andgrus

  • Dokumenty11 025
  • Odsłony645 182
  • Obserwuję368
  • Rozmiar dokumentów18.6 GB
  • Ilość pobrań506 531

Milos Jesensky Robert Leśniakiewicz - Tajemnica księżycowej jaskini

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Milos Jesensky Robert Leśniakiewicz - Tajemnica księżycowej jaskini.pdf

andgrus Dokumenty Ciekawostki i teorie
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 276 osób, 113 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 90 stron)

MILOŠ JESENSKÝ & ROBERT K. LEŚNIAKIEWICZ TAJEMNICA KSIĘŻYCOWEJ JASKINI Krásno nad Kysucou – Jordanów 2004 – 1 –

SPIS TREŚCI: WSTĘP ROZDZIAŁ 1 – Zapiski kapitana Horáka Relacja Jacquesa Bergiera – Niezwykłe opowiadanie powstańczego kapitana – Dr Horák odnajduje dziwną jaskinię – Kronika niezwykłych wydarzeń dzień po dniu – Ślady Atlantydy na Słowacji? ROZDZIAŁ 2 – Poszukiwania Księżycowej Jaskini Kopalnia rud miedzi sprzed 12.000 lat? – Dramatis personae z dziennika kapitana – Pierwsze poszukiwania i... pierwsze wątpliwości – Niedokładne dane geograficzne – Jaskinia znaleziona i ponownie zgubiona. ROZDZIAŁ 3 – Zagadka szklistych tuneli Zaznajamiamy się z prof. dr Janem Pająkiem – Niezwykła historia z dzieciństwa Wincentego – Dobrze strzeżona góralska tajemnica: tunele pod Babią Górą? – Dalsze uwagi i spostrzeżenia. ROZDZIAŁ 4 – Poszukiwacze skarbów kontra hiszpańska Securitate Egzotyczna legenda albo prawda – Na scenę wstępuje Sebastian Berzeviczy – Świadectwo pastora Bucholtza – Kogo poszukiwała hiszpańska Securitate? ROZDIAŁ 5 – Spór o tożsamość dr Horáka Jak to się wszystko zaczęło: poszukiwacze przygód, badacze i urzędnicy ministerialni – You are wanted Captain Horak! – Poszukiwania w terenie – Informacja Eduarda Piovarčego – Księżycowa Jaskinia jako element gry wywiadów? ROZDZIAŁ 6 – Nowe horyzonty poszukiwań Nota spaelologica – Więcej pytań niż odpowiedzi – Ponownie Tatry Bielskie? – Z dziennika badań Waltera Pavliša i Ivo Hlásenský’ego – List od Piotra Parahuza – Gmeranie w powstańczej historii: fałszywe bliźniaki i tajne hitlerowskie badania – Dr Horák istniał naprawdę! ROZDZIAŁ 7 – Od hitlerowskich uczonych do agentów NKWD Na początek mała zachęta: dziwna fotografia Roberta – Bronie odwetowe pod Diablakiem – Wigilia na Luboniu – Co ukrywał wrak czołgu? – Rozmowa ze świadkiem tamtych dni – Poglądy Macieja Kuczyńskiego i dwie relacje o podziemnych przestrzeniach. ROZDZIAŁ 8 – Tajemnica Orawskich Beskidów Dziwne zjawiska nad Magurą i tajemnicze światła na stokach – Bezdenna jama, zaginieni ludzie, grzmoty bez burzy po raz drugi – Przybysze z nocnego nieba – O meteorycie przekutym na motyki i lemiesze – Temat powraca: Dziwne odkrycie na Czerwonych Wierchach. ROZDZIAŁ 9 – Ogień z obłoków i pozaziemski obiekt pod Tatrami Od Nieznanych Obiektów Orbitalnych do dziwnych bolidów – Archiwum X w polskim stylu: Wojsko poszukuje meteorytu – Trzęsienia ziemi i kamienie lecące z nieba – Podziemne sygnały spod Argentyny – Ufokatastrofa na Słowacji? ROZDZIAŁ 10 – W przepaściach Czasu Zagubione pokolenia: Mit to czy prawda? – Zestawiamy przegląd niepożądanych artefaktów – Poważne problemy z datowaniem – Domniemania, krytyki i komentarze – Ludzkie ślady w trzeciorzędowym wapieniu. – 2 –

ROZDZIAŁ 11 – Lux ex Oriente... Petroglify na Uralu: Wzory chemiczne z epoki kamiennej? – Spotkanie z dr Awińskim – Zagadka karelskiej kamiennej księgi – O dowcipnym podróżniku i tajemnych znakach na Syberii – Najnowsze odkrycie baszkirskich uczonych: Lotnicza mapa z Mezozoiku? ROZDZIAŁ 12 – Wizyta w Dolinie Umarłych Jakuckie drogi śmierci, albo legendy o krainie zagłady – Świadkowie spustoszenia: tubylcy, przyjezdni i czerwonoarmiści – Atomowe bunkry na Syberii? – Zagadkowe eksplozje i słupy ognia za Uralem – Nuklearne poligony czy prehistoryczny system globalnej obrony? – 3 –

WSTĘP Lewoczskie Wierchy, Słowacja Dzień dzisiejszy Chłopiec po raz ostatni rzucił okiem na porośnięty tarninami stok kąpiący się w świetle letniego poranka, a potem wstąpił w ciemny przestwór otworu jaskini ukrytej za skalnymi bałwanami, pod wysokimi reglowymi świerkami. Światła tutaj było mało i nie mógł sobie wyrobić jasnego zdania o tym, co go otaczało. W jego wyobraźni jaskinie składały się z podziemnych sal i korytarzy pełnych dziwów, marmurowych grzybów przyklejonych do ścian, z oponą kropli podziemnego deszczu, stalaktytów, stalagmitów i stalagnatów utworzonych przez miliony lat pracy wody oraz innych cudów podziemnego świata. Tymczasem tutaj, wbrew jego wyobrażeniom była ciemna gładka komora zwężająca się w korytarz. Wziął głęboki oddech i zanurzył się w ciemność i ciszę. Pod tenisówkami zatrzeszczały mu resztki spalonego drewna i konarów z dawnego ogniska, a nieco dalej z gliniastego spągu sterczało coś obłego i gładkiego jak piłka. Przemógł strach i znów westchnął, aż jaskinia odpowiedziała mu pogłosami i złowrogim echem gubiącym się gdzieś w jej czeluściach. Nie była to jednak rzecz, której bał się najbardziej – ludzka czaszka jakiegoś bezimiennego żołnierza Wehrmachtu, co poznał po charakterystycznym kształcie hełmu, a którego ciało zapewne zamieniło się w proch po upływie dziesiątek lat. Chłopiec słyszał jedynie ciszę i odniósł wrażenie, że ta cisza jest niewypowiedziana groźbą pod jego adresem. Mimo gęstej ciemności miał wrażenie, jakby ze ścian wychodziły cienie dawno poległych żołnierzy i wyciągają ku niemu swe kościotrupie ręce. Hełm wypadł mu z ręki i z grzechotem potoczył się po spągu jaskini, a chłopiec w porywie paniki nawet nie próbował go podnieść, tylko odwrócił się i pognał ku otworowi jaskini. W którym tańczyły drobiny kurzu w promieniach słońca. Kiedy wydobył się na zewnątrz po kępkach traw i ostrych zębach skalnych otaczających wejście, usłyszał wołanie swego brata, który tymczasem rył saperką w niewielkim wykopie. Kiedy podszedł bliżej ku wykopowi, w jaskrawym świetle lipcowego słońca ta rzecz nie była już taka straszna, jakby była tam – w mrokach jaskini, ukrytej pod skałami i korzeniami świerków – rozcięta część ludzkiej czaszki, kilka kości, resztki butów, a wśród resztek wojskowej czapki znajdowała się zardzewiała odznaka powstańczej armii. – Mamy problem – powiedział starszy z chłopców wkładając zardzewiały kawałek metalu do kieszeni spodni, w które wytarł potem zabrudzone gliną ręce. – Tutaj – machnął szeroko prawą ręką w kierunku wykopu, gdzie stał jego brat – mogły się znajdować jakieś granaty czy inne materiały wybuchowe. Trzeba będzie kogoś zawołać... W kilka godzin później, na stok wspiął się wóz patrolu rozminowania jednostki saperskiej, a na stoku porytym niewielkimi wykopami chodzili mężczyźni poubierani w ciężkie kombinezony przeciwwybuchowe z detektorami min w dłoniach. Kiedy skończyli swoją pracę i uznali miejsce za bezpieczne, ich dowódca, który tymczasem obejrzał sobie wejście do nieznanej jaskini, długo rozmawiał ze swym przełożonym przez polową radiostację. W krótkim czasie pojawiły się zielone łady-nivy żandarmerii wojskowej, której żołnierze zamknęli wstęp na ten teren wszelkim osobom postronnym – włącznie z mieszkańcami okolicznych wsi, strażnikami ochrony przyrody, robotni- kami leśnymi i leśnikami. A było się czemu dziwić, bo na stoku powstało małe miasteczko namiotowe zakryte od góry sieciami maskującymi, anteny satelitarne, silne reflektory, sprzęt monitorujący, polowe generatory – 4 –

energii elektrycznej, itd. itp. Na godzinę przed zachodem słońca zdumieni mieszkańcy okolicznych wsi, przerażeni i zaciekawieni przejazdami kawalkad oliwkowo zielonych wojskowych ciężarówek, mieli jeszcze jedno ciekawe widowisko. Jakby z wnętrza krwawo zachodzącego słońca wynurzył się wojskowy helikopter, przeleciał nisko nad dachami i przepadł za górą. Nikt z nich nie znajdował się tak blisko, by widzieć, gdzie maszyna ta wylądowała. Nie widzieli też, jak z helikoptera wysiadł mężczyzna w cywilnym ubraniu, któremu towarzyszyli ludzie odziani w ochronne kombinezony przeciwchemiczne i maski przeciwgazowe, z rozmaitymi przyrządami u boku. – Pozwolę sobie zameldować panu – powiedział energicznie do cywila mężczyzna w mundurze z dystynkcjami podpułkownika – że ją znaleźliśmy. Znaleźliśmy Księżycową Jaskinię! Tak to mogłoby wyglądać, jak w kiepskim filmie w rodzaju „Z Archiwum X” czy czymś takim produkcie made in Hollywood. Pokazujemy Czytelnikowi nade wszystko chronologiczny przebieg badań i poszukiwań tego artefaktu, który swe pochodzenie być może datuje z czasów istnienia Atlantydy, czy nawet Atlantyki. Historia poszukiwań Księżycowej Jaskini przypomina meandry Dymitriady czy historii życia i dokonań takich postaci, jak: Kopernika, Retyka, Deviusa, Kelleya, Sędziwoja, dr Faustusa i innych znanych postaci polskiej i europejskiej historii, których cechuje ta „nieuchwytność” tak normalna dla czasów polskiego i europejskiego Renesansu. Wielu ludzi jej szukało, wielu zrezygnowało, ale zajmująca tajemnica niepokoi i wciąż ludzie poddają się jej złowrogiemu urokowi. A stawką jest nie tylko odkrycie niesamowitego artefaktu, ale być może nowych technologii czy nowych wiadomości o historii naszej planety! W naszych poszukiwaniach pomagali nam specjaliści, uczeni, dziennikarze, ufolodzy, historycy i tacy sami badacze-outsajderzy jak my. Nie sposób jest ich wszystkich wymienić z nazwiska, więc niech chociaż podziękujemy im wszystkim tu i teraz korzystając z tej okazji, jaką jest wydanie tej książki. Oczywiście szczególne podziękowania kierujemy do Wydawcy edycji czeskiej – pana Pavla Mészárosa z AOS Publishing oraz pana Petera Listkiewicza z australijskiego wydawnictwa Za Próg, Wydawcy edycji polskiej, dzięki któremu ta nasza – druga już wspólna praca, stanowiąca wkład do wspólnego europejskiego dziedzictwa kulturowego – ujrzała światło dzienne. Stanowi ona kontynuację tematyki podjętej w naszych wcześniejszych pracach: Bohové atomových válek (Ústi nad Labem 1998) dr. Jesenský’ego i mojego „Projektu Tatry” (Kraków 2002). A teraz oddajemy głos faktom... – 5 –

ROZDZIAŁ 1 Zapiski kapitana Horáka Relacja Jacquesa Bergiera – Niezwykłe opowiadanie powstańczego kapitana – Dr Horák odnajduje dziwną jaskinię – Kronika niezwykłych wydarzeń dzień po dniu – Ślady Atlantydy na Słowacji? Niniejszym chcieliśmy przedstawić Czytelnikowi stan naszej wiedzy na temat jednej z najcie- kawszych zagadek naszej planety i historii cywilizacji na niej egzystujących. Jedną z nich jest Studnia o Ścianach z Metalu, odkryta przez słowackiego bojownika w czasie Słowackiego Naro- dowego Powstania pod koniec 1944 roku. Poza tym przedstawiamy wnioski, które nasuwają się po lekturze tego materiału. Przedstawiamy Czytelnikowi chronologicznie materiały, które sami opracowaliśmy oraz, które otrzymaliśmy od naszych przyjaciół ze Słowacji, Polski, Republiki Czeskiej i Stanów Zjedno- czonych Ameryki Północnej, a za które bardzo im dziękujemy. A oto pierwszy z nich – artykuł Miloša Jesenský’ego zamieszczonego w Wizjach Peryferyjnych nr 2,1996. Słowacy i Czesi nazywają ją POLMESIAČNA JASKYNA, albo po prostu jak w tytule – MESIAČNA JASKYNA – co po polsku znaczy tyle, co Półksiężycowa lub Księżycowa Jaskinia. W literaturze światowej pisze się najczęściej o niej – Jaskinia o Metalowych Ścianach, bądź po prostu – Studnia, co jest o tyle nieprecyzyjne, że chodzi tu raczej o szyb, strome wyrobisko, a nie formację naturalną, jaką jest jaskinia czy grota jako taka. Według wszystkich badaczy i entuzjastów hipotez o istnieniu zamierzchłych cywilizacji czy Cywilizacji Pozaziemskich – Księżycowa Jaskinia stanowi ślad i dowód na to, że jakieś 20.000 lat temu na terenach dzisiejszej Europy Środkowej istniała cywilizacja Ery Hyboryjskiej, tak dokładnie i plastycznie opisanej przez Roberta E. Howarda, albo też nastąpiło lądowanie przedstawicieli Innej Cywilizacji – ziemskiej (np. Szamballi, Agarty, podziemnej K'n-yan lub z legendarnej wyspy Atlantydy) bądź pozaziemskiej. W Polsce temat związany z owymi osobliwościami jako, że na całym świecie podobnych szybów istnieje wiele, jest raczej nieznany. Zainteresowanych odsyłamy do „Księgi tajemnic 2” Thomasa de Jeana, wydanej w Łodzi, w 1992 r., gdzie tekst o Księżycowej Jaskini znajduje się na stronach 79-88. Kompetentni tatrzańscy przewodnicy oraz wielu łowców osobliwości, traktują Księżycową Jaskinię jedynie jako legendę bez pokrycia w faktach. Rzecz w tym, że do chwili obecnej nikomu nie udało się odszukać miejsca, o którym w swoim dzienniku pisze Antonin T. Horák, a jest to jedyne źródło z opisem Księżycowej Jaskini. W latach 1992-95 sprawą tą zajął się słowacki badacz, lekarz i ufolog dr Miloš Jesenský, który udostępnił nam wyniki swoich poszukiwań i tak oto mamy okazję zaprezentować rezultaty jego pracy. Swego czasu Ronald D. Calais oznajmił światu o odkryciu w końcu lat 60. w kamieniołomach Mc Dermott (Ohio, USA), na głębokości około 15 metrów prehistorycznego szybu o okrągłym przekroju. Nikt nie zwrócił na niego wcześniej uwagi, a robotnicy pracujący w kamieniołomach zasypali go odpadkami produkcyjnymi, drobnymi kamieniami i żwirem. Wydarzenia, o których piszę dalej, zostały przedstawione w pamiętniku, przez dziś już nieżyjącego kpt. dr. Antonina T. Horáka, skąd cały tekst przytoczono niemal dosłownie w biuletynie National Speological Society – NSS News nr 3,1965, skąd został przedrukowany w pracy Jacquesa Bergiera i grupy INFO, Le livre de l'inexplicable, Paryż, 1972. Autor pamiętnika – były oficer powstańczej armii sformowanej w czasie Słowackiego Narodowego Powstania, a potem języko- – 6 –

znawca – próbuje w nim zachęcić speleologów, by znaleźli to, co Jacques Bergier nazwał „najdziwniejszą zagadką naszej planety” – stary szyb prehistorycznej kopalni, który odkrył w jednej z jaskiń na Słowacji. A oto, jak opisał to wszystko w dzienniku Antonin T. Horak, autor relacji, która spowodowała całe zamieszanie wokół Księżycowej Jaskini. (Bergier, J. Et al.: Le livre de l´inexplicable, Albin Michel, Paris 1972, čes. ed. Ivo Železný, Praha 1995, s. 38 – 49. Wytłuszczoną kursywą zaznaczono te partie tekstu, które zostały opuszczone w przekładzie francuskim.) 23 października 1944 r. Wczoraj wczesnym rankiem zostaliśmy znalezieni przez Slavka i ukryci w tej jaskini. Dzisiaj o zmroku, powrócił do nas ze swoją córką Hanką i przyniósł jedzenie i lekarstwa. Od piątku niczego nie mieliśmy w ustach, a przedtem, w czasie ostatnich dwóch potyczek jedliśmy tylko kukurydziany chleb, a i tego było mało. W sobotę po południu, resztki naszego batalionu (184 żołnierzy i oficerów, z których ¼ była ranna, a 16 ludzi było przenoszonych na noszach), kuśtykały po śniegu na północnym stoku. Moja kompania była w ariergardzie. W niedzielę o świcie zaatakowano nas z odległości 300 metrów, dwa 70-milimetrowe działa. Trzymaliśmy się przez 12 godzin, potem odparliśmy atak, ale lewe skrzydło nie wytrzymało, co kosztowało nas kilka ran. W czasie potyczki z nieprzyjacielem odniosłem rany bagnetem i kulą w lewą dłoń, a na dodatek zostałem jeszcze raniony w głowę, co wydarzyło się w następnym starciu. Z braku hełmu oberwałem solidnie po głowie – stąd dokuczliwa rana. Odzyskałem przytomność, kiedy ktoś wyciągnął mnie z okopu. Był to wysoki chłop. Nacierał mi ręce i głowę śniegiem i uśmiechał się. Potem ten dobry Samarytanin zabrał się za Jurka. Zdjął mu spodnie, wyciągnął odłamek z nogi i położył na śniegu. Martinowi zręcznie przewiązał głęboką ranę na brzuchu. Kiedy zrobił prowizoryczne nosze, przedstawił się nam jako pasterz (właściwie był bacą) Slavek, do którego należały okalające nas pastwiska. Do naszego schronienia dostaliśmy się przy jego pomocy po 4 godzinach. (Slavek) odwalił kilka głazów i pokazał wąski otwór – wejście do przestrzennej jaskini. Położył Martina do kąta a potem go przeżegnał, przeżegnał także i nas i jaskinię, a potem z ukłonami żegnał się także przed tylną ścianą, gdzie widać było wejście do jej dalszej części. Kiedy odchodził od nas, powtórzył ten sam rytuał i prosił mnie, bym nie szedł dalej w głąb jaskini. Poszedłem za nim kawałek mówiąc, że nazbieram czegoś do zjedzenia. Powiedział mi, że był w tej jaskini wraz z ojcem i dziadkiem, że jest to rozległy labirynt pełen przepaści, który nigdy nie mieli ochoty badać czy zwiedzać, że są tam trujące gazy i w ogóle „tam straszy”. Powróciłem do jaskini około północy całkowicie wyczerpany. Ból głowy uśmierzałem śniegiem. Martin był nie- przytomny, a Jurek miał gorączkę. Zjedliśmy skromną wieczerzę. Obłożyłem Martina nagrzanymi kamieniami, a Jurek objął pierwszą wartę. To była paskudna noc. Martin wrócił do przytomności, podałem mu trzy aspiryny i nieco wody ze śliwowicą, dokładnie z dziesięcioma kroplami. Głodny Jurek kręcił się koło dwóch niemieckich hełmów, gdzie gotowała się woda ze śniegu, do której dodałem po dziesięć kropli śliwowicy. Być może z powodu śnieżnej powodzi i zagrożenia lawinowego, a także licznych nieprzyjacielskich narciarskich patroli, które pałętały się w okolicy Slavek nie przyjdzie do nas wcześniej, niż za kilka dni. Z dwoma chorymi na karku nie mogłem się nawet pokusić o zapolowanie na jakiegoś zwierza, nie mówiąc już o tym, że mógłbym zagubić się w nieznanym terenie. Mamy wszak jaski- nie, do której, jak mówił Slavek może być jeszcze inne wejście i nie wykluczone, że nawet zimuje tu jakieś zwierzę. Rozważałem na głos takie możliwości, a Jurek żuł jodłową korę i prosił mnie, bym jednak poszedł w głąb jaskini na polowanie. Przyrzekł mi, że nikomu o tym nie powie. Nie czułem głodu, ale interesowało mnie, co mogło przestraszyć tak pewnego siebie Slavka, że aż wzywał Boga. Zabrałem ze sobą broń i pochodnię. Po półtorej godzinie idąc dość wygodnym i bezpiecznym korytarzem, dostałem się do długiego jakby przedsionka zakończonego niewielkim otworem. Wlazłem do tego otworu i stłukłem sobie kolano. Było tam coś podobnego do wielkiego czarnego silosu wpuszczonego w białe podłoże, coś jakby czarna lawa w otulinie soli czy lodu. – 7 –

Wytrąciło mnie to z równowagi i poczułem jakiś dziwny strach, bo zdałem sobie sprawę, że to, na co patrzę jest dziełem ludzkich rąk... Szyb był zakrzywiony, jakby odcisnął się w nim walec o promieniu 25 metrów. W miejscu, gdzie walec stykał się ze ścianą wytworzyły się białe stalaktyty i stalagmity. Ściana była niebiesko-czarna, z materiału, który stanowił połączenie stali, szkła czy porcelany i kauczuku. Spróbowałem tej substancji nożem – nawet nie zarysowałem jej. Pomyśla- łem, że jestem w dzikiej krainie, gdzie nie było nic, co wytworzyłaby cywilizacja i znajduje się w niej artefakt wysoki jak wieża, niczym baszta zamku wpuszczona w ziemię i pokryta naciekami... – mróz po kościach przeszedł mnie od tego wszystkiego. W ścianie znajdowała się wąska i długa szczelina, na dole szeroka na jakieś 20-25 cm u samej góry ledwie 2-5 cm przez którą z biedą byłby w stanie przecisnąć się człowiek. Wnętrze jej jest zupełnie czarne i pokryte ostrymi szczerbami, wielkimi jak pięść. Dno szczeliny ma kształt płyt- kiego koryta w ŻÓŁTYM PIASKOWCU i jest nachylone pod kątem około 60°. Usunąłem tam zapaloną pochodnię, zasyczała jak węgle wrzucone do wody i zgasła. Chciałem zbadać rzecz na miejscu i stwierdziłem, że mogę przecisnąć się przez szczelinę. Najpierw przepchnąłem tam głowę i prawą rękę. Ręka ze świeczką (którą miąłem) też przeszła, ale musiałem działać szybko, bo było mało stearyny. Chwilowo dałem więc za wygraną – na razie, bo zagadka bardzo mnie zafascynowała. Zdecydowałem, że jeszcze tu wrócę. Do naszej jaskini powróciłem około czwartej po południu. Jurek umył Martina i położył go między ciepłe kamienie. Dałem mu trzy aspiryny i ciepłej wody ze śliwowicą. Wyjaśniłem Jurkowi, że do polowania będzie mi potrzebny powróz, tyczka i pochodnia. Na szczęście przyszli Slavkowie z zapasami. Potem poszedłem z nimi, by nazbierać sucharów na pochodnie. Półmartwy ze zmęczenia powróciłem do jaskini około drugiej nad ranem – ale wreszcie się najedliśmy, Jurek aż za bardzo – więc jako drugi objąłem wartę. 24 października 1944 r. Noc przebiegła spokojnie. Martin wypił ziołowy wywar z miodem przeciw gorączce. Mam nadzieje, że się z tego wygrzebie. Jurek nie ma już tak opuchłych pleców, ale moja głowa jeszcze nie jest w porządku. Pociąłem nasze pasy i rzemienie dzięki czemu zdobyłem jakieś 8 metrów mocnej liny. O godzinie 10 byłem znów przy ścianie, gdzie przeciągnąłem pręt z uwiązaną linką, po której przelazłem na drugą stronę szczeliny ciemnego szybu. Tym razem miałem karbidówkę, którą przerzuciłem tam najpierw. Nie widziałem niczego, ale słyszałem coś, jakby dźwięk przepływającej wody. Bałem się, że za szczeliną jest przepaść i że wpadnę tam głową w dół. Nie było w szczelinie żadnych luźnych kamieni, więc odłamałem kilka stalagmitów i rzuciłem je w ciemność. Słyszałem jak turlały się po spągu i zatrzymywały z trzaskiem, co upewniło mnie w tym, że jest tam jakieś dno. Potem rzuciłem zapalone łuczywo i wreszcie podążyłem za nim. Wyleciałem ze szczeliny po drugiej stronie, poturlałem się i zatrzymałem na ścianie, która była tak samo gładka, jak ta od strony jaskini. Lampa jeszcze się koło mnie paliła i słyszałem jakieś dziwne dźwięki. Kiedy zapaliłem pochodnie zauważyłem, że znajduje się w szybie o zakrzywionych czarnych ścianach, które tworzyły niemal pionowy komin o przekroju sierpowatym. Nie jestem w stanie opisać tej ciemności ani zwielokrotnionego odgłosu mojego oddechu czy każdego ruchu. Dno szybu było wyłożone (a może wykute) solidnym wapieniem. Wszystkie światło, którym dysponowałem, nie było w stanie dokładnie oświetlić stropu, gdzie ściany się kończyły lub stykały. Pozioma odległość pomiędzy ścianami szybu wynosiła około 8 m, a pomiędzy „szpicami” sierpa aż 25 m. Do dalszych badań potrzebowałem więcej pochodni i dłuższych tyk, które jednak by się nie zmieściły w wejściowej szczelinie. Wracałem umorusany ale pełen nadziei, że uda mi się do końca zbadać tą niezwykłą strukturę, która była chyba jedyna na świecie. Tym razem udało mi się sforsować szczelinę bez problemów. Wylazłem z szybu, zapaliłem i poszedłem z powrotem do mych towarzyszy niedoli. W drodze powrotnej chciałem złapać jakiegoś nietoperza, ale nadaremnie. Jurek gotował ziemniaki i wyba- czył mi niepowodzenie w polowaniu, potem namaścił moje rany na plecach i pozszywał koszulę. Martin zjadł kawałek chleba i popił wywarem z ziół doprawionym miodem. Po 18. wybrałem się po – 8 –

zapas drewna na ognisko i pochodnie i powróciłem około 22. Jurek pilnował cały czas jaskini. 25 października 1944 r. Noc upłynęła spokojnie. Martin ma się nieźle. Jestem zadowolony także z tego, że rany Jurka już się goją i chciałby pójść ze mną. Lepiej byłoby jednak, aby nie wiedział nic o tajemnicy jaskini... Tak jak poprzednio wślizgnąłem się w szczelinę uprzednio zdjąwszy ubranie, ale tym razem nogami do przodu. Mimo tego, że przywiązałem pochodnie do dwóch tyczek, nie byłem w stanie ujrzeć stropu szybu. Strzeliłem dwukrotnie wzdłuż ściany do góry. Zahuczało jak uderzenie pioru- na, a właściwie przypominało to huk przejeżdżającego ekspresu i to wszystko. Wystrzeliłem więc jeszcze raz w każdą ścianę po jednej kuli. Z miejsc trafień wyskoczyły niebiesko-zielone iskry na wysokości około 15 metrów nade mną, a łomot był taki, że musiałem zatkać uszy... Kiedy ude- rzyłem w ścianę dziobem czekana, to wywołałem kolejne fale dudnienia. Następnie sondowałem zalegający na dnie szybu regolit, a potem zacząłem kopać w rogach „półksiężyca” tam, gdzie skała wapienna była najsłabsza. W prawym rogu był suchy ił, w lewym rogu pod półmetrową warstwą iłu znalazłem kości jakiegoś wielkiego zwierzęcia. Kiedy kopałem dalej, to po przekopaniu 150 cm natrafiłem na tylnej ścianie na gładkie żłobkowanie, jakby poziome sfalowania, które wydawały się być cieplejsze od reszty skały, a zbadałem te rysy jeszcze płatkami uszu i wiem, że się nie mylę. Pod warstwą iłu dno było zupełnie twarde. Kiedy dopaliły mi się pochodnie, poczułem na sobie zimny pot. Opuściłem półksiężycowy szyb, ubrałem się i poszedłem na miejsce, gdzie znajdowały się nietoperze. Upolowałem ich siedem. Jurek zrobił potem z nich potrawkę z chleba, ziół i tych nietoperzy. Slavek i Olga, jego druga córka, przyszli wraz ze zmrokiem i przynieśli słomę, siano, owcze skóry i lecznicze zioła: tarninę, rozchodnik i ziarna kosaćca, które są doskonałą namiastką kawy. Tymczasem ja poszukałem sosnowych pochodni i dwóch długich tyczek i wróciłem z powrotem około północy. Martinowi podałem wodę i pozostałe aspiryny. Jurek znów strzegł nas przez całą noc. 26 października 1944 r. Noc przeszła spokojnie. Wróciłem do szybu by kontynuować badania. I znów, mimo użycia przeze mnie najdłuższej tyczki i pochodni nie udało mi się oświetlić stropu. Strzeliłem nad oświetloną część – kule wydobyły ze ściany wielkie niebiesko-zielone iskry i dudnienie, ale nie odłupał się ani okruszek dziwnej wykładziny ściany. Jednakże pociski zrobiły w ścianie rysy na pół palca długie, z których wydobywał się ostry zapach. Ponownie zacząłem kopać w lewym rogu i stwierdziłem, że okładzina metalowa ciągnie się w głąb, czego nie było w prawym rogu. Wydobyłem się z szybu i obejrzałem sobie zewnętrzną ścianę i jej otoczenie. W stalaktycie było kilka cętek podobnych do szkła. Kiedy je skrobałem, to otrzymałem bardzo drobny proszek, którego nie można było zebrać bez kleju. Postanowiłem otrzymać klej z pazurków nietoperzy. Chciałem zdobyć chociażby niewielką próbkę tego materiału, z którego były wykonane nad wyraz gładkie ściany półksiężycowego szybu. Mimo tego, że strzelałem zawsze w to samo miejsce, gdzie odbijały się kolejne kule, to w efekcie nie uzyskałem niczego, poza ostrym zapachem i wibrującym dźwiękiem rykoszetujących pocisków. W drodze powrotnej złapałem kilka nietoperzy i znowu mieliśmy je w „potrawce”... Powiedziałem Jurkowi, żeby odciął im nóżki. Wieczorem – jak zwykle – przyszedł Slavek z córką i przynieśli ze sobą ćwiartkę jelenia, pół kilo soli i torebkę karbidu. Jurek ponownie przez całą noc trzymał wartę. 27 października 1944 r. Martin umarł we śnie. Jurek, który zna jego rodzinę – wziął na siebie przekazanie [jej] jego – 9 –

dobytku – portfela z 643 koronami, zegarka z grawerką i aktu zgonu, który mu wystawiłem. Teraz możemy już odejść i dołączyć do naszego batalionu, który znajdował się na wschód od Koszyc. Jurek może przejść o kuli jakieś 10 km dziennie, ale musimy poruszać się ostrożnie. Jutro ruszamy. O 10. byłem w jaskini i poszukiwałem możliwości dostania się do niej od tyłu bądź z góry. Na lód i trujące gazy nie natknąłem się w niej, i chyba ich tam nie było, mimo zapewnień Slavka. Potem wlazłem do szybu, dalej kopałem i myślałem nad tym problemem. Powróciłem do groty około 16. Nakazałem Jurkowi zapakować nasze rzeczy, wyczyścic broń, przygotować jedzenie na 7 dni i zwrócić Slavkowi wszystko, co nam pożyczył. Przyszedł on z obiema córkami, jak tylko dowiedział się, że Martin zmarł. Przenieśliśmy go do okopu i tam pochowaliśmy zawiniętego w koce. Slavek miał na wiosnę ustawić tam porządny krzyż, na co dałem mu 150 koron. Slavek donosił mi o ruchach nieprzyjaciela w kierunku wschodnim, jak mógł najlepiej. Jurek i ja wróciliśmy do jaskini około północy, a on znów wziął obie warty, bowiem może się wyspać jutro w dzień. 28 października 1944 r. Spokojna noc i tym razem dobre śniadanie. Wyryłem swe imię i nazwisko, itd. na pasku, a wszystko to wpakowałem w złotą kopertę mojego zegarka, które to rzeczy włożyłem do butelki, którą zatkałem mieszaniną gliny i węgla drzewnego. Ten dowód mojej bytności włożyłem do „szybu księżycowego” na resztki spalonych pochodni. Wygląda na to, że pozostanie tam na długo, aż do czasu, kiedy nacieki wapienne przykryją całkowicie wejście do szybu. Slavek nie ma syna, któremu mógłby przekazać tajemnicę szybu, jego córki jej nie znają, a zazwyczaj wydawały się [za mąż] w innych wsiach. Jeżeli nie wrócę do tej jaskini, to za kilka dziesięcioleci zniknie ona z ludzkiej pamięci. Siedziałem przy ogniu i zastanawiałem się, czemu miała służyć ta struktura ze ścianami grubymi na dwa metry i tak dziwnym kształtem, ale nic nie wymyśliłem. Jak głęboko była wbita w skałę? Czy jest tam coś innego oprócz tego szybu? Czy był to wytwór ludzkich rąk? Ile jest prawdy w legendach Platona o dawno znikłych cywilizacjach dysponujących magiczną techniką, jakiej sobie nawet nie możemy wyobrazić?... Jestem człowiekiem ostrożnym w osądach, z wykształceniem uniwersyteckim, ale muszę dopuś- cić myśli, że tam pomiędzy tymi wysokimi, idealnie pochylonymi, wręcz z matematyczną dokładnością zakrzywionymi ścianami, czarnymi i gładkimi jak atłas, odczułem tchnienie jakiejś nieznanej potęgi. Teraz zrozumiałem dokładnie zachowanie się Slavka i jego przodków, którzy swymi praktycznymi i prostymi rozumami widzieli w tym jakieś czary... Slavek ukrywał fakt istnienia Księżycowej Jaskini z obawy przed najazdem hord turystów i wszystkim, co taki najazd niesie. Czyżby przerażała go komercjalizacja jego prostego życia na łonie przyrody? Kiedy znowu tutaj powrócę, będzie to z ekipą związanych przysięgą milczenia ekspertów: geologów, metalur- gów, speleologów, i nawet jeżeli obiekt ten ma znaczenie dla rozwoju nauki i naszej cywilizacji, to trzeba będzie uszanować poglądy Slavka. W drodze powrotnej zamaskowałem otwory wiodące do jaskini. Być może ma ona jakieś wejścia, których Slavek nie zna, a przez które może wejść tam jakiś poszukiwacz „skarbów” czy speleolog. Wróciłem o 3. po południu. Około 5. przyszli Slavkowie przynosząc kilka jajek na twardo. Jurek poprosił Slavka o rozmowę w cztery oczy. Potem i tak Hanka powiedziała o co chodzi, a mianowicie o to, że chce go pojąć za męża. Śmiała się i płakała, Jurek dał jej swoje zdjęcie i złoty zegarek, który mu jego ojciec przywiózł z Ameryki; Jurek jest zamożnym stolarzem w Bratysławie. Jestem zaproszony na wesele i mam nadzieję, że tam dojadę. Aby przekonać ich, że myślę o tym poważnie, dałem Hance list do mojego przyjaciela jubilera i powiedziałem jej, żeby dał jej druzę czeskich granatów jako prezent ślubny. Slavek przyniósł ich rodzinną Biblię, a ja w niej dokonałem odpowiednie zapisy. Żegnając się po słowacku uścisnęliśmy sobie mocno ręce, zabraliśmy broń i nasze rzeczy i poszliśmy. Kiedy weszliśmy do lasu, obejrzeliśmy się i ujrzeliśmy Slavka maskującego wejście do jaskini. Jego córki zamazywały nasze ślady. Śnieg skrzył się w jasnym świetle wschodzącego Księżyca. – 10 –

30 października 1944 r. Poruszaliśmy się powoli, bo było ciemno na letnich ścieżkach. Przez kilka dni obozowaliśmy w lasach sosnowych i słuchaliśmy huku dział. Widzieliśmy grupę powstańców, którzy walczyli ze strzelcami górskimi i niebieskimi policjantami faszystowskimi. Faszyści się wycofali, a my dołączyliśmy do powstańców i byliśmy ich gośćmi przez cały dzień. Była to mieszana grupa z Hechaluts-u, ŻOB i DROR-u z województwa rzeszowskiego w sąsiedniej Polsce, którzy pomagali naszym powstańcom i nie mogli powrócić – ze względu na głębokie śniegi – do swego obszaru operacyjnego pomiędzy Krakowem a Przemyślem. Ich lekarzem była Rachela W. – wdowa po zamordowanym żydowskim lekarzu. Opowiedziała nam o walkach grupy Jesia [Jasia] Frymana Bandy z hitlerowcami i dwukrotnie nakarmiła nas ciepłą strawą. Kiedy ci żydowscy bojownicy udali się na północ, to my musieliśmy pójść na południe w kierunku Koszyc, gdzie doszliśmy na szósty dzień. W Koszycach otrzymaliśmy rozkaz udania się do naszego oddziału, który czekał na ofensywę Armii Czerwonej, by do niej dołączyć do końca wojny. W ostatnich dniach II Wojny Światowej jadąc do Czech odwiedziłem to miejsce ponownie. Slavkowie mieszkali tymczasowo w Ždiarze. Odwiedziłem grób Martina i poszedłem obejrzeć wejście do jaskini. Zęby zwierzęcia, które tam znalazłem, oddałem konserwatorowi w wydziale muzeum paleontologicznego w Użgorodzie [Ukraina]. Konserwator określił je jako zęby dorosłego niedźwiedzia jaskiniowego (Ursus spealeus). I znów wynikły z tego pytania: wejście jest bardzo ciasne – jak ten niedźwiedź się tam dostał? Wszak blok wapienia i stalaktyty były nienaruszone i nic nie wskazywało na to, by cokolwiek je uszkodziło. Widocznie miś spadł do szybu wtedy, kiedy miał on jeszcze połączenie z powierzchnią? W korespondencji omawiającej plany wydania tego dziennika, dr George W. Moore skłaniał się ku teorii, że „księżycowy szyb” mógł powstać wskutek rozpuszczenia warstwy wapieni leżących pomiędzy równoległymi warstwami rogowca. Jestem sceptycznie nastawiony do tego, bowiem cała wewnętrzna powierzchnia „księżycowego szybu” ma charakter homogeniczny, jednorodny. Hipoteza ta niczego nie wyjaśnia dziwnego, równoległego żłobkowania na powierzchni ściany w lewym rogu. Przy ostatnich odwiedzinach tamtego terenu zbadałem całe zbocze góry nad jaskinią i nie znalazłem żadnego otworu, który mógłby być połączony z „półksiężycowym szybem”. Jednak w tak młodych górach, jakimi są Tatry, mogło je zatarasować jakieś obsunięcie skały, co tam się często zdarza. – 11 –

ROZDZIAŁ 2 Poszukiwania Księżycowej Jaskini Kopalnia rud miedzi sprzed 12.000 lat? – Dramatis personae z dziennika kapitana – Pierwsze poszukiwania i... pierwsze wątpliwości – Niedokładne dane geograficz- ne – Jaskinia znaleziona i ponownie zgubiona. W poprzednim rozdziale przeczytaliście informację kpt. dr. Antonina Horaka, w której zakoń- czeniu możemy przeczytać hipotezę o tym, ze Księżycowa Jaskinia jest artefaktem pozostałym po cywilizacji, którą opisał Platon w swych dialogach Timajos i Krytias. Osobiście jesteśmy przekonani, że jest to pozostałość po dawnej cywilizacji – nazwijmy ją cywilizacją Atlantydzką – i jest to najprawdopodobniej pozostałość po dawnej kopalni rud miedzi, która powstała w czasach, kiedy na naszym kontynencie polowali na mamuty nasi przodkowie odziani w zwierzęce skóry z siekierami krzemiennymi w dłoniach. Zaczniemy od lokalizacji. Jaskinia ta znajduje się najprawdopodobniej na słowacko-polskim pograniczu w okolicy ograniczonej drogami Stara Lubovnia – Plavec, linia kolejowa Plavec – Muszyna, droga Muszyna – Żegiestów – Piwniczna po stronie polskiej, i wreszcie droga Piwniczna – Stara Lubovnia. Amerykanie lokalizują wylot tej jaskini i półksiężycowego szybu w okolicach miejscowości Sulín. W Średniowieczu i później – aż do końca XVIII wieku – na północy Słowacji wydobywano rudy żelaza, antymonu, arsenu i srebra oraz miedzi – co przekazują nam kroniki miejskie i parafialne oraz spiski poszukiwaczy skarbów z Bractwa Siedmiu Gwiazd i innych organizacji oraz poszuki- waczy indywidualnych. Były to najczęściej ubogie złoża gniazdowe, rzadziej żyłowe, z biegiem czasu doszczętnie wyeksploatowane. Pozostały po nich jedynie dziury w ziemi i nazwy terenowe: Koperszady, Koprowa Dolina, Szpiglasowa Przełęcz, Miedziane Ławki, itp. – szczególnie widoczne to było w niemieckojęzycznym nazewnictwie obowiązującym za czasów C.K. Monarchii Austro- węgierskiej. Zakładam zatem, że półksiężycowy szyb został wykuty w wapiennej skale w miejscu, gdzie znajdowało się gniazdo rudy miedzi, której resztki dr Antonin Horak wziął za okładzinę z nieznanego metalu. Przejrzałem spis minerałów, które mogłyby grać rolę tego nieznanego metalu i wyszło na to, że pasuje do tego opisu kilka rud miedzi, których właściwości podaję poniżej: – 12 –

Właściwości niektórych rud miedzi REE – to radioaktywne pierwiastki ziem rzadkich (od angielskich słów Rare Earth Elements – uran, tor, rad, polon, cer, itd.). Miedź i jej związki mają to do siebie, że barwią płomień palnika bunsenowskiego na piękny kolor zielony. Tym można wytłumaczyć zielono-niebieskie iskry krzesa- ne ze ścian uderzeniami pocisków z broni kpt. Horaka. Obecnością związków miedzi można wytłumaczyć także ostry zapach pyłu, który wybijały one ze ścian szybu. Związki miedzi, a zwłaszcza siarczki i siarczany łatwo reagują z wodą wydzielając trujący siarkowodór – H2S czy tlenki siarki – SOx, co tłumaczy to, co Slavek mówił o trujących gazach w głębi jaskini!!! Poza tym mają one charakterystyczny, ostry i nieprzyjemny zapach, który jest ich cechą rozpoznawczą. Kryształy związków miedzi są ciężkie i nie dają się łatwo odłupać od podłoża. Także trudno jest je zarysować nożem, są bowiem twarde, ale kruche. Obecność związków miedzi w półksiężyco- wym szybie tłumaczy wszystkie zaobserwowane przez dr. Horáka zjawiska. Wyglądałoby zatem na to, że półksiężycowy szyb był śladem jakichś robót górniczych prowa- dzonych w czasie zamieszkiwania tych terenów przez niedźwiedzie jaskiniowe – Ursus spealeus, które wyginęły na terenach Europy po ostatnim glacjale, czyli 10-12 tys. lat temu. W tym samym czasie uległa katastrofie platońska Atlantyda... Istnieje możliwość podana przez dr. Moore’a, która sugeruje, że Księżycowy Szyb jest tworem naturalnym, powstałym wskutek wypłukania wapienia spomiędzy dwóch warstw rogowca. Rogo- wiec jest to organiczna lub chemiczna uwodniona krzemionka – SiO2 · nH2O, która odkłada się w cienkich warstwach w skałach osadowych (np. w piaskowcach) lub konkrecjach (np. w skałach węglanowych – wapieniach). Jego pokłady są jedwabiście gładkie o tłustym połysku i twardości 6,0º w skali Mochsa, o barwie szarej lub brunatnej, postaci skrytokrystalicznej lub bezpostaciowej. Rogowcami są kamienie półszlachetne: agaty, chalcedony, jaspisy, onyksy, chryzoprazy, karne- ole, opale i spinele. Należy tu nadmienić, że onyksy są właśnie koloru czarnego lub czarno-niebies- kiego. Jednakże rodzi się jedna, zasadnicza obiekcja: dr Horák był przecież geologiem i rozpoz- nanie krzemionki i jej odmian nie powinny mu sprawić żadnej trudności, dlatego też to „wyjaśnienie” niczego nowego do sprawy nie wnosi, a wręcz odwrotnie. (Por. Encyklópedie Zeme, – 13 –

Bratislava 1986; Fuller S. – „Skały i minerały”, Warszawa 1996; Hofmann H. – „Minerały”, Warszawa 2001; Medenbach O., Sussieck-Fornfeld C. – „Minerały”, Warszawa 1996; Bauer J. – „Skały i minerały”, Warszawa 1997; „Minerały i kamienie szlachetne”, Warszawa 1996; „Atlas mineralogii”, Warszawa 2000.) Miejmy nadzieję, że uda nam się go wreszcie odnaleźć. Byłby to kolejny dowód na istnienie zamierzchłej, wysoko rozwiniętej cywilizacji atlantydzkiej, która znikła w niewyjaśnionych okolicznościach 120 wieków temu... Kiedy poszliśmy tropem tajemniczego dziennika kpt. Horaka, w którym opisywał on swe przygody w tajemniczej jaskini, mieliśmy nadzieję, że uda nam się dowiedzieć czegoś więcej na temat ludzi, którzy byli z tą historią związani. Z czasem okazało się, że nie jest to takie łatwe, jakby mogło się wydawać, niemniej po bliższym przyjrzeniu się całej historii i sprawdzeniu szeregu danych związanych z bohaterami przedstawionych w dzienniku wydarzeń, nasuwają się pewne wnioski. Zacznijmy więc od zrekapitulowania naszej wiedzy o tych osobach, względnie grupach osób, będących dramatis personae: • Batalion: Do 20 października 1944 r. brał udział w dwóch bitwach, podczas których wpadł w ręce wroga cały oddział intendentury. Nieprzyjaciel zniszczył cały system aprowizacyjny i żołnierze nie mieli nic do jedzenia, poza chlebem kukurydzianym, którego było zresztą bardzo mało. Stan żołnierzy i oficerów w dniu 21 października 1944 r wynosił 184 ludzi, z czego 25% było rannych a 16 na noszach. Wynika z tego, że pododdział ten miał jedynie ⅓ swego pierwotnego stanu, czyli ok. 200 żołnierzy. 21 października resztki batalionu cofały się po północnym stoku gór, prawdopodobnie w kierunku wschodnim. O świcie 22 października zostali oni zaatakowani przez jednostkę Wehrmachtu i ostrzelani dwoma działami 70 mm z odległości około 300 metrów. Bitwa trwała około 12 godzin. Od 23 października batalion cofał się w kierunku Koszyc a około 27 października 1944 r. został dyslokowany na wschód od Koszyc, gdzie czekał na przyjście Armii Czerwonej, aby się z nią połączyć. • Kompania: (należała do wyżej wymienionego batalionu). Jej dowódcą był około 20 października kpt. dr Antonin T. Horák a jej szeregowymi żołnierzami szeregowcy Jurek i Martin (ten ostatni zmarł 27 października 1944 r.). W czasie wycofywania się batalionu w dniach 20-22 października 1944 r., kompania ta była w ariergardzie i przez 12 godzin osłaniała odwrót sił głównych. Potem kpt. Horak zarządził oderwanie się od nieprzyjaciela. Przy wycofywaniu się dwa granaty wpadły w lewy okop i zranionych zostało dwóch żołnierzy. Dowódca kompanii, który tam się udał, został zaatakowany przez nieprzyjaciela i otrzymał kilka ran od bagnetu, postrzał w lewą dłoń oraz cios w głowę, po którym stracił przytomność. Wszyscy ranni zostali na polu bitwy a reszta kompanii zdołała się wycofać. Tamtejszy gospodarz ukrył ich przed Niemcami. • Kpt. dr Antonin T. Horák: (dowódca kompanii). Miał akademickie wykształcenie. W boju przeciwko Wehrmachtowi 22 października 1944 r. został zraniony w lewą rękę i w głowę. Został nieprzytomny na polu walki. Przez kilka dni ukrywał go miejscowy gospodarz. Dołączył do kompanii około 5 listopada 1944 r. w okolicach Koszyc. • Martin: (żołnierz kompanii), został zraniony w brzuch podczas starcia z Wehrmachtem 22 października 1944 r. Rana była bardzo głęboka. Został na polu walki i ukrywał się razem z kpt. dr. Horákiem. W nocy 26/27 października 1944 r zmarł. Pochowano go w okopie, w którym został zraniony. Całą sprawą w nadziei, że uda mi się jeżeli nie rozwiązać do końca, to przynajmniej zbliżyć do ostatecznego rozstrzygnięcia zagadki szybu. Z czasem okazało się, że nie jest to takie łatwe, jakby mogło się wydawać, niemniej po bliższym przyjrzeniu się całej historii i sprawdzeniu szeregu danych związanych z bohaterami przedstawionych w dzienniku wydarzeń, nasuwają się pewne wnioski. Na wiosnę 1945 r. na jego mogile gospodarz postawił krzyż. Akt jego zgonu wystawił kpt. dr Antonin T. Horák. Jurek: (żołnierz kompanii), mieszkał w Bratysławie i z zawodu był cieślą. W październiku 1944 r. był albo kawalerem albo rozwiedziony. Jego ojciec był przed wojną w USA. Znał Martina i jego rodzinę. W bitwie z Wehrmachtem był zraniony odłamkiem granatu w udo. Został na polu walki i ukrywał się potem z dr. Horákiem, z którym 5 listopada dołączył do kompanii w okolicy Koszyc. Po wojnie ożenił się z Hanką, córką bacy Slavka. • Miejsce bitwy i odniesienia ran: stoki Tatr, północne zbocze z okopami. W jednym z nich – 14 –

pochowano Martina, a na jego grobie miał stanąć krzyż. Okoliczne pastwiska należały do Slavka. • Slavek: baca, właściciel kilku pastwisk, gospodarz. Należy do starych osadników w tych stronach jako, że tam mieszkał jego ojciec i dziad. Miał dwie córki – Hankę i Olgę. • Hanka: w październiku 1944 r. była na wydaniu. Po wojnie najprawdopodobniej wyszła za szeregowego Jurka, cieślę z Bratysławy. Kpt. Horak dał jej list do znajomego jubilera, by przekazał jej w prezencie ślubnym druzę czeskich granatów. • Położenie Księżycowej Jaskini (wg danych z 1944 r.): nie zarośnięty, stromy stok (groziły lawiny). Droga z pola bitwy do jaskini zajęła Slavkowi i jednemu lekko rannemu mężczyźnie niosącym dwóch ciężej ranionych ludzi, aż 4 godziny. Na trasie pomiędzy polem bitwy a jaskinią była kosodrzewina. • Opis jaskini: Wąskie przejście wiodło do przestrzennej sali. Dalej było wąskie przejście do labiryntu pełnego przepaści i źródeł wydzielających trujące gazy(SO2, SO, H2S, CH4, CO, CO2,???), ale w jaskini były nietoperze. Świadczyło by to, że w jaskini nie mogło być trujących gazów typu CO czy CH4, bowiem nietoperze nie mogłyby żyć w zatrutej atmosferze. Jako pierwsi Księżycową Jaskinią zainteresowali się znani w Czechach „łowcy tajemnic”, inż. Ivan Mackerle i Michał Brumlik, którzy dokonali swojej pierwszej wyprawy na Słowację w dniach 7-11 października 1982 roku. Celem ekspedycji było zweryfikowanie niektórych podstawowych danych, takich jak: 1. Wyznaczenie na mapie lokalizacji Księżycowej Jaskini według informacji zawartych w pracy Jacquesa Bergiera; 2. Odszukanie osób, które znają miejsce wejścia do Księżycowej Jaskini, tj. kpt. dr. A. T. Horáka, Jurka, Slavka, jego córki oraz ich krewnych; 3. Sprawdzenie i porównanie z zapiskami kpt. Horáka opisów walk jednostek powstańczych SNP z wojskami Wehrmachtu i podległymi ks. Tiso; 4. Odnalezienie punktów orientacyjnych wymienionych w dzienniku kpt. Horáka, które mogłyby pomóc w zlokalizowaniu Księżycowej Jaskini. (Zpráva o pátraní po tajemné šachté ve tvaru pulměsíce dle údaju z knihy Jacqua Bergiera Le livre de l´inexplicable, AIM, Cesta z 7.10-11.10 1982, (maszynopis), Praga 17.10.1982, s. 1-9) Ekspedycja ta przyniosła konkretne rezultaty – odcinek, na którym miała by leżeć Księżycowa Jaskinia, miał znajdować się na Levoczskich wzgórzach, które od roku 1952 są poligonem wojskowym. Wejść tam można jedynie za okazaniem specjalnej przepustki. Uściślono także jej położenie geograficzne: 49°02' N – 020°07' E z dokładnością do 10', co odpowiada koordynatom: 49°12' N – 020°17' E, następna lokalizacja wskazuje na miejsce położone na Levoćskich Vrhach, na pozycji 49°12' N – 020°44' E.) Co do lokalizacji na terenie Levoćskich Vrchov, to Jaskinia powinna się znajdować na południe od wsi Jakubany, pomiędzy górami Kečera i Magurič. Dochodzenie przeprowadzone we wsiach: Jakubany, Kolačkov, Šambron i Bajerovce przyniosło kolejny fakt. Otóż w czasie II Wojny Światowej w tych miejscowościach nie mieszkał żaden gospodarz, który miałby tylko dwie córki o takich imionach. W październiku 1944 r. nie było tu żadnych walk, a także nie przechodziły tu powstańcze wojska w sile batalionu czy choćby kompanii. W ogóle nie było tam żadnych grup partyzanckich. Pewien emerytowany pułkownik powiedział badaczom, że nic mu nie wiadomo o jakimkolwiek partyzanckim oddziale, który 22 października 1944 r. toczył boje z Wehrmachtem na wschód od Levoczy. Była to najkrytyczniejsza faza SNP, kiedy to siły powstańcze spychano w kierunku Wysokich Tatr, gdzie przechodziły one z regularnego na partyzancki sposób walki. Jest to raczej mało prawdopodobne, by ktoś kierował się na wschód, lecz takiej możliwości nie można całkowicie wykluczyć. Mogła to być na przykład grupa żołnierzy, którzy postanowili przebić się do swoich domów. W tym celu wyłonili spomiędzy siebie dowódcę i dlatego ich marsz był zorganizowany na wojskowa modłę. Podczas dochodzenia wypytywano ludzi o słowo „Yzdar” (wymawiając z angielska słowo to – 15 –

brzmi „Jzdjer” lub „Jzdjar”), co miało oznaczać nazwę miejscowości, w której baca Slavek miał przebywać tymczasowo po wojnie. W dwóch niezależnych od siebie przypadkach padła nazwa miejscowości Ždiar, gdzie, rzeczywiście byli bacowie, a nazwisko Slavek mogło tam występować. Niestety, w Ždiarze nawet najstarsi mieszkańcy twierdzili, że żaden baca Slavek ani żadne walki pomiędzy słowackimi patriotami a Wehrmachtem nie miały miejsca ani w październiku, ani innych miesiącach 1944 r. ... Druga ekspedycja inż. Mackerlego i Brumlika odbyła się w dniach 12-21 lipca 1984 r i jej celem było zidentyfikowanie miejsca potyczki kpt. Horáka z Niemcami, zbadanie narodowości i tożsamości osób występujących w tym wydarzeniu oraz odszukanie ich krewnych. (Zob. Zpráva o pátraní po Měsíční šachtě dle údaju amerického speleologického časopisu NSS News č.3 3/1965, Aim, Cesta z 12-21.7. 1984, Praga 1984, s.1-6). Z dziennika kpt. Horáka wynika, że rodzina Slavka należała do starych osadników, autochto- nów. Slavek twierdził, że zwiedzał jaskinie ze swym ojcem i dziadkiem, przeto wysoce prawdo- podobne jest, że jego córki także tam się urodziły. Z Hanką chciał się żenić w 1944 roku partyzant Jurek, a więc mogła mieć wtedy 15-20 lat, co by oznaczało, że urodziła się pomiędzy 1916 a 1929 rokiem. Gdyby Olga była młodsza, to miałaby wtedy poniżej 8 lat, a co za tym idzie, nie mogłaby pójść z ojcem w góry. Poszukiwano więc wszystkich dziewcząt o imieniu Hanka (Hana lub po polsku Hanna, Anna) i Oľga (Olga), urodzonych pomiędzy rokiem 1916 a 1936. Imię Hanka czyli Hana jest imieniem czeskim i jako takim nieczęsto używanym na Słowacji, ale podobnie jak w Polsce – o Annie mówi się tu właśnie Hanna. W wykazach metrykalnych z okresu od 1 stycznia 1923 do 31 grudnia 1949 znajdują się tylko dwie Olgi i kilka Anien, przy czym ŻADNEJ Oldze NIE odpowiadała Anna O TYM SAMYM NAZWISKU, i żadna z nich nie miała ojca o nazwisku Slavek, albo Slav (Slavomir). Co więcej – imię Hana nie występuje tam w ogóle. Zapisy metrykalne z okresu od 1 stycznia 1907 do 31 grudnia 1922 także nie rejestrują imion Olga i Hana – są jedynie trzy Anny, ale ŻADNA z nich nie miała ojca Slava... Powyższe ustalenia nie mogą jednak stanowić ostatecznego argumentu jako, że wszystkie wymienione osoby mogły używać swych drugich imion, jak to jest praktykowane np. na Małopolsce, bądź pseudonimów np. w przypadku bacy Slavka – wszak trwała wojna. Tak zatem imię czy nazwisko Slavek mogło być partyzanckim pseudonimem i człowiek ten naprawdę mógł nazywać się zupełnie inaczej i nie być tym, za kogo się podawał. Mógł on być jakimś pracownikiem jakiegoś alianckiego wywiadu, stąd tajemnica otaczająca jego osobę. Podobnie negatywne rezultaty przyniosło poszukiwanie na terenie Liptowskiej Osady i Liptowskiej Niżnej – w latach 1916-1929 żadnemu mężczyźnie o nazwisku Slav lub podobnym, nie urodziły się córki Olga i Hana. Były pułkownik z 6. Taktycznej Grupy „Zobor”, która operowała na terenach, gdzie znajdował się pododdział kpt. Horáka, stwierdził, że nic mu nie wiadomo o istnieniu oficera o tym nazwisku i dodał jeszcze kilka informacji: 1. ŻADEN batalion czy inny pododdział nie cofał się w kierunku Koszyc. Wszystkie jednostki ciągnęły w kierunku Tatr, gdzie były one rozformowywane. Żołnierze do nich należący albo wracali do domów, albo walczyli dalej w grupach partyzanckich – także w Polsce, aż do roku 1945; 2. Aż do dnia 28 października 1944 r. na tym obszarze nie było śniegu.!!! Dopiero 28 października zaczął padać deszcz ze śniegiem. Wiele śniegu spadło dopiero po 3 listopada 1944 r. Analiza ta nie przyniosła zatem żadnych konkretnych wniosków. Nie udało się zidentyfikować ani jednej osoby, która znała położenie Księżycowej Jaskini: • kpt. Horáka nie znali ani miejscowi mieszkańcy, ani żołnierze powstańczej armii; • baca SIavek z dwoma córkami Olgą i Hanką nigdy nie mieszkał w północnej części Levocz- skich Vrhov, tak samo jak w miejscowości Ždiar (Yzdar). Na obszarze Levoczskich Vrchov samo nazwisko Slavek nie występuje. Nie udało się także potwierdzić informacji zawartych w dzienniku kpt. Horáka: – 16 –

• 22 października 1944r. na tym obszarze nie doszło do żadnej potyczki; • ani mieszkańcy, ani leśnicy nic nie wiedzieli o mogile powstańca w tej okolicy; • na obszarze Levoczskich Vrchov nie występują sosny i kosówka; • nie ma informacji o opadach śniegu w końcu października 1944 r. (ibidem, s.9) Dalsze dochodzenie przyniosło jeszcze jeden rezultat – otóż podane przez NSS News ko- ordynaty miejsca, gdzie miałaby znajdować się Księżycowa Jaskinia zostały wyssane z palca przez redaktora naczelnego NSS News dr. G. Moore'a, który podał je wedle skróconej wersji dziennika dr. Horáka i niezbyt dokładnej mapy Czechosłowacji. Wersję tę podał Thomas de Jean w „Księdze tajemnic 2”. Założono bowiem a priori, że Księżycowa Jaskinia jest położona na północnym stoku Niskich Tatr, co odpowiadało twierdzeniu dr. Horáka, że jaskinia znajduje się po północnej stronie Tatr, że pod koniec wojny baca Slavek mieszkał tymczasowo w Żdiarze, o walkach z Niemcami, o występo- waniu kosówki, itd. itp. Wytypowanie miejsca blisko Liptovskiej Osady, pomiędzy L'ubochňou a Parnicou (Thomas de Jean podaje nazwy miejscowości jako „Plavince” i „Lubocna”) jak już nam wiadomo nie wypaliło. Nie pasowało do faktów. Jedno, co udało się udowodnić ze stuprocentową pewnością, to że wszystkie daty umiejsca- wiające w czasie te wydarzenia są FAŁSZYWE. I tak np. silny opad śniegu miał miejsce 3 listopada 1944 roku, a 22 października śniegu jeszcze nie było – co stoi w jawnej sprzeczności z tym, co pisze dr Horák. Wypływa z tego wniosek, który zda się potwierdzać dość oczywisty fakt, że dr Horák spisywał swój pamiętnik NIE NA MIEJSCU wydarzeń, ale ZNACZNIE PÓŹNIEJ! – a mianowicie w 1965 roku, kiedy już niezbyt dokładnie pamiętał wydarzenia... Bitwa z hitlerowcami miała miejsce nie 22 października, ale właśnie 3 listopada 1944 r. Dlatego nie można posiłkować się zapiskami dr. Horáka przy ustalaniu wydarzeń historycznych... (AIM, korespondencja prywatna z 19.2.1991) Dalszą przesłanką pomagającą przy lokalizacji Księżycowej Jaskini, byłoby występowanie skał wapiennych na Słowacji. Opisywane podziemne przestrzenie miały bowiem znajdować się w skałach wapiennych. W tym celu należało by nanieść na mapę podstawowe punkty odniesienia oraz obszary skał wapiennych. Musiałyby one być na tyle dokładne, by można było zlokalizować na niej w sumie niewielkie gniazdo wapieni w otaczającej je innej skale (w przypadku Księżycowej Jaskini, w piaskowcu), a takie struktury istnieją w północnej Słowacji. To Tatry Bielskie... Interesujące jest także wyjaśnienie podane przez geologa z Ústredneho Geologickieho Ustavu w Pradze Czeskiej, który uważa za prawdę to, co napisał dr Horák, a co dotyczy jaskini i jego dokonań, choć to obraz na wskroś subiektywny. Dziwne wydaje się na przykład, że w dzienniku nie wspomina on słowem o wielkościach, które charakteryzują podziemny świat jaskiń. Dowodziło by to, że kpt. Horáka interesowały nie tyle szczegóły penetrowanych okolic, ile wyłącznie jego własne zainteresowania i spostrzeżenia. Innymi słowy, bardziej polegał na własnych odczuciach aniżeli na w miarę obiektywnym podaniu dokładnych okoliczności, jakie towarzyszyły kreślonym wydarzeniom sprzed wielu lat. Potwierdza to tym samym, że dziennik został napisany nieco później, jako „wspominki z lepszych czasów...” Na przykład, opisowy zwrot: in the Tatra Mountains może (ale wcale nie musi) oznaczać Tatr jako takich, ale inne pasmo górskie, położone w ich pobliżu. Kolejna informacja: at Zdar wskazuje, że może chodzić tu o miasteczko Ždiar na obszarze Tatr Bielskich. (Zob. Zpráva o jednání..., AIM, Ústřední ústav geologický, Praha 7. 10. 1988, s.2) Dalsze poszukiwania przyniosły nieco więcej informacji na temat tożsamości kpt. dr Antonina T. Horàka. Według aktualnie uzyskanych informacji chodzi o oficera w randze kapitana, który został prawdopodobnie zrzucony na terytorium Słowacji, w składzie brygady powietrznodesantowej złożonej z Czechów i Słowaków w ZSRR, a którzy walczyli uprzednio w brytyjskim RAF. Po wojnie opuścił on Czechosłowację i przeniósł się do USA, gdzie od roku 1965 mieszkał w Pueblo (Kolorado). Był doktorem lingwistyki i właścicielem restauracji. Jego żona miała na imię Anna. Zmarł w czerwcu 1976 roku. Nie natrafiono na żaden ślad jego krewnych czy znajomych w Czechosłowacji. W redakcji czasopisma wydawanego przez U.S.S. Geological Survey tego autora już nie pamiętali, redaktor dr G. Moore odpisał inż. Mackerlemu, że informacje o szerokości i długości geograficznej Księżycowej Jaskini sam sobie wymyślił patrząc na mapę Czechosłowacji i – 17 –

nie muszą one być konkretne. (List George’a W. Moora do inż. Mackerlego z dnia 27.03.1983) Jak doszedł do nazw „Plavnica” i „Lubocna” tego już nie wiedział, a w oryginalnym tekście dr. Horáka nic o nich nie ma. Jest dość prawdopodobnym, że dr Horák wspominał o nich przy spotkaniu z dr. Moore'em, ale nie wiadomo w jakim kontekście. Pierwsza wyprawa, która miała miejsce w dniach 7-11 października 1982 r. kierowała się podanymi koordynatami długości i szerokości geograficznej. Badacze wyszli także z założenia, że idzie o błąd w druku: Lubocna = Lubovňa, itd. bo w miejscu z podanymi współrzędnymi leżą dwie miejscowości – Stara Lubovňa i Plavnica. Ekspedycja wytyczyła sobie takie cele: 1. Odnaleźć miejsce potyczek według wskazówek dziennika; 2. Określić losy i uzyskać bliższe informacje o pododdziale dr. Horáka. Wiadomo, że miał on 184 żołnierzy, maszerowali w kierunku Koszyc, co było samo w sobie nietypowe, a to dlatego, że zdecydowana większość powstańców SNP kierowała się ku Bańskiej Bystrzycy, albo rozformowa- no ich oddziały, a oni sami udawali się do domów; 3. Uzyskać bliższe dane o kpt. dr. Horáku, datę i miejsce jego urodzenia, co pozwoliłoby na odtworzenie jego życiorysu i szlaku bojowego; 4. Znaleźć bliższe informacje na temat Jurka, który wie, gdzie jest jaskinia, ale nie zna jej sekretu. Ożenił się z córką Slavka i potem był cieślą w Bratysławie; 5. Odnaleźć bacę Slavka w Ždiarze. Skoro śnieg spadł po 1 listopada 1944 roku to wiadomo, że daty bitew były wymyślone. Dr Horák prawdopodobnie w ogóle NIE PISAŁ ŻADNEGO DZIENNIKA a swe wspomnienia spisał w formie pamiętnika, aby były dla wydawcy atrakcyjniejsze! Dokładnych dat nie pamiętał, więc je po prostu wymyślił. To, że był głęboki śnieg, tego nie mógł zapomnieć, tego nie wymyślił – tak więc rzecz się miała w listopadzie, kiedy Słowackie Narodowe Powstanie już się skończyło, powstańcza armia została rozformowana – mogło więc chodzić JEDYNIE o grupę powstańców powracających do domów, bez żadnej wojskowej organizacji... Jednostki wojskowej – owego batalionu – nie udało się zidentyfikować ani poprzez archiwa Muzeum SNP w Bańskiej Bystrzycy, w Matici Slovenskiej w Martinie, Oddeleni Vojenskych Dejin Slovenska w Bratysławie, ani wywiadom z żołnierzami i oficerami Słowackiej Armii. Co się tyczy Ždiarów, to oprócz wioski u podnóża Tatr Bielskich istnieją jeszcze: Ždiar przy Liptovskiej Tepličke, Ždiary w okolicy Rožnavy, Ždiar przy Nižnom Slavkove i Ždiar przy Svidniku. Co się zaś tyczy nazwy „Lubocna”, to postawiono hipotezę, że mogłaby to być L'ubochňa i Parnica (zamiast Plavnica), gdzie jest w pobliżu także Ždiar – być może chodzi o błąd drukarski przy pisaniu słowackich nazw ale możliwości zweryfikowania tej hipotezy są praktycznie zerowe. Trochę szkoda, że cała ta historia jakby utkwiła w martwym punkcie i w obecnej chwili istnieje nikłe prawdopodobieństwo jej ostatecznego rozwikłania. Miejmy nadzieje, że dr Miloš Jesenský nie podda się tak łatwo i jeszcze o niej kiedyś usłyszymy, choć plątanina nazw i lokalizacji znacznie gmatwa całą sprawę, która w 99,999999% zda się być jedynie paleokontaktowym hoax'em – głupim żartem zrobionym w celu... No właśnie – czy tylko dla sławy i pieniędzy? To akurat nie wydaje się takie pewne. Trudno uwierzyć, że dr Horak dla paru dolarów i kilku dni chwały puścił w druk taką piramidalną bzdurę... – tego nie robią ludzie, którzy przeszli przez piekło wojny i powstania. To nie pasuje do tego typu ludzi. Wydaje mi się, że najbardziej prawdopodobną lokalizacją jest ta z Tatr Bielskich, co pokazuję na mapce II. W punkcie oznaczonym cyfrą „9” znajduje się przecięcie współrzędnych geogra- ficznych – 49°12' N – 020°17' E, czyli na stokach Stežky, która należy już do granitowego masywu Tatr Wysokich, i o jaskiniach w tym terenie trudno mówić. Jeżeli przesuniemy spojrzenie nieco dalej na północ, to na PÓŁNOCNYM stoku Tatr Bielskich znajdziemy Babią Dolinę, gdzie w miejscu o współrzędnych 49°15' N – 020°17' E mogłaby znajdować się poszukiwana jaskinia... Oczywiście to tylko domysł, ale spełnione są nieomal wszystkie warunki lokalizacji podane przez dr. Horáka. Szkoda jedynie, że i tam – jak w przypadku Levoczskich Vrchov znajduje się wojskowy poligon, a nad resztą Tatr Bielskich zasłonę tajemnicy rozsnuwa TANAP. Dziwnym faktem jest, że przez Tatry Bielskie przebiegają TYLKO TRZY szlaki turystyczne: niebiesko-zielony szlak nr 2911/5810 po południowej stronie Tatr Bielskich, żółty nr 8862 do – 18 –

Bielańskiej Jaskini oraz zielony nr 5811 do Magury i Rigelskiego Potoku. Od 1995r. udostępniono jeszcze tzw. „naukową ścieżkę” z Rigelskiego Potoku na szeroką Przełęcz do szlaku 2911/5810... Komu zależy na tym, by po Tatrach Bielskich nie włóczyli się turyści? TANAP-owi? Być może tak, bo rąbie się tam drzewa i wywozi tysiące metrów sześciennych drewna rocznie, a ścisły rezerwat przyrody, który tam się znajduje jest nim jedynie z nazwy. (Tygodnik Podhalański nr.49,50,51/1995) Wokół Tatr Bielskich istnieje kilkanaście domów wczasowych praskich – teraz bratysławskich – VIP-ów, które przed 1990 r. były chronione przez elitarne jednostki MSW. Czy tylko tego chronili świetnie wyszkoleni komandosi Št. B.? A może czegoś więcej, na przykład Księżycowej Jaskini? Pozostaje mieć nadzieję, że Jaskinia nie została „wygrabiona” a i jej tajemnice przewiezione do piwnic Łubianki czy Chodynki, gdzie zazwyczaj trafiały tajemnice pochodzące z krajów Układu Warszawskiego, że wspomnę tylko nasz – polski – incydent gdyński z roku 1959, kiedy to znalezionego na gdyńskiej plaży humanoida, przewieziono ciupasem do ZSRR... (Podobno jednak to EBE jest w Polsce, dobrze ukryta w kostnicy szpitala uniwersyteckiego w Gdyni – sic!). Tak mogło być i w przypadku Księżycowej Jaskini, V-7, hitlerowskiej bomby A i wielu, wielu innych tajemnic. Nie sądzę, by tajemnica Księżycowej Jaskini wyszła na jaw w tym millennium – po prostu dlatego, że zajmują się tym tacy outsiderzy jak dr Jesenský czy ja... Jak długo będzie istniała zmowa milczenia w której obok decydentów ma swój udział także kwiat naszej nauki, tak długo ta i inne zagadki pozostaną Wielkimi Niewiadomymi. Jest w tej całej historii i pewien akcent polski. W zapiskach dr. Horáka jest coś niepokojąco znajomego, rzekłbym – swojskiego, coś – co już gdzieś kiedyś czytaliśmy. I rzeczywiście – przypomnieliśmy sobie materiał o istnieniu tzw. „szklistych tuneli” w słowackim stoku Babiej Góry. Historie te są do siebie tak podobne, że nie może być mowy o przypadkowej koincydencji... Wydaje mi się, że konwergencja tych dwóch Legend jest niezupełnie przypadkowa – i jest w tym coś więcej, niż tylko ślepy traf. Czyżby tajemniczy informator dr. Jana Pająka opowiedział mu swoją wersję Legendy o Księżycowej Jaskini, nieznacznie ją tylko modyfikując i dostosowując do realiów beskidzkich? Wydaje się, że tak właśnie było, ale bynajmniej nie chodziło tu o stoki Babiej Góry a o zbocza Babiej Doliny w Tatrach Bielskich!... (Jesenský, M.: "Tajemnica Księżycowej Jaskini", Wizje Peryferyjne, nr 2/1996, s. 22-29) – 19 –

ROZDZIAŁ 3 Zagadka szklistych tuneli Zaznajamiamy się z prof. dr Janem Pająkiem – Niezwykła historia z dzieciństwa Wincentego – Dobrze strzeżona góralska tajemnica: Tunele pod Babią Górą? – Dalsze uwagi i spostrzeżenia. W poprzednim rozdziale wyraziliśmy atrakcyjną hipotezę, że Księżycowa Jaskinia i system szklistych tuneli pod Babią Górą, o których pisze polski uczony prof. dr inż. Jan Pająk, są dwoma aspektami TEGO SAMEGO problemu. Zgodnie z zasadą audiatur altra pars przekazujemy na początek obszerne fragmenty relacji prof. Pająka (Leśniakiewicz, R.: „Księżycowa Jaskinia – zagadki ciąg dalszy”, Wizje peryferyjne, nr 3/1996, ss. 24-28): Byłem właśnie w klasie maturalnej liceum, kiedy usłyszałem pierwszą opowieść o szklistych tunelach, wyglądających jakby wytopiła je w skale jakaś ogromna maszyna. Osoba, która mi o nich opowiedziała – nazwijmy ją Wincenty – znana mi była z innych niezwykłych opowieści jakie kolidowały drastycznie z moim „naukowym światopoglądem”. Gdy słuchałem tej kolejnej opowieści, nie przykładałem do niej szczególnej wagi i traktowałem jako rozrywkę. Z czasem zapomniałem niektóre szczegóły – przykładowo nie jestem już pewien, czy tunel zaczynał się na Babiej czy na Baraniej Górze, do jakich miejsc prowadził, jak był oznakowany, jak się go otwierało, itd. itp. Stąd też przytaczam wersję w formie luźnej opowieści, jaką obecnie ja pamiętam. Jak to zwykle bywało z zimami lat 60., tego wieczora elektrownia znowu wyłączyła prąd. Siedzieliśmy więc przy buzującym piecyku wsłuchując się w trzask płomieni... Wincenty po pewnym czasie zaczął: Kiedy byłem w twoim wieku, pewnego wieczoru mój ojciec zapowiedział, że następnego ranka wyruszymy w daleką drogę. Nazajutrz rano zdziwiło mnie to, że zamiast zwykłych przygotowań do jarmarku ojciec zapakował tylko naftową latarnię, zapałki oraz zapas jedzenia. Moja ciekawość jeszcze wzrosła, kiedy wyruszyliśmy w drogę piechotą, zamiast – jak zwykle – furmanką... Kiedy wyszliśmy poza granicę naszej wioski, ojciec przewodzący w milczeniu przywołał mnie do siebie. – Wicek – powiedział – nadszedł czas, byś poznał sekret naszych przodków. Sekret ten przekazujemy z ojca na syna od drzewniech czasów. Trzymamy go w rodzinie na czarną godzinę. Oprócz mnie wie o tym kilku członków rodzin rozrzuconych, po innych wioskach. Sekret ten, to ukryte przejście podziemne. Bacz teraz na drogę, bo pokażę ci ją tylko raz. Musisz więc ją dobrze zapamiętać. Dalszą drogę odbywaliśmy w milczeniu. Podeszliśmy do podnóża Babiej Góry od strony czeskiej (Autorowi chodziło chyba o stronę słowacką, bo ani Babia ani Barania Góra nie ma stoków po czeskiej stronie granicy. Obie te góry leżą nieco dalej na wschód od granicy [etnicznej i administracyjnej] słowacko-czeskiej. – przyp. RKL) – ojciec znowu się zatrzymał i pokazał mi skałkę na wysokości około 1/3 tej góry. – Wicek – powiedział – zważ na tę skałkę, bo zasłania ona wejście do podziemia. Gdy wspięliśmy się do skałki, zdziwiło mnie, że żadnego przejścia nie było widać. Mój ojciec zaparł się plecami przy narożniku i zaczął pchać. Stałem zaskoczony, bo z bliska skałka – 20 –

wyglądała na zbyt dużą, by jeden człowiek mógł ją popchnąć. – Psia... – ojciec zaklął – długo nie otwierana, musiała się zastać, nie gap się! – pomóż mi pchać. ! Przyskoczyłem i popchnąłem – skałka drgnęła i po początkowym oporze posunęła się zadziwiająco lekko. Odsłoniło się wejście dostatecznie duże, by przejechać przez nie wozem. Ojciec zapalił latarnię naftową, poczym popchnął skałę na poprzednie miejsce. Zatrzasnęła ona całkowicie otwór wejściowy. Następnie ruszył tunelem, jaki zaczynał się od tej skałki i prowadził dość stromo w dół. Zatkało mnie z wrażenia, bowiem czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziałem. Tunel był ogromny i zmieściłby się w nim nie tylko wóz ale cały pociąg. Przebiegał prosto jak strzała. Jego przekrój był kolisty, ale nieco spłaszczony od góry. Powierzchnia była lekko pofalowana, jakby pokarbowana ostrzem ogromnego wiertła. Ściany miał lśniące, jakby wylane szkłem. Chociaż raptownie schodził w dół, był zadziwiająco suchy, ani śladu wody spływającej po spągu i ścianach. Zauważyłem też, że nasze buty stąpające po szklistej podłodze nie wydawały żadnego dźwięku, jakiego można by się spodziewać po skale, odgłos kroków był przytłumiony, jakby spąg tunelu wyłożono jakimś tworzywem. Po dosyć długim marszu tunel wpadł do ogromnej komory w kształcie beczki stojącej nieco skośnie. Ściany tej komory były szkliste, jak ściany tunelu, którym przyszliśmy, ale nie były one jednak karbowane, za to spąg i ściany były uformowane w jakiś dziwny spiralny wzór, wyglądający jak zastygły wir. W komorze tej zbiegały się wyloty kilku tuneli. Niektóre z nich miały przekrój okrągły, niektóre trójkątny. Ojciec położył latarnię na ziemi i przysiadł na chwilę, by odpocząć, ja zaś zacząłem rozglądać się po pieczarze. Pod ścianami, z dala od wylotów tuneli podłoga była zaścielona jakimiś przedmiotami, skrzyniami, beczkami oraz najróżnorodniejszą bronią. Widziałem części zbroi rycerskich, maczugi, miecze, szable, a także starodawną broń palną. Moja uwagę zwróciła niezwykłej roboty piękna strzelba z bogato inkrustowaną lufą o białej kolbie. Wziąłem tą strzelbę, by ją oglądnąć, ale ojciec krzyknął na mnie „nie rusz! – nie mamy oliwy by ją znów nasmarować!” – Możemy przecież zabrać ją ze sobą – odpowiedziałem. – Nie – powiedział ojciec – to wszystko ma tu czekać na wypadek ciężkich czasów. Przysiadłem więc przy ojcu. Wtedy zaczął on wyjaśniać: – Tunele, które tu widzisz, prowadzą do każdego kraju i każdego kontynentu. Możesz więc zajść nimi, gdzie tylko zechcesz, oczywiście jeżeli tylko wiesz, jak się w nich obracać. Ten tunel z lewej strony wiedzie do Niemiec, potem do Anglii, dalej zaś do Ameryki, gdzie łączy się z tunelem z prawej strony. Z kolei tunel z prawej strony wiedzie do Rosji, potem do Kaukazu i Chin, dalej do Japonii i w końcu do Ameryki. Do Ameryki możesz dojść także pozostałymi tunelami wiodącymi pod biegunami Ziemi. Każdy z tych tuneli posiada co jakiś czas komorę rozgałęźną podobną do tej, w której teraz jesteśmy, gdzie łączy się z innymi tunelami idącymi w innych kierunkach. W tym labiryncie łatwo się jest zgubić. Dlatego też nasi przodkowie używali drogowskazów, jakie informowały, który kanał wybrać – chodź, pokażę ci jak te drogowskazy wyglądają. Podeszliśmy do jednego z tuneli i wtedy zauważyłem przy jego wylocie kilkadziesiąt niezdarnych rysunków nagryzmolonych czarną farbą czy zaschniętą krwią. Ojciec wskazał mi rysunek po rysunku, objaśniając jego znaczenie. Jeden z nich oznaczał Wawel w Krakowie [!]. Kiedy tak objaśniał mi znaki, niespodziewanie dał się słyszeć odgłos dudnienia, syku i metalicznego pisku – przypominało to przejeżdżający pociąg parowy, kiedy zmienia szyny na zwrotnicach lub hamuje. Ojciec zamilkł i powiedział: – Resztę objaśnię ci w drodze powrotnej, teraz musimy szybko wracać. Zaczęliśmy się szybko wspinać szybem wejściowym, ścigani coraz głośniejszym dudnieniem i metalicznym piskiem. Ojciec wyraźnie się niepokoił i często oglądał za siebie. Gdy dopadliśmy skały przy wejściu, syk i pisk były tak głośne, jakby pociąg hamował tuż za naszymi plecami. Po wyjściu na zewnątrz i zatrzaśnięciu skały, ojciec padł na ziemię zdyszany. Po dość długim odpoczynku zaczai wyjaśniać: – Tunele, jakie widziałeś, nie były wykonane przez ludzi, a przez wszechmocne stwory, które mieszkają w podziemiach. Stwory te używają tuneli do poruszania się w podziemiach od jednej – 21 –

strony świata w drugą. Używają one w tym celu ognistych maszyn latających. Gdyby maszyna taka na nas najechała, to zostalibyśmy niechybnie upieczeni od jej gorąca. Na szczęście głos w tunelu niesie daleko, jest więc czas, by zejść jej z drogi, kiedy się ją usłyszy. Poza tym stwory te mieszkają w innych częściach świata i w te strony przylatują bardzo rzadko. Nasi przodkowie wykorzystywali te tunele do ukrywania się przed najeźdźcami oraz szybkiego przemarszu w inne strony. W drodze powrotnej ojciec wyjaśnił mi znaczenie pozostałych znaków. Przykazał też, bym we właściwym czasie przekazał tę wiedzę komuś innemu, by nie uległa zapomnieniu. (Pająk J., Pańszczyk K. – „Tunele NOL spod Babiej Góry”, Nowy Targ – Kota Samarahan 1998 [skrypt].) Na tym kończy się relacja człowieka imieniem Wincenty – informatora prof. dr. Jana Pająka, który z kolei przytoczył te historie na dowód istnienia magnokraftów (magnolotów) – latających maszyn z wyglądu podobnych do Nieznanych Obiektów Latających czyli UFO – i de facto, prawdopodobnie mających identyczny napęd... Także osobną sprawą jest pochodzenie tego tunelu – prawdopodobnie pozostałość po istotach zamieszkujących wnętrze naszej planety po czymś w rodzaju Agarty czy Shangri-la... Pisali o tym słynni ezoterycy i egzoterycy: M. Bławatska i Ferdynand Antoni Ossendowski, Brinsley le Poer- Trench i Mircea Eliade, Aleksander Grobicki i... Umberto Eco! (Zob. także Ossendowski A. F. – „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”, Poznań 1930; Grobicki Al. – „Nie tylko Trójkąt Bermudzki”, Gdańsk 1980; Krzyściak J. – „Däniken, Kosmici i Atlantydzi”, Katowice 1997; Maclellean A. – „Zaginiony świat Agharti”, Warszawa 1996; Maclellan A. – „Tajemnica Pustej Ziemi”, Warszawa 2000; Zajdler L. – „Atlantyda”, Warszawa 1980.) Ale o tym później, teraz zajmijmy się wspólnymi punktami obu legendarnych osobliwości Księżycowej Jaskini i szklistego tunelu. Punkty te zostały już wyróżnione w tekście doniesienia prof. Pająka, ale przypomnę je raz jeszcze: • Lokalizacja obu jaskiń (bowiem omawiany tunel będę w dalszym ciągu nazywał „jaskinią”) stanowi sekret trzymany w rodzinach od wielu (co najmniej kilku) pokoleń. • Sekret ten jest przekazywany z ojca na syna, Slavek nie miał syna, więc najprawdo- podobniej nie przekazał sekretu, lub przekazał go któremuś z potomków w rodzinie swych braci czy sióstr... • Sekretem miałoby być ukryte podziemie, czy przejście podziemne leżące na terenach należących do jednej rodziny i to dość zamożnej – jak wynika to z relacji. • Opis jaskini: ogromne rozmiary, lekko pofałdowane ściany i spągi, gładkie ściany wyłożone jakimś niezwykłym tworzywem (w relacji prof. Pająka) czy metalem, w relacji brak wody spływa- jącej po ścianach mimo, że mówi się o stalaktytach i stalagmitach, ale znajdują się one poza (!) właściwą jaskinią. Jej kształt jest bardzo nietypowy – pochylonej beczki czy pochylonego szybu o półksiężycowym kształcie. Trójkątny kształt korytarzy także upodabnia do siebie obie Legendy. • Zjawiska występujące w jaskiniach. Chodzi o zjawiska akustyczne, których źródłem jest działalność ludzka albo Obcych Istot. W obu przypadkach sprowadza się ona do dudnienia i metalicznego syku, bądź pisku. • Obydwie jaskinie znajdują się na Słowacji. Oczywiście, w obu relacjach występują pewne różnice, ale wniosek jest ten sam: • Obydwie jaskinie zostały zbudowane przez nieznanych konstruktorów, których utożsamia się z dawnymi cywilizacjami „platońskimi” lub pozaziemskimi... Gdzie znajduje się wejście do szklistego tunelu? Relacja Wincentego mówi o słowackiej stronie Babiej Góry. Barania Góra raczej nie wchodzi w rachubę, a to dlatego, że przez jej południowe zbocza nie przebiegała granica państwowa, która przebiega właśnie przez Babią Górę! W świetle – 22 –

relacji Wincentego – wejście znajduje się na ⅔ wysokości względnej góry, tj. około 1.200 m n.p.m., w dolinie Potoku Bystra. Problem w tym, że poza szczytem Diablaka, który stanowi skalistą „wyspę” w otaczającym go terenie, na południowych stokach Babiej Góry nie ma żadnych skałek! To pewnik, a zarazem pierwsza obiekcja. Obiekcja druga dotyczy sprzeczności w relacji Wincentego – skoro oznakowania korytarzy malowano lichą farbą lub krwią, to jakim cudem przetrwały one straszliwy (podobno) żar przelatujących przez korytarze i komory podziemnych statków latających.? Jak to gorąco zniosły z kolei drewniane czy płócienne przedmioty codziennego użytku jakie tam zgromadzono? Przecież powinny one ulec zniszczeniu już przy pierwszym przelocie „podziemnego” NOL-a – prawda? Czyli, że żar wydzielany przez te pojazdy nie był aż tak straszny, jak to opowiadał Wincenty? A może chodziło o promieniowanie jonizujące? Poparzenia promieniste dają podobny obraz, jak konwencjonalne poparzenia termiczne, więc może Wincentemu o to chodziło? Ciekawe, bo dr Horak też wysunął przypuszczenie, że Księżycowa Jaskinia stanowi wyrobisko po wydobyciu rud uranowych... – jak sugeruje to Thomas de Jean. Podejrzewamy zatem, że w wypadku tunelu chodzi de facto o Księżycową Jaskinię, a Wincenty twierdząc, że wylot korytarza znajduje się w Babiej Górze, po prostu wpuścił prof. Pająka w ślepą uliczkę... Dlaczego zresztą miałby mu mówić prawdę? Skoro istnienie korytarza jest taką tajemnicą, to dlaczego akurat tylko wobec prof. Pająka miała by zostać złamana zmowa milczenia? Przecież informacje o jaskiniach były trzymane w sekrecie i złamanie sekretu byłoby równoznaczne ze złamaniem prawa omerty! Z tego prostego względu relacja Wincentego i potem prof. Pająka w tym względzie jest niewiarygodna! I znowu nasuwa się przypuszczenie, że chodzi tu o Babią Dolinę w Tatrach Bielskich... Trudno bowiem przypuścić, żeby istniały dwie różne formacje o tak niezwykłych właściwoś- ciach. Nasuwa się w związku z tym jeszcze jedno spostrzeżenie – Wincenty mówi o członkach rodzin znających tajemnicę mieszkańców innych wiosek. Otóż wiele rodzin ma krewnych na Słowacji i vice-versa, zatem tak w Polsce jak i na Słowacji Legenda powinna być znana wielu ludziom. Prof. Pająk nie pisze, gdzie spotykał się z Wincentym, ale założę się, że miało to miejsce albo w Zakopanem, albo w ogóle na Podhalu, a nie w Zawoi czy na polskiej bądź słowackiej Orawie... Wygląda więc na to, że Wincenty i dr Horak zetknęli się z tą samą tajemnicą! – 23 –

ROZDZIAŁ 4 Poszukiwacze skarbów kontra hiszpańska Securitate Egzotyczna legenda albo prawda – Na scenę wstępuje Sebastian Berzeviczy – Świadectwo pastora Bucholtza – Kogo poszukiwała hiszpańska Securitate? Pomysł połączenia obydwu tych Legend przyszedł nam do głowy, kiedy w połowie lat 90. ub. wieku zbieraliśmy materiały do naszej pierwszej wspólnej książki o kosmicznych technologiach hitlerowskich Niemiec. Już wtedy nasunęła się nam jeszcze jedna hipoteza na temat tego, że Księżycowa Jaskinia mogłaby znajdować się w Pieninach, gdzie miejscowa tradycja spaja w jedno legendy o skarbach Inków z osobą szlachcica, obieżyświata i awanturnika Sebastiana Berze- viczy’ego. Kiedyśmy dokładnie analizowaliśmy tą historię, to stwierdziliśmy, że w naszej książce powinno znaleźć się miejsce dla tego kondotiera, jego niezwykłych przygód w Nowym Świecie, egzotycznej i wielkiej miłości, zdradzie i śmierci, królewskich wysłannikach oraz – rzecz jasna – ogromnych skarbach ukrytych w jaskiniach. (Jesenský, M.: Posledný Inkov odkaz I. – III., Slovenské národné noviny, vol. 12 (16), nr 12 (5.6.2001), s. 9, nr 13 (19.6.2001), s. 9, nr 14 (3.7.2001), s. 9, Leśniakiewicz, R.: „Księżycowa jaskinia na Spiszu?”, „Świat UFO”, vol. 22, nr 1 (67) (2002), s. 89-99). W roku 1946, w zamku Dunajec w Niedzicy, stojącym nad polsko-słowacką rzeką graniczną Dunajec, pojawił się niejaki Andrzej Benesz z testamentem, który jego ojciec otrzymał z krakowskiego kościoła pod wezwaniem Św. Krzyża. Dokument ten był spisany pod koniec XVIII wieku na zamku Dunajec przez samego Sebastiana Berzeviczy’ego i wysłannicy, którzy przybyli na zamek aż z ... Peru! Benesz w towarzystwie miejscowego sołtysa, komendanta posterunku Milicji Obywatelskiej i oficera Wojsk Ochrony Pogranicza odwalił ostatni stopień schodów wiodących do zamku i tam znalazł metalową rurkę zawierającą dokument w postaci indiańskiego kipu (quipu). Składało się ono z trzech sznurów zapętlonych w mnogie węzły i zakończonych nietypowo blaszkami z łacińskimi napisami: „Titicaca”, „Vigo” i „Dunajec”... Indiańskie kipu miało być wskazówką do lokalizacji ogromnego indiańskiego skarbu, którego dziedzicem miał być wnuk Berzeviczy’ego – Antonio Berzeviczy vel Benesz alias Condorcanqui vulgo Tupac Amaru III. I jak na razie, to nie ma eksperta, który rozwiązałby tą zagadkę szlachcica, który władał niedzickim zamkiem przez tyle lat... Sebastian gnany chęcią zdobycia sławy i fortuny oraz przygód dostał się na dwóch hiszpańs- kiego króla, skąd wysłano go do Peru, gdzie służył wiernie hiszpańskiej koronie. Tam ożenił się z indiańską księżniczką, w której żyłach płynęła królewska krew Inków. Z tego małżeństwa urodziła się ich córka Umina, która wydała się za ostatniego pretendenta do tronu Inków – Jose Gabriela czyli Gabriela Condorcanqui vel Tupaca Amaru II, który w latach 1779-81 przewodził powstaniu przeciwko Hiszpanom. Po okrutnym zdławieniu rebelii i zamordowaniu przez nich Tupaca Amaru II, Sebastianowi udało się uciec z Uminą i Antoniem do Starego Świata, ale mściwa ręka hiszpańskiej korony dosięgła uciekinierów w Wenecji. Ponowna ucieczka do Dunajca także nie była oderwaniem się od prześladowców – Uminę zamordowano w zamku, gdzie ponoć jej duch straszy do dziś dnia... Berzeviczy pojął, ze jego wnuk nie jest tu bezpieczny i w tajemnicy wysłał go do morawskiego Krumlowa, gdzie przygotował mu fałszywą tożsamość w rodzinie Beneszów. Antonio – teraz już Antonin Benesz – przyjął nazwisko swych przybranych rodziców. Rodzina Beneszów się spoloni- – 24 –

zowała dzięki małżeństwom i pędziła biedne życie po północnej stronie Karpat. (Zob.: Rowiński, A.: „Pod klątwą kapłanów”, Warszawa, 2000; Leśniakiewicz W.: „Skarb Inków – Szukajcie, ale czy znajdziecie?” w Odkrywca nr 6/2002 ) I tutaj się zaczyna nasze poszukiwanie odpowiedzi. Kto jak kto, ale Berzeviczy głupi nie był. Sebastian Berzeviczy, jeżeli miałby gdzieś ukrywać swe skarby, to tylko i wyłącznie w górach – a dokładniej w jaskiniach! Zamek Niedzicki czy Tropsztynski mógłby być spenetrowany przez „hiszpańskie KGB” stosunkowo łatwo – czego zresztą dowiodło morderstwo Uminy. Ale szukać skarbów w jaskiniach Pienin czy Tatr – o! to już zupełnie inna para kaloszy. Wtedy te góry były jeszcze stosunkowo mało znane i były penetrowane tylko przez górali i poszukiwaczy skarbów zrzeszonych w Bractwie św. Wawrzyńca zwanego także Bractwem Siedmiu Gwiazd, którego centrale znajdowały się na ziemiach polskich w dwóch miastach: Krakowie – na Małym Rynku i Wrocławiu – na Rynku Solnym. Było to ponadnarodowe bractwo składające się z alchemików, obieżyświatów, obiboków, ex-żołnierzy, mieszczan i szlachetnie urodzonych – słowem ludzi wszystkich stanów i narodowości – w tym i Hiszpanów... – pozostających na usługach Inkwizycji i królewskich tajnych służb... Kto wie, czy rzeczone Bractwo nie jest odpowiedzialne za tajemniczą śmierć jednego z najdziwniejszych ludzi XIX wieku mieszkających w Polsce – Niemca po ojcu i Polaku po matce, poczytnym pisarzu, lekarzu, obieżyświacie i awanturniku – dr. Teodorze Teudolcie Tripplinie. Jeżeli istnieje reinkarnacja, to jego kolejnym wcieleniem był inny niespokojny duch polskiej literatury – tym razem już XX wiecznej – Antoni Ferdynand Ossendowski... Obydwaj mieli do czynienia ze skarbami, obydwaj zginęli w niewyjaśnionych do dziś dnia okolicznościach i obydwaj byli niezwykle popularni w kraju. Dr Tripplin udał się do Italii, potem do Hiszpanii, a po powrocie do kraju od razu udał się na Zamek Dunajec, zwiedza Spisz. I jest wścibski, nawet bardzo wścibski... Pan Rowiński dziwi się, że w całej dostępnej twórczości dr Tripplina nie ma ani słowa o Inkach – i nie będzie! Tripplin dopiero poszukiwał faktów i dokumentów i jeżeli mam rację, to został on z a m o r d o w a n y w 1881 roku przez kogoś, komu bardzo zależało na tym, by nie ujrzały one światła dziennego! Dokumenty i notatki dr. Tripplina zostały zniszczone, lub ukryte tak, by ich nikt szybko nie znalazł... Nie ma tutaj miejsce na klątwę Inków, a na zwykłą sprawę kryminalną, w której ciekawość świata i chęć docieczenia prawdy historycznej splotły się z żądzą zysku i zemsty. Zainteresowanych odsyłam do książek wrocławskiego historyka dr. Jacka Kolbuszewskiego – „Skarby Króla Gregoriusa”, „Bractwo Siedmiu Gwiazd”, „Dziwne podróże – dziwni podróżnicy” i innych. Bractwo Siedmiu Gwiazd było idealną – mówiąc fachowo – przykrywką dla działalności hiszpańskiego wywiadu politycznego, co umożliwiło eliminację Uminy. Niedzicka kryjówka przestała być bezpieczna i należało ukryć Antonia Benesza alias Berzeviczy alias Condorcanqui alias Tupaca Amaru III w inny sposób – poprzez adopcję i rozmycie tropu. Współczujemy jedynie historykom bez krzty wyobraźni, którzy domagali się dokumentów i relacji świadków... Jeżeli Berzeviczy liczył na coś, to właśnie na taki rodzaj głupoty, który nakazuje formalizm w poszukiwaniach celu – celem w tym przypadku był Antonio. Służby specjalne kierują się w działaniu specyficzną logiką operacyjną, która bazuje na informacjach i przewidywaniu. Jej przeciwieństwem jest formalne i sztywne podejście do problemu – Hiszpanie popełnili ten błąd i Antonio przeżył... (Zob.: Kolbuszewski J. – „Dziwne podróże, dziwni podróżnicy”, Katowice 1972) Skarbu też nie odnaleziono, ale podejrzewam, że Umina miała jedynie ułamek procenta tego, co udało się Inkom wywieźć z Eldorado!... Jeżeli skarb istniał i znajdował się w Niedzicy na Zamku Dunajec, to mógł zostać wyekspediowany na miejsce zdeponowania w trzy lokalizacje: • Zamek Tropsztyn nad Jeziorem Czchowskim i dalej do Gdańska, skąd wyekspediowano je do Kanady czy na Islandię lub gdziekolwiek; • Księżycowa Jaskinia w Levočskich Vrhach lub Spišskiej Magurze, albo... • ... Tatry Bielskie ewentualnie Tatry Wysokie. W pierwszym przypadku, skarby popłynęły Bóg jeden raczy wiedzieć, dokąd... – mogły się – 25 –