ROZDZIAŁ PIERWSZY
Opanowany, niewzruszony - taki właśnie był Zack
Harrison. Nic nie było w stanie wytrącić go z równowagi.
Nietypowy opad śniegu tego popołudnia w Denver
traktował raczej jak malowniczy bonus niż niedogodność.
Zaistniałe komplikacje w związku z najnowszą transakcją
uważał za kolejne wyzwanie, a nie za powód do wpadania w
złość. Według Zacka każda droga do celu powinna być
wyboista, a pokonanie jej musi wymagać wysiłku.
Rozmyślając nad tym, wzruszył ramionami, po czym wsunął
ręce w rękawy płaszcza, podziękował portierowi i chwycił
teczkę.
Mimo wszystko musiał przyznać, że dziennikarze robili
wszystko co w ich mocy, by wystawić na próbę jego
cierpliwość. Nie było mu do śmiechu, gdy przez cały zeszły
miesiąc robili z niego samego władcę ciemności, który
pozbawił dachu nad głową ubogie rodziny, żeby rozbudować
swoje imperium zła. W dodatku brukowce żerowały na jego
ostatnim związku z początkującą aktorką. Oboje z Ally
zgodzili się na relację opartą wyłącznie na zabawie i
przyjemnościach. Nie było mowy o pierścionku z brylantem
ani o szantażu, w razie gdyby jedna ze stron zdecydowała się
zakończyć znajomość. Ale nawet szantaż niczego by nie
zmienił. W przeciwieństwie do swojego ojca i rodzeństwa
Zack nie dbał o zdanie innych ludzi.
Jednak tego letniego popołudnia, gdy wsiadł na tylne
siedzenie taksówki czekającej na niego przed hotelem, nie
było mu łatwo zachować spokój. Zrobił głęboki wdech, zanim
postukał kierowcę w ramię.
- Pański poprzedni klient najwyraźniej coś zostawił.
Taksówkarz odwrócił się.
- Portfel?
- Nie. Dziecko.
W tej chwili ktoś otworzył tylne drzwi z drugiej strony.
Zimny wiatr wdarł się do auta wraz z kobietą w krwiście
czerwonym płaszczu z kapturem. Położyła na kolanach torbę
w takim samym kolorze jak jej okrycie wierzchnie, po czym
zamknęła drzwi i zaczęła pocierać dłonie. W pewnej chwili
znieruchomiała. Gdy nieznacznie przechyliła głowę, Zack
ujrzał oczy w kolorze fiołków spoglądające na niego z
nieskrywanym zdumieniem.
Niespodziewanie przyjemne ciepło rozlało się po całym
jego ciele. Chociaż nigdy wcześniej nie spotkał tej kobiety,
zaczął się zastanawiać, czy nie mógł jej skądś znać. A może
po prostu chciał, żeby tak było.
- Tak bardzo się spieszyłam, że nie zauważyłam, jak pan
wsiadał - wyjaśniła pospiesznie, zaciskając wypielęgnowane
palce na uchwycie torby. - Właściwie to nic nie widziałam
przez cały ten śnieg. Nie uważa pan, że to istne szaleństwo?
Leniwy uśmiech zamajaczył na ustach Zacka.
- No tak - powiedział. - Istne szaleństwo.
- Nie mogłam się doczekać taksówki, którą wezwał dla
mnie portier, więc poszłam sprawdzić, czy uda mi się jakąś
złapać.
Zack przestał się uśmiechać. Czyli to była jej taksówka?
Ponownie pochylił się do przodu, żeby zamienić kilka słów z
kierowcą. Zamierzał rozwiązać ten łatwiejszy problem, zanim
skupi się na dziecku.
- Odpowiedział pan na zgłoszenie?
- Właśnie przyjechałem z lotniska. - Mężczyzna za
kierownicą naciągnął brązowy beret na czoło, zanim postukał
w licznik. - Uznałem, że zaczekam tutaj i spróbuję szczęścia.
W taką pogodę mało kto wychodzi z domu.
- A ja właśnie wybieram się na lotnisko - poinformował
Czerwony Kapturek, dołączając się do rozmowy. - Muszę
wrócić do Nowego Jorku, żeby jutro rano przeprowadzić
wywiad. Pisuję dla „Story Magazine". - Jej spojrzenie mówiło,
że powinni znać ten tytuł.
Gdy zsunęła kaptur, Zackowi zaparło dech. Zaróżowione
policzki wyraźnie odznaczały się na tle cery tak jasnej i
gładkiej jak porcelana. Elegancko upięte włosy spływały na
szczupłe ramiona niczym beżowy płaszcz, a fiołkowe oczy
błyszczały tak intensywnie, że musiał odwrócić wzrok.
Wielokrotnie umawiał się z prawdziwymi pięknościami,
które żadnego mężczyzny nie pozostawiły obojętnym, ale w
ich obecności nigdy nie czuł się tak jak w tej chwili: powalony
na kolana.
Po dzisiejszym nieudanym spotkaniu z właścicielem
budynku, przed którym się znajdowali, marzył tylko o tym,
żeby jak najszybciej wrócić do domu. Ale uroczy Kapturek
najwyraźniej bardzo się spieszył, dlatego był gotów zachować
się jak dżentelmen i zaczekać na kolejną taksówkę.
Poza tym, jeśli zaraz wysiądzie, nie będzie musiał martwić
się o dziecko.
Spojrzał na uśpione niemowlę, po czym poczuł na sobie
wzrok kobiety.
- Widzę, że ma pan maleństwo pod opieką. Jest śliczna. -
Westchnęła, odsuwając się do drzwi. - Poproszę portiera, żeby
sprawdził, co się stało z moją taksówką.
Gdy sięgnęła do klamki, Zack mimowolnie chwycił ją za
rękaw. Nie mógł pozwolić Kapturkowi odejść. Kobieta
spojrzała na niego zdumiona, więc ją puścił, wydając przy tym
zduszony, zachrypnięty dźwięk przypominający zakłopotany
śmiech.
- To nie jest moje dziecko. Kierowca skrzywił się.
- I z całą pewnością nie moje. Kobieta zamrugała kilka
razy.
- Jak na mój gust ta dama jest zbyt młoda, żeby
podróżować w pojedynkę.
- Skąd pani wie, że to dziewczynka? - Nosidełko, kocyk i
czapeczka były białe jak sypiący się z nieba śnieg, więc nie
sugerowały płci dziecka.
- Ma słodziutką twarzyczkę. Usteczka przypominające
płatek róży. Jest urocza i maleńka, za ładna jak na chłopca.
Taksówkarz zabębnił palcami o kierownicę.
- Licznik bije.
- Oczywiście. - Kapturek zaczął szykować się do wyjścia.
- Nie będę wam przeszkadzać.
W końcu Zack stracił panowanie nad sobą. Nie tylko nie
lubił dzieci, ale też dzieci nie lubiły jego.
- Co mamy z nią zrobić? - zapytał.
- Nie my, chłopie. - Kierowca zmienił bieg.
- Jak już mówiłem, to nie jest moje dziecko - powtórzył
Zack wolno i wyraźnie, ignorując zbytnią poufałość
taksówkarza.
- To skąd się tutaj wzięło? - zaciekawiła się kobieta.
- Nie mam pojęcia. Kto wysiadł z samochodu jako
ostatni?
- Osiemdziesięcioletni staruszek z laską. - Taksówkarz
kolejny raz poprawił beret. - Leciał do Jersey na spotkanie z
rodziną i z pewnością nie miał ze sobą nosidełka.
Zack jęknął, a kobieta zbladła. Gdy odezwała się po
chwili, jej głos był ledwie słyszalnym szeptem.
- Sądzi pan, że ktoś ją porzucił?
- Pewnie odpowiednie władze będą musiały to sprawdzić.
- Spojrzał na Czerwonego Kapturka, który bardzo się spieszył,
i kierowcę, który nie krył irytacji, po czym westchnął
przeciągle. - Zabiorę ją na najbliższy posterunek policji.
- Miną wieki, zanim ktoś właściwie zajmie się tym
maleństwem - odparła kobieta.
- Nie wiem, co mogę jeszcze dodać. Wiem tylko tyle, że
dzieci nie śpią wiecznie, a ja nie noszę pieluch w kieszeniach
marynarki.
Kapturek delikatnie przeszukał nosidełko.
- Widzę butelkę, jakieś mleko i kilka pieluch.
- Funkcjonariusze z pewnością to docenią - burknął
cynicznie.
Jednocześnie oboje sięgnęli w kierunku nosidełka. Gdy
poczuł muśnięcie jej palców, jego puls odrobinę przyspieszył.
W jednej chwili stał się niezwykle wyczulony na jej kuszący
zapach i fakt, że nie nosiła obrączki.
- Proszę wziąć taksówkę - powiedziała, chwytając rączkę
nosidełka, czym zmusiła go, żeby cofnął rękę. - Zabiorę ją do
środka. Nie mogę znieść myśli, że spędzi długie godziny na
posterunku policji, zanim zajmie się nią pracownik opieki
społecznej. Kto wie, jakie typy się tam kręcą.
Zack otworzył usta, żeby zaprotestować, ale nie znalazł
odpowiednich argumentów. Ostatecznie ściągnął łopatki,
uniósł wysoko głowę i spojrzał na nią stanowczo.
- Pomogę pani.
- Dam sobie radę.
Zanim zdążył dodać coś jeszcze, otworzyła drzwi i
pomachała w kierunku wejścia do hotelu. Zack wyjrzał przez
tylną szybę. Poprzez ścianę śniegu brnął w ich stronę boy
hotelowy w uniformie, z ogromnym parasolem w dłoni.
James Dirkins, aktualny właściciel hotelu, odrzucił
pierwszą ofertę kupna od sieci Harrison Hotels. Mimo to Zack
był zdecydowany dobić targu. Odnotował w myślach, że po
zamknięciu transakcji pierwszą rzeczą, jaką zrobi, będzie
zbudowanie zadaszenia. Skoro nikt nie myślał tutaj o takich
rzeczach, nic dziwnego, że nieustannie malała liczba gości.
Tymczasem kobieta podała boyowi swój bagaż, po czym
sięgnęła po nosidełko. Rzuciła Zackowi przelotny uśmiech na
pożegnanie i zniknęła za zasłoną bieli.
- Na lotnisko? - zapytał kierowca.
- Nie - mruknął Zack w zamyśleniu.
- Mam zgadywać dalej?
Ale Zack go nie słuchał. Nie mógł przypomnieć sobie
imienia Kapturka. Nagle wydało mu się, że słyszy płacz
dziecka.
- Nie ruszaj się stąd - rzucił pospiesznie do taksówkarza. -
Na pewno wrócę.
Trinity Matthews dobrze wiedziała, do czego się
zobowiązała: godziny czekania i niepokoju w mieście, w
którym nikogo nie znała. Jednak gdy szła po marmurowej
posadzce w kierunku recepcji, z nosidełkiem w ręku, nie
żałowała podjętej decyzji.
Pracownicy opieki społecznej robili co w ich mocy, ale
lista oczekujących na pomoc była długa, a ich zasoby
skromne. Trinity smutkiem napawała myśl o porzuconych
dzieciach. Gdyby mogła, sama przygarnęłaby je wszystkie.
Zerknęła w dół na twarzyczkę śpiącego dziecka i żal
ścisnął ją za gardło. Nikt nie zasługiwał na taki los, a już z
pewnością nie ten mały aniołek. Nagle jej uwagę przykuły
odgłosy kroków. Spojrzała przez ramię i zobaczyła mężczyznę
z taksówki. Już wcześniej zwróciła uwagę na jego
niesamowite ciemne oczy i urzekający uśmiech, który
wydawał jej się dziwnie znajomy. Wyglądał niezwykle
seksownie i Trinity na moment zaparło dech.
- Zapomniałem się przedstawić - powiedział, stając przy
niej. - Nazywam się Zackery Harrison.
Kobieta szeroko otworzyła oczy ze zdumienia, gdy
wszystkie kawałki układanki znalazły się na właściwych
miejscach. W ułamku sekundy przypomniała sobie każdą
informację, którą przeczytała na jego temat w prasie:
doskonale zbudowany, przystojny niczym gwiazda Hollywood
i zabójczo seksowny, a do tego także chciwy i wyrachowany
drań.
- Trinity Matthews - wydukała z trudem.
- Panno Matthews - zwrócił się do niej, przybierając pozę,
którą widywała na licznych zdjęciach w prasie. -
Postanowiłem pomóc przy dziecku.
- Dlaczego? - zapytała bez ogródek.
- Ponieważ mam trochę wolnego czasu, a pani musi
wracać do Nowego Jorku.
Trinity napawała się widokiem szerokiego uśmiechu,
który uwiódł niejedną piękność w tym kraju i nakłonił
licznych urzędników do odebrania ludziom domów w zamian
za korzyści finansowe. Zagotowała się ze złości na myśl o
pozbawionych skrupułów biznesmenach, takich jak Zack
Harrison, którzy brali więcej, niż mogli unieść, podczas gdy
tak wielu nie miało zupełnie nic.
- Polecę później - odparła zwięźle. - Może nie należę do
grona ekspertów do spraw nowo narodzonych dzieci, ale z
pewnością poradzę sobie lepiej od pana.
Gdy Zackery Harrison skrzyżował ręce na piersi, poczuła
pokusę, żeby skapitulować i wsiąść w pierwszy samolot do
Nowego Jorku. Mimo to odstawiła nosidełko i przybrała taką
samą pozę jak on.
- Nie zamierzam stąd wyjechać, zanim nie zyskam
pewności, że mała mą się dobrze - dodała z naciskiem.
- Nieopodal mam...
- Powiedziałam: nie.
Dzieci potrzebowały troski i uwagi, a także miłości.
Tymczasem Trinity nie była pewna, czy Harrison w ogóle
miał serce.
- Mam sąsiadów, którzy zajmują się moim mieszkaniem,
gdy podróżuję w interesach. Pani Dale jest dziarską babcią
dziesięciorga wnucząt. Nie lubi współczesnej muzyki ani
koników polnych, zwłaszcza gdy rozkwitają jej goździki. Ale
uwielbia dzieci. Dawniej prowadziła rodzinę zastępczą.
Trinity stłumiła drżenie. Pomimo własnych doświadczeń
wiedziała, że na świecie istniało mnóstwo cudownych rodzin
zastępczych. Niestety, bez względu na to, jak bardzo się
starała, nie potrafiła zapomnieć o przykrościach, jakie
spotkały ją ze strony wstrętnej Nory Earnshaw, kobiety
prowadzącej rodzinę zastępczą, do której trafiła.
- Pani Dale niedawno zakończyła działalność -
kontynuował. - Nadal ma u siebie wysokie krzesełka, kojce i
zabawki. Wiem, że z radością pomoże. - Jego ciemne oczy
zalśniły. - Na pewno nie chce pani spóźnić się na wywiad.
Trinity zacisnęła pięści. Praca była dla niej wszystkim.
Dzięki niej mogła podróżować i poznawać ciekawych ludzi,
którzy zarażali zapałem i dawali natchnienie. A Nowy Jork
był wspaniałą odmianą po małym miasteczku w stanie Ohio,
w którym spędziła większość życia. Zawarła tam wiele
przyjaźni i zdołała się urządzić.
Niestety, w jej branży nie można było pozwolić sobie
nawet na najmniejsze potknięcie. W tych ciężkich czasach
każdy wakat był na wagę złota. Tylko w zeszłym tygodniu w
redakcji zwolniono trzech jej współpracowników. Tym
bardziej nie powinna dawać szefostwu powodów do
niezadowolenia. Ale czy mogła zaufać Zackowi Harrisonowi i
powierzyć mu dziecko?
- Skąd pewność, że pańska wspaniała sąsiadka jest teraz
w domu? - zapytała.
- Państwo Dale są domatorami, a do tego dziś rano
widziałem, jak wracała ze spaceru z jednym ze swoich
wnucząt. Właśnie zaczynał padać śnieg, więc nie sądzę, żeby
wypuściła się gdzieś później w taką pogodę.
Przygryzając dolną wargę, Trinity rozejrzała się po
zatłoczonym holu, a potem spojrzała na śpiące dziecko.
- No dobrze - zdecydowała ostatecznie. - Pojedziemy z
panem.
- Pojedziecie?
- Przed wyjazdem chcę dopilnować, że zapewni pan
dziecku odpowiednie warunki.
Trinity wydawało się, że przez moment z jego oczu
wyzierał szacunek, ale mogła odnieść mylne wrażenie,
zważywszy ma natłok emocji towarzyszący całej sytuacji.
- Lepiej się pospieszmy, zanim nasz taksówkarz znajdzie
lepszą fuchę - zasugerował Zack ze spokojem.
Jednocześnie oboje sięgnęli po nosidełko i ich ręce
ponownie się spotkały. Trinity przeszedł dreszcz, gdy
spojrzała na przystojną twarz mężczyzny uśmiechającego się
do niej szeroko. Czym prędzej cofnęła rękę i wyprostowała
się.
- Zanim pójdziemy, powinnam powiedzieć, że wiem, kim
pan jest.
- Oczywiście, przecież się przedstawiłem.
- Potrafię czytać, panie Harrison. Prowadzi pan sieć
hoteli. Nie cofa się pan przed niczym, żeby zdobyć to, czego
pan chce... - Zawahała się, zanim dodała: - I szczyci się pan
uwodzeniem pięknych kobiet.
Uśmiech zamarł na jego twarzy.
- Chce pani dołączyć do mojego fanklubu?
- Chcę tylko, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Przystałam
na pańską propozycję, ponieważ chcę dla dziecka jak
najlepiej.
- A nie dlatego, że jestem bezwzględny i pociągający? Jej
serce zabiło niespokojnie.
- Zdecydowanie nie.
Spojrzał jej głęboko w oczy, zmniejszając dzielącą ich
odległość.
- Skoro wszystko wyjaśniliśmy, powinniśmy już iść.
Chyba że...
- Co takiego?
- Chyba że chce kopnąć mnie pani w kostkę,
spoliczkować albo dać mi prztyczka w nos.
- Powstrzymuję się resztkami sił.
Przyjrzał jej się uważnie, jakby chciał wyczytać z jej
twarzy jakiś sekret.
- Panno Matthews, chyba nie sądziła pani, że zamierzam
zrobić coś niestosownego? Na przykład porwać panią w
ramiona i pocałować? A może nawet posunąć się dalej?
Zaczerwieniła się zawstydzona. Ten mężczyzna nie znał
granic.
- Oczywiście że nie!
- Skoro jestem takim potworem, skąd ta pewność?
- Nie jestem w pana typie - odparła. - A nawet gdybym
była, nie zaryzykowałby pan kolejnego skandalu po ostatnich
tygodniach złej prasy. - Rozejrzała się wokół pewna swoich
racji. - Jesteśmy wśród ludzi, którzy mają komórki z
wbudowanymi aparatami.
Oczy Harrisona przygasły.
- Naprawdę uważa pani, że przejmuję się plotkami?
- Nie, nie uważam. - Przechyliła głowę. - Ale może
powinien pan zacząć.
Na jego ustach zagościł demoniczny uśmiech.
- Ma pani rację. Może powinienem. - Stanął niecały metr
od niej. - A może lepiej sprawię, żeby świat miał o czym
mówić?
ROZDZIAŁ DRUGI
Zack przybliżył twarz do zdumionego oblicza Trinity i
omal nie zapomniał, że to tylko gra. W końcu chciał tylko z
niej zadrwić.
Twierdziła, że go zna, ponieważ czyta gazety. Śmieszyło
go, że dokonała oceny na podstawie plotek i
niepotwierdzonych informacji. Wiedział jednak, że ludzie
zwykle tak właśnie robią.
Mimo wszystko dopisywał mu humor. Postanowił
darować pannie Matthews wszystkie potknięcia, tym bardziej
że wyglądała naprawdę uroczo, gdy czerwieniła się i robiła
wszystko co w jej mocy, żeby zachować spokój. Zaczął się
zastanawiać, czy zrobiłaby scenę, gdyby naprawdę ją
pocałował. A może rozpłynęłaby się w jego ramionach, żeby
zyskać doskonały materiał na pierwszą stronę? W końcu
należała do dziennikarskiego świata.
Przysunął się do niej jeszcze bliżej, ale w ostatniej chwili
zrobił unik i chwycił nosidełko. Ruszył do wyjścia
energicznym krokiem, a kilka sekund później usłyszał stukot
obcasów Trinity Matthews, która usiłowała go dogonić.
Niebo nadal było ciemnoszare, a śnieg padał jeszcze
intensywniej niż kilkanaście minut temu. Szczęśliwie udało im
się szybko wsiąść do taksówki. Zack zadzwonił do opieki
społecznej. Odebrała kobieta, która poprosiła go o numer
telefonu i adres, po czym uprzedziła, że ma obowiązek
poinformować policję o jego zgłoszeniu. Na koniec obiecała,
że przyśle kogoś tak szybko, jak to tylko możliwe.
- Co powiedzieli? - zapytała Trinity, gdy tylko się
rozłączył.
- Że kogoś do nas wyślą.
- Kiedy?
- Kiedy tylko będą mogli. - Miał nadzieję, że nie będą
musieli długo czekać. - A tymczasem kupimy pieluchy i
odwiedzimy panią Dale.
Zatrzymali się przed drogerią. Dziecko nadal spało, gdy
Zack wrócił z dwiema pełnymi torbami. Poza pampersami
kupił mokre chusteczki, mleko w proszku, butelki, trzy małe
podkoszulki i zestaw śpiochów. Lubił być przygotowany na
każdą ewentualność. Poza tym urzekły go różowe uszy przy
jednym z maleńkich ubranek i po prostu nie mógł przejść
obok nich obojętnie.
Pół godziny później zaparkowali na długim podjeździe
przed domem jego sąsiadów. Mrok zaczął już otulać spokojną
okolicę otoczoną gigantycznymi sosnami. Latarnie uliczne
rzucały blask na zaśnieżoną ziemię, ale w żadnym z okien
Dale'ów nie paliło się światło.
- Nikogo nie ma - stwierdziła Trinity, wyglądając przez
zaparowaną szybę. - Powinniśmy byli zostać w hotelu. Masz
w ogóle zasięg na tym odludziu?
Uderzając dłonią o udo, Zack zastanawiał się przez
moment, po czym zwrócił się do kierowcy:
- Proszę zatrzymać się sto metrów dalej po prawej stronie.
- Chwila! - zaprotestowała. - Śnieg nie odpuszcza.
Powinniśmy wrócić do miasta.
- W pomocy społecznej mają mój adres. Wiedzą, gdzie
nas szukać.
Potrząsnęła głową, ściągając usta.
- Wracamy.
- Nie ma mowy.
- Dlaczego?
- Naprawdę uważasz, że podróżowanie w taką pogodę to
mądry pomysł?
Za oknem zawodził wiatr. Kiedy przemawiała matka
natura, ludzie musieli słuchać. Poza tym Zack nie zamierzał
przekroczyć progu hotelu, dopóki Dirkins nie rozważy jego
oferty raz jeszcze. Gdyby wybrał się tam dziś wieczorem,
Dirkins mógłby pomyśleć, że zmiękł, i dorzuci coś ekstra, a
takie rozwiązanie nie wchodziło, w grę. Bez względu na to,
jak bardzo Zack współczuł mu sytuacji osobistej, nie
zamierzał podbijać ceny.
Nagle dziecko poruszyło się. Maleńka dłoń chwyciła
kocyk. Zack wstrzymał oddech, gdy dziewczynka ziewnęła,
przeciągnęła się i zapiszczała, marszcząc czoło.
- Mój dom znajduje się tuż obok - rzucił pospiesznie. -
Nie wiem jak ty, ale wolę tańczyć nago na śniegu, niż utknąć
w taksówce z płaczącym dzieckiem.
Bardzo wolno Trinity skinęła głową.
- Niech będzie.
Chwilę później wyjechali z zaśnieżonego podjazdu
państwa Dale. Zack pomyślał, że gdy tylko położą dziecko
spać, zaproponuje pannie Matthews szklaneczkę brandy.
Potem usiądą razem przed kominkiem, żeby przedyskutować
sytuację. Być może zdoła sprawić, że zmieni o nim zdanie.
Pomimo wrogiej postawy wyczuwał, że pociągał ją w
równym stopniu jak ona jego. W tej sytuacji, dlaczego nie
mieliby poznać się lepiej? On z pewnością nie miałby nic
przeciwko temu.
Gdy taksówka odjechała spod domu Zacka Harrisona,
księżyc wyłonił się zza gęstych chmur. Srebrna poświata
spłynęła na scenerię w dole. Trinity w ostatniej chwili stłumiła
okrzyk zachwytu. Nie miała jednak czasu podziwiać domu ze
spadzistym dachem sięgającym ziemi, ponieważ Zack szybko
ruszył w kierunku dużych drewnianych drzwi. Naciągając
kaptur na głowę, potruchtała za nim.
Wkrótce rozglądała się po wnętrzu w niemym zachwycie.
Parter tworzyła ogromna przestrzeń. Po prawej znajdowała się
kuchnia wykonana głównie z dębu i lśniącego granitu. W
odległym krańcu stał supernowoczesny sprzęt audiowizualny.
Skórzany komplet wypoczynkowy zapraszał, żeby się na nim
wyciągnąć, a kamienne palenisko aż się prosiło, by rozpalić w
nim ogień.
Gdy ściągnęła kaptur, spojrzała na schody prowadzące na
piętro. Zack również powiódł wzrokiem w tamtą stronę.
- Główna sypialnia - poinformował bez ogródek.
Natychmiast wyobraziła sobie ogromne drewniane łóżko
pełne poduszek, na których wyciągał się właściciel tego domu.
Oczami wyobraźni ujrzała jego szeroki tors, długie,
umięśnione nogi, płaski brzuch. Zalała ją fala gorąca.
Gwałtownie wciągnęła powietrze, spychając kuszące
obrazy w najdalsze zakamarki umysłu. Nie przyszła tutaj,
żeby fantazjować o mężczyźnie, który z uwodzenia uczynił
sport wyczynowy. Poza tym nie była jedyną kobietą, na którą
działał w ten sposób. Co miesiąc media publikowały jego
zdjęcia z coraz to nową pięknością, a Trinity nie zamierzała
dołączyć do ich grona. Już i tak zrobiła z siebie idiotkę, gdy
pomyślała, że ją pocałuje w hotelowym holu.
Gdy Zack delikatnie odstawił nosidełko i torby, zdjął
płaszcz, a Trinity poszła w jego ślady.
- Ma pan piękny dom - powiedziała zgodnie z prawdą.
- Proszę, mów mi Zack - poprosił, zdejmując koc, którym
wcześniej zasłonili dziecko, żeby uchronić je przed śniegiem.
- Nie spędzam tutaj wiele czasu. Najczęściej mieszkam w
Nowym Jorku, ale ty już to pewnie wiesz.
Puściła uszczypliwość mimo uszu.
- Zatem to twój azyl?
- Ojciec zawsze dużo pracował. Żeby nam to
wynagrodzić, zabierał nas do Kolorado podczas każdej
przerwy świątecznej. - Powiesił płaszcze na wieszaku, a
potem zdjął marynarkę. - Gdy byłem starszy, sam
przyjeżdżałem często w te rejony. Wtedy znalazłem to
miejsce. Są tutaj wspaniałe widoki i mili ludzie, którzy zawsze
mają dla ciebie dobre słowo. To mi odpowiada.
- Rozumiem.
- Może nastawię kawę? Zanim się zaparzy, zdążymy
przygotować mleko dla dziecka.
Chociaż Trinity wiedziała, że stąpa po cienkim lodzie,
posłusznie ruszyła za nim do kuchni. Właściwie nie mogła
oderwać oczu od jego szerokich barków. Kusiło ją także, by
musnąć kark swojego gospodarza. Musiała przyznać, że w
tym przytulnym zaciszu znacznie łatwiej ulegała urokowi
Zacka. Oczywiście nie zamierzała się do tego przyznać.
- Powinniśmy coś wysterylizować? - zapytał, wyrywając
ją z zamyślenia.
- Tak, oczywiście. Butelkę. - Przykucnęła obok nosidełka
i przyjrzała się dziecku, które znów smacznie spało. -
Przeczytam instrukcję na opakowaniu i przygotuję mleko.
Pogwizdując pod nosem, Zack sięgnął po dzbanek do
kawy. Sprawiał wrażenie odprężonego. Było widać, że czuje
się tutaj jak w domu. Mimo to twierdził, że większość czasu
spędzał w Nowym Jorku. Trinity była ciekawa, czy miał
własny penthouse, czy też może zajmował apartament
prezydencki w jednym z hoteli należących do jego rodziny.
- Jak to jest? - zapytała, sypiąc proszek do butelki. Stanął
do niej tyłem, żeby wyciągnąć kubki z jednej
z szafek.
- Co takiego?
- Być właścicielem tylu nieruchomości - wyjaśniła.
- Nie jestem jedynym właścicielem sieci Harrison Hotels.
- Wprawnym ruchem rozsupłał jedwabny niebieski krawat, po
czym wyciągnął go spod kołnierzyka. - To firma rodzinna.
- Mam rozumieć, że każdego dnia pracujesz razem z
rodzicami i rodzeństwem?
Ponieważ los pozbawił ją bliskich, zawsze marzyła o
własnej rodzinie. Chciała mieć troskliwego męża, który będzie
ją wspierał, i dwoje dzieci. Wybrała już nawet imiona. Jednak
z biegiem lat jej plany uległy zmianie.
- Czasami się dogadujemy - przyznał Zack. - Na wiele
spraw mamy taki sam pogląd. - Wyjął mleko z lodówki. -
Jednak pod wieloma względami się różnimy. A jaka jest twoja
rodzina?
Poczuła znajome ukłucie.
- Nie taka jak twoja.
Nie zamierzała się nad tym rozwodzić. Nie chciała
współczucia, zwłaszcza od człowieka, który miał wszystko.
Oddzieliła przeszłość grubą linią i nie widziała powodu, żeby
do niej wracać.
Jednak gdy zerknęła na dziecko, poczuła ucisk w gardle i
dawne wspomnienia powróciły. Była skrytą osobą i nie lubiła
dzielić się swoimi sekretami. Ale znalazła się w wyjątkowej
sytuacji. Bez względu na to, jak przedstawiano Zacka
Harrisona opinii publicznej, ten mężczyzna przygarnął pod
swój dach zarówno obce niemowlę, jak i ją. Dlatego ten raz
postanowiła się zwie -
- Właściwie - zaczęła cicho z walącym sercem - to jestem
wychowanką państwa.
Zerknęła na niego przez ramię. Zack zamarł z ręką nad
dzbankiem. Spojrzał na nosidełko, a potem na nią. Świdrował
ją wzrokiem tak intensywnie, że pożałowała, że w ogóle
otworzyła usta. W końcu nie była dziwadłem, tylko jednym z
wychowanków rodziny zastępczej.
- To dlatego... - zaczął, a ona skinęła głową.
- Po prostu nie mogłam jej zostawić.
Zrobił głęboki wdech, delektując się zapachem mocnej
kawy. Po napełnieniu obu kubków spojrzał na nią. Dostrzegła
w jego oczach współczucie, którego nie chciała.
- Było ci ciężko? Uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Nie każdy trafia pod dach pani Dale.
- Ale sobie poradziłaś. Koniec końców pracujesz dla...
- „Story Magazine".
- No właśnie, „Story".
Uniósł kubek do ust, a Trinity wzięła z niego przykład.
Westchnęła z zadowoleniem, gdy poczuła wyborny smak
kawy.
- Robiłaś kiedyś wywiad z hotelarzem, który ratuje
porzucone dzieci? - zapytał.
Przechyliła głowę, nie kryjąc zainteresowania.
- Muszę przyznać, że nie.
- Jeśli dobrze rozegrasz karty, odpowiem później na kilka
pytań.
- Chcę zadać jedno już teraz.
- Zamieniam się w słuch.
- Czy mogę dostać cukier? - Tak naprawdę pragnęła się
dowiedzieć, czy wtedy w hotelu zamierzał ją pocałować, czy
tylko dać jej nauczkę.
- Możesz dostać, co tylko chcesz. - Uśmiechnął się
seksownie, po czym podał jej cukiernicę.
Trinity nabrała czubatą łyżkę cukru, po czym
skoncentrowała się na mieszaniu. Poczuła muśnięcie jego
dłoni, gdy pochylił się nad nią, żeby odstawić naczynie.
Chociaż zrobiło jej się słabo, niczego nie dała po sobie
poznać. Zamiast tego skupiła uwagę na dziecku.
Zack podążył za jej spojrzeniem.
- W jakim ona może być wieku?
- Może mieć trzy miesiące. Wygląda na zadbaną.
- To nie ma sensu. Coś w tej historii się nie klei. Nagle
zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
- Może została porwana - wyszeptała.
- Czy tak było z tobą? - zapytał niskim głosem. Pokręciła
głową, zdeterminowana, by nie mówić już nic więcej. Taki
człowiek jak Zack Harrison nie zrozumiałby jej historii.
Dziewczynka zakwiliła, a potem otworzyła zaspane oczy.
Oboje dorośli pochylili się nad nosidełkiem. Na widok
ziewającego maleństwa Trinity zrobiło się ciepło na sercu.
Poczuła emocje, z których istnienia nie zdawała sobie sprawy.
- Biedactwo - mruknęła, biorąc małą na ręce. - Pewnie ma
mokrą pieluchę. Przewinę ją. Czy możesz w tym czasie
przygotować mleko?
- Jasne. Będzie na was czekało, gdy wrócicie.
Zack poradził, żeby skorzystała z sypialni znajdującej się
na dole. Wkrótce Trinity położyła niemowlę na łóżku. Potem
poszła do łazienki po ręcznik, ponieważ nie chciała zabrudzić
pościeli podczas przewijania. Po powrocie zauważyła Zacka
stojącego przy łóżku.
- Bałem się, że spadnie - wyjaśnił, gdy posłała mu
pytające spojrzenie.
- W tym wieku to mało prawdopodobne. Trinity wiedziała
takie rzeczy, ponieważ przez
krótki czas zajmowała się niemowlęciem, które trafiło pod
opiekę Nory Earnshaw. Miała wtedy siedem lat i każdą wolną
minutę poświęcała maluchowi. Gdy dziecko zabrano, ogarnęło
ją tak wielkie przygnębienie, że przez długie tygodnie prawie
nic nie jadła. Pocieszała ją tylko myśl, że maluch trafił do
lepszej rodziny zastępczej i być może nawet został
adoptowany przez parę kochających ludzi, którzy dopilnują,
żeby nigdy niczego mu nie brakowało.
Zack przeczesał ręką czarne włosy.
- W takim razie lepiej już pójdę.
Dziesięć minut później Trinity wyszła z sypialni, niosąc na
rękach zadowolone dziecko. Dziewczynka wpatrywała się w
nią tak, jakby chciała jej podziękować, ale nie wiedziała jak.
Tymczasem w kuchni Zack był zajęty potrząsaniem
butelki. Ten seksowny mężczyzna wyglądał tak rozbrajająco
uroczo i zabawnie, że poruszył w Trinity jakąś czułą nutę.
Przycisnęła dziecko mocniej do piersi, chłonąc ten cudowny
widok.
- Z radością oświadczam, że mleko jest doskonale
wymieszane i ma odpowiednią temperaturę - poinformował,
gdy uniósł głowę.
- W takim razie... - Wyciągnęła dziecko w jego stronę. -
Może chcesz pełnić honory?
Jego uśmiech stopniał.
- Może przy następnej okazji.
- Ona nie gryzie.
- Skąd wiesz?
Trinity była ciekawa, co by zrobił, gdyby zostawiła go
samego z dzieckiem i poleciała do Nowego Jorku, tak jak jej
to sugerował. Na szczęście dla niego nie posłuchała i
postanowiła dotrzymać mu towarzystwa.
- Muszę usiąść - powiedziała, ruszając w kierunku salonu.
- Najlepiej na czymś wygodnym.
Zack wskazał jeden ze skórzanych foteli. Mebel okazał się
tak miękki, na jaki wyglądał, a do tego miał unoszony
podnóżek. Usadowiona wygodnie Trinity pomyślała, że być
może śni. Cały ten dzień wydawał się tak bardzo nierealny, że
nie byłaby zdziwiona, gdyby nagle obudziła się we własnym
łóżku.
Zamrugała powiekami, ale on nadal stał tuż obok.
Właściwie nachylał się nad nią, z ciekawością przyglądając
się, jak karmi dziecko.
Przypomniała sobie ostatni artykuł na jego temat.
Wynikało z niego, że całkiem niedawno Zack rozstał się z
gwiazdką Ally Monroe. To mogło oznaczać, że z nikim się
chwilowo nie spotykał.
- Pomóc ci w czymś jeszcze?
Ponownie spojrzała na małą twarzyczkę i paluszki
ściskające butelkę.
- Przydałby się mały ręcznik, żeby ją wytrzeć, gdyby się
jej ulało.
Gdy poszedł do kuchni, Trinity zachwycona obserwowała
jego postawną sylwetkę. Chwilę później wrócił z ręcznikiem.
- Jak sobie radzisz?
- Malutka ssie, jakby nie jadła od tygodni. Właściwie od
ostatniego karmienia mogło upłynąć
wiele czasu. Jak matka mogła porzucić takie maleństwo?
Czy opiece społecznej uda się to ustalić? Oczywiście mogło
wydarzyć się coś złego. Może rodzice szukali swojej zguby i
odchodzili od zmysłów?
- Zastanawiam się, kiedy ktoś po nią przyjedzie - dodała
w zamyśleniu.
- Pewnie pogoda utrudnia poruszanie się po drogach.
Włączę wiadomości, żebyśmy byli na bieżąco. Później
zadzwonię do nich raz jeszcze i sprawdzę, jaka jest sytuacja. -
Spojrzał na dziecko i uśmiechnął się ukradkiem. - Wyglądasz,
jakbyś robiła to całe życie.
- Malutka sama świetnie sobie radzi.
Za oknami zawył wiatr, a śnieg uderzał o szklane ściany.
Tymczasem dziewczynka skończyła jeść i ułożyła główkę na
piersi Trinity. Zack poruszył się niespokojnie.
- Chyba powinno jej się teraz odbić, prawda?
- Chcesz mnie wyręczyć?
- Nie będę ci przeszkadzał, skoro tak świetnie sobie
radzisz.
- A mnie się wydaje, że zwyczajnie tchórzysz. Trinity
odstawiła pustą butelkę, po czym oparła
dziecko na ramieniu. Z kolei Zack pospieszył, żeby
wsunąć ręcznik pod główkę niemowlęcia. Gdy tylko została
zabezpieczona, uniosła się nieco i zaczęła poklepywać plecy
dziecka.
Mijały kolejne minuty, ale nic się nie działo. W końcu
Trinity zaczęła się niepokoić. Najwyraźniej Zack dostrzegł
obawę w jej oczach, ponieważ oparł dłoń na jej ramieniu.
- To musi trochę potrwać. Daj jej czas - oświadczył z
przekonaniem. Gdy spojrzała na niego zdumiona, dodał: -
Mam mnóstwo bratanic i bratanków.
- Rozumiem - odparła, usatysfakcjonowana takim
wyjaśnieniem. - Może przestaniesz stać nade mną jak kat nad
dobrą duszą? To mnie stresuje. Lepiej przygotuj dla nas coś do
jedzenia.
Zack zachichotał.
- Jesteś pewna, że chcesz zjeść to, co ugotuję?
Przewróciła oczami.
- Rozumiem, że podasz makaron z serem.
- Cokolwiek by to było, nie masz wyjścia. Znajdujemy się
na odludziu i jeśli nie zamierzasz głodować, musisz polubić
moją kuchnię.
Trinity nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ dziewczynka
beknęła głośno.
- Chyba już wszystko w porządku - powiedziała,
opierając się wygodnie na fotelu. Nareszcie mogła się
odprężyć. Nie przestała jednak poklepywać dziecka, któremu
wkrótce odbiło się kolejny raz.
Rozpromieniona Trinity uniosła niemowlę, żeby się mu
przyjrzeć.
- Wyglądasz na zadowoloną - stwierdziła. Chwilę później
dziecko ulało na nią większość wypitego wcześniej mleka.
ROZDZIAŁ TRZECI
Nie tracąc czasu, Trinity pobiegła z zawodzącym
dzieckiem do pralni z dużym zlewem przemysłowym, w
którym następnie przygotowała kąpiel. Po chwili zamiast
płaczu dziewczynka wydawała radosne okrzyki. Najwyraźniej
spodobało jej się rozbryzgiwanie wody.
Gdy już umyła małą, wytarła ją, przewinęła i przebrała w
jedno z ubranek, które kupił dla niej Zack, poczuła, że
opuszczają ją siły. Opieka nad dzieckiem okazała się bardziej
wyczerpująca, niż się spodziewała. Mimo to przez kolejne
godziny nosiła ją, kołysała, śpiewała i podawała kolejne
porcje mleka. Była przekonana, że gdyby odłożyła niemowlę
do nosidełka, leżałoby w nim grzecznie, ale gdy spoglądała w
jego duże, niebieskie oczy, po prostu nie mogła tego zrobić.
Zack przygotował posłanie dla dziecka na jednym z
rozkładanych foteli. Zostawił w środku mnóstwo miejsca, a po
bokach skonstruował prowizoryczne barierki. Trinity ułożyła
tam niemowlę, gdy w końcu zasnęło.
Nareszcie mogła wziąć gorący prysznic, o którym marzyła
od dawna. Zamierzała czym prędzej położyć się do łóżka,
dlatego założyła czerwoną bawełnianą piżamę i kapcie w
takim samym kolorze. Nie miała siły, by martwić się tym, że
Zack zobaczy ją w tym stroju. Jeśli był chociaż w połowie tak
wykończony jak ona, nie zauważyłby nawet, gdyby
zaprezentowała mu się w pelerynie i przepasce na oczach.
Związała wilgotne włosy w niechlujny kok, po czym
ruszyła do salonu. Przystanęła przy schodach, spoglądając na
pogrążony w mroku pokój. Teraz, gdy w domu panowała cisza
i słychać było jedynie wycie wiatru, poczuła się nieswojo.
Obejmując się rękami, wysiliła wzrok.
Z ciemności wyłonił się imponujący widok. Zack kucał
obok kominka, dorzucając do wątłego jeszcze ognia cienkie
szczapy drewna. Słaby blask uwydatniał rysy jego przystojnej
twarzy. Trinity rozchyliła usta, a po całym ciele przeszły jej
ciarki. Doznanie stało się jeszcze intensywniejsze, gdy uniósł
głowę i spojrzał na nią. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, by
poczuła się pożądaną kobietą.
- Widzę, że jesteś gotowa do łóżka - mruknął niskim,
zachrypniętym głosem.
Gdy poczuła jego zapach, zadrżała. Hipnotyzujące cienie,
zmysłowy nastrój i rozkoszne ciepło trzaskającego ognia
sprawiły, że wszystko wydało jej się nierealne - jakby nie była
sobą. Gdyby Zack jej dotknął, zapomniałaby o swoich
zastrzeżeniach i zrobiłaby wszystko, czego by od niej zażądał.
- Spisałaś się na medal - powiedział, chwytając
pogrzebacz. - Musisz być wykończona.
Trinity chrząknęła, potakując słabo.
- Na szczęście mała zasnęła i przypuszczam, że nie
obudzi się szybko.
- Miejmy nadzieję - uśmiechnął się do niej. - Tymczasem
zamierzam rozkoszować się szklaneczką brandy przed
kominkiem. Przyłączysz się?
Chociaż Trinity musiała przyznać, że po ostatnich
godzinach, gdy Zack pomagał jej, jak mógł, jej niechęć do
niego nieco osłabła, nie czuła się jednak na tyle komfortowo,
by wyciągnąć się przy nim na kanapie.
- Nie jestem potworem - dodał, zanim zdążyła
odpowiedzieć.
- Dlaczego mam ci wierzyć na słowo?
- Bo nie jesteś w moim typie?
Trinity zamarła. Oczywiście powtórzył tylko jej słowa, ale
i tak poczuła się dziwnie.
- No dobrze. Ale wolę kakao.
Jednak gdy ruszyła do kuchni, zawołał za nią:
- Może spotkamy się w pół drogi? Ja zrezygnuję z brandy,
a ty z kakao i otworzymy butelkę wina.
- Kieliszek wina nie zaszkodzi - przyznała z uśmiechem.
Jego oczy zalśniły. Niespiesznie wstał i podszedł do
szafki, w której znajdował się barek. W białej bawełnianej
koszulce i czarnych spodniach dresowych przypominał
sportowca: wysoki, umięśniony, postawny. Nie spuszczając go
z oczu, Trinity usiadła na kapie rozłożonej na miękkich
poduchach. Od razu poczuła, jak opuszcza ją napięcie.
Po chwili przyjęła od Zacka kieliszek wina, a on usiadł
obok niej, zachowując stosowną odległość. Powąchała
czerwony trunek o bogatym aromacie, po czym wypiła łyk.
- Dobre? - Bardzo.
Zadowolony oparł się na poduszce i zamknął oczy. Trinity
wzięła z niego przykład i przymknęła powieki, wzdychając
cicho. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była zmęczona.
Zack przyglądał się swojemu gościowi spod
przymkniętych powiek. Jak dotąd udało mu się zachować
pozory opanowania. W rzeczywistości Trinity Matthews od
samego początku rozbudzała w nim coś więcej niż zwykłą
ciekawość. Bardzo go pociągała. Chciał przygarnąć ją do
siebie i pocałować. Pokusa była wielka. Wywoływała w nim
niepokój. Trinity podobała mu się nie tylko z wyglądu, ale
także z powodu bystrego umysłu i pasji. Podziwiał ludzi,
którzy nie bali się mówić głośno tego, co myślą - nawet jeśli
nie mieli racji. Ale było w tym coś więcej. Ta kobieta
intrygowała go jak żadna inna przed nią. Może działo się tak z
powodu niezwykłych okoliczności: znaleźli się sami, odcięci
od świata, w obliczu nowych wyzwań, które zaskoczyły ich
oboje w równym stopniu.
W zamyśleniu potrząsał kieliszkiem, wpatrując się w
ogień. A gdy napięcie sięgnęło zenitu, wstał. Musiał oddalić
się od Trinity, która wyglądała niezwykle rozkosznie w za
dużej piżamie.
Robyn Grady Prezent od milionera
ROZDZIAŁ PIERWSZY Opanowany, niewzruszony - taki właśnie był Zack Harrison. Nic nie było w stanie wytrącić go z równowagi. Nietypowy opad śniegu tego popołudnia w Denver traktował raczej jak malowniczy bonus niż niedogodność. Zaistniałe komplikacje w związku z najnowszą transakcją uważał za kolejne wyzwanie, a nie za powód do wpadania w złość. Według Zacka każda droga do celu powinna być wyboista, a pokonanie jej musi wymagać wysiłku. Rozmyślając nad tym, wzruszył ramionami, po czym wsunął ręce w rękawy płaszcza, podziękował portierowi i chwycił teczkę. Mimo wszystko musiał przyznać, że dziennikarze robili wszystko co w ich mocy, by wystawić na próbę jego cierpliwość. Nie było mu do śmiechu, gdy przez cały zeszły miesiąc robili z niego samego władcę ciemności, który pozbawił dachu nad głową ubogie rodziny, żeby rozbudować swoje imperium zła. W dodatku brukowce żerowały na jego ostatnim związku z początkującą aktorką. Oboje z Ally zgodzili się na relację opartą wyłącznie na zabawie i przyjemnościach. Nie było mowy o pierścionku z brylantem ani o szantażu, w razie gdyby jedna ze stron zdecydowała się zakończyć znajomość. Ale nawet szantaż niczego by nie zmienił. W przeciwieństwie do swojego ojca i rodzeństwa Zack nie dbał o zdanie innych ludzi. Jednak tego letniego popołudnia, gdy wsiadł na tylne siedzenie taksówki czekającej na niego przed hotelem, nie było mu łatwo zachować spokój. Zrobił głęboki wdech, zanim postukał kierowcę w ramię. - Pański poprzedni klient najwyraźniej coś zostawił. Taksówkarz odwrócił się. - Portfel? - Nie. Dziecko.
W tej chwili ktoś otworzył tylne drzwi z drugiej strony. Zimny wiatr wdarł się do auta wraz z kobietą w krwiście czerwonym płaszczu z kapturem. Położyła na kolanach torbę w takim samym kolorze jak jej okrycie wierzchnie, po czym zamknęła drzwi i zaczęła pocierać dłonie. W pewnej chwili znieruchomiała. Gdy nieznacznie przechyliła głowę, Zack ujrzał oczy w kolorze fiołków spoglądające na niego z nieskrywanym zdumieniem. Niespodziewanie przyjemne ciepło rozlało się po całym jego ciele. Chociaż nigdy wcześniej nie spotkał tej kobiety, zaczął się zastanawiać, czy nie mógł jej skądś znać. A może po prostu chciał, żeby tak było. - Tak bardzo się spieszyłam, że nie zauważyłam, jak pan wsiadał - wyjaśniła pospiesznie, zaciskając wypielęgnowane palce na uchwycie torby. - Właściwie to nic nie widziałam przez cały ten śnieg. Nie uważa pan, że to istne szaleństwo? Leniwy uśmiech zamajaczył na ustach Zacka. - No tak - powiedział. - Istne szaleństwo. - Nie mogłam się doczekać taksówki, którą wezwał dla mnie portier, więc poszłam sprawdzić, czy uda mi się jakąś złapać. Zack przestał się uśmiechać. Czyli to była jej taksówka? Ponownie pochylił się do przodu, żeby zamienić kilka słów z kierowcą. Zamierzał rozwiązać ten łatwiejszy problem, zanim skupi się na dziecku. - Odpowiedział pan na zgłoszenie? - Właśnie przyjechałem z lotniska. - Mężczyzna za kierownicą naciągnął brązowy beret na czoło, zanim postukał w licznik. - Uznałem, że zaczekam tutaj i spróbuję szczęścia. W taką pogodę mało kto wychodzi z domu. - A ja właśnie wybieram się na lotnisko - poinformował Czerwony Kapturek, dołączając się do rozmowy. - Muszę wrócić do Nowego Jorku, żeby jutro rano przeprowadzić
wywiad. Pisuję dla „Story Magazine". - Jej spojrzenie mówiło, że powinni znać ten tytuł. Gdy zsunęła kaptur, Zackowi zaparło dech. Zaróżowione policzki wyraźnie odznaczały się na tle cery tak jasnej i gładkiej jak porcelana. Elegancko upięte włosy spływały na szczupłe ramiona niczym beżowy płaszcz, a fiołkowe oczy błyszczały tak intensywnie, że musiał odwrócić wzrok. Wielokrotnie umawiał się z prawdziwymi pięknościami, które żadnego mężczyzny nie pozostawiły obojętnym, ale w ich obecności nigdy nie czuł się tak jak w tej chwili: powalony na kolana. Po dzisiejszym nieudanym spotkaniu z właścicielem budynku, przed którym się znajdowali, marzył tylko o tym, żeby jak najszybciej wrócić do domu. Ale uroczy Kapturek najwyraźniej bardzo się spieszył, dlatego był gotów zachować się jak dżentelmen i zaczekać na kolejną taksówkę. Poza tym, jeśli zaraz wysiądzie, nie będzie musiał martwić się o dziecko. Spojrzał na uśpione niemowlę, po czym poczuł na sobie wzrok kobiety. - Widzę, że ma pan maleństwo pod opieką. Jest śliczna. - Westchnęła, odsuwając się do drzwi. - Poproszę portiera, żeby sprawdził, co się stało z moją taksówką. Gdy sięgnęła do klamki, Zack mimowolnie chwycił ją za rękaw. Nie mógł pozwolić Kapturkowi odejść. Kobieta spojrzała na niego zdumiona, więc ją puścił, wydając przy tym zduszony, zachrypnięty dźwięk przypominający zakłopotany śmiech. - To nie jest moje dziecko. Kierowca skrzywił się. - I z całą pewnością nie moje. Kobieta zamrugała kilka razy. - Jak na mój gust ta dama jest zbyt młoda, żeby podróżować w pojedynkę.
- Skąd pani wie, że to dziewczynka? - Nosidełko, kocyk i czapeczka były białe jak sypiący się z nieba śnieg, więc nie sugerowały płci dziecka. - Ma słodziutką twarzyczkę. Usteczka przypominające płatek róży. Jest urocza i maleńka, za ładna jak na chłopca. Taksówkarz zabębnił palcami o kierownicę. - Licznik bije. - Oczywiście. - Kapturek zaczął szykować się do wyjścia. - Nie będę wam przeszkadzać. W końcu Zack stracił panowanie nad sobą. Nie tylko nie lubił dzieci, ale też dzieci nie lubiły jego. - Co mamy z nią zrobić? - zapytał. - Nie my, chłopie. - Kierowca zmienił bieg. - Jak już mówiłem, to nie jest moje dziecko - powtórzył Zack wolno i wyraźnie, ignorując zbytnią poufałość taksówkarza. - To skąd się tutaj wzięło? - zaciekawiła się kobieta. - Nie mam pojęcia. Kto wysiadł z samochodu jako ostatni? - Osiemdziesięcioletni staruszek z laską. - Taksówkarz kolejny raz poprawił beret. - Leciał do Jersey na spotkanie z rodziną i z pewnością nie miał ze sobą nosidełka. Zack jęknął, a kobieta zbladła. Gdy odezwała się po chwili, jej głos był ledwie słyszalnym szeptem. - Sądzi pan, że ktoś ją porzucił? - Pewnie odpowiednie władze będą musiały to sprawdzić. - Spojrzał na Czerwonego Kapturka, który bardzo się spieszył, i kierowcę, który nie krył irytacji, po czym westchnął przeciągle. - Zabiorę ją na najbliższy posterunek policji. - Miną wieki, zanim ktoś właściwie zajmie się tym maleństwem - odparła kobieta.
- Nie wiem, co mogę jeszcze dodać. Wiem tylko tyle, że dzieci nie śpią wiecznie, a ja nie noszę pieluch w kieszeniach marynarki. Kapturek delikatnie przeszukał nosidełko. - Widzę butelkę, jakieś mleko i kilka pieluch. - Funkcjonariusze z pewnością to docenią - burknął cynicznie. Jednocześnie oboje sięgnęli w kierunku nosidełka. Gdy poczuł muśnięcie jej palców, jego puls odrobinę przyspieszył. W jednej chwili stał się niezwykle wyczulony na jej kuszący zapach i fakt, że nie nosiła obrączki. - Proszę wziąć taksówkę - powiedziała, chwytając rączkę nosidełka, czym zmusiła go, żeby cofnął rękę. - Zabiorę ją do środka. Nie mogę znieść myśli, że spędzi długie godziny na posterunku policji, zanim zajmie się nią pracownik opieki społecznej. Kto wie, jakie typy się tam kręcą. Zack otworzył usta, żeby zaprotestować, ale nie znalazł odpowiednich argumentów. Ostatecznie ściągnął łopatki, uniósł wysoko głowę i spojrzał na nią stanowczo. - Pomogę pani. - Dam sobie radę. Zanim zdążył dodać coś jeszcze, otworzyła drzwi i pomachała w kierunku wejścia do hotelu. Zack wyjrzał przez tylną szybę. Poprzez ścianę śniegu brnął w ich stronę boy hotelowy w uniformie, z ogromnym parasolem w dłoni. James Dirkins, aktualny właściciel hotelu, odrzucił pierwszą ofertę kupna od sieci Harrison Hotels. Mimo to Zack był zdecydowany dobić targu. Odnotował w myślach, że po zamknięciu transakcji pierwszą rzeczą, jaką zrobi, będzie zbudowanie zadaszenia. Skoro nikt nie myślał tutaj o takich rzeczach, nic dziwnego, że nieustannie malała liczba gości.
Tymczasem kobieta podała boyowi swój bagaż, po czym sięgnęła po nosidełko. Rzuciła Zackowi przelotny uśmiech na pożegnanie i zniknęła za zasłoną bieli. - Na lotnisko? - zapytał kierowca. - Nie - mruknął Zack w zamyśleniu. - Mam zgadywać dalej? Ale Zack go nie słuchał. Nie mógł przypomnieć sobie imienia Kapturka. Nagle wydało mu się, że słyszy płacz dziecka. - Nie ruszaj się stąd - rzucił pospiesznie do taksówkarza. - Na pewno wrócę. Trinity Matthews dobrze wiedziała, do czego się zobowiązała: godziny czekania i niepokoju w mieście, w którym nikogo nie znała. Jednak gdy szła po marmurowej posadzce w kierunku recepcji, z nosidełkiem w ręku, nie żałowała podjętej decyzji. Pracownicy opieki społecznej robili co w ich mocy, ale lista oczekujących na pomoc była długa, a ich zasoby skromne. Trinity smutkiem napawała myśl o porzuconych dzieciach. Gdyby mogła, sama przygarnęłaby je wszystkie. Zerknęła w dół na twarzyczkę śpiącego dziecka i żal ścisnął ją za gardło. Nikt nie zasługiwał na taki los, a już z pewnością nie ten mały aniołek. Nagle jej uwagę przykuły odgłosy kroków. Spojrzała przez ramię i zobaczyła mężczyznę z taksówki. Już wcześniej zwróciła uwagę na jego niesamowite ciemne oczy i urzekający uśmiech, który wydawał jej się dziwnie znajomy. Wyglądał niezwykle seksownie i Trinity na moment zaparło dech. - Zapomniałem się przedstawić - powiedział, stając przy niej. - Nazywam się Zackery Harrison. Kobieta szeroko otworzyła oczy ze zdumienia, gdy wszystkie kawałki układanki znalazły się na właściwych miejscach. W ułamku sekundy przypomniała sobie każdą
informację, którą przeczytała na jego temat w prasie: doskonale zbudowany, przystojny niczym gwiazda Hollywood i zabójczo seksowny, a do tego także chciwy i wyrachowany drań. - Trinity Matthews - wydukała z trudem. - Panno Matthews - zwrócił się do niej, przybierając pozę, którą widywała na licznych zdjęciach w prasie. - Postanowiłem pomóc przy dziecku. - Dlaczego? - zapytała bez ogródek. - Ponieważ mam trochę wolnego czasu, a pani musi wracać do Nowego Jorku. Trinity napawała się widokiem szerokiego uśmiechu, który uwiódł niejedną piękność w tym kraju i nakłonił licznych urzędników do odebrania ludziom domów w zamian za korzyści finansowe. Zagotowała się ze złości na myśl o pozbawionych skrupułów biznesmenach, takich jak Zack Harrison, którzy brali więcej, niż mogli unieść, podczas gdy tak wielu nie miało zupełnie nic. - Polecę później - odparła zwięźle. - Może nie należę do grona ekspertów do spraw nowo narodzonych dzieci, ale z pewnością poradzę sobie lepiej od pana. Gdy Zackery Harrison skrzyżował ręce na piersi, poczuła pokusę, żeby skapitulować i wsiąść w pierwszy samolot do Nowego Jorku. Mimo to odstawiła nosidełko i przybrała taką samą pozę jak on. - Nie zamierzam stąd wyjechać, zanim nie zyskam pewności, że mała mą się dobrze - dodała z naciskiem. - Nieopodal mam... - Powiedziałam: nie. Dzieci potrzebowały troski i uwagi, a także miłości. Tymczasem Trinity nie była pewna, czy Harrison w ogóle miał serce.
- Mam sąsiadów, którzy zajmują się moim mieszkaniem, gdy podróżuję w interesach. Pani Dale jest dziarską babcią dziesięciorga wnucząt. Nie lubi współczesnej muzyki ani koników polnych, zwłaszcza gdy rozkwitają jej goździki. Ale uwielbia dzieci. Dawniej prowadziła rodzinę zastępczą. Trinity stłumiła drżenie. Pomimo własnych doświadczeń wiedziała, że na świecie istniało mnóstwo cudownych rodzin zastępczych. Niestety, bez względu na to, jak bardzo się starała, nie potrafiła zapomnieć o przykrościach, jakie spotkały ją ze strony wstrętnej Nory Earnshaw, kobiety prowadzącej rodzinę zastępczą, do której trafiła. - Pani Dale niedawno zakończyła działalność - kontynuował. - Nadal ma u siebie wysokie krzesełka, kojce i zabawki. Wiem, że z radością pomoże. - Jego ciemne oczy zalśniły. - Na pewno nie chce pani spóźnić się na wywiad. Trinity zacisnęła pięści. Praca była dla niej wszystkim. Dzięki niej mogła podróżować i poznawać ciekawych ludzi, którzy zarażali zapałem i dawali natchnienie. A Nowy Jork był wspaniałą odmianą po małym miasteczku w stanie Ohio, w którym spędziła większość życia. Zawarła tam wiele przyjaźni i zdołała się urządzić. Niestety, w jej branży nie można było pozwolić sobie nawet na najmniejsze potknięcie. W tych ciężkich czasach każdy wakat był na wagę złota. Tylko w zeszłym tygodniu w redakcji zwolniono trzech jej współpracowników. Tym bardziej nie powinna dawać szefostwu powodów do niezadowolenia. Ale czy mogła zaufać Zackowi Harrisonowi i powierzyć mu dziecko? - Skąd pewność, że pańska wspaniała sąsiadka jest teraz w domu? - zapytała. - Państwo Dale są domatorami, a do tego dziś rano widziałem, jak wracała ze spaceru z jednym ze swoich
wnucząt. Właśnie zaczynał padać śnieg, więc nie sądzę, żeby wypuściła się gdzieś później w taką pogodę. Przygryzając dolną wargę, Trinity rozejrzała się po zatłoczonym holu, a potem spojrzała na śpiące dziecko. - No dobrze - zdecydowała ostatecznie. - Pojedziemy z panem. - Pojedziecie? - Przed wyjazdem chcę dopilnować, że zapewni pan dziecku odpowiednie warunki. Trinity wydawało się, że przez moment z jego oczu wyzierał szacunek, ale mogła odnieść mylne wrażenie, zważywszy ma natłok emocji towarzyszący całej sytuacji. - Lepiej się pospieszmy, zanim nasz taksówkarz znajdzie lepszą fuchę - zasugerował Zack ze spokojem. Jednocześnie oboje sięgnęli po nosidełko i ich ręce ponownie się spotkały. Trinity przeszedł dreszcz, gdy spojrzała na przystojną twarz mężczyzny uśmiechającego się do niej szeroko. Czym prędzej cofnęła rękę i wyprostowała się. - Zanim pójdziemy, powinnam powiedzieć, że wiem, kim pan jest. - Oczywiście, przecież się przedstawiłem. - Potrafię czytać, panie Harrison. Prowadzi pan sieć hoteli. Nie cofa się pan przed niczym, żeby zdobyć to, czego pan chce... - Zawahała się, zanim dodała: - I szczyci się pan uwodzeniem pięknych kobiet. Uśmiech zamarł na jego twarzy. - Chce pani dołączyć do mojego fanklubu? - Chcę tylko, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Przystałam na pańską propozycję, ponieważ chcę dla dziecka jak najlepiej. - A nie dlatego, że jestem bezwzględny i pociągający? Jej serce zabiło niespokojnie.
- Zdecydowanie nie. Spojrzał jej głęboko w oczy, zmniejszając dzielącą ich odległość. - Skoro wszystko wyjaśniliśmy, powinniśmy już iść. Chyba że... - Co takiego? - Chyba że chce kopnąć mnie pani w kostkę, spoliczkować albo dać mi prztyczka w nos. - Powstrzymuję się resztkami sił. Przyjrzał jej się uważnie, jakby chciał wyczytać z jej twarzy jakiś sekret. - Panno Matthews, chyba nie sądziła pani, że zamierzam zrobić coś niestosownego? Na przykład porwać panią w ramiona i pocałować? A może nawet posunąć się dalej? Zaczerwieniła się zawstydzona. Ten mężczyzna nie znał granic. - Oczywiście że nie! - Skoro jestem takim potworem, skąd ta pewność? - Nie jestem w pana typie - odparła. - A nawet gdybym była, nie zaryzykowałby pan kolejnego skandalu po ostatnich tygodniach złej prasy. - Rozejrzała się wokół pewna swoich racji. - Jesteśmy wśród ludzi, którzy mają komórki z wbudowanymi aparatami. Oczy Harrisona przygasły. - Naprawdę uważa pani, że przejmuję się plotkami? - Nie, nie uważam. - Przechyliła głowę. - Ale może powinien pan zacząć. Na jego ustach zagościł demoniczny uśmiech. - Ma pani rację. Może powinienem. - Stanął niecały metr od niej. - A może lepiej sprawię, żeby świat miał o czym mówić?
ROZDZIAŁ DRUGI Zack przybliżył twarz do zdumionego oblicza Trinity i omal nie zapomniał, że to tylko gra. W końcu chciał tylko z niej zadrwić. Twierdziła, że go zna, ponieważ czyta gazety. Śmieszyło go, że dokonała oceny na podstawie plotek i niepotwierdzonych informacji. Wiedział jednak, że ludzie zwykle tak właśnie robią. Mimo wszystko dopisywał mu humor. Postanowił darować pannie Matthews wszystkie potknięcia, tym bardziej że wyglądała naprawdę uroczo, gdy czerwieniła się i robiła wszystko co w jej mocy, żeby zachować spokój. Zaczął się zastanawiać, czy zrobiłaby scenę, gdyby naprawdę ją pocałował. A może rozpłynęłaby się w jego ramionach, żeby zyskać doskonały materiał na pierwszą stronę? W końcu należała do dziennikarskiego świata. Przysunął się do niej jeszcze bliżej, ale w ostatniej chwili zrobił unik i chwycił nosidełko. Ruszył do wyjścia energicznym krokiem, a kilka sekund później usłyszał stukot obcasów Trinity Matthews, która usiłowała go dogonić. Niebo nadal było ciemnoszare, a śnieg padał jeszcze intensywniej niż kilkanaście minut temu. Szczęśliwie udało im się szybko wsiąść do taksówki. Zack zadzwonił do opieki społecznej. Odebrała kobieta, która poprosiła go o numer telefonu i adres, po czym uprzedziła, że ma obowiązek poinformować policję o jego zgłoszeniu. Na koniec obiecała, że przyśle kogoś tak szybko, jak to tylko możliwe. - Co powiedzieli? - zapytała Trinity, gdy tylko się rozłączył. - Że kogoś do nas wyślą. - Kiedy?
- Kiedy tylko będą mogli. - Miał nadzieję, że nie będą musieli długo czekać. - A tymczasem kupimy pieluchy i odwiedzimy panią Dale. Zatrzymali się przed drogerią. Dziecko nadal spało, gdy Zack wrócił z dwiema pełnymi torbami. Poza pampersami kupił mokre chusteczki, mleko w proszku, butelki, trzy małe podkoszulki i zestaw śpiochów. Lubił być przygotowany na każdą ewentualność. Poza tym urzekły go różowe uszy przy jednym z maleńkich ubranek i po prostu nie mógł przejść obok nich obojętnie. Pół godziny później zaparkowali na długim podjeździe przed domem jego sąsiadów. Mrok zaczął już otulać spokojną okolicę otoczoną gigantycznymi sosnami. Latarnie uliczne rzucały blask na zaśnieżoną ziemię, ale w żadnym z okien Dale'ów nie paliło się światło. - Nikogo nie ma - stwierdziła Trinity, wyglądając przez zaparowaną szybę. - Powinniśmy byli zostać w hotelu. Masz w ogóle zasięg na tym odludziu? Uderzając dłonią o udo, Zack zastanawiał się przez moment, po czym zwrócił się do kierowcy: - Proszę zatrzymać się sto metrów dalej po prawej stronie. - Chwila! - zaprotestowała. - Śnieg nie odpuszcza. Powinniśmy wrócić do miasta. - W pomocy społecznej mają mój adres. Wiedzą, gdzie nas szukać. Potrząsnęła głową, ściągając usta. - Wracamy. - Nie ma mowy. - Dlaczego? - Naprawdę uważasz, że podróżowanie w taką pogodę to mądry pomysł? Za oknem zawodził wiatr. Kiedy przemawiała matka natura, ludzie musieli słuchać. Poza tym Zack nie zamierzał
przekroczyć progu hotelu, dopóki Dirkins nie rozważy jego oferty raz jeszcze. Gdyby wybrał się tam dziś wieczorem, Dirkins mógłby pomyśleć, że zmiękł, i dorzuci coś ekstra, a takie rozwiązanie nie wchodziło, w grę. Bez względu na to, jak bardzo Zack współczuł mu sytuacji osobistej, nie zamierzał podbijać ceny. Nagle dziecko poruszyło się. Maleńka dłoń chwyciła kocyk. Zack wstrzymał oddech, gdy dziewczynka ziewnęła, przeciągnęła się i zapiszczała, marszcząc czoło. - Mój dom znajduje się tuż obok - rzucił pospiesznie. - Nie wiem jak ty, ale wolę tańczyć nago na śniegu, niż utknąć w taksówce z płaczącym dzieckiem. Bardzo wolno Trinity skinęła głową. - Niech będzie. Chwilę później wyjechali z zaśnieżonego podjazdu państwa Dale. Zack pomyślał, że gdy tylko położą dziecko spać, zaproponuje pannie Matthews szklaneczkę brandy. Potem usiądą razem przed kominkiem, żeby przedyskutować sytuację. Być może zdoła sprawić, że zmieni o nim zdanie. Pomimo wrogiej postawy wyczuwał, że pociągał ją w równym stopniu jak ona jego. W tej sytuacji, dlaczego nie mieliby poznać się lepiej? On z pewnością nie miałby nic przeciwko temu. Gdy taksówka odjechała spod domu Zacka Harrisona, księżyc wyłonił się zza gęstych chmur. Srebrna poświata spłynęła na scenerię w dole. Trinity w ostatniej chwili stłumiła okrzyk zachwytu. Nie miała jednak czasu podziwiać domu ze spadzistym dachem sięgającym ziemi, ponieważ Zack szybko ruszył w kierunku dużych drewnianych drzwi. Naciągając kaptur na głowę, potruchtała za nim. Wkrótce rozglądała się po wnętrzu w niemym zachwycie. Parter tworzyła ogromna przestrzeń. Po prawej znajdowała się kuchnia wykonana głównie z dębu i lśniącego granitu. W
odległym krańcu stał supernowoczesny sprzęt audiowizualny. Skórzany komplet wypoczynkowy zapraszał, żeby się na nim wyciągnąć, a kamienne palenisko aż się prosiło, by rozpalić w nim ogień. Gdy ściągnęła kaptur, spojrzała na schody prowadzące na piętro. Zack również powiódł wzrokiem w tamtą stronę. - Główna sypialnia - poinformował bez ogródek. Natychmiast wyobraziła sobie ogromne drewniane łóżko pełne poduszek, na których wyciągał się właściciel tego domu. Oczami wyobraźni ujrzała jego szeroki tors, długie, umięśnione nogi, płaski brzuch. Zalała ją fala gorąca. Gwałtownie wciągnęła powietrze, spychając kuszące obrazy w najdalsze zakamarki umysłu. Nie przyszła tutaj, żeby fantazjować o mężczyźnie, który z uwodzenia uczynił sport wyczynowy. Poza tym nie była jedyną kobietą, na którą działał w ten sposób. Co miesiąc media publikowały jego zdjęcia z coraz to nową pięknością, a Trinity nie zamierzała dołączyć do ich grona. Już i tak zrobiła z siebie idiotkę, gdy pomyślała, że ją pocałuje w hotelowym holu. Gdy Zack delikatnie odstawił nosidełko i torby, zdjął płaszcz, a Trinity poszła w jego ślady. - Ma pan piękny dom - powiedziała zgodnie z prawdą. - Proszę, mów mi Zack - poprosił, zdejmując koc, którym wcześniej zasłonili dziecko, żeby uchronić je przed śniegiem. - Nie spędzam tutaj wiele czasu. Najczęściej mieszkam w Nowym Jorku, ale ty już to pewnie wiesz. Puściła uszczypliwość mimo uszu. - Zatem to twój azyl? - Ojciec zawsze dużo pracował. Żeby nam to wynagrodzić, zabierał nas do Kolorado podczas każdej przerwy świątecznej. - Powiesił płaszcze na wieszaku, a potem zdjął marynarkę. - Gdy byłem starszy, sam przyjeżdżałem często w te rejony. Wtedy znalazłem to
miejsce. Są tutaj wspaniałe widoki i mili ludzie, którzy zawsze mają dla ciebie dobre słowo. To mi odpowiada. - Rozumiem. - Może nastawię kawę? Zanim się zaparzy, zdążymy przygotować mleko dla dziecka. Chociaż Trinity wiedziała, że stąpa po cienkim lodzie, posłusznie ruszyła za nim do kuchni. Właściwie nie mogła oderwać oczu od jego szerokich barków. Kusiło ją także, by musnąć kark swojego gospodarza. Musiała przyznać, że w tym przytulnym zaciszu znacznie łatwiej ulegała urokowi Zacka. Oczywiście nie zamierzała się do tego przyznać. - Powinniśmy coś wysterylizować? - zapytał, wyrywając ją z zamyślenia. - Tak, oczywiście. Butelkę. - Przykucnęła obok nosidełka i przyjrzała się dziecku, które znów smacznie spało. - Przeczytam instrukcję na opakowaniu i przygotuję mleko. Pogwizdując pod nosem, Zack sięgnął po dzbanek do kawy. Sprawiał wrażenie odprężonego. Było widać, że czuje się tutaj jak w domu. Mimo to twierdził, że większość czasu spędzał w Nowym Jorku. Trinity była ciekawa, czy miał własny penthouse, czy też może zajmował apartament prezydencki w jednym z hoteli należących do jego rodziny. - Jak to jest? - zapytała, sypiąc proszek do butelki. Stanął do niej tyłem, żeby wyciągnąć kubki z jednej z szafek. - Co takiego? - Być właścicielem tylu nieruchomości - wyjaśniła. - Nie jestem jedynym właścicielem sieci Harrison Hotels. - Wprawnym ruchem rozsupłał jedwabny niebieski krawat, po czym wyciągnął go spod kołnierzyka. - To firma rodzinna. - Mam rozumieć, że każdego dnia pracujesz razem z rodzicami i rodzeństwem?
Ponieważ los pozbawił ją bliskich, zawsze marzyła o własnej rodzinie. Chciała mieć troskliwego męża, który będzie ją wspierał, i dwoje dzieci. Wybrała już nawet imiona. Jednak z biegiem lat jej plany uległy zmianie. - Czasami się dogadujemy - przyznał Zack. - Na wiele spraw mamy taki sam pogląd. - Wyjął mleko z lodówki. - Jednak pod wieloma względami się różnimy. A jaka jest twoja rodzina? Poczuła znajome ukłucie. - Nie taka jak twoja. Nie zamierzała się nad tym rozwodzić. Nie chciała współczucia, zwłaszcza od człowieka, który miał wszystko. Oddzieliła przeszłość grubą linią i nie widziała powodu, żeby do niej wracać. Jednak gdy zerknęła na dziecko, poczuła ucisk w gardle i dawne wspomnienia powróciły. Była skrytą osobą i nie lubiła dzielić się swoimi sekretami. Ale znalazła się w wyjątkowej sytuacji. Bez względu na to, jak przedstawiano Zacka Harrisona opinii publicznej, ten mężczyzna przygarnął pod swój dach zarówno obce niemowlę, jak i ją. Dlatego ten raz postanowiła się zwie - - Właściwie - zaczęła cicho z walącym sercem - to jestem wychowanką państwa. Zerknęła na niego przez ramię. Zack zamarł z ręką nad dzbankiem. Spojrzał na nosidełko, a potem na nią. Świdrował ją wzrokiem tak intensywnie, że pożałowała, że w ogóle otworzyła usta. W końcu nie była dziwadłem, tylko jednym z wychowanków rodziny zastępczej. - To dlatego... - zaczął, a ona skinęła głową. - Po prostu nie mogłam jej zostawić. Zrobił głęboki wdech, delektując się zapachem mocnej kawy. Po napełnieniu obu kubków spojrzał na nią. Dostrzegła w jego oczach współczucie, którego nie chciała.
- Było ci ciężko? Uśmiechnęła się niewyraźnie. - Nie każdy trafia pod dach pani Dale. - Ale sobie poradziłaś. Koniec końców pracujesz dla... - „Story Magazine". - No właśnie, „Story". Uniósł kubek do ust, a Trinity wzięła z niego przykład. Westchnęła z zadowoleniem, gdy poczuła wyborny smak kawy. - Robiłaś kiedyś wywiad z hotelarzem, który ratuje porzucone dzieci? - zapytał. Przechyliła głowę, nie kryjąc zainteresowania. - Muszę przyznać, że nie. - Jeśli dobrze rozegrasz karty, odpowiem później na kilka pytań. - Chcę zadać jedno już teraz. - Zamieniam się w słuch. - Czy mogę dostać cukier? - Tak naprawdę pragnęła się dowiedzieć, czy wtedy w hotelu zamierzał ją pocałować, czy tylko dać jej nauczkę. - Możesz dostać, co tylko chcesz. - Uśmiechnął się seksownie, po czym podał jej cukiernicę. Trinity nabrała czubatą łyżkę cukru, po czym skoncentrowała się na mieszaniu. Poczuła muśnięcie jego dłoni, gdy pochylił się nad nią, żeby odstawić naczynie. Chociaż zrobiło jej się słabo, niczego nie dała po sobie poznać. Zamiast tego skupiła uwagę na dziecku. Zack podążył za jej spojrzeniem. - W jakim ona może być wieku? - Może mieć trzy miesiące. Wygląda na zadbaną. - To nie ma sensu. Coś w tej historii się nie klei. Nagle zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. - Może została porwana - wyszeptała.
- Czy tak było z tobą? - zapytał niskim głosem. Pokręciła głową, zdeterminowana, by nie mówić już nic więcej. Taki człowiek jak Zack Harrison nie zrozumiałby jej historii. Dziewczynka zakwiliła, a potem otworzyła zaspane oczy. Oboje dorośli pochylili się nad nosidełkiem. Na widok ziewającego maleństwa Trinity zrobiło się ciepło na sercu. Poczuła emocje, z których istnienia nie zdawała sobie sprawy. - Biedactwo - mruknęła, biorąc małą na ręce. - Pewnie ma mokrą pieluchę. Przewinę ją. Czy możesz w tym czasie przygotować mleko? - Jasne. Będzie na was czekało, gdy wrócicie. Zack poradził, żeby skorzystała z sypialni znajdującej się na dole. Wkrótce Trinity położyła niemowlę na łóżku. Potem poszła do łazienki po ręcznik, ponieważ nie chciała zabrudzić pościeli podczas przewijania. Po powrocie zauważyła Zacka stojącego przy łóżku. - Bałem się, że spadnie - wyjaśnił, gdy posłała mu pytające spojrzenie. - W tym wieku to mało prawdopodobne. Trinity wiedziała takie rzeczy, ponieważ przez krótki czas zajmowała się niemowlęciem, które trafiło pod opiekę Nory Earnshaw. Miała wtedy siedem lat i każdą wolną minutę poświęcała maluchowi. Gdy dziecko zabrano, ogarnęło ją tak wielkie przygnębienie, że przez długie tygodnie prawie nic nie jadła. Pocieszała ją tylko myśl, że maluch trafił do lepszej rodziny zastępczej i być może nawet został adoptowany przez parę kochających ludzi, którzy dopilnują, żeby nigdy niczego mu nie brakowało. Zack przeczesał ręką czarne włosy. - W takim razie lepiej już pójdę. Dziesięć minut później Trinity wyszła z sypialni, niosąc na rękach zadowolone dziecko. Dziewczynka wpatrywała się w nią tak, jakby chciała jej podziękować, ale nie wiedziała jak.
Tymczasem w kuchni Zack był zajęty potrząsaniem butelki. Ten seksowny mężczyzna wyglądał tak rozbrajająco uroczo i zabawnie, że poruszył w Trinity jakąś czułą nutę. Przycisnęła dziecko mocniej do piersi, chłonąc ten cudowny widok. - Z radością oświadczam, że mleko jest doskonale wymieszane i ma odpowiednią temperaturę - poinformował, gdy uniósł głowę. - W takim razie... - Wyciągnęła dziecko w jego stronę. - Może chcesz pełnić honory? Jego uśmiech stopniał. - Może przy następnej okazji. - Ona nie gryzie. - Skąd wiesz? Trinity była ciekawa, co by zrobił, gdyby zostawiła go samego z dzieckiem i poleciała do Nowego Jorku, tak jak jej to sugerował. Na szczęście dla niego nie posłuchała i postanowiła dotrzymać mu towarzystwa. - Muszę usiąść - powiedziała, ruszając w kierunku salonu. - Najlepiej na czymś wygodnym. Zack wskazał jeden ze skórzanych foteli. Mebel okazał się tak miękki, na jaki wyglądał, a do tego miał unoszony podnóżek. Usadowiona wygodnie Trinity pomyślała, że być może śni. Cały ten dzień wydawał się tak bardzo nierealny, że nie byłaby zdziwiona, gdyby nagle obudziła się we własnym łóżku. Zamrugała powiekami, ale on nadal stał tuż obok. Właściwie nachylał się nad nią, z ciekawością przyglądając się, jak karmi dziecko. Przypomniała sobie ostatni artykuł na jego temat. Wynikało z niego, że całkiem niedawno Zack rozstał się z gwiazdką Ally Monroe. To mogło oznaczać, że z nikim się chwilowo nie spotykał.
- Pomóc ci w czymś jeszcze? Ponownie spojrzała na małą twarzyczkę i paluszki ściskające butelkę. - Przydałby się mały ręcznik, żeby ją wytrzeć, gdyby się jej ulało. Gdy poszedł do kuchni, Trinity zachwycona obserwowała jego postawną sylwetkę. Chwilę później wrócił z ręcznikiem. - Jak sobie radzisz? - Malutka ssie, jakby nie jadła od tygodni. Właściwie od ostatniego karmienia mogło upłynąć wiele czasu. Jak matka mogła porzucić takie maleństwo? Czy opiece społecznej uda się to ustalić? Oczywiście mogło wydarzyć się coś złego. Może rodzice szukali swojej zguby i odchodzili od zmysłów? - Zastanawiam się, kiedy ktoś po nią przyjedzie - dodała w zamyśleniu. - Pewnie pogoda utrudnia poruszanie się po drogach. Włączę wiadomości, żebyśmy byli na bieżąco. Później zadzwonię do nich raz jeszcze i sprawdzę, jaka jest sytuacja. - Spojrzał na dziecko i uśmiechnął się ukradkiem. - Wyglądasz, jakbyś robiła to całe życie. - Malutka sama świetnie sobie radzi. Za oknami zawył wiatr, a śnieg uderzał o szklane ściany. Tymczasem dziewczynka skończyła jeść i ułożyła główkę na piersi Trinity. Zack poruszył się niespokojnie. - Chyba powinno jej się teraz odbić, prawda? - Chcesz mnie wyręczyć? - Nie będę ci przeszkadzał, skoro tak świetnie sobie radzisz. - A mnie się wydaje, że zwyczajnie tchórzysz. Trinity odstawiła pustą butelkę, po czym oparła dziecko na ramieniu. Z kolei Zack pospieszył, żeby wsunąć ręcznik pod główkę niemowlęcia. Gdy tylko została
zabezpieczona, uniosła się nieco i zaczęła poklepywać plecy dziecka. Mijały kolejne minuty, ale nic się nie działo. W końcu Trinity zaczęła się niepokoić. Najwyraźniej Zack dostrzegł obawę w jej oczach, ponieważ oparł dłoń na jej ramieniu. - To musi trochę potrwać. Daj jej czas - oświadczył z przekonaniem. Gdy spojrzała na niego zdumiona, dodał: - Mam mnóstwo bratanic i bratanków. - Rozumiem - odparła, usatysfakcjonowana takim wyjaśnieniem. - Może przestaniesz stać nade mną jak kat nad dobrą duszą? To mnie stresuje. Lepiej przygotuj dla nas coś do jedzenia. Zack zachichotał. - Jesteś pewna, że chcesz zjeść to, co ugotuję? Przewróciła oczami. - Rozumiem, że podasz makaron z serem. - Cokolwiek by to było, nie masz wyjścia. Znajdujemy się na odludziu i jeśli nie zamierzasz głodować, musisz polubić moją kuchnię. Trinity nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ dziewczynka beknęła głośno. - Chyba już wszystko w porządku - powiedziała, opierając się wygodnie na fotelu. Nareszcie mogła się odprężyć. Nie przestała jednak poklepywać dziecka, któremu wkrótce odbiło się kolejny raz. Rozpromieniona Trinity uniosła niemowlę, żeby się mu przyjrzeć. - Wyglądasz na zadowoloną - stwierdziła. Chwilę później dziecko ulało na nią większość wypitego wcześniej mleka.
ROZDZIAŁ TRZECI Nie tracąc czasu, Trinity pobiegła z zawodzącym dzieckiem do pralni z dużym zlewem przemysłowym, w którym następnie przygotowała kąpiel. Po chwili zamiast płaczu dziewczynka wydawała radosne okrzyki. Najwyraźniej spodobało jej się rozbryzgiwanie wody. Gdy już umyła małą, wytarła ją, przewinęła i przebrała w jedno z ubranek, które kupił dla niej Zack, poczuła, że opuszczają ją siły. Opieka nad dzieckiem okazała się bardziej wyczerpująca, niż się spodziewała. Mimo to przez kolejne godziny nosiła ją, kołysała, śpiewała i podawała kolejne porcje mleka. Była przekonana, że gdyby odłożyła niemowlę do nosidełka, leżałoby w nim grzecznie, ale gdy spoglądała w jego duże, niebieskie oczy, po prostu nie mogła tego zrobić. Zack przygotował posłanie dla dziecka na jednym z rozkładanych foteli. Zostawił w środku mnóstwo miejsca, a po bokach skonstruował prowizoryczne barierki. Trinity ułożyła tam niemowlę, gdy w końcu zasnęło. Nareszcie mogła wziąć gorący prysznic, o którym marzyła od dawna. Zamierzała czym prędzej położyć się do łóżka, dlatego założyła czerwoną bawełnianą piżamę i kapcie w takim samym kolorze. Nie miała siły, by martwić się tym, że Zack zobaczy ją w tym stroju. Jeśli był chociaż w połowie tak wykończony jak ona, nie zauważyłby nawet, gdyby zaprezentowała mu się w pelerynie i przepasce na oczach. Związała wilgotne włosy w niechlujny kok, po czym ruszyła do salonu. Przystanęła przy schodach, spoglądając na pogrążony w mroku pokój. Teraz, gdy w domu panowała cisza i słychać było jedynie wycie wiatru, poczuła się nieswojo. Obejmując się rękami, wysiliła wzrok. Z ciemności wyłonił się imponujący widok. Zack kucał obok kominka, dorzucając do wątłego jeszcze ognia cienkie szczapy drewna. Słaby blask uwydatniał rysy jego przystojnej
twarzy. Trinity rozchyliła usta, a po całym ciele przeszły jej ciarki. Doznanie stało się jeszcze intensywniejsze, gdy uniósł głowę i spojrzał na nią. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, by poczuła się pożądaną kobietą. - Widzę, że jesteś gotowa do łóżka - mruknął niskim, zachrypniętym głosem. Gdy poczuła jego zapach, zadrżała. Hipnotyzujące cienie, zmysłowy nastrój i rozkoszne ciepło trzaskającego ognia sprawiły, że wszystko wydało jej się nierealne - jakby nie była sobą. Gdyby Zack jej dotknął, zapomniałaby o swoich zastrzeżeniach i zrobiłaby wszystko, czego by od niej zażądał. - Spisałaś się na medal - powiedział, chwytając pogrzebacz. - Musisz być wykończona. Trinity chrząknęła, potakując słabo. - Na szczęście mała zasnęła i przypuszczam, że nie obudzi się szybko. - Miejmy nadzieję - uśmiechnął się do niej. - Tymczasem zamierzam rozkoszować się szklaneczką brandy przed kominkiem. Przyłączysz się? Chociaż Trinity musiała przyznać, że po ostatnich godzinach, gdy Zack pomagał jej, jak mógł, jej niechęć do niego nieco osłabła, nie czuła się jednak na tyle komfortowo, by wyciągnąć się przy nim na kanapie. - Nie jestem potworem - dodał, zanim zdążyła odpowiedzieć. - Dlaczego mam ci wierzyć na słowo? - Bo nie jesteś w moim typie? Trinity zamarła. Oczywiście powtórzył tylko jej słowa, ale i tak poczuła się dziwnie. - No dobrze. Ale wolę kakao. Jednak gdy ruszyła do kuchni, zawołał za nią: - Może spotkamy się w pół drogi? Ja zrezygnuję z brandy, a ty z kakao i otworzymy butelkę wina.
- Kieliszek wina nie zaszkodzi - przyznała z uśmiechem. Jego oczy zalśniły. Niespiesznie wstał i podszedł do szafki, w której znajdował się barek. W białej bawełnianej koszulce i czarnych spodniach dresowych przypominał sportowca: wysoki, umięśniony, postawny. Nie spuszczając go z oczu, Trinity usiadła na kapie rozłożonej na miękkich poduchach. Od razu poczuła, jak opuszcza ją napięcie. Po chwili przyjęła od Zacka kieliszek wina, a on usiadł obok niej, zachowując stosowną odległość. Powąchała czerwony trunek o bogatym aromacie, po czym wypiła łyk. - Dobre? - Bardzo. Zadowolony oparł się na poduszce i zamknął oczy. Trinity wzięła z niego przykład i przymknęła powieki, wzdychając cicho. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była zmęczona. Zack przyglądał się swojemu gościowi spod przymkniętych powiek. Jak dotąd udało mu się zachować pozory opanowania. W rzeczywistości Trinity Matthews od samego początku rozbudzała w nim coś więcej niż zwykłą ciekawość. Bardzo go pociągała. Chciał przygarnąć ją do siebie i pocałować. Pokusa była wielka. Wywoływała w nim niepokój. Trinity podobała mu się nie tylko z wyglądu, ale także z powodu bystrego umysłu i pasji. Podziwiał ludzi, którzy nie bali się mówić głośno tego, co myślą - nawet jeśli nie mieli racji. Ale było w tym coś więcej. Ta kobieta intrygowała go jak żadna inna przed nią. Może działo się tak z powodu niezwykłych okoliczności: znaleźli się sami, odcięci od świata, w obliczu nowych wyzwań, które zaskoczyły ich oboje w równym stopniu. W zamyśleniu potrząsał kieliszkiem, wpatrując się w ogień. A gdy napięcie sięgnęło zenitu, wstał. Musiał oddalić się od Trinity, która wyglądała niezwykle rozkosznie w za dużej piżamie.