andgrus

  • Dokumenty11 025
  • Odsłony626 913
  • Obserwuję362
  • Rozmiar dokumentów18.6 GB
  • Ilość pobrań496 440

Fielding Joy - Ulica szalonej rzeki

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Fielding Joy - Ulica szalonej rzeki.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera F Fielding Joy Liz
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 63 osób, 58 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 704 stron)

JOY FIELDING Ulica Szalonej

Rzeki Z angielskiego przełoŜyła Agnieszka Lipska- Nakoniecznik Świat KsiąŜki Tytuł oryginału MAD RIVER ROAD Redaktor prowadzący Ewa Niepokólczycka Redakcja techniczna Julita Czachorowska Korekta Jadwiga Pillcr copyright © 2006 by Joy Fielding, Inc. All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Lipska- Nako- niecznik Warszawa 2007 Świat KsiąŜki Warszawa 2007 Bertelsmann Media sp. z o.o.

ul. Rosota 10, 02-786 Warszawa ISBN 978-83-247-0327-2 Nr 5613 Podziękowania Ludzie bez przerwy pytają mnie, skąd biorę tytuły swoich po- wieści. Odpowiadam, Ŝe za kaŜdym razem jest inaczej. Czasami tytuł bywa najprostszą sprawą - po prostu sam przychodzi mi do głowy, a wówczas wokół niego powstaje cała ksiąŜka, jak na przy- kład w wypadku The Deep End. Czasami rodzi się w trakcie pisania. Jakaś fraza czy wyraŜenie, czasami nawet pojedyncze słowo, wyła- nia się z tekstu i Ŝąda, Ŝeby umieścić je na początku i koniecznie w centralnym miejscu. Najlepszy przykład to See Jane Run . Czasem wymyślanie tytułu to prawdziwa męka... Kończę pracę i wciąŜ nie mam pojęcia, jak ją nazwać. Tak było z Don't ery now . Niekiedy trudno jest dokonać wyboru, bo tyle pojawia się przede mną moŜli- wości. Tu mogę przytoczyć przykład Grand Avenue . Szczęśliwym trafem Ulica Szalonej Rzeki mieści się w pierwszej kategorii. Byłam właśnie w podróŜy związanej z pisaniem pewnej ksiąŜki - proszę, nie pytajcie, o którą chodzi - i droga zawiodła mnie do Ohio, a dokładnie mówiąc, do Cincinnati i Dayton. Będąc tam, za- uwaŜyłam drogowskaz kierujący do ulicy Szalonej Rzeki i pomyśla-

łam: CóŜ to za wspaniały tytuł! Zachowałam tę nazwę gdzieś na dnie pamięci w nadziei, Ŝe pewnego dnia zrobię z niej uŜytek. W tym miejscu muszę przyznać, Ŝe tak naprawdę nigdy nie odwiedziłam prawdziwej ulicy Szalonej Rzeki i nie mam pojęcia, czy ulica i do- my, które powstały w mojej wyobraźni, mają coś wspólnego z rze- czywistością. Po prostu spodobała mi się sama nazwa. Mam nadzie- ję, Ŝe ta powieść zasłuŜy na wasze uznanie i wybaczycie mi, Ŝe po- zwoliłam się ponieść fantazji. Teraz chcę podziękować następującym osobom za ich nie- zmienną pomoc i wsparcie, na jakie zawsze mogę liczyć - Owenowi Lasterowi, Larry'emu Mirkinowi. Beverly Slopen, Emily Bestler, Sarah Braham, Jodi Lipper, Judith Curr, Louise Burke, Mayi Mayje- e, Johnowi Neale, Stephanie Gowan, Susannie Schell, Alicii Gordon i całej reszcie wspaniałych ludzi, którzy pracują w William Morris Agency, Atria Books w Nowym Jorku i Doubleday w Kanadzie. Pra- gnę teŜ podziękować wszystkim moim wydawcom i tłumaczom na 5 całym świecie. Jestem naprawdę bardzo wdzięczna za wasz entu- zjazm i cięŜką pracę. Specjalne wyrazy uznania naleŜą się zespołowi z wydawnictwa Goldmann w Niemczech - Klausowi, Giorgiowi,

Claudii i Heldze - za zorganizowanie mi zeszłej jesieni wspaniałego tournee po ich kraju. Chciałabym równieŜ pozdrowić Weronikę, za którą bardzo tęsknię. Z całego serca dziękuję Corinne Assayg, która stworzyła moją stroną w Internecie i sprawuje nad nią pieczę, i wszystkim licznym czytelnikom, którzy przysyłają mi e-maile, Ŝeby powiedzieć, jak bar- dzo lubią moje ksiąŜki - i nawet tym, którzy są wręcz przeciwnego zdania. Cieszy mnie, Ŝe sprawiam ludziom przyjemność, ale teŜ wiem, Ŝe uszczęśliwienie wszystkich jest zwyczajnie niemoŜliwe, poniewaŜ czytanie jest czymś bardzo osobistym i podlega subiektyw- nym ocenom. Mogę jedynie dąŜyć do tego, by kaŜda kolejna ksiąŜka była coraz lepsza i mieć nadzieję, Ŝe z biegiem czasu choć trochę udało mi się poprawić swój warsztat. Dziękuję takŜe Carol Kripke za zgłębianie problemu, dlaczego konkretni ludzie zachowują się w ten, a nie w inny sposób. Jej spo- strzeŜenia okazały się niezwykle pomocne przy tworzeniu paru po- staci czasowo zamieszkujących przy ulicy Szalonej Rzeki. Ogromne buziaki dla moich wspaniałych córek. Shannon i An- nie, które są moim natchnieniem i prawdziwą dumą, i dla mojego męŜa, Warrena, który koniecznie chce w obie strony prowadzić sa-

mochód, kiedy jak co roku jedziemy na Florydę. Twierdzi, Ŝe czuje się o wiele lepiej za kierownicą niŜ na fotelu pasaŜera, gdy ja wystę- puję w roli kierowcy. Od stycznia siedemdziesiątego piątego roku słuŜy mi jako szofer i przewodnik podczas naszych podróŜy, chcę więc publicznie podziękować mu za jego wysiłki, niezmiennie dobry nastrój i wytrwałość. 6

PROLOG Dochodziła właśnie trzecia rano, jego ulubiona pora dnia. Niebo było jeszcze ciemne, a ulice świeciły pustkami. Większość ludzi wciąŜ spoczywała w łóŜkach, pogrąŜona we śnie tak samo jak ta ko- bieta w sypialni przy końcu korytarza. Przez moment zastanawiał się, czy coś jej się śni, i myśl, Ŝe oto senny koszmar tak bliski jest speł- nienia, wywołała na jego ustach radosny uśmiech. Roześmiał się, uwaŜając, by nie wydać przy tym Ŝadnego dźwię- ku. Nie ma sensu jej budzić, dopóki nie zdecydował, co ma zamiar zrobić. Wyobraził sobie, jak się porusza, jak siada na łóŜku i potrzą- sając głową, patrzy, jak on się zbliŜa, a na jej twarzy pojawia się znajomy wyraz rozbawienia zmieszany z ledwie skrywaną pogardą. Słyszał tę pogardę w jej niskim, wiecznie schrypniętym głosie. Jak zwykle cały ty, powiedziałaby mu, zawsze wszystko robisz na wariata i ładujesz się w coś bez sprecyzowanego planu. Ale tym razem mam plan, pomyślał, prostując się. Przez chwilę podziwiał swoją szczupłą sylwetkę i twarde bicepsy widoczne spod krótkich rękawów czarnego T- shirta. Zawsze przywiązywał duŜą wagę do wyglądu, a teraz, w wieku trzydziestu dwóch lat, był w

lepszej formie niŜ kiedykolwiek przedtem. To dzięki pobytowi w więzieniu, pomyślał i znów roześmiał się bezgłośnym śmiechem. Nagle do jego uszu doleciał jakiś ostry dźwięk, więc odwrócił się w kierunku otwartego okna. Liść ogromnej palmy łomotał w górną 9 krawędź szyby. Przybierający na sile wiatr smagał delikatne firanki z białego szyfonu. Teraz bardziej przypominały serpentyny niŜ za- słony, a on zinterpretował ich oszalały taniec jako zachętę. Najwy- raźniej zamierzały mu kibicować. Na kanale Pogoda obiecywali, Ŝe przed świtem nad większą część obszaru Miami nadciągną silne ulewy. Siedemdziesiąt procent szans na gwałtowne burze, ostrzegała ładniutka prezenterka, ale co ona moŜe wiedzieć? Panienka czyta tylko to, co napisali na monitorze, który ma przed nosem. Zresztą te głupie prognozy i tak w połowie wypadków się nie sprawdzają. Co oczywiście nie ma najmniejszego znaczenia. Jutro wieczorem pre- zenterka pojawi się na ekranie z kolejnymi, mało wiarygodnymi przepowiedniami. Ciekawe, Ŝe nikt nigdy nie ponosił za to odpowie- dzialności. Na myśl o tym ułoŜył swoje schowane w rękawiczce pal- ce w pistolet i nacisnął wyimaginowany spust. Dziś jednak ktoś odpowie za swoje czyny.

Trzema krokami przemierzył na ukos mahoniową podłogę nie- wielkiego saloniku, po drodze zahaczając biodrem o ostro zakończo- ny naroŜnik wysokiego fotela, bo o jego obecności w tym miejscu zdąŜył całkowicie zapomnieć. Rzucił jakieś ciche przekleństwo - soczystą wiązankę inwektyw, wymyśloną przez współwięźnia z celi w Raiford - a następnie opuścił okno i dokładnie je zamknął. Deli- katny szum klimatyzacji momentalnie zastąpił odgłosy rozdzierają- cego wycia wiatru. Jak dobrze, Ŝe znalazł się w środku akurat na czas, a wszystko to dzięki małemu oknu na bocznej ścianie, które - tak jak przypuszczał - udało mu się otworzyć bez większych pro- blemów. Naprawdę, powinna była do tej pory pomyśleć o systemie alarmowym. Samotna kobieta... Ile razy powtarzał jej, Ŝe sforsowa- nie tego okienka nie jest niczym trudnym. No, cóŜ... Przynajmniej nie moŜe mówić, Ŝe jej nie ostrzegałem, pomyślał, wspominając cza- sy, kiedy siadywali, sącząc wino - choć w jego wypadku zawsze było 10 to piwo - przy stole w jadalni. Ale nawet w tamtych dniach wczesnej znajomości, kiedy wciąŜ zachowywała ostroŜny optymizm, nie po- trafiła się opanować i bez przerwy dawała mu do zrozumienia, iŜ jego obecność w jej domu jest bardziej tolerowana niŜ poŜądana. A

ilekroć zwracała ku niemu spojrzenie - o ile w ogóle raczyła coś takiego zrobić - jej nos marszczył się lekko w mimowolnym odruchu, jakby poczuła jakiś nieprzyjemny zapach. Myślałby kto, Ŝe jej pozycja towarzyska pozwalała na to, by spoglądać na innych z góry i zadzierać ten swój uroczy, malutki nosek, pomyślał, podczas gdy jego wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności. Teraz był juŜ w stanie rozeznać zarys małej, zielonej sofy i szklanego stolika do kawy, który zajmował środek pokoju. To musiał jej przyznać - potrafiła ładnie urządzić kaŜde wnętrze. Jak to wszyscy o niej mówili? śe ma dobry gust. Tak, to było właściwe określenie. Dobry gust. Gdyby jeszcze potrafiła ugotować coś przy- zwoitego, zaśmiał się w duchu, przypominając sobie obrzydliwe wegetariańskie mikstury, jakie usiłowała mu wtryniać na kolację. Do diabła, nawet więzienne Ŝarcie smakowało o niebo lepiej niŜ tamto gówno. Nic dziwnego, Ŝe nie udało się jej złapać Ŝadnego faceta. Zresztą w tej kwestii takŜe Ŝywił pewne podejrzenia. Wkroczył do maleńkiej, przylegającej do salonu jadalni, i prze- sunął dłońmi po kilku wyściełanych krzesłach z wysokimi oparcia- mi, które stały dookoła owalnego stołu ze szklanym blatem. Mnó- stwo tu szkła, pomyślał, wyginając palce obciągnięte rękawiczkami

z lateksu. Absolutnie nie zamierzał zostawiać po sobie wiele mó- wiących odcisków palców. I kto to mówił, Ŝe on zawsze i wszystko robi na wariata? Kto śmiał twierdzić, Ŝe nigdy nie ma gotowego planu działania? Zerknął w stronę kuchni znajdującej się po prawej stronie i po- myślał, Ŝe moŜe warto byłoby zajrzeć do lodówki, a nawet wziąć 11 stamtąd piwo, oczywiście, jeśli wciąŜ je tam trzymała. Prawdopo- dobnie nie, skoro on od dawna przestał naleŜeć do stałego grona jej gości. Był jedyną osobą w tym towarzystwie, która gustowała w tak prostackich trunkach, bo reszta z uporem godnym lepszej sprawy trzymała się chardonnay bądź merlota, czy jak tam się nazywało to gówno, którym się rozkoszowali. Według niego wszystkie wina miały ten sam smak - lekko kwaśny i metaliczny - a po wypiciu czegoś ta- kiego zawsze dokuczał mu ból głowy. Zresztą, moŜe to towarzystwo tych ludzi powodowało, Ŝe po krótkim czasie łeb zaczynał mu pękać. Wzruszył ramionami na samo wspomnienie tych zawoalowanych spojrzeń, jakie wymieniali między sobą, gdy zdawało im się, Ŝe on patrzy w inną stronę. To tylko przelotne zauroczenie, mówiły spoj- rzenia. W niewielkich dawkach ten facet jest nawet zabawny. Pełen

powierzchownego uroku. Uśmiechajcie się i znoście go cierpliwie. Nie będzie się pętał między nami na tyle długo, by miało to jakiekol- wiek znaczenie. Ale on wciąŜ tam był. I jego obecność wciąŜ miała znaczenie. W dodatku teraz wróciłem, pomyślał, a w kącikach jego wydat- nych ust pojawił się okrutny uśmieszek. Krnąbrny kosmyk długich, brązowych włosów opadł na czoło i wślizgnął się do lewego oka. Niecierpliwym ruchem odsunął go na bok i załoŜył za ucho, a następnie skierował się przez wąski koryta- rzyk w stronę sypialni mieszczącej się na tyłach schludnego bunga- lowu. Minął pokoik wielkości szafy, gdzie pani domu ćwiczyła jogę i gdzie medytowała; poczuł resztkę woni kadzidła, która emanowała ze ścian jak zapach świeŜo połoŜonej farby. Uśmieszek na jego ustach znacznie się poszerzył. Jak na kogoś, kto tak cięŜko pracował, Ŝeby zachować spokój, była zaskakująco napięta i skłonna do kłótni z najbardziej nawet błahego powodu. Bez przerwy dopatrywała się chęci obraŜenia jej nawet wówczas, gdy wcale nie miał takiego zamiaru, 12 zawsze gotowa skoczyć mu do gardła przy najmniejszej prowokacji z

jego strony. Nie znaczyło to oczywiście, Ŝe draŜnienie się z nią nie naleŜało do jego ulubionych rozrywek. Drzwi do sypialni stały otworem i juŜ z korytarza mógł roze- znać pod cienkim, bawełnianym prześcieradłem kształt jej wąskich bioder. Zaczął się zastanawiać, czy leŜy tam nago i co mógłby zrobić, gdyby jego przypuszczenia okazały się słuszne. Właściwie nie in- teresowała go jako kobieta. Była trochę za bardzo stonowana, zbyt krucha jak na jego gust, jak gdyby kaŜdy uścisk mógł się zakończyć przełamaniem jej na pół. On lubił kobiety bardziej mięsiste, łagod- niejsze i bardziej uległe. Lubił mieć coś, za co mógłby złapać, w co mógłby wbić zęby... Mimo wszystko, jeśli była nago, to... Nie była. Gdy tylko przestąpił próg pokoju, ujrzał białe i niebie- skie pasy na bawełnianej bluzie. Nie wiedziałeś, Ŝe ona wkłada na noc męskie piŜamy? - pomyślał. Nie powinno cię to dziwić. Zawsze ubierała się bardziej jak chłopak niŜ dziewczyna. „Kobieta”, usłyszał w myślach, jak go poprawia, kiedy zbliŜał się do wielkiego łoŜa. Od- powiedniego dla królowej, pomyślał, spoglądając w dół. Tyle Ŝe ona nie przypominała królowej, zwinięta na lewym boku w na wpół em- brionalnej pozycji. Jej normalnie opalona cera wyglądała teraz blada- wo, a kosmyk ciemnych włosów przylepił się do prawego policzka i za-

błądził do częściowo otwartych ust. Szkoda, Ŝe nie potrafiła trzymać tych swoich wielkich ust za- mkniętych na kłódkę. Wtedy dziś w nocy składałby być moŜe wizytę komu innemu, albo w ogóle nie musiałby nikogo odwiedzać. Ostatni rok mógłby nigdy się nie zdarzyć... Ale się zdarzył, pomyślał, na zmianę zaciskając i rozluźniając pięści. A stało się tak w duŜej mierze dlatego, Ŝe jego stara kumpel- ka Gracie nie potrafiła swoich głupich opinii zatrzymać dla siebie. To ona wszczęła całą sprawę, to dzięki jej agitacji ludzie zwrócili się przeciwko niemu. Wszystko, co mu się przytrafiło, było wyłącznie jej 13 winą. Dobrze się składa, Ŝe dzisiejszej nocy sama będzie musiała naprawić to, co zepsuła. Spojrzał w stronę okna na przeciwległej ścianie sypialni. Srebr- ny księŜyc mrugał do niego między listewkami białych, kalifornij- skich Ŝaluzji. Na zewnątrz wiatr bawił się w malarza surrealistę, długimi pociągnięciami pędzla łącząc odmienne kolory i powierzch- nie, ale tu, w środku, panował całkowity bezruch. Przez chwilę za- stanawiał się, czy nie lepiej będzie odejść i zostawić ją w spokoju.

Przypuszczalnie wcale nie musiał jej budzić, Ŝeby znaleźć to, czego szukał. Zapewne znajdowało się to w którejś z bocznych szuflad antycznego biurka z dębowego drewna, wciśniętego pomiędzy okno a toaletkę, albo było przechowywane na twardym dysku laptopa. Tak czy inaczej, znajdowało się gdzieś w pobliŜu. Musiał jedynie wycią- gnąć rękę, a potem rozpłynąć się w ciemności tak, Ŝeby nikt o niczym nie wiedział. Tylko gdzie tu miejsce na przyjemność? Wsunął prawą dłoń do kieszeni dŜinsów i poczuł pod palcami twarde ostrze noŜa. Na razie spoczywało bezpiecznie w drewnianej obudowie; wyciągnie je stamtąd, gdy nadejdzie właściwy moment. Ale najpierw ma mnóstwo innych spraw do załatwienia. Równie dobrze będzie moŜna zrobić to po drodze, pomyślał, ostroŜnie wśli- zgując się do łóŜka. Biodrem otarł się o jej pośladek, kiedy materac opadał pod jego cięŜarem i dopasowywał się do kształtów ciała. In- stynktownie przewróciła się na lewy bok, a jej głowa opadła w stronę jego ramienia. - Hej, Gracie... - zagruchał głosem miękkim jak aksamit. - Dziewczynko, czas się obudzić... Z jej gardła wyrwał się niski jęk, ale nawet nie drgnęła.

- Gracie... - powtórzył, tym razem nieco głośniej. - Mmm... - mruknęła, z uporem zaciskając powieki. Wie, Ŝe tu jestem, pomyślał. Robi ze mnie durnia. 14 - Gracie! - warknął. Natychmiast otworzyła oczy, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Oprzytomniała w jednej chwili i walczyła ze wszyst- kich sił, Ŝeby usiąść, wydając przy tym przeraźliwe kocie pomiau- kiwania. Sekundę później zerwała się z łóŜka. Odruchowo zacisnął palce na jej szyi, Ŝeby ją uciszyć, a wtedy wrzaski zmieniły się w kwilenie, coraz słabsze, w miarę jak rósł nacisk na jej krtań. Urywa- nymi haustami łapała powietrze, a wtedy on bez najmniejszego wy- siłku podniósł ją jedną ręką i przyszpilił do ściany za łóŜkiem. - Zamknij się - powiedział zwyczajnym tonem, kiedy czubkami palców starała się dosięgnąć krawędzi łóŜka. Jej paznokcie rozpacz- liwie drapały po lateksowych rękawiczkach, choć wszelkie wysiłki, Ŝeby oswobodzić się z morderczego uchwytu, z góry były skazane na niepowodzenie. - Zamkniesz się wreszcie czy nie? Jej oczy wyraźnie się rozszerzyły.

- No, co to ma być? Czuł, Ŝe ona usiłuje coś wychrypieć, ale jedyne, na co mogła się zdobyć, to przerywany łkaniem płacz. - Przyjmuję to jako odpowiedź na „tak” - oświadczył, powoli rozluźniając uścisk. Patrzył, jak ona ześlizguje się po ścianie i z powrotem opada na poduszki. Zachichotał, kiedy runęła na skotło- waną pościel, jednocześnie usiłując wciągnąć do płuc powietrze. Góra piŜamy podjechała do połowy pleców i teraz widział poszcze- gólne kręgi jej kręgosłupa. Tak łatwo byłoby go złamać na dwoje, pomyślał, rozkoszując się tą wizją. Złapał pełną garścią jej włosy i szarpnięciem odwrócił jej głowę tak, Ŝe nie miała wyjścia. Musiała na niego patrzeć. - Cześć, Gracie - powiedział, czekając na znajome zmarszcze- nie nosa. - O co ci chodzi? Czy obudziłem cię w środku jakiegoś fajnego snu? Nic nie odrzekła, ale w jej spojrzeniu pojawił się cień strachu pomieszanego z niedowierzaniem. 15 - Jesteś zdziwiona, Ŝe mnie widzisz? Strzeliła oczyma w stronę wyjścia z sypialni.

- Wiesz, chyba nie powinnaś realizować tego pomysłu - oznajmił łagodnie. - Oczywiście, jeśli nie chcesz, Ŝebym na serio się zezłościł... Pamiętasz, co się ze mną dzieje, kiedy wpadam w złość? - dodał po chwili milczenia. - Pamiętasz, Gracie? Opuściła głowę. - Spójrz na mnie. - Znów szarpnął ją za włosy i odgiął głowę do tyłu tak mocno, Ŝe jej grdyka przypominała teraz zaciśniętą pięść. - Czego chcesz? - z gardła Gracie wydobył się ochrypły szept. W odpowiedzi szarpnął jeszcze mocniej. - Czy powiedziałem, Ŝe wolno ci się odzywać?! Powiedzia- łem?! Próbowała zaprzeczyć, ale nie była w stanie wykonać najlŜej- szego ruchu. - Zakładam, Ŝe chcesz powiedzieć „nie”. Bez uprzedzenia rozluźnił uścisk, a wtedy jej głowa opadła na pierś, zupełnie jakby ktoś ją zgilotynował. Z oczu Gracie popłynęły strumienie łez, co stanowiło pewną niespodziankę. Nie spodziewał się płaczu, przynajmniej na razie. - No więc, co tam u ciebie słychać? - rzucił od niechcenia, jakby chodziło o najzwyklejszą pogawędkę. - MoŜesz odpowiedzieć

- dodał, zauwaŜywszy jej wahanie. - Nie wiem, co chciałbyś wiedzieć - odezwała się po dłuŜszej chwili. - Zapytałem, co u ciebie słychać? Chyba wiesz, co się mówi w takiej sytuacji? - Wszystko w porządku. - Tak? Na przykład co? - Proszę. Nie mogę... - AleŜ moŜesz. To się nazywa rozmowa, Gracie. Wygląda mniej więcej tak: ja coś mówię, a potem ty coś mówisz. Jeśli zadam 16 ci pytanie, to mi odpowiadasz. A jeśli twoja odpowiedź mnie nie usatysfakcjonuje... No cóŜ, wtedy będę musiał zrobić ci krzywdę. Z jej gardła wyrwał się mimowolny okrzyk. - Więc najpierw zapytałem: „Co u ciebie słychać”, na co otrzymałem mało wyszukaną odpowiedź: „Wszystko w porządku”. Wtedy rozwinąłem temat: „Tak? Na przykład, co?”. I teraz znów twoja kolej. Przysiadł na łóŜku i pochylił się w jej kierunku. - Olśnij mnie swoim dowcipem.

Patrzyła, jakby wątpiła, czy on jest przy zdrowych zmysłach. Wiele razy widział ten wyraz w jej oczach i zawsze doprowadzało go to do szału. - Nie mam pojęcia, co ci odpowiedzieć. W jej głosie usłyszał coś na kształt przekory, ale postanowił to zignorować. Na razie. - No dobrze. Zacznijmy od pracy. Jak ci leci w pracy? - W porządku. - Zaledwie „w porządku”?! Zawsze sądziłem, Ŝe uwielbiasz uczyć. - Teraz jestem na rocznym urlopie naukowym. - Na urlopie naukowym? To nie Ŝarty. ZałoŜę się, Ŝe twoim zdaniem nie wiem, co to znaczy. - Ralph, nigdy nie uwaŜałam cię za głupka. - Naprawdę? W takim razie świetnie umiesz oszukiwać. - Co tutaj robisz? Uśmiechnął się, a potem znienacka zadał cios, który rzucił ją z powrotem na poduszkę. - Czy powiedziałem, Ŝe teraz twoja kolej na zadawanie pytań? Wydaje mi się, Ŝe nie. Siadaj! - wrzasnął, kiedy zakryła rękoma

twarz. - Słyszysz? Gracie, nie kaŜ mi tego dwa razy powtarzać. Podciągnęła się do pozycji siedzącej, drŜącymi palcami zakry- wając czerwony policzek. Cały jej sprzeciw ulotnił się bez śladu. 17 - Ach, jeszcze jedno. Nie nazywaj mnie Ralph. Nigdy nie lu- biłem tego imienia. Postanowiłem je zmienić zaraz, jak tylko wyjdę na wolność. - Wypuścili cię? - mruknęła. Zaraz potem skrzywiła się i cofnęła, najwyraźniej próbując uniknąć ewentualnego uderzenia. - Musieli mnie wypuścić. Sam nie wiem, od czego zacząć, Ŝeby ci uświadomić, ile moich praw zostało pogwałconych - uśmiechnął się na samo wspomnienie. - Mój prawnik określił to, co mnie spotka- ło, jako parodię wymiaru sprawiedliwości, a ci sędziowie, do któ- rych wnosił apelację, musieli się z nim zgodzić. Nie mieli wyjścia. Czekaj, na czym to skończyliśmy? Och, na twoim urlopie nauko- wym. To dość nudny temat. Chyba juŜ nie mam ochoty o tym słu- chać. Powiedz mi lepiej, jak tam twoje Ŝycie uczuciowe? Potrząsnęła głową. - Co to miało znaczyć? śe nie masz Ŝycia uczuciowego, czy Ŝe nie chcesz o nim opowiedzieć?

- Nie ma o czym mówić. - Nie widujesz się z nikim? - Nie. - Ciekawe, czemu wcale mnie to nie dziwi... Nie odezwała się, ale jej spojrzenie poszybowało w kierunku okna. - To tylko burza - rzekł. - Nikogo tu nie ma. Uśmiechnął się do niej swoim chłopięcym uśmiechem, wyćwi- czonym podczas długich godzin spędzonych przed lustrem. Dzięki niemu zawsze zdobywał dziewczynę, na którą akurat miał ochotę. NiewaŜne, jak bardzo protestowały; w końcu Ŝadna z nich nie była w stanie oprzeć się urokowi tego uśmiechu. Ale Gracie pozostała całkiem nieczuła na jego wdzięki. Uśmiechał się do niej, a ona pa- trzyła przez niego gdzieś w przestrzeń, jakby wcale nie istniał. - Kiedy ostatni raz kochałaś się z kimś, dziewczynko? Jej ciało natychmiast się spięło. 18 - UwaŜam, Ŝe jesteś bardzo atrakcyjną kobietą. I jesteś młoda, chociaŜ nie ma co ukrywać, Ŝe nie stajesz się coraz młodsza. A tak w ogóle to ile masz lat?

- Trzydzieści trzy. - Naprawdę?! Więc jesteś starsza ode mnie. Nie miałem o tym pojęcia. - Uniósł brwi w udawanym zdziwieniu. - ZałoŜę się, Ŝe nie wiem o tobie mnóstwa rzeczy. Wyciągnął rękę i odpiął górny guzik w bluzie od piŜamy. - Nie - wyszeptała, nie ruszając się z miejsca. Odpiął następny guzik.. - Co „nie”? - Nawet bez krótkiego „proszę”, pomyślał. Typo- we. - Nie rób tego. PrzecieŜ tego nie chcesz. - O co chodzi, Gracie? UwaŜasz, Ŝe nie jestem dość dobry dla ciebie? - Niemal bez wysiłku jednym szarpnięciem oderwał pozosta- łe guziki, a potem ujął obie połówki kołnierzyka i przyciągnął ją do siebie. - Wiesz, Gracie, co sobie myślę? śe twoim zdaniem Ŝaden męŜczyzna nie jest dość dobry, by z tobą sypiać. Chyba powinienem ci pokazać, jak bardzo się mylisz. - Nie. Posłuchaj, to czyste szaleństwo. Znów wsadzą cię za kratki. Nie chcesz tego, prawda? Dostałeś drugą szansę na normalne Ŝycie. Jesteś teraz wolnym człowiekiem. Dlaczego chcesz zaryzyko- wać, Ŝe to wszystko stracisz?