andgrus

  • Dokumenty12 974
  • Odsłony705 236
  • Obserwuję379
  • Rozmiar dokumentów20.8 GB
  • Ilość pobrań555 325

Graham Heather - Szmaragdowy anioł

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :973.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Graham Heather - Szmaragdowy anioł.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera G Graham Heather
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 236 stron)

Graham Heather Szmaragdowy anioł Supermodelka Ashley Dane, przyjaciółka Tary, spowodowała zamęt w samotniczym życiu pisarza Eryka Hawka. Spotkali się w dramatycznych okolicznościach, które mocno ich ze sobą związały, mimo to Eryk jest pewien, że Ashley wkrótce go opuści i wróci do swego luksusowego świata. Śmiertelne zagrożenie wciąż jednak trwa, a razem łatwiej pokonać zło...

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Kobiecie wystarczy skrawek miejsca na ziemi... i klejnoty Tylera. Skrawek miejsca na ziemi... Podparta na łokciu, z lekko podgiętymi kolanami, mówiła te słowa do kamery zmysłowym szeptem. Leżała na sztucznej skale, wśród bujnej zieleni i dzikich orchidei. Masa płomiennorudych falujących włosów opadała jej4na ramiona. Miała na sobie kostium bikini w tygrysie paski. Usta były pomalowane jask-rawopomarańczową szminką, a zielone cienie na powiekach podkreślały blask oczu. Była naprawdę piękna, pełna seksapilu i jakiejś pogańskiej zmysłowości... Może sprawiała to masa ognistych włosów? Może oczy? Wygięcie ciała? Lub tętniące emocje, promieniejący z niej puls życia? No i ten szept, niebezpieczny, witalny, równie zmysłowy jak wygląd, głęboko wnikający w męskie serca...

240 Heather Graham Na szyi miała szmaragdowy wisiorek. Szmaragdowe kolczyki zwisały z koniuszków uszu, a szmaragdowy pierścionek i takaż bransoletka zdobiły palec i przegub dłoni. Przy lekkiej opaleniźnie biżuteria wyglądała jeszcze piękniej i podkreślała zieleń oczu. Eryk Hawk był przekonany, że żadna inna kobieta nie wyglądałaby w tych szmaragdach równie urzekająco. Ogarnęło go zakłopotanie. Czuł się uwodzony! Serce biło mu szybko, oddychał z trudem, mięśnie miał napięte. Tak na niego działała. - Dobrze! - zawołał ktoś. Westchnęła i chciała się podnieść. - Czekaj! Jeszcze raz! - krzyknął reżyser. Zacisnęła zęby, podniosła głowę. Szybko powściągnęła złość i nawet pomachała zaprzyjaźnionemu małżeństwu stojącemu za reżyserem. Na powrót przybrała wypróbowaną wcześniej pozę. - Kobiecie wystarczy skrawek miejsca na ziemi... i klejnoty Tylera. Skrawek miejsca na ziemi... Wydawało się, że mruczy. Z błyszczących oczu emanowała zmysłowość, uderzająco koci wdzięk. Patrząc na nią, Eryk Hawk pomyślał, że on swoim wyglądem również robi wrażenie na otoczeniu. Był wysoki, metr dziewięćdziesiąt to nie przelewki. Jego włosy, ułożone i dość długie, miały głęboki odcień czerni, przypominający barwę skrzydła kruka. Z tyłu kładły się miękko na kołnierzyku koszuli, z przodu opadały czasami na czoło i przysłaniały oczy. Po przodkach, którzy przekazali mu kolor włosów, odziedziczył także wyraziste rysy. Kości policzkowe miał wysoko osadzone, szerokie, kwadratowa szczęka znamionowała zdecydowanie, nos długi, oczy duże, szero-

Szmaragdowy anioł 241 ko rozstawione. Kruczoczarne gęste brwi, a twarz ogorzała od częstego przebywania na słońcu. Eryk był integralną częścią tego dzikiego kraju, gdzie ekipa robiła właśnie zdjęcia. Umiał poruszać się w absolutnej ciszy wśród traw, bagien i pagórków. Czynił to intuicyjnie, zgodnie ze swoją naturą. Był jak groźna, lekko stąpająca pantera, która potrafi uderzyć szybko niczym wąż. Od innych przodków otrzymał niezwykłe oczy. Nie tak szmaragdowe jak oczy modelki, wyraziście zielone, błyszczące i nadzwyczaj przenikliwe, zadziwiające w ogorzałej, ciemnej twarzy. Wszyscy ulegali magii tych oczu. - Powtarzamy! ,- Dobrze, w porządku! - odkrzyknęła rudowłosa piękność. - Ostatni raz. Spojrzała na niebo. Słońce przesłoniły szare chmury, zrobiło się ciemniej niż zazwyczaj wczesnym popołudniem. Eryk też popatrzył w górę. Nad Kubą zanosiło się na burzę, a południowa Floryda była we władaniu huraganu. Według ostatniego komunikatu meteorologicznego burza dopiero zaczynała się przeradzać W huragan, ale Eryk wiedział, że wiatr nabiera prędkości nad otwartymi wodami. Tutaj, na rozlewiskach, nawet niewielki sztorm mógł mieć poważne, nawet śmiertelne następstwa. Ekipa powinna zakończyć pracę i wynieść się czym prędzej. Odwrócił się i ruszył w kierunku pięknej pary stojącej niedaleko reżysera. Raf Tyler, mężczyzna o imponującej powierzchowności, posłał mu przyjacielski uśmiech.

242 Heather Graham - Miło mi pana widzieć, panie Hawk. - Wyciągnął dłoń. - Nie wiedzieliśmy, że pan przyjedzie. Zona Tylera, Tara, była piękną blondynką o dużych niebieskich oczach i czarującym uśmiechu. Wkrótce miała zostać matką. - Dziękujemy, że pan przyjechał - powitała go. -1 jeszcze raz dziękujemy, że pozwolił pan filmować na terenie swojej posiadłości. Tu jest wspaniale! - Ta reklama to pomysł Tary - wyjaśnił Raf. Eryk skinął głową, uśmiechając się do młodych. Był zaskoczony sympatią Tylerów. Gdzieś przeczytał, że Raf jest jednym ze stu najbogatszych ludzi na świecie. Nie oczekiwał wiele, ale zgodził się na pierwsze spotkanie, zaciekawiony jego propozycją. Na tym spotkaniu wyjaśnił, że nie czułby się w porządku, wynajmując za pieniądze swoją posiadłość na film reklamowy. Raf, jak zawsze pełen energii i entuzjazmu, przekonał go do przedsięwzięcia: Eryk nie przyjmie pieniędzy, a w zamian za wpuszczenie ekipy na teren posiadłości Raf przekaże odpowiednią kwotę na budowę szkoły zawodowej, o której powstanie Eryk zabiegał od dawna. Ostatecznie darowizna została podwojona w stosunku do wyjściowej sumy, bo Raf lubił dzieci i chętnie wspomagał takie inicjatywy. - Pani Tyler... - Proszę mi mówić Tara. - To był świetny pomysł, Taro. - Dziękuję, panie Hawk. - Eryk - poprawił ją z uśmiechem. - Przepraszam. - Też lekko się uśmiechnęła. - Jestem bardzo zadowolona, Eryku. Dziękujemy ci. - Ja też dziękuję. - Ponownie spojrzał na niebo.

Szmaragdowy anioł 243 - Myślę, że powinniście kończyć. Wolałbym się mylić, ale nadciąga burza. - Zaraz jedziemy - obiecała Tara. - Chcę tylko pożegnać się z Ashley. Raf wręczył Erykowi swoją wizytówkę. - Jeśli będziesz w Nowym Jorku lub czegoś byś potrzebował, koniecznie zadzwoń. - Odwiedź nas, proszę. - Tara dotknęła jego dłoni. - Obiecuję. A teraz wybaczcie, ale muszę sprawdzić, czy moja rodzina zabezpieczyła się przed burzą. Naprawdę nie marudźcie już tutaj. Burze w tych stronach nie dają ludziom szans. - Zaraz się stąd zmyjemy. - Raf objął żonę opiekuńczym gestem. Eryk ruszył do swojej łodzi poduszkowej. Wendy, jego szwagierka, mieszkała niedaleko, w domu na drugim brzegu kanału. Przez /chwilę pomyślał, że mógłby wrócić po Tylerów i jeżeli jeszcze nie od- jechali, zabrać ich do Wendy. Troska o rodzinę przeważyła. Postanowił, że wróci po nich, upewniwszy się, że nic nie grozi najbliższym. Ashley siedziała na skale i po raz piąty powtarzała „ostatni raz" swjpją scenę. Dobrze wiedziała, że reżyser Harrison Mosby specjalnie tak ją dręczy. Była utalentowaną, młodą, dobrze zapowiadającą się aktorką. Nie znosiła tego człowieka: sposobu, w jaki ją traktował, dotykał, drwił z hiej i prowokował pikantnymi uwagami. Była bliska poskarżenia się Tarze i Rafowi, ale wiedziała, że Raf, choć trochę słyszał o niezbyt miłych obyczajach Harrisona, uważa go za dobrego reżysera. Ashley postanowiła wytrzymać.

244 Heather Graham - Wspaniale, Ash! - krzyknęła Tara spoza pleców kamerzysty. Ashley skrzywiła się. Tara chwaliłaby ją nawet wtedy, gdyby wyglądała i mówiła beznadziejnie. - Dzięki. - Świetnie! - potwierdził Raf. Był między innymi właścicielem znanej w świecie firmy Klejnoty Tylera wywodzącej się z rodzinnej firmy Tyler and Tyler, mężem Tary i dobrym przyjacielem Ashley. - Zróbmy jeszcze jedno ujęcie, okay? Nie będziemy przecież tu wracać, żeby filmować drugi raz. Raf spojrzał na Harrisona. - Jeszcze jedno ujęcie, tylko jedno. Zaraz musimy uciekać, bo będzie burza. - Burza? - Tak, nadchodzi burza - potwierdził Raf. Harrison pokręcił z powątpiewaniem głową. - Może być jeszcze jedno ujęcie, Ash? - spytała zaniepokojona Tara. - Jasne! - Ashley spojrzała przyjaciółce prosto w oczy i zadrżała. Tara roześmiała się. - Do dzieła, Ash. Nie jest tak źle! - Idźcie tam i popatrzcie na tego gada ludożercę. - Ashley z oburzeniem wskazała zwierzę uwiązane na lince jakieś dziesięć metrów od niej. Gad nie był tak duży jak dorosły aligator. Miał na imię Henry i tylko sto dwadzieścia centymetrów długości, z czego połowę stanowiła paszcza. Oprócz Henry'ego, który pozostawał pod stałą opieką tresera, dobrze jadał i był wynajmowany głównie przez filmowców, w okolicy przebywały dziesiątki i setki podob-

Szmaragdowy anioł 245 nych stworzeń, czekających na okazję pożarcia czegokolwiek lub kogokolwiek. Ashley i Tara przed laty były już w Everglades na Florydzie. Pracowały jako modelki dla wielkiego Galliarda. Tarę otaczała wówczas atmosfera skandalu. Rzecz wyjaśniła się przed dwoma laty w Caracas, wkrótce po tym, jak poznała Rafa i wspólnie odkryli, że skandaliczne pogłoski rozpowszechniał nie jej eks-kochanek, ale sam Galliard... Bogaty, pełen nieodpartego uroku Raf zakochał się w Tarze i oboje zajęli się projektowaniem mody na własną rękę. Gdy Ashley usłyszała o wyborze miejsca, w którym rozpoczną się zdjęcia do nowej kampanii reklamowej Klejnotów Tylera, w pierwszej chwili zaprotestowała: - Nie sądzę, żeby to było dla mnie właściwe miejsce. Nie znoszę pełzających gadów. - Ależ Ashley! - uspokajała ją Tara. - Ja i Raf będziemy z tobą, obiecuję, że nic na ciebie nie wpełznie! To dla nas wielkie przedsięwzięcie. Planujemy je od miesięcy. - Na Everglades na Florydzie są węże, aligatory i nie wiadomo co jeszcze... Ty to zagraj! Przecież też jesteś modelką! - Nie mogę. - Dlaczego? - Spodziewam się dziecka. Ashley tak się tą nowiną ucieszyła, że przestała protestować. Nadal jednak nie podobał jej się pomysł kręcenia filmu na mokradłach Florydy. Po prostu nie znosiła stworzeń, które bzyczały, fruwały, pełzały i ślizgały się. Nie chciała żadnych insektów, węży, a zwłaszcza aligatorów, które otwierały paszcze wypełnione

246 Heather Graham nieskończonymi rzędami zębów i wydawały dźwięki podobne do chrząkania świń. - Harrison! - Ashley ponagliła reżysera. - Makijaż! - krzyknął reżyser. - Ruszajcie się, ludzie, zróbcie z tym coś! Twarz Ashley błyszczała, jakby była oświetlona neonowym światłem. - Ruszajcie się, ruszajcie! Mitchell Newman, charąkteryzator, podbiegł do Ashley i upudrował jej twarz. Grace, jego asystentka, ruszyła za nim, aby poprawić fryzurę. Ashley zamknęła oczy i cierpliwie czekała, obdarzając zachęcającym uśmiechem Mitchella. Jego też Harrison cały dzień miał na oku. Ku swemu przerażeniu Ashley w następnym ujęciu sypnęła się w roli. - Jak mogłaś! - jęknął reżyser. - Masz jakieś pretensje do poprzednich ujęć? - Do pięciu ujęć! - odburknął. Zaciskając zęby, zeskoczyła ze sztucznej skały. Bała się stąpać po ziemi nagimi stopami, lecz od pewnego czasu obserwowała Tarę i dostrzegła, że jej przyjaciółka jest bardzo zmęczona. Uśmiechnęła się do trzech kamerzystów - Norma Dillona, Gene'a Hacka i Tory'ego Robinsona. Susie Weylon, przedstawicielka handlowa Klejnotów Tylera, wyglądała, jakby za chwilę miała dostać ataku apopleksji. - Ashley! Biżuteria! - Zaraz wracam na plan. Muszę zobaczyć, co z Tarą. - Uważaj! - ostrzegła ją Susie. Ashley, uważnie patrząc, po czym stąpa, podeszła

Szmaragdowy anioł 247 do przyjaciół. Raf uśmiechnął się i pocałował ją w policzek. - Doskonale, Ashley! - Dzięki, ale czuję się trochę śmiesznie. - Skrzywiła się. - Odkąd jestem modelką, jeszcze nigdy nie pozowałam aż tak roznegliżowana. Nie dla każdego bym to zrobiła. Czuję się półnaga. - Jesteś półnaga. I słodka - zapewniła Tara z szerokim uśmiechem. - Wyglądasz wspaniale. Prawda, Raf? - Nic nie mówię. Czy przytaknę, czy zaprzeczę, i tak mnie potępicie. - Spojrzał z czułością na żonę. - Masz odpowiedzieć uczciwie. - Półnaga wyglądasz wspaniale, Ashley. A ty, kochanie, jesteś zachwycająca w ciąży. Tara roześmiała się. Wiatr targał jej jasne włosy. - Wyglądam jak wielka chałupa, lecz wcale się tym nie martwię. Ashley spojrzała na niebo. Burza prawdopodobnie skierowała się w inną stronę, jednak to jej nie uspo- koiło. - Raf, zabierz ją stąd. - Poczekamy na ciebie. - Spojrzał na zegarek. - To nie powinno już długo potrwać. - O nie! Jedźcie już, proszę! - Wiem, co czujesz, pracując z Harrisonem - powiedziała Tara. - Tu nie chodzi o Harrisona. Mogę go znieść. Po zdjęciach zabiorę się z Grace. Denerwuję się o ciebie, Taro. Nie chciałabym, żebyś została tu w czasie burzy. - Dobrze, dobrze, zaraz jedziemy. Zobaczymy się w hotelu. - Jedźcie.

248 Heather Graham Ucałowała ich szybko. Raf rzucił Harrisonowi ostrzegawcze spojrzenie. Chciał coś powiedzieć, lecz Ashley powstrzymała go wzrokiem. - W porządku. Uważaj na siebie. I pamiętaj, że jesteś doskonała. Ashley obserwowała, jak znikali wśród zieleni. Trudno było uwierzyć, że tuż obok przebiega główna droga. Może zresztą nie taka główna. Aleja Aligatorów, jak ją tu nazywano, wydawała się Ashley drogą przez niezmierzone połacie kraju, gdzie widziało się ciągle to samo: trawy, moczary i bagna poprzecinane kanałami. Niekiedy mijało się białą czaplę, stojącą w wodzie na jednej nodze... Ashley wzdrygnęła się. Cofnęła się o krok i spojrzała na drzewa. Mieszkały tam węże, które lubiły opadać z gałęzi. Wolała już swoją sztuczną skałę. Kiedy na niej leżała, nic jej nie zagrażało, nawet moskity zostawiały ją w spokoju. - Ashley, zaczynamy! - krzyknął Harrison. - Jestem tak samo gotowa jak ty. - Norm, zrób jeszcze parę zdjęć aligatorów - polecił kamerzyście. Ashley wspięła się na swoje miejsce. Harrison przywołał charakteryzatorów, którzy poprawili jej wło- sy i makijaż. Zacisnęła zęby. Nie przyjechałaby tutaj, gdyby nie przyjaźń z Tarą i Rafem. Zmęczona pracą modelki u Galliarda, postanowiła wycofać się z zawodu i razem z Tarą zajęły się projektowaniem mody. Odniosły sukces. Ashley zarobiła dosyć pieniędzy, aby wygodnie żyć, i właściwie to było wszystko, czego pragnęła. Raf zapłacił jej ogromną stawkę za udział w tej

Szmaragdowy anioł 249 reklamówce, ale to nie miało znaczenia. Robiła to dla przyjaciół. Westchnęła. Jakoś przecież dobrnie do końca. Wypowiedziała swoją kwestię bez zająknienia. Zaproponowała, że może powtórzyć scenę jeszcze raz. Harrison uśmiechnął się. Nienawidziła tych jego uśmieszków. Były na wskroś lubieżne. - Tak, skarbie? Zrobisz to specjalnie dla mnie? Nie ośmieliłby się mówić do niej takim tonem w obecności Rafa. Ale ona nie chciała osłony Rafa. Potrafiła zadbać o siebie. W Nowym Jorku mieszkała sama od lat i dobrze wiedziała, jak postępować z takimi Harrisonami. - Zróbmy to jeszcze raz i jedźmy do domu, co? - zaproponowała słodko. Znów spojrzała na niebo. Chmury groźnie pociemniały. Teraz na pewno zbierało się na burzę, diabelną burzę. - Gotowa? Start. Kręcimy - polecił Harrison. W końcu ostatnie ujęcie dobiegło końca. Grace była czymś zajęta i Aschley czekała na moment, by poprosić ją o podwiezienie. Już miała to zrobić, gdy na plecach poczuła dłoń Harrisona. - Chcę z tobą pomówić, Ashley. Gdy zobaczyła go pierwszy raz, co zdarzyło się dość dawno, wydał jej się przystojny, utalentowany i dowcipny. Raz się z nim nawet umówiła. Poszli na kolację; wypił za dużo i cały czas się przechwalał. Potem niemal ją zmusił, by zaprosiła go do swojego apartamentu i tam rzucił się na nią. Tak się broniła i narobiła takiego wrzasku, że zostawił ją w spokoju, ale poprzysiągł, że już nigdy nie dostanie pracy w filmie reklamowym. Roześmiała się z tej pogróżki, bo nienawidziła reklam.

250 Heather Graham - Nie chcę z tobą rozmawiać, Harrison. - Chodź! - Nie! Chwycił ją za nadgarstek i ściągnął ze skały. Norm spojrzał na nich. Dostrzegła na jego twarzy zaniepokojenie. Nie wiedział, jak się zachować. Chciał pracować w reklamie, a wiedział, że Harrison może załatwić mu wilczy bilet w Nowym Jorku. Z drugiej strony Norm był dżentelmenem, miał uroczą żonę i trzy córeczki, i na pewno by zareagował, gdyby uznał, że Ashley dzieje się krzywda. A to pachniało utratą pracy. - Będzie żałował, jeśli się wtrąci - mruknął Harrison. Ashley uśmiechnęła się do Norma i pomachała mu ręką na znak, że wszystko w porządku. Sama sobie poradzi z Harrisonem. Był dla niej tylko wstrętnym fanfaronem. Harrison ponownie chwycił ją za nadgarstek i bosą pociągnął na moczary. - Mam nadzieję, że pogryzą cię węże - rzekła słodziutko. - Słyszałem, że węże koralowe mają śmiertelne ukąszenie. - Spoglądał na nią z uśmiechem, odsłaniając błyszczące, białe zęby. - To są małe węże i kąsają pomiędzy palcami rąk i nóg, szczególnie w bose stopy. - Ciebie też nie będą omijać. - Zaczęła lekko drżeć. Jednak powinna była poprosić Norma o pomoc. Wchodzili w dzikie trzęsawisko. Rosło tu więcej drzewek, po ziemi wiły się poskręcane korzenie, dzikie pnącza oplatały gałęzie, a z wierzchołków drzew gdzieniegdzie zwisały orchidee. W zagłębieniach pójawiło

Szmaragdowy anioł 251 się błoto i muł. Panowała złowróżbna cisza, a niebo jeszcze bardziej pociemniało. Harrison zatrzymał się tak nagle, że wpadła na jego plecy. Odwrócił się, wziął ją w ramiona i próbował pocałować w usta. Wyrywając się, odkryła, jak bardzo jest silny. Jego palce były wszędzie, jak macki ośmiornicy. Gdy szarpnął za górną część bikini, Ashley pomyślała, że zaraz zostanie naga. Wreszcie zdołała oswobodzić głowę. - Harrison, przestań! - Przestań udawać. Widziałem, jak na mnie patrzysz, gdy grałaś rolę. Widziałem twoje oczy. Ty tego chcesz. I dopilnuję, żebyś dostała, czego chcesz. - Jesteś chory. - Nie mogę tego dłużej znieść. Nie pozwolę ci znowu uciec. - Puść mnie i zapomnijmy o tym. Przestał jej słuchać. Przyciągnął ją mocno do swego torsu. Zacisnęła zęby i spojrzała na niego do góry. - Pozwól mi odejść. - Poczuj tę chwilę, Ashley. Poczuj burzę w powietrzu i burzę we mnie. Poczuj dziką ziemię pod naszymi stopami. Jesteśmy dla siebie stworzeni. Tak miało być, właśnie tutaj i teraz. - Już raz przeszliśmy przez to. A teraz pozwól mi odejść. Nie słuchał jej. Próbował przewrócić ją na ziemię. W desperacji z całej siły kopnęła go. Zajęczał i zwolnił uścisk. Odepchnęła go z całych sił i wyrwała się. Zatoczył się i pochylił, ciągle jęcząc... i wyciągnął z kieszeni składany nóż, otworzył go i skierował ku niej ostrze.

252 Heather Graham - Nie bądź głupcem! - Ashley z trudem złapała oddech. Była zaszokowana, ale szybko zebrała myśli. Nie takie rzeczy przeżywała. Kiedyś porwano ją i trzymano pod bronią. Była zakładniczką, bo ban- dyci chcieli dostać w swe łapy Tarę i Rafa. Nie spanikowała i wyszła cało z opresji. Tak będzie rów- nież teraz. - Harrison, jeżeli zostawisz mnie w spokoju, nie powiem nikomu i nic się nie stanie. Jeśli zbliżysz się do mnie jeszcze raz, oskarżę cię o gwałt. Zrozumiałeś? - Zapomnij o tym, Ashley. - Stał przed nią wyprostowany, pomimo bólu szczerząc zęby w uśmiechu. Czuła, jak włosy jeżą się jej na karku, a na ramionach pojawia się gęsia skorka. - Harrison! Postąpił ku niej krok. Nie dbając, że jest boso, obróciła się i próbowała uciekać. Nie dość jednak szybko. Złapał ją za ramię, obrócił ku sobie, przyparł do drzewa, przyłożył jej nóż do gardła i przesunął ostrze w dół, ku zagłębieniu między piersiami. Szybkim ruchem rozciął górę bikini. Stanik opadł na ziemię. - Wniosę pozew przeciwko tobie, Mosby - rzuciła z nienawiścią. - Zrobisz, co będziesz chciała. Żaden mężczyzna, który widział cię dzisiaj na skale, nie nazwałby drugiego winnym gwałtu na tobie. - Raf Tyler. - Do diabła z Rafem. Wypowiedz jeszcze raz jego imię, a pożałujesz. - Uśmiechnął się, przyciskając chłodne ostrze do jej lewej piersi. - No chodź, Ashley. Uspokój się. Wiem, że kiedyś

Szmaragdowy anioł 253 ci się podobałem. Od tego czasu nie myślę o żadnej innej. Jesteś prawdziwą tygrysicą. - Pozwól mi odejść. - Żywa nie odejdziesz. - Zaczną nas szukać. - Nie licz na to. Powiedziałem Grace, że idziemy na kolację. Nikt tu nie przyjdzie i nikt na nas nie czeka. A jeśli chcesz uniknąć węży i innych pełzających stworzeń, musisz zdać się na mnie. - Jesteś najbardziej oślizłą kreaturą na tym bagnie, Harrison. Wyjdę stąd o własnych siłach, bez twojej pomocy. Próbował jej znowu dotknąć. Wiedziała, że tego nie zniesie. Nie mogła uwierzyć, że odesłała Rafa i Tarę i że to się jej przydarzyło. Tak dobrze dawała sobie radę w Nowym Jorku. A teraz jest na tych bagnach, w opresji, pośród szalejącej burzy. - Ashley... Wolną dłoń położył na jej nagim brzuchu i przesuwał ku piersi. Drugą ręką trzymał nóż tuż przy gardle. Ale nie dbała o to, traciła poczucie rozsądku. Z całej siły wyrzuciła ręce w górę i przeraźliwym krzykiem pchnęła go w pierś tak mocno, że upadł na płask. Spojrzał na nią z dziką wściekłością. Ashley zaczęła uciekać co sił w nogach. Huknął grzmot, niebo jeszcze bardziej pociemniało. - Ashley! - jęczał Harrison. Musi odnaleźć polankę, gdzie była ekipa. Musi tam dotrzeć, zanim wszyscy pojadą i zostawią ją tutaj z tą burzą i Harrisonem. Bez zapowiedzi, ze ślepą siłą lunął deszcz, rozpętała się gwałtowna, nieokiełznana ulewa.

254 Heather Graham Ashley przedzierała się bez tchu przez mokradła. W zielonej gęstwinie coś się o nią otarło. Krzyknęła. Była pewna, że to wąż. Z pewnością kieruje się w złą stronę, musiała zbłądzić. Nie znajdzie polany. Nagle usłyszała głośny dźwięk. Jakby głośne chrząkanie. Serce zabiło jej gwałtownie ze strachu. Znała ten odgłos. Takie dźwięki wydawał Henry. W pobliżu musiał być aligator. Zatrzymała się, próbując zebrać myśli. Odgarnęła z twarzy mokre włosy i starała się coś zobaczyć przez gęstą ścianę deszczu. Ale zapadł już mrok i niewiele było widać. Miała nikłą nadzieję, że dotarła na miejsce. - Pomocy! - Polana? Pusta? Czyżby kamerzyści i charakteryzatorzy tak szybko się spakowali? Nie. Dostrzegła jakichś ludzi. Usłyszała donośny plusk. - Pomocy! Zatoczyła się do przodu. Okryła ramionami nagie piersi i oparła się o drzewo. Spostrzegła, że były tam trzy osoby w przeciwdeszczowych pelerynach. Stali nad brzegiem kanału. Nie wiedziała, czy to mężczyźni, czy kobiety. Otwarła usta, by znowu krzyknąć, lecz głos zamarł jej w krtani. Jeden z ludzi zbliżył się do drugiego, przyciągnął go do siebie i uniósł ogromny nóż. Poprzez ciemności i deszcz zobaczyła długie ostrze. Nie widziała twarzy: tylko sylwetki w pelerynach i ostrze noża. Ten z nożem dźgnął w serce swoją ofiarę i ciało upadło niczym nadmuchiwana lalka, z której wypusz- czono powietrze. Morderca zepchnął je do kanału. Krzyknęła. Dwie pozostałe postacie odwróciły się w jej stronę i spojrzały prosto na nią.

Szmaragdowy anioł 255 Zimno przeniknęło ją do kości. Myśli biegły gorączkowo przez głowę. Przed chwilą była świadkiem morderstwa. Nie potrafiłaby rozpoznać tych ludzi, lecz oni mogli ją widzieć, jak stała tu przemoczona, ubrana tylko w dolną część bikini i przystrojona w szmaragdy Tylera. Była prawie naga, ociekała wodą i te absurdalne szmaragdy... Mogli ją poznać... Postać w pelerynie zrobiła krok w jej kierunku. Ocknęła się z szoku. Odwróciła się i rzuciła do ucieczki. Deszcz siekł ją niemiłosiernie. Nienawidziła tych bagien, a teraz musiała przez nie biec w oszalałej trwodze. Nie umiałaby już odszukać drogi. Stopy wbijały się w grząski grunt coraz głębiej, gałęzie i listowie zdawały się chwytać, zatrzymywać ją... Biegła, szlochając. Była na granicy histerii. Ale musi ochłonąć, myśleć i działać racjonalnie. Musi odnaleźć polanę, a potem drogę, wiodącą jak najdalej od węży, aligatorów, od burzy... I od morderców, którzy wrzucają swoje ofiary do mulistej wody. Oparła się o drzewo, podniosła głowę ku deszczowi i z trudem łapała oddech. Za sobą usłyszała trzask i odskoczyła. Znowu zaczęła biec. Nagle poniżej raędu sosen natrafiła na ścieżkę. Rzuciła się w tym kierunku, ślizgając się, upadając i turlając w błocie. Podnosiła się i biegła dalej, patrząc prosto przed siebie. Znowu się poślizgnęła i z krzykiem upadła w błoto, po czym podniosła się na kolana. Wtedy zobaczyła wysokie buty. Ktoś przed nią stał. Ten ktoś nosił czarne, wysokie buty do kolan. Podnosiła wzrok, patrząc na jego uda odziane

256 Heather Graham w obcisłe dżinsy, pochylone biodra i przemokniętą bawełnianą koszulę naciągniętą na szeroką klatkę piersiową. Spojrzała wyżej i zasłoniła usta dłonią, aby powstrzymać krzyk. Włosy miał ciemne jak noc, która przyszła razem z burzą. Rysy twarzy były ostre, mocne, szczęka wy- raźnie zaznaczona, ale usta pełne, zmysłowe. Był to mocny mężczyzna o uderzającym wyglądzie. Miał jasne, przenikliwe oczy, w których, jak się zdawało, nie było litości. Odwzajemniła jego spojrzenie. Te oczy zdawały się ją obezwładniać, fascynowały i jednocześnie przerażały. Był najniebezpieczniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Morderca? Schylił się ku niej. - Nie - wyszeptała. - Proszę! Deszcz obmywał ją, strugi ciekły po nagich piersiach, wzdłuż kręgosłupa... Błoto zostało spłukane, a pozostało piękno. Klęczała przed górującym nad nią mężczyzną niczym suplikant zanoszący modły. - Nie! Proszę! - wydała stłumiony okrzyk przepełniony bezgranicznym przerażeniem. Mocne ramiona otoczyły ją, zamknęły nagie ciało w uścisku i podniosły z błota. Chciała krzyknąć, ale gdy podniosła wzrok, jęk zamarł jej w gardle. Te oczy były zdumiewające - niczym morze podczas sztormu. Próbowała się wyrwać, uwolnić, ale brakło jej sił. - Stop! - ostrzegł ją. Znieruchomiała, wiedząc, że nie uda się jej wyrwać z tego mocnego jak stal uchwytu. Patrzyła w te morskie oczy i miała wrażenie, że świat wokół niej się kołysze.

Szmaragdowy anioł 257 - Nie zabijaj mnie - szepnęła. - Zabić cię? Na Boga, kobieto! Próbuję wyratować cię z tej ulewy - odparł z irytacją. Siły całkiem z niej uszły. Oczy same się zamknęły i zapadła w ciemność.

ROZDZIAŁ DRUGI Ashley wydawało się, że wydostała się z gęstej mgły tylko po to, by jakaś siła rzuciła ją na pole smagane deszczem i wiatrem. Znowu biegła ku ocaleniu po ścieżkach pełnych splątanych korzeni i pnączy. Potykała się, upadała, podnosiła się i biegła dalej. Nie miało znaczenia, którą dróżkę wybrała, w końcu i tak natykała się na tę samą scenę: trzy milczące postacie. Jedna z nich wyciągała lśniący nóż i wbijała go w serce drugiej. Biegła, nie mogąc umknąć wizji. Nagle wzdrygnęła się, chciała krzyknąć i zdała sobie sprawę, że właśnie się obudziła. Krzyk zamarł na ustach. Wokół nie było trzęsawiska, plątaniny pnączy, morderców, jedynie ciemność i milczące cienie... Leżała ciepło opatulona w mięciutki kokon pościeli. Prawdziwy był tylko wicher za oknem, brzmiący tak, jakby demony i diabły uwolniły się z piekła.

Szmaragdowy anioł 259 Zadygotała i rozejrzała się. Leżała w ogromnym, wygodnym łożu, przykryta ciemnoniebieską kołdrą. Miała na sobie męską koszulę... i nic więcej. Przemoczone bikini znikło. Szmaragdowy wisiorek Ty- lera spoczywał w dolince między piersiami. Pierścień miała na palcu. Ale bransolety i kolczyków nie było. Przekręciła się i w przyćmionym świetle dostrzegła szmaragdy leżące na nocnej szafce. Wstała z łóżka, zadowolona, że długa koszula dobrze zakrywa jej uda. Rozejrzała się po pokoju. Pod ścianą stała wysoka sosnowa szafa, a obok toaletka z pędzlem do golenia i innymi męskimi przyborami. Gwałtownie wciągnęła powietrze, przypominając sobie mężczyznę, który zaczepił ją na bagnach. Zaczepił? Nie. On jej pomógł! Dzięki niemu dotarła tutaj, w bezpieczne miejsce z dala od błota i deszczu. Niezwykłe ciepło przebiegło jej wzdłuż kręgosłupa. To był jego pokój, kimkolwiek był ten człowiek. Zaczęła drżeć. Nigdy nie widziała nikogo podobnego do niego, o takich hebanowych włosach i zielonych oczach, a twardym, dumnym, męskim wyrazie twarzy. Ta twarz była chłodna, bezwzględna, nie zdradzała żadnych emocji. Czy tak właśnie wygląda twarz mordercy? - Och! - Zadrżała. - Gdzie on jest? - Zaschło jej w ustach. Powinna opuścić to miejsce i wrócić do miasta. Przez niedomknięte drzwi sączyło się światło. Dalej były drugie drzwi, również niedomknięte. Podeszła na palcach do tych pierwszych i zajrzała. Wyjście

260 Heather Graham prowadziło do holu i zapewne do reszty domu. Może mogłaby tędy się wydostać. Czy drugie drzwi prowadzą do bocznego wyjścia? Pchnęła je. Ukazała się nowoczesna łazienka. Było tu ciemno, lecz dostrzegła dużą wannę naprzeciwko okna, zabezpieczonego okiennicą od strony dworu. Zbliżyła się, by zbadać, czy da się to jakoś otworzyć. Uderzyła czołem o wieszak na ręczniki i cicho zaklęła. Tędy nie było wyjścia. Przypomniała sobie o postaciach na bagnach i serce zaczęło jej walić jak młotem. Próbowała przekonać samą siebie, że mężczyzna, który zabrał ją z bagien, nie ma z tamtymi nic wspólnego. Bo po cóż by ją tutaj przynosił? Łatwiej by mu było zabić ją na miejscu! Poderżnąć gardło... - Przestań! - wyszeptała. Można by wyśliznąć się z tego pokoju i znaleźć telefon lub taksówkę. Lub wezwać policję. Może uda się jej przemknąć obok tego... faceta. A może w ogóle go tutaj nie ma? Może... Trzeba skończyć z tym „może", powiedziała sobie. Wyszła z łazienki, ruszyła do drugich drzwi i nagle zatrzymała się. Stał tam, oparty o framugę, z dłońmi skrzyżowanymi na piersi. Patrzył na nią. Pomyślała, że musiał czekać od pewnego czasu, chociaż wcale go nie słyszała. Przestraszona cicho krzyknęła. W przyćmio- nym świetle wydało jej się, że mężczyzna lekko się uśmiecha. Miał na sobie suche ubranie, dżinsy i koszulę z długimi rękawami. Czarne, gładko zaczesane do tyłu włosy kładły się na kołnierzyku koszuli.

Szmaragdowy anioł 261 - Jak długo byłam nieprzytomna? - zapytała. - Chwilę. - Gdzie... Gdzie ja jestem? - W moim domu. Potrzeba pani czegoś? - zapytał uprzejmie. Nie spuszczał z niej wzroku. Wydawało się jej, że nie robi na nim wielkiego wrażenia. - Telefon... - zaczęła. - W łazience? - Ach, wielu ludzi ma telefony w łazience - powiedziała obronnym tonem. - Nie w tych stronach, panno... - Dane. Ashley Dane - szybko wymówiła swoje nazwisko i zaraz zamilkła. A jeśli on jest mordercą? Jeśli zapytał ją o nazwisko, żeby potem wymordować wszystkich jej przyjaciół? Co za chora myśl! Jeśli pozwoli wyobraźni błądzić samopas, może się to skończyć ponowną utratą świadomości. - Wszystko jedno - powiedział. - Telefony są wyłączone. - Wyłączone? Więc może jednak jest więziona przez mordercę? Telefony wyłączone... Nie wezwie pomocy... - Wyłączone - powtórzył. Jego twarz miała zagadkowy wyraz, był przy tym niezwykle uprzejmy. Miała wrażenie, że nie ocenia jej zbyt wysoko. - Ale dlaczego? - Na dworze szaleje huragan. W taką burzę nie wolno biegać po mokradłach. Telefony, elektryczność, wszystko w taką pogodę przestaje działać.

262 Heather Graham Po tych słowach odwrócił się i poszedł w stronę holu, a ona stała nadal bez ruchu, przestraszona i zakłopotana. Nie powinna była biegać po mokradłach! Dobre sobie... Przecież nie znalazła się tutaj z własnej woli. Co on sobie wyobrażał? Nawet jej nie zapytał, co się stało! Czy powinna mu powiedzieć? Ale on może być mordercą... Nie. W końcu doszła do wniosku, że nie jest zabójcą z bagien. Gdyby był, dawno już mógł ją zabić. Pobiegła za nirri korytarzem, mijając kolejne drzwi, aż wreszcie znalazła się w wielkim pokoju o kamiennych ścianach. Był tu kominek, wygodne sofy obite rdzawą tkaniną i drewniane, rzeźbione stoły. Przestrzeń kuchenna oddzielona była wysokim bufetem. Ashley przystanęła i rozejrzała się. Na kontuarze i na stołach płonęły świece, oświetlając wnętrze ciepłym światłem. Było słychać wycie wiatru i zacinanie deszczu, ale tu była bezpieczna. Pokój, mimo swoich rozmiarów, był miłym, zapraszającym miejscem. Było tu dużo niezwykłych dekoracji i ozdób. Na ścianach wisiały pejzaże Zachodu, a przy drzwiach stały dwie rzeźby z czaszek bizonów i piór. Stoły były udekorowane małymi lalkami ze słomy, a prawie całą drewnianą podłogę pokrywał dywan plemienia Nawaho. Odwróciła się i niemal podskoczyła. Mężczyzna stał oparty o blat bufetu i patrzył na nią w milczeniu. Gwałtownie sapnęła i raz jeszcze omiotła wnętrze spojrzeniem. - Jesteś Indianinem! - stwierdziła i w tej samej chwili zapragnęła ugryźć się w język, bo te słowa znaczyły co innego, niż miała na myśli.