andgrus

  • Dokumenty12 151
  • Odsłony691 591
  • Obserwuję375
  • Rozmiar dokumentów19.8 GB
  • Ilość pobrań546 093

Hart Jessica - Mąż na urodziny

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :721.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Hart Jessica - Mąż na urodziny.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera H Hart Jessica
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 150 stron)

JESSICA HART Mąż na urodziny

ROZDZIAŁ PIERWSZY To znowu ta elegantka... David skrzywił się z niechęcią. Patrzył, jak zawahała się, sprawdzając na bilecie numer swojego miejsca. Była wysoka i smukła, pasmo popielatoblond włosów opadało jej na czoło. Z irytującą pewnością siebie nie zwracała uwagi na fakt, że śmieszną torbą podróżną blokowała przejście. Już przedtem Da- vid uznał ją za dziewczynę głupią i pustą, ale w tej chwili szcze­ gólnie działał mu na nerwy sposób, w jaki zatrzymała cierpliwie stojących za nią pasażerów. Dostrzegał w niej arogancję, która wywołała w nim przykre wspomnienia o Alix. Musiał przyznać, że jest dość ładna, jeśli ktoś lubi ten styl wyszukanej elegancji. Osobiście wolał dziewczyny o łagodniejszym wyrazie twarzy i noszące stroje bardziej kobiece. Ta prezentowała się bez wąt­ pienia szykownie, ubrana w spodnie z tropiku, jedwabną bluzkę i luźny żakiet ze swobodnie podwiniętymi rękawami, wszystko w stonowanych kolorach. W ładnej sukience wyglądałaby o wiele sympatyczniej, pomyślał David. Jednakże, jeśli jest choć trochę podobna do Alix, to słowo „sympatyczniej" okaza­ łoby się co najmniej nieodpowiednie. Jej wzrok przesuwał się powoli po schowkach na bagaże, przyglądając się podświetlonym numerom. David, tknięty złym przeczuciem, zerknął na wolne miejsce obok siebie. Ich spoj­ rzenia skrzyżowały się, oboje rozpoznali się wzajemnie. Ze R S

6 złośliwym rozbawieniem zorientował się, że. w niej również nie wzbudziło zachwytu odkrycie, kto będzie jej sąsiadem. Claudia była wściekła. Najpierw rano musiała gorączkowo kończyć pracę, potem nastąpiła wariacka jazda na lotnisko i sie- dmiogodzinny lot z Londynu. Teraz, po przesiadce, nie tylko musi ryzykować życie w samolocie, który sprawia wrażenie, jak gdyby sklejono go taśmą i obwiązano sznurkiem, żeby się nie rozpadł, ale jeszcze okazało się, że siedzi obok tego zarozumia­ łego faceta, przez którego wygłupiła się na lotnisku w Heathrow. Przez chwilę poczuła szaloną ochotę, by poprosić stewardesę o zamianę miejsc, lecz wszystkie siedzenia z tyłu były już zaję­ te, a poza tym zauważyła drażniąco przenikliwy wyraz zimnych szarych oczu mężczyzny. Zdawało się jej, że doskonale wie­ dział, jaki numer widnieje na jej bilecie. Gdyby wywołała za­ mieszanie, chcąc się przesiąść, mógłby pomyśleć, że siedzenie obok niego wprawia ją w zakłopotanie, a ona nie zamierzała dać mu tej satysfakcji i przyznać się, że zdołał wyprowadzić ją z równowagi, A zresztą, dlaczego miałaby dać się zastraszyć właśnie jemu? Z pewnością to jakiś całkowicie nieciekawy biznesmen, pozba­ wiony w dodatku poczucia humoru. Postanowiła, że po prostu będzie go ignorować. Zarzucając zdecydowanym ruchem torbę na ramię, Claudia dumnie ruszyła przejściem. Oczywiście, 12B to było -miejsce obok tego typa. Właśnie w momencie, kiedy próbowała rozsiąść się wygodnie, zachowując wyniosłe milcze­ nie, on wyciągnął papiery i ostentacyjnie zaczął je studiować. Trudno było jaśniej dać sąsiadce do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę i że. to on ma zamiar ignorować ją. Zacisnęła usta. Było w tym facecie coś, co działało jej na nerwy. To przecież ona chciała mu okazać lekceważenie. A nic z tego nie wyjdzie, jeśli będzie jej wręcz wdzięczny za milcze- R S

7 nie. Lepiej sprawdzić, do jakiego stopnia zdoła go zirytować, zmuszając do bzdurnej rozmowy. Po prawie trzech godzinach jej paplania ten typ pożałuje, że w ogóle odezwał się do niej na Heathrow. Claudia uśmiechnęła się z zadowoleniem. Być może ta podróż okaże się nawet zabawna! - Jeszcze raz dzień dobry - rzuciła mu wesoło i opadła na fotel obok. Reagując podejrzliwie na jej uśmiech, David oschle skinął głową, mruknął coś w rodzaju pozdrowienia i zagłębił się zno­ wu w swoje papiery. Nawet ona powinna zrozumieć ten gest. Jednak najwyraźniej nie. - Co za dziwny zbieg okoliczności, że ciągle wpadamy na siebie, prawda? - zaszczebiotała tak rozkosznym głosikiem, że David jęknął w duchu. - Nie miałam pojęcia, że oboje lecimy do Telama'an. Pochyliła się, by wsunąć torbę pod fotel. Do Davida dotarł subtelny zapach perfum, jakim były przesycone jej włosy. Drgnął pod wrażeniem przykrego wspomnienia. - Niby cóż w tym dziwnego? - powiedział, starając się nie odwracać wzroku od sprawozdania. Miał nadzieję, że suchy ton wystarczy, by się domyśliła, że nie jest w nastroju do konwer­ sacji. Jednak Claudia, widząc, że sąsiad z irytacją przygryza wargi, nie miała zamiaru tym się przejmować. - Wyobrażałam sobie, że pan opuści samolot w Dubaju - szczebiotała dalej. - Pan wie, jak to jest, kiedy człowiek zaczyna snuć różne przypuszczenia na temat towarzyszy podróży. - Nie - odparł David. Udała, że nie słyszy. - Po prostu nie mogłam wyobrazić sobie pana w Shofrar - ciągnęła dalej, sadowiąc się wygodniej na fotelu i rzucając mu spod rzęs prowokacyjne spojrzenie. R S

8 - A dlaczegóż to? - Sprowokowała go do odpowiedzi, mi­ mo postanowienia, że będzie wytrwale milczał. - No cóż, wydaje mi się, że Shofrar to bardzo interesujące miejsce. - Claudia gratulowała sobie w duchu, że obrała taką strategię. Było to zabawniejsze, niż siedzenie w lodowatym mil­ czeniu. - Czemu pani nie chce powiedzieć otwarcie, że wyglądam na zbyt nudnego faceta, by tam przebywać? - warknął, rzucając jej nieprzychylne spojrzenie. - Och, ależ ja wcale tak nie myślałam- - Udawała, że się spłoszyła. Otworzyła szeroko oczy, a David popełnił błąd i nie uciekł od nich wzrokiem. Były ogromne i wyjątkowo piękne, szaroniebieskie. - Chodzi o to, że samo słowo „Shofrar" dźwięczy niezwykle, dziko i romantycznie - ględziła dalej. Da- vid z pewnym wysiłkiem oderwał od niej oczy. - Kiedy zoba­ czyłam pana na Heathrow, pomyślałam, że wygląda pan zbyt konwencjonalnie, by wybierać się do tego kraju. - W tym mo­ mencie Claudia zasłoniła sobie usta, udając przestrach. - Ojej, to zabrzmiało niegrzecznie, prawda? Wcale tego nie chciałam - skłamała. - Solidny i odpowiedzialny to chyba trafniejsze określenia niż konwencjonalny. Wie pan, pan wygląda jak czło­ wiek, który nigdy nie daje swojej żonie powodu do zmartwienia i zawsze dzwoni do niej, by uprzedzić, że się spóźni. David był bez powodu zirytowany tą pochwałą. Zawsze cenił solidność i odpowiedzialność, ale ta dziewczyna sprawiła, że zaczęły trącić ślamazarnością i nudą. - Nie mam żony - burknął. - A być może zainteresuje panią fakt, że często robiłem odległe wycieczki po całym Shofrar, a już z pewnością częściej niż pani, skoro sądzi pani, że jest to miejsce cudownie romantyczne. To surowy kraj - podkreślił. - Jest gorący, jałowy, brak tam dobrej komunikacji i wygód dla turystów. To pani będzie nie na miejscu w Telama'an, a nie ja. R S

9 Być może wyglądam konwencjonalnie, ale znam pustynię i przywykłem do tamtejszych warunków. Pani jest zbyt zepsuta. Ojej, to zabrzmiało niegrzecznie, prawda?-przedrzeźnił jej ton z obraźliwą starannością. - Miałem na myśli, że zepsuta przez luksusowe warunki życia, tylko tyle. Myślę, że gdy znajdzie się pani w Telama'an, przeżyje pani szok, - Rzeczywiście? - Tym razem Claudia chłodno spojrzała na niego. - A dlaczego sądzi pan, że nigdy przedtem nie byłam w Telama'an? - Widziałem, co pani taszczy w tej swojej torbie. Nikt-, kto był choć raz w pobliżu pustyni, nie wpadłby na pomysł, by zabierać z sobą taki ekwipunek. Claudia przygryzła wargi. Zaczęła żałować, że próbowała go sprowokować. Dlaczego nie przypadło jej miejsce obok przy­ zwoitego, taktownego mężczyzny, któremu nie przyszłoby do głowy wspominanie tamtego kłopotliwego incydentu na lo­ tnisku? Siedziała naprzeciwko niego w poczekalni hali odlotów, cze­ kając na wejście do samolotu. Było jakieś opóźnienie i pasaże­ rowie snuli się zniecierpliwieni. Niemowlęta płakały, dzieci roz­ rabiały, ludzie z obsługi lotniska porozumiewali się przez ra­ diotelefony, ale mężczyzna siedzący vis-a-vis po prostu utonął w swoich papierach, milczący i skoncentrowany, całkowicie ignorując panujące, wokół zamieszanie. Szatyn, o poważnej i nic nie mówiącej twarzy, wyglądał raczej przeciętnie. Jednak Claudia, zafascynowana jego chłodnym opanowaniem, dojrzała w nim nieprzeciętny upór i nieustępliwość. W gruncie rzeczy wstydziła się trochę tego, że wyjazdy za­ wsze ją denerwowały i dziwną pociechę stanowiło dla niej ob­ serwowanie mężczyzny, który niewzruszenie i profesjonalnie potrafił wykonywać swoją pracę wśród ogólnego chaosu. Clau­ dia była przyzwyczajona do gorączkowej atmosfery produkcji R S

10 telewizyjnej i często drżała z napięcia i paniki. Ten facet wyglą­ dał tak, jakby nie wiedział, co to panika. Praca z nim musiała być piekłem. Jest efektywny, ale śmiertelnie nudny. Z niejasnej przyczyny przyjrzała się jego ustom. No, niekoniecznie nudny, poprawiła się niechętnie. Ktoś, kto ma takie usta, nie może być zupełnie nudny. Wyglądał na chłodnego, upartego, surowego, ale intrygujące skrzywienie w kąciku jego warg kazało jej się zastanowić, jak też zmienia się wyraz jego twarzy, gdy się uśmiecha. W tym właśnie momencie podniósł wzrok i Claudia spojrzała w jego lodowate, szare oczy. Zarumieniła się. Za późno zdała sobie sprawę, że cały czas gapi się na niego. - Czy coś się stało? - spytał z wystudiowanym spokojem. - Nie - odparła. - Czy moje włosy zrobiły się niebieskie? Czy z moich uszu wydobywa się dym? - Nie - odpowiedziała Claudia, udając, że to sprawdza. - Zatem być może wyjaśni mi pani, co takiego fascynowało panią w moim wyglądzie w ciągu ostatnich dwudziestu minut? - Nic. Nawet w najmniejszym stopniu nie czułam się zafa­ scynowana panem. - Jego odpychający ton sprawił, że Claudia zarumieniła się jeszcze bardziej. - Po prostu zamyśliłam się, - Nawet w jej własnych uszach to usprawiedliwienie zabrzmia­ ło nieprzekonująco i żałośnie. - Wobec tego, czy byłaby pani łaskawa rozmyślać, wpatru­ jąc się w kogoś innego? Próbuję pracować, a niełatwo skoncen­ trować się, kiedy ktoś wlepia we mnie swoje wielkie oczy. - Chętnie! - zawołała z gniewem. Zerwała się na równe nogi. - Nie miałam pojęcia, że siedząc spokojnie i zajmując się własnymi myślami, mogę komuś przeszkadzać. Czy mam odejść, stanąć w kącie i zamknąć oczy? Czy i wówczas mój oddech będzie zakłócał panu spokój? - Nie zwrócę uwagi na to, co pani robi, ani gdzie to pani R S

11 robi, jeśli tylko przestanie pani wpatrywać się we mnie, jak gdyby zastanawiając się, czy zjeść mnie na obiad. - Facet wy­ glądał na mocno poirytowanego. - Obiad? - Claudia próbowała wybuchnąć pogardliwym śmiechem. - Obawiam się, że miałabym ochotę na coś bardziej pożywnego. Pan nadawałby się na poranną przekąskę lub na mały dodatek do filiżanki herbaty! Jeśli miała nadzieję, że go rozzłości, to znów się zawiodła. Przez chwilę patrzył na nią z niedowierzaniem, potem pokręcił głową, jakby zdecydował, że jest zbyt głupia, by się nią nadał zajmować, i wrócił do swoich papierzysk. Wściekła i urażona, próbowała podnieść się majestatycznie z miejsca, lecz torba, która wisiała jej na ramieniu, była tak przeładowana, że pasek nie wytrzymał ciężaru i ku jej przerażeniu bagaż upadł pod stopy mężczyzny. Nie miałaby pretensji, gdyby cmoknął znie­ cierpliwiony lub okazał zaskoczenie, albo też zareagował ina­ czej. Ale w ogóle nie podniósł na nią wzroku, popatrzył tylko przez jakieś pięć sekund na torbę i wrócił do lektury. Trudno było dać wyraźniej do zrozumienia, że uważają za zbyt niesym­ patyczną i niemądrą, by zasługiwała na odrobinę uwagi. A jeżeli przypuszczał, że zrobiła to naumyślnie, by zwrócić na siebie uwagę? Ta myśl zelektryzowała ją i zmusiła do dzia­ łania. Pochyliła się, chwytając za rozerwany rzemień, by pod­ nieść torbę przewróconą do góry dnem. Nie zauważyła jednak, że suwak był rozsunięty. Cała zawartość, którą upychała pośpie­ sznie, w czasie gdy czekała już na nią taksówka na lotnisko, wysypała się na buty mężczyzny. Claudii wydawało się, że wszystko przebiega w upiornie zwolnionym tempie. Szminki, tusz do rzęs, perfumy, szczotki do włosów, lusterko, gąbka, lakier do malowania paznokci i inne kosmetyki, a poza tym pieniądze, portmonetka, aparat fotogra­ ficzny, okulary słoneczne, zapasowe filmy, książka na podróż, R S

12 pilniki, mały włóczkowy miś, którego od dzieciństwa zawsze miała przy sobie, stare kwity od kart kredytowych, klucze, za­ gubiony przed laty kolczyk, pogniecione fotografie, tania bro­ szka, którą kiedyś żartem podarował jej Michael, nawet zmiana bielizny, wszystko to rozsypało się w beztroskim nieładzie wo­ kół nóg niemiłego sąsiada i pod jego krzesłem. Claudia zamknęła oczy. Błagam, modliła się, kiedy znów je otworzę, niechże już tego nie zobaczę. Ale gdy wreszcie zdobyła się na uchylenie powiek, facet wciąż siedział, otoczony jej ma- natkami, a pusta torba zwisała z jej pozbawionej czucia ręki. Westchnął, odłożył papiery na sąsiedni fotel i pochylił się, by podnieść stanik zaczepiony o jego buty. — Z pewnością przyda się pani. - Trzymając go dwoma pal­ cami, ostentacyjnie podał właścicielce. - Przepraszam - mruknęła zgnębiona, wyrywając mu stanik z ręki. Osunęła się na kolana i zaczęła grzebać pod jego fote­ lem, rozpaczliwie starając się zebrać wszystko do torby, ale upokorzenie paraliżowało jej ruchy i sporo rzeczy znów wy­ mykało jej się z rąk. Co gorsza, mężczyzna zamiast odsunąć się na bok, znów pochylił się, by jej pomóc. Podawał jej na prze­ mian kosmetyki i sentymentalne pamiątki, nic przy tym nie mówiąc, co wydawało jej się znacznie gorsze niż uszczypliwe uwagi. - Pasażerowie lotu GP 920 do Dubaju i Menesset proszeni są do wyjścia... - Nareszcie, ku ogromnej uldze Claudii, została wreszcie podana długo oczekiwana informacja, powstało ogólne zamieszanie i pasażerowie pierwszej klasy oraz rodzice z mały­ mi dziećmi zaczęli zbierać się do wejścia na pokład. - Proszę, niech pan sobie dłużej nie przeszkadza - rzekła przez zaciśnięte zęby, kiedy mężczyzną podniósł głowę, słucha­ jąc komunikatu. Czy to miało wskazywać, że on również leci R S

13 pierwszą klasą? - Pan już może iść, ja sama wszystko po­ zbieram. Wyprostował się, włożył papiery do teczki i z irytującą po­ wolnością wyciągnął kartę pokładową, podczas gdy ona wciąż gorączkowo próbowała uporać się z torbą. Leciał pierwszą kla­ są, zauważyła z goryczą. Lekko skinąwszy głową na pożegna­ nie, poszedł w kierunku wyjścia. I jeszcze raz. schylił się, by podnieść jedną z jej szminek, która potoczyła się po posadzce. - „Noce namiętności" - odczytał nazwę, wręczając ją Clau­ dii. - Pani chyba nie chciałaby zgubić tej właśnie? Nigdy nie wiadomo, kiedy okaże się potrzebna. - Po tym końcowym ciosie odszedł. Claudia patrzyła za nim z wściekłością, obmyślając ponie­ wczasie miażdżące odpowiedzi, które mogłyby przywołać go do porządku. Przynajmniej on leci pierwszą klasą, uspokajała się, więc nie będzie miała miejsca obok niego, a poza tym zapewne wysią­ dzie on w Dubaju. Nie znosiła, gdy ją ośmieszano i z przyje­ mnością pomyślała, że nigdy już nie zobaczy mężczyzny, który był świadkiem tak rzadko przydarzającej się jej utraty panowa­ nia nad sobą. W istocie mogła nawet udawać, że nic takiego się nie stało, dopóki w Dubaju nie weszła na pokład nędznego małego samo­ lociku i nie przekonała się, że ma spędzić dwie i pół godziny, siedząc obok tego właśnie faceta. Typowy przykład pecha, jaki prześladował ją w tym roku, pomyślała ponuro. Mieć dwadzie­ ścia dziewięć lat to wcale nie takie zabawne. A wyglądało na to, że także ostatnie godziny przed jej trzydziestymi urodzinami przebiegną niewesoło. Być może nazajutrz, kiedy stuknie jej trzydziestka, obudzi się i stwierdzi, że wszystko uległo zmianie? Westchnęła lekko i rzuciła sąsiadowi pełne urazy spojrzenie spod rzęs. Z pewnością na jej chrzcinach nie było dobrej wróżki, R S

14 bo gdyby się tam zjawiła, bez wątpienia postarałaby się dla niej o przystojnego, czarującego mężczyznę, z którym mogłaby mi­ ło spędzić te ostatnie godziny młodości. Zamiast tego, wylądo­ wała w towarzystwie chłodnego, podstarzałego pedanta. Musi mieć przynajmniej czterdziestkę, zdecydowała pogardliwie, przyzwyczajona myśleć o takim wieku jak o nieokreślonej, da­ lekiej przyszłości. Trzeba przyznać, że nie wyglądał tak, jakby miał lada chwila przejść na emeryturę, doszła do wniosku, przyglądając się bliżej sąsiadowi. Miał w sobie coś solidnego, zrównoważonego. Ema­ nowała z niego pewność siebie, świadcząca o całkowitym zado­ woleniu ze swego wyglądu i losu. Właściwie szkoda, że na jego twarzy rysowało się tyle surowości. Byłby dosyć przystojny, gdyby się uśmiechał. Zerkała na niego, zastanawiając się, jak by zareagował na próbę maleńkiego flirtu, ale gdy zatrzymała spojrzenie na surowym wyrazie jego ust, zdecydowała, że nie będzie tracić czasu. Widząc, jak siedzi zatopiony w nudnych sprawozdaniach, pełnych wykresów i cyfr, czuła, że on absolut­ nie nie nadaje się do flirtu. Ale przecież zawsze lubiła wyzwania, prawda? Claudia wzięła do ręki instrukcję bezpieczeństwa, wetkniętą w kieszeń fotela z poprzedniego rzędu. Udając, że ją czyta, obmyślała swoją strategię. Nie żywiła zbyt wielkich nadziei, że wymusi na nim uśmiech, ale byłoby zabawne wyciągnąć z niego tyle informacji, ile się tylko da. Jeśli myślał, że uda mu się ignorować ją przez całe dwie i pół godziny, to się bardzo po­ mylił. - To jest chyba bardzo stary samolot - rzuciła, wznawiając rozmowę przerwaną po jego aluzji do incydentu na Heathrow. - Czy pan sądzi, że jest bezpieczny? - Oczywiście, że tak - burknął David, nie podnosząc oczu znad raportu. Powinien przewidzieć, że ona nie potrafi przez R S

15 dłuższą chwilę usiedzieć cicho. -Dlaczego, u licha, nie miałby być bezpieczny? -. Ponieważ jest zbyt stary, by latać - odrzekła Claudia, sku­ biąc zniszczoną tkaninę, pokrywającą siedzenia. - Niech pan spojrzy na to. Obicie pochodzi z łat sześćdziesiątych. Gdzie się ten samolot podziewał przez ten czas? - Powiedziałbym, że całkowicie bezpiecznie kursował między Menesset a Telama'an. - David umyślnie robił notatki na marginesie, by przypomnieć jej, zenie tak łatwo można rozproszyć jego uwagę. - Co pani przeszkadza w tym samolocie, oczywiście poza tym po­ żałowania godnym faktem, że nie podoba się pani kolor foteli? Claudia rozglądała się dokoła. Samolot ruszył już na pas startowy. Było tylko czterdziestu pasażerów, a siedzenia usta­ wiono parami po obu stronach dość wąskiego przejścia. - Nie uświadamiałam sobie, że. jest taki mały - przyznała. - Telama'an to niewielkie miasto. - Ostentacyjnie odwrócił stronę z miną znudzoną i obojętną. - Mam nadzieję, że mają tam przynajmniej lotnisko - mruk­ nęła, zirytowana brakiem reakcji z jego strony. - A może za­ mierzają dać nam spadochrony i wypchnąć nad wybranym miej­ scem do lądowania? Spojrzał na nią tak zimnym wzrokiem, że zaczęła tracić ochotę na odrywanie go od pracy. - Niech pani nie będzie śmieszna - rzekł. - Mają od lat połączenia lotnicze, ale chwilowo jest to największy samolot, jaki może tam wylądować. Wszystko się zmieni, kiedy wybu­ dują nową bazę lotniczą. Telama'an stanowi jeden z najodleglej­ szych rejonów Shofrar, ale jest ważne ze względów strategicz­ nych i rządowi zależy na rozwoju tych terenów. Jednak chwilo­ wo to pokryta kurzem mała oaza pośrodku pustyni. Miejscowy szejk pragnie uzupełnić infrastrukturę: bazę lotniczą, drogi, wo­ dociągi, elektrownie. Ma gigantyczne plany. R S

16 Ojej, więc to jeden z tych nudziarzy, którzy rozpoczynają wykład zamiast rozmawiać, westchnęła w myślach Claudia. - Wydaje się, że pan dużo wie na ten temat - powiedziała, wachlując się instrukcją. Samolot toczył się wciąż po pasie startowym. Starała się nie myśleć zbyt wiele o tym, co będzie, gdy oderwie się od ziemi. - Powinienem wiedzieć. Należę do inżynierów zatrudnio­ nych przy tym projekcie. - Ale to firma GKS Engineering miała tam kontrakt - zwró­ ciła się do niego, zaskoczona. - Skąd pani o tym wie? - David popatrzył na nią nieufnie. Co ta głupia kobieta miała wspólnego z GKS? - Moja kuzynka wyszła za mąż za głównego inżyniera tego projektu. Nazywa się Patrick Ward. Zna go pan? - Tak, znam Patricka - powiedział niechętnie. - I Lucy też. - Był przygnębiony. Oczywiście jechała w odwiedziny akurat do tych ludzi, z którymi spędzał najwięcej czasu w Telama'an. Czy nie ma sposobu, żeby się od niej odczepić? - Och, świetnie. Powiem im, że spotkałam pana. - Uwagi Claudii nie uszło ociąganie się w jego głosie. Dostrzegła okazję realizacji przynajmniej części swoich planów. - Jak pan się nazywa? - Niech wydusi z siebie choć to jedno. - David Stirling - przedstawił się po krótkiej przerwie. - A ja jestem Claudia Cook - powiedziała, choć o nic nie pytał. Zerkając na niego z ukosa, rozważała, czy powinna go zmu­ sić do uścisku ręki, ale odrzuciła tę myśl. Wyciągnięcie z niego nazwiska było ogromnym sukcesem. Widząc wyraz jego twarzy, poczuła, że David Stirling nie należy do mężczyzn, których można prowokować zbyt długo. Lepiej trzymać się banalnej konwersacji. Będzie to bardziej skuteczny sposób, by go roz­ drażnić. R S

17 - A więc pan jest także inżynierem? - Coś w tym rodzaju. David przeklinał swój los. Nie tylko został zmuszony, by spędzić dwie i pół godziny, siedząc obok tej kobiety, ale jeszcze w dodatku nie mógł utrzeć jej nosa, choć miał na to ogromną ochotę. Bardzo lubił Lucy i Patricka, więc trudno mu było powiedzieć zaproszonej przez nich kuzynce, by się za­ mknęła i przestała wtrącać w cudze sprawy. Ze zdziwieniem myślał, że istnieje między nią i nimi jakiś związek.. Tamci byli jednym z najsympatyczniejszych małżeństw, jakie znał, a ta dziewczyna to jakiś koszmarny intruz z całkowicie innego świata. Mimo woli przyjrzał się jej dokładnie. Miała piękną cerę - a może świetny makijaż. Prawdopodobnie w grę wchodzi ta ostatnia możliwość, zdecydował. Jej rzęsy były zbyt długie, gęste i ciemne, by stanowiły naturalną całość z popielatoblond włosami. Zresztą dostrzegł, że delikatnie podkreśliła je tuszem. Nagle wróciło przykre wspomnienie Alix stojącej przed lustrem w łazience. Widział jej usta zaciśnięte w skupieniu i palec przy­ trzymujący powiekę, gdy ostrożnie czerniła rzęsy. David nie przypuszczał, że ten obraz może go jeszcze tak ranić. Alix dała mu bezcenną lekcję, po której stał się bardzo nieufny w konta­ ktach z podobnymi do niej dziewczynami. Z takimi dziewczynami jak Claudia Cook. Pewnie pracowała w marketingu, zgadywał. Albo miała coś wspólnego z mediami. Musiał to być jakiś zawód, który pozwalał jej bezceremonialnie obcałowywać ludzi i z ważną miną krążyć z notatnikiem w rę­ ku. Pewnie chodziła na przyjęcia i narzekała, że praca ją wy­ czerpuje, choć najprawdopodobniej spędzała większość dnia przy telefonie, z czego wynikało co najwyżej spotkanie na lun­ chu albo ustalenie terminu następnej rozmowy. David uśmiech­ nął się do siebie ponuro. O tak, spotykał już takie dziewczyny R S

18 jak Claudia i nie obawiał się, że potrafią wywrzeć na nim wię­ ksze wrażenie. Samolot obrócił się, znieruchomiał na chwilę przy końcu pasa startowego, potem rozpędził się na asfalcie i w ostatniej chwili wzbił się w powietrze. Claudia starała się równo oddy­ chać, gdyż David Stirling mógłby drwić z jej zdenerwowania. Wreszcie z ulgą zobaczyła, że zniknął, napis „Nie palić", a gdy samolot wznosił się wyżej, spojrzała na sąsiada. Spostrzegła, ze już zdążył zagłębić się w sprawozdaniu. Postanowiła jednak, że nie pozwoli mu na zajmowanie się pracą. - Czy pan. także ma kwaterę w Telama'an, jak Patrick? - spytała z pozornym zainteresowaniem., - Nie - rzucił David przez zęby, nie odrywając wzroku od wykresów. Te wielkie oczy i ten namolny głos nie omamiły go ani na chwilę. Doskonałe wiedział, że ona z jakiegoś powodu umyślnie postanowiła go sprowokować. No cóż, nie da jej tej satysfakcji i nie chwyci przynęty. - Większość czasu spędzam w Londynie, w centrali. - A po co pan teraz leci do Telama'an?-Claudia nie rezyg­ nowała. - Muszę wziąć udział w całej serii szczególnie ważnych spotkań. - Odetchnął głęboko, zmuszając się do zachowania spokoju. - Zbliżamy się do ukończenia pierwszej fazy projektu i chcemy przekonać rząd, by zawarł z nami kontrakt na nastę­ pny, najważniejszy etap, ale wiele innych dużych firm ubiega się o to, więc istnieje silna konkurencja. Ostateczna decyzja należy do miejscowego szejka. Jest kuzynem sułtana i ponosi odpowiedzialność za projekt. Ale to trudny partner, w interesach. Całymi miesiącami odkładał spotkania, a teraz dał nam w końcu szansę szczegółowego przedstawienia mu projektu pojutrze. Jest dla mnie sprawą niezmiernej wagi, by dotrzeć jak najszybciej na miejsce i naradzić się przed tym spotkaniem z resztą zespołu. R S

19 W każdym razie oznacza to, że muszę przejrzeć sprawozdania, wiec jeśli pani... - Ach, cóż za zbieg okoliczności! - Nie pozwoliła mu do­ kończyć. - Dla mnie także jest bardzo ważne, by dotrzeć tam j u t r o . - Doprawdy? A dlaczegóż to? - Jutro kończę trzydzieści lat i wybieram się na przyjęcie, by spotkać moje przeznaczenie - oznajmiła, pochylając się ku niemu konfidencjonalnie. - Pani... co? - spytał z niedowierzaniem. - Moje przeznaczenie. - Claudia miała nadzieję, że ma w tym momencie minę dostatecznie uduchowioną. - Wiele lat temu wróżka powiedziała mi, że nie wyjdę za mąż przed trzy­ dziestką i spotkam męża gdzieś, gdzie będzie dużo przestrzeni i piasku. - A więc doszła pani do wniosku, że trzeba polecieć na pustynię, w nadziei, że zawróci pani w głowie jakiemuś bied­ nemu, pechowemu mężczyźnie. - David nie silił się nawet na ukrycie swego niedowierzania, a Claudia stłumiła śmiech, sze­ roko otwierając oczy. - O, nie. Dokładnie wiem, kim on będzie. Wróżka powie­ działa mi, że bardzo ważne będą inicjały „J" i „D". Jestem pewna, że potrafię rozpoznać go od razu. Lucy chce wydać dla innie przyjęcie, więc spotkam go w swoje urodziny, tylko muszę być tam obecna. - Pani chyba nie usiłuje mi wmówić, że Lucy wierzy w te wszystkie czary-mary i przepowiednie? - parsknął. - Zawsze uważałem ją za kobietę inteligentną! - Była świadkiem tej przepowiedni - oświadczyła Claudia z powagą. - Miałyśmy obydwie po czternaście lat i wszystko to zrobiło na niej wielkie wrażenie - dodała, pomijając jednak milczeniem fakt, że obydwie wybiegły z namiotu wróżki, pęka- R S

20 jąc ze śmiechu, a Lucy całymi latami kpiła z niej niemiłosiernie, twierdząc, że jej kuzynka czeka z zamążpójściem do trzy­ dziestki. Gdy się ma czternaście lat, trzydziestka wydaje się wiekiem niesłychanie odległym. Nie spodziewała się, że kiedyś będzie aż tak stara i że nie wyjdzie za mąż dużo wcześniej. Kiedy spotkała Michaela, żartowała nawet z Lucy, że obecnie stara się przechytrzyć los i zawrzeć związek małżeński w dwudziestym dziewiątym roku życia. Jednakże Michael nie chciał się całko­ wicie zaangażować... I teraz, w przeddzień trzydziestych uro­ dzin, była wciąż niezamężna, jak zapowiedziała wróżka. - Nie możesz spędzić sama swoich trzydziestych urodzin - powiedziała Lucy, gdy Claudia zadzwoniła do niej, by oznaj­ mić, że zaręczyny z Michaelem zostały ostatecznie zerwane. - Jestem tak nieszczęśliwa, że zupełnie mi wszystko jedno, co robię. Nie chcę mieć kłopotu z urządzaniem przyjęcia, na którym każdy będzie mi współczuł, - No to przyjedź do Shofrar - zaproponowała bez namysłu Lucy. - Tutaj nikt nic nie wie o Michaelu, więc możesz się zachowywać, jak ci się spodoba. Będzie fajnie - dorzuciła, za­ chwycona własnym pomysłem. - Wydamy dla ciebie urodzino­ we przyjęcie i będziesz mogła poznać .Justina Darke'a, - Justina jak? - Justin Darke. Amerykański architekt, który pracuje tutaj z Patrickiem i jest naprawdę przystojny. Świetnie się nam roz­ mawia, Claudio. Gdy tylko go poznałam, pomyślałam, że do­ skonale nadawałby się dla ciebie... o wiele lepiej niż ten gad Michael. Justin jest nieprawdopodobnie mity, ciepły, szczery, poza tym kawaler... Czegóż można chcieć więcej? - Musi być z nim coś nie w porządku - odparła Claudia. Doświadczenia z mężczyznami sprawiły, że stała się nieufna wobec zbyt wielkich nadziei. Mili, ciepli, szczerzy faceci zwy- R S

21 kle bez poważniejszych powodów nie wałęsali się długo w bez- żennym stanie. - Ależ nic podobnego! To po prostu wspaniały chłopak - nalegała Lucy. - Jestem przekonana, że mu się spodobasz. Po­ kazałam mu kiedyś twoje zdjęcie, a on oświadczył, że jesteś czarującą damą. - Nie czuję się szczególnie czarująca w tym momencie - po­ wiedziała ponuro Claudia. - Po prostu musisz jakoś poprawić swoje samopoczucie. A Justin jest tak uroczy, że z pewnością odzyskasz humor. - Być może rzeczywiście byłoby miło znaleźć się w zupeł­ nie innym miejscu. - Claudii zaczął się podobać ten pomysł. - Oczywiście. Zmiana otoczenia, przystojny mężczyzna... Przestaniesz myśleć o Michaelu - zaśmiała się Lucy. - Czy pa­ miętasz, Claudio, wróżkę z tamtego festynu? Tę całą gadaninę o piasku, inicjałach i trzydziestce? Tutaj jest masa piasku, a ini­ cjały Justina to „JD". - Zaraz będę miała trzydziestkę? Nie przypominaj mi o tym. - Pomyśl tylko, istnieje duża szansa, że spotkasz swoje prze­ znaczenie - powiedziała dramatycznie Lucy. Obydwie zachichotały. - Ale to, mimo wszystko, nie robi na mnie wielkiego wra­ żenia - zastrzegała Claudia. - Po całym roku spędzonym z Mi- chaelem sądzę, że mogę obejść się bez swojego przeznaczenia. Zamiast tego wolę dobrą zabawę. Nie było łatwo uzyskać dwóch tygodni urlopu w okresie najbardziej wytężonej pracy, ale gdy Claudia raz coś postano­ wiła, dążyła do tego nieustępliwie. Już następnego dnia zarezer­ wowała bilet. Od tej pory wszystko szło na opak, jednak zacis­ nęła zęby i powiedziała sobie, że warto wiele znieść, byle tylko prosto z samolotu wpaść w serdeczne objęcia Lucy. Choćby miała paść trupem, będzie się dobrze bawiła w Telama'an. R S

22 A tymczasem rozerwie się, doprowadzając Davida Stirlinga do jeszcze większej irytacji. - Więc pani wyruszyła w tak długą podróż w pogoni za mężczyzną, którego pani nie widziała na oczy, spodziewając się jedynie, że ma właściwe inicjały? - Kręcił głową w najwy­ ższym zdumieniu. - A czemuż by nie?—zapytała. Ale on był tak zaskoczony, że nie dostrzegł drwiącego błysku w jej oczach. - No cóż, pozostaje wierzyć, że skoro pani potrafi sama podróżować, cechuje panią niejaka inteligencja, choć raczej trudno ją zauważyć - rzucił jadowicie. - Nawet taka desperatka jak pani nie udałaby się przecież do Telama'an bez sensownego powodu. Claudia sądziła natomiast, że po roku ciężkich przeżyć przy­ sługuje jej prawo do odrobiny słońca, zabawy i komplementów, i że ma wystarczające powody, by podróżować, gdzie tylko zechce. To zresztą nie jest sprawa Davida Stirlinga. - Pan nic nie rozumie - rzekła dramatycznie. - Znalazłam się na rozstajnych drogach mojego życia. Jutro kończę trzydzie­ ści lat i nie mogę dłużej znieść takiej egzystencji. Muszę chwy­ tać każdą okazję. .. ... - Jaką okazję? - Znalezienia pokrewnej duszy, oczywiście. - Zakrztusiła się, ale udało jej się utrzymać poważny wyraz twarzy. — JD czeka na mnie na pustyni... Po prostu czuję to. Muszę więc lecieć na spotkanie ze swym przeznaczeniem. — JD? Z pewnością Lucy musiała się dobrze nagłowić, żeby znaleźć kogoś z właściwymi inicjałami. Czy już kogoś odkryła? - Być może - odparła Claudia skromnie. - Jakiż to nieszczęsnych kandydatów ustawiła w kolejce? - David rozważał w myślach różne możliwości, szukając w pa- R S

23: mięci. Jack Davis?. Jest żonaty. Jim Denby? Nieprawdopodobne. - A! - powiedział nagle. - Justin Darke. Dlaczego nie pomyśla­ łem o nim od razu? - Muszę milczeć jak grób - rzekła Claudia, uświadamiając sobie, że chcąc poirytować Davida Stirlinga, postawiła w kło­ potliwej sytuacji amerykańskiego przyjaciela Lucy. Dostrzegł jednak błysk w jej oczach i wyciągnął z tego wnioski. Justin Darke był raczej miły, ale Dawid był pewien, że nie nadawał się na męża takiej kobiety jak Claudia Cook. Czy domyślał się, jakie plany mają wobec niego Claudia i Lucy? Znalazłszy- się w Telama'an, postara się rzucić ostrzegawcze słówko Justinowi. Ale zachowanie Claudii było tak dziwaczne, że trzeba będzie czegoś więcej niż przyjacielskiego ostrzeżenia, by ją powstrzymać. - Biedny Justin - powiedział, kiwając głową. - Doprawdy nie wiem, o kim pan mówi - skłamała Claudia. - A w każdym razie, gdybym wiedziała, kogo spotkam, nic by się nie udało. Wiem tylko, że jutro wieczorem muszę być na przyjęciu, a resztę pozostawiam przeznaczeniu! R S

ROZDZIAŁ DRUGI - Jak się zdaje, przeżyje pani jutro bardzo ważny dzień. Trzydzieste urodziny i spotkanie z przeznaczeniem - zauważył z nie ukrywanym sarkazmem. To wystarczyło, by wywołać niebezpieczny błysk w szaro- niebieskieh oczach Claudii. - Czyż pan nie dostrzega, że te dwie sprawy są powiązane ze sobą? - ciągnęła dalej wylewne zwierzenia. - Trzydziestka to rozstajne drogi każdego życia, prawda? - Czyżby? - spytał David niezbyt zachęcającym tonem. - Tak. To czas podsumowania tego, czego się pragnie od życia, ale i czas na zmianę decyzji. Czas pożegnania z młodo­ ścią i spojrzenia w twarz własnej śmiertelności. - Doprawdy - zwrócił się do niej z powagą - trudno mi uwierzyć, że pani jutro skończy trzydzieści lat. Ta uwaga zaskoczyła Claudię. Nie uważała, że źle wygląda jak na swój wiek, ale nie oczekiwała komplementów z jego strony. Być może powinna, mimo wszystko, spróbować z nim flirtu? - Dziękuję, ale dlaczego... - Ponieważ - przerwał jej szorstko - nigdy nie wyobraża­ łem sobie, że ktoś w pani wieku może wygadywać takie głu­ pstwa. - Wobec tego przypuszczam, że kończąc trzydziestkę, nie przeżywał pan kryzysu egzystencjalnego. - A więc na tym po- R S

25 legają jego komplementy, pomyślała. - A może nie jest pan już w stanie sobie tego przypomnieć? - dodała złośliwie. - Byłem wtedy zbyt zajęty, by przeżywać jakieś kryzysy. - No, to niech pan tylko poczeka do pięćdziesiątki - parsk­ nęła...- Spędził pan życie, pracując i nie poświęcając ani jednej myśli temu, co pan robi ani dlaczego pan to robi. Ale pewnego dnia ocknie się pan i zda sobie sprawę, że minęła pięćdziesiątka i że jest już za późno, by coś na to poradzić. Wtedy dopiero przeżyje pan kryzys! - Być może — odrzekł David, podrażniony przypuszcze­ niem, że już praktycznie przekroczył w życiu pewną granicę. - Ale nie mam zamiaru martwić się tym teraz. Tak się składa, że nie skończyłem jeszcze czterdziestki. Dopiero za miesiąc będę się musiał liczyć z tym kryzysem. - O! - W głosie Claudii było tyle zdumienia, że ten okrzyk mógł zabrzmieć obraźliwie. - Kiedy ma pan urodziny? - Siedemnastego września. - Westchnął, bo przewidywał, co zaraz nastąpi. - A więc pańskim znakiem jest Panna. - Claudia mądrze pokiwała głową, choć nie była pewna, czy następnym znakiem w zodiaku jest Koziorożec czy Waga. - To znaczące. -David nie chciał sprawić jej satysfakcji, pytając, co to może oznaczać. Wiedział tylko, że była najgłupszą i najbardziej iry­ tującą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał i że nie jest w stanie znosić jej dłużej, niezależnie od tego, czy to kuzynka Lucy, czy nie. - Możliwe - powiedział lekceważąco. - A teraz wybaczy pani, ale doprawdy muszę zabrać się do roboty. - Och, oczywiście!- zawołała Claudia z przesadną skruchą. - Tak mi przykro, że panu przeszkadzałam. Teraz po prostu zacznę przeglądać pisma, a pan nie będzie nawet wiedział, że jestem tuż obok. R S

26 David pomyślał, że to niemożliwe. Należała do tego rodzaju dziewczyn, które mogą siedzieć w ciemnym pokoju, nie rusza­ jąc się i nic nie mówiąc, a i tak będą przeszkadzały. Niemniej, gdyby zechciała się zamknąć choć na chwilę, byłby w stanie przeczytać wreszcie to sprawozdanie. Pochylił się i zaczął szyb­ ko i zdecydowanie robić notatki na marginesach, gdy tymcza­ sem Claudia, zmuszona do wyjęcia czasopisma, próbowała nie zwracać na niego uwagi. Musiała jednak odczuć podziw dla umiejętności koncentracji i metodyczności, z jaką przeglądał dokumenty i mimowolnie zerkała ukradkiem na jego promie­ niującą energią twarzy. Właściwie nie był przystojny. Miał twar­ dy wyraz ust, szczupłą, inteligentną twarz, ale cechowała go powściągliwość, tak jak gdyby umyślnie starał się ukryć swoją wartość. W każdym razie nie mogła nadał myśleć o nim jak o kimś bezbarwnym, choć bardzo by tego chciała. Siła jego osobowości przejawiała, się w spokojnym poczuciu własnego autorytetu, w zbijającej z tropu ostrości spojrzenia i w otacza­ jącej go aurze pewności siebie. Zdjął marynarkę i podwinął rękawy koszuli. Nikt nie mógłby dostrzec w Davidzie Stirlingu śladów napięcia. Czy kiedykol­ wiek dał się wyprowadzić z równowagi, zastanawiała się. Co mogłoby poruszyć tego mężczyznę, zburzyć jego spokój, spra­ wić, że jego puls zacząłby uderzać szybciej? Niezadowolona z kierunku, w jakim pobiegły jej myśli, Claudia otworzyła czasopismo. Kartkując je, natknęła się na artykuł o dobrych i złych stronach różnych okresów życia. Nie ma sensu czytać o dwudziestolatkach, pomyślała ponuro. To już minęło. Lepiej poczytać o kobietach trzydziestoletnich, żeby się dowiedzieć, czy mają w ogóle jakieś życie przed sobą, czy też powinna się poddać i kupić porządny tweedowy kostium, a tak­ że niebieskawą płukankę do siwizny. „Kobiety trzydziestoletnie - czytała w artykule - pozostawi- R S

27 ły za sobą wszystkie niepokoje dwudziestolatek. Są zrównowa­ żone, pewne siebie i zadowolone ze swego losu". Akurat, po­ myślała Claudia ironicznie. „Już dobrze wiedzą, co im odpo­ wiada, a co nie, i są dość dojrzałe oraz doświadczone, by pro­ wadzić życie zgodne ze swymi upodobaniami". Cytowano wypowiedź jakiegoś mężczyzny: „Kocham kobiety trzydziesto­ letnie. Są o wiele bardziej interesujące niż młode dziewczęta, ponieważ mają coś do powiedzenia, wiedzą; czego chcą, i do­ statecznie ufają sobie, by to osiągnąć. Sądzę, że to najbardziej seksowny wiek. Wiele kobiet pięknieje po trzydziestce. Umieją dojść do ładu z własnym ciałem i to daje im wyrafinowanie i błyskotliwość, którego nie jest w stanie osiągnąć żadna dwu­ dziestolatka". Claudia mruknęła niedowierzająco. Co za masa bzdur, jak powiedziałby David Stirling. Jeszcze nigdy nie spotkała kobiety, która umiałaby dojść do ładu z własnym ciałem i w wieku lat trzydziestu, iw żadnym innym. Ale poza tym słowa o wyrafi­ nowaniu i błyskotliwości nie brzmiały źle, nawet jeśli myśl o dojrzałości nie była zbyt pociągająca. Pocieszająca była ta cała gadanina o tym, że się wie, czego się chce, ale Claudia w tej chwili myślała tylko o tym, że chce się już znaleźć w Telama'an, umyć włosy i dostać bardzo dużą szklanicę bardzo zimnego dżi­ nu z tomkiem. Iście wzniosłe pragnienia na początek nowej dekady życia. W końcu z westchnieniem odłożyła pismo. David wciąż czy­ tał, sprawozdania. Zdecydowała, że coś nie jest w porządku, jeśli mężczyzna do tego stopnia potrafi się koncentrować na pracy, ale nie starczyło jej jakoś odwagi, by mu przerwać. Może dla­ tego, że wciąż miała dwadzieścia dziewięć lat i nie osiągnęła jeszcze wymarzonej pewności siebie. Jutro będzie inaczej. . Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu rozrywki i napotkała wzrok jakiegoś mieszkańca Shofrar, który siedział po drugiej R S

28 stronie przejścia. Był to przystojny mężczyzna w eleganckim zachodnim garniturze, miał ciemne włosy i ciepłe, bardzo ciem­ ne oczy. Uśmiechnął się uwodzicielsko, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Zachwycona, że po miażdżącej odprawie Davida trafiła na kogoś, kto wyraźnie darzył ją sympatią, uśmiechnęła się również. - Przepraszam, że się pani przyglądałem - odezwał się do­ skonałą angielszczyzną. — Ale nieczęsto widujemy tak piękne pasażerki na trasie do Telama'an. Komplement sprawił Claudii sporą przyjemność. Mężczyzna przedstawił się jako Amil. Wkrótce rozpoczęli dyskretny flircik. Powiedział jej, że załatwiał interesy swego wuja w stolicy, a te­ raz wraca do domu. - Czy długo pozostanie pani w Telama'an? - Tylko dwa tygodnie. Potem muszę wracać do pracy. - A nie mogą się tam dłużej obejść bez pani? - Obawiam się, że nie. Pracuję w przedsiębiorstwie produ­ kującym programy dla telewizji. Akurat teraz mamy mnóstwo pracy. Siedzący obok David, który nie mógł nie słyszeć tej irytująco beztroskiej paplaniny, pogratulował sobie, że trafnie odgadł jej zawód. Domyślił się w każdym razie, że pracuje w mediach, ale powinien wiedzieć, że musi chodzić o telewizję. Próbował wy­ łączyć się i skupić na czytaniu raportu, ale Claudia rozwodziła się głośno nad tym, jak wyczerpująca i trudna jest ta praca, a jej nowy znajomy jeszcze ją zachęcał, potakiwał i uśmiechał się, okazując żywe zainteresowanie. Trudno rozstrzygnąć, które z nich jest bardziej zachwycone sobą, pomyślał ze złością Da- vid. Claudia zauważyła kątem oka irytację na jego twarzy i po­ dwoiła wysiłki, by oczarować Amila. Pokaże Davidowi, że są jeszcze mężczyźni ulegający jej urokowi. - Ale wystarczy już opowieści o mojej pracy - zaszczebio- R S