. To wcale nie odbiera jej uroku, pomyślał Craig z nagłą i nieoczekiwaną wrogością. Nie tylko nogi miała piękne. Gęste włosy w ciepłym kasztanowym odcieniu były upięte w węzeł z tyłu w sposób, na który mogły sobie pozwolić jedynie kobiety o doskonałych rysach. Kształt kości policzkowych, zarys czoła, łagodne zaokrąglenie ust i chłodne spojrzenie mogłyby znaleźć się na okładce najbardziej wymagającego magazynu. Wiotka, krucha i wyrafinowana. Nie zachwycał go ten rodzaj kobiet. Dlaczego więc zatrzymał się i nie spuszczał z niej oczu, jakby nigdy wcześniej nie widział pięknej kobiety? Ruszył naprzód i zaczął przedzierać się przez rzędy plastikowych foteli. Zatrzymał się tuż przed nią. – Przepraszam, czy byłaby pani uprzejma spojrzeć na mój bagaż, chciałbym wejść do księgarni? Marya była tak zatopiona w myślach, że nie widziała niczego wokół siebie. Zaskoczona popatrzyła na stojącego przed nią mężczyznę. Nie mogła ukryć zmieszania. Wykrztusiła z trudem: – Przepraszam, o co chodzi? – Pytałem, czy mogłaby pani spojrzeć na moją torbę, gdy wejdę do księgarni? Pod uprzejmym uśmiechem ciemnoszarych oczu krył się chłód. Miała wrażenie, że przeszywa ją na wskroś i nie ma przyjaznych zamiarów. Nie powinien w ten sposób na mnie patrzeć – stwierdziła. Przecież to on prosi mnie o przysługę. Poczuła nagłą niechęć, że tak naruszył jej prywatność. Nie siliła się na grzeczność. – Oczywiście, może pan ją tu zostawić. Nie wiedziała, jak nazwać to, co odmalowało się w jego oczach. – Dziękuję. Zwykłe słowo, ale wypowiedziane takim tonem, że zacisnęła zęby. Nachylił się i położył torbę obok jej krzesła. Dostrzegła jego brązowe włosy, gęste i błyszczące, nieco wyblakłe od słońca, szerokie ramiona pod grubym wełnianym swetrem w szare i niebieskie wzory. Wyprostował się i na krótką chwilę ich spojrzenia się spotkały. W jego oczach dostrzegła wyraźną wrogość. Przeszedł wzdłuż rzędów krzeseł i skierował się w stronę przechodzących pasażerów. Nagły dreszcz przebiegł jej po plecach. Wbrew własnej woli odprowadziła go wzrokiem, dopóki nie zniknął. Z niechęcią popatrzyła na jego torbę podróżną – zwykła bezpretensjonalna płócienna torba, wyraźnie często używana. Plakietka z adresem była odwrócona, więc nie mogła zobaczyć, jak się nazywa.

Zresztą nie było jej to potrzebne. Musi unikać wszelkich kontaktów, dopóki nie znajdzie się w domu i nie doprowadzi do końca swojej misji. Zmusiła się, by przestać o nim myśleć. Znów wypełniła ją obawa, nadzieja i tęsknota, uczucia, które przez ostatnie dwa dni nie opuszczały jej ani na chwilę. Zmarszczyła czoło i czubkiem buta rytmicznie uderzała w płócienną torbę. Wszystko sprawił ten list od siostry. Kathrin Hansen skończyła dziewiętnaście lat i choć była od niej tylko trzy lata młodsza, Marya zawsze uważała, że pod względem doświadczenia siostra jest zupełnym dzieckiem. Z natury ufna i pogodna, z radością przyjmowała każdy kolejny dzień. Poza tym była wyjątkowo piękna. Nic więc dziwnego, że ten Robb, o którym pisała, tak się nią zachwycił. „Jestem zaręczona!! Czy to nie cudowne???” – pisała w liście, jak zwykle z nadmiarem stosując interpunkcję. „Na imię ma Robb, jest przystojnym Kanadyjczykiem o wspaniałych czarnych włosach i bawią go wszystkie moje żarty – więc chyba jest zakochany? Jest też bardzo bogaty, ale nie przejmuj się tym zbiegiem okoliczności, on jest» zupełnie inny niż Tony. Jeszcze nie mamy żadnych planów, ale to tak wspaniale być zaręczoną. Poza tym tata musi się do tego przyzwyczaić. Przyjedziesz na moje wesele, prawda??? Obiecaj. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby Ciebie zabraknąć... Całuję Cię i odpisz szybko!!!” List kończył się wymyślnym zawijasem, który Kathrin uważała za romantyczny podpis. Tym razem otoczyła go wianuszkiem delikatnych serduszek i kwiatków. Marya westchnęła. Dlaczego historia znów się powtarza z taką koszmarną dokładnością? Przystojny, Kanadyjczyk, brunet, bogaty – doskonała charakterystyka Tony’ego Mortimera, w którym tak nieprzytomnie zakochała się trzy lata temu. Zamknęła oczy i natychmiast pojawił się jego obraz – białe zęby i promiennie błękitne oczy. Była młoda i naiwna, zupełnie jak Kathrin, i uwierzyła w jego zapewnienia o dozgonnej miłości i wierności, o sile uczucia, które nigdy się nie zmieni. To nigdy oznaczało około dziewięciu tygodni. Dopóki nie wziął jej do łóżka. Wtedy ją zostawił. Nie dopuści, by to samo przydarzyło się Kathrin. Ona jakoś przeżyła, ale Kathrin może być słabsza. Zachmurzyła się na myśl o tym, co powie bogatemu uwodzicielowi, który oczarował jej siostrę. Nagle usłyszała zjadliwy męski głos. – Obiecuję, że już nigdy więcej nie poproszę o żadną przysługę. Poderwała się. Stał przed nią mężczyzna o brązowych włosach. Odrzekła chłodno: – To nie z pana powodu. Nie wyglądał na przekonanego. Podniósł torbę. – Dziękuję za popilnowanie bagażu. Oboje wiedzieli, że zupełnie zapomniała o jego torbie. Ze złością skinęła głową i ostentacyjnie odwróciła wzrok. Krzesła obok niej już się zapełniły. Kątem oka zauważyła, że mężczyzna usiadł naprzeciwko niej. Torbę postawił na podłodze. Stopniowo złość jej mijała – chyba była bardziej spięta, niż chciała się do tego przyznać. By odwrócić myśli, zaczęła ukradkiem mu się przyglądać. Miał na nogach skórzane turystyczne buty i podniszczone szare sztruksy. Ciekawe, dokąd

się wybiera. Może na wędrówkę do Walii albo na wspinaczkę do Nepalu? Miała niezbitą pewność, że cokolwiek zamierzał, musiał być w tym dobry. Poruszał się niespiesznie i ze zdradzającą doświadczenie pewnością siebie. Bardzo możliwe, że wybierał się samotnie, nie wyglądał na kogoś, kto lubi zorganizowane wycieczki. Zauważył, że mu się przygląda i uśmiechnął się do niej. Spłoszona, szybko odwróciła wzrok. Poczuła się tak, jak rok temu, gdy po raz pierwszy rozpoczęła pracę w La Roulade, jednej z najdroższych restauracji w Toronto. Sala zapełniała się coraz bardziej. Mały chłopiec bawił się samolocikiem, a różowy bobas zanosił się płaczem na kolanach matki. Wskazówki zegara przesuwały się z nieznośną powolnością. Marya wyjęła swoją kartę pokładową, ścisnęła ją w wilgotnej dłoni, modląc się w duchu, by lot się nie opóźnił. Na podróż zdecydowała się nagle i przez ostatnie dni była tak zajęta, że nawet nie miała czasu na myślenie. Teraz wszystkie wspomnienia ożyły i przypomniała sobie gniew ojca, niepokój ciotki i łzy Kathrin. Od trzydziestu ośmiu miesięcy nie widziała swoich najbliższych i rodzinnego domu na spowitej w mgły małej wulkanicznej wyspie na Morzu Północnym, nazywanej krainą dobrej nadziei... – Pasażerowie z biletami pierwszej klasy i osoby wymagające pomocy, oczekujące na lot numer 376 do Londynu, proszeni są o przygotowanie się do wejścia na pokład. Startujemy mniej więcej za dwadzieścia minut. Mężczyzna w szarym swetrze wyprostował się z leniwym wdziękiem. Zarzucił torbę na ramię i skierował się do wejścia. Za nim podążyła kobieta z dzieckiem. Marya popatrzyła za nim z nagłą złością. Mężczyźni, których spotykała w restauracji, też podróżowali pierwszą klasą. Właściwie nie powinna być zdziwiona – choć jego strój o tym nie świadczył, zdradzało go coś w sposobie bycia. Na pewno Nepal – pomyślała. Z całą pewnością nie Walia, to byłoby zbyt prozaiczne, zbyt łatwe. Weszła na pokład. Gdy przechodziła przez rzędy pierwszej klasy, za rozpostartą płachtą „Financial Post” dostrzegła szare sztruksy i brązową czuprynę. Kolejny punkt przeciwko niemu. Zbyt wielu tamtych facetów czytało podobne gazety. Idący przed nią gęsiego pasażerowie zatrzymali się na moment akurat w chwili, gdy mężczyzna opuścił gazetę. Dostrzegł jej pełne dezaprobaty spojrzenie. Ze zdziwieniem uniósł brwi. – A teraz co zrobiłem? – Według mnie te wszystkie interesy giełdowe są czymś wymyślonym i często niemoralnym. – I pewnie uważa pani, że prawdziwi mężczyźni nie piją mleka i nie czytają „Financial Post”? Chłopak przed nią przesunął się dwa kroki naprzód. – Ja nie mam takich kłopotów. Uśmiechnęła się ze słodyczą i przeszła za zasłonę oddzielającą drugą klasę. Cieszyła się, że przynajmniej raz mogła sobie pozwolić na odpowiedź. Ileż to razy w La Roulade pragnęła wyrazić swoje zdanie na ten temat. Może nie powinna wyładowywać na nim swoich tłumionych przez rok frustracji. Chociaż z drugiej strony to mu nie zaszkodzi.

Czas wlókł się powoli. Monotonię przerywały posiłki, obejrzała film o Supermanie. Męczyły ją sny o Tonym, budził płacz dziecka. Z samolotu wyszła jako jedna z ostatnich. Lotnisko Heathrow było jak wieża Babel – wielojęzyczne kolejki tłoczyły się do okienek, w żadnej z nich nie dostrzegła wysokiego nieznajomego. Rzuciła okiem na zegarek i szybko zaczęła przedzierać się przez tłum. Miała tylko dziesięć minut do następnego samolotu. Pobiegła długim korytarzem. Grupa rozprawiających po norwesku biznesmenów właśnie wchodziła na pokład. Marya już przechodziła przez kabinę pierwszej klasy, gdy pojawiła się stewardesa. Obejrzała jej bilet. – Niestety, proszę pani, wszystkie miejsca są zarezerwowane. Marya na moment zamknęła oczy. Głos jej się łamał i bała się, że za chwilę wybuchnie płaczem. – Czy to znaczy, że nie mogę lecieć? – Poszukamy dla pani miejsca. – Zaczęła przeglądać listy. – Mam jedno wolne w pierwszej klasie. Marya poczuła, jak ciężar spada jej z serca. Mogłaby siedzieć nawet na podłodze. Im bliżej była miejsca przeznaczenia, z tym większą trudnością przychodziło jej panowanie nad sobą. Uśmiechnęła się słabo. – To świetnie. Stewardesa gestem wskazała jej miejsce. – Proszę usiąść obok tego pana. Marya odwróciła się. Zobaczyła utkwione w nią ciemnoszare oczy mężczyzny o brązowych włosach. Zaskoczona powiedziała tylko: – Och, to pan. – Tak, to ja. – Szybko zdjął „Financial Post” z fotela przy oknie. – Proszę mi wybaczyć, gdybym wiedział, że się spotkamy, wyrzuciłbym to przy pierwszej okazji. Poczuła, że się rumieni. Usiadła i zapięła pasy. Drzwi samolotu zatrzasnęły się z hałasem. Stewardesa zaproponowała jej coś do picia. – Poproszę sok pomarańczowy. Z boku dobiegło ją mruknięcie. – Myślałem, że zamówi pani szampana. Popatrzyła mu prosto w oczy, z niesmakiem zauważając szyderstwo w jego spojrzeniu i z jeszcze większą niechęcią czując obok siebie jego bliską obecność. – Nienawidzę szampana. Z lekkim drżeniem samolot ruszył z miejsca. – Zdążyła pani w ostatniej chwili – stwierdził. – Przy okazji – nazywam się Craig Huntingdon. Czy pani mieszka w Oslo, pani... ? Był bardzo pewny siebie. Wyglądał świetnie: miał gęste, nieco potargane włosy, zniewalające spojrzenie szarych oczu i rozbrajający dołek na policzku. Kobiety z pewnością łatwo traciły dla niego głowę. Opanowała się. – Nie. – Ja tylko staram się być uprzejmy. Przez ostatnie miesiące musiała być wzorem taktu i dyskrecji. Ale ten rozdział był

zamknięty. Już nie musiała i nie chciała być uprzejma – zresztą coś w jego zachowaniu ją drażniło i budziło agresję. Stewardesa rozłożyła stolik i postawiła przed nią wysoką szklankę soku pomarańczowego, udekorowaną plasterkiem pomarańczy i listkiem mięty. Marya podziękowała z uśmiechem i uniosła ją do ust. Bardziej poczuła niż zobaczyła, że jej sąsiad odwrócił wzrok. Z lekkim rozbawieniem pomyślała, że chyba nie przywykł do takiego traktowania. Odstawiła szklankę i wyjrzała przez okienko. Samolot poruszał się po pasie startowym. Promienie słońca wpadały do środka i wzniecały płomienie w jej gęstych kasztanowych włosach. Usłyszała szelest otwieranej gazety – to jej sąsiad zatopił się w lekturze. Samolot wzbił się w powietrze i Anglia została za nimi. Lecieli na północ. Marya przyglądała się chmurom i nieprawdopodobnym podniebnym krajobrazom. Z rosnącym podnieceniem oczekiwała chwili, gdy wieczorem wysiądzie ze znajomego biało-niebieskiego autobusu kilkaset metrów od rodzinnego domu. Oczami wyobraźni widziała każdy szczegół wąskiej, biegnącej między domami drogi, prowadzącej do siedziby Magnusa Hansena. Nie wiedziała i nawet nie próbowała zgadywać, jak będzie wyglądać jej powitanie z ojcem. Trzy lata temu nie mógł jej darować, że gnana gwałtowną i dziką miłością podążyła za ukochanym na koniec świata. Ani razu do niej nie napisał. Może nie wybaczył jej tamtej decyzji. – Proszę pani. Zamrugała, wyrwana z rozmyślań. Nie miała pojęcia, jak długo stewardesa próbowała przywołać ją do rzeczywistości i czy zdołała coś wyczytać z jej twarzy. – Słucham? Stewardesa znów popatrzyła na listę. – Pani Marya Hansen i leci pani do Bergen? – Marya kiwnęła głową. – Bardzo proszę pozostać na tym miejscu do końca podróży. – Więc nazywa się pani Marya Hansen. – Mężczyzna nie krył satysfakcji. – Mieszka pani w Bergen? Wypowiedział jej imię tak, jak w jej rodzinnych stronach, akcentując pierwszą sylabę. To się jej spodobało. Poza tym nie chciała znów wracać myślą do spotkania z ojcem – obawiała się, że może skończy się zatrzaśnięciem jej drzwi przed nosem. – Nie, nie mieszkam w Bergen. A pan? – Jestem z Vancouver – uśmiechnął się do niej. – I chociaż tych kilka słów, które od pani usłyszałem, nie było dla mnie szczególnie pochlebnych, to uważam, że ma pani czarujący akcent. Chyba nie urodziła się pani w Toronto. Drobne zmarszczki w kącikach oczu, które powstawały, gdy się uśmiechał, dodawały mu uroku. Z pewnością wiedział o tym. Zamrugała oczami i podniosła głowę. – Wybiera się pan na wspinaczkę, panie Huntingdon? – Proszę mi mówić Craig. Zdarzało mi się wspinać, to prawda. A dlaczego pani pyta? – Jedzie pan do Nepalu? Twarz mu się ściągnęła. – Chciałbym. Ale tym razem nie. Proszę mi powiedzieć, panno Hansen... czy panno?

Może mąż oczekuje pani na lotnisku w Bergen? Nikt na nią nie czeka, nawet na przystanku autobusu w Tjørnuvík. Nikt nawet nie wie o jej przyjeździe, zaskoczy wszystkich. Może w ten sposób wywrze wrażenie na Kathrin i jej ciemnowłosym Robbie. Wygładziła spódniczkę. – Nie dostąpiłam szczęścia posiadania męża ani w Bergen, ani gdziekolwiek indziej. Popatrzył z niedowierzaniem. – Kobieta tak piękna jak pani, niezamężna? Starała się ukryć zadowolenie, jakie sprawiły jej te słowa. – Nie każdy uważa małżeństwo za jakieś wyjątkowe osiągnięcie... Urwała, bo zjawiła się stewardesa z tacami pełnymi jedzenia. Marya spojrzała na wykrochmaloną serwetkę, błyszczące sztućce, ozdobionego czerwoną wisienką grejpfruta i miniaturową białą różę w srebrnym wazoniku. Nagłe przerażenie odmalowało się w jej oczach. Zaniemówiła i nawet nie podziękowała stewardesie. Pierwszej wspólnej nocy w Toronto Tony obsypał ją różami, takimi jak ta. Kwiaty wypełniały każdy skrawek hotelowego pokoju. Tony lubił takie gesty, bez względu na cenę, zresztą nigdy nie narzekał na brak pieniędzy. Później, w ogromnym łóżku, w powietrzu przesyconym duszącym zapachem kwiatów, po raz pierwszy poznała mężczyznę... – Co się stało? Aż się wzdrygnęła na szorstki dźwięk jego głosu. Zagryzła wargi. – Nic. Po prostu nie jestem głodna. Popatrzył jej prosto w oczy. Po chwili odezwał się z nieoczekiwaną łagodnością. – Maryo, czy zmarł ci ktoś bliski? Czy to jest powód twojej podróży? Jeśli tak, to wybacz, jeżeli w jakiś sposób sprawiłem ci przykrość. Wiedziała, jak sobie radzić z niegrzecznością, insynuacjami czy złośliwością, miała z tym wystarczająco często do czynienia, ale jego delikatność ją rozbroiła. Odwróciła wzrok i wyszeptała tylko: – Nie, nikt mi nie umarł. Tylko ja – pomyślała. Trzy lata temu coś w niej umarło. – Naprawdę nie mam ochoty na jedzenie. – Nacisnęła guzik, by przywołać stewardesę. – To wszystko. – Lepiej powiedz, żebym się nie wtrącał do nie swoich spraw – powiedział Craig. – Wolę to niż takie wymówki. – Więc dobrze. Zajmij się swoimi sprawami. Zbliżająca się stewardesa dosłyszała ostatnie słowa. Marya poczerwieniała, odezwała się głośniej niż potrzeba. – Czy mogłaby pani zabrać tacę? Nie jestem głodna. I czy mogę dostać koc i poduszkę? – Oczywiście, proszę pani. Wyniosła tacę i przyniosła miękki niebieski pled i białą poduszeczkę. Marya opuściła oparcie fotela i ułożyła się do snu. Podciągnęła wysoko koc i zamknęła oczy. Przez warkot silnika słyszała dźwięk łyżeczki uderzającej o talerz – to Craig zabrał się do swojego grejpfruta. Jeśli jego troska była prawdziwa – a chyba tak było – to zachowała się

grubiańsko. Po raz kolejny. Ale czy to miało jakieś znaczenie? W Bergen ich drogi się rozdzielą, a ona nie miała zamiaru opowiadać każdemu nieznajomemu historii swego życia. Poprzedniej nocy prawie nie spała, a fotel okazał się wyjątkowo wygodny. Pierwsza klasa ma jednak swoje zalety – pomyślała. Zaczęła oddychać wolniej i coraz głębiej. Siedzący obok niej mężczyzna dokończył grejpfruta, zjadł jajka i deser. Popijając kawę przyjrzał się kobiecie na sąsiednim fotelu. Koc zsunął jej się z ramion i w wycięciu kremowego żakietu widniał ciemnozielony jedwab jej bluzki, doskonale dobrany do koloru cieni na powiekach. Skrzyżowane ręce podkreślały kształt jej rysujących się pod cienką tkaniną piersi. Wyglądała nieskończenie ponętnie. Ale nawet we śnie zaciskała dłonie. Starając się jej nie obudzić, delikatnie podciągnął koc na jej ramiona. Znów zagłębił się w lekturze. Nadal spała, gdy pod skrzydłami zazieleniły się lasy Norwegii i samolot zniżył się do lądowania. Craig zawahał się, po chwili lekko dotknął jej ramienia. – Jesteśmy w Oslo. Otworzyła szeroko oczy. Śniło się jej, że samolot płynie przez chmury białych róż, ich płatki oblepiają okna, przytłumiają światło słońca. Na to wspomnienie poczuła nagły dreszcz, powiedziała bez sensu: – Przecież wcale nie jest ciemno. – Lepiej podnieść oparcie – powiedział Craig, wsuwając torbę pod fotel. – To tylko międzylądowanie, do Bergen już niedaleko. Zachował się miło, a przynajmniej taktownie, nie zauważając jej zmieszania. Spróbowała wziąć się w garść. Nacisnęła przycisk, by podnieść oparcie fotela. Musi być w formie, inaczej cała ta wyprawa będzie daremna. Na szczęście jej sąsiad był zajęty książką. Odwróciła się i wyjrzała przez okno. Przyglądała się czerwonym dachom budynków i wzgórzom wokół Oslo, potem ich miejsce zajęły jeziora, góry i fiordy. Następne lądowanie będzie w Vagar, skąd tylko dwie godziny jazdy autobusem dzielą ją od domu. Poczuła zdenerwowanie, bezwiednie zacisnęła dłonie na kolanach. – Czy ktoś na ciebie czeka? Wyrwana z zamyślenia popatrzyła na niego, z trudem go rozpoznając. – To jeszcze nie koniec mojej podróży. – I nie powiesz mi, dokąd jedziesz? Uśmiechnęła się blado. – To nie twój interes – mruknęła. – Ale chyba dasz mi swój adres w Toronto? Wiedziała, że zadał to pytanie wbrew sobie. Poczuła nagłe zdenerwowanie. Wściekła na siebie, że nie potrafi się oprzeć jego urokowi, odrzekła zimno: – Zupełnie nie mam pojęcia, kiedy wrócę do Toronto. Rzuciła obie prace, bo żaden z jej szefów nie chciał dać jej dwóch tygodni urlopu z dwudniowym wyprzedzeniem, więc wolała sama zrezygnować, niż zostać wyrzucona. – W takim razie ja dam ci mój adres w Vancouver. Nie przypuszczam, że długo będę poza domem.

– Być może wcale nie wrócę do Kanady. – Tę myśl wypowiedziała po raz pierwszy – i nagle zdała sobie sprawę, że wcale jej nie zależy na powrocie. – Nie musisz być z tego taka zadowolona. Złość w jego głosie podziałała na nią prowokująco. – Nie ma powodu, żeby to dla ciebie miało jakieś znaczenie. – Chyba nie. – Wyglądał, jakby miał jej dość. – Możesz mnie złapać przez kompanię leśną Northwest Forestry w Vancouver – zapamiętasz? Zawsze wiedzą, gdzie jestem. Northwest Forestry. – Dziękuję. Nawet nie udała, że chce to zapisać. Samolot wylądował i z hałasem mknął po pasie, nie dało się rozmawiać. Marya z zachmurzoną twarzą wyglądała przez okno. Znała powód tego nastroju – nazwa firmy Craiga na zawsze wryła się w jej pamięć. Chociaż wygląda na kogoś, kto pracuje na świeżym powietrzu – pomyślała z nagłym ożywieniem. Wyobraziła go sobie samotnie przemierzającego szlaki wśród sosen i jodeł, zadomowionego w otoczeniu całkowicie różnym od hałaśliwych ulic Toronto i dyskretnej elegancji La Roulade. Przez chwilę zastanawiała się, jak wyglądałoby ich spotkanie w innych okolicznościach, na przyjęciu albo przez znajomych. Czy wpadłaby mu w oko tak jak teraz? Czy też to całe jego zainteresowanie wynikło z nudy, z chęci nawiązania niezobowiązującej znajomości, by podróż minęła szybciej? A ona? Czy gdyby była mniej zaaferowana swoją misją, czy powiedziałaby mu, dokąd jedzie i dałaby adres ciotki? Dlatego, że wyglądał na innego niż większość bogatych facetów, których na co dzień oglądała przez ostatni rok? Na innego niż Tony? Samolot zatrzymał się i pasażerowie zaczęli zbierać bagaże i płaszcze. Marya odpięła pasy, Craig wstał i gestem przepuścił ją przed siebie. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z jego wzrostu. Kiwnęła głową stewardesie i ruszyła korytarzem do wyjścia. Spódnica zawirowała wokół jej nóg. Nie zdziwiła się zbytnio, gdy Craig dołączył do niej. Zapytała od niechcenia: – Czy żona na ciebie czeka? – Nigdy nie dostąpiłem szczęścia posiadania żony, ani w Bergen, ani gdziekolwiek indziej. – Bardzo zabawne – parsknęła, tłumiąc niespodziewane uczucie, którego nie chciała nazwać ulgą. – Z tymi rudymi włosami nie możesz być Norweżką. – Pochodzę w prostej linii od Eryka Czerwonego. – Wcale bym się nie zdziwił, gdybyś miała w sobie krew wikingów. Podeszli do celników. Craiga poproszono do okienka z prawej, ją z lewej strony. Stemplowano jej paszport, gdy celnik przeglądał torbę Craiga. Musiała jeszcze poczekać na swoje bagaże. Zobaczyła, że Craig zarzuca torbę na ramię i odchodzi. Ucieszyła się – nawet dobrze, że nie będą się żegnać, im szybciej straci go z oczu, tym lepiej, tym łatwiej zapomni o nim. Zresztą, czy było coś do pamiętania?

Uniósł dłoń w geście pożegnania i zawołał w jej stronę: – Northwest Forestry – nie zapomnij! Taśma poruszyła się ze zgrzytem. Marya czekała na bagaże, z trudem starając się nie wybuchnąć płaczem. Sama nie wiedziała, dlaczego tak się czuła. Na szczęście jej walizka była jedną z pierwszych. Celnik ledwie rzucił na nią okiem. Przeszła przez szklane drzwi i nic nie mogło jej powstrzymać przed uważnym rozejrzeniem się wokół w poszukiwaniu mężczyzny o brązowych włosach. Nie było go nigdzie.

ROZDZIAŁ DRUGI Na chwilę przystanęła z wahaniem. Craiga nigdzie nie było. Wszystko skończyło się, zanim jeszcze naprawdę się zaczęło. Przestań zawracać sobie nim głowę – skarciła się w duchu. Ścisnęła mocniej walizkę. Minęła rząd automatów telefonicznych i toalet i skierowała się w stronę duńskich linii lotniczych. Dostrzegła ich stanowisko bez trudu. Przed pulpitem stał Craig Huntingdon. Zamarła. Z trudem próbowała opanować histeryczny śmiech. Tego naprawdę było za wiele. Był tak zajęty rozmową z przedstawicielem linii, że nawet jej nie zauważył. Stąpając delikatnie, aby nie stukać obcasami, podeszła i stanęła tuż za nim. – To było Southeast Mining, tak? Ściągnął ramiona i z twarzą pozbawioną wszelkiego wyrazu powoli odwrócił się do niej. – Northwest Forestry, przecież świetnie pamiętasz. Co ty tu robisz? – Lecę na Wyspy Owcze. Jak ty. – Tymi liniami tam nie dolecisz. Jej uśmiech zgasł. – Co chcesz przez to powiedzieć? – Z powodu mgły loty są zawieszone. Miała nadzieję, że to żarty, niestety informacje Craiga potwierdziły się. – Właśnie miałam zaproponować temu panu, żeby popłynął promem – dodała miła agentka. – Prom odpływa o trzeciej. Wydaje mi się, że to lepsze wyjście niż czekanie na samolot. – Czy są jeszcze wolne miejsca? – Zaraz sprawdzę. – Craig, ten prom jest najlepszym rozwiązaniem, oczywiście, jeśli dostaniemy miejsca. Wtedy na pewno jutro znajdziemy się na miejscu. Bez zastanowienia przyjęła, że popłyną razem. Głos Craiga zabrzmiał obojętnie. – Więc płyniesz promem? – Mogę zarezerwować dwa bilety do Torshavn – wtrąciła z ożywieniem agentka. – Wszystkie kabiny są już zajęte, ale ktoś zrezygnował i mają jeszcze dwie wolne kuszetki. Marya szybko przekazała tę informację Craigowi i dodała: – Ja się decyduję. W głębi serca cieszyła się, że w ten sposób o całą dobę odsunie spotkanie z ojcem. Jej postanowienie nie ma więc nic wspólnego z Craigiem – upewniała sama siebie. Absolutnie nic. – Ja również. Agentka zarezerwowała miejsca. – Nie mamy dużo czasu – stwierdził Craig. – Weźmy taksówkę. Bez trudu złapali taksówkę. Kierowca załadował bagaże. Craig usiadł obok Maryi na

tylnym siedzeniu. Samochód ruszył. – Mam nadzieję, że dobrze robimy. Nie przypuszczałem, że wszystko może się opóźnić o cały dzień. Przez chwilę wydawał się szczerze zmartwiony. Marya nie okazała współczucia. – Jeśli się śpieszysz, to wybrałeś złe miejsce. Na tych wyspach stale są mgły, wiatry, przypływy i odpływy. W takich warunkach nie można się śpieszyć. Przyjrzał się jej uważnie. – To twoje rodzinne strony, prawda? – Tak. – Z trudem przełknęła ślinę, próbując panować nad swoim głosem. – Co to jest kuszetka? Odwróciła głowę, smutek nie zniknął z jej oczu. Zamrugała powiekami. – Coś jakby koja – wymamrotała. – Dlaczego pytasz? – Coś takiego jak w pociągu? Starała się odegnać nostalgię. – Na promie są kabiny, ale wszystkie zostały już zarezerwowane, a poza tym są bardzo drogie. Są również kuszetki, po dwanaście w pokoju, z materacami, ale bez poduszek i pościeli. W każdym razie to lepsze niż przesiedzenie całej nocy. – I oboje mamy miejsce w tej samej sali? – Tak, z dziesięcioma innymi osobami. W jego oczach dostrzegła jakby drwinę. – Panno Hansen, mam propozycję. Nie domyślała się, co może mieć na myśli, ale praca w restauracji nauczyła ją zachowywać zimną krew. – Nie przypuszczam, by jakakolwiek propozycja mogła mnie zainteresować. – Jeszcze nie wiesz, o co chodzi. Musiała przyznać, że jego uśmiech był ujmujący. – Jesteś zbyt pewny siebie. Uśmiechnął się szerzej, jakby nigdy nic. – Przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny będziemy skazani na siebie, więc może spróbujemy spędzić miło ten czas? – Nie ma potrzeby. Na promie będzie mnóstwo innych osób. – Ale dlaczego nie, Maryo? Przecież to nic wielkiego. Z jakiegoś powodu ta propozycja i jego podejście nie przypadły jej do gustu. – Jest wiele powodów. – Więc wymień je. Gdzieś w jego uśmiechu czaiło się ostrzeżenie. – To nie twoja sprawa – odrzekła stanowczo. – Jak często mam ci to powtarzać? – Ty chyba nienawidzisz mężczyzn? Odsunęła się od niego, najdalej jak na to pozwalała wąska kanapa. Już coś takiego słyszała – Tony kiedyś też tak powiedział. – Czy zwykle tak robisz – zalecasz się do kobiety, a gdy ona odmawia, oskarżasz ją w ten sposób? Wziął głęboki oddech. – Wybacz, jeśli to tak wyglądało. Chciałem tylko powiedzieć, że chociaż jesteś

najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem, nie potrafię pokonać muru, którym się otoczyłaś – więc trudno o inne wnioski. – Uśmiechnął się. – Popatrz na swoją fryzurę. Poczuła się urażona. – A co w niej złego? – Pasuje do wiktoriańskiej guwernantki. Włosy takie jak twoje powinny być swobodne. Przez chwilę na jej twarzy walczyły różne uczucia. W końcu, zapatrzona w dal, odezwała się spokojnym tonem. – Rybacy na naszych wyspach mają takie powiedzenie: strzeż się, by rudowłosa nie przeszła ci drogi. Przez chwilę panowała pełna napięcia cisza. – Czy to ostrzeżenie? Zadrżała. Powinna udać, że w miejskim hałasie Toronto zapomniała już, co te słowa mają znaczyć. – Właściwie sama nie wiem, co miałam na myśli. – Maryo, dlaczego wracasz do domu? – Z powodów osobistych. – Opuściła wzrok na kolana i starała się, by jej głos zabrzmiał normalnie. – Ale coś ci powiem. Nie szukam okazji do znajomości. W moim życiu nie ma miejsca dla mężczyzny. Jeśli to znaczy, że nienawidzę mężczyzn, to w tym sensie można to tak ująć. – A czy nie sądzisz, że to przeznaczenie skrzyżowało nasze drogi? – zapytał ze spokojem. – Ze wszystkich osób, które rozpoczęły podróż w Toronto, tylko my dwoje jedziemy na Wyspy Owcze. Jej oczy zmieniały kolor jak kameleon. Popatrzyła na niego, jakiś cień przytłumił nagle zielone tęczówki. Odwróciła wzrok. Jego spokój niepokoił ją bardziej niż jego gniew. – To tylko zbieg okoliczności. – Nie jestem taki pewny. – Taksówka zatrzymała się na światłach, dojeżdżali do portu. Craig dodał z naciskiem: – Ta podróż promem to naprawdę zrządzenie losu. Daj mi przynajmniej szansę, bym mógł cię lepiej poznać. Te wyspy są dostatecznie duże, by stracić się z oczu zaraz po wylądowaniu. Jeśli nadal będziemy tego chcieć. Z lewej strony już widać było port i ogromną białą bryłę promu. Ostatni raz była tu razem z Tonym, gdy rozpoczynali podróż do Kanady. Kanada. Małżeństwo. Obietnica niezmąconego szczęścia. Ależ była głupia! – Nie. Nie ma powodu, żebyśmy się mieli lepiej poznać – odrzekła szorstko. – Nie chcę. Otworzyła torebkę i zaczęła szukać portmonetki. Nie dostrzegła, jak Craig mocniej zacisnął usta, a jego oczy przybrały twardy wyraz. Wyjęła kilka banknotów. Craig wykrzyknął: – A to co? Odpowiedziała z lekkim zdziwieniem: – To moja część za taksówkę. Wyraźnie było to dla niej czymś oczywistym. Nie mogła przecież wiedzieć, że przywykł do kobiet, które oczekiwały, że to on za wszystko płaci. Sięgnął po portfel, a Marya otworzyła

drzwiczki i wysiadła. Świeciło słońce, a lekki wiatr od morza przeganiał spaliny i przynosił słony zapach. Marya stała z uniesioną głową i zupełnie zapomniawszy o Craigu, rozkoszowała się tą chwilą. – Twoja torba. Popatrzyła na niego. Oczy jej błyszczały, a uśmiech czaił się w kącikach ust. – Zawsze powinnaś tak wyglądać. To przywołało ją do rzeczywistości. – Co mam zrobić, żeby się ciebie wreszcie pozbyć? – Jesteś dla mnie wyzwaniem – powiedział leniwie, kierując się w stronę portu. – Przywykłem, że to kobiety tracą dla mnie głowę. – Więc jeśli się zakocham, to natychmiast się stąd zabierzesz? – Może tak, a może nie. Przepływający kuter rybacki zagłuszył jej westchnienie i pozostawił po sobie charakterystyczny ostry zapach. Marya znieruchomiała, zmarszczyła nos i nagle wybuchnęła głośnym śmiechem. – Wracam do domu! – wykrzyknęła zapominając, że jeszcze przed chwilą nie chciała mieć nic wspólnego ze stojącym obok niej mężczyzną. – Och, Craig, wracam do domu! Przybrał melodramatyczną pozę i jęknął: – Porzucony dla rybackiego kutra! – Może czas, żebyś zmienił swoją wodę kolońską? – zapytała z zuchwałą miną. – Proponuję ci Esencję z Dorsza, wariuję od tego. Odpowiedział miękko: – Jesteś piękna, gdy się śmiejesz. – Pewnie powtarzasz to każdej. Lepiej chodźmy stanąć w kolejce. Uprzedzałam cię o tym, prawda? – Już się nauczyłem, żeby nie wierzyć tym twoim szeroko otwartym oczom. O niczym nie mówiłaś. Marya otworzyła drzwi. Nic się nie zmieniło – duża poczekalnia była zapełniona ludźmi i bagażami, gwar rozmów odbijał się od sklepienia. Na pierwszy rzut oka panował tu kompletny chaos, ale atmosfera była radosna. Marya skierowała się ku ludziom po lewej stronie i postawiła walizkę na ziemi. – Tu musimy poczekać. Craig stanął obok niej. – Prom odchodzi za pięćdziesiąt pięć minut, nie zdążymy. – Na pewno się uda. I nie opowiadaj tylko, że potrzeba tu amerykańskiej organizacji. – Zgoda. Muszę tylko zadzwonić w kilka miejsc. – Uśmiechnął się ironicznie. – Wybacz, ale czy mogłabyś spojrzeć na mój bagaż? – Już raz to mówiłeś, naprawdę mógłbyś wykazać się większą pomysłowością. – Ani miejsce, ani czas po temu – odparł z jeszcze wyraźniejszą ironią. – Gdy się rumienisz, też jesteś piękna, Maryo Hansen. Wracam za parę minut. Patrzyła, jak przedziera się przez tłum. Jej uwagi nie uszły spojrzenia, jakimi po drodze obrzucały go kobiety. Pomyślała, że nie jest od nich lepsza. Kolejka przesunęła się jakieś trzy metry. Przed nią stało mniej więcej trzydzieści osób.

Craig w końcu dotarł do niej. – Musiałem użyć całej swojej przemyślności, żeby pojąć, jak tu działają telefony: Dwa razy mnie rozłączono. Marya szukała repliki, gdy nagle dwóch chłopców z impetem wpadło w tłum. Ludzie cofnęli się, popchnięty Craig poleciał na Maryę. Zachwiała się i straciła równowagę. Craig w ostatniej chwili złapał ją w ramiona. Mocno przyciśnięta do niego poczuła na policzku szorstki dotyk wełny. Usłyszała bicie jego serca, silne ramiona obejmowały jej kruchą postać, jego dłonie na plecach... W jednej chwili gwałtowna i niespodziewana fala obezwładniającego pożądania zagłuszyła wszystko inne. Było to tak nieoczekiwane, że zupełnie straciła panowanie nad sobą. Trzymał ją w ramionach i pragnęła go, musiała go mieć, nie była w stanie się temu przeciwstawić. Zrozumiała, że wpadła w zasadzkę – Craig obudził ją z trzyletniego snu. W tej krótkiej chwili, zanim zmalał nacisk tłumu, poczuła, że z nim dzieje się to samo. Ziemia zachwiała się jej pod nogami i jakby patrząc na siebie z oddali pomyślała, że chyba zaraz zemdleje. Ona, która nigdy w życiu nie zemdlała. Craig rozluźnił uścisk, oczy mu płonęły. Poczuła na czole jego przyśpieszony oddech. – Czujesz to samo, co ja? Cała drżała. Podświadomie wiedziała, że to, co zaszło, w jakiś sposób nieodwołalnie zmieniło jej życie. Nie mogła skłamać. Z pobladłą twarzą bezgłośnie skinęła głową. Złote plamki na jej tęczówkach zalśniły jak iskierki. Odepchnął ją lekko i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że zaczęli wzbudzać zainteresowanie. Uniosła dłoń, by poprawić włosy, ręce jej drżały. Kolejka znów się ruszyła. Popchnęła torbę nogą. Chłopcy już roztopili się w tłumie. Usłyszała cichy głos Craiga. – Maryo, jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Każdą cząstką swego ciała aż do bólu czuła jego bliskość. Nie było przed tym ucieczki. Nie wiedziała, co robić. Ani z Tonym, ani w czasie młodzieńczych pocałunków i późniejszych randek w Toronto nie przeżyła czegoś podobnego. Craig odezwał się jeszcze ciszej. – Mówiłem ci już, że to przeznaczenie. Zasłoniła uszy rękoma i wyszeptała gwałtownie: – To nie przeznaczenie, to seks. – Nie, to coś więcej. – Może dla ciebie! – Ty czułaś to samo – widziałem twoją twarz. Wymamrotała: – Nie chcę już dłużej z tobą rozmawiać. Spróbowała przesunąć się do przodu. Craig nie odezwał się ani słowem, ale czuła za sobą jego obecność. W milczeniu posuwali się naprzód. Gdy Marya doszła do okienka, po duńsku przedstawiła historię ich rezerwacji. Na koniec zapytała: – Czy przypadkiem nie ma wolnej kuszetki w innej kabinie? – Niestety, wszystkie są zajęte. Nie mogła ukryć rozczarowania. Podpisała czeki, odebrała bilet i nie oglądając się za siebie skierowała się do drugiego okienka po kartę pokładową. Chciała znaleźć się jak

najdalej od Craiga i zapomnieć o tym nieoczekiwanym przeżyciu w jego ramionach. Po chwili Craig dołączył do niej. Odezwał się półgłosem, nie kryjąc irytacji: – O co tam pytałaś? Zuchwale popatrzyła mu prosto w oczy. – Pytałam, czy nie mają oddzielnej kuszetki. – Świetnie. Maryo, czy ty zawsze musisz uciekać? – dodał ostrzejszym tonem. – Czy ty przypadkiem nie uciekłaś z domu? Poproszono ją o bilet. Dostała niebieską kartę pokładową i zaczęła wchodzić po trapie. – To duży statek, ale nie aż tak, by udało ci się mnie unikać przez następne dwadzieścia cztery godziny. Maryo, przestań wreszcie uciekać i spróbujmy pomówić o tym, co przed chwilą przeżyliśmy. – Nie ma o czym mówić. Skierowała się w stronę schodów prowadzących do kabin. Jak mogła rozmawiać z Craigiem o tym, co zaszło, skoro sama nie mogła tego pojąć i zupełnie straciła głowę. Przedzierała się przez zatłoczony korytarz, szukając swojej kabiny, wreszcie weszła do środka. W najdalszym kącie sali zostały dwa wolne miejsca. Pokój był zupełnie pusty, leżały tylko bagaże i śpiwory. Położyła swoją torbę na dolnej kuszetce. Torba Craiga wylądowała na górnym łóżku, a on sam oparł się o drabinkę, blokując przejście między nią i drzwiami. – A więc jesteśmy sami. To może być sprzyjający moment na coś, jak sama powiedziałaś, bardziej pomysłowego. Jego powolne ruchy i spokojny głos nie zwiodły jej. – Nie mam ochoty ani na rozmowy, ani na nic innego – odrzekła chłodno. – To się wydarzyło tylko przypadkiem i nigdy więcej się nie powtórzy. – Skąd możemy o tym wiedzieć, jeśli nie spróbujemy? Wyprostował się i zrobił krok w jej stronę. Poczuła za sobą zimną metalową ścianę. – Craig, przestań! – powiedziała ostro. – Zacznę krzyczeć, jeśli tylko spróbujesz dotknąć mnie palcem! – Mówisz jak w amerykańskich serialach. Oczy jej błysnęły. – Więc przestań się zachowywać jak łajdak dobierający się do bezbronnej dziewczyny. – Rzeczywiście, jesteś taka bezbronna jak żbik! Widziała, że jest wściekły, jednak nie tracił panowania nad sobą. Wzruszył ramionami i odsunął się od niej. – Nie możesz zaprzeczyć, że to się wydarzyło. – Możesz być pewny, że to się więcej nie powtórzy. – Więc jesteś tchórzem! – Tchórzem, bo mówię „nie” komuś, kto do tego nie przywykł? Komuś takiemu jak ty? Pomysłowemu? Rozbawiony uśmiechnął się mimowolnie. – Jesteś naprawdę inna, Maryo, już ci to mówiłem. – Uniósł dłoń w geście pożegnania. – To do zobaczenia.

– Wyszedł z kabiny. Przebierała się jeszcze, gdy silniki zaczęły pracować i poczuła, że odpływają. Wybiegła na pokład. Serce zabiło jej mocniej na widok powiększającego się dystansu między promem i keją. W oddali w promieniach słońca jaśniało siedem zielonych wzgórz Bergen. Morski wiatr targał jej włosy. Przepełniona szczęściem, jakiego nie czuła od trzech lat, zapomniała o Craigu i podeszła do rufy, wiotka w obcisłych dżinsach i obszernym zielonym swetrze, z grubym warkoczem przewiązanym kolorową apaszką. Na wietrze łopotała norweska flaga, a mewy nad jej głową zataczały coraz szersze koła. Płynęła do domu... – Zamówiłem w restauracji stolik na dwie osoby. Odwróciła się do niego, wiatr odrzucił jej na twarz koniec apaszki. – Już zdążyłeś kogoś poznać? Naprawdę jesteś szybki! Roześmiał się w odpowiedzi. – Nie doceniasz siebie. Wcale nie mam zamiaru kogoś poznawać. W promieniach słońca jego włosy pobłyskiwały złoto, a siła i charakter, które mogła wyczytać z jego twarzy, nie brały się tylko z dobrego wyglądu – pomyślała. – Miałam zamiar pójść do baru. Wyciągnął rękę, jednym ruchem zdjął jej ciemne okulary i cofnął dłoń, by nie mogła ich dosięgnąć. – Tak jest dużo lepiej – stwierdził. – Lubię widzieć oczy osoby, z którą rozmawiam. Więc dobrze, zjedzmy śniadanie w barze. Walczyły w niej sprzeczne uczucia, poczuła, że krew zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach i znów po tych trzech latach chciało się jej żyć. – Wydaje mi się, że kobiety, z którymi miałeś do czynienia, były zupełnie bezwolne. A może jesteś arogancki z natury? – Z pewnością żadna z nich nie była podobna do ciebie. – Uśmiechnął się do niej. – Mamy stolik tuż przy oknie, będziesz mogła patrzeć na wodę. Uniosła brwi. – Czyżbyś starał się mnie przekupić? – Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Marya zacięła twarz, nie kryła wrogości. – A co spodziewasz się wygrać? Jego słowa zabrzmiały szczerze. – Nie mogę ci powiedzieć, bo sam nie wiem. Ta odpowiedź nią poruszyła. – Przynajmniej jesteś uczciwy. – Obiecuję, że zawsze możesz liczyć na moją uczciwość. Wtedy, w tej kolejce, zachwiałaś moim światem. Nadal nie wiem, jak i dlaczego to się stało. Ale nie łudź się, że się poddam i pozwolę ci zniknąć z mojego życia. – „Zawsze” to słowo, które dla nas nic nie znaczy. – Więc nadamy mu nasze znaczenie. Czy jeszcze o tym nie wiesz? – Dopiero zdecydujemy, czy zechcemy to zrobić – odpaliła. – Jedna osoba nie może dokonać wyboru za dwie, czy jeszcze o tym nie wiesz? – Więc zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby cię przekonać. – Jesteś niemożliwy!

– Maryo, czy ty uciekłaś z domu? Bezbłędnie odnalazł jej słaby punkt. Uśmiechnęła się zjadliwie. – Chyba znasz moją odpowiedź – nie twój interes. – Mężczyzna – stwierdził spokojnie. – To był mężczyzna, prawda? Nagle poczuła, że ma tego dość. – Maryo, wybacz. – Craig mówił bardzo wolno. – Nie chciałem, żebyś płakała. – Nie płaczę! W jego głosie zabrzmiał nowy ton. – Naprawdę bardzo bym chciał, żebyś poszła ze mną na kolację. – Tylko wtedy, jeśli będę płacić za siebie. Sama nie wiedziała, dlaczego tak łatwo się zgodziła. – Możesz zapłacić nawet za całą salę – odrzekł z taką ulgą, że aż się zdziwiła. – Poczekaj, nie ruszaj się, tusz ci się rozmazał. Wyjął z kieszeni chusteczkę i delikatnie dotknął nią kącika oka. Drugą dłonią przytrzymał jej policzek. Znienacka poczuła, że tak samo jak poprzednio, przez jej ciało przebiegł gwałtowny wibrujący prąd. Stała nieruchomo, całą siłą woli walcząc z tym szaleństwem, wiedząc z góry, że przegrała, zanim jeszcze zaczęła się opierać. Craig szybko cofnął rękę. – Ach, więc to się powtarza! – powiedział ochryple. – Powinienem o tym wiedzieć. – Przy twoim doświadczeniu. Spojrzał na nią tak, jakby jej nienawidził. – Przecież już ci mówiłem, że to, co się nam zdarzyło, to coś zupełnie wyjątkowego! Z każdym słowem jej niepokój się pogłębiał. Zadrwiła. – Coś wyjątkowego, dopóki inna się nie pojawi. – Ty naprawdę nienawidzisz mężczyzn. – Nie. Sam przyznałeś, że jestem inna, bo powiedziałam nie. Gdybym od razu rzuciła ci się na szyję, nie powiedziałbyś tego. – Mylisz się. To nie o to chodzi, czy mówisz tak, czy nie. Ta odpowiedź ją ostudziła. – Zaczynają się nam przyglądać. Przyszłam na pokład, żeby oglądać widoki. – Spotkajmy się przed restauracją o siódmej. Starając się jej nie dotknąć zwrócił okulary, obrócił się na pięcie i odszedł. Marya oparła się o barierkę. Wcześniej sądziła, że siła Craiga bierze się z pracy na świeżym powietrzu. Teraz nie była już tego taka pewna. W jego słowach czaiło się coś, co ją przerażało, bardziej nawet niż namiętność, która wybuchła między nimi. Obawiała się go. Był niebezpieczny. Przez samo swoje istnienie stanowił dla niej zagrożenie. Prom przepłynął pod mostem. Miejsce domów zajęły wiejskie chaty, krzewy zastąpiły drzewa, a zamiast trawy wszędzie rozpościerały się nagie skały cypla i wysepek. Wiatr się wzmógł i większość pasażerów zeszła do środka. Brzegi Norwegii znikały za rufą. Marya nie ruszała się z miejsca. Przyzwyczaiła się do kołysania, a szum fal i niskie

mruczenie silników podziałały na nią uspokajająco. Stopniowo napięcie ostatnich dni zaczęło ustępować. Gdy już znajdzie się w domu, Kathrin na pewno zrozumie jej obawy. Jej bogaty Kanadyjczyk niech wraca do siebie. Ojciec ucieszy się na widok powracającej z tułaczki córki i przeszłość zostanie jej zapomniana. A ciotka Grethe jak zawsze powita ją z otwartymi ramionami. Ten mężczyzna nic dla niej nie znaczy. Przeszła na rufę i zapatrzyła się w linię horyzontu. Za bardzo podporządkowała się Craigowi. Kolację zje sama w barze. Zadowolona z decyzji oparła łokcie na barierce i poddała się rytmicznemu kołysaniu fal.

ROZDZIAŁ TRZECI Pozostała na pokładzie jeszcze przez godzinę. Ogarnęło ją uczucie całkowitego, dawno zapomnianego spokoju. W świetnym nastroju skierowała się do bufetu. To był dobry początek jej pierwszych od trzech lat wakacji. – Chyba dobrze zrobiłem rezerwując stolik w restauracji? Marya zauważyła go dopiero teraz. Zachowała spokój. – Nie miałam zamiaru tam iść. – Tak przypuszczałem. Dlatego czekałem tu na ciebie. Stwierdziła uszczypliwie: – Myślisz o wszystkim. Stał na wyciągnięcie ręki. Nie uczynił najmniejszego gestu, aby ją dotknąć. Wyglądał na rozluźnionego. Z bolesną dokładnością przypomniała sobie dotyk obejmujących ją ramion, donośne bicie serca tuż przy jej policzku, dotykającym jego piersi, i nagle gdzieś rozwiał się jej spokój. – Craig, dlaczego musiałeś wyjechać z Toronto akurat tego samego dnia co ja? Dlaczego nie dzień wcześniej lub później? Wtedy byśmy się nie spotkali. – To było nam przeznaczone. Nie mogła znaleźć słów. Odezwała się z irytacją: – Chodźmy już coś zjeść. Restauracja zajmowała całą szerokość promu. Po obu stronach były okna, białe obrusy nakrywały stoliki, wystawione w bufecie potrawy wyglądały zachęcająco, a w powietrzu unosił się przytłumiony gwar rozmów. Wskazano im stolik. Craig zaczął przeglądać kartę win, a Marya krytycznym okiem rozejrzała się po sali. Craig złożył zamówienie i popatrzył na nią ze szczerym rozbawieniem. – Wyglądasz zupełnie tak samo jak moja nauczycielka, kiedy zapominałem o pracy domowej. – Podłoga jest źle odkurzona, kelner miał plamę na mankiecie i co najmniej trzy półmiski w bufecie powinni uzupełnić. – Zakładam się, że w Toronto pracujesz w restauracji. – Jestem hostessą w La Roulade. – Po chwili dodała: – Właściwie byłam. – Nic nie ryzykowała mówiąc mu o tym. I tak nie zamierzała wracać. – Słyszałem o tym miejscu. Musisz być naprawdę dobra, skoro tam pracowałaś. – Nienawidziłam tego. – Czy dlatego zrezygnowałaś? – Nie. – Zachmurzyła się. – Jak długo byłaś w Toronto? – Trzy lata. – Czy mieszkałaś jeszcze gdzieś indziej w Kanadzie? – Nie wyjeżdżałam poza Toronto.

– Nigdy nie widziałaś wschodniego wybrzeża ani Gór Skalistych? Maryo, dlaczego nie podróżowałaś? – Nie miałam za co. – Przecież chyba nieźle ci płacili. – Oszczędzałam na uniwersytet. Z żalem pomyślała, jak niewiele jej pozostanie po tej wyprawie do domu. – Czy jesteś zaręczona? Albo coś takiego? – Nie. – Aha... Więc pojechałaś do Kanady za mężczyzną, potem on znika, a ty, żeby zarobić na studia, podejmujesz pracę, której nienawidzisz... Założę się, że to twój pierwszy wyjazd do domu. Poruszyła ją ścisłość tego podsumowania, pominął tylko jej wcześniejszą pracę kelnerki, o której wolała zapomnieć, i dodatkowe zajęcie w klubie sportowym. No, i jej uczucia. Podniosła się gwałtownie. – Chodźmy do bufetu. – To przez niego nienawidzisz mężczyzn. Odrzekła zgodnie z prawdą. – Rzeczywiście, z jego powodu nie cierpię wygadanych Kanadyjczyków! – Muszę coś zrobić, żeby to zmienić. Morskie powietrze pobudziło jej apetyt. Nałożyła sobie dwa kawałki śledzia z sosem musztardowym i dołożyła porcję wędzonego węgorza. Przy stoliku Craig zaczął opowiadać o swoich wyprawach do Arktyki i na Wyspy Królowej Charlotty. Opowieści o roślinach i zwierzętach rozbudziły jej ciekawość. Wypytywała go o wiele rzeczy i sama zaczęła mówić o ptakach na Wyspach Owczych. Zupełnie zapomniała, że nienawidzi rozmownych Kanadyjczyków. Gdy w końcu podnieśli się do wyjścia, nie kryła zaskoczenia. – Wiesz, naprawdę było przyjemnie. Skrzywił się. – Pochlebiasz mi. Poczuła się zakłopotana. Zatrzymała się i popatrzyła na niego – choć trudno jej było w to uwierzyć, była prawie pewna, że zrobiła mu przykrość. Czyżby pod pewnością siebie kryła się wrażliwość? Raczej nieprawdopodobne. Popatrzyła na niego spod oka. – Czy rozjaśniasz włosy? – Nie, spłowiały na słońcu. A to twój naturalny kolor? – Tak. Craig, dlaczego jedziesz na Wyspy Owcze? Przestał się uśmiechać. – Wolałbym o tym nie mówić. – To nie moja sprawa, tak? – Tak. Masz ochotę napić się czegoś? – Nie, dziękuję. Idę na pokład. Uśmiechnęła się i szybko odeszła w stronę kabin. Bała się, że w ostatniej chwili zmieni zdanie. Nie poszedł za nią. Oparła się o barierkę. Plamy ropy na Morzu Północnym zniknęły za horyzontem, a na miejscu przybrzeżnych mew pojawiły się ptaki otwartego morza. Craig Huntingdon nic dla niej nie znaczył. Dlaczego więc tak ją ciągnęło, by usiąść w zadymionym barze, patrzeć w

jego ciemnoszare oczy, obserwować bruzdy przecinające przy uśmiechu jego policzki? Czy dlatego, że łączyły ich podobne zainteresowania? Ale przecież to nie był powód, by uganiać się za nim i zająć kolejne miejsce w długim szeregu kobiet, które straciły dla niego głowę... Zamyślona stała nieruchomo na rufie i wpatrywała się w dal. Powoli ogarnął ją spokój – to morze znów wywarło na nią swój dobroczynny wpływ. Myśli o Craigu odepchnęła na dalszy plan. Każdy obrót śruby przybliżał ją do domu, do rodziny, którą trzy lata temu tak pochopnie porzuciła, do wzgórz i urwistych brzegów rodzinnej wyspy. Dochodziła jedenasta, a Marya ciągle jeszcze stała na pokładzie. Na tle migoczącego morza rysowały się czarne sylwetki mew, a na niebie złoto pobłyskiwały gwiazdy. Grupa młodych ludzi z jej stron śpiewała stare ballady. Ktoś ją poznał i zawołano, by się przyłączyła. Nie zauważyła Craiga, który przyglądał się jej z ukrycia. Do kabiny wróciła po północy. Tylko ich miejsca były puste. Poczuła nagłe ukłucie zazdrości. Sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać. Czyżby znalazł kobietę bardziej uległą niż ona? Zmarszczyła brwi i zaczęła się szykować do snu. Podłożyła pod głowę swetry, ściągnęła buty i przykryła się kurtką. Odwrócona do ściany zamknęła oczy. Musiała zasnąć natychmiast, bo gdy się obudziła, nie od razu doszła do siebie. Mężczyzna naprzeciwko niej chrapał donośnie. Poczuła, że ma zimne dłonie i stopy. Spróbowała szczelniej okryć się kurtką i usnąć. Myślami wróciła do wąskich uliczek Tjørnuyík, usiłowała policzyć jego mieszkańców. Mężczyzna głośno oddychał, chrapał i wzdychał. Marya zaczęła drżeć z zimna. Wyślizgnęła się z kuszetki, założyła buty i poszła do łazienki. Podstawiła dłonie pod strumień ciepłej wody, próbując je rozgrzać. Popatrzyła na swoją twarz w lustrze. Ciekawe, czy Kathrin powie, że się zmieniła? A ojciec? Wytarła dłonie i wróciła do kabiny. Odsuwała zasłonę oddzielającą wejście, gdy zobaczyła stojącego z boku mężczyznę. Craig. W półmroku dostrzegła jego uśmiech. Odezwał się szeptem. – Chyba go uciszyłem. Rzeczywiście, chrapanie ustało. – To świetnie – uśmiechnęła się. Starała się nie patrzeć na niego, ubranego tylko w sztruksy i cienki podkoszulek. Odsunął się, żeby ją przepuścić. – Dobrze się czujesz? Zaskoczona wymamrotała: – Zmarzłam. – Zamieńmy się miejscami, na górze jest cieplej. Dam ci moją kurtkę. – Przecież tobie jest potrzebna. – Nigdy mi nie jest zimno. Wszystko było lepsze niż świadomość, że stoi tuż obok niej. Musiała się powstrzymywać, żeby go nie dotknąć. Ogrzać się w jego ramionach... – Dziękuję – wymruczała i zaczęła się wspinać po drabince. – Połóż się. Delikatnie otulił jej ramiona ciepłą puchową kurtką, na nogach rozłożył jej własną kurtkę.

– Teraz powinno ci być cieplej. Rozbroił ją swą łagodnością. – Dziękuję – wyszeptała. Craig podłożył sobie sweter pod głowę. – Śpij dobrze. Usłyszała, jak układa się do snu. Nawet nie próbował jej dotknąć, czy w jakiś inny sposób wykorzystać tę sytuację. Leżała nieruchomo. Otulona ciepłą kurtką wdychała zapach jego wody – było to nieomal tak, jakby trzymał ją w ramionach. Craig leżał na jej miejscu, z głową przytuloną do jej swetrów. Jej ciało obudziło się do życia. Zatęskniła za dotykiem rąk Craiga, za jego ciałem. Ukryła twarz w kurtce, bała się, że w jakiś sposób domyśli się, co ona odczuwa. Przypomniała sobie to nieoczekiwane przeżycie w kolejce do promu i swoją reakcję, której nie potrafiła zapobiec. Poczuła, że się boi. Zamknęła oczy. Starała się odegnać natrętne myśli i obrazy, które cisnęły się jej pod powiekami. Jej włosy rozsypane na jego piersi, płomienne spojrzenie szarych oczu Craiga na widok jej nagiej postaci... Nie może o tym myśleć, nie może wyobrażać sobie, że są razem w łóżku. W ramiona Tony’ego popchnęła ją pełna uniesienia, paląca ogniem i ciało, i duszę miłość, ale ani miłość, ani pożądanie nie wystarczyły, by go utrzymać. Nie może po raz drugi popełnić tego błędu. Nie przyzwyczaiła się jeszcze do innego czasu i obudziła się późno. Craiga nie było. Uczesała się, umyła i poszła do baru. Większość osób już wyszła. Craig siedział przy oknie i zajęty lekturą popijał kawę. Zobaczył ją od razu i pomachał ręką. Postawiła tacę i usiadła z ostrożnym uśmiechem. – Dzień dobry. – Jak się spało? Udało ci się rozgrzać? Przyglądał się jej tak, jak to sobie wyobrażała w nocy. Poczuła, że się rumieni i opuściła wzrok na talerz. – Tak, dziękuję. – Maryo, na litość boską, nie patrz na mnie w taki sposób w miejscu publicznym. Odrzuciła głowę i zacisnęła usta. – To znaczy jak? – Jakbyś spędziła ze mną noc. Poczuła uderzenie gorąca. – Nie mogę tego pojąć – wykrztusiła. – Wczoraj w nocy, gdy wszyscy spali i było ciemno, nawet najmniejszym gestem nie dałeś mi do zrozumienia, że możesz myśleć o czymkolwiek innym niż zapewnienie mi wygody. A teraz mówisz o czymś takim. – Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że całą siłą woli musiałem się powstrzymywać, żeby cię nie dotknąć? Myślisz, że nie przyszło mi do głowy, że mógłbym cię ogrzać w inny sposób? Szczególnie wtedy, gdy leżałem na twoim miejscu i wszystko wokół było przesycone zapachem twoich perfum? To nie był odpowiedni moment, by wyznać mu, co sama czuła, otulona jego kurtką. – Tak czy inaczej – dodał z wrogim uśmiechem – wcześniej chyba kochałaś się w środku dnia.

Mylił się. Tony był nocnym markiem, sypiał do późna, a wieczorami ciągnął ją ze sobą od klubu od klubu, z baru do baru i tak aż do świtu. Zawsze miał ochotę na miłość o trzeciej nad ranem. Craig z westchnieniem wciągnął powietrze. – Masz bardzo wyrazistą twarz – stwierdził. – Wolałbym, żeby tak nie było. – Wcale tak nie jest. A zresztą skończmy tę rozmowę. – Czy ten facet, który zwabił cię do Toronto, był ślepy, niespełna rozumu czy impotent? – Craig! – wybuchła. – Idź i przynieś sobie jeszcze jedną kawę. I nie spiesz się. Rumieniec zniknął z jej policzków, ale oczy nadal błyszczały. Craig nie ustępował. – Maryo, co by się stało, gdybyśmy tej nocy byli sami w kabinie? – Nic! – Nie wierzysz w to tak samo jak ja. Nie zaprzeczysz, że w nocy myślałaś o tym. Wysyczała przez zaciśnięte zęby: – Idź po kawę! – Znów się zarumieniła. – Kiepski z ciebie kłamca. I jeszcze gorsza aktorka. – Podniósł filiżankę. – Mam nadzieję, że nie zamierzałaś iść na uniwersytet, żeby studiować grę aktorską? – Nie, biologię. – Poprosiła słodkim tonem: – Czy wracając mógłbyś mi przynieść trochę dżemu? Wstał. – I nóż kuchenny? Żebyś mogła się bronić? Patrzyła za nim przez ramię, jak przechodzi między stolikami. Potrafił czytać w jej myślach. W jaki sposób domyślił się, że w nocy umierała z tęsknoty za uściskiem jego ramion? Zajęła się jedzeniem. Im szybciej ta podróż się skończy, tym lepiej. Craig wrócił do stolika i odezwał się, jakby wiedział, o czym myślała. – W porcie będzie na mnie czekać wynajęty samochód. Odwiozę cię dokąd zechcesz. – Mam autobus. – Czyli nie mieszkasz w Torshavn. Prom przybijał do portu w Torshavn, stolicy Wysp Owczych. Marya odłożyła łyżeczkę. – Słuchaj, Craig, wyjaśnijmy coś sobie. To prawda, że tracę panowanie nad tym, co czuję, gdy tylko znajdziesz się obok mnie. Jeśli chcesz, to niech ci to pochlebia. Ale przeżyłam już coś takiego trzy lata temu i wiem, że nie można na tym niczego opierać. Nie chcę żadnego romansu, a nic innego nie wchodzi w grę. Ty mieszkasz w Vancouver, a ja na Wyspach Owczych, i nawet w dwudziestym wieku pięć tysięcy mil to trochę za duża odległość, by coś z tego mogło wyniknąć. – Dodała śmietankę do kawy. – Czy to jest dla ciebie jasne? – Aż nadto – wycedził. – Nie chcesz, żebym cię odwiózł, bo dowiedziałbym się, gdzie mieszkasz. Ale przecież prowadzą tu jakąś ewidencję i pewnie nie ma wielu kobiet, które nazywają się jak ty i urodziły się jakieś dwadzieścia lat temu? – Dwadzieścia dwa. – Nabrała powietrza. – Widzę, że znalezienie mnie nie sprawi ci kłopotu. Zresztą, mógłbyś zabawić się w detektywa i jechać za autobusem. Nie tracił spokoju. – Też mi to przyszło do głowy.

– Niczego nie rozumiesz! Nawet jeśli mnie odnajdziesz, to niczego nie zmieni. – Raptownie zerwała plastikową folię z pojemnika z dżemem i wbiła nóż w czerwoną truskawkową masę. – Nie jestem skromnisią ani nie chcę udawać niezdobytej. W ogóle nie chcę niczego udawać. Po prostu nie chcę cię więcej widzieć. – Nie chcesz, czy się boisz? Zaczęła rozsmarowywać dżem na grzance. – To moja sprawa. Wyciągnął rękę i wyjął nóż z jej dłoni. – Nauczono mnie, że należy patrzeć na osobę, z którą się rozmawia. Poczuła ciepło jego palców. Popatrzyła mu prosto w oczy. – Boję się – powiedziała krótko. Wyprostował się na krześle, nie spuszczał z niej wzroku. – No, wreszcie do czegoś doszliśmy. Podoba mi się twoje podejście, Maryo. Ze złości mogłabyś mi wydrapać oczy, ale jesteś szczera. Tony nie potrzebował jej szczerości, uciekał przed nią. Uświadomiła sobie, że Craiga podejrzewała o to samo. Ale on docenił jej wahania. Wyznała: – Boję się ciebie. Tego, że tak się zachowuję, gdy tylko się zbliżysz. Ale decyduję o sobie i nie poddam się. Wiesz, jak to jest w naturze – ucieczka albo walka. Ja wybieram ucieczkę. – Walka jest ciekawsza. I na dłuższą metę może dać efekty. – Może dla ciebie. Pochylił się ku niej. – Na litość boską, co on ci zrobił, ten, który zaciągnął cię do Kanady, a potem zniknął? Zostawił ją samą i bez pieniędzy, w obcym mieście, gdzie mówiono w nieznanym języku, w kraju, w którym nie mogła liczyć na bratnią duszę. Miała wtedy dziewiętnaście lat... – Mógłbym go zabić – powiedział z dziką wściekłością Craig. – Wystarczy mi wyraz twojej twarzy. Marya leciutko potrząsnęła ramionami. Przez moment zapragnęła oprzeć policzek na jego piersi i wypłakać się w jego ramionach. – Przez niego coś we mnie umarło – wyszeptała. – Craig, proszę cię, odejdź i znajdź sobie kogoś innego. Poczuła, że kręci się jej w głowie i przestraszyła się, że zrobi jej się słabo. Mamrocząc słowa przeprosin zerwała się i wybiegła z baru. Wpadła do pierwszej po drodze toalety. Zlana potem popatrzyła na swoje odbicie. Zastanowiła się, przed kim ucieka – Tonym czy Craigiem. Chyba przed jednym i drugim – pomyślała przygnębiona. Wspomnienia związane z Tonym nadal ją dręczyły. A Craig fascynował ją i budził tak różne uczucia... Nie chcę żadnego z nich. Chcę tylko powstrzymać Kathrin przed popełnieniem tego samego błędu co ja i chcę pogodzić się z ojcem. Z trudem łapiąc powietrze opłukała twarz zimną wodą i popchnęła ciężkie, drewniane drzwi. Korytarz był pusty. Craig, jeśli próbował ją znaleźć, na pewno zaczął od kabiny. Skręciła w drugą stronę i zeszła na niższy pokład. Usłyszała dobiegający skądś śpiew. To grupa, którą poznała wczoraj. Prom przypływa do Torshavn po południu. Jeszcze przez cztery godziny musi trzymać się od Craiga z daleka.