Tytuł oryginału
Flickornas torg
Redakcja
Mirosław Grabowski
Korekta
Ewa Jastrun
Projekt okładki
Agata Jaworska
Zdjęcia na okładce
Girl on Bike
Aleshyn_Andrei/Shutterstock
Detail of photographer isolated on white
background
Gualtiero Boffi/Shutterstock
Dark, mysterious image of fog over
reeds with silhouetted trees
Littleny/Shutterstock
www.czarnaowca.pl
ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa
e-mail: wydawnictwo@czarnaowca.pl
Dział handlowy: tel. (22) 616 29 36;
faks (22) 433 51 51
Zapraszamy do naszego sklepu
internetowego:
www.czarnaowca.pl
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o. o.
Spis treści
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
Epilog
1
Oh-oh-oh-oh-oooh-oh-oh-oooh-oh-
oh-oh-oh. Caught in a Bad Romance –
śpiewa Lady Gaga. Jest niedzielne
popołudnie. Kilka minut po dwunastej.
Frida Andersson jedzie na rowerze,
szybko, z uchylonymi ustami, z aparatem
na zębach. Ma czternaście lat,
nastroszone żelem włosy. Stożkowate
piersi pod kusą koszulką. Na ramieniu
sztuczny tatuaż na wpół rozmyty od potu.
Spalone słońcem patykowate nogi.
Skąpe szorty z modnie postrzępioną
dziurą w miejscu guzika. Czarne stringi
wplątane między zęby suwaka.
Zwalnia na ostrym zakolu ścieżki.
Uspokajając oddech, zauważa pierwsze
oznaki zbliżającej się jesieni; las jest
bardziej czarny niż jezioro. Wysuszony,
ale zwarty, z obfitym poszyciem.
Początek sierpnia zawsze jej
przypomina o końcu wakacji, już bliżej
niż dalej. Dla wszystkich innych do
jesieni jeszcze daleko, cieszą się, trwa
właśnie kolejne szwedzkie lato stulecia,
tak codziennie zapewniają telewizyjni
meteorolodzy. Należy zasłaniać głowę,
spacerować o świcie lub tylko
wieczorami, pić dużo niegazowanej
wody i unikać wysiłku fizycznego. Ale
ona jest zbyt młoda, żeby oglądać
prognozę pogody, i zbyt stara, żeby
słuchać matki, dlatego kiedy wszyscy
kryją się w domach, wyprawia się na
wycieczkę. Byle gdzie, ważne, że daleko
od domu, jak najdalej od rodzinnego
gniazda.
Sunie teraz pomiędzy pniami. Aż dziw,
że w tak gęstym lesie zdołano
wybudować te wszystkie domki. Może
dlatego są niewielkie, z licznymi
miniprzybudówkami i szopami
ustawionymi wzdłuż żwirowej drogi
w kształcie podkowy, obejmującej od
południa taflę wody. Na samym dole,
tam gdzie utwardzony żwirem dukt
przestaje opadać w kierunku jeziora,
a zaczyna podchodzić ku północnemu
brzegowi, można zobaczyć ogołoconą
rękami drwali połać. Stał na niej kiedyś
szpital położniczy, ale spalił się ponad
dwadzieścia lat temu i został po nim
tylko ten skrawek dzikiej zieleni, zwany
na wyrost placem Dzieci z Bullerbyn.
Odkąd ciężarne przestały tu przyjeżdżać,
po każdej zimie droga wydawała się
mieszkańcom węższa i coraz bardziej
dzika.
Frida ponownie naciska na pedały,
przyspiesza, mrużąc oczy od nadmiaru
dźwięków. Lubi, gdy muzyka jest głośna,
maksymalnie podciągnięta, mocniejsza
niż wszystko, silniejsza niż głupie myśli.
Najlepiej, jak nie pozwala jej płakać,
krzyczeć i ciągle zadawać tych
dziecinnych pytań: Dlaczego?! Dlaczego
właśnie ją to spotkało?!
Głos piosenkarki wlewa się przez
potężne słuchawki, łomocze w głowie,
wciska się w ciało, wyginając je na
wszystkie strony. Każde zdanie, które ma
dla Fridy Lady Gaga, jest jak transfuzja.
To jej osobista kroplówka, morfina,
kokaina.
Baby you’re sick. You and me could
write a Bad Romance. Oh-oh-oh-oh-
oooh-oh!!! Powstrzymuje płacz. Szybko,
z furią i prawie bez zmęczenia pokonuje
ponad pół kilometra równej asfaltowej
drogi numer 40, zjeżdża w jej dziką,
żwirową odnogę, kilka minut ostrego
naciskania na pedały i posuwa się teraz
wzdłuż eleganckiego metalowego
ogrodzenia okalającego zwalisty
budynek domu starców. I już zaraz nie
będzie żadnych zabudowań, jeszcze
tylko coraz rzadsze gospodarstwa,
rozrzucone wzdłuż szutrowej ścieżki
ostro wspinającej się na wzgórze.
Z każdą chwilą wyraźniej widzi dwa
ostatnie domy, ten starszy i większy,
przechylony w stronę pobliskiego garbu
ziemi, i drugi, w piaskowym kolorze,
niewielki, niby drewutnia, ale
w lepszym stanie niż sąsiednia
nieruchomość, świeżo pomalowany,
z przystrzyżonym po angielsku
trawnikiem i starannie wytyczonymi
grządkami niskich niebieskich kwiatków
przypominających leśne runo.
W pierwszym mieszka od zeszłej
jesieni ten dziwny facet ze Sztokholmu,
w sąsiednim – sparaliżowana po udarze
Agnes Hermansson, którą opiekuje się
jakaś Polka.
I want your ugly. I want your disease.
I want your everything. Rytm ze
słuchawek buszuje w skroniach,
wykrzywia usta, zatyka gardło, porusza
ramionami, kołysze pupę na siodełku.
Frida nie widzi nikogo. Przed nią tylko
puste pola poszatkowane ścieżkami; na
horyzoncie ciemna plama lasu drga
w gorącym powietrzu. I ta cisza, jakby
nie było nie tylko ludzi, ale i ptaków,
węży, przemieszczających się
błyskawicznie hord polnych myszy.
Tylko ona i jej jedyna przyjaciółka Lady
Gaga. Dlatego nie czuje skrępowania,
wstydu czy strachu. Jest pewna, że żadne
obce ucho nie wchłania jej sekretów,
choćby je wykrzykiwała do utraty tchu.
Żadne nieznane oko nie wypatruje szlaku
jej wędrówki. Jeszcze chwila, moment
i wreszcie będzie mogła się rozpłakać.
Bez świadków, głośno, aż do wymiotów.
Niech no tylko minie ten ostatni dom.
No, do przodu! Jeszcze tylko trochę!
Kilkadziesiąt metrów. Ale zamiast
przyspieszyć, hamuje. Niespodziewanie
dla samej siebie, gwałtownie
i właściwie bez żadnego powodu,
wbrew swoim zwyczajom, bo nigdy,
przejeżdżając przez osadę, nie przestaje
szybko pedałować. A jednak tego dnia
zatrzymuje się tuż przed potężnym,
przechylonym domem i czubkami butów
opiera się o ziemię.
Widzi dokładnie mężczyznę, nowego
mieszkańca. Podobno się tu urodził,
a potem zwiał, gdzie pieprz rośnie, ale
kto to wie. Pamięta, że kiedy przyniosła
ze szkoły wiadomość o tym przybyszu,
matka jakoś dziwnie na nią spojrzała.
Sama Frida nie spotkała go nigdy
wcześniej, ani w sklepie, ani na stacji
benzynowej, gdzie można kupić
najlepsze na świecie kawowe lody
i żelki truskawkowe.
Jens, syn sprzedawcy, opowiadał
w szkole, że ten odludek jest podobno
cholernie znanym fotografem, a mimo to
codziennie kupuje u nich papierosy,
bułeczki cynamonowe, foliowane po
trzy, kawę w najmniejszych
opakowaniach i najgorszy na świecie,
kwaśny jak cholera sok jabłkowy, który
trzeba było przecenić, bo nikt go nie
chciał tknąć. Bierze zwykle tanie rzeczy
i zawsze czeka na resztę, chociaż już po
jego kartach kredytowych i ubraniach
widać, że śmierdzi kasą na kilometr.
Jakaś dziewczyna z klasy dodała, że
nieznajomy ma trzy mieszkania
w Sztokholmie, loft w Berlinie, barkę
w Holandii i potężnego jeepa, którym
przemieszcza się po całej Afryce. Czy to
możliwe, żeby ktoś taki był ich
sąsiadem? Szybko wpisali
w wyszukiwarkę dane, ale nic nie
znaleźli. Larsów Olssonów było jak
psów, lecz żadnego znanego fotografa.
Nikogo z ich stron. Byli inżynierowie,
dentyści, notariusze, właściciele pubów,
stolarze, nawet wizażysta zwłok, ale
wszyscy anonimowi i chyba nie
bogacze, a już na pewno ani jeden z nich
nie mieszkał w Berlinie czy
Amsterdamie.
A więc ta lokalna sławna osobistość to
jedna wielka zmyła, potężna zmyła dla
ciemnego ludu znad jeziora Skiresjön,
który kupi wszelką bujdę bez zmrużenia
oka. Zgodzili się jednak, że przybysz
musi mieć jakiś sekret, skoro rzucił
wszystko i przeniósł się nad jezioro,
gdzie ludzie żyją jak ryby. Bez rozgłosu
i wielkiego szczęścia.
Frida przesuwa okulary słoneczne na
głowę, by ciemne szkła nie
przekłamywały widoku. Obserwuje
mężczyznę zza przymkniętych powiek.
Odkrywa, że jest młodszy, niżby to
wynikało z opowieści kolegów. Ma
młodzieżową fryzurę, rodzaj irokeza na
wygolonej z boku czaszce. Wydaje się
potężny, zajmuje prawie całą przestrzeń
dwuskrzydłowego kuchennego okna.
Tkwi w nim bez koszuli, ciemne włoski
wyraźnie odznaczają się na opalonym,
śniadym torsie, wyćwiczonym,
z dokładnie zarysowaną rzeźbą mięśni.
Frida patrzy nieznajomemu prosto
w twarz, bez wstydu i natarczywie,
z całą siłą, jakby chciała go
zahipnotyzować.
On również nie spuszcza z niej oczu,
poruszając przy tym ręką. To dla niej
dziwny ruch, rytmiczny i mocny. Po
sekundzie nabiera pewności, że facet
sięgnął do rozporka i będzie w nim
gmerał. Zupełnie jak w tych filmach,
z których uczyła się pieprzenia.
Ale już za moment widzi, że on trzyma
w ręku coś metalicznego. Chyba nóż…
No tak, zastała go przy robieniu
śniadania, pociesza się. Nie wszyscy są
tu wieśniakami wstającymi przed
wschodem słońca. Nagle zauważa, że
facet się nachyla w stronę parapetu,
dziwnie, niezgrabnie, jakby chciał
wyskoczyć, ale z jakiegoś powodu
ciągle tkwi w oknie.
Nie może się zdecydować, stary tchórz,
bogaty pierdziel, no, czego się boisz?
Przecież chcesz, żebym cię ugryzła.
Widzę, że aż się ślinisz na samą myśl
o moich małych ząbkach w drucianym
koszyczku ortodontycznym – rozmyśla
i już nawet nie maskuje złośliwego
uśmieszku.
Frida Andersson nadal nie wie zbyt
dużo o mężczyznach. Jedynie tyle, że to
jakiś inny gatunek, z którym właściwie
nigdy nie zamieszkiwała na jednym
terytorium. Mogła tylko te mniej lub
bardziej dorodne okazy obserwować
z daleka, podpatrywać z ciekawością,
ale bez większej ekscytacji czy euforii.
Jednak od pewnego czasu zauważyła, że
wzbudza ich zainteresowanie, przyciąga
spojrzenia. Szybko się zorientowała, że
męski wzrok działa jak dotyk: obmacuje.
Na samym początku pociły jej się od
tego dłonie i odczuwała dziwną tremę,
jak przed klasówką w szkole, ale potem
rozbuchane emocje się wyciszyły, a ich
miejsce zajął dziwny smutek i tęsknota
za ojcem. Wiele by dała, żeby chociaż
raz pojechał z nią na wycieczkę.
Mogliby się wyprawić nawet całkiem
niedaleko, tylko kilkanaście minut jazdy
samochodem, do miejsca, gdzie urodziła
się Astrid Lindgren, ta, która wymyśliła
Pippi Langstrumpf, a gdzie teraz jest
wielki park rozrywki, przyciągający
turystów z czterech stron świata.
Matka nigdy z nią tam nie pojechała.
Mówiła, że ją mdli od samego widoku
tego nadmiaru rodzinnego szczęścia.
Rozkrzyczanych bachorów, żon
z maślanymi oczami i facetów –
konsumentów kiepskich dezodorantów.
„O nie, droga córko, my jesteśmy
lepsze od tego całego stada
poszukiwaczy zaginionej arki
dzieciństwa. Pojedziemy aż do
Sztokholmu i kupimy sobie kolejne za
ciasne dżinsy. Będziemy miały jeszcze
jeden powód, żeby nie jeść kolacji”.
Czy jej ojciec też używał tanich
kosmetyków? Frida znała tylko jego
imię – Mikael, wiedziała, że miał
brązowe, lekko kręcone włosy
i pochodził z północnej Szwecji. Przy
innej okazji babce się wymknęło, że już
jako nastolatek uciekł z domu, trochę
włóczył się po kraju i hipisował, aż
w końcu pewnej wiosny utopił się
w porcie w Ystad. Sekcja zwłok
wykazała, że był pod wpływem
narkotyków. Nie miał nawet dwudziestu
pięciu lat, gdy zginął.
Matka rzadko i niechętnie o nim
wspominała.
„To nie był żaden tam związek –
mówiła. – Trochę seksu, dużo śmiechu,
a na koniec płacz, bo jak zobaczył, że
rośnie mi brzuch, to spakował plecak
E-book jest zabezpieczony znakiem wodnym
Tytuł oryginału Flickornas torg Redakcja Mirosław Grabowski Korekta Ewa Jastrun Projekt okładki Agata Jaworska Zdjęcia na okładce Girl on Bike Aleshyn_Andrei/Shutterstock Detail of photographer isolated on white background Gualtiero Boffi/Shutterstock Dark, mysterious image of fog over reeds with silhouetted trees Littleny/Shutterstock
DTP Marcin Labus Copyright © Lena Oskarsson, 2011 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 2012 Wydanie I ISBN 978-83-7554-443-5 ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa e-mail: wydawnictwo@czarnaowca.pl Dział handlowy: tel. (22) 616 29 36; faks (22) 433 51 51 Zapraszamy do naszego sklepu internetowego:
www.czarnaowca.pl ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa e-mail: wydawnictwo@czarnaowca.pl Dział handlowy: tel. (22) 616 29 36; faks (22) 433 51 51 Zapraszamy do naszego sklepu internetowego: www.czarnaowca.pl Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o. o.
Spis treści 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 Epilog
1 Oh-oh-oh-oh-oooh-oh-oh-oooh-oh- oh-oh-oh. Caught in a Bad Romance – śpiewa Lady Gaga. Jest niedzielne popołudnie. Kilka minut po dwunastej. Frida Andersson jedzie na rowerze, szybko, z uchylonymi ustami, z aparatem na zębach. Ma czternaście lat, nastroszone żelem włosy. Stożkowate piersi pod kusą koszulką. Na ramieniu sztuczny tatuaż na wpół rozmyty od potu. Spalone słońcem patykowate nogi. Skąpe szorty z modnie postrzępioną dziurą w miejscu guzika. Czarne stringi wplątane między zęby suwaka. Zwalnia na ostrym zakolu ścieżki. Uspokajając oddech, zauważa pierwsze
oznaki zbliżającej się jesieni; las jest bardziej czarny niż jezioro. Wysuszony, ale zwarty, z obfitym poszyciem. Początek sierpnia zawsze jej przypomina o końcu wakacji, już bliżej niż dalej. Dla wszystkich innych do jesieni jeszcze daleko, cieszą się, trwa właśnie kolejne szwedzkie lato stulecia, tak codziennie zapewniają telewizyjni meteorolodzy. Należy zasłaniać głowę, spacerować o świcie lub tylko wieczorami, pić dużo niegazowanej wody i unikać wysiłku fizycznego. Ale ona jest zbyt młoda, żeby oglądać prognozę pogody, i zbyt stara, żeby słuchać matki, dlatego kiedy wszyscy kryją się w domach, wyprawia się na
wycieczkę. Byle gdzie, ważne, że daleko od domu, jak najdalej od rodzinnego gniazda. Sunie teraz pomiędzy pniami. Aż dziw, że w tak gęstym lesie zdołano wybudować te wszystkie domki. Może dlatego są niewielkie, z licznymi miniprzybudówkami i szopami ustawionymi wzdłuż żwirowej drogi w kształcie podkowy, obejmującej od południa taflę wody. Na samym dole, tam gdzie utwardzony żwirem dukt przestaje opadać w kierunku jeziora, a zaczyna podchodzić ku północnemu brzegowi, można zobaczyć ogołoconą rękami drwali połać. Stał na niej kiedyś szpital położniczy, ale spalił się ponad
dwadzieścia lat temu i został po nim tylko ten skrawek dzikiej zieleni, zwany na wyrost placem Dzieci z Bullerbyn. Odkąd ciężarne przestały tu przyjeżdżać, po każdej zimie droga wydawała się mieszkańcom węższa i coraz bardziej dzika. Frida ponownie naciska na pedały, przyspiesza, mrużąc oczy od nadmiaru dźwięków. Lubi, gdy muzyka jest głośna, maksymalnie podciągnięta, mocniejsza niż wszystko, silniejsza niż głupie myśli. Najlepiej, jak nie pozwala jej płakać, krzyczeć i ciągle zadawać tych dziecinnych pytań: Dlaczego?! Dlaczego właśnie ją to spotkało?! Głos piosenkarki wlewa się przez
potężne słuchawki, łomocze w głowie, wciska się w ciało, wyginając je na wszystkie strony. Każde zdanie, które ma dla Fridy Lady Gaga, jest jak transfuzja. To jej osobista kroplówka, morfina, kokaina. Baby you’re sick. You and me could write a Bad Romance. Oh-oh-oh-oh- oooh-oh!!! Powstrzymuje płacz. Szybko, z furią i prawie bez zmęczenia pokonuje ponad pół kilometra równej asfaltowej drogi numer 40, zjeżdża w jej dziką, żwirową odnogę, kilka minut ostrego naciskania na pedały i posuwa się teraz wzdłuż eleganckiego metalowego ogrodzenia okalającego zwalisty budynek domu starców. I już zaraz nie
będzie żadnych zabudowań, jeszcze tylko coraz rzadsze gospodarstwa, rozrzucone wzdłuż szutrowej ścieżki ostro wspinającej się na wzgórze. Z każdą chwilą wyraźniej widzi dwa ostatnie domy, ten starszy i większy, przechylony w stronę pobliskiego garbu ziemi, i drugi, w piaskowym kolorze, niewielki, niby drewutnia, ale w lepszym stanie niż sąsiednia nieruchomość, świeżo pomalowany, z przystrzyżonym po angielsku trawnikiem i starannie wytyczonymi grządkami niskich niebieskich kwiatków przypominających leśne runo. W pierwszym mieszka od zeszłej jesieni ten dziwny facet ze Sztokholmu,
w sąsiednim – sparaliżowana po udarze Agnes Hermansson, którą opiekuje się jakaś Polka. I want your ugly. I want your disease. I want your everything. Rytm ze słuchawek buszuje w skroniach, wykrzywia usta, zatyka gardło, porusza ramionami, kołysze pupę na siodełku. Frida nie widzi nikogo. Przed nią tylko puste pola poszatkowane ścieżkami; na horyzoncie ciemna plama lasu drga w gorącym powietrzu. I ta cisza, jakby nie było nie tylko ludzi, ale i ptaków, węży, przemieszczających się błyskawicznie hord polnych myszy. Tylko ona i jej jedyna przyjaciółka Lady Gaga. Dlatego nie czuje skrępowania,
wstydu czy strachu. Jest pewna, że żadne obce ucho nie wchłania jej sekretów, choćby je wykrzykiwała do utraty tchu. Żadne nieznane oko nie wypatruje szlaku jej wędrówki. Jeszcze chwila, moment i wreszcie będzie mogła się rozpłakać. Bez świadków, głośno, aż do wymiotów. Niech no tylko minie ten ostatni dom. No, do przodu! Jeszcze tylko trochę! Kilkadziesiąt metrów. Ale zamiast przyspieszyć, hamuje. Niespodziewanie dla samej siebie, gwałtownie i właściwie bez żadnego powodu, wbrew swoim zwyczajom, bo nigdy, przejeżdżając przez osadę, nie przestaje szybko pedałować. A jednak tego dnia zatrzymuje się tuż przed potężnym,
przechylonym domem i czubkami butów opiera się o ziemię. Widzi dokładnie mężczyznę, nowego mieszkańca. Podobno się tu urodził, a potem zwiał, gdzie pieprz rośnie, ale kto to wie. Pamięta, że kiedy przyniosła ze szkoły wiadomość o tym przybyszu, matka jakoś dziwnie na nią spojrzała. Sama Frida nie spotkała go nigdy wcześniej, ani w sklepie, ani na stacji benzynowej, gdzie można kupić najlepsze na świecie kawowe lody i żelki truskawkowe. Jens, syn sprzedawcy, opowiadał w szkole, że ten odludek jest podobno cholernie znanym fotografem, a mimo to codziennie kupuje u nich papierosy,
bułeczki cynamonowe, foliowane po trzy, kawę w najmniejszych opakowaniach i najgorszy na świecie, kwaśny jak cholera sok jabłkowy, który trzeba było przecenić, bo nikt go nie chciał tknąć. Bierze zwykle tanie rzeczy i zawsze czeka na resztę, chociaż już po jego kartach kredytowych i ubraniach widać, że śmierdzi kasą na kilometr. Jakaś dziewczyna z klasy dodała, że nieznajomy ma trzy mieszkania w Sztokholmie, loft w Berlinie, barkę w Holandii i potężnego jeepa, którym przemieszcza się po całej Afryce. Czy to możliwe, żeby ktoś taki był ich sąsiadem? Szybko wpisali w wyszukiwarkę dane, ale nic nie
znaleźli. Larsów Olssonów było jak psów, lecz żadnego znanego fotografa. Nikogo z ich stron. Byli inżynierowie, dentyści, notariusze, właściciele pubów, stolarze, nawet wizażysta zwłok, ale wszyscy anonimowi i chyba nie bogacze, a już na pewno ani jeden z nich nie mieszkał w Berlinie czy Amsterdamie. A więc ta lokalna sławna osobistość to jedna wielka zmyła, potężna zmyła dla ciemnego ludu znad jeziora Skiresjön, który kupi wszelką bujdę bez zmrużenia oka. Zgodzili się jednak, że przybysz musi mieć jakiś sekret, skoro rzucił wszystko i przeniósł się nad jezioro, gdzie ludzie żyją jak ryby. Bez rozgłosu
i wielkiego szczęścia. Frida przesuwa okulary słoneczne na głowę, by ciemne szkła nie przekłamywały widoku. Obserwuje mężczyznę zza przymkniętych powiek. Odkrywa, że jest młodszy, niżby to wynikało z opowieści kolegów. Ma młodzieżową fryzurę, rodzaj irokeza na wygolonej z boku czaszce. Wydaje się potężny, zajmuje prawie całą przestrzeń dwuskrzydłowego kuchennego okna. Tkwi w nim bez koszuli, ciemne włoski wyraźnie odznaczają się na opalonym, śniadym torsie, wyćwiczonym, z dokładnie zarysowaną rzeźbą mięśni. Frida patrzy nieznajomemu prosto w twarz, bez wstydu i natarczywie,
z całą siłą, jakby chciała go zahipnotyzować. On również nie spuszcza z niej oczu, poruszając przy tym ręką. To dla niej dziwny ruch, rytmiczny i mocny. Po sekundzie nabiera pewności, że facet sięgnął do rozporka i będzie w nim gmerał. Zupełnie jak w tych filmach, z których uczyła się pieprzenia. Ale już za moment widzi, że on trzyma w ręku coś metalicznego. Chyba nóż… No tak, zastała go przy robieniu śniadania, pociesza się. Nie wszyscy są tu wieśniakami wstającymi przed wschodem słońca. Nagle zauważa, że facet się nachyla w stronę parapetu, dziwnie, niezgrabnie, jakby chciał
wyskoczyć, ale z jakiegoś powodu ciągle tkwi w oknie. Nie może się zdecydować, stary tchórz, bogaty pierdziel, no, czego się boisz? Przecież chcesz, żebym cię ugryzła. Widzę, że aż się ślinisz na samą myśl o moich małych ząbkach w drucianym koszyczku ortodontycznym – rozmyśla i już nawet nie maskuje złośliwego uśmieszku. Frida Andersson nadal nie wie zbyt dużo o mężczyznach. Jedynie tyle, że to jakiś inny gatunek, z którym właściwie nigdy nie zamieszkiwała na jednym terytorium. Mogła tylko te mniej lub bardziej dorodne okazy obserwować z daleka, podpatrywać z ciekawością,
ale bez większej ekscytacji czy euforii. Jednak od pewnego czasu zauważyła, że wzbudza ich zainteresowanie, przyciąga spojrzenia. Szybko się zorientowała, że męski wzrok działa jak dotyk: obmacuje. Na samym początku pociły jej się od tego dłonie i odczuwała dziwną tremę, jak przed klasówką w szkole, ale potem rozbuchane emocje się wyciszyły, a ich miejsce zajął dziwny smutek i tęsknota za ojcem. Wiele by dała, żeby chociaż raz pojechał z nią na wycieczkę. Mogliby się wyprawić nawet całkiem niedaleko, tylko kilkanaście minut jazdy samochodem, do miejsca, gdzie urodziła się Astrid Lindgren, ta, która wymyśliła Pippi Langstrumpf, a gdzie teraz jest
wielki park rozrywki, przyciągający turystów z czterech stron świata. Matka nigdy z nią tam nie pojechała. Mówiła, że ją mdli od samego widoku tego nadmiaru rodzinnego szczęścia. Rozkrzyczanych bachorów, żon z maślanymi oczami i facetów – konsumentów kiepskich dezodorantów. „O nie, droga córko, my jesteśmy lepsze od tego całego stada poszukiwaczy zaginionej arki dzieciństwa. Pojedziemy aż do Sztokholmu i kupimy sobie kolejne za ciasne dżinsy. Będziemy miały jeszcze jeden powód, żeby nie jeść kolacji”. Czy jej ojciec też używał tanich kosmetyków? Frida znała tylko jego
imię – Mikael, wiedziała, że miał brązowe, lekko kręcone włosy i pochodził z północnej Szwecji. Przy innej okazji babce się wymknęło, że już jako nastolatek uciekł z domu, trochę włóczył się po kraju i hipisował, aż w końcu pewnej wiosny utopił się w porcie w Ystad. Sekcja zwłok wykazała, że był pod wpływem narkotyków. Nie miał nawet dwudziestu pięciu lat, gdy zginął. Matka rzadko i niechętnie o nim wspominała. „To nie był żaden tam związek – mówiła. – Trochę seksu, dużo śmiechu, a na koniec płacz, bo jak zobaczył, że rośnie mi brzuch, to spakował plecak