andgrus

  • Dokumenty11 025
  • Odsłony625 134
  • Obserwuję362
  • Rozmiar dokumentów18.6 GB
  • Ilość pobrań495 634

Roberts Nora - Eva Dallas 40 - Zdrada i smierc

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - Eva Dallas 40 - Zdrada i smierc.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera R Nora Roberts W śmierci
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 252 osób, 175 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 1323 stron)

NORA ROBERTS pisząca jako J.D.Robb Zdrada i śmierć Tytuł oryginału TREACHERY IN DEATH W naturze człowieka nie istnieje nic takiego, jak zdecydowane i swobodne opowiedzenie się czy to za dobrem czy za złem - z wyjątkiem momentu egzekucji. NATHANIELHAWTHORNE I na swoją wściekłość ciągle chucha.

ROBERT BURNS Rozdział 1 Starszy mężczyzna leżał pośród rozsypanych batoników i gum do żucia. Ze zgniecionych puszek napojów bezalkoholowych, energetycznych i izotonicznych wypływały przez rozbitą szybę lodówki kolorowe strugi. Porwane torebki chipsów sojowych, rozdeptanych na miazgę, pokrywały podłogę skromnego sklepiku. Na ścianie za ladą wisiało oprawione w ramki zdjęcie, przedstawiające tego mężczyznę, kiedy był znacznie młodszy, i kobietę, która - jak przypuszczała Eve -

teraz była wdową po nim. Stali przed sklepem, trzymając się za ręce. Na ich twarzach malowała się duma i zadowolenie oraz optymizm. Przyszłość tego człowieka zakończyła się dziś, pomyślała, w kałuży krwi i pośród rozsypanych przegryzek. Porucznik Eve Dallas stała, patrząc na zwłoki w zdemolowanym sklepie, a policjant, który pierwszy pojawił się na miejscu wydarzenia, przekazywał jej to, co zdążył ustalić. - To Charlie Ochi. Razem ze swoją żoną prowadzą ten sklepik od blisko pięćdziesięciu lat.

Widząc nerwowy tik na twarzy mundurowego, Eve domyśliła się, że funkcjonariusz znał denata. - Pani Ochi jest na zapleczu, razem z ratownikiem medycznym. - Znów mu drgnął mięsień. - Ją też pobili, jakby im było za mało. - Ilu ich było? - Powiedziała, że trzech. Trzej mężczyźni w wieku dwudziestu kilku lat. Jeden biały, jeden czarny, jeden żółty. Przychodzili tu już wcześniej, właściciele przepędzili ich za kradzież. Tym razem pojawili się z jakimś urządzeniem własnej roboty, którym zablokowali kamerę.

Ruchem głowy wskazał urządzenie monitorujące. - Uważa, że byli naćpani do nieprzytomności, śmieli się jak hieny, wpychali do kieszeni batony. Próbowała ich powstrzymać, a wtedy uderzyli ją czymś w rodzaju pałki. Kiedy jej mąż wyszedł z zaplecza, też go uderzyli, ale nie dał się zastraszyć. Jeden z nich przyłożył mu jakiś aparat do piersi. Według słów pani Ochi mąż padł jak podcięty. Zabrali trochę towaru - słodyczy, chipsów i tym podobnych rzeczy - nie przestając się śmiać, narobili trochę szkód i uciekli. - Podała ich rysopisy?

- Tak, i to dość dokładne. A na dodatek mamy świadka, który widział, jak wybiegali ze sklepu, i rozpoznał jednego z nich. To niejaki Bruster Lowe, znany jako Skid. Powiedział, że pobiegli na południe. Świadek, Yuri Drew, czeka na zewnątrz. To on powiadomił policję. - Na razie dziękuję. - Eve odwróciła się do swojej partnerki. - Jak chcesz się do tego zabrać? - Kiedy Peabody zamrugała swoimi ciemnymi oczami, Eve powiedziała jej: - Ty pokierujesz śledztwem. Jak chcesz się do tego zabrać? - Dobra. - Odznaka Peabody nie była nowiutka, ale wciąż błyszczała. Eve

dała Delii chwilę na zebranie myśli. - Sprawdźmy Lowe'a, ustalmy jego adres, zapoznajmy się z jego kartoteką, jeśli w niej figuruje. Może dowiemy się czegoś o jego kumplach. Musimy rozesłać ich rysopisy. Chcę, żeby szybko ujęto tych dupków. Eve widziała, jak w miarę mówienia jej była asystentka, a obecna partnerka, nabiera pewności siebie. - Musimy tu ściągnąć techników. Ci kretyni przypuszczalnie zostawili masę odcisków i śladów. Przekonamy się, co zarejestrowała kamera, zanim ją zablokowali, resztę zostawimy wydziałowi przestępstw

elektronicznych. Peabody, z ciemnymi włosami, sczesanymi z kwadratowej twarzy i związanymi w kucyk, spojrzała na zwłoki. - Nie ma co zwlekać, trzeba znaleźć jego dane. - Już się do tego biorę - powiedziała Eve, a jej partnerka znów zamrugała zaskoczona. - Serio? - Ty kierujesz śledztwem. - Skrzyżowawszy długie nogi, Eve przeczytała na głos to, co się

wyświetliło na ekranie jej palmtopa. - Bruster Lowe, alias Skid, biały, lat dwadzieścia trzy. Brak aktualnego adresu zamieszkania. Ostatnio mieszkał przy Avenue B, u matki. Notowany, mam wykaz jego wykroczeń, zanim osiągnął pełnoletność. Posiadanie zakazanych substancji, wandalizm, kradzieże sklepowe, niszczenie własności prywatnej, kradzieże samochodów i te pe, i te de. - Czy są odsyłacze... - Są. Nie ty jedna wiesz, jak się to robi - przypomniała jej Eve. - Razem z nim byli aresztowani Leon Slatter alias Slash, mężczyzna rasy mieszanej, wiek

dwadzieścia dwa lata, i Jimmy K. Rogan, alias Smash, mężczyzna rasy czarnej, wiek dwadzieścia trzy lata. Najprawdopodobniej działali razem. - Bardzo dobrze. Adresy? - Slatter mieszka przy Zachodniej Czwartej. - Świetnie. Funkcjonariuszu, proszę wziąć dane od pani porucznik. Chcę, żeby zatrzymano tych trzech osobników. Moja partnerka i ja włączymy się do poszukiwań, kiedy tu skończymy, ale nie warto tracić czasu. - Tak jest.

- Ja przesłucham świadka - zwróciła się Peabody do Eve. - Ty przesłuchaj żonę, dobrze? -Ty... - Ja kieruję śledztwem. Rozumiem. Dzięki, Dallas. To coś niezwykłego usłyszeć podziękowania za zlecenie zajęcia się trupem, pomyślała Eve, kiedy przykucnęła, żeby potwierdzić jego tożsamość. Ale ostatecznie były policjantkami od zabójstw. Poświ ęciła jeszcze kilka minut na oględziny zwłok, obejrzała stłuczenia na skroni i rękach. Nie miała cienia

wątpliwości, że lekarz sądowy potwierdzi, iż żadne z nich nie spowodowało śmierci. Ale elektroniczny zakłócacz domowej roboty, przyłożony do klatki piersiowej pana Ochiego, prawdopodobnie wywołał wstrząs, który sprawił, że osiem-dziesięciotrzyletnie serce mężczyzny przestało bić. Eve wyprostowała się i obrzuciła wzrokiem zdemolowane pomieszczenie. Z tego, co widziała, mieli ładny sklepik. Podłogi, okno i lada lśniły czystością, jeśli nie liczyć rozlanych napojów oraz kałuży krwi. Towary, których nie zrzucono na ziemię ani nie zniszczono, stały równiutko na półkach.

Pięćdziesiąt lat prowadzili sklep, przypomniała sobie słowa funkcjonariusza, pracowali, wiedli spokojne życie, póki trójka skurczysynów nie postanowiła tego zniszczyć dla garści batoników i chipsów sojowych. Po dwunastu latach służby w policji przestało ją dziwić to, co jedni ludzie robią innym. Ale nadal wkurzało ją marnotrawstwo i nonszalancja. Przeszła na zaplecze, gdzie mieściło się biuro i magazyn. Ratownik medyczny pakował swój sprzęt. - Pani Ochi, naprawdę powinna pani pozwolić się zabrać do szpitala.

Kobieta pokręciła głową. - Moje dzieci, moje wnuki już tu jadą. Zaczekam na swoje dzieci. - Kiedy tu dotrą, powinna pani zgłosić się na badanie. - Mówił łagodnie i cicho, delikatnie położywszy dłoń na jej ramieniu. - Dobrze? Proszę przyjąć moje wyrazy współczucia. - Dziękuję. - Przeniosła na Eve spojrzenie swoich zielonych oczu. Twarz miała pomarszczoną ze starości i posiniaczoną. - Zabili Charliego - powiedziała zwyczajnie. - Tak, proszę pani. Przykro mi w związku z poniesioną przez panią stratą.

- Wszystkim jest przykro. Tym trzem, którzy go zabili, też będzie przykro. Gdybym mogła, sprawiłabym własnymi rękami, żeby im było przykro. - Zajmiemy się nimi. Jestem porucznik Dallas. Muszę zadać pani kilka pytań. - Znam panią. - Pani Ochi podniosła rękę i wycelowała palec w Eve. - Widziałam panią w telewizji w programie „Teraz". Widziałam panią z Nadine Furst. Razem z Charliem lubimy oglądać ten program. Zamierzaliśmy przeczytać książkę, którą napisała o pani. - Właściwie nie jest o mnie. - Ale Eve nie ciągnęła tego tematu, bo były

ważniejsze sprawy, o których należało porozmawiać... I ponieważ trochę ją to peszyło. - Może opowie mi pani, co się wydarzyło, pani Ochi? - Powiedziałam o wszystkim tamtemu policjantowi i powiem też pani. Stałam za ladą, a Charlie był na zapleczu, kiedy weszli. Powiedzieliśmy im, żeby więcej się tu nie pokazywali, bo kradną, niszczą, obrażają nas i naszych klientów. Ta trójka szuka kłopotów. To chuligani. Biały chłopak wycelował przedmiot, który trzymał w rękach, w kamerę, i obraz na monitorze zniknął. Mówiła tak, jakby wykuwała słowa młotkiem w kamieniu, jej oczy pozostały

suche i pełne złości. Żadnych łez, pomyślała Eve, przynajmniej na razie. Tylko zimny płomień gniewu, jaki znają naprawdę tylko ci, którzy ocaleli. - Śmiali się - ciągnęła pani Ochi. - Poklepywali się po plecach, robili żółwiki, czarny powiedział: „Co teraz zrobisz, stara babo?" i złapał garść cukierków. Krzyknęłam na nich, żeby się wynosili z mojego sklepu, a ten drugi, mieszaniec, uderzył mnie czymś, aż zobaczyłam wszystkie gwiazdy. Próbowałam dostać się na zaplecze, gdzie był Charlie, ale znów mnie uderzył i upadłam. Nie przestawali się śmiać. Byli naćpani - dodała. - Wiem, jak wyglądają ludzie po narkotykach.

Pojawił się Charlie. Leżałam na podłodze, pomyślałam, że ten mieszaniec zaraz znów mnie uderzy, lecz Charlie rzucił się na niego i go odciągnął. Próbowałam wstać, żeby mu pomóc, ale... Głos jej się załamał, gniew zastąpiło poczucie winy. - Była pani poturbowana, pani Ochi. - Ten czarny uderzył Charliego tak, jak mieszaniec uderzył mnie, ale Charlie nie upadł. Mój Charlie nie był ani tak duży, ani młody, jak ci zabójcy, ale był silny. Zawsze był silnym mężczyzną. Wzięła głęboki oddech i uspokoiła się

nieco. - Oddał mu. Próbowałam wstać i znaleźć coś, czym mogłabym zdzielić tych łobuzów. W pewnej chwili ten biały powiedział: „Pieprz się, ty stary dziadu" i przytknął Charliemu ten przedmiot... Zakłócacz, paralizator czy co to było... Tutaj. Położyła rękę na sercu. - Rozległ się suchy trzask, jaki czasem wydają urządzenia elektryczne, jeśli domyśla się pani, o co mi chodzi. A potem pstryknięcie i Charlie upadł. Przycisnął rękę do piersi, powiedział „Kata", powiedział moje imię... - Usta

4 jej zadrżały, ale się opanowała. - Powiedział „Kata" i upadł. Doczołgałam się do niego. Nie przestawali się śmiać i wydzierać, tłukli wszystko, deptali. Wreszcie jeden z nich, nie wiem, który, kopnął mnie w bok, i wybiegli. Pani Ochi na chwilę zamknęła oczy. - Wybiegli, a potem, zaraz... Za minutę? Może wcześniej, wbiegł Yuri. Próbował pomóc Charliemu, zaczął mu robić masaż serca. Dobry chłopak z tego Yuriego... Kiedyś jego tata u nas pracował... Ale nie mógł pomóc mojemu mężowi. Zadzwonił na policję i na pogotowie, wyjął lód z zamrażarki, żeby

przyłożyć mi na głowę. Siedział ze mną, ze mną i z Charliem, do przyjazdu policji. Pochyliła się do przodu. - Nie są nikim ważnym. My też nie jesteśmy nikim ważnym w przeciwieństwie do tych, o których rozmawia pani z Nadine Furst w programie „Teraz". Ale nie pozwoli pani, żeby im to uszło na sucho, prawda? - Jesteście ważni dla nowojorskiej policji, pani Ochi. Pani i pan Ochi jesteście ważni dla mnie, dla mojej partnerki, dla każdego gliniarza, prowadzącego tę sprawę.

- Wierzę pani, kiedy to pani mówi, bo pani też w to wierzy. - Wiem. Już ich szukamy i na pewno znajdziemy. Będzie nam łatwiej, jeśli udostępni nam pani nagranie z kamery. Jeśli nie zablokowali jej, zanim weszli, zarejestrowała ich. Poza tym mamy zeznania pani i Yuriego. Nie ujdzie im to na sucho. - W kasetce pod ladą są pieniądze. Niewiele... Nie trzymamy dużo gotówki. Ale nie chcieli pieniędzy. Wzięli słodycze, napoje, chipsy. Właściwie na nich też im nie zależało. Chcieli tylko niszczyć, sprawiać ból, demolować. Co sprawia, że chłopcy przemieniają się w

dzikie bestie? Wie pani? - Nie - powiedziała Eve. - Nie wiem. Eve patrzyła, jak bliscy pani Ochi wsadzają ją do samochodu, żeby jechać do lekarza, i jak umieszczano zwłoki pana Ochiego w ambulansie, by je przetransportować do zakładu medycyny sądowej. Lato 2060 roku było upalne i nie zanosiło się na to, że wkrótce nadejdzie ochłodzenie. Stojąc w skwarnym powietrzu, przesunęła dłonią po krótko obciętych, brązowych włosach, marząc o choćby najmniejszym powiewie wietrzyka. Parę razy musiała się powstrzymać, żeby nie ponaglać

Peabody, nie dyrygować nią, nie wydawać jej poleceń. Dokładność to dobra cecha, powtarzała sobie. Zdjęcia podejrzanych już rozesłano, gliniarze już pukali do drzwi domów. Poniewczasie przypomniała sobie o szkłach przeciwsłonecznych i lekko się zdziwiła, kiedy znalazła je w kieszeni. Włożyła okulary, więc przynajmniej przestało ją razić słońce. Stała, wysoka, szczupła w beżowej marynarce, ciemnych spodniach i ciężkich butach, czekając, aż podeszła do niej Peabody. - Nie ma nikogo pod żadnym z dwóch