Åsa Hellberg
OSTATNIA WOLA
SONJI
Przekład
Dominika Górecka
Dla Jonathana
1
Nieczęsto się zdarza, żeby przed wejściem do domu towarowego
Åhléns leżała martwa kobieta, ale Sonja Gustavsson zawsze wiedziała,
jak zwrócić na siebie uwagę.
Nie planowała umrzeć w samym środku centrum handlowego na
Farsta; gdyby jednak wiedziała, że tak się stanie, pewnie nie miałaby nic
przeciwko temu.
Myśl o nagłej śmierci towarzyszyła jej od tylu lat, że zdążyła się do
niej przyzwyczaić. Lekarz ostrzegał ją już w osiemdziesiątym trzecim,
ale dla Sonji życie bez palenia, picia i dobrego jedzenia byłoby nie do
wytrzymania i na dłuższą metę znacznie gorsze od rozległego zawału
serca w centrum handlowym.
Zanim w wieku pięćdziesięciu czterech lat wydała ostatnie
tchnienie, pomyślała jeszcze z ulgą, że na szczęście udało jej się
wprowadzić kilka drobnych poprawek do testamentu.
Tak jak teraz było dużo zabawniej.
2
W drodze na Arlandę Susanne przyglądała się w skupieniu swoim
paznokciom i z niezadowoleniem stwierdziła, że choć pomalowała je
dwukrotnie, z jednego z nich zdążył już odprysnąć kawałek czerwonego
lakieru. Cholera jasna! Nie miała teraz czasu, żeby je znów malować,
zresztą w autobusie mogłoby się to skończyć katastrofą, a przecież
spieszyła się na zebranie, na które była spóźniona już wtedy, gdy
wsiadała do tego pojazdu o w pół do siódmej rano. Załoga samolotu
miała być na miejscu za godzinę; już teraz wiedziała, że będzie musiała
przyspieszyć kroku, żeby się nie spóźnić.
Boże, żeby go tylko nie było, powtarzała w myślach, gdy autobus
pędził E4 w kierunku lotniska. Uśmiechnęła się do siebie. Ile to razy
siedziała tu z nadzieją, że będzie na odwrót i że Anders zostanie
ściągnięty na zastępstwo, jeśli nie miał zaplanowanego lotu!
Choć minęły już trzy tygodnie od czasu, gdy z nim zerwała, wciąż
modliła się o to, żeby nie lecieli tym samym rejsem. Dobrze wiedziała,
jak łatwo potrafi ulec jego zalotom, które stawały się bardziej nachalne,
jeśli po drodze mieli zaplanowany nocleg w hotelu.
Zgodnie z dzisiejszym grafikiem leciała do Oslo i dlatego wolała,
żeby Anders Schulz nie znajdował się w sali, do której właśnie
zmierzała.
Widać nie wszystkie modlitwy trafiają jednak do Boga, bo już zza
drzwi dobiegł ją niski głos Andersa. Żołądek skurczył jej się ze stresu,
ale zdążyła jeszcze przybrać profesjonalny wyraz twarzy. Spojrzała ku
górze z wdzięcznością, że została przynajmniej ostrzeżona, otworzyła
drzwi i weszła do środka.
— Cześć! Co słychać? — powiedziała prosto przed siebie.
— Susanne, dawno się nie widziałyśmy! — zawołała koleżanka
i już była przy niej. — Ostatnim razem chyba na postoju w Helsingfors,
wiele miesięcy temu? Co u ciebie? Byłaś na wakacjach? Rany, ale jesteś
opalona! Świetnie wyglądasz, jak ty to robisz? Mnie o tej godzinie ledwo
udaje się otworzyć oczy.
Susanne udawała że słucha, ale kątem oka obserwowała Andersa.
Zdawał się mieć doskonały humor. Nie potrafiła określić, czy miał ku
temu własne powody, czy to dlatego, że weszła do sali. Wybrała to
pierwsze; na wypadek, gdyby zapomniała, dlaczego nie powinna się
z nim spotykać. Racja, przecież on ma żonę, uśmiechnęła się pod nosem,
jakby to nie miało większego znaczenia. Bo przecież miało. Na tym
właśnie polegał cały problem.
Naturalnie jego małżeństwo było fikcją. Powtarzał jej to tyle razy,
że zaczęła się zastanawiać, czy na pewno wszystko z nim w porządku.
Zawsze myślała, że jeśli w małżeństwie brakuje miłości i seksu, trzeba
się rozwieść, jednak w przypadku Andersa istniały najwyraźniej setki
powodów, żeby tego nie robić. Dom, samochody, dzieci, teściowie,
jazda w tę i z powrotem, choć przecież zapewniał, że odejdzie od żony,
tylko jeszcze nie teraz. Mówił, że nie potrafi żyć bez Susanne, ale ani
przez chwilę mu w to nie wierzyła.
— Susanne, co za spotkanie! Co u ciebie? — zapytał kapitan,
puszczając do niej oko, gdy szli do samolotu.
— W porządku, a u ciebie? Jak tam twoja rodzinka? Mieliście
udane wakacje? — odpowiedziała, siląc się na uśmiech.
— Czy ja wiem? Nic nowego, dużo biegania z dzieciakami, wiesz
jak jest. Chętnie ci wszystko opowiem; będziemy mieć chwilę w Oslo.
Może napijemy się razem wina na Åkers Brygge? Jest taka ładna
pogoda… Tęskniłem, Susanne — szepnął, kładąc rękę na jej ramieniu.
Parsknęła.
— Wybij sobie z głowy Åkers Brygge i wyobraź sobie, że ja nie
tęskniłam — powiedziała, strącając jego rękę.
Kłamała. Brakowało jej seksu z nim — niczego więcej. Nie miała
zamiaru zaczynać wszystkiego od początku, nawet jeśli jej ciało przez
chwilę podpowiadało jej co innego. Przydałoby mi się teraz
klimakterium, sarknęła w duchu, idąc po płycie lotniska. Nagle
pomyślała z zazdrością o starszych koleżankach, które opowiadały jej
o tym, jak straciły zainteresowanie seksem.
Na dźwięk słów cabin crew, disarm slides, Susanne zaczęła
automatycznie wykonywać polecenia. Przez cały dzień nie usiadła nawet
na chwilę i teraz marzyła już tylko o tym, żeby jak najszybciej trafić do
hotelu. Pracowała na samym końcu pokładu i rzadko kontaktowała się
z kokpitem, ale nie miała nic przeciwko temu stanowi. Jej ciało i tak
reagowało za każdym razem, gdy z głośników rozlegał się jego głos.
Anders był niewątpliwie jednym z tych pilotów, którzy lubili korzystać
z systemu nagłaśniającego. Próbowała przegonić myśli i skoncentrować
się na pasażerach czekających na wodę, kawę, herbatę i wino. Wiedziała,
że gdy dolecą na miejsce, on znów nie będzie dawać jej spokoju. Starała
się jak najdłużej o tym nie myśleć.
Susanne miała dość związków bez przyszłości, zmarnowała na nie
stanowczo zbyt wiele czasu. Zdawała sobie sprawę, że decydując się na
relacje bez perspektyw, dokonywała świadomego wyboru, teraz jednak
doszła do wniosku, że równie świadomie może z nich zrezygnować.
Domyślała się, że za każdym razem szukała w nich miłości, ale że nigdy
nie była nawet o krok od niej. Dwa nieudane dłuższe związki zniechęciły
ją do dalszych prób, a na samą myśl, że miałaby się związać na
poważnie z Andersem, robiło jej się słabo.
W drodze do hotelu skutecznie ignorowała zaczepki Andersa i gdy
znalazła się w pokoju, mogła wreszcie odetchnąć. Odwiesiła do szafy
granatowy mundurek, wyjęła z walizki wcześniej uprasowaną bluzkę
i powiesiła ją na wieszaku w łazience, żeby wyprostowała się pod
wpływem pary spod prysznica. Zdjęła rajstopy i jedwabną bieliznę,
wrzuciła je do torby i wyciągnęła się naga na łóżku. Zamówiła omlet
i sok z room service. Kolacja, prysznic i telewizja. Niczego więcej nie
potrzebowała aż do śniadania następnego ranka. Z pulsowaniem
w podbrzuszu, które czuła od spotkania z kapitanem, też mogła sobie
sama poradzić.
Kiedy po godzinie usłyszała dyskretne pukanie do drzwi, była już
całkowicie pochłonięta sobą, a kiedy pukanie rozległo się ponownie, fale
dobrze jej znanego, silnego orgazmu przeszły przez jej ciało.
Co za wyczucie czasu, pomyślała, gdy stwierdziła, że Anders
wreszcie dał za wygraną. I bardzo dobrze.
3
Pięć lat, jeszcze tylko pięć lat, powtarzała w myślach Rebecka,
parkując przed biurem. Nie oczekiwała, że dostanie propozycję przejścia
na emeryturę, mając na karku pięćdziesiąt pięć wiosen, ale była niemal
pewna, że będą chcieli się jej pozbyć po sześćdziesiątce. Nie wiedziała
jeszcze, co zrobi z wolnym czasem; w tej chwili nie miało to większego
znaczenia. Miała już dość życia w ciągłym stresie.
Z pozoru spokojna i opanowana, skrzętnie skrywała to, co działo
się w niej naprawdę. Jej wizerunku dopełniały ciemne włosy do ramion,
starannie ufarbowane, żeby pokryć siwiznę, zebrane na karku w kok,
oraz ubiór — marynarka i spódnica do kolan — jak zwykle bez zarzutu,
być może nawet trochę nudne.
— Cześć — powiedziała, przechodząc przez wahadłowe drzwi, do
recepcjonistki, która w odpowiedzi pomachała jej ręką na znak, że musi
odebrać telefon.
Nie będzie porannej pogawędki, pomyślała i zrobiła głęboki
wdech. Musi myśleć pozytywnie. Wcisnęła właściwy guzik i wjechała
windą na drugie piętro, na którym znajdowały się biura kierownictwa.
— Rebecka! Dobrze, że jesteś. Muszę z tobą porozmawiać —
Lena, jej asystentka, czerwona na twarzy, przestępowała z nogi na nogę.
— Daj mi pięć minut, muszę się najpierw napić kawy —
odpowiedziała, zdejmując marynarkę.
Przy ekspresie nikogo jeszcze nie było i pomyślała, że to kolejny
argument za tym, żeby przychodzić do pracy wcześniej. Gdy maszyna
parzyła kawę, Rebecka przez chwilę zawahała się, czy nie wziąć ciastka,
ale postanowiła, że zostanie przy czarnej kawie. Nie chciała kupować
nowych ubrań jeszcze przez pięć lat. Dopiero potem zacznie jeść.
— Nie mam jak zrobić raportu kwartalnego, brakuje mi
materiałów.
Lena jak zwykle rozpoczęła dzień od narzekania. Rebecka
wiedziała, że to dopiero początek, dlatego słuchała jednym uchem. Była
jednak czujna, na wypadek gdyby któryś z komunikatów wyraźnie różnił
się od poprzednich. Jej myśli krążyły wokół zebrania zarządu, które
czekało ją w dalszej części dnia. Domyślała się, że dyrektor do spraw
finansowych poprze jej propozycję, bo znał ją i wiedział, do czego
zmierza. Z kolei szefowa działu marketingu, straszna zrzęda, będzie jak
zwykle szukać dziury w całym; Rebecka była na to przygotowana.
Zasoby Ludzkie i Zaopatrzenie będą pewnie jak zwykle siedzieć cicho,
zresztą ich wejście do zarządu było tylko pro forma. Dyrektor zakładu
był dla niej wciąż nieprzewidywalny, a nowy szef sprzedaży pewnie nie
będzie się wychylać, co akurat dzisiaj byłoby jej na rękę.
— Dziękuję, że mnie wysłuchałaś, od razu mi lepiej —
powiedziała Lena, ocierając łzy. — Straszna ze mnie beksa. Masz rację,
powinnam postawić na swoim. Jak zawsze masz rację — dodała.
Rebecka spojrzała zaskoczona na swoją asystentkę; w życiu nie
przyszłoby jej do głowy powiedzieć czegoś takiego. Nie odezwała się
jednak, tylko wykrzywiła usta w grymasie, który miał przypominać
uśmiech.
Raport kwartalny był narzędziem przestarzałym, wciąż jednak
stosowanym przez ludzi od sprzedaży, którzy uparcie organizowali
swoje zebrania cztery razy w roku. W centrali rzadko przyglądano się
tym liczbom, dlatego gdy dwie godziny później Lena położyła jej raport
na biurku, Rebecka od razu przesłała go do działu sprzedaży. Zwyczaj,
zgodnie z którym raport trafiał w pierwszej kolejności na biurko
dyrektora naczelnego, pochodził jeszcze z czasów jej poprzednika. Nie
był zresztą jedyny; Rebecka poznała ich wiele od czasu, kiedy osiem lat
temu objęła swoje stanowisko. Postanowiła skupić się na wyplenieniu
tych najgorszych. Poprzedni dyrektor spędził stanowczo zbyt wiele lat
w swoim fotelu i stracił ogląd sytuacji. Przez ten czas konkurencja
uczyła się na swoich błędach, a JH Foods działało według utartych
schematów. W efekcie firma straciła pozycję lidera, którą cieszyła się
przez dwie dekady i która była już tylko wspomnieniem, gdy stery
przejmowała Rebecka.
Teraz, kiedy znów mogli wciągnąć flagę na maszt, nie
przejmowała się tym, że niektórych zwyczajów nie udało się zmienić.
Godziła się na nie, ponieważ dawały pracownikom poczucie
bezpieczeństwa.
— Jeszcze pięć lat — powiedziała do siebie ściszonym głosem
w drodze do sali konferencyjnej na pierwszym piętrze, w której
najchętniej jeszcze tego samego dnia złożyłaby wymówienie.
Potrzeba zmiany nie przyszła nagle, ale gdy już się pojawiła,
trudno było ją zignorować. Nie wiedziała tylko, czym ona,
pięćdziesięciopięcioletnia singielka bez dzieci i wnuków, miałaby się
zajmować przez resztę życia. Szyciem? Robieniem na drutach? Grą
w golfa? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Tęsknota za czymś
nieokreślonym była znacznie trudniejsza od tęsknoty za czymś
konkretnym i Rebecka czuła, że musi znaleźć dla siebie jakiś cel na te
pięć lat, które miała jeszcze spędzić w firmie.
— Witam wszystkich. Wiem, że nie dostaliście agendy
dzisiejszego spotkania, zaraz wyjaśnię dlaczego… Lena, rozdasz
wszystkim?
4
— Babciu, babciu! Zobacz, jak się huśtam!
Nie miała na to najmniejszej ochoty, ale przecież nie mogła
odmówić, skoro wnuczek domagał się uwagi.
— Widzę. Alex. Zuch chłopak.
Córka wielokrotnie powtarzała jej, żeby nie mówiła do Alexandra
„zuch chłopak”, tylko że cieszy ją, że się dobrze bawi. Miała to w nosie.
Chciał, żeby nazywała go zuchem, proszę bardzo. Któregoś dnia i tak
zejdzie z huśtawki, a zanim to się stanie, miała zamiar dalej go chwalić.
— No, cukiereczku, wracamy do domu, zjemy coś i poczekamy na
mamę? — zapytała Maggan, podnosząc się z ławki.
— To zależy — odpowiedział Alex.
— Od czego?
— Od tego, czy masz dla mnie lody.
— Dla ciebie zawsze.
Uradowany brązowooki skrzat złapał babcię za rękę i ruszyli razem
w kierunku domu.
— Babciu?
— Tak?
— Czy ty jesteś stara?
— Nie, skąd. Dlaczego pytasz?
— Bo tak wyglądasz.
— Naprawdę? Dlaczego?
— Bo masz takie siwe włosy. I zmarszczki. A jak się jest starym,
to się umiera.
— To prawda, ale ja jestem zdrowa i chyba nie aż taka stara, jak ci
się wydaje.
Alex nie odpowiedział. Na widok furtki do domu babci zapomniał
o całej rozmowie. Puścił jej dłoń i rzucił się biegiem do przodu.
— Pospiesz się, babciu! Bo nam się lody roztopią.
— Twój syneczek uważa, że staro wyglądam — poskarżyła się
córce.
Jeszcze długo po ich wyjściu rozmyślała nad słowami pięciolatka.
Co prawda uważała, że słowo „stara” to przesada, jednak nawet ona
widziała, że w ciągu ostatnich lat straciła swój dawny wigor.
Od ostatniego farbowania minęły trzy lata i zdążyła się już
przyzwyczaić do swoich siwych pasemek, a nawet je polubić. Nie
znosiła za to brwi, które sterczały we wszystkie strony. Próbowała je
regulować, ale najtwardsze włoski i tak nie chciały się układać.
Na jej ulicy otworzono niedawno salon fryzjerski, gdzie robiono
cuda z włosami, i Maggan postanowiła, że umówi się przynajmniej na
konsultacje. Alex nie może pokazywać się z babcią, która staro wygląda.
Przyszło jej do głowy, że potrzebuje wsparcia w swoich rozważaniach na
temat brwi, dlatego wybrała numer Sonji, która powinna już wrócić
z Farsta Centrum. Nie odebrała, więc Maggan nagrała się na pocztę
i sięgnęła po mop, jak zawsze po wyjściu Alexa. Po trzech godzinach
zadzwoniła znów do Sonji, a ponieważ ta nie odebrała, wybrała numer
Rebecki, a potem Susanne. One też nie odbierały.
— Cholerne pracoholiczki — mruknęła pod nosem. — Skoro nie
mają dla mnie czasu, rozwiążę sobie przynajmniej krzyżówkę.
5
Do ósmej piętnaście w czwartek czternastego maja dwa tysiące
dziewiątego roku Susanne, Rebecka i Maggan nie wiedziały nic
o śmierci przyjaciółki, czwartej z ich kwartetu.
Zgodnie z życzeniem wieloletniej klientki Sonji Gustavsson
adwokat Andréasson i dwóch pracowników jego kancelarii zadzwonili
do wszystkich trzech jednocześnie. Przekazali wiadomość o śmierci
Sonji wraz z prośbą, by wyprawiły jej huczne przyjęcie pożegnalne, po
którym miały się udać do kancelarii w celu uzyskania dalszych
informacji.
Telefony odłożyły o wpół do dziewiątej. Godzinę później przed
domem Maggan zatrzymały się dwie taksówki.
— Przyjęcie pożegnalne? Co ty znowu wymyśliłaś? Zobaczysz,
będę płakać, czy tego chcesz, czy nie — rozkleiła się Susanne i spojrzała
w sufit, jakby Sonja patrzyła na nie gdzieś z góry. Rebecka siedziała
obok niej na kanapie i od godziny, to znaczy od chwili, kiedy weszła do
mieszkania, nie odezwała się ani słowem.
— Susanne, posłuchaj, skoro Sonja chciała mieć przyjęcie, to
będzie mieć przyjęcie — wydusiła wreszcie. — Trzeba spełniać życzenia
zmarłych — dodała, jakby starała się przekonać samą siebie.
— Naprawdę? Myślałam, że pogrzeb jest dla tych, co zostali?
Wiem, że Sonja lubiła się zabawić, ale ten pomysł jest zwyczajnie
makabryczny.
— Czy adwokat naprawdę użył słowa „huczne”? — niepewnie
zapytała Maggan.
— Tak — odpowiedziały chórem Rebecka i Susanne.
— Skoro tak, to nie mamy wyboru. Zgadzam się z Rebecką, że
powinnyśmy spełnić jej życzenie. Przecież dlatego zwróciła się z tym
właśnie do nas.
— Kogo innego miałaby prosić? Jakiegoś dalekiego wujka
z Herrljunga? Dobra, poddaję się. Dwa do jednego.
Niecałe trzy tygodnie później odbył się pogrzeb, na który przybyło
jakieś trzysta osób, a następnie przyjęcie w Operaterassen dla dwustu
dwudziestu sześciu gości. Przez lata Sonja zdobyła dużo przyjaciół
i jeszcze więcej znajomych; i choć jej przyjaciółki o tym wiedziały, były
zaskoczone tym, jak wielu ich się zjawiło. Cieszyły się, pomimo
smutnych okoliczności. Gdy pod koniec wieczoru zaśmiewały się,
wspominając dawne czasy, z zaskoczeniem przyznały przyjaciółce rację.
Nie dało się lepiej pożegnać Sonji, niż urządzając jej huczne przyjęcie.
Następnego dnia miały się spotkać w kancelarii adwokackiej
Andréasson, choć dalej nie wiedziały, w jakim celu. Pogrzeb się odbył,
prochy Sonji miały zostać rozrzucone w Gaju Pamięci na Cmentarzu
Leśnym, a jej mieszkanie opróżnione w przyszłym tygodniu. Nie ustaliły
jeszcze, co zrobią z jej rzeczami, ale być może właśnie tego miało
dotyczyć spotkanie.
Siedziały w ciszy w poczekalni. Wczorajsze przyjęcie zamknęło
ponadtrzydziestoletni rozdział w ich życiu. Nie wiedziały, co jeszcze
można było powiedzieć.
— Pan adwokat Andréasson już na panie czeka — poinformowała
recepcjonistka, więc złapały się za ręce i weszły do gabinetu.
Pokój był duży i ciemny, a na ścianach wisiały wielkie portrety
starszych panów. Adwokat roześmiał się, widząc, jak rozglądają się
dokoła, zaskoczone.
— Przyznaję, gabinet mojej córki wygląda zupełnie inaczej, ale ja
lubię stare klubowe fotele, portrety moich poprzedników i zapach skóry.
Siadajcie panie, siadajcie — zaprosił je gestem dłoni, wskazując trzy
krzesła stojące przed staromodnym biurkiem. Zaproponował wino, ale
odmówiły, zgodziły się za to na wodę mineralną.
— Zatem witajcie, panie. Po pierwsze, chciałbym paniom
podziękować za wczorajszy dzień. Sonji na pewno by się spodobało
przyjęcie. — Odchrząknął. — Być może wiedzą panie, że byłem
adwokatem Sonji, od kiedy skończyła osiemnaście lat, czyli od śmierci
jej rodziców. Pracowałem dla niej przez jakieś trzydzieści pięć lat
i muszę przyznać, że robiłem to z największą przyjemnością. Była jedną
z niewielu klientek, które sobie zostawiłem po tym, jak moja córka
przejęła ode mnie większość obowiązków firmowych. Ustaliliśmy
z Sonją, że będziemy dalej razem pracować i, tak jak już mówiłem,
świetnie się ze sobą dogadywaliśmy. Przez te lata kilkakrotnie
wprowadzała poprawki do swojego testamentu, a zaledwie trzy miesiące
temu spisała wersję, z którą teraz będziecie miały okazję się zapoznać.
Sonja nie ma bezpośrednich spadkobierców ani też nikogo, kto miałby
prawo do schedy po niej. — Zaprosiłem panie do siebie, ponieważ
wszystkie trzy jesteście wymienione w treści testamentu. Czy jak do tej
pory wszystko jest jasne?
Susanne, Maggan i Rebecka spojrzały na siebie, a następnie
pokiwały w milczeniu głowami.
— Skoro tak, przystępuję do odczytania testamentu. Pytania
odłóżmy na koniec.
Andréasson otworzył leżącą przed nim na biurku teczkę i wyjął
z niej plik kartek. Założył okulary do czytania, wziął do ręki pierwszą
z nich, odchrząknął i zafundował im szok porównywalny z tym, którego
doświadczyły, gdy przez telefon poinformował je o śmierci Sonji.
6
Kochane moje,
od kiedy straciłam rodziców, jesteście moją rodziną.
Dziś wiem już wszystko o przyjaźni; to Wy mnie jej nauczyłyście.
Dziś wiem już wszystko o miłości; to Wy mi ją dałyście.
Dziś znam już swoją wartość; to Wy mi ją pokazałyście.
Tyle się razem śmiałyśmy, tyle płakałyśmy.
Tak bardzo kochałyśmy i nienawidziłyśmy.
Dzieliłyśmy się wszystkim.
Prawie wszystkim.
Nigdy nie podzieliłam się z Wami informacją o mojej chorobie
serca, choć od lat wiedziałam, że kiedyś mnie wykończy. Jak się pewnie
domyślacie, wolałam umrzeć raz-dwa, niż przykuta do łóżka nie móc
korzystać z życia. Lekarze nie dają mi gwarancji, że przeszczep serca coś
pomoże, dlatego przestałam już się nad tym zastanawiać i zamiast tego
wolę żyć tak, jak chcę.
To jedno.
Drugie to moje pieniądze.
Mam ich mnóstwo; już sama nie wiem ile. Dokładne wyliczenia
przedstawi Wam pan Andréasson, który w pełni kontroluje sytuację.
Nie miejcie mi za złe, że nigdy Wam o nich nie wspominałam. Dla
mnie nie miały większego znaczenia, nigdy też nie wydawałam więcej niż
Wy. Dostałam je w spadku po moich rodzicach, a sama żyłam z obrazów,
które przez te lata udało mi się namalować.
Ponieważ jednak lubię się wtrącać w Wasze życie, pomyślałam, że
skoro to ostatnia okazja, przyłożę się do tego jak nigdy dotąd. Naturalnie
jeśli mój pomysł Wam się nie spodoba, możecie machnąć na wszystko
ręką.
Maggan, moja Maggan.
Nie możesz już dłużej robić za niewolnicę. Twoja córka jest
dorosła, ma męża i nic się nie stanie, jeśli Twój wnuk od czasu do czasu
pobędzie ze swoimi drugimi dziadkami. Zrób się na bóstwo, poczuj się
atrakcyjna. Nie po to, żeby zdobyć mężczyznę, ale po to, żebyś
uśmiechnęła się do siebie w lustrze.
Rebecko, moja Rebecko.
Nie sądzisz, że wspięłaś się już wystarczająco wysoko? Chodzisz
codziennie do tej swojej pracy, ale czy masz z niej coś więcej poza bólem
głowy i hemoroidami? Na pewno nie daje Ci ona seksu, a właśnie tego
Ci trzeba. Dużo dzikiego seksu bez zerkania na zegarek i myślenia o tym,
czy pogniotą Ci się ciuchy.
Susanne, moja Susanne.
Na świecie jest tylu wspaniałych mężczyzn. Nie trzeba od razu iść
z nimi do łóżka, wystarczy się poznać i zaprzyjaźnić. Świat nie kończy się
na lotnisku. Odkryj go. Poznaj samą siebie. Nie melduj się na Facebooku
w każdej wolnej chwili, lepiej spotkaj się z przyjaciółmi.
Do całej trójki: Musicie coś zrobić z Waszą wagą.
Rebecko i Susanne, jesteście stanowczo za chude i najwyraźniej
zapomniałyście już, co trzeba jeść, żeby wyglądać ładnie i zdrowo.
Macie obie około pięćdziesiątki i wyglądałybyście cudownie, gdybyście
miały więcej ciała na waszych chudych kościach. Maggan, Ty wręcz
przeciwnie: musisz zrzucić kilka kilogramów. Uwielbiam własne
krągłości, ale Ty używasz swoich jako schronu, w którym stajesz się
coraz bardziej anonimowa.
Dziewczyny, mogę wam obiecać, że już nigdy nie będziecie musiały
myśleć o emeryturze i martwić się o pieniądze. Musicie tylko przystać na
moje warunki. Zapiszę je w punktach, żeby nie było wątpliwości.
Jeśli chcecie dostać po mnie spadek, musicie spełnić trzy warunki:
W ciągu trzech miesięcy powinnyście schudnąć lub przytyć co
najmniej pięć kilo. Maggan ma przestać jeść drożdżówki, a Rebecka
i Susanne — zacząć.
Przed upływem trzech miesięcy macie zrezygnować z Waszych
stałych zobowiązań. Rebecka ma złożyć rezygnację ze stanowiska
dyrektora naczelnego, Susanne rzucić pracę stewardesy, a Maggan
przestać się zajmować wnukiem dwa razy w tygodniu.
Za trzy miesiące i jeden dzień otrzymacie drugi list, w którym
znajdziecie dokładne informacje na temat tego, co będziecie robić
w następnym roku. Również i ten list zostanie odczytany przez kancelarię
adwokacką Andréasson. Jeśli oznaczony termin przypadnie na sobotę
lub niedzielę, zjawicie się w kancelarii w poniedziałek po godzinie 14.00.
To ważne, ponieważ przyjęcie spadku musi nastąpić w określonym czasie
i będzie mieć skutek natychmiastowy.
Od dziś do momentu, kiedy otrzymacie cały spadek, minie więc rok,
trzy miesiące i jeden dzień. Nie wolno Wam pod żadnym pozorem
opowiadać nikomu o naszych ustaleniach. Jeśli zgodzicie się na moje
warunki, będziecie mogły mówić o niektórych z nich, jednak nie możecie
pisnąć ani słowa o całkowitej sumie spadku. Jeszcze dziś na konto każdej
z Was wpłynie pięćset tysięcy koron (500 000 kr)[1] i na tym się skończy,
jeśli nie zgodzicie się na moje warunki. Cały spadek wynosi
w zaokrągleniu jakieś trzy, cztery miliardy. Czy wspominałam już, że
musicie działać jednomyślnie? Jeśli któraś się wycofa, pozostałe dwie
będą musiały się zadowolić kwotą pięciuset tysięcy koron, które
otrzymacie dzisiaj.
PS. Jeśli nie stawicie się za trzy miesiące i jeden dzień, adwokat
wie dokładnie, co robić, a moja oferta wygasa.
Kocham Was. Sonja
Zapadła cisza. Słychać było jedynie ciche skrzypnięcie, kiedy
mecenas odchylił się na krześle po odczytaniu testamentu. On też zabrał
głos jako pierwszy.
— Zatem tak to wygląda. Przyznam, że Sonja Gustavsson była
wyjątkową kobietą. — Roześmiał się i kręcąc głową, mówił dalej: —
Wspomniana suma wynosi dziś trzy miliardy pięćset milionów trzysta
siedemdziesiąt pięć tysięcy koron. Co panie na to? Może macie jakieś
pytania?
— Muszę wyjść, potrzebuję powietrza — Rebecka zerwała się
z krzesła. — Czy mogę w razie czego zadzwonić? — zapytała,
odwracając się do adwokata.
Skinął głową.
— Naturalnie. Zanim jednak pani wyjdzie, chciałbym, żeby
postawiła pani w tym miejscu parafkę, a ja postaram się, żeby pieniądze
wpłynęły na konto jeszcze dziś. Oczywiście dotyczy to całej trójki.
[1] Jedna szwedzka korona to ok. 45 groszy (według kursu z lipca
2014); 500 000 koron — ok. 225 000 zł.
7
— Widocznie chciała umrzeć. Dlaczego, do cholery, nic z tym nie
zrobiła? Przecież z taką kasą mogła się leczyć, gdzie tylko chciała! Nic
z tego nie rozumiem… Dlaczego nigdy nam nie powiedziała, że jest
z nią aż tak źle? Przecież ja mówiłam jej o wszystkim. O wszystkim!
— My też, Susanne.
Rebecka próbowała dotrzymać kroku przyjaciółce, ale nie było
łatwo, ponieważ ta wręcz biegła na swoich wysokich obcasach.
— Mogłabyś trochę zwolnić, przecież tak się nie da rozmawiać.
Maggan szła za nimi. Po rozmowie z Andréassonem czuła pustkę.
Choć jeszcze nigdy nie miała takich pieniędzy, z zaskoczeniem
stwierdziła, że nie jest to miłe uczucie. Miała wrażenie, jakby je ukradła,
i było jej wstyd, choć wiedziała, że nie było powodu, żeby tak myśleć.
Nigdy nie prosiła o taki dar i nie wiedziała, czy kiedykolwiek odważy się
wydać choćby jedno zdobyte w ten sposób öre. Przyspieszyła kroku
i dogoniła przyjaciółki.
— Nie wiem, jak wy, ale ja chyba muszę pobyć chwilę sama.
Zdzwonimy się jutro?
Rebecka i Susanne spojrzały po sobie.
— Jasne — odpowiedziała Rebecka. — Susanne, może pójdziemy
na kawę? Nie chcę jeszcze wracać do domu.
— Bardzo chętnie, choć wolałabym się raczej napić wina na
Mosebacke.
Gdy już wyściskały Maggan na pożegnanie przy wejściu na stację
metra Slussen, ruszyły dalej w ciszy. Obie dostały propozycję rezygnacji
z pracy, co dla Susanne było wyjątkowo trudną decyzją. Co prawda
wielokrotnie powtarzała, że nie cieszy jej już latanie, ale teraz, kiedy
nadarzyła się okazja, żeby odejść, jej praca wydała się nagle wyjątkowo
atrakcyjna.
— Myślisz, że życie ma jakiś sens? — zapytała Rebecka. — No
wiesz, czy wszystko jest już z góry ustalone, czy istnieje coś takiego jak
przeznaczenie?
— Nie, skąd. A ty?
— Nie wiem. Przez tyle lat starałam się kierować własnym życiem,
a gdy nagle umiera jedna z moich najlepszych przyjaciółek, dostaję
szansę, żeby puścić ster i choć przez chwilę płynąć z wiatrem… Sonja
ma rację, że cierpię na przerost ambicji i zawsze muszę wszystko
kontrolować, choć sama pewnie wolałabym myśleć o sobie jak o kimś,
kto po prostu panuje nad własnym życiem. Co się stanie, jeśli
odpuszczę? Myślisz, że może się stać coś złego? Jaki sens ma teraz moje
życie?
Znalazły wolny stolik w ogródku kawiarni przy Mosebacke.
Rozległy się pierwsze dźwięki granej na żywo muzyki i w ciągu kilku
minut miejsce zapełniło się ludźmi. Był ciepły, letni wieczór.
Przychodziły tu często we czwórkę; kelner od razu je poznał.
— Dziś panie tylko we dwie? — zapytał z uśmiechem. — Czym
mogę służyć?
Maggan pożałowała swojej decyzji, gdy tylko wsiadła do metra.
Nie wiedziała, co miałaby robić sama w domu. Wysiadła na
Medborgarplatsen i ile sił w obolałych nogach pospieszyła w kierunku
Mosebacke, gdzie już siedziały jej towarzyszki niedoli. Wyobraziła sobie
Sonję, jak siedzi gdzieś w górze na obłoku i spogląda na nie, zanosząc
się śmiechem.
Dobiegła na miejsce akurat, gdy Susanne otrzymała swój drugi
kieliszek wina.
— Ja też poproszę — wysapała do kelnera i opadła na krzesło obok
Rebecki.
— Dwa dni w tygodniu z Alexandrem nie wpłynęły, jak widać,
zbyt dobrze na moją kondycję — powiedziała, biorąc do ręki serwetkę,
żeby wytrzeć czoło. — O czym rozmawiacie?
Gdy się rozstawały, zapadał już zmrok. Czwarte krzesło przy stole
stało puste przez cały wieczór; próbowały je zapełnić, wspominając
dawne czasy. Nad tym, co będzie jutro, na razie się nie zastanawiały, ale
gdy zbierały się do wyjścia, Rebecka zapowiedziała, że złoży
wymówienie, w trybie natychmiastowym. Jeśli powie, że dostała pracę
u konkurencji, JH Foods nie będzie chciało z nią nawet rozmawiać.
— Jesteś pewna? — zdziwiła się Susanne.
— Na sto procent. Ja w to wchodzę, a wy? Maggan, przecież ty nie
masz nic do stracenia!
— Jak to: nie mam nic do stracenia? Ryzykuję, że moja córka się
na mnie obrazi. Ustaliłyśmy, że będę się zajmować Alexem do czasu,
kiedy pójdzie do zerówki w sierpniu, a potem co drugi dzień po szkole.
Dla mnie to już jest wielka strata.
— Przecież masz trzy miesiące, żeby porozmawiać z Anneli
i wszystko sobie poukładać… Znam twoją córkę od urodzenia, wiem, że
chce dla ciebie dobrze. Nikt nie wymaga, żebyś przestała się z nim
widywać. Susanne, co ty o tym myślisz?
— O Anneli i Alexie? Będzie dobrze — odpowiedziała zapytana.
— Nie, nie o nich. Co ty na to, żeby skończyć z lataniem?
— Niedobrze mi na samą myśl. Jestem przerażona i wściekła.
Wystarczy?
Rebecka roześmiała się.
— Wystarczy. Przynajmniej na razie.
Przyjaciółki wzięły się pod ramiona i ruszyły w ciszy w kierunku
Slussen, skąd każda miała się udać w swoją stronę: Maggan na Farsta,
Rebecka na Gärdet, a Susanne pieszo na Folkungagatan.
Wysokie obcasy miarowo uderzały w asfalt, gdy Susanne pędziła
do domu. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim ukochanym
mieszkaniu i wziąć prysznic. Choć nie było zbyt gorąco, czuła, że się
lepi. Zupełnie jak po nocy z Andersem, kiedy ten w pośpiechu
wyskakiwał z łóżka.
Przez cały dzień nie pomyślała o nim ani razu, co niewątpliwie
należało uznać za sukces. Anders nie był dla niej i niezależnie od tego,
co Sonja napisałaby w swoim testamencie, nie miała zamiaru dłużej się
nad sobą znęcać. Nie widziała go od prawie czterech tygodni i w ogóle
za nim nie tęskniła.
Zwykle chodziła przez Fjällgatan, żeby nacieszyć się widokiem
Sztokholmu z góry, ale teraz skierowała się najkrótszą drogą do domu,
nie zważając na samochody, pijaków czy turystów. Długonoga
blondynka mknąca ulicą Katarinavögen jak zwykle ściągała spojrzenia
mężczyzn, wywołując zazdrość u towarzyszących im kobiet. Susanne
wiedziała, jak podkreślić to, co było jej atutem, i choć skończyła już
czterdzieści osiem lat, wciąż wyglądała fantastycznie.
Przyjaciółki już od dawna widziały w niej przede wszystkim osobę
o wielkim sercu. Miała niewątpliwie największy temperament z nich
wszystkich i nigdy nie owijała w bawełnę, kiedy coś jej nie pasowało,
ale też najczęściej okazywała pozostałym, jak bardzo je kocha.
— Kurwa mać! — Zamek do drzwi jak zwykle się zacinał
i Susanne zaklęła pod nosem, że nikt go jeszcze nie naprawił, mimo że
wielokrotnie prosiła o to wspólnotę. O mało co nie złamała klucza;
dziękowała Bogu, że nie stało się to akurat dzisiaj. Cisnęła torbę na
krzesło w przedpokoju i w drodze do łazienki zrzucała z siebie kolejno
ubrania. Stanik zdjęła, wchodząc już pod prysznic.
Po kąpieli postanowiła, że zrobi coś, czego jeszcze nigdy nie
robiła, nie będąc na granicy życia i śmierci: weźmie tygodniowe
zwolnienie lekarskie.
Wraz z tą decyzją coś w niej puściło. Po raz pierwszy od śmierci
Sonji poczuła, że jest w stanie normalnie oddychać. Otworzyła okno na
Folkungagatan i wpuściła do środka powietrze oraz szum ulicy. Wyjęła
z kredensu torebkę pralinek, które trzymała w domu na wypadek, gdyby
szła do kogoś z wizytą i nie zdążyła kupić kwiatów, skuliła się na
kanapie, przykryła kocem swoje długie, szczupłe nogi i wzięła do ust
pierwszą czekoladkę.
Kilka kilometrów od niej przy biurku siedziała Rebecka
i zastanawiała się, jak sformułować swoje wypowiedzenie. Jeśli nie
skłamie, będzie musiała chodzić do pracy jeszcze przez sześć miesięcy,
a tego nie chciała. Zdziwiło ją, że to, co początkowo wydawało się
pomysłem luźno rzuconym przy wyjściu z restauracji, teraz brała
całkiem na serio. Nigdy więcej nie pojawi się w biurze. Zostawiła w nim
buty, ale Lena mogła je sobie spokojnie zabrać.
Rebecka zawsze ceniła prezesa zarządu i to do niego skierowała
swoje wypowiedzenie. Wiedziała, że zastępca dyrektora z powodzeniem
zastąpi ją na stanowisku do czasu, kiedy znajdą kogoś na jej miejsce, nie
musiała się więc martwić o firmę. Nie potrafiła kłamać, ale perspektywa
powrotu do biura jeszcze na kilka miesięcy znacznie ułatwiała jej
podjęcie decyzji. Na samą myśl o pracy zbierało jej się na wymioty;
natychmiast zabrała się do pisania.
Maggan nie pisała ani nie jadła. Siedziała przed komputerem,
wpatrując się w stan swojego konta w Nordea. 515 365 koron. Kręciło
jej się w głowie. Gdyby kupiła bluzkę, którą widziała ostatnio
w KappAhl, nie wpłynęłoby to ani trochę na ogólny stan konta. Nigdy
nie miała wielkich pieniędzy, a przez lata, kiedy utrzymywała siebie
i Anneli z jednej pensji, ledwo starczało jej do pierwszego.
Na szczęście Anneli była już dorosła, gdy samochód, który
powinien był ustąpić pierwszeństwa Maggan, zdemolował przednią
część jej peugeota. Już w karetce mówili, że ktoś nad nią czuwa, bo
mimo że miała złamane obie nogi, nie sposób było nie nazwać tego
szczęściem. Pół metra bliżej środka skrzyżowania i byłoby po niej. Choć
od wypadku minęło sześć lat, wciąż nie potrafiła myśleć o nim ze
spokojem. Zmienił całe jej życie.
Dawniej uwielbiała pracę w przedszkolu, krótkie wycieczki
samochodem i spacery wokół jeziora Magelungen w każdą niedzielę.
Po wypadku nic jej z tego nie zostało. Najbardziej jednak tęskniła za
pracą. Czuła się zmęczona i nieprzydatna, aż któregoś dnia Anneli
zapytała, czy nie mogłaby zajmować się Alexem dwa dni w tygodniu.
Dostała nowe życie. Znów czuła się potrzebna, a to najlepsze lekarstwo.
Maggan nigdy nie tęskniła za pieniędzmi, których nie miała, i nie
przeszkadzało jej, gdy przyjaciółki opowiadały, co takiego udało im się
upolować na wyprzedażach w NK. Cieszyła się razem z nimi, kiedy
pokazywały swoje ostatnie zdobycze. Wiedziała, że nie może im
dorównać wyglądem, ale że w gruncie rzeczy są do siebie bardzo
podobne i dlatego od tylu lat trzymają się razem.
Poza tym miała coś, czego nie zastąpiłyby wszystkie wyprzedaże
razem wzięte. Dziecko. Córkę, którą Susanne, Rebecka i Sonja
traktowały jak własną.
Anneli bardzo przeżyła śmierć Sonji; przepłakała cały pogrzeb
i przyjęcie.
— Nie rozumiem, dlaczego tak się uparła przy tej imprezie.
Maggan nie próbowała nawet wyjaśnić córce, w jaki sposób
rozumowała jej ukochana ciotka Sonja. Jak bardzo chciała korzystać
Ostatnia wola Sonji
Åsa Hellberg OSTATNIA WOLA SONJI Przekład Dominika Górecka
Dla Jonathana
1 Nieczęsto się zdarza, żeby przed wejściem do domu towarowego Åhléns leżała martwa kobieta, ale Sonja Gustavsson zawsze wiedziała, jak zwrócić na siebie uwagę. Nie planowała umrzeć w samym środku centrum handlowego na Farsta; gdyby jednak wiedziała, że tak się stanie, pewnie nie miałaby nic przeciwko temu. Myśl o nagłej śmierci towarzyszyła jej od tylu lat, że zdążyła się do niej przyzwyczaić. Lekarz ostrzegał ją już w osiemdziesiątym trzecim, ale dla Sonji życie bez palenia, picia i dobrego jedzenia byłoby nie do wytrzymania i na dłuższą metę znacznie gorsze od rozległego zawału serca w centrum handlowym. Zanim w wieku pięćdziesięciu czterech lat wydała ostatnie tchnienie, pomyślała jeszcze z ulgą, że na szczęście udało jej się wprowadzić kilka drobnych poprawek do testamentu. Tak jak teraz było dużo zabawniej.
2 W drodze na Arlandę Susanne przyglądała się w skupieniu swoim paznokciom i z niezadowoleniem stwierdziła, że choć pomalowała je dwukrotnie, z jednego z nich zdążył już odprysnąć kawałek czerwonego lakieru. Cholera jasna! Nie miała teraz czasu, żeby je znów malować, zresztą w autobusie mogłoby się to skończyć katastrofą, a przecież spieszyła się na zebranie, na które była spóźniona już wtedy, gdy wsiadała do tego pojazdu o w pół do siódmej rano. Załoga samolotu miała być na miejscu za godzinę; już teraz wiedziała, że będzie musiała przyspieszyć kroku, żeby się nie spóźnić. Boże, żeby go tylko nie było, powtarzała w myślach, gdy autobus pędził E4 w kierunku lotniska. Uśmiechnęła się do siebie. Ile to razy siedziała tu z nadzieją, że będzie na odwrót i że Anders zostanie ściągnięty na zastępstwo, jeśli nie miał zaplanowanego lotu! Choć minęły już trzy tygodnie od czasu, gdy z nim zerwała, wciąż modliła się o to, żeby nie lecieli tym samym rejsem. Dobrze wiedziała, jak łatwo potrafi ulec jego zalotom, które stawały się bardziej nachalne, jeśli po drodze mieli zaplanowany nocleg w hotelu. Zgodnie z dzisiejszym grafikiem leciała do Oslo i dlatego wolała, żeby Anders Schulz nie znajdował się w sali, do której właśnie zmierzała. Widać nie wszystkie modlitwy trafiają jednak do Boga, bo już zza drzwi dobiegł ją niski głos Andersa. Żołądek skurczył jej się ze stresu, ale zdążyła jeszcze przybrać profesjonalny wyraz twarzy. Spojrzała ku górze z wdzięcznością, że została przynajmniej ostrzeżona, otworzyła drzwi i weszła do środka. — Cześć! Co słychać? — powiedziała prosto przed siebie. — Susanne, dawno się nie widziałyśmy! — zawołała koleżanka i już była przy niej. — Ostatnim razem chyba na postoju w Helsingfors, wiele miesięcy temu? Co u ciebie? Byłaś na wakacjach? Rany, ale jesteś
opalona! Świetnie wyglądasz, jak ty to robisz? Mnie o tej godzinie ledwo udaje się otworzyć oczy. Susanne udawała że słucha, ale kątem oka obserwowała Andersa. Zdawał się mieć doskonały humor. Nie potrafiła określić, czy miał ku temu własne powody, czy to dlatego, że weszła do sali. Wybrała to pierwsze; na wypadek, gdyby zapomniała, dlaczego nie powinna się z nim spotykać. Racja, przecież on ma żonę, uśmiechnęła się pod nosem, jakby to nie miało większego znaczenia. Bo przecież miało. Na tym właśnie polegał cały problem. Naturalnie jego małżeństwo było fikcją. Powtarzał jej to tyle razy, że zaczęła się zastanawiać, czy na pewno wszystko z nim w porządku. Zawsze myślała, że jeśli w małżeństwie brakuje miłości i seksu, trzeba się rozwieść, jednak w przypadku Andersa istniały najwyraźniej setki powodów, żeby tego nie robić. Dom, samochody, dzieci, teściowie, jazda w tę i z powrotem, choć przecież zapewniał, że odejdzie od żony, tylko jeszcze nie teraz. Mówił, że nie potrafi żyć bez Susanne, ale ani przez chwilę mu w to nie wierzyła. — Susanne, co za spotkanie! Co u ciebie? — zapytał kapitan, puszczając do niej oko, gdy szli do samolotu. — W porządku, a u ciebie? Jak tam twoja rodzinka? Mieliście udane wakacje? — odpowiedziała, siląc się na uśmiech. — Czy ja wiem? Nic nowego, dużo biegania z dzieciakami, wiesz jak jest. Chętnie ci wszystko opowiem; będziemy mieć chwilę w Oslo. Może napijemy się razem wina na Åkers Brygge? Jest taka ładna pogoda… Tęskniłem, Susanne — szepnął, kładąc rękę na jej ramieniu. Parsknęła. — Wybij sobie z głowy Åkers Brygge i wyobraź sobie, że ja nie tęskniłam — powiedziała, strącając jego rękę. Kłamała. Brakowało jej seksu z nim — niczego więcej. Nie miała zamiaru zaczynać wszystkiego od początku, nawet jeśli jej ciało przez chwilę podpowiadało jej co innego. Przydałoby mi się teraz klimakterium, sarknęła w duchu, idąc po płycie lotniska. Nagle pomyślała z zazdrością o starszych koleżankach, które opowiadały jej o tym, jak straciły zainteresowanie seksem. Na dźwięk słów cabin crew, disarm slides, Susanne zaczęła
automatycznie wykonywać polecenia. Przez cały dzień nie usiadła nawet na chwilę i teraz marzyła już tylko o tym, żeby jak najszybciej trafić do hotelu. Pracowała na samym końcu pokładu i rzadko kontaktowała się z kokpitem, ale nie miała nic przeciwko temu stanowi. Jej ciało i tak reagowało za każdym razem, gdy z głośników rozlegał się jego głos. Anders był niewątpliwie jednym z tych pilotów, którzy lubili korzystać z systemu nagłaśniającego. Próbowała przegonić myśli i skoncentrować się na pasażerach czekających na wodę, kawę, herbatę i wino. Wiedziała, że gdy dolecą na miejsce, on znów nie będzie dawać jej spokoju. Starała się jak najdłużej o tym nie myśleć. Susanne miała dość związków bez przyszłości, zmarnowała na nie stanowczo zbyt wiele czasu. Zdawała sobie sprawę, że decydując się na relacje bez perspektyw, dokonywała świadomego wyboru, teraz jednak doszła do wniosku, że równie świadomie może z nich zrezygnować. Domyślała się, że za każdym razem szukała w nich miłości, ale że nigdy nie była nawet o krok od niej. Dwa nieudane dłuższe związki zniechęciły ją do dalszych prób, a na samą myśl, że miałaby się związać na poważnie z Andersem, robiło jej się słabo. W drodze do hotelu skutecznie ignorowała zaczepki Andersa i gdy znalazła się w pokoju, mogła wreszcie odetchnąć. Odwiesiła do szafy granatowy mundurek, wyjęła z walizki wcześniej uprasowaną bluzkę i powiesiła ją na wieszaku w łazience, żeby wyprostowała się pod wpływem pary spod prysznica. Zdjęła rajstopy i jedwabną bieliznę, wrzuciła je do torby i wyciągnęła się naga na łóżku. Zamówiła omlet i sok z room service. Kolacja, prysznic i telewizja. Niczego więcej nie potrzebowała aż do śniadania następnego ranka. Z pulsowaniem w podbrzuszu, które czuła od spotkania z kapitanem, też mogła sobie sama poradzić. Kiedy po godzinie usłyszała dyskretne pukanie do drzwi, była już całkowicie pochłonięta sobą, a kiedy pukanie rozległo się ponownie, fale dobrze jej znanego, silnego orgazmu przeszły przez jej ciało. Co za wyczucie czasu, pomyślała, gdy stwierdziła, że Anders wreszcie dał za wygraną. I bardzo dobrze.
3 Pięć lat, jeszcze tylko pięć lat, powtarzała w myślach Rebecka, parkując przed biurem. Nie oczekiwała, że dostanie propozycję przejścia na emeryturę, mając na karku pięćdziesiąt pięć wiosen, ale była niemal pewna, że będą chcieli się jej pozbyć po sześćdziesiątce. Nie wiedziała jeszcze, co zrobi z wolnym czasem; w tej chwili nie miało to większego znaczenia. Miała już dość życia w ciągłym stresie. Z pozoru spokojna i opanowana, skrzętnie skrywała to, co działo się w niej naprawdę. Jej wizerunku dopełniały ciemne włosy do ramion, starannie ufarbowane, żeby pokryć siwiznę, zebrane na karku w kok, oraz ubiór — marynarka i spódnica do kolan — jak zwykle bez zarzutu, być może nawet trochę nudne. — Cześć — powiedziała, przechodząc przez wahadłowe drzwi, do recepcjonistki, która w odpowiedzi pomachała jej ręką na znak, że musi odebrać telefon. Nie będzie porannej pogawędki, pomyślała i zrobiła głęboki wdech. Musi myśleć pozytywnie. Wcisnęła właściwy guzik i wjechała windą na drugie piętro, na którym znajdowały się biura kierownictwa. — Rebecka! Dobrze, że jesteś. Muszę z tobą porozmawiać — Lena, jej asystentka, czerwona na twarzy, przestępowała z nogi na nogę. — Daj mi pięć minut, muszę się najpierw napić kawy — odpowiedziała, zdejmując marynarkę. Przy ekspresie nikogo jeszcze nie było i pomyślała, że to kolejny argument za tym, żeby przychodzić do pracy wcześniej. Gdy maszyna parzyła kawę, Rebecka przez chwilę zawahała się, czy nie wziąć ciastka, ale postanowiła, że zostanie przy czarnej kawie. Nie chciała kupować nowych ubrań jeszcze przez pięć lat. Dopiero potem zacznie jeść. — Nie mam jak zrobić raportu kwartalnego, brakuje mi materiałów. Lena jak zwykle rozpoczęła dzień od narzekania. Rebecka
wiedziała, że to dopiero początek, dlatego słuchała jednym uchem. Była jednak czujna, na wypadek gdyby któryś z komunikatów wyraźnie różnił się od poprzednich. Jej myśli krążyły wokół zebrania zarządu, które czekało ją w dalszej części dnia. Domyślała się, że dyrektor do spraw finansowych poprze jej propozycję, bo znał ją i wiedział, do czego zmierza. Z kolei szefowa działu marketingu, straszna zrzęda, będzie jak zwykle szukać dziury w całym; Rebecka była na to przygotowana. Zasoby Ludzkie i Zaopatrzenie będą pewnie jak zwykle siedzieć cicho, zresztą ich wejście do zarządu było tylko pro forma. Dyrektor zakładu był dla niej wciąż nieprzewidywalny, a nowy szef sprzedaży pewnie nie będzie się wychylać, co akurat dzisiaj byłoby jej na rękę. — Dziękuję, że mnie wysłuchałaś, od razu mi lepiej — powiedziała Lena, ocierając łzy. — Straszna ze mnie beksa. Masz rację, powinnam postawić na swoim. Jak zawsze masz rację — dodała. Rebecka spojrzała zaskoczona na swoją asystentkę; w życiu nie przyszłoby jej do głowy powiedzieć czegoś takiego. Nie odezwała się jednak, tylko wykrzywiła usta w grymasie, który miał przypominać uśmiech. Raport kwartalny był narzędziem przestarzałym, wciąż jednak stosowanym przez ludzi od sprzedaży, którzy uparcie organizowali swoje zebrania cztery razy w roku. W centrali rzadko przyglądano się tym liczbom, dlatego gdy dwie godziny później Lena położyła jej raport na biurku, Rebecka od razu przesłała go do działu sprzedaży. Zwyczaj, zgodnie z którym raport trafiał w pierwszej kolejności na biurko dyrektora naczelnego, pochodził jeszcze z czasów jej poprzednika. Nie był zresztą jedyny; Rebecka poznała ich wiele od czasu, kiedy osiem lat temu objęła swoje stanowisko. Postanowiła skupić się na wyplenieniu tych najgorszych. Poprzedni dyrektor spędził stanowczo zbyt wiele lat w swoim fotelu i stracił ogląd sytuacji. Przez ten czas konkurencja uczyła się na swoich błędach, a JH Foods działało według utartych schematów. W efekcie firma straciła pozycję lidera, którą cieszyła się przez dwie dekady i która była już tylko wspomnieniem, gdy stery przejmowała Rebecka. Teraz, kiedy znów mogli wciągnąć flagę na maszt, nie przejmowała się tym, że niektórych zwyczajów nie udało się zmienić.
Godziła się na nie, ponieważ dawały pracownikom poczucie bezpieczeństwa. — Jeszcze pięć lat — powiedziała do siebie ściszonym głosem w drodze do sali konferencyjnej na pierwszym piętrze, w której najchętniej jeszcze tego samego dnia złożyłaby wymówienie. Potrzeba zmiany nie przyszła nagle, ale gdy już się pojawiła, trudno było ją zignorować. Nie wiedziała tylko, czym ona, pięćdziesięciopięcioletnia singielka bez dzieci i wnuków, miałaby się zajmować przez resztę życia. Szyciem? Robieniem na drutach? Grą w golfa? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Tęsknota za czymś nieokreślonym była znacznie trudniejsza od tęsknoty za czymś konkretnym i Rebecka czuła, że musi znaleźć dla siebie jakiś cel na te pięć lat, które miała jeszcze spędzić w firmie. — Witam wszystkich. Wiem, że nie dostaliście agendy dzisiejszego spotkania, zaraz wyjaśnię dlaczego… Lena, rozdasz wszystkim?
4 — Babciu, babciu! Zobacz, jak się huśtam! Nie miała na to najmniejszej ochoty, ale przecież nie mogła odmówić, skoro wnuczek domagał się uwagi. — Widzę. Alex. Zuch chłopak. Córka wielokrotnie powtarzała jej, żeby nie mówiła do Alexandra „zuch chłopak”, tylko że cieszy ją, że się dobrze bawi. Miała to w nosie. Chciał, żeby nazywała go zuchem, proszę bardzo. Któregoś dnia i tak zejdzie z huśtawki, a zanim to się stanie, miała zamiar dalej go chwalić. — No, cukiereczku, wracamy do domu, zjemy coś i poczekamy na mamę? — zapytała Maggan, podnosząc się z ławki. — To zależy — odpowiedział Alex. — Od czego? — Od tego, czy masz dla mnie lody. — Dla ciebie zawsze. Uradowany brązowooki skrzat złapał babcię za rękę i ruszyli razem w kierunku domu. — Babciu? — Tak? — Czy ty jesteś stara? — Nie, skąd. Dlaczego pytasz? — Bo tak wyglądasz. — Naprawdę? Dlaczego? — Bo masz takie siwe włosy. I zmarszczki. A jak się jest starym, to się umiera. — To prawda, ale ja jestem zdrowa i chyba nie aż taka stara, jak ci się wydaje. Alex nie odpowiedział. Na widok furtki do domu babci zapomniał o całej rozmowie. Puścił jej dłoń i rzucił się biegiem do przodu. — Pospiesz się, babciu! Bo nam się lody roztopią.
— Twój syneczek uważa, że staro wyglądam — poskarżyła się córce. Jeszcze długo po ich wyjściu rozmyślała nad słowami pięciolatka. Co prawda uważała, że słowo „stara” to przesada, jednak nawet ona widziała, że w ciągu ostatnich lat straciła swój dawny wigor. Od ostatniego farbowania minęły trzy lata i zdążyła się już przyzwyczaić do swoich siwych pasemek, a nawet je polubić. Nie znosiła za to brwi, które sterczały we wszystkie strony. Próbowała je regulować, ale najtwardsze włoski i tak nie chciały się układać. Na jej ulicy otworzono niedawno salon fryzjerski, gdzie robiono cuda z włosami, i Maggan postanowiła, że umówi się przynajmniej na konsultacje. Alex nie może pokazywać się z babcią, która staro wygląda. Przyszło jej do głowy, że potrzebuje wsparcia w swoich rozważaniach na temat brwi, dlatego wybrała numer Sonji, która powinna już wrócić z Farsta Centrum. Nie odebrała, więc Maggan nagrała się na pocztę i sięgnęła po mop, jak zawsze po wyjściu Alexa. Po trzech godzinach zadzwoniła znów do Sonji, a ponieważ ta nie odebrała, wybrała numer Rebecki, a potem Susanne. One też nie odbierały. — Cholerne pracoholiczki — mruknęła pod nosem. — Skoro nie mają dla mnie czasu, rozwiążę sobie przynajmniej krzyżówkę.
5 Do ósmej piętnaście w czwartek czternastego maja dwa tysiące dziewiątego roku Susanne, Rebecka i Maggan nie wiedziały nic o śmierci przyjaciółki, czwartej z ich kwartetu. Zgodnie z życzeniem wieloletniej klientki Sonji Gustavsson adwokat Andréasson i dwóch pracowników jego kancelarii zadzwonili do wszystkich trzech jednocześnie. Przekazali wiadomość o śmierci Sonji wraz z prośbą, by wyprawiły jej huczne przyjęcie pożegnalne, po którym miały się udać do kancelarii w celu uzyskania dalszych informacji. Telefony odłożyły o wpół do dziewiątej. Godzinę później przed domem Maggan zatrzymały się dwie taksówki. — Przyjęcie pożegnalne? Co ty znowu wymyśliłaś? Zobaczysz, będę płakać, czy tego chcesz, czy nie — rozkleiła się Susanne i spojrzała w sufit, jakby Sonja patrzyła na nie gdzieś z góry. Rebecka siedziała obok niej na kanapie i od godziny, to znaczy od chwili, kiedy weszła do mieszkania, nie odezwała się ani słowem. — Susanne, posłuchaj, skoro Sonja chciała mieć przyjęcie, to będzie mieć przyjęcie — wydusiła wreszcie. — Trzeba spełniać życzenia zmarłych — dodała, jakby starała się przekonać samą siebie. — Naprawdę? Myślałam, że pogrzeb jest dla tych, co zostali? Wiem, że Sonja lubiła się zabawić, ale ten pomysł jest zwyczajnie makabryczny. — Czy adwokat naprawdę użył słowa „huczne”? — niepewnie zapytała Maggan. — Tak — odpowiedziały chórem Rebecka i Susanne. — Skoro tak, to nie mamy wyboru. Zgadzam się z Rebecką, że powinnyśmy spełnić jej życzenie. Przecież dlatego zwróciła się z tym właśnie do nas. — Kogo innego miałaby prosić? Jakiegoś dalekiego wujka
z Herrljunga? Dobra, poddaję się. Dwa do jednego. Niecałe trzy tygodnie później odbył się pogrzeb, na który przybyło jakieś trzysta osób, a następnie przyjęcie w Operaterassen dla dwustu dwudziestu sześciu gości. Przez lata Sonja zdobyła dużo przyjaciół i jeszcze więcej znajomych; i choć jej przyjaciółki o tym wiedziały, były zaskoczone tym, jak wielu ich się zjawiło. Cieszyły się, pomimo smutnych okoliczności. Gdy pod koniec wieczoru zaśmiewały się, wspominając dawne czasy, z zaskoczeniem przyznały przyjaciółce rację. Nie dało się lepiej pożegnać Sonji, niż urządzając jej huczne przyjęcie. Następnego dnia miały się spotkać w kancelarii adwokackiej Andréasson, choć dalej nie wiedziały, w jakim celu. Pogrzeb się odbył, prochy Sonji miały zostać rozrzucone w Gaju Pamięci na Cmentarzu Leśnym, a jej mieszkanie opróżnione w przyszłym tygodniu. Nie ustaliły jeszcze, co zrobią z jej rzeczami, ale być może właśnie tego miało dotyczyć spotkanie. Siedziały w ciszy w poczekalni. Wczorajsze przyjęcie zamknęło ponadtrzydziestoletni rozdział w ich życiu. Nie wiedziały, co jeszcze można było powiedzieć. — Pan adwokat Andréasson już na panie czeka — poinformowała recepcjonistka, więc złapały się za ręce i weszły do gabinetu. Pokój był duży i ciemny, a na ścianach wisiały wielkie portrety starszych panów. Adwokat roześmiał się, widząc, jak rozglądają się dokoła, zaskoczone. — Przyznaję, gabinet mojej córki wygląda zupełnie inaczej, ale ja lubię stare klubowe fotele, portrety moich poprzedników i zapach skóry. Siadajcie panie, siadajcie — zaprosił je gestem dłoni, wskazując trzy krzesła stojące przed staromodnym biurkiem. Zaproponował wino, ale odmówiły, zgodziły się za to na wodę mineralną. — Zatem witajcie, panie. Po pierwsze, chciałbym paniom podziękować za wczorajszy dzień. Sonji na pewno by się spodobało przyjęcie. — Odchrząknął. — Być może wiedzą panie, że byłem adwokatem Sonji, od kiedy skończyła osiemnaście lat, czyli od śmierci jej rodziców. Pracowałem dla niej przez jakieś trzydzieści pięć lat i muszę przyznać, że robiłem to z największą przyjemnością. Była jedną z niewielu klientek, które sobie zostawiłem po tym, jak moja córka
przejęła ode mnie większość obowiązków firmowych. Ustaliliśmy z Sonją, że będziemy dalej razem pracować i, tak jak już mówiłem, świetnie się ze sobą dogadywaliśmy. Przez te lata kilkakrotnie wprowadzała poprawki do swojego testamentu, a zaledwie trzy miesiące temu spisała wersję, z którą teraz będziecie miały okazję się zapoznać. Sonja nie ma bezpośrednich spadkobierców ani też nikogo, kto miałby prawo do schedy po niej. — Zaprosiłem panie do siebie, ponieważ wszystkie trzy jesteście wymienione w treści testamentu. Czy jak do tej pory wszystko jest jasne? Susanne, Maggan i Rebecka spojrzały na siebie, a następnie pokiwały w milczeniu głowami. — Skoro tak, przystępuję do odczytania testamentu. Pytania odłóżmy na koniec. Andréasson otworzył leżącą przed nim na biurku teczkę i wyjął z niej plik kartek. Założył okulary do czytania, wziął do ręki pierwszą z nich, odchrząknął i zafundował im szok porównywalny z tym, którego doświadczyły, gdy przez telefon poinformował je o śmierci Sonji.
6 Kochane moje, od kiedy straciłam rodziców, jesteście moją rodziną. Dziś wiem już wszystko o przyjaźni; to Wy mnie jej nauczyłyście. Dziś wiem już wszystko o miłości; to Wy mi ją dałyście. Dziś znam już swoją wartość; to Wy mi ją pokazałyście. Tyle się razem śmiałyśmy, tyle płakałyśmy. Tak bardzo kochałyśmy i nienawidziłyśmy. Dzieliłyśmy się wszystkim. Prawie wszystkim. Nigdy nie podzieliłam się z Wami informacją o mojej chorobie serca, choć od lat wiedziałam, że kiedyś mnie wykończy. Jak się pewnie domyślacie, wolałam umrzeć raz-dwa, niż przykuta do łóżka nie móc korzystać z życia. Lekarze nie dają mi gwarancji, że przeszczep serca coś pomoże, dlatego przestałam już się nad tym zastanawiać i zamiast tego wolę żyć tak, jak chcę. To jedno. Drugie to moje pieniądze. Mam ich mnóstwo; już sama nie wiem ile. Dokładne wyliczenia przedstawi Wam pan Andréasson, który w pełni kontroluje sytuację. Nie miejcie mi za złe, że nigdy Wam o nich nie wspominałam. Dla mnie nie miały większego znaczenia, nigdy też nie wydawałam więcej niż Wy. Dostałam je w spadku po moich rodzicach, a sama żyłam z obrazów, które przez te lata udało mi się namalować. Ponieważ jednak lubię się wtrącać w Wasze życie, pomyślałam, że skoro to ostatnia okazja, przyłożę się do tego jak nigdy dotąd. Naturalnie jeśli mój pomysł Wam się nie spodoba, możecie machnąć na wszystko ręką. Maggan, moja Maggan. Nie możesz już dłużej robić za niewolnicę. Twoja córka jest
dorosła, ma męża i nic się nie stanie, jeśli Twój wnuk od czasu do czasu pobędzie ze swoimi drugimi dziadkami. Zrób się na bóstwo, poczuj się atrakcyjna. Nie po to, żeby zdobyć mężczyznę, ale po to, żebyś uśmiechnęła się do siebie w lustrze. Rebecko, moja Rebecko. Nie sądzisz, że wspięłaś się już wystarczająco wysoko? Chodzisz codziennie do tej swojej pracy, ale czy masz z niej coś więcej poza bólem głowy i hemoroidami? Na pewno nie daje Ci ona seksu, a właśnie tego Ci trzeba. Dużo dzikiego seksu bez zerkania na zegarek i myślenia o tym, czy pogniotą Ci się ciuchy. Susanne, moja Susanne. Na świecie jest tylu wspaniałych mężczyzn. Nie trzeba od razu iść z nimi do łóżka, wystarczy się poznać i zaprzyjaźnić. Świat nie kończy się na lotnisku. Odkryj go. Poznaj samą siebie. Nie melduj się na Facebooku w każdej wolnej chwili, lepiej spotkaj się z przyjaciółmi. Do całej trójki: Musicie coś zrobić z Waszą wagą. Rebecko i Susanne, jesteście stanowczo za chude i najwyraźniej zapomniałyście już, co trzeba jeść, żeby wyglądać ładnie i zdrowo. Macie obie około pięćdziesiątki i wyglądałybyście cudownie, gdybyście miały więcej ciała na waszych chudych kościach. Maggan, Ty wręcz przeciwnie: musisz zrzucić kilka kilogramów. Uwielbiam własne krągłości, ale Ty używasz swoich jako schronu, w którym stajesz się coraz bardziej anonimowa. Dziewczyny, mogę wam obiecać, że już nigdy nie będziecie musiały myśleć o emeryturze i martwić się o pieniądze. Musicie tylko przystać na moje warunki. Zapiszę je w punktach, żeby nie było wątpliwości. Jeśli chcecie dostać po mnie spadek, musicie spełnić trzy warunki: W ciągu trzech miesięcy powinnyście schudnąć lub przytyć co najmniej pięć kilo. Maggan ma przestać jeść drożdżówki, a Rebecka i Susanne — zacząć. Przed upływem trzech miesięcy macie zrezygnować z Waszych stałych zobowiązań. Rebecka ma złożyć rezygnację ze stanowiska dyrektora naczelnego, Susanne rzucić pracę stewardesy, a Maggan przestać się zajmować wnukiem dwa razy w tygodniu. Za trzy miesiące i jeden dzień otrzymacie drugi list, w którym
znajdziecie dokładne informacje na temat tego, co będziecie robić w następnym roku. Również i ten list zostanie odczytany przez kancelarię adwokacką Andréasson. Jeśli oznaczony termin przypadnie na sobotę lub niedzielę, zjawicie się w kancelarii w poniedziałek po godzinie 14.00. To ważne, ponieważ przyjęcie spadku musi nastąpić w określonym czasie i będzie mieć skutek natychmiastowy. Od dziś do momentu, kiedy otrzymacie cały spadek, minie więc rok, trzy miesiące i jeden dzień. Nie wolno Wam pod żadnym pozorem opowiadać nikomu o naszych ustaleniach. Jeśli zgodzicie się na moje warunki, będziecie mogły mówić o niektórych z nich, jednak nie możecie pisnąć ani słowa o całkowitej sumie spadku. Jeszcze dziś na konto każdej z Was wpłynie pięćset tysięcy koron (500 000 kr)[1] i na tym się skończy, jeśli nie zgodzicie się na moje warunki. Cały spadek wynosi w zaokrągleniu jakieś trzy, cztery miliardy. Czy wspominałam już, że musicie działać jednomyślnie? Jeśli któraś się wycofa, pozostałe dwie będą musiały się zadowolić kwotą pięciuset tysięcy koron, które otrzymacie dzisiaj. PS. Jeśli nie stawicie się za trzy miesiące i jeden dzień, adwokat wie dokładnie, co robić, a moja oferta wygasa. Kocham Was. Sonja Zapadła cisza. Słychać było jedynie ciche skrzypnięcie, kiedy mecenas odchylił się na krześle po odczytaniu testamentu. On też zabrał głos jako pierwszy. — Zatem tak to wygląda. Przyznam, że Sonja Gustavsson była wyjątkową kobietą. — Roześmiał się i kręcąc głową, mówił dalej: — Wspomniana suma wynosi dziś trzy miliardy pięćset milionów trzysta siedemdziesiąt pięć tysięcy koron. Co panie na to? Może macie jakieś pytania? — Muszę wyjść, potrzebuję powietrza — Rebecka zerwała się z krzesła. — Czy mogę w razie czego zadzwonić? — zapytała, odwracając się do adwokata. Skinął głową. — Naturalnie. Zanim jednak pani wyjdzie, chciałbym, żeby postawiła pani w tym miejscu parafkę, a ja postaram się, żeby pieniądze wpłynęły na konto jeszcze dziś. Oczywiście dotyczy to całej trójki.
[1] Jedna szwedzka korona to ok. 45 groszy (według kursu z lipca 2014); 500 000 koron — ok. 225 000 zł.
7 — Widocznie chciała umrzeć. Dlaczego, do cholery, nic z tym nie zrobiła? Przecież z taką kasą mogła się leczyć, gdzie tylko chciała! Nic z tego nie rozumiem… Dlaczego nigdy nam nie powiedziała, że jest z nią aż tak źle? Przecież ja mówiłam jej o wszystkim. O wszystkim! — My też, Susanne. Rebecka próbowała dotrzymać kroku przyjaciółce, ale nie było łatwo, ponieważ ta wręcz biegła na swoich wysokich obcasach. — Mogłabyś trochę zwolnić, przecież tak się nie da rozmawiać. Maggan szła za nimi. Po rozmowie z Andréassonem czuła pustkę. Choć jeszcze nigdy nie miała takich pieniędzy, z zaskoczeniem stwierdziła, że nie jest to miłe uczucie. Miała wrażenie, jakby je ukradła, i było jej wstyd, choć wiedziała, że nie było powodu, żeby tak myśleć. Nigdy nie prosiła o taki dar i nie wiedziała, czy kiedykolwiek odważy się wydać choćby jedno zdobyte w ten sposób öre. Przyspieszyła kroku i dogoniła przyjaciółki. — Nie wiem, jak wy, ale ja chyba muszę pobyć chwilę sama. Zdzwonimy się jutro? Rebecka i Susanne spojrzały po sobie. — Jasne — odpowiedziała Rebecka. — Susanne, może pójdziemy na kawę? Nie chcę jeszcze wracać do domu. — Bardzo chętnie, choć wolałabym się raczej napić wina na Mosebacke. Gdy już wyściskały Maggan na pożegnanie przy wejściu na stację metra Slussen, ruszyły dalej w ciszy. Obie dostały propozycję rezygnacji z pracy, co dla Susanne było wyjątkowo trudną decyzją. Co prawda wielokrotnie powtarzała, że nie cieszy jej już latanie, ale teraz, kiedy nadarzyła się okazja, żeby odejść, jej praca wydała się nagle wyjątkowo atrakcyjna. — Myślisz, że życie ma jakiś sens? — zapytała Rebecka. — No
wiesz, czy wszystko jest już z góry ustalone, czy istnieje coś takiego jak przeznaczenie? — Nie, skąd. A ty? — Nie wiem. Przez tyle lat starałam się kierować własnym życiem, a gdy nagle umiera jedna z moich najlepszych przyjaciółek, dostaję szansę, żeby puścić ster i choć przez chwilę płynąć z wiatrem… Sonja ma rację, że cierpię na przerost ambicji i zawsze muszę wszystko kontrolować, choć sama pewnie wolałabym myśleć o sobie jak o kimś, kto po prostu panuje nad własnym życiem. Co się stanie, jeśli odpuszczę? Myślisz, że może się stać coś złego? Jaki sens ma teraz moje życie? Znalazły wolny stolik w ogródku kawiarni przy Mosebacke. Rozległy się pierwsze dźwięki granej na żywo muzyki i w ciągu kilku minut miejsce zapełniło się ludźmi. Był ciepły, letni wieczór. Przychodziły tu często we czwórkę; kelner od razu je poznał. — Dziś panie tylko we dwie? — zapytał z uśmiechem. — Czym mogę służyć? Maggan pożałowała swojej decyzji, gdy tylko wsiadła do metra. Nie wiedziała, co miałaby robić sama w domu. Wysiadła na Medborgarplatsen i ile sił w obolałych nogach pospieszyła w kierunku Mosebacke, gdzie już siedziały jej towarzyszki niedoli. Wyobraziła sobie Sonję, jak siedzi gdzieś w górze na obłoku i spogląda na nie, zanosząc się śmiechem. Dobiegła na miejsce akurat, gdy Susanne otrzymała swój drugi kieliszek wina. — Ja też poproszę — wysapała do kelnera i opadła na krzesło obok Rebecki. — Dwa dni w tygodniu z Alexandrem nie wpłynęły, jak widać, zbyt dobrze na moją kondycję — powiedziała, biorąc do ręki serwetkę, żeby wytrzeć czoło. — O czym rozmawiacie? Gdy się rozstawały, zapadał już zmrok. Czwarte krzesło przy stole stało puste przez cały wieczór; próbowały je zapełnić, wspominając dawne czasy. Nad tym, co będzie jutro, na razie się nie zastanawiały, ale gdy zbierały się do wyjścia, Rebecka zapowiedziała, że złoży wymówienie, w trybie natychmiastowym. Jeśli powie, że dostała pracę
u konkurencji, JH Foods nie będzie chciało z nią nawet rozmawiać. — Jesteś pewna? — zdziwiła się Susanne. — Na sto procent. Ja w to wchodzę, a wy? Maggan, przecież ty nie masz nic do stracenia! — Jak to: nie mam nic do stracenia? Ryzykuję, że moja córka się na mnie obrazi. Ustaliłyśmy, że będę się zajmować Alexem do czasu, kiedy pójdzie do zerówki w sierpniu, a potem co drugi dzień po szkole. Dla mnie to już jest wielka strata. — Przecież masz trzy miesiące, żeby porozmawiać z Anneli i wszystko sobie poukładać… Znam twoją córkę od urodzenia, wiem, że chce dla ciebie dobrze. Nikt nie wymaga, żebyś przestała się z nim widywać. Susanne, co ty o tym myślisz? — O Anneli i Alexie? Będzie dobrze — odpowiedziała zapytana. — Nie, nie o nich. Co ty na to, żeby skończyć z lataniem? — Niedobrze mi na samą myśl. Jestem przerażona i wściekła. Wystarczy? Rebecka roześmiała się. — Wystarczy. Przynajmniej na razie. Przyjaciółki wzięły się pod ramiona i ruszyły w ciszy w kierunku Slussen, skąd każda miała się udać w swoją stronę: Maggan na Farsta, Rebecka na Gärdet, a Susanne pieszo na Folkungagatan. Wysokie obcasy miarowo uderzały w asfalt, gdy Susanne pędziła do domu. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim ukochanym mieszkaniu i wziąć prysznic. Choć nie było zbyt gorąco, czuła, że się lepi. Zupełnie jak po nocy z Andersem, kiedy ten w pośpiechu wyskakiwał z łóżka. Przez cały dzień nie pomyślała o nim ani razu, co niewątpliwie należało uznać za sukces. Anders nie był dla niej i niezależnie od tego, co Sonja napisałaby w swoim testamencie, nie miała zamiaru dłużej się nad sobą znęcać. Nie widziała go od prawie czterech tygodni i w ogóle za nim nie tęskniła. Zwykle chodziła przez Fjällgatan, żeby nacieszyć się widokiem Sztokholmu z góry, ale teraz skierowała się najkrótszą drogą do domu, nie zważając na samochody, pijaków czy turystów. Długonoga blondynka mknąca ulicą Katarinavögen jak zwykle ściągała spojrzenia
mężczyzn, wywołując zazdrość u towarzyszących im kobiet. Susanne wiedziała, jak podkreślić to, co było jej atutem, i choć skończyła już czterdzieści osiem lat, wciąż wyglądała fantastycznie. Przyjaciółki już od dawna widziały w niej przede wszystkim osobę o wielkim sercu. Miała niewątpliwie największy temperament z nich wszystkich i nigdy nie owijała w bawełnę, kiedy coś jej nie pasowało, ale też najczęściej okazywała pozostałym, jak bardzo je kocha. — Kurwa mać! — Zamek do drzwi jak zwykle się zacinał i Susanne zaklęła pod nosem, że nikt go jeszcze nie naprawił, mimo że wielokrotnie prosiła o to wspólnotę. O mało co nie złamała klucza; dziękowała Bogu, że nie stało się to akurat dzisiaj. Cisnęła torbę na krzesło w przedpokoju i w drodze do łazienki zrzucała z siebie kolejno ubrania. Stanik zdjęła, wchodząc już pod prysznic. Po kąpieli postanowiła, że zrobi coś, czego jeszcze nigdy nie robiła, nie będąc na granicy życia i śmierci: weźmie tygodniowe zwolnienie lekarskie. Wraz z tą decyzją coś w niej puściło. Po raz pierwszy od śmierci Sonji poczuła, że jest w stanie normalnie oddychać. Otworzyła okno na Folkungagatan i wpuściła do środka powietrze oraz szum ulicy. Wyjęła z kredensu torebkę pralinek, które trzymała w domu na wypadek, gdyby szła do kogoś z wizytą i nie zdążyła kupić kwiatów, skuliła się na kanapie, przykryła kocem swoje długie, szczupłe nogi i wzięła do ust pierwszą czekoladkę. Kilka kilometrów od niej przy biurku siedziała Rebecka i zastanawiała się, jak sformułować swoje wypowiedzenie. Jeśli nie skłamie, będzie musiała chodzić do pracy jeszcze przez sześć miesięcy, a tego nie chciała. Zdziwiło ją, że to, co początkowo wydawało się pomysłem luźno rzuconym przy wyjściu z restauracji, teraz brała całkiem na serio. Nigdy więcej nie pojawi się w biurze. Zostawiła w nim buty, ale Lena mogła je sobie spokojnie zabrać. Rebecka zawsze ceniła prezesa zarządu i to do niego skierowała swoje wypowiedzenie. Wiedziała, że zastępca dyrektora z powodzeniem zastąpi ją na stanowisku do czasu, kiedy znajdą kogoś na jej miejsce, nie musiała się więc martwić o firmę. Nie potrafiła kłamać, ale perspektywa powrotu do biura jeszcze na kilka miesięcy znacznie ułatwiała jej
podjęcie decyzji. Na samą myśl o pracy zbierało jej się na wymioty; natychmiast zabrała się do pisania. Maggan nie pisała ani nie jadła. Siedziała przed komputerem, wpatrując się w stan swojego konta w Nordea. 515 365 koron. Kręciło jej się w głowie. Gdyby kupiła bluzkę, którą widziała ostatnio w KappAhl, nie wpłynęłoby to ani trochę na ogólny stan konta. Nigdy nie miała wielkich pieniędzy, a przez lata, kiedy utrzymywała siebie i Anneli z jednej pensji, ledwo starczało jej do pierwszego. Na szczęście Anneli była już dorosła, gdy samochód, który powinien był ustąpić pierwszeństwa Maggan, zdemolował przednią część jej peugeota. Już w karetce mówili, że ktoś nad nią czuwa, bo mimo że miała złamane obie nogi, nie sposób było nie nazwać tego szczęściem. Pół metra bliżej środka skrzyżowania i byłoby po niej. Choć od wypadku minęło sześć lat, wciąż nie potrafiła myśleć o nim ze spokojem. Zmienił całe jej życie. Dawniej uwielbiała pracę w przedszkolu, krótkie wycieczki samochodem i spacery wokół jeziora Magelungen w każdą niedzielę. Po wypadku nic jej z tego nie zostało. Najbardziej jednak tęskniła za pracą. Czuła się zmęczona i nieprzydatna, aż któregoś dnia Anneli zapytała, czy nie mogłaby zajmować się Alexem dwa dni w tygodniu. Dostała nowe życie. Znów czuła się potrzebna, a to najlepsze lekarstwo. Maggan nigdy nie tęskniła za pieniędzmi, których nie miała, i nie przeszkadzało jej, gdy przyjaciółki opowiadały, co takiego udało im się upolować na wyprzedażach w NK. Cieszyła się razem z nimi, kiedy pokazywały swoje ostatnie zdobycze. Wiedziała, że nie może im dorównać wyglądem, ale że w gruncie rzeczy są do siebie bardzo podobne i dlatego od tylu lat trzymają się razem. Poza tym miała coś, czego nie zastąpiłyby wszystkie wyprzedaże razem wzięte. Dziecko. Córkę, którą Susanne, Rebecka i Sonja traktowały jak własną. Anneli bardzo przeżyła śmierć Sonji; przepłakała cały pogrzeb i przyjęcie. — Nie rozumiem, dlaczego tak się uparła przy tej imprezie. Maggan nie próbowała nawet wyjaśnić córce, w jaki sposób rozumowała jej ukochana ciotka Sonja. Jak bardzo chciała korzystać