PROLOG
Kana, Liban
Ma³a dziewczynka w piêknej sukience
sporo ryzykowa³a. Niedawno pada³
deszcz i pole za domem babci by³o
gliniaste i œliskie. Jej upiêta fryzura
rozluŸni³a siê, ciemne loki zwisa³y
swobodnie. Podkrad³a siê do kota,
spokojnie, ¿eby go nie przestraszyæ,
i ostro¿nie postawi³a stopy w bia³ych
trampkach na br¹zowej glinie. Kot
obw¹chiwa³ oponê samochodow¹, do
po³owy zagrzeban¹ w glinie obok
zardzewia³ej bramki. By³ smuk³y i mia³
piêkne paski. Jak tygrys. Mo¿e zreszt¹
by³ tygrysem. A ona zaczarowan¹
ksiê¿niczk¹, która potrafi rozmawiaæ
z tygrysami. Nagle kot, czymœ
przestraszony, czmychn¹³ w kierunku
kamiennego mostu i br¹zowej, szumi¹cej
rzeki. Ksiê¿niczka wziê³a wiêc do rêki
star¹ metalow¹ puszkê – nie, to
oczywiœcie nie by³a puszka, tylko
tygrysi¹tko porzucone w glinie. Wytar³a
je dok³adnie brzegiem sukienki. Mama
nie bez racji mówi³a na ni¹ „kameleon”
– jeœli tylko mia³a trochê czasu, zawsze
udawa³o jej siê upodobniæ ubranie do
ziemi, na której siê bawi³a. Dziœ mama
i babcia by³y zbyt zajête w kuchni, by
zauwa¿yæ, ¿e wybieg³a na pole w nowej
turkusowej sukience. W odró¿nieniu od
sukienki puszkowe tygrysi¹tko by³o teraz
czyste. Choæ g³odne. Tygrysy zawsze s¹
g³odne. Przycisnê³a puszkê do piersi
i ruszy³a przez œliskie pole.
Dwie kobiety patrzy³y z przera¿eniem na
brudn¹ dziewczynkê, która zadyszana
wpad³a do kuchni.
– Babciu! Potrzebna mi miska wody.
Elif odstawi³a paruj¹c¹ blachê œwie¿o
upieczonych piero¿ków sambousek.
– Nie tylko miska. Tobie potrzebna jest
ca³a wanna.
Zaœmia³a siê i spojrza³a na Nadim,
przeczuwaj¹c, ¿e córka za chwilê
wybuchnie. Mona zrobi³a to samo, nagle
zdaj¹c sobie sprawê ze swojego
wygl¹du.
– Mamo, nie gniewaj siê. Znalaz³am
tygrysi¹tko! I ono jest g³odne.
Mona trzyma³a jedn¹ rêkê pod tali¹
sukienki, drug¹ zaœ wyci¹gnê³a do Elif,
która poda³a jej kawa³ek piero¿ka.
Kiedy dziewczynka nakarmi³a to, co
ukrywa³a, sukienka podjecha³a do góry
i Nadim dojrza³a tygrysa. Kuchnia siê
zako³ysa³a. Nadim musia³a chwyciæ siê
blatu, ¿eby ustaæ na nogach.
– Kochanie. Ten tygrys jest bardzo
niebezpieczny. Mo¿e ciê ugryŸæ. Nie
ruszaj siê.
Mona siê uœmiechnê³a, ucieszona, ¿e
mama w³¹cza siê do zabawy. Nadim
odruchowo odsunê³a matkê. Nawet ona
dostrzeg³a, co Mona trzyma
w ramionach, i zaczê³a siê modliæ.
Nadim poma³u zbli¿y³a siê do córki.
– Mo¿esz mi podaæ tygrysa?
Mona potrz¹snê³a przekornie g³ow¹.
– Jest spokojny tylko ze mn¹. Bardzo
³atwo go przestraszyæ. Mama go
zostawi³a.
Nadim nie mog³a powstrzymaæ ³ez.
Mona by³a najpiêkniejsz¹ istot¹ na
œwiecie. Jej ukochana córka. Cud Kany.
Dr¿¹cym g³osem powtórzy³a:
– Podaj mamie tygrysa. W tej chwili.
Inaczej mama siê zdenerwuje.
Wœcieknie!
Mona zobaczy³a ³zy mamy. Niespokojnie
przenios³a wzrok na babciê. Us³ysza³a
jej modlitwy. Wyci¹gnê³a wiêc rêkê
z tygrysi¹tkiem. Które nim nie by³o. Ale
nie by³o te¿ puszk¹. To by³ granat
z izraelskiej bomby kasetowej. Nadim
nie odrywa³a wzroku od twarzy córki.
Ich d³onie siê spotka³y. Jak gdyby nerwy
na wierzchu d³oni, drobne i cienkie jak
w³oski, wyci¹ga³y siê ku córce
z pulsuj¹c¹ intensywnoœci¹. Wstrzyma³a
oddech i zacisnê³a d³oñ na ch³odnym
granacie.
Herbata w fili¿ance dawno wystyg³a.
Ludzie przychodzili i odchodzili.
Wszystko dzia³o siê gdzieœ daleko. Ju¿
go nie dotyczy³o. By³ pusty. Zimny jak
herbata. Martwy. A mimo to tak
boleœnie ¿ywy. Osamotniony. Przy
stoliku obok okna w ma³ej herbaciarni
siedzia³a ju¿ tylko jego skorupa. Patrz¹ca
pustym wzrokiem i nosz¹ca wymiête
ubranie. W³osy mia³ nieuczesane.
Pokryty by³ sadz¹. Od zewn¹trz i od
œrodka.
Nie wiedzia³, jak d³ugo ju¿ ten stary,
ubrany na czarno mê¿czyzna siedzi
naprzeciwko niego. Nie wiedzia³, sk¹d
siê wzi¹³ ani dlaczego przyszed³.
Przyjazne spojrzenie mê¿czyzny
spoczywa³o na jego zimnej masce.
Starzec po³o¿y³ d³oñ na jego d³oni. By³a
szorstka i ciep³a.
– Samir Mustaf – drgn¹³, s³ysz¹c swoje
nazwisko. – Koran g³osi: „Zaprawdê,
nad wami s¹ stró¿e [...] oni wiedz¹, co
czynicie. Zaprawdê, sprawiedliwi bêd¹
w szczêœliwoœci”1 .
Siedzieli twarz¹ w twarz – jeden stary,
drugi pusty. Nie mia³ pojêcia, jak d³ugo
to trwa³o. Mo¿e godzinê. Mo¿e tydzieñ.
Ma³a kawiarenka mieœci³a siê
naprzeciw szpitala Hiram w Tyrze. Mia³
odwiedziæ miasto razem z ni¹. Pokazaæ
jej ruiny hipodromu i piêkny ³uk
triumfalny. Wyk¹paæ siê w morzu.
W ustach czu³ kwaœny posmak. Starzec
wsta³ i chwyci³ go za rêkê. Poci¹gn¹³.
Samir sztywnym krokiem wyszed³ za
nim z herbaciarni. Nie widzia³ ulicy,
samochodów ani ludzi. Nie s³ysza³
ha³asu. Wci¹¿ widzia³ przed sob¹ jeden
i ten sam obraz. Jego córka nie mia³a
twarzy. Nie by³o jej. Nie by³o ich.
Podszed³ do samochodu, który na nich
czeka³. Ktoœ otworzy³ drzwi.
Mê¿czyzna przemawia³ delikatnym
g³osem.
– Nic tu po tobie. Ale jest coœ, co
mo¿esz zrobiæ.
Samir opad³ na tylne siedzenie. Starzec
nie wsiad³ za nim, tylko zamkn¹³ drzwi.
Samochód od razu ruszy³ i wyjecha³ na
ruchliw¹ jezdniê. Pod wstecznym
lusterkiem dynda³o wyblak³e zdjêcie
pi³karza Ronaldo. Samir zamkn¹³ oczy.
CZÊŒÆ I
Infekcja
Piêæ lat póŸniej
Miasto Dubaj,
emirat Dubaj
Burd¿ al-Arab, wie¿a Arabów, by³
nazywany najbardziej luksusowym
hotelem œwiata. Przez d³ugi czas
stanowi³ wizytówkê Dubaju. Budowla
w kszta³cie ¿agla dau wznosi³a siê na
trzysta dwadzieœcia jeden metrów
ponad sztuczn¹ wyspê. W hotelu
znajdowa³y siê jedynie wielkie
apartamenty, a szczere z³oto pokrywa³o
ponad dwa tysi¹ce metrów
kwadratowych. Wszystkie dywany by³y
tkane rêcznie.
W ci¹gu piêciu lat, jakie zajê³o
wzniesienie Burd¿ al-Arab, Mohammad
al-Raszid jako jeden z trzech
wykonawców spêdza³ na placu budowy
wiêksz¹ czêœæ czasu. Jego firma
budowlana nale¿a³a do czo³ówki
najwiêkszych i najbardziej szanowanych
firm na Pó³wyspie Arabskim.
Mohammad czêsto bywa³ w hotelu tak¿e
po zakoñczeniu budowy. Mieszka³
w Arabii Saudyjskiej i spor¹ czêœæ
interesów przeniós³ do Dubaju. Trudno
by³o o lepsz¹ obs³ugê i wiêksze
bezpieczeñstwo ni¿ to, które oferowa³
hotel.
Teraz jednak bezpieczeñstwo i obs³uga
zdawa³y siê niedostêpne. Mohammad al-
Raszid przygl¹da³ siê niebieskim
aksamitnym œcianom w wielkim
apartamencie. Przeniós³ wzrok na
specjalnie wykonane poduchy do
siedzenia – mia³y niemal dwa metry
œrednicy i by³y szyte z³ot¹ nici¹. Ostry
zapach lilii na barze i stole w jadalni
sprawia³, ¿e mia³ ciê¿k¹ g³owê. ¯a³owa³,
¿e nie mo¿e otworzyæ drzwi
balkonowych i wpuœciæ œwie¿ego
powietrza. Wielki ekran telewizora
z wy³¹czonym dŸwiêkiem pokazywa³
cele wakacyjnych podró¿y
i zadowolonych turystów o szerokich
uœmiechach. Zapatrzy³ siê na reklamê
Disney Worldu.
Na myœl o rodzinie przewraca³o mu siê
w ¿o³¹dku. A mo¿e to przez zapach lilii?
Zastanawia³ siê, co porabiaj¹ dzieci.
Bunjamin z pewnoœci¹ ogl¹da³
telewizjê, lekcje powinien mieæ ju¿
dawno odrobione. Ma³a Azra spa³a.
Mohammad nie nale¿a³ do osób, które
p³acz¹ – gdy poczu³ w ustach s³ony smak
³ez, spróbowa³ sobie przypomnieæ,
kiedy ostatnio p³aka³. Chyba podczas
operacji Bunjamina. Ostro¿nie otar³
twarz spocon¹ d³oni¹. Znów na ni¹
spojrza³. Nie by³a wysoka, poni¿ej
metra siedemdziesiêciu. Ni¿sza teraz,
kiedy zdjê³a buty na obcasach. Przyjrza³
siê jej ma³ym stopom, przeœwituj¹cym
delikatn¹ szaroœci¹ przez cienkie
rajstopy. Nogi wygl¹da³y na silne.
Ciemna spódnica by³a obcis³a. Kobieta
zdjê³a marynarkê i rozpiê³a trzy guziki
bluzki. A mo¿e to on je rozpi¹³?
Dostrzeg³ czarn¹ krawêdŸ stanika na tle
ciemnej skóry. Prze³kn¹³ œlinê. Jak
w ogóle móg³ w tej sytuacji myœleæ
o seksie? Niespokojnie przeniós³ wzrok
na jej twarz. By³a piêkna. Nie³atwo by³o
odmówiæ tym ciemnym oczom.
Jednoczeœnie coœ psu³o ten obraz.
Jakaœ rysa na wypolerowanym lakierze.
Nos. Sam w sobie ³adny, wydawa³ siê
jednak krzywy. Z³amany. Przydawa³ tej
miêkkiej twarzy ostrego akcentu, czyni¹c
z kobiety zadziorne skrzy¿owanie
bokserki z modelk¹. Siedzia³a skulona
w wielkim fotelu, nonszalancko
przegl¹daj¹c „Vanity Fair”, i wydawa³a
siê zupe³nie nie zwracaæ na niego
uwagi. Mia³a szczup³e palce i piêkny
manikiur.
Jak na piêædziesiêciopiêciolatka
Mohammad al-Raszid by³ w dobrej
formie. Codziennie trenowa³. Jego cia³o
budzi³o zainteresowanie kobiet.
Wiedzia³, ¿e nie usz³o i jej uwadze. Nic
nie uchodzi³o jej uwadze. Móg³by
z ³atwoœci¹ wstaæ z ³ó¿ka, spuœciæ jej
³omot i po prostu wyjœæ z pokoju.
Powstrzymywa³ go fakt, ¿e nie by³
zwi¹zany. Gdyby by³, uwolni³by siê
i rzuci³ na ni¹. Tymczasem ona nie
zaklei³a mu nadgarstków taœm¹, nie
zwi¹za³a ani nie za³o¿y³a kajdanek. Ta
delikatna kobieta siedz¹ca nie wiêcej ni¿
pó³tora metra od niego nie wydawa³a mu
siê po prostu groŸna.
Mohammad mia³ intuicjê, a odpowiedŸ
na pytanie o rozk³ad si³ kry³a siê w jej
spojrzeniu. Powiedzia³a, kim jest,
i kaza³a mu usi¹œæ na ³ó¿ku. Dwie
godziny póŸniej siedzia³ na nim nadal.
Zasch³o mu w gardle. Bola³y go plecy.
Zacz¹³ odczuwaæ kaca.
Kobieta odrzuci³a gazetê na bok
i spojrza³a na zegarek.
– Wpuœcimy tu trochê powietrza?
Mówi³a bezb³êdnie po arabsku.
Pokiwa³ z wdziêcznoœci¹ g³ow¹.
Kobieta wsta³a i nie zak³adaj¹c butów,
podesz³a do drzwi balkonowych. Przez
pokój przesz³a ciep³a bryza. Kartki
„Vanity Fair” poruszy³y siê na wietrze,
a zapach lilii zmiesza³ siê z woni¹
eukaliptusa. Kiedy patrzy³ na kobietê
zapalaj¹c¹ papierosa na balkonie,
chcia³o mu siê œmiaæ. Œmiaæ albo
p³akaæ. Na co czeka³a? Jej blackberry
le¿a³ na stole przy fotelu, nie wydaj¹c
¿adnego dŸwiêku. Sprawdzi³a go kilka
razy. Teraz wygl¹da³o na to, ¿e po prostu
stoi na dworze i marzy. Zerkn¹³ na drzwi
po drugiej stronie pokoju. Wydosta³by
siê st¹d w ci¹gu kilku sekund. Ale mo¿e
nie by³a sama? Mo¿e za drzwiami stali
ochroniarze? To by t³umaczy³o, dlaczego
jest taka spokojna.
– Mo¿e zd¹¿ysz, Mohammad. A mo¿e
nie.
Wzdrygn¹³ siê i spostrzeg³, ¿e
przykucnê³a u jego boku. Nie s³ysza³, jak
wchodzi³a. By³a tak blisko, ¿e czu³
ciep³o jej oddechu. Zapach tytoniu.
Siedzia³a nieruchomo. Jak kotka gotowa
do skoku. Kiedy siê nie poruszy³, a tylko
bez s³owa opuœci³ wzrok, wsta³a
i znów usiad³a w fotelu.
Wróci³ myœlami do dzisiejszej kolacji.
W tym tygodniu us³ysza³ pog³oskê
o planowanej budowie du¿ego
biurowca. Japoñska izba handlowa
szuka³a ziemi pod komercyjne centrum
handlowe dla azjatyckich
przedsiêbiorstw. Wiedzia³, ¿e w Azji
zainteresowanie mo¿liwoœciami
biznesowymi w krajach arabskich jest
du¿e. W tych czasach, kiedy arabskie
przedsiêbiorstwa i banki walczy³y ze
zbyt wysokim zad³u¿eniem i malej¹c¹
wyp³acalnoœci¹, projekty zagraniczne
sta³y siê szczególnie interesuj¹ce.
Dlatego trochê podzwoni³ i dowiedzia³
siê, ¿e za zakup odpowiedzialna jest
konsultantka z Abu Dhabi, niejaka Sarah
al-Jemud. Znalezienie jej danych zajê³o
mu dziesiêæ minut, a kiedy zapozna³ siê
z jej referencjami, poprosi³ asystentkê,
¿eby siê z ni¹ skontaktowa³a. Wychodzi³
z za³o¿enia, ¿e i tak skontaktowa³aby siê
z jego firm¹, ale nie chcia³ ryzykowaæ.
Kolacjê w panoramicznej restauracji Al
Muntaha w ¯aglu na dwudziestym
siódmym piêtrze zaplanowano ju¿ na
nastêpny wieczór.
Spojrza³ na ni¹. Wygl¹da³a na zatopion¹
w myœlach. By³a odwrócona w stronê
telewizora, ale jej spojrzenie pada³o
daleko poza wyœwietlane w nim
bezg³oœnie zawody golfowe. Wygl¹da³a
na zmêczon¹. Ma³¹. Splot³a rêce. A¿
pobiela³y jej kostki.
Czeka³a ju¿ na niego, gdy wszed³ do
restauracji w kszta³cie pó³kola,
znajduj¹cej siê dwieœcie metrów nad
poziomem wody. Siedz¹c przy stoliku
w tym futurystycznym wnêtrzu, przez
jedno z wielkich okien mia³o siê widok
na pla¿ê Jumeirah oraz sztuczne wyspy:
Palm i World. Zjedli dobr¹ kolacjê,
a nastêpnie przenieœli siê do baru na
g³êbokie aksamitne fotele.
Mohammad czêsto mówi³, ¿e jest
pragmatycznym muzu³maninem. By³
wierz¹cy, ale sam wybiera³ sobie regu³y.
Jednym z odstêpstw by³ alkohol. W jego
pracy picie z klientami bywa³o
konieczne. Z takim odstêpstwem móg³
¿yæ. Prawda by³a jednak taka, ¿e
obecnie pi³ du¿o nawet bez klientów.
Zaproponowa³ Sarah swojego
ulubionego szampana – Louis Roederer
Cristal. Skwapliwie siê zgodzi³a.
Równie¿ ona zdawa³a siê byæ
pragmatyczn¹ muzu³mank¹. Projekt by³
zakrojony na szerok¹ skalê, Sarah zaœ
dobrze obeznana z lokalnymi regu³ami
sztuki budowlanej i zaawansowanym
prospectingiem. W pierwszej chwili by³
zdziwiony, ¿e Azjaci powierzyli to
zadanie kobiecie – kobiety rzadko
spotyka siê w biznesie, zw³aszcza
w bran¿y budowlanej. Ale ju¿ po
godzinie spêdzonej z Sarah zrozumia³, ¿e
nie powinno siê jej nie doceniaæ. Jêkn¹³
na myœl o kryj¹cej siê w tym ironii.
DAN SEHLBRG MONA Annie, Nataschy i Rebecce
PROLOG Kana, Liban Ma³a dziewczynka w piêknej sukience sporo ryzykowa³a. Niedawno pada³ deszcz i pole za domem babci by³o gliniaste i œliskie. Jej upiêta fryzura rozluŸni³a siê, ciemne loki zwisa³y swobodnie. Podkrad³a siê do kota,
spokojnie, ¿eby go nie przestraszyæ, i ostro¿nie postawi³a stopy w bia³ych trampkach na br¹zowej glinie. Kot obw¹chiwa³ oponê samochodow¹, do po³owy zagrzeban¹ w glinie obok zardzewia³ej bramki. By³ smuk³y i mia³ piêkne paski. Jak tygrys. Mo¿e zreszt¹ by³ tygrysem. A ona zaczarowan¹ ksiê¿niczk¹, która potrafi rozmawiaæ z tygrysami. Nagle kot, czymœ przestraszony, czmychn¹³ w kierunku kamiennego mostu i br¹zowej, szumi¹cej rzeki. Ksiê¿niczka wziê³a wiêc do rêki star¹ metalow¹ puszkê – nie, to oczywiœcie nie by³a puszka, tylko tygrysi¹tko porzucone w glinie. Wytar³a je dok³adnie brzegiem sukienki. Mama nie bez racji mówi³a na ni¹ „kameleon”
– jeœli tylko mia³a trochê czasu, zawsze udawa³o jej siê upodobniæ ubranie do ziemi, na której siê bawi³a. Dziœ mama i babcia by³y zbyt zajête w kuchni, by zauwa¿yæ, ¿e wybieg³a na pole w nowej turkusowej sukience. W odró¿nieniu od sukienki puszkowe tygrysi¹tko by³o teraz czyste. Choæ g³odne. Tygrysy zawsze s¹ g³odne. Przycisnê³a puszkê do piersi i ruszy³a przez œliskie pole. Dwie kobiety patrzy³y z przera¿eniem na brudn¹ dziewczynkê, która zadyszana wpad³a do kuchni. – Babciu! Potrzebna mi miska wody. Elif odstawi³a paruj¹c¹ blachê œwie¿o upieczonych piero¿ków sambousek.
– Nie tylko miska. Tobie potrzebna jest ca³a wanna. Zaœmia³a siê i spojrza³a na Nadim, przeczuwaj¹c, ¿e córka za chwilê wybuchnie. Mona zrobi³a to samo, nagle zdaj¹c sobie sprawê ze swojego wygl¹du. – Mamo, nie gniewaj siê. Znalaz³am tygrysi¹tko! I ono jest g³odne. Mona trzyma³a jedn¹ rêkê pod tali¹ sukienki, drug¹ zaœ wyci¹gnê³a do Elif, która poda³a jej kawa³ek piero¿ka. Kiedy dziewczynka nakarmi³a to, co ukrywa³a, sukienka podjecha³a do góry i Nadim dojrza³a tygrysa. Kuchnia siê zako³ysa³a. Nadim musia³a chwyciæ siê
blatu, ¿eby ustaæ na nogach. – Kochanie. Ten tygrys jest bardzo niebezpieczny. Mo¿e ciê ugryŸæ. Nie ruszaj siê. Mona siê uœmiechnê³a, ucieszona, ¿e mama w³¹cza siê do zabawy. Nadim odruchowo odsunê³a matkê. Nawet ona dostrzeg³a, co Mona trzyma w ramionach, i zaczê³a siê modliæ. Nadim poma³u zbli¿y³a siê do córki. – Mo¿esz mi podaæ tygrysa? Mona potrz¹snê³a przekornie g³ow¹. – Jest spokojny tylko ze mn¹. Bardzo
³atwo go przestraszyæ. Mama go zostawi³a. Nadim nie mog³a powstrzymaæ ³ez. Mona by³a najpiêkniejsz¹ istot¹ na œwiecie. Jej ukochana córka. Cud Kany. Dr¿¹cym g³osem powtórzy³a: – Podaj mamie tygrysa. W tej chwili. Inaczej mama siê zdenerwuje. Wœcieknie! Mona zobaczy³a ³zy mamy. Niespokojnie przenios³a wzrok na babciê. Us³ysza³a jej modlitwy. Wyci¹gnê³a wiêc rêkê z tygrysi¹tkiem. Które nim nie by³o. Ale nie by³o te¿ puszk¹. To by³ granat z izraelskiej bomby kasetowej. Nadim nie odrywa³a wzroku od twarzy córki.
Ich d³onie siê spotka³y. Jak gdyby nerwy na wierzchu d³oni, drobne i cienkie jak w³oski, wyci¹ga³y siê ku córce z pulsuj¹c¹ intensywnoœci¹. Wstrzyma³a oddech i zacisnê³a d³oñ na ch³odnym granacie. Herbata w fili¿ance dawno wystyg³a. Ludzie przychodzili i odchodzili. Wszystko dzia³o siê gdzieœ daleko. Ju¿ go nie dotyczy³o. By³ pusty. Zimny jak herbata. Martwy. A mimo to tak boleœnie ¿ywy. Osamotniony. Przy stoliku obok okna w ma³ej herbaciarni siedzia³a ju¿ tylko jego skorupa. Patrz¹ca pustym wzrokiem i nosz¹ca wymiête ubranie. W³osy mia³ nieuczesane. Pokryty by³ sadz¹. Od zewn¹trz i od
œrodka. Nie wiedzia³, jak d³ugo ju¿ ten stary, ubrany na czarno mê¿czyzna siedzi naprzeciwko niego. Nie wiedzia³, sk¹d siê wzi¹³ ani dlaczego przyszed³. Przyjazne spojrzenie mê¿czyzny spoczywa³o na jego zimnej masce. Starzec po³o¿y³ d³oñ na jego d³oni. By³a szorstka i ciep³a. – Samir Mustaf – drgn¹³, s³ysz¹c swoje nazwisko. – Koran g³osi: „Zaprawdê, nad wami s¹ stró¿e [...] oni wiedz¹, co czynicie. Zaprawdê, sprawiedliwi bêd¹ w szczêœliwoœci”1 . Siedzieli twarz¹ w twarz – jeden stary,
drugi pusty. Nie mia³ pojêcia, jak d³ugo to trwa³o. Mo¿e godzinê. Mo¿e tydzieñ. Ma³a kawiarenka mieœci³a siê naprzeciw szpitala Hiram w Tyrze. Mia³ odwiedziæ miasto razem z ni¹. Pokazaæ jej ruiny hipodromu i piêkny ³uk triumfalny. Wyk¹paæ siê w morzu. W ustach czu³ kwaœny posmak. Starzec wsta³ i chwyci³ go za rêkê. Poci¹gn¹³. Samir sztywnym krokiem wyszed³ za nim z herbaciarni. Nie widzia³ ulicy, samochodów ani ludzi. Nie s³ysza³ ha³asu. Wci¹¿ widzia³ przed sob¹ jeden i ten sam obraz. Jego córka nie mia³a twarzy. Nie by³o jej. Nie by³o ich. Podszed³ do samochodu, który na nich czeka³. Ktoœ otworzy³ drzwi.
Mê¿czyzna przemawia³ delikatnym g³osem. – Nic tu po tobie. Ale jest coœ, co mo¿esz zrobiæ. Samir opad³ na tylne siedzenie. Starzec nie wsiad³ za nim, tylko zamkn¹³ drzwi. Samochód od razu ruszy³ i wyjecha³ na ruchliw¹ jezdniê. Pod wstecznym lusterkiem dynda³o wyblak³e zdjêcie pi³karza Ronaldo. Samir zamkn¹³ oczy.
CZÊŒÆ I Infekcja Piêæ lat póŸniej Miasto Dubaj,
emirat Dubaj Burd¿ al-Arab, wie¿a Arabów, by³ nazywany najbardziej luksusowym hotelem œwiata. Przez d³ugi czas stanowi³ wizytówkê Dubaju. Budowla w kszta³cie ¿agla dau wznosi³a siê na trzysta dwadzieœcia jeden metrów ponad sztuczn¹ wyspê. W hotelu
znajdowa³y siê jedynie wielkie apartamenty, a szczere z³oto pokrywa³o ponad dwa tysi¹ce metrów kwadratowych. Wszystkie dywany by³y tkane rêcznie. W ci¹gu piêciu lat, jakie zajê³o wzniesienie Burd¿ al-Arab, Mohammad al-Raszid jako jeden z trzech wykonawców spêdza³ na placu budowy wiêksz¹ czêœæ czasu. Jego firma budowlana nale¿a³a do czo³ówki najwiêkszych i najbardziej szanowanych firm na Pó³wyspie Arabskim. Mohammad czêsto bywa³ w hotelu tak¿e po zakoñczeniu budowy. Mieszka³ w Arabii Saudyjskiej i spor¹ czêœæ interesów przeniós³ do Dubaju. Trudno
by³o o lepsz¹ obs³ugê i wiêksze bezpieczeñstwo ni¿ to, które oferowa³ hotel. Teraz jednak bezpieczeñstwo i obs³uga zdawa³y siê niedostêpne. Mohammad al- Raszid przygl¹da³ siê niebieskim aksamitnym œcianom w wielkim apartamencie. Przeniós³ wzrok na specjalnie wykonane poduchy do siedzenia – mia³y niemal dwa metry œrednicy i by³y szyte z³ot¹ nici¹. Ostry zapach lilii na barze i stole w jadalni sprawia³, ¿e mia³ ciê¿k¹ g³owê. ¯a³owa³, ¿e nie mo¿e otworzyæ drzwi balkonowych i wpuœciæ œwie¿ego powietrza. Wielki ekran telewizora z wy³¹czonym dŸwiêkiem pokazywa³
cele wakacyjnych podró¿y i zadowolonych turystów o szerokich uœmiechach. Zapatrzy³ siê na reklamê Disney Worldu. Na myœl o rodzinie przewraca³o mu siê w ¿o³¹dku. A mo¿e to przez zapach lilii? Zastanawia³ siê, co porabiaj¹ dzieci. Bunjamin z pewnoœci¹ ogl¹da³ telewizjê, lekcje powinien mieæ ju¿ dawno odrobione. Ma³a Azra spa³a. Mohammad nie nale¿a³ do osób, które p³acz¹ – gdy poczu³ w ustach s³ony smak ³ez, spróbowa³ sobie przypomnieæ, kiedy ostatnio p³aka³. Chyba podczas operacji Bunjamina. Ostro¿nie otar³ twarz spocon¹ d³oni¹. Znów na ni¹
spojrza³. Nie by³a wysoka, poni¿ej metra siedemdziesiêciu. Ni¿sza teraz, kiedy zdjê³a buty na obcasach. Przyjrza³ siê jej ma³ym stopom, przeœwituj¹cym delikatn¹ szaroœci¹ przez cienkie rajstopy. Nogi wygl¹da³y na silne. Ciemna spódnica by³a obcis³a. Kobieta zdjê³a marynarkê i rozpiê³a trzy guziki bluzki. A mo¿e to on je rozpi¹³? Dostrzeg³ czarn¹ krawêdŸ stanika na tle ciemnej skóry. Prze³kn¹³ œlinê. Jak w ogóle móg³ w tej sytuacji myœleæ o seksie? Niespokojnie przeniós³ wzrok na jej twarz. By³a piêkna. Nie³atwo by³o odmówiæ tym ciemnym oczom. Jednoczeœnie coœ psu³o ten obraz. Jakaœ rysa na wypolerowanym lakierze. Nos. Sam w sobie ³adny, wydawa³ siê
jednak krzywy. Z³amany. Przydawa³ tej miêkkiej twarzy ostrego akcentu, czyni¹c z kobiety zadziorne skrzy¿owanie bokserki z modelk¹. Siedzia³a skulona w wielkim fotelu, nonszalancko przegl¹daj¹c „Vanity Fair”, i wydawa³a siê zupe³nie nie zwracaæ na niego uwagi. Mia³a szczup³e palce i piêkny manikiur. Jak na piêædziesiêciopiêciolatka Mohammad al-Raszid by³ w dobrej formie. Codziennie trenowa³. Jego cia³o budzi³o zainteresowanie kobiet. Wiedzia³, ¿e nie usz³o i jej uwadze. Nic nie uchodzi³o jej uwadze. Móg³by z ³atwoœci¹ wstaæ z ³ó¿ka, spuœciæ jej ³omot i po prostu wyjœæ z pokoju.
Powstrzymywa³ go fakt, ¿e nie by³ zwi¹zany. Gdyby by³, uwolni³by siê i rzuci³ na ni¹. Tymczasem ona nie zaklei³a mu nadgarstków taœm¹, nie zwi¹za³a ani nie za³o¿y³a kajdanek. Ta delikatna kobieta siedz¹ca nie wiêcej ni¿ pó³tora metra od niego nie wydawa³a mu siê po prostu groŸna. Mohammad mia³ intuicjê, a odpowiedŸ na pytanie o rozk³ad si³ kry³a siê w jej spojrzeniu. Powiedzia³a, kim jest, i kaza³a mu usi¹œæ na ³ó¿ku. Dwie godziny póŸniej siedzia³ na nim nadal. Zasch³o mu w gardle. Bola³y go plecy. Zacz¹³ odczuwaæ kaca. Kobieta odrzuci³a gazetê na bok
i spojrza³a na zegarek. – Wpuœcimy tu trochê powietrza? Mówi³a bezb³êdnie po arabsku. Pokiwa³ z wdziêcznoœci¹ g³ow¹. Kobieta wsta³a i nie zak³adaj¹c butów, podesz³a do drzwi balkonowych. Przez pokój przesz³a ciep³a bryza. Kartki „Vanity Fair” poruszy³y siê na wietrze, a zapach lilii zmiesza³ siê z woni¹ eukaliptusa. Kiedy patrzy³ na kobietê zapalaj¹c¹ papierosa na balkonie, chcia³o mu siê œmiaæ. Œmiaæ albo p³akaæ. Na co czeka³a? Jej blackberry le¿a³ na stole przy fotelu, nie wydaj¹c ¿adnego dŸwiêku. Sprawdzi³a go kilka razy. Teraz wygl¹da³o na to, ¿e po prostu
stoi na dworze i marzy. Zerkn¹³ na drzwi po drugiej stronie pokoju. Wydosta³by siê st¹d w ci¹gu kilku sekund. Ale mo¿e nie by³a sama? Mo¿e za drzwiami stali ochroniarze? To by t³umaczy³o, dlaczego jest taka spokojna. – Mo¿e zd¹¿ysz, Mohammad. A mo¿e nie. Wzdrygn¹³ siê i spostrzeg³, ¿e przykucnê³a u jego boku. Nie s³ysza³, jak wchodzi³a. By³a tak blisko, ¿e czu³ ciep³o jej oddechu. Zapach tytoniu. Siedzia³a nieruchomo. Jak kotka gotowa do skoku. Kiedy siê nie poruszy³, a tylko bez s³owa opuœci³ wzrok, wsta³a i znów usiad³a w fotelu.
Wróci³ myœlami do dzisiejszej kolacji. W tym tygodniu us³ysza³ pog³oskê o planowanej budowie du¿ego biurowca. Japoñska izba handlowa szuka³a ziemi pod komercyjne centrum handlowe dla azjatyckich przedsiêbiorstw. Wiedzia³, ¿e w Azji zainteresowanie mo¿liwoœciami biznesowymi w krajach arabskich jest du¿e. W tych czasach, kiedy arabskie przedsiêbiorstwa i banki walczy³y ze zbyt wysokim zad³u¿eniem i malej¹c¹ wyp³acalnoœci¹, projekty zagraniczne sta³y siê szczególnie interesuj¹ce. Dlatego trochê podzwoni³ i dowiedzia³ siê, ¿e za zakup odpowiedzialna jest konsultantka z Abu Dhabi, niejaka Sarah al-Jemud. Znalezienie jej danych zajê³o
mu dziesiêæ minut, a kiedy zapozna³ siê z jej referencjami, poprosi³ asystentkê, ¿eby siê z ni¹ skontaktowa³a. Wychodzi³ z za³o¿enia, ¿e i tak skontaktowa³aby siê z jego firm¹, ale nie chcia³ ryzykowaæ. Kolacjê w panoramicznej restauracji Al Muntaha w ¯aglu na dwudziestym siódmym piêtrze zaplanowano ju¿ na nastêpny wieczór. Spojrza³ na ni¹. Wygl¹da³a na zatopion¹ w myœlach. By³a odwrócona w stronê telewizora, ale jej spojrzenie pada³o daleko poza wyœwietlane w nim bezg³oœnie zawody golfowe. Wygl¹da³a na zmêczon¹. Ma³¹. Splot³a rêce. A¿ pobiela³y jej kostki.
Czeka³a ju¿ na niego, gdy wszed³ do restauracji w kszta³cie pó³kola, znajduj¹cej siê dwieœcie metrów nad poziomem wody. Siedz¹c przy stoliku w tym futurystycznym wnêtrzu, przez jedno z wielkich okien mia³o siê widok na pla¿ê Jumeirah oraz sztuczne wyspy: Palm i World. Zjedli dobr¹ kolacjê, a nastêpnie przenieœli siê do baru na g³êbokie aksamitne fotele. Mohammad czêsto mówi³, ¿e jest pragmatycznym muzu³maninem. By³ wierz¹cy, ale sam wybiera³ sobie regu³y. Jednym z odstêpstw by³ alkohol. W jego pracy picie z klientami bywa³o konieczne. Z takim odstêpstwem móg³ ¿yæ. Prawda by³a jednak taka, ¿e
obecnie pi³ du¿o nawet bez klientów. Zaproponowa³ Sarah swojego ulubionego szampana – Louis Roederer Cristal. Skwapliwie siê zgodzi³a. Równie¿ ona zdawa³a siê byæ pragmatyczn¹ muzu³mank¹. Projekt by³ zakrojony na szerok¹ skalê, Sarah zaœ dobrze obeznana z lokalnymi regu³ami sztuki budowlanej i zaawansowanym prospectingiem. W pierwszej chwili by³ zdziwiony, ¿e Azjaci powierzyli to zadanie kobiecie – kobiety rzadko spotyka siê w biznesie, zw³aszcza w bran¿y budowlanej. Ale ju¿ po godzinie spêdzonej z Sarah zrozumia³, ¿e nie powinno siê jej nie doceniaæ. Jêkn¹³ na myœl o kryj¹cej siê w tym ironii.