andgrus

  • Dokumenty12 151
  • Odsłony695 243
  • Obserwuję374
  • Rozmiar dokumentów19.8 GB
  • Ilość pobrań548 490

Field Sandra(Jill MacLean) - Zabawa w randki

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :642.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Field Sandra(Jill MacLean) - Zabawa w randki.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera F Field Sandra
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 104 stron)

Sandra Field Zabawa w randki

Rozdział 1 Teal Carruthers stał w korku przed skrzyŜowaniem, na którym taksówka zderzyła się z cięŜarówką. Czuł narastającą złość. Zniecierpliwiony spojrzał na zegarek. Dochodziła piąta, więc nie ulegało wątpliwości, Ŝe spóźni się do domu. Był poniedziałek, czyli dzień, w którym pani Inkpen przychodziła sprzątać i pilnować Scotta do powrotu ojca z pracy. Obaj darzyli ją sympatią, chociaŜ Carruthers miał pewne zastrzeŜenia co do jej umiejętności kulinarnych. Pani Inkpen była bardzo przywiązana do ich domu, ale nie tolerowała Ŝadnych spóźnień. Teal wyjrzał przez okno. Policjant skończył spisywać zeznania kierowców. Zaczęto usuwać szkło z jezdni i po chwili samochody ruszyły. Czarne BMW przejechało kilka metrów i znów stanęło, a Teal Carruthers niecierpliwił się coraz bardziej. Miał za sobą długi i cięŜki dzień w sądzie, teraz się spóźni do domu, a na domiar złego zabrał z sobą tyle akt, Ŝe będzie zmuszony siedzieć nad nimi do późnej nocy. Sprawa, którą prowadził wraz z Mike'em dotyczyła Willie'ego McNeilla. On sam gotów był prawie ręczyć głową za to, Ŝe Willie jest niewinny, lecz niestety Mike popełnił dwa błędy proceduralne i w związku z tym zaistniała konieczność opracowania linii obrony niemal od początku. NaleŜało przedstawić takie argumenty, by sędzia pozbył się zastrzeŜeń i wydał wyrok uniewinniający. Carruthers postanowił, Ŝe jeszcze tego samego wieczora skontaktuje się z dwoma świadkami, a z pozostałymi przeprowadzi rozmowy następnego dnia. To oznaczało, Ŝe do środy nie będzie miał czasu dla syna. Przed dom zajechał dopiero dwadzieścia pięć po piątej. Pani Inkpen juŜ stała na werandzie, ubrana do wyjścia. Była to kobieta w podeszłym wieku i miała niedomagającego męŜa. Bardzo lubiła Scotta i dlatego zawsze zdecydowanie oponowała, gdy Teal Carruthers nieśmiało proponował, by przestała przyjeŜdŜać do niego, a zajęła się męŜem. – Panie Teal – zawołała i ostentacyjnie postukała palcem w zegarek – policzę sobie za nadgodziny! Gdybym wiedziała, Ŝe tak się pan spóźni, byłabym przygotowała coś smacznego na kolację. Carruthers bardzo się ucieszył, Ŝe ominęło go „coś smacznego" i pospieszył z wyjaśnieniem: – Przepraszam, ale na skrzyŜowaniu Robie i Coburg zdarzył się wypadek. W oczach pani Inkpen pojawiło się Ŝywe zainteresowanie. – Byli ranni?

– Nie, tylko stłuczka, no i oczywiście długi korek. – To przez te narkotyki – oświadczyła kobieta z przekonaniem. – Wszystko przez narkotyki, ot co. Nie dalej jak wczoraj mówiłam męŜowi, Ŝe teraz za duŜo tego, i Ŝe zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Człowiek się wszystkich boi, bo nie wiadomo kiedy i od kogo moŜe dostać w głowę. No, ale pan jako prawnik oczywiście wie o tym lepiej ode mnie. Carruthersowi nie uśmiechało się słuchanie dalszych wywodów na ten temat, więc przerwał, pytając: – Czy mogę panią podwieźć, Ŝeby zadośćuczynić za spóźnienie? – Nie trzeba. Muszę czasami trochę rozruszać stare gnaty – odparła pogodnie pani Inkpen. – Czy czuje pan zapach bzu? Ślicznie pachnie, prawda? Elizabeth posadziła krzew purpurowo-fioletowego bzu w roku, gdy urodził się Scott i postanowiła, Ŝe kiedy urodzi się córka, zasadzi biały bez. Nie doczekali się córki, a teraz Ŝona nie Ŝyła... Twarz Teala Carruthersa przebiegł skurcz. – Tak, pachnie bardzo pięknie... A więc do zobaczenia za tydzień, pani Inkpen. Kobieta uśmiechnęła się porozumiewawczo. – Dzwoniła pani Thurston, a potem pani Patsy Smythe. Musi panu być przyjemnie, Ŝe ma takie powodzenie. Pan chyba jeszcze nigdy nie spędził sobotniego wieczoru samotnie, co? – Pokiwała głową. – To dlatego, Ŝe pan taki przystojny. Jak aktor. Gdybym miała ze dwadzieścia lat mniej, to mój Albert mógłby być zazdrosny. Carruthers nachmurzył się, gdyŜ jego zdaniem taka opinia była daleka od prawdy. Powodzenie nie sprawiało mu Ŝadnej przyjemności, a wręcz przeciwnie, było kulą u nogi. Odprowadził panią Inkpen do furtki, zabrał aktówkę z samochodu i wszedł do domu. – Scott! JuŜ jestem! – zawołał. W kuchni panował powierzchowny porządek. Wkrótce po śmierci Elizabeth okazało się, Ŝe sprzątanie pani Inkpen polega na zgarnianiu wszystkiego do najbliŜszej szuflady lub wpychaniu na półki. Carruthers mógłby wysunąć to jako argument do wymówienia, ale dotychczas się na to nie zdobył. Ciszę przerwał telefon stojący na szafce pod oknem. Teal podejrzewał, Ŝe dzwoni któraś z wielbicielek, więc niechętnie podniósł słuchawkę. Niekiedy odnosił wraŜenie, Ŝe w mieście nie ma ani jednej kobiety poniŜej pięćdziesiątki, która chciałaby zostawić go w spokoju. KaŜda była przekonana, Ŝe potrzebna mu jest albo Ŝona, albo matka dla syna, albo chociaŜby kochanka. Być moŜe nawet wszystkie trzy w jednej osobie. A tymczasem bardzo się myliły. Carruthers

doskonale sobie radził z wychowywaniem syna i nie widział powodu, dla którego miałby powtórnie się Ŝenić. Swe ciało zdołał poskromić do tego stopnia, Ŝe chwilami miał wraŜenie, iŜ mógłby zostać mnichem. – Słucham? – Teal? Mówi Sheila McNab. Poznaliśmy się na spotkaniu w ubiegłym tygodniu. Pamiętasz mnie? – Przypomniał sobie, Ŝe jej śmiech bardzo go draŜnił. – Dzwonię głównie po to, Ŝeby zapytać, czy jesteś wolny w sobotę i czy zechcesz pojechać ze mną do Chester. Będziemy piec barana z okazji urodzin mojej znajomej. – Niestety, nie mogę, juŜ zaplanowałem coś innego – odparł zgodnie z prawdą. – No to moŜe innym razem? – Raczej nie, jestem ostatnio bardzo zajęty. Mam dość odpowiedzialną pracę, a poza tym sam wychowuję syna... Miło mi jednak, Ŝe o mnie pomyślałaś. MoŜe jeszcze kiedyś się spotkamy – i szybko odłoŜył słuchawkę. Miał nieprzyjemne uczucie, Ŝe nawet we własnej kuchni czyhają na niego kobiety. Niekiedy zastanawiał się, czy miałby więcej spokoju, gdyby ogolił głowę i przytył co najmniej dwadzieścia kilogramów. Rozmyślania przerwał mu tupot na piętrze. Scott zjechał po poręczy na dół i z hukiem wylądował na podłodze. Wpadł do kuchni, wymachując kartką papieru. – Tato, nie zgadniesz, co ci powiem! – zawołał podniecony. – W czwartek odbędzie się spotkanie nauczycieli i rodziców, więc będziesz mógł poznać mamę Danny'ego, bo ona teŜ przyjdzie. Ojciec drgnął i uśmiech zamarł mu na ustach. Tylko jeszcze tego mu brak! Kolejna wielbicielka! W dodatku taki wzór cnót jak matka Danny'ego! – Sądziłem, Ŝe w tym roku nie będzie juŜ spotkań z nauczycielami – rzekł i pogładził syna po głowie. Scott zrobił unik i uderzył prawym sierpowym, a ojciec nie pozostał mu dłuŜny. Po chwili obaj przewrócili się i stoczyli ustaloną rytuałem walkę. – Czy to twoja jedyna sportowa koszulka? – spytał ojciec nieco zasapany. – Koniecznie trzeba ją wyprać. – Po co? PrzecieŜ zaraz znowu się pobrudzi – logicznie zauwaŜył syn, siadając mu okrakiem na piersi. – W czwartek rodzice będą mogli poznać naszych nauczycieli i obejrzeć róŜne rzeczy, które zrobiliśmy. Tatusiu, pójdziesz, prawda? Moglibyśmy po drodze wstąpić po Danny'ego i jego mamę – dodał z nadzieją w głosie. – Jest bardzo miła i na pewno ci się spodoba. Pozwoliła mi wziąć dla ciebie kilka droŜdŜówek, które dzisiaj upiekła.

Niedawno Carruthers otrzymał w prezencie od jednej wielbicielki kwiaty, a butelkę koniaku od drugiej. Teraz zaś ciastka, na które wcale nie miał apetytu. – Wolałbym, Ŝebyśmy poszli sami – oznajmił. – A teraz jedziemy na kolację, więc idź zmienić koszulę. – Mama Danny'ego jest piękna jak aktorka – rzucił Scott, wychodząc. Ojca ogarnęło zdumienie, Ŝe ośmioletni chłopiec zauwaŜył, iŜ matka jego przyjaciela jest piękna. Jednocześnie poczuł, Ŝe budzi się w nim coraz większa niechęć do nieznajomej kobiety. – Jest ładniejsza od pani Janinę! – krzyknął syn juŜ z korytarza. – Na pewno spotkamy się w szkole! – zawołał ojciec i cięŜko westchnął. Wiedział, Ŝe chłopcy juŜ się zaprzyjaźnili, więc postanowił być wyjątkowo uprzejmy, lecz nie widział Ŝadnego powodu, dla którego nieznajoma miałaby automatycznie zająć jakieś miejsce w jego Ŝyciu. UwaŜał, Ŝe i bez tego ma wystarczająco duŜo problemów. Pół godziny później ojciec i syn siedzieli przy stoliku w Burger King i Scott wybierał swoje ulubione dania. Julie Ferris nastawiła płytę i podśpiewywała sobie, mimo iŜ nie mogłaby konkurować z tak niedoścignionym wzorem, jak John Denver czy Placido Domingo. Śpiewała o miłości, jednocześnie myśląc z przykrością o tym, Ŝe wśród jej adoratorów nie ma ani jednego lubiącego muzykę. Pocieszała się jednak tym, Ŝe i tak z nikim nie chce się wiązać, nawet z melomanem. Obecna sytuacja miała wiele plusów, a bolesne wspomnienia o rozwodzie były zbyt świeŜe. Wstawiła kurczaka do piecyka i wyjrzała przez okno. Ogród przed domem był geometrycznie rozplanowany i starannie utrzymany, aŜ do przesady. Dziwne, Ŝe nie odstraszał wszystkich ptaków. Julie miała zamiar w najbliŜszych dniach kupić kwiaty i wprowadzić trochę barw oraz nieładu wśród prostokątnych grządek, starannie przyciętych krzewów i nudnie prostych rzędów czerwonych tulipanów. Właścicielka domu oficjalnie tego nie zabroniła, a jedynie dała do zrozumienia, Ŝe chce, aby dom i ogród były utrzymane w idealnym porządku. Idealnym! Julie uśmiechnęła się na myśl o tym, jaki jest jej ideał. Usłyszała telefon i wybiegła z kuchni, w chwili gdy Einstein rzucił się na kabel przy słuchawce. Szarobury kocur przybłęda zjawił się tuŜ po przeprowadzce i przez pierwszy tydzień zupełnie ignorował swych nowych właścicieli, a następnie poczuł się panem całego domu. Nazwali go Einsteinem, bo potrafił mknąć z szybkością światła.

– Julie? Mówi Wayne. Dzwonił lekarz odbywający praktykę w tym samym szpitalu. Niedawno spędzili razem sobotni wieczór. Najpierw obejrzeli ciekawy film, a potem poszli do kawiarni i przy lampce wina podzielili się wraŜeniami. Około północy adorator odwiózł Julie do domu, a gdy zatrzymał samochód, nagle objął ją i zaczął całować. UraŜona tym, Ŝe Wayne pozwala sobie na niewczesne pieszczoty, Julie wyrwała się z jego ramion. Nie lubiła takich wielbicieli, więc uznała, Ŝe to koniec ich znajomości. – Julie, słyszysz mnie? MoŜe w piątek pójdziemy znowu do kina, co? – Niestety, nie mogę skorzystać z zaproszenia – odparła, Ŝałując, Ŝe jest zbyt dobrze wychowana, by powiedzieć coś ostrzejszego. – Grają juŜ ten film, o którym rozmawialiśmy, a którego jeszcze nie widziałaś. Wiedziała, Ŝe najlepiej byłoby oznajmić, Ŝe ma juŜ na ten dzień jakieś plany, lecz postanowiła powiedzieć prawdę. – Nie mam ochoty nigdzie z tobą iść. Nie lubię męŜczyzn, którzy zachowują się tak jak ty. Zapadło krótkie milczenie. Po chwili Wayne odezwał się obraŜonym tonem: – Jak ja się zachowuję? O czym ty mówisz? – Wyobraź sobie, Ŝe lubię decydować o tym, z kim się całuję. – No wiesz, nie bądź taka obraŜalska. PrzecieŜ nic się nie stało... Nie chcesz chyba powiedzieć, Ŝe uwaŜasz za zbrodniarza kaŜdego, kto tylko na ciebie spojrzy. Julie ucięła niemiłą rozmowę. – Widzę, Ŝe mój syn wraca ze szkoły, więc muszę kończyć. – A co z filmem? – Nic – odparła i odłoŜyła słuchawkę. Rozległ się głośny zgrzyt hamulców i pisk opon dwóch rowerów, co oznaczało, Ŝe Danny przyjechał z kolegą, Scottem Carruthersem. Julie uśmiechnęła się, zadowolona, Ŝe chłopcy przypadli sobie do gustu. Jej syn łatwo się zaaklimatyzował po przeprowadzce ze wsi do miasta głównie dzięki temu, Ŝe tak prędko znalazł kolegę. – Cześć, mamo! – Danny wpadł do domu jak burza, krzycząc od drzwi: – Scottowi leci krew, bo spadł z roweru. Opatrzysz mu nogę? Julie umyła ręce i obejrzała rozbite kolana. – Przynieś mi apteczkę z szafki w łazience – poleciła synowi. – Scott, mocno się potłukłeś? – Trochę – odparł malec, patrząc spode łba.

Trudno byłoby znaleźć dwóch chłopców tak diametralnie róŜnych. Danny był jasnowłosym, nieśmiałym dzieckiem, które lubiło samotność i dlatego matka miała powaŜne wątpliwości, czy ma prawo wyrwać go z otoczenia na wsi, z którym zŜył się od urodzenia. Scott był ciemnowłosym, ruchliwym ekstrawertykiem, entuzjastą piłki noŜnej i ręcznej. Natychmiast wciągnął nowego ucznia w krąg swych kolegów i zainteresowań. – Dlaczego spadłeś? – Chciał mi pokazać, jak się jeździ na tylnym kole – wyjaśnił Danny. – Ale wjechał na kamień. – Mam nadzieję, Ŝe nie byliście na jezdni – zaniepokoiła się Julie. – Nie – rzekł Scott. – Ojej, boli... Tata powiedział, Ŝe mi skonfiskuje rower, jeśli będę jeździć po jezdni. Skonfiskować znaczy zabrać – dodał. – Mój tatuś jest prawnikiem, więc zna duŜo takich powaŜnych słów. Julie wzdrygnęła się na wspomnienie swoich adwokatów i wolała pominąć tę informację milczeniem. Po chwili rzekła: – No, juŜ kończę. Przykro mi, Ŝe to trochę bolesne. – Czy jak pielęgniarki coś robią, to zawsze boli? – spytał Scott zaczepnym tonem. Zaskoczona Julie bacznie popatrzyła na dziecko. Wyczuła, Ŝe za owym pytaniem kryje się coś więcej niŜ zwykła ciekawość i to ją zaintrygowało. – Wiesz – zaczęła ostroŜnie – pielęgniarki zawsze się starają, Ŝeby pacjenci nie cierpieli, ale czasami nic nie mogą poradzić na to, Ŝe sprawiają ból. Chłopiec patrzył na nią nieprzyjaznym wzrokiem. – Danny mówił mi, Ŝe pani pracuje w szpitalu. – Tak, to prawda. – A moja mama tam umarła. Julie odsunęła się i przyjrzała Scottowi. Syn opowiadał jej duŜo o koledze, lecz niewiele o jego rodzicach. Wspomniał wprawdzie o jakiejś pomocy domowej, lecz to mogło oznaczać, Ŝe oboje rodzice pracują i dlatego ktoś obcy zostaje z dzieckiem w domu. – Przykro mi. Nic nie wiedziałam. Kiedy to się stało? – Dwa lata temu – mruknął, najwidoczniej Ŝałując, Ŝe wspomniał o matce. – Ogromnie mi przykro. Na pewno bardzo ci jej brakuje. – Czasami tak... ale zawsze tylko z tatusiem jeździłem na mecze i to się nie zmieniło, więc nie jest tak źle. Julie skończyła przemywanie kolan, wycisnęła trochę maści na dwa opatrunki i

przylepiła je plastrem. Po chwili Scott wstał i skrzywił się z bólu. Danny to zauwaŜył i natychmiast zaproponował: – Chcesz loda? Julie uśmiechnęła się. – To świetny pomysł. I jeszcze dostaniecie ciastka. – Potem pójdziemy do ciebie i pobawimy się w domku na drzewie. Scott się rozpromienił. – To lepiej ciastka wziąć jako zapasy. – Tylko pamiętaj, Danny, Ŝe masz wrócić do domu przed szóstą – powiedziała Julie, pakując ciastka i sok. Po ich wyjściu zamyśliła się. Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego chłopcy tak się zaprzyjaźnili. Danny nie miał ojca, a jego kolega matki. Julie nie lubiła prawników, lecz musiała przyznać, Ŝe ojciec Scotta dobrze wychowuje syna. W środę Teal Carruthers musiał zawieźć syna do dentysty na godzinę czwartą. Wyszedł z sądu natychmiast po zakończeniu rozprawy. Dzięki temu, Ŝe nie dopuścił Mike'a do głosu, udało mu się osiągnąć to, co chciał. Uznał, Ŝe wszystko jest na dobrej drodze. Zajechał przed dom i nacisnął klakson, ale Scott nie wyszedł, mimo Ŝe miał być gotowy o wpół do czwartej. Carruthers spojrzał na zegarek i ponownie zatrąbił, tym razem znacznie głośniej. Podejrzewał, Ŝe chłopcy siedzą w ulubionym domku na drzewie, a w takim wypadku nie przyjdą od razu. Najpierw sprawdzą, czy w okolicy nie ma jakiegoś wroga, a dopiero potem spuszczą sznurową drabinę i ostroŜnie zsuną się na ziemię, trzymając w pogotowiu proce udające strzelby. Carruthers wysiadł i poszedł do ogrodu. – Scott! – krzyknął. – Pospiesz się, bo juŜ późno! Nie otrzymawszy odpowiedzi, zawrócił w stronę domu i wbiegł po schodach. Drzwi były zamknięte, a na klamce wisiała kartka: Wruciliśmy wcześniej, bo pajda rdra. Ide teraz do danny 'ego. Teal skrzywił się na widok błędów. Wszedł do domu, odszukał numer telefonu Danny'ego i zadzwonił. Zajęte. Spojrzał na zegarek i po chwili jeszcze raz wykręcił numer. Telefon nadal był zajęty, co zapewne oznaczało, Ŝe matka chłopca z kimś rozmawia. Zirytowany pomyślał, Ŝe moŜe to trochę potrwać. Postanowił pojechać po syna bez uprzedzenia. Danny mieszkał kilka domów dalej. Carruthers wyskoczył z samochodu i zadzwonił do drzwi, lecz nikt mu nie otworzył. Zadzwonił ponownie, ale i tym

razem nie było odpowiedzi. Ze środka dobiegała głośna muzyka, która zagłuszała dzwonek. Otworzył drzwi siatkowe i mocno zastukał, a wtedy drzwi wewnętrzne same ustąpiły. Zdenerwował się, Ŝe matka Danny'ego zapomina o korzystaniu z zasuwy. Diana Ross, której nie lubił, jeszcze powiększała jego irytację. Ponad dźwiękami głośnej muzyki przebijał się hałas dochodzący z kuchni, więc Teal skierował kroki w tamtą stronę i stanął w otwartych drzwiach. Nikt go nie zauwaŜył, poniewaŜ wszyscy byli odwróceni plecami. Danny, oparty o szafkę, udawał, Ŝe gra na trąbce, Scott siedział obok i oblizywał palce umazane ciastem. TuŜ przy makutrze czyścił sobie łapy szary kot. Koło piecyka stała młoda kobieta o puszystych, jasnych włosach przewiązanych czerwoną wstąŜką. Gość otworzył usta, lecz nie zdąŜył powiedzieć ani słowa, bo akurat zadzwonił minutnik. Kobieta nałoŜyła kuchenne rękawice i otworzyła drzwiczki piecyka. Miała na sobie skąpe niebieskie szorty i przykrótką bluzkę bez rękawów, nie dochodzącą do talii. MęŜczyzna nie mógł oderwać oczu od wysmukłych opalonych ud i obcisłych szortów. Czuł, Ŝe ogarnia go niezrozumiała irytacja. Kobieta odwróciła się, chcąc postawić ciastka na szafce i wtedy spostrzegła nieznajomego. Krzyknęła przeraŜona i wypuściła blachę z rąk. Wystraszony kot zeskoczył na podłogę, przy czym potrącił szklankę z sokiem. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła, a wtedy równieŜ chłopcy się odwrócili. – Kim pan jest? Jak pan śmiał wejść bez pukania? – rzuciła kobieta ze złością. Teal patrzył bez słowa i w duchu przyznawał rację Scottowi, który twierdził, Ŝe matka kolegi jest piękna. Była wprost olśniewająco piękna, mimo iŜ miała nos umazany mąką i strój mocno podniszczony. Rzadko kiedy brakowało mu słów, a teraz stał przed nią oniemiały. – Witaj, tato – odezwał się Scott – Ale przestraszyłeś kota! Ojciec przełknął ślinę i zdołał powiedzieć dość opanowanym głosem: – Nazywam się Teal Carruthers i jestem ojcem Scotta. Dzień dobry, pani Ferris. – Julie Ferris... Czy dzwonił pan do drzwi? – Tak, ale Diana Ross wszystko zagłusza. Powinna pani porządnie zamykać drzwi. Najlepiej na zasuwę lub klucz – dodał, patrząc jej prosto w oczy. – WciąŜ zapominam, Ŝe nie mieszkam juŜ na wsi. Julie przyglądała się niespodziewanemu gościowi, Ŝałując, Ŝe nie wiedziała, iŜ ojciec Scotta jest tak zniewalająco przystojnym człowiekiem. Był najatrakcyjniejszym męŜczyzną, jakiego w Ŝyciu spotkała. Wysoki, ciemnowłosy, pełen nieświadomej elegancji.

– Czy ten kot często siedzi na szafce? Myślałem, Ŝe pielęgniarki zawsze bardzo dbają o higienę. – Zawsze robi pan takie krytyczne uwagi? – odcięła się Julie. – Skoro mój syn przesiaduje u pani, wolałbym, Ŝeby drzwi wejściowe były dobrze zamykane – dodał, nie odpowiadając na pytanie. – MoŜe i racja – przyznała niechętnie. Wzięła serwetkę i przykucnęła, by zgarnąć odłamki szkła. – Ja pani pomogę – zaproponował Scott. – Dochodzi juŜ czwarta, synu, spóźnimy się do dentysty. – Następnie zwrócił się do pani domu: – Usiłowałem się dodzwonić, ale telefon był zajęty. – Och – westchnęła Julie. – Pewnie Einstein znowu zrzucił słuchawkę. – Zapomniałem o dentyście – mruknął Scott. – Musimy jechać – oświadczył ojciec i dodał z uprzedzającą grzecznością: – Pani Ferris, dziękuję za opiekę nad moim synem dzisiaj i za to, Ŝe wczoraj obandaŜowała mu pani kolana. Widać fachową rękę. – Rachunek juŜ wysłałam. Proszę nie zwracać się do mnie po nazwisku. Na imię mi Julie. Zdobyła się na swój najbardziej czarujący uśmiech, któremu jeszcze Ŝaden męŜczyzna, się nie oparł. A tymczasem Carruthersowi nawet nie drgnęła powieka. – Do widzenia – rzekł chłodno i wyszedł razem z synem. Julie poszła za gośćmi, zamknęła drzwi na klucz i ściszyła muzykę. Wyjrzała przez okno. Czarny samochód idealnie pasował do zimnego właściciela o wąskich ustach, surowym spojrzeniu i oschłym sposobie bycia.

Rozdział 2 Wybierając się na spotkanie z nauczycielami, Julie Ferris włoŜyła skromny niebieski kostium i gładko zaczesała włosy. Wyszła z domu juŜ po szóstej, poniewaŜ chciała pojawić się w szkole punktualnie. Były po temu dwa powody: po pierwsze miała za sobą aŜ trzy nocne dyŜury i marzyła o tym, by połoŜyć się wcześnie, a po drugie podświadomie łudziła się, Ŝe dzięki temu nie spotka Teala Camithersa. Wprawdzie w związku z tym, Ŝe Scott i Danny się zaprzyjaźnili, sporadyczne kontakty z nim i tak były nieuniknione, lecz nie naleŜało ich prowokować. Niewiele osób przyszło o wpół do siódmej. Julie najpierw obejrzała nieudolne rysunki syna, mające przedstawiać samoloty odrzutowe i zwierzęta afrykańskie, a następnie zwróciła się z kilkoma pytaniami do jego wychowawcy, miłego młodego człowieka. Po chwili podszedł do nich dyrektor, potem nauczyciel gimnastyki, a jeszcze później dwóch przedstawicieli zarządu. Julie uśmiechnęła się w duchu, widząc, Ŝe znowu znalazła się w typowej sytuacji. Jak zawsze i wszędzie, przyciągała wszystkich męŜczyzn. Rozejrzała się i dostrzegła ojca Scotta otoczonego kobietami. Humor jeszcze bardziej się jej poprawił, poniewaŜ nie ulegało wątpliwości, Ŝe oboje są w podobnej sytuacji. Wokół niej stale skupiali się męŜczyźni, a wokół Carruthersa kobiety. – Pani Ferris, czy zechciałaby pani obejrzeć naszą nową salę komputerową? – zapytał dyrektor. – Jestem przekonany – natychmiast wtrącił nauczyciel gimnastyki – Ŝe sala gimnastyczna jest znacznie ciekawsza. – Jeśli mam być szczera – powiedziała Julie – chciałabym zapytać o coś nauczycielkę muzyki. Przepraszam panów na chwilę. Uśmiechnęła się czarująco i podeszła do grupy kobiet stojących wokół Carruthersa. – Dobry wieczór panu – rzekła z chłodnym uśmiechem na ustach. Teal Carruthers postąpił tak, jak ona wobec panów. – Przepraszam panie na chwilę – powiedział do otaczających go kobiet i podszedł do Julie. Ujął ją pod ramię i odprowadził na bok, mówiąc: – Widzę, Ŝe oboje mamy podobne zmartwienie. – Ale przewaga jest po pana stronie, bo pańskich wielbicielek było więcej niŜ moich adoratorów – zauwaŜyła Ŝartobliwym tonem.

– Tylko dlatego, Ŝe pani mieszka tu dopiero od miesiąca. – Czy to znaczy, Ŝe będzie gorzej? – zapytała nieco speszona. – Nie mam co do tego Ŝadnych wątpliwości – odparł z całą powagą i mocniej zacisnął palce na jej ramieniu. – Proszę mnie puścić – mruknęła. – Nie ucieknę. Carruthers Ŝachnął się i przeprosił, zły, Ŝe tak się zdradził. Nawet nie zauwaŜył, Ŝe wciąŜ trzymał ją pod rękę. Patrząc jej w oczy, zrozumiał, dlaczego przyciąga do siebie wszystkich męŜczyzn. Była nie tylko oszałamiająco piękna, ale i nieodparcie pociągająca. Miała gęste, jasne włosy, pełne, zmysłowe wargi i dziwnie intrygujące oczy, ni to szare, ni niebieskie. Jej uśmiech krył w sobie odwieczną tajemnicę. – Czuję, Ŝe nie darzy mnie pan sympatią. Zgadłam? – spytała spokojnie. – Czy pani zawsze mówi to, co myśli? – Tak. Nie lubię tracić czasu, bo Ŝycie jest takie krótkie. Carruthersowi przemknęło przez myśl, Ŝe ma do czynienia z kobietą zupełnie inną niŜ te, które go zwykle uwodziły. – Muszę przyznać pani rację. Julie niczym nie zdradziła, Ŝe te słowa sprawiły jej przykrość. Pragnąc ukryć zmieszanie, rzekła: – Wie pan, bałam się, Ŝe Danny będzie miał trudności z przystosowaniem się do nowej szkoły i do Ŝycia w mieście, i dlatego cieszę się, Ŝe tak szybko znalazł kolegę. To, czy my przypadniemy sobie do gustu jest bez znaczenia. Nie chciałabym jednak, Ŝeby nasze uczucia przeszkodziły przyjaźni naszych dzieci. – UwaŜam, pani Ferris, Ŝe najlepiej będzie, gdy nasze spotkania ograniczymy do niezbędnego minimum – oświadczył Teal i z nie skrywaną satysfakcją zauwaŜył, Ŝe jej oczy aŜ pociemniały z gniewu. – Nie mam najmniejszego zamiaru postępować inaczej. – Miło mi, Ŝe tak doskonale się rozumiemy. O, widzę wychowawczynię Scotta. Muszę z nią porozmawiać o błędach ortograficznych mojego syna. Dobranoc, pani Ferris. Julie gniewnym wzrokiem patrzyła w ślad za męŜczyzną, który był zbyt inteligentny, by nie zauwaŜyć, Ŝe zwrot „pani Ferris" bardzo ją irytuje, a mimo to tak się do niej zwracał. Widocznie robił to z premedytacją, co mogło jedynie oznaczać, Ŝe jej rzeczywiście nie lubi. Wróciła myślami do pierwszego spotkania, gdy Teal Carruthers wydał się jej najatrakcyjniejszym ze znanych męŜczyzn. Teraz uznała, Ŝe słowo „atrakcyjny" nie

oddaje prawdy, gdyŜ nowo poznany sąsiad tak ją pociągał, Ŝe zaczęła się o siebie bać. Przeszył ją dreszcz. WciąŜ jeszcze całym ciałem czuła jego obecność. To był zły znak. JuŜ raz związała się z człowiekiem mającym nieodparty urok i wiedziała, do czego to prowadzi. NaleŜało czym prędzej wyciągnąć wnioski z popełnionych w przeszłości błędów i naprawdę ograniczyć spotkania z Tealem Carruthersem do minimum. Pod oknem dostrzegła nauczycielkę muzyki. Uśmiechnęła się i podeszła do niej. Pół godziny później wróciła z Dannym do domu i wcześnie połoŜyła się spać. Następnego ranka obudziła się z rozkoszną świadomością, Ŝe ma przed sobą dwa dni wolne. Za oknami świeciło słońce i śpiewały ptaki, więc świat wydawał się piękny. Wyekspediowała syna do szkoły, nalała sobie kawy, usiadła na werandzie i oddała się wspomnieniom. Postąpiła słusznie, przeprowadzając się do miasta i była zadowolona ze zmiany w Ŝyciu. Pamiętała jednak, Ŝe długo nie mogła powziąć ostatecznej decyzji. Trudno jej było rozstać się z domem, w którym przez kilka lat mieszkała z męŜem i synem. Chciała jednak zapewnić Danny'emu lepszą szkołę, sobie zaś stałą pracę. Ale przede wszystkim pragnęła uwolnić się od wszystkiego, co przypominało jej zdradę męŜa i jego odejście. Marzyła o nowych ludziach i ciekawszym Ŝyciu, lecz niestety okazało się, Ŝe z ludźmi, a ściśle mówiąc, z męŜczyznami, miała kłopoty. Po wypiciu kawy wybrała się do sklepu ogrodniczego, skąd przywiozła pół samochodu bratków, petunii oraz lwich paszczy. WłoŜyła stare ubranie i wyciągnęła nieskazitelnie czyste narzędzia pani LeMarchant. śałowała, Ŝe musi je zabrudzić, ale po chwili wahania energicznie zabrała się do kopania dołków na geometrycznych grządkach. Wkrótce ogród stał się bardziej kolorowy, natomiast Julie była cała obsypana grudkami ziemi. Nucąc ulubioną melodię, wysiewała właśnie nasturcję, gdy usłyszała: – Dzień dobry, pani Ferris. Jedyną osobą, poza Tealem Carruthersem, która w ten sposób się do niej zwracała, był sąsiad, emerytowany generał. Julie była pewna, Ŝe taki dŜentelmen jak on nigdy nie wystąpi z propozycją randki. – Dzień dobry. Ale dzisiaj wspaniała pogoda, prawda? – Bardzo piękna – przyznał generał, a następnie chrząknął zakłopotany i nieśmiało zerknął na wynik pracy Julie. – Nie udało się pani posadzić kwiatów w prostych rzędach... Grządki w ogrodzie generała były bliźniaczo podobne do grządek u pani LeMarchant.

– Ja wolę trochę dziki ogród – przyznała się Julie z miną winowajcy. – Czy sądzi pan, Ŝe pani LeMarchant będzie mieć zastrzeŜenia? – SkądŜe znowu – zapewnił generał bardziej przez grzeczność niŜ z przekonania. Porozmawiali chwilę o tym i owym, a następnie oboje zajęli się pracą. Wkrótce Danny i Scott wrócili ze szkoły, zwinęli węŜa, zanieśli go do schowka i zaraz pobiegli na górę, a Julie poszła do kuchni. W progu stanęła jak wryta. Na środku siedział Einstein, a w łapach trzymał szczura. PrzeraŜona zauwaŜyła, Ŝe szczur się rusza, więc powoli, tyłem, wycofała się z kuchni i rozdygotana zamknęła drzwi. – Mamo! – zawołał Danny, pędząc na dół. – Chcemy się bawić w kowbojów. – Nie wchodź do kuchni – szepnęła Julie. – Einstein złapał szczura. – Szczura? Naprawdę? – śywego... Co ja mam zrobić? – spytała, załamując ręce. Wiedziała, Ŝe moŜe poprosić o pomoc generała, lecz obawiała się, Ŝe on przyjdzie albo z bronią w ręku, albo dostanie apopleksji. – Danny, przyniesiesz te olstra czy nie?! – zawołał Scott, zbiegając z piętra. – Mamy szczura – powiadomił go zachwycony Danny. – I wcale nie jest zdechły. Einstein go złapał. – Nie bujasz? Prawdziwy szczur?! – Ja tam za nic nie wejdę – szepnęła Julie. – Wiem, Ŝe jestem beznadziejna, ale panicznie boję się szczurów. Scott wydał okrzyk bojowy i zawołał: – Biegnę po mojego tatę! On się tym zajmie! – Nie, w Ŝadnym wypadku... Chłopcy wypadli z domu, nie czekając na koniec zdania. Julie zdecydowanie wolałaby poprosić generała. Wiedziała, Ŝe nie zdąŜy się przebrać, a była brudna od stóp do głów i miała na sobie najgorsze ciuchy. Skąpe szorty oraz dziurawe trampki nadawały się juŜ tylko do wyrzucenia, a bawełniana bluzka, ciasno opinająca jej bujne piersi, nosiła dwuznaczny napis: „Liszt dla ciebie", umieszczony nad podobizną kompozytora. Niebawem przed dom zajechał czarny samochód, z którego zaraz wyskoczyli chłopcy, a za nimi bez pośpiechu wysiadł Teal Carruthers. On teŜ miał na sobie szorty, ale zupełnie nowe, i koszulkę ściśle przylegającą do ciała. Julie poczuła, Ŝe dostaje zawrotu głowy. – Słyszę, Ŝe ma pani jakiś kłopot – rzekł męŜczyzna bez powitania. – Einstein złapał szczura.

– Jest pani pewna, Ŝe to nie mysz? Julie w lot zrozumiała podtekst. Carruthers zapewne uwaŜał, Ŝe szczur był tylko pretekstem do spotkania i otwarcie dawał do zrozumienia, Ŝe ona postępuje tak jak wszystkie inne kobiety. – Najzupełniej – odparła ze złością. – Kiedyś zatrzasnęły się za mną drzwi do piwnicy i przez kilka godzin siedziałam na dole sama z dwoma Ŝywymi szczurami. Zaręczam panu, panie Carruthers, Ŝe to nie jest Ŝadna mysz. MęŜczyzna popatrzył na nią podejrzliwie. – Dwa spotkania w ciągu jednej doby trudno nazwać minimum – zauwaŜył chłodno. – Wcale pana tu nie prosiłam! – syknęła. – To pomysł pańskiego syna. Jeśli o mnie chodzi, moŜe pan natychmiast wracać do domu. Poproszę generała, który będzie zachwycony, Ŝe nadarza się okazja, by uŜyć broni. – Skoro juŜ i tak tu jestem, zobaczę, o co chodzi. Widząc, Ŝe Julie jest naprawdę przeraŜona i cała drŜy, Teal poczuł lekkie wyrzuty sumienia. NiezaleŜnie od tego, czy to był szczur, czy mysz, ta kobieta rzeczywiście się przestraszyła. – Tatusiu, moŜemy iść z tobą? – odezwał się Scott błagalnym głosem. – Nie, wy zostajecie tutaj. To nie potrwa długo. Chłopcy usiłowali coś zobaczyć przez szparę przy drzwiach, natomiast Julie odeszła na bok i głęboko oddychała, Ŝeby się uspokoić. Po kilku minutach Carruthers wyszedł ze szczurem w ręce. – Gdzie jest łopata? – spytał. – Chcę to zakopać. – Zaraz przyniosę – zaofiarował się Danny. – Czy urządzimy prawdziwy pogrzeb? – Chyba nie – rzucił Teal przez ramię i wyszedł. Julie nie mogła ruszyć się z miejsca. Czuła, Ŝe uginają się pod nią nogi. Myślami wróciła do dnia, gdy Robert po raz ostatni przyjechał do domu. Prosiła go wtedy, Ŝeby nastawił łapki na szczury, które widziała w piwnicy, a których panicznie się bała. MąŜ wyśmiał ją, nie spełnił prośby i właśnie tego wieczoru oświadczył, Ŝe odchodzi do innej kobiety. Dwa dni później zatrzasnęły się drzwi do piwnicy i Julie przez cztery godziny siedziała na dole ze szczurami. Na samo wspomnienie o tym jeszcze teraz robiło się jej niedobrze. Teal zastał ją w tym samym miejscu. – Ma pani koniak? – zapytał oschle. Julie zaprzeczyła bez słowa.

– Wobec tego jedziemy do mnie. – Nie, dziękuję panu. Zaraz mi przejdzie. Teal wzruszył ramionami i zwrócił się do Scotta: – Synu, skocz do domu po koniak. Przynieś tę ciemnozieloną butelkę z czarną nalepką. WłóŜ ją do jakiejś torby i nie zapomnij zamknąć drzwi na klucz. – Chodź, Danny! – krzyknął Scott, wskakując na rower. – Będziemy udawać, Ŝe jedziemy karetką. Wrzeszcząc jak opętani, chłopcy zniknęli za rogiem. – Wolałabym, Ŝeby i pan wrócił do domu. PrzecieŜ nie jesteśmy zachwyceni tym, Ŝe się znowu spotkaliśmy. Carruthers, przyzwyczajony do półprawd i kłamstw, był mile zaskoczony szczerością Julie. – Ale pani tak wygląda, jakby miała lada chwila zemdleć albo zwymiotować. Albo zrobić jedno i drugie. Jeszcze nie wytarłem podłogi w kuchni. Chodźmy. – Ujął ją pod rękę i poczuł, Ŝe cała drŜy. – Posiedzi pani chwilę i zaraz się uspokoi – powiedział łagodniejszym tonem. Julie czuła łzy napływające do oczu, ale była zbyt dumna, by płakać przy obcym męŜczyźnie. Pochyliła więc głowę i zdołała się opanować. Teal otworzył drzwi, zza których wypadł Einstein. – Cholera! Gdzie pani znalazła takiego zbója? – Sam się znalazł. To przybłęda, ale jakoś do nas przylgnął – odparła Julie i uśmiechnęła się blado. Usiadła przy oknie i odwróciła głowę, by nie widzieć krwi na podłodze. Zanim Teal ją wytarł, wrócili chłopcy i postawili na stole butelkę bardzo drogiego koniaku. Po kilku łykach Julie poczuła się zdecydowanie lepiej. – Dziękuję – powiedziała z niekłamaną wdzięcznością. – Drobiazg. Proszę zadzwonić w razie następnej wizyty szczura. Dobrze mi zrobi, gdy czasem oderwę się od akt sądowych. Chłopcy wybiegli do ogrodu, więc dorośli zostali sami. – Czy pan uwaŜa, Ŝe udawałam strach po to, Ŝeby pana tu ściągnąć? – spytała Julie, której koniak rozwiązał język. – Jeszcze jedna kobieta, która się za panem ugania, tak? – Jest pani bardzo domyślna. – Oboje, pan jako prawnik, a ja jako pielęgniarka, mamy do czynienia z ludźmi w sytuacjach stresowych. Przy odrobinie praktyki moŜna się nauczyć czytać w twarzach.

MęŜczyzna przez chwilę przyglądał się jej uwaŜnie. – Byłbym bardzo zarozumiały, gdybym sądził, Ŝe pani zagięła na mnie parol. – Istotnie – przyznała Julie. – Wierzę, Ŝe pani rzeczywiście boi się szczurów. – Wprost panicznie. – Dlaczego? – Nie mogę panu powiedzieć, bo to dla mnie zbyt osobiste przeŜycie. Carruthers spojrzał na nią z ukosa i rzekł: – Chyba pani nie usiłuje mnie złowić, ale zastanawiam się, co ma znaczyć to zdanie na bluzce. Julie oblała się gorącym rumieńcem. Zapomniała, Ŝe ma na piersiach dwuznaczny napis. – To... – zająknęła się – to jedyna ciemna bluzka, jaką mam, a przy pracy w ogrodzie zawsze się usmaruję jak nieboskie stworzenie. – ZauwaŜyłem... No, czas na mnie. Mam jeszcze sporo pracy. śegnam panią, Julie Ferris. – Bardzo jestem panu wdzięczna za zabicie tego szczura – powiedziała z ulgą w głosie. Teal się uśmiechnął i jego twarz nagle zmieniła się wprost nie do poznania. Julie miała wraŜenie, Ŝe widzi zupełnie innego męŜczyznę. Młodszego, beztroskiego i godnego poŜądania. Poczuła się nieswojo. – MoŜna na mnie liczyć, ale niech pani będzie ostroŜna i nie naduŜywa mojej dobroci. Przez kilka następnych dni Julie z radością myślała o zaplanowanej wycieczce jachtem, lecz okazało się, Ŝe chirurg, który ją zaprosił, jest Ŝonaty. Wobec tego wycofała się, nie słuchając jego wywodów o wolności w małŜeństwie i o staroświeckich poglądach niektórych kobiet. Po zmianie planów, sobotni wieczór spędziła z anestezjologiem. Przed kilkoma miesiącami opuściła go Ŝona, więc był w sytuacji, którą Julie znała z własnego doświadczenia. Jednak po kolacji miała juŜ najzupełniej dość słuchania jego skarg, tym bardziej Ŝe nie dał jej dojść do słowa i teŜ się wyŜalić. Następnym razem umówiła się z pielęgniarzem z onkologii, który, podobnie jak ona, sam wychowywał dzieci. Okazało się, Ŝe zaprosił ją głównie po to, Ŝeby poznała jego dzieci, dała im kolację i połoŜyła spać. Kiedy zostali sami, męŜczyzna zaczął się rozwodzić nad tym, jak bardzo dzieci potrzebują matki. Po czym, ni stąd,

ni zowąd, chciał pokazać, jak bardzo on potrzebuje Ŝony. Julie uciekła w popłochu. Wracając do domu, poprzysięgła sobie, Ŝe w najbliŜszej przyszłości nie będzie się z nikim umawiać. Zdecydowanie sprzykrzyły się jej randki. Chciała wybrać się do kina, Ŝeby obejrzeć film, który ją od dawna interesował, lecz w końcu postanowiła, Ŝe pójdzie sama. Miała najzupełniej dość adoratorów, którzy narzucają się juŜ podczas pierwszego spotkania. Z przykrością uświadomiła sobie, Ŝe Ŝaden męŜczyzna poznany w Halifaksie nie zainteresował się nią jako osobą. Była dla nich jedynie kobietą, która ma piękną twarz i wspaniałe ciało. Nawet zastanawiała się, czy zachowuje się prowokująco i czy wobec tego wina leŜy po jej stronie. Lecz pocieszyła się myślą, Ŝe po prostu nie spotkała dotąd właściwych męŜczyzn. Carruthers był w podobnej sytuacji. Na jedną sobotę umówił się z Janinę, którą poznał na przyjęciu dla prawników. Popełnił wtedy niewybaczalny błąd, gdyŜ zaproponował jej pójście na doroczną uroczystość organizowaną przez jego zespół adwokacki. Samotne pojawienie się na tej imprezie, połączonej z dansingiem, było źle widziane i dlatego postanowił zaprosić Janinę, która przy pierwszym spotkaniu zrobiła na nim korzystne wraŜenie. Na nieszczęście dla niego dziewczyna zakochała się w nim bez pamięci. On sam nie Ŝywił wobec niej Ŝadnych uczuć i nigdy nawet nie napomknął, Ŝe mogliby zostać kochankami. Kiedy zorientował się, Ŝe Janinę marzy o bliŜszym związku, usiłował sprowadzić ją na ziemię, lecz jego zabiegi na nic się nie zdały. Uparta kobieta najpierw bezustannie dzwoniła do niego do domu, a potem zaczęła naprzykrzać się równieŜ w pracy. Wobec tego Carruthers postanowił definitywnie zakończyć znajomość. Był pewien, Ŝe Janinę prędko się pocieszy. Poza tym kaŜdy musi się kiedyś nauczyć, Ŝe miłość fizyczna to nie wszystko, co powinno łączyć dwoje ludzi. Właśnie w tę sobotę Janinę postanowiła sama coś przygotować na kolację, więc umówili się w jej mieszkaniu. Podczas posiłku Carruthers dyplomatycznie poruszał jedynie bezosobowe tematy. Jednak po deserze zdecydowanie oświadczył, Ŝe to ich ostatnie spotkanie i Ŝe nie Ŝyczy sobie nawet kontaktów telefonicznych. Cierpliwie zniósł łzy i zaklęcia Janinę i wrócił do domu przed dziesiątą. Nalał sobie brandy, usiadł w fotelu i pogrąŜył się w rozmyślaniach o Julie Ferris. Widział wyraźnie, jak walczyła z sobą, by się przy nim nie rozpłakać. W przeciwieństwie do Janinę, łzy nie były jej bronią, ale przecieŜ Julie Ferris go nie kochała. A nawet wręcz go nie lubiła. Musiał przyznać przed samym sobą, Ŝe nieco

rozminął się z prawdą, gdy oświadczył, Ŝe jej nie lubi. Niewątpliwie podobała mu się jej szczerość. Ale czy tylko szczerość? Oczyma wyobraźni ujrzał jej puszyste włosy połyskujące w słońcu, pełne piersi pod napisem „Liszt dla ciebie" oraz cudownie smukłe nogi. Poczuł ogarniające go poŜądanie i skrzywił się niezadowolony. Postanowił przecieŜ, Ŝe nie będzie się zbliŜał do Julie Ferris. Przez dwa tygodnie udało się to o tyle, Ŝe jej nie spotkał. Mimo to stale o niej myślał. Któregoś dnia Marylee i Bruce, z którymi był od dawna zaprzyjaźniony, zaprosili go do swego domku nad cieśniną Northumberland. – Czy moglibyśmy zabrać Danny'ego? – spytał Scott, gdy o tym usłyszał. – Miałbym z kim pływać i grać w tenisa. Tatusiu, czy on moŜe pojechać z nami? – Wykluczone. – Dlaczego? – Dziecko miało łzy w oczach. Ojciec zawahał się, nie chcąc wyjawić prawdziwych powodów. Dopiero po chwili rzekł: – Kochanie, nie wypada, Ŝebyśmy wszędzie zabierali Danny'ego. Jego mama mogłaby być niezadowolona, Ŝe jedziemy tak daleko i Ŝe późno wrócimy do domu. MoŜe pojedziemy gdzieś innym razem. Scott przygryzł wargę i wybiegł, trzaskając drzwiami. Teal wiedział, Ŝe powinien natychmiast skarcić syna za złe zachowanie, ale w tej chwili nie miał na to ochoty. Wrócił myślami do matki Danny'ego i uznał, Ŝe byłaby idealną towarzyszką na taką wyprawę. Nie sądził, aby potem bez przerwy do niego dzwoniła lub Ŝeby chciała od razu się z nim przespać. Nagle poraziła go myśl, Ŝe we czworo wyglądaliby jak rodzina z dwójką dzieci i właśnie to uznał za najistotniejszy powód, by nie zapraszać Julie na tę wycieczkę. Słoneczny czerwcowy dzień nad zatoką był cudowny. Dzieci pływały w basenie, natomiast dorośli wyciągnęli się na leŜakach i rozmawiali o wspólnych znajomych. W pewnym momencie Marylee zapytała: – Teal, czy masz jakąś sympatię od serca? Teal przecząco pokręcił głową, a przyjaciółka przysunęła się nieco bliŜej i uwaŜnie mu się przyjrzała. – Od śmierci Elizabeth minęły juŜ dwa lata... Czy to nie dość? – Mam duŜo czasu – odparł Carruthers, zadowolony, Ŝe załoŜył ciemne okulary i nie widać jego oczu. – Nawet przyjmując, Ŝe nie masz ochoty z nikim się wiązać na stałe, to jeszcze nie powód, Ŝeby unikać towarzystwa kobiet – zauwaŜyła Marylee.

– Wcale nie unikam – oświadczył nieco dotknięty. – W przyszły piątek wybieram się na elegancką uroczystość w towarzystwie chirurga płci Ŝeńskiej. Nie zdradził, Ŝe w skrytości ducha łudził się, iŜ dzięki temu spotka Julie Ferris. – ZałoŜę się – rzekła Marylee, zabawnie marszcząc nos – Ŝe to będzie wasza pierwsza i ostatnia randka. – Randki mnie nie interesują. – A propozycje pewnie się sypią. – Jak z rękawa. – Nic dziwnego. Jesteś bardzo seksownym męŜczyzną, a twój urok wprost zniewala kobiety. Wiadomo teŜ, Ŝe jesteś dobrym ojcem oraz doskonałym prawnikiem. Fakt, Ŝe masz silny charakter teŜ nie jest bez znaczenia. – No, to ostatnie chyba nie jest dla kobiet takie waŜne – mruknął Teal, nieco speszony pochwałami. – Masz rację – odezwał się Bruce. – Liczy się przede wszystkim twoje ciało i konto bankowe. – Przestańcie kpić – oburzyła się Marylee. – Teal, Ŝal Ŝalem, ale dziecku potrzebna jest matka. A poza tym męŜczyzna, taki jak ty, nie powinien Ŝyć jak mnich. Carruthers w duchu przyznał, Ŝe istotnie takie Ŝycie staje się coraz trudniejsze, głośno zaś powiedział: – Jestem bardzo wymagający w sprawach sercowych, Marylee. Nie odpowiada mi byle kto. – Wstał i przeciągnął się. – Idziemy popływać? – Och, ci męŜczyźni – westchnęła kobieta. – Nigdy was nie zrozumiem, choćbym Ŝyła sto lat. Bruce wstał i pochylił się nad nią. – Rybko, nie zawracaj sobie tym główki. Masz być piękna i rodzić dzieci, to twoja misja Ŝyciowa. Objął Ŝonę i namiętnie pocałował. Teal poczuł dotkliwy ból przeszywający serce. Czym prędzej odwrócił wzrok. Wiedział, Ŝe małŜeństwo przyjaciół przechodziło jakieś kryzysy, lecz był przekonany, Ŝe teraz jest trwałe. Nie ulegało wątpliwości, Ŝe Bruce'a i Marylee łączy głęboka miłość. Miłość... to najbardziej zagadkowe i nieuchwytne uczucie oraz główny powód, dla którego on sam nie chciał się angaŜować.

Rozdział 3 Teal myślał o Julie przez cały piątek, szczególnie zaś w chwili, gdy w towarzystwie doktor Deirdre Reid wchodził na salę bankietową. Natychmiast zaczął rozglądać się w poszukiwaniu kobiety o pięknych jasnych włosach, ale nie dostrzegł jej nigdzie i teraz usiłował dociec, czy ów fakt ucieszył go, czy teŜ rozczarował. Zatopiony w myślach, nie usłyszał słów wypowiedzianych przez Deirdre, a oprzytomniał dopiero wtedy, gdy pociągnęła go za rękaw. – Teal, kogo tak wypatrujesz? – spytała oschłym tonem. – Zawsze jestem ciekaw, ilu znajomych spotkam na takim przyjęciu – odparł wymijająco. – Czy wiesz, gdzie będziemy siedzieć? – PrzecieŜ ci mówiłam – odparła poirytowana. – Jestem przewodniczącą stowarzyszenia, więc siedzimy przy głównym stole. Zaczęła przeciskać się przez tłum. Teal podąŜył za nią, uśmiechając się do siebie. Cieszyła go świadomość tego, Ŝe Deirdre Reid na pewno się w nim nie zakocha. I to był powód, dla którego chętnie przyjął jej zaproszenie. Doktor Reid albo doskonale panowała nad swymi namiętnościami, albo naleŜała do osób mało uczuciowych, o czym mogło świadczyć jej cierpkie poczucie humoru. Była za to doskonałą partnerką w dyskusji, inteligentną i dobrze zorientowaną w polityce. Po licznych przemówieniach, na ogół krótkich, a niekiedy nawet dowcipnych, rozległy się dźwięki muzyki. Dopiero wtedy Carruthers ujrzał na parkiecie kobietę, na którą podświadomie czekał przez cały wieczór. Julie Ferris, w powłóczystej wieczorowej sukni, tańczyła z wysokim, niezwykle przystojnym młodym męŜczyzną. Sprawiała wraŜenie, jakby zapamiętała się w tańcu i zapomniała o całym świecie. Z jej pełnych wdzięku ruchów emanowała taka radość Ŝycia i zmysłowość, Ŝe Carruthersa ogarnęła zazdrość. Poczuł się tak, jak gdyby utracił coś, co tancerka uosabiała, ale czego nawet nie umiał ująć w słowa. – Kim jest ten wysoki rudowłosy męŜczyzna? – zapytał. Deirdre spojrzała we wskazanym kierunku i uśmiechnęła się złośliwie. – To nasz najmłodszy i najzdolniejszy specjalista, neurochirurg. Okropny z niego kobieciarz. Dlaczego pytasz? – Bo znam jego partnerkę. Deirdre wzruszyła ramionami i pogardliwie rzuciła: – Jestem przekonana, Ŝe niedługo znikną i pójdą do łóŜka. Ona na pewno mu się nie oprze. Dość ładna ta kobieta, prawda? Czy my teŜ zatańczymy?

Po tym, co usłyszał, Carruthers pomyślał, Ŝe Deirde nie róŜni się od innych uwodzących go kobiet i zapewne seks jest dla niej tylko rozrywką. Uznał, Ŝe widocznie gustowała w innym typie męŜczyzn i tylko dlatego on jej nie pociągał. Przestał o niej myśleć, gdy zaczął tańczyć. Doskonale prowadził swą partnerkę, która tańczyła bezbłędnie, lecz sztywno niby manekin. Kiedy walc się skończył, Julie i jej partner, obejmujący ją duŜo poniŜej talii, znaleźli się w pobliŜu. – Dobry wieczór, pani Julie! – zawołał Teal. Julie odwróciła głowę. – ZauwaŜyłam pana na samym początku – rzekła i przesunęła dłoń chirurga nieco wyŜej. – Pozwoli pani, Ŝe jej przedstawię panią doktor Deirdre Reid. Pani Julie Ferris. Nasi synowie są kolegami. – My juŜ się znamy – powiedziała Julie chłodno i uśmiechnęła się zdawkowo. – Pani Ferris? – powtórzyła Deirdre równie chłodnym tonem. – A tak, przypominam sobie. Z chirurgii, prawda? Nie poznałam pani, bo wszystkie pielęgniarki są takie do siebie podobne. – Uśmiechnęła się do partnera Julie. – Witaj, Nick. Panowie się nie znają, prawda? Pan Teal Carruthers... Doktor Nicholas Lytton. Młody chirurg miał bladoniebieskie oczy. Teal natychmiast poczuł do niego antypatię. W tym momencie zagrała orkiestra, więc zwrócił się do Julie: – Czy mogę prosić panią do tańca? – Dziękuję – odparła krótko. Włosy miała zaczesane wysoko do góry, a w uszach błyszczały misterne złote kolczyki. Rumieńce na jej policzkach mogły oznaczać, Ŝe poczuła się dotknięta uwagą Deirdre lub po prostu była podniecona. Nie naleŜało więc wykluczać, Ŝe Julie spędzi noc w łóŜku neurochirurga. Teal objął ją i natychmiast poczuł, jak bardzo róŜni się ona od Deirdre. Jej gibkie ciało całkowicie poddawało się zmysłowym i tęsknym rytmom. Po chwili milczenia zapytał: – Czy pani wie, Ŝe przyszła w towarzystwie największego kobieciarza w całym szpitalu? Julie uniosła głowę i spojrzała na niego oczyma pociemniałymi z gniewu. – Kto ma o nim taką opinię? – Doktor Reid. – Czy mówiła na podstawie własnego doświadczenia? Carruthers z trudem zachował powagę. – Takie pytanie nie jest w pani stylu.

– Pan nie ma pojęcia, jaki jest mój styl. Teal nie mógł się powstrzymać od następnego pytania, które go dręczyło: – Czy ma pani zamiar się z nim przespać? – No wie pan, teŜ pytanie... – Całkiem proste, moim zdaniem. – Nie jest pan w sądzie, a tu nie miejsce na przesłuchanie – rzekła Julie i przygryzła wargę. Usta miała tak ponętne, Ŝe Teal mimo woli przyciągnął ją mocniej do siebie. – Niech mnie pan tak nie ściska – dorzuciła z gniewem. – Czemu? Czy dlatego, Ŝe nie jestem genialnym neurochirurgiem, jakich mało, a tylko zwykłym prawnikiem, jakich pełno? – O, widzę, Ŝe jest pan w wojowniczym nastroju. Co mnie zresztą wcale nie dziwi. Kilka godzin w towarzystwie doktor Reid nawet świętego wyprowadziłoby z równowagi. – Jest inteligentną i atrakcyjną kobietą. – Czy ma pan zamiar się z nią przespać? – Julie niemal dosłownie powtórzyła jego pytanie. – Nie – oświadczył Teal spokojnie. – Dlaczego zachowała się wobec pani tak obcesowo? – Podczas mojego ostatniego dyŜuru skrzyczała mnie w obecności kilku staŜystów i dwóch lekarzy za błąd, którego nie popełniłam. Wytknęłam jej to, ale wcale mnie nie przeprosiła. – Julie skrzywiła się z niesmakiem. – Dla niej pacjenci to tylko właściciele narządów do usunięcia, a pielęgniarki to zwykłe popychadła. Carruthers gotów był uwierzyć w prawdziwość jej słów. – No, to jesteśmy zgodni przynajmniej w jednej sprawie – szepnął. – W jakiej? – spytała nieufnie. – Nasi partnerzy nie wzbudzają w nas zachwytu. – Pan nie ma powodu, by nie lubić doktora Lyttona. – Danny zasługuje na kogoś lepszego niŜ on. – Mój syn nie ma z tym nic wspólnego! – A więc nie zaprasza pani do domu męŜczyzn, z którymi śpi? Proszę, jaka dyskrecja! Powiedział to szyderczym tonem, mając jednak świadomość, Ŝe zachowuje się karygodnie. – Co pan ma przeciwko mnie? – spytała Julie ostro. – Od pierwszej chwili czuje pan do mnie antypatię. Bo jesteś piękna, pełna Ŝycia i doprowadzasz mnie do szału... – Carruthers

przeraził się, Ŝe wypowiedział te słowa na głos. Na szczęście jednak tylko tak pomyślał. – Po prostu nie Ŝyczę sobie – rzekł chłodnym tonem – Ŝeby mój syn był świadkiem scen miłosnych w pani domu. To prawie rozkaz. Scott bardzo panią lubi, a ja nie chcę, Ŝeby zaczął uwaŜać, iŜ rozwiązłość jest rzeczą normalną. – Obiecuję, Ŝe kiedy pójdę na ulicę, Ŝeby szukać partnerów, nie będzie to ulica, przy której pan mieszka – syknęła Julie. – Nie mogę pojąć, jakim cudem ma pan tak miłe dziecko! PoniewaŜ, jak większość męŜczyzn, nie widzi pan świata poza swoją pracą, jedynym wytłumaczeniem jest fakt, Ŝe to pańska Ŝona tak dobrze wychowała syna. Poczuła, Ŝe Carruthers drgnął i lekko się odsunął. – Proszę nie mieszać w to mojej Ŝony – wykrztusił. – Nie Ŝyczę sobie tego rodzaju uwag. A teraz odprowadzę panią do doktora Lyttona, bo nie chciałbym, Ŝeby państwo przeze mnie tracili czas. Szybkim krokiem przemierzył parkiet. – Oddaję panu partnerkę – rzekł do chirurga, a do Deirdre uśmiechnął się cieplej, niŜ zamierzał i zapytał: – Czy masz ochotę napić się czegoś? Odwrócili się i odeszli bez słowa poŜegnania. Przy barze spotkali znajomych, z którymi wdali się w dyskusję na temat reformy senatu. Kiedy po godzinie wrócili do sali balowej, Julie i Nicka juŜ nie było. Carruthers uśmiechnął się złośliwie, gdy pomyślał, Ŝe na pewno są juŜ w domu chirurga, ale natychmiast spowaŜniał, gdy sobie uświadomił, Ŝe owa myśl go zabolała. – MoŜe pojedziemy teraz do mnie, Teal? – spytała Deirdre, jak gdyby przejrzała go na wylot. – Przyznam się, Ŝe mam juŜ dość tego przyjęcia. Chcąc mieć pewność, Ŝe została właściwie zrozumiana, dotknęła jego ust pieszczotliwym gestem i uśmiechnęła się uwodzicielsko, lecz zarazem nieco szyderczo. Teal odwrócił głowę. – Nie lubię przypadkowych stosunków. – PrzecieŜ tylko takie są coś warte. – To nie dla mnie... przykro mi. – Dzięki mnie mógłbyś zmienić zdanie. Uśmiechnął się, a w jego oczach zalśniły drwiące iskierki. – CzyŜbyś nie wiedziała, Ŝe „nie" znaczy „nie"? – Proszę, jaki nowoczesny męŜczyzna! – rzekła Deirdre z lekką ironią. –

Przyznaj się lepiej, Ŝe gdyby na moim miejscu była Julie Ferris, twoje „nie" znaczyłoby „tak". W tej chwili wolałbyś być na miejscu Nicka, co? Zgadłam? Carruthersa zalała fala nieopisanej wściekłości. Wycedził przez zaciśnięte zęby: – Odwiozę cię do domu. W duchu przysiągł sobie, Ŝe nigdy więcej nie przyjmie zaproszenia od Deirdre Reid. Wracając kwadrans później do siebie, zauwaŜył przed domem Julie tylko jeden samochód, a to oznaczało, Ŝe wróciła sama. Pomyślał niechętnie, Ŝe być moŜe Deirdre ma rację i przypadkowe kontakty są najlepszym rozwiązaniem. W następnym tygodniu Julie pojechała do Dartmouth, Ŝeby obejrzeć film, na który od dawna zamierzała się wybrać. Wyświetlano jednocześnie kilka filmów, więc przed kasą była długa kolejka. Julie stanęła za dwoma wyrostkami w jaskrawych koszulkach i otworzyła torebkę, by wyjąć pieniądze. W tej chwili ktoś ją potrącił. Uniosła głowę i zobaczyła tuŜ przed sobą twarz jednego z wyrostków. Jego nieprzyjemne, blisko osadzone oczy miały bezczelny wyraz. – Cześć, lalunia. Jesteś sama? – Jak widzisz – odparła i zamknęła torebkę. Drugi wyrostek, w koszulce z bardzo nieprzyzwoitym napisem, roześmiał się nieprzyjemnie. – No, to my idziemy z tobą – powiedział głośno, ciszej zaś dorzucił ordynarny epitet. Obaj wyglądali najwyŜej na siedemnaście lat, ale byli potęŜnie zbudowani i niezbyt trzeźwi. Julie odwróciła głowę. – Hank ma rację. Usiądziemy koło ciebie. Kto by tam siedział samotnie w taki wieczór. – Właśnie ja chcę być sama – oświadczyła zdecydowanym tonem. – Na jaki film idziesz, mała? – spytał Hank i wziął ją pod rękę, a przy tym umyślnie dotknął jej piersi. Julie ogarnęła wściekłość. – Odczepcie się, bo kaŜę was wyrzucić z kina! – A kto się ośmieli nas ruszyć? – szyderczo zapytał Hank. – MoŜe ja – odezwał się ktoś z tyłu. Julie nie miała wątpliwości, czyj to głos. Nie opodal stał Teal Carruthers i spokojnie patrzył na Hanka. Było w jego postawie coś, co sprawiło, Ŝe chłopak zaniemówił. Julie pomyślała, Ŝe choć Teal jest zupełnie opanowany, wygląda sto