andgrus

  • Dokumenty11 025
  • Odsłony636 626
  • Obserwuję366
  • Rozmiar dokumentów18.6 GB
  • Ilość pobrań501 287

Roberts Nora - Inne tytuły - Karuzela uczuć

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - Inne tytuły - Karuzela uczuć.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera R Nora Roberts Inne tytuły
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 167 osób, 85 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 155 stron)

Nora Roberts Karuzela uczuć Dual Image / Untamed Przekład Bogusław Stawski / Małgorzata Borkowska

Dual Image Przełożył Bogusław Stawski GRA O MIŁOŚĆ

ROZDZIAŁ PIERWSZY Przytrzymując brodą torbę z zakupami, Amanda otworzyła drzwi i weszła do domu. Promieniała szczęściem. Z dworu dochodził śpiew ptaków. Świeciło wiosenne słońce. Złota obrączka na jej serdecznym palcu odbijała promienie słońca. Amanda była mężatką od zaledwie trzech miesięcy i dzisiaj, jako niespodziankę, chciała przygotować specjalną kolację dla Camerona. Jej grafik godzin w szpitalu i w przychodni często nie pozwalał na gotowanie obiadów w domu, ale gdy tylko miała czas, przygotowanie wspólnych posiłków sprawiało jej wielką przyjemność. Dziś odwołano dwie wizyty lekarskie, więc miała więcej czasu i zapragnęła ugotować coś niezwykłego, wymagającego długiego przygotowania, co będzie doskonale pasowało do świec i wina. Weszła do kuchni, nucąc sobie pod nosem, co było niezwykle rzadkim uzewnętrznianiem emocji, bo Amanda była raczej skrytą osobą. Z uśmiechem na ustach wyciągnęła z torby ulubione bordeaux Camerona. Przyglądając się naklejce na butelce, sięgnęła pamięcią do chwili, gdy po raz pierwszy wspólnie kosztowali to wino. Cameron był taki romantyczny, tak czuły — takiego mężczyzny zawsze pragnęła. Spojrzawszy na zegarek, zdała sobie sprawę, że ma pełne cztery godziny do spodziewanego powrotu męża do domu. Wystarczająco dużo czasu, by przygotować wystawną kolację, zapalić świece i postawić kryształowe kieliszki na stół. Najpierw postanowiła iść na górę, by zdjąć garsonkę i włożyć jedwabną podomkę. Dzisiaj nie będzie już psychiatrą, lecz bardzo zakochaną kobietą. Ich dom był umeblowany ze smakiem i zawsze skrupulatnie wysprzątany. Dla Amandy było to coś naturalnego. Idąc po schodach, spojrzała na kryształowy wazon i skarciła się w myślach, że nie kupiła świeżych kwiatów. Może zadzwoni do kwiaciarni, żeby dostarczyli jej jakiś piękny bukiet. Jej dłoń lekko sunęła po gładkiej poręczy. Jej oczy, zwykle poważne i skupione, były tym razem rozmarzone. Niedbale otwarła drzwi do sypialni. Uśmiech zamarł jej na ustach. Zaszokowana, stanęła w progu i poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Otwarła szeroko ze zdumienia oczy i dopiero wtedy poczuła ból. Z jej ust wydostało się tylko jedno przytłumione słowo. — Cameron. Leżąca w łóżku w miłosnym uścisku para odskoczyła od siebie. Przystojny mężczyzna podniósł z niedowierzaniem wzrok. Kobieta — kocia, namiętna, piękna — powoli rozchyliła usta w uśmiechu. Było prawie słychać, jak mruczy. — Vikki. — Amanda spojrzała zaskoczonym wzrokiem na własną siostrę. — Widzę, że wcześniej wróciłaś do domu. — W głosie siostry był zaledwie cień uśmiechu. Cameron odsunął się jeszcze trochę od swojej szwagierki. — Amanda, ja… W ułamku sekundy twarz Amandy wykrzywiła się bólem. Z oczami skupionymi na parze w łóżku, Amanda sięgnęła do kieszeni marynarki i wyciągnęła z niej mały rewolwer. Zaskoczeni kochankowie patrzyli na nią w kompletnej ciszy. Amanda chłodno wymierzyła i pociągnęła za spust. Z lufy pistoletu wystrzeliło kolorowe konfetti. — Ariel! Dr Amanda Lane Jamison, powszechnie znana jako Ariel Kirkwood, odwróciła się w stronę wkurzonego reżysera, gdy para w łóżku i członkowie ekipy filmowej zaczęli trząść się ze śmiechu. — Przepraszam, Neal, ale nie mogłam się opanować. Amanda ciągle jest ofiarą — stwierdziła dramatycznym głosem Ariel, lecz w jej oczach czaił się uśmiech.

— Pomyśl tylko, jak wzrosłaby oglądalność, gdyby ona choć raz straciła cierpliwość i kogoś wreszcie zamordowała. — Ariel, posłuchaj… — Albo chociaż poważnie zraniła — ciągnęła Ariel. — A któż nie zasługuje na to bardziej niż jej pozbawiony moralności mąż i jej knująca intrygi siostra? Ariel skłoniła się huczącej i klaszczącej ekipie filmowej i niechętnie oddała pistolet– zabawkę reżyserowi, gdy wyciągnął po nią rękę. — A ty — zaczął reżyser po długim, cierpiętniczym westchnieniu — odkąd cię tylko znam, jesteś totalną świruską. — Dzięki za komplement, Neal. — Tym razem kamera będzie włączona — ostrzegł ją, próbując samemu nie wykrzywić twarzy w uśmiechu. — Może uda nam się nakręcić tę scenę do lunchu. Amanda skinęła głową i poszła na parter planu zdjęciowego. Stała nieruchomo, gdy charakteryzatorka poprawiała jej makijaż. Amanda zawsze musiała być perfekcyjna. Zorganizowana, skrupulatna, spokojna — miała wszystkie cechy, których nie posiadała Ariel, grająca tę rolę już od ponad pięciu lat w popołudniowym serialu „Życie i miłość”. W ciągu tych lat serialowa Amanda ukończyła z wyróżnieniem studia, obroniła magisterkę z psychiatrii i stała się cenioną terapeutką. Jej niedawny ślub z Cameronem był spełnieniem jej marzeń. Oczywiście mąż okazał się typowym oportunistą, który ożenił się z nią dla jej pieniędzy i statusu społecznego, a tak naprawdę szalał za jej siostrą i za połową kobiet w fikcyjnym mieście Trader’s Bend. Amanda miała wreszcie stanąć oko w oko z faktami. Scenariusz rozwijał się w tym kierunku już od sześciu tygodni, a telewidzowie nadsyłali tony listów, w których domagali się, by Amanda wreszcie poznała prawdę o mężu. Ariel lubiła graną przez siebie postać, szanowała jej charakter i postawę życiową. Gdy taśma zaczynała się kręcić, Ariel stawała się Amandą. I choć we własnym życiu wolałaby spędzić dzień w parku rozrywki niż na przedstawieniu baletu, to doskonale rozumiała graną przez siebie bohaterkę. W tej scenie telewidzowie znowu zobaczą zadbaną, szczupłą kobietę o związanych w kok blond włosach i o porcelanowej cerze. Zobaczą kobietę z prawdziwą klasą. Niebieskie oczy i wysoko umieszczone, lekko wystające kości policzkowe uzupełniały jej wymuskaną elegancję. Perfekcyjnie ukształtowane usta uśmiechały się lekko, ale raczej w poważny sposób. Idealne, ciemniejsze odjej jasnych włosów brwi podkreślały jej długie i piękne rzęsy. Naturalna, ale zarazem perfekcyjna piękność — taka właśnie była Amanda. Ariel czekała na sygnał, zastanawiając się, czy wyłączyła rano ekspres do kawy. Zaczęli drugi raz nagrywać scenę, od cięcia do cięcia, aż do momentu, gdy kamera wychwyciła fragment stroju kąpielowego Vikki wystającego spod pościeli. Powtórzyli tę scenę i zakończyli kręcenie na zbliżeniu zszokowanej, bladej twarzy Amandy. — Cięcie i przerwa na lunch — zawołał reżyser. Kochankowie zerwali się z łóżka. J. T. Brown, ekranowy mąż Ariel, objął Ariel ramionami i mocno pocałował. — Słuchaj, skarbie — zaczął, nadal odgrywając rolę. — Później ci to wszystko wyjaśnię. Zaufaj mi. Muszę zadzwonić do mojego agenta. — Ty draniu! — zawołała za nim Ariel i złapała za ramię Stellę Powell, swoją telewizyjną siostrę. — Włóż coś na siebie, Stella. Nie mogę już patrzeć na nasz catering. — Ale ty stawiasz? — Stella przerzuciła dłonią gęste, czarne włosy na plecy. — Ciągle chcesz sępić od siostry, co? — mruknęła Amanda. — No dobrze, ale pospiesz się, bo umieram z głodu.

Idąc do swojej garderoby, Ariel przeszła przez plan, potem przez dwa następne — czwarte piętro szpitala i salon rodziny Lane’ów — ważnej rodziny w Trader’s Bend. Przez moment chciała ściągnąć z siebie kostium i zetrzeć makijaż, ale to oznaczałoby kolejne kłopotliwe przebieranie się i nakładanie makijażu po lunchu. Złapała tylko wielką torbę, która trochę nie pasowała do eleganckiej, oficjalnej garsonki Amandy. W myślach widziała już słodką, nasączoną miodem baklawę. — No dalej, Stella. — Ariel wsunęła głowę za próg sąsiedniej garderoby w chwili, gdy Stella zapinała obcisłe dżinsy. — Mój żołądek skurczył się do wielkości ziarna fasoli. — Ty zawsze tak masz. A dokąd idziemy? — zapytała koleżanka. — Do greckiego baru za rogiem. — A moja dieta? — To zjesz sałatkę grecką — odparła Ariel bez litości. — Wiesz co? Gdybyś nie była tak skąpo ubrana na planie, to wcale nie musiałabyś się głodzić. — Zazdrośnica. — Stella uśmiechnęła się, gdy dochodziły do drzwi wyjściowych. — No tak. Ja zawsze muszę być tą elegancką i dystyngowaną kobietą. Za to ty zawsze świetnie się bawisz. Gdy wyszły na ulicę, Ariel zaciągnęła się nowojorskim powietrzem. Uwielbiała to miasto. Od urodzenia mieszkała na długiej, wąskiej wyspie tworzącej Manhattan, a mimo to życie tutaj było dla niej cały czas wielką przygodą. Zmieniające się widoki, zapachy i dźwięki Manhattanu były wprost niezwykłe. Dzisiaj było dość .rześko i zanosiło się na deszcz. Przesiąknięte wilgocią powietrze śmierdziało spalinami. Ulice były zapchane samochodami, a chodniki wypełnione ludźmi, jak zwykle w porze lunchu. Jedni pędzili na ważne spotkania, inni na południowy posiłek. Ariel spostrzegła ulicznego sprzedawcę żonkili. Kupiła dwa bukieciki i dała jeden Stelli. — Nigdy nic przegapisz takiej okazji, co? —mruknęła Stella i zanurzyła nos w żółtych kwiatach. — Trzeba cieszyć się życiem — odparła Ariel. — Poza tym jest wiosna. Stella spojrzała na niebo zasnute ciężkimi chmurami. — No jasne. — Pora coś zjeść. —Ariel złapała ją za ramię i przyciągnęła do siebie. — Zawsze zaczynasz marudzić, gdy jesteś głodna. Bar był wypchany ludźmi i pełen wspaniałych zapachów — przypraw korzennych i miodu, piwa i oliwy. Ariel chłonęła otaczającą ją rzeczywistość wszystkimi zmysłami. Przepchnęła się do kontuaru. Posiadała przydatną umiejętność przeciskania się przez tłum bez rozpychania się łokciami i deptania innym po piętach. Obserwowała, wąchała i nasłuchiwała. Nie chciała utracić ani jednej woni, żadnego dźwięku czy koloru. Gdy spoglądała przez przeszkloną ladę, niemalże czuła smak wystawionych dań. — Proszę o twarożek z plastrem ananasa i czarną kawę. — Stella złożyła zamówienie, wzdychając głośno. Ariel spojrzała na nią z żalem. — A ja poproszę sałatkę grecką, plaster jagnięciny na bułce i bakławę. — Jesteś okropna —jęknęła Stella. — Możesz tyle zjeść i nie przybędzie ci ani gram. — Wiem. — Ariel przesuwała się z tacą w stronę kasy. — To kwestia psychicznej kontroli nad ciałem i czystego życia. Ignorując niegrzeczne chrząknięcie Stelli, Ariel zapłaciła za ich dania i ruszyła do pustego stolika. Dotarła do niego jednocześnie z jakimś potężnie zbudowanym facetem. Ariel tylko podniosła tacę i posłała mu piękny uśmiech. Mężczyzna wyprężył się, wciągnął brzuch i ustąpił jej miejsca. — Dzięki. — Stella podziękowała facetowi, wiedząc, że gdyby tego nie zrobiła, to Ariel z pewnością zaprosiłaby mężczyznę, by usiadł z nimi, a wtedy nie mogłyby spokojnie pogadać.

Ariel robiła dokładnie to, czego samotna kobieta nic powinna nigdy robić. Rozmawiała z nieznajomymi, spacerowała sama po zmroku i nie zabezpieczała drzwi łańcuchem. Nie była przy tym wyzywająca ani lekkomyślna, po prostu wierzyła, że wszyscy ludzie wokół niej są dobrzy. I jakimś cudem w ciągu dwudziestu pięciu lat życia nigdy się nie sparzyła. Stella podziwiała jej zachowanie, ale jednocześnie bardzo się o nią martwiła. — Ten twój rewolwer to był najlepszy numer tego sezonu — stwierdziła Stella, nakładając twarożek na widelec. — Myślałam, że Neal zacznie wrzeszczeć. — On powinien trochę wyluzować. Jest strasznie spięty od momentu, gdy zerwał z tą tancerką. A ty nadal spotykasz się z Cliffem? — Tak. Choć zupełnie nie wiem po co, bo to do niczego nie doprowadzi. — A niby do czego powinno doprowadzić? Jeśli masz jakiś cel, musisz do niego wytrwale dążyć. — Nie każdy potrafi tak iść przez życie jak ty. Zadziwia mnie, że jeszcze nigdy nie byłaś z nikim poważnie związana. — To proste. Nie spotkałam nikogo, przy kim drżałyby mi kolana. Kiedy wreszcie spotkam, zapewne wpadnę jak śliwka w kompot. — Tak po prostu? — A czemu nie? Życic wcale nic jest takie skomplikowane, jak ludziom się wydaje. A ty nie jesteś zakochana w Cliffie? — Sama nie wiem. Może… — Więc na pewno nie jesteś. Miłość to bardzo konkretne uczucie. — Skoro sama nie byłaś nigdy zakochana, to skąd o tym wiesz? — Nigdy też nie byłam w Turcji, ale jestem przekonana, że istnieje. Stella podniosła filiżankę z kawą do ust. — Do licha, Ariel, ty na wszystko masz gotową odpowiedź. Opowiedz mi o scenariuszu. — O, matko. — Ariel odłożyła widelec i oparła łokcie o stół. — To najlepsza rzecz, jaką do tej pory czytałam. Chcę dostać tę rolę. I dostanę — dodała, jakby mówiła o faktach dokonanych. — Przysięgam, że czekałam na zagranie takiej postaci jak Rae. Ona jest bezduszna. Ma złożoną osobowość, jest samolubna, chłodna i niepewna siebie. Po części jak… — Ariel zamilkła, potrząsając głową. Nagle zmieniła temat. — Cała historia też jest… taka bezduszna, ale na pewno przemówi do widza. — Cały Booth DeWitt — mruknęła Stella. — Podobno stworzył postać Rae na wzór swojej eksżony. — Jeżeli nie fantazjował, to musiał przeżyć z tą kobietą prawdziwe piekło. Nieważne, to i tak najlepszy scenariusz, jaki kiedykolwiek wpadł mi w ręce. Za parę dni idę na przesłuchanie. — Film telewizyjny… — zaczęła Stella. — Porządna telewizja z DeWittem jako scenarzystą i Marshellem jako producentem. Będziesz miała własnego producenta na każde skinienie, kiedy dostaniesz tę rolę.: Twoje akcje pójdą w górę, dziewczyno. — Marshell już rozpoczął knowania. — Marszcząc czoło, Ariel nabrała na widelec trochę baklawy. — Zaprosił mnie na imprezę dziś wieczorem w swoim mieszkaniu. DeWitt też ma tam być. Słyszałam, że to do niego należy ostatnie słowo w kwestii obsady. — Jest znany z tego, że lubi naciskać guziki. Czym się martwisz? — Sama nie wiem. — Ariel odrzuciła myśl, że zrobiła coś nieodpowiedniego, przyjmując zaproszenie na imprezę. W końcu, o ile znała DeWitta, było pewne, że jeżeli zdobędzie nową rolę, to jedynie dzięki własnemu talentowi. Na szczęście nie brakowało jej pewności siebie. W odróżnieniu od telewizyjnej Amandy Ariel nie pochodziła z zamożnej rodziny. Nigdy się tym nie przejmowała, spokojnie pracowała, żeby związać koniec z końcem. Gdy miała szesnaście lat, umarła jej matka, a ojciec doszedł do siebie dopiero po roku. Ariel nigdy nawet nie przeszło przez myśl, że jest za młoda, by wziąć na siebie obowiązki prowadzenia domu i

wychowywania dwójki młodszego rodzeństwa. Podczas studiów pracowała w sklepie z kosmetykami, by pokryć koszty nauki. Jednocześnie zajmowała się domem. To były dla niej lata pełne wyrzeczeń i ciężkiej pracy. Możliwe, że właśnie z tych trudnych przeżyć czerpała energię i siłę. Uważała, że jeśli coś może się udać, to na pewno się uda. — Amanda. Ariel odwróciła głowę i dostrzegła kobietę w średnim wieku. Ariel była przyzwyczajona do tego, że obcy ludzie równie często zwracali się do niej jej scenicznym imieniem, jak jej własnym. Wyciągnęła do kobiety rękę na powitanie. — Dzień dobry. — Nazywam się Dorra Winerberger i chciałam ci powiedzieć, że na żywo wyglądasz tak samo pięknie jak w telewizji. — Dziękuję ci, Dorro. Podoba ci się serial? — Nie opuściłam ani jednego odcinka. Jesteś cudowna i taka uprzejma dla pacjentów. Jednak ktoś powinien ci powiedzieć, że Cameron nie jest dla ciebie dobrym partnerem. Rzuć go, zanim dorwie się do twoich pieniędzy. Przecież już zastawił twoje brylantowe kolczyki. A ta tutaj… — Dorra zacisnęła usta i spojrzała na Stellę. Po co się nią martwić, skoro wyrządziła ci tyle przykrości… Przez nią nie wyszłaś za mąż za Griffa, jak powinnaś. — Kobieta posłała Stelli miażdżące spojrzenie. — Ja wiem, Vikki, że chcesz uwieść męża siostry. Stella powstrzymywała śmiech i grając swoją rolę, zarzuciła włosami i zmrużyła oczy. — Mężczyźni za mną szaleją, no i co z tego? Dorra pokręciła głową i zwróciła się do Ariel. — Wróć do Griffa — odezwała się uprzejmie. — On nadal cię kocha. — Dziękuję za radę. —Ariel odwzajemniła uścisk dłoni. Ariel i Stella patrzyły za odchodzącą kobietą. — Wszyscy kochają świętą doktor Amandę — stwierdziła Stella z uśmiechem. — I wszyscy nienawidzą Vikki — zachichotała Ariel, dopijając kawę. — Jesteś taka zepsuta. — Tak, wiem o tym — westchnęła z rezygnacją w glosie Stella, spoglądając z zazdrością na deser Ariel. Mimo to wciąż przejmuję się tym, że tak wielu ludzi myli mnie z Vikki. — To tylko znaczy, że dobrze wykonujesz swoją pracę. Gdybyś pomimo codziennej bytności w domach naszych widzów nie wzbudzała w nich żadnych emocji, powinnaś od zaraz poszukać sobie innej roboty. Może jako specjalista do spraw energii nuklearnej albo pracownik tartaku. A mówiąc o pracy… — Ariel spojrzała na zegarek. — Wiem… A ty nie chcesz już tej baklawy? Śmiejąc się, Ariel podała jej resztkę słodkiego ciastka i wstała od stolika. * * * Było już sporo po dziewiątej wieczorem, gdy Ariel wyskoczyła z taksówki przed budynkiem, w którym mieszkał P. B. Marshell przy Madison Avenue. Nie zastanawiała się, czy jest spóźniona, bo nawet nie wiedziała dokładnie, która jest godzina. Ariel nigdy nie spóźniła się do pracy ani z wejściem na plan, ale w innych sytuacjach zupełnie ignorowała pojęcie czasu. Ruszyła przez lekką mżawkę do budynku. W myślach stwierdziła, że w holu pachnie jak w domu pogrzebowym — było za dużo kwiatów i za dużo błyszczących politurą mebli. Przy recepcji podała ochronie swoje nazwisko i poszła do windy. Nacisnęła ostatni przycisk z napisem „Penthouse”. Nawet przez moment nie poczuła zdenerwowania, że za chwilę

znajdzie się na terenie słynnego P. B. Marshella. Dla niej to była zwykła impreza. Miała jedynie nadzieję, że podadzą szampana, którego uwielbiała. Drzwi otworzył sztywny mężczyzna o twarzy jakby wykutej z kamienia i z lekkim brytyjskim akcentem poprosił ją o nazwisko. Gdy Ariel uśmiechnęła się i podała mu rękę, mężczyzna był tak zaskoczony, że na moment zaniemówił. Ariel swobodnie poszła dalej, wzięła kieliszek z szampanem z tacy i zobaczywszy swoją agentkę, ruszyła w jej kierunku. Booth dostrzegł wejście Ariel. Przyglądał się jej opadającym na plecy lekko falującym włosom pokrytym mikroskopijnymi kropelkami deszczu. Niesamowita twarz, pomyślał. Jej wygląd królowej lodu zniknął wraz z uśmiechem, który niósł w sobie mnóstwo energii i werwy. Niezwykła, uznał, popijając drinka. Jego oczy prześwietlały ją niczym promienie rentgenowskie. Ciekawe, dlaczego ta kobieta ukrywa figurę pod spodniami od garsonki i luźną bluzką. Booth wiedział, że kobiety lubią podkreślać mocne strony figury, a ukrywać braki. Typowe dla istot z gruntu fałszywych i nieuczciwych. Spojrzał na Ariel ostatni raz, gdy wspięła się na palce, by pocałować gwiazdę teatru offowego. Boże, jakżeż on nienawidził tych długich, pełnych tłumów imprezek. — …jeśli tylko znajdziemy wykonawczynię głównej roli. Booth odwrócił się z powrotem do P. B. Marshella i podniósł szklankę z drinkiem do ust. — Co? Marshell był już przyzwyczajony do irytującego sposobu bycia Bootha. Nie zareagował złością, tylko powtórzył swoją myśl. — Rozpoczniemy produkcję i zakończymy na czas przed jesiennymi rankingami popularności, jeśli tylko znajdziemy wykonawczynię głównej roli. Tylko to nas hamuje. — Nie obchodzą mnie jesienne rankingi — odparł Booth chłodno. — Ale telewizja nie będzie na nas czekać. — Pat, kiedyś wreszcie znajdziemy idealną odtwórczynię roli Rae. Marshelł skrzywił się i wypił drinka. Przy wadze stu dwudziestu kilogramów potrzebował wielu szklaneczek, żeby poczuć jakikolwiek efekt. — Odmówiłem już trzem znaczącym nazwiskom. — Chciałeś powiedzieć, że odmówiłeś trzem aktorkom, które nie były odpowiednie do roli — poprawił go Booth. Łyknął trochę alkoholu, tak ostrożnie, jakby obawiał się, że drink jest zatruty. — Kiedy zobaczę kogoś odpowiedniego do roli Rae, będę od razu wiedział, że to ona. — Skrzywił usta w chłodnym uśmiechu. — Kto inny miałby to wiedzieć? Wesoły, wyluzowany śmiech z drugiego końca salonu przyciągnął uwagę Marshella. Zmrużył oczy, rozważając coś w myślach. — To Ariel Kirkwood — wyjaśnił Boothowi, wskazując w jej kierunku pustą szklaneczką. — Szefowie stacji telewizyjnej chętnie widzieliby ją w obsadzie. — Więc to aktorka. — Booth po raz drugi przyjrzał się Ariel. Jej wejście przykuło jego uwagę, bo w tej kobiecie było coś niezwykłego, a przy tym wydawała się zupełnie pozbawiona chęci do lansowania własnej osoby. U aktorów taką postawę spotykało się niezwykle rzadko. Była tu wystarczająco długo, żeby poprosić kogoś o przedstawienie jej jemu i Marshellowi, ale wolała sączyć szampana w towarzystwie jakiegoś początkującego aktora. Stała w rozluźnionej pozie, która nie była wystudiowana, a jednak nadawałaby się do sfotografowania. Nawet nie siliła się na zalotny wyraz twarzy. Kontrast między chłodnym jak lód spojrzeniem i swobodną pozą wzbudził jego zainteresowanie. — Przedstaw mnie jej — rzucił Booth i ruszył przez pokój. Ariel nie mogła przyczepić się do gustu Marshella. Jego apartament był utrzymany w tonacji ciepłego beżu i złota. Gruba wykładzina, ściany pomalowane błyszczącą farbą. Rozpoznała litografię wiszącą za jej plecami. W tym pokoju Amanda czułaby się doskonale,

ale Ariel widziała siebie jedynie w roli gościa. Nigdy nie mogłaby mieszkać w takim wnętrzu. Roześmiała się do Tony’ego, gdy przypomniał jej o improwizacji, którą razem zrobili na warsztatach teatralnych kilka lat temu. — A ty zacząłeś posługiwać się językiem z rynsztoka, żeby mieć pewność, że nikt nie zasnął — przypomniała mu. — I to zadziałało. Jakie masz hasło na ten tydzień? Ariel podniosła brwi i łyknęła szampana. — Ja nie mam żadnych haseł. — Ja mam dwutygodniowe. „Ratujmy foki”, „Ratujmy mangusty”. No powiedz, w czym teraz siedzisz? Ariel pokręciła głową. — Jest coś takiego, co zabiera mi dużo czasu, ale nic mogę ci o tym opowiedzieć. Uśmiech Tony’ego przygasł. Znał ten ton. — To coś ważnego? — Kluczowego. — Cześć, Tony. — Marshell poklepał młodego aktora po plecach. — Cieszę się, że udało ci się wpaść. — Miło, że impreza wypadła akurat w dzień, gdy nie muszę być w teatrze, panie Marshell. Czy zna pan Ariel Kirkwood? — Położył dłoń na jej ramieniu. — Znamy się od wielu lat. — Słyszałem o tobie wiele dobrego. — Marshell wyciągnął rękę do Ariel. — Miło mi. — Ariel pozostawiła dłoń w jego uścisku moment dłużej, próbując wyrobić sobie zdanie na jego temat. Był mężczyzną, który odniósł sukces, uwielbiał dobrze zjeść, co sugerowała jego postura. Potrafił być przemiły i szarmancki, jeśli tylko chciał, no i przebiegły. Spodobała się jej ta kombinacja. — A pan produkuje świetne filmy, panie Marshell. — Dziękuję — odparł, oczekując, że Ariel zacznie jakąś kampanię reklamową na rzecz swojej osoby. Gdy nie odezwała się ani słowem, odwrócił się do Bootha. — A to Booth DeWitt. Booth, to Ariel Kirkwood i Tony Lazarus. — Widziałem pana przedstawienie — odezwał się Booth do Tony’ego. — Potrafi wczuć się pan w odgrywaną postać. — Przeniósł wzrok na Ariel. — Miło panią poznać, panno Kirkwood. Niepokojące spojrzenie, pomyślała Ariel, jasny i bezpośredni wzrok mimo pozbawionej emocji twarzy, z której można było wyczytać sygnały powściągliwości, goryczy i wysoką inteligencję. Ten człowiek nie przejmował się zbytnio modą ani trendami. Miał gęste ciemne włosy, może trochę za długie. Cóż, pasują do jego twarzy, usprawiedliwiła go w myślach. Według niej jego twarz była jakby z dziewiętnastego wieku. Szczupła, inteligentna, znamionująca twardy charakter i niezbyt pogodne usposobienie. DeWitt miał głęboki głos o miłym brzmieniu, ale mówił w sposób zdradzający brak cierpliwości. Był chyba dobrym obserwatorem, otaczała go aura sugerująca, że nie toleruje narzucania się i zbytniej poufałości. Ariel nie była pewna, czy jej się spodobał, ale i tak podziwiała jego osiągnięcia. — Mnie także miło, panie DeWitt. — Ariel wyciągnęła do niego dłoń. Miał silny uścisk — właśnie tego się spodziewała. — „Ostatnie brzmienie dzwonu” był moim ulubionym filmem w zeszłym roku. DeWitt puścił komplement mimo uszu i wpatrywał się w jej twarz. Emanowała seksem, był w jej zapachu i jej spojrzeniu, jednak nie dopatrzył się w tym niczego wyzywającego. — Przykro mi, ale nie pamiętam pani filmów. — Ariel gra rolę dr Amandy Lane Jamison w „Życiu i miłości” — pospieszył z wyjaśnieniem Tony.

Dobry Boże, toż to serial popołudniowy, typowa opera mydlana, pomyślał Booth. Ariel dostrzegła oznakę zawodu na jego twarzy. Spodziewała się jednak czegoś innego. — Chyba nie ma pan moralnych oporów przeciwko zwykłej rozrywce, panie DeWitt? — zapytała niespeszona i upiła łyczek szampana. — Czy jest pan może artystycznym snobem? — Mówiąc to, uśmiechnęła się, czym całkowicie usunęła ironię ze swojego pytania. Stojący obok Tony chrząknął. — Proszę mi wybaczyć na chwilę — powiedział i odszedł. Marshell mruknął coś o konieczności wypełnienia swojej szklaneczki. Gdy zostali sami, Booth nadal wpatrywał się w twarz Ariel, a ona po prostu śmiała się z niego. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio ktoś miał tyle odwagi, by jawnie z niego drwić. Nie potrafił się zdecydować, czy jest tym zirytowany, czy też zaintrygowany. Dobrze chociaż, że na chwilę przestawał odczuwać nudę, która ostatnio towarzyszyła mu zbyt często. — Nie mam żadnych moralnych obiekcji przeciwko operom mydlanym, panno Kirkwood. — Aha. — Ariel dalej sączyła szampana. Srebrny pierścionek z szafirem błysnął odbitym światłem, zupełnie jak jej oczy. — Więc jednak jest pan snobem. No cóż, każdy ma do tego prawo. Hm… może jednak znajdę temat, na który będziemy mogli porozmawiać. Co pan sądzi o obecnej polityce zagranicznej naszego rządu? — Jest niejednoznaczna — mruknął. — A jaką postać pani gra? — Wspaniałą. — Jej oczy nadal tańczyły. — A co pan sądzi o programie kosmicznym? — Bardziej interesuje mnie planeta, na której mieszkam. Jak długo gra już pani w tym serialu? — Pięć lat. — Ariel uśmiechnęła się szeroko do kogoś w salonie i podniosła rękę na powitanie. Booth intensywnie jej się przyglądał i po raz pierwszy odkąd pojawił się na tej imprezie, rozciągnął usta w uśmiechu. Jego twarz nabrała nagle atrakcyjności, choć uśmiech nie sprawił, że stał się bardziej przystępny. — Nie lubi pani rozmawiać o swojej pracy? — Nieszczególnie. — Ariel odwzajemniła mu się szerokim uśmiechem. Coś poruszyło się w jego wnętrzu, coś, co wcześniej uznał za całkowicie pogrążone w głębokim letargu. — Na pewno nie z ludźmi, którzy wyrażają się o moich dokonaniach bardzo lekceważąco. Za chwilę zapyta pan, czy nie zastanawiałam się nad poważniejszą rolą, a ja prawdopodobnie wpadnę we wściekłość. A moja agentka radziła mi, żebym starała się pana oczarować. Booth poczuł promieniującą od niej sympatię, której nie ufał. — I to pani właśnie robi? — Spędzam tu czas najzupełniej towarzysko — odparła Ariel. — A poza tym… — dopiła szampana — nie jest pan typem, którego można czymkolwiek oczarować. Jest pani bardzo spostrzegawcza — przyznał Booth. — A czy jest pani również dobrą aktorką? — Tak, jestem. A może porozmawiamy o sporcie? — Ariel kręciła kieliszkiem w dłoni. — Czy nie uważa pan, że drużyna Yankee zdobędzie w tym roku mistrzostwo? — Jeśli poprawią grę w środku boiska. — To nie jest typowa aktoreczka, pomyślał. Inna na jej miejscu wykorzystałaby każdą chwilę, by zasypywać go komplementami i wspominać wszystkie swoje osiągnięcia przed kamerą. — Ariel… — Booth porwał pełny kieliszek szampana z tacy niesionej przez kelnera. — To imię do pani pasuje. Mądry wybór. Sposób, w jaki wypowiedział jej imię, spowodował, że poczuła do niego sympatię. — Podziękuję za to mojej mamie. — To nie jest pani imię sceniczne? — Nie. Moja mama akurat czytała „Burzę” Szekspira, gdy zaczęły się skurcze porodowe. A była niezwykle przesądna. Gdybym urodziła się jako chłopiec, to pewnie miałabym na imię Prospero. — Ariel wzruszyła lekko ramionami i upiła szampana. — No dobrze, Booth —

odezwała się po chwili, uznając, że już wystarczająco długo rozmawiała z nim na obojętne tematy. — Czy nie powinniśmy wreszcie pogadać o sprawie, która jest nam obydwojgu doskonale znana, a mianowicie o tym, że za kilka dni stawię się na przesłuchanie do roli Rae? Booth skinął głową. Nie spodziewał się, że Ariel nagle stanie się aż taka bezpośrednia. — Więc muszę ci od razu powiedzieć, że nie jesteś typem kobiety, jakiej szukam. Ariel uniosła brew, nie dając po sobie znać, jak bardzo zabolała ją ta uwaga. — Ach tak? A niby dlaczego? — Po pierwsze jesteś za młoda. Ariel roześmiała się swobodnie. Temu śmiechowi też nie ufał. — Chyba powinnam teraz odpowiedzieć, że charakteryzacja potrafi zdziałać cuda. — Możliwe, ale Rae jest twardą kobietą. Twardą jak skała. — Podniósł do ust drinka, nadal nie spuszczając oczu z Ariel. — A ty masz zbyt wiele słabych punktów. Wręcz widać je na twojej twarzy. — Bo taka jestem prywatnie. Jeszcze nigdy nie grałam samej siebie przed kamerą. — Ariel zamilkła na chwilę, jakby zastanawiała się, jak rozwinąć tę myśl. — W sumie wcale mi to nie przeszkadza. — Czy aktorka jest kiedykolwiek sobą? Ariel znowu skrzyżowała z nim spojrzenia. Obserwował ją z nieustającą intensywnością, która dla większości ludzi byłaby po prostu irytująca. — Ty chyba wszystkich aktorów traktujesz jednakowo, prawda? — Chyba tak. — Z jakiegoś powodu nie ciągnął dyskusji, tylko dotknął delikatnie jej włosów. — Jesteś piękną kobietą — mruknął. Ariel przechyliła głowę na bok i patrzyła mu prosto w oczy. Może nawet ten komplement sprawiłby jej przyjemność, gdyby od razu nie pojęła, że to tylko element rozgrywki. Zrobiło jej się przykro. — No i? Booth ściągnął brwi. — No i? — Ta kwestia prowadzi do następnej. Jestem pewna, że jako pisarz chowasz wiele możliwych odpowiedzi w zanadrzu. Booth muskał koniuszkami palców jej szyję. Ariel czuła w nich siłę, ale jednocześnie niedbałość tego gestu. A którą byś wołała? — Tę szczerą. Ale skoro bym jej nie zrozumiała, to może porzućmy ten temat, dobrze? Wiesz, ten Phil z twojego scenariusza jest ograniczony, zimny i bezczelny. Wydaje mi się, że bardzo dobrze sportretowałeś samego siebie. — Ariel podniosła kieliszek po raz ostatni. Booth powinien się wstydzić, że ma takie kiepskie mniemanie o kobietach, a może nawet o całym rodzaju ludzkim. — Do widzenia, Booth. Gdy odeszła, Booth stał jeszcze przez chwilę, obserwując ją, aż wreszcie się roześmiał. Wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że był to pierwszy szczery śmiech od niemalże dwóch lat. Nawet nie rozumiał, że śmieje się z siebie samego. Nic, to nie była jego Rae, ale była dobra. Cholernie dobra. Postanowił zapamiętać sobie tę Ariel Kirkwood.

ROZDZIAŁ DRUGI Booth stał przy wielkim oknie w biurze Marshella i spoglądał na nowojorski ruch uliczny. Z tej wysokości czuł, jakby był zupełnie odgrodzony od wielkomiejskiego zgiełku. Czuł satysfakcję z powodu swej samotności. Związki wymuszały zaangażowanie. Żadna z aktorek, które przesłuchali w ciągu minionych dwóch tygodni, nie zbliżyła się nawet do wymaganego przez niego minimum. Dokładnie wiedział, kogo potrzebuje do roli Rae. Najnowszy scenariusz zaczął pisać pod wpływem impulsu. Była to dla niego forma terapii, o wiele tańsza od psychiatry i bardziej satysfakcjonująca. Nie spodziewał się nawet, że to, co napisze, nabierze jakiegokolwiek kształtu literackiego czy zostanie ukończone. Pisał w zasadzie do szuflady. Dopiero później zdał sobie sprawę, że jest to najlepsze dzieło, jakie do tej pory stworzył. Może właśnie złość była tą właściwą muzą. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, to przede wszystkim był pisarzem. I chociaż dzielenie się z innymi opisem samego siebie i swoich przeżyć było dość bolesne, nie zamierzał tak po prostu wrzucić swojego najlepszego dzieła do szuflady. A skoro już przekazał scenariusz do produkcji, to przynajmniej chciał, by w projekcie wzięli udział najlepsi. Początkowo myślał, że trudno będzie znaleźć odpowiedniego kandydata do roli Phila, czyli w zasadzie siebie samego, ale okazało się to zadziwiająco łatwe. Niestety, sedno jego historii nie skupiało się na Philu, ale na Rae, będącej alter ego jego eksżony Elizabeth Hunter. Ta doskonała aktorka, wielbiona przez widzów i tabloidy, była kobietą pozbawioną szczerych emocji. Ich małżeństwo zaczęło się od czystego szaleństwa miłosnego, a zakończyło totalną porażką. Booth wiedział, że i on zawinił, przede wszystkim bezdenną głupotą i naiwnością. Elizabeth olśniła go piękną twarzą i cudowną figurą. Przeszedł do porządku dziennego nad wadami charakteru, które jednak ujawniły się niespodziewanie szybko. Nadal nie umiał jej wybaczyć, że tak podle go wykorzystała. A może to siebie powinien winić za to, że jej na to pozwolił? W sumie historia pięcioletniego małżeństwa dała mu pożywkę do napisania historii, która miała zostać wykorzystana jako scenariusz pełnometrażowego filmu telewizyjnego. W dodatku jego przeżycia ugruntowały w nim kompletny brak zaufania do kobiet, a w szczególności do aktorek. Dwa lata temu, gdy wreszcie rozszedł się z żoną, obiecał sobie, że nie zwiąże się z żadną kobietą, która jest zdolna do odgrywania wielu ról. Gdy już będzie gotowy, poszuka sobie kobiety szczerej i uczciwej, o ile takie w ogóle istniały. Wrócił myślami do Ariel. Może właśnie dlatego utkwiła mu w pamięci, że zewnętrznie trochę przypominała mu Liz. Nie był tego do końca pewien, bo zupełnie inaczej się ubierała i zachowywała. Jednak największą różnicę dostrzegł przy analizie osobowości obu kobiet. Ariel nie próbowała go oczarować ani olśnić. A mimo to osiągnęła obydwa cele. Ciekawe, czy to wynik zastosowania jakiejś szczególnie chytrej sztuczki. Nie ufał jej, ale ucieszył się, że nie jest powierzchowna. Ten jej świeży jak powiew morskiej bryzy śmiech i naturalna gestykulacja. Dawno już żadna kobieta nie zapadła mu tak w pamięć. Szkoda, pomyślał, że ona nie nadaje się do roli Rae. Przydałaby mu się taka odskocznia. Jednak instynkt podpowiadał mu, że Ariel Kirkwood jest naprawdę wyjątkową kobietą. — Cały czas skłaniam się ku Julie Newman. Ma spore doświadczenie, a jej pierwsze przesłuchanie wyszło bardzo dobrze — oświadczył reżyser, Chuck Tyler, rzucając odbitkę dużego formatu na biurko Marshella. Marshell odchylił się w swoim przepastnym skórzanym fotelu i spojrzał na zdjęcie. Promienie słońca odbijały się od jego złotych sygnetów i bransoletki na prawym nadgarstku.

— Lista jej filmów robi wrażenie. — Nie. — Booth nawet nie odwrócił się, tylko nadal obserwował uliczny ruch. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu wyobrażał sobie teraz siebie na swoim jachcie wypływającym z cieśniny Long Island na pełne morze. — Brakuje jej elegancji. Ma za dużo słabych punktów. — Booth, ale ona umie grać — odezwał się Marshell ze swoją charakterystyczną niecierpliwością w głosie. — To nie ta. Marshell automatycznie sięgnął do kieszeni po cygaro, ale nic nie znalazł, bo przecież rzucił palenie miesiąc temu. Zaklął pod nosem. — Mamy już mało czasu, a jeszcze mniej możliwości wyboru. Booth wzruszył ramionami, jakby go to wcale nie obchodziło. Tak, chciałby w tej chwili być na morzu, rozebrany do pasa, ze słońcem palącym go w plecy i niebieską tonią oślepiającą oczy. Chciałby cieszyć się swoją samotnością. Na biurku Marshella zabrzęczał interkom. — Panna Kirkwood na przesłuchanie — rozległo się z głośnika. — Proszę ją wpuścić. Marshell otworzył teczkę przysłaną przez agentkę Ariel i podał ją Chuckowi. — Kirkwood, tak… — mruczał pod nosem Chuck, marszcząc przy tym brwi. — Ach, ta Kirkwood. Widziałem ją latem w offowej produkcji „Tramwaju zwanego pożądaniem”. — Grala Stellę? — zapytał mimochodem Booth. — Blanche — odpowiedział Chuck, przesuwając wzrokiem po liście jej osiągnięć. — Blanche DuBois? — Booth zaśmiał się i odwrócił do kolegów. — Ona ma przynajmniej piętnaście lat za mało, żeby grać tę rolę. Chuck podniósł wzrok. — Była niezła. A nawet więcej, bardzo dobra. I z tego, co mi mówiono, jest świetna w operach mydlanych. Chyba nie muszę ci mówić, ile naszych najlepszych aktorek zaczynało właśnie w popołudniowych serialach. — Nie musisz. — Booth usiadł niedbale na podłokietniku fotela. — Ale jeśli ona siedzi w tej samej roli już od pięciu lat, to albo nie jest wystarczająco dobra do normalnego filmu czy porządnego teatru, albo jest zupełnie pozbawiona ambicji. A skoro jest aktorką, to muszę się skłonić ku poprzedniemu wnioskowi. — Gratuluję cynizmu, możesz go sobie dalej ostrzyć — odezwał się Marshell sucho. — Do twarzy ci z nim. Booth skrzywił usta w uśmiechu. Ariel zauważyła ten uśmiech, wchodząc do pokoju. Już niemal zmieniła zdanie na temat tego mężczyzny, ale ta myśl przeminęła równie szybko jak uśmiech Bootha. No dobrze, może i miał jakieś dobre cechy, ostatecznie nie ma zbyt wielu ludzi złych do szpiku kości. — Witamy, panno Kirkwood. — Marshell uniósł potężne cielsko z fotela i wyciągnął do niej rękę. — Dzień dobry, panie Marshell, miło pana znowu spotkać. — Ariel rozejrzała się po pokoju, zatrzymując jedynie na ułamek sekundy wzrok na Boosie siedzącym nadal na poręczy fotela. — Pana biuro robi równie wielkie wrażenie, jak pana apartament. Booth odczekał chwilę, aż Ariel zostanie przedstawiona Chuckowi. Zauważył, że ubrała się bardzo zwyczajnie. Nie, w sumie dość ciekawie, biorąc pod uwagę mocno zmarszczony materiał w talii skromnej błękitnej sukienki. Potem fiolet wymieszany z seledynem i wściekłym różem… Prowokująca kombinacja i zadziwiająco efektowna. Włosy Ariel były rozpuszczone, podkreślając jej młodzieńczy wygląd, który wzbudzał w Boosie najwięcej wątpliwości. To zupełnie nie pasowało do Rae. Wyciągnął papierosa i zapalił. — Witaj, Booth. — Ariel uśmiechnęła się najpierw, a dopiero potem spojrzała na papierosa. — Papierosy zabijają.

Booth zaciągnął się i leniwie wypuścił dym. — Może kiedyś… — Ariel pachniała tymi samymi zmysłowymi perfumami, które wyczuł na imprezie. Zastanawiał się, dlaczego ten zapach tak do niej pasował, skoro jednocześnie z nią kontrastował. Ona potrafiła sobą fascynować, robiła to bez najmniejszego wysiłku. — Ja będę prowadził z tobą dialog — odezwał się znowu Booth, sięgając po scenariusz. — Odegrajmy scenę z kłótnią z trzeciego aktu. Pamiętasz ją? Temu facetowi tylko praca w głowie, pomyślała Ariel. Czy on nie potrafi się odprężyć, trochę zrelaksować? Choć Ariel sama rzadko bywała spięta, to potrafiła rozpoznać ten stan. Od razu zauważyła zdenerwowanie Bootha i zaczęła się zastanawiać, o co chodzi. Jej też nerwy dawały się we znaki, ale to działało na nią mobilizująco. — Tak, pamiętam — odparła, biorąc od niego drugi egzemplarz scenariusza. Booth zaciągnął się po raz ostatni i zgasił papierosa w popielniczce. — Czy mam cię wprowadzić? — Nie. Z lekkiego zdenerwowania spociły się jej dłonie. Nie powinna na siłę się rozluźniać, bo emocje zwykle pomagały wydobyć jej umiejętności sceniczne. Oddychając głęboko, wertowała kartki scenariusza, aż znalazła właściwą scenę. Nie była łatwa. Ukazywała sedno prawdy o głównej bohaterce. Ta kobieta była mieszanką wybujałych ambicji, egoizmu, wyrachowania i obliczonego na efekt seksapilu. Przez minutę Ariel zapoznawała się z kwestiami. Przyglądając się jej, Booth stwierdził w myślach, że wygląda raczej na niedoświadczoną debiutantkę, a nie na kalkulującą trzeźwo aktorkę. Zrobiło mu się przykro, że nie ma dla niej roli w jego nowym filmie. I wtedy właśnie Ariel podniosła wzrok i przyszpiliła go lodowatym uśmiechem, który całkowicie go zaskoczył. — Zawsze byłeś głupcem, Phil, ale przynajmniej powodziło ci się w życiu, a do tego rzadko bywałeś nudny. Ten ton i wyraz jej twarzy tak doskonale odpowiadały oryginałowi, że Booth nie potrafił zebrać się na odpowiedź. Przez moment zamiast Ariel widział kobietę, którą sportretował w scenariuszu. Aż poczuł ucisk w żołądku, ale nie z podziwu dla umiejętności aktorskich Ariel, lecz z powodu złości, która powróciła z falą wspomnień. — Tak łatwo cię przejrzeć, Rae. Zastanawia mnie to, jak ktokolwiek mógł uwierzyć w twoje kłamstwa. Ariel roześmiała się pięknie, ale w taki sposób, że cała trójka mężczyzn w gabinecie poczuła chłód skradający się po ich kręgosłupach. — Ja żyję z tego, że potrafię ludziom wmówić dosłownie wszystko. Każdy chciał ode mnie iluzji, ty też. Dostałeś, o czym marzyłeś. Powolnym ruchem przeczesała włosy i pozwoliła im swobodnie opaść w złotym przedpołudniowym świetle. To był jeden ze sprawdzonych, obliczonych na szybki efekt gestów Liz Hunter. — Udało mi się wydobyć z tej żałosnej dziury w Missouri, gdzie miałam nieszczęście się urodzić. Dzięki talentowi wspięłam się na same wyżyny. A ty mi w tym znacząco pomogłeś. — Ariel podeszła z chłodnym uśmiechem na ustach i w oczach i pogłaskała Bootha po policzku. — I dostałeś za to swoją nagrodę. Phil złapał ją za nadgarstek i odepchnął jej rękę. Ariel uniosła brwi, zdziwiona jego gwałtownością. — Prędzej czy później powinie ci się noga. Ariel przechyliła głowę i bardzo wolno powiedziała: — Kochanie, mnie się wszystko udaje.

Booth wstał. Wyraz jego twarzy mógł przestraszyć każdą kobietę, wiele cofnęłoby się odruchowo lub próbowało osłonić. Ariel tylko popatrzyła na niego wyraźnie rozbawiona. To on musiał wziąć się w garść. — To wszystko, panno Kirkwood — zakończył przesłuchanie Booth i rzucił scenariusz na biurko. Ariel uśmiechała się lekko. Instynkt podpowiadał jej, że wygrała. Odetchnęła głęboko. — Dziękuję. To wspaniała rola. — Widzę, że dobrze się pani przygotowała do przesłuchania — mruknął Marshell zza swojego biurka. Znał osobiście Elizabeth Hunter, i pięciominutowe przesłuchanie Ariel zrobiło na nim duże wrażenie. Znal też dobrze Bootha i doskonale wiedział, co przyjaciel teraz czuje. — Czy możemy zaprosić panią na kolejne przesłuchanie? — Oczywiście. — Widziałem, jak grała pani Blanche DuBois, panno Kirkwood — wtrącił się Chuck. — Byłem pod dużym wrażeniem, zupełnie jak teraz. Ariel uśmiechnęła się do niego uprzejmie. Wiedziała, że Booth nadal ją obserwuje. Jeśli on był poruszony jej przesłuchaniem, to poszło ono znacznie lepiej, niż się tego spodziewała. — Aż do tej chwili rola Blanche była dla mnie największym wyzwaniem. — Ariel chciała już wyjść na zewnątrz, odetchnąć świeżym powietrzem, cieszyć się udanym przesłuchaniem w samotności. — Dziękuję panom. — Odrzuciła włosy z ramienia na plecy i przejechała wzrokiem po twarzach trzech mężczyzn. — Z niecierpliwością będę czekała na wiadomość od panów. Ariel udała się w kierunku wind, nadal lekko oszołomiona. Powoli docierało do niej, jak bardzo pragnęła tej roli i jak bardzo zmieni się jej życie, jeśli ją otrzyma. Nie była pozbawiona ambicji, ale wybrała aktorstwo z czystej miłości do tej profesji, a poza tym lubiła wyzwania. Gdyby dostała rolę Rae, spełniłaby swoje największe marzenia. Kiedy wchodziła do windy, była już spokojniejsza, chociaż serce wciąż biło w przyspieszonym rytmie. Nie słyszała nawet, że za jej plecami pojawił się Booth. — Chciałbym z tobą porozmawiać. — Wszedł za nią do windy. — W porządku. — Ariel oparła się o ścianę kabiny, z jej krtani wydobyło się głośne westchnienie. — O Boże, jak się cieszę, że już po wszystkim. Umieram z głodu. Po każdym przesłuchaniu jestem głodna jak wilk. Booth próbował znaleźć coś, co łączyłoby tę milą i radosną kobietę z kobietą, jaką była podczas przesłuchania. Bezskutecznie. A zatem była lepszą aktorką, niż mu się wydawało, i dlatego bardziej niebezpieczną. — Doskonale ci poszło. — Dlaczego wydaje mi się, że właśnie zostałam obrażona? — zapytała. — Chyba powiedziałem ci już wcześniej, że jesteś bardzo spostrzegawcza. Jej niewysokie obcasy stukały rytmicznie, gdy przechodzili przez hol. Booth zauważył, że kilkoro ludzi odwróciło się za Ariel, zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Albo była tego nieświadoma, albo jej to nie obchodziło. — Dlaczego grasz w serialu popołudniowym? — Bo mam dobrą rolę, świetny scenariusz, a serial cieszy się dużym powodzeniem. To po pierwsze. A po drugie to stała praca. Gdy aktorzy są między jedną produkcją a drugą, muszą dorabiać jako kelnerzy albo pracują w myjniach samochodowych, sprzedają tostery i ogólnie popadają w depresję. I o ile nie miałabym nic przeciwko tym trzem pierwszym rozwiązaniom, to nic cierpię myśli o tej czwartej ewentualności. A obejrzałeś chociaż jeden odcinek mojego Serialu? — Nie. — Więc nie powinieneś się krzywić, gdy o tym rozmawiamy. — Ariel zatrzymała się na chodniku przed obwoźnym sprzedawcą gorących precli. — Chcesz jednego?

— Nie. — Booth wsunął ręce do kieszeni. Emanowała seksem, nawet gdy stała w kolejce po precle, uznał. — Mogłabym się nimi żywić codziennie — powiedziała z pełnymi ustami. — Prawidłowe odżywianie się jest cudowne, ale takie nudne. Często lubię sobie dogadzać. Przejdźmy się — zaproponowała. — Muszę sobie dogadzać, gdy jestem czymś przejęta. A ty co wtedy robisz? — Kiedy? — Gdy jesteś spięty. — Piszę. — A gdy nie jesteś spięty, też piszesz — dodała Ariel i ugryzła kolejny kęs precla. — Zawsze jesteś taki poważny? — To stała praca — odparł ironicznie, a Ariel roześmiała się. — Szybki jesteś. Nie sądziłam, że można cię polubić, ale masz ciekawe poczucie humoru. Powiedziałabym, że takie… ostrożne. — Ariel zatrzymała się przy kolejnym ulicznym sprzedawcy i kupiła bukiet wiosennych fiołków. Przymknęła powieki i głęboko wdychała ich zapach. — Cudowne — szepnęła. — Zawsze powtarzam, że wiosna to najlepsza pora roku, dopóki nie przyjdzie lato. A potem kocham upał, aż do jesieni. I wtedy jesień jest najlepsza, dopóki nie przyjdzie zima. — Śmiejąc się, spojrzała na Bootha znad bukieciku. — No i mam tendencję do plecenia trzy po trzy, gdy jestem czymś podekscytowana. Gdy opuściła bukiet, Booth ujął ją za nadgarstek, już nie tak gwałtownie, jak podczas przesłuchania, ale równie mocno. — Kim ty jesteś? — dopytywał się. — Kim ty do licha jesteś? Jej uśmiech przygasł, ale nie wyrywała się. — Jestem Ariel Kirkwood. Mogę być kilkoma innymi osobami, gdy stoję przed kamerą lub na scenie. Ale gdy jest po wszystkim, to jestem właśnie taka jak teraz. O co chodzi? Spodziewasz się komplikacji? A może ich szukasz? — Nie muszę ich szukać, one same mnie znajdują. — To dziwne, bo mnie przytrafiają się rzadko. — Przyglądała się mu uważnie. Booth nie przejął się wrażeniem, jakie to spojrzenie na nim robiło. — Chodź ze mną — zaproponowała Ariel i ujęła go za rękę. — Dokąd? Odchyliła głowę i wskazała wzrokiem na okazałą fasadę Empire State Building. — Na samą górę. Booth rozglądał się dookoła niecierpliwie, gdy Ariel kupowała bilety na taras obserwacyjny. — Po co? — Czy zawsze musi być jakiś powód? — Chwyciła Bootha pod rękę. — Uwielbiam te wszystkie miejsca. Ellis Island, prom na Staten Island, Central Park. Po co mieszkać w Nowym Jorku, jeśli nie czerpie się z tego radości? Kiedy ostatni raz wjechałeś na szczyt Empire State? — Chyba jak miałem dziesięć lat — odpowiedział, gdy weszli do windy. — Ach — roześmiała się Ariel. — To już dorosłeś. Szkoda. Booth nic nie odpowiedział, tylko przyglądał się jej. Ona ciągłe się śmiała — albo z niego, albo z myśli, które trzymała tylko dla siebie. Czy naprawdę potrafiła tak lekko iść przez życie? A inni ludzie? W końcu zapytał: — Czyż nie wszyscy dorastają? — Oczywiście, że nie. Starzejemy się, ale cała reszta to kwestia wyboru. Wyszli z jednej windy i przesiedli się do drugiej, która miała zabrać ich na sam szczyt drapacza chmur. Z tym facetem mogłabym się świetnie bawić, pomyślała Ariel, stojąc obok niego. Bawiłoby ją to jego przeintelektualizowane podejście do rzeczywistości i suche poczucie

humoru. Niestety, musiała myśleć o filmie i zachować ostrożność przy okazywaniu emocji. Do tej pory nie miała kłopotów z oddzieleniem prywatnego życia od życia postaci, które grywała. Dzień zapowiadał się wspaniale. Ariel była w pogodnym nastroju i do tego z facetem, który ją fascynował i którego chciała lepiej poznać. Stoisko z pamiątkami oblegali turyści z różnych stron świata. Ariel postanowiła kupić sobie coś zabawnego, gdy będą stąd wychodzić. Zauważyła, że Booth przygląda się jej spod lekko przymrużonych powiek. Typ obserwatora, pomyślała, choć ona była taka sama, jednak w inny sposób. On dokonywał wiwisekcji, analizował i archiwizował, a ona po prostu świetnie się bawiła. — Wyjdźmy na taras — zachęciła Bootha, łapiąc go za rękę. — Na zewnątrz jest cudownie. — Pchnęła ciężkie drzwi i pociągnęła Bootha za sobą, by jak najszybciej nasycić się widokiem Nowego Jorku z dachu budynku, który był kiedyś najwyższy na świecie. Widok miasta z tej wysokości nigdy nie przestał być dla niej fascynujący. Za każdym razem gdy tu była, czuła, że pokona wszelkie przeciwności losu i osiągnie wszystko, co tylko sobie wymarzy. — Uwielbiam ten widok i wiatr we włosach. Przychodziłabym tu codziennie, gdybym tylko mogła. Choć Booth uważał trzymanie się za ręce za zbytnią intymność, nie cofnął swojej dłoni. Skóra Ariel była gładka i miła w dotyku, jej twarz omiatały podmuchy wiatru, a włosy tańczyły na wszystkie strony jak szalone. I te oczy, pomyślał, te oczy pełne życia, pełne wszystkiego. Taka kobieta wymagałaby niezwykłych emocji od każdego, z kim zetknąłby ją los. Tego, co teraz poczuł, nie sposób było dłużej ignorować. Celowo oderwał od niej wzrok i spojrzał w dół. — A dlaczego nie World Trade Center? — zapytał, przyglądając się Manhattanowi. Ariel pokręciła głową. — WTC nie ma takiego ducha jak Empire State. Jest tylko jedna wieża Eiffla, jeden Kanion Kolorado i jeden Olivier. Te miejsca są niesamowite i jedyne na świecie. A tobie co się podoba, Booth? — W jakim sensie? — Co byś zrobił, gdybyś mógł spędzić jeden dzień w dowolny sposób? — Popłynąłbym gdzieś — odpowiedział, przypominając sobie swoje myśli w biurze Marshella. — Pożeglowałbym po cieśninach. — Masz jacht? — W oczach Ariel pojawiły się iskry zainteresowania. — Tak, ale brakuje mi czasu, by się nim cieszyć. Chyba nie chcesz mieć dosyć czasu, pomyślała Ariel. — Poszukiwanie samotności… Podziwiam… Ariel odwróciła się i oparła plecami o murek, by obserwować przechodzących ludzi. Wiatr przykleił jej sukienkę do ciała, uwydatniając szczupłą sylwetkę i podkreślając kobiece kształty. — Ja rzadko wybieram samotność — mruknęła. — Potrzebuję kontaktu z ludźmi, choć wcale nie muszę ich znać, lubię obserwować, jak spieszą w różne strony. Po prostu lubię być wśród ludzi. — To dlatego jesteś aktorką? Lubisz mieć publiczność? Stali teraz naprzeciwko siebie. Booth był zdumiony, że taka bliskość mu wcale nie przeszkadza. Ariel uśmiechnęła się, jakby odpowiedź była bardzo prosta. — Jesteś bardzo cynicznym człowiekiem. — Słyszę to dziś już drugi raz.

— Bycie aktorką to jedno, a bycie wśród ludzi to zupełnie co innego. Tak, gram dla publiczności. Tego się nie wyprę, ale przede wszystkim gram dla siebie. To cudowny zawód. W jakiej innej profesji można być tyloma różnymi osobami? Księżniczką, włóczęgą, ofiarą, przegraną. Z pewnością piszesz, żeby cię czytano, ale czy nie piszesz przede wszystkim z własnej potrzeby? — Tak, ale w takim razie pisarze mają równie rozdęte ego jak aktorzy. Ariel westchnęła. — Ależ ona musiała ci dopiec. — Nie twój interes — odpowiedział lodowatym tonem. W jego oczach pojawił się chłód. — Mylisz się. Jeśli mam grać rolę Rae, to właśnie jest mój interes. — Ariel położyła dłoń na jego ramieniu, mając nadzieję, że potrafi go zrozumieć i zburzy mur, którym się otoczył. — Gdybyś chciał tę część swojego życia zostawić tylko dla siebie, nie napisałbyś tego scenariusza. — To historia fabularna. Ja nie wystawiam się na widok publiczny. — W większości przypadków to prawda. Do tej pory czułam dystans, jaki zachowujesz wobec bohaterów swoich książek. I to jest wspaniałe. A jak na kogoś tak znanego, faktycznie unikasz publiki, mimo że Liz Hunter była twoją żoną. Jednak coś wydostało się na zewnątrz i jest już za późno, żeby to schować. — Napisałem historię o dwojgu ludzi, którzy zupełnie do siebie nie pasowali i którzy się wzajemnie wykorzystywali. Mężczyzna jest idealistą podatnym na zewnętrzne piękno. Życie uczy go, że wygląd ma niewielkie znaczenie, a zaufanie i lojalność to ułuda. Kobieta jest zimna, ambitna i utalentowana, ale nigdy nie będzie miała dosyć hołdów i pochlebstw. Jest wampirem energetycznym, wysysa z partnera wszystkie soki. Mogą istnieć podobieństwa między tą fabułą a rzeczywistością, ale moje życie nadal należy tylko do mnie. — Zakaz wstępu, teren prywatny. Zrozumiałam znaki. — Spojrzała w dół, na świat, który rozumiała. Nasłuchiwała szumu wiatru, głosów ludzi. Ktoś przechodzący przesadził z tanią wodą kolońską. Pusta torebka po chipsach turlała się z chrzęstem po betonowej posadzce. — Nie bardzo potrafię dbać o swoje interesy, ale nie będę przepraszać za swój sposób życia i za swoją osobowość. Postaram się, aby od tej pory nasze rozmowy dotyczyły wyłącznie spraw zawodowych. Westchnęła i zwróciła się w stronę Bootha. Jej spojrzenie już nie było tak ciepłe. Booth poczuł żal, ale szybko stłumił to uczucie. — Jestem dobrą aktorką, doskonałym rzemieślnikiem na scenie. I odkąd tylko wzięłam do rąk twój scenariusz, wiedziałam, że potrafię zagrać Rae. Jestem też wystarczająco bystra, by wiedzieć, jak dobrze poszło mi na przesłuchaniu. — To prawda. — Booth poczuł się znacznie lepiej na tej płaszczyźnie. Dopiero teraz ją zrozumiał — była aktorką, która koniecznie chciała dostać główną rolę. — Jeszcze przed południem nie powiedziałbym, że jesteś osobą, której szukam. Dopiero po przesłuchaniu zrozumiałem, że nikt przed tobą nie zbliżył się nawet do sedna osobowości Rae. Ariel poczuła charakterystyczną suchość w gardle i przyspieszone bicie serca. — No i co w związku z tym? — ośmieliła się zapytać. — Chcę, żebyś przyszła jeszcze raz i uczestniczyła w przesłuchaniu z Jackiem Rohrerem. On został obsadzony w roli Phila. Jeśli będzie między wami chemia, to masz tę rolę. Ariel nabrała głęboko powietrza w płuca, próbując się uspokoić. Powiedziała mu, że będzie się zachowywać profesjonalnie, tymczasem musiała dać upust rozsadzającej ją radości. Krzycząc i śmiejąc się jak szalona, rzuciła się na szyję Boothowi i objęła go mocno. Ariel Kirkwood, koścista marzycielka z West 185th Street, będzie gwiazdą filmu według scenariusza DeWit–ta i zagra u boku Jacka Rohrera. Czy życie nigdy nic przestanie jej zadziwiać?

W reakcji na jej zachowanie Booth objął ja w talii. Jej śmiech ogrzewał mu ucho. Wydało mu się dziwne, że natychmiast przypomniały mu się dwie rzeczy. Najpierw bezgraniczna radość jego małej siostrzenicy, gdy podarował jej domek dla lalek na Boże Narodzenie. A potem dzień, w którym po raz pierwszy w życiu trzymał w ramionach kobietę. Był poruszony tym, że potrafi trzymać ją w ramionach. Że potrafi przytulać kogoś tak miękkiego i słodkiego, i nie ma w tym żadnych seksualnych podtekstów. Doskonale do niego pasowała, jej policzek opierał się o jego policzek. Pasowała do niego aż za dobrze, więc stał zupełnie nieruchomo, nie przyciągając jej do siebie ani o milimetr bliżej. Ariel odsunęła się od niego, ale jej twarz nadal była blisko jego twarzy. Zaczęła zastanawiać się, jak by to było, gdyby jego usta pochyliły się i przylgnęły do jej ust. Zabrakło jej tchu w piersiach, a jej oczy pociemniały z ekscytacji. — Przepraszam — powiedziała cicho. — Fizyczne przejawy radości są dla mnie czymś naturalnym, inaczej niż dla ciebie. Czy kiedykolwiek istniała kobieta, którą równie mocno pragnął pocałować? Czuł jej usta zaledwie centymetry od swoich. Prawie czuł ich smak. — Przejawy radości nie są mi obce, ale wszystko ma swój czas i miejsce. — Panie Boosie DeWitt, prawdziwie twardy z pana człowiek. — Jestem realistą, Ariel. Wyciągnął papierosa i zapalił. — Trudno. Będzie nam się dobrze razem pracowało. Stanę na głowie, żeby jak najlepiej zagrać tę rolę. Obydwoje na tym zyskamy. — Nie oczekuję niczego poniżej najwyższej jakości. — Świetnie, nie zawiedziesz się. — To dobrze. — Jesteś bardzo pociągający. Nie wiem dlaczego, bo trudno nazwać cię chociażby sympatycznym. Booth wypuścił dym z ust. — To prawda. — Stworzymy świetny zespół i oboje damy z siebie wszystko. I nagle, wiedziona impulsem, pocałowała go w policzek, wcisnęła mu fiołki do ręki i odeszła.

ROZDZIAŁ TRZECI Niemal całe zawodowe życie Booth spędził na planie filmowym. Studia filmowe mieściły w swych olbrzymich halach gotowe bawialnie z osiemnastego wieku, dwudziestowieczne sypialnie, bary, restauracje i wnętrza sklepów wielobranżowych, statki kosmiczne, a nawet leśne chaty z bali. Rezolutni scenografowie potrafili wyczarować każde wnętrze przy pomocy narzędzi, materiałów budowlanych i dekoracji. Booth nie lubił pracować jedynie przy maszynie do pisania. Od początku nalegał, że musi być obecny przy produkcji. Dzięki temu znał się na ustawieniu kamery i właściwym oświetleniu planu. Obserwował pracę aktorów nie jak outsider, tylko jak marzyciel, który patrzy i sprawdza, jak jego wizje przybierają konkretną formę. Nie był do końca pewien, czy to, co skłoniło go do wizyty na planie filmowym serialu „Życie i miłość”, to chęć odetchnięcia od pracy nad nowym scenariuszem, czy też chęć ujrzenia Ariel. A może to zapach fiołków przeszkadzał mu w skupieniu się nad scenariuszem? Dwa razy chciał je wyrzucić, ale… nie potrafił. Część jego duszy, od długiego czasu uśpiona, potrzebowała takich wrażeń. Wmówił sobie, że musi zobaczyć Ariel w pracy na planie, zanim ostatecznie wybierze ją do roli Rac. To wytłumaczenie było logiczne i jednocześnie praktyczne. Siedziała przy stole kuchennym, a Jack Saphiro, grający rolę Griffa Martina, sympatii Amandy z czasów college’u, układał na stole pasjansa. Na sąsiednim planie jej filmowi rodzice rozmawiali o dzieciach. Za chwilę przyjdzie kolej na nich. — Czarna szóstka na czerwoną siódemkę — mruknęła pod nosem, wywołując poirytowanie Jacka. — To pasjans dla samotnych, nie wtrącaj się. — Bardzo antyspołeczna gra. — A słuchawki są społeczne? — Oczywiście. — Uśmiechając się do niego słodko, przełożyła szóstkę na siódemkę. — Lepiej zadzwoń do Towarzystwa Opieki nad Trójnożnymi Ssakami Lądowymi, z pewnością zaproszą cię na lunch. Chyba to jednak nie był dobry moment, pomyślała Ariel, by poprosić go o wpłatę na fundację Dom dla Kociąt, w której się udzielała. — Nie bądź takim ważniakiem. Zgodnie ze scenariuszem powinieneś mnie adorować. — Powinienem też przebadać sobie mózg po tym, jak rzuciłaś mnie dla Camerona. — Sam byłeś temu winien, bo nie chciałeś powiedzieć, co robiłeś z Vikki w hotelu. Jack odkrył następną kartę. — Powinnaś była mi zaufać. Mężczyzna ma swoją dumę. — A teraz tkwię w nieudanym małżeństwie i może nawet jestem w ciąży. Jack uśmiechnął się, podnosząc wzrok na Ariel. — To tylko dobrze zrobi wskaźnikom oglądalności. Widziałaś notowania w tym tygodniu? Skoczyły o cały stopień. Ariel pochyliła się nad stołem. — Poczekaj tylko, jak znowu zrobi się gorąco między Amandą a Griffem. — Ariel przełożyła czarną dziesiątkę na waleta karo. — Będzie skwierczało, iskrzyło, paliło się… Jack klepnął Ariel w rękę. — Sama jesteś wielkie „palidło”. Nie całowałem się z tobą na planie już od sześciu miesięcy. — No więc, twardzielu, jak już będziesz miał tę szansę, to się postaraj. Amanda nie jest byle kociakiem. Ariel wstała i poszła poprawić makijaż.

Plan oddziału szpitalnego został już przygotowany na nagranie krótkiej sceny spotkania dawnych kochanków — Amandy i Griffa. Pod oczy Ariel nałożono cienie mające sugerować nieprzespaną noc. Reszta makijażu nadawała jej twarzy blady wygląd. Amanda zasiada w swoim gabinecie i zaczyna przeglądać dokumentację swoich pacjentów. Sprawia wrażenie bardzo spokojnej i pogodnej osoby. Nagle zatrzaskuje szufladę z dokumentacją i zaczyna krążyć nerwowo po gabinecie. Podczas montażu w to miejsce zostanie wklejona krótka scena, w której Amanda nakrywa swojego męża ze swoją siostrą. Po chwili chwyta porcelanową filiżankę z biurka i ciska ją o ścianę. Zakrywając dłonią usta, patrzy na rozsypane skorupy. Kiedy słyszy pukanie do drzwi, zaciska dłoń w pięść i próbuje się uspokoić. Obchodzi biurko i siada za nim. — Proszę. Kamera skupia się na doktorze Griffie Martinie, pierwszym chłopaku Amandy. Wiedząc, że zbliżenia jej twarzy zostaną wmontowane później, Ariel celowo skrzywiła się i pokazała Jackowi język. Jack–Griff spogląda na nią jednym z tych swoich długich spojrzeń mających rzucać kobiety na kolana. — Amando, masz chwilę? Kamera skupia się z powrotem na Ariel. — Oczywiście, Griff. Składa dłonie na blacie biurka, co jest oznaką stresu. — Mam przypadek fizycznego molestowania kobiety — zaczął swoim wyćwiczonym, pewnym tonem, charakterystycznym dla odgrywanej postaci. — Potrzebuję twojej pomocy. Scena toczy się dalej, budując podwaliny pod serię kolejnych spotkań bohaterów, co ma doprowadzić do narastającego między nimi napięcia seksualnego. Gdy kamera przez chwilę znalazła się za jego plecami, Jack zrobił zeza w stronę Ariel i wyszczerzył zęby. By mu się odwdzięczyć, wracając do szafki z dokumentacją pacjentów, celowo nadepnęła mu na palce. Żadne z nich przy tym nie zgubiło rytmu. — Wyglądasz na zmęczoną — powiedział Jack–Griff i dotknął jej ramienia. — Wszystko w porządku? Amanda odwraca się i patrzy na niego. Rozchyla drżące usta i zamyka je po chwili. Powoli odwraca się od szafki i tym razem bardzo delikatnie zamyka szufladę. — Wszystko w porządku. Po prostu mam teraz mnóstwo pracy. A za chwilę będę miała pacjenta. — To ja już uciekam. — Griff idzie do drzwi i zatrzymuje się przed nimi. Z ręką na klamce spogląda na Amandę. — Mandy… Amanda stoi do niego tyłem. Kamera robi najazd na jej twarz. Amanda zaciska oczy, by zachować resztki samokontroli. — Jutro zbadam twoją pacjentkę — odpowiada drżącym głosem. Griff odczekuje pięć sekund w napięciu. — No, dobrze. Gdy zamykają się za nim drzwi, Amanda zasłania twarz dłońmi w geście rozpaczy. — Cięcie! — Już ja ci za to dam — jęknął Jack. — Chyba złamałaś mi palec. Ariel powachlowała rzęsami. — Ach, ty dzidziusiu. — No dobra, dzieciaki — żartobliwie upomniał ich reżyser. — Kręcimy dalej. Ariel usiadła z powrotem za biurkiem Amandy. Dopiero wtedy dostrzegła Bootha. Wydawała się zdziwiona i przyjemnie zaskoczona, chociaż wyraz jego twarzy trudno byłoby nazwać przyjaznym. Miał zmarszczone w zamyśleniu czoło, a ręce złożył na piersiach. Nie odwzajemnił jej uśmiechu, ale Ariel wcale tego nie oczekiwała. Booth DeWitt nie był

człowiekiem, który często się uśmiechał. I właśnie dlatego Ariel czuła potrzebę rozśmieszania go. Zadziwiająco dużo o nim myślała. Zastanawiała się, jakie emocje skrywają się pod chłodnym sposobem bycia. Kilka razy zauważyła w nim przebłyski ciepła, czegoś bardziej sympatycznego. To była dla niej wystarczająca zachęta, by dokopać się do jego wnętrza. No i jeszcze to przyciąganie, jakby wewnętrzny dreszcz, który ją przenikał w jego bliskości. Chciała go jeszcze raz poczuć, nacieszyć się nim i zrozumieć go. Skończyła nagrywanie i miała godzinę przerwy przed sceną, w której w salonie Lane’ów dojdzie do konfrontacji między Amandą i Vikki. Podeszła do Bootha. — Cześć, napijesz się kawy? — Czemu nie. — Mam kawę w garderobie. To, co dostarczają nam na plan, to trucizna. — Ariel szła pierwsza, nie przejmując się tym, po co Booth zjawił się na planie. Weszła do otwartej garderoby i skierowała się do ekspresu. — Będziesz musiał zadowolić się mlekiem w proszku. — Czarna mi wystarczy. Garderoba Ariel była przykładem trudnego do ogarnięcia chaosu. Ubrania, magazyny, broszury leżały porozrzucane, gdzie tylko się dało. Toaletka zastawiona słoiczkami, butelkami i zdjęciami z ujęć. Powietrze pachniało świeżymi kwiatami, kosmetykami i kurzem. Na ścianie wisiał kalendarz otwarty na lutym, choć była już połowa kwietnia. Zegar elektryczny wskazywał 7:05. Booth doliczył się trzech i pół pary butów na podłodze. W ekspresie zaczęła parzyć się kawa. — Miło cię znowu widzieć. Prostota tego stwierdzenia sprawiła, że Booth prawie w nie uwierzył. W ramach ostrożności stał jednak dość daleko od Ariel. — Nagranie było całkiem interesujące. Jesteś bardzo dobra, Ariel. Wsparłaś tę pięciominutową scenę świetnym warsztatem aktorskim. Znowu odniosła wrażenie, że w tym komplemencie było więcej cynizmu niż pochlebstwa. — To jest właśnie bardzo ważne w operze mydlanej. Wszystko musi być zawarte w takich małych kapsułkach. Niektórzy ludzie oglądają serial tylko kilka razy w tygodniu. Niektórzy włączają telewizor zupełnie przypadkowo. Trzeba sprawić, by fabuła ich zainteresowała i wciągnęła. — Ta twoja bohaterka jest bardzo opanowaną profesjonalistką, która teraz przechodzi jakiś osobisty kryzys. Między nią a tym lekarzem mocno iskrzy. — Świetnie! Właśnie o to chodziło. Chcesz M&M–ki? Mam całą paczkę w szufladzie. — Nie. Czy zawsze się wygłupiasz na planie? Ariel podała Boothowi kubek z kawą. — Jack i ja założyliśmy się, kto pierwszy zepsuje drugiemu kwestię. W rzeczywistości to nam pomaga rozładować napięcie. Ariel niedbale zdjęła stos magazynów z krzesła i rzuciła je na podłogę. — Siadaj. — Ile stron dialogów musisz uczyć się tygodniowo? — Różnie. — Ariel usiadła i sączyła kawę. — Teraz robimy osiemdziesiąt pięć stron scenariusza dziennie. Czasem mam dwadzieścia, trzydzieści stron. Przeważnie nagrywam trzy dni w tygodniu, nie powtarzamy zbyt wielu ujęć. — Zauważyłem, że świetnie się przy tym bawisz. — Bardzo odpowiada mi rola Amandy. I właśnie dlatego chciałabym robić też inne rzeczy. Zawodowe koleiny prowadzą do monotonii i trudno jest się z nich wyrwać. — Jakoś nie widzę tu monotonii — oświadczył Booth, rozglądając się znacząco dookoła. Roześmiała się i usiadła na brzegu toaletki.

— To wielki komplement. Nie szafujesz nimi zbytnio. — Coś zmieniło się w jego sztywnej sylwetce i chłodnym spojrzeniu. To coś sprawiło, że Ariel ogarnęła nagła śmiałość. — Zjemy razem kolację? — zapytała. — Jest trochę za wcześnie na kolację — odpowiedział z błyskiem zaskoczenia w oczach. — Lubię, gdy tak reagujesz. Rozmowa z tobą nigdy nie jest nudna. Jeśli masz wolny wieczór, to przyjadę po ciebie o siódmej. Ona zaprasza mnie na randkę, pomyślał Booth, i robi to w niezwykle spontaniczny i naturalny sposób. — Dobrze, o siódmej. — Booth wyciągnął notesik i długopis. — Proszę, tu jest mój adres. — O, masz wspaniały widok na park — stwierdziła Ariel, rzucając okiem na nazwę ulicy. — Uwielbiam ładne widoki. — Zauważyłem. Booth podszedł do toaletki i odstawił kubek na blat. Stanął tak blisko, Ariel, że otarł się nogami o jej nogi. A ona nie odsunęła się, tylko wpatrywała się w niego tymi swoimi jasnymi, ciekawskimi oczami. W jego twarzy jest coś zabójczo pociągającego, pomyślała, czując, jak przyspiesza jej tętno. — Chyba muszę pozwolić ci wrócić do pracy. — Cieszę się, że wpadłeś mnie odwiedzić. Booth ukłonił się i wyszedł. Ariel pozostała na krawędzi swojej zagraconej toaletki i po raz pierwszy w życiu zastanawiała się, czy nie rzuciła się na zbyt głęboką wodę. * * * Słońce zachodziło jako wielka czerwona kula, więc Ariel postanowiła wysiąść z taksówki dwie przecznice przed apartamentowcem Bootha, żeby przejść się i zastanowić nad treścią odbytej wcześniej rozmowy telefonicznej dotyczącej Scotta, dziecka jej brata. Biedny mały człowieczek, pomyślała. Taki bezbronny, a już taki dorosły. Zastanawiała się, kiedy sąd zadecyduje o losie chłopca. Ariel bardzo chciała, żeby Scott wychowywał się u niej, miała zatem nadzieję, że wyrok sądu okaże się dla niej pomyślny. Syn jej brata, tak nagle osierocony przez rodziców, był nieszczęśliwy, mieszkając z dziadkami, rodzicami jego matki. Tak naprawdę oni wcale nie chcieli się nim zajmować. Spełniali swój obowiązek, ale nie kochali Scotta. Gdy już wszystko będzie załatwione, pomyślała Ariel, zapewnię mu radosne dzieciństwo bez ograniczeń, jakie niestety nie było jej udziałem. Wierzyła, że prawnicy załatwią wszystko po jej myśli. Nie nadawała sprawie rozgłosu, co było dla niej nietypowe. A może trzymała to tylko dla siebie, bo nie miała z kim podzielić się swoimi troskami? Codziennie wmawiała sobie, że Scott zamieszka z nią na stałe już pod koniec lata. Bardzo w to wierzyła. Kilka minut po siódmej weszła do eleganckiego wysokiego apartamentowca przy Park Avenue i wjechała na piętro, na którym mieszkał Booth. Tego wieczora postanowiła dobrze się bawić. Lubiła mężczyzn, również za to, że reagowali tak odmiennie od kobiet. W gronie jej przyjaciół było wielu mężczyzn. Wiedząc o tym, że jest bardzo emocjonalną osobą, Ariel była raczej ostrożna w kwestii bliskich związków fizycznych. Jako zadeklarowana romantyczka wierzyła, że gdzieś tam czeka na nią ta jedyna wielka miłość i jedyny, wymarzony mężczyzna. Kiedyś go znajdzie, nieważne, jak długo będzie musiała czekać. Tymczasem wypełniała życie pracą, przyjaciółmi i drobnymi przyjemnościami. Nie narzekała na nudę. Booth wyglądał przez okno wychodzące na Central Park. Myślał o Ariel, ale zbytnio się nią nie przejmował. Już niemalże dwa razy wykręcał numer telefonu, by odmówić wyjścia na wspólną kolację, tłumacząc się nawałem pracy. Nie powinien umawiać się z aktorką, której

prawie nie znał. Jednak nie odwołał kolacji, bo cały czas miał przed oczami rozradowany wzrok i szeroki uśmiech Ariel. To pewnie taka zawodowa sztuczka. Liz miała ich całą torbę, i o ile jego spostrzegawczość go nie zwiodła, ta kobieta była tak samo utalentowana jak jego eksżona. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Booth wzruszył ramionami. Przecież to tylko jeden wieczór, pomyślał. Zresztą mogą porozmawiać o sprawach zawodowych, wtedy to nie będzie randka, a służbowa kolacja. Ruszył do drzwi. Gdy je otworzył, Ariel uśmiechnęła się do niego. Wtedy zrozumiał, że pragnął jej z intensywnością, jakiej nie czuł od wielu lat. — Cześć, dobrze wyglądasz — powitała go Ariel. Walka z pożądaniem sprawiła, że stał się jakby jeszcze bardziej odległy, a jego głos zabrzmiał z obojętną grzecznością. — Proszę, wejdź. Ariel zaczęła z ciekawością rozglądać się po salonie. Ładny. Nienaganny porządek, wszystko na swoim miejscu, przytłumione kolory. Meble dawały poczucie równowagi przestrzeni. Nie czuła ani zapachu kurzu, ani politury do mebli. Miało się wrażenie, że salon był ciągle sprzątany lub też rzadko ktokolwiek w nim przebywał. Według niej to wnętrze nie do końca pasowało do dziewiętnastowiecznej, szorstkiej twarzy Bootha. — Bardzo wymagający facet — mruknęła pod nosem, podchodząc do okna, by spojrzeć na rozpościerający się stąd widok. Miała na sobie tak kolorową spódnicę, że Booth zaczął się zastanawiać, czy to właśnie dlatego nagle w jego mieszkaniu pojawiło się życie. Choć lubił swoje spokojne, stonowane kolory, to po raz pierwszy poczuł w tym wnętrzu powiew ciepła. — Miałam rację — odezwała się Ariel, wsuwając ręce do kieszeni. — Piękny widok. A gdzie pracujesz? — Obok mam gabinet. — Ja chyba postawiłabym moje biurko tutaj. — Śmiejąc się, odwróciła się do niego. — Ale pewnie za dużo nie potrafiłabym tu zdziałać. Oczy Bootha były bardzo ciemne i nieruchome, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. — Czy ty zawsze tak na wszystkich patrzysz? — Chyba tak. Chcesz drinka? — Tak. Lampkę wytrawnego wermutu, jeśli masz. Ariel podeszła do kredensu z drewna czereśniowego i podziwiała kolekcję kryształów. Booth stanął koło niej i podał jej kieliszek. — Lubisz kryształy? — Lubię wszystkie piękne rzeczy. A która kobieta ich nie lubi? — pomyślał. Futra z syberyjskich lisów, brylanty w kształcie gruszek. Tak, kobiety lubiły piękne rzeczy, szczególnie gdy płacił za nie ktoś inny. On już wyczerpał swój limit tego typu dobroczynności. — Oglądałem dziś odcinek twojego serialu — zaczął, czekając, aż ona rozwinie temat dotyczący jej kariery. — Bardzo dobrze grasz rolę wyjątkowo kompetentnej lekarki psychiatrii. — Lubię Amandę. Jest bardzo zrównoważoną osobą, rzadko reaguje emocjami. Staram się tak grać, by nie ukryć ich zupełnie przed telewidzami. Więc jak podobał ci się serial? — Mnóstwo komplikacji i intryg. Zdziwiłem się, że większość wątków wcale nie dotyczy śmiertelnych chorób ani wskakiwania komuś do łóżka. — Chyba zupełnie nie masz pojęcia o takich serialach. Oczywiście, każda opera mydlana porusza takie wątki, ale my staraliśmy się pójść dalej. Morderstwo, polityka, sprawy społeczne, a nawet science fiction. Pokazujemy też przebitki lokalizacji, by dobrze wypaść w rankingach oglądalności. W zeszłym roku kręciliśmy odcinki w Grecji i we Włoszech. Nigdy

nie jadłam takich pyszności jak we Włoszech. Griff i Amanda mieli randkę w Wenecji. Pewnie zauważyłeś Stellę, która gra rolę mojej siostry Vikki. — Ta pirania — Booth skinął głową. — Od razu rozpoznałem ten typ. — Vikki właśnie taka jest. Ciągle kopie dołki, knuje, jest okropna. Stella doskonale bawi się tą rolą. Vikki miała już w serialu z tuzin romansów, zniszczyła trzy małżeństwa i zniszczyła karierę jednego senatora. W zeszłym miesiącu zastawiła w lombardzie szmaragdową broszkę naszej matki, żeby mieć pieniądze na pokrycie swoich długów w kasynie. Potrafi się bawić, dziewczyna — westchnęła ironicznie Ariel, sącząc wermut. Booth uśmiechnął się szeroko. — Mówisz teraz o Stelli czy o Vikki? — Chyba o obydwu. Ciekawe, czy ja bym to potrafiła? — Co? — Tak cię rozśmieszyć. Nieczęsto się uśmiechasz. — Naprawdę? — Tak. Chyba jesteś zbyt zajęty zbieraniem wątków do swoich scenariuszy. Booth skończył drinka i odstawił kieliszek. — Sądzisz, że tak właśnie robię? — Oczywiście. To chyba całkiem naturalne w twojej pracy. A ja pomyślałam sobie, że tego wieczoru to ja zbiorę kilka wątków, a właściwie… zabiorę tobie. Nie jesteś ciekawy, jak to zrobię? — zapytała po cichu. Położyła rękę na jego ramieniu i pochyliła się, tak by ich usta znalazły się blisko siebie. Jego wargi były cieplejsze i bardziej pociągające, niż się spodziewała. Ich ciała nie dotykały się, a ten pocałunek był zaledwie spotkaniem ust. Początkowo czuła się rozluźniona i lekko zdziwiona. Po chwili poczuła, że drżą jej kolana. Ta reakcja wytrąciła ją z równowagi. Powoli cofnęła się, zupełnie nieświadoma, że ma szeroko otwarte oczy, jakby była w szoku. Booth potrafił ukryć swoje emocje. Pragnął Ariel — i w roli Rae, i w swoim łóżku. Zapewne nie będzie długo czekał, aż Ariel da mu jedno, żeby zdobyć drugie. Był o wiele młodszy, gdy Liz zaciągnęła go do łóżka, by zdobyć rolę. Teraz był starszy i znał reguły tej gry. — Hm… — Ariel wypuściła powietrze z płuc. Szumiało jej w głowie. Potrzebowała pięciu minut, by nad tym wszystkim dobrze się zastanowić. Zawsze wiedziała, że zakocha się od pierwszego wejrzenia, ale nie była na tyle naiwna, by oczekiwać tego samego od partnera. Musiała przemyśleć następny krok. — A teraz, skoro pozbyliśmy się napięcia — mówiąc to, odstawiła kieliszek — chodźmy coś zjeść. Zanim zdążyła zrobić krok do tyłu, Booth złapał ją za rękę. Jeśli mieli odegrać jakąś scenę, to lepiej, żeby odbyło się to tu i teraz. — Czego oczekujesz? W jego głosie nie było spokoju ani ciepła, które czuła w jego pocałunku. Spojrzała w jego oczy, ale dostrzegła jedynie swoje odbicie. Głupio wybrała obiekt miłości, ale czy można zaplanować uczucie? Trudno, stało się. — Chcę zjeść z tobą kolację. — Dałem ci szansę, żebyś wspomniała o roli, a ty nic nie odpowiedziałaś. — Bo to tylko biznes. A to, co teraz się dzieje, nie jest biznesem. Booth roześmiał się. — W tym biznesie wszystko jest biznesem. Chcesz rolę Rae. — Nie przyszłabym na przesłuchanie, gdybym jej nie chciała. I będę ją miała po drugim przesłuchaniu. — Ariel była sfrustrowana, że nie potrafiła go rozszyfrować. — Booth, powiedz mi, do czego zmierzasz? Będzie nam obojgu łatwiej. — A co jesteś gotowa dać, żeby dostać tę rolę?