CATHERINE GEORGE
Dziewczyna znikąd
Harlequin®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney
Sztokholm • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Boli... Powieki są takie ciężkie... Nie, trzeba dać
temu spokój.
Głowa bolała ją tak bardzo, że otworzenie oczu
wydawało się niewykonalne. Z zewnątrz dobiegały
odgłosy świadczące o tym, że pogoda jest wstrętna
- wycie wiatru, szum deszczu... Chyba lepiej będzie
zostać w łóżku... Głowa nadal bardzo ją bolała,
ale zmusiła się do otwarcia oczu i... natychmiast
je zamknęła! Dopiero po chwili odważyła się uchylić
powieki.
To nie był sen. Nadal leżała w tym pokoju. Po
mieszczenie było małe, miało pochyły sufit i okna
w grubych ramach. Najgorsze zaś było to, że nigdy
tu nie była! Rozglądała się wokół, drżąc na całym
ciele. Białe ściany, dębowa szafa, gięta poręcz łóżka...
Dopiero teraz zauważyła, że ma na sobie męską koszulę
- bardzo dużą, w paski i z pewnością równie obcą,
jak pokój...
Usiadła. Świat zawirował z zawrotną szybkością,
wrócił okropny ból głowy... Po chwili poczuła się na
tyle dobrze, by otworzyć oczy. Usiłowała oddychać
spokojnie, a potem ostrożnie wstała.
Cóż to był za wysiłek! Podłoga zdawała się kołysać
pod jej stopami niczym pokład statku. Ruszyła powoli
w stronę okna, na wszelki wypadek trzymając się łóżka.
To nie jest zwykła migrena, pomyślała. Pod oknem
stało krzesło. Osunęła się na nie i oparła plecy o chłod
ną ścianę, z trudem łapiąc powietrze. Minęło trochę
czasu, zanim, przytrzymując się ściany, postanowiła
znowu wstać. Podeszła do okna i... znowu zrobiło jej
6 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
się słabo. Za oknem rozciągało się szare torfowisko,
a dalej - tylko chmurne niebo i morze, nad którym
szalał sztorm.
Dziewczyna omal nie zemdlała. Walczyła z oga
rniającą ją paniką. Zacisnęła mocno pięści i starała
się uspokoić. Kiedy pierwsza fala przerażenia prze
szła, otworzyła oczy. Co to za miejsce? I co ona
tu robi?
Nagle jej uwagę zwrócił odgłos kroków. Ktoś szedł
po schodach. Odwróciła się, zachwiała... Na szczęście
zdołała chwycić poręcz łóżka. Stała nieruchomo, od
dychając z wysiłkiem i patrzyła na drzwi. Otworzyły się
powoli i do pokoju wszedł wysoki, ciemnowłosy męż
czyzna. Był pochylony, niosąc ostrożnie tacę z jedze
niem. Dziewczyna patrzyła na niego w milczeniu. Jego
ciemne włosy były trochę potargane, miał szerokie
ramiona... Mężczyzna z trzaskiem postawił tacę na
stoliku. W tym samym momencie nogi odmówiły
dziewczynie posłuszeństwa. Usiadła na łóżku.
- Powinnaś leżeć. - Mężczyzna okrył ją kołdrą,
a potem, zauważywszy jej przestraszone spojrzenie,
wyprostował się. - Przecież cię nie ugryzę - rzekł
i usiadł na brzegu łóżka.
Dziewczyna nie próbowała nawet kryć, jak bardzo
jest przerażona. Mężczyzna sięgnął w stronę jej ręki.
- Zapewniam, że nic ci nie grozi - powtórzył
chłodno.
Miał miły, dźwięczny głos. Była naprawdę prze
straszona, a mimo to nie mogła nie zauważyć, jak
przystojny był jej opiekun. Może trochę ponury i za
myślony, ale niewątpliwie przystojny... Spod szero
kich, czarnych brwi patrzyły na nią chłodne oczy. Miał
ładnie zarysowane usta i nieco ponury wyraz twarzy.
Było w nim coś, co sprawiało, że bała się poruszyć.
Odchrząknęła cicho.
- Przepraszam, gdzie ja właściwie jestem? - Skrzy
wiła się lekko, bo mówienie przychodziło jej z trudem.
-I kim pan jest?
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 7
- Właśnie miałem cię zapytać o to samo - odparł
mężczyzna. - Zaraz wszystko ci powiem. Jak się czu
jesz? Możesz mi dać rękę? - spytał, pochylając się w jej
stronę. Dziewczyna spojrzała na niego nieufnie.
-Po co?
- Chcę Ci zbadać puls. - Był wyraźnie zniecierpliwio
ny. - Jestem lekarzem, nie wróżbitą.
Nie pozostało nic innego, jak spełnić jego prośbę.
Podała mu rękę.
- A jak głowa? - spytał, nie odrywając wzroku od
zegarka.
- Boli, i to bardzo.
- Nic dziwnego. Nieźle oberwałaś... - Spojrzał na
nią uważnie. - Masz bardzo wysokie tętno... Czy ty się
mnie boisz?
Dziewczyna skinęła głową i znów pociemniało jej
przed oczami. Każdy ruch głowy wywoływał okropny
ból. Mężczyzna delikatnie ścisnął jej dłoń.
- Może poczujesz się lepiej - rzeki - gdy ci powiem,
kim jestem i gdzie się znalazłaś. Po pierwsze, jesteś
na wyspie Gullholm, niedaleko od zachodnich brzegów
Walii. A po drugie, nazywam się Penry Meredith
Vaughan, jestem lekarzem i właścicielem tej wysepki.
- Rzucił jej ostre spojrzenie. - A teraz bądź tak
miła i powiedz mi, kim jesteś i dlaczego wdzierasz
się na mój teren.
Dziewczyna patrzyła na niego w niemym przerażeniu.
- Ale... - zdołała wreszcie powiedzieć - to właśnie
dlatego jestem taka przerażona, panie doktorze. -Przy
gryzła dolną wargę, żeby ukryć jej drżenie. - Ja...
zupełnie nic nie wiem. Nic nie pamiętam.
Vaughan wstał powoli. W maleńkim pokoju spra
wiał wrażenie olbrzyma.
-I chcesz, żebym uwierzył, że nie wiesz, skąd się tu
wzięłaś?
- Tak... - Patrzyła na niego z rozpaczą. - Może to
dziwnie brzmi, ale nie mam pojęcia, kim jestem. Nie
wiem nawet, jak się nazywam!
8 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Penry Vaughan przyglądał się jej w milczeniu. Po
chwili przypomniał sobie o tacy, którą przyniósł.
- Zrobiłem d zupę - oznajmił.
- Nie jestem w stanie nic jeść - odparła, wzdrygając
się nieznacznie.
~ Jeśli nie zjesz - Penry był już zły - nie dam
d proszków na ból głowy ani nie powiem, jak cię
znalazłem.
Dziewczyna postanowiła usiąść.
- Proszę... - zaczęła, ale ból głowy nie pozwolił jej
dokończyć. Opadła na poduszki. - No dobrze - zgo-
dziła się w końcu.
Penry skinął głową, nalał trochę zupy do filiżanki
i powiedział:
- Wypij to, a ja pójdę na dół po herbatę i grzanki.
- Nie chcę grzanek! - zaprotestowała, biorąc filiżan
kę z jego rąk.
- Jako gość jesteś doprawdy urzekająca - odparł
Penry sucho. - Obecność chorej osoby to coś, czego
ani tu nie chciałem, ani się nie spodziewałem. Po
staraj się więc nie utrudniać sytuacji, dobrze? - Popa
trzył na nią z góry. - Teraz może wypij tę zupę, a ja
przyniosę ci coś na ból głowy. Jeśli nie chcesz, to
mogę cię tu zostawić i radź sobie sama. Może wtedy
zmądrzejesz.
Dziewczyna popatrzyła ponuro w ślad za Vaug-
hanem. Miała nadzieję, że wychodząc uderzy się w gło
wę o framugę drzwi, ale, niestety, schylił się. Najwyraź
niej miał wprawę.
Kiedy została sama, niechętnie sięgnęła po talerz,
pewna, że zaraz dostanie mdłości. Ku jej zdumieniu
zupa okazała się doskonała. Widocznie doktor Vaug-
han lubił gotować. Poczuła, że wstępują w nią nowe
siły. Gdyby tak jeszcze wiedziała, kim jest i skąd wzięła
się na wyspie...
- Świetnie! - powiedział Penry Vaughan na widok
pustej filiżanki. - Cieszę się, że postanowiłaś być
rozsądna.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 9
- Dziękuję, doktorze. Przykro mi, że sprawiam pa
nu tyle kłopotu. Czuję się znacznie lepiej. Myślę, że
wkrótce będę mogła stąd wyjechać. - Zadrżała na
widok jego ironicznego spojrzenia.
- Wyjechać? Dokąd? - Penry napełnił herbatą dwa
kubki. - Z czym chcesz herbatę?
-Z mlekiem, bez cukru... - Twarz dziewczyny
rozjaśniła się na chwilę. - Jeżeli to wiem... a w jakiś
dziwny sposób wiem, to niedługo przypomnę sobie
resztę, prawda?
-Całkiem możliwe - odparł, podając jej talerz
z grzankami. - Teraz jedz, a ja przez ten czas opowiem
ci, jak cię znalazłem.
Dziewczyna dowiedziała się, że Penry Vaughan
przyjechał na Gullholm, aby w ciszy popracować nad
serią artykułów.
- Musiałem zrobić sobie przerwę - oznajmił, siada
jąc na krześle przy łóżku. - Kolega poradził mi, żebym
spędził kilka tygodni z dala od zgiełku, wygrzewając się
w słońcu...
Rzuciła szybkie spojrzenie w stronę okna, zalewa
nego strugami deszczu. Wiatr zawył ze zdwojoną siłą.
- Na Gullholm nie jest za ciepło o tej porze roku
- zgodził się Penry - ale trudno o lepsze miejsce dla
kogoś, kto szuka samotności. To znaczy, było tak do
tej pory - dodał znacząco.
- Nie chciałam tu wtargnąć, panie doktorze - rzekła
poważnie. - Na pewno nie, przecież to teren prywatny.
- Znalazłem cię dziś o świcie... - Penry wziął od niej
talerz. - Grzeczna dziewczynka, resztę grzanek mogę
ci darować. Wypij herbatę.
Kiedy skończyła pić, podał jej tabletki i wodę do
popicia.
- To nie jest mocny środek - powiedział. - Ale
powinien ci dobrze zrobić. Popij dobrze, proszę.
Kiedy zażyła lekarstwo i usiadła wygodnie, Penry
mógł podjąć swą opowieść. Codziennie rano biegał po
wyspie, a tego ranka postanowił skorzystać z poprawy
10 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
pogody i zebrać trochę drewna na plaży. Wyspa była
zbliżona kształtem do ósemki. Składała się z dwóch
części połączonych wąskim pasmem lądu. Zachodnia
część, położona od strony Atlantyku, nazywała się Seal
Haven, a wschodnia, z widokiem na wybrzeże Pemb-
rokeshire, Lee Haven.
- Przy plaży Lee jest wygodna zatoczka, trzymam
tam swoją starą łódź - opowiadał Penry. - Za to Seal
Haven to same skały, zawsze jest tam silna fala.
Właśnie tam panią znalazłem, pani X.
Kiedy zaczął padać deszcz, Penry zebrał już po
trzebne mu drewno i ruszył ścieżką nad urwiskiem
w stronę domu. Doszedł do przesmyku i właśnie
wtedy zauważył, że nisko, na skałach, leży jakiś ko
lorowy przedmiot.
- To była twoja chustka. Rzuciłem drewno, zszed
łem ścieżką na dół i właśnie tam, między dwoma
skałami, leżał mój rozbitek. Miałaś ranę na skroni,
byłaś przemoczona i nieprzytomna. Z początku myś-
lałem, że nie żyjesz.
Dziewczyną wstrząsnął dreszcz.
- Skąd ja się tam wzięłam, na litość boską?
- Nie wiem. Myślałem, że ty mi powiesz.
Ranna oparła się o poduszki. Była bardzo przy
gnębiona.
- Cóż, sama nie wiem. To chyba nie jest dobra
pogoda na kąpiel...
- Na pewno nie. Nie sądzę zresztą, żebyś szła się
kąpać w ubraniu i z torbą na ramieniu.
- Znalazł pan moją torbę? - popatrzyła na niego
uważnie. - Nie było tam niczego, co wskazałoby, kun
jestem?
- Niestety, nie. To taka mała, podręczna torba. Była
w niej tylko bielizna na zmianę, sweter... To wszystko.
Ale i tak powinnaś się cieszyć. Zdaje się, że ta torba
uratowała ci życie. Po pierwsze, zadziałała jak kamizel
ka ratunkowa, a po drugie, zaczepiła się o skały. Gdyby
nie to, fale zmyłyby cię z powrotem do morza.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 11
Dziewczyna skuliła się pod kołdrą.
- Myśli pan, ze wypadłam z jakiejś łodzi?
-Chyba tak... - Penry poprawił się na krześle.
Nawet w starym, białym swetrze i poplamionych spod
niach robił duże wrażenie. - Ale z jakiej łodzi? I dokąd
ona płynęła?
- Sama chciałabym to wiedzieć!
- Zawiadomiłem przez radiotelefon straż przybrzeż
ną i policję. Może ktoś zgłosi twoje zaginiecie i wszyst
ko się wyjaśni. Inaczej nie dotrzesz tam, dokąd płynęłaś
- dodał trzeźwo. Pochylił się i wziął ją za rękę. - Nie
nosisz żadnych pierścionków... Poza tym wyglądasz za
młodo na mężatkę...
Dziewczyna cofnęła dłoń.
- A ile lat, według pana, powinna mieć mężatka?
- To zależy - odparł z niechętnym grymasem. - Ma
łżeństwo wymaga pewnej dojrzałości. Niektórzy nigdy
do niego nie dorastają.
Uderzyła ją gorycz, z jaką wymówił te słowa.
- Nie czuję się aż tak młodo - rzekła powoli. - Jest
pan lekarzem, nie mógłby pan określić mojego wieku?
Po zębach czy jakoś tak?
Uśmiech dokonał w nim magicznej przemiany.
Na krótką chwilę spod maski lekarza wyłoniła się
przyjazna, miła twarz. Pielęgniarki musiały za nim
szaleć, pomyślała dziewczyna. Zmiana nie trwała je
dnak długo.
- Nie myśl o tym teraz - poradził Penry. Sięgnął
do kieszeni i wyjął: stamtąd coś błyszczącego. - Mia
łaś ją przypiętą do swetra. Niczego ci to nie przy-
pomina?
Niezwykła broszka była zrobiona ze srebra. Dziew-
czyna wiedziała, że należała do niej. Broszka była
bardzo piękna. Przedstawiała lwicę i lisicę na czymś, co
wyglądało jak sanie.
- Jaka dziwna! - Obracała ją powoli w palcach. - Co
mogą znaczyć te sanie?
- To nie są sanie, zobacz!
12 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Dopiero teraz zauważyła:
- Przecież to L! - Uśmiechnęła się po raz pierwszy
i zaraz się skrzywiła, bo uśmiech wywołał nową falę
bólu. Uniosła dłoń i dopiero teraz zrozumiała, że ma
na głowie bandaż. ~ Czy to duża rana?
- Za duża, żeby ją tak zostawić. Założyłem ci
kilka szwów, kiedy byłaś nieprzytomna - wyjaśnił
Penry. - Tak się nieszczęśliwie złożyło, że ocknęłaś
się w czasie operacji, ale przynajmniej mogłem cię
dokładniej zbadać.
- Świecił mi pan w oczy - parsknęła.
- Pamiętasz? - spytał, spoglądając na nią z uwagą.
-Niezbyt dokładnie... To takie okropne... Jakby
ktoś odsunął na chwilę zasłonę, a potem zaraz ją
opuścił. - Przełknęła łzy. - Czułam ból i... i to światło,
które mnie raziło. To przypomina sen. - Westchnęła.
- Sprawiam tyle kłopotów, to szycie i w ogóle... Jestem
panu bardzo wdzięczna, doktorze.
-Nonsens - odparł Penry zdecydowanie. - Nie
mogłem przecież cię zostawić! Aha, zapomniałem.
Twoje ubranie suszy się w kuchni.
-Dziękuję. - Dziewczyna z każdą chwilą czuła
się bardziej zobowiązana. Spojrzała na broszkę. - Sko-
ro miałam ją na sobie, musi być moja. Ciekawe,
co znaczy to L...
-Spójrz na lwicę - zwrócił jej uwagę Penry.
- Może L jak Leonie albo Leonora? Nic ci się nie
przypomina?
Pokręciła głową.
- No nic, moje dziecko, przecież musimy cię jakoś
nazwać. - Rzucił jej kwaśne spojrzenie. - Tylko że ty
nie wyglądasz jak lwica. Raczej jak mokry kotek.
- Niech pan mnie nazywa, jak pan chce, tylko nie
swoim dzieckiem!
Vaughan uniósł brew.
- Ach, kotek ma pazurki! No, dobrze. Jeśli to ja
mam wybierać, proponuję Leonorę. Może twój ojciec
także lubił Beethovena...
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 13
- Ja nie tubie, jestem tego pewna - odparta wzru
szając ramionami. Nagle poczuła, że do oczu znów
napływają jej łzy. Była taka zła, taka rozczarowana!
- Skąd ja wiem, że nie lubię Beethovena, jeśli nie znam
nawet własnego nazwiska?
- Cierpisz na amnezję, Leonoro - odparł szorstko.
-Na skutek uderzenia w głowę straciłaś pamięć. Moż
liwe, że obudzisz się jutro i będziesz wszystko pamiętać.
A póki co, nie staraj się przypominać sobie niczego na
siłę. - Penry wstał. - Pójdę teraz coś zjeść, postaraj się
zasnąć. Jeżeli później będziesz się lepiej czuła, możesz
zejść na dół.
Leonora poczuła, że nie chce być sama.
- Nie mogę zejść teraz? - spytała.
- Nie. - Vaughan stał już w drzwiach. - Miałaś
poważny wypadek. To szczęście, że w ogóle żyjesz.
A ponieważ zadałem już sobie sporo trudu, żeby cię
odratować, zamierzam zrobić wszystko, żebyś wyzdro
wiała. Jestem lekarzem, więc proszę: trzymaj się tego,
co mówię. Chcę tylko twojego dobra.
Dziewczyna przygryzła wargę.
-Przepraszam, panie doktorze. Tyle ze mną za
chodu... - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Nawet panu
porządnie nie podziękowałam za... za wyrwanie mnie
śmierci... Naprawdę nie wiem, jak mam dziękować...
- Nie mówmy o tym. - Penry wzruszył ramionami.
- Cóż, jeśli niczego nie potrzebujesz, zostawię cię samą.
-Jest jeszcze coś... - Leonora była zakłopotana.
- Czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie jest łazienka?
-Och, jasne! Powinienem był o tym pomyśleć.
- Podszedł do łóżka i wyciągnął do niej ręce. - Wstawaj!
- Sama tam trafię, jeśli tylko powie mi pan,
gdzie iść.
Penry parsknął gniewnie.
- Moja droga, czy ty się wstydzisz? A jak sądzisz,
kto zdjął z ciebie mokre ubranie i wpakował cię pod
kołdrę?
Twarz dziewczyny oblał ciemny rumieniec.
14 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Mimo to, jeśli nie robi to panu różnicy, wolałabym
tam pójść o własnych siłach.
- Och, na litość... - urwał. - No dobrze, jak chcesz.
Łazienka jest na drugim końcu korytarza. Tylko
ostrożnie, to stary dom. Podłoga jest w wielu miejscach
nierówna.
- Będę uważać!
- Nie złość się - odparł zniecierpliwiony. - Gdy
wrócisz do łóżka, spróbuj trochę pospać. Przyjdę do
ciebie później.
Leonora tak naprawdę wcale nie była pewna, czy da
radę dojść do łazienki. Najchętniej zawinęłaby się
w kołdrę i pospała kilka godzin. Nie było jednak
wyjścia. Tę kłopotliwą wyprawę szczęśliwie uwieńczył
sukces. Zanim zdecydowała się wrócić do swego poko
ju, odważyła się zerknąć w lustro.
Jej twarz bardzo ją rozczarowała. Widać było na niej
zmęczenie, a co gorsza, nie wywoływała żadnych wspo
mnień. Leonora miała bujne włosy, tak potargane, że
trudno było dokładnie określić ich kolor. Była bardzo
szczupła. Koszula wisiała na niej luźno, nie podkreś
lając kobiecych kształtów jej ciała. Nic dziwnego, że
doktor Vaughan wspomniał o jej dziewczęcej niewin
ności. Jednak jej oko było brązowe i miało ładny,
migdałowy kształt, za to drugiego prawie nie było
widać spod ogromnego guza na czole. Pod okiem
widniał granatowy siniak, który ciągnął się aż do
wyraźnie zarysowanej kości policzkowej. Jakimś cudem
krótki, prosty nos Leonory uniknął obrażeń. Dziewczy
na spojrzała jeszcze na swe usta. Były pełne, ładnie
wykrojone, choć może nieco za duże do jej drobnej
twarzy. Potrząsnęła smutno głową.
-Co za straszydło! Masz szczęście, kochanie, że
doktor Vaughan nie wrzucił cię z powrotem do morza!
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy Leonora obudziła się, było już ciemno. Czuła
się znacznie lepiej. Ból głowy prawie przeszedł, ale - co
uświadomiła sobie z przerażeniem - nadal miała kom
pletną pustkę w głowie. Jej tożsamość, dom, rodzina
- wszystko to pozostawało dla niej tajemnicą. Jeśli
zaginęła, to czemu nikt jej nie szuka? Przełknęła łzy
i powoli wstała z łóżka. Kiedy doszła do drzwi, potężna
sylwetka zastąpiła jej drogę.
- Już wstałaś - rzekł Penry i zapalił światło. Dziew
czyna zamrugała oślepiona.
- Masz tu prąd?
-Z własnego generatora. - Penry zdjął szlafrok
z wieszaka na drzwiach. - Jeśli musisz chodzić po
domu, to lepiej w tym.
- Chciałam tylko pójść do łazienki - odparła z god
nością.
-Znalazłem dla ciebie szczoteczkę do zębów, ale
obawiam się, że to wszystko, co mogę ci zapropono
wać, jeśli chodzi o środki upiększające.
- Szkoda, przydałoby się parę rzeczy. - Dziewczyna
uśmiechnęła się smutno. - Zdobyłam się na odwagę
i przejrzałam się w lustrze. No nic, szczoteczka do
zębów też się przyda, dziękuję! Co mam robić później?
- spytała po chwili wahania. - Mogę wrócić do łóżka,
nie będę panu przeszkadzać.
- Nie gadaj bzdur!
- Niech pan tak do mnie nie mówi! - krzyknęła i od
razu zawstydziła się swego wybuchu.
- Przepraszam. - Penry lekko się ukłonił. - Mam
zaszczyt zaprosić panią, Leonoro X, na kolację.
16 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Zawołaj, kiedy będziesz gotowa, przyjdę po ciebie.
Schody są dość strome. Nie chcesz chyba mieć kolej
nego wstrząsu mózgu?
- A wiec miałam wstrząs? To może spowodować
utratę pamięci?
- Tak. - Penry otworzył przed nią drzwi łazienki.
- No, idź. Pogadamy na dole.
Leonora myła zęby, patrząc tęsknie w stronę wanny.
Jeśli na wyspie był generator, Penry musiał mieć ciepłą
wodę. Poczuła nagle, że po prostu musi wziąć kąpiel.
Przejrzała kosmetyki Penry'ego. Z pewnością nie lubił
kosztownych, francuskich perfum... Znalazła tylko
ziołowy żel do kąpieli, mydło i dezodorant.
Woda w wannie była lekko żółtawa, ale cudownie
działała na obolałe ciało Leonory. Popatrzyła na siebie
z kwaśną miną. Nie wzbudzam chyba w nikim dzikiego
pożądania, myślała. Nie mówiąc już o lekarzu... Miała
ładny, choć niezbyt duży biust, za to reszcie ciała
wyraźnie brakowało miękkiej, kobiecej krągłości. Otar
cia szczypały ją, kiedy mydliła skórę, ale warto było to
znieść, byle tylko czuć się znów czystą. Po chwili
wahania umyła sobie włosy żelem do kąpieli, zachłys
tując się co jakiś czas. Rana bardzo ją bolała. Leonora
musiała odpocząć. Kiedy poczuła się lepiej, klęknęła,
by opłukać włosy. Kolejna fala bólu była łatwiejsza do
zniesienia. Zakręciła wodę i chwiejnie wyszła z wanny.
Było jej słabo, ale nareszcie czuła się czysta.
Owinęła się białym prześcieradłem kąpielowym,
a potem, ponieważ bała się mocno wycierać włosy,
zrobiła sobie turban z ręcznika. Wreszcie usiadła na
krześle, wyczerpana, ale triumfująca.
Kiedy kilka minut później zdołała się podnieść
i założyć szlafrok, rozległo się pukanie do drzwi.
- Wszystko w porządku, Leonoro?! - wołał Penry.
- Coś długo tam siedzisz!
Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Nic mi nie jest. Chyba nie ma pan nic przeciwko
temu... Nie mogłam się oprzeć i wzięłam kąpiel.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 17
Penry przyglądał się turbanowi na jej głowie.
- Chyba nie byłaś taka głupia, żeby myć włosy?
- Nie wzięłam dużo żelu...
- Nieważny żel, chodzi o twoją ranę! - Zaklął cicho
i posadził ją siłą z powrotem. - Czekaj, muszę to
obejrzeć.
Otworzył apteczkę i wyjął stamtąd materiły opat
runkowe. Leonora bez słowa zniosła badanie i ponow
ne zakładanie opatrunku. Penry' był na nią wściekły
i absolutnie zakazał jej moczyć włosy.
-Mam nadzieję, że wszystkiego nie zepsułam...
Naprawdę, nie mogłam się oprzeć. Nie wytrzymałabym
ani chwili dłużej bez mycia.
- Umyłem cię gąbką dziś rano, dziecino. Nie byłaś
brudna.
- Ale tak się czułam!
Rzucił jej ciężkie spojrzenie.
- No nic - rzekł, wzruszając ramionami - skoro już
zrobiłaś takie głupstwo, weź ręcznik i zarzuć sobie na
ramiona. Nie wolno ci teraz używać suszarki.
Gdy Leonora spełniła jego polecenie, oboje wyszli
z łazienki. Dopiero wtedy Penry zdał sobie sprawę, że
dziewczyna stoi boso.
- Nie mam żadnych dobrych na ciebie butów, a two
je są jeszcze mokre. Mogę ci dać skarpetki.
- Chętnie, dziękuję.
Poprowadził ją w stronę sypialni i ostrożnie posadził
na krześle. Dziewczyna z zakłopotaniem przyglądała się,
jak przeszukuje szafkę. No tak, łóżko było ogromne,
w sam raz dla kogoś o rozmiarach Penry'ego... I pewnie
był to jedyny pokój, w którym mógł się on położyć.
Wreszcie odwrócił się do niej z parą grubych skarpet
w dłoni. Leonora przyjęła je z podziękowaniem.
- Co się dzieje? - spytał, widząc jej niepewną minę.
- Nie podobają ci się?
- Nie, nie o to chodzi. Właśnie zdałam sobie sprawę,
że to pańska sypialnia - powiedziała cicho, zakładając
skarpetki.
18 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- To nie jedyna sypialnia w tym domu. Są jeszcze
trzy, no i sofa w pokoju na dole. Tu akurat wszystko
było gotowe.
- Jest pan bardzo miły.
Penry wziął ją pod brodę i uniósł jej twarz.
- Mylisz się. Posłuchaj, Leonoro, i dobrze to zapa
miętaj: potrzebowałaś pomocy. Ja jestem lekarzem
i udzieliłem ci jej. To wszystko. Nie próbuj mi wma
wiać, że mam cechy, których nie mam.
- Dobrze. - Wstała z krzesła i omal nie upadła,
przydeptując za dużą skarpetkę.
Penry westchnął, a potem wstał i, wziąwszy ją na
ręce, skierował się w stronę drzwi.
- Proszę mnie postawić - zaprotestowała Leonora.
- Sama dam sobie radę!
- Och, przestań marudzić! - odparł Penry i wyniósł
ją z pokoju. - Jutro, kiedy wyschnie ci ubranie, będziesz
wszędzie chodzić sama.
Nie odpowiedziała. Nie podobało jej się, że ktoś nosi
ją jak... jak worek!
- Jutro - powiedziała uszczypliwie - mam nadzieję
być w drodze tam, skąd się wzięłam.
Penry ostrożnie niósł ją po schodach.
-Nie sądzę - rzucił pobłażliwie. - Nawet jeśli
wszystko sobie przypomnisz, nie będziesz mogła od
płynąć. W marcu zawsze wieją tu silne wiatry, a pro
gnoza na jutro jest okropna.
Leonora przyjęła tę wiadomość z mieszanymi uczu
ciami. Cóż, wygląda na to, że będzie musiała tu zo
stać... Nawet, gdyby zdołała wydostać się z wyspy, nie
wiedziałaby, dokąd się udać. No nic, pomyślała, muszę
spokojnie poczekać, nie warto się denerwować. A poza
tym wolałaby uniknąć przeprawy łodzią na ląd, choćby
znaczyło to, że ma pozostać na wyspie z tym dziwnym
człowiekiem. No, i wiedziała już, że jest marzec.
Gdy wreszcie znaleźli się w salonie, Leonora zaczęła
się rozglądać. Kiedyś musiały tu być trzy małe pokoje.
Na jednej ze ścian znajdowało się duże, kamienne
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 19
palenisko. Pokój był pełen starych, solidnych mebli,
które tworzyły bardzo ciepły nastrój. Na fotelach i sofie
pyszniły się poduszki, wszędzie stały lampy - elektrycz
ne i naftowe - a prócz nich świece w świecznikach.
Półki uginały się pod ciężarem książek i kaset, na
ścianach wisiało parę jasnych akwareli, a na stoliku
przy sofie stał malutki żaglowiec w butelce.
- Jak tu ładnie! - powiedziała z przekonaniem.
- Podoba ci się? - Penry był chyba zaskoczony.
- Tak. To takie... miłe miejsce.
- Nie to, co właściciel, prawda?
- Ja tego nie powiedziałam! - zastrzegła się Leono-
ra. Penry ukłonił się z uśmiechem.
- Racja. Usiądź sobie na sofie, blisko kominka.
Zaraz przyniosę coś do jedzenia.
- Chętnie bym pomogła - poczuła się zakłopotana
- ale nie czuję się jeszcze najlepiej...
- Na litość boską, siedź tu i nie rób nic niemądrego.
Wytrzymaj do mojego powrotu, muszę tylko nalać cawl
do dwóch talerzy.
Leonorze zrobiło się nieprzyjemnie.
- Nie chciałam mieć rany na głowie ani wdzierać się
na pańską wyspę, doktorze.
- Miałem na myśli mycie głowy - odparł Penry
i skierował się w stronę drzwi w drugim końcu
pokoju.
Tam musi być kuchnia, pomyślała Leonora. Poło
żyła się wygodnie na sofie i uśmiechnęła się na widok
swych ogromnych skarpet. Głowa trochę ją bolała. Na
zewnątrz wył wiatr, deszcz tłukł ciągle o szyby...
Wstrząsnął nią dreszcz. Na samą myśl o wyprawie na
ląd ogarniała ją panika. Gdybym tylko mogła dowie-
dzieć się, kim jestem, skąd się tu wzięłam, myślała
gorączkowo. Przecież ktoś się na pewno martwi moim
zniknięciem. Tylko kto to może być?
Powrót Penry'ego oderwał ją od tych ponurych
rozważań. Leonora usiadła przy stoliku, wdychając
aromat potrawy.
20 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
- Cawl - oznajmił Penry z dumą. Leonora patrzyła
na talerz z powagą.
- Aha. A co to jest?
- Bardzo pożywna zupa z jagnięciny, porów i innych
warzyw. Moja matka robi do niej uszka. - Uniósł
pytająco brew. - Czemu się dziwisz? Że umiem goto
wać, czy że mam matkę, jak wszyscy normalni ludzie?
- Ani jednemu, ani drugiemu. Radzisz sobie tak
świetnie, że nie pojmuję, czemu nie robisz uszek. Nawet
ja to potrafię! - Spojrzała na niego z rozpaczą. - No,
i proszę! Mój głupi mózg wie, że umiem robić uszka,
a nie wie, jak się nazywam!
- Przypomni ci się to we właściwym czasie. - Penry
nie przerwał nawet jedzenia. - Masz szczęście, że to był
tylko wstrząs. Nie mam tu rentgena, ale jestem pewien,
że czaszkę masz całą. Gdy tylko pogoda się polepszy,
zabiorę cię na ląd i zrobię ci prześwietlenie w St Mary's.
- Gdzie to jest?
-To dom opieki. Pracuję tam raz w tygodniu.
- Spojrzał na nią znad talerza. - I co sądzisz o mojej
kuchni?
- Doskonała! - Leonora uśmiechnęła się szeroko.
- Kiedy się dziś rano obudziłam, myślałam, że umrę.
Nie przypuszczałam, że tak szybko wrócą mi siły. I że
aż tak będzie mi się to podobało.
- Ciało ludzkie ma niezwykłe zdolności regeneracyj
ne. Nie jesteś wprawdzie atletą, ale jesteś silna i młoda.
Za parę dni będzie po wszystkim.
Leonora zjadła połowę swojej porcji i odłożyła
łyżkę. Zauważyła, że Penry przebrał się do kolacji. Miał
teraz na sobie biały, trochę nowszy sweter i dżinsy
- mniej poplamione od poprzednich.
-A co będzie - spytała nagle - jeśli sobie nie
przypomnę, kim jestem i nikt się po mnie nie zgłosi?
- Zostaniesz ze mną. Będę tu jeszcze przez trzy
tygodnie. Na razie i tak musisz zostać, dopóki pogoda
się nie poprawi, więc nie zmuszaj się do myślenia.
Szybciej się cofnie amnezja. Masz tu przecież co jeść,
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 21
masz dach nad głową, a ja jestem lekarzem. Ilu rozbit
ków ma takie szczęście?
Leonora próbowała się uśmiechnąć.
- Racja - przyznała.
Penry wstał, żeby zebrać naczynia.
- Niestety, nie mamy deseru. Mam wprawdzie kilka
gatunków sera, ale przy bólu głowy i o tej porze raczej
bym ci odradzał. Kawy też nie wolno ci teraz pić. Za
dużo kofeiny.
- Czegoś jednak bym się napiła...
- Słabej herbaty?
Kiedy wyszedł do kuchni, dziewczyna położyła się
z powrotem na sofie i słuchała wycia wiatru. W zamyś
leniu przyglądała się kosmykowi swoich włosów. Były
dość ciemne, popielatobrązowe.
- Skąd taka ponura mina? - Gospodarz pojawił się
w drzwiach, niosąc herbatę. - Mówiłem ci chyba, że
masz. przestać się martwić!
- To przez moje włosy. - Leonora uśmiechnęła się
krzywo. - Miałam nadzieję, że okażę się platynową
blondynką albo będę ruda, a teraz, kiedy włosy mi
wyschły, widzę, że są... mysie.
Penry przyjrzał się im krytycznie.
-Ja bym tak nie powiedział. Podałem policji, że
masz ciemne oczy i włosy w ciepłym, złotym kolorze.
Leonora usiadła, spuszczając nogi na podłogę. Przy
zmianie pozycji ból głowy znów dał o sobie znać.
-I co powiedzieli? - zapytała. Czy ktoś już zgłosił
moje zaginięcie?
- Obawiam się, że nie. - Penry podał jej herbatę.
- Ale nie minęła jeszcze nawet doba. Znalazłem cię dziś
rano, a sądząc po przypływie, nie leżałaś tam długo.
Nikt nie zaginął z promu, który pływa stąd do Irlandii.
Sprawdzili to, więc mamy z głowy jeden ślad.
-Może wypadłam z samolotu! - Leonora była
rozczarowana.
- Zjawiłaś się znikąd... - zamyślił się Penry. - Nie,
nie sądzę.
22 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
Dziewczyna piła herbatę w milczeniu, przyglądając
się, jak mężczyzna nakłada ser na krakersy. O tak,
niełatwo zaspokoić jego apetyt! Potężna machina, jaką
było jego ciało, potrzebowała z pewnością dużo paliwa.
Penry uniósł głowę i spojrzał Leonorze prosto w oczy.
- Myślę, że jest jeszcze jedna możliwość... - Coś
w jego głosie zaniepokoiło dziewczynę.
-Jaka?
- Wokół jest sporo małych wysepek. Mogłaś płynąć
łodzią na jedną z nich. Pewnie nie byłaś sama. Albo
wypadłaś, albo zostałaś zmyta z pokładu przez fale.
Pozostali dotarli być może do brzegu...
Leonora rozpogodziła się na chwilę.
- Więc na pewno zawiadomią policję i straż przy
brzeżną!
Penry w zamyśleniu potarł brodę.
- Możliwe. Nie zapominaj jednak, że nie wszyscy tu
mają radiotelefony. Nie ma innego sposobu, żeby
zawiadomić tych na lądzie, co się stało, a to znaczy, że
będziesz musiała czekać na poprawę pogody, żeby twoi
znajomi mogli wrócić na ląd.
- A zatem muszę czekać.
-Nie rób sobie za dużych nadziei... Przecież oni
mogli nigdzie nie dotrzeć.
- Musiał pan to powiedzieć? - Leonora zbladła.
-Uważam, że trzeba brać pod uwagę wszelkie
możliwości.
Dziewczyna potrzebowała trochę czasu, żeby oswoić
się z tym, co usłyszała.
- Czy moje rzeczy będą jutro suche? - spytała po
chwili.
- Przyniosę ci je po śniadaniu.
- Panie doktorze...?
-Dajmy sobie spokój z tym oficjalnym tonem,
dobrze? Nie mogę przecież nazywać cię panią Jakjej-
tam, więc czemu ty miałabyś zwracać się do mnie po
nazwisku? Penry wystarczy.
- Rzadkie imię...
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 23
- Nie w Walii. Znaczy tyle, co syn Henry'ego.
Zanim w Walii zapanowali Anglicy, moi przodkowie
używali słówka „ap", czyli „z" przed swoimi nazwis
kami. Na przykład ostatni król Walii nazywał się Rhys
ap Tewdwr. A mój ojciec miał na imię Henry. - Uśmie
chnął się ironicznie. - Na dziś koniec wykładu.
- Fantastyczne! Czy coś się stało? - spytała nagle,
gdyż zauważyła, że Penry badawczo jej się przygląda.
- Zastanawiałem się, z czego ty żyjesz...
Leonora wzruszyła ramionami.
-Kto wie? - Spojrzała na swoje dłonie. - Może
robię czekoladki albo strzygę psy? A może maluję takie
obrazki, jak te tutaj?
- O, Boże, mam nadzieję, że nie! Namalowała je
kiedyś moja ciocia-babcia Olwen, bardzo ekscentrycz
na dama. Miała, zdaje się, więcej zapału niż talentu.
Leonora zachichotała rozbawiona.
- O, tak lepiej! - pochwalił ją Penry. - Nareszcie się
ożywiłaś. A jak twoja głowa? Mniej boli?
- Czasami trochę pobolewa. - Leonora uśmiechnęła
się uwodzicielsko. - Czy dostanę jeszcze pigułkę
przed snem?
Penry pokręcił głową.
- Wolałbym ci nic nie dawać. Wytrzymasz do jutra?
- Dobrze - westchnęła. - A może coś do czytania?
- Obawiam się, że też nie. Pozwól swojej głowie
odpocząć. Nie wiem, licz owce albo coś takiego...
Dziewczyna nie chciała się kłócić.
- Czy na Gullholm są owce? - spytała.
- Kiedyś były. Dawno temu była tu farma. Jeden
z moich przodków miał trawler, i kupił tę wyspę, by
zarabiać na uprawie roli, a jednocześnie mieć wokół
swoje ukochane morze.
- Czy on też miał na imię Penry?
Vaughan wyciągnął się wygodnie w obitym skórą
fotelu i zaczął opowiadać. Stary wilk morski, który
kupił wyspę, nazywał się Joshua Probert i był pradzia
dem Penry'ego ze strony matki. Nie nadawał się na
24 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
farmera. Jego gospodarstwo nie przynosiło docho
dów, bo jego właściciel wolał łowić ryby przy Lee
Haven albo spędzać czas w pubie po drugiej stronie
cieśniny.
- Od czasów Joshuy Probertowie używali tej wyspy
tylko dla wypoczynku - zakończył Penry. - Część
terenów była latem wynajmowana do wypasu owiec.
- A zimą?
- Różnie. Ja sam płaciłem ludziom z Brides Haven,
żeby przypływali tu i utrzymywali wszystko w po
rządku.
Dziewczyna była pod wrażeniem.
- Cała wyspa jest twoja?
Penry skinął głową.
- Moja matka jest jedynaczką, więc mój dziadek
Probert zapisał mi wyspę, robiąc w testamencie adnota
cję, że nie wolno mi jej sprzedać. Mam ją przekazać
swemu synowi.
- Boże, jak w średniowieczu! - Leonora przyjrzała
się uważnie Penry'emu. - A masz syna?
- Nie. - Penry skrzywił się niechętnie.
- Przepraszam, nie chciałam być wścibska.
- Nic się nie stało - odparł grzecznie. - To nie
tajemnica. Jeszcze do niedawna byłem żonaty, ale nie
mam dzieci.
Leonora zaczęła mu współczuć. A więc dlatego był
taki ponury... Biedak, przyjechał tu pewnie odpocząć
po trudnych przejściach.
- Przykro mi - rzekła.
Penry rzucił jej cyniczne spojrzenie.
- A czemuż to, jeśli można wiedzieć, jest ci przykro?
- Bo... bo przecież straciłeś żonę...
- Trudno mówić o stracie. To brzmi, jakby mi było
wszystko jedno, prawda? - Penry uśmiechnął się. - Me
lanie przestała interesować się mną, a zajęła się pewnym
konsultantem. Potrzebowała kogoś, kto poświęciłby jej
więcej czasu... i pieniędzy. Rozwiedliśmy się nie tak
dawno temu - dodał wstając. - Chcesz jeszcze herbaty?
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 25
Leonora skinęła głową, a on zniknął w kuchni.
Okropna sytuacja, szkoda, ze w ogóle zaczęła o tym
mówić! Penry musiał chyba bardzo kochać swoją nie-
wierną żonę, skoro teraz jest taki rozgoryczony. Pomy
ślała o swoich bliskich i łzy błysnęły w jej oczach...
Przecież musi mieć jakąś rodzinę, może chłopaka,
i wszyscy szaleją teraz z niepokoju. Może nawet myślą,
że utonęła! Nie, nie chciała o tym myśleć. Musi odzys
kać pamięć, tylko to pozwoli jej wrócić do domu.
Perspektywa siedzenia w nieskończoność tu, na Gull-
holm, przyprawiała ją o dreszcze.
Penry wrócił z herbatą. Leonora spostrzegła, że
myślami był gdzieś daleko. Pewnie żałował, że wspo
mniał o żonie...
- Zjedz trochę, to ci dobrze zrobi. - Podał jej talerz
biszkoptów.
Nie była pewna, czy właśnie to jest jej teraz potrzeb
ne, ale przyjęła ciastka. Penry nalał sobie whisky
i usiadł.
- Nie zapowiadają na jutro poprawy - rzekł ponuro.
- Tutaj często wieje dziewiątka.
- Już teraz jest straszny wiatr, prawda? - Leonora
niespokojnie patrzyła w stronę okna. - Szyby to wy
trzymają?
- Nie bój się, tu są podwójne okna. Są bardzo
mocne, no, i jest trochę ciszej. - Uąmiechnął się nie
znacznie. - Za to na zewnątrz...
Leonora zadrżała.
-Trudno, nie pójdę dziś na spacer przed snem.
- Upiła trochę herbaty, gdy nagle... zgasło światło.
Dziewczyna krzyknęła i kubek wypadł jej z dłoni.
- Nic ci nie jest? - usłyszała Penry'ego. Po chwili
oślepiło ją światło latarki.
-Nie. Tylko stłukłam twój kubek i polałam ci
szlafrok herbatą - odparła bez tchu. - Co się stało?
- Generator się psuje. - Penry przytknął zapałkę do
knota lampy naftowej. W blasku płomyka jego twarz
wyglądała diabolicznie, ale przy świetle Leonora od
26 DZIEWCZYNA ZNIKĄD
razu poczuła się lepiej. Penry chodził po pokoju,
zapalając kolejne lampy. Dopiero teraz zrozumiała,
dlaczego jest ich tu tyle.
- To się często zdarza, prawda? - zapytała i sięgnęła
po skorupy stłuczonego kubka. Och, znowu ten
ból głowy...
-To się robi niewygodne. Generator jest stary,
wiem, ze powinienem go wymienić, ale zawsze okazuje
się, że to tylko kolejna mała naprawa. Prawdę mówiąc,
jestem do niego przywiązany. Obawiam się, że będę cię
musiał zostawić samą.
Podszedł do półki, na której stały kasety.
- Chcesz czegoś posłuchać? Jakiejś muzyki, powie
ści? - spytał, sięgając po przenośny radiomagnetofon.
- Mam tu baterie.
Leonora była zachwycona.
- Dzięki, chętnie! - przejrzała kasety. - Nie dałeś mi
Beethovena.
- Nie, pamiętałem! Jeśli nic ci się tu nie spodoba, są
jeszcze inne kasety na półce. Tylko nie chodź za dużo.
- Tak, panie doktorze.
- Czy ty czasem nie próbujesz być złośliwa?
- Nie śmiałabym - odparła Leonora pokornie. - Bę
dę bardzo grzeczna, obiecuję. A poza tym dałeś mi
„Emmę" Jane Austen, czytaną przez Prunellę Scales.
Nigdzie się stąd nie ruszę!
-Moja matka zostawiła to, kiedy tu była. Macie
chyba podobny gust, jeśli chodzi o książki.
Leonora spojrzała na niego.
- Chyba tak. To zupełnie jak kawałki układanki,
prawda? - Uśmiech zniknął z jej twarzy. - Żeby tylko
udało mi się złożyć cały obrazek...
- No już, przestań - przerwał jej stanowczo. -I nie
wstawaj, dopóki nie wrócę.
Gdy tylko Penry wyszedł, Leonora wyciągnęła się
na sofie i włączyła magnetofon. Tak się zasłuchała, że
nie zauważyła, kiedy wrócił. Usiadła, mrugając oczami.
Salon zalany był światłem. Penry chodził po pokoju
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 27
i gasił lampki. Włosy miał w nieładzie, twarz ubrudzo
ną smarem, ale minę triumfującą.
-I jak, pacjent zdrów? - zapytała rozbawiona.
Skinął głową z zadowoleniem.
- Tak, przynajmniej na razie. Zawsze się zastana
wiam, który z nas wygra następnym razem. Na razie
jestem górą, ale kto wie...
- Nie zajęło ci to dużo czasu!
Spojrzał na nią pytająco.
- Zostawiłem cię z Jane Austen ponad godzinę
temu. Dla ciebie to była chwila, dla mnie - mordercza
walka na wietrze.
Leonora poczuła się zakłopotana.
- To naprawdę aż tyle? Nawet nie zauważyłam...
- A ja się tam zabijałem, żeby jak najszybciej uru
chomić to draństwo, żebyś nie bała się tu po ciemku!
Dziewczyna spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Prawda jest taka, że bawiłeś się tam równie dob
rze, jak ja tutaj.
Penry uśmiechnął się, a potem spojrzał krytycznie
na swój ubrudzony sweter.
- Muszę się umyć. Możecie zaczekać tu razem z Ja
ne, aż doprowadzę się do porządku?
Leonora zgodziła się tak chętnie, że spojrzał na nią
z rozbawieniem.
- Widać, że lepiej się już czujesz.
- Tak, na pewno. Głowa jeszcze trochę mnie boli,
no, i jestem cała poobijana, ale gdy tylko wróci mi
pamięć, będę jak nowo narodzona.
- Ciesz się tym, co masz. Przecież mogłaś utonąć...
- Tak, wiem. Gdyby nie ty, ryby dawno by mnie już
zjadły.
- Przestań! - obruszył się. - No już włącz kasetę,
teraz, póki tu jestem.
Tym razem Leonorze nie było dane długo słuchać
Emmy. Penry wrócił z łazienki dość szybko. Miał teraz
na sobie gruby sweter i czyste spodnie, a na nogach
prastare espadrile.
CATHERINE GEORGE Dziewczyna znikąd Harlequin® Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney Sztokholm • Tokio • Warszawa
Tytuł oryginału: Out of the Storm Pierwsze wydanie: Mills & Boon Limited 1991 Przekład: Anna Mieścicka Redakcja: Hanna Chęcińska Korekta: Ewa Popławska © by Catherine George 1991 © for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1994 Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises B.V. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podo- bieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych - jest całkowicie przypadkowe. Znak firmowy wydawnictwa Har!equin i znak serii Harlequin Romance są zastrzeżone. Skład i łamanie: ROZALIN. Warszawa Printed In Germany by ELSNERDRUCK ISBN 83-7070-425-5 Indeks 360325
ROZDZIAŁ PIERWSZY Boli... Powieki są takie ciężkie... Nie, trzeba dać temu spokój. Głowa bolała ją tak bardzo, że otworzenie oczu wydawało się niewykonalne. Z zewnątrz dobiegały odgłosy świadczące o tym, że pogoda jest wstrętna - wycie wiatru, szum deszczu... Chyba lepiej będzie zostać w łóżku... Głowa nadal bardzo ją bolała, ale zmusiła się do otwarcia oczu i... natychmiast je zamknęła! Dopiero po chwili odważyła się uchylić powieki. To nie był sen. Nadal leżała w tym pokoju. Po mieszczenie było małe, miało pochyły sufit i okna w grubych ramach. Najgorsze zaś było to, że nigdy tu nie była! Rozglądała się wokół, drżąc na całym ciele. Białe ściany, dębowa szafa, gięta poręcz łóżka... Dopiero teraz zauważyła, że ma na sobie męską koszulę - bardzo dużą, w paski i z pewnością równie obcą, jak pokój... Usiadła. Świat zawirował z zawrotną szybkością, wrócił okropny ból głowy... Po chwili poczuła się na tyle dobrze, by otworzyć oczy. Usiłowała oddychać spokojnie, a potem ostrożnie wstała. Cóż to był za wysiłek! Podłoga zdawała się kołysać pod jej stopami niczym pokład statku. Ruszyła powoli w stronę okna, na wszelki wypadek trzymając się łóżka. To nie jest zwykła migrena, pomyślała. Pod oknem stało krzesło. Osunęła się na nie i oparła plecy o chłod ną ścianę, z trudem łapiąc powietrze. Minęło trochę czasu, zanim, przytrzymując się ściany, postanowiła znowu wstać. Podeszła do okna i... znowu zrobiło jej
6 DZIEWCZYNA ZNIKĄD się słabo. Za oknem rozciągało się szare torfowisko, a dalej - tylko chmurne niebo i morze, nad którym szalał sztorm. Dziewczyna omal nie zemdlała. Walczyła z oga rniającą ją paniką. Zacisnęła mocno pięści i starała się uspokoić. Kiedy pierwsza fala przerażenia prze szła, otworzyła oczy. Co to za miejsce? I co ona tu robi? Nagle jej uwagę zwrócił odgłos kroków. Ktoś szedł po schodach. Odwróciła się, zachwiała... Na szczęście zdołała chwycić poręcz łóżka. Stała nieruchomo, od dychając z wysiłkiem i patrzyła na drzwi. Otworzyły się powoli i do pokoju wszedł wysoki, ciemnowłosy męż czyzna. Był pochylony, niosąc ostrożnie tacę z jedze niem. Dziewczyna patrzyła na niego w milczeniu. Jego ciemne włosy były trochę potargane, miał szerokie ramiona... Mężczyzna z trzaskiem postawił tacę na stoliku. W tym samym momencie nogi odmówiły dziewczynie posłuszeństwa. Usiadła na łóżku. - Powinnaś leżeć. - Mężczyzna okrył ją kołdrą, a potem, zauważywszy jej przestraszone spojrzenie, wyprostował się. - Przecież cię nie ugryzę - rzekł i usiadł na brzegu łóżka. Dziewczyna nie próbowała nawet kryć, jak bardzo jest przerażona. Mężczyzna sięgnął w stronę jej ręki. - Zapewniam, że nic ci nie grozi - powtórzył chłodno. Miał miły, dźwięczny głos. Była naprawdę prze straszona, a mimo to nie mogła nie zauważyć, jak przystojny był jej opiekun. Może trochę ponury i za myślony, ale niewątpliwie przystojny... Spod szero kich, czarnych brwi patrzyły na nią chłodne oczy. Miał ładnie zarysowane usta i nieco ponury wyraz twarzy. Było w nim coś, co sprawiało, że bała się poruszyć. Odchrząknęła cicho. - Przepraszam, gdzie ja właściwie jestem? - Skrzy wiła się lekko, bo mówienie przychodziło jej z trudem. -I kim pan jest?
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 7 - Właśnie miałem cię zapytać o to samo - odparł mężczyzna. - Zaraz wszystko ci powiem. Jak się czu jesz? Możesz mi dać rękę? - spytał, pochylając się w jej stronę. Dziewczyna spojrzała na niego nieufnie. -Po co? - Chcę Ci zbadać puls. - Był wyraźnie zniecierpliwio ny. - Jestem lekarzem, nie wróżbitą. Nie pozostało nic innego, jak spełnić jego prośbę. Podała mu rękę. - A jak głowa? - spytał, nie odrywając wzroku od zegarka. - Boli, i to bardzo. - Nic dziwnego. Nieźle oberwałaś... - Spojrzał na nią uważnie. - Masz bardzo wysokie tętno... Czy ty się mnie boisz? Dziewczyna skinęła głową i znów pociemniało jej przed oczami. Każdy ruch głowy wywoływał okropny ból. Mężczyzna delikatnie ścisnął jej dłoń. - Może poczujesz się lepiej - rzeki - gdy ci powiem, kim jestem i gdzie się znalazłaś. Po pierwsze, jesteś na wyspie Gullholm, niedaleko od zachodnich brzegów Walii. A po drugie, nazywam się Penry Meredith Vaughan, jestem lekarzem i właścicielem tej wysepki. - Rzucił jej ostre spojrzenie. - A teraz bądź tak miła i powiedz mi, kim jesteś i dlaczego wdzierasz się na mój teren. Dziewczyna patrzyła na niego w niemym przerażeniu. - Ale... - zdołała wreszcie powiedzieć - to właśnie dlatego jestem taka przerażona, panie doktorze. -Przy gryzła dolną wargę, żeby ukryć jej drżenie. - Ja... zupełnie nic nie wiem. Nic nie pamiętam. Vaughan wstał powoli. W maleńkim pokoju spra wiał wrażenie olbrzyma. -I chcesz, żebym uwierzył, że nie wiesz, skąd się tu wzięłaś? - Tak... - Patrzyła na niego z rozpaczą. - Może to dziwnie brzmi, ale nie mam pojęcia, kim jestem. Nie wiem nawet, jak się nazywam!
8 DZIEWCZYNA ZNIKĄD Penry Vaughan przyglądał się jej w milczeniu. Po chwili przypomniał sobie o tacy, którą przyniósł. - Zrobiłem d zupę - oznajmił. - Nie jestem w stanie nic jeść - odparła, wzdrygając się nieznacznie. ~ Jeśli nie zjesz - Penry był już zły - nie dam d proszków na ból głowy ani nie powiem, jak cię znalazłem. Dziewczyna postanowiła usiąść. - Proszę... - zaczęła, ale ból głowy nie pozwolił jej dokończyć. Opadła na poduszki. - No dobrze - zgo- dziła się w końcu. Penry skinął głową, nalał trochę zupy do filiżanki i powiedział: - Wypij to, a ja pójdę na dół po herbatę i grzanki. - Nie chcę grzanek! - zaprotestowała, biorąc filiżan kę z jego rąk. - Jako gość jesteś doprawdy urzekająca - odparł Penry sucho. - Obecność chorej osoby to coś, czego ani tu nie chciałem, ani się nie spodziewałem. Po staraj się więc nie utrudniać sytuacji, dobrze? - Popa trzył na nią z góry. - Teraz może wypij tę zupę, a ja przyniosę ci coś na ból głowy. Jeśli nie chcesz, to mogę cię tu zostawić i radź sobie sama. Może wtedy zmądrzejesz. Dziewczyna popatrzyła ponuro w ślad za Vaug- hanem. Miała nadzieję, że wychodząc uderzy się w gło wę o framugę drzwi, ale, niestety, schylił się. Najwyraź niej miał wprawę. Kiedy została sama, niechętnie sięgnęła po talerz, pewna, że zaraz dostanie mdłości. Ku jej zdumieniu zupa okazała się doskonała. Widocznie doktor Vaug- han lubił gotować. Poczuła, że wstępują w nią nowe siły. Gdyby tak jeszcze wiedziała, kim jest i skąd wzięła się na wyspie... - Świetnie! - powiedział Penry Vaughan na widok pustej filiżanki. - Cieszę się, że postanowiłaś być rozsądna.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 9 - Dziękuję, doktorze. Przykro mi, że sprawiam pa nu tyle kłopotu. Czuję się znacznie lepiej. Myślę, że wkrótce będę mogła stąd wyjechać. - Zadrżała na widok jego ironicznego spojrzenia. - Wyjechać? Dokąd? - Penry napełnił herbatą dwa kubki. - Z czym chcesz herbatę? -Z mlekiem, bez cukru... - Twarz dziewczyny rozjaśniła się na chwilę. - Jeżeli to wiem... a w jakiś dziwny sposób wiem, to niedługo przypomnę sobie resztę, prawda? -Całkiem możliwe - odparł, podając jej talerz z grzankami. - Teraz jedz, a ja przez ten czas opowiem ci, jak cię znalazłem. Dziewczyna dowiedziała się, że Penry Vaughan przyjechał na Gullholm, aby w ciszy popracować nad serią artykułów. - Musiałem zrobić sobie przerwę - oznajmił, siada jąc na krześle przy łóżku. - Kolega poradził mi, żebym spędził kilka tygodni z dala od zgiełku, wygrzewając się w słońcu... Rzuciła szybkie spojrzenie w stronę okna, zalewa nego strugami deszczu. Wiatr zawył ze zdwojoną siłą. - Na Gullholm nie jest za ciepło o tej porze roku - zgodził się Penry - ale trudno o lepsze miejsce dla kogoś, kto szuka samotności. To znaczy, było tak do tej pory - dodał znacząco. - Nie chciałam tu wtargnąć, panie doktorze - rzekła poważnie. - Na pewno nie, przecież to teren prywatny. - Znalazłem cię dziś o świcie... - Penry wziął od niej talerz. - Grzeczna dziewczynka, resztę grzanek mogę ci darować. Wypij herbatę. Kiedy skończyła pić, podał jej tabletki i wodę do popicia. - To nie jest mocny środek - powiedział. - Ale powinien ci dobrze zrobić. Popij dobrze, proszę. Kiedy zażyła lekarstwo i usiadła wygodnie, Penry mógł podjąć swą opowieść. Codziennie rano biegał po wyspie, a tego ranka postanowił skorzystać z poprawy
10 DZIEWCZYNA ZNIKĄD pogody i zebrać trochę drewna na plaży. Wyspa była zbliżona kształtem do ósemki. Składała się z dwóch części połączonych wąskim pasmem lądu. Zachodnia część, położona od strony Atlantyku, nazywała się Seal Haven, a wschodnia, z widokiem na wybrzeże Pemb- rokeshire, Lee Haven. - Przy plaży Lee jest wygodna zatoczka, trzymam tam swoją starą łódź - opowiadał Penry. - Za to Seal Haven to same skały, zawsze jest tam silna fala. Właśnie tam panią znalazłem, pani X. Kiedy zaczął padać deszcz, Penry zebrał już po trzebne mu drewno i ruszył ścieżką nad urwiskiem w stronę domu. Doszedł do przesmyku i właśnie wtedy zauważył, że nisko, na skałach, leży jakiś ko lorowy przedmiot. - To była twoja chustka. Rzuciłem drewno, zszed łem ścieżką na dół i właśnie tam, między dwoma skałami, leżał mój rozbitek. Miałaś ranę na skroni, byłaś przemoczona i nieprzytomna. Z początku myś- lałem, że nie żyjesz. Dziewczyną wstrząsnął dreszcz. - Skąd ja się tam wzięłam, na litość boską? - Nie wiem. Myślałem, że ty mi powiesz. Ranna oparła się o poduszki. Była bardzo przy gnębiona. - Cóż, sama nie wiem. To chyba nie jest dobra pogoda na kąpiel... - Na pewno nie. Nie sądzę zresztą, żebyś szła się kąpać w ubraniu i z torbą na ramieniu. - Znalazł pan moją torbę? - popatrzyła na niego uważnie. - Nie było tam niczego, co wskazałoby, kun jestem? - Niestety, nie. To taka mała, podręczna torba. Była w niej tylko bielizna na zmianę, sweter... To wszystko. Ale i tak powinnaś się cieszyć. Zdaje się, że ta torba uratowała ci życie. Po pierwsze, zadziałała jak kamizel ka ratunkowa, a po drugie, zaczepiła się o skały. Gdyby nie to, fale zmyłyby cię z powrotem do morza.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 11 Dziewczyna skuliła się pod kołdrą. - Myśli pan, ze wypadłam z jakiejś łodzi? -Chyba tak... - Penry poprawił się na krześle. Nawet w starym, białym swetrze i poplamionych spod niach robił duże wrażenie. - Ale z jakiej łodzi? I dokąd ona płynęła? - Sama chciałabym to wiedzieć! - Zawiadomiłem przez radiotelefon straż przybrzeż ną i policję. Może ktoś zgłosi twoje zaginiecie i wszyst ko się wyjaśni. Inaczej nie dotrzesz tam, dokąd płynęłaś - dodał trzeźwo. Pochylił się i wziął ją za rękę. - Nie nosisz żadnych pierścionków... Poza tym wyglądasz za młodo na mężatkę... Dziewczyna cofnęła dłoń. - A ile lat, według pana, powinna mieć mężatka? - To zależy - odparł z niechętnym grymasem. - Ma łżeństwo wymaga pewnej dojrzałości. Niektórzy nigdy do niego nie dorastają. Uderzyła ją gorycz, z jaką wymówił te słowa. - Nie czuję się aż tak młodo - rzekła powoli. - Jest pan lekarzem, nie mógłby pan określić mojego wieku? Po zębach czy jakoś tak? Uśmiech dokonał w nim magicznej przemiany. Na krótką chwilę spod maski lekarza wyłoniła się przyjazna, miła twarz. Pielęgniarki musiały za nim szaleć, pomyślała dziewczyna. Zmiana nie trwała je dnak długo. - Nie myśl o tym teraz - poradził Penry. Sięgnął do kieszeni i wyjął: stamtąd coś błyszczącego. - Mia łaś ją przypiętą do swetra. Niczego ci to nie przy- pomina? Niezwykła broszka była zrobiona ze srebra. Dziew- czyna wiedziała, że należała do niej. Broszka była bardzo piękna. Przedstawiała lwicę i lisicę na czymś, co wyglądało jak sanie. - Jaka dziwna! - Obracała ją powoli w palcach. - Co mogą znaczyć te sanie? - To nie są sanie, zobacz!
12 DZIEWCZYNA ZNIKĄD Dopiero teraz zauważyła: - Przecież to L! - Uśmiechnęła się po raz pierwszy i zaraz się skrzywiła, bo uśmiech wywołał nową falę bólu. Uniosła dłoń i dopiero teraz zrozumiała, że ma na głowie bandaż. ~ Czy to duża rana? - Za duża, żeby ją tak zostawić. Założyłem ci kilka szwów, kiedy byłaś nieprzytomna - wyjaśnił Penry. - Tak się nieszczęśliwie złożyło, że ocknęłaś się w czasie operacji, ale przynajmniej mogłem cię dokładniej zbadać. - Świecił mi pan w oczy - parsknęła. - Pamiętasz? - spytał, spoglądając na nią z uwagą. -Niezbyt dokładnie... To takie okropne... Jakby ktoś odsunął na chwilę zasłonę, a potem zaraz ją opuścił. - Przełknęła łzy. - Czułam ból i... i to światło, które mnie raziło. To przypomina sen. - Westchnęła. - Sprawiam tyle kłopotów, to szycie i w ogóle... Jestem panu bardzo wdzięczna, doktorze. -Nonsens - odparł Penry zdecydowanie. - Nie mogłem przecież cię zostawić! Aha, zapomniałem. Twoje ubranie suszy się w kuchni. -Dziękuję. - Dziewczyna z każdą chwilą czuła się bardziej zobowiązana. Spojrzała na broszkę. - Sko- ro miałam ją na sobie, musi być moja. Ciekawe, co znaczy to L... -Spójrz na lwicę - zwrócił jej uwagę Penry. - Może L jak Leonie albo Leonora? Nic ci się nie przypomina? Pokręciła głową. - No nic, moje dziecko, przecież musimy cię jakoś nazwać. - Rzucił jej kwaśne spojrzenie. - Tylko że ty nie wyglądasz jak lwica. Raczej jak mokry kotek. - Niech pan mnie nazywa, jak pan chce, tylko nie swoim dzieckiem! Vaughan uniósł brew. - Ach, kotek ma pazurki! No, dobrze. Jeśli to ja mam wybierać, proponuję Leonorę. Może twój ojciec także lubił Beethovena...
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 13 - Ja nie tubie, jestem tego pewna - odparta wzru szając ramionami. Nagle poczuła, że do oczu znów napływają jej łzy. Była taka zła, taka rozczarowana! - Skąd ja wiem, że nie lubię Beethovena, jeśli nie znam nawet własnego nazwiska? - Cierpisz na amnezję, Leonoro - odparł szorstko. -Na skutek uderzenia w głowę straciłaś pamięć. Moż liwe, że obudzisz się jutro i będziesz wszystko pamiętać. A póki co, nie staraj się przypominać sobie niczego na siłę. - Penry wstał. - Pójdę teraz coś zjeść, postaraj się zasnąć. Jeżeli później będziesz się lepiej czuła, możesz zejść na dół. Leonora poczuła, że nie chce być sama. - Nie mogę zejść teraz? - spytała. - Nie. - Vaughan stał już w drzwiach. - Miałaś poważny wypadek. To szczęście, że w ogóle żyjesz. A ponieważ zadałem już sobie sporo trudu, żeby cię odratować, zamierzam zrobić wszystko, żebyś wyzdro wiała. Jestem lekarzem, więc proszę: trzymaj się tego, co mówię. Chcę tylko twojego dobra. Dziewczyna przygryzła wargę. -Przepraszam, panie doktorze. Tyle ze mną za chodu... - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Nawet panu porządnie nie podziękowałam za... za wyrwanie mnie śmierci... Naprawdę nie wiem, jak mam dziękować... - Nie mówmy o tym. - Penry wzruszył ramionami. - Cóż, jeśli niczego nie potrzebujesz, zostawię cię samą. -Jest jeszcze coś... - Leonora była zakłopotana. - Czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie jest łazienka? -Och, jasne! Powinienem był o tym pomyśleć. - Podszedł do łóżka i wyciągnął do niej ręce. - Wstawaj! - Sama tam trafię, jeśli tylko powie mi pan, gdzie iść. Penry parsknął gniewnie. - Moja droga, czy ty się wstydzisz? A jak sądzisz, kto zdjął z ciebie mokre ubranie i wpakował cię pod kołdrę? Twarz dziewczyny oblał ciemny rumieniec.
14 DZIEWCZYNA ZNIKĄD - Mimo to, jeśli nie robi to panu różnicy, wolałabym tam pójść o własnych siłach. - Och, na litość... - urwał. - No dobrze, jak chcesz. Łazienka jest na drugim końcu korytarza. Tylko ostrożnie, to stary dom. Podłoga jest w wielu miejscach nierówna. - Będę uważać! - Nie złość się - odparł zniecierpliwiony. - Gdy wrócisz do łóżka, spróbuj trochę pospać. Przyjdę do ciebie później. Leonora tak naprawdę wcale nie była pewna, czy da radę dojść do łazienki. Najchętniej zawinęłaby się w kołdrę i pospała kilka godzin. Nie było jednak wyjścia. Tę kłopotliwą wyprawę szczęśliwie uwieńczył sukces. Zanim zdecydowała się wrócić do swego poko ju, odważyła się zerknąć w lustro. Jej twarz bardzo ją rozczarowała. Widać było na niej zmęczenie, a co gorsza, nie wywoływała żadnych wspo mnień. Leonora miała bujne włosy, tak potargane, że trudno było dokładnie określić ich kolor. Była bardzo szczupła. Koszula wisiała na niej luźno, nie podkreś lając kobiecych kształtów jej ciała. Nic dziwnego, że doktor Vaughan wspomniał o jej dziewczęcej niewin ności. Jednak jej oko było brązowe i miało ładny, migdałowy kształt, za to drugiego prawie nie było widać spod ogromnego guza na czole. Pod okiem widniał granatowy siniak, który ciągnął się aż do wyraźnie zarysowanej kości policzkowej. Jakimś cudem krótki, prosty nos Leonory uniknął obrażeń. Dziewczy na spojrzała jeszcze na swe usta. Były pełne, ładnie wykrojone, choć może nieco za duże do jej drobnej twarzy. Potrząsnęła smutno głową. -Co za straszydło! Masz szczęście, kochanie, że doktor Vaughan nie wrzucił cię z powrotem do morza!
ROZDZIAŁ DRUGI Kiedy Leonora obudziła się, było już ciemno. Czuła się znacznie lepiej. Ból głowy prawie przeszedł, ale - co uświadomiła sobie z przerażeniem - nadal miała kom pletną pustkę w głowie. Jej tożsamość, dom, rodzina - wszystko to pozostawało dla niej tajemnicą. Jeśli zaginęła, to czemu nikt jej nie szuka? Przełknęła łzy i powoli wstała z łóżka. Kiedy doszła do drzwi, potężna sylwetka zastąpiła jej drogę. - Już wstałaś - rzekł Penry i zapalił światło. Dziew czyna zamrugała oślepiona. - Masz tu prąd? -Z własnego generatora. - Penry zdjął szlafrok z wieszaka na drzwiach. - Jeśli musisz chodzić po domu, to lepiej w tym. - Chciałam tylko pójść do łazienki - odparła z god nością. -Znalazłem dla ciebie szczoteczkę do zębów, ale obawiam się, że to wszystko, co mogę ci zapropono wać, jeśli chodzi o środki upiększające. - Szkoda, przydałoby się parę rzeczy. - Dziewczyna uśmiechnęła się smutno. - Zdobyłam się na odwagę i przejrzałam się w lustrze. No nic, szczoteczka do zębów też się przyda, dziękuję! Co mam robić później? - spytała po chwili wahania. - Mogę wrócić do łóżka, nie będę panu przeszkadzać. - Nie gadaj bzdur! - Niech pan tak do mnie nie mówi! - krzyknęła i od razu zawstydziła się swego wybuchu. - Przepraszam. - Penry lekko się ukłonił. - Mam zaszczyt zaprosić panią, Leonoro X, na kolację.
16 DZIEWCZYNA ZNIKĄD Zawołaj, kiedy będziesz gotowa, przyjdę po ciebie. Schody są dość strome. Nie chcesz chyba mieć kolej nego wstrząsu mózgu? - A wiec miałam wstrząs? To może spowodować utratę pamięci? - Tak. - Penry otworzył przed nią drzwi łazienki. - No, idź. Pogadamy na dole. Leonora myła zęby, patrząc tęsknie w stronę wanny. Jeśli na wyspie był generator, Penry musiał mieć ciepłą wodę. Poczuła nagle, że po prostu musi wziąć kąpiel. Przejrzała kosmetyki Penry'ego. Z pewnością nie lubił kosztownych, francuskich perfum... Znalazła tylko ziołowy żel do kąpieli, mydło i dezodorant. Woda w wannie była lekko żółtawa, ale cudownie działała na obolałe ciało Leonory. Popatrzyła na siebie z kwaśną miną. Nie wzbudzam chyba w nikim dzikiego pożądania, myślała. Nie mówiąc już o lekarzu... Miała ładny, choć niezbyt duży biust, za to reszcie ciała wyraźnie brakowało miękkiej, kobiecej krągłości. Otar cia szczypały ją, kiedy mydliła skórę, ale warto było to znieść, byle tylko czuć się znów czystą. Po chwili wahania umyła sobie włosy żelem do kąpieli, zachłys tując się co jakiś czas. Rana bardzo ją bolała. Leonora musiała odpocząć. Kiedy poczuła się lepiej, klęknęła, by opłukać włosy. Kolejna fala bólu była łatwiejsza do zniesienia. Zakręciła wodę i chwiejnie wyszła z wanny. Było jej słabo, ale nareszcie czuła się czysta. Owinęła się białym prześcieradłem kąpielowym, a potem, ponieważ bała się mocno wycierać włosy, zrobiła sobie turban z ręcznika. Wreszcie usiadła na krześle, wyczerpana, ale triumfująca. Kiedy kilka minut później zdołała się podnieść i założyć szlafrok, rozległo się pukanie do drzwi. - Wszystko w porządku, Leonoro?! - wołał Penry. - Coś długo tam siedzisz! Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się przepraszająco. - Nic mi nie jest. Chyba nie ma pan nic przeciwko temu... Nie mogłam się oprzeć i wzięłam kąpiel.
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 17 Penry przyglądał się turbanowi na jej głowie. - Chyba nie byłaś taka głupia, żeby myć włosy? - Nie wzięłam dużo żelu... - Nieważny żel, chodzi o twoją ranę! - Zaklął cicho i posadził ją siłą z powrotem. - Czekaj, muszę to obejrzeć. Otworzył apteczkę i wyjął stamtąd materiły opat runkowe. Leonora bez słowa zniosła badanie i ponow ne zakładanie opatrunku. Penry' był na nią wściekły i absolutnie zakazał jej moczyć włosy. -Mam nadzieję, że wszystkiego nie zepsułam... Naprawdę, nie mogłam się oprzeć. Nie wytrzymałabym ani chwili dłużej bez mycia. - Umyłem cię gąbką dziś rano, dziecino. Nie byłaś brudna. - Ale tak się czułam! Rzucił jej ciężkie spojrzenie. - No nic - rzekł, wzruszając ramionami - skoro już zrobiłaś takie głupstwo, weź ręcznik i zarzuć sobie na ramiona. Nie wolno ci teraz używać suszarki. Gdy Leonora spełniła jego polecenie, oboje wyszli z łazienki. Dopiero wtedy Penry zdał sobie sprawę, że dziewczyna stoi boso. - Nie mam żadnych dobrych na ciebie butów, a two je są jeszcze mokre. Mogę ci dać skarpetki. - Chętnie, dziękuję. Poprowadził ją w stronę sypialni i ostrożnie posadził na krześle. Dziewczyna z zakłopotaniem przyglądała się, jak przeszukuje szafkę. No tak, łóżko było ogromne, w sam raz dla kogoś o rozmiarach Penry'ego... I pewnie był to jedyny pokój, w którym mógł się on położyć. Wreszcie odwrócił się do niej z parą grubych skarpet w dłoni. Leonora przyjęła je z podziękowaniem. - Co się dzieje? - spytał, widząc jej niepewną minę. - Nie podobają ci się? - Nie, nie o to chodzi. Właśnie zdałam sobie sprawę, że to pańska sypialnia - powiedziała cicho, zakładając skarpetki.
18 DZIEWCZYNA ZNIKĄD - To nie jedyna sypialnia w tym domu. Są jeszcze trzy, no i sofa w pokoju na dole. Tu akurat wszystko było gotowe. - Jest pan bardzo miły. Penry wziął ją pod brodę i uniósł jej twarz. - Mylisz się. Posłuchaj, Leonoro, i dobrze to zapa miętaj: potrzebowałaś pomocy. Ja jestem lekarzem i udzieliłem ci jej. To wszystko. Nie próbuj mi wma wiać, że mam cechy, których nie mam. - Dobrze. - Wstała z krzesła i omal nie upadła, przydeptując za dużą skarpetkę. Penry westchnął, a potem wstał i, wziąwszy ją na ręce, skierował się w stronę drzwi. - Proszę mnie postawić - zaprotestowała Leonora. - Sama dam sobie radę! - Och, przestań marudzić! - odparł Penry i wyniósł ją z pokoju. - Jutro, kiedy wyschnie ci ubranie, będziesz wszędzie chodzić sama. Nie odpowiedziała. Nie podobało jej się, że ktoś nosi ją jak... jak worek! - Jutro - powiedziała uszczypliwie - mam nadzieję być w drodze tam, skąd się wzięłam. Penry ostrożnie niósł ją po schodach. -Nie sądzę - rzucił pobłażliwie. - Nawet jeśli wszystko sobie przypomnisz, nie będziesz mogła od płynąć. W marcu zawsze wieją tu silne wiatry, a pro gnoza na jutro jest okropna. Leonora przyjęła tę wiadomość z mieszanymi uczu ciami. Cóż, wygląda na to, że będzie musiała tu zo stać... Nawet, gdyby zdołała wydostać się z wyspy, nie wiedziałaby, dokąd się udać. No nic, pomyślała, muszę spokojnie poczekać, nie warto się denerwować. A poza tym wolałaby uniknąć przeprawy łodzią na ląd, choćby znaczyło to, że ma pozostać na wyspie z tym dziwnym człowiekiem. No, i wiedziała już, że jest marzec. Gdy wreszcie znaleźli się w salonie, Leonora zaczęła się rozglądać. Kiedyś musiały tu być trzy małe pokoje. Na jednej ze ścian znajdowało się duże, kamienne
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 19 palenisko. Pokój był pełen starych, solidnych mebli, które tworzyły bardzo ciepły nastrój. Na fotelach i sofie pyszniły się poduszki, wszędzie stały lampy - elektrycz ne i naftowe - a prócz nich świece w świecznikach. Półki uginały się pod ciężarem książek i kaset, na ścianach wisiało parę jasnych akwareli, a na stoliku przy sofie stał malutki żaglowiec w butelce. - Jak tu ładnie! - powiedziała z przekonaniem. - Podoba ci się? - Penry był chyba zaskoczony. - Tak. To takie... miłe miejsce. - Nie to, co właściciel, prawda? - Ja tego nie powiedziałam! - zastrzegła się Leono- ra. Penry ukłonił się z uśmiechem. - Racja. Usiądź sobie na sofie, blisko kominka. Zaraz przyniosę coś do jedzenia. - Chętnie bym pomogła - poczuła się zakłopotana - ale nie czuję się jeszcze najlepiej... - Na litość boską, siedź tu i nie rób nic niemądrego. Wytrzymaj do mojego powrotu, muszę tylko nalać cawl do dwóch talerzy. Leonorze zrobiło się nieprzyjemnie. - Nie chciałam mieć rany na głowie ani wdzierać się na pańską wyspę, doktorze. - Miałem na myśli mycie głowy - odparł Penry i skierował się w stronę drzwi w drugim końcu pokoju. Tam musi być kuchnia, pomyślała Leonora. Poło żyła się wygodnie na sofie i uśmiechnęła się na widok swych ogromnych skarpet. Głowa trochę ją bolała. Na zewnątrz wył wiatr, deszcz tłukł ciągle o szyby... Wstrząsnął nią dreszcz. Na samą myśl o wyprawie na ląd ogarniała ją panika. Gdybym tylko mogła dowie- dzieć się, kim jestem, skąd się tu wzięłam, myślała gorączkowo. Przecież ktoś się na pewno martwi moim zniknięciem. Tylko kto to może być? Powrót Penry'ego oderwał ją od tych ponurych rozważań. Leonora usiadła przy stoliku, wdychając aromat potrawy.
20 DZIEWCZYNA ZNIKĄD - Cawl - oznajmił Penry z dumą. Leonora patrzyła na talerz z powagą. - Aha. A co to jest? - Bardzo pożywna zupa z jagnięciny, porów i innych warzyw. Moja matka robi do niej uszka. - Uniósł pytająco brew. - Czemu się dziwisz? Że umiem goto wać, czy że mam matkę, jak wszyscy normalni ludzie? - Ani jednemu, ani drugiemu. Radzisz sobie tak świetnie, że nie pojmuję, czemu nie robisz uszek. Nawet ja to potrafię! - Spojrzała na niego z rozpaczą. - No, i proszę! Mój głupi mózg wie, że umiem robić uszka, a nie wie, jak się nazywam! - Przypomni ci się to we właściwym czasie. - Penry nie przerwał nawet jedzenia. - Masz szczęście, że to był tylko wstrząs. Nie mam tu rentgena, ale jestem pewien, że czaszkę masz całą. Gdy tylko pogoda się polepszy, zabiorę cię na ląd i zrobię ci prześwietlenie w St Mary's. - Gdzie to jest? -To dom opieki. Pracuję tam raz w tygodniu. - Spojrzał na nią znad talerza. - I co sądzisz o mojej kuchni? - Doskonała! - Leonora uśmiechnęła się szeroko. - Kiedy się dziś rano obudziłam, myślałam, że umrę. Nie przypuszczałam, że tak szybko wrócą mi siły. I że aż tak będzie mi się to podobało. - Ciało ludzkie ma niezwykłe zdolności regeneracyj ne. Nie jesteś wprawdzie atletą, ale jesteś silna i młoda. Za parę dni będzie po wszystkim. Leonora zjadła połowę swojej porcji i odłożyła łyżkę. Zauważyła, że Penry przebrał się do kolacji. Miał teraz na sobie biały, trochę nowszy sweter i dżinsy - mniej poplamione od poprzednich. -A co będzie - spytała nagle - jeśli sobie nie przypomnę, kim jestem i nikt się po mnie nie zgłosi? - Zostaniesz ze mną. Będę tu jeszcze przez trzy tygodnie. Na razie i tak musisz zostać, dopóki pogoda się nie poprawi, więc nie zmuszaj się do myślenia. Szybciej się cofnie amnezja. Masz tu przecież co jeść,
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 21 masz dach nad głową, a ja jestem lekarzem. Ilu rozbit ków ma takie szczęście? Leonora próbowała się uśmiechnąć. - Racja - przyznała. Penry wstał, żeby zebrać naczynia. - Niestety, nie mamy deseru. Mam wprawdzie kilka gatunków sera, ale przy bólu głowy i o tej porze raczej bym ci odradzał. Kawy też nie wolno ci teraz pić. Za dużo kofeiny. - Czegoś jednak bym się napiła... - Słabej herbaty? Kiedy wyszedł do kuchni, dziewczyna położyła się z powrotem na sofie i słuchała wycia wiatru. W zamyś leniu przyglądała się kosmykowi swoich włosów. Były dość ciemne, popielatobrązowe. - Skąd taka ponura mina? - Gospodarz pojawił się w drzwiach, niosąc herbatę. - Mówiłem ci chyba, że masz. przestać się martwić! - To przez moje włosy. - Leonora uśmiechnęła się krzywo. - Miałam nadzieję, że okażę się platynową blondynką albo będę ruda, a teraz, kiedy włosy mi wyschły, widzę, że są... mysie. Penry przyjrzał się im krytycznie. -Ja bym tak nie powiedział. Podałem policji, że masz ciemne oczy i włosy w ciepłym, złotym kolorze. Leonora usiadła, spuszczając nogi na podłogę. Przy zmianie pozycji ból głowy znów dał o sobie znać. -I co powiedzieli? - zapytała. Czy ktoś już zgłosił moje zaginięcie? - Obawiam się, że nie. - Penry podał jej herbatę. - Ale nie minęła jeszcze nawet doba. Znalazłem cię dziś rano, a sądząc po przypływie, nie leżałaś tam długo. Nikt nie zaginął z promu, który pływa stąd do Irlandii. Sprawdzili to, więc mamy z głowy jeden ślad. -Może wypadłam z samolotu! - Leonora była rozczarowana. - Zjawiłaś się znikąd... - zamyślił się Penry. - Nie, nie sądzę.
22 DZIEWCZYNA ZNIKĄD Dziewczyna piła herbatę w milczeniu, przyglądając się, jak mężczyzna nakłada ser na krakersy. O tak, niełatwo zaspokoić jego apetyt! Potężna machina, jaką było jego ciało, potrzebowała z pewnością dużo paliwa. Penry uniósł głowę i spojrzał Leonorze prosto w oczy. - Myślę, że jest jeszcze jedna możliwość... - Coś w jego głosie zaniepokoiło dziewczynę. -Jaka? - Wokół jest sporo małych wysepek. Mogłaś płynąć łodzią na jedną z nich. Pewnie nie byłaś sama. Albo wypadłaś, albo zostałaś zmyta z pokładu przez fale. Pozostali dotarli być może do brzegu... Leonora rozpogodziła się na chwilę. - Więc na pewno zawiadomią policję i straż przy brzeżną! Penry w zamyśleniu potarł brodę. - Możliwe. Nie zapominaj jednak, że nie wszyscy tu mają radiotelefony. Nie ma innego sposobu, żeby zawiadomić tych na lądzie, co się stało, a to znaczy, że będziesz musiała czekać na poprawę pogody, żeby twoi znajomi mogli wrócić na ląd. - A zatem muszę czekać. -Nie rób sobie za dużych nadziei... Przecież oni mogli nigdzie nie dotrzeć. - Musiał pan to powiedzieć? - Leonora zbladła. -Uważam, że trzeba brać pod uwagę wszelkie możliwości. Dziewczyna potrzebowała trochę czasu, żeby oswoić się z tym, co usłyszała. - Czy moje rzeczy będą jutro suche? - spytała po chwili. - Przyniosę ci je po śniadaniu. - Panie doktorze...? -Dajmy sobie spokój z tym oficjalnym tonem, dobrze? Nie mogę przecież nazywać cię panią Jakjej- tam, więc czemu ty miałabyś zwracać się do mnie po nazwisku? Penry wystarczy. - Rzadkie imię...
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 23 - Nie w Walii. Znaczy tyle, co syn Henry'ego. Zanim w Walii zapanowali Anglicy, moi przodkowie używali słówka „ap", czyli „z" przed swoimi nazwis kami. Na przykład ostatni król Walii nazywał się Rhys ap Tewdwr. A mój ojciec miał na imię Henry. - Uśmie chnął się ironicznie. - Na dziś koniec wykładu. - Fantastyczne! Czy coś się stało? - spytała nagle, gdyż zauważyła, że Penry badawczo jej się przygląda. - Zastanawiałem się, z czego ty żyjesz... Leonora wzruszyła ramionami. -Kto wie? - Spojrzała na swoje dłonie. - Może robię czekoladki albo strzygę psy? A może maluję takie obrazki, jak te tutaj? - O, Boże, mam nadzieję, że nie! Namalowała je kiedyś moja ciocia-babcia Olwen, bardzo ekscentrycz na dama. Miała, zdaje się, więcej zapału niż talentu. Leonora zachichotała rozbawiona. - O, tak lepiej! - pochwalił ją Penry. - Nareszcie się ożywiłaś. A jak twoja głowa? Mniej boli? - Czasami trochę pobolewa. - Leonora uśmiechnęła się uwodzicielsko. - Czy dostanę jeszcze pigułkę przed snem? Penry pokręcił głową. - Wolałbym ci nic nie dawać. Wytrzymasz do jutra? - Dobrze - westchnęła. - A może coś do czytania? - Obawiam się, że też nie. Pozwól swojej głowie odpocząć. Nie wiem, licz owce albo coś takiego... Dziewczyna nie chciała się kłócić. - Czy na Gullholm są owce? - spytała. - Kiedyś były. Dawno temu była tu farma. Jeden z moich przodków miał trawler, i kupił tę wyspę, by zarabiać na uprawie roli, a jednocześnie mieć wokół swoje ukochane morze. - Czy on też miał na imię Penry? Vaughan wyciągnął się wygodnie w obitym skórą fotelu i zaczął opowiadać. Stary wilk morski, który kupił wyspę, nazywał się Joshua Probert i był pradzia dem Penry'ego ze strony matki. Nie nadawał się na
24 DZIEWCZYNA ZNIKĄD farmera. Jego gospodarstwo nie przynosiło docho dów, bo jego właściciel wolał łowić ryby przy Lee Haven albo spędzać czas w pubie po drugiej stronie cieśniny. - Od czasów Joshuy Probertowie używali tej wyspy tylko dla wypoczynku - zakończył Penry. - Część terenów była latem wynajmowana do wypasu owiec. - A zimą? - Różnie. Ja sam płaciłem ludziom z Brides Haven, żeby przypływali tu i utrzymywali wszystko w po rządku. Dziewczyna była pod wrażeniem. - Cała wyspa jest twoja? Penry skinął głową. - Moja matka jest jedynaczką, więc mój dziadek Probert zapisał mi wyspę, robiąc w testamencie adnota cję, że nie wolno mi jej sprzedać. Mam ją przekazać swemu synowi. - Boże, jak w średniowieczu! - Leonora przyjrzała się uważnie Penry'emu. - A masz syna? - Nie. - Penry skrzywił się niechętnie. - Przepraszam, nie chciałam być wścibska. - Nic się nie stało - odparł grzecznie. - To nie tajemnica. Jeszcze do niedawna byłem żonaty, ale nie mam dzieci. Leonora zaczęła mu współczuć. A więc dlatego był taki ponury... Biedak, przyjechał tu pewnie odpocząć po trudnych przejściach. - Przykro mi - rzekła. Penry rzucił jej cyniczne spojrzenie. - A czemuż to, jeśli można wiedzieć, jest ci przykro? - Bo... bo przecież straciłeś żonę... - Trudno mówić o stracie. To brzmi, jakby mi było wszystko jedno, prawda? - Penry uśmiechnął się. - Me lanie przestała interesować się mną, a zajęła się pewnym konsultantem. Potrzebowała kogoś, kto poświęciłby jej więcej czasu... i pieniędzy. Rozwiedliśmy się nie tak dawno temu - dodał wstając. - Chcesz jeszcze herbaty?
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 25 Leonora skinęła głową, a on zniknął w kuchni. Okropna sytuacja, szkoda, ze w ogóle zaczęła o tym mówić! Penry musiał chyba bardzo kochać swoją nie- wierną żonę, skoro teraz jest taki rozgoryczony. Pomy ślała o swoich bliskich i łzy błysnęły w jej oczach... Przecież musi mieć jakąś rodzinę, może chłopaka, i wszyscy szaleją teraz z niepokoju. Może nawet myślą, że utonęła! Nie, nie chciała o tym myśleć. Musi odzys kać pamięć, tylko to pozwoli jej wrócić do domu. Perspektywa siedzenia w nieskończoność tu, na Gull- holm, przyprawiała ją o dreszcze. Penry wrócił z herbatą. Leonora spostrzegła, że myślami był gdzieś daleko. Pewnie żałował, że wspo mniał o żonie... - Zjedz trochę, to ci dobrze zrobi. - Podał jej talerz biszkoptów. Nie była pewna, czy właśnie to jest jej teraz potrzeb ne, ale przyjęła ciastka. Penry nalał sobie whisky i usiadł. - Nie zapowiadają na jutro poprawy - rzekł ponuro. - Tutaj często wieje dziewiątka. - Już teraz jest straszny wiatr, prawda? - Leonora niespokojnie patrzyła w stronę okna. - Szyby to wy trzymają? - Nie bój się, tu są podwójne okna. Są bardzo mocne, no, i jest trochę ciszej. - Uąmiechnął się nie znacznie. - Za to na zewnątrz... Leonora zadrżała. -Trudno, nie pójdę dziś na spacer przed snem. - Upiła trochę herbaty, gdy nagle... zgasło światło. Dziewczyna krzyknęła i kubek wypadł jej z dłoni. - Nic ci nie jest? - usłyszała Penry'ego. Po chwili oślepiło ją światło latarki. -Nie. Tylko stłukłam twój kubek i polałam ci szlafrok herbatą - odparła bez tchu. - Co się stało? - Generator się psuje. - Penry przytknął zapałkę do knota lampy naftowej. W blasku płomyka jego twarz wyglądała diabolicznie, ale przy świetle Leonora od
26 DZIEWCZYNA ZNIKĄD razu poczuła się lepiej. Penry chodził po pokoju, zapalając kolejne lampy. Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego jest ich tu tyle. - To się często zdarza, prawda? - zapytała i sięgnęła po skorupy stłuczonego kubka. Och, znowu ten ból głowy... -To się robi niewygodne. Generator jest stary, wiem, ze powinienem go wymienić, ale zawsze okazuje się, że to tylko kolejna mała naprawa. Prawdę mówiąc, jestem do niego przywiązany. Obawiam się, że będę cię musiał zostawić samą. Podszedł do półki, na której stały kasety. - Chcesz czegoś posłuchać? Jakiejś muzyki, powie ści? - spytał, sięgając po przenośny radiomagnetofon. - Mam tu baterie. Leonora była zachwycona. - Dzięki, chętnie! - przejrzała kasety. - Nie dałeś mi Beethovena. - Nie, pamiętałem! Jeśli nic ci się tu nie spodoba, są jeszcze inne kasety na półce. Tylko nie chodź za dużo. - Tak, panie doktorze. - Czy ty czasem nie próbujesz być złośliwa? - Nie śmiałabym - odparła Leonora pokornie. - Bę dę bardzo grzeczna, obiecuję. A poza tym dałeś mi „Emmę" Jane Austen, czytaną przez Prunellę Scales. Nigdzie się stąd nie ruszę! -Moja matka zostawiła to, kiedy tu była. Macie chyba podobny gust, jeśli chodzi o książki. Leonora spojrzała na niego. - Chyba tak. To zupełnie jak kawałki układanki, prawda? - Uśmiech zniknął z jej twarzy. - Żeby tylko udało mi się złożyć cały obrazek... - No już, przestań - przerwał jej stanowczo. -I nie wstawaj, dopóki nie wrócę. Gdy tylko Penry wyszedł, Leonora wyciągnęła się na sofie i włączyła magnetofon. Tak się zasłuchała, że nie zauważyła, kiedy wrócił. Usiadła, mrugając oczami. Salon zalany był światłem. Penry chodził po pokoju
DZIEWCZYNA ZNIKĄD 27 i gasił lampki. Włosy miał w nieładzie, twarz ubrudzo ną smarem, ale minę triumfującą. -I jak, pacjent zdrów? - zapytała rozbawiona. Skinął głową z zadowoleniem. - Tak, przynajmniej na razie. Zawsze się zastana wiam, który z nas wygra następnym razem. Na razie jestem górą, ale kto wie... - Nie zajęło ci to dużo czasu! Spojrzał na nią pytająco. - Zostawiłem cię z Jane Austen ponad godzinę temu. Dla ciebie to była chwila, dla mnie - mordercza walka na wietrze. Leonora poczuła się zakłopotana. - To naprawdę aż tyle? Nawet nie zauważyłam... - A ja się tam zabijałem, żeby jak najszybciej uru chomić to draństwo, żebyś nie bała się tu po ciemku! Dziewczyna spojrzała na niego z powątpiewaniem. - Prawda jest taka, że bawiłeś się tam równie dob rze, jak ja tutaj. Penry uśmiechnął się, a potem spojrzał krytycznie na swój ubrudzony sweter. - Muszę się umyć. Możecie zaczekać tu razem z Ja ne, aż doprowadzę się do porządku? Leonora zgodziła się tak chętnie, że spojrzał na nią z rozbawieniem. - Widać, że lepiej się już czujesz. - Tak, na pewno. Głowa jeszcze trochę mnie boli, no, i jestem cała poobijana, ale gdy tylko wróci mi pamięć, będę jak nowo narodzona. - Ciesz się tym, co masz. Przecież mogłaś utonąć... - Tak, wiem. Gdyby nie ty, ryby dawno by mnie już zjadły. - Przestań! - obruszył się. - No już włącz kasetę, teraz, póki tu jestem. Tym razem Leonorze nie było dane długo słuchać Emmy. Penry wrócił z łazienki dość szybko. Miał teraz na sobie gruby sweter i czyste spodnie, a na nogach prastare espadrile.