ROZDZIAŁ PIERWSZY
Anna Cameron schowana za potężnym doniczkowym kwiatem zerkała poprzez liście na tłum gości.
Świąteczne przyjęcie zorganizowane przez przedsiębiorstwo Cameron Leather trwało w najlepsze.
Niemal wszyscy, których znała, zebrali się w posiadłości jej ojca, by jak co roku uczestniczyć
w festynie radości z okazji zbliżającego się Bożego Narodzenia. Anna zazwyczaj z chęcią
uczestniczyła w tego typu imprezach, ale tym razem zrobiłaby wszystko, by uciec gdzieś daleko. Nie
wypadało jednak, by córka właściciela zlekceważyła tak ważne przyjęcie, więc wybrała połowiczne
rozwiązanie. Zamiast brylować na parkiecie i zabawiać gości chowała się po kątach przed swoją
macochą. Nie żeby Clarissa Cameron była jakąś podłą wiedźmą, o nie. Po prostu wypiła trochę za
dużo i robiła, co mogła, by przekonać pasierbicę, aby spróbowała odzyskać byłego chłopaka, Garreta
Hale’a.
– Jakby mi na tym zależało – mruknęła pod nosem, wciskając się w kąt ściany, by lepiej skryć się
przed macochą i światem.
Spotkali się zaledwie kilka razy, bo do akcji wkroczył jego starszy brat Samuel i zażądał, by Garret
z nią zerwał. Miał czelność sugerować, że Anna wykorzystuje Garreta, by pomóc firmie ojca.
Oczywiście spółka z przedsiębiorstwem Hale Luxury mogłaby ocalić Cameron Leather, ale Anna nie
zamierzała być kartą przetargową, choć właśnie tego pragnęła Clarissa. Zresztą i tak by nic z tego nie
wyszło. Garret nie zamierzał sprzeciwiać się bratu, tym bardziej że ten oświadczył, że jeśli nie
zerwie z panną Cameron, odetnie mu dostęp do gotówki.
– Żadna strata – stwierdziła, bez cienia żalu. Wbrew oczekiwaniom Clarissy, która najchętniej
położyłaby ją na tacy i zaniosła pod sam nos młodego Hale’a, tym razem nie mogła ustąpić.
Zwłaszcza że w ogóle nie wzbudził jej zainteresowania. Wystarczył jeden pocałunek, by wiedziała
wszystko to, co powinna. Nie poczuła nic. Nawet najmniejszej iskry, prądu, nie ujrzała nawet jednej
gwiazdy. Szybko zrozumiała, że to nie był mężczyzna dla niej. Pragnęła magii, fajerwerków,
szaleństwa. Nie pomógł również fakt, że Garret okazał się mięczakiem, który rzucił ją ze strachu, że
brat wstrzyma mu kieszonkowe. Może byłoby lepiej, gdyby podzieliła się tą wiedzą z Clarissą; może
wtedy przestałaby ją swatać. Była jednak zbyt dumna, by się do tego przyznać.
– Anno, kochanie, czy to ty się tam ukrywasz?
Drgnęła przestraszona, jakby obudzona ze snu.
– Cześć, tato.
– Co robisz za tą rośliną, skarbie? Bawisz się w ogrodniczkę? – Zielone oczy Dave’a Camerona
wyrażały radość, ale Anna dostrzegła w nich coś jeszcze: troskę i niepokój. Jak miała mu
wytłumaczyć, że chowa się przed jego żoną? Nikt nie był winien temu, że ona i Clarissa nie były ze
sobą tak zżyte, jak chciałby tego Dave. Jeszcze dziesięć lat temu żyli z ojcem sami, tylko we dwoje.
Matka zmarła, gdy Anna miała zaledwie dwa lata, więc nie mogła jej pamiętać. Mimo to, dzięki
starym czarno-białym zdjęciom i pięknym opowieściom ojca, obraz matki wyrył się w jej sercu.
Clarissa wkroczyła w ich spokojne, ustabilizowane życie, gdy Anna skończyła siedemnaście lat.
Wcale nie zależało jej na posiadaniu nowej „mamy” i z trudem pogodziła się z tym, że będzie musiała
dzielić się ojcem z obcą kobietą. Z czasem znalazły nić porozumienia, choć daleko im było do
głębokich relacji typu matka – córka, co zawsze martwiło Dave’a.
Teraz więc, zamiast wyjawić prawdziwy powód, nachyliła się i lekko przeciągnęła palcem po
ceramicznej powierzchni olbrzymiej donicy.
– Sprawdzałam tylko, czy wszędzie jest czysto. Doskonale, ani śladu kurzu.
Dave zaśmiał się, pociągając ją za ramię i zmuszając, by opuściła kryjówkę.
– Porządki nigdy nie należały do twoich ulubionych zajęć, a nawet gdyby, to sprawdziłabyś stan
zakurzenia przed przyjęciem, więc o co tak naprawdę chodzi?
Głośna muzyka uniemożliwiała prowadzenie dłuższej dyskusji, poza tym Anna nie zamierzała
wdawać się w szczegóły, przywołała więc na wargi beztroski uśmiech i ucałowała serdecznie ciepły
policzek ojca.
– O nic, wszystko w porządku. Przyjęcie jest wspaniałe.
– Tak wspaniałe, że musiałaś się schować za tym krzewem?
– Szczerze? Daren Shivers wypił o jeden drink za dużo i koniecznie chciał mi opowiedzieć
fascynującą historię, jak to w liceum odniósł spektakularne zwycięstwo w zawodach futbolowych.
– Och, nie mów, że znów to zrobił!
– Znasz go – odparła, pocieszając się, że właściwie nie okłamywała ojca. Darren rzeczywiście
ilekroć przekroczył bezpieczną dawkę procentów, zmuszał napotkanych szczęśliwców do
wysłuchania opowieści o dniach pełnych sportowej chwały, które już dawno bezpowrotnie minęły.
Mimo to uznała, że lepiej będzie zmienić temat. – Zobacz, wygląda na to, że wszyscy bawią się
doskonale.
– Chyba tak – przyznał, taksując wzrokiem gości tańczących w rytm szybkiej muzyki. – Twoja
macocha wykonała kawał dobrej roboty.
– Zgadza się. Clarissa jest niezastąpiona w tego typu imprezach – odparła spolegliwie. Cokolwiek
by mówić, łączyła ją z macochą miłość do tej samej osoby. Obydwie kochały ojca.
– Między wami wszystko w porządku? – spytał, rzucając jej ukradkowe, jakby spłoszone
spojrzenie.
– Oczywiście, że tak – zapewniła natychmiast. Nie chciała wciągać ojca w matrymonialne
rozgrywki Clarissy. Wiedziała, że macocha pragnie ją wyswatać z troski o męża, i doskonale
rozumiała jej punkt widzenia, jak również podzielała niepokój związany z rodzinną firmą.
Przedsiębiorstwo Cameron Leather znajdowało się w poważnych tarapatach, i choć niektórych
mógłby zmylić blichtr wspaniałego przyjęcia, wszystko wskazywało na to, że jeśli ojciec nie znajdzie
jakiegoś rozwiązania, straci firmę, której poświęcił całe swoje życie. Mimo to starał się zachować
spokój przed córką i żoną. Dave Cameron należał do tego szczególnego gatunku mężczyzn, którzy
swoje ukochane kobiety traktują jak księżniczki, nie wciągając w zawodowe problemy. Był
modelowym przykładem rasowego dżentelmena i Anna uwielbiała go za to.
Zmusiła się do uśmiechu i powiedziała pogodnym, beztroskim głosem:
– Nie przejmuj się mną i Clarissą. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. A przyjęcie jest
naprawdę wspaniałe. Dlaczego się nie bawisz?
– Dobry pomysł. – Zrobił krok w przód, odwracając głowę w jej stronę. – Ale nie będziesz się
znowu chowała za tym kwiatem, co?
Anna uniosła dwa palce do góry w geście uroczystej przysięgi.
– Obiecuję. A teraz idź i zatańcz z żoną. – A pod nosem dodała: – I trzymaj ją z daleka ode mnie.
Kiedy zobaczyła, że ojciec wmieszał się w tłum, witając starych znajomych, natychmiast wymknęła
się z sali balowej. Już jako dziecko odkryła wszystkie zakamarki i schowki, których nie brakowało
w tym wielkim domu, więc wiedziała, że nie będzie miała problemu, by znaleźć dla siebie kryjówkę.
Byle dalej od Clarissy i jej niemądrych pomysłów.
Była już prawie na końcu długiego holu, gotowa nacisnąć klamkę drzwi do kolejnego pokoju, gdy
usłyszała za sobą wołanie:
– Anno!
Przystanęła, starając się zapanować nad pełnym rezygnacji westchnieniem. Nie tak łatwo uciec
z przyjęcia, gdy się jest córką gospodarza. Odwróciła się w stronę jednego z pracowników ojca
i podeszła bliżej. Eddie Hanover był niskim i przysadzistym mężczyzną o miłym uśmiechu i wesołych
oczach. Anna znała go od dziecka i kochała jak drugiego ojca.
– Witaj, Eddie, jak się bawisz?
– Świetnie. To wspaniałe, że twój ojciec postanowił nie zrywać ze świąteczną tradycją, mimo że
czasy nie są najlepsze.
Rzeczywiście, Dave Cameron nawet nie chciał słyszeć o odwołaniu corocznego przyjęcia z okazji
świąt Bożego Narodzenia. Firma mogła przechodzić kryzys, ale jej ociec nie mógł „oszukać”
pracowników, pozbawiając ich czegoś, na co czekali cały rok.
– Widziałaś się z Clarissą? – spytała Trina, żona Eddiego. – Wszędzie cię szukała.
– Tak, wiem – odparła z niewinnym wyrazem twarzy.
– Naprawdę wspaniałe przyjęcie.
Anna odetchnęła z ulgą, gdy para oddaliła się, znikając w tłumie gości. Niestety okazało się, że
radość była przedwczesna. Dostrzegła, że z naprzeciwka prosto w jej stronę zmierza Clarissa.
Myśl szybko, nakazała sobie, wiedząc, że jeszcze chwila i już nie ucieknie. Gdyby tylko miała
chłopaka. Może wtedy macocha porzuciłaby niedorzeczny pomysł, by dla dobra rodziny poślubiła
Garreta Hale’a. Tak się jednak złożyło, że w jej życiu nie było żadnego mężczyzny i nic nie
wskazywało na to, by takowy miał się pojawić. Rozejrzała się nerwowo wokół w nadziei, że
dostrzeże drogę ucieczki, ale znalazła coś lepszego. Przy wejściu do sali, tuż pod zieloną jemiołą
przewiązaną czerwoną wstążką stał wysoki mężczyzna, a co najważniejsze bez kobiety wiszącej
u jego ramienia. W sekundę podjęła decyzję. Podbiegła do niego, oparła dłonie na twardych barkach
i zawołała:
– Błagam, ratuj mnie i pocałuj!
ROZDZIAŁ DRUGI
Mężczyzna zwrócił na nią jasnoniebieskie spojrzenie, uśmiechnął się, po czym rzekł:
– Z przyjemnością.
Ledwie zdążyła wziąć oddech, kiedy poczuła jego wargi na swoich. Otoczył ją mocno ramionami,
przycisnął do siebie i całował tak, jak jeszcze nigdy nie była całowana, długo, głęboko, namiętnie.
Zanim się zorientowała, już odwzajemniała pocałunek, zatracając się w niewiarygodnej
przyjemności, jaką dawały jego usta i język.
Magia, której pragnęła w intymnym kontakcie z drugim człowiekiem, pojawiła się tu i teraz.
W ramionach człowieka, którego widziała po raz pierwszy w życiu. Ciekawe, kim był jej tajemniczy
wybawiciel?
– Och, Anno!
Piskliwy głos Clarissy wyrwał ją ze słodkiego oszołomienia. Odsunęła się nieznacznie, przez
chwilę patrząc w niebieskie oczy mężczyzny. Dopiero teraz dostrzegła, że jest nie tylko wysoki, ale
także bardzo męski i przystojny. Miał mocno zarysowaną szczękę, kruczoczarne włosy, a ramiona tak
silnie umięśnione, że mogły należeć do sportowca.
Muzyka wciąż grała, zewsząd dobiegał śmiech gości, a ona miała wrażenie, że czas stanął
w miejscu, jak gdyby specjalnie dla nich.
– Powinnaś była mi powiedzieć! – Jak przez mgłę docierał do niej głos Clarissy.
– O czym? – spytała, wciąż nie mogąc oderwać wzroku od twarzy mężczyzny. – O co ci chodzi?
Clarissa podeszła bliżej, uścisnęła pasierbicę i uśmiechnęła się szeroko.
– Powinnaś była mi powiedzieć, że dlatego przestałaś spotykać się z Garretem, że związałaś się
z jego bratem!
Bratem?
– Jesteś Anna Cameron?
– A ty Sam Hale?
– Jak wspaniale – zagruchała Clarissa z błyskiem satysfakcji w oczach.
To jakiś koszmar, pomyślał Sam Hale, patrząc z góry na piękną dziewczynę, którą przed chwilą
całował.
Co za licho podkusiło go, by przyjść na coroczne świąteczne przyjęcie w domu Dave’a Camerona.
Tak naprawdę zjawił się tu nie dlatego, że był spragniony ciepłej, radosnej wrzawy, ale właśnie
z powodu Anny Cameron. Chciał się lepiej przyjrzeć córce Dave’a. Oczywiście widział wcześniej
zdjęcia, ale nie miał czasu, by w dziewczynie, która rzuciła mu się na szyję, rozpoznać poważną
kobietę z fotografii. Kobietę, o której tyle słyszał od swojego brata. Tę samą, która teraz patrzyła na
niego z niedowierzaniem i wściekłością. Przyszedł na przyjęcie, by się przekonać, czy czasami nie
pomylił się w ocenie ukochanej brata. Nie był zachwycony, że Garret spotyka się z córką Dave’a,
o którym wszyscy wiedzieli, że ma poważne kłopoty finansowe. Wyobrażał sobie Annę jako zimną,
bezwzględną harpię, która zarzuciła sieci na jego młodszego brata tylko z jednego powodu:
pieniędzy. Postanowił przekonać się na własne oczy, czy jego podejrzenia były słuszne. Gdyby się
okazało, że nie miał racji, można by jeszcze wyprostować sprawy między tą kobietą a jego bratem.
Niech to szlag, świetnie zaczął.
– Nie mogę uwierzyć, że mnie pocałowałeś! – zawołała Anna oskarżycielskim tonem.
– Poprosiłaś mnie o to – przypomniał zimno. Najgorsze było to, że z chęcią uczyniłby to ponownie.
– Stałeś pod jemiołą. Nie miałam pojęcia, że…
– Dajcie spokój, nie kłóćcie się – wtrąciła się Clarissa. – W końcu jesteście na przyjęciu, bawcie
się.
– To nie tak, jak myślisz – zaprotestowała Anna.
– Moja droga, nie ma się czego wstydzić. Sprzeczka zakochanych… to przecież normalne.
– Och, nie. – Anna zacisnęła wargi, powoli tracąc cierpliwość.
Sam przyglądał jej się z ukosa, coraz bardziej zaintrygowany. Była inna, niż się spodziewał. Jego
brat zazwyczaj miał słabość do pustych, głupiutkich, rozrywkowych panienek. Anna z pewnością nie
zaliczała się do tego grona. Pytanie tylko, czy interesował ją stan konta Garreta.
– Powinieneś był się przedstawić – zwróciła się w jego stronę.
– Przed czy po tym, jak błagałaś mnie o pocałunek?
– Nic podobnego – obruszyła się.
– Powiedziałaś: „Błagam, ratuj mnie i pocałuj” – przypomniał jej ze złośliwym uśmiechem. –
Czego się więc spodziewałaś?
– W porządku, tak, zrobiłam to, ale nie wiedziałam, kim jesteś.
– To jest nas dwoje. Ja też dopiero odkryłem, kim ty jesteś.
– Muszę znaleźć Dave’a. Będzie zachwycony, gdy się o was dowie. – Clarissa wciąż nie mogła się
otrząsnąć z wrażenia, bagatelizując gniewne spojrzenia pasierbicy.
– Ani się waż! – krzyknęła Anna, ale było już za późno. Clarissa zniknęła wśród tańczących par. –
Na litość boską!
– Teraz, kiedy już zostaliśmy sami, chcesz, żebyśmy wrócili pod jemiołę? – usłyszała tuż przy uchu
ironiczny, męski głos.
– Nie! – zaprotestowała gwałtownie, choć tak naprawdę wiedziała, że nie jest szczera. – Musisz
wyjść, zanim Clarissa przyprowadzi ojca.
– A to dlaczego? Zostałem przecież zaproszony. Czy każesz mi wyjść, bo nagle pożałowałaś tego,
że próbowałaś mnie uwieść?
Z rozbawieniem i zdziwieniem zauważył, że policzki Anny pokryły się szkarłatem. Nie sądził, że
jeszcze istnieją kobiety, które potrafią się rumienić. Z minuty na minutę był coraz bardziej
zaintrygowany.
– Wcale nie próbowałam cię uwieść – odparła przez zaciśnięte zęby. – To była wyjątkowa
sytuacja.
– Czyżby?
– Wiesz co? Nie mam ochoty tego dłużej roztrząsać. Skoro ty nie chcesz odejść, ja to zrobię.
Odwróciła się z takim impetem, że jej długie kasztanowe włosy zafalowały w powietrzu. Miała na
sobie srebrną dopasowaną bluzkę bez rękawów i czarną jedwabną spódnicę, która znakomicie
eksponowała wąską talię i zaokrąglone biodra. Wyglądała jak uosobienie pokusy, toteż dopiero po
chwili ocknął się i ruszył za nią, doganiając ją przy schodach. Mocno złapał ją za ramię, zmuszając
by odwróciła się w jego stronę.
– O co chodzi? – Popatrzyła znacząco na swoje ramię, jak gdyby zamiast męskiej ręki tkwiła tam
zielona ropucha.
Sam roześmiał się, cofając dłoń.
– Zawsze jesteś taka wyniosła? Myślisz, że to działa na mężczyzn?
– Ja przynajmniej nie mówię innym, jak mają żyć i z kim się spotykać – odparła, mrużąc powieki. –
To twoja specjalność, czyż nie?
Nie czekając na odpowiedź, zbiegła po schodach i przez podwójne szklane drzwi wyszła do
ogrodu, gdzie kilka par spacerowało alejkami. Wokoło panował przyjemny półmrok, rozpraszany
jedynie światłem z sali balowej rezydencji i blaskiem księżyca. Anna, świadoma, że Sam nie
odpuścił i podąża za nią, udała się w stronę niewielkiej fontanny, gdzie, jak przypuszczała, będą
mogli porozmawiać bez świadków.
– Jakim prawem decydujesz, z kim inni mogą się umawiać? – zawołała oskarżycielskim tonem.
– Jeśli masz na myśli mojego brata…
– No dalej, przyznaj się! Powiedziałeś mu, żeby zerwał ze mną, bo chcę go jedynie wykorzystać!
Bo chcę się dobrać do twoich pieniędzy, by ratować firmę ojca.
Sam nie wierzył, że jego brat mógł być tak głupi, by powtórzyć jej wszystko to, co mu mówił.
Powinien był wiedzieć, że Garret nie potrafi trzymać języka za zębami.
– Przykro mi, że ci to powtórzył.
– Przykro mi, że mogłeś coś takiego powiedzieć.
– Muszę dbać o moją rodzinę.
– I co? Uważasz, że stanowię zagrożenie, że należy się mnie bać?
Sam uchwycił jej spojrzenie. Kiedy patrzył w jej rozpłomienione oczy, nie miał wątpliwości, że
takiej kobiety powinien się bać każdy mężczyzna, który zapragnąłby dotrzymać ślubów czystości.
– Słuchaj, mała, nie znam cię. Nie wiem, jaka jesteś. Wiem jednak, że zrobiłbym wszystko, by
chronić swoich bliskich, przypuszczam więc, że ty zrobiłabyś to samo.
– Zatem nawet nie zaprzeczasz – rzuciła ochryple. – I nie nazywaj mnie „mała”.
– Nie, nie zamierzam zaprzeczać. A ty zaprzeczysz, że przedsiębiorstwo twojego ojca znalazło się
w poważnych tarapatach?
– Czy tobie się wydaje, że żyjemy w średniowieczu, czy co? Naprawdę uważasz, że sprzedałabym
się, by ratować firmę ojca?
– Ludzie robią gorsze rzeczy za mniejszą stawkę – zauważył chłodno.
– Ja taka nie jestem. Dajmy temu spokój. Nie wydaje ci się, że już wystarczająco mnie obraziłeś?
– Tak – mruknął, przysuwając się bliżej. – Myślę, że oboje powiedzieliśmy za dużo.
Patrząc jej prosto w oczy, ostrożnie i delikatnie przyciągnął ją do siebie. Kiedy zobaczył, że nie
zamierza się opierać, przycisnął ją mocniej.
– To nie jest dobry pomysł – zaprotestowała słabo, spoglądając mu w oczy. – Powinnam cię
spoliczkować.
– Za to, że ocaliłem ci życie? – zakpił, przesuwając wzrok na jej lekko rozchylone wargi. – Chyba
jednak nie chcesz się ze mną bić. A ja muszę cię raz jeszcze pocałować.
– To naprawdę nie jest dobry pomysł – wyszeptała, ale wspięła się na palce i odchyliła lekko
głowę.
Nie czekał dłużej, tylko przycisnął wargi do jej warg, zmuszając, by otworzyła się na jego
pocałunek. Czuł bicie jej serca i wiedział, że jego bije tym samym rytmem. Objął ją mocniej, lekko
unosząc, by mieć ją jeszcze bliżej. Pragnął więcej.
– To szaleństwo! – Anna gwałtownie wysunęła się z jego ramion, potrząsając głową, jakby nie
dowierzała temu, co się stało.
– A czy to ma jakiekolwiek znaczenie?
– Nie możemy tego znowu zrobić.
– A to dlaczego? – Wiedział, że stąpa po grząskim gruncie, ale nie dbał o to.
– Dlatego… – Szukała racjonalnych argumentów, ale jakoś żaden nie przychodził jej do głowy. –
Po prostu nie i już. Muszę już iść.
– Dobranoc, Anno Cameron – usłyszała za plecami jego ciepły głos.
Zatrzymała się i rzuciła przez ramię:
– Żegnaj, Samie Hale.
ROZDZIAŁ TRZECI
Sam nie opuścił rezydencji. Zamiast tego wrócił na przyjęcie, udając, że słucha
z zainteresowaniem, co inni do niego mówią, choć tak naprawdę wciąż myślał o Annie.
O dziewczynie, którą całował pod jemiołą. Jak to możliwe, że spotykała się z kimś takim jak Garret?
Zupełnie nie pasowała do jego młodszego brata.
Wziął kieliszek wina od przechodzącego obok kelnera, wypił jednym haustem i odstawił na stolik.
Przeszukiwał wzrokiem tłum gości, skupiając uwagę na świątecznych ozdobach, a zwłaszcza na
olbrzymiej, bogato zdobionej choince, pod którą piętrzył się stos upominków dla gości, każdy
zapakowany oddzielnie w jasny papier, przewiązany czerwoną wstążką. Nie był pewien, czy
powinien podziwiać Dave’a Camerona, który zorganizował wystawne bożonarodzeniowe przyjęcie
w czasie, gdy jego firma miała kłopoty, czy też współczuć mu z powodu głupoty i lekkomyślności. Ze
strzępów rozmów wywnioskował, że wszyscy goście doskonale zdawali sobie sprawę z problemów
Dave’a, czyli stary Cameron nie zorganizował przyjęcia, by ukrócić plotki. W takim razie po co?
– Dobrze się bawisz?
Usłyszawszy za plecami niski głos, nie miał najmniejszych wątpliwości, do kogo należy. Powinien
był wiedzieć, że Dave Cameron będzie chciał z nim pomówić, zwłaszcza jeśli żona przekazała mu
relację z widowiska pod jemiołą.
Odwrócił się i wyciągnął rękę.
– Wspaniałe przyjęcie, Dave.
– Cieszę się, że przyszedłeś – odparł, potrząsając dłonią. – Nie przypominam sobie, żebyś był
w zeszłym roku.
Ani w żadnym innym. Sam nigdy nie skorzystał z zaproszenia Camerona. Dziś zjawił się tu tylko po
to, by popatrzeć z bliska na byłą dziewczynę brata. I było na co popatrzeć…
– Wiesz, jak to jest. Trudno znaleźć czas na relaks i przyjemności – wyjaśnił, rozkładając ręce.
– Powinieneś to zmienić. Życie to nie tylko obowiązki i interesy.
– Z pewnością.
Dave Cameron obserwował go w zadumie, jakby nie był pewien, czy powinien poruszać pewne
kwestie.
– Clarissa powiedziała mi, że ty i Anna… poznaliście się.
– Można tak powiedzieć. To długa historia – powiedział, obrzucając krótkim spojrzeniem tłum
gości. – To nie najlepszy moment, by o tym rozmawiać.
– Cóż, w takim razie poczekam na lepszy moment.
– Oczywiście – przytaknął Sam z cierpką miną. Nie miał zamiaru rozmawiać o swoich prywatnych
sprawach z ojcem Anny. – Wpadłem tylko, by życzyć ci wesołych świąt. Czas już na mnie.
– Nie ma pośpiechu – zaoponował Dave. – Zostań i baw się dobrze.
– Dziękuję, ale może innym razem. – Po chwili wahania dodał: – Przekaż Annie pozdrowienia ode
mnie.
Niech sama wytłumaczy ojcu zaistniałą sytuację, pomyślał z satysfakcją.
– Przepięknie przystroiłaś tę choinkę.
Anna zrobiła krok w tył, z dumą przyglądając się dziełu swych rąk. Jako artystka i entuzjastka świąt
dbała o to, by pracownia była pięknie udekorowana, a Tula Barons, jej najlepsza przyjaciółka,
pełniła funkcję nieoficjalnego recenzenta. Jej prawdziwe imię brzmiało Tallulah, ale niech Bóg ma
w opiece tych, którzy ośmielili się ją tak nazwać. Miała krótkie blond włosy, miękko układające się
przy twarzy, w uszach nosiła srebrne kółka, a strój składający się z niebieskiej tuniki i czarnych
jeansów, dopełniał obrazu atrakcyjnej i pewnej siebie młodej kobiety.
– Dzięki – odparła Anna. – Lubię, jak choinka cała lśni od lampek.
Tula pociągnęła przyjaciółkę w stronę baru i dała znać kelnerowi, by podał dwie kawy.
– Słyszałam o pewnym pocałunku pod jemiołą, zeszłej nocy.
Anna zakaszlała.
– Jak to? Od kogo?
– Żartujesz sobie? Przecież mieszkasz przez całe życie w Crystal Bay, tak jak ja. Zapomniałaś, że
tutaj wiadomości rozchodzą się szybko?
– O Boże! – jęknęła, niemal chora ze wstydu.
– Rzeczywiście masz powody do wzdychania. No, dalej, opowiadaj wszystko ze szczegółami.
Umieram z ciekawości. Czy to jednak nie był trochę dziwny pocałunek? W końcu to brat twojego
byłego chłopaka.
Dziwny pocałunek… Anna pomyślała, że z całą pewnością nie użyłaby takiego epitetu. Gorący,
namiętny, szaleńczy, intensywny. To odpowiednie określenia.
– Nie chcę o tym mówić – ucięła, wbijając wzrok w podłogę.
– Próbujesz mnie zbyć? Nic z tego. Nie wykręcisz się. Wcześnie wyszłam z przyjęcia, więc nie
miałam okazji zobaczyć waszego show, ale z relacji świadków wiem, że było na co popatrzeć.
– Proszę cię, nie przypominaj mi.
– Ale było dobrze?
– Nie odpuścisz mi, co?
Tula parsknęła śmiechem.
– Przecież mnie znasz.
Anna także się roześmiała. Przyjaźniły się z Tulą od czasów szkolnych. Razem uczęszczały do
college’u i planowały, że w przyszłości przeprowadzą się do Paryża i będą sławne. Nigdy nie udało
im się spełnić tego marzenia. Zamiast do Francji, wróciły do Crystal Bay w Kalifornii. Anna
otworzyła pracownię artystyczną w centrum handlowym, zaś Tula zatriumfowała jako autorka
poczytnych książek dla dzieci o samotnym króliku.
– Niech ci będzie. Było fantastycznie. Zadowolona teraz?
– Niezupełnie. Jeśli było fantastycznie, to dlaczego jesteś taka naburmuszona?
Anna pokręciła głową z dezaprobatą.
– Zapomniałaś, że Sam Hale kazał swojemu bratu mnie rzucić?
– Nie zapomniałam, jak również o tym, że Garret okazał się nic niewartym idiotą.
– Racja. – Co to za mężczyzna, który nie potrafi sprzeciwić się starszemu bratu, zastanawiała się
Anna. Z drugiej jednak strony, co za mężczyzna z tego Sama Hale’a, skoro próbuje przejąć kontrolę
nad życiem uczuciowym Garreta?
– To jak doszło do tego, że znalazłaś się w objęciach tego przystojniaka?
– To był wypadek.
Tula pokiwała głową z politowaniem.
– Wypadek. Potknęłaś się, on cię przytrzymał i w nagrodę dostał soczystego buziaka. W porządku,
jako twoja przyjaciółka przyjmuję to pokrętne tłumaczenie. – Dopiła resztki latte i odstawiła kubek
na blat. – Pozostaje tylko pytanie, dlaczego jesteś taka drażliwa?
– Dlatego, że Sam to idiota, a ja… chyba za bardzo spodobał mi się ten pocałunek.
– Ach, teraz rozumiem. Nigdy nie poszłaś do łóżka z Garretem, prawda?
– Oczywiście, że nie. – Anna wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Tych kilka pocałunków, które
wymienili, nie zdołało nawet w najmniejszym stopniu jej rozpalić. – Spotkaliśmy się zaledwie kilka
razy.
– To dobrze – stwierdziła Tula, chichocząc. – Żaden mężczyzna nie chciałby być porównywany ze
swoim bratem. To byłoby dziwne.
– Wierz mi, że tego wczorajszego pocałunku nie da się porównać z niczym.
– Ach, więc przyznajesz, że Sam całuje lepiej niż Garret?
– To nie ma żadnego znaczenia, bo ten bałwan wciąż uważa, że zasadziłam się na jego
drogocennego brata, by go uwieść, poślubić i tym samym ratować firmę ojca.
– W takim razie, to idiota – podsumowała, nie siląc się na dyplomację.
– Mówiłam przecież.
Tula zamilkła na moment, by po chwili zmienić temat.
– Muszę jechać do Long Beach, zobaczyć się z moją kuzynką, Sherry.
Ponieważ Crystal Bay znajdowało się w północnej Kalifornii, droga do Long Beach położonej
w południowej części stanu zajmowała niemal siedem godzin samochodem.
– Dlaczego musisz tam jechać? Przecież nigdy nie byłyście sobie szczególnie bliskie. O ile dobrze
pamiętam, ostatni raz widziałyście się sześć lat temu.
– Niby tak, ale z drugiej strony nie mamy innej rodziny poza sobą, więc…
– Masz jeszcze mnie – przypomniała z uśmiechem.
– Wiem i dziękuję ci za to – odparła z ciepłym uśmiechem. – Sherry zadzwoniła i powiedziała, że
bardzo chce się ze mną zobaczyć, że mnie potrzebuje.
– Skoro tak, to nie mogła sama przyjechać?
Tula zmarszczyła czoło.
– Znasz przecież Sherry. Boi się prowadzić samochód, boi się samolotów. Dlatego ja do niej jadę.
Wyjeżdżam dzisiaj, a powinnam wrócić za kilka dni. Zjemy razem obiad, gdy wrócę?
– Oczywiście. Uważaj na siebie i dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. Wiem, jaka Sherry potrafi
być irytująca.
– Zamierzam być uosobieniem cierpliwości i wyrozumiałości.
– Dobry pomysł – poparła Anna, zdając sobie sprawę, jakie miała szczęście, że Tula wpadła do
niej tego ranka. Czuła się znacznie lepiej, gdy miała przyjaciółkę przy sobie. Niemal przez całą noc
rozmyślała o Samie Hale i tych dwóch cudownych pocałunkach. Powinna o tym zapomnieć, im
szybciej tym lepiej. Wystarczy, że całe miasto już plotkuje.
Postanowiła skierować myśli na właściwe tory i skupić się na pracy.
– Oddzwoniłaś do pani Soren? – spytała Tula.
– Owszem, jak tylko odsłuchałam wiadomość – odparła Anna. – Jesteśmy umówione na spotkanie.
Trzymaj za mnie kciuki. Pani Soren chce, bym udekorowała jedną ze ścian w domu. To piękna
rezydencja położona nad urwiskiem.
– Podobnie jak posiadłość twojego ojca.
Anna przygryzła wargę i spuściła wzrok. Któż mógłby podejrzewać, że właściciel tak pięknego
domu może mieć poważne kłopoty finansowe? Sytuacja była wręcz katastrofalna i Anna przez chwilę
poczuła się winna, że nie chciała przystać na plan Clarissy, by znaleźć sobie bogatego męża.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wystarczyło kilka telefonów, by Sam Hale zdobył wszelkie potrzebne informacje dotyczące
przedsiębiorstwa Cameron Leather. Rzeczywiście, firma miała kłopoty, ale sytuacja nie była jeszcze
aż tak beznadziejna, jak plotkowano w środowisku. Dave Cameron inwestował, zamiast zachować
większą ostrożność, ale jeszcze nie było za późno, by postawić Cameron Leather na nogi.
Zdobyte informacje potwierdzały jednak obawy Sama dotyczące Anny. Wszystko wskazywało na
to, że była dokładnie taka, jak przypuszczał, wyrachowana i gotowa na wszystko, by osiągnąć cel.
W końcu od dziecka przyzwyczajona była do wystawnego życia.
– Przepraszam, panie Hale.
– Tak, Jenny? – Odwrócił się w stronę gospodyni.
– Tak jak pan prosił, wykonałam telefon. Pani Cameron będzie tu o pierwszej.
Na twarzy Sama pojawił się pełen zadowolenia uśmiech.
– Doskonale. Dziękuję.
Próbował wyobrazić sobie minę Anny, kiedy dowie się, kto tak naprawdę chciał ją zatrudnić.
Z pewnością nie będzie zachwycona, ale nie dbał o to. Musiał ją lepiej poznać, by się przekonać, czy
jego podejrzenia są słuszne.
– Proszę za mną do salonu.
Anna podążyła za właścicielką do olbrzymiego pokoju, urządzonego gustownie, choć dość surowo,
w męskim, oszczędnym stylu. Uwagę przyciągał piękny kominek wypełniający niemal w całości
jedną ze ścian. Jednak największe wrażenie zrobiła na Annie olbrzymia choinka udekorowana
z dbałością o najmniejszy detal.
– Pięknie tu – powiedziała. – Wydaje mi się, że ten pokój należy do pani męża, prawda?
– Mojego męża? – Kobieta, którą Anna oszacowała na pięćdziesiąt lat, parsknęła śmiechem. – Ależ
nie. Mój mąż zmarł dwadzieścia lat temu. Ten dom nie należy do mnie. Jestem tu gospodynią.
Gospodynią? Anna odruchowo obejrzała się za siebie, by sprawdzić, czy gdzieś w pobliżu nie czai
się tajemniczy właściciel.
– Przepraszam. Myślałam, że to pani chciała, żebym wykonała obraz na ścianie.
– Nie – usłyszała za plecami znajomy głos. – Pani Soren do ciebie dzwoniła, ale to ja chciałem cię
zatrudnić.
Anna miała wrażenie, że dała się schwytać w pułapkę i to bez walki. Odwróciła się powoli
i spojrzała prosto w niebieskie oczy Sama.
– Przykro mi. Zaszło nieporozumienie – rzekła ze stoickim spokojem, choć czuła się tak, jakby
miała gorączkę.
– Dziękuję Jenny, to wszystko – powiedział Sam, zwracając się do gospodyni.
– Rozumiem, proszę pana – odparła i wyszła, pozostawiając swego pracodawcę i jego gościa
samych.
– Kazałeś jej kłamać. To podłe – stwierdziła Anna.
– Nie kłamała.
– Czyli naprawdę chcesz mnie zatrudnić? Ciekawe.
Sam uniósł wysoko brwi.
– Zawsze jesteś taka miła dla potencjalnych klientów? – zakpił.
– Nie jesteś klientem – odparła, chowając do torby portfolio.
– Zatem interesy idą świetnie, tak? Możesz pozwolić sobie na to, by rezygnować z intratnych
zleceń?
– Mogę robić, co mi się podoba.
– Owszem, ale nie uważasz, że to trochę niemądre, tracić taką okazję z powodu kilku pocałunków?
– Co takiego?
– Jesteś taka drażliwa.
– Nie jestem drażliwa, tylko wkurzona.
– Nie rozumiem dlaczego. Przyznaj, że było miło.
Prawda, do diabła, to akurat prawda.
– Posłuchaj – zaczęła spokojnie i z godnością. – Oboje marnujemy niepotrzebnie czas. Może ciebie
na to stać, ale mnie nie.
– Podjęłaś się wykonania pracy. Mogłabyś przynajmniej dotrzymać słowa.
Do czego zmierzał? Czyżby chciał pokazać jej swoją przewagę, udowodnić, kto rozdaje karty?
W porządku, podejmie się zlecania i zażyczy sobie takie honorarium, że Sam będzie musiał odmówić.
Wtedy odejdzie i już więcej go nie zobaczy. Najważniejsze to zachować spokój i mieć sytuację pod
kontrolą.
– Dobrze. Czego więc ode mnie oczekujesz? Masz jakiś konkretny pomysł?
Posłał jej długi, piękny uśmiech, który sprawił, że coś w niej drgnęło. Ten mężczyzna był
chodzącym seksapilem. Powinna się trzymać od niego z daleka. Żadnego flirtu, żadnych pocałunków.
– Właściwie – odparł, wskazując ręką na przestrzeń salonu – chciałbym poznać twoje zdanie. Jakie
malowidło pasowałoby tu najbardziej?
W tak pięknym i ekskluzywnie urządzonym pokoju wszystko prezentowałoby się dobrze, ale nie
zamierzała mówić tego na głos. Nie przyszła tu po to, by prawić mu komplementy. Popatrzyła
z uwagą na puste miejsce nad kominkiem.
– Może widok okna i ogrodu?
– Okna?
– Trompe l’oeil – podpowiedziała cierpliwie.
– Rodzaj malarstwa iluzjonistycznego?
– Zgadza się. Odpowiedni artysta potrafi zupełnie zmienić wnętrze bez użycia młotka.
– Jak rozumiem, ty jesteś „odpowiednim artystą”.
– Jestem po prostu dobra w tym, co robię – stwierdziła bez fałszywej skromności.
– Nie wątpię.
Poczuła, że robi jej się gorąco i nienawidziła siebie za to. Z drugiej strony pocieszała się, że mało
która kobieta pozostałaby zimna i obojętna wobec taksującego spojrzenia Sama Hale’a.
– Wyjaśnij mi dokładnie, na czym polega twój pomysł – poprosił, krzyżując ramiona na piersiach.
Anna nie mogła się oprzeć pokusie, by opowiedzieć o czymś, co było jej pasją i miłością.
– Na przykład na tamtej ścianie mogłabym namalować stylowe, francuskie okno, za którym
rozpościerałby się widok angielskiego ogrodu. Myślę, że wyglądałoby to na tyle realistycznie, by
przekonać cię, że wystarczy zrobić krok, aby poczuć zapach kwiatów. Albo zamiast ogrodu
proponowałabym ocean z falami rozbijającymi się o brzeg i mewami ponad wodą.
– Brzmi ciekawie. A ile życzyłabyś sobie za swoje niezwykłe dzieło?
Bez zająknięcia wymieniła kwotę dwukrotnie wyższą od tej, jaką musiałby zapłacić za tego typu
usługi. Była przekonana, że napotka opór, ale Sam nie wydawał się ani trochę oburzony wysokością
honorarium.
– Dam ci podwójną stawkę, jeśli zdążysz z pracami do Bożego Narodzenia.
– Mówisz poważnie?
Była przekonana, że to gra z jego strony. Zwabił ją tu, zaproponował pracę marzeń, tylko po co?
Jaki miał w tym interes?
– Oczywiście, jak najpoważniej – powiedział, podchodząc bliżej.
– Ale dlaczego? Dlaczego chcesz mnie zatrudnić? Dlaczego chcesz mi dać tyle pieniędzy?
– Czy to ma jakieś znaczenie?
Nie była tego pewna. Z jednej strony z dziką rozkoszą odrzuciłaby jego propozycję i wyszła,
trzaskając drzwiami. Z drugiej jednak strony szaleństwem byłoby odrzucenie takiej wspaniałej oferty.
– To jak będzie? – spytał, uśmiechając się przebiegle, jakby zdawał sobie sprawę, że Anna bije się
z myślami. – Zostajesz czy odchodzisz?
Powinna odejść. Byłoby cudownie, gdyby mogła spojrzeć w jego szydercze, niebieskie oczy
i powiedzieć: „Nie, nie możesz mnie kupić”. Pomimo satysfakcji, jaką czuła, wyobrażając sobie tę
scenę, nie mogła sobie pozwolić na luksus rezygnacji ze świetnie płatnej pracy. Nie było jej na to
stać.
– W porządku. Przyjmuję zlecenie.
– Właściwa decyzja.
Wolała milczeć, by nie powiedzieć czegoś, czego musiałaby żałować. Sam Hale był równie
irytujący co przystojny.
– Do twojej wiadomości – zaczęła spokojnie, dumna, że potrafi zapanować nad emocjami. –
Przyjmuję to zlecenie tylko dlatego, że bardzo potrzebuję tej pracy. Ale żeby wszystko było jasne…
nie lubię cię.
– A mimo to zostajesz. Pieniądze rządzą, co?
Anna nie mogła znieść jego kpiącego spojrzenia. Oskarżył ją, że spotykała się z jego bratem tylko
dla pieniędzy. Teraz dawała mu do rąk mocny argument. Ta świadomość doprowadzała ją do szału.
– Łatwo mówić, że pieniądze nie są ważne, kiedy masz ich w bród. – Nie zamierzała się tłumaczyć,
ale nie mogła pozostawić tych wstrętnych aluzji bez komentarza.
– Naturalnie. Dziwię się tylko, że pomimo całej nienawiści jesteś w stanie brać ode mnie
pieniądze.
– Coraz mniejszą mam na to ochotę.
– Jasne – rzucił z prowokującym uśmiechem.
– Czy chcesz, żebym rzuciła tę robotę, zanim jeszcze zaczęłam?
– Ależ skąd, raczej chcę sprawdzić, jak długo jesteś w stanie zapanować nad temperamentem.
– Już niedługo. Dlatego wolę się pożegnać. Zaczynam od jutra, dobrze?
– Świetnie. Widzimy się o ósmej.
W pokoju panował przyjemny półmrok rozpraszany jedynie światłem lampek na choince. Anna
upiła łyk białego wina, patrząc w ekran telewizora. Nieustannie powtarzała sobie: „Odpręż się,
odpocznij, uspokój”, ale tym razem autosugestia nie przynosiła oczekiwanych rezultatów. Jej myśli
wciąż krążyły wokół Sama Hale’a.
Kiedy usłyszała dzwonek do drzwi, niechętnie podniosła się z kanapy. Czuła się zmęczona i nie
miała ochoty widzieć się z kimkolwiek. Kiedy zerknęła przez wizjer, poczuła się jeszcze gorzej.
Z rezygnacją otworzyła drzwi.
– Cześć, Clarisso.
– Anno, kochanie. – Macocha wparowała do środka jak burza z radosnym uśmiechem na twarzy. –
Chciałam ci powiedzieć, jak mi przykro, że tak głupio zachowałam się na przyjęciu. Nie miałam
zamiaru cię zawstydzić.
– W porządku, nic się nie stało. Rozumiem.
– Wiem, kochanie – odparła. – Wciąż jednak martwię się o twojego ojca.
– Tata sobie poradzi. Wychodził już z większych tarapatów. – Nie zamierzała bagatelizować
problemów ojca, ale nie chciała, żeby macocha znowu grała na jej emocjach.
– Ależ firma jeszcze nigdy nie była w takim dołku. Na szczęście jest nadzieja. I to dzięki tobie. Od
kiedy wiem, że spotykasz się z Samem Hale’em, odetchnęłam z ulgą.
Zaczyna się, pomyślała Anna z wściekłością.
– Clarisso, między nami nic nie ma, zrozum, że…
– Nie, nie, nie, kochanie, nie musisz mi nic tłumaczyć. Nie chcę się mieszać do twoich prywatnych
spraw. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że wszystko rozumiem. Byłaś bardzo rozsądna, przesuwając
uwagę z Garreta na Sama. W końcu, jakkolwiekby było, to on ma wpływy, a nie jego młodszy brat.
Anna poczuła mocny ból w skroniach. Nie miała już ani sił, ani cierpliwości.
– Nie jestem zainteresowana Samem – syknęła, artykułując wyraźnie każde słowo z osobna.
– Och, no przecież wszyscy widzieliśmy pocałunek. Twój ojciec też się cieszy. Chce nawet
porozmawiać z Samem.
– Nie – krzyknęła Anna. – Clarisso, musisz powiedzieć ojcu, że nie spotykam się z Samem.
– Ale dlaczego? Nie denerwuj się. – Posłała pasierbicy konspiracyjny uśmiech. – Przecież on
pragnie tylko twojego szczęścia.
– Clarisso, ostrzegam cię…
– Och, nie wiedziałam, że już tak późno – zawołała, spoglądając na zegarek. – Muszę uciekać.
Razem z twoim ojcem zaraz po kolacji idziemy do teatru na Opowieść wigilijną.
– Clarisso – Anna próbowała przedrzeć się przez potok słów. – To nie jest tak, jak myślisz.
Naprawdę nic mnie nie łączy z Samem.
Macocha wybuchła śmiechem, wyrażając tym samym pobłażanie dla niemądrych żartów Anny.
– Kochanie, przecież widziałam ten pocałunek. A razem ze mną połowa miasta. Możesz się
przyznać lub nie, ale z całą pewnością coś was łączy.
Cmoknęła pasierbicę w policzek i dodała radośnie:
– A tak przy okazji, śliczna choinka, pa, skarbie.
Po wyjściu Clarissy Anna została sama, z gonitwą myśli i pustą butelką po białym winie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Anna wjechała na tyły domu Sama, gdzie na końcu drogi znajdował się parking otoczony rozległym
trawnikiem. Dalej, za kamiennym murem rozciągał się przepiękny widok na ocean. Anna musiała
przyznać, że miejsce jest wyjątkowo urokliwe. Gdy wysiadła, dostrzegła, że na niebie zaczęły się
zbierać burzowe chmury, a wiatr zdawał się z każdą chwilą przybierać na sile. Zima w północnej,
nadbrzeżnej części Kalifornii, nie objawiała się mrozem i śniegiem, a jedynie częstszymi
załamaniami pogody i kolorowymi liśćmi na drzewach.
Anna poprawiła szarpane wiatrem włosy, po czym sięgnęła do bagażnika sportowego samochodu
po niezbędne do pracy materiały: miarkę, farby, szablony oraz pędzle, które trzymała w starej puszce
po kawie.
Nagle dostrzegła po swojej prawej stronie jakiś ruch i machinalnie odwróciła głowę. To Sam Hale
zmierzał w jej kierunku, ubrany w jasne dżinsy, ciemnozielony sweter i czarne buty. Nienawidziła
siebie za to, że tak mocno reagowała na jego widok. I w ogóle skąd on się tu wziął? Nie sądziła, że
pracując tutaj, będzie musiała go widywać. Nie miał nic do roboty?
– Co ty tu robisz? – spytała z wyrzutem.
– Mieszkam, nie pamiętasz?
– Pamiętam – mruknęła. – Miałam na myśli…
– Wiem, co miałaś na myśli. – Wskazał ręką na zawartość bagażnika. – Potrzebujesz tego
wszystkiego, by namalować obrazek na ścianie?
– To nie jest zwykły obrazek. Słyszałeś o technice faux finisz? To nie tylko malowanie, to także
naśladowanie faktury drewna, marmuru, cegły – powiedziała, powstrzymując się przed
wygłoszeniem referatu z historii sztuki na temat artystycznych technik malarskich. – I wracając do
twojego pytania: tak. Potrzebuję wszystkich przyborów.
Kącik warg Sama uniósł się nieznacznie i Anna ze złością musiała się przyznać sama przed sobą,
że jej ciało reaguje nawet na przelotny półuśmiech.
– Dobrze – powiedział, biorąc z bagażnika większość rzeczy. – Chodź za mną.
Nie pozostawił mi dużego wyboru, pomyślała Anna, próbując dotrzymać mu kroku. Ku swojemu
zdumieniu spostrzegła, że Sam prowadzi ją do garażu. Wewnątrz stały dwa samochody, przykryte
częściowo grubym płótnem. Szczerze mówiąc, wyglądały dość żałośnie, pozbawione opon, szyb
i świateł.
– Czyżby nie było cię stać na taki samochód, który jeździ?
Sam prychnął, udając, że nie bawią go podobne żarty.
– To wspaniałe auta.
– Skoro tak mówisz.
– Myślałem, że artyści mają bogatą wyobraźnię.
– Rzeczywiście potrzeba wyjątkowo bogatej, by zachwycać się tym czymś.
– Poczekaj tylko, aż doprowadzę je do porządku, wtedy inaczej zaśpiewasz.
Nieco zbita z tropu raz jeszcze spojrzała na szkielety samochodów. Czyżby Sam Hale nie bał się
pobrudzić rąk? Jedyne, co o nim wiedziała, to że jego przedsiębiorstwo zajmowało się produkcją
luksusowych samochodów dla bogatych klientów.
– Samodzielnie pracujesz nad modelami?
– Owszem – potwierdził, nie bez satysfakcji. – Kiedyś pracowałem jako mechanik. Naprawdę
dobry mechanik. Po śmierci rodziców harowałem dzień i noc, żeby Garret mógł pójść na studia
i mieć zapewniony dobry start w życiu.
– A co z tobą?
– Skończyłem college, ale więcej dała mi praktyka. Budowałem swoją pozycję powoli, ale
skutecznie. Pewnego dnia znany producent z Hollywood zamówił u mnie samochód. Moja praca
spodobała mu się tak bardzo, że polecił mnie swoim znajomym i zanim się obejrzałem, powstało
przedsiębiorstwo Hale Custom Autos. Mimo że zajmuję się teraz głównie dyrektorowaniem, nadal
lubię tworzyć, czuć jak samochód pod moimi rękami ożywa. Nie wiem, czy jesteś w stanie to
zrozumieć.
– Oczywiście, że rozumiem. – Niespodziewanie ujrzała Sama w nowym, korzystniejszym świetle.
Najwidoczniej lepiej się czuł w garażu z dłońmi pobrudzonymi smarem niż za firmowym biurkiem
wartym kilka tysięcy dolarów. – Malarze często korzystają teraz z programów komputerowych, by
zaplanować każdy szczegół. Ja wolę własne ręce i białą ścianę.
– Czyżbyś próbowała powiedzieć, że mamy ze sobą coś wspólnego? – spytał z tym swoim
półuśmiechem, który wprawiał ją w popłoch.
Patrzyła na niego z rosnącą fascynacją. Był taki wysoki, męski, pociągający. Miał w sobie
charyzmy i uroku za dwóch. Wiedziała, że dla własnego dobra powinna się pożegnać, wsiąść do
samochodu i zapomnieć o spodziewanych zyskach, ale nie potrafiła się na to zdobyć.
– Tak – przyznała niechętnie. – Mamy ze sobą coś wspólnego.
Na krótką chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały, a powietrze jakby zgęstniało. Czuła, że coś się
dzieje, coś ekscytującego, niebezpiecznego, wyjątkowego. Serce biło jak oszalałe, a wargi
momentalnie zrobiły się suche.
Nie mogło do niczego dojść między nimi. Przecież jej nie ufał. Uważał, że zależy jej tylko na
pieniądzach. Poniekąd taka była prawda. Gdyby nie możliwość świetnego zarobku, nie przyjęłaby
posady.
– Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? Chcesz, żebym wymalowała twoje samochody?
– Ależ nie – zaśmiał się lekko. – Chodź ze mną.
Poprowadził ją do małego pokoju, oddzielonego od garażu cienką ścianą. W środku dostrzegła
biurko, dwa krzesła, niedużą szafkę z przegródkami na dokumenty i mizerną, na wpół uschniętą
paprotkę w niebieskiej doniczce. W suficie znajdował się świetlik, przez który wpadało nieco
promieni słonecznych, ale brakowało okien, co Annie wydało się dość dziwne.
– Kiedy pracuję nad samochodami, staram się zachować jak największą sterylność, stąd brak
okien, przez które wpada kurz i piasek. Jak pewnie zauważyłaś, trochę tu klaustrofobicznie.
– Tak – stwierdziła. – A nie mógłbyś tu wstawić okien i ich nie otwierać?
Pokręcił głową.
– Kurz i tak by się przedostawał. Świetlik jest podwójnie uszczelniony. Kiedy dopiero zaczynam
pracować nad projektem, zostawiam drzwi garażu otwarte, żeby wpuścić trochę powietrza, ale kiedy
dochodzę do szczegółów, wszystko musi być pozamykane. Chciałbym, żebyś ożywiła trochę to
pomieszczenie, uczyniła je przestronniejszym. Myślisz, że byłabyś w stanie to zrobić?
– Oczywiście.
Podeszła do torby z przyborami i wyciągnęła dwa ołówki, miarkę i taśmę.
– Czy potrzebujesz czegoś? – spytał.
– Jedynie świętego spokoju. Wolałabym zostać sama. – Wiedziała, że nie będzie w stanie
skoncentrować się na pracy w jego obecności.
– Załatwione – odparł, wycofując się z biura. – Będę w garażu. Jeżeli będziesz czegoś
potrzebowała, po prostu zawołaj.
– Nie idziesz dziś do pracy? Zostajesz tutaj?
– Mogę kierować firmą, nie wychodząc z domu. Wystarczy laptop i telefon. Nie ruszę się stąd,
dopóki nie skończysz.
– Znakomicie – rzekła z przekąsem.
Postanowiła, że pomimo mało komfortowych warunków postara się maksymalnie skupić na swoich
obowiązkach. Wtedy być może zapomni, że Sam jest tuż obok. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Sam, choć zawsze wkładał w swoją pracę całe serce, dziś z trudem się koncentrował. Mimo to nie
żałował, że sprowadził tu Annę. Mógł ją obserwować, sprawdzić, jaka jest tak naprawdę.
Zastanawiał się, czy nie powinien zadzwonić do brata, by powiedzieć mu, że Anna jednak ma swoją
cenę, ale ostatecznie dał sobie spokój. Co prawda Garret już z nią skończył, ale nie chciał zaostrzać
sytuacji. Jeśli młodszy brat wspomni jej imię, wtedy opowie mu o szczególnym zamiłowaniu Anny
do pieniędzy. Przecież wyłącznie dlatego przyjęła zlecenie. Gdyby miała więcej dumy, odrzuciłaby
propozycję. Czyż to niewystarczający dowód na to, że Anna jest równie wyrachowana co piękna?
Garret nie powinien mieć najmniejszych wątpliwości, że jego brat chciał tylko jego dobra i dlatego
dążył do zerwania. Nieoczekiwanie pojawił się kolejny problem. Sam, wbrew sobie, zapragnął tej
kobiety. Niedobrze. Bardzo niedobrze.
Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu.
– Słucham – rzucił ostro, niezadowolony, że ktoś przerywa mu pracę.
– Masz taki ton, jakbyś chciał komuś przyłożyć – usłyszał rozbawiony głos brata.
– A co? Zgłaszasz się na ochotnika?
– Zapomnij – roześmiał się. – Chciałem ci tylko powiedzieć, że wyjeżdżam z miasta na jakiś czas.
– Co takiego? – Sam, z irytacją pomyślał, że jego młodszy brat chyba nigdy nie wydorośleje. – Nie
możesz wyjechać, przecież pracujesz.
– A, to? Już nieaktualne, nie wyszło.
– Niech cię diabli, Garret…
– Nie dzwonię do ciebie, żebyś prawił mi kazania – przerwał mu szorstko, bez śladu wcześniejszej
wesołości. – Jadę na kilka dni do Aspen. Chciałem tylko, żebyś wiedział, to wszystko.
– Świetnie, wielkie dzięki – rzucił z wściekłością.
– Nie chcę się z tobą kłócić, Sam – powiedział Garret pojednawczo. – Potrzebuję trochę czasu,
rozumiesz? Ta praca, którą załatwiłeś mi w agencji reklamowej, doprowadza mnie do szału.
Sam przypomniał sobie, jak niedawno dzwonił do swojego starego przyjaciela z prośbą o posadę,
i uświadomił sobie, że teraz będzie musiał znów zadzwonić, by przeprosić za brata.
– Garret, przecież chciałeś tam pracować! Poręczyłem za ciebie!
– Pomyliłem się. To nie dla mnie.
– W takim razie co jest dla ciebie? – Sam doskonale znał odpowiedź. Jedyną pasją Garreta był
snowboard i kobiety. – Co zamierzasz robić w życiu? Z czego się utrzymasz?
– Nie martw się – roześmiał się beztrosko jak mały, uroczy chłopiec, któremu wszelkie
przewinienia zawsze uchodzą na sucho. – Coś wymyślę.
I tego właśnie się boję, pomyślał Sam.
– Posłuchaj, obiecuję, że na święta będę z powrotem – zapewnił Garret.
– W porządku – odparł, podnosząc wzrok. W drzwiach dostrzegł Annę, więc natychmiast zakończył
rozmowę.
– Jakiś problem? – spytała.
– Nie – odparł beznamiętnym tonem. Nie zamierzał omawiać z Anną problemów, jakie mu
sprawiał młodszy brat. – Jak ci idzie?
– Świetnie. Chcesz zobaczyć?
Oczywiście, że chciał. Do końca nie wiedział, czego powinien się spodziewać, ale wyobrażał
sobie, że dostrzeże jakiś element krajobrazu, toteż w milczeniu patrzył na ścianę, która za pomocą
niebieskiej taśmy upstrzona była poziomymi i poprzecznymi liniami. Nie bardzo rozumiał artystyczny
zamysł Anny, ale sądząc po jej zadowolonej minie, prace zmierzały we właściwym kierunku.
– To tak ma wyglądać? – upewnił się.
– Na razie tak – odparła, wychylając się zza jego pleców. – Jestem już prawie gotowa, żeby zająć
się tłem, które wyznaczają te poprzeczne linie.
– A co to będzie?
– Niespodzianka.
Była zbyt blisko i pachniała zbyt kusząco. Ciemne włosy związane w kucyk odsłaniały piękną
szyję, a zielone oczy błyszczały pod wpływem emocji. Wyglądała cudownie. Tak naprawdę nigdy nie
spotkał piękniejszej kobiety.
Nim zdążył pomyśleć, chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie.
– Sam. – Jej głos przeszedł w urywany szept.
– Nic nie mów – zażądał miękko, po czym powoli pochylił się nad nią. Musiał się przekonać, czy
poczuje to samo co wtedy, gdy całował ją po raz pierwszy.
– To nie jest dobry pomysł – zaprotestowała nieśmiało.
– Masz rację – potwierdził, biorąc jej twarz w obie dłonie.
Kiedy ich wargi się zetknęły, zrozumiał, że Anna Cameron będzie większym problemem, niż
przypuszczał.
Maureen Child Sandra Hyatt Świąteczne przyjęcie Tłumaczenie: Ewa Pawełek
Maureen Child Pieniądze czy miłość?
ROZDZIAŁ PIERWSZY Anna Cameron schowana za potężnym doniczkowym kwiatem zerkała poprzez liście na tłum gości. Świąteczne przyjęcie zorganizowane przez przedsiębiorstwo Cameron Leather trwało w najlepsze. Niemal wszyscy, których znała, zebrali się w posiadłości jej ojca, by jak co roku uczestniczyć w festynie radości z okazji zbliżającego się Bożego Narodzenia. Anna zazwyczaj z chęcią uczestniczyła w tego typu imprezach, ale tym razem zrobiłaby wszystko, by uciec gdzieś daleko. Nie wypadało jednak, by córka właściciela zlekceważyła tak ważne przyjęcie, więc wybrała połowiczne rozwiązanie. Zamiast brylować na parkiecie i zabawiać gości chowała się po kątach przed swoją macochą. Nie żeby Clarissa Cameron była jakąś podłą wiedźmą, o nie. Po prostu wypiła trochę za dużo i robiła, co mogła, by przekonać pasierbicę, aby spróbowała odzyskać byłego chłopaka, Garreta Hale’a. – Jakby mi na tym zależało – mruknęła pod nosem, wciskając się w kąt ściany, by lepiej skryć się przed macochą i światem. Spotkali się zaledwie kilka razy, bo do akcji wkroczył jego starszy brat Samuel i zażądał, by Garret z nią zerwał. Miał czelność sugerować, że Anna wykorzystuje Garreta, by pomóc firmie ojca. Oczywiście spółka z przedsiębiorstwem Hale Luxury mogłaby ocalić Cameron Leather, ale Anna nie zamierzała być kartą przetargową, choć właśnie tego pragnęła Clarissa. Zresztą i tak by nic z tego nie wyszło. Garret nie zamierzał sprzeciwiać się bratu, tym bardziej że ten oświadczył, że jeśli nie zerwie z panną Cameron, odetnie mu dostęp do gotówki. – Żadna strata – stwierdziła, bez cienia żalu. Wbrew oczekiwaniom Clarissy, która najchętniej położyłaby ją na tacy i zaniosła pod sam nos młodego Hale’a, tym razem nie mogła ustąpić. Zwłaszcza że w ogóle nie wzbudził jej zainteresowania. Wystarczył jeden pocałunek, by wiedziała wszystko to, co powinna. Nie poczuła nic. Nawet najmniejszej iskry, prądu, nie ujrzała nawet jednej gwiazdy. Szybko zrozumiała, że to nie był mężczyzna dla niej. Pragnęła magii, fajerwerków, szaleństwa. Nie pomógł również fakt, że Garret okazał się mięczakiem, który rzucił ją ze strachu, że brat wstrzyma mu kieszonkowe. Może byłoby lepiej, gdyby podzieliła się tą wiedzą z Clarissą; może wtedy przestałaby ją swatać. Była jednak zbyt dumna, by się do tego przyznać. – Anno, kochanie, czy to ty się tam ukrywasz? Drgnęła przestraszona, jakby obudzona ze snu. – Cześć, tato. – Co robisz za tą rośliną, skarbie? Bawisz się w ogrodniczkę? – Zielone oczy Dave’a Camerona wyrażały radość, ale Anna dostrzegła w nich coś jeszcze: troskę i niepokój. Jak miała mu wytłumaczyć, że chowa się przed jego żoną? Nikt nie był winien temu, że ona i Clarissa nie były ze sobą tak zżyte, jak chciałby tego Dave. Jeszcze dziesięć lat temu żyli z ojcem sami, tylko we dwoje.
Matka zmarła, gdy Anna miała zaledwie dwa lata, więc nie mogła jej pamiętać. Mimo to, dzięki starym czarno-białym zdjęciom i pięknym opowieściom ojca, obraz matki wyrył się w jej sercu. Clarissa wkroczyła w ich spokojne, ustabilizowane życie, gdy Anna skończyła siedemnaście lat. Wcale nie zależało jej na posiadaniu nowej „mamy” i z trudem pogodziła się z tym, że będzie musiała dzielić się ojcem z obcą kobietą. Z czasem znalazły nić porozumienia, choć daleko im było do głębokich relacji typu matka – córka, co zawsze martwiło Dave’a. Teraz więc, zamiast wyjawić prawdziwy powód, nachyliła się i lekko przeciągnęła palcem po ceramicznej powierzchni olbrzymiej donicy. – Sprawdzałam tylko, czy wszędzie jest czysto. Doskonale, ani śladu kurzu. Dave zaśmiał się, pociągając ją za ramię i zmuszając, by opuściła kryjówkę. – Porządki nigdy nie należały do twoich ulubionych zajęć, a nawet gdyby, to sprawdziłabyś stan zakurzenia przed przyjęciem, więc o co tak naprawdę chodzi? Głośna muzyka uniemożliwiała prowadzenie dłuższej dyskusji, poza tym Anna nie zamierzała wdawać się w szczegóły, przywołała więc na wargi beztroski uśmiech i ucałowała serdecznie ciepły policzek ojca. – O nic, wszystko w porządku. Przyjęcie jest wspaniałe. – Tak wspaniałe, że musiałaś się schować za tym krzewem? – Szczerze? Daren Shivers wypił o jeden drink za dużo i koniecznie chciał mi opowiedzieć fascynującą historię, jak to w liceum odniósł spektakularne zwycięstwo w zawodach futbolowych. – Och, nie mów, że znów to zrobił! – Znasz go – odparła, pocieszając się, że właściwie nie okłamywała ojca. Darren rzeczywiście ilekroć przekroczył bezpieczną dawkę procentów, zmuszał napotkanych szczęśliwców do wysłuchania opowieści o dniach pełnych sportowej chwały, które już dawno bezpowrotnie minęły. Mimo to uznała, że lepiej będzie zmienić temat. – Zobacz, wygląda na to, że wszyscy bawią się doskonale. – Chyba tak – przyznał, taksując wzrokiem gości tańczących w rytm szybkiej muzyki. – Twoja macocha wykonała kawał dobrej roboty. – Zgadza się. Clarissa jest niezastąpiona w tego typu imprezach – odparła spolegliwie. Cokolwiek by mówić, łączyła ją z macochą miłość do tej samej osoby. Obydwie kochały ojca. – Między wami wszystko w porządku? – spytał, rzucając jej ukradkowe, jakby spłoszone spojrzenie. – Oczywiście, że tak – zapewniła natychmiast. Nie chciała wciągać ojca w matrymonialne rozgrywki Clarissy. Wiedziała, że macocha pragnie ją wyswatać z troski o męża, i doskonale rozumiała jej punkt widzenia, jak również podzielała niepokój związany z rodzinną firmą.
Przedsiębiorstwo Cameron Leather znajdowało się w poważnych tarapatach, i choć niektórych mógłby zmylić blichtr wspaniałego przyjęcia, wszystko wskazywało na to, że jeśli ojciec nie znajdzie jakiegoś rozwiązania, straci firmę, której poświęcił całe swoje życie. Mimo to starał się zachować spokój przed córką i żoną. Dave Cameron należał do tego szczególnego gatunku mężczyzn, którzy swoje ukochane kobiety traktują jak księżniczki, nie wciągając w zawodowe problemy. Był modelowym przykładem rasowego dżentelmena i Anna uwielbiała go za to. Zmusiła się do uśmiechu i powiedziała pogodnym, beztroskim głosem: – Nie przejmuj się mną i Clarissą. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. A przyjęcie jest naprawdę wspaniałe. Dlaczego się nie bawisz? – Dobry pomysł. – Zrobił krok w przód, odwracając głowę w jej stronę. – Ale nie będziesz się znowu chowała za tym kwiatem, co? Anna uniosła dwa palce do góry w geście uroczystej przysięgi. – Obiecuję. A teraz idź i zatańcz z żoną. – A pod nosem dodała: – I trzymaj ją z daleka ode mnie. Kiedy zobaczyła, że ojciec wmieszał się w tłum, witając starych znajomych, natychmiast wymknęła się z sali balowej. Już jako dziecko odkryła wszystkie zakamarki i schowki, których nie brakowało w tym wielkim domu, więc wiedziała, że nie będzie miała problemu, by znaleźć dla siebie kryjówkę. Byle dalej od Clarissy i jej niemądrych pomysłów. Była już prawie na końcu długiego holu, gotowa nacisnąć klamkę drzwi do kolejnego pokoju, gdy usłyszała za sobą wołanie: – Anno! Przystanęła, starając się zapanować nad pełnym rezygnacji westchnieniem. Nie tak łatwo uciec z przyjęcia, gdy się jest córką gospodarza. Odwróciła się w stronę jednego z pracowników ojca i podeszła bliżej. Eddie Hanover był niskim i przysadzistym mężczyzną o miłym uśmiechu i wesołych oczach. Anna znała go od dziecka i kochała jak drugiego ojca. – Witaj, Eddie, jak się bawisz? – Świetnie. To wspaniałe, że twój ojciec postanowił nie zrywać ze świąteczną tradycją, mimo że czasy nie są najlepsze. Rzeczywiście, Dave Cameron nawet nie chciał słyszeć o odwołaniu corocznego przyjęcia z okazji świąt Bożego Narodzenia. Firma mogła przechodzić kryzys, ale jej ociec nie mógł „oszukać” pracowników, pozbawiając ich czegoś, na co czekali cały rok. – Widziałaś się z Clarissą? – spytała Trina, żona Eddiego. – Wszędzie cię szukała. – Tak, wiem – odparła z niewinnym wyrazem twarzy. – Naprawdę wspaniałe przyjęcie. Anna odetchnęła z ulgą, gdy para oddaliła się, znikając w tłumie gości. Niestety okazało się, że
radość była przedwczesna. Dostrzegła, że z naprzeciwka prosto w jej stronę zmierza Clarissa. Myśl szybko, nakazała sobie, wiedząc, że jeszcze chwila i już nie ucieknie. Gdyby tylko miała chłopaka. Może wtedy macocha porzuciłaby niedorzeczny pomysł, by dla dobra rodziny poślubiła Garreta Hale’a. Tak się jednak złożyło, że w jej życiu nie było żadnego mężczyzny i nic nie wskazywało na to, by takowy miał się pojawić. Rozejrzała się nerwowo wokół w nadziei, że dostrzeże drogę ucieczki, ale znalazła coś lepszego. Przy wejściu do sali, tuż pod zieloną jemiołą przewiązaną czerwoną wstążką stał wysoki mężczyzna, a co najważniejsze bez kobiety wiszącej u jego ramienia. W sekundę podjęła decyzję. Podbiegła do niego, oparła dłonie na twardych barkach i zawołała: – Błagam, ratuj mnie i pocałuj!
ROZDZIAŁ DRUGI Mężczyzna zwrócił na nią jasnoniebieskie spojrzenie, uśmiechnął się, po czym rzekł: – Z przyjemnością. Ledwie zdążyła wziąć oddech, kiedy poczuła jego wargi na swoich. Otoczył ją mocno ramionami, przycisnął do siebie i całował tak, jak jeszcze nigdy nie była całowana, długo, głęboko, namiętnie. Zanim się zorientowała, już odwzajemniała pocałunek, zatracając się w niewiarygodnej przyjemności, jaką dawały jego usta i język. Magia, której pragnęła w intymnym kontakcie z drugim człowiekiem, pojawiła się tu i teraz. W ramionach człowieka, którego widziała po raz pierwszy w życiu. Ciekawe, kim był jej tajemniczy wybawiciel? – Och, Anno! Piskliwy głos Clarissy wyrwał ją ze słodkiego oszołomienia. Odsunęła się nieznacznie, przez chwilę patrząc w niebieskie oczy mężczyzny. Dopiero teraz dostrzegła, że jest nie tylko wysoki, ale także bardzo męski i przystojny. Miał mocno zarysowaną szczękę, kruczoczarne włosy, a ramiona tak silnie umięśnione, że mogły należeć do sportowca. Muzyka wciąż grała, zewsząd dobiegał śmiech gości, a ona miała wrażenie, że czas stanął w miejscu, jak gdyby specjalnie dla nich. – Powinnaś była mi powiedzieć! – Jak przez mgłę docierał do niej głos Clarissy. – O czym? – spytała, wciąż nie mogąc oderwać wzroku od twarzy mężczyzny. – O co ci chodzi? Clarissa podeszła bliżej, uścisnęła pasierbicę i uśmiechnęła się szeroko. – Powinnaś była mi powiedzieć, że dlatego przestałaś spotykać się z Garretem, że związałaś się z jego bratem! Bratem? – Jesteś Anna Cameron? – A ty Sam Hale? – Jak wspaniale – zagruchała Clarissa z błyskiem satysfakcji w oczach. To jakiś koszmar, pomyślał Sam Hale, patrząc z góry na piękną dziewczynę, którą przed chwilą całował. Co za licho podkusiło go, by przyjść na coroczne świąteczne przyjęcie w domu Dave’a Camerona. Tak naprawdę zjawił się tu nie dlatego, że był spragniony ciepłej, radosnej wrzawy, ale właśnie z powodu Anny Cameron. Chciał się lepiej przyjrzeć córce Dave’a. Oczywiście widział wcześniej zdjęcia, ale nie miał czasu, by w dziewczynie, która rzuciła mu się na szyję, rozpoznać poważną kobietę z fotografii. Kobietę, o której tyle słyszał od swojego brata. Tę samą, która teraz patrzyła na
niego z niedowierzaniem i wściekłością. Przyszedł na przyjęcie, by się przekonać, czy czasami nie pomylił się w ocenie ukochanej brata. Nie był zachwycony, że Garret spotyka się z córką Dave’a, o którym wszyscy wiedzieli, że ma poważne kłopoty finansowe. Wyobrażał sobie Annę jako zimną, bezwzględną harpię, która zarzuciła sieci na jego młodszego brata tylko z jednego powodu: pieniędzy. Postanowił przekonać się na własne oczy, czy jego podejrzenia były słuszne. Gdyby się okazało, że nie miał racji, można by jeszcze wyprostować sprawy między tą kobietą a jego bratem. Niech to szlag, świetnie zaczął. – Nie mogę uwierzyć, że mnie pocałowałeś! – zawołała Anna oskarżycielskim tonem. – Poprosiłaś mnie o to – przypomniał zimno. Najgorsze było to, że z chęcią uczyniłby to ponownie. – Stałeś pod jemiołą. Nie miałam pojęcia, że… – Dajcie spokój, nie kłóćcie się – wtrąciła się Clarissa. – W końcu jesteście na przyjęciu, bawcie się. – To nie tak, jak myślisz – zaprotestowała Anna. – Moja droga, nie ma się czego wstydzić. Sprzeczka zakochanych… to przecież normalne. – Och, nie. – Anna zacisnęła wargi, powoli tracąc cierpliwość. Sam przyglądał jej się z ukosa, coraz bardziej zaintrygowany. Była inna, niż się spodziewał. Jego brat zazwyczaj miał słabość do pustych, głupiutkich, rozrywkowych panienek. Anna z pewnością nie zaliczała się do tego grona. Pytanie tylko, czy interesował ją stan konta Garreta. – Powinieneś był się przedstawić – zwróciła się w jego stronę. – Przed czy po tym, jak błagałaś mnie o pocałunek? – Nic podobnego – obruszyła się. – Powiedziałaś: „Błagam, ratuj mnie i pocałuj” – przypomniał jej ze złośliwym uśmiechem. – Czego się więc spodziewałaś? – W porządku, tak, zrobiłam to, ale nie wiedziałam, kim jesteś. – To jest nas dwoje. Ja też dopiero odkryłem, kim ty jesteś. – Muszę znaleźć Dave’a. Będzie zachwycony, gdy się o was dowie. – Clarissa wciąż nie mogła się otrząsnąć z wrażenia, bagatelizując gniewne spojrzenia pasierbicy. – Ani się waż! – krzyknęła Anna, ale było już za późno. Clarissa zniknęła wśród tańczących par. – Na litość boską! – Teraz, kiedy już zostaliśmy sami, chcesz, żebyśmy wrócili pod jemiołę? – usłyszała tuż przy uchu ironiczny, męski głos. – Nie! – zaprotestowała gwałtownie, choć tak naprawdę wiedziała, że nie jest szczera. – Musisz wyjść, zanim Clarissa przyprowadzi ojca. – A to dlaczego? Zostałem przecież zaproszony. Czy każesz mi wyjść, bo nagle pożałowałaś tego, że próbowałaś mnie uwieść?
Z rozbawieniem i zdziwieniem zauważył, że policzki Anny pokryły się szkarłatem. Nie sądził, że jeszcze istnieją kobiety, które potrafią się rumienić. Z minuty na minutę był coraz bardziej zaintrygowany. – Wcale nie próbowałam cię uwieść – odparła przez zaciśnięte zęby. – To była wyjątkowa sytuacja. – Czyżby? – Wiesz co? Nie mam ochoty tego dłużej roztrząsać. Skoro ty nie chcesz odejść, ja to zrobię. Odwróciła się z takim impetem, że jej długie kasztanowe włosy zafalowały w powietrzu. Miała na sobie srebrną dopasowaną bluzkę bez rękawów i czarną jedwabną spódnicę, która znakomicie eksponowała wąską talię i zaokrąglone biodra. Wyglądała jak uosobienie pokusy, toteż dopiero po chwili ocknął się i ruszył za nią, doganiając ją przy schodach. Mocno złapał ją za ramię, zmuszając by odwróciła się w jego stronę. – O co chodzi? – Popatrzyła znacząco na swoje ramię, jak gdyby zamiast męskiej ręki tkwiła tam zielona ropucha. Sam roześmiał się, cofając dłoń. – Zawsze jesteś taka wyniosła? Myślisz, że to działa na mężczyzn? – Ja przynajmniej nie mówię innym, jak mają żyć i z kim się spotykać – odparła, mrużąc powieki. – To twoja specjalność, czyż nie? Nie czekając na odpowiedź, zbiegła po schodach i przez podwójne szklane drzwi wyszła do ogrodu, gdzie kilka par spacerowało alejkami. Wokoło panował przyjemny półmrok, rozpraszany jedynie światłem z sali balowej rezydencji i blaskiem księżyca. Anna, świadoma, że Sam nie odpuścił i podąża za nią, udała się w stronę niewielkiej fontanny, gdzie, jak przypuszczała, będą mogli porozmawiać bez świadków. – Jakim prawem decydujesz, z kim inni mogą się umawiać? – zawołała oskarżycielskim tonem. – Jeśli masz na myśli mojego brata… – No dalej, przyznaj się! Powiedziałeś mu, żeby zerwał ze mną, bo chcę go jedynie wykorzystać! Bo chcę się dobrać do twoich pieniędzy, by ratować firmę ojca. Sam nie wierzył, że jego brat mógł być tak głupi, by powtórzyć jej wszystko to, co mu mówił. Powinien był wiedzieć, że Garret nie potrafi trzymać języka za zębami. – Przykro mi, że ci to powtórzył. – Przykro mi, że mogłeś coś takiego powiedzieć. – Muszę dbać o moją rodzinę. – I co? Uważasz, że stanowię zagrożenie, że należy się mnie bać? Sam uchwycił jej spojrzenie. Kiedy patrzył w jej rozpłomienione oczy, nie miał wątpliwości, że
takiej kobiety powinien się bać każdy mężczyzna, który zapragnąłby dotrzymać ślubów czystości. – Słuchaj, mała, nie znam cię. Nie wiem, jaka jesteś. Wiem jednak, że zrobiłbym wszystko, by chronić swoich bliskich, przypuszczam więc, że ty zrobiłabyś to samo. – Zatem nawet nie zaprzeczasz – rzuciła ochryple. – I nie nazywaj mnie „mała”. – Nie, nie zamierzam zaprzeczać. A ty zaprzeczysz, że przedsiębiorstwo twojego ojca znalazło się w poważnych tarapatach? – Czy tobie się wydaje, że żyjemy w średniowieczu, czy co? Naprawdę uważasz, że sprzedałabym się, by ratować firmę ojca? – Ludzie robią gorsze rzeczy za mniejszą stawkę – zauważył chłodno. – Ja taka nie jestem. Dajmy temu spokój. Nie wydaje ci się, że już wystarczająco mnie obraziłeś? – Tak – mruknął, przysuwając się bliżej. – Myślę, że oboje powiedzieliśmy za dużo. Patrząc jej prosto w oczy, ostrożnie i delikatnie przyciągnął ją do siebie. Kiedy zobaczył, że nie zamierza się opierać, przycisnął ją mocniej. – To nie jest dobry pomysł – zaprotestowała słabo, spoglądając mu w oczy. – Powinnam cię spoliczkować. – Za to, że ocaliłem ci życie? – zakpił, przesuwając wzrok na jej lekko rozchylone wargi. – Chyba jednak nie chcesz się ze mną bić. A ja muszę cię raz jeszcze pocałować. – To naprawdę nie jest dobry pomysł – wyszeptała, ale wspięła się na palce i odchyliła lekko głowę. Nie czekał dłużej, tylko przycisnął wargi do jej warg, zmuszając, by otworzyła się na jego pocałunek. Czuł bicie jej serca i wiedział, że jego bije tym samym rytmem. Objął ją mocniej, lekko unosząc, by mieć ją jeszcze bliżej. Pragnął więcej. – To szaleństwo! – Anna gwałtownie wysunęła się z jego ramion, potrząsając głową, jakby nie dowierzała temu, co się stało. – A czy to ma jakiekolwiek znaczenie? – Nie możemy tego znowu zrobić. – A to dlaczego? – Wiedział, że stąpa po grząskim gruncie, ale nie dbał o to. – Dlatego… – Szukała racjonalnych argumentów, ale jakoś żaden nie przychodził jej do głowy. – Po prostu nie i już. Muszę już iść. – Dobranoc, Anno Cameron – usłyszała za plecami jego ciepły głos. Zatrzymała się i rzuciła przez ramię: – Żegnaj, Samie Hale.
ROZDZIAŁ TRZECI Sam nie opuścił rezydencji. Zamiast tego wrócił na przyjęcie, udając, że słucha z zainteresowaniem, co inni do niego mówią, choć tak naprawdę wciąż myślał o Annie. O dziewczynie, którą całował pod jemiołą. Jak to możliwe, że spotykała się z kimś takim jak Garret? Zupełnie nie pasowała do jego młodszego brata. Wziął kieliszek wina od przechodzącego obok kelnera, wypił jednym haustem i odstawił na stolik. Przeszukiwał wzrokiem tłum gości, skupiając uwagę na świątecznych ozdobach, a zwłaszcza na olbrzymiej, bogato zdobionej choince, pod którą piętrzył się stos upominków dla gości, każdy zapakowany oddzielnie w jasny papier, przewiązany czerwoną wstążką. Nie był pewien, czy powinien podziwiać Dave’a Camerona, który zorganizował wystawne bożonarodzeniowe przyjęcie w czasie, gdy jego firma miała kłopoty, czy też współczuć mu z powodu głupoty i lekkomyślności. Ze strzępów rozmów wywnioskował, że wszyscy goście doskonale zdawali sobie sprawę z problemów Dave’a, czyli stary Cameron nie zorganizował przyjęcia, by ukrócić plotki. W takim razie po co? – Dobrze się bawisz? Usłyszawszy za plecami niski głos, nie miał najmniejszych wątpliwości, do kogo należy. Powinien był wiedzieć, że Dave Cameron będzie chciał z nim pomówić, zwłaszcza jeśli żona przekazała mu relację z widowiska pod jemiołą. Odwrócił się i wyciągnął rękę. – Wspaniałe przyjęcie, Dave. – Cieszę się, że przyszedłeś – odparł, potrząsając dłonią. – Nie przypominam sobie, żebyś był w zeszłym roku. Ani w żadnym innym. Sam nigdy nie skorzystał z zaproszenia Camerona. Dziś zjawił się tu tylko po to, by popatrzeć z bliska na byłą dziewczynę brata. I było na co popatrzeć… – Wiesz, jak to jest. Trudno znaleźć czas na relaks i przyjemności – wyjaśnił, rozkładając ręce. – Powinieneś to zmienić. Życie to nie tylko obowiązki i interesy. – Z pewnością. Dave Cameron obserwował go w zadumie, jakby nie był pewien, czy powinien poruszać pewne kwestie. – Clarissa powiedziała mi, że ty i Anna… poznaliście się. – Można tak powiedzieć. To długa historia – powiedział, obrzucając krótkim spojrzeniem tłum gości. – To nie najlepszy moment, by o tym rozmawiać. – Cóż, w takim razie poczekam na lepszy moment. – Oczywiście – przytaknął Sam z cierpką miną. Nie miał zamiaru rozmawiać o swoich prywatnych sprawach z ojcem Anny. – Wpadłem tylko, by życzyć ci wesołych świąt. Czas już na mnie.
– Nie ma pośpiechu – zaoponował Dave. – Zostań i baw się dobrze. – Dziękuję, ale może innym razem. – Po chwili wahania dodał: – Przekaż Annie pozdrowienia ode mnie. Niech sama wytłumaczy ojcu zaistniałą sytuację, pomyślał z satysfakcją. – Przepięknie przystroiłaś tę choinkę. Anna zrobiła krok w tył, z dumą przyglądając się dziełu swych rąk. Jako artystka i entuzjastka świąt dbała o to, by pracownia była pięknie udekorowana, a Tula Barons, jej najlepsza przyjaciółka, pełniła funkcję nieoficjalnego recenzenta. Jej prawdziwe imię brzmiało Tallulah, ale niech Bóg ma w opiece tych, którzy ośmielili się ją tak nazwać. Miała krótkie blond włosy, miękko układające się przy twarzy, w uszach nosiła srebrne kółka, a strój składający się z niebieskiej tuniki i czarnych jeansów, dopełniał obrazu atrakcyjnej i pewnej siebie młodej kobiety. – Dzięki – odparła Anna. – Lubię, jak choinka cała lśni od lampek. Tula pociągnęła przyjaciółkę w stronę baru i dała znać kelnerowi, by podał dwie kawy. – Słyszałam o pewnym pocałunku pod jemiołą, zeszłej nocy. Anna zakaszlała. – Jak to? Od kogo? – Żartujesz sobie? Przecież mieszkasz przez całe życie w Crystal Bay, tak jak ja. Zapomniałaś, że tutaj wiadomości rozchodzą się szybko? – O Boże! – jęknęła, niemal chora ze wstydu. – Rzeczywiście masz powody do wzdychania. No, dalej, opowiadaj wszystko ze szczegółami. Umieram z ciekawości. Czy to jednak nie był trochę dziwny pocałunek? W końcu to brat twojego byłego chłopaka. Dziwny pocałunek… Anna pomyślała, że z całą pewnością nie użyłaby takiego epitetu. Gorący, namiętny, szaleńczy, intensywny. To odpowiednie określenia. – Nie chcę o tym mówić – ucięła, wbijając wzrok w podłogę. – Próbujesz mnie zbyć? Nic z tego. Nie wykręcisz się. Wcześnie wyszłam z przyjęcia, więc nie miałam okazji zobaczyć waszego show, ale z relacji świadków wiem, że było na co popatrzeć. – Proszę cię, nie przypominaj mi. – Ale było dobrze? – Nie odpuścisz mi, co? Tula parsknęła śmiechem. – Przecież mnie znasz. Anna także się roześmiała. Przyjaźniły się z Tulą od czasów szkolnych. Razem uczęszczały do college’u i planowały, że w przyszłości przeprowadzą się do Paryża i będą sławne. Nigdy nie udało
im się spełnić tego marzenia. Zamiast do Francji, wróciły do Crystal Bay w Kalifornii. Anna otworzyła pracownię artystyczną w centrum handlowym, zaś Tula zatriumfowała jako autorka poczytnych książek dla dzieci o samotnym króliku. – Niech ci będzie. Było fantastycznie. Zadowolona teraz? – Niezupełnie. Jeśli było fantastycznie, to dlaczego jesteś taka naburmuszona? Anna pokręciła głową z dezaprobatą. – Zapomniałaś, że Sam Hale kazał swojemu bratu mnie rzucić? – Nie zapomniałam, jak również o tym, że Garret okazał się nic niewartym idiotą. – Racja. – Co to za mężczyzna, który nie potrafi sprzeciwić się starszemu bratu, zastanawiała się Anna. Z drugiej jednak strony, co za mężczyzna z tego Sama Hale’a, skoro próbuje przejąć kontrolę nad życiem uczuciowym Garreta? – To jak doszło do tego, że znalazłaś się w objęciach tego przystojniaka? – To był wypadek. Tula pokiwała głową z politowaniem. – Wypadek. Potknęłaś się, on cię przytrzymał i w nagrodę dostał soczystego buziaka. W porządku, jako twoja przyjaciółka przyjmuję to pokrętne tłumaczenie. – Dopiła resztki latte i odstawiła kubek na blat. – Pozostaje tylko pytanie, dlaczego jesteś taka drażliwa? – Dlatego, że Sam to idiota, a ja… chyba za bardzo spodobał mi się ten pocałunek. – Ach, teraz rozumiem. Nigdy nie poszłaś do łóżka z Garretem, prawda? – Oczywiście, że nie. – Anna wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Tych kilka pocałunków, które wymienili, nie zdołało nawet w najmniejszym stopniu jej rozpalić. – Spotkaliśmy się zaledwie kilka razy. – To dobrze – stwierdziła Tula, chichocząc. – Żaden mężczyzna nie chciałby być porównywany ze swoim bratem. To byłoby dziwne. – Wierz mi, że tego wczorajszego pocałunku nie da się porównać z niczym. – Ach, więc przyznajesz, że Sam całuje lepiej niż Garret? – To nie ma żadnego znaczenia, bo ten bałwan wciąż uważa, że zasadziłam się na jego drogocennego brata, by go uwieść, poślubić i tym samym ratować firmę ojca. – W takim razie, to idiota – podsumowała, nie siląc się na dyplomację. – Mówiłam przecież. Tula zamilkła na moment, by po chwili zmienić temat. – Muszę jechać do Long Beach, zobaczyć się z moją kuzynką, Sherry. Ponieważ Crystal Bay znajdowało się w północnej Kalifornii, droga do Long Beach położonej w południowej części stanu zajmowała niemal siedem godzin samochodem. – Dlaczego musisz tam jechać? Przecież nigdy nie byłyście sobie szczególnie bliskie. O ile dobrze
pamiętam, ostatni raz widziałyście się sześć lat temu. – Niby tak, ale z drugiej strony nie mamy innej rodziny poza sobą, więc… – Masz jeszcze mnie – przypomniała z uśmiechem. – Wiem i dziękuję ci za to – odparła z ciepłym uśmiechem. – Sherry zadzwoniła i powiedziała, że bardzo chce się ze mną zobaczyć, że mnie potrzebuje. – Skoro tak, to nie mogła sama przyjechać? Tula zmarszczyła czoło. – Znasz przecież Sherry. Boi się prowadzić samochód, boi się samolotów. Dlatego ja do niej jadę. Wyjeżdżam dzisiaj, a powinnam wrócić za kilka dni. Zjemy razem obiad, gdy wrócę? – Oczywiście. Uważaj na siebie i dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. Wiem, jaka Sherry potrafi być irytująca. – Zamierzam być uosobieniem cierpliwości i wyrozumiałości. – Dobry pomysł – poparła Anna, zdając sobie sprawę, jakie miała szczęście, że Tula wpadła do niej tego ranka. Czuła się znacznie lepiej, gdy miała przyjaciółkę przy sobie. Niemal przez całą noc rozmyślała o Samie Hale i tych dwóch cudownych pocałunkach. Powinna o tym zapomnieć, im szybciej tym lepiej. Wystarczy, że całe miasto już plotkuje. Postanowiła skierować myśli na właściwe tory i skupić się na pracy. – Oddzwoniłaś do pani Soren? – spytała Tula. – Owszem, jak tylko odsłuchałam wiadomość – odparła Anna. – Jesteśmy umówione na spotkanie. Trzymaj za mnie kciuki. Pani Soren chce, bym udekorowała jedną ze ścian w domu. To piękna rezydencja położona nad urwiskiem. – Podobnie jak posiadłość twojego ojca. Anna przygryzła wargę i spuściła wzrok. Któż mógłby podejrzewać, że właściciel tak pięknego domu może mieć poważne kłopoty finansowe? Sytuacja była wręcz katastrofalna i Anna przez chwilę poczuła się winna, że nie chciała przystać na plan Clarissy, by znaleźć sobie bogatego męża.
ROZDZIAŁ CZWARTY Wystarczyło kilka telefonów, by Sam Hale zdobył wszelkie potrzebne informacje dotyczące przedsiębiorstwa Cameron Leather. Rzeczywiście, firma miała kłopoty, ale sytuacja nie była jeszcze aż tak beznadziejna, jak plotkowano w środowisku. Dave Cameron inwestował, zamiast zachować większą ostrożność, ale jeszcze nie było za późno, by postawić Cameron Leather na nogi. Zdobyte informacje potwierdzały jednak obawy Sama dotyczące Anny. Wszystko wskazywało na to, że była dokładnie taka, jak przypuszczał, wyrachowana i gotowa na wszystko, by osiągnąć cel. W końcu od dziecka przyzwyczajona była do wystawnego życia. – Przepraszam, panie Hale. – Tak, Jenny? – Odwrócił się w stronę gospodyni. – Tak jak pan prosił, wykonałam telefon. Pani Cameron będzie tu o pierwszej. Na twarzy Sama pojawił się pełen zadowolenia uśmiech. – Doskonale. Dziękuję. Próbował wyobrazić sobie minę Anny, kiedy dowie się, kto tak naprawdę chciał ją zatrudnić. Z pewnością nie będzie zachwycona, ale nie dbał o to. Musiał ją lepiej poznać, by się przekonać, czy jego podejrzenia są słuszne. – Proszę za mną do salonu. Anna podążyła za właścicielką do olbrzymiego pokoju, urządzonego gustownie, choć dość surowo, w męskim, oszczędnym stylu. Uwagę przyciągał piękny kominek wypełniający niemal w całości jedną ze ścian. Jednak największe wrażenie zrobiła na Annie olbrzymia choinka udekorowana z dbałością o najmniejszy detal. – Pięknie tu – powiedziała. – Wydaje mi się, że ten pokój należy do pani męża, prawda? – Mojego męża? – Kobieta, którą Anna oszacowała na pięćdziesiąt lat, parsknęła śmiechem. – Ależ nie. Mój mąż zmarł dwadzieścia lat temu. Ten dom nie należy do mnie. Jestem tu gospodynią. Gospodynią? Anna odruchowo obejrzała się za siebie, by sprawdzić, czy gdzieś w pobliżu nie czai się tajemniczy właściciel. – Przepraszam. Myślałam, że to pani chciała, żebym wykonała obraz na ścianie. – Nie – usłyszała za plecami znajomy głos. – Pani Soren do ciebie dzwoniła, ale to ja chciałem cię zatrudnić. Anna miała wrażenie, że dała się schwytać w pułapkę i to bez walki. Odwróciła się powoli i spojrzała prosto w niebieskie oczy Sama. – Przykro mi. Zaszło nieporozumienie – rzekła ze stoickim spokojem, choć czuła się tak, jakby miała gorączkę.
– Dziękuję Jenny, to wszystko – powiedział Sam, zwracając się do gospodyni. – Rozumiem, proszę pana – odparła i wyszła, pozostawiając swego pracodawcę i jego gościa samych. – Kazałeś jej kłamać. To podłe – stwierdziła Anna. – Nie kłamała. – Czyli naprawdę chcesz mnie zatrudnić? Ciekawe. Sam uniósł wysoko brwi. – Zawsze jesteś taka miła dla potencjalnych klientów? – zakpił. – Nie jesteś klientem – odparła, chowając do torby portfolio. – Zatem interesy idą świetnie, tak? Możesz pozwolić sobie na to, by rezygnować z intratnych zleceń? – Mogę robić, co mi się podoba. – Owszem, ale nie uważasz, że to trochę niemądre, tracić taką okazję z powodu kilku pocałunków? – Co takiego? – Jesteś taka drażliwa. – Nie jestem drażliwa, tylko wkurzona. – Nie rozumiem dlaczego. Przyznaj, że było miło. Prawda, do diabła, to akurat prawda. – Posłuchaj – zaczęła spokojnie i z godnością. – Oboje marnujemy niepotrzebnie czas. Może ciebie na to stać, ale mnie nie. – Podjęłaś się wykonania pracy. Mogłabyś przynajmniej dotrzymać słowa. Do czego zmierzał? Czyżby chciał pokazać jej swoją przewagę, udowodnić, kto rozdaje karty? W porządku, podejmie się zlecania i zażyczy sobie takie honorarium, że Sam będzie musiał odmówić. Wtedy odejdzie i już więcej go nie zobaczy. Najważniejsze to zachować spokój i mieć sytuację pod kontrolą. – Dobrze. Czego więc ode mnie oczekujesz? Masz jakiś konkretny pomysł? Posłał jej długi, piękny uśmiech, który sprawił, że coś w niej drgnęło. Ten mężczyzna był chodzącym seksapilem. Powinna się trzymać od niego z daleka. Żadnego flirtu, żadnych pocałunków. – Właściwie – odparł, wskazując ręką na przestrzeń salonu – chciałbym poznać twoje zdanie. Jakie malowidło pasowałoby tu najbardziej? W tak pięknym i ekskluzywnie urządzonym pokoju wszystko prezentowałoby się dobrze, ale nie zamierzała mówić tego na głos. Nie przyszła tu po to, by prawić mu komplementy. Popatrzyła z uwagą na puste miejsce nad kominkiem. – Może widok okna i ogrodu?
– Okna? – Trompe l’oeil – podpowiedziała cierpliwie. – Rodzaj malarstwa iluzjonistycznego? – Zgadza się. Odpowiedni artysta potrafi zupełnie zmienić wnętrze bez użycia młotka. – Jak rozumiem, ty jesteś „odpowiednim artystą”. – Jestem po prostu dobra w tym, co robię – stwierdziła bez fałszywej skromności. – Nie wątpię. Poczuła, że robi jej się gorąco i nienawidziła siebie za to. Z drugiej strony pocieszała się, że mało która kobieta pozostałaby zimna i obojętna wobec taksującego spojrzenia Sama Hale’a. – Wyjaśnij mi dokładnie, na czym polega twój pomysł – poprosił, krzyżując ramiona na piersiach. Anna nie mogła się oprzeć pokusie, by opowiedzieć o czymś, co było jej pasją i miłością. – Na przykład na tamtej ścianie mogłabym namalować stylowe, francuskie okno, za którym rozpościerałby się widok angielskiego ogrodu. Myślę, że wyglądałoby to na tyle realistycznie, by przekonać cię, że wystarczy zrobić krok, aby poczuć zapach kwiatów. Albo zamiast ogrodu proponowałabym ocean z falami rozbijającymi się o brzeg i mewami ponad wodą. – Brzmi ciekawie. A ile życzyłabyś sobie za swoje niezwykłe dzieło? Bez zająknięcia wymieniła kwotę dwukrotnie wyższą od tej, jaką musiałby zapłacić za tego typu usługi. Była przekonana, że napotka opór, ale Sam nie wydawał się ani trochę oburzony wysokością honorarium. – Dam ci podwójną stawkę, jeśli zdążysz z pracami do Bożego Narodzenia. – Mówisz poważnie? Była przekonana, że to gra z jego strony. Zwabił ją tu, zaproponował pracę marzeń, tylko po co? Jaki miał w tym interes? – Oczywiście, jak najpoważniej – powiedział, podchodząc bliżej. – Ale dlaczego? Dlaczego chcesz mnie zatrudnić? Dlaczego chcesz mi dać tyle pieniędzy? – Czy to ma jakieś znaczenie? Nie była tego pewna. Z jednej strony z dziką rozkoszą odrzuciłaby jego propozycję i wyszła, trzaskając drzwiami. Z drugiej jednak strony szaleństwem byłoby odrzucenie takiej wspaniałej oferty. – To jak będzie? – spytał, uśmiechając się przebiegle, jakby zdawał sobie sprawę, że Anna bije się z myślami. – Zostajesz czy odchodzisz? Powinna odejść. Byłoby cudownie, gdyby mogła spojrzeć w jego szydercze, niebieskie oczy i powiedzieć: „Nie, nie możesz mnie kupić”. Pomimo satysfakcji, jaką czuła, wyobrażając sobie tę scenę, nie mogła sobie pozwolić na luksus rezygnacji ze świetnie płatnej pracy. Nie było jej na to stać.
– W porządku. Przyjmuję zlecenie. – Właściwa decyzja. Wolała milczeć, by nie powiedzieć czegoś, czego musiałaby żałować. Sam Hale był równie irytujący co przystojny. – Do twojej wiadomości – zaczęła spokojnie, dumna, że potrafi zapanować nad emocjami. – Przyjmuję to zlecenie tylko dlatego, że bardzo potrzebuję tej pracy. Ale żeby wszystko było jasne… nie lubię cię. – A mimo to zostajesz. Pieniądze rządzą, co? Anna nie mogła znieść jego kpiącego spojrzenia. Oskarżył ją, że spotykała się z jego bratem tylko dla pieniędzy. Teraz dawała mu do rąk mocny argument. Ta świadomość doprowadzała ją do szału. – Łatwo mówić, że pieniądze nie są ważne, kiedy masz ich w bród. – Nie zamierzała się tłumaczyć, ale nie mogła pozostawić tych wstrętnych aluzji bez komentarza. – Naturalnie. Dziwię się tylko, że pomimo całej nienawiści jesteś w stanie brać ode mnie pieniądze. – Coraz mniejszą mam na to ochotę. – Jasne – rzucił z prowokującym uśmiechem. – Czy chcesz, żebym rzuciła tę robotę, zanim jeszcze zaczęłam? – Ależ skąd, raczej chcę sprawdzić, jak długo jesteś w stanie zapanować nad temperamentem. – Już niedługo. Dlatego wolę się pożegnać. Zaczynam od jutra, dobrze? – Świetnie. Widzimy się o ósmej. W pokoju panował przyjemny półmrok rozpraszany jedynie światłem lampek na choince. Anna upiła łyk białego wina, patrząc w ekran telewizora. Nieustannie powtarzała sobie: „Odpręż się, odpocznij, uspokój”, ale tym razem autosugestia nie przynosiła oczekiwanych rezultatów. Jej myśli wciąż krążyły wokół Sama Hale’a. Kiedy usłyszała dzwonek do drzwi, niechętnie podniosła się z kanapy. Czuła się zmęczona i nie miała ochoty widzieć się z kimkolwiek. Kiedy zerknęła przez wizjer, poczuła się jeszcze gorzej. Z rezygnacją otworzyła drzwi. – Cześć, Clarisso. – Anno, kochanie. – Macocha wparowała do środka jak burza z radosnym uśmiechem na twarzy. – Chciałam ci powiedzieć, jak mi przykro, że tak głupio zachowałam się na przyjęciu. Nie miałam zamiaru cię zawstydzić. – W porządku, nic się nie stało. Rozumiem. – Wiem, kochanie – odparła. – Wciąż jednak martwię się o twojego ojca. – Tata sobie poradzi. Wychodził już z większych tarapatów. – Nie zamierzała bagatelizować
problemów ojca, ale nie chciała, żeby macocha znowu grała na jej emocjach. – Ależ firma jeszcze nigdy nie była w takim dołku. Na szczęście jest nadzieja. I to dzięki tobie. Od kiedy wiem, że spotykasz się z Samem Hale’em, odetchnęłam z ulgą. Zaczyna się, pomyślała Anna z wściekłością. – Clarisso, między nami nic nie ma, zrozum, że… – Nie, nie, nie, kochanie, nie musisz mi nic tłumaczyć. Nie chcę się mieszać do twoich prywatnych spraw. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że wszystko rozumiem. Byłaś bardzo rozsądna, przesuwając uwagę z Garreta na Sama. W końcu, jakkolwiekby było, to on ma wpływy, a nie jego młodszy brat. Anna poczuła mocny ból w skroniach. Nie miała już ani sił, ani cierpliwości. – Nie jestem zainteresowana Samem – syknęła, artykułując wyraźnie każde słowo z osobna. – Och, no przecież wszyscy widzieliśmy pocałunek. Twój ojciec też się cieszy. Chce nawet porozmawiać z Samem. – Nie – krzyknęła Anna. – Clarisso, musisz powiedzieć ojcu, że nie spotykam się z Samem. – Ale dlaczego? Nie denerwuj się. – Posłała pasierbicy konspiracyjny uśmiech. – Przecież on pragnie tylko twojego szczęścia. – Clarisso, ostrzegam cię… – Och, nie wiedziałam, że już tak późno – zawołała, spoglądając na zegarek. – Muszę uciekać. Razem z twoim ojcem zaraz po kolacji idziemy do teatru na Opowieść wigilijną. – Clarisso – Anna próbowała przedrzeć się przez potok słów. – To nie jest tak, jak myślisz. Naprawdę nic mnie nie łączy z Samem. Macocha wybuchła śmiechem, wyrażając tym samym pobłażanie dla niemądrych żartów Anny. – Kochanie, przecież widziałam ten pocałunek. A razem ze mną połowa miasta. Możesz się przyznać lub nie, ale z całą pewnością coś was łączy. Cmoknęła pasierbicę w policzek i dodała radośnie: – A tak przy okazji, śliczna choinka, pa, skarbie. Po wyjściu Clarissy Anna została sama, z gonitwą myśli i pustą butelką po białym winie.
ROZDZIAŁ PIĄTY Anna wjechała na tyły domu Sama, gdzie na końcu drogi znajdował się parking otoczony rozległym trawnikiem. Dalej, za kamiennym murem rozciągał się przepiękny widok na ocean. Anna musiała przyznać, że miejsce jest wyjątkowo urokliwe. Gdy wysiadła, dostrzegła, że na niebie zaczęły się zbierać burzowe chmury, a wiatr zdawał się z każdą chwilą przybierać na sile. Zima w północnej, nadbrzeżnej części Kalifornii, nie objawiała się mrozem i śniegiem, a jedynie częstszymi załamaniami pogody i kolorowymi liśćmi na drzewach. Anna poprawiła szarpane wiatrem włosy, po czym sięgnęła do bagażnika sportowego samochodu po niezbędne do pracy materiały: miarkę, farby, szablony oraz pędzle, które trzymała w starej puszce po kawie. Nagle dostrzegła po swojej prawej stronie jakiś ruch i machinalnie odwróciła głowę. To Sam Hale zmierzał w jej kierunku, ubrany w jasne dżinsy, ciemnozielony sweter i czarne buty. Nienawidziła siebie za to, że tak mocno reagowała na jego widok. I w ogóle skąd on się tu wziął? Nie sądziła, że pracując tutaj, będzie musiała go widywać. Nie miał nic do roboty? – Co ty tu robisz? – spytała z wyrzutem. – Mieszkam, nie pamiętasz? – Pamiętam – mruknęła. – Miałam na myśli… – Wiem, co miałaś na myśli. – Wskazał ręką na zawartość bagażnika. – Potrzebujesz tego wszystkiego, by namalować obrazek na ścianie? – To nie jest zwykły obrazek. Słyszałeś o technice faux finisz? To nie tylko malowanie, to także naśladowanie faktury drewna, marmuru, cegły – powiedziała, powstrzymując się przed wygłoszeniem referatu z historii sztuki na temat artystycznych technik malarskich. – I wracając do twojego pytania: tak. Potrzebuję wszystkich przyborów. Kącik warg Sama uniósł się nieznacznie i Anna ze złością musiała się przyznać sama przed sobą, że jej ciało reaguje nawet na przelotny półuśmiech. – Dobrze – powiedział, biorąc z bagażnika większość rzeczy. – Chodź za mną. Nie pozostawił mi dużego wyboru, pomyślała Anna, próbując dotrzymać mu kroku. Ku swojemu zdumieniu spostrzegła, że Sam prowadzi ją do garażu. Wewnątrz stały dwa samochody, przykryte częściowo grubym płótnem. Szczerze mówiąc, wyglądały dość żałośnie, pozbawione opon, szyb i świateł. – Czyżby nie było cię stać na taki samochód, który jeździ? Sam prychnął, udając, że nie bawią go podobne żarty. – To wspaniałe auta. – Skoro tak mówisz.
– Myślałem, że artyści mają bogatą wyobraźnię. – Rzeczywiście potrzeba wyjątkowo bogatej, by zachwycać się tym czymś. – Poczekaj tylko, aż doprowadzę je do porządku, wtedy inaczej zaśpiewasz. Nieco zbita z tropu raz jeszcze spojrzała na szkielety samochodów. Czyżby Sam Hale nie bał się pobrudzić rąk? Jedyne, co o nim wiedziała, to że jego przedsiębiorstwo zajmowało się produkcją luksusowych samochodów dla bogatych klientów. – Samodzielnie pracujesz nad modelami? – Owszem – potwierdził, nie bez satysfakcji. – Kiedyś pracowałem jako mechanik. Naprawdę dobry mechanik. Po śmierci rodziców harowałem dzień i noc, żeby Garret mógł pójść na studia i mieć zapewniony dobry start w życiu. – A co z tobą? – Skończyłem college, ale więcej dała mi praktyka. Budowałem swoją pozycję powoli, ale skutecznie. Pewnego dnia znany producent z Hollywood zamówił u mnie samochód. Moja praca spodobała mu się tak bardzo, że polecił mnie swoim znajomym i zanim się obejrzałem, powstało przedsiębiorstwo Hale Custom Autos. Mimo że zajmuję się teraz głównie dyrektorowaniem, nadal lubię tworzyć, czuć jak samochód pod moimi rękami ożywa. Nie wiem, czy jesteś w stanie to zrozumieć. – Oczywiście, że rozumiem. – Niespodziewanie ujrzała Sama w nowym, korzystniejszym świetle. Najwidoczniej lepiej się czuł w garażu z dłońmi pobrudzonymi smarem niż za firmowym biurkiem wartym kilka tysięcy dolarów. – Malarze często korzystają teraz z programów komputerowych, by zaplanować każdy szczegół. Ja wolę własne ręce i białą ścianę. – Czyżbyś próbowała powiedzieć, że mamy ze sobą coś wspólnego? – spytał z tym swoim półuśmiechem, który wprawiał ją w popłoch. Patrzyła na niego z rosnącą fascynacją. Był taki wysoki, męski, pociągający. Miał w sobie charyzmy i uroku za dwóch. Wiedziała, że dla własnego dobra powinna się pożegnać, wsiąść do samochodu i zapomnieć o spodziewanych zyskach, ale nie potrafiła się na to zdobyć. – Tak – przyznała niechętnie. – Mamy ze sobą coś wspólnego. Na krótką chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały, a powietrze jakby zgęstniało. Czuła, że coś się dzieje, coś ekscytującego, niebezpiecznego, wyjątkowego. Serce biło jak oszalałe, a wargi momentalnie zrobiły się suche. Nie mogło do niczego dojść między nimi. Przecież jej nie ufał. Uważał, że zależy jej tylko na pieniądzach. Poniekąd taka była prawda. Gdyby nie możliwość świetnego zarobku, nie przyjęłaby posady. – Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? Chcesz, żebym wymalowała twoje samochody?
– Ależ nie – zaśmiał się lekko. – Chodź ze mną. Poprowadził ją do małego pokoju, oddzielonego od garażu cienką ścianą. W środku dostrzegła biurko, dwa krzesła, niedużą szafkę z przegródkami na dokumenty i mizerną, na wpół uschniętą paprotkę w niebieskiej doniczce. W suficie znajdował się świetlik, przez który wpadało nieco promieni słonecznych, ale brakowało okien, co Annie wydało się dość dziwne. – Kiedy pracuję nad samochodami, staram się zachować jak największą sterylność, stąd brak okien, przez które wpada kurz i piasek. Jak pewnie zauważyłaś, trochę tu klaustrofobicznie. – Tak – stwierdziła. – A nie mógłbyś tu wstawić okien i ich nie otwierać? Pokręcił głową. – Kurz i tak by się przedostawał. Świetlik jest podwójnie uszczelniony. Kiedy dopiero zaczynam pracować nad projektem, zostawiam drzwi garażu otwarte, żeby wpuścić trochę powietrza, ale kiedy dochodzę do szczegółów, wszystko musi być pozamykane. Chciałbym, żebyś ożywiła trochę to pomieszczenie, uczyniła je przestronniejszym. Myślisz, że byłabyś w stanie to zrobić? – Oczywiście. Podeszła do torby z przyborami i wyciągnęła dwa ołówki, miarkę i taśmę. – Czy potrzebujesz czegoś? – spytał. – Jedynie świętego spokoju. Wolałabym zostać sama. – Wiedziała, że nie będzie w stanie skoncentrować się na pracy w jego obecności. – Załatwione – odparł, wycofując się z biura. – Będę w garażu. Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, po prostu zawołaj. – Nie idziesz dziś do pracy? Zostajesz tutaj? – Mogę kierować firmą, nie wychodząc z domu. Wystarczy laptop i telefon. Nie ruszę się stąd, dopóki nie skończysz. – Znakomicie – rzekła z przekąsem. Postanowiła, że pomimo mało komfortowych warunków postara się maksymalnie skupić na swoich obowiązkach. Wtedy być może zapomni, że Sam jest tuż obok. A przynajmniej taką miała nadzieję. Sam, choć zawsze wkładał w swoją pracę całe serce, dziś z trudem się koncentrował. Mimo to nie żałował, że sprowadził tu Annę. Mógł ją obserwować, sprawdzić, jaka jest tak naprawdę. Zastanawiał się, czy nie powinien zadzwonić do brata, by powiedzieć mu, że Anna jednak ma swoją cenę, ale ostatecznie dał sobie spokój. Co prawda Garret już z nią skończył, ale nie chciał zaostrzać sytuacji. Jeśli młodszy brat wspomni jej imię, wtedy opowie mu o szczególnym zamiłowaniu Anny do pieniędzy. Przecież wyłącznie dlatego przyjęła zlecenie. Gdyby miała więcej dumy, odrzuciłaby propozycję. Czyż to niewystarczający dowód na to, że Anna jest równie wyrachowana co piękna? Garret nie powinien mieć najmniejszych wątpliwości, że jego brat chciał tylko jego dobra i dlatego
dążył do zerwania. Nieoczekiwanie pojawił się kolejny problem. Sam, wbrew sobie, zapragnął tej kobiety. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu. – Słucham – rzucił ostro, niezadowolony, że ktoś przerywa mu pracę. – Masz taki ton, jakbyś chciał komuś przyłożyć – usłyszał rozbawiony głos brata. – A co? Zgłaszasz się na ochotnika? – Zapomnij – roześmiał się. – Chciałem ci tylko powiedzieć, że wyjeżdżam z miasta na jakiś czas. – Co takiego? – Sam, z irytacją pomyślał, że jego młodszy brat chyba nigdy nie wydorośleje. – Nie możesz wyjechać, przecież pracujesz. – A, to? Już nieaktualne, nie wyszło. – Niech cię diabli, Garret… – Nie dzwonię do ciebie, żebyś prawił mi kazania – przerwał mu szorstko, bez śladu wcześniejszej wesołości. – Jadę na kilka dni do Aspen. Chciałem tylko, żebyś wiedział, to wszystko. – Świetnie, wielkie dzięki – rzucił z wściekłością. – Nie chcę się z tobą kłócić, Sam – powiedział Garret pojednawczo. – Potrzebuję trochę czasu, rozumiesz? Ta praca, którą załatwiłeś mi w agencji reklamowej, doprowadza mnie do szału. Sam przypomniał sobie, jak niedawno dzwonił do swojego starego przyjaciela z prośbą o posadę, i uświadomił sobie, że teraz będzie musiał znów zadzwonić, by przeprosić za brata. – Garret, przecież chciałeś tam pracować! Poręczyłem za ciebie! – Pomyliłem się. To nie dla mnie. – W takim razie co jest dla ciebie? – Sam doskonale znał odpowiedź. Jedyną pasją Garreta był snowboard i kobiety. – Co zamierzasz robić w życiu? Z czego się utrzymasz? – Nie martw się – roześmiał się beztrosko jak mały, uroczy chłopiec, któremu wszelkie przewinienia zawsze uchodzą na sucho. – Coś wymyślę. I tego właśnie się boję, pomyślał Sam. – Posłuchaj, obiecuję, że na święta będę z powrotem – zapewnił Garret. – W porządku – odparł, podnosząc wzrok. W drzwiach dostrzegł Annę, więc natychmiast zakończył rozmowę. – Jakiś problem? – spytała. – Nie – odparł beznamiętnym tonem. Nie zamierzał omawiać z Anną problemów, jakie mu sprawiał młodszy brat. – Jak ci idzie? – Świetnie. Chcesz zobaczyć? Oczywiście, że chciał. Do końca nie wiedział, czego powinien się spodziewać, ale wyobrażał sobie, że dostrzeże jakiś element krajobrazu, toteż w milczeniu patrzył na ścianę, która za pomocą niebieskiej taśmy upstrzona była poziomymi i poprzecznymi liniami. Nie bardzo rozumiał artystyczny
zamysł Anny, ale sądząc po jej zadowolonej minie, prace zmierzały we właściwym kierunku. – To tak ma wyglądać? – upewnił się. – Na razie tak – odparła, wychylając się zza jego pleców. – Jestem już prawie gotowa, żeby zająć się tłem, które wyznaczają te poprzeczne linie. – A co to będzie? – Niespodzianka. Była zbyt blisko i pachniała zbyt kusząco. Ciemne włosy związane w kucyk odsłaniały piękną szyję, a zielone oczy błyszczały pod wpływem emocji. Wyglądała cudownie. Tak naprawdę nigdy nie spotkał piękniejszej kobiety. Nim zdążył pomyśleć, chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie. – Sam. – Jej głos przeszedł w urywany szept. – Nic nie mów – zażądał miękko, po czym powoli pochylił się nad nią. Musiał się przekonać, czy poczuje to samo co wtedy, gdy całował ją po raz pierwszy. – To nie jest dobry pomysł – zaprotestowała nieśmiało. – Masz rację – potwierdził, biorąc jej twarz w obie dłonie. Kiedy ich wargi się zetknęły, zrozumiał, że Anna Cameron będzie większym problemem, niż przypuszczał.