andgrus

  • Dokumenty11 025
  • Odsłony636 626
  • Obserwuję366
  • Rozmiar dokumentów18.6 GB
  • Ilość pobrań501 287

Roberts Nora - Eva Dallas 45 - Wyrachowanie i smierc

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :516.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - Eva Dallas 45 - Wyrachowanie i smierc.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera R Nora Roberts W śmierci
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 411 osób, 249 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 84 stron)

Polecamy w serii Dotyk śmierci Sława i śmierć Skarby przeszłości Kwiat Nieśmiertelności Śmiertelna ekstaza Czarna ceremonia Anioł śmierci Święta ze śmiercią Rozłączy ich śmierć Wizje śmierci O włos od śmierci Naznaczone śmiercią Śmierć o tobie pamięta

Zrodzone ze śmierci Słodka śmierć Pieśń śmierci Śmierć o północy Śmierć z obcej ręki Śmierć w mroku Śmierć cię zbawi Obietnica śmierci Śmierć cię pokocha Śmiertelna fantazja Fałszywa śmierć Pociąg do śmierci Zdrada i śmierć Śmierć w Dallas

Celebryci i śmierć Psychoza i śmierć

Tytuł oryginału CALCULATED IN DEATH Copyright © 2013 by Nora Roberts All rights reserved Projekt okładki Elżbieta Chojna Zdjęcie na okładce © Holger Winkler/A.B./Corbis/FotoChannels Redaktor prowadzący Katarzyna Rudzka Redakcja

Ewa Witan Korekta Mariola Będkowska ISBN 978-83-7961-656-5 Warszawa 2014 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl

Ubóstwu mało co brak, łakomstwu wszystkiego. Publiusz Syrus Pieniądz bez honoru to choroba. Balzac

Rozdział 1 Przejmujący wiatr targał przenikliwie zimnym, listopadowym powietrzem, które kąsało kości niczym małe, ząbkowane nożyki. Porucznik Dallas znowu zapomniała rękawiczek, ale może to i lepiej, bo zniszczyłaby ich kolejną drogą parę sprayem do zabezpieczania dłoni. Eve wsunęła więc tylko przemarznięte ręce do kieszeni płaszcza, gdy

przyglądała się denatce. Kobieta leżała u podnóża kilku stopni, prowadzących do czegoś, co wyglądało jak mieszkanie w suterenie. Widząc, pod jakim kątem w stosunku do ciała spoczywa głowa ofiary, Dallas nie musiała czekać na lekarza sądowego, by jej powiedział, że denatka skręciła kark. Eve oceniła jej wiek na czterdzieści kilka lat. Kobieta nie miała na sobie płaszcza, lecz teraz już porywisty wiatr był jej obojętny. Ubrana była jak do pracy – miała na sobie żakiet, golf, spodnie i eleganckie pantofle na niskim obcasie. Przypuszczalnie wszystko modne, ale Eve wolała zostawić ocenę tego swojej partnerce, gdy tylko

detektyw Delia Peabody dotrze na miejsce zbrodni. Nie dostrzegła żadnej biżuterii. Nawet zegarka na rękę. Brak torebki, teczki, aktówki. Na schodach nie walały się śmieci, murów nie zdobiły graffiti. Jedyny dysonans stanowiły zwłoki. W końcu Eve odwróciła się do funkcjonariuszki, która pojawiła się tu, kiedy ktoś zadzwonił pod dziewięćset jedenaście. – Co wiadomo? – Powiadomiono policję o drugiej dwanaście. Razem ze swoim partnerem byliśmy zaledwie dwie przecznice stąd, w sklepie całodobowym. Dotarliśmy

tutaj o drugiej czternaście. Właściciel lokalu, Bradley Whitestone, ze znajomą Alvą Moonie, stali przed budynkiem. Whitestone oświadczył, że zamierzali wejść do mieszkania, w którym właśnie trwa remont, więc stoi puste. Znaleźli ciało, kiedy przyprowadził tu Moonie, żeby jej pokazać, gdzie już wkrótce się przeprowadzi. – O drugiej w nocy. – Tak jest. Oświadczyli, że dziś wieczorem wybrali się na miasto, zjedli kolację, potem poszli do baru. Są niezupełnie trzeźwi, pani porucznik. – Rozumiem. – Siedzą teraz w wozie razem z moim partnerem.

– Porozmawiam z nimi później. – Ustaliliśmy, że ofiara nie żyje. Nie ma przy sobie żadnego dokumentu tożsamości. Brak torebki, biżuterii, płaszcza. Doznała złamania kręgów szyjnych. Widać też inne obrażenia – siniak na policzku, rozciętą wargę. Na pierwszy rzut oka wygląda to na napad rabunkowy, ale... – Policjantka lekko się zarumieniła. – Coś mi tu nie pasuje. Zaintrygowana Eve skinęła głową, by policjantka mówiła dalej. – Dlaczego? – Brak płaszcza świadczy, że nie była to zwykła kradzież na wydrę. Zdjęcie płaszcza wymaga trochę czasu. A jeśli

spadła ze schodów albo ktoś ją popchnął, dlaczego leży pod murem, a nie u podnóża stopni? Tak, że nie widać jej z chodnika? Bardziej mi to wygląda na chęć pozbycia się zwłok, pani porucznik. – Przymawiacie się o pracę w wydziale zabójstw, Turney? – Nie chciałam nikogo urazić, pani porucznik. – Nie czuję się urażona. Może potknęła się na schodach, nieszczęśliwie upadła i skręciła sobie kark. Jakiś bandzior ją zobaczył, przeciągnął pod ścianę, żeby ukryć przed wzrokiem przechodniów, a potem zabrał jej płaszcz i pozostałe rzeczy.

– Tak jest. – Nie wygląda mi jednak na to. Ale potrzebujemy czegoś więcej niż przypuszczeń. Zaczekajcie tu, Turney. Detektyw Peabody już jest w drodze. – Mówiąc to, Eve otworzyła zestaw podręczny, by wyjąć puszkę Seal-It. Zabezpieczyła sprayem dłonie i buty, uważnie rozglądając się wkoło. W tej części nowojorskiego East Side’u panowała cisza i spokój – przynajmniej o tej porze. Większość okien mieszkań i wystaw była ciemna, wszystko pozamykane, nawet bary. Może kilka lokali nadal działało, ale znajdowały się za daleko od tego miejsca, by szukać w nich świadków

wydarzenia. Wypytają okolicznych mieszkańców, chociaż mało prawdopodobne, by znaleźli kogoś, kto widział, co się tutaj stało. Z uwagi na przenikliwy ziąb, bo rok dwa tysiące sześćdziesiąty najwyraźniej postanowił wziąć świat w lodowaty uścisk, większość ludzi wolała siedzieć w domowych pieleszach, rozkoszując się ciepełkiem. Tak, jak ona. Spała, tuląc się do męża, kiedy otrzymała wezwanie. Ale taki już los gliniarzy, pomyślała, a w przypadku Roarke’a – tych, którzy poślubili funkcjonariusza policji. Zabezpieczywszy dłonie i buty, zeszła po schodkach, najpierw uważnie

obejrzała drzwi do mieszkania, a potem przykucnęła obok zwłok. Tak, czterdzieści kilka lat, jasnobrązowe włosy zebrane do tyłu i spięte. Niewielki siniak na prawym policzku, odrobina zaschniętej krwi na rozciętej wardze. Uszy miała przekłute, więc jeśli nosiła kolczyki, zabójca ich nie wyrwał, tylko zdjął, choć wymagało to nieco zachodu. Uniósłszy rękę denatki, Dallas zobaczyła otartą skórę na dłoni. Jakby uprawiała seks na szorstkim dywanie, pomyślała Eve, nim przytknęła prawy kciuk ofiary do urządzenia, ustalającego tożsamość. Marta Dickenson, odczytała. Kobieta

rasy mieszanej, lat czterdzieści sześć. Zamężna, mąż Denzel Dickenson, dwoje dzieci, mieszkanka Upper East Side. Zatrudniona w biurze księgowym Brewer, Kyle i Martini, mieszczącym się osiem przecznic stąd. Kiedy wyjmowała przyrządy pomiarowe, jej krótkie, brązowe włosy zatrzepotały na wietrze. Nie pomyślała, by wcisnąć czapkę na głowę. Oczy Eve, prawie tego samego koloru co włosy, pozostały zimne i obojętne. Nie myślała o mężu, dzieciach, przyjaciołach denatki. Jeszcze nie. Na razie skupiła się na zwłokach, ich ułożeniu, miejscu wydarzenia, godzinie zgonu, który nastąpił o dwudziestej drugiej

pięćdziesiąt. Co robiłaś, Marto, kilka przecznic od biura i od domu w lodowatą, listopadową noc? Eve oświetliła latarką spodnie kobiety i dostrzegła na czarnej tkaninie niebieskie włókna. Ostrożnie ujęła pęsetą dwie nitki, umieściła je w torebce i zostawiła znacznik dla techników kryminalnych, by zbadali spodnie. Usłyszawszy nad głową głos Peabody i odpowiedź policjantki, Eve się wyprostowała. Jej skórzany płaszcz załopotał, kiedy odwróciła się, żeby popatrzeć na swoją partnerkę, która okutana po czubek nosa ciężkim krokiem

schodziła ze schodów. Delia pomyślała o nakryciu głowy i nie zapomniała rękawiczek. Różowa – landrynkowo różowa – czapka narciarska z małym, subtelnym pomponem zakrywała jej ciemne włosy i całe czoło, aż po brwi. Szyję kilkakrotnie owinęła kolorowym szalikiem. Do tego śliwkowy puchowy płaszcz i różowe kowbojki. Eve zaczynała podejrzewać, że Peabody nie zdejmuje ich, nawet kiedy kładzie się spać. – Jak możesz w ogóle się poruszać taka okutana? – Jakoś dotarłam do stacji metra, a potem ze stacji metra tutaj, ale

przynajmniej nie zmarzłam. Jezu – powiedziała ze współczuciem. – Nie ma nawet płaszcza! – Raczej nie narzeka. Marta Dickenson – zaczęła Eve i zapoznała Delię z istotnymi faktami. – Kawał drogi od jej biura i miejsca zamieszkania. Może wracała z pracy do domu, ale dlaczego nie skorzystała z metra, szczególnie w taki wieczór? – Oto jest pytanie. W lokalu trwa remont. Nikt tu nie mieszka. Bardzo na rękę, prawda? Jeśli dodać do tego, że leży wciśnięta w kąt, nikt nie powinien jej znaleźć do rana. – Dlaczego bandziorowi miałoby na tym zależeć?

– To kolejne pytanie. Jeśli mu na tym zależało, to skąd wiedział, że mieszkanie stoi puste? – Mieszka w okolicy? – odpowiedziała Peabody, myśląc na głos. – Należy do ekipy remontowej? – Być może. Obejrzymy sobie mieszkanie, ale najpierw porozmawiamy z tymi, którzy zadzwonili pod dziewięćset jedenaście. Wezwij lekarza sądowego. – I techników? – Na razie jeszcze nie. Eve weszła na schody i skierowała się do radiowozu. Kiedy dawała znak gliniarzowi, siedzącemu przy kierownicy, ze środka wysiadł

mężczyzna, zajmujący miejsce na tylnym siedzeniu. – Pani tu dowodzi? – spytał szybko, wyraźnie zdenerwowany. – Porucznik Dallas. Czy pan Whitestone? – Tak, to ja. – To pan zawiadomił policję. – Tak. Tak. Jak tylko znaleźliśmy... Ją. Była... Byliśmy... – Pan jest właścicielem tego mieszkania? – Tak. – Przystojny trzydziestolatek wziął głęboki oddech. Kiedy znów się odezwał, był bardziej opanowany, nie mówił już tak szybko. – Budynek należy do mnie i moich dwóch wspólników.

Na drugim i trzecim piętrze jest osiem mieszkań. Spojrzał w górę. Też był z gołą głową, stwierdziła Eve, miał na sobie czarny, wełniany płaszcz i szalik w czerwono- czarne pasy. – Jestem też wyłącznym właścicielem lokalu na dole – ciągnął Whitestone. – Przeprowadzamy remont, chcemy na parterze i pierwszym piętrze urządzić siedzibę firmy. – Czym się zajmuje pańska firma? – Doradztwem finansowym. WIN Group. Whitestone, Ingersol i Newton. W-I-N. – Rozumiem. – Zamierzałem zamieszkać na dole.