Dla Sidneya J. Ritchiego i dla Andi z wyrazami miłości
Z każdym kolejnym krokiem, jaki odważyłem się wykonać, coś we mnie krzyczało:
„Stop! Ani kroku dalej!" A jednak nie mogłem się zatrzymać. Musiałem pójść jeszcze
choćby odrobinę dalej, przesunąć się do przodu choćby o grubość włosa. I jeszcze jeden
krok, i jeszcze jeden... I wtedy to się stało.
Tak to już właśnie bywa.
Ibsen Rosmersholm
Prolog
22 kwietnia 1947 roku
Salę wypełniał mrok, a siedzący w niej ludzie pogrążeni byli w
pełnym napięcia milczeniu.
Przed nimi, powiększona stokrotnie, widniała twarz kobiety.
Stała w towarzystwie mężczyzny w miejscu, gdzie ludzie zazwyczaj
się rozstają; na stacji kolejowej. Łatwo było wyczuć, że wokół nich
znajduje się wiele osób, które również przybyły tu, żeby się pożegnać.
Ale na pierwszym planie dominowała twarz kobiety. W jej źrenicach
odbijał się obraz mężczyzny; w miarę jak pogłębiała się jej rozpacz,
oczy nabierały blasku i piękna.
- Czy musisz wyjeżdżać? - zapytała. - Czy tak musi być? Miała
łagodny, matowy głos. Pozornie był to słodki i bardzo
naturalny głos młodej dziewczyny, ale dawało się w nim wyczuć
odwieczny, pełen jakichś sekretów ton.
Jej złociste oczy były ogromne, a cierpienie tłumiło ich blask, jak
płynące chmury zakrywają księżyc.
- Tak - odparł mężczyzna. - Muszę wyjechać. Oddałbym wszystko,
żeby zostać. Ale nie mam wyjścia.
Westchnęła, zupełnie jakby wyłożył jej jakieś surowe prawo, okrutne
i nieugięte jak samo życie.
- A jednak w głębi duszy czuję, że cię tracę - odparła. - Ze
zgrzeszyłam nieświadomie i dlatego mnie opuszczasz.
Mężczyzna potrząsnął głową.
- Nie, nie zgrzeszyłaś. Chyba że miłość jest zbrodnią.
Przygarnął ją do siebie. Jej dłoń zadrżała niepewnie na jego ramieniu,
bała się przytulić do mężczyzny, ponieważ ją opuszczał.
- Obiecaj mi, że zrobisz wszystko, żeby być szczęśliwa - odezwał się.
- Szczęśliwa - mruknęła z wątłym, wymuszonym uśmiechem,
zupełnie jakby powiedział jakiś niezbyt mądry żart. Potem na-
chmurzyła twarz i wtuliła ją w jego tors, żeby nie mógł ujrzeć bezmiaru
rozpaczy, jaka malowała się w jej oczach.
- Jakie to dziwne - odezwała się bardziej do siebie niż do niego. -
Kiedy nadchodzi miłość, chwytasz ją pełnymi garściami. Widzisz, że
całe twoje dotychczasowe życie było puste, i bez chwili namysłu
odwracasz się piecami do przeszłości.
Zamknęła oczy i położyła dłonie na szerokich plecach mężczyzny.
- Ale później, kiedy świat znów zaczyna dopominać się o swoje
prawa, nie potrafisz z nim walczyć, bo nie chcesz już znosić
samotności. Odrzucasz ją jak dziecko papierową zabawkę. Ale
zegarów nie da się cofnąć, nie można wrócić do przeszłości i znając już
czyhające pułapki zaczynać wszystkiego od początku.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
- To jest zbrodnia, rozumiesz? - podjęła. - To za to trzeba płacić.
Mężczyzna milczał. Otworzyła przed nim serce i dopiero teraz
ujrzał, jak bardzo ono krwawi. Kobieta mocno nim potrząsnęła.
- Miłość jest ważniejsza od życia - stwierdziła. - Ale życie z kolei jest
silniejsze. To nieuczciwe...
Ujął w dłonie jej policzki.
- Wrócę - obiecał.
- Naprawdę? - Wyraz jej oczu utwierdził go w przekonaniu, że mu nie
wierzy. Ale jednocześnie czerpała pociechę z tego, że chciałby wrócić.
I to musiało jej wystarczyć. - Naprawdę wrócisz?
- Tak, naprawdę.
Ciągle starał się ją o tym przekonać. Ale było oczywiste, że ona wie
coś, o czym on nie wie, że ona wie, iż jej ukochany nie wróci, a on nie
zdawał sobie z tego sprawy, bo tak go oślepiała jego własna miłość.
Zarzuciła mu ręce na szyję i gorąco pocałowała w usta. Jej dotyk był
pełen rezygnacji.
- Zegnaj - powiedziała. - Musisz iść. Nasz czas minął.
Objął ją, mruknął słowa pożegnania i odszedł. Jej twarz, z wyrazem
najskrajniejszej rozpaczy, była piękna jak nigdy dotąd.
- Zycie minęło - szepnęła - i nie pozostało po nim nic, tylko żegnaj...
Obserwowała, jak znika w tłumie. Ręką przesłała mu ostatni znak
swej miłości.
Jakież to słowo słyszałam tamtego pierwszego dnia? - pytały jej oczy.
- Tego dnia, kiedy widok twojej twarzy wymazał całą moją przeszłość,
a przyszłość otwierała przed nami rajskie podwoje. Czy to właśnie
usłyszałam? Zegnaj...
Żegnaj...
Słowa tego nie wypowiedziała na głos; zostało jedynie wyar-
tykułowane ruchem jej warg. Najazd kamery na twarz kobiety. Każdy
szczegół oblicza, które znał świat jak długi i szeroki, zniekształcała
rozpacz. W jej oczach odbijał się los każdej kobiety, strata, jaką każda
kobieta ponosiła.
Na widowni rozległ się szloch. Ludzie tulili się do siebie niezdolni
oderwać wzroku od ekranu, mimo że łzy zniekształcały im obraz.
Twarz młodej kobiety zaczęła niknąć. Ale oczy pozostały najdłużej,
tak że filhi kończył się wyłącznie blaskiem jej źrenic, jak cieniem,
którego nie potrafi zaćmić nawet czas.
Na ekranie pojawiło się ostatnie słowo:
KONIEC
Żaden z widzów się nie poruszył. Siedzieli jak skamieniali. Wiedzieli,
że byli świadkami czegoś więcej niż tylko końca filmu.
Kate Hamilton, gwiazda, która lśniła przed ich oczyma na ekranie tak
oślepiającym blaskiem, miała już nigdy nie wystąpić w żadnym filmie.
Owo pożegnanie z miłością stanowiło również koniec jej kariery;
najkrótszej i najbardziej niezwykłej w historii kina.
A Joseph Knight, który stał za kamerą filmując tę scenę, człowiek,
który zarówno swoją wielką miłością do Kate, jak i mocą swego
talentu stworzył z niej gwiazdę, nie nakręci już więcej filmu.
Słowa, które bohaterka wypowiedziała na ekranie, stanowiły
podzwonne pewnego okresu historii kina. Dzięki Kate Hamilton film w
Hollywood po raz pierwszy sięgnął takich głębi ludzkich uczuć. A
dzięki Josephowi Knightowi geniusz Kate uwieczniony został po wsze
czasy.
Ale teraz nastąpił już nieodwołalny kres. Film mówił o początkach i
nieuchronnych końcach i wydawało się, że przepowiadał przyszłość
tych, którzy w nim grali główne role. Pod wieloma względami życie
skopiowało sztukę...
Na ekranie przesuwały się końcowe napisy:
Anne............... Kate Hamilton
Susan……….. Eve Sinclair
Sam................. Samuel Raines
Widzowie siedzieli jak sparaliżowani. Nikt nie wstawał. Wciąż
słychać było szlochy. Mężczyźni pocieszali kobiety starając się
jednocześnie ukryć własne wzruszenie.
W ostatnim rzędzie, przez nikogo nie obserwowana, siedziała młoda
kobieta i ze szczególnym zainteresowaniem śledziła przesuwające się
przed jej oczyma nazwiska.
Kate Hamilton
Eve Sinclair
Spoglądała prosto przed siebie. W wyobraźni ciągle majaczyła jej
twarz z ekranu, a przed oczyma miała ostateczny napis:
KONIEC.
- Żegnaj - szepnęła.
Tak, to był koniec. Koniec talentu, który uczynił z Josepha Knighta
cud w światku filmowców, i koniec przerastającego rzeczywistość
ekranowego wizerunku Kate Hamilton. Szalejąca za nimi publiczność
nigdy już nie zobaczy swoich ulubieńców.
Koniec nadziei? Zapewne. Ale nie koniec miłości...
Kino z wolna zaczynało pustoszeć. Ludzie wychodzili powoli i w
milczeniu, ciągle jeszcze pod kolosalnym wrażeniem, jakie wywarł na
nich film. Ale młoda kobieta nie ruszała się z miejsca.
Dla opuszczającej w spokoju kino publiczności film był jedynie
wytworem sztuki. Z całą pewnością wielkiej sztuki. Dzieło to miało
największą jak dotąd frekwencję i nikt nie był w stanie przejść obok
niego obojętnie. Widzowie wielokrotnie wracali do kina i mimo że
historia była tak tragiczna, lgnęli do niej jak ćmy do ognia. Film ów
dawał im większe poczucie tożsamości niż cała historia ich kraju.
Młoda kobieta siedziała w półmroku. To było coś więcej niż film. To
było jej pożegnanie - ostatnie pożegnanie.
Nie płakała. Dawno już wypłakała wszystkie łzy.
W uszach nieustannie dźwięczały jej słowa, które tak niedawno padły
z ekranu. Słowa, które zdawały się lepiej opowiadać całą historię, niż
uczyniłaby to jej pamięć.
Nieświadomie zgrzeszyłam i dlatego cię utracę...
To zbrodnia i trzeba za nią zapłacić...
Ekran dawno był już ciemny, a ona sama w kinie spoglądała na
olbrzymią kurtynę, która majaczyła przed nią niczym żałobny całun.
Kiedy widzowie opuszczali salę, nikt na nią nawet nie spojrzał. Ich
serca i myśli bez reszty wypełniały widziane dopiero co obrazy. A
gdyby nawet ktoś ją zauważył, nie poznałby jej, ponieważ istniał zbyt
wielki rozziew między tymi większymi niż życie wyobrażeniami a
zwykłą istotą ludzką.
Wszyscy byli rozkojarzeni. I o to w końcu chodziło. Oderwanie
uwagi od rzeczy realnych, danie człowiekowi czegoś, co będzie miał w
zasięgu ręki, aby otworzyć mu bramę do krainy iluzji. A ona aż za
dobrze wiedziała, że iluzja ta stanowi wrota, za którymi czai się pustka
i zło. Tylko że w tej chwili pojęła, iż są to czasami jedyne wrota, które
prowadzą do najgłębszych zakamarków ludzkiego serca. Tego nauczył
ją Joseph Knight.
Być może, dumała, jest to kolejny powód, dla którego nikt mnie
dzisiaj nie rozpoznał. Ponieważ była już inna i nigdy nie będzie już
taka jak kiedyś. Czas i los odmieniły ją, odebrały przeszłość, którą
traktowała jak rzecz zrozumiałą samą przez się, i zniszczyły
przyszłość, która jawiła się jej jako przepiękny sen.
Stosowny koniec, pomyślała. Kurtyna opadła.
Ale zza kurtyny nieustannie spoglądały lśniące oczy, bezdenne, z
malującym się w nich już na zawsze cierpieniem i bezgraniczną
miłością. Oczy te nie patrzyły na nią, ani na salę, nie wyglądały dnia
dzisiejszego; spoglądały na Josepha Knighta. Oczy, które nigdy nie
zgasną, miłość, która nigdy nie minie.
Jakież to słowo słyszałam tamtego pierwszego dnia? Tego dnia, kiedy
widok twojej twarzy wymazał cafo mojąprzeszłość, a przyszłość
otwierała przed nami rajskie podwoje? Czy to właśnie usłyszałam?
Żegnaj...
Niech tak brzmi jej epitafium. Bohaterka z ekranu - iluzja stworzona
w świecie filmu - opowie wszystko lepiej niż ona. W pierwszym
porywie miłości czai się już koniec, ostateczne rozstanie kryje się w
cieniu, unikając wzroku szczęśliwych ludzi aż do chwili, kiedy jest już
za późno, żeby zdać sobie sprawę, co nieuchronnie ma przyjść.
Zegnaj...
Księga 1
1
Siedemnaście lat wcześniej
12 września 1930 roku
Kate Hamilton miała jedenaście lat.
Siedziała w sali kinowej ze wzrokiem wlepionym w ekran.
Zapomniała o całym bożym świecie. O niewielkim kalifornijskim
miasteczku, w którym znajdowało się kino, o domu, gdzie mieszkała z
matką i ojczymem. O koleżankach szkolnych, o przeszłości, troskach i
rozczarowaniach.
Kino stanowiło egzotyczny świat, ciepły i cudowny, w którym
spełniały się wszelkie sny i pragnienia. Wszelkie doznania miały tu
własny czar - smak cukierka, odległy zapach dymu papierosowego
docierający z części dla palących na końcu sali, pęknięte oparcie fotela,
głos dziecka proszącego matkę o coś do picia, marudzącego, że chce do
ubikacji. Fascynacja widzów, ich oczarowanie filmem, a przede
wszystkim panująca w sali ciemność - stanowiły dla Kate świat czystej
magii.
Ale najważniejsze w tej egzotycznej krainie było to, że mogła
obserwować aktorkę na ekranie.
Była nią dziewczynka, Eve Sinclair, jedna z największych
dziecięcych gwiazd Hollywood. W filmie, który szedł właśnie na
ekranie, odtwarzała swoją najnowszą rolę; w kostiumowym dramacie,
którego akcja rozgrywała się przed wojną secesyjną, grała cudofyną
córkę, która ratuje plantację swoich rodziców, a przy okazji ich
małżeństwo.
Kate nie przywiązywała wielkiej wagi do samej akcji. Widziała
już ten film siedem razy i prawie na pamięć znała dialogi, jak też
wyświechtany i sentymentalny zamysł samej intrygi. Jej oczy
wpatrzone były w Eve.
Eve była nad wiek rozwiniętą, śliczną dziewczynką o figlarnym
usposobieniu, z jasnobłękitnymi oczyma, z lśniącymi czarnymi
włosami, dla potrzeb filmu przefarbowanymi na rdzawo i
ufryzowanymi w loki. Pełna amerykańskiej świeżości podbiła serca
widzów, mając osiem lat została gwiazdą i od tego czasu popularność
jej ciągle rosła.
Kate siedziała oczarowana. Eve była jej bohaterką i ideałem.
Zgodnie z tym, co podawały magazyny, Eve mieszkała z rodzicami w
Pasadenie. Miała psa, który wabił się Muffy i sypiał z nią w jednym
pokoju. Jej ulubioną rozrywką była jazda na łyżwach, lektura książek
(sama Kate musiała bardzo długo oszczędzać, żeby kupić sobie
wymieniane przez Eve powieści: „Małe kobietki", „Wielkie nadzieje" i
„Rebekę z farmy Sunnybrook") oraz gra na flecie. Jej ulubionym
aktorem był Clark Gable, który beznadziejnie złamał młodziutkiej
aktorce serce, i największym marzeniem Eve było to, żeby pewnego
dnia zagrać z nim w jednym filmie. Poza tym pragnęła pojechać do
Egiptu, zwiedzić piramidy i odbyć przejażdżkę na słoniu.
Wszystko to Kate znała na pamięć równie dobrze, jak świadek
Jehowy Biblię. Śniła o Eve Sinclair. Żyła jej światem, oddychała jej
powietrzem. W swoim pokoju, głęboko ukrytą przed wścibskim okiem
matki, trzymała teczkę z setkami zdjęć Eve i poświęconymi jej
artykułami, powycinanymi z prasy. Ponadto miała całą kolekcję
plakatów z filmów, w których występowała Eve. Znała pełną
filmografię młodocianej aktorki, od najwcześniejszych, krótkich
komedyjek po pełnometrażowe filmy kręcone w wytwórni Worldwide
Pictures, która wykreowała ją na gwiazdę.
W pierwszych filmach występowała w rolach zuchowatych dziew-
czynek, które oczarowywały dorosłych i owijały ich sobie wokół palca.
Kiedy podrosła, nabrała specyficznej urody - była schludna,
błyskotliwa, inteligentna. Zaczęto tworzyć dla niej specjalne role, grała
postacie o ujmującym wyglądzie, nad wiek rozwinięte i o poważnym
charakterze. Wykorzystując bystry umysł oraz wrodzone poczucie
dobra i zła, w swoich filmach godziła skłóconych dorosłych,
a jeśli domagali się tego scenarzyści z Hollywood, potrafiła też
kojarzyć dobrane małżeństwa.
W tych „ciężkich czasach", które niebawem zaczęto określać mianem
wielkiego kryzysu, Eve odtwarzała postacie odznaczające się
młodzieńczą werwą, odwagą i zaradnością, ale mające przy tym pewne
głębsze wartości moralne, takie jak instynktowne wyczucie tego, co
dobre i uczciwe. Wszystko to sprawiło, że jej nazwisko stało się
powszechnie znane. Dla widzów uosabiała szczerość, prawość
charakteru i wzór urody. Nie przychodziło to trudno dziewczynce o
jasnych oczach, słodkim uśmiechu i perłowej cerze. Jej świeże, młode
ciało miało wszystko, czego każda matka życzyłaby swojej córce.
W miarę jak akcja filmu zmierzała ku stereotypowemu finałowi, Kate
ogarniało coraz silniejsze zniechęcenie i znajome poczucie
nieprzydatności. Eve była wszystkim, Kate niczym - a tak bardzo
chciałaby stać się podobna do Eve. Ona nie była koścista i miała
wszystko na swoim miejscu. Zawsze porządnie uczesana, schludnie
ubrana, nie popełniała nietaktów, za które dorośli mogliby robić jej
wymówki. Była szczupła, zgrabna, pozbawiona tej klocowatości
będącej przekleństwem wielu dziewcząt.
W porównaniu z nią Kate czuła się jak szara myszka. Odnosiła
wrażenie, że jest niechlujna, rozlazła i pospolita. Kiedy przeglądała się
w lustrze i widziała swoje rudoblond włosy, zwyczajny nos, szeroko
rozstawione oczy o błędnym spojrzeniu, dochodziła do wniosku, że
jest brzydkim, niezgrabnym stworzeniem, w każdym szczególe
różniącym się od słodziutkiej, pewnej siebie, idealnej Eve Sinclair.
Pierwsze pięć minut w kinie zawsze schodziło jej na snuciu owych
nieszczęsnych porównań. Później jednak o wszystkim zapominała
i bez reszty zatapiała się w świecie kreowanym przez urodę i czar
Eve. Do rzeczywistości wracała dopiero po dwóch godzinach. Przez
owe drogocenne dwie godziny ośmielała się identyfikować z olśnie-
wającym uśmiechem Eve, z jej dźwięcznym głosem, jej figlarnym
usposobieniem i - zapewne najważniejszą rzeczą - ze szczęśliwym
zakończeniem, które bohaterka zapewniała sobie, swej fikcyjnej
rodzinie i wszystkim ludziom, otaczającym ją w tym czarodziejskim
świecie na ekranie.
Film się skończył i trzeba było wracać do domu. Kate, mrugając
oczyma, wyszła w jaskrawe światło popołudniowego słońca. Przed
sobą miała główną ulicę miasteczka Plainfield w Kalifornii - sennego,
bezbarwnego i zdemoralizowanego, jak wszystkie małe miasteczka w
Ameryce w tamtych czasach.
Było to maleńkie, duszne miasteczko, z dala od kwitnących sadów
owocowych w dolinie San Joaąuin. Chociaż w pojęciu Kate leżało ono
na końcu świata, oddalone niesamowicie od olśniewającego
Hollywood, to tak naprawdę od stolicy filmu dzieliło je tylko
osiemdziesiąt kilometrów. Taka była różnica między geografią a
marzeniami.
W centrum miasteczka Kate natknęła się na nielicznych kupujących,
którzy zatrzymywali się przed zakurzonymi witrynami sklepów. Ulicą
od czasu do czasu przejeżdżał samochód. Ale w taką upalną sobotę
większość mieszkańców siedziała w domach; byli zbyt ubodzy, żeby
robić zakupy, i zbyt zmęczeni, żeby szukać rozrywek.
Kate przeszła osiem przecznic i znalazła się w ubogiej dzielnicy,
gdzie mieszkała razem z matką. Obserwowała niewielkie domki
parterowe i walące się rudery, które, w miarę jak zbliżała się do domu,
stawały się coraz bardziej odrażające, odrapane i szare. Dzieci w
niechlujnych, podniszczonych ubraniach włóczyły się bez celu po
jezdni lub bawiły się na chodnikach i podwórkach. Rodziców
niektórych z nich stać było na rowery, ale większość chodziła pieszo.
Ciężkie czasy uderzyły wszystkich, ale głównie mieszkańców uboż-
szych dzielnic małych miasteczek, gdzie ludziom trudno było znaleźć
pracę nawet w lepszych okresach. Panowała irytująca, senna atmo-
sfera.
W miarę jak Kate zanurzała się w szarzyznę rzeczywistości, urok Eve
Sinclair i jej fikcyjnego świata zaczynał blaknąć. Ów stopniowy proces
wtapiania się w prozę życia był najsmutniejszym elementem spotkań
Kate z Eve Sinclair. Zycie tak ją przytłaczało, że natychmiast
zaczynała się rozglądać, skąd zdobyć kolejne ćwierć dolara, wrócić do
kina i jeszcze raz obejrzeć film.
W końcu dotarła do domu. Był to niewielki, jednopiętrowy, pokryty
stiukiem budyneczek o wypaczonych okiennicach, spłowia-łych
firankach w oknach i okropnej atmosferze, czego Kate długo nie
dostrzegała. Dopiero gdy podrosła, stała się tego świadoma aż do bólu.
Weszła głównymi drzwiami i znalazła się w kuchni. Matka
rozmawiała z kimś przez telefon, a jednocześnie nakładała sobie lakier
na paznokcie u nóg. Na córkę nawet nie raczyła spojrzeć.
Dziewczynka otworzyła lodówkę, nalała sobie szklankę mleka i
ruszyła na górę do swego pokoju.
Żeby dostać się na schody, musiała przejść przez salon przeładowany
podniszczonymi meblami, stosami tanich poduszek z wyszytymi
jedwabną nicią widokami wodospadu Niagara i urwisk Yosemite, z
dawno nie mytymi szybami w oknach i ogromnym radiem.
Transmitowano właśnie jakiś mecz. W jednym ze starych klubowych
foteli siedział jej ojczym, do którego zawsze mówiła po imieniu - Ray.
Podobnie jak matka, nie zwrócił na dziewczynkę uwagi. Palił
papierosa, a w ręku trzymał butelkę piwa. Jak zwykle miał na sobie
wybrudzone spodnie i podkoszulek.
Tak naprawdę to wcale nie był jej ojczymem. Tego eufemizmu
używała jej matka, żeby zatuszować fakt, że Ray po prostu sprowadził
się do niej natychmiast po śmierci ojca Kate, który był uprzejmym
człowiekiem, pracował w banku i umarł na zawał serca nie mając
nawet pięćdziesięciu lat.
Ray był młodym mężczyzną, co najmniej dziesięć lat młodszym od
ojca Kate, i reprezentował typ określany przez niektóre kobiety
mianem przystojnego. Mocno zbudowany, miał oliwkową cerę i
lśniące czarne włosy. Kiedy się ubierał, żeby wyjść z jej matką,
wyglądał na pozór elegancko. Ale garnitury, które nosił, kolorowe
krawaty i zamszowe buty, kapelusze z wyzywającymi, rypsowymi
wstążkami były w tandetnym guście i wyraźnie mówiły, że ich
właściciel należy raczej do niższych warstw społecznych. Ale chociaż
Kate wcale nie podziwiała go i rozmawiała z nim tylko wtedy, kiedy to
było konieczne, czasami rozumiała, dlaczego matka wybrała właśnie
jego. Był na swój sposób bardzo męski, a jego krzykliwe ubiory miały
to wyłącznie podkreślać.
Na palcach, prawie się skradając, Kate przeszła przez salon i po
schodach podążyła do swego pokoju. Dokładnie zamknęła za sobą
drzwi.
Ściany pokoju były gołe. Wisiał tam tylko jeden plakat z filmu Eve
Sinclair, który Kate przed rokiem wyprosiła od właściciela kina.
Dziewczynka szybko otworzyła szufladę biurka, wyjęła z niej teczkę
ze zdjęciami i artykułami o Eve Sinclair. Piła mleko i po raz setny
przeglądała magazyny poświęcone ukochanej aktorce. Na pamięć
znała ich treść, każdy najdrobniejszy szczegół z prywatnego i
publicznego życia Eve.
W końcu rzeczywistość zwaliła się na nią z całą mocą i Kate nie
mogła jej już dłużej ignorować. Wyciągnęła podręczniki i zabrała się
do odrabiania lekcji. Nazajutrz czekała ją klasówka z arytmetyki, a
poza tym musiała napisać wypracowanie o tym, jak spędziła wakacje.
Wypracowanie przejmowało ją wstrętem. Po pierwsze dlatego, że nie
lubiła pisać. Nie miała talentu do bawienia się słowami. Litery
spływały jej spod pióra niczym pokraczne, niezdarne, atramentowe
stworzonka, obce i bez znaczenia. O przelewaniu swoich uczuć na
papier wiedziała tyle co i nic. Słowa nie pasowały do jej życia. Żyła
wyobrażeniami, odczuciami. Nawet w towarzystwie najlepszych
przyjaciółek siedziała przeważnie pogrążona w milczeniu.
A w domu nie odzywała się prawie nigdy.
Matka wcale się nią nie interesowała, co zresztą dała jej wyraźnie do
zrozumienia już przed kilku laty. Dla Irmy Hamilton córka była
zawadą, jeśli nie wręcz wrogiem. Ray, kiedy zaczął zalecać się do Irmy
zaraz po śmierci jej męża, jak każdy zalotnik okazywał początkowo
dziecku wiele uczucia. Ale nigdy nie interesował się Kate jako osobą.
Kiedy się już do nich sprowadził, przestał się nawet do dziewczynki
odzywać.
Kate w głębi serca bardzo się z tego cieszyła, gdyż serdecznie
nienawidziła Raya. Był obleśny i przypochlebny, zawsze śmierdziało
od niego piwem, potem i tytoniem. I był leniwy.
Nigdzie nie pracował. Ciągłe kręcił się po domu, pił piwo i nic nie
robił. Kilka razy w tygodniu nakładał na siebie elegancki garnitur i
wychodził na miasto „w interesach", jak to określała matka. Ale jego
mętne tłumaczenia wyraźnie wskazywały na to, że tak naprawdę to nie
robi nic. Matka podejrzewała, że spotyka się z innymi kobietami, i
często robiła mu o to sceny.
Największe awantury szły o pieniądze. Co chwila wybuchały między
nimi dzikie burdy, urozmaicane jeszcze alkoholem - matka, kiedy było
ją na to stać, popijała gin, a kiedy brakowało jej pieniędzy, piwo - i
wtedy wyzywała go od „nicponi" i „łachudrów".
Czasami wręcz dochodziło między nimi do bijatyk i wtedy Kate w
swoim pokoju przykrywała głowę poduszką i zasłaniała uszy dłońmi.
Ale na swój gorzki, niewesoły sposób byli ze sobą szczęśliwi. Kate
często słyszała, jak wchodzili razem do sypialni i zamykali drzwi.
Później na długo zapadała cisza, aż w końcu rozlegało się głośne
skrzypienie sprężyn i jęki kobiety. W takich chwilach Kate chciała za
wszelką cenę uciec; uciec dokądkolwiek.
A kiedy miała już wszystkiego serdecznie dosyć i pragnęła
zapomnieć o matce i Rayu, zaczynała wspominać ojca.
W nocnej szafce trzymała jego zdjęcie. Czasami bardzo długo się w
nie wpatrywała i studiując miłe oblicze człowieka w okularach, starała
się sobie przypomnieć, jaki był za życia.
Mimo że rysy twarzy ojca zamazywały się już w jej pamięci, ciągłe
czuła jego cichą, łagodną i pełną ciepła obecność. Wspominała chwile,
kiedy siadała mu na kolanach, podczas gdy on czytał wieczorną gazetę.
Miał spory brzuch i kiedy obejmował córeczkę, czuła go na swoich
wątłych plecach. Dukała poszczególne słowa wyczytane w gazecie, a
on wodził palcem wzdłuż linii, ucząc dziecko czytać i właściwie
wymawiać poszczególne słowa.
Poznała wtedy takie wyrażenia, jak „zebranie", „komisja" czy
„zarządzenie" - były one dla niej niczym zagraniczne zabawki
dorosłych, które przenikały do jej świata. Lubiła patrzeć na równe
rzędy liter ciągnących się kolumnami w dół gazety.
Stanowiło to dla Kate tak wspaniałą zabawę i tak zbliżało ją do ojca,
że po jego śmierci nie była w stanie nawet spojrzeć na gazetę. Być
może właśnie owo krótkie wprowadzenie w świat liter sprawiło, że po
jego śmierci świat ów stał się tak obcy i niegościnny.
Pamiętała, jak kąpał ją, kiedy była malutką dziewczynką, jak pomagał
się jej ubierać i jak słuchał jej wieczornej modlitwy. To on właśnie
zapewniał dziecku czułość i bliskość, której skąpiła matka, to on
ocierał jej łzy, przemywał obtarcia na łokciach i kolanach; matka w
tamtych czasach była kimś odległym, prawie nierealnym.
Kate z niesamowitą wyrazistością pamiętała, jak mając trzy lata
wbiegła po kąpieli nago do salonu. Matka straszliwie ją zbeształa, ale
ojciec wziął na ręce i powiedział: „Będziesz miała jeszcze w
przyszłości czas chwalić się swymi wdziękami. A na razie włóż
piżamę".
Od śmierci ojca nikt już nie zawołał do niej „Katie". Matka w ogóle
rzadko zwracała się do niej po imieniu, traktowała ją szorstko, a
obecność córki zawsze niebywale ją irytowała. Była bez reszty
zaabsorbowana swoją osobą. Albo nakładała na twarz makijaż, albo go
zmywała, układała sobie włosy albo rozmawiała przez telefon lub też
gdzieś wychodziła. Dla Kate nie miała chwili czasu.
Dziewczynka zawsze czuła, że rodzice nie byli ze sobą szczęśliwi. I
faktycznie, szybkość, z jaką Ray zajął miejsce ojca, wyraźnie
sugerowała, że poprzedni świat nie był wcale ani taki szczęśliwy, ani
bezpieczny, jak się to mogło wydawać.
Uciekając myślami wstecz, Kate doszła do wniosku, że jej matka
grała jedynie rolę dobrej żony. Nie spodziewała się jednak, że
osobowość matki aż tak się zmieni natychmiast po śmierci męża. W ten
sposób wraz z jego odejściem Kate straciła oboje rodziców.
Teraz, kiedy studiowała fotografię ojca, stawał się on dla niej coraz
bardziej obcy, w miarę jak oddzielał ich czas i blakły wspomnienia;
było to tak, jakby oglądała w lustrze własną tajemnicę. Jej osobowość z
każdym upływającym dniem stawała się coraz bardziej niejasna,
niczym zamglona kryształowa kula. Im Kate była starsza, tym mniej
wiedziała o sobie, choć powinno być inaczej.
I wtedy w jej życiu pojawiła się Eve Sinclair. Podczas gdy Kate była
zagubiona i bezkształtna, Eve cechowały doskonałość i uroda. O ileż
łatwiej jest zniknąć w mrocznych otchłaniach kina i spędzić bezcenne
dwie godziny identyfikując się z Eve niż błąkać się w zmieszaniu w
rzeczywistym świecie poszukując własnej osobowości!
O siedemnastej rozległo się krótkie, suche pukanie do pokoju i ktoś
bezceremonialnie otworzył drzwi. Irma Hamilton obrzuciła córkę
zimnym spojrzeniem.
- Wychodzimy z ojcem na kolację - oświadczyła. On wcale nie jest
moim ojcem - pomyślała Kate.
- Jedzenie zostawiłam w lodówce - dodała matka. - Jak będziesz
głodna, odgrzej sobie.
Kate popatrzyła na matkę. Miała szarozielone oczy i ufarbowane na
kasztanowo włosy. Cierpiała nieco na nadwagę powodowaną
nadmiarem piwa i cukierków, które uwielbiała, ale ogólnie miała w
sobie pewną zmysłowość, którą podkreślała jeszcze jej połyskliwa,
barwna sukienka, opinająca piersi i biodra. Na jej ustach nieustannie
malował się grymas wyrażający pogardę dla świata i zainteresowanie
wyłącznie pustymi przyjemnostkami. Kate niejednokrotnie słyszała,
jak Ray nazywa ją „suką", i musiała przyznać, że słowo to doskonale
pasowało do matki.
Nie odezwała się słowem. Wiedziała, że matka wychodzi z Rayem do
pobliskiej restauracji, w której co najmniej dwa razy w tygodniu jadali
kolację. Dzieci do tego lokalu nie wpuszczano. Do kolacji z pewnością
zamówią alkohol - stanowczo za dużo alkoholu. Wrócą o wpół do
dziesiątej albo i później. W domu jeszcze poprawią. Może nawet się
pobiją.
Kate cieszyła się, że na parę godzin zostanie sama. Najlepiej by było,
gdyby wychodzili codziennie. Matka rozejrzała się krytycznie.
- I posprzątaj w pokoju - powiedziała. - Wygląda, jakby przeszedł po
nim huragan.
Powiedziawszy to, bez słowa odwróciła się i opuściła sypialnię córki.
Kate spędziła ten wieczór, bezskutecznie starając się skupić uwagę
na odrabianych lekcjach, ale bez przerwy sięgała po teczkę Eve
Sinclair. Kiedy o dwudziestej drugiej trzasnęły drzwi wejściowe, była
już w piżamie, po kąpieli, miała wymyte włosy i pogodziła się z
przykrym faktem, że nie odrobiła matematyki, a wypracowanie
napisała tylko do połowy.
Nikt nie przyszedł powiedzieć jej dobranoc. Z dobiegających z dołu
rozmów wywnioskowała, że dorośli wypili więcej niż zazwyczaj.
Słyszała ostre, pełne kpiny i złośliwości słowa matki i ponure
odpowiedzi Raya.
Wśliznęła się pod kołdrę. Próbowała wytłumić odgłosy ich rozmów i
ostry brzęk szkła wspomnieniami filmu, który oglądała tego dnia.
Widziała Eve biegnącą przez salon, żeby wpaść prosto w ramiona ojca,
widziała Eve hasającą beztrosko po trawniku przed domem, widziała
uśmiechniętą twarz wypełniającą cały ekran. Jej własny świat blakł, a
jego miejsce zajmowała rzeczywistość Eve Sinclair.
Zapadała już w otchłanie snu, kiedy do świadomości przywołały ją
głosy dorosłych dobiegające ze schodów. Później rozległ się trzask
otwieranych i zamykanych drzwi drugiej sypialni. A jeszcze później do
jej pogrążonego w półśnie mózgu dotarł zgrzytliwy dźwięk sprężyn
łóżka, na którym jej matka uprawiała z Rayem miłość. Były to
dziwaczne dźwięki, odrażające i komicznie lubieżne. Ochrypłe szepty i
pomruki świata, w którym Kate nie potrafiła znaleźć siebie, i w którym
nie mogłaby żyć.
Zmarszczyła brwi. Najwyższym wysiłkiem woli wróciła wyobraźnią
na plantację, wcieliła się w dziewczynkę ubraną w białą sukienkę,
powróciła do kochających rodziców, rozległych trawników przed
domem i szepczącego w liściach drzew wiatru. Przez jedną upajającą
sekundę była Eve Sinclair, była w jej ciele, odgrywała tę samą rolę co
ona i żyła w innym, lepszym świecie.
A potem zasnęła.
2
Hollywood, Kalifornia
12 września 1930 roku
Eve Sinclair była głodna.
Tak naprawdę to umierała z głodu. Jej młode ciało domagało się
czegoś słodkiego i pysznego.
A najbardziej marzyła o potężnej porcji lodów z czekoladą, bitą
śmietaną i wisienką na wierzchu.
Nie - pomyślała. Z trzema wisienkami!
Po ciężkim, wyczerpującym ranku spędzonym na planie jej
najnowszej produkcji, zatytułowanej „Niezgoda i cudy", była
zmęczona i poirytowana. Tego ranka zaliczyła również w studiu lekcję
historii i angielskiego z prywatnym nauczycielem, a później wkuwała
dialogi. Do tego doszły zajęcia z choreografem, który do jej
najnowszej roli ułożył skomplikowany numer taneczny.
O jedenastej trzydzieści, po pięciu wyczerpujących godzinach, przed
oczyma stawały jej już świeczki i w końcu nauczyciel solidnie ją
zbeształ. Później dostała reprymendę od reżysera - w dużo
łagodniejszej formie - za nieuważne czytanie roli. Na koniec była tak
zmordowana, że musiano na pół godziny przerwać zdjęcia i pozwolić
jej odetchnąć.
Teraz więc, w przerwie między scenami, matka poprawiała córce
makijaż. Czynność tę zazdrośnie zastrzegła dla siebie. Zapewnianie
Eve odpowiedniego wyglądu, zarówno podczas kręcenia zdjęć, jak
konferencji prasowych, traktowała jako swój najświętszy obowiązek.
Za skarby chińskiego boga nie dopuściłaby do tego, żeby jakiś
niedbały charakteryzator ze studia zniszczył karierę jej córki przez
nieudolne wykonywanie swoich obowiązków.
Stała obok córki i ostrożnie nakładała jej na policzki róż, który miał
ukryć nienaturalną bladość dziewczynki.
- Później odpoczniesz - mówiła. - Zdaję sobie sprawę, że masz ciężki
dzień, ale już niedługo się skończy. Jesteś bardzo dobrą aktorką i
musisz im pokazać, jak wygląda i pracuje prawdziwa gwiazda.
Powiedziała to zdumiewająco bezosobowym tonem, ale Eve puściła
jej słowa mimo uszu. Cały czas myślała o tym, jak bardzo jest głodna.
- Mamo, czy mogłabym dostać lody? - zapytała bez specjalnej
nadziei.
Matka wybuchnęła śmiechem.
- Lody! - parsknęła. - O tej porze? Kochanie, przecież wiesz, że lody
fatalnie wpływają na tembr twego głosu. Żadnych lodów; co to, to nie!
Po nakręceniu następnej sceny zjesz zupę.
Eve milczała. Jak zawsze była ślepo posłuszna matce. To tylko dzięki
jej niezmordowanym wysiłkom była dziś tym, kim była. To matka
kazała jej uczyć się śpiewu i tańca, odkąd Eve wyszła z pieluszek, i
załatwiła jej kilka ról w wodewilach, skąd - kiedy miała osiem lat -
wyłowił ją Hollywood.
Próba wypadła znakomicie, ponieważ Eve miała wrodzony talent
aktorski, połączony z pełnym wdzięku wyglądem i umiejętnością
śpiewu i tańca. Podpisała kontrakt z Worldwide Pictures na pięć-
dziesiąt dolarów tygodniowo i zanim mając dziewięć lat dostała
pierwszą poważną rolę w filmie „Dziewczynka z prerii", grała epizody
w niezliczonych produkcjach kategorii „B" oraz w komediowych
krótkometrażówkach.
Dzięki długim przygotowaniom i żmudnym ćwiczeniom, kiedy
przyszło pierwsze poważne wyzwanie, Eve śmiało i z powodzeniem
stawiła mu czoło. W „Dziewczynce z prerii" zagrała rolę pełnej uroku,
ukochanej córeczki młodego farmera, który zmuszony jest walczyć z
pozbawionymi skrupułów bankierami. Dziecko stało się w tym filmie
główną postacią intrygi. Niebywałe wczucie się w rolę i naturalność
przed kamerami wywarła na wszystkich piorunujące wrażenie. Film
odniósł niebywały sukces kasowy, a Eve podpisała kolejne kontrakty,
tym razem już na nieporównanie większe stawki.
Jej matka oraz agent, Irving Fine, wynegocjowali nowe, dużo bardziej
lukratywne warunki. Na dziecko zwalił się teraz ogrom pracy na
planie; między zdjęciami Eve cały czas ćwiczyła taniec i śpiew.
Młodziutka i odporna fizycznie wytrzymała ten kierat. W wieku
jedenastu lat była jedną z najpopularniejszych aktorek dziecięcych w
Hollywood. Jej profesjonalizm i niezawodność sprawiały, że stała się
najbardziej rozchwytywaną i rozpieszczaną gwiazdą wytwórni
Worldwide.
W głównej mierze zawdzięczała to matce. To ona robiła wszystko,
żeby zapewnić córce karierę, i ona przy pierwszej nadarzającej się
okazji pchnęła ją w tym kierunku. Od samego początku ostrzyła jej
talent, przygotowując Eve do jeszcze większych sukcesów.
Ponosiła wielkie ofiary, aby jedynaczka mogła zajść tak wysoko.
Kiedy odkryła drzemiący w niej talent, zrezygnowała z dalszych dzieci
i poświęciła się tylko jednemu: przyszłej karierze Eve Sinclair.
Ojciec, skromny farmaceuta z małego miasteczka w Illinois, w
którym Eve przyszła na świat, pragnął dla córki zwykłego życia i
chciał mieć więcej dzieci. Ale jego żona, która zadecydowała inaczej,
postanowiwszy pchnąć córkę w świat filmu, rozwiodła się z nim.
Przeniosła się z Eve do Hollywood, zostawiając go w rodzinnym
Illinois.
Eve tęskniła za spokojną, zapewniającą poczucie bezpieczeństwa
osobowością ojca. W chwilach gdy jej życie nabierało wyjątkowo
szaleńczego tempa, bardzo go jej brakowało. Podświadomie czuła, że
życie u jego boku byłoby spokojne i szczęśliwe, takie jakie obecnie
stanowiło jedynie nieosiągalne marzenie.
Ale to wszystko było już pieśnią odległej przeszłości. Jedynym jej
towarzyszem, przyjacielem i srogim ciemiężycielem stała się matka.
Całe życie Eve sprowadzało się do tego, żeby zadowolić jej ambicje i
uniknąć mrocznego, pełnego dezaprobaty spojrzenia, kiedy - jak to
określała matka - nie dawała z siebie „stu pięćdziesięciu procent" tego,
na co było ją stać.
Zatem i teraz musiała zapomnieć o lodach. Stanowiła „aktorkę w
pełnym tego słowa znaczeniu" i za to wszyscy ją podziwiali. Nigdy nie
wszczynała awantur, nigdy nie wybuchała płaczem, kiedy coś jej na
planie nie wychodziło; nie okazywała gniewu i irytacji,
gdy trwające zbyt długo zdjęcia działały jej na nerwy. Nigdy nie
wpadała w złość, kiedy miała po prostu wszystkiego dosyć. Starała się
zawsze zachowywać równowagę i pogodę ducha oraz spokój; była
przecież profesjonalistką i reżyserzy często stawiali ją za wzór
dorosłym aktorom, z którymi wypadało jej współpracować.
Eve była fenomenem, wytworem ośmiu bezlitosnych lat pracy w
najcięższym zawodzie świata. Talent, niezaprzeczalny od samego
początku, w połączeniu z żelazną dyscypliną, jakiej poddawano ją
prawie od kołyski, pozwolił jej sprostać wymaganiom stawianym
przez Hollywood. Nie potrzebowała pochwał i pochlebstw, żeby
dawać z siebie wszystko. Była gwiazdą do szpiku kości.
A to, że pod pancerzem jej talentu i doświadczenia kryła się zwykła
dziewczynka, niewinna i nie znająca realnego świata istniejącego poza
Hollywood, pozbawiona towarzystwa rówieśników, nie znająca
problemów, jakie mają dzieci w jej wieku - ten fakt nie interesował
zupełnie ludzi, którzy karmili się jej talentem, przede wszystkim jej
matki. Ich jedynym dążeniem było jeszcze bardziej wyostrzyć talent
Eve, wyeksploatować do końca wszystkie jej możliwości. Ostatecznie
w maleńką Evie zainwestowano ogromne pieniądze...
W Hollywood nie ma miejsca na dzieciństwo. Jedyne zabawy z
rówieśnikami miały na celu reklamę i odbywały się przed kamerami, a
dzieci były specjalnie wynajmowane przez producentów.
Zdumiewające było to, że Eve nie zdawała sobie sprawy z otchłani
samotności, w jakiej żyła. Odkąd sięgała pamięcią, robiła tylko to,
czego oczekiwali od niej dorośli, i żyła ich uznaniem. Niczego innego
przecież nie znała. Nie była świadoma tego, że dzieciństwo przeszło
obok niej, ponieważ nie miała zielonego pojęcia, że coś takiego jak
dzieciństwo w ogóle istnieje. Znała tylko pracę, więcej pracy i jeszcze
więcej pracy, a matka popychała ją w jednym kierunku: żeby dawała z
siebie coraz więcej.
Gdzieś po drodze, w pogoni za rozwijaniem talentu, zagubiła swoją
osobowość. Stała się wprawdzie wspaniałą aktorką, odtwórczynią
genialnych jak na jej wiek ról, ale jako istota ludzka była pusta,
ponieważ nikt nigdy nie dał jej szansy bycia normalną, bycia kochaną
za to, kim jest naprawdę, a nie za to, co reprezentuje sobą na planie
filmowym.
I to dlatego zapewne Eve unosiła się w pustce nie doznając od tej
pustki zawrotu głowy i potrafiła tak wspaniale grać w filmach. Pod
maską, którą nakładała przed kamerami, nie kryło się nic - nic
osobistego, co mogłoby zakłócić jej rolę. Na zawołanie potrafiła bez
zażenowania śmiać się albo płakać i w jednej chwili umiała to
przerwać na komendę: „Kamera, stop!" Nie przeszkadzało jej
odgrywanie iluzji, ponieważ sama stanowiła wyłącznie iluzję.
Zatem Eve stała obecnie u progu olśniewającej, oszałamiającej
kariery, którą zawdzięczała nieprzeciętnemu talentowi i jeszcze
cięższej pracy. Ale był to bardzo delikatny moment w jej życiu.
Wyrastała już powoli z dziecięcych ról i nadchodziła pora, żeby zacząć
występować w scenach młodzieńczych. Przejście takie udawało się
tylko nielicznym dziecięcym aktorom. Ale nie był to problem, który
nurtowałby Eve, ponieważ matka myślała o tym już od bardzo dawna.
Teraz miała córce do przekazania coś niebywale istotnego.
Posłuchaj, kochanie - powiedziała matka kończąc poprawiać Eve
makijaż. - Muszę ci coś powiedzieć. Nie chciałam ci o tym wspominać
wcześniej, ponieważ mogłoby to cię zanadto podekscytować i popsuć
ostatnią scenę. Usiądź prosto, dziecko... ooo, właśnie tak.
Tłumiąc ziewnięcie Eve wyprostowała się. W lustrze ujrzała
utkwione w nią oczy matki.
- W zeszłym miesiącu pod względem wpływów kasowych upla-
sowałaś się na osiemnastym miejscu w kraju. Jesteś jedną z czterech
najważniejszych gwiazd, jakimi dysponuje wytwórnia, z którą masz
podpisane kontrakty. Twoje filmy przyniosły miliony. Twój talent
osiągnął punkt szczytowy. Ale rośniesz i musisz przejść na wyższy
poziom. A to oznaczać będzie większe pieniądze, ale i większą
odpowiedzialność.
Urwała i poprawiła na głowie córki niesforny pukiel czarnych
włosów.
- Obecnie z Irvingiem negocjujemy nowy, bardzo ważny dla ciebie
kontrakt - ciągnęła matka. - Studio zamierza wypożyczyć cię Olympic
Pictures, gdzie masz zagrać w komedii z Tommym Valentine'em.
Gage Elizabeth Tabu
Dla Sidneya J. Ritchiego i dla Andi z wyrazami miłości
Z każdym kolejnym krokiem, jaki odważyłem się wykonać, coś we mnie krzyczało: „Stop! Ani kroku dalej!" A jednak nie mogłem się zatrzymać. Musiałem pójść jeszcze choćby odrobinę dalej, przesunąć się do przodu choćby o grubość włosa. I jeszcze jeden krok, i jeszcze jeden... I wtedy to się stało. Tak to już właśnie bywa. Ibsen Rosmersholm
Prolog 22 kwietnia 1947 roku Salę wypełniał mrok, a siedzący w niej ludzie pogrążeni byli w pełnym napięcia milczeniu. Przed nimi, powiększona stokrotnie, widniała twarz kobiety. Stała w towarzystwie mężczyzny w miejscu, gdzie ludzie zazwyczaj się rozstają; na stacji kolejowej. Łatwo było wyczuć, że wokół nich znajduje się wiele osób, które również przybyły tu, żeby się pożegnać. Ale na pierwszym planie dominowała twarz kobiety. W jej źrenicach odbijał się obraz mężczyzny; w miarę jak pogłębiała się jej rozpacz, oczy nabierały blasku i piękna. - Czy musisz wyjeżdżać? - zapytała. - Czy tak musi być? Miała łagodny, matowy głos. Pozornie był to słodki i bardzo naturalny głos młodej dziewczyny, ale dawało się w nim wyczuć odwieczny, pełen jakichś sekretów ton. Jej złociste oczy były ogromne, a cierpienie tłumiło ich blask, jak płynące chmury zakrywają księżyc. - Tak - odparł mężczyzna. - Muszę wyjechać. Oddałbym wszystko, żeby zostać. Ale nie mam wyjścia. Westchnęła, zupełnie jakby wyłożył jej jakieś surowe prawo, okrutne i nieugięte jak samo życie. - A jednak w głębi duszy czuję, że cię tracę - odparła. - Ze zgrzeszyłam nieświadomie i dlatego mnie opuszczasz. Mężczyzna potrząsnął głową. - Nie, nie zgrzeszyłaś. Chyba że miłość jest zbrodnią.
Przygarnął ją do siebie. Jej dłoń zadrżała niepewnie na jego ramieniu, bała się przytulić do mężczyzny, ponieważ ją opuszczał. - Obiecaj mi, że zrobisz wszystko, żeby być szczęśliwa - odezwał się. - Szczęśliwa - mruknęła z wątłym, wymuszonym uśmiechem, zupełnie jakby powiedział jakiś niezbyt mądry żart. Potem na- chmurzyła twarz i wtuliła ją w jego tors, żeby nie mógł ujrzeć bezmiaru rozpaczy, jaka malowała się w jej oczach. - Jakie to dziwne - odezwała się bardziej do siebie niż do niego. - Kiedy nadchodzi miłość, chwytasz ją pełnymi garściami. Widzisz, że całe twoje dotychczasowe życie było puste, i bez chwili namysłu odwracasz się piecami do przeszłości. Zamknęła oczy i położyła dłonie na szerokich plecach mężczyzny. - Ale później, kiedy świat znów zaczyna dopominać się o swoje prawa, nie potrafisz z nim walczyć, bo nie chcesz już znosić samotności. Odrzucasz ją jak dziecko papierową zabawkę. Ale zegarów nie da się cofnąć, nie można wrócić do przeszłości i znając już czyhające pułapki zaczynać wszystkiego od początku. Popatrzyła mu prosto w oczy. - To jest zbrodnia, rozumiesz? - podjęła. - To za to trzeba płacić. Mężczyzna milczał. Otworzyła przed nim serce i dopiero teraz ujrzał, jak bardzo ono krwawi. Kobieta mocno nim potrząsnęła. - Miłość jest ważniejsza od życia - stwierdziła. - Ale życie z kolei jest silniejsze. To nieuczciwe... Ujął w dłonie jej policzki. - Wrócę - obiecał. - Naprawdę? - Wyraz jej oczu utwierdził go w przekonaniu, że mu nie wierzy. Ale jednocześnie czerpała pociechę z tego, że chciałby wrócić. I to musiało jej wystarczyć. - Naprawdę wrócisz? - Tak, naprawdę. Ciągle starał się ją o tym przekonać. Ale było oczywiste, że ona wie coś, o czym on nie wie, że ona wie, iż jej ukochany nie wróci, a on nie zdawał sobie z tego sprawy, bo tak go oślepiała jego własna miłość.
Zarzuciła mu ręce na szyję i gorąco pocałowała w usta. Jej dotyk był pełen rezygnacji. - Zegnaj - powiedziała. - Musisz iść. Nasz czas minął. Objął ją, mruknął słowa pożegnania i odszedł. Jej twarz, z wyrazem najskrajniejszej rozpaczy, była piękna jak nigdy dotąd. - Zycie minęło - szepnęła - i nie pozostało po nim nic, tylko żegnaj... Obserwowała, jak znika w tłumie. Ręką przesłała mu ostatni znak swej miłości. Jakież to słowo słyszałam tamtego pierwszego dnia? - pytały jej oczy. - Tego dnia, kiedy widok twojej twarzy wymazał całą moją przeszłość, a przyszłość otwierała przed nami rajskie podwoje. Czy to właśnie usłyszałam? Zegnaj... Żegnaj... Słowa tego nie wypowiedziała na głos; zostało jedynie wyar- tykułowane ruchem jej warg. Najazd kamery na twarz kobiety. Każdy szczegół oblicza, które znał świat jak długi i szeroki, zniekształcała rozpacz. W jej oczach odbijał się los każdej kobiety, strata, jaką każda kobieta ponosiła. Na widowni rozległ się szloch. Ludzie tulili się do siebie niezdolni oderwać wzroku od ekranu, mimo że łzy zniekształcały im obraz. Twarz młodej kobiety zaczęła niknąć. Ale oczy pozostały najdłużej, tak że filhi kończył się wyłącznie blaskiem jej źrenic, jak cieniem, którego nie potrafi zaćmić nawet czas. Na ekranie pojawiło się ostatnie słowo: KONIEC Żaden z widzów się nie poruszył. Siedzieli jak skamieniali. Wiedzieli, że byli świadkami czegoś więcej niż tylko końca filmu. Kate Hamilton, gwiazda, która lśniła przed ich oczyma na ekranie tak oślepiającym blaskiem, miała już nigdy nie wystąpić w żadnym filmie. Owo pożegnanie z miłością stanowiło również koniec jej kariery; najkrótszej i najbardziej niezwykłej w historii kina. A Joseph Knight, który stał za kamerą filmując tę scenę, człowiek, który zarówno swoją wielką miłością do Kate, jak i mocą swego talentu stworzył z niej gwiazdę, nie nakręci już więcej filmu.
Słowa, które bohaterka wypowiedziała na ekranie, stanowiły podzwonne pewnego okresu historii kina. Dzięki Kate Hamilton film w Hollywood po raz pierwszy sięgnął takich głębi ludzkich uczuć. A dzięki Josephowi Knightowi geniusz Kate uwieczniony został po wsze czasy. Ale teraz nastąpił już nieodwołalny kres. Film mówił o początkach i nieuchronnych końcach i wydawało się, że przepowiadał przyszłość tych, którzy w nim grali główne role. Pod wieloma względami życie skopiowało sztukę... Na ekranie przesuwały się końcowe napisy: Anne............... Kate Hamilton Susan……….. Eve Sinclair Sam................. Samuel Raines Widzowie siedzieli jak sparaliżowani. Nikt nie wstawał. Wciąż słychać było szlochy. Mężczyźni pocieszali kobiety starając się jednocześnie ukryć własne wzruszenie. W ostatnim rzędzie, przez nikogo nie obserwowana, siedziała młoda kobieta i ze szczególnym zainteresowaniem śledziła przesuwające się przed jej oczyma nazwiska. Kate Hamilton Eve Sinclair Spoglądała prosto przed siebie. W wyobraźni ciągle majaczyła jej twarz z ekranu, a przed oczyma miała ostateczny napis: KONIEC. - Żegnaj - szepnęła. Tak, to był koniec. Koniec talentu, który uczynił z Josepha Knighta cud w światku filmowców, i koniec przerastającego rzeczywistość ekranowego wizerunku Kate Hamilton. Szalejąca za nimi publiczność nigdy już nie zobaczy swoich ulubieńców. Koniec nadziei? Zapewne. Ale nie koniec miłości... Kino z wolna zaczynało pustoszeć. Ludzie wychodzili powoli i w milczeniu, ciągle jeszcze pod kolosalnym wrażeniem, jakie wywarł na nich film. Ale młoda kobieta nie ruszała się z miejsca. Dla opuszczającej w spokoju kino publiczności film był jedynie wytworem sztuki. Z całą pewnością wielkiej sztuki. Dzieło to miało
największą jak dotąd frekwencję i nikt nie był w stanie przejść obok niego obojętnie. Widzowie wielokrotnie wracali do kina i mimo że historia była tak tragiczna, lgnęli do niej jak ćmy do ognia. Film ów dawał im większe poczucie tożsamości niż cała historia ich kraju. Młoda kobieta siedziała w półmroku. To było coś więcej niż film. To było jej pożegnanie - ostatnie pożegnanie. Nie płakała. Dawno już wypłakała wszystkie łzy. W uszach nieustannie dźwięczały jej słowa, które tak niedawno padły z ekranu. Słowa, które zdawały się lepiej opowiadać całą historię, niż uczyniłaby to jej pamięć. Nieświadomie zgrzeszyłam i dlatego cię utracę... To zbrodnia i trzeba za nią zapłacić... Ekran dawno był już ciemny, a ona sama w kinie spoglądała na olbrzymią kurtynę, która majaczyła przed nią niczym żałobny całun. Kiedy widzowie opuszczali salę, nikt na nią nawet nie spojrzał. Ich serca i myśli bez reszty wypełniały widziane dopiero co obrazy. A gdyby nawet ktoś ją zauważył, nie poznałby jej, ponieważ istniał zbyt wielki rozziew między tymi większymi niż życie wyobrażeniami a zwykłą istotą ludzką. Wszyscy byli rozkojarzeni. I o to w końcu chodziło. Oderwanie uwagi od rzeczy realnych, danie człowiekowi czegoś, co będzie miał w zasięgu ręki, aby otworzyć mu bramę do krainy iluzji. A ona aż za dobrze wiedziała, że iluzja ta stanowi wrota, za którymi czai się pustka i zło. Tylko że w tej chwili pojęła, iż są to czasami jedyne wrota, które prowadzą do najgłębszych zakamarków ludzkiego serca. Tego nauczył ją Joseph Knight. Być może, dumała, jest to kolejny powód, dla którego nikt mnie dzisiaj nie rozpoznał. Ponieważ była już inna i nigdy nie będzie już taka jak kiedyś. Czas i los odmieniły ją, odebrały przeszłość, którą traktowała jak rzecz zrozumiałą samą przez się, i zniszczyły przyszłość, która jawiła się jej jako przepiękny sen. Stosowny koniec, pomyślała. Kurtyna opadła. Ale zza kurtyny nieustannie spoglądały lśniące oczy, bezdenne, z malującym się w nich już na zawsze cierpieniem i bezgraniczną miłością. Oczy te nie patrzyły na nią, ani na salę, nie wyglądały dnia dzisiejszego; spoglądały na Josepha Knighta. Oczy, które nigdy nie zgasną, miłość, która nigdy nie minie.
Jakież to słowo słyszałam tamtego pierwszego dnia? Tego dnia, kiedy widok twojej twarzy wymazał cafo mojąprzeszłość, a przyszłość otwierała przed nami rajskie podwoje? Czy to właśnie usłyszałam? Żegnaj... Niech tak brzmi jej epitafium. Bohaterka z ekranu - iluzja stworzona w świecie filmu - opowie wszystko lepiej niż ona. W pierwszym porywie miłości czai się już koniec, ostateczne rozstanie kryje się w cieniu, unikając wzroku szczęśliwych ludzi aż do chwili, kiedy jest już za późno, żeby zdać sobie sprawę, co nieuchronnie ma przyjść. Zegnaj...
Księga 1
1 Siedemnaście lat wcześniej 12 września 1930 roku Kate Hamilton miała jedenaście lat. Siedziała w sali kinowej ze wzrokiem wlepionym w ekran. Zapomniała o całym bożym świecie. O niewielkim kalifornijskim miasteczku, w którym znajdowało się kino, o domu, gdzie mieszkała z matką i ojczymem. O koleżankach szkolnych, o przeszłości, troskach i rozczarowaniach. Kino stanowiło egzotyczny świat, ciepły i cudowny, w którym spełniały się wszelkie sny i pragnienia. Wszelkie doznania miały tu własny czar - smak cukierka, odległy zapach dymu papierosowego docierający z części dla palących na końcu sali, pęknięte oparcie fotela, głos dziecka proszącego matkę o coś do picia, marudzącego, że chce do ubikacji. Fascynacja widzów, ich oczarowanie filmem, a przede wszystkim panująca w sali ciemność - stanowiły dla Kate świat czystej magii. Ale najważniejsze w tej egzotycznej krainie było to, że mogła obserwować aktorkę na ekranie. Była nią dziewczynka, Eve Sinclair, jedna z największych dziecięcych gwiazd Hollywood. W filmie, który szedł właśnie na ekranie, odtwarzała swoją najnowszą rolę; w kostiumowym dramacie, którego akcja rozgrywała się przed wojną secesyjną, grała cudofyną córkę, która ratuje plantację swoich rodziców, a przy okazji ich małżeństwo. Kate nie przywiązywała wielkiej wagi do samej akcji. Widziała
już ten film siedem razy i prawie na pamięć znała dialogi, jak też wyświechtany i sentymentalny zamysł samej intrygi. Jej oczy wpatrzone były w Eve. Eve była nad wiek rozwiniętą, śliczną dziewczynką o figlarnym usposobieniu, z jasnobłękitnymi oczyma, z lśniącymi czarnymi włosami, dla potrzeb filmu przefarbowanymi na rdzawo i ufryzowanymi w loki. Pełna amerykańskiej świeżości podbiła serca widzów, mając osiem lat została gwiazdą i od tego czasu popularność jej ciągle rosła. Kate siedziała oczarowana. Eve była jej bohaterką i ideałem. Zgodnie z tym, co podawały magazyny, Eve mieszkała z rodzicami w Pasadenie. Miała psa, który wabił się Muffy i sypiał z nią w jednym pokoju. Jej ulubioną rozrywką była jazda na łyżwach, lektura książek (sama Kate musiała bardzo długo oszczędzać, żeby kupić sobie wymieniane przez Eve powieści: „Małe kobietki", „Wielkie nadzieje" i „Rebekę z farmy Sunnybrook") oraz gra na flecie. Jej ulubionym aktorem był Clark Gable, który beznadziejnie złamał młodziutkiej aktorce serce, i największym marzeniem Eve było to, żeby pewnego dnia zagrać z nim w jednym filmie. Poza tym pragnęła pojechać do Egiptu, zwiedzić piramidy i odbyć przejażdżkę na słoniu. Wszystko to Kate znała na pamięć równie dobrze, jak świadek Jehowy Biblię. Śniła o Eve Sinclair. Żyła jej światem, oddychała jej powietrzem. W swoim pokoju, głęboko ukrytą przed wścibskim okiem matki, trzymała teczkę z setkami zdjęć Eve i poświęconymi jej artykułami, powycinanymi z prasy. Ponadto miała całą kolekcję plakatów z filmów, w których występowała Eve. Znała pełną filmografię młodocianej aktorki, od najwcześniejszych, krótkich komedyjek po pełnometrażowe filmy kręcone w wytwórni Worldwide Pictures, która wykreowała ją na gwiazdę. W pierwszych filmach występowała w rolach zuchowatych dziew- czynek, które oczarowywały dorosłych i owijały ich sobie wokół palca. Kiedy podrosła, nabrała specyficznej urody - była schludna, błyskotliwa, inteligentna. Zaczęto tworzyć dla niej specjalne role, grała postacie o ujmującym wyglądzie, nad wiek rozwinięte i o poważnym charakterze. Wykorzystując bystry umysł oraz wrodzone poczucie dobra i zła, w swoich filmach godziła skłóconych dorosłych,
a jeśli domagali się tego scenarzyści z Hollywood, potrafiła też kojarzyć dobrane małżeństwa. W tych „ciężkich czasach", które niebawem zaczęto określać mianem wielkiego kryzysu, Eve odtwarzała postacie odznaczające się młodzieńczą werwą, odwagą i zaradnością, ale mające przy tym pewne głębsze wartości moralne, takie jak instynktowne wyczucie tego, co dobre i uczciwe. Wszystko to sprawiło, że jej nazwisko stało się powszechnie znane. Dla widzów uosabiała szczerość, prawość charakteru i wzór urody. Nie przychodziło to trudno dziewczynce o jasnych oczach, słodkim uśmiechu i perłowej cerze. Jej świeże, młode ciało miało wszystko, czego każda matka życzyłaby swojej córce. W miarę jak akcja filmu zmierzała ku stereotypowemu finałowi, Kate ogarniało coraz silniejsze zniechęcenie i znajome poczucie nieprzydatności. Eve była wszystkim, Kate niczym - a tak bardzo chciałaby stać się podobna do Eve. Ona nie była koścista i miała wszystko na swoim miejscu. Zawsze porządnie uczesana, schludnie ubrana, nie popełniała nietaktów, za które dorośli mogliby robić jej wymówki. Była szczupła, zgrabna, pozbawiona tej klocowatości będącej przekleństwem wielu dziewcząt. W porównaniu z nią Kate czuła się jak szara myszka. Odnosiła wrażenie, że jest niechlujna, rozlazła i pospolita. Kiedy przeglądała się w lustrze i widziała swoje rudoblond włosy, zwyczajny nos, szeroko rozstawione oczy o błędnym spojrzeniu, dochodziła do wniosku, że jest brzydkim, niezgrabnym stworzeniem, w każdym szczególe różniącym się od słodziutkiej, pewnej siebie, idealnej Eve Sinclair. Pierwsze pięć minut w kinie zawsze schodziło jej na snuciu owych nieszczęsnych porównań. Później jednak o wszystkim zapominała i bez reszty zatapiała się w świecie kreowanym przez urodę i czar Eve. Do rzeczywistości wracała dopiero po dwóch godzinach. Przez owe drogocenne dwie godziny ośmielała się identyfikować z olśnie- wającym uśmiechem Eve, z jej dźwięcznym głosem, jej figlarnym usposobieniem i - zapewne najważniejszą rzeczą - ze szczęśliwym zakończeniem, które bohaterka zapewniała sobie, swej fikcyjnej rodzinie i wszystkim ludziom, otaczającym ją w tym czarodziejskim świecie na ekranie.
Film się skończył i trzeba było wracać do domu. Kate, mrugając oczyma, wyszła w jaskrawe światło popołudniowego słońca. Przed sobą miała główną ulicę miasteczka Plainfield w Kalifornii - sennego, bezbarwnego i zdemoralizowanego, jak wszystkie małe miasteczka w Ameryce w tamtych czasach. Było to maleńkie, duszne miasteczko, z dala od kwitnących sadów owocowych w dolinie San Joaąuin. Chociaż w pojęciu Kate leżało ono na końcu świata, oddalone niesamowicie od olśniewającego Hollywood, to tak naprawdę od stolicy filmu dzieliło je tylko osiemdziesiąt kilometrów. Taka była różnica między geografią a marzeniami. W centrum miasteczka Kate natknęła się na nielicznych kupujących, którzy zatrzymywali się przed zakurzonymi witrynami sklepów. Ulicą od czasu do czasu przejeżdżał samochód. Ale w taką upalną sobotę większość mieszkańców siedziała w domach; byli zbyt ubodzy, żeby robić zakupy, i zbyt zmęczeni, żeby szukać rozrywek. Kate przeszła osiem przecznic i znalazła się w ubogiej dzielnicy, gdzie mieszkała razem z matką. Obserwowała niewielkie domki parterowe i walące się rudery, które, w miarę jak zbliżała się do domu, stawały się coraz bardziej odrażające, odrapane i szare. Dzieci w niechlujnych, podniszczonych ubraniach włóczyły się bez celu po jezdni lub bawiły się na chodnikach i podwórkach. Rodziców niektórych z nich stać było na rowery, ale większość chodziła pieszo. Ciężkie czasy uderzyły wszystkich, ale głównie mieszkańców uboż- szych dzielnic małych miasteczek, gdzie ludziom trudno było znaleźć pracę nawet w lepszych okresach. Panowała irytująca, senna atmo- sfera. W miarę jak Kate zanurzała się w szarzyznę rzeczywistości, urok Eve Sinclair i jej fikcyjnego świata zaczynał blaknąć. Ów stopniowy proces wtapiania się w prozę życia był najsmutniejszym elementem spotkań Kate z Eve Sinclair. Zycie tak ją przytłaczało, że natychmiast zaczynała się rozglądać, skąd zdobyć kolejne ćwierć dolara, wrócić do kina i jeszcze raz obejrzeć film. W końcu dotarła do domu. Był to niewielki, jednopiętrowy, pokryty stiukiem budyneczek o wypaczonych okiennicach, spłowia-łych firankach w oknach i okropnej atmosferze, czego Kate długo nie dostrzegała. Dopiero gdy podrosła, stała się tego świadoma aż do bólu.
Weszła głównymi drzwiami i znalazła się w kuchni. Matka rozmawiała z kimś przez telefon, a jednocześnie nakładała sobie lakier na paznokcie u nóg. Na córkę nawet nie raczyła spojrzeć. Dziewczynka otworzyła lodówkę, nalała sobie szklankę mleka i ruszyła na górę do swego pokoju. Żeby dostać się na schody, musiała przejść przez salon przeładowany podniszczonymi meblami, stosami tanich poduszek z wyszytymi jedwabną nicią widokami wodospadu Niagara i urwisk Yosemite, z dawno nie mytymi szybami w oknach i ogromnym radiem. Transmitowano właśnie jakiś mecz. W jednym ze starych klubowych foteli siedział jej ojczym, do którego zawsze mówiła po imieniu - Ray. Podobnie jak matka, nie zwrócił na dziewczynkę uwagi. Palił papierosa, a w ręku trzymał butelkę piwa. Jak zwykle miał na sobie wybrudzone spodnie i podkoszulek. Tak naprawdę to wcale nie był jej ojczymem. Tego eufemizmu używała jej matka, żeby zatuszować fakt, że Ray po prostu sprowadził się do niej natychmiast po śmierci ojca Kate, który był uprzejmym człowiekiem, pracował w banku i umarł na zawał serca nie mając nawet pięćdziesięciu lat. Ray był młodym mężczyzną, co najmniej dziesięć lat młodszym od ojca Kate, i reprezentował typ określany przez niektóre kobiety mianem przystojnego. Mocno zbudowany, miał oliwkową cerę i lśniące czarne włosy. Kiedy się ubierał, żeby wyjść z jej matką, wyglądał na pozór elegancko. Ale garnitury, które nosił, kolorowe krawaty i zamszowe buty, kapelusze z wyzywającymi, rypsowymi wstążkami były w tandetnym guście i wyraźnie mówiły, że ich właściciel należy raczej do niższych warstw społecznych. Ale chociaż Kate wcale nie podziwiała go i rozmawiała z nim tylko wtedy, kiedy to było konieczne, czasami rozumiała, dlaczego matka wybrała właśnie jego. Był na swój sposób bardzo męski, a jego krzykliwe ubiory miały to wyłącznie podkreślać. Na palcach, prawie się skradając, Kate przeszła przez salon i po schodach podążyła do swego pokoju. Dokładnie zamknęła za sobą drzwi. Ściany pokoju były gołe. Wisiał tam tylko jeden plakat z filmu Eve Sinclair, który Kate przed rokiem wyprosiła od właściciela kina. Dziewczynka szybko otworzyła szufladę biurka, wyjęła z niej teczkę
ze zdjęciami i artykułami o Eve Sinclair. Piła mleko i po raz setny przeglądała magazyny poświęcone ukochanej aktorce. Na pamięć znała ich treść, każdy najdrobniejszy szczegół z prywatnego i publicznego życia Eve. W końcu rzeczywistość zwaliła się na nią z całą mocą i Kate nie mogła jej już dłużej ignorować. Wyciągnęła podręczniki i zabrała się do odrabiania lekcji. Nazajutrz czekała ją klasówka z arytmetyki, a poza tym musiała napisać wypracowanie o tym, jak spędziła wakacje. Wypracowanie przejmowało ją wstrętem. Po pierwsze dlatego, że nie lubiła pisać. Nie miała talentu do bawienia się słowami. Litery spływały jej spod pióra niczym pokraczne, niezdarne, atramentowe stworzonka, obce i bez znaczenia. O przelewaniu swoich uczuć na papier wiedziała tyle co i nic. Słowa nie pasowały do jej życia. Żyła wyobrażeniami, odczuciami. Nawet w towarzystwie najlepszych przyjaciółek siedziała przeważnie pogrążona w milczeniu. A w domu nie odzywała się prawie nigdy. Matka wcale się nią nie interesowała, co zresztą dała jej wyraźnie do zrozumienia już przed kilku laty. Dla Irmy Hamilton córka była zawadą, jeśli nie wręcz wrogiem. Ray, kiedy zaczął zalecać się do Irmy zaraz po śmierci jej męża, jak każdy zalotnik okazywał początkowo dziecku wiele uczucia. Ale nigdy nie interesował się Kate jako osobą. Kiedy się już do nich sprowadził, przestał się nawet do dziewczynki odzywać. Kate w głębi serca bardzo się z tego cieszyła, gdyż serdecznie nienawidziła Raya. Był obleśny i przypochlebny, zawsze śmierdziało od niego piwem, potem i tytoniem. I był leniwy. Nigdzie nie pracował. Ciągłe kręcił się po domu, pił piwo i nic nie robił. Kilka razy w tygodniu nakładał na siebie elegancki garnitur i wychodził na miasto „w interesach", jak to określała matka. Ale jego mętne tłumaczenia wyraźnie wskazywały na to, że tak naprawdę to nie robi nic. Matka podejrzewała, że spotyka się z innymi kobietami, i często robiła mu o to sceny. Największe awantury szły o pieniądze. Co chwila wybuchały między nimi dzikie burdy, urozmaicane jeszcze alkoholem - matka, kiedy było ją na to stać, popijała gin, a kiedy brakowało jej pieniędzy, piwo - i wtedy wyzywała go od „nicponi" i „łachudrów".
Czasami wręcz dochodziło między nimi do bijatyk i wtedy Kate w swoim pokoju przykrywała głowę poduszką i zasłaniała uszy dłońmi. Ale na swój gorzki, niewesoły sposób byli ze sobą szczęśliwi. Kate często słyszała, jak wchodzili razem do sypialni i zamykali drzwi. Później na długo zapadała cisza, aż w końcu rozlegało się głośne skrzypienie sprężyn i jęki kobiety. W takich chwilach Kate chciała za wszelką cenę uciec; uciec dokądkolwiek. A kiedy miała już wszystkiego serdecznie dosyć i pragnęła zapomnieć o matce i Rayu, zaczynała wspominać ojca. W nocnej szafce trzymała jego zdjęcie. Czasami bardzo długo się w nie wpatrywała i studiując miłe oblicze człowieka w okularach, starała się sobie przypomnieć, jaki był za życia. Mimo że rysy twarzy ojca zamazywały się już w jej pamięci, ciągłe czuła jego cichą, łagodną i pełną ciepła obecność. Wspominała chwile, kiedy siadała mu na kolanach, podczas gdy on czytał wieczorną gazetę. Miał spory brzuch i kiedy obejmował córeczkę, czuła go na swoich wątłych plecach. Dukała poszczególne słowa wyczytane w gazecie, a on wodził palcem wzdłuż linii, ucząc dziecko czytać i właściwie wymawiać poszczególne słowa. Poznała wtedy takie wyrażenia, jak „zebranie", „komisja" czy „zarządzenie" - były one dla niej niczym zagraniczne zabawki dorosłych, które przenikały do jej świata. Lubiła patrzeć na równe rzędy liter ciągnących się kolumnami w dół gazety. Stanowiło to dla Kate tak wspaniałą zabawę i tak zbliżało ją do ojca, że po jego śmierci nie była w stanie nawet spojrzeć na gazetę. Być może właśnie owo krótkie wprowadzenie w świat liter sprawiło, że po jego śmierci świat ów stał się tak obcy i niegościnny. Pamiętała, jak kąpał ją, kiedy była malutką dziewczynką, jak pomagał się jej ubierać i jak słuchał jej wieczornej modlitwy. To on właśnie zapewniał dziecku czułość i bliskość, której skąpiła matka, to on ocierał jej łzy, przemywał obtarcia na łokciach i kolanach; matka w tamtych czasach była kimś odległym, prawie nierealnym. Kate z niesamowitą wyrazistością pamiętała, jak mając trzy lata wbiegła po kąpieli nago do salonu. Matka straszliwie ją zbeształa, ale ojciec wziął na ręce i powiedział: „Będziesz miała jeszcze w przyszłości czas chwalić się swymi wdziękami. A na razie włóż piżamę".
Od śmierci ojca nikt już nie zawołał do niej „Katie". Matka w ogóle rzadko zwracała się do niej po imieniu, traktowała ją szorstko, a obecność córki zawsze niebywale ją irytowała. Była bez reszty zaabsorbowana swoją osobą. Albo nakładała na twarz makijaż, albo go zmywała, układała sobie włosy albo rozmawiała przez telefon lub też gdzieś wychodziła. Dla Kate nie miała chwili czasu. Dziewczynka zawsze czuła, że rodzice nie byli ze sobą szczęśliwi. I faktycznie, szybkość, z jaką Ray zajął miejsce ojca, wyraźnie sugerowała, że poprzedni świat nie był wcale ani taki szczęśliwy, ani bezpieczny, jak się to mogło wydawać. Uciekając myślami wstecz, Kate doszła do wniosku, że jej matka grała jedynie rolę dobrej żony. Nie spodziewała się jednak, że osobowość matki aż tak się zmieni natychmiast po śmierci męża. W ten sposób wraz z jego odejściem Kate straciła oboje rodziców. Teraz, kiedy studiowała fotografię ojca, stawał się on dla niej coraz bardziej obcy, w miarę jak oddzielał ich czas i blakły wspomnienia; było to tak, jakby oglądała w lustrze własną tajemnicę. Jej osobowość z każdym upływającym dniem stawała się coraz bardziej niejasna, niczym zamglona kryształowa kula. Im Kate była starsza, tym mniej wiedziała o sobie, choć powinno być inaczej. I wtedy w jej życiu pojawiła się Eve Sinclair. Podczas gdy Kate była zagubiona i bezkształtna, Eve cechowały doskonałość i uroda. O ileż łatwiej jest zniknąć w mrocznych otchłaniach kina i spędzić bezcenne dwie godziny identyfikując się z Eve niż błąkać się w zmieszaniu w rzeczywistym świecie poszukując własnej osobowości! O siedemnastej rozległo się krótkie, suche pukanie do pokoju i ktoś bezceremonialnie otworzył drzwi. Irma Hamilton obrzuciła córkę zimnym spojrzeniem. - Wychodzimy z ojcem na kolację - oświadczyła. On wcale nie jest moim ojcem - pomyślała Kate. - Jedzenie zostawiłam w lodówce - dodała matka. - Jak będziesz głodna, odgrzej sobie. Kate popatrzyła na matkę. Miała szarozielone oczy i ufarbowane na kasztanowo włosy. Cierpiała nieco na nadwagę powodowaną
nadmiarem piwa i cukierków, które uwielbiała, ale ogólnie miała w sobie pewną zmysłowość, którą podkreślała jeszcze jej połyskliwa, barwna sukienka, opinająca piersi i biodra. Na jej ustach nieustannie malował się grymas wyrażający pogardę dla świata i zainteresowanie wyłącznie pustymi przyjemnostkami. Kate niejednokrotnie słyszała, jak Ray nazywa ją „suką", i musiała przyznać, że słowo to doskonale pasowało do matki. Nie odezwała się słowem. Wiedziała, że matka wychodzi z Rayem do pobliskiej restauracji, w której co najmniej dwa razy w tygodniu jadali kolację. Dzieci do tego lokalu nie wpuszczano. Do kolacji z pewnością zamówią alkohol - stanowczo za dużo alkoholu. Wrócą o wpół do dziesiątej albo i później. W domu jeszcze poprawią. Może nawet się pobiją. Kate cieszyła się, że na parę godzin zostanie sama. Najlepiej by było, gdyby wychodzili codziennie. Matka rozejrzała się krytycznie. - I posprzątaj w pokoju - powiedziała. - Wygląda, jakby przeszedł po nim huragan. Powiedziawszy to, bez słowa odwróciła się i opuściła sypialnię córki. Kate spędziła ten wieczór, bezskutecznie starając się skupić uwagę na odrabianych lekcjach, ale bez przerwy sięgała po teczkę Eve Sinclair. Kiedy o dwudziestej drugiej trzasnęły drzwi wejściowe, była już w piżamie, po kąpieli, miała wymyte włosy i pogodziła się z przykrym faktem, że nie odrobiła matematyki, a wypracowanie napisała tylko do połowy. Nikt nie przyszedł powiedzieć jej dobranoc. Z dobiegających z dołu rozmów wywnioskowała, że dorośli wypili więcej niż zazwyczaj. Słyszała ostre, pełne kpiny i złośliwości słowa matki i ponure odpowiedzi Raya. Wśliznęła się pod kołdrę. Próbowała wytłumić odgłosy ich rozmów i ostry brzęk szkła wspomnieniami filmu, który oglądała tego dnia. Widziała Eve biegnącą przez salon, żeby wpaść prosto w ramiona ojca, widziała Eve hasającą beztrosko po trawniku przed domem, widziała uśmiechniętą twarz wypełniającą cały ekran. Jej własny świat blakł, a jego miejsce zajmowała rzeczywistość Eve Sinclair.
Zapadała już w otchłanie snu, kiedy do świadomości przywołały ją głosy dorosłych dobiegające ze schodów. Później rozległ się trzask otwieranych i zamykanych drzwi drugiej sypialni. A jeszcze później do jej pogrążonego w półśnie mózgu dotarł zgrzytliwy dźwięk sprężyn łóżka, na którym jej matka uprawiała z Rayem miłość. Były to dziwaczne dźwięki, odrażające i komicznie lubieżne. Ochrypłe szepty i pomruki świata, w którym Kate nie potrafiła znaleźć siebie, i w którym nie mogłaby żyć. Zmarszczyła brwi. Najwyższym wysiłkiem woli wróciła wyobraźnią na plantację, wcieliła się w dziewczynkę ubraną w białą sukienkę, powróciła do kochających rodziców, rozległych trawników przed domem i szepczącego w liściach drzew wiatru. Przez jedną upajającą sekundę była Eve Sinclair, była w jej ciele, odgrywała tę samą rolę co ona i żyła w innym, lepszym świecie. A potem zasnęła.
2 Hollywood, Kalifornia 12 września 1930 roku Eve Sinclair była głodna. Tak naprawdę to umierała z głodu. Jej młode ciało domagało się czegoś słodkiego i pysznego. A najbardziej marzyła o potężnej porcji lodów z czekoladą, bitą śmietaną i wisienką na wierzchu. Nie - pomyślała. Z trzema wisienkami! Po ciężkim, wyczerpującym ranku spędzonym na planie jej najnowszej produkcji, zatytułowanej „Niezgoda i cudy", była zmęczona i poirytowana. Tego ranka zaliczyła również w studiu lekcję historii i angielskiego z prywatnym nauczycielem, a później wkuwała dialogi. Do tego doszły zajęcia z choreografem, który do jej najnowszej roli ułożył skomplikowany numer taneczny. O jedenastej trzydzieści, po pięciu wyczerpujących godzinach, przed oczyma stawały jej już świeczki i w końcu nauczyciel solidnie ją zbeształ. Później dostała reprymendę od reżysera - w dużo łagodniejszej formie - za nieuważne czytanie roli. Na koniec była tak zmordowana, że musiano na pół godziny przerwać zdjęcia i pozwolić jej odetchnąć. Teraz więc, w przerwie między scenami, matka poprawiała córce makijaż. Czynność tę zazdrośnie zastrzegła dla siebie. Zapewnianie Eve odpowiedniego wyglądu, zarówno podczas kręcenia zdjęć, jak konferencji prasowych, traktowała jako swój najświętszy obowiązek. Za skarby chińskiego boga nie dopuściłaby do tego, żeby jakiś
niedbały charakteryzator ze studia zniszczył karierę jej córki przez nieudolne wykonywanie swoich obowiązków. Stała obok córki i ostrożnie nakładała jej na policzki róż, który miał ukryć nienaturalną bladość dziewczynki. - Później odpoczniesz - mówiła. - Zdaję sobie sprawę, że masz ciężki dzień, ale już niedługo się skończy. Jesteś bardzo dobrą aktorką i musisz im pokazać, jak wygląda i pracuje prawdziwa gwiazda. Powiedziała to zdumiewająco bezosobowym tonem, ale Eve puściła jej słowa mimo uszu. Cały czas myślała o tym, jak bardzo jest głodna. - Mamo, czy mogłabym dostać lody? - zapytała bez specjalnej nadziei. Matka wybuchnęła śmiechem. - Lody! - parsknęła. - O tej porze? Kochanie, przecież wiesz, że lody fatalnie wpływają na tembr twego głosu. Żadnych lodów; co to, to nie! Po nakręceniu następnej sceny zjesz zupę. Eve milczała. Jak zawsze była ślepo posłuszna matce. To tylko dzięki jej niezmordowanym wysiłkom była dziś tym, kim była. To matka kazała jej uczyć się śpiewu i tańca, odkąd Eve wyszła z pieluszek, i załatwiła jej kilka ról w wodewilach, skąd - kiedy miała osiem lat - wyłowił ją Hollywood. Próba wypadła znakomicie, ponieważ Eve miała wrodzony talent aktorski, połączony z pełnym wdzięku wyglądem i umiejętnością śpiewu i tańca. Podpisała kontrakt z Worldwide Pictures na pięć- dziesiąt dolarów tygodniowo i zanim mając dziewięć lat dostała pierwszą poważną rolę w filmie „Dziewczynka z prerii", grała epizody w niezliczonych produkcjach kategorii „B" oraz w komediowych krótkometrażówkach. Dzięki długim przygotowaniom i żmudnym ćwiczeniom, kiedy przyszło pierwsze poważne wyzwanie, Eve śmiało i z powodzeniem stawiła mu czoło. W „Dziewczynce z prerii" zagrała rolę pełnej uroku, ukochanej córeczki młodego farmera, który zmuszony jest walczyć z pozbawionymi skrupułów bankierami. Dziecko stało się w tym filmie główną postacią intrygi. Niebywałe wczucie się w rolę i naturalność przed kamerami wywarła na wszystkich piorunujące wrażenie. Film odniósł niebywały sukces kasowy, a Eve podpisała kolejne kontrakty, tym razem już na nieporównanie większe stawki.
Jej matka oraz agent, Irving Fine, wynegocjowali nowe, dużo bardziej lukratywne warunki. Na dziecko zwalił się teraz ogrom pracy na planie; między zdjęciami Eve cały czas ćwiczyła taniec i śpiew. Młodziutka i odporna fizycznie wytrzymała ten kierat. W wieku jedenastu lat była jedną z najpopularniejszych aktorek dziecięcych w Hollywood. Jej profesjonalizm i niezawodność sprawiały, że stała się najbardziej rozchwytywaną i rozpieszczaną gwiazdą wytwórni Worldwide. W głównej mierze zawdzięczała to matce. To ona robiła wszystko, żeby zapewnić córce karierę, i ona przy pierwszej nadarzającej się okazji pchnęła ją w tym kierunku. Od samego początku ostrzyła jej talent, przygotowując Eve do jeszcze większych sukcesów. Ponosiła wielkie ofiary, aby jedynaczka mogła zajść tak wysoko. Kiedy odkryła drzemiący w niej talent, zrezygnowała z dalszych dzieci i poświęciła się tylko jednemu: przyszłej karierze Eve Sinclair. Ojciec, skromny farmaceuta z małego miasteczka w Illinois, w którym Eve przyszła na świat, pragnął dla córki zwykłego życia i chciał mieć więcej dzieci. Ale jego żona, która zadecydowała inaczej, postanowiwszy pchnąć córkę w świat filmu, rozwiodła się z nim. Przeniosła się z Eve do Hollywood, zostawiając go w rodzinnym Illinois. Eve tęskniła za spokojną, zapewniającą poczucie bezpieczeństwa osobowością ojca. W chwilach gdy jej życie nabierało wyjątkowo szaleńczego tempa, bardzo go jej brakowało. Podświadomie czuła, że życie u jego boku byłoby spokojne i szczęśliwe, takie jakie obecnie stanowiło jedynie nieosiągalne marzenie. Ale to wszystko było już pieśnią odległej przeszłości. Jedynym jej towarzyszem, przyjacielem i srogim ciemiężycielem stała się matka. Całe życie Eve sprowadzało się do tego, żeby zadowolić jej ambicje i uniknąć mrocznego, pełnego dezaprobaty spojrzenia, kiedy - jak to określała matka - nie dawała z siebie „stu pięćdziesięciu procent" tego, na co było ją stać. Zatem i teraz musiała zapomnieć o lodach. Stanowiła „aktorkę w pełnym tego słowa znaczeniu" i za to wszyscy ją podziwiali. Nigdy nie wszczynała awantur, nigdy nie wybuchała płaczem, kiedy coś jej na planie nie wychodziło; nie okazywała gniewu i irytacji,
gdy trwające zbyt długo zdjęcia działały jej na nerwy. Nigdy nie wpadała w złość, kiedy miała po prostu wszystkiego dosyć. Starała się zawsze zachowywać równowagę i pogodę ducha oraz spokój; była przecież profesjonalistką i reżyserzy często stawiali ją za wzór dorosłym aktorom, z którymi wypadało jej współpracować. Eve była fenomenem, wytworem ośmiu bezlitosnych lat pracy w najcięższym zawodzie świata. Talent, niezaprzeczalny od samego początku, w połączeniu z żelazną dyscypliną, jakiej poddawano ją prawie od kołyski, pozwolił jej sprostać wymaganiom stawianym przez Hollywood. Nie potrzebowała pochwał i pochlebstw, żeby dawać z siebie wszystko. Była gwiazdą do szpiku kości. A to, że pod pancerzem jej talentu i doświadczenia kryła się zwykła dziewczynka, niewinna i nie znająca realnego świata istniejącego poza Hollywood, pozbawiona towarzystwa rówieśników, nie znająca problemów, jakie mają dzieci w jej wieku - ten fakt nie interesował zupełnie ludzi, którzy karmili się jej talentem, przede wszystkim jej matki. Ich jedynym dążeniem było jeszcze bardziej wyostrzyć talent Eve, wyeksploatować do końca wszystkie jej możliwości. Ostatecznie w maleńką Evie zainwestowano ogromne pieniądze... W Hollywood nie ma miejsca na dzieciństwo. Jedyne zabawy z rówieśnikami miały na celu reklamę i odbywały się przed kamerami, a dzieci były specjalnie wynajmowane przez producentów. Zdumiewające było to, że Eve nie zdawała sobie sprawy z otchłani samotności, w jakiej żyła. Odkąd sięgała pamięcią, robiła tylko to, czego oczekiwali od niej dorośli, i żyła ich uznaniem. Niczego innego przecież nie znała. Nie była świadoma tego, że dzieciństwo przeszło obok niej, ponieważ nie miała zielonego pojęcia, że coś takiego jak dzieciństwo w ogóle istnieje. Znała tylko pracę, więcej pracy i jeszcze więcej pracy, a matka popychała ją w jednym kierunku: żeby dawała z siebie coraz więcej. Gdzieś po drodze, w pogoni za rozwijaniem talentu, zagubiła swoją osobowość. Stała się wprawdzie wspaniałą aktorką, odtwórczynią genialnych jak na jej wiek ról, ale jako istota ludzka była pusta, ponieważ nikt nigdy nie dał jej szansy bycia normalną, bycia kochaną za to, kim jest naprawdę, a nie za to, co reprezentuje sobą na planie filmowym.
I to dlatego zapewne Eve unosiła się w pustce nie doznając od tej pustki zawrotu głowy i potrafiła tak wspaniale grać w filmach. Pod maską, którą nakładała przed kamerami, nie kryło się nic - nic osobistego, co mogłoby zakłócić jej rolę. Na zawołanie potrafiła bez zażenowania śmiać się albo płakać i w jednej chwili umiała to przerwać na komendę: „Kamera, stop!" Nie przeszkadzało jej odgrywanie iluzji, ponieważ sama stanowiła wyłącznie iluzję. Zatem Eve stała obecnie u progu olśniewającej, oszałamiającej kariery, którą zawdzięczała nieprzeciętnemu talentowi i jeszcze cięższej pracy. Ale był to bardzo delikatny moment w jej życiu. Wyrastała już powoli z dziecięcych ról i nadchodziła pora, żeby zacząć występować w scenach młodzieńczych. Przejście takie udawało się tylko nielicznym dziecięcym aktorom. Ale nie był to problem, który nurtowałby Eve, ponieważ matka myślała o tym już od bardzo dawna. Teraz miała córce do przekazania coś niebywale istotnego. Posłuchaj, kochanie - powiedziała matka kończąc poprawiać Eve makijaż. - Muszę ci coś powiedzieć. Nie chciałam ci o tym wspominać wcześniej, ponieważ mogłoby to cię zanadto podekscytować i popsuć ostatnią scenę. Usiądź prosto, dziecko... ooo, właśnie tak. Tłumiąc ziewnięcie Eve wyprostowała się. W lustrze ujrzała utkwione w nią oczy matki. - W zeszłym miesiącu pod względem wpływów kasowych upla- sowałaś się na osiemnastym miejscu w kraju. Jesteś jedną z czterech najważniejszych gwiazd, jakimi dysponuje wytwórnia, z którą masz podpisane kontrakty. Twoje filmy przyniosły miliony. Twój talent osiągnął punkt szczytowy. Ale rośniesz i musisz przejść na wyższy poziom. A to oznaczać będzie większe pieniądze, ale i większą odpowiedzialność. Urwała i poprawiła na głowie córki niesforny pukiel czarnych włosów. - Obecnie z Irvingiem negocjujemy nowy, bardzo ważny dla ciebie kontrakt - ciągnęła matka. - Studio zamierza wypożyczyć cię Olympic Pictures, gdzie masz zagrać w komedii z Tommym Valentine'em.