andgrus

  • Dokumenty12 151
  • Odsłony694 700
  • Obserwuję374
  • Rozmiar dokumentów19.8 GB
  • Ilość pobrań548 128

James B J - Siódme niebo

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :314.7 KB
Rozszerzenie:pdf

James B J - Siódme niebo.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera J James B J
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 73 stron)

BJ JAMES Siódme niebo

PROLOG Hunter Slade spojrzał na szkicownik, który trzymał w dłoniach. Narysowana przez niego twarz nie przypominała typowego ciemnomiedzianego oblicza Czerokeza. Jasna skóra, złociste włosy i miękkie rysy świadczyły o europejskim pochodzeniu sportretowanej osoby. Hunter dodał jeszcze jedną linię, kładąc na rozkwitłe w uśmiechu usta ledwo uchwytny wyraz smutku. - Tak - podsumował swe dzieło. Po raz kolejny nie mógł się nadziwić, jaki kaprys natury pozwala mu dostrzegać wyraźne rysy i linie tworzące tę uroczą twarz. Z niechęcią odłożył szkicownik. Nie dlatego bynajmniej, że rozczarował go rezultat. Odmalował bowiem na tej twarzy aż za dobrze wyraz cichego dostojeństwa, nieśmiałą tęsknotę ukrytą w uśmiechu, lęk i smutek. Wstał i rozejrzał się po pracowni. Jeszcze raz rzucił okiem na swoje rzeźby, które wkrótce miały wyruszyć w drogę do Brighton. W tamtejszym muzeum staną się częścią najważniejszej wystawy jego dzieł. Te najbardziej drogocenne i kruche zamierzał zapakować własnoręcznie. Ale nie teraz. Praca ta wymagała bowiem wielkiego skupienia, a w tej chwili Hunter nie był spokojny. Niepokój, który dręczył go od jakiegoś czasu, sprawiał, że nie panował już nad sobą. Nie mógł nawet usiedzieć na miejscu. Miął uczucie, jak gdyby ściany chciały go udusić. Przez głowę przemknęła mu myśl, że pewnie tak wygląda życie tygrysa w klatce. Uśmiechnął się kwaśno. Tygrysy mają przynajmniej tyle zdrowego rozsądku, że same nie budują sobie klatek. Znużony wyszedł z pracowni. Przed nim rozpościerała się panorama gór. Na tle odległego masywu Apallachów widniał park narodowy Great Smokies, własność wszystkich obywateli Stanów Zjednoczonych. W głębi serca Hunter był pewien, że mieć coś, totyle, co kochać to, a nie posiadać, i w tym sensie każdy grzbiet góry rysujący się na horyzoncie i każda dolina otulona miękko cieniami należały do niego. Tutaj bowiem, w tym szczególnym miejscu, które Czerokezi nazwali krainą tysiąca dymów, czuł się naprawdę w domu. Wśród tych poszarpanych szczytów, zdających się sięgać nieba, znalazł wytrwałość. W magii niebieskich mgieł - ukojenie. W odgłosach lasu, spotęgowanych ciszą, brzmiała harmonia. Wilgotna woń tętniącej życiem przyrody powodowała odrodzenie ducha. We wspaniałości monolitów, niszczonych przez wiatr i wodę od dwustu milionów lat, odnalazł siebie. Podzielał samotność tych okazałych strażników. Zawsze dodawali mu otuchy. Ale nie teraz. - Nie bądź głupcem, Slade. - Jego słowa zabrzmiały głuchym echem w całkowitej ciszy. Spróbował pójść za głosem rozsądku i zatopić się w zachwycie nad wspaniałością zachodzącego słońca, jednak nie mógł uwolnić się od wizerunku twarzy kobiety. Niebo stało się płótnem, na którym wyobraźnia stworzyła jej obraz. Błękit horyzontu stał się błękitem oczu. Blask słońca rumieńcem policzków. Sunące chmury cieniami głębokiego smutku. Wcześniej tylko raz czuł równie silny pociąg do zachwycającej twarzy, uśmiechu, kobiecego wdzięku. Tylko raz. Przez życie Huntera przewinęło się wiele kobiet. Z reguły były to związki, w które nie angażował się emocjonalnie. W pewnym momencie jednak zjawiła się kobieta wyrafinowana i doświadczona i rozbiła skorupę obojętności, otaczającą jego młodą duszę. Zauroczyła go na tyle, że w końcu oddał się jej całym sercem. Wtedy podstępna gra kobiety nagle skończyła się. Miłość Huntera stała na przeszkodzie w jej dążeniu

do sławy i sukcesu. Była pierwszą kobietą, która prześladowała jego myśli i sny. Postanowił, że będzie ostatnią. Zamknął się w sobie, jego serce zamieniło się w kamień. Kobiety przestały go interesować. Aż do tej chwili. Nie! Nie potrzebował bliskości żadnej kobiety. Lecz nawet teraz, gdy sobie to wmawiał, nie mógł uwolnić się od świeżego wspomnienia rysów tej twarzy i słodkiego, bolesnego uśmiechu. Wciągnął głęboki haust powietrza, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Zdecydowanym krokiem przemierzył pracownię, słysząc za sobą drwiący głos: - Dokąd idziesz, Hunterze Slade? - Do niej - warknął w stronę milczących rzeźb.- Jak skończony głupiec.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Beth Warren przerwała na chwilę pracę. Zapomniała o brudnym stole, który miała uprzątnąć i spojrzała w okno. Była cała mokra od uganiania się między stolikami. Zatęskniła do przytulnego chłodu nocy. Pragnienie to przywołało na jej usta gorzki uśmiech. Przybyła do tego miasteczka zaledwie tydzień temu. Wybrała je zupełnie przypadkowo; bilet autobusowy do niego kosztował niewiele, leżało na uboczu, a poza tym Beth żywiła pewne złudzenia związane z jego nazwą. Sunshine, czyli światło słońca. Balsam na rany po nieudanym małżeństwie. Ciepło mogące wypełnić pustkę jałowego życia. Beth odwróciła się w stronę baru. Ostre światło, zapach jedzenia i panujący zaduch przyprawiały ją o mdłości. Minęła już północ i pozostało tylko dwóch klientów. Wkrótce będzie mogła zamknąć i pójść do domu. - Halo, malutka. Chodź zatańczyć. Podpity dwudziestoparoletni mężczyzna wstał ze swego miejsca i wyblakłymi, chytrymi oczami bezczelnie lustrował jej ciało. Wzdrygnęła się ze wstrętu, ale równocześnie odczuła ulgę. Przez ponad godzinę ten typ rozbierał ją wzrokiem, więc spodziewała się najgorszego. Teraz oczekiwanie skończyło się i dlatego poczuła się trochę spokojniejsza, bo lepiej jest stawić czoło kłopotom, niż oczekiwać ze strachem nadciągającej burzy. Przekonała się o tym aż nazbyt dobrze, choć może za późno. Powstrzymała się jednak od wspomnień. Nie mogła zmienić przeszłości, chociaż bardzo by tego pragnęła. Musiała zająć się teraźniejszością. Beth powędrowała wzrokiem do drugiego klienta. Ciemny mężczyzna, starszy od młodego zawadiaki, zdawał się być całkowicie zajęty trzymaną w dłoniach filiżanką. Nawet nie podniósł głowy, słysząc gburowate żądanie. Nie ruszy pewnie palcem, aby jej pomóc. Zresztą w czasie małżeństwa z Erykiem Westonem oraz w ciągu kilku miesięcy od ich rozstania, Beth stałą się ekspertem od odpierania zaczepek groźniejszych niż to bezczelne zaproszenie do tańca. - Chcę tańczyć, a tylko ty jesteś pod ręką. - Jękliwy głos przeszedł w pijacki chichot. - Chyba że zatańczę z tym czerwonym. Indianie umieją tańczyć, no nie, Slade? Pogarda, która brzmiała w tych słowach, była dla niej ostrzeżeniem. Zdała sobie sprawę, że wpatruje się tępo w jakiś odległy punkt. Spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę. - Podejdź bliżej, kochanie. - Zaśmiał się nieszczerze, pewny siebie, i ogarnął ją lubieżnym spojrzeniem. Beth wiedziała, że popełniła błąd. Ten napuszony niczym paw nikczemnik zrozumiał jej milczenie jako niepewność lub nieśmiałe zaproszenie. - Przykro mi, ale nie mam czasu. - Złagodziła ton odmowy, jak tylko zdołała, by nie urazić jego dumy. Obawiała się, że mogłoby to wywołać nieprzewidziane skutki. - Zaraz zamykamy. - No to co? Zamkniesz później. - Podszedł krok bliżej. Wyciągnął rękę i złapał ją silnie w pasie. - Nie! - Tym razem Beth była stanowcza i zdecydowanie wyszarpnęła się z objęć, nie pozostawiając miejsca na wątpliwości. Wtedy uśmieszek zniknął muz twarzy, a na dnie mętnych oczu pojawiły się groźne błyski. Słyszała jedynie urywany świst jego oddechu. Był tuż przy niej i czuła wyraźnie odór alkoholu. Przełamując odrazę wytrzymywała mężnie jego spojrzenie. Nie ustępowała ani kroku, mając pewność, że jakakolwiek oznaka strachu lub słabości okaże się fatalna w skutkach. - Kelnerka - usłyszała nieoczekiwanie miękki głos. - To samo proszę. Beth poczuła ulgę. Obchodząc pijanego młodzieńca chwyciła dzbanek kawy i podeszła do

stolika, przy którym czekał drugi klient. W ciągu tygodnia jej pracy w tym przydrożnym barze ciemny, cichy mężczyzna był tu dwa razy. Siadał przy stoliku blisko wyjścia, zamawiał tylko kawę i dawał wysokie napiwki. Szybko zwrócił jej uwagę masywną budową, surowymi, regularnymi rysami twarzy i cichym zamyśleniem. Traktowała go jednak tak jak innych klientów, z uprzejmą rezerwą. Gdy napełniała teraz filiżankę, zauważyła, że nawet kiedy siedział, nie przewyższała go wzrostem. Miał szerokie ramiona, skóra opinająca ściśle wysokie policzki była mocno opalona. W bujnej gęstwinie czarnych włosów gdzieniegdzie widniały srebrne pasemka. Wcześniej nie zwróciła na to uwagi, ale obelga młodzieńca uświadomiła jej, że ten mężczyzna ma kolor skóry typowy dla Indianina. Nie miało to dla niej znaczenia, była mu po prostu wdzięczna za wybawienie z kłopotu. - Dziękuję - szepnęła mu cicho do ucha. Skinął uprzejmie głową i Beth zdziwiła się własnemu uczuciu rozczarowania. Chciała usłyszeć jego opanowany głos, dźwięczny, głęboki i kojący. Dziwaczne złudzenie! Przecież prosił ją tylko o filiżankę kawy. Teraz zbywa ją milczeniem, pozostawiając własnemu losowi. Być może sądzi, tak jak inni, że ona celowo okazuje niechęć do zalotów mężczyzn, aby ich bardziej prowokować. Beth z westchnieniem odwróciła się od nieznajomego. Nie był pierwszym, który przypuszczał, że w głębi duszy podobały się jej zaczepki ze strony mężczyzn. Wcześniej takie posądzenie nie zrobiłoby na niej wrażenia. Tym razem jednak, z nie wyjaśnionych powodów, bardzo się przejęła. - Jestem chyba szalona! - wyszeptała. Jak mogła bowiem wyjaśnić fakt, że obchodziła ją opinia jakiegoś mężczyzny, którego widziała dwa razy w życiu i być może już więcej go nie ujrzy? - To na pewno szaleństwo! - powtórzyła. Wzięła się w garść i prześliznęła obok stolika, przy którym siedział podpity młodzieniec. Wszelka nadzieja, że ostygła już jego namiętność, prysła w momencie, gdy szybkim ruchem złapał ją ponownie w pasie i przyciągnął brutalnie do stolika. - Puść mnie - powiedziała spokojnie, nie zwracając uwagi na to, że oparzyła sobie rękę kawą. - No przecież chcesz czegoś innego, słodziutka. Stała bez ruchu w uścisku jego ramion starając się opanować gniew. Nie chciała sprowokować go do szarpaniny, więc pozwalała, by jego palce posuwały się po jej brzuchu. - Już miałeś dość uciechy, puść mnie. Jego hałaśliwy chichot pozbawił ją nadziei na szybkie uwolnienie. - Nie chcesz tańczyć... - przyciągnął ją do siebie - więc może mi usłużysz? - Wypiłeś już dość piwa - odrzekła ostro. - A kto mówi o piwie? - Czuła na twarzy jego gorący, wilgotny oddech. - Wiesz dobrze, czego chcę. - Zachichotał znowu i palcami powędrował do jej piersi. Bez chwili wahania, chłodno i z rozmysłem, Beth wylała resztki parującej kawy na jego spodnie. Przez sekundę wpatrywał się w nią, jakby nie rozumiejąc, co się stało. Potem wolnym ruchem schylił głowę i spojrzał bez słowa na powiększającą się brązową plamę. Krzyknął z bólu i zabrzmiało to jak ryk wściekłego zwierza. Brutalnie rzucił ją na kontuar. Z hukiem przewrócił stół. Ból i wściekłość dodawały mu sił, a ruchy czyniły niewiarygodnie szybkimi. Zacisnął palce na jej gardle, dusząc i szarpiąc gwałtownie. W ostatnim momencie świadomości Beth zobaczyła prawdziwe szaleństwo na wykrzywionej twarzy. W następnej chwili zapadła w ciemność. Podłoga była twarda i zimna. Beth z wolna przychodziła do siebie, lecz nie mogła zebrać myśli. Miała obolałą twarz, rozbite szkło raniło ramiona. Pragnęła, by nieświadomość wróciła. Jednak

wiedziała, że nie wolno jej do tego dopuścić. Z wysiłkiem spróbowała usiąść prosto i uniosła powieki, pod którymi ciążyły krople łez. Wytarła je wierzchem dłoni. Starała się skupić, ale widziała wnętrze baru jakby przez mgłę. Po chwili silne ukłucie bólu w boku przywróciło jej pełną świadomość. Nikt już jej nie zagrażał. W barze panowała złowroga cisza, którą w końcu przerwał melodyjny głos. - Mały Billy Archer, chłopak z Sunshine, powrócił z wielkiego miasta i nic się nie zmienił. Wciąż lubisz znęcać się nad słabszymi od siebie? Dlaczego nie spróbujesz się ze mną, Billy? Mój wzrost nie powinien cię zniechęcać. Przecież jesteś twardzielem. Przed chwilą to udowodniłeś. - Głos zabrzmiał dźwięcznie i pięknie, pomimo dającej się w nim usłyszeć groźby. Beth zadrżała, jednocześnie rozkoszując się magicznym czarem, jakim ten głos emanował. Obrazy i myśli zaczęły się stopniowo układać w jej głowie i wtedy zdała sobie sprawę, że napastnik wciąż stoi nad nią w wyczekującej pozycji. Ciemna plama na jego dżinsach nazbyt wyraźnie przypominała całą historię. Zastanowiła się nad jego nazwiskiem: Archer. Słyszała przecież, że tak nazwał go ten piękny głos. Za Archerem stał mężczyzna o ciemnej skórze i włosach. Slade? Z trudem zbierała rozproszone myśli. Tak. To Slade mówił w ten hipnotyzujący sposób. Chrapliwym półszeptem, ale bardziej rozkazującym niż krzyk, równie uwodzicielskim, jak niebezpiecznym. Słuchając tego głosu Beth czuła irracjonalną potrzebę, żeby krzyknąć do Archera i ostrzec go, że musi uciekać. Sama też chciała biec. Gdy opadła ponownie na podłogę, wyczerpana wysiłkiem, zastanowiła się, czy uciekałaby od Slade'a, czy też pobiegłaby prosto do niego? Nie mogła odpowiedzieć na to pytanie, zrobiło się jej słabo i wkrótce o nim zapomniała. W półśnie słyszała głosy mężczyzn. Slade mówił wolno i melodyjnie, Archer bełkotał przestraszony. Stała się mimowolnym słuchaczem ich rozmowy. - Podejdź bliżej, mały, no podejdź. - Nie wtrącaj się, Slade. To nie twoja sprawa. - Częściowo to małe przedstawienie zrobiłeś specjalnie dla mnie, no nie? Dlatego to również moja sprawa. - Nie przestraszysz mnie. I tak nie uderzysz. Boisz się. - Naprawdę? - Pójdziesz do więzienia, tak jak kiedyś. - Czyżby? - Ty czerokeski pomiocie! Głupku! - Powiedziałeś głupku, Billy? Czy zapomniałeś, że mężczyzna, który ostatnio tak mnie nazwał, nie odzywał się później do nikogo przez dłuższy czas? - Nie przestraszysz mnie. - Na pewno? - Nie! - krzyknął. - Kłamiesz, mój Billy. - Skąd możesz wiedzieć... - Wiem i już. A teraz - przymilny ton zamienił się w rozkaz - zabieraj się stąd! Aha, jeszcze jedno, Billy... - Beth usłyszała niski, pełen czaru śmiech - sądzę, że powinieneś zostawić tę damę w spokoju. Następnym razem znowu możesz nie mieć szczęścia i również nie ujdzie ci to na sucho. - Niech cię diabli, Slade! - Przekleństwo zamieniło się w jęk bólu przerwany trzaśnięciem drzwiami.

Cisza, błogosławiony spokój. Zbliżające się kroki. Ciepłe dłonie, dotykające jej głowy i szyi. Ożywczo i delikatnie pomasowały jej policzek, po czym powędrowały po całym ciele, przesuwając się po ramionach, piersiach, brzuchu. Chciała otworzyć oczy, ale nabrzmiałe łzami powieki były szczelnie zaciśnięte. - Bert! - usłyszała, jak wołał w stronę kuchni. - Ogłuchłeś, Bert? Gdzie jesteś? - Nie ma go tu - zdołała powiedzieć Beth, zachwycona, że może już mówić. - Jego córka ...dziecko. - Jesteś sama? - Zaklął pod nosem. - Mało brakowało, a wcale by mnie tu nie było. Dobrze się stało, że zmieniłem zdanie. Beth próbowała skinąć głową i szczerze tego pożałowała. Skrzywiła się z bólu i leżała spokojnie, pragnąc ujrzeć jego twarz. Powietrze zawirowało i usłyszała odgłosy oddalających się kroków. Uświadomiła sobie, że jeszcze przed chwilą wokół niej unosił się zapach tak delikatny, jak na łące pełnej ziół i kwiatów. Zatęchły barowy zaduch wydał jej się teraz nieznośny, zatęskniła do niedawnej świeżości. Wkrótce znów ją poczuła, gdy mężczyzna pochylił się nad nią. - Znalazłem to w kuchennej apteczce. - Położył maść na oparzony nadgarstek i owinął go gazą. Potem ciepłą wilgotną szmatką przeciągnął delikatnie po zaciśniętych powiekach. - Przepraszam. Nie chciałam płakać. - To nie łzy, moja mała. Zranił cię swoim sygnetem. - Zranił? - Zastanowiła się. W głowie miała mętlik. - Tak, gdy cię uderzył. To mała ranka, na szczęście. - Głos Slade'a opływał ją kojącym ciepłem potęgując zbawienny wpływ wprawnych dłoni. Czuła spokój nawet wtedy, gdy zmienił się w głuchy pomruk. - Okazał się dla mnie za szybki. Zanim zorientowałem się, że nie żartuje, miał spodnie zalane kawą, a ty leżałaś na podłodze. - Nigdy nie widziałam takich dziwnych oczu- wyszeptała, wspominając ich dziki blask. - Takie wyblakłe. - Leż spokojnie i spójrz na mnie. - Usłyszała delikatną melodię w tym nakazie. - Chciałbym zobaczyć kolor twoich oczu. Ostrożnie uniosła powieki. Choć był tak blisko, jego rysy zacierała lekka mgiełka. Ze spojrzenia czarnych oczu emanował spokój i głęboka tęsknota. Tęsknota? Za czym? Chciała się uśmiechnąć, ale kosztowałoby ją to zbyt wiele wysiłku. - Nie mam wstrząsu mózgu - wyrzuciła z siebie zdławionym głosem. - Archer tylko mnie przewrócił. - Są niebieskie i piękne - powiedział, jak gdyby w tej chwili kolor jej oczu był dla niego najważniejszy. Odwrócił od niej wzrok i dodał: - Zapewne nie masz wstrząsu mózgu i nie sądzę, żebyś miała złamane żebra. Ale dla pewności powinnaś się przebadać. W Sunshine nie ma lekarzy, ale jest kilku w pobliskim miasteczku. - Tym razem nie mam złamanych żeber. - Tym razem? - Otworzył oczy ze zdziwienia. - Co piękna kobieta mogłaby wiedzieć o złamanych żebrach? - Wystarczająco dużo. - Czy jesteś lekarzem, ukrywającym się w Sunshine? - Wcale się nie ukrywam - odparowała. Z trudem usiadła na podłodze i zdała sobie sprawę, że dobrze zrozumiał jej zwięzłą odpowiedź, a teraz z niej pokpiwa.

- Jestem zwyczajną kelnerką, która jest więcej niż wdzięczna za pańską pomoc, panie Slade. - Po prostu Hunter, Hunter Slade. - Dziękuje ci, Hunterze Slade - powiedziała poważnie. - Cieszę się, że tu byłeś. Nie doceniałam Archera. - Znasz go? - Ty mi go przedstawiłeś - odrzekła. Poczuła się głupio, siedząc na podłodze i rozmawiając z obcym mężczyzną, spróbowała więc wstać. - Uważaj. - Podał jej ramię i pomógł stanąć na nogi. Spróbowała zrobić krok do przodu, ale nagle zakręciło jej się w głowie. Podtrzymał ją za ramiona i roześmiał się dźwięcznie. - Nie spiesz się tak bardzo. Przez chwilę będzie kręciło ci się w głowie, ale to przejdzie. Do jutra, nie licząc oczywiście napuchniętego nadgarstka, stłuczonych kilku żeber i podbitego oka, będziesz czuła się jak nowo narodzona. - Wiesz o tym z doświadczenia? - Obrzuciła spojrzeniem jego masywną sylwetkę. Był wyższy i potężniejszy, niż myślała. Hunter Slade po raz pierwszy przyjrzał się uważnie stojącej obok kobiecie. Wcześniej musiał się zadowolić ukradkowymi spojrzeniami. Spod opuszczonych rzęs obserwował, jak uwijała się między stolikami. Silne kształtne uda, widoczne pod obcisłą spódniczką, wąskie biodra poruszające się w podświadomym rytmie, piersi zbyt pełne dla tak wysmukłej sylwetki, kaskada złocistych włosów opadających swobodnie na ramiona. Uśmiech promienny jak słońce, skrywany w cieniu smutku. Nie wiedział, jak się nazywa, skąd przybyła ani dokąd zmierza. Nie dbał o to. Lubił po prostu na nią patrzeć. A czasami zastanawiał go jej smutek. - Czy powiedziałam coś nie tak? - Nie - zaprzeczył szybko. - Dlaczego ci to przyszło do głowy? - Milczałeś tak długo. - Przerwała. - Nie chciałam być wścibska. - Ależ nie byłaś. Moja przeszłość jest tu dobrze znana. Jeśli o niej nie słyszałaś, to jakiś uczynny obywatel na pewno ci o niej opowie. Wtedy zrozumiesz, że rzeczywiście mówię na podstawie własnego doświadczenia. - Przez jego słowa przebijała się gorycz i cierpienie. - Przeżyłem w swoim życiu jedną czy dwie knajpiane burdy. Beth zdusiła w sobie nagłą potrzebę, aby go dotknąć, zaofiarować ukojenie. Nie odważyła się jednak. Był obcym człowiekiem i nic o nim nie wiedziała. Przyszedł jej z pomocą i była mu wdzięczna, ale co mogła zaoferować w zamian? Przyjaźń? Uczucie? Wierność? Z czasem wzgardzi tym wszystkim i odrzuci w taki sam sposób, jak zrobił to Eryk. - Już dawno powinnaś zamknąć bar – powiedział Hunter trochę obcesowo, jak gdyby to odkrycie wytrąciło go z równowagi. - Czy mogę w czymś pomóc? - Wszystko zajmie zaledwie kilka minut. - Poczekam. - Nie ma potrzeby. Jestem pewna, że Archer nie będzie mnie więcej niepokoił. Nie wiem doprawdy, co bym bez pana zrobiła, panie Slade. - Beth z uśmiechem wyciągnęła rękę. - Hunter - poprawił, ściskając jej dłoń. Spojrzał na nią przeciągle. Nie umknęło jego uwagi gwałtowne falowanie piersi, kiedy delikatnie pogładził jej palce. Rozmarzonymi oczami wpatrywał się w policzki, na które pomału wpływał rumieniec. Była pociągającą kobietą. Należało jej się nie tylko uwielbienie, ale czułość, pieszczoty, miłość. Chociaż nie okazywała na zewnątrz swoich uczuć, zapewne miała gorący temperament. Czuł go pomimo jej chłodnego opanowania. Ale bez względu na to, jak silne mogły być te namiętności, były to uczucia damy, a on, niestety, nie miał z takimi kobietami wiele do czynienia. Był zbyt gruboskórny,zbyt prymitywny.

Nawet dla damy uwięzionej w marnym barze w miasteczku, gdzie diabeł mówi dobranoc. - Hunter - powiedziała miękko. - Mocne imię dla mocnego mężczyzny. Słysząc wytworny ton jej głosu wiedział już, że ma rację. Ta odważna kelnereczka wyglądałaby bardziej naturalnie przystrojona w jedwabie i koronki, z błyszczącymi perłami na szyi. Była stworzona do sal balowych, a nie do baru, cuchnącego tłuszczem i brudnymi naczyniami. Powinno się ją ochraniać, a nie wystawiać na zaczepki mężczyzn, takich jak Billy Archer. Hunter spojrzał na jej dłonie. Były delikatne i opalone. Poczuł ból pożądania. Stanowiła dla niego to wszystko, czego pragnął, czego nigdy nie miał i mieć nie będzie. Usta wykrzywił mu gniewny grymas. Pomaszerował do drzwi, otworzył je na oścież i stanął w progu zapatrzony w horyzont. Odetchnął głęboko wciągając rześkie nocne powietrze i rozluźniając napięte nerwy. Powtórzył sobie kilkakrotnie w myślach, że nie wolno mu zaangażować się uczuciowo i odwrócił się w stronę baru. Dojrzał przerażenie na jej twarzy. Nie wiedziała, co się dzieje w jego głowie ani dlaczego tak nagle od niej odszedł. Nie miała pojęcia, kim jest, co zrobił. Jeszcze nie. Teraz, gdy nieoczekiwane zagrożenie ze strony Archera minęło, mógłby, tak jak zamierzał, nie mieszać się w jej życie. Zapewne dobrze by go wspominała jako nieznajomego, który znalazł się pod ręką, gdy go potrzebowała. Najwyższa pora, żeby już sobie poszedł. - Czy na pewno dobrze się czujesz? - zapytał. - Tak. Jej zapewnieniu odpowiedziała głęboka cisza. Uczucie, które odbiło się przed chwilą na jego twarzy minęło, jednak był bliski wybuchu. Beth żyła w napięciu tak długo, że z łatwością je zauważyła. Miał naprężone mięśnie, zaciśnięte szczęki, żyłki pulsowały mu na skroniach. Niczego nie rozumiała. Skąd ten nagły wybuch goryczy, gniewu i niezdecydowania, a zwłaszcza skąd u niej samej taka dziwna reakcja. Była zdumiona i zaskoczona. Żaden mężczyzna nigdy nie miał na nią takiego wpływu. Hunter jednak wydawał się być mężczyzną nietuzinkowym. Stanowił dla niej zagadkę. Był nieobliczalny. A nieobliczalni mężczyźni to katastrofa, o czym mogła przekonać się w przeszłości. Hunter chciał coś powiedzieć, jednak zatrzymał się i pokręcił wolno głową. - Żegnaj, mała - rzekł twardo, jak gdyby chciał również siebie samego powiadomić o tej decyzji. Wkrótce zamknęły się za nim drzwi i już go nie było. Beth wpatrywała się tępo we własne odbicie w szybie. Posiniaczona, zraniona twarz wydała się dziewczynie równie obca jak jej myśli. Nie umiała zrozumieć Huntera Slade'a. Najpierw siedział spokojnie popijając kawę i prawie nie dostrzegał jej obecności, a później przyszedł z pomocą, z pogardą traktując nachalnego pijaczynę. Zajął się jej potłuczoną twarzą z delikatnością, wydawałoby się, nieprawdopodobną u mężczyzny takiej postury. Był przyjacielski, nawet czuły, a potem nagle, bez ostrzeżenia, odszedł w gniewie. Jednak kiedy powrócił, obejrzał dokładnie wszystkie szczegóły jej ciała, jak gdyby chciał odcisnąć je głęboko w swej pamięci. W jego pożegnaniu brzmiał smutek. Żegnaj, powtarzała w myślach. Żegnaj, a nie dobranoc, a więc Hunter więcej tu nie wróci. Ogarnął ją nagły chłód, pomimo panującego w środku zaduchu. Teraz dopiero uświadomiła sobie, że jest bardzo zmęczona. Na dodatek całe ciało miała obolałe, piekł ją nadgarstek, a małe zranienie wydawało się ognistą linią od policzka do szyi. Bardziej niż kiedykolwiek martwiła ją jałowość dotychczasowego życia i niepewność jutra. Jak mogła żyć pośród takich ludzi jak Archer, który bez cienia zażenowania czyni jej nieprzyzwoite propozycje? Jak Hunter, który odchodzi w nagłym gniewie? A jej były mąż Eryk? Zawsze uważał ją za piękną ozdobę, nigdy za żonę. Poniewierał ją i nienawidził, lecz nigdy nie dałby jej odejść.

W końcu Beth wyszła z baru. Otoczyła ją natychmiast chłodna noc. Wdychała głęboko powietrze, oczyszczając płuca z barowego zaduchu. Ruszając w daleką drogę do swej stancji postanowiła jak najszybciej zapomnieć o tym wieczorze. Z początku szła pewnym krokiem przez pustą ulicę. Stopniowo jednak odwaga zaczęła ją opuszczać. Ogarniało ją coraz więcej złych przeczuć. Na drodze nie było żadnego ruchu. O tej porze Sunshine cichło i pustoszało. Każdej nocy przemierzała tę ulicę samotnie, ale z poczuciem bezpieczeństwa. Dziś jednak, po raz pierwszy od przyjazdu do Sunshine, noc wydała jej się przerażająca. Hunter pędził po krętej drodze wiodącej z Sunshine do Laurenceville. Pracował jako sezonowy kierowca górski, ale tej nocy jechał bez celu, o wiele za szybko. Już kilka razy o mało nie wyleciał z drogi. Nie myślał o jeździe ani o niebezpieczeństwie. Niewyraźna, nie do końca sprecyzowana myśl, męczyła go jak dokuczliwy ból. O co chodzi? Przypomniał sobie cały wieczór. Bar. Archer. Wnuczka Berta. Kobieta. Z ciemności wynurzył się nagły cień. Hunter nacisnął hamulec. Ciężarówka wpadła w poślizg, miotana raz w lewo, raz w prawo. Przed szybą zamajaczyła barierka mostu, ale samochodem zarzuciło w ten sposób, że uniknął zderzenia. Z piskiem opon ciężarówka stanęła w miejscu. Lusterko rozcięło Hunterowi czoło, dźwignia biegów wbiła mu się w żebra. Siła bezwładności pchnęła go na kierownicę. Z odrętwienia obudził go stukot kopyt na jezdni. Spojrzał znad kierownicy. Dorodny jeleń przebiegł drogę. Tuż za nim kroczyła łania z młodym jelonkiem przy boku. Przez chwilę ciemność odgrodziła małego od rodziców. Złapany w światła ciężarówki, pokazał duże brązowe oczy pełne strachu. Trząsł się w nagłym poczuciu osamotnienia. Ona teraz również była sama. Gdy odjeżdżał, na parkingu przy barze nie pozostał żaden samochód. Roztrzęsiona zajściem, samotnie szła teraz w ciemnościach, które mogłyby zdezorientować nawet dobrze obeznanych z okolicą. Postanowił nie angażować się, stłumić uczucia, które ona w nim wywoływała, i postąpił bez serca. Tak bardzo chciał uciec, że pozostawił ją na łasce losu. - Mój Boże! - jęknął Hunter. - Może jej się coś przytrafić. Zapalił silnik i z piskiem opon ruszył z miejsca. Wykonując karkołomny skręt o sto osiemdziesiąt stopni, Hunter postąpił dokładnie wbrew swej obietnicy. Pędził z powrotem do Sunshine. Do niej. Beth szła ostrożnie w ciemnościach, świadoma każdego ruchu, każdego podmuchu wiatru. Uszy stały się oczami, przetwarzającymi znajome dźwięki w niewyraźne obrazy w jej umyśle. Szum drzew stawał się gorączkowym protestem przeciwko przemocy. Tajemnicze odgłosy nocnych stworzeń głuszyły nieco echo jej dudniących kroków. Najgorsza była jednak zapadająca nagle cisza - czyniła ją bezbronną i wtedy aż pociła się ze strachu. Szła dalej w napięciu, słysząc bolesne łomotanie własnego serca. Wysilała wzrok, żeby nie zejść z ciemnej linii drogi. Jeżeli ją zgubi, to pozostanie sama w nieznanych górach. Nogi zaczęły jej się trząść ze strachu, gdy w oddali zamigotały światła samochodu. Zbliżały się, rozświetlając panujące ciemności. Dobiegł ją ryk potężnego silnika, uderzył pęd powietrza. Ciężarówka minęła ją i zostawiła znowu w całkowitym mroku. Zapiszczały hamulce, silnik zawarczał jak rozjuszony brytan. Reflektory oświetliły nagle jej plecy. Strach odpłynął. Beth czuła się dziwnie lekko i swobodnie, jak gdyby zmęczona kobieta, która właśnie wyszła z baru w ciemność nocy, przestała istnieć. Spokojnie stała w poświacie reflektorów i czekała. Ciężarówka zatrzymała się przed nią i kierowca otworzył drzwi. Przez ciemności przedarł się znajomy głos:

- Wsiadaj! Hunter. Miała niejasne przeczucie, że będzie to właśnie on.

ROZDZIAŁ DRUGI Hunter jechał ostrożnie, skrępowany obecnością kobiety. Nie usłyszał od niej jeszcze ani jednego słowa. Milczała, pogrążona w myślach. - Trzeba mi było powiedzieć - odezwał się Hunter w ciemnościach. - Powiedzieć? - Z niepewnego głosu przebijał strach, że Hunter przejrzał ją na wylot, aż do głębi ponurej przeszłości.. - Powiedzieć, że nie masz samochodu. Byłem w połowie drogi do domu, gdy sobie to uświadomiłem. Nikt nie powinien chodzić w takich ciemnościach. A więc martwił się o nią. Beth rozluźniła się, a jednocześnie poczuła się głupio, że tak przesadnie zareagowała. Hunter nic przecież nie wiedział o niej ani o Eryku. - Masz ze mną same kłopoty — powiedziała miękko po chwili. - Przepraszam. - Nie ma za co. Nie powinienem był zostawić ciebie samej. Te góry bywają zdradliwe. Światła ciężarówki z trudem przenikały ciemności, jak gdyby napotykały na kamienną ścianę. - Wszystko jest takie nierealne. Jak gdybyśmy śnili. Po dzisiejszej nocy nazwałbym Sunshine koszmarnym miejscem. - Mężczyźni pokroju Billy'ego Archera zdarzają się wszędzie. Hunter spróbował przebić wzrokiem ciemności i dojrzeć twarz kobiety. W jej głosie wyczuł bowiem smutek. Domyślał się, że to nie Billy Archer wywołał u niej ten nastrój. Najwyraźniej uciekała od czegoś, szukając samotności w Sunshine. Co też mogło spowodować, że taka urocza osoba znalazła się w tak dramatycznym położeniu? Jaki mężczyzna za tym stoi? Opanował go nagły gniew. Myśl o nieznanym mężczyźnie, dotykającym jej lub, co gorsza, czyniącym krzywdę, wzbudziła w nim poryw zazdrości. Znowu rodziło się w nim uczucie, jakby zapomniał już o lekcji, jaką otrzymał w młodości od innej kobiety. Zastanowił się. Był przecież takim, a nie innym człowiekiem - Indianinem, który znał swoje miejsce - i nie mógł tego zmienić. Nie chciał. Nawet dla siedzącej obok kobiety. Przeżycia z przeszłości, które naznaczyły smutkiem jej uśmiech, były wyłącznie jej zmartwieniem. Co prawda obronił ją przed Billym Archerem, ale tak samo postąpiłby wobec każdej kobiety, a poza tym żaden przyzwoity człowiek z gór nie pozostawiłby zabłąkanej w ciemnościach. Miał zamiar zawieźć ją pod same drzwi. Jutro natomiast porozmawia z Bertem i szeryfem o Archerze. - Skręć tutaj - poprosiła, gdy zbliżali się do skrzyżowania. - Na lewo, piąty dom po prawej stronie. - Do diabła! - zaklął Hunter. - Przecież to dom Minnie Jenkins. Nie będziesz tu dziś mile widziana. - Dlaczego incydent w barze miałby zakłócić atmosferę w moim domu? Przed słowem „dom" zrobiła krótką pauzę, po czym w jej głosie zabrzmiała bolesna nuta, której Hunter wolałby nie usłyszeć. Wrócił po tę kobietę z czystej uprzejmości, nie zamierzał do niczego się mieszać. A teraz musi jej wyjaśnić zawikłane powiązania mieszkańców Sunshine. - Minnie Jenkins jest krewną Billy'ego Archera. Wychowała jego matkę. Nie miała swoich dzieci, więc przepada za przybranym wnukiem. Jej bezkrytyczne uwielbienie przyczyniło się do wypaczenia charakteru tego wyrzutka. Cała sprawa stawia cię w trudnej sytuacji i jest to wyłącznie moja wina. Beth poczekała, aż Hunter zatrzyma ciężarówkę i zgasi silnik. - Nie ma w tym absolutnie twojej winy – zaprzeczyła. - Archer przychodził do baru już wcześniej i wciąż mnie obserwował. To, co się stało, było nieuniknione. - To jeszcze nie wszystko. Jesteś śliczna i mógł cię zaczepiać, ale nie byłby tak brutalny, gdyby

nie moja obecność. - Nie rozumiem. - Rąbek księżyca oświetlał ich bladą poświatą. Choć Huntera otaczał szary cień, widziała, że jego gęstym czarnym włosom przydałby się fryzjer. Szerokie brwi podkreślały czerń oczu. Rysy twarzy, mieszanka dwóch dziedzictw, były raczej interesujące niż urzekające. Obserwując Huntera ukradkiem w barze, zauważyła, że jego usta przybierały czasami zacięty wyraz. Nazywał ją „mała", ale przy wzroście sto siedemdziesiąt centymetrów wcale się za taką nie uważała. No, chyba że w porównaniu z Hunterem. Był taki potężny, jakby trochę dziki, a przy tym zaskakująco delikatny. - Posłuchaj mnie, skarbie. - Odwrócił się i wziął ją za rękę. Innemu mężczyźnie w takich okolicznościach wyrwałaby się natychmiast, ale teraz wcale nie chciała tego zrobić. - Większość mężczyzn godzi się z rzeczami, których nie mogą zmienić. Nie przeszkadza im, że są niscy czy wysocy. Inni, tacy jak Archer, muszą coś udowodnić. Archer nie posunąłby się tak daleko dziś wieczór, gdyby mnie tam nie było. Mógłby być arogancki i gburowaty, ale gdybyś odmówiła, uznałby, że to twoja strata. - Straszliwa strata - wyszeptała Beth. - Byłem przy tym, jak go odtrąciłaś. Zraniona duma popchnęła go do odwetu. Chciał coś udowodnić. - Że jest silniejszym mężczyzną niż ty. - I twardszym, szybszym. - Atakując mnie udowodnił coś zupełnie przeciwnego. - Jest niskim mężczyzną i nie może się z tym pogodzić. Nie rozumie, że nie wzrost czyni człowieka wielkim. Duma doprowadziła go do wybuchu, a ty musiałaś stawić czoło czemuś znacznie poważniejszemu niż pijacka wulgarność. Myślałem, że nie będę musiał interweniować, a on nie przypuszczał, że się na to zdobędę. - Hunter zaśmiał się, ale w jego śmiechu nie było wesołości. - Każdy z nas pomylił się co do drugiego. Aby zachować twarz, Archer przyjmie mało podobną do prawdy wersję tego wydarzenia. Z pewnością nie przyzna się, w jakich okolicznościach kawa wylądowała mu na spodniach. Nie miej złudzeń, Minnie jest surowa i mściwa. - Zgryźliwe uwagi, zaciśnięte usta, znaczące spojrzenia. - Dokładnie. - Miałam do czynienia z takim zachowaniem już wcześniej i nic mi się nie stało. Nie boję się Minnie Jenkins. - Moim zdaniem powinnaś pomyśleć o przeprowadzce. - Nie! - Beth powiedziała to trochę gwałtowniej, niż zamierzała. Czynsz tutaj był najniższy w całym mieście. Pensja i napiwki z trudem pozwalały jej wiązać koniec z końcem. Droższy pokój uniemożliwiłby jej robienie oszczędności, które byłyby zabezpieczeniem na wypadek, gdyby znowu musiała uciekać. - Nie - powtórzyła cicho. - Nie mogę się przeprowadzić. - Nie możesz zostać. - Archer to tchórz. Oboje znamy ludzi jego pokroju. Będzie się bał, że znowu zostanie wyprowadzony w pole. Nic mi już teraz z jego strony nie grozi. Dziś w nocy był pijany. Miał odwagę pijaka. Nie pierwszy raz się z tym spotykam. - Uciszyła protesty Huntera podniesieniem ręki. - Nie jestem niewiniątkiem. Miałam do czynienia z podobnymi flirciarzami już wcześniej i nie są mi obcy złośliwi, podli mężczyźni. - Po co masz to wszystko znosić? - Mam mocne nerwy. Nie płaczę na ślubach i odrobina krytyki nie wytrąca mnie z równowagi.

- Może być gorzej, niż myślisz, bo ja jestem w to zamieszany. Beth zrozumiała. Powinna była domyślić się od początku. - Już wcześniej mieliście ze sobą na pieńku? - Tylko utarczki słowne. Wyładowywał w nich swoją nienawiść do koloru mojej skóry. - Hunter zatrzymał wzrok na Beth i dodał cicho: - Moja matka była Czerokezką. - Domyślam się. - Ton głosu świadczył wyraźnie, że jego indiańskie pochodzenie nie robi jej żadnej różnicy. Równie dobrze jej matka mogłaby być Holenderką, Irlandką lub Eskimoską. - Oczywiście - odrzekł zamyślony. - Archerowi to jednak przeszkadza. Hunter był zdumiony tym, jak łatwo go zaakceptowała. Puścił jej rękę i odsunął kosmyk włosów z policzka. - Te rany zagoją się, ale plotki i pomówienia mogą ci zatruć życie. - Jakoś to zniosę. Jego palce błądziły po jej brodzie, ślizgały się po wilgotnej powierzchni rozchylonych warg, pozostawiając miły zapach, gdy cofnął rękę. - Musisz być zmęczona - zauważył dziwnie niskim głosem. - Powinnaś iść. Skinęła głową i otworzyła drzwiczki. Wstawała z siedzenia, gdy złapał ją za rękę. Zatrzymała się zdziwiona, wyraźnie wyczuwając napięcie w tym pośpiesznym, nagłym ruchu. - Zaczekaj. - Wymawiając to słowo Hunter usłyszał wyrok przegranej bitwy. Mówił, że nie zna tej kobiety, nie wie, skąd przyjechała ani dokąd zmierza. Wmawiał sobie, że nic go nie obchodzi, żę nie będzie więcej się angażował. Wiedział teraz, że oszukiwał samego siebie. - Twoje imię. - Wyczuła napięcie w jego głosie. - Nie wiem, jak się nazywasz. - Elizabeth Wes... - Ugryzła się w język. Serce zamarło jej w piersiach. O mały włos nie nazwała siebie Elizabeth Weston, a przecież ta wypieszczona, bywała w świecie kobieta dawno już nie istniała. - Beth - poprawiła się, mając nadzieję, że Hunter nie zauważył zmiany. - Beth Warren. - Beth. - Hunter wymówił wyraźnie imię. - Pasuje do ciebie - wyszeptał. - Eleganckie imię dla eleganckiej kobiety. Przy wejściu do budynku zapaliły się światła. - Ktoś jest wścibski. - Puścił ją i odsunął się. - Powinnaś już iść. Minnie Jenkins wpadłaby w szał, gdyby zobaczyła, że bezczeszczę jej chodnik. - Zachichotał. - Ależ to śmieszne. - Minnie byłaby innego zdania. Dobranoc, Beth - powiedział zdecydowanie. Nagle stał się niedostępni i szorstki. Beth stała na chodniku. Ledwie było ją widać w mroku nocy, ale wiedziała, że czarne oczy ją obserwują i czekają. - Dobranoc, Hunter. Chciała zobaczyć, jak odjeżdża, czekać, aż zniknie w ciemnościach. Znając jednak Huntera wiedziała, że nie zostawi jej stojącej na chodniku w środku nocy. Z kwaśnym uśmiechem odwróciła się i ruszyła w stronę domu. Czekał cierpliwie, aż dojdzie do drzwi wejściowych. Zamknęła je za sobą i dopiero wtedy noc przeszył głośny warkot silnika. Następnego ranka, gdy Beth weszła do jadalni, wszystkie krzesła oprócz jednego były zajęte. Usiadła, przysłuchując się brzękowi szkła i pośpiesznym rozmowom przy stole. Usprawiedliwiła wykrętnie swoje podsiniaczone oko i czuła głęboką ulgę, że wprawa w robieniu makijażu pozwoliła jej zatuszować ranę. Gdy przy stole zaczęło robić się luźniej, odłożyła ledwo napoczęty tost i wstała od stołu.

- Panno Warren! - Minnie Jenkins wychyliła się z kuchni. Beth spodziewała się, jak zwykle, usłyszeć zrzędzenie na temat tego, że tak mało zjadła. Ale tym razem w głosie kobiety nie usłyszała słodyczy. Zaciśnięte usta Minnie i głębokie bruzdy pomiędzy zmarszczonymi brwiami podkreślały surowość jej twarzy. - Chciałabym z tobą pomówić. - Ależ oczywiście - zgodziła się Beth. Prośba brzmiała jak rozkaz. Zaczyna się już, dokładnie tak, jak przewidział Hunter. Gdy usiadły w sąsiednim pokoju, Minnie Jenkins wzięła Beth za rękę. - A teraz, moja droga... - Stara, pomarszczona dłoń pogładziła delikatną, gładką rękę Beth. - ...Jesteś tu nowa i w żaden sposób nie mogłaś o tym wiedzieć. Gdyby komuś przeszło przez głowę, że to może ci się przydarzyć, na pewno by cię ostrzeżono. - Ostrzeżono? Przed czym, pani Jenkins? - Beth nie chciała być niegrzeczna, ale czuła, że jeżeli nie uwolni ręki z uścisku tej kobiety, zacznie krzyczeć. - Przed tym łajdakiem, który podwiózł cię do domu wczoraj w nocy. A wcześniej wylał gorącą kawę na biednego Billy'ego. Czy to ci wystarczy? Czy to wystarczy? Hunter miał rację w swoich przewidywaniach. Ta kobieta oceniała świat, przyjmując punkt widzenia swego pupila. Nie miało sensu wyprowadzanie jej z błędu. Beth zadrżała i spróbowała uwolnić rękę, ale suchy, szorstki uścisk jeszcze się wzmocnił. - To diabeł, szatan z czeluści piekielnych. Sprawiał kłopoty, gdy tylko przybył do doliny. Ale czego można się spodziewać po bękarcie Indianki? Beth poczuła mdłości. - Z całą pewnością nie jest prawdziwym Amerykaninem. Jego ojciec był Anglikiem, a matka dzikuską. - Przez dzikuskę rozumie pani rodowitą Amerykankę? - Nie, Czerokezkę. - Minnie nie zauważyła złośliwości w pytaniu Beth. Jej usta, przypominające pomarszczoną suszoną śliwkę, rzucały słowa pełne nienawiści i uprzedzeń. - Takie czarne oczy. A włosy! Nigdy w życiu nie widziałam takich ohydnych czarnych włosów. - Hunter ma piękne oczy. Włosy również. Słowa Beth nie dotarły do zaślepionej nienawiścią kobiety. - Na imię ma Bell. Przywiozła syna do Laurenceville ponad trzydzieści lat temu, choć powinni zamieszkać w rezerwacie, tam, gdzie ich miejsce. Beth znała trochę geografię i wiedziała, że niegdyś te góry były domem Czerokezów. A teraz ich rezerwat znajdował się o kilka godzin jazdy stąd. - Dlaczego Bell Slade tu przyjechała? Musiała mieć ważny powód. - Po śmierci męża angielska rodzina ich odrzuciła, gdyż stali się niewygodni. Wyobrażasz sobie, że ktoś taki jak Hunter Slade dziedziczyłby tytuł rodzinny? Jak dzikus może kiedykolwiek zostać angielskim hrabią? - Mogę to sobie wyobrazić - powiedziała Beth, mając w pamięci wrodzone dostojeństwo mężczyzny, który okazał jej tyle szacunku. - Nie powiedziała mi pani, dlaczego Bell Slade przyjechała do Sunshine. - Dzięki Bogu nie przyjechała tutaj, ale do Laurenceville, które i tak leży zbyt blisko nas. Nathan Sinclair przyjaźnił się z jej mężem. Był wziętym lekarzem, wdowcem samotnie wychowującym syna. Z czystej przyjaźni zaproponował Indiance pracę gospodyni. Mój Boże! Przebywała w jego domu cały czas. Całe dnie i większość nocy. Jakby tego było mało, umieścili jej syna w tej samej szkole, do której uczęszcza większość dzieci z Laurenceville i Sunshine. - Pani Jenkins, jaką krzywdę może wyrządzić dziecko? - zapytała Beth siląc się na spokój.

- Krzywdę? On wyrządzał same krzywdy. Nie chciał się uczyć, bił się z chłopcami. A później pojawiły się w jego życiu również dziewczęta. - Cienkie brwi uniosły się znacząco. - Nikt nie był bezpieczny przy Hunterze Siadzie. Beth wyczuła w jej głosie nienawiść. Biedny Hunter. Stare, miejscowe uprzedzenia skupiły się na nim. - Jest pani wdową i wie, że samotność nie jest łatwa. Bell Slade zapewne starała się, jak mogła. Minnie patrzyła przez moment bezmyślnie i Beth myślała, że nie odpowie. Ale do tej kobiety nic nie docierało. - Przywiozła tu do nas tego czarnowłosego diabła. - Dziecko, pani Jenkins, oprócz koloru skóry na pewno nie różniące się niczym od innych dzieci. Wszyscy chłopcy się biją - to naturalne - a która dziewczyna nie przyzna, że Hunter jest pociągający. - Pociągający! - Minnie pochyliła się do przodu, w jej oczach pojawiły się złośliwe błyski. - Czy nadal będziesz uważała, że jest pociągający, jeżeli ci powiem, że omal nie zabił człowieka? Gołymi rękami, jak dzikie zwierzę. Świat zawirował wokół Beth. Nie mogła wydusić z siebie słowa, cichy sprzeciw uwiązł jej w gardle. Wstała z krzesła tak gwałtownie, że przewróciła stolik, rozsypując po podłodze różne drobiazgi. Minnie była bardzo zadowolona z efektu swoich słów i nawet nie zwróciła uwagi na bałagan. - Usiłowanie zabójstwa w wieku dziewiętnastu lat. Osądzony, skazany, wysłany do więzienia, ale po kilku miesiącach wrócił, udając niewiniątko. Więzienie nauczyło go jednak dobrych manier. Od tamtej pory, to znaczy od szesnastu lat, przebywa głównie w górach, rzeźbiąc jakieś głupie statuetki. - Za usiłowanie morderstwa nie wychodzi się po paru miesiącach - zauważyła Beth. - Przebiegły prawnik nazwał to „sprowokowanym atakiem i pobiciem". Jakieś bzdury o obronie koniecznej. Ale ja wiem lepiej. - Stara kobieta była nieprzejednana. - Moim obowiązkiem było cię ostrzec. - Powstała z miejsca i podeszła do Beth; - Następnym razem, kiedy będzie marna pogoda, poślę po ciebie mojego siostrzeńca, Billy'ego. To miły chłopiec. Beth aż się wzdrygnęła, ale Minnie tego nie zauważyła. Hunter usiłował kogoś zabić, a tchórzliwy Billy ma się nią zaopiekować? Jedna myśl absurdalniejsza od drugiej. - A teraz, moja droga - Minnie rozpogodziła się - życzę ci udanego dnia. Beth stała osłupiała w pokoju, nie słysząc nawet, kiedy Minnie wyszła. Za oknem szumiały liście ocierające się o szyby. Zaszczekał pies, ale Beth słyszała tylko głosy, które utkwiły jej w pamięci. Minnie - pełnej uprzedzeń. I Huntera. „Ostatni mężczyzna, który mnie tak nazwał, przez długi czas nie odzywał się do nikogo". O co mu chodziło, kiedy prowokował Archera? Czy Hunter jest zdolny do morderstwa? Beth przypomniała sobie delikatne ruchy jego rąk, gdy obmywał jej krew. „Wciąż lubisz znęcać się nad słabszymi..." Czy kiedykolwiek słyszała tyle pogardy, ile jej było w tonie tej wypowiedzi? Nie znosił krzywdzić. „Wynoś się..." Mógł mu bez problemu dołożyć, ale postanowił tylko przestraszyć Archera. Zegar na kominku wybił godzinę. Czas iść na obiad. W barze spotkała szeryfa i zaniepokojonego Berta. Podała swoją wersję całego zajścia i zdecydowanie odmówiła wystąpienia o odszkodowanie. Przekonała w końcu swego pracodawcę, że nic jej nie jest, i powróciła do pracy. Dzień, który tak źle się zaczął, potem też nie okazał się lepszy. Gdy Beth zgodziła się pracować na dwie zmiany, nie spodziewała się tak dużego ruchu.

Bar Berta leżał z dala od głównej drogi, ale tego wieczoru Beth miała wrażenie, że wszyscy kierowcy z całego południa zawitali właśnie do niego. - Do licha, gdzie im się to wszystko mieści? - spytała, gdy Bert podał jej kolejny talerz. - To kierowcy. Tylko farmerzy jedzą więcej. - A ile kawy! Gdy chodzą, to pewnie słychać chlupanie kawy w ich żołądkach. Bert wybił jajko na skwierczący tłuszcz. - Ładują akumulatory w ciągu nocy, bo czeka ich długa droga. - Byłeś kiedyś kierowcą? - Dawno temu. Przyjechałem tu, polubiłem to miejsce i zostałem. Po dwudziestu latach życia z takimi idiotami jak Billy Archer, wciąż mi się jednak w Sunshine podoba. - Czy byłeś tu w czasie procesu Huntera Slade'a? - Byłem - odrzekł Bert chłodno. - Przykra sprawa. - Naprawdę...? - Wstrzymała oddech, a serce zaczęło walić jej w piersiach. - Usiłowanie zabójstwa? Nic z tych rzeczy! Był po prostu dużym dzieciakiem, który się zagalopował. Znaleźli się tacy, którzy uprzykrzali mu życie, bo jest pół-Indianinem. Jednym z nich był Whitey Pate. Hunter rozbił głowę Pate'owi w walce, w której tylko on sam zachował się uczciwie. Upłynęło trochę czasu, zanim to udowodniono, bo świadkowie nie chcieli zeznawać przeciwko jednemu ze swoich na korzyść mieszańca. Matka Huntera pracuje dla Nathana Sinclaira, lekarza w Laurenceville, mieszka tam od czasu, gdy Hunter był jeszcze małym smykiem. To właśnie Nathan wynajął najlepszego prawnika i później razem ze swym wnukiem Gregiem wydusili prawdę od kolesiów Whiteya. Ale zanim sprawę ponownie rozpatrzono, Hunter odsiedział jakiś czas, niestety. - Minnie Jenkins powiedziała... - Minnie Jenkins nie wie, co mówi, zresztą znalazłoby się tu więcej takich. Oboje mamy inne zmartwienia na głowie i nie musimy ich słuchać. Podaj mi ten talerz. Muszę to wreszcie skończyć. Bert był miłym, rozsądnym człowiekiem. W ciągu tygodnia pracy Beth nabrała dla niego szacunku. Uśmiechnęła się teraz do Berta tak promiennie, że aż gwizdnął z podziwu. Mimo że ruch w barze wcale się nie zmniejszył, pod wieczór nastrój Beth wyraźnie się poprawił. Tace wydawały się lżejsze, dowcipy kierowców zabawniejsze. Zapomniała nawet, że jest zmęczona. - Jesteś pewna, że nie chcesz ze mną zatańczyć? - po raz kolejny zapytał młody kierowca. - Niestety - odrzekła zdecydowanie, napełniając mu filiżankę. Ostatnio jej klienci zdawali się zdradzać niesłychaną chęć do tańca. Jednak w tym zaproszeniu nie było nic zdrożnego. Łagodząc ostrość odmowy powiedziała żartobliwie: - Zresztą i tak jesteś zbyt pijany, żeby zatańczyć. - Jeśli potrzebujesz kobiety, chłopcze, znajdź sobie inną. - W drzwiach stał Hunter. Kiedy Beth przesuwała się do niego, omal nie upuściła dzbanka z kawą. Pomyślała, że nie chciałaby, aby jakiegoś nieszczęśnika spotkał los Archera. Przypomniała sobie jego głupią minę, gdy wylała mu gorącą kawę na spodnie, i zachichotała. Hunter rozluźnił się słysząc jej śmiech. Skupił wzrok na jej twarzy. Spojrzenie, w którym kryło się tysiąc pytań, otrzymało w odpowiedzi uśmiech. Podszedł do niej. Silne nogi, opięte wytartymi sztruksami, ramiona wtłoczone w kraciastą koszulę, włosy rozwiane, ale czyste i błyszczące. Dziwny wyraz twarzy, coś na kształt półuśmiechu, złagodził surowe rysy. Jego czarne oczy błyszczały gorączkowo i zdawały się dostrzegać tylko ją jedną.

Poruszał się ostrożnie, jak łowca, który podchodzi swoją zdobycz. Powoli zbliżył się do Beth, pełen wdzięku i elegancji pomimo zniszczonego ubrania. Stanął przed nią. Palcami odsunął kosmyk włosów z jej policzka. - Hunter - wyszeptała Beth, zwalczając potrzebę ukrycia twarzy w jego dłoni. - Przejażdżka do domu? - Głęboki, ciepły głos przebił zgiełk zatłoczonego baru. - Tak. - Miała zamiar dodać „proszę", ale widok jego twarzy i brzmienie głosu odebrało jej mowę. - Zaczekam na zewnątrz. - Odwrócił się i powiódł wzrokiem po mężczyznach obecnych w barze. Zatrzymywał spojrzenie na każdym z nich. Potem jeszcze raz popatrzył na Beth. Palcami ujął na moment kosmyk jej włosów. - Nie każ długo na siebie czekać. Wszyscy odwrócili głowy, kiedy wychodził z baru. Po raz pierwszy od długiego czasu głęboka niechęć Beth do mężczyzn zaczęła ustępować. Wśród tych przypadkowych kierowców reputacja Huntera nie mogła być znana. A jednak samą swoją posturą i kilkoma spokojnymi słowami potrafił stworzyć niewidzialną otoczkę wokół jej osoby, mówiącą: Patrzcie, ale nie dotykajcie, ta kobieta jest moja. Poruszona tym do głębi Beth zastanowiła się, jak dawno temu ktoś staczał o nią bitwy? Jak dawno temu ktokolwiek zatroszczył się o nią? Nie mogła znaleźć na te pytania odpowiedzi. Nagle w barze wszystkim zaczęło się spieszyć. Niezliczone filiżanki kawy zostały dopite, jedzenie zniknęło. Twardzi mężczyźni w pośpiechu zaczęli wychodzić z baru mrucząc uprzejme słowa pożegnania. Byli silnymi mężczyznami, którzy podporządkowali się silniejszemu. Swoim zachowaniem okazali szacunek dla wybranki Huntera. Lekko przestraszona tym, co się stało, Beth szykowała się do zamknięcia baru, wysłuchując opowiadania Berta o jego małej wnuczce. Beth pracowała szybko i wytrwale, choć głowę miała zaprzątniętą myślami o Hunterze. Kiedy skończyła ostatnie czynności, zatrzymała się na chwilę w dziwnej ciszy pustego lokalu, rozmyślając o mężczyźnie, który na nią czekał. Zapewne znaczyła dla niego wiele, skoro postanowił otoczyć ją opieką. Pod wpływem tych domysłów poczuła się bezpieczna. Hunter Slade dał piękne i skuteczne przedstawienie. Pożegnała Berta i wyszła na parking, gdzie czekała na nią znajoma ciężarówka.

ROZDZIAŁ TRZECI - Szeryf Johnson zajrzał dziś do baru. Powiedział mi, że złożyłeś raport o incydencie z Billym Archerem. - Wątpię, aby mi coś groziło, ale poczułam się lepiej słysząc, że szeryf wie o całej sprawie. Dziękuję. Hunter oderwał wzrok od drogi i spojrzał na Beth. - Rozmawiałem z Johnsonem jeszcze raz dziś wieczorem. Billy Archer gdzieś zniknął. - Do nas również dzwonił, aby uspokoić mnie i Berta. - Minnie ma powiadomić władze, gdyby Archer wrócił. Szeryf zagroził, że jeżeli tego nie zrobi, to przy najmniejszym uchybieniu zamknie jej pensjonat. - Chyba ma za miękkie serce, aby wykonać tę groźbę. - Masz rację, ale jest tu zupełnie nowy. Minnie osądza go według własnej miary, więc mu wierzy, a zresztą pensjonat stanowi jej jedyne źródło utrzymania. Nie będzie więc ryzykować. Nie musisz się już martwić tamtą sprawą. Ale dziś wieczorem to zupełnie inna historia. Być może nie powinienem się wtrącać - Kierowcy zawsze trochę flirtują. Zazwyczaj daję sobie z tym radę. Jednak będę czuła się pewniej, jeżeli będą wiedzieli o tobie. Jeżeli będą myśleli, że... - Że jesteś kobietą Slade'a - dokończył za nią. - Ale tylko do czasu, gdy ustaną zaczepki kierowców - dodała szybko. - Oczywiście - wymamrotał Hunter zastanawiając się, co tu właściwie robi, dlaczego nie trzyma się z dala od tej kobiety. Sprawiał innym same kłopoty i najwyraźniej ona także już o tym się przekonała. Przycisnął mocniej pedał gazu i oświetlona księżycem droga zaczęła uciekać coraz szybciej do tyłu. Z ponurych, zaciśniętych szczęk przebijał gniew. Beth milczała. Jeżeli Hunter żałował, że się nią zaopiekował, to każde jej słowo tylko pogorszyłoby sytuację. - Musimy porozmawiać - powiedział w końcu, nie odrywając wzroku od drogi. - Tak. - Jej zgoda była wyrazem zaufania. Trzymając głowę opartą o szybę obserwowała, jak prowadzi. Zaczęli właśnie jechać pod górę. Po obu stronach krętej drogi wystrzeliwały w niebo wysokie drzewa, których gałęzie tworzyły gęsty baldachim. Beth zdawało się, że są zupełnie odcięci od świata i przedzierają się mozolnie przez zieloną gęstwinę. Nagle ukazała się przed nimi trawiasta polana. Mieli stąd wspaniały widok na usiane gwiazdami niebo, które niżej zlewało się z czarnym krajobrazem. Hunter zatrzymał ciężarówkę, jednak nie ruszył się zza kierownicy, tylko siedział zgarbiony, z nisko pochyloną głową. - Na początku musisz dowiedzieć się o kilku faktach z mojego życia. - Słyszałam o nich, Hunterze – odpowiedziała miękko. - O czym słyszałaś? - Pokręcił głową. - Minnie powiedziała mi, co się wydarzyło, gdy miałeś dziewiętnaście lat. - Powinienem się tego po niej spodziewać – westchnął Hunter. - Nigdy nie przepuściłaby takiej okazji. Ale kiedy spojrzałaś na mnie i uśmiechnęłaś się dziś wieczorem, miałem nadzieję, że jeszcze nic nie wiesz. - Gwiazdy bladły przy blasku jego oczu. - Wiesz o wszystkim, a jednak przyjechałaś tu na koniec świata ze mną, mieszańcem i w dodatku niedoszłym mordercą? - Nie mów tak. - Dotknęła ręki zaciśniętej kurczowo na kierownicy. - Chciałbym ci powiedzieć, że nie było żadnych bójek, ale to nieprawda. - Zaśmiał się niepewnie. - Biłem się aż zbyt wiele. Nie miej co do tego żadnych złudzeń.

- Nie miałam. Bert wszystko mi wyjaśnił. Wiem, że walczyłeś, ale nigdy nie uwierzyłam, że robiłeś to z niskich pobudek. - Barowa bijatyka wynika właśnie z niskich pobudek. - Pogardliwą drwiną chciał podważyć przekonanie Beth. - Przestań! - Ścisnęła go mocno za rękę. - Przestań natychmiast! - Byłem pijanym, głupim czerwonoskórym, który nie potrafił utrzymać nerwów na wodzy - z determinacją ciągnął dalej. - Czy chcesz, żebym źle o tobie myślała? - Odsunęła gwałtownie wyciągniętą rękę. - Po co przejmować się Minnie Jenkins? Skoro oczerniasz sam siebie... - Musisz to wiedzieć, Beth. Kim byłem i kim jestem. - Jego starym zwyczajem było przedstawianie innym swego charakteru w najczarniejszych barwach. W niewytłumaczalny sposób sprawiało mu to ulgę. - Tak - zgodziła się oschle. - Oczywiście, że muszę. - Choć trzymała ręce skrzyżowane mocno na piersiach, widać było, że drży na całym ciele. Ściszyła głos do szeptu. - Proszę, zabierz mnie do domu. Natychmiast.- Patrzyła tępym wzrokiem przed siebie, a na jej rzęsach zamigotała pojedyncza łza. - Masz rację. - Z trudem powstrzymywała narastający gniew. - Z tego, co mówiszo sobie, wynika jasno, że nie powinnam dłużej przebywać z tobą na jakimś odludnym wzgórzu. I jak w takim razie ocenisz moją zdolność dobierania sobie przyjaciół?Dosyć nisko, co? - wybuchnęła w końcu, nie mogąc znieść, że Hunter próbuje podważyć jej zaufanie. Co chciał osiągnąć w ten sposób? Mocne ramiona Huntera uniosły Beth z fotela z zadziwiającą lekkością. Wyniósł ją z ciężarówki. Przystanął na skraju łąki, przytulił Beth do siebie i kołysał w ramionach, aż w końcu przeszedł jej gniew. - Hunter - odezwała się opierając głowę na jego piersi - ja tak wcale nie myślę. - Zabrzmiało to jak przeprosiny. - Daj spokój, i tak wiem, że to prawda. Wybuch gniewu wyczerpał ją bardziej, niż sądziła.Jak mogła inaczej wytłumaczyć fakt, że tak dobrze czuła się w objęciach Huntera? Nie mogła znaleźć na to pytanie odpowiedzi, ale nie zaprzątała sobie tym głowy. Pomyślała z żalem o samotności, w jakiej żył Hunter, i łzy spłynęły jej po policzkach. - Znowu coś zbroiłem, tak? - Z jego głosu przebijały smutek i obawa. Beth nie wiedziała dlaczego, ale zawsze czuła się dotknięta, gdy ktoś go oskarżał, ą już szczególnie wtedy gdy robił to on sam. Jej milczenie i łzy wynikały ze współczucia. - Proszę, wybacz mi moją niegrzeczną odpowiedź. - Wciągnął głęboko powietrze. - Beth Warren, twoje przeprosiny zostały przyjęte. - Uśmiechnął się wycierając z jej policzka ostatnią łzę. - Lepiej? - O wiele lepiej - skinęła głową. - Dziękuję. - Po raz pierwszy w życiu ktoś mi podziękował za przyjęcie przeprosin - zaśmiał się. - Po raz pierwszy ktoś ujął się za mną. Czy zawsze walczysz tak zawzięcie, jak walczyłaś o mnie? - zapytał poważnie. - Nie. - Beth była szczera. - Przez długi czas nie miałam odwagi. Jak wyglądałoby jej życie, gdyby było inaczej? W dzieciństwie spełniała zawsze marzenia matki, nigdy swoje własne. W małżeństwie ozdabiała życie Eryka Westona, znosząc brutalne traktowanie i tłumiąc swoje potrzeby. Gdyby wtedy spróbowała przeciwstawić się, czy byłaby teraz w objęciach Huntera? Położył rękę na głowie Beth i nachylił do siebie. Ich oczy spotkały się. - A łzy, moja tygrysico? Czy nade mną płakałaś?

- Nie, nad sobą - odrzekła. Poczuł ukłucie rozczarowania, jednak wiedział, że jeśli nie płakała z jego powodu, to także nie rozczulała się nad sobą. - Opowiedz mi. - Głębokie, badawcze spojrzenie i miękki, kojący głos wręcz hipnotyzowały ją. - Znalazłam w tobie człowieka, któremu mogłam zaufać, a ty mnie odepchnąłeś. To dziwne. Zaufanie zwykle rodzi się z czasem, jednak czuję, że mogę ci ufać. Wyłoniłeś się z ciemności i stałeś się moim pierwszym prawdziwym przyjacielem. A dziś wieczorem chciałeś, żebym cię znienawidziła. - W takim razie twoje łzy miały jednak związek ze mną - powiedział z tkliwym wyrazem łagodnych oczu. - Nigdy wcześniej nie miałaś przyjaciela? - Nigdy takiego, który by widział we mnie człowieka. Nigdy takiego, który by nie żądał nic w zamian. - Ja miałem szczęście do przyjaciół – zauważył Hunter. - W szkole traktowano mnie jak wyrzutka, z kilku zresztą powodów, ale paru wspaniałych ludzi w pełni mi wystarczyło. Potem nadszedł moment, kiedy nawet oni nie mogli mi pomóc. - Naprężył ramiona, mocniej przytulając Beth do siebie. Jej policzek znalazł się tuż przy jego sercu. - Chciałbym ci o tym opowiedzieć, jeżeli zechcesz mnie wysłuchać. - Hunter, to nie jest konieczne. - Muszę ci wszystko opowiedzieć. Jeżeli będziesz czuła do mnie to samo, kiedy skończę... - Na pewno będę. Opowiadaj. - Usłyszała przyśpieszone bicie serca i poczuła nagłe napięcie, kiedy zaczął mówić o swoim życiu. Głębokim głosem, pełnym smutku i żalu, opowiadał o dziecku obciążonym dwoma dziedzictwami, lecz nie należącym do żadnego z nich. O samotnym, udręczonym młodzieńcu, który szukając zapomnienia, sięgnął do butelki. Mówił o prowokacyjnych, okrutnych szykanach, o brutalnych bójkach, ranach zagrażających życiu, wreszcie o długich, nie mających końca dniach w więzieniu, którym kres położyła apelacja i ułaskawienie. Dalej wspominał o powrocie do domu, o swojej twórczości, której wcześniej nie doceniał, o przyjaciołach, którzy nigdy nie stracili w niego wiary. W końcu zwierzył się ze swoich marzeń o świecie bez uprzedzeń, przez który mógłby kroczyć z wysoko podniesioną głową. Hunter zamilkł. Siedział nieruchomo, rozkoszując się bliskością Beth. Tak dawno nie trzymał w ramionach kobiety ani nie czuł miękkiego naporu piersi na swoje ciało. Tak dawno nie pieścił atłasowych zagłębień i wypukłości kobiecego ciała. Od dawna nie czuł w sobie takiego pożądania. Dotknął żyłki, która wiła się na jej skroni jak niebieska nitka. Pod koniuszkami palców mógł teraz wyczuć przepływ życia. Uświadomił sobie, że wzrasta jego fascynacja tą kobietą, że coraz bardziej jej pragnie. Ale nie była to jakaś zwykła barowa trzpiotka, gotowa w każdej chwili zaspokoić ochoczo jego pożądanie. Trzymał w objęciach Beth, słuchającą z zakłopotaniem jego zwierzeń i samooskarżeń. Ona potrafiłaby zatrzeć bolesne wspomnienia, związane z inną kobietą. Z westchnieniem postawił Beth na ziemię i wstał z miejsca. - W pijackim gniewie omal nie zabiłem człowieka, Beth. Prowadziłem burzliwe życie i nic na to nie mogę poradzić. - Odwrócił się i w bladej poświacie gwiazd szukał wzrokiem jej oczy. - Czy takiego przyjaciela właśnie potrzebujesz? - Tak - odpowiedziała wprost. - Jestem wyrzutkiem. Wybierając cię na moją kobietę, również i tobie przypiąłem podobną etykietkę. Być może nadejdzie dzień, w którym odpłacisz mi za to nienawiścią.

- Nie uda ci się mnie spławić, Hunterze. Jeżeli i ja mogę decydować o naszym związku, to nie mam żadnych wątpliwości. - Podeszła blisko i ujęła go za rękę. - Nigdy nie wiedziałam, jaką wartość ma przyjaciel. Teraz już to wiem i nie opuszczę cię tak łatwo. Hunter przyciągnął ją do siebie i spletli dłonie w serdecznym uścisku. - Wiesz dobrze, że między nami istnieje coś więcej niż przyjaźń - powiedział z tą samą szczerością, która popchnęła go do ujawnienia tajemnic swej młodości. Miała świadomość tego, że jej pragnie. Kobieta taka jak ona nauczyła się wyczuwać w mężczyznach pożądanie. Ten uwięziony żar także w niej rozniecił płomyk namiętności, który pewnego dnia zażąda zaspokojenia. Wtedy będzie musiała opowiedzieć Hunterowi o swojej przeszłości. Czy nie zniechęci się, gdy dowie się, jak puste było jej życie, gdy się dowie, że od dziecka przygotowywano ją do kariery towarzyskiej, do kupczenia własną urodą w małżeństwie bez miłości? Czy potem też będzie patrzył na nią tak jak teraz? Chciała mu o tym wszystkim powiedzieć, postąpić tak uczciwie jak on. Ale nie mogła, jeszcze nie teraz. Jeszcze przez jakiś czas chciała zachować ich piękną przyjaźń, mimo że wyczuwała już w niej nutę erotyzmu. - Tak, wiem. - Jej głos zadrżał, kiedy to wyszeptała. - A więc jednak - rzekł Hunter i zmienił temat rozmowy. Zrobili już pierwszy krok i to na razie wystarczy. - Chciałbym ci coś pokazać. Spójrz tam. - Wskazał na konstelację gwiazd nad niewidocznym horyzontem. - Czy widzisz gwiazdę, zaraz na lewo od tych dwóch większych? - Tak - skinęła głową. - Jest prawie niebieska. - Spójrz na skupisko światełek prosto pod nią.- Kierował Beth naciskając lekko na jej ramię. - Tak! Widzę je. - To mój dom. Cała góra należy do mnie. Moi przyjaciele mieszkają w wiosce poniżej. Mówią do mnie Hunter. Po prostu Hunter. - A nigdy Hunter Slade, czerokeski rzeźbiarz? - A więc o tym również wiesz? - zdziwił się. - Najpierw domyślałam się tylko, bo Minnie robiła na ten temat zupełnie bezsensowne uwagi. Zresztą sam o tym wspomniałeś. - Naprawdę? Przycisnął ją mocniej do siebie i musiała zagryźć usta, żeby nie krzyknąć. Nie może zobaczyć, że sprawił jej ból. Stopniowo uścisk zelżał. Uświadomiła sobie, jak łatwo człowiek obdarzony tak niewiarygodną siłą, może nieświadomie wyrządzić komuś krzywdę. Nic dziwnego, że Hunter zajął się rzeźbieniem i uczynił ze swego domu samotną przystań. - Chciałabym kiedyś zobaczyć twój dom. - Chętnie ci go pokażę. Ale teraz odwiozę cię już. - Zawahał się, a jego twarz przybrała surowy wyraz. - Upierasz się, aby mieszkać tam dalej. Mam nadzieję, że Minnie nie zmieni twego zdania o mnie. - Nie ma obawy. Uśmiechnęła się szeroko i trzymając go pod rękę, ruszyła w stronę samochodu. - Na razie, Hunter. - Kierowca szperał w kieszeniach dżinsów, szukając drobnych na napiwek dla Beth. Chociaż jednocześnie skinął głową do Berta, słowa skierował wyłącznie do Huntera. Obserwując całą scenkę, Beth przerwała na chwilę pracę. Ile już razy widziała taką sytuację w ciągu ostatnich trzech tygodni? Od otwarcia objazdu kierowcy byli stałymi klientami baru. Zjadali olbrzymie porcje prostych dań Berta, obserwując przy tym Beth z nie ukrywanym zachwytem. Ale ich szczególne zainteresowanie wzbudzał Hunter.

Fascynowała ich emanująca z niego utajona siła. Beth przypomniała sobie, jak nieraz spóźniony klient marudził nad jedzeniem, czekając na Huntera, aby zamienić z nim kilka słów. Trudno jest zdobyć szacunek kierowców, ale Hunter cieszył się wśród nich bezwzględnym poważaniem. Betch codziennie już od rana wyczekiwała końca pracy. Najważniejszym wydarzeniem dnia stawała się chwila, gdy otwierały się drzwi i z ciemności nocy wyłaniał się Hunter. W tym momencie serce wyrywało się jej z piersi do radosnego lotu. Uśmiech nabierał szczególnego uroku. Czuła, że on doznaje podobnego uniesienia. Zatrzymywał się bowiem zawsze w drzwiach, nie mogąc nacieszyć się jej widokiem, i dopiero po chwili wkraczał do baru. Zazwyczaj witali się zamieniając tylko kilka słów. Poważne rozmowy prowadzili później, gdy nikt im nie przeszkadzał. Najbardziej polubili górską łączkę, gdzie czule objęci spacerowali i rozmawiali. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę, że pod wzajemną nieśmiałą czułością czai się prawdziwa namiętność. Przyjemność płynąca ze wspólnie spędzonych z Hunterem chwil, pozwalała Beth zapomnieć o wrogich spojrzeniach i poszeptywaniach właścicielki pensjonatu, a także o tym, że ktoś najwyraźniej przeszukiwał jej skromny dobytek. W taki sposób postępował Eryk, ale nie dopuszczała do siebie myśli, że mógł ją odnaleźć. Gdy dni pełnego napięcia wyczekiwania minęły i Eryk nie pokazał się, w końcu upewniła się, że tajemniczym ciekawskim była wścibska gospodyni. Beth puszczała mimo uszu utyskiwania pani Jenkins, a nawet obrazliwe epitety. Nie miała wyboru. Pensja u Berta tylko nieznacznie przewyższała opłatę za pokój w pensjonacie. Nie stać jej było na uniesienie się dumą i wyprowadzenie z domu pani Jenkins. Poza tym nie miała dokąd się przenieść. Schowała więc dumę głęboko w sercu i znosiła cierpliwie poniżenie, mając nadzieję, że Hunter nigdy o tym się nie dowie. - Hej, tygrysico, skąd u ciebie taka sroga mina? - Co? - Beth, oderwana nagle od swoich myśli, podniosła wzrok. - Szoruj dalej, a za chwilę zedrzesz z tego stołu cały lakier. Bierz torebkę. - Złagodził ton. - Zabieram cię do domu. - Jeszcze za wcześnie. Bert mnie potrzebuje. - Do czego? - zapytał Hunter wskazując pustą salę. - Bierz torebkę, Beth. Skinęła posłusznie głową, zbyt zmęczona, aby się spierać. Zdążyła tylko pożegnać Berta i ruszyła do wyjścia. Podczas jazdy Hunter po raz pierwszy przytulił ją mocno. Ciepło, które od niego emanowało, rozwiało wszelkie troski. W przytulnym schronieniu jego ramion zapomnienie przychodziło samo. Powoli zamknęła ciężkie powieki. Hunter wiedział dokładnie, kiedy zasnęła, bo zaczęła oddychać równo i spokojnie. Jej włosy spływały mu na ręce, muskając je w prowokującej pieszczocie. Rzęsy, które kładły się cieniami na policzkach, zakrywały ciemne kręgi pod oczami – pozostałość bezsennych nocy. Przez ostatnie dni widział na twarzy Beth wyraźne oznaki zmęczenia. Coś ją dręczyło, ale nie chciała mu się zwierzyć. Podejrzewał, że to on był powodem zmartwień. - Cholera! - zaklął przygnębiony. Życie nauczyło go cierpliwości, ale Beth wystawiała ją na próbę. Znał Beth od kilku tygodni, jednak spędzili razem niewiele czasu, w sumie mniej niż jedną dobę. W ciągu jednego dnia stała się jednak bardzo ważna w jego życiu. Otworzył przed nią swoje serce, jak przed nikim wcześniej. Beth słuchała go, rozmawiała i śmiała się z nim. Poznała jego cierpienia i winy, marzenia pragnienia, ale w zamian nie odkryła przed nim nawet rąbka swej duszy. Wiedział jedynie tyle, że lubi polne kwiaty, koty i motyle, a także żółty kolor - kolor

słońca. Uwielbia pić kawę, ale nie lubi komplementów. Czasami też odpływa myślą daleko od rzeczywistości w swój własny świat melancholii. Nie miał pojęcia, skąd przyjechała ani od czego uciekała. Zresztą wcale mu to nie przeszkadzało. Każdy ma prawo do tajemnic. Ostatnio jednak coś się popsuło w ich wzajemnych stosunkach, choć Hunter był pewien, że mógłby wszystko zmienić i naprawić, gdyby tylko otworzyła przed nim swe serce. Dzień po dniu widział, że Beth coraz rzadziej i smutniej się uśmiecha. Wierzył, że w końcu zwierzy się mu z kłopotów, ale najwyraźniej postanowiła stawić im czoło samotnie. Hunter zatrzymał ciężarówkę przed pensjonatem. Ostrożnie zgasił silnik i światła. Odetchnął głęboko, starając się przezwyciężyć zmęczenie. Beth przytuliła się jeszcze mocniej. Zmęczona spała głębokim snem. Skoro znalazła w jego ramionach ukojenie, gotów był trzymać ją w objęciach aż do świtu. Nieważne, czy ktoś nas zobaczy teraz razem, pomyślał, i przygotował się na długie czuwanie. Nie miał pojęcia, jak długo wytrwał, zanim zmorzył go sen. Nagle poraził go natarczywy blask zbliżających się świateł, wytrącając ze spokojnej drzemki. - Co, do diabła! - W pierwszym odruchu Hunter zasłonił oczy dłonią. W tym momencie samochód przejechał szybko obok i znowu powróciły ciemności. Beth obudziła się. - Jesteś w domu, Beth - powiedział miękko. - Ze mną. Gdy leniwie oparła się o niego, zdziwił się, że po tylu godzinach spędzonych w dusznym barze jej włosy zachowały zapach polnych kwiatów. Podniosła głowę i spojrzeli sobie w oczy. Beth była zaspana, rozleniwiona i bezbronna, lecz nadzieja, która malowała się na jej twarzy, wprawiła Huntera w zachwyt. - Hunter - wyszeptała, podczas gdy on, nie bacząc na nauczkę, jaką otrzymał w przeszłości ani na swoje postanowienia, przechylił wolno głowę do pocałunku. Dotyk jej ust był bardziej podniecający niż ich widok. Miękkie, słodkie wargi poddawały się delikatnemu naporowi pocałunków. Ręką dotknęła jego twarzy, przebiegając palcami po policzkach i masując skronie. Z jej piersi wyrwał się krótki jęk i ten zachwycający dźwięk wzniecił w Hunterze falę pożądania. Jego serce biło tuż przy niej. Cienka bariera ubrania przesłaniała tajemnicę ich ciał, lecz nie szaleństwo namiętności. Dotykała go, a zaraz za badawczymi palcami podążały usta. Policzki, brwi, powieki muskało najpierw lekkie jak piórko dotknięcie palców, później jego śladem szła subtelna pieszczota aksamitnych warg. Hunter wytrzymywał tę rozkoszną torturę czując, że ciało i rozum odmawiają mu posłuszeństwa. Postanowienie, że będzie tylko biernie poddawać się pieszczotom, słabło z każdą nową podnietą. Sprawiało mu to ból, ale nigdy się nie spodziewał, że może on być tak słodki. Przyjmował czułość od Beth, sam niczego w zamian nie ofiarowując. Kiedy myślał, że dotyk ust doprowadza go już do szczytów pożądania, usłyszał znowu ciche westchnienie, przepełnione namiętnością. Beth wsunęła dłonie w jego włosy, przyciągnęła bliżej do siebie i rozchylonymi ustami rozbudziła w nim dziki głód, który kazał zapomnieć o wszelkich postanowieniach i przekroczyć granicę rozpaczliwego oporu. Hunter dał się ponieść zmysłom. Ciasne wnętrze ciężarówki nie stanowiło żadnej przeszkody. I tak ledwo uświadamiał sobie, gdzie się znajduje, gdy pieścił Beth i upajał się jej bliskością. Niecierpliwie zaczął rozpinać jeden po drugim guziki sukienki, odkrywając nieskazitelną linię pełnych piersi. Pasek stanika był delikatny, a zapięcie nie stanowiło przeszkody. Zerwał go więc jednym ruchem ręki. W odbitym świetle księżyca Beth wyglądała cudownie. Pieścił ją biorąc w dłonie słodki ciężar piersi.

Dziwił się ich miękkości i niedościgłej doskonałości. Pewnego dnia wyrzeźbi ją. Właśnie w tej pozie, gdy zmysłowo odpowiada na pieszczoty. Uchwyci magię takiej chwili. Będzie to dla niego pamiątka. Pewnego dnia... zgubił się w myślach, kiedy nachylił się, aby posmakować delikatny pączek. Żadna róża nie była taka idealna, żaden nektar tak upajający. - Hunterze! - zawołała Beth zduszonym głosem. Jego palce znieruchomiały. Dźwięk własnego imienia powstrzymał go od oddania się szaleństwu. Przedtem głos Beth brzmiał sennie, teraz dźwięczał pożądaniem, które on przecież odwzajemniał. Pragnął jej. Tutaj. Teraz. Ale nie mógł. Zaledwie kilka minut wcześniej patrzyła na niego z taką ufnością. Gdy była wyczerpana i smutna, zaofiarował jej odpoczynek, za co okazała mu wdzięczność. A on zdradził wszelkie zaufanie. - Boże, zmiłuj się nade mną - jęknął. Ostrożnie, niepewnymi palcami, wsunął na nią stanik i zapiął sukienkę. Beth siedziała nieruchomo, wpatrując się we własne ręce. Hunter spoglądał na kosmyk włosów zakrywający jej twarz i szukał słów, aby wyjaśnić swoje postępowanie. Beth podniosła głowę, odgarnęła włosy do tyłu i spojrzała mu w oczy. Nie dojrzał w nich wyrzutu. Zrozumiała więc. - Przykro mi - zaczął niespokojnie. - Nie mów tak. Wiedzieliśmy oboje, że to się wydarzy. - Mogliśmy wybrać lepsze miejsce. - Nie sądzę, że mogliśmy wybierać. - Odetchnęła głęboko i spuściła wzrok. - Może powinniśmy trochę przystopować i przez jakiś czas nie spotykać się? - A jak będziesz wracać do domu po pracy? - Jeżeli Bert nie będzie mógł mnie zabierać, to będę chodziła pieszo. - Nie! Ja będę cię zabierał. - Hunterze, Minnie na pewno siedzi w swojej sypialni i wygląda oknem. Czuwa tak każdego wieczoru. Wiele nie zobaczy, ale mając chorą wyobraźnię, wcale nie musi dużo widzieć. - Przeze mnie zawsze posądza cię o najgorsze. - To nieważne. Martwi mnie jednak, że z mego powodu biorą cię na języki. Ważne jest także to, co zaszło między nami. - Wzruszyła ramionami, celowo umniejszając znaczenie drugiej sprawy. - Rozumiem - odrzekł ponuro. - Nie sądzę, ale kiedyś zrozumiesz. - W porządku - zgodził się, nagle ogarnięty rozpaczą, że zamienia jej życie w piekło. - Jak długo potrwa rozłąka? - Tydzień lub dwa. Wystarczająco długo, aby nabrać trochę optymizmu i wziąć się w karby. Hunter chciał się z nią kochać. Pragnęła go, ale najpierw musi opowiedzieć mu o swoim życiu. Być może ta chwilowa rozłąka ułatwi jej rozmowę o matce, małżeństwie i Eryku. - Jeżeli tego naprawdę chcesz, nie będę nalegał.- Hunter otworzył drzwiczki i wysiadł z nią z ciężarówki. Stał przy niej zapamiętując rysy twarzy. Zabawne zajęcie, biorąc pod uwagę fakt, że jej dokładny wizerunek nie opuszczał go ani na chwilę. Kciukiem przesunął po jej ustach w zastępstwie pocałunku, na który nie śmiał sobie pozwolić. Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, w końcu odsunął się o krok i pozwolił odejść. Beth odwróciła się pośpiesznie i pobiegła do wejścia. Czuła na sobie jego wzrok. Całym wysiłkiem woli zmusiła się, aby nie zawrócić. Hunter czekał, gapiąc się na dom z nadzieją, że Beth jednak wróci, choć wiedział, że tak się nie stanie. Po chwili on również odszedł.