Jordan Penny (właśc. Groves Annie)
Ellie Pride
Po tragicznej śmierci matki piękna i uparta Ellie Pride musi sobie radzić sama.
Obiecała umierającej matce, że w swoim życiu ponad uczucia przedłoży
stabilizację i wysoką pozycję społeczną. Dlatego, wbrew sobie, odrzuca zaloty
Gideona Walkera. Wkrótce zamieszkuje z bogatymi krewnymi i wkracza w świat
luksusu, cierpi jednak z powodu lęku i osamotnienia. Ujawnione wkrótce
przerażające okrucieństwo wuja zmusza ją do małżeństwa bez miłości z
człowiekiem słabym, którego stara się wspierać w konflikcie z jego własnym
ojcem. Żyjąc u boku męża, Ellie nie może jednak zapomnieć o swoim uczuciu
do Gideona. Ich drogi krzyżują się wielokrotnie. Gdy wypadki przybierają
tragiczny obrót, Ellie musi zmobilizować całą dumę i wszystkie wewnętrzne siły,
by pokonać przeciwności losu.
CZESC PIERWSZA
Rozdzieli pierwszy
Środa, 3 września 1902 roku
- Och, Ellie, dlaczego nie możemy pójść sami? Jeżeli nie znajdziemy się tam zaraz, nie wystarczy dla
nas miejsca!
- Johnie Pride, stąd, z domu przy Friargate, zobaczymy wszystko tak samo dokładnie jak z Fishergate
- zapewniła Ellie młodszego brata, okazując niewzruszoną lojalność wobec swego miejsca
zamieszkania.
Miała absolutną rację. Wyglądając przez okno bawialni mieszkania nad sklepem rzeźniczym ojca,
widziała ulicę udekorowaną setkami chorągiewek i oczekującą na uroczysty pochód - pierwszy
pochód prestońskich cechów w nowym stuleciu, a także za panowania nowego króla.
- Ale pochód zaraz tu będzie, a ja z mieszkania nie zobaczę tego wszystkiego, co mają na platformach
włókiennicy! A każdy chce to widzieć - upierał się John, wysuwając buntowniczo dolną wargę i
patrząc gniewnie na Ellie. - Oni tam ustawili prawdziwe maszyny; to będą najlepsze platformy w
całym pochodzie...
- Jak możesz tak mówić? - włączyła się do rozmowy Connie, średnia spośród trojga rodzeństwa. -
Najlepszy będzie cech rzeź-ników, cech naszego taty. O n i pokażą dwa woły i owce. A poza tym w
pochodzie będą szli młodzi pasterze z owczarkami, czeladnicy w roboczych strojach i będą jechali
chłopcy na koniach - oznajmiła tryumfalnym tonem, wyliczając te wspaniałe atrakcje na palcach.
9
- Nie musisz mi tego mówić, bo ja to wszystko wiem - odrzekł z pogardą John. - A dowiedziałem się
przed tobą, bo tata powiedział mi pierwszemu i...
- Wcale nie! - zaprzeczyła porywczo Connie.
- Właśnie że tak!
- Przestańcie - skarciła ich Ellie Pride, marszcząc brwi. - Posłuchaj John, czy ty na kołnierzyku masz
już plamę? I spójrz tylko na swój nowy garnitur! Wiesz, co powiedziała mama...
Beształa go i srożyła się z powagą starszej szesnastoletniej siostry, która dopiero co osiągnęła status
osoby dorosłej, ale w skrytości ducha również pragnęła znaleźć się na ulicy wśród podekscytowanego
tłumu. Nie miała jednak zamiaru przyznać się do tego przed młodszym rodzeństwem, które matka
pozostawiła pod jej opieką.
Trochę nieśmiało uniosła dłoń i dotknęła szpilek podtrzymujących włosy. Od wielu tygodni ćwiczyła
ich upinanie, ale dopiero dzisiaj pozwolono jej po raz pierwszy wystąpić publicznie w „dorosłej"
fryzurze.
Jej sukienka także była bardziej „dorosła" niż sukienka czternastoletniej Connie, która oprócz tego
miała na sobie wykrochmalony biały fartuszek, której długie falujące włosy opadały na plecy i która,
siedząc na krześle, niecierpliwie kopała w jego nogę.
Tłumiąc chęć znalezienia się na zewnątrz wśród rozbawionych ludzi, Ellie upominała Johna:
- Wiesz dobrze, że nie wolno nam wychodzić z domu, dopóki wujostwo Gibsonowie z dziećmi nie
przyjadą tu z Winckley Square i dopóki wraz z nimi nie zobaczymy, jak nasz tata maszeruje na czele
cechu rzeźników. A potem, kiedy rzeźnicy już przejdą, wyruszymy do Moor Park, żeby zobaczyć, jak
hrabia Derby otwiera wystawę rolniczą.
- Zgadzam się z Johnem - odezwała się krnąbrnie Connie. - Nie chcę czekać na ciotkę i wuja.
Connie uważała się za osobę zbyt dorosłą, by rozkazywała jej własna siostra.
10
- A w ogóle to dlaczego mamy jechać na wystawę z tymi Gibsonami? - zapytał zaczepnie John. - Ja ich
nie lubię. Oni myślą, że są lepsi od nas tylko dlatego, że wuj jest lekarzem i że mieszkają na Winckley
Square. Tata mówi, że trudniej jest dobrze podzielić tuszę, niż...
- Johnie Pride! - przerwała mu ostrzegawczo Ellie.
John spojrzał na nią nieufnie. Obie siostry nienawidziły, kiedy się wspominało o bardziej krwawych
stronach zawodu ojca. Mówienie o nich to doskonały sposób na zamanifestowanie swojej wyższości
nad dziewczętami. Choć miał dopiero dziesięć lat i był najmłodszym z rodzeństwa, był też jedynym
synem, który z czasem odziedziczy rodzinną firmę.
Zdawał sobie jednak sprawę, że z Ellie, choć wyglądała bardzo subtelnie i kobieco, nie można się
lekkomyślnie drażnić i nie warto się jej sprzeciwiać. Ellie tego dnia miała na sobie nową sukienkę
uszytą na tę okazję przez krawcową matki i nosiła fryzurę, która czyniła ją niepokojąco dorosłą, ale
John dobrze wiedział, że potrafi biegać szybciej od niego, a także porządnie mu przyłożyć.
- No, w każdym razie - dodał - nie powinni się tak wywyższać teraz, kiedy nasz tata jest starszym
cechu rzeźników i tegorocznym przewodniczącym jego zarządu.
Słynne uroczystości cechowe w Preston sięgały czasów, gdy miasto otrzymało Kartę Przywilejów
Kupieckich i Cechowych. A ponieważ odbywały się raz na dwadzieścia lat, powodowały w mieście
ogromne podniecenie.
- Wiesz dobrze, że mamie nie podobałoby się to, co mówisz - upomniała Ellie brata. - Ciocia to jej
siostra, a mama była...
- Jedną z pięknych sióstr Barclay - dokończyło chórem jej młodsze rodzeństwo.
- Szybko, Connie, Ellie! Chodźcie tu i zobaczcie - zawołał John, wdrapując się po krześle na parapet i
wyciągając szyję, żeby zobaczyć ulicę. - Tam stoi fotograf. Założę się, że pochód zaraz tu będzie.
- Johnie Pride, natychmiast zejdź z tego okna - zaczęła Ellie, ale John jej nie słuchał.
5
- Jak dorosnę, będę fotografem - oznajmił z dumą.
- Nie możesz - zaprotestowała Connie. - Zostaniesz rzeźnikiem tak jak tata. Wszyscy mężczyźni w
rodzinie Pride'ów są rzeźnikami.
- Nie wszyscy - zaprzeczył John. - A stryj William?
- To dlatego, że był młodszym synem. Zresztą on handluje bydłem, a nie fotografuje, a ty nie możesz...
- Właśnie że mogę!
- Właśnie że nie!
- Właśnie że tak!
John zeskoczył z okna i wyciągnął rękę, żeby pociągnąć Connie za włosy. Dziewczynka wrzasnęła
głośno, usiłując wytargać go za uszy.
- Przestańcie natychmiast! - zawołała Ellie. - Bo każde z was pomaszeruje zaraz do swojego pokoju i
nie zobaczy pochodu.
- Nie masz prawa posyłać nas do pokoi. Nie jesteś naszą matką
- broniła się zaciekle Connie. - Poza tym to niesprawiedliwe, że nie wolno nam pójść na żaden bal. -
Przezornie zmieniła temat; zdążyła jednak kopnąć Johna w goleń. - Dwie moje koleżanki ze szkoły idą
na prywatne zabawy taneczne.
- Prywatna zabawa taneczna to nie to samo co publiczny bal
- zauważyła Ellie.
Connie przypominała żywe srebro; jej nastroje i reakcje zmieniały się tak szybko, że dotrzymanie jej
kroku bywało nieco męczące.
- Rodzice nie mogą wydać przyjęcia, bo muszą pójść na oficjalny bal. Tata jest przecież starszym
cechu i tegorocznym przewodniczącym zarządu. I nie ma też czasu zabrać nas na któryś ze skład-
kowych balów - wyjaśniała cierpliwie Ellie, mimo że Connie wiedziała o tym równie dobrze jak ona
sama.
- Ale wujostwo Gibsonowie wydają prywatne przyjęcie. Kuzyn Edward mówił o tym w zeszłym
tygodniu po nabożeństwie. Dlaczego nie...
- Szybko, szybko. Jadą platformy! - zawołał podniecony John, a obie siostry podbiegły do okna i
przycisnęły nosy do szyby.
Zbliżający się pochód przywitał ryk podekscytowanego tłumu zgromadzonego na chodnikach. Ellie -
choć starała się tego nie
12
okazywać - była tak samo rozemocjonowana jak jej młodsze rodzeństwo. W końcu to pierwsze takie
obchody w jej życiu. Ogromna liczba platform zmusiła organizatorów do podzielenia pochodu na
dwie części. Jedną stanowiła parada włókienników, a drugą - pozostałych cechów. Włókiennicy
maszerowali przez Friargate jako pierwsi.
Rzeźnicki ród Pride'ów mieszkał w Preston od prawie ośmiuset lat, a Robert Pride był tak samo
dumny z jego tradycji, jak rodzina jego żony Lydii ze swoich bardziej szlachetnych profesji.
- Patrzcie, patrzcie! - John wskazywał przejeżdżającą właśnie, ciągniętą przez konie platformę, na
której śliczne młode prządki w czyściutkich sukienkach siedziały przy krosnach.
Ellie z pewnym wahaniem spojrzała ponad ramieniem brata.
Prządki miały najniższy status wśród wszystkich robotników i robotnic w mieście i Lydia Pride nigdy
nie pozwalała swoim dzieciom się z nimi zadawać. Niektóre były podrzutkami, a nad tymi, którym
gorzej płacono, wciąż wisiała groźba znalezienia się w przytułku.
Matka ostrzegała Ellie, że musi się zachowywać jak osoba dorosła i jak dama, a także zawsze
pamiętać, że opinia ludzka zależy od jej zachowania oraz od pozycji zajmowanej w hierarchii
społecznej miasta. Nie wolno jej też zapominać, że ojciec jest wprawdzie rzemieślnikiem, ale matka
pochodzi z rodziny, której członkowie uprawiają wolne zawody.
Dziadek Ellie ze strony matki był bowiem adwokatem, a jego starszy brat sędzią. Siostry Lydii
powychodziły za mąż za przedstawicieli swojej klasy, a ona postanowiła wychować córki na „młode
damy", tak jak wychowano ją samą.
Całą Friargate wypełniała szczelnie ciżba ludzka. Jedni stali na chodnikach i podziwiali pochód, inni
podążali za nim. Hałaśliwy tłum tych ostatnich składał się przede wszystkim z terminatorów i
uczniaków, a Ellie była pewna, że John aż się pali, by wziąć udział w ich figlach i psotach.
Na chodniku pod oknem, razem z kilkoma dziewczętami, stała Jenny, pokojówka Pride'ów. Natomiast
Annie, kucharka, pojechała
8
wraz z Lydią Pride do Moor Park, gdzie żony rzemieślników urządza— ły pawilon z przekąskami dla
zwiedzających wystawę.
Ellie zauważyła, że na wieść o tych obowiązkach matki ciotka Gibson skrzywiła się lekko.
- Ależ, moja droga - zawołała z niesmakiem - dlaczego nie zatrudniłaś firmy organizującej przyjęcia?
Alfred wymógł na mnie, żebym tak właśnie zrobiła, przygotowując naszą małą uroczystość.
- Robert chciał mieć pewność, że podawane mięsa będą najwyższej jakości - odrzekła łagodnym,
modulowanym głosem matka Ellie. - Twierdzi, że zyskać ją można jedynie pod warunkiem, że
osobiście dopilnuje się zamówień i gotowania. Niektórzy pozbawieni skrupułów organizatorzy
przyjęć serwują jedzenie gorszej jakości. No a poza tym, biorąc pod uwagę zawód Roberta...
- Ach tak, jego... zawód - westchnęła lekceważąco ciotka Gibson. - To wielka szkoda, moja droga...
Tu przerwała, bo dostrzegła, że słucha ich Ellie. Mimo to Ellie wiedziała, co ciotka zamierzała
powiedzieć. Dla dzieci Pride'ów nie było tajemnicą, że według sióstr matka popełniła mezalians.
Ellie z roztargnieniem spojrzała na platformę przesuwającą się właśnie pod oknem. Siedzące na niej
młode robotnice były dzisiaj ubrane w czyściutkie fartuchy i czepeczki, każdy jednak wiedział, w jak
trudnych i często niebezpiecznych warunkach pracują na co dzień, a także jak niskie są ich płace i w
jak okazałych, pięknych domach mieszkają właściciele przędzalni.
Obok platformy biegła grupa młodych ludzi z gminu, a Ellie złapała się na tym, że bezwiednie
przygląda się jednemu z nich. Jaskrawy słoneczny blask padał na jego gęste, ciemne, falujące włosy.
Pod miękkim materiałem bawełnianej koszuli rysowały się silne muskularne ramiona. Zauważyła, że
koszulę ma rozpiętą pod szyją, i zarumieniła się. Było w nim coś, co sprawiało, że poczuła się tak
jakoś dziwnie... podniecona, zdenerwowana; że jej ciało przeniknął jakiś niezwykły dreszcz.
Uświadomiwszy to sobie, złościła się na siebie, a także na niego - za to, że stał się przyczyną tego
doznania.
14
Skórę miał opaloną jak ktoś, kto pracuje pod gołym niebem. Czyżby był jednym z robotników
kolejowych, którzy dobudowywali dodatkowe perony dla wygody gości przybyłych na trwające przez
tydzień uroczystości w Preston?
Obchody te bowiem słynęły na cały kraj, a nawet poza jego granicami. Gazety pisały, że tym razem
spodziewano się przybyszów z Kanady i Australii, a nawet z Nowej Zelandii.
Komitet organizujący to tygodniowe święto potrzebował aż dwóch lat na zaplanowanie wszystkiego.
Ojciec wracał z jego posiedzeń albo w stanie euforii, albo głębokiego zniechęcenia, a jednym z naj-
większych osiągnięć komitetu było uzyskanie od pewnej firmy obietnicy, że na potrzeby wszystkich
tygodniowych imprez dostarczy prąd elektryczny gratis. Robert Pride, podekscytowany, przepowia-
dał, że ludzie z najodleglejszych hrabstw zjadą się do Preston jedynie po to, żeby zobaczyć całą tę
iluminację.
Ellie pochyliła się w stronę okna i przyjrzała bliżej młodemu człowiekowi, który zwrócił jej uwagę.
Jej błękitne oczy pociemniały przy tym nieco, a delikatna cera zaróżowiła się. Rozchylając wargi,
oddychała trochę szybciej. Zupełnie nie rozumiała tych doznań.
Chłopak, jakby wyczuwając jej ciekawość, przystanął nagle i spojrzał w okno.
Oczy miał dziwnie jasne, srebrzyście szare i było w nim coś... Ich spojrzenia się spotkały, a Ellie,
zanim odwróciła wzrok, z lekka zadrżała. Bo on nie miał prawa patrzeć na nią tak śmiało i w taki... taki
niebezpieczny sposób. Żadnego prawa.
- Ellie, dlaczego ten człowiek się na nas gapi? - zapytał John.
- Dlatego że my jesteśmy dziewczynami, ty głupku - wyjaśniła mu Connie, poprawiając dumnie i z
nieskrywaną kokieterią swoje piękne loki i chichocząc. Nieznajomy niespodziewanie skłonił się
głęboko, a potem sięgnął do kieszeni, wyjął z niej trzy kolorowe piłeczki i zaczął nimi żonglować.
- Och popatrzcie, jaki on zręczny! Ellie, zejdę i dam mu pensa - powiedziała Connie.
10
- Ani mi się waż! - zaprotestowała z przerażeniem Ellie.
- Mama na pewno chciałaby, żebym to zrobiła. Zawsze powtarza, że powinniśmy dawać jałmużnę
biednym. Wiesz o tym dobrze - nalegała zadowolona z siebie Connie. - Chodź, John.
- Co? Ja miałbym zmarnować całego pensa? O nie - sprzeciwił się stanowczo John. - Za te pieniądze
kupię sobie w parku jabłko na patyku.
Pochód posuwał się dalej, a towarzysze „żonglera" ponaglili go, żeby już ruszał z miejsca. Connie
roześmiała się i klasnęła w dłonie, gdy chłopak schował piłeczki do kieszeni i ukłonił się ponownie
rodzeństwu.
W tej samej chwili rozległo się głośne pukanie do tylnych drzwi domu. Jenny, która najwidoczniej
wróciła do swoich obowiązków, poszła otworzyć. Ellie była pewna, że to wujostwo Gibsonowie z
dziećmi przybywają krótszą drogą przez Back Lane. Connie i John, najwyraźniej podzielający ten
pogląd, pobiegli ku drzwiom, pragnąc jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz i włączyć w obchody.
Tymczasem Ellie, którą młody człowiek obserwował z dołu, została przy oknie. Zanim się odwróciła,
posłał jej nagle spojrzenie tak śmiałe, że zaparło jej dech w piersiach. Zatrzymał przez chwilę wzrok
na wypukłym gorsie jej sukienki, a potem posłał jej całusa.
Ellie, purpurowa na twarzy, odeszła szybko od okna.
Lydia Pride gestem osoby naprawdę zmęczonej wyjmowała pióra z wysoko upiętych włosów. W
lustrze zobaczyła męża. Robert pochylił się i musnął wargami jej obnażone ramię.
- Wyglądałaś dziś pięknie, Lydio - powiedział. - Dzień, w którym się z tobą ożeniłem, przyniósł mi
szczęście na resztę życia.
Lydia patrzyła na niego bez słowa. W młodości był niezwykle przystojny i bardzo pewny siebie.
Teraz, dobiegając czterdziestki, zachował swą męską urodę, a jego pewność siebie, jeżeli to w ogóle
możliwe, jeszcze wzrosła. Przed laty, przy pierwszym spotkaniu, zaledwie
16
ją poznał, oznajmił, że się z nią ożeni. Śmiała się wtedy. Była przecież córką adwokata, a jej rodzice
mieli duży dom przy Winckley Square. Natomiast on, Robert, mieszkał nad sklepem mięsnym przy
Friargate wraz z owdowiałą matką, młodszym bratem i dwiema siostrami. Lydia nie wyobrażała sobie
nawet, że mogłaby wyjść za kogoś takiego.
- Widziałaś, jak rozmawiałem z hrabią? - zapytał ją teraz. - Spędził ze mną więcej czasu niż z
kimkolwiek innym - pochwalił się.
- Mówił, że nie jadł w życiu lepszej wołowiny niż ta podana przez ciebie. Zobaczysz, że zacznie u
mnie kupować. Może otworzymy nawet drugi sklep. A ten twój skwaszony szwagier był naprawdę
wściekły, że hrabiego bardziej interesuje to, co ja mówię, niż jego szanowna osoba. Nie rozumiem, co
twoja siostra w nim zobaczyła. Tyle z niego pożytku, co z kieszeni przy koszuli.
- On jest lekarzem, Robercie - odrzekła Lydia dość cierpko. Pewność siebie to cecha bardzo dobra, ale
trzeba mieć poczucie rzeczywistości! A w oczach świata rzeźnik nigdy nie dorówna pozycją
społeczną lekarzowi. Ani żona rzeźnika żonie lekarza. Myśl o tym męczyła ostatnio Lydię coraz
częściej. - Oni mieszkają w pięknym domu przy Winckley Square. Robert spojrzał na żonę, marszcząc
brwi. - I co z tego, dziewczyno?
Jak zawsze w chwilach wzburzenia uwyraźnił się jego prestoński akcent. Lydii przemknęło przez
myśl, że będzie musiała dopilnować, żeby John - gdy już podrośnie - poszedł do szkoły dla chłopców
w Hutton. Tam, przebywając wśród rówieśników pochodzących z tej samej klasy co synowie jej
siostry, chłopiec z pewnością straci ten akcent.
- Ale nic, nic zupełnie - odrzekła tonem osoby, która się broni.
- O co ci chodzi?
- Ostatnio mam wrażenie, że bez przerwy porównujesz nasze życie z życiem twoich sióstr i uważasz je
za gorsze. No jak, Lyddy? Czy naprawdę sądzisz, że żyjemy gorzej?
Obcesowość tego pytania wynikała z jego charakteru i świadczyła o drzemiącej w nim sile.
12
Lydia zawstydziła się.
- Och, Robercie, przepraszam. Nie to miałam na myśli... Tylko widzisz, dziewczynki rosną.
Zwłaszcza Ellie... Robercie... - Lydia odwróciła się szybko i spojrzała mężowi w twarz. - Ona jest taka
ładna. Ładniejsza od wszystkich swoich kuzynek, ładniejsza, tak mi się zdaje, niż ja w młodości. I
mogłaby otrzymać od życia bardzo wiele. Nie chcę, żeby ona...
- Żeby ona co? Żeby wyszła za kogoś niższego stanu? Tak jak ty? Lydia przygryzła wargę.
- Posłuchaj, Lyddy, nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje. Myślałem, że jesteś szczęśliwa. Starałem
się, żeby ci niczego nie brakowało. Rozwinąłem firmę. Jest teraz cztery razy większa niż kiedyś. I
poczekaj tylko, a przekonasz się, że po tym, co zaszło dzisiaj, interesy pójdą nam jeszcze lepiej.
- Och, Robercie... - Lydię ogarnęły wyrzuty sumienia. - Ja... ja martwię się nie o siebie, tylko o
dziewczynki. Chcę, żeby były...
- Młodymi damami! Tak, wiem. Ale one są córkami rzeźnika, moimi córkami. I tego nie zmienisz. A
wszystkie te twoje fanaberie... lekcje fortepianu, lekcje tańca...
Robert pokręcił głową.
- To przecież nie więcej niż mają córki moich sióstr. I nie więcej niż dostałam ja sama - zaprotestowała
Lydia gorąco. - Robercie, Ellie i Connie nie mogą zmarnować sobie życia u boku jakiegoś... jakiegoś
terminatora, który nic nigdy nie osiągnie. Nie wywiązałabym się ze swoich macierzyńskich
obowiązków, gdybym dopuściła do czegoś takiego.
- A nie przyszło ci do głowy, że nie będziemy mieli wpływu na to, za kogo nasze córki wyjdą za mąż?
Na miłość nie ma rady, Lyddy. Przecież oboje dobrze o tym wiemy.
- Miłość...
Lydia poruszyła się niespokojnie na krześle. Tak, kochała Roberta. Miłością namiętną, gwałtowną,
nieokiełznaną. Takich emocji - zniewalających, władających człowiekiem bez reszty - nie pragnęła
18
jednak dla swoich córek. Nie, dla nich marzyła o tym, czym kiedyś wzgardziła - zwłaszcza dla Ellie,
której uroda - choć dziewczyna nie zdawała sobie z tego sprawy - była naprawdę nieprzeciętna.
- Tak, miłość - powtórzył Robert, tonem pełnym wzruszenia. - Miłość taka jak nasza, Lyddy. Miłość,
jakiej z pewnością nie zakosztowały te twoje eleganckie siostrzyczki!
Zsunął jej z ramion wydekoltowaną, ozdobioną koronką suknię balową, odsłaniając delikatne piersi.
- Robercie! - zaprotestowała, sztywniejąc. - Wiesz przecież, czym to grozi. Wiesz, co powiedział
Alfred, powołując się na swego kolegę, lekarza specjalistę od tych spraw. Wiesz, że nie wolno nam
mieć kolejnego dziecka.
Straciła dziecko tuż po porodzie, osiem miesięcy po tym, jak Robert dowiedział się, że zostanie
starszym cechu. Lekarze ostrzegli ich wtedy, że kolejna ciąża będzie dla niej niebezpieczna. Od tego
czasu Robert zachowywał niezwykłą ostrożność, Lydia jednak wciąż się martwiła.
- Nie będzie dziecka - zapewnił ją poruszony. - Już moja w tym głowa. Ale Bóg wie, Lyddy, jak
bardzo cię pragnę.
Zawsze miał wielki temperament. I właśnie ten temperament najbardziej pociągał w nim Lydię, choć
w młodości była zbyt naiwna, by zdawać sobie z tego sprawę. Różnił się bardzo od innych młodych
ludzi, których znała - od synów przyjaciół rodziców, zamierzających, podobnie jak ich ojcowie i
dziadkowie, zostać prawnikami lub lekarzami. Robert był dla niej jak powiew niebezpiecznie
podniecającego świeżego powietrza, który wtargnął do jej zamkniętego świata i porwał ją ze sobą.
- Chcesz wyjść za Roberta Pride'a? - Matką wstrząsnęła wieść o jej planach. - Ależ, moja droga, chyba
nie mówisz poważnie?
Jednak Lydia mówiła poważnie. Była pełnoletnia i posiadała sporą sumkę zapisaną przez babkę, a
ponadto, co dla niej było znacznie ważniejsze, miała miłość i miała Roberta.
14
Teraz, po wielu latach, wciąż go oczywiście kochała. Musiała jednak myśleć o przyszłości córek.
Ironia losu polegała na tym, że obecnie bardzo dobrze rozumiała własną matkę i wcale sobie nie
życzyła, żeby córki poszły w jej własne ślady. Nie! Pragnęła dla nich tego, co sama tak lekkomyślnie
odrzuciła - domu przy Winck-ley Square, takiego jaki miała jej starsza siostra Amelia, albo ele-
ganckiej plebanii, na jakiej mieszkała Jane, jej druga siostra, albo pięknej rezydencji w Hoylake nad
rzeką Wirral, jakiej właścicielką była jedna z bliźniaczek, Lavinia, która wyszła za adwokata. Mąż
drugiej bliźniaczki, Emily, był dyrektorem szkoły średniej w Hutton - miejscowości położonej o
dwadzieścia mil od Preston.
Dzieci jej sióstr, w odróżnieniu od jej własnych, czekała świetlana przyszłość. Ich synowie, inaczej
niż John, a tak jak jej ojciec, kształcili się w Hutton. Ich córki, podobnie jak jej własne, pobierały
nauki w szkole dla panienek w Preston. Ale świat tamtych dziewcząt zamknie się dla Ellie i Connie,
kiedy dojdą do pełnoletności. Chyba że uzyskają do niego wstęp dzięki odpowiedniemu
zamążpójściu. Te rozmyślania Lydii przerwały zachłanne pocałunki Roberta. Noc była gorąca, a do
ich sypialni dobiegały odgłosy trwającej wciąż zabawy.
- Robercie, proszę cię, uważaj - szepnęła, a on, zsunąwszy jej suknię z ramion, rozsznurowywał jej
gorset. Za każdym razem, gdy jej mąż wpadał w taki nastrój, gdy podniecony tryskał energią, Lydia
martwiła się, że się zapomni, lekceważąc konieczne środki ostrożności. Jęknęła cicho, czując na
skórze jego dotyk. Jej ciało napięło się i zadrżało. Pożądanie rozpoczęło swój dobrze jej znany taniec
z lękiem. Głośny śmiech jakiegoś rozbawionego hulaki dobiegający z zewnątrz zagłuszył jęk
rozkoszy. Pożądanie zwyciężyło. Zawsze tak było i zawsze stanowiło to sekretny powód jej radości,
ale i zawstydzenia. Nie miała pojęcia, skąd brała się w niej ta głęboka, niebezpieczna zmysłowość, tak
silna, że tłumiła wszelkie inne doznania.
Z cichym okrzykiem Lydia wbiła paznokcie w silne ramiona Roberta. Dźwignęła się, ponaglana
żądzą. Przyciągnęła go do siebie i z rozkoszą poczuła jego gorącą obecność we własnym ciele.
15
Nie, jej siostry z pewnością nigdy czegoś takiego nie doznawały. Robert do dziś budził w niej
pożądanie, którego gwałtowność szokowała ją w chłodnym świetle dnia i zachwycała w tajemniczym,
gorącym i pełnym żaru mroku nocy.
Już od tak dawna tego nie robili... Od ostatniego razu upłynęły całe długie tygodnie... Lydia namiętnie
przylgnęła ustami do warg męża, poczuła, że jego ciało przenika dreszcz, i zachęciła go, by wszedł w
nią głębiej.
- Lyddy - próbował protestować Robert, pragnął jej jednak tak bardzo...
Po dwudziestu bez mała latach małżeństwa pragnął jej równie mocno jak na samym początku. Muszę
uważać - pomyślał. - Nie może być dziecka... nie wolno mi...
Zaciskając zęby, spróbował się wycofać, ale Lydia zatrzymała go. Jęcząc, przylgnęła do niego. Jej
mięśnie zacisnęły się, nie pozwalając mu wykonać ruchu wstecz.
- Nie, Lyddy... nie możemy... - szeptał, lecz ona namiętnym pocałunkiem zamknęła mu usta.
Zawsze tak między nimi było i Lydia miała rozpaczliwą nadzieję, że córki nie odziedziczą po niej tej
skłonności do wyuzdania, której tak bardzo się wstydziła.
Gdy ta skłonność nią zawładnęła, nie potrafiła myśleć - jedynie czuć, pragnąć, pożądać...
Osiągnęła już prawie szczyt. Prawie...
- Robercie!
Wołała go po imieniu i tuliła się do niego, gdy nagle on z jękiem; gwałtownym szarpnięciem wyrwał
się z jej wnętrza a... na jej udo spłynęły gorące krople.
Dygocząc, ogarnięta bez reszty poczuciem bolesnego rozczarowania, Lydia przyciągnęła jego dłoń do
swego ciała, by skończył to, co zaczął.
Rozdział drugi
- Pamiętajcie, że musimy trzymać się razem - ostrzegł Robert wszystkich członków rodziny, gdy
wyszli na ulicę, by wmieszać się w tłum i obejrzeć ostatni oświetlony pochodniami pochód kierujący
się w stronę koszar.
Dzień obfitował w wydarzenia. Najpierw uczestniczyli w składkowym lunchu, a potem w Teatrze
Królewskim przy Fishergate obejrzeli popołudniowe przedstawienie Żołnierzy królewskiej straży
przybocznej. Po teatrze Robert zabrał Johna na mecz piłki nożnej, w którym zmierzyła się drużyna
cechu z drużyną Arsenału z Woolwich. A teraz wmieszali się między ludzi podążających za
pochodem.
Rozbawiony tłum był tak hałaśliwy, że Ellie miała ochotę zatkać sobie uszy.
- Nie ma chyba sensu próbować dostać się na Fishergate - powiedział Robert. - Na ulicach jest więcej
ludzi, niż się spodziewałem. Podobno sklepikarze z Fishergate zarobili setki gwinei, wynajmując
swoje okna tym, którzy pragnęli obejrzeć pochód.
- Mieliśmy nie gorszy widok z naszych własnych okien - odrzekła Lydia. - I nie kosztowało to nas ani
pensa!
Tłum wokół nich zafalował. Lydia, wstrzymując oddech, przywarła do ramienia Roberta.
- Trzymajcie się razem, dzieci - powtórzyła ostrzeżenie męża z niepokojem. - Connie, weź mnie za
rękę, a ty, Ellie, opiekuj się
22
Johnem i nie oddalaj się od nas. Robercie, czy na pewno na ulicy jest bezpiecznie? Taki tutaj ścisk i
upał, że z trudem oddycham.
- Powiadają, że w tym roku uroczystości przyciągnęły więcej widzów niż kiedykolwiek przedtem -
potwierdził radośnie Robert. - A nam nic się nie stanie, jeżeli tylko się nie rozdzielimy.
- Tatusiu, popatrz - zawołał podekscytowany John, wskazując przechodzącą obok grupę upiornych
postaci w maskach, dziwnych kostiumach i z pochodniami w rękach.
Ellie wzdrygnęła się. Na ich widok poczuła odrazę równą podziwowi młodszego brata.
Zgiełk był ogłuszający. Dzieci dęły w wydające przeraźliwe dźwięki trąbki, dziewczynki piszczały, a
każdej grupie uczestników pochodu towarzyszyła własna orkiestra. Kilku rozbawionych młodych
ludzi torujących sobie drogę przez ciżbę śpiewało sprośne kabaretowe kuplety, inna znowu grupa
jakąś zagrzewającą do boju wojskową pieśń.
W ciepłym wieczornym powietrzu mieszały się entuzjastyczne okrzyki podnieconej hałastry, a co do
zapachów, to... Ellie zmarszczyła nos, gdy obok niej przeszła sprzedawczyni krewetek w ludowym
stroju i z tacą, na której piętrzył się towar. Ellie dziwiła się, że nic zgnieciono monstrualnie szerokich
skrzydeł jej białego kapelusza. Sprzedawczynie krewetek uważano jednak za straszne baby i każdy
starał się je omijać.
John przymawiał się o krewetki, ale Lydia pokręciła głową. Dzień był upalny i Bóg jeden wiedział, jak
długo skorupiaki znajdowały się na tych tacach. Wśród tłumu doszło do przepychanki, Robert starał
się więc wyprowadzić rodzinę ze ścisku.
- Ellie, puść mnie - domagał się John. Zauważył szkolnego kolegę i chciał mu się pochwalić, że
wcześniej w parku Avenham był bardzo blisko balonu, który zaraz potem uniósł się w powietrze.
- John! - zawołała Ellie, gdy chłopiec w końcu wyrwał się jej i dał nura w tłum. - Wracaj!
Znalazłszy się na wolności, John porzucił swój pierwotny zamiar i, zamiast gonić kolegę, postanowił
podejść do krawężnika i przyjrzeć
18
się z bliska pochodowi. Miał pretensję do ojca, że nie pozwalał mu chodzić samopas i że nie zgodził
się, by cała rodzina towarzyszyła pochodowi.
Zwinny dziesięciolatek poruszał się jednak w gęstym tłumie z łatwością. Dla ścigającej go Ellie
okazało się to zadaniem prawie niewykonalnym.
Z upiętymi włosami i w nowej sukni Ellie nie była już dziewczynką, lecz młodą kobietą. Gdy
przedzierała się przez ciżbę, do jej uszu dobiegały komentarze zarówno zgorszonych matron, jak i roz-
bawionych mężczyzn. I jedne, i drugie, choć z różnych powodów, przyprawiały ją o rumieniec.
Pewien młody galant odważył się oświadczyć, że ją przepuści, pod warunkiem że ona go pocałuje.
Spojrzała na niego z taką wściekłością i pogardą, że natychmiast ustąpił jej z drogi. Gdzież jest ten
John? Ellie z rozpaczą rozglądała się wśród tłumu. Zdołała przesunąć się wzdłuż Friargate zaledwie o
kilka jardów. Tłok był wielki, a ona czuła się jak w obcym kraju: ze wszystkich stron słyszała głosy
mówiące obcym akcentem, które mieszały się z głosami miejscowych ludzi.
- John! - zawołała z ulgą na widok znajomej płowej czupryny, która mignęła o parę stóp od niej.
Zanurzyła się w gęstwę ludzką, starając się złapać Johna, gdy pochód opuszczał już Friargate. Rzeka
widzów, która wlała się na jego miejsce, porwała ją z sobą. Ellie z przerażeniem uświadomiła sobie, że
nie dotyka stopami ziemi, że tłum niesie ją naprzód całkiem bezradną. Ogarnięta paniką, usiłowała
gorączkowo odwrócić się i wrócić na miejsce, w którym po raz ostatni widziała Johna, napór tłumu
był jednak zbyt silny. Takiego przerażenia jak w tej chwili nie zaznała nigdy przedtem.
Krzyknęła z bólu, kiedy nowy słomkowy kapelusz spadł jej z głowy, szarpiąc za szpilki, którymi był
przypięty, i pociągając za włosy. Słyszała, że inne kobiety też krzyczą, słyszała nawoływania męż-
czyzn, ale wszystkie te dźwięki dobiegały do niej jakby z oddali. Czuła ucisk w piersi i ciężkie
łomotanie własnego serca, w głowie
24
jej pulsowało. Ktoś przypadkiem uderzył ją łokciem, lecz ona nie zwróciła na to uwagi. Och, gdybyż
był przy niej ojciec! I matka! Próbowała ich wołać, ale z jej gardła wydobył się tylko cichy, żałosny
szloch. Nie mogła oddychać, wydawało jej się, że przygniata ją jakiś miażdżący ciężar...
Gideon Walker zobaczył Ellie i natychmiast rozpoznał w niej tę ładną jasnowłosą dziewczynę, którą
widział w oknie nad sklepem Roberta Pride'a przy Friargate. Dziewczynę, która przyciągnęła jego
wzrok swoją urodą i wokół której od tamtej chwili krążyły jego myśli.
Teraz znajdował się niecałe dziesięć stóp od niej i widział, co się z nią dzieje. Tłum płynący za
pochodem omal jej nie stratował, zanim Gideon zdążył utorować sobie drogę wśród ludzi.
Ellie, przerażona i zadyszana, z początku odczuwała zbyt wielką ulgę, by dostrzec, kim jest jej
wybawca. Wiedziała tylko, że para silnych męskich ramion chwyciła ją mocno i postawiła na nogi.
Szybko jednak uświadomiła sobie, że ten mężczyzna prawdopodobnie uratował jej życie i że to ten
sam młody człowiek, którego obserwowała niedawno z okna swego domu. Jakiż był wysoki i jak
szerokie miał ramiona! I jak hipnotycznie działało na nią spojrzenie jego srebrzyście szarych oczu...
- Nie powinna pani chodzić sama. To niebezpieczne - powiedział szorstko, chcąc ukryć mieszane
emocje. Ta dziewczyna budziła w nim bowiem zarówno uczucia opiekuńcze, jak i pożądanie.
- Szukałam brata - broniła się Ellie.
Bolała ją głowa, a gdy podniosła ręce, by poprawić włosy, nie mogła opanować ich drżenia. Zdawała
sobie sprawę, że fryzurę i suknię ma w ogromnym nieładzie. Ktoś oddarł jej falbanę, a na spódnicy
widniały brzydkie plamy.
- Ellie! Jesteś wreszcie! Bogu dzięki!
Robert Pride ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się Gideonowi.
20
- Ojcze, ten młody człowiek był tak miły, że mi pomógł - wyjaśniła Elłie, domyślając się, co oznacza
mina ojca. - John wyrwał mi się i gdzieś pobiegł, a ja próbowałam go znaleźć i... i tłum...
Była zbyt wzburzona, żeby mówić dalej, a wtedy Gideon zrobił krok do przodu.
- Zauważyłem pannę Pride - oznajmił - i na szczęście byłem tak blisko, że mogłem pospieszyć jej z
pomocą.
Zmarszczka między brwiami Roberta pogłębiła się jeszcze.
- Pan zna moją córkę? - zapytał podejrzliwie.
- Znam pańskiego brata, Williama Pride'a, który handluje bydłem. Pracuję u niego. To on pokazał mi
pański sklep i... i tak się złożyło, że panna Pride... tam była - odrzekł Gideon spokojnie.
- Rozumiem. - Zmarszczone czoło Roberta wygładziło się. - No cóż, mamy wobec pana prawdziwy
dług wdzięczności, panie...
- Walker. Nazywam się Gideon Walker.
- I pracuje pan u mojego brata?
- Tylko chwilowo. Terminowałem u stolarza w Lancaster. - Gideon wzruszył ramionami. - Ale on ma
trzech synów i to oni przejmą jego warsztat. A ja, gdy już skończę naukę, zamierzam założyć własny.
- Więc pochodzi pan z Lancaster. Ma pan tam rodzinę?
- Robercie, czas zabrać Ellie do domu - przerwała mężowi Lydia. - Biedactwo przeżyło prawdziwy
wstrząs. - Oczywiście - zgodził się Robert.
- Ojej - odezwał się John. - A ja chciałem pójść za pochodem aż do koszar i kupić sobie jakieś
pamiątki. - Przykro mi, synu, ale w tym tłumie byłoby to zbyt niebezpieczne.
Wyglądało na to, że John nie ustąpi, Ellie natomiast powinna była zaraz znaleźć się w domu. Gideon
pokręcił głową.
- Ja bym nie ryzykował. Wśród tłumu jest z pewnością ze stu kieszonkpwców...
- Kieszonkowców?
21
Robert spojrzał na Gideona z wdzięcznością. John troszczył się bardziej o zawartość kieszeni niż o
własną osobę, nowy znajomy trafił więc w dziesiątkę. Jego słowa natychmiast ostudziły zapał
chłopaka.
- Nie wiem, jakie ma pan plany na resztę wieczoru - uśmiechnął się Robert do Gideona - ale
cieszylibyśmy się, gdyby zjadł pan z nami kolację.
- To bardzo miłe z pańskiej strony - odrzekł Gideon - ale nie chciałbym się narzucać.
- Nie ma mowy o żadnym narzucaniu się - zapewnił go Robert. - A poza tym mógłby mi pan przekazać
najświeższe nowiny od brata.
Tu posłał Gideonowi porozumiewawcze spojrzenie. Ojciec Ellie doskonale wiedział, że jego brat
oprócz żony w Lancaster ma także w Preston kobietę, którą odwiedza za każdą swoją tutaj bytnością.
- No, Gideonie, niech mi pan powie o sobie coś więcej - nalegał Robert, kiedy już zasiedli do stołu.
- Nie mam wiele do powiedzenia.
Ellie zaraz po powrocie do domu zniknęła wraz z matką na górze, teraz jednak Gideon z
zadowoleniem stwierdził, że - choć bardzo blada - czuje się wystarczająco dobrze, by zasiąść do
kolacji.
- Mój ojciec umarł kilka lat temu. Aż do śmierci był gajowym w majątku hrabiego Peele'a. Poznał
matkę, gdy pracowała u hrabiny Derby jako pokojówka. Później matka znalazła sobie zajęcie tutaj, w
Preston, ale po ślubie przeniosła się znowu na wieś. Przeżyła ojca zaledwie o kilka miesięcy, a ja
miałem to szczęście, że pan hrabia zapłacił majstrowi, u którego terminowałem, za moją naukę.
- A więc, panie Walker, oboje pańscy rodzice służyli w arystokratycznych domach - zauważyła
chłodno Lydia.
Gideon spokojnie przytaknął skinieniem głowy. Zdążył się już zorientować, że Lydia uważa się za
kogoś lepszego niż zwykli śmiertelnicy. Porcelana, na której jedli, była delikatna
27
i droga, a obrus z irlandzkiego lnu ozdobiony eleganckim haftem. Matka nauczyła go rozpoznawać i
doceniać takie rzeczy. Nie ma bowiem na świecie większych snobów niż służba pracująca w szla-
checkich domach. - No cóż, Preston to kwitnące miasto - zapewnił Robert, najwyraźniej nie
dostrzegając chłodu, z jakim jego żona traktuje gościa.
- Ale bez finansowego lub rodzinnego wsparcia nie będzie panu łatwo założyć tutaj firmy - dorzuciła
pospiesznie Lydia. Była już świadoma dyskretnego zainteresowania, którym Gideon darzył jej córkę,
i postanowiła dać mu jasno do zrozumienia, że Ellie znajduje się poza jego zasięgiem. Ona sama
wyszła co prawda za mąż poniżej własnej sfery, ale Robert był właścicielem doskonale prosperującej
firmy, mieli też spadek po jej babce. Tymczasem Gideon, to oczywiste, nie miał absolutnie nic. Ona
sama zignorowała ostrzeżenie własnej matki, to prawda. Mimo to nie chciała, żeby jej córki
powtórzyły ten błąd. Miłość to coś wspaniałego i nie brakowało jej w małżeństwie z Robertem, ale
gdy odwiedzała siostry i porównywała ich życie ze swoim, nieraz ogarniała ją zazdrość i żal.
- Wcale nie liczę na to, że będzie łatwo - odrzekł Gideon.
O nie, z pewnością nie wyjawi przed Lydią swych dziecięcych marzeń. Do dziś pamięta reakcję matki,
kiedy ta zastała go na rysowaniu planu rezydencji hrabiego Peele'a.
- Co ty robisz, Gideonie? - zapytała ze złością, tonem nagany. - Masz ćwiczyć kaligrafię, a nie
marnować czas na rysowanie.
- Ale, mamusiu, popatrz. Spójrz, jak wygląda ta część domu... Gdyby ją bardziej uwidocznić i...
- Daj mi to! - zażądała matka i podarła na drobne kawałki arkusz, na którym rysował. Zaciskała przy
tym usta i poczerwieniała na twarzy. - Żebym cię więcej nie przyłapała na takich głupstwach, bo
inaczej ojciec weźmie pasa.
Gideon kochał matkę i wiedział, że ona także darzy go miłością, często jednak czuł, że go nie rozumie.
Kiedy był mały, nieraz go zawstydzała i raniła. A rysowanie, które ona uważała za stratę czasu,
23
było dla niego czymś tak instynktownym i koniecznym do Życia jak oddech. Przekonał się jednak
szybko, że z tą przyjemnością
najlepiej się kryć. Miał dwanaście lat, kiedy postanowił, że zostanie architektem.
o istnieniu takiego zawodu dowiedział się z jakiejś wyrzuconej przez hrabiego gazety. Wkrótce potem
zrozumiał jednak, że dla kogoś takiego jak on jest to marzenie nieziszczalne. Jako stolarz meblowy
przynajmniej w pewnym stopniu zaspokajał swoją potrzebę tworzenia i konstruowania...
Czy Gideon Walker rzuca mi wyzwanie? - zastanowiła się Lydia, słuchając jego słów i widząc
zamyślone spojrzenie. - Jeżeli tak...
Jeden rzut oka na wciąż bladą twarz córki wystarczył, by nabrała pewności, że Ellie jest zbyt
wyczerpana po dzisiejszych przeżyciach, by zdawać sobie sprawę z zainteresowania, jakim darzy ją
ten młody człowiek, a już z pewnością tego zainteresowania nie odwzajemnia.
- Robercie, mieliśmy dziś wszyscy męczący dzień - zaczęła stanowczo - zwłaszcza Ellie. Skoro chcesz
jeszcze porozmawiać z panem Walkerem, to może zaproś go do biura.
Gideon natychmiast zrozumiał aluzję. Wstał, aczkolwiek z żalem, i podziękował grzecznie za gościnę.
Gdy ściskał jej dłoń na pożegnanie, Ellie zarumieniła się lekko. Chciała, żeby trzymał tę dłoń w
swojej, a równocześnie pragnęła ją cofnąć. Mimo woli spojrzała na jego usta i natychmiast
zaczerpnęła powietrza, czując nagłe gorąco i zawrót głowy. Gdy dostrzegła, że i on nie spuszcza
wzroku z jej warg, omal nie zemdlała. Wracając do swego mieszkania, Gideon pogwizdywał wesoło.
Tłum już się rozszedł, a wieczorne powietrze było łagodne i balsamiczne.
Ellie Pride! Pewnego dnia, już niedługo, jeżeli on dopnie swego, panna Ellie Pride przekona się, co się
dzieje, gdy dziewczyna patrzy na usta mężczyzny tak, jak ona patrzyła dziś na jego usta!
Ellie Pride... Ellie Walker!
Rozdział trzeci
- I Gideon powiedział, że kiedy następnym razem przyjedzie do nas ze stryjkiem, przywiezie mi
szczeniaka. Owczarka. I ten szczeniak będzie mój i...
Lydia zmarszczyła brwi, słysząc paplaninę podnieconego Johna. Od uroczystości cechowych
upłynęło prawie pięć miesięcy i przez ten czas Gideon Walker stał się częstym gościem na Friargate.
Częstszym, niżby sobie życzyła.
W tej chwili jednak martwiła się nie tylko o to, jak niebezpiecznie obecność tak przystojnego młodego
człowieka wpływa na jej wrażliwą szesnastoletnią córkę.
Odruchowo położyła sobie dłoń na brzuchu. Dziecko, które zostało poczęte nocą po uroczystych
obchodach cechowych, rosło w niej z dnia na dzień. Gdy wyjawiła Robertowi tę nowinę, był
wstrząśnięty i skruszony. Oboje wiedzieli, co znaczy ostrzeżenie, które Lydia usłyszała po śmierci
swego ostatniego maleństwa.
- Czy na pewno chcesz iść do cioci, mamo? - zapytała z niepokojem Ellie.
Przed paroma dniami matka powiedziała jej, że będzie miała kolejne dziecko, a to przekonało Ellie, że
jej pozycja w rodzinie to już status osoby dorosłej. Natychmiast też instynktownie zaczęła matkować
Lydii, tak samo jak matkowała młodszemu rodzeństwu, a Lydia, zmęczona nudnościami, które ją
nękały w pierwszych miesiącach ciąży, a także bezustannym lękiem, pozwalała jej na to.
30
Jordan Penny (właśc. Groves Annie) Ellie Pride Po tragicznej śmierci matki piękna i uparta Ellie Pride musi sobie radzić sama. Obiecała umierającej matce, że w swoim życiu ponad uczucia przedłoży stabilizację i wysoką pozycję społeczną. Dlatego, wbrew sobie, odrzuca zaloty Gideona Walkera. Wkrótce zamieszkuje z bogatymi krewnymi i wkracza w świat luksusu, cierpi jednak z powodu lęku i osamotnienia. Ujawnione wkrótce przerażające okrucieństwo wuja zmusza ją do małżeństwa bez miłości z człowiekiem słabym, którego stara się wspierać w konflikcie z jego własnym ojcem. Żyjąc u boku męża, Ellie nie może jednak zapomnieć o swoim uczuciu do Gideona. Ich drogi krzyżują się wielokrotnie. Gdy wypadki przybierają tragiczny obrót, Ellie musi zmobilizować całą dumę i wszystkie wewnętrzne siły, by pokonać przeciwności losu.
CZESC PIERWSZA
Rozdzieli pierwszy Środa, 3 września 1902 roku - Och, Ellie, dlaczego nie możemy pójść sami? Jeżeli nie znajdziemy się tam zaraz, nie wystarczy dla nas miejsca! - Johnie Pride, stąd, z domu przy Friargate, zobaczymy wszystko tak samo dokładnie jak z Fishergate - zapewniła Ellie młodszego brata, okazując niewzruszoną lojalność wobec swego miejsca zamieszkania. Miała absolutną rację. Wyglądając przez okno bawialni mieszkania nad sklepem rzeźniczym ojca, widziała ulicę udekorowaną setkami chorągiewek i oczekującą na uroczysty pochód - pierwszy pochód prestońskich cechów w nowym stuleciu, a także za panowania nowego króla. - Ale pochód zaraz tu będzie, a ja z mieszkania nie zobaczę tego wszystkiego, co mają na platformach włókiennicy! A każdy chce to widzieć - upierał się John, wysuwając buntowniczo dolną wargę i patrząc gniewnie na Ellie. - Oni tam ustawili prawdziwe maszyny; to będą najlepsze platformy w całym pochodzie... - Jak możesz tak mówić? - włączyła się do rozmowy Connie, średnia spośród trojga rodzeństwa. - Najlepszy będzie cech rzeź-ników, cech naszego taty. O n i pokażą dwa woły i owce. A poza tym w pochodzie będą szli młodzi pasterze z owczarkami, czeladnicy w roboczych strojach i będą jechali chłopcy na koniach - oznajmiła tryumfalnym tonem, wyliczając te wspaniałe atrakcje na palcach. 9
- Nie musisz mi tego mówić, bo ja to wszystko wiem - odrzekł z pogardą John. - A dowiedziałem się przed tobą, bo tata powiedział mi pierwszemu i... - Wcale nie! - zaprzeczyła porywczo Connie. - Właśnie że tak! - Przestańcie - skarciła ich Ellie Pride, marszcząc brwi. - Posłuchaj John, czy ty na kołnierzyku masz już plamę? I spójrz tylko na swój nowy garnitur! Wiesz, co powiedziała mama... Beształa go i srożyła się z powagą starszej szesnastoletniej siostry, która dopiero co osiągnęła status osoby dorosłej, ale w skrytości ducha również pragnęła znaleźć się na ulicy wśród podekscytowanego tłumu. Nie miała jednak zamiaru przyznać się do tego przed młodszym rodzeństwem, które matka pozostawiła pod jej opieką. Trochę nieśmiało uniosła dłoń i dotknęła szpilek podtrzymujących włosy. Od wielu tygodni ćwiczyła ich upinanie, ale dopiero dzisiaj pozwolono jej po raz pierwszy wystąpić publicznie w „dorosłej" fryzurze. Jej sukienka także była bardziej „dorosła" niż sukienka czternastoletniej Connie, która oprócz tego miała na sobie wykrochmalony biały fartuszek, której długie falujące włosy opadały na plecy i która, siedząc na krześle, niecierpliwie kopała w jego nogę. Tłumiąc chęć znalezienia się na zewnątrz wśród rozbawionych ludzi, Ellie upominała Johna: - Wiesz dobrze, że nie wolno nam wychodzić z domu, dopóki wujostwo Gibsonowie z dziećmi nie przyjadą tu z Winckley Square i dopóki wraz z nimi nie zobaczymy, jak nasz tata maszeruje na czele cechu rzeźników. A potem, kiedy rzeźnicy już przejdą, wyruszymy do Moor Park, żeby zobaczyć, jak hrabia Derby otwiera wystawę rolniczą. - Zgadzam się z Johnem - odezwała się krnąbrnie Connie. - Nie chcę czekać na ciotkę i wuja. Connie uważała się za osobę zbyt dorosłą, by rozkazywała jej własna siostra. 10
- A w ogóle to dlaczego mamy jechać na wystawę z tymi Gibsonami? - zapytał zaczepnie John. - Ja ich nie lubię. Oni myślą, że są lepsi od nas tylko dlatego, że wuj jest lekarzem i że mieszkają na Winckley Square. Tata mówi, że trudniej jest dobrze podzielić tuszę, niż... - Johnie Pride! - przerwała mu ostrzegawczo Ellie. John spojrzał na nią nieufnie. Obie siostry nienawidziły, kiedy się wspominało o bardziej krwawych stronach zawodu ojca. Mówienie o nich to doskonały sposób na zamanifestowanie swojej wyższości nad dziewczętami. Choć miał dopiero dziesięć lat i był najmłodszym z rodzeństwa, był też jedynym synem, który z czasem odziedziczy rodzinną firmę. Zdawał sobie jednak sprawę, że z Ellie, choć wyglądała bardzo subtelnie i kobieco, nie można się lekkomyślnie drażnić i nie warto się jej sprzeciwiać. Ellie tego dnia miała na sobie nową sukienkę uszytą na tę okazję przez krawcową matki i nosiła fryzurę, która czyniła ją niepokojąco dorosłą, ale John dobrze wiedział, że potrafi biegać szybciej od niego, a także porządnie mu przyłożyć. - No, w każdym razie - dodał - nie powinni się tak wywyższać teraz, kiedy nasz tata jest starszym cechu rzeźników i tegorocznym przewodniczącym jego zarządu. Słynne uroczystości cechowe w Preston sięgały czasów, gdy miasto otrzymało Kartę Przywilejów Kupieckich i Cechowych. A ponieważ odbywały się raz na dwadzieścia lat, powodowały w mieście ogromne podniecenie. - Wiesz dobrze, że mamie nie podobałoby się to, co mówisz - upomniała Ellie brata. - Ciocia to jej siostra, a mama była... - Jedną z pięknych sióstr Barclay - dokończyło chórem jej młodsze rodzeństwo. - Szybko, Connie, Ellie! Chodźcie tu i zobaczcie - zawołał John, wdrapując się po krześle na parapet i wyciągając szyję, żeby zobaczyć ulicę. - Tam stoi fotograf. Założę się, że pochód zaraz tu będzie. - Johnie Pride, natychmiast zejdź z tego okna - zaczęła Ellie, ale John jej nie słuchał. 5
- Jak dorosnę, będę fotografem - oznajmił z dumą. - Nie możesz - zaprotestowała Connie. - Zostaniesz rzeźnikiem tak jak tata. Wszyscy mężczyźni w rodzinie Pride'ów są rzeźnikami. - Nie wszyscy - zaprzeczył John. - A stryj William? - To dlatego, że był młodszym synem. Zresztą on handluje bydłem, a nie fotografuje, a ty nie możesz... - Właśnie że mogę! - Właśnie że nie! - Właśnie że tak! John zeskoczył z okna i wyciągnął rękę, żeby pociągnąć Connie za włosy. Dziewczynka wrzasnęła głośno, usiłując wytargać go za uszy. - Przestańcie natychmiast! - zawołała Ellie. - Bo każde z was pomaszeruje zaraz do swojego pokoju i nie zobaczy pochodu. - Nie masz prawa posyłać nas do pokoi. Nie jesteś naszą matką - broniła się zaciekle Connie. - Poza tym to niesprawiedliwe, że nie wolno nam pójść na żaden bal. - Przezornie zmieniła temat; zdążyła jednak kopnąć Johna w goleń. - Dwie moje koleżanki ze szkoły idą na prywatne zabawy taneczne. - Prywatna zabawa taneczna to nie to samo co publiczny bal - zauważyła Ellie. Connie przypominała żywe srebro; jej nastroje i reakcje zmieniały się tak szybko, że dotrzymanie jej kroku bywało nieco męczące. - Rodzice nie mogą wydać przyjęcia, bo muszą pójść na oficjalny bal. Tata jest przecież starszym cechu i tegorocznym przewodniczącym zarządu. I nie ma też czasu zabrać nas na któryś ze skład- kowych balów - wyjaśniała cierpliwie Ellie, mimo że Connie wiedziała o tym równie dobrze jak ona sama.
- Ale wujostwo Gibsonowie wydają prywatne przyjęcie. Kuzyn Edward mówił o tym w zeszłym tygodniu po nabożeństwie. Dlaczego nie... - Szybko, szybko. Jadą platformy! - zawołał podniecony John, a obie siostry podbiegły do okna i przycisnęły nosy do szyby. Zbliżający się pochód przywitał ryk podekscytowanego tłumu zgromadzonego na chodnikach. Ellie - choć starała się tego nie 12
okazywać - była tak samo rozemocjonowana jak jej młodsze rodzeństwo. W końcu to pierwsze takie obchody w jej życiu. Ogromna liczba platform zmusiła organizatorów do podzielenia pochodu na dwie części. Jedną stanowiła parada włókienników, a drugą - pozostałych cechów. Włókiennicy maszerowali przez Friargate jako pierwsi. Rzeźnicki ród Pride'ów mieszkał w Preston od prawie ośmiuset lat, a Robert Pride był tak samo dumny z jego tradycji, jak rodzina jego żony Lydii ze swoich bardziej szlachetnych profesji. - Patrzcie, patrzcie! - John wskazywał przejeżdżającą właśnie, ciągniętą przez konie platformę, na której śliczne młode prządki w czyściutkich sukienkach siedziały przy krosnach. Ellie z pewnym wahaniem spojrzała ponad ramieniem brata. Prządki miały najniższy status wśród wszystkich robotników i robotnic w mieście i Lydia Pride nigdy nie pozwalała swoim dzieciom się z nimi zadawać. Niektóre były podrzutkami, a nad tymi, którym gorzej płacono, wciąż wisiała groźba znalezienia się w przytułku. Matka ostrzegała Ellie, że musi się zachowywać jak osoba dorosła i jak dama, a także zawsze pamiętać, że opinia ludzka zależy od jej zachowania oraz od pozycji zajmowanej w hierarchii społecznej miasta. Nie wolno jej też zapominać, że ojciec jest wprawdzie rzemieślnikiem, ale matka pochodzi z rodziny, której członkowie uprawiają wolne zawody. Dziadek Ellie ze strony matki był bowiem adwokatem, a jego starszy brat sędzią. Siostry Lydii powychodziły za mąż za przedstawicieli swojej klasy, a ona postanowiła wychować córki na „młode damy", tak jak wychowano ją samą. Całą Friargate wypełniała szczelnie ciżba ludzka. Jedni stali na chodnikach i podziwiali pochód, inni podążali za nim. Hałaśliwy tłum tych ostatnich składał się przede wszystkim z terminatorów i uczniaków, a Ellie była pewna, że John aż się pali, by wziąć udział w ich figlach i psotach. Na chodniku pod oknem, razem z kilkoma dziewczętami, stała Jenny, pokojówka Pride'ów. Natomiast Annie, kucharka, pojechała 8
wraz z Lydią Pride do Moor Park, gdzie żony rzemieślników urządza— ły pawilon z przekąskami dla zwiedzających wystawę. Ellie zauważyła, że na wieść o tych obowiązkach matki ciotka Gibson skrzywiła się lekko. - Ależ, moja droga - zawołała z niesmakiem - dlaczego nie zatrudniłaś firmy organizującej przyjęcia? Alfred wymógł na mnie, żebym tak właśnie zrobiła, przygotowując naszą małą uroczystość. - Robert chciał mieć pewność, że podawane mięsa będą najwyższej jakości - odrzekła łagodnym, modulowanym głosem matka Ellie. - Twierdzi, że zyskać ją można jedynie pod warunkiem, że osobiście dopilnuje się zamówień i gotowania. Niektórzy pozbawieni skrupułów organizatorzy przyjęć serwują jedzenie gorszej jakości. No a poza tym, biorąc pod uwagę zawód Roberta... - Ach tak, jego... zawód - westchnęła lekceważąco ciotka Gibson. - To wielka szkoda, moja droga... Tu przerwała, bo dostrzegła, że słucha ich Ellie. Mimo to Ellie wiedziała, co ciotka zamierzała powiedzieć. Dla dzieci Pride'ów nie było tajemnicą, że według sióstr matka popełniła mezalians. Ellie z roztargnieniem spojrzała na platformę przesuwającą się właśnie pod oknem. Siedzące na niej młode robotnice były dzisiaj ubrane w czyściutkie fartuchy i czepeczki, każdy jednak wiedział, w jak trudnych i często niebezpiecznych warunkach pracują na co dzień, a także jak niskie są ich płace i w jak okazałych, pięknych domach mieszkają właściciele przędzalni. Obok platformy biegła grupa młodych ludzi z gminu, a Ellie złapała się na tym, że bezwiednie przygląda się jednemu z nich. Jaskrawy słoneczny blask padał na jego gęste, ciemne, falujące włosy. Pod miękkim materiałem bawełnianej koszuli rysowały się silne muskularne ramiona. Zauważyła, że koszulę ma rozpiętą pod szyją, i zarumieniła się. Było w nim coś, co sprawiało, że poczuła się tak jakoś dziwnie... podniecona, zdenerwowana; że jej ciało przeniknął jakiś niezwykły dreszcz. Uświadomiwszy to sobie, złościła się na siebie, a także na niego - za to, że stał się przyczyną tego doznania. 14
Skórę miał opaloną jak ktoś, kto pracuje pod gołym niebem. Czyżby był jednym z robotników kolejowych, którzy dobudowywali dodatkowe perony dla wygody gości przybyłych na trwające przez tydzień uroczystości w Preston? Obchody te bowiem słynęły na cały kraj, a nawet poza jego granicami. Gazety pisały, że tym razem spodziewano się przybyszów z Kanady i Australii, a nawet z Nowej Zelandii. Komitet organizujący to tygodniowe święto potrzebował aż dwóch lat na zaplanowanie wszystkiego. Ojciec wracał z jego posiedzeń albo w stanie euforii, albo głębokiego zniechęcenia, a jednym z naj- większych osiągnięć komitetu było uzyskanie od pewnej firmy obietnicy, że na potrzeby wszystkich tygodniowych imprez dostarczy prąd elektryczny gratis. Robert Pride, podekscytowany, przepowia- dał, że ludzie z najodleglejszych hrabstw zjadą się do Preston jedynie po to, żeby zobaczyć całą tę iluminację. Ellie pochyliła się w stronę okna i przyjrzała bliżej młodemu człowiekowi, który zwrócił jej uwagę. Jej błękitne oczy pociemniały przy tym nieco, a delikatna cera zaróżowiła się. Rozchylając wargi, oddychała trochę szybciej. Zupełnie nie rozumiała tych doznań. Chłopak, jakby wyczuwając jej ciekawość, przystanął nagle i spojrzał w okno. Oczy miał dziwnie jasne, srebrzyście szare i było w nim coś... Ich spojrzenia się spotkały, a Ellie, zanim odwróciła wzrok, z lekka zadrżała. Bo on nie miał prawa patrzeć na nią tak śmiało i w taki... taki niebezpieczny sposób. Żadnego prawa. - Ellie, dlaczego ten człowiek się na nas gapi? - zapytał John. - Dlatego że my jesteśmy dziewczynami, ty głupku - wyjaśniła mu Connie, poprawiając dumnie i z nieskrywaną kokieterią swoje piękne loki i chichocząc. Nieznajomy niespodziewanie skłonił się głęboko, a potem sięgnął do kieszeni, wyjął z niej trzy kolorowe piłeczki i zaczął nimi żonglować. - Och popatrzcie, jaki on zręczny! Ellie, zejdę i dam mu pensa - powiedziała Connie. 10
- Ani mi się waż! - zaprotestowała z przerażeniem Ellie. - Mama na pewno chciałaby, żebym to zrobiła. Zawsze powtarza, że powinniśmy dawać jałmużnę biednym. Wiesz o tym dobrze - nalegała zadowolona z siebie Connie. - Chodź, John. - Co? Ja miałbym zmarnować całego pensa? O nie - sprzeciwił się stanowczo John. - Za te pieniądze kupię sobie w parku jabłko na patyku. Pochód posuwał się dalej, a towarzysze „żonglera" ponaglili go, żeby już ruszał z miejsca. Connie roześmiała się i klasnęła w dłonie, gdy chłopak schował piłeczki do kieszeni i ukłonił się ponownie rodzeństwu. W tej samej chwili rozległo się głośne pukanie do tylnych drzwi domu. Jenny, która najwidoczniej wróciła do swoich obowiązków, poszła otworzyć. Ellie była pewna, że to wujostwo Gibsonowie z dziećmi przybywają krótszą drogą przez Back Lane. Connie i John, najwyraźniej podzielający ten pogląd, pobiegli ku drzwiom, pragnąc jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz i włączyć w obchody. Tymczasem Ellie, którą młody człowiek obserwował z dołu, została przy oknie. Zanim się odwróciła, posłał jej nagle spojrzenie tak śmiałe, że zaparło jej dech w piersiach. Zatrzymał przez chwilę wzrok na wypukłym gorsie jej sukienki, a potem posłał jej całusa. Ellie, purpurowa na twarzy, odeszła szybko od okna. Lydia Pride gestem osoby naprawdę zmęczonej wyjmowała pióra z wysoko upiętych włosów. W lustrze zobaczyła męża. Robert pochylił się i musnął wargami jej obnażone ramię. - Wyglądałaś dziś pięknie, Lydio - powiedział. - Dzień, w którym się z tobą ożeniłem, przyniósł mi szczęście na resztę życia. Lydia patrzyła na niego bez słowa. W młodości był niezwykle przystojny i bardzo pewny siebie. Teraz, dobiegając czterdziestki, zachował swą męską urodę, a jego pewność siebie, jeżeli to w ogóle możliwe, jeszcze wzrosła. Przed laty, przy pierwszym spotkaniu, zaledwie 16
ją poznał, oznajmił, że się z nią ożeni. Śmiała się wtedy. Była przecież córką adwokata, a jej rodzice mieli duży dom przy Winckley Square. Natomiast on, Robert, mieszkał nad sklepem mięsnym przy Friargate wraz z owdowiałą matką, młodszym bratem i dwiema siostrami. Lydia nie wyobrażała sobie nawet, że mogłaby wyjść za kogoś takiego. - Widziałaś, jak rozmawiałem z hrabią? - zapytał ją teraz. - Spędził ze mną więcej czasu niż z kimkolwiek innym - pochwalił się. - Mówił, że nie jadł w życiu lepszej wołowiny niż ta podana przez ciebie. Zobaczysz, że zacznie u mnie kupować. Może otworzymy nawet drugi sklep. A ten twój skwaszony szwagier był naprawdę wściekły, że hrabiego bardziej interesuje to, co ja mówię, niż jego szanowna osoba. Nie rozumiem, co twoja siostra w nim zobaczyła. Tyle z niego pożytku, co z kieszeni przy koszuli. - On jest lekarzem, Robercie - odrzekła Lydia dość cierpko. Pewność siebie to cecha bardzo dobra, ale trzeba mieć poczucie rzeczywistości! A w oczach świata rzeźnik nigdy nie dorówna pozycją społeczną lekarzowi. Ani żona rzeźnika żonie lekarza. Myśl o tym męczyła ostatnio Lydię coraz częściej. - Oni mieszkają w pięknym domu przy Winckley Square. Robert spojrzał na żonę, marszcząc brwi. - I co z tego, dziewczyno? Jak zawsze w chwilach wzburzenia uwyraźnił się jego prestoński akcent. Lydii przemknęło przez myśl, że będzie musiała dopilnować, żeby John - gdy już podrośnie - poszedł do szkoły dla chłopców w Hutton. Tam, przebywając wśród rówieśników pochodzących z tej samej klasy co synowie jej siostry, chłopiec z pewnością straci ten akcent. - Ale nic, nic zupełnie - odrzekła tonem osoby, która się broni. - O co ci chodzi? - Ostatnio mam wrażenie, że bez przerwy porównujesz nasze życie z życiem twoich sióstr i uważasz je za gorsze. No jak, Lyddy? Czy naprawdę sądzisz, że żyjemy gorzej? Obcesowość tego pytania wynikała z jego charakteru i świadczyła o drzemiącej w nim sile. 12
Lydia zawstydziła się. - Och, Robercie, przepraszam. Nie to miałam na myśli... Tylko widzisz, dziewczynki rosną. Zwłaszcza Ellie... Robercie... - Lydia odwróciła się szybko i spojrzała mężowi w twarz. - Ona jest taka ładna. Ładniejsza od wszystkich swoich kuzynek, ładniejsza, tak mi się zdaje, niż ja w młodości. I mogłaby otrzymać od życia bardzo wiele. Nie chcę, żeby ona... - Żeby ona co? Żeby wyszła za kogoś niższego stanu? Tak jak ty? Lydia przygryzła wargę. - Posłuchaj, Lyddy, nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje. Myślałem, że jesteś szczęśliwa. Starałem się, żeby ci niczego nie brakowało. Rozwinąłem firmę. Jest teraz cztery razy większa niż kiedyś. I poczekaj tylko, a przekonasz się, że po tym, co zaszło dzisiaj, interesy pójdą nam jeszcze lepiej. - Och, Robercie... - Lydię ogarnęły wyrzuty sumienia. - Ja... ja martwię się nie o siebie, tylko o dziewczynki. Chcę, żeby były... - Młodymi damami! Tak, wiem. Ale one są córkami rzeźnika, moimi córkami. I tego nie zmienisz. A wszystkie te twoje fanaberie... lekcje fortepianu, lekcje tańca... Robert pokręcił głową. - To przecież nie więcej niż mają córki moich sióstr. I nie więcej niż dostałam ja sama - zaprotestowała Lydia gorąco. - Robercie, Ellie i Connie nie mogą zmarnować sobie życia u boku jakiegoś... jakiegoś terminatora, który nic nigdy nie osiągnie. Nie wywiązałabym się ze swoich macierzyńskich obowiązków, gdybym dopuściła do czegoś takiego. - A nie przyszło ci do głowy, że nie będziemy mieli wpływu na to, za kogo nasze córki wyjdą za mąż? Na miłość nie ma rady, Lyddy. Przecież oboje dobrze o tym wiemy. - Miłość... Lydia poruszyła się niespokojnie na krześle. Tak, kochała Roberta. Miłością namiętną, gwałtowną, nieokiełznaną. Takich emocji - zniewalających, władających człowiekiem bez reszty - nie pragnęła 18
jednak dla swoich córek. Nie, dla nich marzyła o tym, czym kiedyś wzgardziła - zwłaszcza dla Ellie, której uroda - choć dziewczyna nie zdawała sobie z tego sprawy - była naprawdę nieprzeciętna. - Tak, miłość - powtórzył Robert, tonem pełnym wzruszenia. - Miłość taka jak nasza, Lyddy. Miłość, jakiej z pewnością nie zakosztowały te twoje eleganckie siostrzyczki! Zsunął jej z ramion wydekoltowaną, ozdobioną koronką suknię balową, odsłaniając delikatne piersi. - Robercie! - zaprotestowała, sztywniejąc. - Wiesz przecież, czym to grozi. Wiesz, co powiedział Alfred, powołując się na swego kolegę, lekarza specjalistę od tych spraw. Wiesz, że nie wolno nam mieć kolejnego dziecka. Straciła dziecko tuż po porodzie, osiem miesięcy po tym, jak Robert dowiedział się, że zostanie starszym cechu. Lekarze ostrzegli ich wtedy, że kolejna ciąża będzie dla niej niebezpieczna. Od tego czasu Robert zachowywał niezwykłą ostrożność, Lydia jednak wciąż się martwiła. - Nie będzie dziecka - zapewnił ją poruszony. - Już moja w tym głowa. Ale Bóg wie, Lyddy, jak bardzo cię pragnę. Zawsze miał wielki temperament. I właśnie ten temperament najbardziej pociągał w nim Lydię, choć w młodości była zbyt naiwna, by zdawać sobie z tego sprawę. Różnił się bardzo od innych młodych ludzi, których znała - od synów przyjaciół rodziców, zamierzających, podobnie jak ich ojcowie i dziadkowie, zostać prawnikami lub lekarzami. Robert był dla niej jak powiew niebezpiecznie podniecającego świeżego powietrza, który wtargnął do jej zamkniętego świata i porwał ją ze sobą. - Chcesz wyjść za Roberta Pride'a? - Matką wstrząsnęła wieść o jej planach. - Ależ, moja droga, chyba nie mówisz poważnie? Jednak Lydia mówiła poważnie. Była pełnoletnia i posiadała sporą sumkę zapisaną przez babkę, a ponadto, co dla niej było znacznie ważniejsze, miała miłość i miała Roberta. 14
Teraz, po wielu latach, wciąż go oczywiście kochała. Musiała jednak myśleć o przyszłości córek. Ironia losu polegała na tym, że obecnie bardzo dobrze rozumiała własną matkę i wcale sobie nie życzyła, żeby córki poszły w jej własne ślady. Nie! Pragnęła dla nich tego, co sama tak lekkomyślnie odrzuciła - domu przy Winck-ley Square, takiego jaki miała jej starsza siostra Amelia, albo ele- ganckiej plebanii, na jakiej mieszkała Jane, jej druga siostra, albo pięknej rezydencji w Hoylake nad rzeką Wirral, jakiej właścicielką była jedna z bliźniaczek, Lavinia, która wyszła za adwokata. Mąż drugiej bliźniaczki, Emily, był dyrektorem szkoły średniej w Hutton - miejscowości położonej o dwadzieścia mil od Preston. Dzieci jej sióstr, w odróżnieniu od jej własnych, czekała świetlana przyszłość. Ich synowie, inaczej niż John, a tak jak jej ojciec, kształcili się w Hutton. Ich córki, podobnie jak jej własne, pobierały nauki w szkole dla panienek w Preston. Ale świat tamtych dziewcząt zamknie się dla Ellie i Connie, kiedy dojdą do pełnoletności. Chyba że uzyskają do niego wstęp dzięki odpowiedniemu zamążpójściu. Te rozmyślania Lydii przerwały zachłanne pocałunki Roberta. Noc była gorąca, a do ich sypialni dobiegały odgłosy trwającej wciąż zabawy. - Robercie, proszę cię, uważaj - szepnęła, a on, zsunąwszy jej suknię z ramion, rozsznurowywał jej gorset. Za każdym razem, gdy jej mąż wpadał w taki nastrój, gdy podniecony tryskał energią, Lydia martwiła się, że się zapomni, lekceważąc konieczne środki ostrożności. Jęknęła cicho, czując na skórze jego dotyk. Jej ciało napięło się i zadrżało. Pożądanie rozpoczęło swój dobrze jej znany taniec z lękiem. Głośny śmiech jakiegoś rozbawionego hulaki dobiegający z zewnątrz zagłuszył jęk rozkoszy. Pożądanie zwyciężyło. Zawsze tak było i zawsze stanowiło to sekretny powód jej radości, ale i zawstydzenia. Nie miała pojęcia, skąd brała się w niej ta głęboka, niebezpieczna zmysłowość, tak silna, że tłumiła wszelkie inne doznania. Z cichym okrzykiem Lydia wbiła paznokcie w silne ramiona Roberta. Dźwignęła się, ponaglana żądzą. Przyciągnęła go do siebie i z rozkoszą poczuła jego gorącą obecność we własnym ciele. 15
Nie, jej siostry z pewnością nigdy czegoś takiego nie doznawały. Robert do dziś budził w niej pożądanie, którego gwałtowność szokowała ją w chłodnym świetle dnia i zachwycała w tajemniczym, gorącym i pełnym żaru mroku nocy. Już od tak dawna tego nie robili... Od ostatniego razu upłynęły całe długie tygodnie... Lydia namiętnie przylgnęła ustami do warg męża, poczuła, że jego ciało przenika dreszcz, i zachęciła go, by wszedł w nią głębiej. - Lyddy - próbował protestować Robert, pragnął jej jednak tak bardzo... Po dwudziestu bez mała latach małżeństwa pragnął jej równie mocno jak na samym początku. Muszę uważać - pomyślał. - Nie może być dziecka... nie wolno mi... Zaciskając zęby, spróbował się wycofać, ale Lydia zatrzymała go. Jęcząc, przylgnęła do niego. Jej mięśnie zacisnęły się, nie pozwalając mu wykonać ruchu wstecz. - Nie, Lyddy... nie możemy... - szeptał, lecz ona namiętnym pocałunkiem zamknęła mu usta. Zawsze tak między nimi było i Lydia miała rozpaczliwą nadzieję, że córki nie odziedziczą po niej tej skłonności do wyuzdania, której tak bardzo się wstydziła. Gdy ta skłonność nią zawładnęła, nie potrafiła myśleć - jedynie czuć, pragnąć, pożądać... Osiągnęła już prawie szczyt. Prawie... - Robercie! Wołała go po imieniu i tuliła się do niego, gdy nagle on z jękiem; gwałtownym szarpnięciem wyrwał się z jej wnętrza a... na jej udo spłynęły gorące krople. Dygocząc, ogarnięta bez reszty poczuciem bolesnego rozczarowania, Lydia przyciągnęła jego dłoń do swego ciała, by skończył to, co zaczął.
Rozdział drugi - Pamiętajcie, że musimy trzymać się razem - ostrzegł Robert wszystkich członków rodziny, gdy wyszli na ulicę, by wmieszać się w tłum i obejrzeć ostatni oświetlony pochodniami pochód kierujący się w stronę koszar. Dzień obfitował w wydarzenia. Najpierw uczestniczyli w składkowym lunchu, a potem w Teatrze Królewskim przy Fishergate obejrzeli popołudniowe przedstawienie Żołnierzy królewskiej straży przybocznej. Po teatrze Robert zabrał Johna na mecz piłki nożnej, w którym zmierzyła się drużyna cechu z drużyną Arsenału z Woolwich. A teraz wmieszali się między ludzi podążających za pochodem. Rozbawiony tłum był tak hałaśliwy, że Ellie miała ochotę zatkać sobie uszy. - Nie ma chyba sensu próbować dostać się na Fishergate - powiedział Robert. - Na ulicach jest więcej ludzi, niż się spodziewałem. Podobno sklepikarze z Fishergate zarobili setki gwinei, wynajmując swoje okna tym, którzy pragnęli obejrzeć pochód. - Mieliśmy nie gorszy widok z naszych własnych okien - odrzekła Lydia. - I nie kosztowało to nas ani pensa! Tłum wokół nich zafalował. Lydia, wstrzymując oddech, przywarła do ramienia Roberta. - Trzymajcie się razem, dzieci - powtórzyła ostrzeżenie męża z niepokojem. - Connie, weź mnie za rękę, a ty, Ellie, opiekuj się 22
Johnem i nie oddalaj się od nas. Robercie, czy na pewno na ulicy jest bezpiecznie? Taki tutaj ścisk i upał, że z trudem oddycham. - Powiadają, że w tym roku uroczystości przyciągnęły więcej widzów niż kiedykolwiek przedtem - potwierdził radośnie Robert. - A nam nic się nie stanie, jeżeli tylko się nie rozdzielimy. - Tatusiu, popatrz - zawołał podekscytowany John, wskazując przechodzącą obok grupę upiornych postaci w maskach, dziwnych kostiumach i z pochodniami w rękach. Ellie wzdrygnęła się. Na ich widok poczuła odrazę równą podziwowi młodszego brata. Zgiełk był ogłuszający. Dzieci dęły w wydające przeraźliwe dźwięki trąbki, dziewczynki piszczały, a każdej grupie uczestników pochodu towarzyszyła własna orkiestra. Kilku rozbawionych młodych ludzi torujących sobie drogę przez ciżbę śpiewało sprośne kabaretowe kuplety, inna znowu grupa jakąś zagrzewającą do boju wojskową pieśń. W ciepłym wieczornym powietrzu mieszały się entuzjastyczne okrzyki podnieconej hałastry, a co do zapachów, to... Ellie zmarszczyła nos, gdy obok niej przeszła sprzedawczyni krewetek w ludowym stroju i z tacą, na której piętrzył się towar. Ellie dziwiła się, że nic zgnieciono monstrualnie szerokich skrzydeł jej białego kapelusza. Sprzedawczynie krewetek uważano jednak za straszne baby i każdy starał się je omijać. John przymawiał się o krewetki, ale Lydia pokręciła głową. Dzień był upalny i Bóg jeden wiedział, jak długo skorupiaki znajdowały się na tych tacach. Wśród tłumu doszło do przepychanki, Robert starał się więc wyprowadzić rodzinę ze ścisku. - Ellie, puść mnie - domagał się John. Zauważył szkolnego kolegę i chciał mu się pochwalić, że wcześniej w parku Avenham był bardzo blisko balonu, który zaraz potem uniósł się w powietrze. - John! - zawołała Ellie, gdy chłopiec w końcu wyrwał się jej i dał nura w tłum. - Wracaj! Znalazłszy się na wolności, John porzucił swój pierwotny zamiar i, zamiast gonić kolegę, postanowił podejść do krawężnika i przyjrzeć 18
się z bliska pochodowi. Miał pretensję do ojca, że nie pozwalał mu chodzić samopas i że nie zgodził się, by cała rodzina towarzyszyła pochodowi. Zwinny dziesięciolatek poruszał się jednak w gęstym tłumie z łatwością. Dla ścigającej go Ellie okazało się to zadaniem prawie niewykonalnym. Z upiętymi włosami i w nowej sukni Ellie nie była już dziewczynką, lecz młodą kobietą. Gdy przedzierała się przez ciżbę, do jej uszu dobiegały komentarze zarówno zgorszonych matron, jak i roz- bawionych mężczyzn. I jedne, i drugie, choć z różnych powodów, przyprawiały ją o rumieniec. Pewien młody galant odważył się oświadczyć, że ją przepuści, pod warunkiem że ona go pocałuje. Spojrzała na niego z taką wściekłością i pogardą, że natychmiast ustąpił jej z drogi. Gdzież jest ten John? Ellie z rozpaczą rozglądała się wśród tłumu. Zdołała przesunąć się wzdłuż Friargate zaledwie o kilka jardów. Tłok był wielki, a ona czuła się jak w obcym kraju: ze wszystkich stron słyszała głosy mówiące obcym akcentem, które mieszały się z głosami miejscowych ludzi. - John! - zawołała z ulgą na widok znajomej płowej czupryny, która mignęła o parę stóp od niej. Zanurzyła się w gęstwę ludzką, starając się złapać Johna, gdy pochód opuszczał już Friargate. Rzeka widzów, która wlała się na jego miejsce, porwała ją z sobą. Ellie z przerażeniem uświadomiła sobie, że nie dotyka stopami ziemi, że tłum niesie ją naprzód całkiem bezradną. Ogarnięta paniką, usiłowała gorączkowo odwrócić się i wrócić na miejsce, w którym po raz ostatni widziała Johna, napór tłumu był jednak zbyt silny. Takiego przerażenia jak w tej chwili nie zaznała nigdy przedtem. Krzyknęła z bólu, kiedy nowy słomkowy kapelusz spadł jej z głowy, szarpiąc za szpilki, którymi był przypięty, i pociągając za włosy. Słyszała, że inne kobiety też krzyczą, słyszała nawoływania męż- czyzn, ale wszystkie te dźwięki dobiegały do niej jakby z oddali. Czuła ucisk w piersi i ciężkie łomotanie własnego serca, w głowie 24
jej pulsowało. Ktoś przypadkiem uderzył ją łokciem, lecz ona nie zwróciła na to uwagi. Och, gdybyż był przy niej ojciec! I matka! Próbowała ich wołać, ale z jej gardła wydobył się tylko cichy, żałosny szloch. Nie mogła oddychać, wydawało jej się, że przygniata ją jakiś miażdżący ciężar... Gideon Walker zobaczył Ellie i natychmiast rozpoznał w niej tę ładną jasnowłosą dziewczynę, którą widział w oknie nad sklepem Roberta Pride'a przy Friargate. Dziewczynę, która przyciągnęła jego wzrok swoją urodą i wokół której od tamtej chwili krążyły jego myśli. Teraz znajdował się niecałe dziesięć stóp od niej i widział, co się z nią dzieje. Tłum płynący za pochodem omal jej nie stratował, zanim Gideon zdążył utorować sobie drogę wśród ludzi. Ellie, przerażona i zadyszana, z początku odczuwała zbyt wielką ulgę, by dostrzec, kim jest jej wybawca. Wiedziała tylko, że para silnych męskich ramion chwyciła ją mocno i postawiła na nogi. Szybko jednak uświadomiła sobie, że ten mężczyzna prawdopodobnie uratował jej życie i że to ten sam młody człowiek, którego obserwowała niedawno z okna swego domu. Jakiż był wysoki i jak szerokie miał ramiona! I jak hipnotycznie działało na nią spojrzenie jego srebrzyście szarych oczu... - Nie powinna pani chodzić sama. To niebezpieczne - powiedział szorstko, chcąc ukryć mieszane emocje. Ta dziewczyna budziła w nim bowiem zarówno uczucia opiekuńcze, jak i pożądanie. - Szukałam brata - broniła się Ellie. Bolała ją głowa, a gdy podniosła ręce, by poprawić włosy, nie mogła opanować ich drżenia. Zdawała sobie sprawę, że fryzurę i suknię ma w ogromnym nieładzie. Ktoś oddarł jej falbanę, a na spódnicy widniały brzydkie plamy. - Ellie! Jesteś wreszcie! Bogu dzięki! Robert Pride ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się Gideonowi. 20
- Ojcze, ten młody człowiek był tak miły, że mi pomógł - wyjaśniła Elłie, domyślając się, co oznacza mina ojca. - John wyrwał mi się i gdzieś pobiegł, a ja próbowałam go znaleźć i... i tłum... Była zbyt wzburzona, żeby mówić dalej, a wtedy Gideon zrobił krok do przodu. - Zauważyłem pannę Pride - oznajmił - i na szczęście byłem tak blisko, że mogłem pospieszyć jej z pomocą. Zmarszczka między brwiami Roberta pogłębiła się jeszcze. - Pan zna moją córkę? - zapytał podejrzliwie. - Znam pańskiego brata, Williama Pride'a, który handluje bydłem. Pracuję u niego. To on pokazał mi pański sklep i... i tak się złożyło, że panna Pride... tam była - odrzekł Gideon spokojnie. - Rozumiem. - Zmarszczone czoło Roberta wygładziło się. - No cóż, mamy wobec pana prawdziwy dług wdzięczności, panie... - Walker. Nazywam się Gideon Walker. - I pracuje pan u mojego brata? - Tylko chwilowo. Terminowałem u stolarza w Lancaster. - Gideon wzruszył ramionami. - Ale on ma trzech synów i to oni przejmą jego warsztat. A ja, gdy już skończę naukę, zamierzam założyć własny. - Więc pochodzi pan z Lancaster. Ma pan tam rodzinę? - Robercie, czas zabrać Ellie do domu - przerwała mężowi Lydia. - Biedactwo przeżyło prawdziwy wstrząs. - Oczywiście - zgodził się Robert. - Ojej - odezwał się John. - A ja chciałem pójść za pochodem aż do koszar i kupić sobie jakieś pamiątki. - Przykro mi, synu, ale w tym tłumie byłoby to zbyt niebezpieczne. Wyglądało na to, że John nie ustąpi, Ellie natomiast powinna była zaraz znaleźć się w domu. Gideon pokręcił głową. - Ja bym nie ryzykował. Wśród tłumu jest z pewnością ze stu kieszonkpwców... - Kieszonkowców? 21
Robert spojrzał na Gideona z wdzięcznością. John troszczył się bardziej o zawartość kieszeni niż o własną osobę, nowy znajomy trafił więc w dziesiątkę. Jego słowa natychmiast ostudziły zapał chłopaka. - Nie wiem, jakie ma pan plany na resztę wieczoru - uśmiechnął się Robert do Gideona - ale cieszylibyśmy się, gdyby zjadł pan z nami kolację. - To bardzo miłe z pańskiej strony - odrzekł Gideon - ale nie chciałbym się narzucać. - Nie ma mowy o żadnym narzucaniu się - zapewnił go Robert. - A poza tym mógłby mi pan przekazać najświeższe nowiny od brata. Tu posłał Gideonowi porozumiewawcze spojrzenie. Ojciec Ellie doskonale wiedział, że jego brat oprócz żony w Lancaster ma także w Preston kobietę, którą odwiedza za każdą swoją tutaj bytnością. - No, Gideonie, niech mi pan powie o sobie coś więcej - nalegał Robert, kiedy już zasiedli do stołu. - Nie mam wiele do powiedzenia. Ellie zaraz po powrocie do domu zniknęła wraz z matką na górze, teraz jednak Gideon z zadowoleniem stwierdził, że - choć bardzo blada - czuje się wystarczająco dobrze, by zasiąść do kolacji. - Mój ojciec umarł kilka lat temu. Aż do śmierci był gajowym w majątku hrabiego Peele'a. Poznał matkę, gdy pracowała u hrabiny Derby jako pokojówka. Później matka znalazła sobie zajęcie tutaj, w Preston, ale po ślubie przeniosła się znowu na wieś. Przeżyła ojca zaledwie o kilka miesięcy, a ja miałem to szczęście, że pan hrabia zapłacił majstrowi, u którego terminowałem, za moją naukę. - A więc, panie Walker, oboje pańscy rodzice służyli w arystokratycznych domach - zauważyła chłodno Lydia. Gideon spokojnie przytaknął skinieniem głowy. Zdążył się już zorientować, że Lydia uważa się za kogoś lepszego niż zwykli śmiertelnicy. Porcelana, na której jedli, była delikatna 27
i droga, a obrus z irlandzkiego lnu ozdobiony eleganckim haftem. Matka nauczyła go rozpoznawać i doceniać takie rzeczy. Nie ma bowiem na świecie większych snobów niż służba pracująca w szla- checkich domach. - No cóż, Preston to kwitnące miasto - zapewnił Robert, najwyraźniej nie dostrzegając chłodu, z jakim jego żona traktuje gościa. - Ale bez finansowego lub rodzinnego wsparcia nie będzie panu łatwo założyć tutaj firmy - dorzuciła pospiesznie Lydia. Była już świadoma dyskretnego zainteresowania, którym Gideon darzył jej córkę, i postanowiła dać mu jasno do zrozumienia, że Ellie znajduje się poza jego zasięgiem. Ona sama wyszła co prawda za mąż poniżej własnej sfery, ale Robert był właścicielem doskonale prosperującej firmy, mieli też spadek po jej babce. Tymczasem Gideon, to oczywiste, nie miał absolutnie nic. Ona sama zignorowała ostrzeżenie własnej matki, to prawda. Mimo to nie chciała, żeby jej córki powtórzyły ten błąd. Miłość to coś wspaniałego i nie brakowało jej w małżeństwie z Robertem, ale gdy odwiedzała siostry i porównywała ich życie ze swoim, nieraz ogarniała ją zazdrość i żal. - Wcale nie liczę na to, że będzie łatwo - odrzekł Gideon. O nie, z pewnością nie wyjawi przed Lydią swych dziecięcych marzeń. Do dziś pamięta reakcję matki, kiedy ta zastała go na rysowaniu planu rezydencji hrabiego Peele'a. - Co ty robisz, Gideonie? - zapytała ze złością, tonem nagany. - Masz ćwiczyć kaligrafię, a nie marnować czas na rysowanie. - Ale, mamusiu, popatrz. Spójrz, jak wygląda ta część domu... Gdyby ją bardziej uwidocznić i... - Daj mi to! - zażądała matka i podarła na drobne kawałki arkusz, na którym rysował. Zaciskała przy tym usta i poczerwieniała na twarzy. - Żebym cię więcej nie przyłapała na takich głupstwach, bo inaczej ojciec weźmie pasa. Gideon kochał matkę i wiedział, że ona także darzy go miłością, często jednak czuł, że go nie rozumie. Kiedy był mały, nieraz go zawstydzała i raniła. A rysowanie, które ona uważała za stratę czasu, 23
było dla niego czymś tak instynktownym i koniecznym do Życia jak oddech. Przekonał się jednak szybko, że z tą przyjemnością najlepiej się kryć. Miał dwanaście lat, kiedy postanowił, że zostanie architektem. o istnieniu takiego zawodu dowiedział się z jakiejś wyrzuconej przez hrabiego gazety. Wkrótce potem zrozumiał jednak, że dla kogoś takiego jak on jest to marzenie nieziszczalne. Jako stolarz meblowy przynajmniej w pewnym stopniu zaspokajał swoją potrzebę tworzenia i konstruowania... Czy Gideon Walker rzuca mi wyzwanie? - zastanowiła się Lydia, słuchając jego słów i widząc zamyślone spojrzenie. - Jeżeli tak... Jeden rzut oka na wciąż bladą twarz córki wystarczył, by nabrała pewności, że Ellie jest zbyt wyczerpana po dzisiejszych przeżyciach, by zdawać sobie sprawę z zainteresowania, jakim darzy ją ten młody człowiek, a już z pewnością tego zainteresowania nie odwzajemnia. - Robercie, mieliśmy dziś wszyscy męczący dzień - zaczęła stanowczo - zwłaszcza Ellie. Skoro chcesz jeszcze porozmawiać z panem Walkerem, to może zaproś go do biura. Gideon natychmiast zrozumiał aluzję. Wstał, aczkolwiek z żalem, i podziękował grzecznie za gościnę. Gdy ściskał jej dłoń na pożegnanie, Ellie zarumieniła się lekko. Chciała, żeby trzymał tę dłoń w swojej, a równocześnie pragnęła ją cofnąć. Mimo woli spojrzała na jego usta i natychmiast zaczerpnęła powietrza, czując nagłe gorąco i zawrót głowy. Gdy dostrzegła, że i on nie spuszcza wzroku z jej warg, omal nie zemdlała. Wracając do swego mieszkania, Gideon pogwizdywał wesoło. Tłum już się rozszedł, a wieczorne powietrze było łagodne i balsamiczne. Ellie Pride! Pewnego dnia, już niedługo, jeżeli on dopnie swego, panna Ellie Pride przekona się, co się dzieje, gdy dziewczyna patrzy na usta mężczyzny tak, jak ona patrzyła dziś na jego usta! Ellie Pride... Ellie Walker!
Rozdział trzeci - I Gideon powiedział, że kiedy następnym razem przyjedzie do nas ze stryjkiem, przywiezie mi szczeniaka. Owczarka. I ten szczeniak będzie mój i... Lydia zmarszczyła brwi, słysząc paplaninę podnieconego Johna. Od uroczystości cechowych upłynęło prawie pięć miesięcy i przez ten czas Gideon Walker stał się częstym gościem na Friargate. Częstszym, niżby sobie życzyła. W tej chwili jednak martwiła się nie tylko o to, jak niebezpiecznie obecność tak przystojnego młodego człowieka wpływa na jej wrażliwą szesnastoletnią córkę. Odruchowo położyła sobie dłoń na brzuchu. Dziecko, które zostało poczęte nocą po uroczystych obchodach cechowych, rosło w niej z dnia na dzień. Gdy wyjawiła Robertowi tę nowinę, był wstrząśnięty i skruszony. Oboje wiedzieli, co znaczy ostrzeżenie, które Lydia usłyszała po śmierci swego ostatniego maleństwa. - Czy na pewno chcesz iść do cioci, mamo? - zapytała z niepokojem Ellie. Przed paroma dniami matka powiedziała jej, że będzie miała kolejne dziecko, a to przekonało Ellie, że jej pozycja w rodzinie to już status osoby dorosłej. Natychmiast też instynktownie zaczęła matkować Lydii, tak samo jak matkowała młodszemu rodzeństwu, a Lydia, zmęczona nudnościami, które ją nękały w pierwszych miesiącach ciąży, a także bezustannym lękiem, pozwalała jej na to. 30