andgrus

  • Dokumenty12 974
  • Odsłony705 236
  • Obserwuję379
  • Rozmiar dokumentów20.8 GB
  • Ilość pobrań555 325

Green Grace - Siostrzana przysługa

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Green Grace - Siostrzana przysługa.pdf

andgrus EBooki Harlequiny Litera G Inni autorzy
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 160 stron)

Grace Green Siostrzana przysługa Tłumaczyła Katarzyna Rustecka

Droga Czytelniczko! Witam Cię serdecznie w czerwcu, szczególnie lubianym przez nasze pociechy. Jeśli jeszcze nie zaplanowałaś' wakacji, to nic straconego, czasami lepiej jest zdać się na przypadek. Spokojnie poczekaj, co przyniesie Ci los. A kiedy już będziesz pakować bagaż, włóż do walizki chociaż jedną książkę z serii ROMANS, wszak lato to wspaniała pora na lekturę o miłości. Tym razem przygotowałam dla Ciebie miłą niespodziankę. Właśnie w czerwcu rozpoczynamy druk miniserii jednej z najpopularniejszych autorek romansów Day Leclaire. Warto sięgnąć po tę pełną ciepłego humoru pozycję, bo dobra książka jest niezawodnym przyjacielem! Oto wszystkie tytuły, które czekają na Ciebie w tym miesiącu: Mistrzowie prowokacji - pierwsza opowieść z miniserii Klub Samotnych Serc. Trzy przyjaciółki obiecały sobie kiedyś pomoc w sprawach sercowych. Poznaj historię pierwszej z nich, Tess. Siostrzana przysługa - ostatnia książka z miniserii Czas na dziecko. Czy dobro rodziny okaże się ważniejsze od dawnych uraz? Ocalone dziedzictwo, Weekend w Szkocji (Duo) - dwie, bardzo jednak różne, pary małżeńskie borykają się z problemami. Pierwszy związek zawarty został wyłącznie dla pieniędzy, drugi był ukoronowaniem szczerego uczucia. Który z nich ma większe szanse na przetrwanie? I przyjmij tę obrączkę..., Bezsenne noce (Duo) - pełne zwrotów akcji, wzruszające opowieści o wielkich uczuciach. Najpierw odwiedzimy Hollywood, gdzie nietrudno zwątpić w sens stałych związków. Druga historia rozgrywa się w Anglii i opowiada o cienkiej granicy między miłością i nienawiścią. Życzę miłej lektury! Grażyna Ordęga

ROZDZIAŁ PIERWSZY Spotkali się w ogrodzie spowitym szarą, poranną mgłą. - Sam musisz zdecydować, kochanie - w jej oczach błysnęły łzy - ale pospiesz się - urwała. - To czekanie... łamie mi serce... Dermid pragnął przytulić ją, pocieszyć, ale gdy wyciągnął ku niej rękę, zaczęła się rozpływać. - Nie odchodź! - krzyknął w panice. - Alice, zaczekaj! Ale już zamieniła się w mgłę, szerokie rękawy białej sukni niczym anielskie skrzydła uniosły ją do nieba. - Alice! - Desperacko próbował ją dogonić, lecz wilgotne macki zaciskały się wokół niego, dusząc go, pozbawiając tchu i... - Tato! - Poczuł szarpnięcie za ramię. - Tato! Z głośnym jękiem ocknął się z koszmaru i wrócił do rzeczywistości. Jack stał przy łóżku w wygniecionej flanelowej piżamie, z potarganymi brązowymi włosami. Był przerażony - zbyt przerażony, pomyślał Dermid z poczuciem winy - jak na chłopca, który jeszcze nie obchodził piątych urodzin. - Wybacz, synku. Obudziłem cię? - Strasznie głośno krzyczałeś. To był okropny sen? - Miewałem gorsze. - Ale to znowu ten sam?

6 GRACE GREEN - Ten sam. Nawet nie pytaj, bo i tak nie powiem, o czym był. Może kiedyś, kiedy będziesz dość duży, by to zrozumieć... teraz... - Zsunął nogi na podłogę. - Boisz się, że mnie też śniłyby się koszmary. - Właśnie. Dermid wstał, położył rękę na ramieniu syna i poprowadził chłopca do okna. - Nie mówmy o tym. Zobacz, jaki piękny poranek. - Słońce rzucało ognisty snop na ośnieżony szczyt Moun-tain Rangę na Vancouver Island, zapowiadając kolejny gorący, majowy dzień. - Będzie upał. - Szkoda, że musimy spędzić połowę dnia na promie. Tam jest tak nudno. - Nie masz ochoty jechać na chrzciny nowej kuzynki? - Wolałbym zostać na ranczu i pomagać Arturowi przy zwierzętach. - Ja też nie przepadam za przyjęciami, synu, ale to spotkanie rodzinne. Właściwie nie była to jego rodzina, tylko Alice. Jednak lubił ich wszystkich, z wyjątkiem Lacey. Była zimna. Sztuczna, afektowana. Z pewnością atrakcyjna, ale bezużyteczna. Jak jakiś zbędny ornament albo... bańka mydlana. Zupełnie niepodobna do swojej siostry. Alice. Po jej śmierci zapragnął odgrodzić się od świata, ale nie mógł, ze względu na Jacka. To dla niego nie zerwał kontaktu z rodziną żony, choć te spotkania jątrzyły stare rany i uniemożliwiały rozpoczęcie nowego życia. - Tato, musimy jechać? - Tak. - Dermid wpatrywał się w położone poniżej ogrody - ogrody Alice, niegdyś tak piękne i zadbane, dziś

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 7 zdziczałe i opuszczone. Tak jak on. - Muszę porozmawiać z wujkiem Jordanem. - Nie możesz porozmawiać przez telefon? Dermid przeniósł wzrok z ogrodów na położone dalej łąki, na których pasły się alpaki i lamy. - Nie, to coś naprawdę ważnego. Muszę z nim poroz mawiać osobiście. - Zupełnie jakby to była sprawa życia lub śmierci! Na widok wysokiej i chudej sylwetki przy głównej oborze Jack w jednej sekundzie stracił zainteresowanie rozmową z ojcem. - Jest Artur! Ubiorę się i pomogę mu wyrzucać gnój. Pomknął do swojego pokoju, jednak jego słowa dźwięczały ponurym echem w głowie Dermida, wywołując piekący ból. Nieświadomie syn trafił w sedno. Naprawdę chodziło o sprawę życia lub śmierci. Musiał w końcu podjąć decyzję. - Lacey, jesteś, dzięki Bogu! Lacey Maxwell wyłączyła silnik srebrnego kabrioletu. Wyjęła kluczyk ze stacyjki i spojrzała pytająco na szwa- gierkę, która zbiegała do niej po frontowych schodach Deerhaven. - Mam gorącą prośbę - sapnęła zdyszana. - Właśnie dzwonił Dermid z promu. Zostawił swój samochód w Na-naimo i płynie z Jackiem na pokładzie pasażerskim. Jordan obiecał, że ich odbierze z Horseshoe Bay, ale nie wrócił jeszcze z biura, więc... - Chcesz, żebym ja czyniła honory? - Lacey skrzywiła się zabawnie, a potem cichutko westchnęła.

8 GRACE GREEN - Mogłabyś, Lacey? Sama bym pojechała, ale trzeba nakarmić dziecko i przygotować... - Nic nie mów. Zrobię to z przyjemnością. - Chyba sam Bóg mi cię zesłał! - Odrzucając do tyłu jasny warkocz, Felicity spojrzała na zegarek. - Jeśli teraz wyjedziesz, zdążysz ich odebrać. Lacey wsunęła kluczyk do stacyjki. - Super. Dermid będzie mi winny przysługę, a to na pewno mu się nie spodoba! - Lacey... - Tak? - uśmiechnęła się figlarnie. - Nie dokuczaj mu za bardzo, dobrze? - Postaram się, ale szczerze mówiąc, budzi we mnie najgorsze instynkty. Jak każdy męski szowinista. Felicity zachichotała melodyjnie i tak zaraźliwie, że Lacey musiała jej zawtórować. Zawróciła kabriolet, stwierdzając w duchu po raz nie wiadomo który, że jej brat miał nie lada szczęście. Tak, Jordan znalazł sobie wprost idealną partnerkę życiową. Jego poprzednie małżeństwo okazało się katastrofą. Pierwsza żona, Marla, nie dość że była wyjątkową egoistką, to jeszcze zdradzała go przez wiele lat. Po jej śmierci Jordan zakochał się w opiekunce córki. Felicity była dla Mandy o niebo lepszą matką niż Marla. Po ślubie Jordanowi i Felicity urodziło się dwóch chłopców, Todd i Andrew, a teraz córeczka Verity, gwiazda dzisiejszej uroczystości. To będzie miłe rodzinne spotkanie, pomyślała Lacey, pędząc samochodem nadmorską autostradą w kierunku Horseshoe Bay. Szkoda tylko, że zaszczyci je swą obecnością Dermid Andrew McTaggart.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 9 Właściwie nie należał do rodziny. Pochodził ze Szkocji, gdzie mieszkali jego rodzice, dwóch braci i liczni krewni. Powinien był tam zostać z resztą swojego klanu! Nigdy nie darzył jej sympatią. A ona tak bardzo chciała go polubić. Była gotowa zaakceptować każdego mężczyznę, którego pokocha jej siostra, bo uwielbiała Alice. Lecz uparty i ograniczony Szkot zwyczajnie nie dał Lacey szansy. Jego zdaniem modelki to próżne, puste stworzenia, z którymi nawet nie warto rozmawiać. Nie zamierzała zabiegać o jego względy. Nigdy nie była ani próżna, ani pusta, no i miała przecież swoją dumę. Jednak jeśli jawna wojna między nią a De-rmidem McTaggartem miała się kiedyś skończyć, on musiał zrobić pierwszy krok. Prędzej ziemia drgnie w posadach, pomyślała z iro- nicznym uśmieszkiem. - Sądziłem, że wujek Jordan będzie na nas czekał. - Jack rozglądał się zaniepokojony. - Nie widać go! W ten upalny dzień w Horseshoe Bay było tłoczno i głośno. Tłumy turystów, mnóstwo autobusów, taksówek, wszelakiego rodzaju samochodów. Wczasowicze sunęli chodnikami, oglądając wystawy sklepów, szukając jadei-towej biżuterii, wycinanych w drewnie totemów, podkoszulków z kolorowymi nadrukami. Inni zajadali lody i snuli się bez celu, ciesząc się morską bryzą i niesamowitym widokiem jachtów wypływających z przystani, i podziwiając

błękit oceanu. - Pewnie szuka miejsca do parkowania. Zaczekajmy na niego tu, z boku...L

10 GRACE GREEN - Cześć, Dermid! - Wszędzie rozpoznałby ten głos. Dźwięczny, zmysłowy, nonszalancki. Rzucający wręcz wyzwanie. Odwrócił się i natychmiast ją zobaczył. Jak zwykle olśniewająca, w wykrochmalonej, białej, koszulowej bluzce i błękitnych lnianych spodniach. Wśród spalonych słońcem turystów wyglądała jeszcze bardziej świeżo niż zazwyczaj. Jak orzeźwiający drink z lodem na pustyni... - Lacey - powitał ją lekko kpiącym tonem. - Jesteś naszym szoferem? - Jordan bardzo przeprasza, ale nie mógł się wyrwać z pracy. - Spojrzała na Jacka, który gapił się w nią niczym sroka w gnat. - Jack, jak miło cię znowu widzieć. - Ciebie też, ciociu! - Mam dla ciebie prezent, skarbie. Przywiozłam z Francji, gdzie byłam w zeszłym tygodniu... Jestem ciekawa, czy ci- się spodoba. Dermid poczuł irytację. Umiała sobie radzić z mężczyznami, bez wątpienia. I z chłopcami. Nigdy nie traktowała Jacka z góry, zawsze rozmawiała z nim jak z dorosłym. A on, naiwniak, szalał za nią, odkąd zdołał skupić swój niemowlęcy wzrok na tyle, by dojrzeć burzę lśniących włosów, wielkie, zielone, kocie oczy i nieskazitelną, jasną cerę. Niedługo biedak dostrzeże też nieskończenie długie nogi, uwodzicielski krok, seksowną figurę i... - Jedziemy, Dermid? - Ruszyła w kierunku ulicy, owiewając go obłokiem perfum. Musiał się wziąć w garść, by dotrzymać jej kroku. Ten intensywny zapach gardenii

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 11 i piżma mógłby mniej opanowanego faceta doprowadzić do szaleństwa. - Zaparkowałam tutaj. - Prowadziła ich na parking pewnie i z gracją. Zatrzymała się przed srebrzystym kabrioletem z opuszczonym dachem. - Ale masz fajny wóz, ciociu! - Oczy Jacka błyszczały z podniecenia. - Mogę usiąść z przodu? - Nie mam nic przeciwko temu - odparła wesoło. -Jeśli twój tata się zgodzi... - Mogę, tato? - Tak - warknął. Po chwili znaleźli się na drodze prowadzącej na autostradę. Porwane wiatrem włosy Lacey falowały, jakby żyły własnym życiem. Przez cały czas rozmawiała z Jackiem. Tylko od czasu do czasu wołała przez ramię: - W porządku tam z tyłu? - Tak - odpowiadał sucho. Raz uchwycił jej spojrzenie w lusterku. Przez sekundę ich oczy spotkały się, ale szybko wbiła wzrok w przednią szybę. Wydawało mu się, że dostrzegł w jej oczach wrażliwość, mądrość i pełną melancholii zadumę. Przewidzenia. Musiał się pomylić, gdyż Lacey Maxwell nie była ani wrażliwa, ani mądra, ani zdolna do melancholijnej zadumy. Nigdy nie miała nic ciekawego do powiedzenia. Była po prostu piękną, lecz głupią nudziarą. Jednak wyświadczyła mu przysługę... i choć oczywiście, gdyby mógł wybierać, wolałby iść na piechotę, teraz był jej dłużnikiem. No nic, już on się postara, by jak najszybciej spłacić ten dług.

12 GRACE GREEN Zatem kiedy dojechali do następnego zjazdu, pochylił się do przodu i krzyknął jej prosto w ucho. - Możesz się zatrzymać przy Centrum Handlowym Caulfielda? Skinęła głową. Włączyła kierunkowskaz i zjechała z autostrady. Gdy tylko zaparkowała, Dermid natychmiast wyskoczył z samochodu. - Zaraz wracam. Myślał o kwiatach, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie i kupił jej pudełko belgijskich czekoladek. Dobrze jej zrobi trochę dodatkowych kalorii, bo była tak przeraźliwie chuda... Wracając do samochodu, widział, jak Lacey rozmawia żywo z Jackiem. Nie zauważyli go, ale słyszał z dala podniecony głos syna. - ...i ja, i tata nie przepadamy za rodzinnymi przyję ciami... I wolałbym zostać w domu i wynosić gnój z o- bory niż robić głupie miny do jakiegoś niemowlaka. Przerwał, gdy zauważył ojca. - Cześć, tato. Właśnie mówiłem cioci... - Słyszałem. Lacey spojrzała na niego z rozbawieniem w oczach. - Twój syn i ja nadajemy na tej samej fali, jeśli chodzi o niemowlęta... Zgadzamy się co do tego, że żadna z nich pociecha, dopóki nie nauczą się siadać na nocniczku i nie potrafią prowadzić w miarę rozsądnej konwersacji. - Ciocia Lacey uważa, że ciągle brudzą i hałasują i po- trzebują opieki dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 13 - Innymi słowy robota na cały etat. - Dermid usiadł na tylnym siedzeniu. I dodał suchym tonem, gdy Lacey odwró- ciła się do niego: - Odrobinkę bardziej męczące niż godzinka opierania się o palmę kokosową i pozowania do zdjęcia na okładkę jakiegoś modnego magazynu. Jak określiłabyś swoją pracę, Lacey? Na jedną ósmą etatu? Jej roześmiane przed chwilą oczy pociemniały. Wyczuł, że zepsuł jej humor na cały dzień. Odwróciła się od niego z zaciśniętymi ustami, we- pchnęła kluczyk do stacyjki i ruszyła. Jack chyba odczuł narastające napięcie, bo osunął się w fotelu, wyraźnie przygnębiony. I ani on, ani jego ciotka nie odezwali się do siebie słowem do końca podróży. Deerhaven, ogromny dom Maxwellów, stał na wysokim zboczu Zachodniego Vancouveru. Położony na lesistym terenie, z panoramicznym widokiem na ocean, miał też duży basen i plac zabaw dla dzieci. Mieszkanie Lacey było oddalone o parę minut stąd, więc odwiedzała Deerhaven przy każdej okazji. Felicity była jej najbliższą przyjaciółką, choć jeden sekret Lacey ukrywała nawet przed nią, a dotyczył on Dermida. Felicity miała wysokie mniemanie o szwagrze i zarówno ona, jak i Jordan uważali jego potyczki słowne z Lacey za całkowicie niewinne, a nawet zabawne. Żadne z nich nie zauważyło, że w ciągu ostatnich miesięcy przytyki Dermida stały się jeszcze bardziej cięte. Lacey pilnowała się bardzo, aby nie okazać, jak wielką jej to sprawia przy- krość, jednak czasami puszczały jej nerwy.

14 GRACE GREEN Dzisiejsza kąśliwa uwaga Dermida była szczególnie bolesna. „Jak określiłabyś swoją pracę, Lacey? Na jedną ósmą etatu?" Jego sarkazm zepsuł jej humor. Zdaniem Dermida życie modelki to jedno pasmo uciech i blichtru. Nie przyszło mu nawet do głowy, że czasami padała z nóg z wycieńczenia. Bezustannie podróżowała, a same sesje zdjęciowe były niezwykle stresujące, tak samo jak pokazy mody w Me- diolanie, Paryżu, Londynie... Tłumiąc westchnienie, odegnała od siebie nieprzyjemne myśli i zaparkowała samochód przed Deerhaven. Nie pozwoli, by uszczypliwość Dermida zepsuła jej nastrój, zamierzała dobrze się bawić na dzisiejszym przyjęciu. Jack odpiął pas. - Tato, mogę poszukać kuzynów? - Jasne, śmiało. Ruszyli z Lacey w stronę domu. Kiedy dotarli do tarasu, Dermid spojrzał na ocean. - Niesamowity widok - powiedział cicho, jakby do siebie. Lacey odwróciła się i podziwiała przez chwilę siedem frachtowców czekających na rozładunek, dziesiątki jachtów i kilka ścigających się motorówek. - Tak, niezwykły. Spojrzała na niego spod oka. Wiedziała, i to od dawna, dlaczego'jej siostra zakochała się w tych ciemnokasztano- wych włosach, surowych rysach i seksownych ustach. Dermid McTaggart był naprawdę bardzo atrakcyjnym fa- cetem. Szkoda, że uroda nie szła w parze z charakterem.

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 15 Lacey miała własny klucz do domu, toteż bez wahania otworzyła drzwi. Dermid wszedł za nią do holu. Z góry dobiegł ich płacz dziecka. Lacey stanęła u stóp schodów. - Fliss, już jesteśmy! Parę sekund później na podeście pojawiła się uśmiech- nięta radośnie Fełicity. - Cześć, Dermid, cieszę się, że mogłeś przyjechać. Gdzie Jack? - Poszedł szukać kuzynów. - To dobrze. Bawią się z Shauną, opiekunką z sąsiedz- twa. Jordan dzwonił, że już jedzie do domu. Położę Verity spać i napijemy się czegoś przed lunchem. Mamy mnó- stwo czasu. Chrzciny dopiero o wpół do trzeciej. - Mogę ci w czymś pomóc? - zapytała Lacey. - Jesteś czarodziejką, która jak nikt inny nakrywa do stołu... Mogłabyś? - Oczywiście. - A ty, Dermid, może przeniesiesz z kuchni do jadalni krzesełko Andrew? - Jasne. Fełicity wróciła do pokoju dziecinnego, Dermid poszedł do kuchni, a Lacey do jadalni. Położyła na stole najpiękniejszy obrus, potem rozstawiła najlepszą zastawę Fełicity. Wyciągnęła z szuflady lniane serwetki, złożyła fantazyjnie i ustawiła na talerzach. Potem odsunęła się nieco, by z dumą podziwiać swoje dzieło. Nie znosiła sprzątania i nie umiała gotować, ale nie można było odmówić jej zmysłu artystycznego.

16 GRACE GREEN Dermid natomiast do tej pory nie umiał się wywiązać z tak prostego zadania, jak przyniesienie dziecięcego stołka! Ruszyła do kuchni, by go wyręczyć, gdy usłyszała głos Jordana. - Jasne, że możemy o tym porozmawiać. - Później - powiedział stanowczo Dermid. - Po przyjęciu. To prywatna sprawa, Jordan. Osobista. Sprawa rodzinna. - Ale jeśli to, jak mówisz, ma coś wspólnego z Alice, czy Lacey nie powinna o tym wiedzieć? - Nie - Dermid zaprotestował ostrym tonem. - To ostatnia osoba, jaką chciałbym w to wtajemniczać. Jordan, zbyt długo się wahałem i muszę wreszcie podjąć decyzję. Właściwie już ją podjąłem, potrzebuję jeszcze tylko twojego poparcia... Lacey usłyszała kroki na schodach. Ze wstydem zdała sobie sprawę, że podsłuchuje. Pospiesznie wróciła do holu, gdzie natknęła się na Felicity. - Nakryłaś do stołu? - Aha. Sama zobacz. Ale choć udało jej się przybrać pogodną minę, była zdenerwowana i zła. Cóż takiego działo się w życiu jej szwagra, co wymagało poparcia Jordana? To zrozumiałe, że nie chciał jej zdradzać swoich sekretów, ale była na niego naprawdę wściekła. Ona też nazywała się Maxwell, zatem jeśli sprawa dotyczyła Alice, to Dermid McTaggart miał obowiązek porozmawiać ze wszystkimi członkami rodziny. Również z Lacey. Obiecała sobie, że bez względu na wszystko wytropi, o co tu chodzi.

ROZDZIAŁ DRUGI Chrzciny odbyły się na dworze, w zalanym słońcem różanym ogrodzie Deerhaven. Jordan i Felicity wprost promienieli szczęściem. - Myślę, że wszystko poszło nadzwyczaj dobrze - po wiedział pastor przy pożegnaniu późnym popołudniem. W jego oczach błysnęły iskierki humoru. - Nasz Pan ob darzył Verity parą potężnych płuc. Jordan roześmiał się. - Może rośnie nam wielka śpiewaczka operowa - za żartował, sprowadzając pastora z patio, gdzie dorośli pili szampana i herbatę i raczyli się wspaniałym tortem, dzie łem pani domu. Felicity poszła na górę, by położyć małą spać, natomiast dzieci urządziły sobie piknik na placu zabaw. W pewnej chwili Dermid został na patio sam na sam z Lacey. Choć jeszcze niedawno brała żywy udział w ogólnej roz- mowie, teraz rozparta się wygodnie w fotelu i przymknęła oczy. Odgradzając się od Dermida ścianą milczenia. Nie mógł jej za to winić. Odkąd przywiozła go z promu, jakiś złośliwy chochlik kazał mu prawić jej impertynencje. Uwaga o jednej ósmej etatu była całkowicie nie na miejscu. Co z tego, że prowadziła puste i bezużyteczne, choć

18 GRACE GREEN pełne blichtru życie? Fakt, że nie znosił takiej bezpro- duktywnej egzystencji, nie był usprawiedliwieniem aro- ganckiego i nietaktownego zachowania. Jednak nie mógł się powstrzymać, być może dlatego, że nie reagowała na jego zaczepki ze zwykłą zgryźliwością. A jak czerpać satysfakcję z dokuczania komuś, kogo zdaje się to w ogóle nie obchodzić? Wydawało się, ie całkowicie zapomniała o jego obecności. Jakby pozowała do rozkładówki jakiegoś wytwornego magazynu mody. Uosobieme elegancji. Jedwabna suknia, w którą się przebrała na ceremonię, czarna, w drobne białe kwiatki, kosztowała prawdopodobnie więcej niż jego najdroższa alpaka! - Sądząc po twojej kwaśnej minie - odezwała się ironicz nie - myślisz o mnie, i to raczej nie jest nic przyjemnego. Leniwie zmrużyła oczy, ale wyczuwał błysk wyzwania pod gęstymi rzęsami. Uniosła butnie głowę. - Śmiało - powiedziała. - Wykrztuś to z siebie. Tłam- szenie w sobie tylu negatywnych emocji jest podobno sza lenie niezdrowe. Postanowił podjąć wyzwanie. - Pomyślałem tylko, że ta suknia kosztowała zapewne więcej od mojej najlepszej alpaki - odparł spokojnie. - Tak - zgodziła się. - Wcale by mnie to nie zdziwiło. I pewnie myślisz, jaki to bezużyteczny żywot prowadzę w porównaniu z twoimi ukochanymi zwierzakami. - Przyszło mi do głowy - powiedział, patrząc znacząco na stół - że gdyby Alice nadal żyła, na pewno już zaniosłaby te wszystkie naczynia do kuchni i pozmywała, żeby choć trochę pomóc Felicity. SIOSTRZANA PRZYSŁUGA

To było podłe z jego strony, najchętniej cofnąłby te głupie słowa. Lacey zesztywniała. Dosłownie na sekundę. - Wiem, że tęsknisz za Alice, ale nie pognębisz mnie, stawiając ją za przykład - odparła spokojnie, choć Dermid spodziewał się raczej gniewnej riposty. - Zgadzam się, że taka kobieta jak ona trafia się raz na milion. Wiem, ile dla ciebie znaczyła i jak bolejesz nad jej stratą. Zapewne nadal pogrążony jesteś w żałobie. Jeśli traktowanie mnie jak chłopca do bicia sprawia ci jakąś ulgę, to bardzo proszę, nie krępuj się. Drzwi od tarasu otworzyły się i weszła Felicity, a za nią Jordan. Lacey uśmiechnęła się do szwagierki, jakby słowna utarczka z Dermidem w ogóle nie miała miejsca. - Położyłaś małą spać? - Aha. Żywa jak iskra. Prawda, że słodko wyglądała w sukience do chrztu? - Prześlicznie. - Lacey z wdziękiem podniosła się z fotela. - Pójdę do samochodu po prezenty dla dzieci. Pomożesz mi? - Oczywiście, choć nie powinnaś... - Wiem, psuję je... ale skoro nie mam własnych pociech, pozwól mi na tę drobną przyjemność. - A przy okazji - odezwał się jej brat. - Co się stało z tym Anglikiem, który uganiał się za tobą po całej Euro- pie? Tym, który miał zamek w Wilshire... - Z Harrym? Rzuciłam go, gdy oznajmił, że po ślubie powinnam zrezygnować z kariery i zająć się wyłącznie rodzeniem dzieci. Męski szowinizm doprowadza mnie do furii! Wyobrażasz sobie mnie pośród brudnych pieluch, 20

GRACE GREEN butelek i smoczków? Zacznijmy od tego, że za żadne skarby nie chciałabym przez dziewięć miesięcy przypominać słonia! - Wzdrygnęła się. - Nie, wielkie dzięki! - Ależ ciąża jest cudowna! - zaprotestowała Felicity. - Uwielbiam to! Z radością rodziłabym dzieci co dwa lata, dopóki nie będę na to za stara! - Dlatego po urodzeniu Verity - przypomniał jej mąż ze śmiechem - zgodziliśmy się oboje, że czwórka nam wystarczy. Dermid milczał podczas tej wymiany zdań, ale kiedy Lacey i Felicity opuściły taras, odezwał się: - Jordan, możemy teraz porozmawiać o sprawie, o której ci wspominałem wcześniej? - Jasne. Chodźmy do mojego gabinetu, tam nikt nie będzie nam przeszkadzał. Lacey przywiozła dla dzieci kostiumy kąpielowe i kolorowe piłki plażowe. - Możemy teraz popływać w basenie, mamo? - ośmioletnia Mandy machała w powietrzu nowym bikini w kolorze cytryny. - Możemy, mamusiu? - zawtórowali jej Todd, dwulatek, i czteroletni Andrew, tocząc niebiesko-zieloną piłkę po dywanie i zmuszając R.J., nieco już wiekowego kota, do panicznej ucieczki. - Proszę, ciociu Felicity. - Jack co prawda uwielbiał taplać się z tatą w sadzawce na ich ranczu, ale pływanie w wykładanym niebieskimi kafelkami basenie było jeszcze fajniejsze. - Chodźmy wszyscy - zaproponowała Lacey. - Jest

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 21 tak gorąco, że warto się nieco ochłodzić. Skoro mała już zasnęła... - Powinnam najpierw posprzątać - protestowała Felicity. - Pomogę ci - zaproponowała Lacey, ale szwagierka potrząsnęła głową. - Nie, idźcie sami. Przyjdę, kiedy skończę. - Moje bikini nadal wisi w pralni? - Tam, gdzie je zostawiłaś. Mandy, przynieś ręczniki plażowe - zwróciła się Felicity do córki. - Nie zapomnij o kremie z filtrem. Ciocia zabierze was do kabiny, tam się przebierzecie i wysmarujecie. Parę minut później Lacey zaprowadziła całe stadko do basenu i wszyscy natychmiast wskoczyli do wody. Roz- poczęła się wspaniała zabawa. Jack i Andrew, obaj dobrzy pływacy, przeszli na głębszą wodę, popychając przed sobą plażowe piłki, zaś Mandy i Lacey bawiły się w drugim końcu z Toddem. Felicity pojawiła się po dwudziestu minutach. Przyniosła na tacy dzbanek lemoniady i plastikowe kubeczki. Ustawiła wszystko na stole przy basenie i poprawiła ramiączka jednoczęściowego kostiumu kąpielowego w kolorze ametystu. - Wyglądasz znakomicie - zawołała Lacey. - Przybyło ci parę kilogramów po ostatnim dziecku, ale do twarzy ci z tym. - Serdeczne dzięki, Lacey. Gdzie Jordan i Dermid? - Nie wiem. Nie widziałam ich, odkąd poszłyśmy do samochodu po prezenty. Gdy tylko Felicity wskoczyła do wody, Todd zaczął grymasić. - Chce mi się pić.

22 GRACE GREEN Mandy podprowadziła malca do schodków, gdzie Feli-city wyciągnęła go z wody. - Praca matki nie ma końca - roześmiała się, biorąc synka w ramiona. Mandy bawiła się z Lacey piłką, dopóki Felicity im nie przerwała, krzycząc: - Lacey, możesz przyjść? Muszę z tobą porozmawiać. Zabrzmiało to bardzo poważnie. Lacey odczuła niepo kój, gdy zobaczyła nieszczęśliwą minę szwagierki. - Mandy, wyjdź także z wody i przebierz Todda w su che rzeczy. Chyba już jest gotów do drzemki. Chcę chwil kę pogadać z ciocią. Lacey wspięła się po schodkach, wyżęła mokre włosy i podeszła do stołu. Zaczekała, aż Mandy zabierze braciszka do kabiny. - Coś się stało, Felicity? - Och, Lacey, to takie smutne. Wiem, że się zdenerwujesz... - przerwała, gdy Jordan wyszedł z domu. - Cii... - szepnęła. - Powiem ci po wyjeździe Dermida. Proszę, nie wspominaj o tym Jordanowi. Jeszcze nie. Jordan podszedł do basenu i zawołał: - Hej, Jack! Wychodź. Wyjeżdżacie z tatą za jakieś dziesięć minut. - Odwieziesz ich? - zapytała Felicity. - Nie, niestety muszę wracać do biura. Jordan był dyrektorem jednej z największych agencji nieruchomości, toteż często musiał pracować nawet podczas weekendów. - Siostrzyczko - dodał po chwili - obiecałem, że ty go odwieziesz. Zgoda?

SIOSTRZANA PRZYSŁUGA 23 Lacey z trudem poskromiła swój niewyparzony język. - Jasne, nie ma sprawy. Jack wygramolił się z basenu i podbiegł do ojca, który stanął w drzwiach. - Czy musimy teraz jechać? - zapytał z wyraźnym żalem. - Nie możemy zostać troszeczkę dłużej? - Nie - odparł Dermid. - Pora wracać. - Och... - Jack zrobił smutną minę. - Tak dobrze się bawiłem. - Może pozwolisz mu zostać kilka dni? - zaproponowała Felicity. - Mógłbyś wrócić po niego w weekend. Dermid zwrócił się do Jacka. - Zostaniesz tu beze mnie? - spytał. - Jasne! Dziękuję, tatusiu! Dziękuję,ciociu! -Natych- miast ponownie wskoczył do wody i wrzasnął w stronę kuzynów. - Zostaję! - Lacey odwiezie cię na prom - powiedział z uśmiechem Jordan. - Kiedy tylko będziesz gotowy. Dermid spojrzał na nią chłodno. - Dziękuję, ale zamówiłem taksówkę. Lacey wzruszyła ramionami. - Świetnie. Ale nudziarz z tego faceta! - No, to trzymajcie się. Na mnie czas - powiedział Jordan. - Dziękuję, że przyjechałeś, Dermid. Wiem, że nie przepadasz za takimi imprezami, ale Fliss i ja jeste- śmy ci wdzięczni. Nie chcemy, by Jack stracił kontakt z kuzynami. - Pewnie ciężko przyjeżdżać ci tu bez Alice. - Felicity

poklepała go współczująco po ramieniu. - Ale mam na-

24 GRACE GREEN dzieję, że z czasem jakoś się otrząśniesz po tej bolesnej stracie. - Alice by tego chciała - powiedział Dermid. - Z pewnością - zgodził się Jordan, całując Felicity na pożegnanie. - Dobra, kochani. Już mnie nie ma. Do widzenia! Kiedy odjechał, Dermid wdał się w rozmowę z Felicity, dopóki nie usłyszeli klaksonu. - To twoja taksówka - powiedziała Felicity, a potem zwróciła się do Lacey. - Odprowadzisz Dermida, Lace? Nie chcę zostawiać dzieci samych w basenie. - Nie ma potrzeby - odparł Dermid szybko. - Sam się odprowadzę... - Ależ nalegam! - powiedziała Lacey z przesadną uprzejmością. - Lista moich wad jest wystarczająco długa, nie należy dodawać do niej jeszcze złego wychowania. Z dumnie uniesioną głową poprowadziła go przez hol do drzwi wejściowych. Na komodzie przy drzwiach leżała torba z zakupami Dermida z Centrum Caulfielda. Zostawił ją tu, gdy przy- jechali dziś rano. - Czy to dla Felicity? Zapomniałeś jej dać? - zapytała. Zatrzymał się w otwartych drzwiach. - To dla ciebie. - Dla mnie? Z wahaniem sięgnęła po torbę, zajrzała do środka i zo- baczyła elegancką bombonierkę z bardzo kosztownymi belgijskimi czekoladkami. - Dziękuję, Dermid! - zawołała kompletnie zaskoczo na. - Mam słabość do czekolady, a to moje ulubione! Co to ma być? Gałązka oliwna?