PROLOG
- Drań, laluś...
Simon McKinzie ugryzł się w język, by nie rzucić
następnego epitetu. Dokoła kłębiła się mgła, od której
nie było ucieczki. Wypełniała każdy zakamarek opus
toszałego placu zabaw. Sądząc z wyglądu nieba wiszą
cego nad stolicą, najgorsze miało dopiero nadejść.
Wsunął ręce do kieszeni wygniecionego mokrego
płaszcza od deszczu, spojrzał przed siebie i zobaczył
Thomasa Jetera, który kroczył przez plac. Kiedy
Simon zaproponował spotkanie na placu zabaw, ocza
mi wyobraźni widział plac w słońcu, pełen roześmia
nych dzieci. Stanowiłyby ochronę Jetera. Następnym
razem, jeżeli niech Bóg broni, będzie następny raz,
Simon sprawdzi prognozę pogody. Czekał z zaciś
niętymi pięściami - potężny Szkot, jak niedźwiedź
wykuty z granitu.
W końcu pojawił się Jeter, ubrany z nieskazitelną
elegancją. Położył teczkę na trawie i popatrzył na
starszego ód siebie Szkota. Zupełnie jak właściciel
ziemski na swojego wielokrotnie nagradzanego byka,
którego sława zaczęła blaknąć i którego należałoby
wykastrować, pomyślał Simon.
- Simonie... - zaczął Jeter, kiedy już zrozumiał, że
Szkot nie odezwie się pierwszy.
Simon obrzucił zimnym wzrokiem jego elegancki
strój i zatrzymał spojrzenie na ciężkich spinkach
6 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
u mankietów okalających dłonie o starannie wymani-
kiurowanych paznokciach. Skrzywił się z niesmakiem.
- Miło, że chciałeś się ze mną spotkać. Ale tylko ty
mogłeś wymyślić takie miejsce - powiedział Jeter
i wskazał ręką na park.
Grymas niechęci na ustach Simona mówił sam za
siebie. Jeter zaczął się niespokojnie kręcić - wygładzał
nerwowo płaszcz, wyciągnął jeszcze trochę bardziej
mankiety, by wystawały zgodnie z modą. W końcu
opanował się. Podniósł i otworzył teczkę.
- Mam tu informacje o jednym z twoich ludzi.
Simon popatrzył leniwie na teczkę, a potem prze
niósł wzrok na Jetera. Chciał, by odczuł ciężar jego
spojrzenia.
- To sprawa ogromnej wagi - powiedział Jeter.
- Nie cierpiąca zwłoki.
- Daj spokój, Jeter - huknął Simon. - Daruj sobie
te informacje. I tak nie powiesz mi niczego nowego
o moich ludziach. Zwłaszcza o Dawidzie Canfieldzie.
- A skąd ty... - Jetera zamurowało.
Simon odrzucił swą lwią grzywę i uśmiechnął się
jednym z tych charakterystycznych uśmieszków, od
których dreszcz przeszywał każdego, kto zagrażał
bezpieczeństwu ich tajnej organizacji. J e g o organi
zacji. Organizacji wywiadowczej do specjalnych za
dań, wymyślonej przez byłego dowódcę, ale stworzo
nej przez Simona. Po piętnastu latach jej nazwę znało
tylko kilka wtajemniczonych osób. Czarna Straż czy
Piekielne Damy Simona to silny oddział nazwany tak
ze względu na szkockie pochodzenie przywódcy.
Członkowie najwyższej kadry nazywali się po prostu
Strażą, również na cześć Simona.
- Skąd wiem, że namierzasz Dawida? - wycedził
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 7
Simon. - Od czego mam zacząć wyliczankę? - Podniósł
rękę, rozczapierzył palce i zgiął jeden z nich. - Po
pierwsze, wiem, jak walczysz o władzę, jak ci zależy, by
mieć kontrolę nad wszystkim i wszystkimi, łącznie
z Simonem McKinzie.
Jeter otworzył usta, by zaprzeczyć, ale Simon
usadził go jednym spojrzeniem.
- Po drugie, nienawidzisz, jak coś ci się wymyka.
Wszędzie wściubiasz nos, podsłuchujesz pod każdymi
drzwiami. - Uśmiechnął się ponuro. - Tylko pod
moimi ci się nie udaje. Nie możesz się z tym pogodzić,
co? - I zanim Jeter zdołał otworzyć usta, już mówił
dalej: - Po trzecie, od lat próbujesz nas wykończyć, bo
zyska na tym twoja kariera polityczna.
Nie czekając na odpowiedź zgiął czwarty palec.
- Dawid Canfield to najlepszy z moich ludzi i po
raz pierwszy ma kłopoty. - Tu zgiął piąty palec i tak
zamknęła się cała pięść, którą podsunął Jeterowi pod
nos. - A po piąte - powiedział cicho, ważąc każde
słowo - szakal z ciebie. Od dawna czekasz na okazję,
by dopaść Dawida. Zniszczyłbyś go, byle tylko wykoń
czyć mnie i Straż. - Wbił pięść w wydatną tętnicę na
szyi Jetera. - A teraz mnie posłuchaj: nie śmiesz tknąć
Dawida ani posłużyć się nim, by mnie zniszczyć.
Jeter nie wytrzymał tego naporu, cofnął się za
słaniając teczką jak tarczą.
- To nie ma nic wspólnego z tobą. Ten facet jest po
prostu niepewny. Stanowi słabe ogniwo. To tchórz,
któremu nikt nie powinnien ufać. Kiedy podczas
ostatniej misji grunt zaczął mu się palić pod nogami, po
prostu zostawił w dżungli swoją partnerkę.
- Tchórz?! - Simon splunął. Wszystko mógł puścić
mimo uszu, ale nie te zarzuty i oskarżenia. Boże! Jakże
8 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
nienawidził tych lalusiowatych urzędników, którzy
siedzieli w swoich wieżach z kości słoniowej z różowymi
łapkami grzecznie złożonymi na kolanach, podczas gdy
lepsi od nich odwalali czarną robotę, by jakoś chronić
ten świat. - Posłuchaj no, Dawid Canfield nie zostawił
swojej partnerki. Nie opuścił jej, kiedy jeszcze żyła!
- Była przecież ranna i stałaby się dla niego cięża
rem. Przysiągł nam tylko, że nie pozostawił jej na
pewną śmierć.
- Nie przysięgał n a m , tylko m n i e. J a mam jego
raport. J a cierpiałem razem z nim. M n i e przysięgał.
T y tylko knujesz i robisz insynuacje.
- Ale przecież nie wykonał do końca swojego
zadania i wydostał się z dżungli, chociaż wiedział, że
może działać sam. Najczęściej działał sam. Dlaczego
nie miałby zrobić tego i tym razem?
- Miał powody. Były okoliczności łagodzące.
- Dla takiego faceta jak Canfield nie ma okoliczno
ści łagodzących. To psychopata bez sumienia. Zbyt
wiele wie. Wyrwie mu się kilka słów za dużo i zniszczy
to wszystko, co budowaliśmy przez tyle lat.
- M y budowaliśmy? Jeter, nie mylą ci się czasami
zaimki?
- Wysłuchaj mnie, Simonie...
- Nie - przerwał mu Szkot, zastanawiając się, jak
taki idiota mógł trafić do grona tych, którym powierza
się najtajniejsze informacje. - Nie muszę niczego
słuchać. To ty posłuchaj. Co jak co, ale Dawid na
pewno nie jest psychopatą.
Szkoda mu było słów, by wyjaśniać takiemu krety
nowi, że tylko ludzi o wysokim morale przyjmuje się do
Straży i że Canfield był jednym z najlepszych pod tym
względem.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 9
- Dawid nigdy nie mówi za dużo. Nie robi tego
żaden z moich ludzi.
- Ale Canfield to zrobił. - Przez twarz Jetera
przemknął chytry uśmieszek. -Może ci dołożyć. Może
dołożyć Straży. Musimy mu zamknąć usta.
- Zamknąć mu usta? Żeby chronić Straż? - Simon
chwycił za liny huśtawki. - W jaki sposób mielibyśmy
mu zamknąć usta?
- Mógłby mu się zdarzyć wypadek.
- Oczywiście śmiertelny?
- Jasne. - Twarz Jetera rozpromienił uśmiech.
Simon pomyślał, że Jeter nigdy nie powinien grać
w pokera. Nie potrafił ukryć, że jest przekonany, iż
złapał zwierzynę w pułapkę.
- Powiedz mi, Jeter, czy ty uważasz mnie za
skończonego idiotę? Czy sądzisz, że mógłbym zdradzić
jednego z moich ludzi, żeby ocalić Straż?
- Nikt by nie wiedział, że ty...
- Zamknij ten kłamliwy pysk! Gdybym nawet
się zgodził na ten... wypadek, to potem i tak
byś wszystko wygadał. Już byś o to zadbał, żeby
moi ludzie szybko się dowiedzieli, że sprzedałem
Dawida.
- Skądże! - Jeter zaczął tracić pewność siebie. - Na
pewno nikt się nie dowie.
- Masz rację, ty sukinsynu. Bo nigdy nie dojdzie
do żadnego wypadku. - Odsunął liny huśtawki,
postąpił naprzód i chwycił Jetera za jedwabny
krawat tak mocno, że tamten aż uniósł się na
palcach. - A wiesz dlaczego? Nie? No to ci powiem.
- Na miłość boską...
- Zamknij się - warknął Simon. - Jeszcze ci nie
powiedziałem, jaka przypadła ci w tym rola!
10 NA SERAJU PRZEPAŚCI
- Mnie rola? - Jeter zamilkł nagle, gdyż krawat
jeszcze mocniej zacisnął mu się na szyi.
- Od tej chwili twoim zadaniem będzie dbać o bez
pieczeństwo Dawida Canfielda. A dlaczego? Proste.
Bo w przeciwnym razie sam siebie wykończysz. Mam
w ręku różne dowody. Dowody na to, jakich używałeś
sztuczek, by się wspinać po drabinie kariery politycz
nej. Jeżeli Dawidowi przydarzy się jakiś wypadek czy
nawet coś mniej podejrzanego, ty za to zapłacisz.
- Blefujesz. Nie masz żadnych dowodów.
- Myśl sobie, co chcesz-rzucił beznamiętnie Simon.
- Nie jestem sam. - Jeter zrzucił maskę niewiniąt
ka. - Stoją za mną potężni ludzie, którym nie odważysz
się przeciwstawić.
- Czyżby? A może się przekonamy? - Simon był
pewien, że Jeter nie działał sam. Był jednym z tych,
którzy nie zajmowali oficjalnych stanowisk, ale mając
władzę wywierali zakulisowo presję na rząd. To właś
nie oni, a nie Dawid, byli pozbawieni sumienia i po
czucia lojalności. - Chcesz poświęcić wszystko i sam
zostać kozłem ofiarnym?
- Nie. - Z Jetera jakby uszło powietrze, nie miał już
żadnych argumentów.
- No to się dogadaliśmy. - Simon odsłonił zęby
w zjadliwym uśmiechu. -A zatem Dawidowi nic nie grozi?
- Oczywiście.
Ta nagła kapitulacja Jetera doprowadziła Simona
do szału.
- Zdajesz sobie sprawę, jak trudno mi się po
wstrzymać, żeby nie złamać ci teraz karku? O jedną
hienę byłoby mniej.
Jetera zupełnie zamurowało. Stał tylko i patrzył na
Simona.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 11
- Nie ufam ci - rzucił Simon wiedząc doskonale, że
jeżeli ktoś tak łatwo zmienia zdanie, zmieni je też
z chwilą wyjścia z tego parku. Jeter był odrażający, lecz
Simon musi się nim posłużyć jako gwarantem bez
pieczeństwa Dawida. - I powiedz to swojej klice.
Przekaż im ode mnie, że jeżeli Dawidowi coś się
przydarzy, będę wiedział, gdzie ich szukać. - Przeszył
Jetera spojrzeniem zimnym jak stal. - A teraz się
wynoś! -I pchnął go tak, że Jeter stracił równowagę
i upadł w błoto. - Wstawaj. Wstawaj i wynoś się!
Po odejściu Jetera Simon długo jeszcze stał w miejs
cu i nasłuchiwał. Stopniowo mijał mu gniew.
Dawid Canfield. Najlepszy z najlepszych. W mło
dości idealista o uśmiechu, pod wpływem którego
topniały serca. Niezbyt przystojny, niezbyt wysoki,
niezbyt szczupły ani niezbyt tęgi. Nie było w nim
niczego, co przyciągałoby specjalnie wzrok. Doskona
ły kameleon... póki twarz nie rozjaśniła się uśmiechem,
który podbijał serca. Teraz, po piętnastu latach działa
lności, kiedy poczucie honoru i delikatność musiały
stopniowo ustępować coraz większej twardości i cyniz
mowi, uśmiech ten znikł.
Simon potrząsnął głową jak rozjuszony byk. Dawid
psychopatą! Człowiek, który tak bardzo wszystkim się
przejmował! Właśnie dlatego był najlepszy. To prawie
go zniszczyło. Stał się ponury i cyniczny. Ale czy
rzeczywiście twardy?
- Nie, na pewno nie jest twardy - mruknął do
siebie. - To po prostu idealista, który próbuje się
uporać ze złem tego świata. Stara się przetrwać. Pełno
w nim zabliźnionych ran.
Simon doskonale wiedział, do czego doprowadza
najlepszego ze swoich ludzi. Niech to diabli, pomyślał,
12 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
za każdym razem wymagałem od niego coraz więcej.
Teraz Dawid przestał być sobą. A może nawet jest
bliski stania się łajdakiem, agentem, który sam ustana
wia prawa i sieje spustoszenie, a czasami śmierć w imię
zemsty. Może Dawid to rzeczywiście zdrajca, który
zaniechał wypełnienia swej misji i spowodował śmierć
partnerki?
Simon westchnął ciężko, dziękując Bogu, że Jeter
nie miał pojęcia, jakie znaczenie miały jego insynuacje.
Ale przyrzekł sobie, że bezwzględnie nie dopuści do
tego, by Dawid uległ wypadkowi i trafił do szpitala,
w którym drzwi otwierają się tylko w jedną stronę, a za
nimi znikają pechowi pacjenci. Ani psychiatrzy, ani
ludzie Jetera nie dostaną Dawida. Przynajmniej nie
teraz. Było to ryzyko, ale Simon wiedział, że musi
pomóc Dawidowi, by mógł odzyskać równowagę,
rozliczyć się ze światem i pozbyć wyrzutów sumienia.
- Znam takie miejsce, gdzie mógłby odpocząć.
I osobę, która mu pomoże - mruknął uśmiechając się
do siebie.
- Do kogo pan mówi? - Simon poczuł, że ktoś go
szarpie za nogawkę, a dziecięcy głos dalej ciągnął:
- Przecież tu nikogo nie ma, tylko pan i ja. Zmok
niemy, lepiej chodźmy do domu.
- Chyba masz rację. - Simon przyklęknął przed
chłopcem, który miał na sobie tylko obszarpaną
koszulę i krótkie wypłowiałe spodenki.
- A gdzie jest twoja mama? Dlaczego jesteś sam? He
masz lat?
- Mam osiem lat i jestem sam, bo nie mam mamy.
Mieszkam z babcią, ale ona jest zawsze pijana.
Czyli jest to dziecko wychowujące się na ulicy,
podobnie jak kiedyś Dawid, sprytne i bardzo mądre.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 13
Takie dzieci zawsze ktoś zauważy. Wykorzystuje się je,
a potem, gdy stają się zawadą, porzuca.
Z Dawidem było inaczej, pomyślał Simon, walcząc
z wyrzutami sumienia. To dziecko wyrwała z ulicy
wojna, a w czasie wojny zaopiekował się nim Simon.
Teraz chłopak znalazł się na rozdrożu.
- Dawida na pewno nie zostawię-mruknął.
- Ja nie mam na imię Dawid, tylko Rico.
- Oczywiście. - Simon rozchmurzył się i sięgnąwszy
do kieszeni, wyciągnął banknot pięciodolarowy. - Weź
to i kup sobie coś dobrego do jedzenia. Tylko nie daj
babce na alkohol.
- Oczywiście, że nie dam, proszę pana, ale chyba
kupię jej coś ładnego. Żeby jej było przyjemnie. Może
potem nie będzie musiała pić, by zapomnieć o złych
rzeczach. - I dodał ze zdumiewającą dojrzałością:
- Zresztą i tak nie zapomni. Kiedy trzeźwieje, zawsze
jej się wszystko złe znów przypomina.
- Masz rację, ale może potrafiłaby się zmienić,
jakby pomógł jej ktoś, kto ją rozumie.
- Na przykład ja?
- Na przykład ty. -Wreszcie lunął deszcz, na który
zanosiło się od dłuższego czasu. - Uciekajmy stąd.
- I głaszcząc małego po głowie pchnął go lekko
naprzód. - No, zmykaj.
Patrzył na biegnącego chłopca, aż ten zniknął.
Myślał o Dawidzie. O pomocy i nadziei. O kobiecie,
której życie kiedyś legło w gruzach. O Raven.
Wspomnienie jej imienia przywróciło mu spokój.
Wydawało się, że mimo deszczu zaświeciło słońce. Czy
Raven pomoże Dawidowi? Na pewno.
Podjął decyzję. Poprosi Dawida, żeby wziął urlop
i uporządkował swoje życie i problemy z pracą. Po to,
14 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
by on sam, Simon, miał czas znaleźć zdrajcę wśród
ludzi ze Straży.
Odwrócił się i pobiegł do samochodu, rozchlapując
kałuże. Jechał do domu, by zadzwonić do dwóch osób.
Najpierw na drugi kraniec miasta do Dawida, a potem
w góry Północnej Karoliny. Do Raven McCandless.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dawid Canfield odłożył noktowizor. Odprężył się,
przestał na chwilę czuwać. Księżyc krył się za chmura
mi. Dawid jak cień wtapiał się w stok górski, podobnie
jak głaz, o który się opierał. Posępny wiatr, który
burzył mu ciemne gęste włosy i szarpał koszulę,
zupełnie się uspokoił.
Dawid poczuł nieprzezwyciężoną ochotę na papie
rosa. Okropny i niebezpieczny nałóg. Łatwo mógł
przez to zarobić teraz kulkę, co trochę zakłamałoby
statystyki lekarskie. Uśmiechnął się ponuro na myśl
o tym i znów spojrzał w dolinę.
Siedział na skalnym zboczu już od godziny. Przyglądał
się terenowi w zapadającym mroku. W dole iskrzyła się
tafla jeziora i widać było budynki. Stały tam, tak jak się
spodziewał, dwa stare drewniane domy kryte jasną blachą.
Domy były identyczne, zbudowane blisko siebie na
maleńkim wzgórku nad jeziorem. Po lewej i prawej stronie
były odsłonięte, z tyłu osłaniała je granitowa skała.
Dobrze wybrali miejsce założyciele tych siedzib,
rodzina twardych Szkotów nazwiskiem McKinzie.
Było tu pięknie i bezpiecznie. Dolina była praktycznie
nie do zdobycia, ufortyfikowana granitowymi ściana
mi i taflą jeziora.
Dawid zjawił się tu nie z własnej woli, ale nie
protestował. Tylko jeden człowiek mógł go do tego
nakłonić.
16 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Była to dolina Simona. Starszy budynek, który był
kiedyś jego domem, przez najbliższe trzy miesiące
będzie domem Dawida. Zgodził się na propozycję
Simona ze względu na Straż, przez szacunek dla niej.
Przekonał się, że Simon miał rację. Patrząc teraz
z góry na dolinę postanowił na zawsze zapamiętać jej
obraz. Poznał już wykute w skale schodki przecinające
ogród pełen dziko rosnących kwiatów, a w lesie z tyłu
widział kilka drzew ze śladami po pazurach nie
dźwiedzia. Znalazł też orle gniazdo. Teraz powiódł
jeszcze wzrokiem wzdłuż ścieżki prowadzącej od do
mów do jeziora, która gdzieś niknęła mu w mroku
z oczu, ukryta w bujnej roślinności.
Poznał już dolinę podobną do delikatnie odbitego
linorytu. Nie poznał jeszcze kobiety.
Sięgnął po papierosa i zapalił go pocierając zapałką
o skałę. Dokoła panował spokój. Nie było żadnych
czyhających na niego guerillas, którzy mogliby poczuć
zapach dymu czy dostrzec ognik. Odruchowo zasłonił
go jednak dłonią. Rozparł się wciągając dym w płuca.
Patrzył na nowszy dom i otaczający go ogród.
Która kobieta zgodziłaby się zamieszkać na takim
odludziu? Kim jest ta Raven McCandless, przyjaciółka
Simona McKinzie? Niewiele o niej wiedział. Stara
panna. Słowo to przywołuje na myśl siwiejącą samo
tnicę z włosami upiętymi w koczek. Kobietę zgorzk
niałą, żyjącą za zasuniętymi zasłonami oddzielającymi
ją od świata.
Dawid rzadko oceniał ludzi na podstawie przypusz
czeń. Lecz Simon był bardzo powściągliwy i mruknął
tylko, że to wyjątkowa kobieta, o wielkiej wewnętrznej
sile przetrwania.
Uśmiechnął się, nasłuchując w mroku. Kobieta,
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 17
którą z góry uznał za odludka, kąpała się w jeziorze
oblanym światłem księżyca.
Zgniótł niedopałek o podeszwę. Nie potrzebował
kobiety. Pragnął spokoju i samotności. A może wykorzy
stać nadarzającą się okazję? Zaskoczyć tę starą pannę czy
syrenę, niech poczuje się zagrożona. Jej zmieszanie
i zaskoczenie zagwarantuje mu święty spokój.
Wsunął noktowizor do futerału i jeszcze raz roze
jrzał się po dolinie. Niczego nie spostrzegł w zapadają
cym mroku. Wstał powoli. Nagle usłyszał za sobą jakiś
szelest. Nieporuszony jak głaz mruknął tylko:
- Słyszę cię, przyjacielu.
Noc na południu Appalachów nie jest absolutnie
ciemna, po chwili więc Dawid ujrzał na ziemi za sobą
zwiniętego grzechotnika. Dwóch odwiecznych wro
gów było jednak zbyt zmęczonych, by walczyć. Grze-
chotnik poruszył ogonem, Dawid usłyszał ostrzegaw
czy dźwięk.
- Wszystko to należy do ciebie, kolego. Ustępuję
- mruknął cofając się. - Idę na spotkanie z kobietą.
Ścieżka była zdumiewająco szeroka, w przeciwień
stwie do zarośniętej dróżki, którą wszedł w dolinę.
Czuł się jak unoszący się nad ziemią duch. Schodził po
skalnym urwisku oświetlonym tylko światłem księży
ca. Niżej skała zamieniła się w trawiasty stok.
Szedł szybko, już nie rozglądając się na boki. Ale
posuwał się bezszelestnie, w sposób, który wiele razy
ocalił mu życie w dżungli i na ulicach miast. Przykuc
nął w zaroślach. Drewniany pomost na brzegu jeziora
błyszczał jak srebrna taca. W połyskliwej wodzie
odbijał się księżycowy blask.
Wieczór był wyjątkowo pogodny, spokojny. Dawid
wdychał zapachy kapryfolium i ostrokrzewu. Pływają-
18 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
ca kobieta zaśmiała się i ten srebrzysty dźwięk ponios
ło po wodzie jak tony muzyki. Jej śmiech był tak
krystalicznie czysty, że miał wrażenie, iż kobieta stoi
u jego boku. Poruszyło się w nim coś, czego nie potrafił
nazwać. Przestał na chwilę czuwać, a potem rozzłosz
czony na siebie i na nią ruszył naprzód.
Nagle rozległ się groźny pomruk, najpierw jeden,
potem dwa naraz. Dawid przystanął i zaczął wypat
rywać w ciemnościach, ale dostrzegł tylko zarys kamie
nia i wierzby, za którymi panował już absolutny mrok.
Widział jednak, kiedy siedział jeszcze na skalnym
zboczu, że kobietę odprowadzają do jeziora dwa
wielkie psy. Jeden nieopatrzny ruch, a zostanie roz
szarpany na strzępy. Tak krótko przebywał w dolinie,
a już po raz drugi otrzymał ostrzeżenie ze strony
zwierząt.
Kobieta pływała dobrze, ledwie marszcząc taflę
jeziora. Delikatny plusk wody tylko podkreślał panu
jącą wokół ciszę. Zrobiło się jeszcze ciemniej, chmura
bowiem zasłoniła księżyc i połyskliwe fale na wodzie
też wchłonął mrok. Teraz nie widział nawet zarysu
postaci, wiedział tylko, że kobieta jest blisko.
Nagle usłyszał szmer i plusk ociekającej wody,
dreptanie stóp, i ciemna postać weszła na pomost.
Przez moment stała nieruchomo. Zobaczył jej gibką
sylwetkę o pełnych piersiach i szczupłych biodrach.
Stanęła na palcach, okręciła się powoli dookoła,
podnosząc ramiona i wyciągając się ku niebu. Z dłu
gich czarnych włosów ściekała woda, połyskując na
skórze niby iskry diamentów. Przypominała pogankę
modlącą się do księżyca, dziecko sięgające po srebrną
kulę, kobietę składającą hołd nocy. Była tajemnicą.
Kołysząc się w biodrach odrzuciła do tyłu włosy
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 19
i zręcznym ruchem upięła je na karku. Zerwała z gałęzi
drzewa białą koszulę, włożyła ją pośpiesznie i stała
patrząc na jezioro, wsłuchując się w ciszę, która dla niej
pobrzmiewała zapewne specjalnymi dźwiękami.
Dawid patrzył na nią jak zaczarowany, zupełnie
zapominając o swoim planie zaskoczenia i pozbawienia
jej pewności siebie. Ale oczarowanie trwało tylko
chwilę, zaraz bowiem przygniotło go uczucie strachu,
buntu i gniewu. Przejmujący żal zbyt świeży, zbyt
dojmujący. Przecież jeszcze nie tak dawno patrzył
bezradnie, jak umiera kobieta, która kochała życie i tak
bardzo broniła się przed śmiercią. W gąszczu dżungli
trzymał ją w ramionach, kiedy wydawała ostatnie
tchnienie. Zrozumiał wtedy, jaką wartość ma życie.
A ta kobieta, Raven McCandless, z pewnością
lubiła ryzyko, jakby to życie było niewiele warte.
Dawid zacisnął gniewnie pięści i wyszedł z kryjówki.
Kobieta zamarła z ręką zastygłą na włosach. Ale nie
okazała przestrachu. Była spokojna jak otaczająca ich
noc.
- Simon nie powiedział mi, że Raven McCandless
jest głupia - rzucił dość cicho i niezbyt szorstko. Psy
poruszyły się w ciemnościach. - Ale, prawdę mówiąc,
niewiele się od niego o pani dowiedziałem.
Ciemne włosy powoli opadły na ramiona.
- Panie Canfield, przyjechał pan za wcześnie. -Mia
ła uroczy głos, podobnie jak śmiech. - Miał się pan
zjawić jutro -dodała bez cienia strachu czy zdumienia.
- Nigdy nie postępuję zgodnie z oczekiwaniem
innych, panno Candless. Dzięki temu będę żył długo.
Skinęła głową.
- Pływam w jeziorze od czternastego roku życia
- powiedziała bez urazy.
20 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
- Sama w świetle księżyca?
- Sama i zawsze w świetle księżyca.
- No to naprawdę jest pani głupia - rzucił obcesowo.
Zaśmiała się i śmiech ten poniosło po wodzie.
Obróciła się na jednej nodze. Ostatnia ciemna chmura
odsłoniła wreszcie księżyc, który skąpał ją swoim
światłem.
- Jest pan bardzo podobny do Simona - powie
działa spokojnie.
Koszula oblepiała jej mokre ciało, ale nie zwracała
na to uwagi. Nie zrobiła nic, by jakoś zakryć pełne
piersi i twarde sterczące sutki. Dawid mimo woli
podziwiał ją za to.
- Pani też - rzucił.
- Ja też? - Uniosła brwi ze zdumieniem.
Dawid przestał patrzeć na jej ciało, podniósł wzrok
i spojrzał w ciemne oczy. Ujrzał w nich dumę, odwagę
i szczerość. Podobnie jak u Simona, pomyślał i po raz
pierwszy zadał sobie pytanie, czy byli kochankami. Co
prawda, Simon miał prawie dwa razy tyle lat co ona,
ale co znaczy dla takiej niezwykłej kobiety...
Przyglądał się jej w milczeniu. Szczególna kobieta,
zdaniem Simona. Niezwykła. Wspaniała. Czarne wło
sy upięła luźno na karku. Miała śniadą twarz, delikat
ne rysy. Usta przywodziły na myśl róże. Była nie tylko
najpiękniejszą z kobiet, jakie w życiu widział, lecz
naprawdę niezwykłą. Twarz tchnęła spokojem, a spo
jrzenie ciemnych oczu miało taką moc, że mężczyźni
zapewne nie potrafili oderwać od niej wzroku, chcąc
się zatracić w ich mroku i spokoju.
Zbliżył się do niej. Jakby na zawołanie, krzaki
zaszeleściły i choć psy nie wydały nawet pomruku,
Dawid wiedział, że już otrzymał ostatnie ostrzeżenie.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 21
- Niech pań się nie zbliża, proszę - powiedziała
Raven.
- Wiem, że tam są.
Raven przyjrzała mu się. Był smukły, miał szerokie
ramiona, pięknie umięśnione ciało. Musiał tu dotrzeć
przez góry. Zjawił się dzień wcześniej, by poznać teren.
Naturalnie wiedział wszystko o tej dolinie i jej miesz
kańcach. Tak, to rzeczywiście człowiek, który nie da
się niczym zaskoczyć.
- Naprawdę nie chcę, żeby stało się pani coś złego.
Ani im.
- O co panu właściwie chodzi? - Wykonała ruch
ręką i psy uspokoiły się.
- Decyduje się pani na bezsensownie ryzykowne
sytuacje.
- Jakie ryzykowne sytuacje? I dla kogo bezsensow
ne? - Wytrzymała spokojnie jego rozognione spo
jrzenie.
Chciał ją jakoś sprowokować, zniszczyć ten jej
spokój. Celowo więc zaczął przypatrywać się jej ciału,
zatrzymując wzrok dłużej na wypukłości piersi i płas
kim brzuchu. Miała kobiece kształty, a zarazem była
wiotka i smukła. Pociągała go.
Zniosła spokojnie to bezczelne spojrzenie, dopro
wadzając go tym do wściekłości. Czy zachowałaby
podobny spokój w dżungli rojącej się od komarów?
Czy zachowałaby tę pewność siebie, gdyby dzień po
dniu musiała sobie zadawać pytanie, czy dożyje jutra?
Czy zachowałaby ten spokój i pogodę, gdyby siedząc
w kałuży krwi czekała na śmierć przyjaciela?
Czy Raven McCandless czułaby się winna, że
przeżyła, kiedy inni musieli odejść na tamten świat?
Czy to istotne, co ona czuła? Czy w ogóle liczy się
22 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
coś poza tym, że przyrzekł pomścić Helen? Simon miał
trzy miesiące na to, by znaleźć zdrajcę między ludźmi
Straży. Po trzech miesiącach przysięga złożona Straży
i narzucone przez nią reguły gry nie będą już Dawida
obowiązywały. Będzie szukał zdrajcy, a potem sprawi,
by umierał tak samo powoli, jak umierała Helen.
- Ryzykuje pani życie, a mnie to się wydaje
bezsensowne.
-Dlaczego próbuje pan w ogóle oceniać to, jak żyję?
-Dlatego, że widziałem, jak umierali ludzie, którzy
bardzo chcieli żyć. Dlatego, że właśnie straciłem
przyjaciółkę, kobietę, która nigdy niepotrzebnie nie
ryzykowała.
- Czy ona umarła?
- Tak - odparł tępo. - Umarła.
- Przykro mi.
- Nie musi pani być przykro.
Zdarzały się rzeczy gorsze niż śmierć. Czasem gorzej
jest przeżyć. Ale nie zrozumie tego ta ładna kobieta,
która żyje sobie w tej sielankowej dolinie. Ona nie wie,
co to ból, strach i cierpienie. Nie wie, jak w końcu
Helen błagała już tylko o śmierć.
- Kochał ją pan?
Dawid spojrzał na swoje dłonie, jakby widział
jeszcze na nich krew i słyszał majaczenia Helen.
- Panie Canfield...
Pogrążony w myślach nie zauważył, że podeszła do
niego. Spojrzał na jej palce, którymi chwyciła go za
łokieć. Miała krótkie paznokcie, jeden głęboko złama
ny, skórę dłoni suchą i szorstką. Nie były to ręce
księżniczki, która nigdy nie oddalała się poza teren
górskiego zamku. Nie spodziewał się tego.
- Nie - odparł ostro. - Nie kochałem jej.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 23
Spojrzała zdumiona. W tonie jego głosu wyczuła
smutek, żal i jeszcze coś, czego nie rozumiała.
- Dobrze się pan czuje?
- Nie, panno McCandless, nie czuję się dobrze.
Dlatego znalazłem się tutaj. Przecież pani przyjaciel
Simon na pewno o tym wspominał. -I strąciwszy jej
dłoń ze swojego ramienia obrócił się na pięcie i odszedł.
Po chwili zatrzymał się i odwrócił, stawiając jedną
nogę na powalonym pniu. Obrzucił ją bezczelnym,
obraźliwym spojrzeniem i krzywiąc usta w przykrym
uśmiechu dodał: - Byłbym pani wdzięczny, gdyby
następnym razem była pani ubrana. Może trochę
pokręciło mi się w głowie po utracie przyjaciółki, ale
nie oślepłem i nie zostałem mnichem.
Był zły na tę budzącą pożądanie kobietę, ale jeszcze
bardziej wściekły na siebie za to, że zachował się tak
bezczelnie.
Powlókł się do domu, w którym miał zamieszkać.
Księżyc, który tak jasno świecił podczas utarczki
z Raven, teraz znów zniknął za chmurami. Ścieżka
była nierówna, musiał więc bardzo uważać. Lecz i tak
nie potrafił przestać myśleć o nowo poznanej kobiecie.
Przystanął, wyprostował się i zobaczył w oddali
palącą się w oknie lampę, której nie widział przedtem,
kiedy siedział na zboczu góry. Jasne, migotliwe światło
zapraszało do środka. Raven. Czy naprawdę nie
można było uciec przed jej spokojem, urodą, a teraz
gościnnością? Nie wątpił, że dom będzie czyściutko
wysprzątany i gotowy na jego przyjęcie. I nie miał
żadnych wątpliwości, komu za to powinien podzięko
wać.
Coś, co jeszcze nie umarło w nim mimo życia, jakie
wiódł, podpowiadało, że powinien okazać skruchę.
24 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Lecz to drugie ja, stwardniałe, bezwzględne, nie chcia
ło się ugiąć. Ruszył więc dalej w stronę pozostawione
go mu przez Raven światła. Na schodkach domu
zawahał się. Wzruszył ramionami, odganiając wyrzuty
sumienia, i wszedł na ganek. Nawet nie obejrzał się,
żeby popatrzeć na śliczną kobietę, która na pewno go
obserwowała. Wszedł powoli do swojej tonącej w pół
mroku świątyni.
Raven stała i patrzyła, aż nagle światło zgasło.
Następny policzek. Przecież Dawid nie zdążył nawet
rozejrzeć się po wnętrzu. Jakby mówił do niej: Zrobiłaś
to, więc już nie jesteś mi potrzebna.
- Och, Simonie, na co mnie naraziłeś? - mruknęła
do siebie.
Zaczął jej dokuczać chłód, skuliła się więc w sobie
i zamknęła oczy, odcinając się od widoku ciemnego
domu, tak ponurego jak przebywający w nim mężczyzna.
Życie Raven w tej spokojnej dolinie było uporząd
kowane. Mieszkała sama prawie od dziesięciu lat
i nigdy nie czuła się samotna. Zjawiła się tu dzięki
Simonowi i jemu zawdzięczała to, że pozostała przy
zdrowych zmysłach. Ofiarował jej przez te lata dużo
i nigdy nie prosił o nic w zamian. Teraz poprosił o coś
po raz pierwszy i nie mogła mu odmówić.
Odwróciła się i zeszła na brzeg. Widok pięknej
doliny i jeziora w świetle księżyca zapierał wprost dech
w piersiach. Przynosił jej spokój i ukojenie. Patrząc na
ten krajobraz mogła pogodzić się ze wszystkim, nawet
z obecnością nieznajomego, który okazał się szorstki
i cyniczny. Który zburzył jej spokój. Który swym
przenikliwym spojrzeniem i gorzkim uśmiechem spo
wodował, że jej serce mocniej zabiło.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 25
Przecież może odmówić Simonowi.
Wiedziała jednak, że nie zrobi tego. Wiedziała od
chwili, kiedy zobaczyła Dawida Canfielda, jak stał
niby satyr - szczupły, silny, o ciemnych wyzywających
oczach. Nawet w ciemnościach mogła dostrzec ogrom
ne zmęczenie na jego twarzy, a w jego głosie usłyszeć
poczucie krzywdy, którego zupełnie nie potrafił ukryć,
tak jak nikt nie potrafi ukryć złamanego serca. Za
chowywał się obraźliwie, bezczelnie. Najbliższe trzy
miesiące mogą być bardzo trudne.
Odwróciła się w stronę domu. Powitał ją widokiem
ciemnych, niemych okien. Była wyzwaniem, a Dawid
zagadką. Simon powiedział o nim niewiele - że jest jego
przyjacielem i pracują razem, że cierpi, przeżywa
bardzo ciężki okres, podobnie jak kiedyś ona. Jest
rozczarowany i zgorzkniały, może nawet niebezpiecz
ny.
Może jutro w świetle dnia, a nie przy romantycznym
księżycu spojrzy na niego po prostu jak na przyjaciela
Simona. I jeśli on pozwoli jej na to, pomoże mu, jak
tylko będzie potrafiła. A po trzech miesiącach on
wyjedzie i znów będzie miała tę dolinę tylko dla siebie.
Otarło się o nią coś zimnego i wilgotnego. Spojrzała
na dobermana czarnego jak noc i wielkiego jak cielak.
- Robbie, pilnujesz mnie? - Uklękła, objęła psa za
szyję i przytuliła się do niego.
Pod jej ramię wsunęła się druga, mniejsza głowa.
- Kate! - zaśmiała się. - Chyba jestem zupełną
wariatką, skoro mnie kochacie?
Psy tańczyły dokoła niej jak czarne widma, zawsze
skore do zabawy. Jak zniesie obecność Dawida. To nie
takie łatwe. Po prostu nie należy się nad tym za
stanawiać. Wstała i pobiegła radośnie do domu.
26 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
Kiedy Raven się obudziła, słońce już wznosiło się
ponad górami. Spała dzisiaj o dwie godziny dłużej niż
zwykle, a mimo to była zmęczona. W nocy długo nie
mogła zasnąć. Minął tydzień od przybycia Dawida.
Niepotrzebnie obawiała się, że jego pobyt w dolinie
zakłóci jej tryb życia. Pierwszego dnia urządził wy
prawę po swój samochód, po czym wrócił nim ze
wszystkimi rzeczami. I praktycznie znikł jej z oczu.
Dostrzegała od czasu do czasu ślady jego obecności,
a to światełko w jednym oknie, a to w drugim, ale nie
widywała Dawida. Powróciła więc do własnego roz
kładu dnia. Rano pielęgnowała kwiaty w ogrodzie,
a potem jechała samochodem do Madison, gdzie
uczyła w college'u. Wieczory spędzała pracując nad
ilustracjami do własnej książki o polnych kwiatach.
Postanowiła zupełnie nie myśleć o intruzie, lecz nie
bardzo jej się to udawało. Myślała nie tylko o nim
i jego problemach. Myślała o tej kobiecie, która nigdy
nie podejmowała zbędnego ryzyka. O kobiecie, której
Dawid nie kochał. Lecz Raven domyślała się, że
cierpiał z powodu jej śmierci. Siedziała tak w nocy
pocąc się i drżąc, ale mimo że pamiętała uczucie bólu
po śmierci kogoś bliskiego, nie potrafiła płakać. Nie
płakała od czternastego roku życia. Czasami zastana
wiała się, czy wtedy nie wypłakała wszystkich łez.
Rzucała się w łóżku prawie przez całą noc nie mogąc
zaznać ulgi, aż w końcu zapadła w sen. Teraz, w świetle
dnia, nocne smutki wydały się trochę mniej bolesne.
Ci, których utraciła, zawsze pozostaną w jej sercu.
Nauczyła się po prostu żyć dalej bez nienawiści.
Chciała dostrzegać wokół siebie piękno i wierzyć, że
świat nie jest zły.
Simon przekonywał ją, że ci, których straciła, nie
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 27
akceptowaliby jej życia w głębokim żalu i samotności.
Nie chciała się dać przekonać i wciąż wymierzała sobie
karę za to, że żyje. Lecz stopniowo zaczęła to rozumieć.
Życie ma swój koniec, ale żal po utracie kogoś też ma
swój kres.
Wstała i poszła do łazienki, żeby się odświeżyć.
Potem do kuchni, by zrobić sobie kawy. Kiedy kawa
się parzyła, postanowiła wyjść na spacer z psami.
Czekały na nią, jak zwykle leżąc przed drzwiami, gdzie
sypiały w nocy.
Zrzuciła nocną koszulkę, wciągnęła spodnie od
dresu, podkoszulek i włożyła stare sportowe buty.
Włosy miała splecione. Codziennie rano przebiegała
z psami prawie dziesięć kilometrów, co pomagało jej
do końca się rozbudzić i nabrać energii.
Wybiegła przed dom i nagle na brzegu jeziora
zobaczyła Dawida. Stanęła jak wryta, lecz widząc, że
wygląda na zadowolonego ze swej samotności, pobieg
ła w przeciwnym kierunku. Biegła równo, wyciągając
długie nogi, usiłując odegnać myśli o Dawidzie.
Robbie wyczuł jej nastrój, wysforował się więc
naprzód i biegł coraz szybciej. Raven ruszyła za nim,
przestała myśleć, upajała się biegiem. Zawrócili w stro
nę domu. Była już blisko, gdy nagle zobaczyła, że
Dawid siedzi na schodkach.
Zatrzymała się zadyszana i spocona. Nie mogła
z siebie wydobyć słowa. W końcu wyprostowała się
i spojrzała na jego posępną twarz.
- Dobrze się pani czuje? - Nie dotknął jej, ale czuła,
że miał ochotę to zrobić.
- Dlaczego pan pyta? - wydusiła w końcu, ledwie
łapiąc oddech.
- Bo wstała pani później niż zwykle, a potem biegła
28 NA SKRAJU PRZEPAŚCI
tak, jakby goniły panią demony. Pomyślałem więc...
- Wzruszył ramionami.
To znaczy, że tak zupełnie się od niej nie odciął.
Znał jej rozkład dnia. Była zaskoczona. Niepokój
wyciągnął go ze skorupy.
- Po prostu długo wczoraj siedziałam. Nic mi się
naprawdę nie stało, ale dzięki za...
- To znaczy, że naprawdę szuka pani śmierci
-przerwał. Rysy mu stężały, zmarszczki wokół ust się
pogłębiły. Ponure spojrzenie nabrało zimnego wyrazu.
- Słucham?-spytała zdumiona dziwnym wyrazem
jego twarzy i rzuconym jej oskarżeniem.
- Każdy, kto biega przez las tak szybko jak pani,
chyba chce skręcić sobie kark. Każdy głupiec, który
rozwija takie tempo pod koniec biegu, chce zarobić na
atak serca.
Raven zamarła w bezruchu. Wzrok Dawida powęd
rował na jej piersi opięte podkoszulkiem. Zlekceważy
ła to spojrzenie. Widać było, że jest wściekły i szuka
zaczepki. Zebrała się w sobie i z godnością odparowała
cios, zarazem proponując zawieszenie broni.
- Biegam po lesie tyle samo lat, ile pływam w jezio
rze. I jakoś nie stało mi się nic złego.
Zaczął się jej przypatrywać tak natarczywie, jak
wtedy nad jeziorem.
- Dzięki Bogu, przynajmniej dzisiaj jest pani ubra
na.
- Nie miałam ochoty się ubierać, ale za bardzo boję
się komarów.
Na jego ustach pojawił się uśmieszek, który nagle
przerodził się w zdrowy śmiech, głęboki, od serca.
- Ja też, panno Candless. Bardzo smakuje im moja
krew.
BJ JAMES Na skraju przepaści
PROLOG - Drań, laluś... Simon McKinzie ugryzł się w język, by nie rzucić następnego epitetu. Dokoła kłębiła się mgła, od której nie było ucieczki. Wypełniała każdy zakamarek opus toszałego placu zabaw. Sądząc z wyglądu nieba wiszą cego nad stolicą, najgorsze miało dopiero nadejść. Wsunął ręce do kieszeni wygniecionego mokrego płaszcza od deszczu, spojrzał przed siebie i zobaczył Thomasa Jetera, który kroczył przez plac. Kiedy Simon zaproponował spotkanie na placu zabaw, ocza mi wyobraźni widział plac w słońcu, pełen roześmia nych dzieci. Stanowiłyby ochronę Jetera. Następnym razem, jeżeli niech Bóg broni, będzie następny raz, Simon sprawdzi prognozę pogody. Czekał z zaciś niętymi pięściami - potężny Szkot, jak niedźwiedź wykuty z granitu. W końcu pojawił się Jeter, ubrany z nieskazitelną elegancją. Położył teczkę na trawie i popatrzył na starszego ód siebie Szkota. Zupełnie jak właściciel ziemski na swojego wielokrotnie nagradzanego byka, którego sława zaczęła blaknąć i którego należałoby wykastrować, pomyślał Simon. - Simonie... - zaczął Jeter, kiedy już zrozumiał, że Szkot nie odezwie się pierwszy. Simon obrzucił zimnym wzrokiem jego elegancki strój i zatrzymał spojrzenie na ciężkich spinkach
6 NA SKRAJU PRZEPAŚCI u mankietów okalających dłonie o starannie wymani- kiurowanych paznokciach. Skrzywił się z niesmakiem. - Miło, że chciałeś się ze mną spotkać. Ale tylko ty mogłeś wymyślić takie miejsce - powiedział Jeter i wskazał ręką na park. Grymas niechęci na ustach Simona mówił sam za siebie. Jeter zaczął się niespokojnie kręcić - wygładzał nerwowo płaszcz, wyciągnął jeszcze trochę bardziej mankiety, by wystawały zgodnie z modą. W końcu opanował się. Podniósł i otworzył teczkę. - Mam tu informacje o jednym z twoich ludzi. Simon popatrzył leniwie na teczkę, a potem prze niósł wzrok na Jetera. Chciał, by odczuł ciężar jego spojrzenia. - To sprawa ogromnej wagi - powiedział Jeter. - Nie cierpiąca zwłoki. - Daj spokój, Jeter - huknął Simon. - Daruj sobie te informacje. I tak nie powiesz mi niczego nowego o moich ludziach. Zwłaszcza o Dawidzie Canfieldzie. - A skąd ty... - Jetera zamurowało. Simon odrzucił swą lwią grzywę i uśmiechnął się jednym z tych charakterystycznych uśmieszków, od których dreszcz przeszywał każdego, kto zagrażał bezpieczeństwu ich tajnej organizacji. J e g o organi zacji. Organizacji wywiadowczej do specjalnych za dań, wymyślonej przez byłego dowódcę, ale stworzo nej przez Simona. Po piętnastu latach jej nazwę znało tylko kilka wtajemniczonych osób. Czarna Straż czy Piekielne Damy Simona to silny oddział nazwany tak ze względu na szkockie pochodzenie przywódcy. Członkowie najwyższej kadry nazywali się po prostu Strażą, również na cześć Simona. - Skąd wiem, że namierzasz Dawida? - wycedził
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 7 Simon. - Od czego mam zacząć wyliczankę? - Podniósł rękę, rozczapierzył palce i zgiął jeden z nich. - Po pierwsze, wiem, jak walczysz o władzę, jak ci zależy, by mieć kontrolę nad wszystkim i wszystkimi, łącznie z Simonem McKinzie. Jeter otworzył usta, by zaprzeczyć, ale Simon usadził go jednym spojrzeniem. - Po drugie, nienawidzisz, jak coś ci się wymyka. Wszędzie wściubiasz nos, podsłuchujesz pod każdymi drzwiami. - Uśmiechnął się ponuro. - Tylko pod moimi ci się nie udaje. Nie możesz się z tym pogodzić, co? - I zanim Jeter zdołał otworzyć usta, już mówił dalej: - Po trzecie, od lat próbujesz nas wykończyć, bo zyska na tym twoja kariera polityczna. Nie czekając na odpowiedź zgiął czwarty palec. - Dawid Canfield to najlepszy z moich ludzi i po raz pierwszy ma kłopoty. - Tu zgiął piąty palec i tak zamknęła się cała pięść, którą podsunął Jeterowi pod nos. - A po piąte - powiedział cicho, ważąc każde słowo - szakal z ciebie. Od dawna czekasz na okazję, by dopaść Dawida. Zniszczyłbyś go, byle tylko wykoń czyć mnie i Straż. - Wbił pięść w wydatną tętnicę na szyi Jetera. - A teraz mnie posłuchaj: nie śmiesz tknąć Dawida ani posłużyć się nim, by mnie zniszczyć. Jeter nie wytrzymał tego naporu, cofnął się za słaniając teczką jak tarczą. - To nie ma nic wspólnego z tobą. Ten facet jest po prostu niepewny. Stanowi słabe ogniwo. To tchórz, któremu nikt nie powinnien ufać. Kiedy podczas ostatniej misji grunt zaczął mu się palić pod nogami, po prostu zostawił w dżungli swoją partnerkę. - Tchórz?! - Simon splunął. Wszystko mógł puścić mimo uszu, ale nie te zarzuty i oskarżenia. Boże! Jakże
8 NA SKRAJU PRZEPAŚCI nienawidził tych lalusiowatych urzędników, którzy siedzieli w swoich wieżach z kości słoniowej z różowymi łapkami grzecznie złożonymi na kolanach, podczas gdy lepsi od nich odwalali czarną robotę, by jakoś chronić ten świat. - Posłuchaj no, Dawid Canfield nie zostawił swojej partnerki. Nie opuścił jej, kiedy jeszcze żyła! - Była przecież ranna i stałaby się dla niego cięża rem. Przysiągł nam tylko, że nie pozostawił jej na pewną śmierć. - Nie przysięgał n a m , tylko m n i e. J a mam jego raport. J a cierpiałem razem z nim. M n i e przysięgał. T y tylko knujesz i robisz insynuacje. - Ale przecież nie wykonał do końca swojego zadania i wydostał się z dżungli, chociaż wiedział, że może działać sam. Najczęściej działał sam. Dlaczego nie miałby zrobić tego i tym razem? - Miał powody. Były okoliczności łagodzące. - Dla takiego faceta jak Canfield nie ma okoliczno ści łagodzących. To psychopata bez sumienia. Zbyt wiele wie. Wyrwie mu się kilka słów za dużo i zniszczy to wszystko, co budowaliśmy przez tyle lat. - M y budowaliśmy? Jeter, nie mylą ci się czasami zaimki? - Wysłuchaj mnie, Simonie... - Nie - przerwał mu Szkot, zastanawiając się, jak taki idiota mógł trafić do grona tych, którym powierza się najtajniejsze informacje. - Nie muszę niczego słuchać. To ty posłuchaj. Co jak co, ale Dawid na pewno nie jest psychopatą. Szkoda mu było słów, by wyjaśniać takiemu krety nowi, że tylko ludzi o wysokim morale przyjmuje się do Straży i że Canfield był jednym z najlepszych pod tym względem.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 9 - Dawid nigdy nie mówi za dużo. Nie robi tego żaden z moich ludzi. - Ale Canfield to zrobił. - Przez twarz Jetera przemknął chytry uśmieszek. -Może ci dołożyć. Może dołożyć Straży. Musimy mu zamknąć usta. - Zamknąć mu usta? Żeby chronić Straż? - Simon chwycił za liny huśtawki. - W jaki sposób mielibyśmy mu zamknąć usta? - Mógłby mu się zdarzyć wypadek. - Oczywiście śmiertelny? - Jasne. - Twarz Jetera rozpromienił uśmiech. Simon pomyślał, że Jeter nigdy nie powinien grać w pokera. Nie potrafił ukryć, że jest przekonany, iż złapał zwierzynę w pułapkę. - Powiedz mi, Jeter, czy ty uważasz mnie za skończonego idiotę? Czy sądzisz, że mógłbym zdradzić jednego z moich ludzi, żeby ocalić Straż? - Nikt by nie wiedział, że ty... - Zamknij ten kłamliwy pysk! Gdybym nawet się zgodził na ten... wypadek, to potem i tak byś wszystko wygadał. Już byś o to zadbał, żeby moi ludzie szybko się dowiedzieli, że sprzedałem Dawida. - Skądże! - Jeter zaczął tracić pewność siebie. - Na pewno nikt się nie dowie. - Masz rację, ty sukinsynu. Bo nigdy nie dojdzie do żadnego wypadku. - Odsunął liny huśtawki, postąpił naprzód i chwycił Jetera za jedwabny krawat tak mocno, że tamten aż uniósł się na palcach. - A wiesz dlaczego? Nie? No to ci powiem. - Na miłość boską... - Zamknij się - warknął Simon. - Jeszcze ci nie powiedziałem, jaka przypadła ci w tym rola!
10 NA SERAJU PRZEPAŚCI - Mnie rola? - Jeter zamilkł nagle, gdyż krawat jeszcze mocniej zacisnął mu się na szyi. - Od tej chwili twoim zadaniem będzie dbać o bez pieczeństwo Dawida Canfielda. A dlaczego? Proste. Bo w przeciwnym razie sam siebie wykończysz. Mam w ręku różne dowody. Dowody na to, jakich używałeś sztuczek, by się wspinać po drabinie kariery politycz nej. Jeżeli Dawidowi przydarzy się jakiś wypadek czy nawet coś mniej podejrzanego, ty za to zapłacisz. - Blefujesz. Nie masz żadnych dowodów. - Myśl sobie, co chcesz-rzucił beznamiętnie Simon. - Nie jestem sam. - Jeter zrzucił maskę niewiniąt ka. - Stoją za mną potężni ludzie, którym nie odważysz się przeciwstawić. - Czyżby? A może się przekonamy? - Simon był pewien, że Jeter nie działał sam. Był jednym z tych, którzy nie zajmowali oficjalnych stanowisk, ale mając władzę wywierali zakulisowo presję na rząd. To właś nie oni, a nie Dawid, byli pozbawieni sumienia i po czucia lojalności. - Chcesz poświęcić wszystko i sam zostać kozłem ofiarnym? - Nie. - Z Jetera jakby uszło powietrze, nie miał już żadnych argumentów. - No to się dogadaliśmy. - Simon odsłonił zęby w zjadliwym uśmiechu. -A zatem Dawidowi nic nie grozi? - Oczywiście. Ta nagła kapitulacja Jetera doprowadziła Simona do szału. - Zdajesz sobie sprawę, jak trudno mi się po wstrzymać, żeby nie złamać ci teraz karku? O jedną hienę byłoby mniej. Jetera zupełnie zamurowało. Stał tylko i patrzył na Simona.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 11 - Nie ufam ci - rzucił Simon wiedząc doskonale, że jeżeli ktoś tak łatwo zmienia zdanie, zmieni je też z chwilą wyjścia z tego parku. Jeter był odrażający, lecz Simon musi się nim posłużyć jako gwarantem bez pieczeństwa Dawida. - I powiedz to swojej klice. Przekaż im ode mnie, że jeżeli Dawidowi coś się przydarzy, będę wiedział, gdzie ich szukać. - Przeszył Jetera spojrzeniem zimnym jak stal. - A teraz się wynoś! -I pchnął go tak, że Jeter stracił równowagę i upadł w błoto. - Wstawaj. Wstawaj i wynoś się! Po odejściu Jetera Simon długo jeszcze stał w miejs cu i nasłuchiwał. Stopniowo mijał mu gniew. Dawid Canfield. Najlepszy z najlepszych. W mło dości idealista o uśmiechu, pod wpływem którego topniały serca. Niezbyt przystojny, niezbyt wysoki, niezbyt szczupły ani niezbyt tęgi. Nie było w nim niczego, co przyciągałoby specjalnie wzrok. Doskona ły kameleon... póki twarz nie rozjaśniła się uśmiechem, który podbijał serca. Teraz, po piętnastu latach działa lności, kiedy poczucie honoru i delikatność musiały stopniowo ustępować coraz większej twardości i cyniz mowi, uśmiech ten znikł. Simon potrząsnął głową jak rozjuszony byk. Dawid psychopatą! Człowiek, który tak bardzo wszystkim się przejmował! Właśnie dlatego był najlepszy. To prawie go zniszczyło. Stał się ponury i cyniczny. Ale czy rzeczywiście twardy? - Nie, na pewno nie jest twardy - mruknął do siebie. - To po prostu idealista, który próbuje się uporać ze złem tego świata. Stara się przetrwać. Pełno w nim zabliźnionych ran. Simon doskonale wiedział, do czego doprowadza najlepszego ze swoich ludzi. Niech to diabli, pomyślał,
12 NA SKRAJU PRZEPAŚCI za każdym razem wymagałem od niego coraz więcej. Teraz Dawid przestał być sobą. A może nawet jest bliski stania się łajdakiem, agentem, który sam ustana wia prawa i sieje spustoszenie, a czasami śmierć w imię zemsty. Może Dawid to rzeczywiście zdrajca, który zaniechał wypełnienia swej misji i spowodował śmierć partnerki? Simon westchnął ciężko, dziękując Bogu, że Jeter nie miał pojęcia, jakie znaczenie miały jego insynuacje. Ale przyrzekł sobie, że bezwzględnie nie dopuści do tego, by Dawid uległ wypadkowi i trafił do szpitala, w którym drzwi otwierają się tylko w jedną stronę, a za nimi znikają pechowi pacjenci. Ani psychiatrzy, ani ludzie Jetera nie dostaną Dawida. Przynajmniej nie teraz. Było to ryzyko, ale Simon wiedział, że musi pomóc Dawidowi, by mógł odzyskać równowagę, rozliczyć się ze światem i pozbyć wyrzutów sumienia. - Znam takie miejsce, gdzie mógłby odpocząć. I osobę, która mu pomoże - mruknął uśmiechając się do siebie. - Do kogo pan mówi? - Simon poczuł, że ktoś go szarpie za nogawkę, a dziecięcy głos dalej ciągnął: - Przecież tu nikogo nie ma, tylko pan i ja. Zmok niemy, lepiej chodźmy do domu. - Chyba masz rację. - Simon przyklęknął przed chłopcem, który miał na sobie tylko obszarpaną koszulę i krótkie wypłowiałe spodenki. - A gdzie jest twoja mama? Dlaczego jesteś sam? He masz lat? - Mam osiem lat i jestem sam, bo nie mam mamy. Mieszkam z babcią, ale ona jest zawsze pijana. Czyli jest to dziecko wychowujące się na ulicy, podobnie jak kiedyś Dawid, sprytne i bardzo mądre.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 13 Takie dzieci zawsze ktoś zauważy. Wykorzystuje się je, a potem, gdy stają się zawadą, porzuca. Z Dawidem było inaczej, pomyślał Simon, walcząc z wyrzutami sumienia. To dziecko wyrwała z ulicy wojna, a w czasie wojny zaopiekował się nim Simon. Teraz chłopak znalazł się na rozdrożu. - Dawida na pewno nie zostawię-mruknął. - Ja nie mam na imię Dawid, tylko Rico. - Oczywiście. - Simon rozchmurzył się i sięgnąwszy do kieszeni, wyciągnął banknot pięciodolarowy. - Weź to i kup sobie coś dobrego do jedzenia. Tylko nie daj babce na alkohol. - Oczywiście, że nie dam, proszę pana, ale chyba kupię jej coś ładnego. Żeby jej było przyjemnie. Może potem nie będzie musiała pić, by zapomnieć o złych rzeczach. - I dodał ze zdumiewającą dojrzałością: - Zresztą i tak nie zapomni. Kiedy trzeźwieje, zawsze jej się wszystko złe znów przypomina. - Masz rację, ale może potrafiłaby się zmienić, jakby pomógł jej ktoś, kto ją rozumie. - Na przykład ja? - Na przykład ty. -Wreszcie lunął deszcz, na który zanosiło się od dłuższego czasu. - Uciekajmy stąd. - I głaszcząc małego po głowie pchnął go lekko naprzód. - No, zmykaj. Patrzył na biegnącego chłopca, aż ten zniknął. Myślał o Dawidzie. O pomocy i nadziei. O kobiecie, której życie kiedyś legło w gruzach. O Raven. Wspomnienie jej imienia przywróciło mu spokój. Wydawało się, że mimo deszczu zaświeciło słońce. Czy Raven pomoże Dawidowi? Na pewno. Podjął decyzję. Poprosi Dawida, żeby wziął urlop i uporządkował swoje życie i problemy z pracą. Po to,
14 NA SKRAJU PRZEPAŚCI by on sam, Simon, miał czas znaleźć zdrajcę wśród ludzi ze Straży. Odwrócił się i pobiegł do samochodu, rozchlapując kałuże. Jechał do domu, by zadzwonić do dwóch osób. Najpierw na drugi kraniec miasta do Dawida, a potem w góry Północnej Karoliny. Do Raven McCandless.
ROZDZIAŁ PIERWSZY Dawid Canfield odłożył noktowizor. Odprężył się, przestał na chwilę czuwać. Księżyc krył się za chmura mi. Dawid jak cień wtapiał się w stok górski, podobnie jak głaz, o który się opierał. Posępny wiatr, który burzył mu ciemne gęste włosy i szarpał koszulę, zupełnie się uspokoił. Dawid poczuł nieprzezwyciężoną ochotę na papie rosa. Okropny i niebezpieczny nałóg. Łatwo mógł przez to zarobić teraz kulkę, co trochę zakłamałoby statystyki lekarskie. Uśmiechnął się ponuro na myśl o tym i znów spojrzał w dolinę. Siedział na skalnym zboczu już od godziny. Przyglądał się terenowi w zapadającym mroku. W dole iskrzyła się tafla jeziora i widać było budynki. Stały tam, tak jak się spodziewał, dwa stare drewniane domy kryte jasną blachą. Domy były identyczne, zbudowane blisko siebie na maleńkim wzgórku nad jeziorem. Po lewej i prawej stronie były odsłonięte, z tyłu osłaniała je granitowa skała. Dobrze wybrali miejsce założyciele tych siedzib, rodzina twardych Szkotów nazwiskiem McKinzie. Było tu pięknie i bezpiecznie. Dolina była praktycznie nie do zdobycia, ufortyfikowana granitowymi ściana mi i taflą jeziora. Dawid zjawił się tu nie z własnej woli, ale nie protestował. Tylko jeden człowiek mógł go do tego nakłonić.
16 NA SKRAJU PRZEPAŚCI Była to dolina Simona. Starszy budynek, który był kiedyś jego domem, przez najbliższe trzy miesiące będzie domem Dawida. Zgodził się na propozycję Simona ze względu na Straż, przez szacunek dla niej. Przekonał się, że Simon miał rację. Patrząc teraz z góry na dolinę postanowił na zawsze zapamiętać jej obraz. Poznał już wykute w skale schodki przecinające ogród pełen dziko rosnących kwiatów, a w lesie z tyłu widział kilka drzew ze śladami po pazurach nie dźwiedzia. Znalazł też orle gniazdo. Teraz powiódł jeszcze wzrokiem wzdłuż ścieżki prowadzącej od do mów do jeziora, która gdzieś niknęła mu w mroku z oczu, ukryta w bujnej roślinności. Poznał już dolinę podobną do delikatnie odbitego linorytu. Nie poznał jeszcze kobiety. Sięgnął po papierosa i zapalił go pocierając zapałką o skałę. Dokoła panował spokój. Nie było żadnych czyhających na niego guerillas, którzy mogliby poczuć zapach dymu czy dostrzec ognik. Odruchowo zasłonił go jednak dłonią. Rozparł się wciągając dym w płuca. Patrzył na nowszy dom i otaczający go ogród. Która kobieta zgodziłaby się zamieszkać na takim odludziu? Kim jest ta Raven McCandless, przyjaciółka Simona McKinzie? Niewiele o niej wiedział. Stara panna. Słowo to przywołuje na myśl siwiejącą samo tnicę z włosami upiętymi w koczek. Kobietę zgorzk niałą, żyjącą za zasuniętymi zasłonami oddzielającymi ją od świata. Dawid rzadko oceniał ludzi na podstawie przypusz czeń. Lecz Simon był bardzo powściągliwy i mruknął tylko, że to wyjątkowa kobieta, o wielkiej wewnętrznej sile przetrwania. Uśmiechnął się, nasłuchując w mroku. Kobieta,
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 17 którą z góry uznał za odludka, kąpała się w jeziorze oblanym światłem księżyca. Zgniótł niedopałek o podeszwę. Nie potrzebował kobiety. Pragnął spokoju i samotności. A może wykorzy stać nadarzającą się okazję? Zaskoczyć tę starą pannę czy syrenę, niech poczuje się zagrożona. Jej zmieszanie i zaskoczenie zagwarantuje mu święty spokój. Wsunął noktowizor do futerału i jeszcze raz roze jrzał się po dolinie. Niczego nie spostrzegł w zapadają cym mroku. Wstał powoli. Nagle usłyszał za sobą jakiś szelest. Nieporuszony jak głaz mruknął tylko: - Słyszę cię, przyjacielu. Noc na południu Appalachów nie jest absolutnie ciemna, po chwili więc Dawid ujrzał na ziemi za sobą zwiniętego grzechotnika. Dwóch odwiecznych wro gów było jednak zbyt zmęczonych, by walczyć. Grze- chotnik poruszył ogonem, Dawid usłyszał ostrzegaw czy dźwięk. - Wszystko to należy do ciebie, kolego. Ustępuję - mruknął cofając się. - Idę na spotkanie z kobietą. Ścieżka była zdumiewająco szeroka, w przeciwień stwie do zarośniętej dróżki, którą wszedł w dolinę. Czuł się jak unoszący się nad ziemią duch. Schodził po skalnym urwisku oświetlonym tylko światłem księży ca. Niżej skała zamieniła się w trawiasty stok. Szedł szybko, już nie rozglądając się na boki. Ale posuwał się bezszelestnie, w sposób, który wiele razy ocalił mu życie w dżungli i na ulicach miast. Przykuc nął w zaroślach. Drewniany pomost na brzegu jeziora błyszczał jak srebrna taca. W połyskliwej wodzie odbijał się księżycowy blask. Wieczór był wyjątkowo pogodny, spokojny. Dawid wdychał zapachy kapryfolium i ostrokrzewu. Pływają-
18 NA SKRAJU PRZEPAŚCI ca kobieta zaśmiała się i ten srebrzysty dźwięk ponios ło po wodzie jak tony muzyki. Jej śmiech był tak krystalicznie czysty, że miał wrażenie, iż kobieta stoi u jego boku. Poruszyło się w nim coś, czego nie potrafił nazwać. Przestał na chwilę czuwać, a potem rozzłosz czony na siebie i na nią ruszył naprzód. Nagle rozległ się groźny pomruk, najpierw jeden, potem dwa naraz. Dawid przystanął i zaczął wypat rywać w ciemnościach, ale dostrzegł tylko zarys kamie nia i wierzby, za którymi panował już absolutny mrok. Widział jednak, kiedy siedział jeszcze na skalnym zboczu, że kobietę odprowadzają do jeziora dwa wielkie psy. Jeden nieopatrzny ruch, a zostanie roz szarpany na strzępy. Tak krótko przebywał w dolinie, a już po raz drugi otrzymał ostrzeżenie ze strony zwierząt. Kobieta pływała dobrze, ledwie marszcząc taflę jeziora. Delikatny plusk wody tylko podkreślał panu jącą wokół ciszę. Zrobiło się jeszcze ciemniej, chmura bowiem zasłoniła księżyc i połyskliwe fale na wodzie też wchłonął mrok. Teraz nie widział nawet zarysu postaci, wiedział tylko, że kobieta jest blisko. Nagle usłyszał szmer i plusk ociekającej wody, dreptanie stóp, i ciemna postać weszła na pomost. Przez moment stała nieruchomo. Zobaczył jej gibką sylwetkę o pełnych piersiach i szczupłych biodrach. Stanęła na palcach, okręciła się powoli dookoła, podnosząc ramiona i wyciągając się ku niebu. Z dłu gich czarnych włosów ściekała woda, połyskując na skórze niby iskry diamentów. Przypominała pogankę modlącą się do księżyca, dziecko sięgające po srebrną kulę, kobietę składającą hołd nocy. Była tajemnicą. Kołysząc się w biodrach odrzuciła do tyłu włosy
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 19 i zręcznym ruchem upięła je na karku. Zerwała z gałęzi drzewa białą koszulę, włożyła ją pośpiesznie i stała patrząc na jezioro, wsłuchując się w ciszę, która dla niej pobrzmiewała zapewne specjalnymi dźwiękami. Dawid patrzył na nią jak zaczarowany, zupełnie zapominając o swoim planie zaskoczenia i pozbawienia jej pewności siebie. Ale oczarowanie trwało tylko chwilę, zaraz bowiem przygniotło go uczucie strachu, buntu i gniewu. Przejmujący żal zbyt świeży, zbyt dojmujący. Przecież jeszcze nie tak dawno patrzył bezradnie, jak umiera kobieta, która kochała życie i tak bardzo broniła się przed śmiercią. W gąszczu dżungli trzymał ją w ramionach, kiedy wydawała ostatnie tchnienie. Zrozumiał wtedy, jaką wartość ma życie. A ta kobieta, Raven McCandless, z pewnością lubiła ryzyko, jakby to życie było niewiele warte. Dawid zacisnął gniewnie pięści i wyszedł z kryjówki. Kobieta zamarła z ręką zastygłą na włosach. Ale nie okazała przestrachu. Była spokojna jak otaczająca ich noc. - Simon nie powiedział mi, że Raven McCandless jest głupia - rzucił dość cicho i niezbyt szorstko. Psy poruszyły się w ciemnościach. - Ale, prawdę mówiąc, niewiele się od niego o pani dowiedziałem. Ciemne włosy powoli opadły na ramiona. - Panie Canfield, przyjechał pan za wcześnie. -Mia ła uroczy głos, podobnie jak śmiech. - Miał się pan zjawić jutro -dodała bez cienia strachu czy zdumienia. - Nigdy nie postępuję zgodnie z oczekiwaniem innych, panno Candless. Dzięki temu będę żył długo. Skinęła głową. - Pływam w jeziorze od czternastego roku życia - powiedziała bez urazy.
20 NA SKRAJU PRZEPAŚCI - Sama w świetle księżyca? - Sama i zawsze w świetle księżyca. - No to naprawdę jest pani głupia - rzucił obcesowo. Zaśmiała się i śmiech ten poniosło po wodzie. Obróciła się na jednej nodze. Ostatnia ciemna chmura odsłoniła wreszcie księżyc, który skąpał ją swoim światłem. - Jest pan bardzo podobny do Simona - powie działa spokojnie. Koszula oblepiała jej mokre ciało, ale nie zwracała na to uwagi. Nie zrobiła nic, by jakoś zakryć pełne piersi i twarde sterczące sutki. Dawid mimo woli podziwiał ją za to. - Pani też - rzucił. - Ja też? - Uniosła brwi ze zdumieniem. Dawid przestał patrzeć na jej ciało, podniósł wzrok i spojrzał w ciemne oczy. Ujrzał w nich dumę, odwagę i szczerość. Podobnie jak u Simona, pomyślał i po raz pierwszy zadał sobie pytanie, czy byli kochankami. Co prawda, Simon miał prawie dwa razy tyle lat co ona, ale co znaczy dla takiej niezwykłej kobiety... Przyglądał się jej w milczeniu. Szczególna kobieta, zdaniem Simona. Niezwykła. Wspaniała. Czarne wło sy upięła luźno na karku. Miała śniadą twarz, delikat ne rysy. Usta przywodziły na myśl róże. Była nie tylko najpiękniejszą z kobiet, jakie w życiu widział, lecz naprawdę niezwykłą. Twarz tchnęła spokojem, a spo jrzenie ciemnych oczu miało taką moc, że mężczyźni zapewne nie potrafili oderwać od niej wzroku, chcąc się zatracić w ich mroku i spokoju. Zbliżył się do niej. Jakby na zawołanie, krzaki zaszeleściły i choć psy nie wydały nawet pomruku, Dawid wiedział, że już otrzymał ostatnie ostrzeżenie.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 21 - Niech pań się nie zbliża, proszę - powiedziała Raven. - Wiem, że tam są. Raven przyjrzała mu się. Był smukły, miał szerokie ramiona, pięknie umięśnione ciało. Musiał tu dotrzeć przez góry. Zjawił się dzień wcześniej, by poznać teren. Naturalnie wiedział wszystko o tej dolinie i jej miesz kańcach. Tak, to rzeczywiście człowiek, który nie da się niczym zaskoczyć. - Naprawdę nie chcę, żeby stało się pani coś złego. Ani im. - O co panu właściwie chodzi? - Wykonała ruch ręką i psy uspokoiły się. - Decyduje się pani na bezsensownie ryzykowne sytuacje. - Jakie ryzykowne sytuacje? I dla kogo bezsensow ne? - Wytrzymała spokojnie jego rozognione spo jrzenie. Chciał ją jakoś sprowokować, zniszczyć ten jej spokój. Celowo więc zaczął przypatrywać się jej ciału, zatrzymując wzrok dłużej na wypukłości piersi i płas kim brzuchu. Miała kobiece kształty, a zarazem była wiotka i smukła. Pociągała go. Zniosła spokojnie to bezczelne spojrzenie, dopro wadzając go tym do wściekłości. Czy zachowałaby podobny spokój w dżungli rojącej się od komarów? Czy zachowałaby tę pewność siebie, gdyby dzień po dniu musiała sobie zadawać pytanie, czy dożyje jutra? Czy zachowałaby ten spokój i pogodę, gdyby siedząc w kałuży krwi czekała na śmierć przyjaciela? Czy Raven McCandless czułaby się winna, że przeżyła, kiedy inni musieli odejść na tamten świat? Czy to istotne, co ona czuła? Czy w ogóle liczy się
22 NA SKRAJU PRZEPAŚCI coś poza tym, że przyrzekł pomścić Helen? Simon miał trzy miesiące na to, by znaleźć zdrajcę między ludźmi Straży. Po trzech miesiącach przysięga złożona Straży i narzucone przez nią reguły gry nie będą już Dawida obowiązywały. Będzie szukał zdrajcy, a potem sprawi, by umierał tak samo powoli, jak umierała Helen. - Ryzykuje pani życie, a mnie to się wydaje bezsensowne. -Dlaczego próbuje pan w ogóle oceniać to, jak żyję? -Dlatego, że widziałem, jak umierali ludzie, którzy bardzo chcieli żyć. Dlatego, że właśnie straciłem przyjaciółkę, kobietę, która nigdy niepotrzebnie nie ryzykowała. - Czy ona umarła? - Tak - odparł tępo. - Umarła. - Przykro mi. - Nie musi pani być przykro. Zdarzały się rzeczy gorsze niż śmierć. Czasem gorzej jest przeżyć. Ale nie zrozumie tego ta ładna kobieta, która żyje sobie w tej sielankowej dolinie. Ona nie wie, co to ból, strach i cierpienie. Nie wie, jak w końcu Helen błagała już tylko o śmierć. - Kochał ją pan? Dawid spojrzał na swoje dłonie, jakby widział jeszcze na nich krew i słyszał majaczenia Helen. - Panie Canfield... Pogrążony w myślach nie zauważył, że podeszła do niego. Spojrzał na jej palce, którymi chwyciła go za łokieć. Miała krótkie paznokcie, jeden głęboko złama ny, skórę dłoni suchą i szorstką. Nie były to ręce księżniczki, która nigdy nie oddalała się poza teren górskiego zamku. Nie spodziewał się tego. - Nie - odparł ostro. - Nie kochałem jej.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 23 Spojrzała zdumiona. W tonie jego głosu wyczuła smutek, żal i jeszcze coś, czego nie rozumiała. - Dobrze się pan czuje? - Nie, panno McCandless, nie czuję się dobrze. Dlatego znalazłem się tutaj. Przecież pani przyjaciel Simon na pewno o tym wspominał. -I strąciwszy jej dłoń ze swojego ramienia obrócił się na pięcie i odszedł. Po chwili zatrzymał się i odwrócił, stawiając jedną nogę na powalonym pniu. Obrzucił ją bezczelnym, obraźliwym spojrzeniem i krzywiąc usta w przykrym uśmiechu dodał: - Byłbym pani wdzięczny, gdyby następnym razem była pani ubrana. Może trochę pokręciło mi się w głowie po utracie przyjaciółki, ale nie oślepłem i nie zostałem mnichem. Był zły na tę budzącą pożądanie kobietę, ale jeszcze bardziej wściekły na siebie za to, że zachował się tak bezczelnie. Powlókł się do domu, w którym miał zamieszkać. Księżyc, który tak jasno świecił podczas utarczki z Raven, teraz znów zniknął za chmurami. Ścieżka była nierówna, musiał więc bardzo uważać. Lecz i tak nie potrafił przestać myśleć o nowo poznanej kobiecie. Przystanął, wyprostował się i zobaczył w oddali palącą się w oknie lampę, której nie widział przedtem, kiedy siedział na zboczu góry. Jasne, migotliwe światło zapraszało do środka. Raven. Czy naprawdę nie można było uciec przed jej spokojem, urodą, a teraz gościnnością? Nie wątpił, że dom będzie czyściutko wysprzątany i gotowy na jego przyjęcie. I nie miał żadnych wątpliwości, komu za to powinien podzięko wać. Coś, co jeszcze nie umarło w nim mimo życia, jakie wiódł, podpowiadało, że powinien okazać skruchę.
24 NA SKRAJU PRZEPAŚCI Lecz to drugie ja, stwardniałe, bezwzględne, nie chcia ło się ugiąć. Ruszył więc dalej w stronę pozostawione go mu przez Raven światła. Na schodkach domu zawahał się. Wzruszył ramionami, odganiając wyrzuty sumienia, i wszedł na ganek. Nawet nie obejrzał się, żeby popatrzeć na śliczną kobietę, która na pewno go obserwowała. Wszedł powoli do swojej tonącej w pół mroku świątyni. Raven stała i patrzyła, aż nagle światło zgasło. Następny policzek. Przecież Dawid nie zdążył nawet rozejrzeć się po wnętrzu. Jakby mówił do niej: Zrobiłaś to, więc już nie jesteś mi potrzebna. - Och, Simonie, na co mnie naraziłeś? - mruknęła do siebie. Zaczął jej dokuczać chłód, skuliła się więc w sobie i zamknęła oczy, odcinając się od widoku ciemnego domu, tak ponurego jak przebywający w nim mężczyzna. Życie Raven w tej spokojnej dolinie było uporząd kowane. Mieszkała sama prawie od dziesięciu lat i nigdy nie czuła się samotna. Zjawiła się tu dzięki Simonowi i jemu zawdzięczała to, że pozostała przy zdrowych zmysłach. Ofiarował jej przez te lata dużo i nigdy nie prosił o nic w zamian. Teraz poprosił o coś po raz pierwszy i nie mogła mu odmówić. Odwróciła się i zeszła na brzeg. Widok pięknej doliny i jeziora w świetle księżyca zapierał wprost dech w piersiach. Przynosił jej spokój i ukojenie. Patrząc na ten krajobraz mogła pogodzić się ze wszystkim, nawet z obecnością nieznajomego, który okazał się szorstki i cyniczny. Który zburzył jej spokój. Który swym przenikliwym spojrzeniem i gorzkim uśmiechem spo wodował, że jej serce mocniej zabiło.
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 25 Przecież może odmówić Simonowi. Wiedziała jednak, że nie zrobi tego. Wiedziała od chwili, kiedy zobaczyła Dawida Canfielda, jak stał niby satyr - szczupły, silny, o ciemnych wyzywających oczach. Nawet w ciemnościach mogła dostrzec ogrom ne zmęczenie na jego twarzy, a w jego głosie usłyszeć poczucie krzywdy, którego zupełnie nie potrafił ukryć, tak jak nikt nie potrafi ukryć złamanego serca. Za chowywał się obraźliwie, bezczelnie. Najbliższe trzy miesiące mogą być bardzo trudne. Odwróciła się w stronę domu. Powitał ją widokiem ciemnych, niemych okien. Była wyzwaniem, a Dawid zagadką. Simon powiedział o nim niewiele - że jest jego przyjacielem i pracują razem, że cierpi, przeżywa bardzo ciężki okres, podobnie jak kiedyś ona. Jest rozczarowany i zgorzkniały, może nawet niebezpiecz ny. Może jutro w świetle dnia, a nie przy romantycznym księżycu spojrzy na niego po prostu jak na przyjaciela Simona. I jeśli on pozwoli jej na to, pomoże mu, jak tylko będzie potrafiła. A po trzech miesiącach on wyjedzie i znów będzie miała tę dolinę tylko dla siebie. Otarło się o nią coś zimnego i wilgotnego. Spojrzała na dobermana czarnego jak noc i wielkiego jak cielak. - Robbie, pilnujesz mnie? - Uklękła, objęła psa za szyję i przytuliła się do niego. Pod jej ramię wsunęła się druga, mniejsza głowa. - Kate! - zaśmiała się. - Chyba jestem zupełną wariatką, skoro mnie kochacie? Psy tańczyły dokoła niej jak czarne widma, zawsze skore do zabawy. Jak zniesie obecność Dawida. To nie takie łatwe. Po prostu nie należy się nad tym za stanawiać. Wstała i pobiegła radośnie do domu.
26 NA SKRAJU PRZEPAŚCI Kiedy Raven się obudziła, słońce już wznosiło się ponad górami. Spała dzisiaj o dwie godziny dłużej niż zwykle, a mimo to była zmęczona. W nocy długo nie mogła zasnąć. Minął tydzień od przybycia Dawida. Niepotrzebnie obawiała się, że jego pobyt w dolinie zakłóci jej tryb życia. Pierwszego dnia urządził wy prawę po swój samochód, po czym wrócił nim ze wszystkimi rzeczami. I praktycznie znikł jej z oczu. Dostrzegała od czasu do czasu ślady jego obecności, a to światełko w jednym oknie, a to w drugim, ale nie widywała Dawida. Powróciła więc do własnego roz kładu dnia. Rano pielęgnowała kwiaty w ogrodzie, a potem jechała samochodem do Madison, gdzie uczyła w college'u. Wieczory spędzała pracując nad ilustracjami do własnej książki o polnych kwiatach. Postanowiła zupełnie nie myśleć o intruzie, lecz nie bardzo jej się to udawało. Myślała nie tylko o nim i jego problemach. Myślała o tej kobiecie, która nigdy nie podejmowała zbędnego ryzyka. O kobiecie, której Dawid nie kochał. Lecz Raven domyślała się, że cierpiał z powodu jej śmierci. Siedziała tak w nocy pocąc się i drżąc, ale mimo że pamiętała uczucie bólu po śmierci kogoś bliskiego, nie potrafiła płakać. Nie płakała od czternastego roku życia. Czasami zastana wiała się, czy wtedy nie wypłakała wszystkich łez. Rzucała się w łóżku prawie przez całą noc nie mogąc zaznać ulgi, aż w końcu zapadła w sen. Teraz, w świetle dnia, nocne smutki wydały się trochę mniej bolesne. Ci, których utraciła, zawsze pozostaną w jej sercu. Nauczyła się po prostu żyć dalej bez nienawiści. Chciała dostrzegać wokół siebie piękno i wierzyć, że świat nie jest zły. Simon przekonywał ją, że ci, których straciła, nie
NA SKRAJU PRZEPAŚCI 27 akceptowaliby jej życia w głębokim żalu i samotności. Nie chciała się dać przekonać i wciąż wymierzała sobie karę za to, że żyje. Lecz stopniowo zaczęła to rozumieć. Życie ma swój koniec, ale żal po utracie kogoś też ma swój kres. Wstała i poszła do łazienki, żeby się odświeżyć. Potem do kuchni, by zrobić sobie kawy. Kiedy kawa się parzyła, postanowiła wyjść na spacer z psami. Czekały na nią, jak zwykle leżąc przed drzwiami, gdzie sypiały w nocy. Zrzuciła nocną koszulkę, wciągnęła spodnie od dresu, podkoszulek i włożyła stare sportowe buty. Włosy miała splecione. Codziennie rano przebiegała z psami prawie dziesięć kilometrów, co pomagało jej do końca się rozbudzić i nabrać energii. Wybiegła przed dom i nagle na brzegu jeziora zobaczyła Dawida. Stanęła jak wryta, lecz widząc, że wygląda na zadowolonego ze swej samotności, pobieg ła w przeciwnym kierunku. Biegła równo, wyciągając długie nogi, usiłując odegnać myśli o Dawidzie. Robbie wyczuł jej nastrój, wysforował się więc naprzód i biegł coraz szybciej. Raven ruszyła za nim, przestała myśleć, upajała się biegiem. Zawrócili w stro nę domu. Była już blisko, gdy nagle zobaczyła, że Dawid siedzi na schodkach. Zatrzymała się zadyszana i spocona. Nie mogła z siebie wydobyć słowa. W końcu wyprostowała się i spojrzała na jego posępną twarz. - Dobrze się pani czuje? - Nie dotknął jej, ale czuła, że miał ochotę to zrobić. - Dlaczego pan pyta? - wydusiła w końcu, ledwie łapiąc oddech. - Bo wstała pani później niż zwykle, a potem biegła
28 NA SKRAJU PRZEPAŚCI tak, jakby goniły panią demony. Pomyślałem więc... - Wzruszył ramionami. To znaczy, że tak zupełnie się od niej nie odciął. Znał jej rozkład dnia. Była zaskoczona. Niepokój wyciągnął go ze skorupy. - Po prostu długo wczoraj siedziałam. Nic mi się naprawdę nie stało, ale dzięki za... - To znaczy, że naprawdę szuka pani śmierci -przerwał. Rysy mu stężały, zmarszczki wokół ust się pogłębiły. Ponure spojrzenie nabrało zimnego wyrazu. - Słucham?-spytała zdumiona dziwnym wyrazem jego twarzy i rzuconym jej oskarżeniem. - Każdy, kto biega przez las tak szybko jak pani, chyba chce skręcić sobie kark. Każdy głupiec, który rozwija takie tempo pod koniec biegu, chce zarobić na atak serca. Raven zamarła w bezruchu. Wzrok Dawida powęd rował na jej piersi opięte podkoszulkiem. Zlekceważy ła to spojrzenie. Widać było, że jest wściekły i szuka zaczepki. Zebrała się w sobie i z godnością odparowała cios, zarazem proponując zawieszenie broni. - Biegam po lesie tyle samo lat, ile pływam w jezio rze. I jakoś nie stało mi się nic złego. Zaczął się jej przypatrywać tak natarczywie, jak wtedy nad jeziorem. - Dzięki Bogu, przynajmniej dzisiaj jest pani ubra na. - Nie miałam ochoty się ubierać, ale za bardzo boję się komarów. Na jego ustach pojawił się uśmieszek, który nagle przerodził się w zdrowy śmiech, głęboki, od serca. - Ja też, panno Candless. Bardzo smakuje im moja krew.