andgrus

  • Dokumenty12 974
  • Odsłony705 236
  • Obserwuję379
  • Rozmiar dokumentów20.8 GB
  • Ilość pobrań555 325

Heller Jane - Szczesliwe gwiazdy

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Heller Jane - Szczesliwe gwiazdy.pdf

andgrus EBooki Harlequiny Litera H Heller
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 442 stron)

JANE HELLER Szczęśliwe gwiazdy ROZDZIAŁ PIERWSZY Kochałam moją matkę. Naprawdę. Ale czasami doprowadzała mnie do szaleństwa. I nie mam na myśli zwykłej irytacji. Moja matka potrafiła sprawić, że maleńka żyłka w lewej powiece zaczynała mi pulsować, na ciele pojawiała się pokrzywka, a mój cykl menstruacyjny ulegał rozregulowaniu. Nie, Helen Reiser nie była potężnym żywiołem, a jedynie zrzędliwą, nadopiekuńczą i upierdli- wą matką. Chciała dobrze, jednak nie umiała pogodzić się z faktem, że jej „dziecko" już dorosło. Dzwoniła do mnie milion razy dziennie, udzielała rad bez względu na to, czy o to prosiłam, czy nie; bez skrupułów mówiła: „Masz za długie włosy", „Nie zapomnij o parasolu", a gdy zdarzało mi się z kimś umówić, stwierdzała: „On nie jest mężczyzną odpowiednim dla ciebie". Moja matka nie była

cichą myszką, przypominała raczej chwast, który rozrasta się do tego stopnia, że przesłania cały ogród. Miała jedynie sto pięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, ale budową ciała przypominała za- wodnika futbolu amerykańskiego - była niską, przysadzistą kobietą z szerokimi ramionami, grubymi kostkami i prostymi jak kij od szczotki plecami. Poza tym mówiła charakterystycznym nosowym gło- sem, dzięki któremu nie można jej było z nikim pomylić. Głos ten tak zalazł mi za skórę, że śnił mi się po nocach i zmuszał mnie do uległości, zwłaszcza gdy towarzyszyło mu mrużenie oczu i podnoszenie brwi. - Mamo, nie jestem już dzieckiem - zwracałam jej nieśmiało uwagę, gdy zaczynała mną dyry- gować - i mam już dosyć twojego nieustannego wtrącania się w moje sprawy. - A więc wolałabyś, aby mi nie zależało? - zwykła mawiać w odpowiedzi. - Stacey, na świecie T L R jest wiele matek, które nie dbają o swoje dzieci. - Zgadza się, ale dbanie o kogoś to nie to samo co krytykowanie. - A kto cię krytykuje? Jesteś przewrażliwiona. Słucham? Moja matka potrafiła w supermarkecie odwrócić się na pięcie od pracowników ob-

sługi, którzy nie poświęcali jej całej swojej uwagi, ale to ja byłam przewrażliwiona. - Jestem po prostu szczera - dodawała. - Powinnaś się cieszyć, że masz szczerą matkę, ponieważ nie każdy taki jest, kochanie. To dopiero odkrycie. Byłam trzydziestoczteroletnią aktorką poszukującą sławy i bogactwa w Hollywood, w miejscu, gdzie szczerość należała do niemal niespotykanych zjawisk. Zaraz po przybyciu do tego miasta za- czynasz spontanicznie kłamać, jakby w wodzie znajdowała się jakaś trucizna. Kłamiesz w kwestii wie- ku (odjęcie dziesięciu lat to minimum). Kłamiesz w kwestii pochodzenia (twierdzisz na przykład, że w jednej czwartej jesteś Indianinem z plemienia Czirokezów albo wybierasz inną grupę etniczną, która jest aktualnie w modzie). Kłamiesz w kwestii potrzeby zarobienia pieniędzy w prawdziwej pracy (wy- jaśniasz, że pracujesz jako kelnerka w barze dla motocyklistów, aby wczuć się w rolę). A potem sły- szysz kolejne kłamstwo tym razem od drugiej ze stron (idziesz na przesłuchanie, mówią ci, że jesteś cudowna, a potem nigdy do ciebie nie dzwonią). Oczywiście moja matka nie była zachwycona moim wyborem zawodowym, podobnie jak dobo-

rem mężczyzn, z którymi się spotykałam, oraz faktem, że jeszcze nie wyszłam za mąż. Gdy nie męczy- ła mnie błaganiem: „Boże, chciałabym, abyś dała mi wnuka", słyszałam: „Dlaczego nie możesz poszu- kać jakiegoś praktycznego zajęcia, jak córka Alice Platkin?". Córka Alice Platkin pracowała jako księ- gowa i w tajemnicy przed matką zajmowała się wróżbiarstwem. Miała nawet własny numer zaczynają- cy się od dziewięćset. Jednak gdy tylko udawało mi się dostać jakąś rolę, nawet niewielką, matka zawsze mi kibico- wała. Kibicowała i przypominała o wypiciu mleka. Darzyłyśmy się miłością. Rozumiałam, że nie dawała mi spokoju, ponieważ czuła się samotna. Była sześćdziesięciosześcioletnią wdową mieszkającą w Cleveland w tym samym domu, w którym mnie wychowała. Nie pracowała. Nie grała w brydża. Nie należała nawet do klubu czytelniczego. Mia- ła kilku bliskich przyjaciół, lecz pod względem emocjonalnym byli identyczni. Oni także poświęcali całą uwagę swoim dzieciom. Kiedy się widywali, nie przypominało to spotkania znajomych zwierza- jących się ze swoich sekretów, ale raczej konkurs, w którym każdy z uczestników chciał prześcignąć pozostałych pod względem osiągnięć dzieci. (Jeden z zawodników: „Moja Sarah wychodzi za prokto-

loga". Drugi zawodnik: „No i co z tego? Moja Emily jest proktologiem".) Jako jedynaczka byłam głównym obiektem zainteresowania mojej matki, jej oczkiem w głowie, całym światem. Innymi słowy, gdy w obecnych czasach ludzie widzą jedynie czubek własnego nosa, moja mama wpatrywała się w T L R mój. Może macie identyczną matkę - osobę, na której możecie polegać, ale która sprawia, że czujecie się jednocześnie jak dziecko i niewdzięcznik. Może doświadczyliście podobnych odczuć: miłości po- mieszanej z nienawiścią, wewnętrznych konfliktów oraz równoczesnego pragnienia akceptacji i nieza- leżności. Może również jesteście dobrymi dziećmi, które w głębi duszy marzą o tym, aby - do jasnej cholery - matka zostawiła was w końcu w spokoju. Ale nawet jeśli wiecie, jak to jest, nie będziecie w stanie sobie wyobrazić dziwacznych zmian, które zaszły w moich relacjach z matką. Chciałam jedynie, aby w końcu zaczęła żyć własnym życiem. Nie podejrzewałam, że jej nowe życie będzie tym, którego ja pragnęłam. Zagalopowałam się nieco. Cofnę się więc do okresu, gdy moje stosunki z matką nie przypomi-

nały jeszcze greckiej tragedii (no dobrze, francuskiej farsy). Zacznę od dnia, kiedy moja matka doszła do wniosku, że dzwonienie oraz zostawianie wiadomości na mojej automatycznej sekretarce i pagerze nie spełnia jej wymagań dotyczących bliskości matki z córką. Dnia, gdy wpadła na genialny pomysł, aby sprzedać dom w Cleveland, przeprowadzić się do Los Angeles i zostać moją sąsiadką... Siedziałam w sekretariacie kierowniczki obsady, starając się zachować spokój, w oczekiwaniu aż nadejdzie moja kolej na odczytanie tekstu. Przesłuchania są niezwykle stresującym doświadcze- niem, chodzi jednak o to, by okiełznać swój strach i sprawić, żeby działał na twoją korzyść. Tego uczą na zajęciach gry aktorskiej - wykorzystania emocji. No cóż, tamtego dnia wykorzystałam je, choć nie do końca w odpowiedni sposób. Wezwano mnie na drugie przesłuchanie do filmu przygotowywanego przez jedną ze stacji tele- wizyjnych (tak zwanego filmu tygodnia). Opowiadał o kobiecie przebywającej w celi śmierci, która miała dwadzieścia cztery godziny na dowiedzenie niewinności, zanim spotka się ze swoim Stwórcą. Przyjechałam ponownie odczytać rolę Angie, silnej, odważnej i zupełnie niewzruszonej siostry skaza- nej, którą miała zagrać Melina Kanakaredes. Rola nie była duża, ale ciekawa

i widowiskowa. Dzięki takim występom aktorka może zostać dostrzeżona. Byłam zachwycona, że udało mi się przejść do na- stępnej części przesłuchań i miałam wystąpić po raz drugi przed kierowniczką obsady. W sekretariacie znajdowało się siedem innych pełnych nadziei aktorek, z czego sześć mogłoby uchodzić za moje klony. Byłyśmy podobnej budowy i mniej więcej tego samego wzrostu (metr sześć- dziesiąt pięć i pięćdziesiąt dwa kilogramy) oraz miałyśmy ten sam typ urody (falowane ciemnobrązo- we włosy, jasną cerę, ładną twarz, choć nie zapierającą tchu w piersiach). Nawet ubrane byłyśmy po- dobnie - w stylu dziewczyny z sąsiedztwa (bojówki i koszula). Siódma aktorka nie przypominała ani mnie, ani pozostałych kobiet - typ lisicy, którą wielokrotnie widziałam podczas przesłuchań. Jak moż- na było jej nie zauważyć? Miała tak wielkie i wysoko uniesione piersi, że same mogłyby wystąpić w filmie tygodnia. Poza tym słynęła z tego, że podczas wstępnych przesłuchań próbowała zwodzić inne T L R aktorki, chcąc sabotować ich występy i w ten sposób zdobyć rolę walkowerem. Mawiała na przykład na tyle głośno, aby wszyscy ją usłyszeli: „Słyszałam, że już kogoś wybrali, więc nie ma sensu dalej

czekać". Albo: „Podobno reżyser jest strasznym kutasem". Czasami próbowała nas po prostu wkurzyć, wykonując ćwiczenia rozgrzewające aparat mowy. Brała głęboki wdech i przy każdym wydechu wy- powiadała w sposób przesadny i ohydny samogłoski „aaaa", „eeee" i „oooo". Z całych sił starałam się ją zignorować i w duchu pocieszałam się, że mam takie same szanse na zdobycie tej roli jak ona. A może nawet i większe, ponieważ w tamtym okresie miałam dobrą passę i znajdowałam się u progu wielkiej kariery. Przyjechałam do Los Angeles sześć lat wcześniej pełna szalonego optymizmu i wiary, że moi nauczyciele gry aktorskiej w Cleveland nie mylili się, twierdząc, iż mam talent. Przez pierwsze kilka lat nie zwróciłam niczyjej uwagi, ale potem - bingo! - dostałam rolę w reklamie telewizyjnej mydła Irish Spring. Rola polegała na myciu się pod prysznicem. Podczas przesłuchania jako jedyna aktorka udałam, że wkładam kostkę mydła pod pachę. Wielka sprawa, prawda? Przecież gdy bierze się prysz- nic, to naturalne, że jednym z miejsc, gdzie wędruje mydło, jest pacha. Reżyser uznał jednak, że „pod- jęłam naprawdę ryzykowną decyzję" i niemal z marszu powierzył mi rolę. Występ w reklamie pocią- gnął za sobą kolejny, tym razem dla Taco Bell. Następnie zagrałam niewielką rolę w serialu Dni na-

szego życia, a potem przyszedł czas na gościnne występy w Boston Public i Ally McBeal. Nim się obej- rzałam, wystąpiłam w kilku odcinkach pilotażowych, przestałam być kelnerką w barze dla motocykli- stów, wyprowadziłam się z okropnego mieszkania wynajmowanego w Burbank i zamieszkałam we własnych czterech kątach w Studio City. A potem dostałam rolę w pełnometrażowym filmie. Była to komedia pod tytułem Pet Peeve, w której Jim Carrey grał weterynarza, a ja jego recepcjonistkę. Poja- wiłam się jedynie w dwóch scenach razem z Carreyem i miałam niewielką kwestię do odegrania, ale na Boga, to był film pełnometrażowy! Przewidywano, że zarobi fortunę w pierwszy weekend! A ja miałam wkrótce stać się odkryciem filmowym, co bez wątpienia jest najlepszym określeniem, jakie człowiek może usłyszeć w Hollywood! Jednak w międzyczasie, w oczekiwaniu na wypuszczenie filmu Pet Peeve, nadal chodziłam na przesłuchania, takie jak to do filmu telewizyjnego o kobiecie w celi śmierci. Siedziałam w sekretaria- cie, zastanawiając się nad motywacją postępowania postaci i próbując wczuć się w rolę silnej, odważ- nej i całkowicie niewzruszonej Angie, gdy zadzwonił mój telefon komórkowy. Spojrzałam na wyświe- tlacz, mając nadzieję, że to mój agent. Właśnie dlatego wszędzie należy

zabierać telefon, nawet na przesłuchania - w razie gdyby agent miał ci coś do przekazania. Niestety, dzwoniła moja mama, aby sprawdzić, co u mnie. Niech nagra się na pocztę, pomyślałam, wsuwając telefon z powrotem do torebki. Nie mogłam pozwolić, aby rozkojarzyła mnie przed występem. Kilka minut później telefon zadzwonił ponownie. Znowu mama. T L R Jestem zajęta, warknęłam pod nosem. Czy mogę zdobyć tę rolę i potem do ciebie oddzwonić, mamo? Po upływie kilku minut telefon zadźwięczał jeszcze raz. Zgadnijcie, kto dzwonił? Czekałam, próbowałam ponownie wczuć się w rolę Angie, siostry kobiety przebywającej w celi śmierci, lecz głos matki nieustannie rozbrzmiewał w mojej głowie. Może to coś pilnego, pomyślałam. Może jest chora, ma kłopoty i mnie potrzebuje. Może tym razem nie powinnam jej spławiać, ponieważ jeśli naprawdę coś się stało, nigdy sobie tego nie wybaczę. Boże, dopadły mnie wyrzuty sumienia. Choć wiedziałam, że nie powinnam tego robić, odsłuchałam nagrane przez nią wiadomości.

Pierwsza brzmiała: „Stacey, tu twoja matka. Mam ci coś do przekazania". Druga: „Cześć, Stacey. Nie jestem pewna, czy otrzymałaś pierwszą wiadomość. Na linii były straszne zakłócenia. Kochanie, powinnaś zmienić operatora. Uważam, że Verizon jest dużo lepszy od AT&T, więc posłuchaj mamy". Trzecia wiadomość była następującej treści: „A gdzie dzisiaj jest moja mała Meryl Streep? Nie zapomniałaś wziąć swetra? W prognozie pogody mówili, że jest u was chłodno. Oczywiście nie tak chłodno jak w Cleveland, ale nie będziesz się już musiała martwić o to, że zamarznę na śmierć. Wła- śnie w tej sprawie dzwonię, Stacey. Mam dla ciebie ogromną niespodziankę. Sprzedałam dom i prze- prowadzam się do ciebie do Los Angeles. To znaczy nie zamieszkam razem z tobą. To nie w moim stylu, aby się tak narzucać. Nie, zamieszkam niedaleko, w swoim własnym mieszkaniu, ale na tyle bli- sko, aby móc codziennie wpaść i zobaczyć, co u ciebie słychać. Będę mogła przypilnować, czy odpo- wiednio się odżywiasz, dbasz o siebie i sprzątasz mieszkanie. Poznam też twoich przyjaciół - również mężczyzn - i będziesz mogła porozmawiać ze mną twarzą w twarz. Będzie tak, jak powinno być mię- dzy matką a córką. Koniec z bezsensownym kontaktowaniem się na odległość. Gdzie tylko się obej-

rzysz, zobaczysz mnie. Nie musisz mi dziękować. Jestem pewna, że docenisz to, iż porzucam swój dom, mając na względzie twoje zdrowie i dobre samopoczucie. Ale podjęłam już decyzję i nie chcę słyszeć żadnych protestów. A więc posłuchaj matki i nie próbuj mnie od tego odwieść. Zrozumiano? Świetnie. Zadzwonię później". Byłam zdumiona i poczułam silny ucisk w żołądku. Jezus Maria! Moja matka przyjeżdża? I zo- stanie na dobre? To się nie sprawdzi, pomyślałam. Pozabijamy się. Już jej tygodniowa wizyta była dla mnie niezwykle trudna. Pod koniec jej pobytu odprowadza- łam ją na samolot i od razu szłam do baru się napić. Zwykle dopiero po dwóch, czasem trzech margari- tach mój puls powracał do normy. Skoro już po tygodniu spędzonym razem zaczynam wariować, co się stanie ze mną, gdy moja matka zostanie na zawsze? Jak ja to przeżyję? I to by było na tyle, jeśli chodzi o moją rolę Angie w filmie tygodnia. Zaczęłam się zastanawiać nad tym, co przed chwilą usłyszałam, nad widmem przyjazdu matki do Los Angeles i zakłóceniem mo- T L R jej przestrzeni życiowej. Zaczęłam sobie wyobrażać, jak wpada do mojego mieszkania, taszczy zapie-

kanki składające się z produktów, których nie jadłam od lat, przestawia rzeczy w szafkach kuchennych i ściąga pościel z łóżka, aby pościelić je staranniej. Zaczęłam sobie wyobrażać nasze typowe rozmowy, podczas których będzie krytykować jakiś element mojego życia, a ja będę prosić, aby tego nie robiła. Ona z kolei zapyta dlaczego, a ja wyjaśnię jej, że to mnie denerwuje, na co ona powie, że przesadzam, a ja stwierdzę, że to ona powinna się zmienić. W efekcie poczuje się urażona i koniec końców to ja będę musiała przepraszać. - Stacey Reiser? Gdzieś z głębin świadomości usłyszałam, jak ktoś wywołuje moje imię. Nadal jednak pogrążo- na byłam w rozmyślaniach na temat rewelacji usłyszanych od mamy i nie mogłam się skupić. - Stacey Reiser? Witamy! Szybko wróciłam do rzeczywistości. Moje imię wywoływał asystent kierowniczki obsady. Na- deszła moja kolej na odczytanie roli silnej, odważnej i całkowicie niewzruszonej Angie. Weszłam do biura i zajęłam miejsce naprzeciwko kierowniczki obsady. Po wymianie obowiąz- kowych uprzejmości i chwili na zebranie myśli wcieliłam się w rolę Angie. - Oczywiście, że wierzę w niewinność mojej siostry - zaczęłam. - Zawsze w

nią wierzyłam, na- wet podczas procesu, nawet gdy ludzie opowiadali o niej okropne rzeczy, nawet po ogłoszeniu wyro- ku. Zaszła pomyłka i modlę się, aby doszło do zawieszenia wykonania wyroku śmierci. - Przerwałam w oczekiwaniu, aż kierowniczka obsady odczyta kolejną kwestię. - Żebyś wiedział, że będę ją wspie- rać. Jestem silna. W mojej rodzinie zwykle nie poddajemy się w trudnych chwilach. Tego nauczyła nas matka. Wypowiadając ostatnie słowo, poczułam, że głos mi się załamuje. Poczułam ucisk w gardle. Bąbelek powietrza. Odrobinę flegmy. Odchrząknęłam i powiedziałam: - Przepraszam. - Podać ci szklankę wody, Stacey? - zapytała kierowniczka obsady. - Nie, dziękuję. Wszystko w porządku - odparłam, lecz ucisk w gardle się nasilał i nie mogłam go opanować. - Może zaczniemy od „tego nauczyła nas matka" - poleciła mi. - Oczywiście. - Poczekałam chwilę, próbując zignorować mieszankę emocji, które eksplodowa- ły we mnie, nie wspominając już o łzach napływających mi do oczu. - Tego nauczyła nas matka - kon- tynuowałam. - Nauczyła nas wierzyć w siebie. Nie była jedną z tych matek,

które mówią dzieciom, co mają robić, które zadają mnóstwo pytań o to, co jadły, z kim poszły do kina, czy po wyjściu z kina by- ło chłodno, czy wzięły odpowiednio ciepłą kurtkę, czy okolica, w której parkują samochód, jest bez- pieczna i czy nie powinny zostać w domu i wypożyczyć film... - Stacey? T L R - Tak? - W scenariuszu nie wspomniano o kinie, pogodzie ani okolicy. Dzisiaj nie chodzi o improwiza- cję. Podczas dzisiejszego przesłuchania musisz odczytać kwestie zawarte w scenariuszu. - A tak. Przepraszam. - Poza tym Angie powinna być niewzruszona, a w twoim wykonaniu wygląda na kobietę, która bliska jest załamania nerwowego. Może spróbujesz jeszcze raz? Wprowadzisz zmiany? Spróbowałam ponownie. Wprowadziłam zmiany. Ale skopałam to. Nie potrafiłam podczas przesłuchania pozbyć się myśli o Helen Reiser. Nie potrafiłam się pogodzić z faktem, że przeprowadza się do miasta - mojego miasta. Gdy wyszłam z biura kierowniczki obsady, byłam kłębkiem nerwów. W

drodze do wyjścia po- deszłam do aktorki z wysokim mniemaniem o sobie i ogromnym biustem i powiedziałam do niej: - Masz matkę? - Spojrzała na mnie, jakby mi odbiło, i w gruncie rzeczy wiele się nie pomyliła. - Jeśli nie, mogę ci pożyczyć moją. Na moje nieszczęście nie żartowałam. W tamtej chwili byłam gotowa oddać moją matkę komu- kolwiek, podrzucić ją na progu jakiegoś domu, sprzedać na eBayu - zrobiłabym wszystko, aby nie mu- sieć się z nią użerać. Ale była moją matką, tylko moją i czy tego chciałam, czy nie, moja umiejętność prowadzenia dorosłego życia miała zostać poddana poważnej próbie. ROZDZIAŁ DRUGI Moja matka przeprowadziła się do Los Angeles dwa miesiące później. Tydzień po sprzedaży domu przyleciała tutaj, aby obejrzeć domy wystawione do wynajęcia. Znalazła odpowiedni dosłownie dwie przecznice od mojego mieszkania. Chciała być blisko mnie, a teraz siedzi mi niemal na głowie. Postanowiłam dodać sobie sił, prosząc mojego lekarza o receptę na Valium. Jej przestronny, w pełni umeblowany dom z trzema sypialniami w porównaniu z moim malut- kim, prawie nieumeblowanym mieszkankiem z jedną sypialnią przypominał prawdziwy dom. Zwłasz-

cza gdy wypakowała wszystkie bibeloty i porozstawiała je wokoło: zdjęcia przedstawiające mnie, mo- jego ojca, jej przyjaciół z Cleveland, a także książki, porcelanowe figurki i haftowane poduszki z napi- sem: „Najlepszą przyjaciółką kobiety jest jej matka". Moje mieszkanie wyglądało jak niezamieszkane, głównie dlatego, że traktowałam je jak kolejny przystanek w drodze do sławy. Natomiast patrząc na dom mojej matki, miało się wrażenie, że mieszkała w nim od wielu lat. Nawet zapach o tym świadczył. Gdy tylko pomogłam jej się urządzić, zabrałam ją do najbliższego supermarketu, gdzie załadowała ca- ły wózek zakupami, a następnie wróciła do domu i zaczęła gotować. Swoje dzieła zapakowała do pla- stikowych pojemników, podpisała: „danie główne", „warzywa", „skrobia", po czym wrzuciła je do za- mrażarki. W mojej zamrażarce znajdowały się jedynie kostki lodu - a, i dwa mrożone dania, w razie T L R gdyby goście wpadli na kolację. (Podejrzewam, że mój brak zainteresowania domem był próbą pod- świadomego zdystansowania się od matki.) Po przeprowadzce mojej mamy starałam się ją wspierać, naprawdę próbowałam. Pokazałam jej okolicę, zabrałam ją na zakupy do Loehmann's, pojechałam z nią nawet do Wydziału Komunikacji,

aby mogła wyrobić sobie nowe prawo jazdy. Zapraszałam ją również na kolacje z moją najlepszą przy- jaciółką, Maurą, którą poznałam przy okazji występu w serialu Dni naszego życia, gdzie pracowała jako makijażystka. Maura uważała, że moja mama jest zabawna i nie ma w niej nic strasznego, nie po- trafiła też zrozumieć, dlaczego tak bardzo męczyła mnie jej obecność. - Przestań, ona cię nie wychowała - powiedziałam pewnego wieczora podczas wspólnego spo- tkania w restauracji, gdy moja mama poszła do toalety. - Gdy byłam w szkole podstawowej, pozwalała mi nocować u koleżanek dopiero po przesłuchaniu ich matek. - Na jaki temat? - zapytała Maura. - Zastanówmy się. Pytała, czy baterie w detektorach dymu są sprawne. Czy piwnice zostały sprawdzone pod kątem obecności radonu. Czy ich dzieci ostatnio miały wszy. Wyglądało to tak, jak- bym była prezydentem Stanów Zjednoczonych, a ona moim agentem Służb Specjalnych lub moją oso- bistą asystentką. Nie byłam jednak prezydentem, lecz małą dziewczynką, której matka nie potrafiła odpuścić. A jej skłonność do drobiazgowego sprawdzania rzeczy i ludzi tylko się pogłębiała. W gimna- zjum przychodziła co jakiś czas na stołówkę szkolną, aby zbadać jedzenie i upewnić się, czy nie jest

„zbyt tłuste dla mojej Stacey". Ale to jeszcze nic. W szkole średniej towarzyszyła mi podczas zakupów i oznajmiała, które ubrania mnie pogrubiają, w których wyglądam szczupło, a w których przypominam córkę Marylin Olander, dziewczynę o niezbyt dobrej reputacji. - W takim razie cieszę się, że nie jest moją matką - podsumowała Maura - ale nadal uważam, że jest zabawna. - Możesz tak uważać, ponieważ to nie do ciebie dzwoni codziennie o siódmej rano, aby przeka- zać prognozę pogody. - No dobrze, ale podoba mi się, że wyraża swoje zdanie w bardzo bezpośredni sposób. Pamię- tasz, jak zwróciła kelnerowi uwagę, że temperatura w pomieszczeniu jest nieodpowiednia? Większość ludzi powiedziałaby po prostu: „Czy mógłby pan wyregulować nieco klimatyzację?". A twoja mama od razu rzuciła: „Zimno tu jak w psiarni!". Boki można zrywać. Przypomina naładowany pistolet. Pistolet. Może to jest rozwiązanie: kupię broń i... - Już jestem, dziewczyny - powiedziała Helen Reiser, gdy wróciła do stolika. Patrzyłam na moją matkę, jak siada, rozkłada serwetkę na kolanach i rozpoczyna swój monolog na temat damskiej toalety, w której dwie z trzech kabin są nieczynne, a krany w umywalkach trzeba

przytrzymać, aby wypłynęła z nich woda. Mówiła też, że nie znosi - naprawdę nie toleruje - automa- tycznych suszarek do rąk, ponieważ staromodne ręczniki papierowe sprawdzają się znakomicie. T L R Co to za osoba, która nieustannie zrzędzi? pomyślałam, przyglądając się mojej mamie, podczas gdy ona nadal wymieniała wady toalety oraz innych aspektów współczesnego życia. Miała na sobie żółtą sukienkę w kwiaty - zawsze nosiła spódnice i sukienki; nigdy nie wkładała spodni, nawet gdy była sama w domu - oraz solidne, praktyczne czółenka na płaskim obcasie, a brązowe, przyprószone siwizną włosy sięgające do brody jak zwykle ułożone były na pazia. Choć nie mogła uchodzić za uosobienie elegancji, była przystojną kobietą kierującą się w życiu słusznymi zasadami ze Środkowego Zachodu i posiadała więcej energii niż połowa ludzi w jej wieku. Często zastanawiałam się, dlaczego po śmierci mojego ojca ponownie nie wyszła za mąż, zwłaszcza iż miałam wrażenie, że odpowiadała jej rola żony. Pasowali do siebie idealnie, prawdopodobnie dlatego, że mieli całkowicie odmienne cha- raktery. Ona nieustannie paplała, on cierpliwie słuchał. Ona szybko się denerwowała, on niemal zaw- sze zachowywał spokój. Ona była zbyt uparta, aby przeprosić, dla niego

przyznanie się do błędu nie było oznaką słabości. Tato był spokojny, delikatny i wyrozumiały - typ mężczyzny, którego błędnie można uznać za popychadło, ale w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Doceniał zadziorność mojej mamy, podobało mu się to, podobnie jak Maurze. Tak, był dla niej idealnym mężem: zarabiał dobrze jako bankier, wyrażał się na poziomie i zachowywał odpowiednio, a do tego wszystkiego nie obruszał się, gdy codziennie wieczorem przed snem przypominała mu o nitkowaniu zębów. Jeśli chodzi o mnie, nigdy nie mogłam przekonać się do pomysłu ponownego zamążpójścia mo- jej mamy. Komu potrzebny obcy mężczyzna, który wtargnąłby do naszego życia, próbując zająć miej- sce mojego ojca? Na pewno nie mnie. Wystarczyła mi pamięć poczciwego, sprawiedliwego, wyrozu- miałego mężczyzny, który mnie wychował. Człowieka, który wprowadzał w moje życie spokój. Zaw- sze gdy mama suszyła mi głowę, on mnie pocieszał, szepcząc: „Nie martw się, porozmawiam z nią". Jego rozmowy nie przynosiły żadnego skutku, lecz gotowość do interwencji z mojego powodu czyniła go bohaterem w moich oczach. - Pani Reiser, nic się przed panią nie ukryje - powiedziała Maura, podczas gdy ja podążałam

ścieżką pamięci. - Pani mnie rozwala. Musiałam się zgodzić z Maurą w tym względzie. Moja mama też mnie rozwalała, ale nie w po- zytywnym tego słowa znaczeniu. W następnym tygodniu miałam randkę. Rzadki przypadek. Nie chodziło o to, że nie chciałam poznać faceta, zakochać się i wyjść za mąż. Pragnęłam wszystkich tych rzeczy, ale z mężczyzną, który nie szukał drugiej Julii Roberts. Prawda jest taka, że znalezienie Tego Jedynego jest zawsze trudne, ale znalezienie go w Los Angeles graniczy niemal z cudem. Jeśli mężczyzna ma już jakieś zalety - jest atrakcyjny fizycznie, ma dobrą pracę, interesującą osobowość (niekoniecznie w tej kolejności) - po co miałby wybierać mnie, skoro w mieście jest pełno prawdziwych gwiazd filmowych? Nie byłam co prawda paskudą, ale przymiotniki takie jak „przepiękna", „zmysłowa" i tym podobne nie pasowały do T L R mnie. Oczywiście kolejną przyczyną, dla której nie umawiałam się zbyt często na randki, był fakt, iż skupiłam się na karierze. Jeśli już nie brałam udziału w przesłuchaniach, dbałam o swój wygląd - obo- wiązek aktorki w Hollywood. Na każdym spotkaniu musisz wyglądać jak milion dolarów, co wiąże się

z koniecznością robienia maseczek i manikiurów oraz częstymi wizytami na siłowni. A przecież doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny. Pomimo tego, gdy Maura zadzwoniła i powiedziała, że ma przyjaciela, z którym może mnie umówić, byłam zachwycona i znalazłam czas w swoim napiętym grafiku. - Ma na imię Ethan - oznajmiła - i pracuje jako fryzjer. Ale nie jest gejem. Aha, i pochodzi z Walii. - Ile ma lat? Zapytałam o to, ponieważ tak jak ja cierpiałam z powodu pewnych problemów z mamą, tak Maura miała słabość do starszych mężczyzn. Zawsze spotykała się z facetami, którzy mogliby być jej ojcami. Jej ostatni chłopak, deweloper, był o dobre trzydzieści lat od niej starszy. Ponadto nie mieli ze sobą nic wspólnego poza tym, że on interesował się jej ciałem, a ona jego pieniędzmi. - Ma czterdzieści cztery lata - odparła. - I jest nie tylko geniuszem w posługiwaniu się nożycz- kami, ale świetnie radzi sobie z farbowaniem. Od kilku miesięcy zajmuje się moimi włosami i nigdy nie byłam bardziej zadowolona. - Maura miała włosy w kolorze żurawiny, odpowiednim dla karoserii samochodu, ale nie dla ludzkiej głowy. Jej fryzura, którą zwałam „wiecznym

bałaganem", sięgała uszu. Włosy były pocieniowane i nastroszone - niczym żurawina połączona z kaktusem. Miałam na- dzieję, że Ethan miał inne talenty. Umówiliśmy się na kolację i do kina. Poza tym, że miał siedem kolczyków w prawym uchu, był całkiem przystojny. Raczył mnie opowieściami o gwiazdach, które strzygł lub farbował. Nawet mi się spodobał i ja chyba też przypadłam mu do gustu, więc postanowiliśmy zrezygnować z kina i pójść do mojego mieszkania na kawę. Po kawie zaczęliśmy rozmawiać, a potem przeszliśmy do całowania się na kanapie. Jak już mówiłam, nie umawiam się często na randki, więc gdy już się z kimś spotykam - i ten ktoś mi się po- doba - staram się wykorzystać to jak najlepiej. Zaczęliśmy się z Ethanem rozkręcać - nic poważnego, w grę poszły tylko usta - gdy ktoś za- dzwonił do drzwi. - Nie zwracajmy na to uwagi - powiedział, gdy skubałam jego płatek ucha; ten, który nie był przekłuty w siedmiu miejscach. Zgodziłam się z nim i zaczęłam pieścić jego szyję. Gdy dzwonek zadźwięczał po raz drugi,