andgrus

  • Dokumenty12 163
  • Odsłony696 816
  • Obserwuję375
  • Rozmiar dokumentów19.8 GB
  • Ilość pobrań549 612

Roberts Nora - Minikolekcja - Dowód miłości

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :455.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - Minikolekcja - Dowód miłości.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera R Nora Roberts Mini kolekcja
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 90 stron)

NORA ROBERTS DOWÓD MIŁOŚCI ROZDZIAŁ PIERWSZY Cassidy czekała. Pani Sommerson rzuciła w jej kierunku trzecią niezaakceptowaną sukienkę. - To po prostu nie pasuje - mruknęła ze złością, spoglądając na ciemnoniebieski materiał. Zastanowiła się przez chwilę, po czym cisnęła kolejną sukienkę na stos ubrań, które trzymała Cassidy. Znosiła to z anielską cierpliwością. Sądziła, Ŝe po trzech latach pracy jako sprzedawczyni w butiku The Best nauczyła się panować nad nerwami. Ale to nie było wcale takie proste. Posłusznie podąŜyła za masywną klientką do następnego regału. Po dwudziestu siedmiu minutach, w czasie których Cassidy słuŜyła za wieszak do ubrań, jej z trudem wypracowana cierpliwość została naraŜona na niemałą próbę. - Niech będą te - oświadczyła na koniec pani Sommerson i pomaszerowała do przymierzalni. Cassidy zaczęła odwieszać pozostałe sukienki, narzekając pod nosem. Ze złością wpięła we włosy poluzowaną spinkę. Julia Wilson, właścicielka sklepu, miała bzika na punkcie schludnego wyglądu. Sprzedawcy musieli mieć zawsze starannie przygładzone fryzury.

- Patrząc z dezaprobatą na ciemnoniebieską sukienkę, Cassidy mruknęła ze złością: - Schludność, porządek i brak polotu. Na swoje nieszczęście była niezorganizowana, niekonwencjonalna i niestaranna. Osobowość Cassidy najlepiej symbolizowały jej włosy: jasny, delikatny blond przechodził w ciemny brąz, w efekcie dając barwę złota, niczym na starych malowidłach. Długie, cięŜkie pukle stale wymykały się spod upięcia. Podobnie jak Cassidy, były niesforne i uparte, ale jednocześnie miękkie i fascynujące. To właśnie dzięki oryginalnej urodzie zdobyła tę pracę, jako Ŝe doświadczenie nie było jej mocną stroną. Julia Wilson uznała jednak, Ŝe zgrabna dziewczyna będzie doskonałą prezenterką odwaŜniej szych kolekcji. Zwróciła teŜ uwagę na twarz Cassidy. Z pewnością nie odpowiadała utartym kanonom piękna, była jednak niezwykle intrygująca. Ostre, wyraziste rysy sugerowały arystokratyczne pochodzenie, a wygięte w łuk brwi i długie rzęsy stanowiły wspaniałą oprawę dla duŜych oczu o zaskakującej fiołkowej barwie. Pani Wilson postanowiła więc powierzyć Cassidy funkcję sprzedawczyni w butiku The Best, za zalety uznając urodę i wysoki głos, ale nalegała na noszenie starannej, gładkiej fryzury. W innym uczesaniu - zdaniem pani Wilson - nie było jej do twarzy. Szczególnie kiedy rozpuściła włosy, wyglądała zbyt wyzywająco. Właściwie Julia powinna być zadowolona, zwłaszcza Ŝe nowa pracownica tryskała energią Szybko jednak odkryła, Ŝe Cassidy zbyt poufale odnosi się do klientów, pozwala sobie nawet na niestosowne pytania, a niekiedy udziela nierzetelnych informacji. Często teŜ zdawała się myśleć o wszystkim innym, tylko nie o tym, czym powinna zajmować się w czasie pracy. To sprawiało, Ŝe Julię zaczynały ogarniać wątpliwości, czy panna Cassidy St. John jest właściwą osobą na tym stanowisku. Po odłoŜeniu na miejsce odrzuconych przez panią Sommerson ubrań, zniecierpliwiona sprzedawczyni stanęła obok przymierzami, skąd dobiegał szelest materiału. Jej myśli natychmiast poszybowały tam, dokąd zwykle uciekały w kaŜdej wolnej chwili: do maszynopisu rozłoŜonego na biurku w mieszkaniu Cassidy. LeŜał i czekał. Jak daleko sięgała pamięcią, pisarstwo zawsze było jej pasją. Przez cztery lata studiowała pilnie, by pogłębić wiedzę, tak potrzebną komuś, kto chce parać się literaturą. Kiedy miała dziewiętnaście lat, została bez rodziny i grosza przy duszy.

Musiała podejmować się wielu dziwnych zajęć, Ŝeby kontynuować studia. KaŜdą chwilę, której nie zajmowała jej nauka lub praca, poświęcała pisaniu pierwszej powieści. Nie myślała o karierze. Zresztą ilu z tych, którzy poświęcają się twórczości, osiąga głośny sukces? Była przekonana, Ŝe jest to jej powołanie. Od dziewczęcych lat wszystkie jej emocje znajdowały ujście w pisaniu. Fascynowali ją ludzie, choć było niewielu, z którymi była ściślej związana. MoŜna by rzec, Ŝe jej wiedza o relacjach międzyludzkich, co było głównym tematem jej utworów, pochodziła głównie z drugiej ręki, jednak Cassidy była wyjątkowo przenikliwym obserwatorem, a takŜe odznaczała się niezwykłą wraŜliwością i wyobraźnią, co razem wzięte rekompensowało stosunkowo niewielki zakres bezpośrednich Ŝyciowych doświadczeń. Obecnie, rok po uzyskaniu dyplomu, nadal podejmowała się róŜnych zajęć, Ŝeby zarobić na czynsz. Pierwszy maszynopis krąŜył od wydawnictwa do wydawnictwa, podczas gdy druga powieść powoli powstawała. Gdy pani Sommerson otworzyła drzwi przymierzalni, Cassidy pogrąŜona była w myślach nad jedną ze scen powieści. Ujrzawszy sprzedawczynię stojącą w naleŜycie usłuŜnej pozie, klientka pokiwała głową z aprobatą. - Ta powinna pasować, nie sądzisz? Wybór padł na jaskrawoczerwony jedwab. Kolor podkreślał rumianą cerę pani Sommerson, a zarazem kontrastował z jej puszystą, czarną grzywką. Sukienka byłaby duŜo bardziej odpowiednia, gdyby pani Sommerson waŜyła kilkanaście kilogramów mniej. - Bez wątpienia będzie pani przykuwać wzrok. - PoniewaŜ materiał marszczył się na obfitych biodrach, bo suknia została uszyta na szczuplejszą osobę, Cassidy do- dała cicho, nie zdając sobie sprawy, Ŝe myśli na głos: - Tak, chyba mamy większy rozmiar. - Słucham? Zamyślona Cassidy nie zauwaŜyła groźnie uniesionych brwi pani Sommerson. - Większy rozmiar - powtórzyła uprzejmie. - Ten trochę źle leŜy na biodrach, ale następny powinien pasować idealnie. - Słucham?! - Z natury czerwona pani Sommerson jeszcze bardziej poczerwieniała. - To właśnie jest mój rozmiar! - Zaraz odszukam większą sukienkę. - Zatopiona w myślach Cassidy nie

zauwaŜyła, jak bardzo klientka jest wzburzona. - To jest mój rozmiar! Dopiero pełen furii krzyk pani Sommerson na dobre przywrócił Cassidy do rzeczywistości. Wreszcie uświadomiła sobie swój błąd. Wystraszyła się nie na Ŝarty. Zanim zdąŜyła cokolwiek powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, zza jej pleców wysunęła się Julia. - Wspaniały wybór, pani Sommerson - orzekła wymodulowanym głosem, przypatrując się to zamoŜnej klientce, to niezdarnej sprzedawczyni. - Ta młoda dama sugeruje, Ŝe źle dobrałam rozmiar - powiedziała pani Sommerson, a jej twarz nie była juŜ czerwona, tylko purpurowa. - AleŜ nie, proszę pani - próbowała zaprotestować Cassidy, ale umilkła, widząc wzrok Julii. - Jestem przekonana, Ŝe panna St. John chciała jedynie wyjawić pani, Ŝe ta seria ma przekłamaną numerację. - Mogła sama to powiedzieć, zamiast sugerować, Ŝe potrzebuję większego rozmiaru. Powinnaś, Julio, lepiej wyszkolić personel - odparła pani Sommerson i odwróciła się w stronę przymierzalni. Oczy Cassidy rozbłysły na widok pęknięcia materiału na obfitych kształtach rozjuszonej klientki, ale spojrzenie Julii momentalnie przywołało ją do porządku. - Przyniosę odpowiednią sukienkę osobiście, pani Sommerson - powiedziała łagodnie szefowa - Jestem pewna, Ŝe będzie pani zadowolona. A ty - zwróciła się dyskretnie do pracownicy - zaczekaj w moim gabinecie. Oniemiała z przeraŜenia Cassidy udała się do małego, skromnie urządzonego gabinetu. Rozejrzała się po pokoju i usiadła na małym, prostym krzesełku. Na tym krześle siedziałam, kiedy dostałam tę pracę, siedząc teŜ na nim, zostanę wylana, pomyślała. Oczami wyobraźni zobaczyła tę scenę. Za chwilę wejdzie pani Wilson, usiądzie przy pięknym biurku z drzewa róŜanego, spojrzy na zdenerwowaną pannę St. John, po czym zacznie: - Cassidy, jesteś dobrą dziewczyną, ale nie masz serca do tej pracy. - Pani Wilson, pani Sommerson nie powinna nosić rozmiaru czternaście. Ja... - Oczywiście, Ŝe nie powinna. - Cassidy wyobraziła sobie, jak Julia przerywa jej z cierpliwym uśmiechem. - Nie pomyślałam nawet przez chwilę, by sprzedać jej taką sukienkę, ale - tu szefowa uniesie palec dla podkreślenia swych słów - naszym zadaniem jest realizować wszystkie jej zachcianki i łechtać próŜność. Takt i sztuka

dyplomacji to podstawowe cechy dobrego sprzedawcy. Przed tobą jeszcze wiele nauki, zwłaszcza jeśli chcesz pracować w tym sklepie. Muszę być całkowicie pewna swojego personelu. Gdyby to był pierwszy taki incydent, mogłabym przymknąć oko, ale... - pani Wilson zrobi krótką pauzę - ...ale nie dalej jak w zeszłym tygodniu oświadczyłaś pannie Teasdale, Ŝe w czarnej krepie wygląda jak w Ŝałobie. To nie są metody, jakie tu stosujemy. - Oczywiście, proszę pani - przytaknie Cassidy. - Ale przy włosach i cerze panny Teasdale... - Takt i dyplomacja - powtórzy Julia, jeszcze wyŜej unosząc palec. - Mogłaś na przykład zwrócić uwagę, Ŝe niebieski będzie podkreślał kolor jej oczu, albo Ŝe róŜ będzie dobrym dodatkiem do jej karnacji. Klienci muszą być rozpieszczani. KaŜda kobieta opuszczająca nasz sklep powinna czuć, Ŝe właśnie zdobyła coś wyjątkowego. - Rozumiem, pani Wilson. Tylko Ŝe po prostu nie mogę patrzeć, kiedy ludzie kupują coś, co nie jest dla nich odpowiednie. - Masz dobre serce - powie łagodnie Julia. - Ale nie masz talentu do tej pracy. W kaŜdym razie takiego, jakiego oczekuję. Zapłacę ci oczywiście pensję i dam dobre referencje. Być moŜe jednak powinnaś zacząć od czegoś łatwiejszego, na przykład od sklepu z artykułami gospodarstwa domowego. W tym miejscu scenariusza przyszłych zdarzeń Cassidy zmarszczyła nos, a zaraz potem otworzyły się drzwi gabinetu, weszła Julia i zasiadła za swoim biurkiem z drzewa róŜanego. Spojrzała na zdenerwowaną pannę St. John, po czym zaczęła: - Cassidy, jesteś dobrą dziewczyną, ale... Takim to sposobem godzinę później panna St. John była juŜ bez pracy. Wałęsała się po NabrzeŜu Rybaków, rozkoszując się panującą tu atmosferą, jakby Ŝywcem przejętą z wesołego miasteczka. Kochała tę obfitość zapachów, dźwięków i kolorów. I ten radosny tłum. I Ŝycie pulsujące w ciągle zmieniających się barwach. San Francisco było w oczach Cassidy idealnym miastem, ale NabrzeŜe Rybaków zdawało się bajkową krainą. Marzenia i rzeczywistość zlewały się tu w jedność. Minęła stragan, przepychając się pomiędzy rozwieszonymi błyskotkami, muskając palcami jedwabne szale i chłonąc wszystkimi zmysłami grę świateł, wesoły gwar, mieszaninę zapachów i całą jarmarczną atmosferę. Ciągnęło ją do zatoki, więc ruszyła w jej stronę. Poczuła zapach ryb wypełniający powietrze. Był w nim takŜe aromat cebuli i przypraw. Przysłuchiwała się handlarzom, którzy zachwalali swoje towary, i patrzyła na

kraby gotujące się w kociołku ustawionym na chodniku. Na nabrzeŜu było mnóstwo tanich restauracji i kramów. Panowały tu tandeta i tani blichtr, ale Cassidy uwielbiała włóczyć się po NabrzeŜu Rybaków, bo miało w sobie coś przyjaznego i kojącego. Pogryzając precle, skierowała się w stronę stoiska z rybami i Ŝywymi krabami. SmuŜki mgły wiły się u jej stóp, słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a podmuchy morskiej bryzy stawały się coraz bardziej dokuczliwe. Szczęśliwie Cassidy miała na sobie ciepłą marynarkę w śliwkowym kolorze. Przynajmniej kupiłam sobie trochę ładnych ubrań ze sporym rabatem, pocieszała się w myślach, lecz smutek nadal ją trapił. Zmarszczyła brwi i odgryzła kolejny kawałek precla. Gdyby nie te przeklęte biodra pani Sommerson, nadal miałaby pracę. A przecieŜ chodziło jej tylko o dobro klientki. Ze złością odpięła spinki i cisnęła je do kosza na śmieci. Uwolnione włosy spłynęły na ramiona długimi, luźnymi lokami. Odetchnęła z ulgą. - Cholera! - zaklęła półgłosem i nerwowo przełknęła kawałek precla. - Naprawdę potrzebowałam tej głupiej pracy. - Zaczęła ogarniać ją depresja. Szła przez port pomiędzy przycumowanymi łodziami, zastanawiając się nad swoją sytuacją finansową. Czynsz miała opłacony tylko do następnego tygodnia, musiała teŜ kupić kolejną ryzę papieru. Na podstawie szacunkowych kalkulacji doszła do wniosku, Ŝe zdoła zaspokoić obie te potrzeby, o ile drastycznie ograniczy wydatki najedzenie. CóŜ, na pewno nie będzie pierwszą pisarką w San Francisco, która zaciska pasa. A teorie o zdrowym odŜywianiu są przereklamowane, pocieszała się w myślach, kończąc precel. Wiedziała, Ŝe ten posiłek musi starczyć jej na długo. Uśmiechnęła się, wsunęła ręce do kieszeni i ruszyła w stronę stacji znajdującej się na końcu portu. Zatokę zaczęła spowijać mgła. Tej nocy była delikatna i niejednolita. Nie przypominała gęstej masy, która często okrywa i wodę, i miasto. Na zachodzie słońce kryło się w falach, rzucając ostatnie promienie. Cassidy czekała na końcowy złoty błysk. Humor powoli jej się poprawiał. Była osobą pełną nadziei i optymizmu, wiary i poczucia szczęścia. Wierzyła w przeznaczenie i była pewna, Ŝe dla niej jest nim pisarstwo. PoniewaŜ gazety co jakiś czas kupowały od niej artykuły i krótkie okazjonalne opowiadania, jej marzenia były wciąŜ Ŝywe. Przez cztery lata studiów pracowicie doskonaliła literacki kunszt, podporządkowała temu wszystko. Praca dawała jej utrzymanie, lecz nic więcej dla niej nie znaczyła. Na randki chodziła tylko wtedy, gdy nie zaplanowała na dany wieczór jakiejś lektury lub pisania, i traktowała je

niezobowiązująco. Dotąd nie poznała męŜczyzny, który zainteresowałby ją na tyle powaŜnie, by chciała zejść z obranej ścieŜki. Miała jasno wyznaczony cel. Prosta droga, bez zakrętów i objazdów. Utrata pracy zasmuciła ją jedynie chwilowo. Kiedy wieczorne niebo ciemniało, a na nabrzeŜu zaczęły rozbłyskiwać lampy, jej nastrój był juŜ duŜo lepszy niŜ kilka godzin wcześniej. W końcu była przecieŜ młoda i dzielna. Coś się znajdzie, pomyślała, wychylając się przez poręcz. Nie potrzebowała duŜych pieniędzy i jakakolwiek praca pokryłaby jej potrzeby. MoŜe sklep z artykułami gospodarstwa domowego to rzeczywiście dobre rozwiązanie. CięŜko urazić klienta, sprzedając mu toster. Pocieszona tą myślą, odsunęła od siebie smutki i przyjrzała się mgle, która coraz zachłanniej wyciągała swoje lepkie palce w jej stronę. Wieczorna bryza dała znać o sobie. Na niebie pojawił się księŜyc, ptaki kończyły swoje śpiewy, szykując się do nocy. Cassidy uśmiechnęła się i oddała marzeniom. Nagle aŜ podskoczyła, gdyŜ czyjaś ręka chwyciła ją za ramię. Nie zdąŜyła zareagować, gdy stała juŜ odwrócona, patrząc na twarz nieznajomego męŜczyzny. Był wysoki, sporo wyŜszy od niej. Smukłą budowę podkreślały obcisłe dŜinsy i czarny sweter. Zaskoczenie, a takŜe nastrój wieczoru nad zatoką sprawiły, Ŝe Cassidy zwróciła uwagę, iŜ męŜczyzna był przystojny. Jej umysł pracował szybko, próbując ustalić, czy powinna przyglądać mu się pod kątem jego urody, czy traktować go jako zagroŜenie. Miał ciemne włosy, za to oczy intensywnie niebieskie. Czarne włosy okalały szczupłą, kościstą twarz i opadały na wysokie czoło. Nos miał długi i prosty, usta pełne i dołek w brodzie. Jego twarz przykuwała uwagę, wręcz fascynowała. Przyglądając mu się, Cassidy doszła jednak do wniosku, Ŝe te rysy bardziej pasują do mrocznych zaułków WybrzeŜa Barbary niŜ spokojnych okolic NabrzeŜa Rybaków. Kiedy minęło pierwsze zaskoczenie, przytrzymała mocniej swoją torebkę i skrzyŜowała ramiona. - Mam tylko dziesięć dolarów - powiedziała stanowczo. - I potrzebuję ich nie mniej niŜ ty. - Bądź cicho. - Jego oczy zwęziły się. Cassidy próbowała odgadnąć intencje nieznajomego. Kiedy ujął jej brodę,

zadrŜała, zwalczając w sobie chęć ucieczki. Bez słowa i z wielką uwagą przyglądał się jej twarzy. Wyglądał jak zahipnotyzowany, od czasu do czasu marszcząc jedynie brwi. Spróbowała wyszarpnąć się z jego uchwytu. - MoŜesz się nie ruszać? - zapytał tonem nieznoszącym sprzeciwu. W jego niskim głosie słychać było rozdraŜnienie, a palce mocniej zacisnęły się na jej twarzy. - Posłuchaj - zaczęła spokojnie - mam czarny pas w karate i bez trudu połamię ci obie ręce, jeśli spróbujesz mnie skrzywdzić. - Mówiąc to, spojrzała ponad jego ra- mieniem, szukając świateł restauracji, które ginęły we mgle. Zorientowała się, Ŝe wokół nie było nikogo. - Bez trudu potrafię gołą ręką złamać deskę o grubości dziesięciu centymetrów. - ZauwaŜyła, Ŝe mimo szczupłej budowy ramiona męŜczyzny były szerokie. - I potrafię bardzo głośno krzyczeć - kontynuowała. - Lepiej odejdź. - Doskonała... - Przesunął kciukiem wzdłuŜ linii jej brody. Serce Cassidy biło na alarm. - Absolutnie doskonała. - W jednej chwili napięcie uciekło z jego oczu i uśmiechnął się. Zmiana w wyglądzie była tak gwałtowna i zaskakująca, Ŝe Cassidy zdziwiła się niepomiernie. - Tylko po co miałabyś to robić? - Co robić? - Łamać gołą ręką taką grubą dechę. - O czym ty mówisz? - zapytała zdumiona, bo ze zdenerwowania zapomniała o swoim kłamstwie. A kiedy sobie o nim przypomniała, zmieszała się bardzo. - A tak, to... To dla wprawy... - Przerwała, bo uderzył ją cały absurd tej sytuacji. Oto ona, przyszła pisarka, stoi w opustoszałym, tonącym we mgle porcie, prowadząc bezsensowną rozmowę z jakimś maniakiem, który trzyma ją za brodę. - Naprawdę lepiej mnie puść i odejdź, zanim zrobię ci coś złego. - Właśnie ciebie szukałem. - Kompletnie zignorował jej propozycję. W jego wymowie zauwaŜyła obce naleciałości, nie potrafiła jednak odgadnąć, skąd pochodził. - Raczej nie jestem zainteresowana. Mam męŜa, który jest obrońcą w druŜynie futbolowej. Ma metr dziewięćdziesiąt wzrostu i waŜy sto kilogramów. Jest bardzo za- zdrosny i będzie tu lada moment. A teraz mnie puść i moŜesz wziąć sobie te cholerne dziesięć dolarów. - Co ty pleciesz, do diabła? - Uniósł brwi. Mgła gęstniała za jego plecami. Wyglądał groźnie. - Myślisz, Ŝe chcę cię okraść? - Dreszcz irytacji przemknął przez jego twarz. - Dziecinko, nie zamierzam pozbawić cię ani twoich dziesięciu dolarów, ani czci. Chcę cię namalować, a nie zgwałcić.

- Namalować? - Była wyraźnie zaintrygowana. - Jesteś artystą? Nie wyglądasz mi na takiego. - Przypominał raczej pirata, ale dyskretnie to przemilczała. - Naprawdę jesteś malarzem? - I to znakomitym - stwierdził arogancko i uniósł odrobinę wyŜej głowę Cassidy, by księŜyc oświetlił jej twarz. - Znanym i utalentowanym. - Uśmiechnął się ujmująco. - Jestem pod wraŜeniem tej niezwykle doniosłej deklaracji. - Pomyślała, Ŝe bez wątpienia jest obłąkany, ale nie zachowuje się agresywnie i nawet potrafi być na swój sposób sympatyczny. Jak jego uśmiech. Zapomniała nawet o strachu. - Właśnie tego się spodziewałem. - Wreszcie puścił jej brodę. - Mieszkam na łodzi na obrzeŜach miasta. Pójdziemy tam i jeszcze dziś zacznę szkice. W oczach Cassidy pojawiła się nutka rozbawienia. - Najpierw chciałabym zobaczyć jakieś twoje prace. Nie sądzisz, Ŝe tak powinno być? Na jego twarzy znów pojawiła się irytacja. - Kobiety mają chyba klapki na oczach i myślą tylko o jednym. Posłuchaj... Jak masz na imię? - Cassidy - odparła odruchowo. - Cassidy St. John. - O nie! Pół Irlandka, pół Angielka. No to mamy niezłą mieszankę wybuchową. - Wcisnął ręce w kieszenie. Cały czas uwaŜnie studiował jej wygląd. - Nie interesuje mnie twoje dziesięć dolarów, nie zamierzam teŜ nastawać na twoją cnotę. Chcę jedynie twojej twarzy. - Nie poszłabym na łódź z samym Michałem Aniołem, gdyby tak się do tego zabrał. - W porządku - rzucił niecierpliwie. - Wypijemy filiŜankę kawy w dobrze oświetlonej i zatłoczonej restauracji. Czy to ci odpowiada? A jeśli spróbuję zrobić coś niestosownego, to zawsze będziesz mogła połamać stolik swoimi wyćwiczonymi gołymi rękami, czym zwrócisz na siebie uwagę, i na pewno ktoś przyjdzie ci z pomocą. - Na to mogę się zgodzić - odparła, uśmiechając się szeroko. Zanim zdąŜyła powiedzieć coś jeszcze, złapał ją za rękę i pociągnął do małej, dość obskurnej kafejki. Przez chwilę w milczeniu siedzieli przy stoliku, a on znowu badawczo ją oglądał. ZauwaŜyła, Ŝe jego oczy były jeszcze bardziej niebieskie, niŜ jej się wydawało poprzednio, kontrastując przy tym z ciemną karnacją i czarnymi

brwiami i rzęsami. Próbowała odgadnąć, jaki człowiek kryje się za tym niezwykłym błękitnym spojrzeniem. Kelnerka przerwała jej rozmyślania. - Co zamawiacie? - Kawę... Dwie kawy - dodała, poniewaŜ męŜczyzna nie odezwał się słowem, a kiedy kelnerka poszła do kuchni, zapytała: - Dlaczego ciągle mi się tak przyglądasz? To niegrzeczne. I denerwujące. - Światło jest tu okropne, ale zawsze lepsze niŜ w tamtej mgle. Nie wykrzywiaj się! - nakazał. - Przez to powstaje niepotrzebna linia, o tutaj... - Zanim zareagowała, wyciągnął rękę i przesunął palcem pomiędzy jej brwiami. - Masz niezwykłą twarz, tylko jeszcze nie wiem, czy twoje oczy są jej zaletą, czy teŜ wadą. Jakoś trudno uwierzyć tym fiołkowym oczom. Kiedy Cassidy próbowała strawić tę obrazę, wróciła kelnerka z kawą. MęŜczyzna uśmiechnął się do niej promiennie i wyciągnął ołówek z jej kieszonki. - Będę tego potrzebował przez chwilę. - Spojrzał na Cassidy. - Pij kawę, zrelaksuj się. To nie zaboli. Zaczął szkicować, a ona posłusznie zastosowała się do jego poleceń. - Masz jakąś pracę, czy moŜe twój fikcyjny małŜonek cię utrzymuje? - Skąd wiesz, Ŝe fikcyjny? - Z tego samego źródła, z którego wiem, Ŝe miałabyś powaŜne kłopoty, by połamać deskę gołymi rękami - odparł, nie przerywając rysowania. - To jak, masz pracę? - Wylali mnie dziś po południu - powiedziała ze smutkiem, patrząc w kawę. - To świetnie - ucieszył się. - Nie marszcz czoła! Zapłacę ci standardową stawkę za dwa miesiące pozowania. To, co planuję stworzyć, nie powinno zająć więcej czasu. Nie bądź taka zdziwiona, Cassidy. Moje intencje od samego początku były czyste i jasne. To tylko twoja wyobraźnia tworzyła jakieś chore scenariusze. - Moja wyobraźnia zareagowała całkiem prawidłowo na obcego faceta, który niespodziewanie wyłania się z mgły i wyciąga do mnie ręce. Przerwał na chwilę pracę i odparł cierpko: - Nie wydaje mi się, Ŝeby coś takiego miało miejsce. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale jej wzrok zatrzymał się na kartce papieru. Odstawiła filiŜankę. - To jest wspaniałe! - wyszeptała z niekłamanym zachwytem. - W kilku śmiałych pociągnięciach osiągnął nieprawdopodobny efekt. Zdołał uchwycić nie tylko rysy jej twarzy, ale równieŜ wszystkie emocje, jakie nią w tej chwili targały. - To

wspaniałe... - powtórzyła. - Ty naprawdę masz talent. - JuŜ ci o tym mówiłem. - Zabrał się znów do szkicowania. Mając przed oczyma taki efekt jego krótkiej pracy, Cassidy nabrała wiary w lepsze jutro. Stałe zatrudnienie przez najbliŜsze dwa miesiące byłoby darem niebios. Po tym okresie powinna juŜ znaleźć jakiegoś wydawcę, który zainteresowałby się jej maszynopisem. Nie musiała więc handlować ani tosterami, ani sznurowadłami, ani mydłem i powidłem! Wolne wieczory na pisanie! Korzyści mnoŜyły się jedna za drugą. To przeznaczenie zesłało jej panią Sommerson. - Naprawdę chcesz, Ŝebym ci pozowała? - Tak, tego właśnie chcę. - Skończył drugi szkic. - Zaczynamy jutro rano, o dziewiątej. - Ale... - Nie spinaj włosów, nie maluj się zbytnio. MoŜesz trochę podkreślić oczy, ale nic więcej. - Nie powiedziałam jeszcze... - Zaraz podam ci adres. - W ogóle nie zwracał uwagi na jej próby dojścia do głosu. - Dobrze znasz miasto? - Urodziłam się tutaj. Aleja... - Świetnie, więc bez problemu trafisz do mojego studia Nagryzmolił adres na serwetce. Nagle gwałtownie uniósł głowę i uwaŜnie objął Cassidy wzrokiem. Przez chwilę wpatrywali się w siebie nawzajem. Nie potrafiła nazwać tego, co poczuła, ale była pewna, Ŝe jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyła. Urwało się to równie gwałtownie, jak zaczęło. MęŜczyzna wstał, przypomniał godzinę spotkania, po czym wyszedł, zostawiając pieniądze za kawę. Cassidy podniosła rysunki i zaczęła im się przyglądać. Czy rzeczywiście jej podbródek tak wygląda? Uniosła dłonie do twarzy, przypominając sobie, jak on badał jej rysy. Nic złego się nie stanie, jeśli tam pójdzie. Zobaczy, jak to wygląda, i najwyŜej zrezygnuje. Zawsze moŜe odmówić i wyjść. Z przekonaniem, Ŝe tak właśnie w razie potrzeby postąpi, schowała szkice i adres studia do torebki, po czym wyszła z kafejki na ulicę. ROZDZIAŁ DRUGI Poranek był cudownie czysty. Cassidy ubrała się w zwykły, niezobowiązujący

strój, nie wiedziała bowiem, jak powinna zaprezentować się początkująca modelka na pierwszej sesji. Doszła do wniosku, Ŝe w dŜinsach i białej koszuli z długimi rękawami będzie wyglądała najbardziej odpowiednio. Zgodnie z poleceniem nie spięła włosów, a makijaŜ był prawie niewidoczny. Nie zdecydowała jeszcze, czy będzie pozowała temu dziwnemu, intrygującemu męŜczyźnie, którego spotkała we mgle, ale ciekawość kazała jej przyjść do studia. Przepisała adres do swojego notesu i pospieszyła na przystanek, aby złapać tramwaj jadący do centrum. Nie spodziewała się, Ŝe adres, który artysta nagryzmolił na kartce, dotyczył tak ekskluzywnej dzielnicy miasta. Sądziła raczej, Ŝe studio będzie połoŜone niedaleko jej mieszkania w North Beach, gdzie panowała swobodna, arty- styczna atmosfera. Cyganeria - pisarze, muzycy i malarze - zajmowała ten rejon miasta, tworząc jego niepowtarzalny klimat. Pomyślała, Ŝe moŜe jej malarz ma bogatego sponsora, który załoŜył dla niego to kosztowne studio. Nieznajomy w ogóle nie odpowiadał jej wyobraŜeniom o artystach, a przecieŜ poznała ich całkiem sporo. Zmieniła jednak zdanie, kiedy zobaczyła jego ręce. To były najpiękniejsze dłonie, jakie Cassidy kiedykolwiek widziała. Długie i szczupłe, z wąskimi paznokciami i wyraźnie zaznaczonymi kośćmi. Sprawiały wraŜenie delikatnych, a zarazem silnych, o czym przekonała się, kiedy trzymał jej podbródek. Dobrze zapamiętała jego twarz i wielokrotnie przywoływała jej obraz w myślach. Było w niej coś niepowtarzalnego - surowego i pociągającego zarazem. Cassidy pomyślała, Ŝe gdyby to ona była malarką, taką właśnie twarz chciałaby uwiecznić na płótnie. Miał bowiem wyraziste kości, a w niepokojąco niebieskich oczach czaiła się jakaś tajemnica. Dźwięk dzwonka tramwaju wyrwał ją z rozmyślań. Głupia jestem, wytknęła sobie w duchu. Nawet nie wiem, jak on się nazywa, a juŜ zachwycam się jego twarzą. To on ma się zachwycać moją, a nie na odwrót. Wysiadła i zatrzymała się na chodniku, rozglądając się za właściwym numerem domu. Miałam rację co do tej dzielnicy, pomyślała. Podobnie jak w innych rejonach miasta, była tu niesamowita mieszanina egzotyki i kosmopolityzmu, romantyczności i praktyczności. Wielobarwne oblicze San Francisco widać było tu równie dobrze, jak w Chinatown czy Telegraph Hill. Dzień był piękny i ciepły. Cassidy rozkoszowała się urokami pogody, a jej myśli podąŜyły do maszynopisu, który zostawiła na biurku w domu. Wróciła do

rzeczywistości dopiero w chwili, gdy zorientowała się, Ŝe stoi przed domem, którego szukała. I ogromnie się zdumiała. Galeria. Cassidy raz jeszcze sprawdziła, czy nie pomyliła adresu, a jej zdumienie narastało. Czytała o tym miejscu zaledwie kilka miesięcy wcześniej, doskonale teŜ pamiętała jego otwarcie przed pięciu laty. Od tego czasu Galeria zyskała sobie reputację, jakiej zazdrościła jej konkurencja. Była wizytówką sztuki najwyŜszych lotów. WernisaŜ w Galerii zapewniał rozwój kariery początkującym artystom lub wzmacniał pozycję znanych twórców. Kolekcjonerzy i koneserzy zbierali się tu, aby podziwiać i krytykować prezentowane prace. W tym miejscu wypadało bywać. Podobnie jak większość budynków w mieście, ten takŜe był elegancki i niekonwencjonalny, prosty i bezpretensjonalny. Tymczasem wewnątrz znajdowały się skarby malarstwa i rzeźby. Cassidy wiedziała teŜ, Ŝe jednym z najwybitniejszych twórców, których prace znajdowały się w Galerii, był jej właściciel, Colin Sullivan. Starała się przypomnieć sobie, co o nim czytała, i wszystkie kawałki układanki zaczęły do siebie pasować. Był imigrantem z Irlandii, ale mieszkał w Ameryce ponad piętnaście lat. Karierę rozpoczął, kiedy miał niecałe dwadzieścia lat. Malował głównie farbami olejnymi, a jego znakiem rozpoznawczym było niezwykłe operowanie światłem i cieniem. Mówiono o nim, Ŝe jest bardzo niecierpliwy, ale i błyskotliwy. Miał pewnie trochę powyŜej trzydziestki. Nie był Ŝonaty, choć romansował z wieloma kobietami. Była wśród nich i księŜniczka, i primabalerina. Jego obrazy kupowano za bajońskie sumy, ale rzadko brał prowizję od sprzedaŜy. Malował dla przyjemności. Dopiero teraz, stojąc w cieple porannego słońca i składając w całość plotki i zasłyszane informacje, Cassidy zdała sobie sprawę, dlaczego twarz artysty wydawała się jej zna- joma. Widziała jego zdjęcie w gazecie, kiedy Galeria była otwierana, chyba pięć lat temu. Colin Sullivan... Wzięła głęboki oddech i poprawiła włosy. Colin Sullivan chciał ją namalować. Odmówił kiedyś wykonania portretu jednej z gwiazd Hollywood, a chciał namalować Cassidy St. John, bezrobotną pisarkę, której największym jak dotąd osiągnięciem było opublikowanie kilku opowiadań w babskim magazynie. Nagle przypomniała sobie, jak z obawy, Ŝe nieznajomy męŜczyzna zamierza na nią napaść, opowiedziała mu róŜne głupoty. Przygryzła wargi z irytacją i zaŜenowaniem. Mógł się przecieŜ przedstawić, zamiast skradać się za mną i mnie dotykać,

pomyślała. CóŜ, jak na takie okoliczności, Cassidy zachowała się zupełnie naturalnie i nie było powodu, by czuła się zakłopotana. Poza tym Colin Sullivan zaprosił ją do siebie. To on zaaranŜował całą tę sytuację. Cassidy przyszła tu tylko po to, Ŝeby podjąć decyzję, czy przyjmie ofertę pracy. Mocniej chwyciła torebkę, Ŝałując przez chwilę, Ŝe nie ubrała się w coś bardziej eleganckiego, i ruszyła w kierunku wejścia do Galerii. Drzwi były zamknięte. Nacisnęła ponownie klamkę, ale zdała sobie sprawę, Ŝe pora była zbyt wczesna, by Galeria juŜ działała, zaraz, Sullivan mówił coś o studiu, które z pewnością ma osobne wejście. Cassidy skręciła za rogiem budynku i spróbowała otworzyć boczne drzwi. One jednak takŜe nie drgnęły. NiezraŜona poszła dalej, próbując dostać się do budynku drzwiami znajdującymi się z tyłu. TakŜe bez skutku. Wówczas jej uwagę przykuły drewniane schody wiodące na piętro. Uniosła głowę i osłaniając oczy przed słońcem, przyjrzała się rzędowi okien. Szyby odbijały światło. Pomyślała, Ŝe gdyby to ona była artystą i miała swoje studio, z pewnością byłoby ono na piętrze. Zaczęła wspinać się po stromych schodach. Na ich szczycie znajdowały się kolejne drzwi. Cassidy chwyciła za klamkę, zawahała się przez chwilę, lecz zdecydowała się zapukać. Spojrzała przez ramię i zorientowała się, Ŝe była bardzo wysoko. - Spóźniłaś się - powiedział wyraźnie zniecierpliwiony Colin, otwierając drzwi. Złapał ją za rękę i wciągnął do środka, zanim zdąŜyła odpowiedzieć. Poczuła zapach terpentyny i farb. Gospodarz wyglądał równie groźnie w jasnym świetle dnia, jak i na przystani w gęstej mgle. I podobnie jak wtedy przytrzymał jej podbródek silnymi dłońmi. - Panie Sullivan... - zaczęła podenerwowana. - Ciii - Przechylił jej twarz w lewą stronę i zmruŜył oczy. - Tak, wygląda jeszcze lepiej w dobrym świetle. Podejdź tutaj. Muszę zrobić wstępne szkice. - Panie Sullivan - spróbowała ponownie, kiedy prowadził ją przez duŜy, przestronny pokój, wypełniony płótnami i innym sprzętem malarskim. - Chciałabym dowiedzieć się więcej o tej pracy, zanim ostatecznie się zdecyduję. - Usiądź tutaj. - Posadził ją siłą na stołku. - Nie garb się - dodał. - Panie Sullivan, czy moŜe mnie pan posłuchać? - Teraz bądź cicho. - Wziął do ręki szeroki szkicownik i ołówek. Skonfundowana, westchnęła i skrzyŜowała ręce na piersi. MoŜe będzie łatwiej, kiedy skończy szkicować, uznała i zaczęła rozglądać się po pokoju. Był duŜy, miał

wiele szerokich okien oraz okno w dachu, co ogromnie jej się podobało. Przestronne okna wpuszczały duŜo światła słonecznego, drewniane podłogi były tu i ówdzie pochlapane farbą. Pod kremową ścianą leŜała bezładnie sterta nienaciągniętych płócien. Tu i tam stały sztalugi, a wielki stół zawalony był róŜnego rodzaju farbami, pędzlami, szmatkami i butelkami. - Wyjrzyj przez okno - powiedział Colin. - Potrzebny mi profil. Posłusznie wykonała polecenie. Uczucie irytacji ustąpiło, kiedy zauwaŜyła małego, zapracowanego wróbla na gałęzi dębu. Uśmiechnęła się ciepło. - Co widzisz? - Colin przysunął się do niej. - Małego wróbla, o tam! - wyciągnęła rękę przed siebie. - Zobacz, jak bardzo się stara, Ŝeby skończyć to gniazdo. Buduje je z róŜnych kawałków patyczków, nitek, trawy czy innych skarbów, które znajdzie. Człowiek potrzebuje cegieł i cementu, a taki mały ptaszek potrafi stworzyć równie dobre schronienie bez rąk, narzędzi i wykwalifikowanych robotników. Wspaniałe, nie sądzisz? - Odwróciła się z uśmiechem. Był bliŜej, niŜ się spodziewała. Zakręciło jej się trochę w głowie. - Być moŜe jesteś jeszcze wspanialsza, niŜ myślałem. - Odsunął kosmyk włosów z jej ramienia. Przypomniała sobie, Ŝe powinna zachowywać się z rezerwą. - Panie Sullivan... - Colin - przerwał, kontynuując układanie jej włosów. - Albo Sullivan, jeśli wolisz. - Colin - powiedziała spokojnie - wczoraj nie miałam pojęcia, kim jesteś. Dotarło to do ranie dopiero dziś, kiedy stanęłam przed Galerią. - Poruszyła się, zmieszana faktem, Ŝe nadal stał tak blisko niej. - Oczywiście pochlebia mi, Ŝe zamierzasz mnie namalować, ale chciałabym wiedzieć, czego ode mnie Oczekujesz i... - Oczekuję, Ŝe pozostaniesz w jednej pozycji przez dwadzieścia minut bez wiercenia się. - PrzełoŜył pasmo jej włosów ponownie do przodu. Jego palce dotknęły jej szyi. Poczuła, jak przeszedł ją przyjemny dreszcz, lecz Colin zdawał się tego nie zauwaŜać. - Oczekuję, Ŝe będziesz słuchała moich instrukcji i będziesz cicho, dopóki nie powiem, Ŝe moŜesz juŜ mówić. Oczekuję, Ŝe będziesz punktualna i nie będziesz marudziła, Ŝe musisz wyjść wcześniej, bo masz umówioną randkę. - Byłam punktualnie - odparowała i obróciła głowę, niwecząc misterną pracę

Colina nad ułoŜeniem jej włosów. - Nie powiedziałeś mi, Ŝe wejście jest z tyłu budynku, więc chodziłam dookoła, zanim znalazłam właściwe drzwi. - Do tego jesteś bystra - powiedział z drwiną. - Twoje oczy gwałtownie ciemnieją, kiedy wychodzi z ciebie irlandzka natura. Nazywasz się Cassidy St. John, tak? - To nazwisko rodowe mojej matki. Chciała dodać coś jeszcze, ale jej przerwał: - Znałem kilkoro Irlandczyków o tym nazwisku. Uniósł jej ręce i zaczął się im przyglądać. - Nie znam nikogo z rodziny mojej matki. - Nie była zadowolona z faktu, Ŝe jej dotyka. - Moja matka zmarła przy porodzie. - Rozumiem. - Uniósł jej dłonie. - Masz bardzo szczupłe ręce. A kim jest twój ojciec? - Jego rodzina pochodzi z Devonu. Zmarł cztery lata temu. Ale nie wiem, co to ma wspólnego z moją pracą dla ciebie. - Wszystko ma znaczenie dla naszej wspólnej pracy. - Uniósł wzrok z jej dłoni, ale nadal trzymał je w swoich. - Odziedziczyłaś oczy i włosy po matce, a skórę i budowę po ojcu. Jesteś ucieleśnieniem sprzeczności, Cassidy St. John. I tym, czego ja potrzebuję. Twoje włosy mają wiele róŜnych odcieni i wyglądają tak naturalnie, jakbyś dopiero wstała z łóŜka. Masz na tyle rozumu, Ŝe nie próbujesz ich układać i ujarzmiać. Barwa twoich oczu zmienia się od błękitu po fiolet, a w ich kształcie jest coś egzotycznego. Są stworzone do tego, Ŝeby ciągle oddawać się marzeniom. A budowę masz jak angielska arystokratka. Twoje usta są gładkie, sugerują, Ŝe naleŜą do osoby zdolnej do pasji. Skórę masz czystą, odcień róŜu pod barwą kości słoniowej. Obraz, który chcę namalować, musi zawierać specyficzne elementy. Wymagam szczególnych cech od moich modelek. Ty je wszystkie posiadasz. - Przerwał na chwilę i pokiwał głową. - Czy to zaspokoiło twoją ciekawość? Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana, próbując wyobrazić sobie siebie tak, jak ją opisał. Czy jej pochodzenie rzeczywiście tak mocno wpłynęło na to, jak wyglądała? - Raczej nie. - Westchnęła, po czym ponownie na niego spojrzała. - Ale jestem na tyle próŜna, Ŝe chcę, by Colin Sullivan mnie namalował, i na tyle biedna, Ŝe

potrzebuję tej pracy. - Uśmiechnęła się. - Czy dzięki temu obrazowi stanę się nieśmiertelna? Zawsze chciałam być. Colin roześmiał się. Jego śmiech zabrzmiał ciepło i radośnie. Uścisnął jej dłonie i niespodziewanie przytknął do swych ust. - Dla mnie będziesz. Próbowała coś odpowiedzieć, ale przerwała, kiedy otworzyły się drzwi studia. - Colin, muszę... - Kobieta, która weszła do pokoju, przerwała gwałtownie i spojrzała uwaŜnie na Cassidy. - O, przepraszam! - powiedziała, gdy zauwaŜyła ich złączone ręce. - Nie wiedziałam, Ŝe jesteś zajęty. - Wszystko w porządku, Gail - odparł spokojnie. - Wiesz, Ŝe kiedy pracuję, to zamykam drzwi studia na zamek. To jest Cassidy St. John, która będzie dla mnie pozować. Cassidy, to jest Gail Kingsley, niezwykle utalentowana artystka, która zarządza Galerią. Gail Kingsley przyciągała wzrok. Była wysoka i szczupła, miała trójkątną twarz ukoronowaną jaskrawoczerwoną czupryną. W jej wyglądzie i postawie było coś intrygującego. Bystre, zielone oczy miały ciemną oprawę. Szerokie usta malowała jasnoczerwoną szminką, a w uszach nosiła złote kolczyki. Sukienkę, którą miała na sobie, luźną i zwiewną, uszyto z tkaniny o róŜnych odcieniach zieleni. Ruchy Gail były szybkie i gwałtowne. Zrobiła kilka kroków i widać było od razu, Ŝe jest to kobieta z nerwem i pełna energii. Naprawdę robiła wraŜenie. AŜ dech zapierało w piersiach. Przyjrzała się badawczo twarzy Cassidy, co sprawiło, Ŝe ta poczuła się nieswojo. - Ładnie zbudowana - skomentowała Gail lekcewaŜąco. - Ale kolor raczej nudny, nie sądzisz? - Nie moŜemy wszyscy mieć czerwonych włosów - odpowiedziała Cassidy ze złośliwą bezpośredniością. - Nie da się ukryć - przytaknął Colin z rozbawieniem i zwrócił się do Gail: - Czy czegoś potrzebujesz? Chcę wrócić do pracy. Cassidy pomyślała, Ŝe ludzi, którzy są ze sobą związani, otacza szczególna aura. Widać to w ich spojrzeniu, ruchach i tonie głosu. W chwili, gdy Gail spojrzała na Colina, Cassidy natychmiast się domyśliła, Ŝe są lub byli kochankami. Poczuła lekkie rozczarowanie i bezskutecznie próbowała wyrwać swoje dłonie z rąk Colina. - Chodzi o „Portret dziewczyny" Higgina. Zaoferowaliśmy za niego pięć

tysięcy, ale Higgin nie chce zaakceptować tej ceny bez twojej zgody. Planuję zamknąć tę sprawę jeszcze dzisiaj. - A kto złoŜył ofertę? - Charles Dupres. - Powiedz Higginowi, Ŝeby się zgodził. Dupres nie będzie się targował i na pewno zachowa się przyzwoicie. Coś jeszcze? Było coś odpychającego w jego głosie. Cassidy zauwaŜyła błysk w oczach Gail. - Nic, co nie moŜe poczekać. Idę zadzwonić do Higgina. - Świetnie. - Zanim Gail doszła do drzwi, odwrócił się do Cassidy i ponownie zajął się jej włosami. - Nie moŜe tak być - oznajmił gniewnie, lustrując ją od stóp do głów. Zmieszana jego oświadczeniem, wstrząśnięta tym, co odkryła we wzroku Gail, Cassidy popatrzyła na Colina i poprawiając nerwowo włosy, zapytała: - Co jest nie tak? - Ten strój. - Machnął niedbale ręką. - Nie powiedziałeś, jak chcesz, Ŝebym się ubrała. Poza tym jeszcze nie zdecydowałam, czy będę dla ciebie pozować. - Wzruszyła ramionami, poirytowana tym, Ŝe musi się usprawiedliwiać. - Mogłeś dać mi wskazówki co do stroju, a ty tylko nabazgrałeś adres i uznałeś sprawę za załatwioną. - Potrzebuję czegoś jednolitego i pofałdowanego, bez podkreślania talii czy innych dodatków - rozmyślał na głos, ignorując jej uwagi. - Czegoś w kolorze kości słoniowej, nie białego. Długiego i lśniącego. - Gdy ujął jej talię w dłonie, Cassidy wprost zamurowało. - Bioder prawie nie masz, talia jak u dziecka. Szyja będzie zakryta, więc nie ma się co przejmować brakiem rowka między piersiami. Czerwona z wściekłości, zeskoczyła ze stołka i odepchnęła Colina. - To moje ciało i mam w nosie twoje obserwacje. Mój rowek lub jego brak to tylko moja sprawa i nic ci do tego. - Nie bądź dzieckiem. - Energicznie posadził ją z powrotem na taborecie. - Jak na razie twoje ciało interesuje mnie tylko z artystycznego punktu widzenia. Jeśli się to zmieni, to dowiesz się o tym pierwsza. - Chwileczkę... - Zsunęła się ponownie z krzesełka. - Niesamowite. - Przytrzymał jej twarz, Ŝeby dobrze go widziała. - Wychodzi twój charakterek, ale to nie jest stan, którego poszukuję. MoŜe kiedyś...

Uśmiechnęła się łagodnie, kiedy jego dłonie zaczęły masować jej kark. Było to dla niej tak nowe doznanie, Ŝe nie dokończyła rozpoczętego zdania. Słowa Colina zabrzmiały równie pieszczotliwie, jak dotyk dłoni na jej skórze. Delikatny irlandzki akcent w jego głosie przybrał na sile. - Szukam złudzenia. I czegoś realnego, namacalnego. Marzenia. Czy moŜesz być moim marzeniem, Cass? W tym momencie, kiedy ich twarze były zaledwie centymetry od siebie, a ich ciała dotknęły się i Cassidy przeniknęło ciepło Colina, pomyślała, Ŝe mogłaby być wszystkim, o co by poprosił. Nic nie było niemoŜliwe. Uświadomiła sobie, na czym polega jego władza nad kobietami. Był czarujący, wyglądał trochę jak pirat, i pewnie dlatego wręcz oczekiwała, Ŝe w jego mowie pojawi się egzotyczne brzmienie. A w ogóle męski i silny był ten Colin Sullivan. Wiedziała, Ŝe był świadom tej władzy, jaką miał nad kobietami, i uŜywał jej bez skrupułów. Ale nawet to dodawało mu atrakcyjności. Czuła, Ŝe ulega jego urokowi, a emocje przysłaniają jej rozum. Zastanawiała się, jakie to byłoby uczucie, gdyby jego usta dotknęły jej warg i czy ten pocałunek byłby tak ekscytujący, jak to sobie wyobraŜała. Broniąc się przed takimi myślami, połoŜyła ręce na piersi Colina i odsunęła się na bezpieczną odległość. I - Niełatwy z ciebie facet, Colin. - Wzięła głęboki oddech, aby uspokoić drŜenie rąk. - Masz rację. - Na jego twarzy wyraz irytacji mieszał się z ciekawością. - Ile masz lat, Cassidy? - Dwadzieścia trzy. - Spojrzała mu w oczy. - Dlaczego pytasz? Wzruszył ramionami, wsunął ręce do kieszeni i zaczął spacerować po pokoju. - Muszę wiedzieć o tobie wszystko, zanim zacznę pracować. Portret musi pokazać, kim jesteś, na tym właśnie trzeba się skupić. Znajdź jak najprędzej odpowiednią sukienkę. Chcę zacząć pracę. JuŜ pora. W jego ruchach pojawił się pośpiech, co kontrastowało z tym Colinem, który dosłownie przed chwilą uwodził ją swym głosem. Kim jest Colin Sullivan, zastanawiała się Cassidy. Wiedziała, Ŝe to, co odkryje, moŜe okazać się niebezpieczne, ale pragnęła dowiedzieć się o nim jak najwięcej. - Myślę, Ŝe wiem, jakiej sukni szukasz - zaryzykowała. - Wprawdzie nie całkiem jest koloru kości słoniowej, coś bliŜej perłowego, ale fason ma prosty. Niestety kosztuje bardzo duŜo, bo to jedwab. - Gdzie ją moŜna dostać? - Zatrzymał się przed nią. - Chodźmy ją zobaczyć.

Pospiesznie ujął Cassidy pod rękę i wyprowadził tylnymi drzwiami. Schodziła ostroŜnie po stromych schodach, nie ryzykując połamania karku. - Którędy teraz? - zapytał, kiedy doprowadził ją przed front budynku. - To tylko kilka domów stąd. - Machnęła ręką w lewo. - Ale Colin... - Zanim skończyła myśl, juŜ prowadził ją pospiesznie we wskazanym kierunku. - Colin, myślę, Ŝe powinieneś wiedzieć... BoŜe, nie nadąŜam. Mógłbyś zwolnić? - Masz długie nogi. - Nie zwolnił tempa. Jęknęła zdegustowana i próbowała dotrzymać mu kroku. - Myślę, Ŝe powinieneś coś wiedzieć. Ta sukienka jest w sklepie, z którego zostałam wczoraj zwolniona. - Sklep odzieŜowy? - Ta wiadomość zainteresowała go na tyle, Ŝe zwolnił nieco i przyjrzał się uwaŜnie Cassidy. Odgarnął jej włosy. - Co ty robiłaś w sklepie z sukienkami? Posłała mu mroŜące spojrzenie. - Zarabiałam na Ŝycie, Sullivan. Niektórzy muszą tak robić, Ŝeby mieć co jeść. - Nie draŜnij się ze mną, Cass - poradził łagodnie. - Nie jesteś profesjonalną sprzedawczynią. - I właśnie dlatego zostałam zwolniona. - Uśmiechnęła się. - Nie jestem teŜ profesjonalną kelnerką, więc straciłam pracę w barze, bo nie pozwalałam się podszczypywać i obrzucać sałatką. Nie będę juŜ wspominała mojej krótkiej kariery operatorki centrali telefonicznej. To smutna, wręcz Ŝałosna historia, a dziś jest taki piękny dzień. - Uniosła głowę, Ŝeby uśmiechnąć się do Colina. Znów się jej przyglądał. - Jeśli nie jesteś ani profesjonalną sprzedawczynią, ani kelnerką, ani operatorką centrali telefonicznej, to kim jesteś, Cass? - Walczę o to, by być pisarką, a wygląda na to, Ŝe imałam się róŜnych nieodpowiednich zajęć, odkąd skończyłam szkołę. - Pisarka... - Pokiwał głową patrząc w dół na Cassidy. - Co piszesz? - Nowele, których nikt nie publikuje. - Ponownie się uśmiechnęła. - I sporadycznie artykuły o tym, jaki wpływ mają perfumy na nowoczesnych męŜczyzn. Muszę coś pisać, Ŝeby nie wyjść z wprawy. - Jesteś chociaŜ w tym dobra? - Ominął kolejnego przechodnia, nie

spuszczając z niej wzroku. - Jestem naturalna, niezmanierowana, drzemie we mnie wielki nieodkryty talent. - Odrzuciła włosy na ramiona i wskazała na sklep. - Jesteśmy na miejscu. Butik The Best. Ciekawa jestem, co Julia powie, gdy mnie zobaczy. Pewnie pomyśli, Ŝe jestem twoją utrzymanką - Przygryzła wargi, Ŝeby stłumić chichot, po czym ponownie spojrzała na Colina: - Masz w zanadrzu kilka zniewalających spojrzeń? - Iskry rozbawienia tańczyły w jej oczach, kiedy zatrzymała się przed wejściem do sklepu. - Mógłbyś posłać mi kilka i dałbyś Julii temat do rozmów na najbliŜsze tygodnie. - Otworzyła drzwi, a na jej pięknej twarzy pojawił się uśmiech. Poprawna jak zawsze Julia powitała Colina z przesadną grzecznością i jedynie z nieznacznym zaskoczeniem spojrzała na dawną pracownicę. Gdy dotarło do niej, Ŝe zawitał do jej sklepu sam wielki Sullivan, jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, które stało się jeszcze większe, gdy Cassidy poprosiła o sukienkę z perłowego jedwabiu. Wchodząc do przymierzalni, uświadomiła sobie, jak dziwnie wszystko się układa. Nieco ponad dwadzieścia cztery godziny temu stała na zewnątrz tego duŜego pomieszczenia, trzymając naręcze odrzuconych przez klientkę sukienek. I nie myślała nawet o Colinie Sullivanie. Teraz zdawało się, Ŝe zdominował jej myśli i czyny. Cienki, chłodny jedwab oplótł jej ciało tylko dlatego, Ŝe Colin tego zapragnął. Jej serce biło szybciej, gdyŜ wiedziała, Ŝe czekał przed przymierzalnią, chcąc zobaczyć efekt. Zapięła suwak, wstrzymała oddech i odwróciła się. Jej odbicie wydawało się patrzeć na nią z niekłamanym respektem. Sukienka opadała prostą linią, podkreśloną delikatnością materiału. Ramiona prześwitywały przez cienki, przezroczysty jedwab. Cassidy odetchnęła powoli. To była wymarzona suknia. Romantyczna i prosta zarazem. Cassidy wyglądała w niej zarówno delikatnie, jak i niezmiernie elegancko. Nerwowo zwilŜyła wargi i wyszła z przymierzami. Colin czarował Julię, co wzburzyło Cassidy. W jego oczach pojawiły się chochliki, kiedy uniósł dłoń Julii do swych ust. Cassidy nauczyła się trzymać nerwy na wodzy. Uśmiechnęła się nieznacznie. - Colin. Odwrócił się. Uśmiech, który rozjaśniał jego twarz i oczy, natychmiast przygasł. Colin puścił rękę Julii i zrobił kilka kroków naprzód. Cassidy, która juŜ miała zamiar obrócić się, by mógł się jej przyjrzeć, zamarła w bezruchu, zahipnotyzowana jego spojrzeniem.

Jego wzrok powoli powędrował w dół i ponownie do góry, zatrzymując się na twarzy Cassidy. Oblała się rumieńcem. Jak Colin to robił, Ŝe czuła się na zmianę tak pełna Ŝycia i tak słaba? I to tylko z powodu jego spojrzenia. Chciała coś powiedzieć, Ŝeby przerwać tę niewygodną ciszę, ale nie mogła wydusić z siebie ani słowa, poza tym, Ŝe powtórzyła: - Colin? - Brzmiało to jak pytanie o akceptację, choć wcale tego nie chciała. Coś błysnęło w jego oczach, po czym szybko zniknęło, a koncentracja zmieniła się w irytację. - Ta sukienka będzie dobra. KaŜ ją zapakować i zabierz ze sobą jutro. Wtedy zaczniemy. - Jego głos brzmiał odpychająco. W głowie Cassidy kołatał milion pytań i wątpliwości. - To wszystko? - Tak, to wszystko. Godzina dziewiąta jutro rano. Nie spóźnij się. Cassidy odetchnęła cięŜko. Czuła pogardę do tego faceta. Patrzyli na siebie przez kolejną minutę, a napięcie narastało w powietrzu. Po chwili Cassidy odwróciła się i weszła do przymierzalni. ROZDZIAŁ TRZECI Cassidy spędziła większą część nocy na rozmyślaniach o minionym dniu i swoich emocjach, i do rana zdąŜyła wszystko sobie poukładać. Nie miała najmniejszego powodu, Ŝeby złościć się na Colina. Jego reakcja, gdy Cassidy pokazała się w jedwabnej sukni, była właśnie taka, jakiej naleŜało się spodziewać. Jadąc tramwajem przez miasto i trzymając w ręku paczkę z sukienką, obiecywała sobie, Ŝe zachowa dystans wobec swego szefa. Bo przecieŜ jest jej szefem, skoro zatrudnił ją na całe dwa miesiące. Ale przede wszystkim jest artystą, i to obdarzonym duŜym temperamentem. Wysiadła z tramwaju, aby resztę drogi przejść piechotą. Cassidy wiedziała, Ŝe Colin zauwaŜył coś szczególnego w jej twarzy, i zamierza uwiecznić to na płótnie. Myśli o niej jedynie w kategoriach zawodowych, tak jak i ona o nim. Zresztą jak mogłoby być inaczej, skoro ledwie się poznali. To, co wydarzyło się wczoraj, było miłe i intrygujące, ale na pewno nie moŜna powiedzieć, Ŝe coś zaiskrzyło między nimi. Byłaby to gruba przesada. PrzecieŜ te sprawy nie dzieją się w ten sposób, a na pewno nie tak szybko. Jedyne, co ich łączy, to więź między artystą i modelką. Wszystko inne to tylko kolejne scenariusze pisane przez jej umysł.

Dotarła do studia i zapukała. Jej postanowienie o profesjonalnej postawie w nowej pracy zachwiało się, kiedy drzwi otworzyła Gail. - Cześć - powiedziała Cassidy z uśmiechem, choć we wzroku Gail nie było nic, co zachęcałoby do przyjaznych zachowań. W odpowiedzi zobaczyła tylko zapraszający do wejścia gest ręki. Colina nigdzie nie było widać. Cassidy z jednej strony podziwiała styl Gail, z drugiej była rozczarowana, wręcz czuła duŜy dyskomfort, Ŝe to nie Colin otworzył drzwi. Dodatkowo miała wraŜenie, Ŝe w dŜinsach i sweterku wygląda przy Gail jak obdartus. - Przyszłam zbyt wcześnie? Gail, zanim odpowiedziała, powoli obeszła ją wokół, uwaŜnie się przyglądając. - Colin zaraz będzie. Czy te loki są naturalne, czy to efekt trwałej? - Naturalne - odparła wolno Cassidy. - A kolor? - TeŜ naturalny. Dlaczego pytasz? - Tylko z ciekawości, skarbie, tylko z ciekawości. Colina bardzo poruszyła, wręcz zafascynowała twoja twarz. Wygląda na to, Ŝe dopadł go jakiś romantyczny nastrój. Według mnie źle to wróŜy przyszłemu dziełu. - Zwęziła oczy, jakby chciała dokładnie zapoznać się z fakturą skóry Cassidy. - Chcesz policzyć zęby? - spytała Cass. - Nie bądź złośliwa. Colin i ja często wymieniamy się modelkami. Patrzę, czy się do czegoś nadajesz. - Nie jestem paczką zapałek, panno Kingsley - uniosła się Cassidy. - Dobra modelka powinna być elastyczna - zganiła ją Gail. - Mam nadzieję, Ŝe przynajmniej nie ośmieszysz się jak ta poprzednia. - Poprzednia? - zapytała zaskoczona Cassidy i zaraz tego poŜałowała. Powinna była zachować dystans, nie okazywać takiego zainteresowania. - Zakochała się po uszy w Colinie. - Gail uśmiechnęła się chłodno. Jej niecierpliwe, gwałtowne ruchy draŜniły Cassidy. Była jak przyczajony, gotów do ataku kot. - Co gorsza, wyobraziła sobie, Ŝe Colin takŜe się w niej zakochał. To było doprawdy Ŝenujące. Słodka mała laleczka. Skóra biała jak mleko i ciemne oczy. Oczywiście na koniec Colin zachował się wobec niej paskudnie. Taki juŜ jest, gdy ktoś próbuje go ograniczać. Nie ma nic gorszego niŜ ciągłe słuchanie czyichś

westchnień, prawda? - Nie mam pojęcia - odpowiedziała Cassidy łagodnie. - Ale nie musisz się obawiać, nie zamierzam zamęczać Colina moimi westchnieniami. On potrzebuje mojej twarzy, a ja potrzebuję pracy. - Postanowiła od razu wszystko wyjaśnić, by potem nie było niepotrzebnych nieporozumień. - Nie sprawię ci Ŝadnych kłopotów, Gail. Jestem zbyt zajęta, Ŝeby wdawać się w romans z Colinem. Gail zatrzymała się i zmarszczyła brwi, po czym ruszyła ponownie w kierunku drzwi. - To ułatwi nam współŜycie, nie sądzisz? MoŜesz się tu przebrać. Gdy Gail wyszła, Cassidy odetchnęła głęboko i potrząsnęła głową. Jednak artyści naprawdę są zwariowani, pomyślała. Oburzona zachowaniem Gail, ruszyła w kierunku wskazanych drzwi, znalazła małą garderobę i zaczęła się przebierać. Podobnie jak wczoraj, dotyk jedwabiu sprawił, Ŝe poczuła się inną osobą. Czy dlatego, Ŝe suknia jest tak elegancka i prosta zarazem? - pomyślała. A moŜe dlatego, Ŝe tak właśnie myśli o mnie Colin? Jakkolwiek było, Cassidy nie mogła zaprzeczyć, Ŝe czuła się silniejsza, kiedy miała na sobie tę suknię - bardziej pewna siebie i bardziej kobieca. Rzuciła okiem na swoje odbicie w lustrze, otworzyła drzwi i weszła do studia. - O, jesteś tutaj. Udała zaskoczenie, kiedy zobaczyła Colina, który wpatrywał się w czyste płótno. Widziała tylko jego profil, gdyŜ nie odwrócił się do niej. Ręce trzymał w kieszeniach, ubrany był zwyczajnie, podobnie jak poprzedniego dnia, a ten strój doskonale podkreślał jego budowę. Był skupiony, zacisnął usta, zwęził oczy. Jest bardzo atrakcyjny i wspaniale byłoby się nim opiekować, przemknęło przez głowę Cassidy. Zatrzymała się, pewna, Ŝe nawet nie usłyszał, jak weszła. - Chcę od razu zacząć malować na płótnie - powiedział, nadal nie odwracając się w jej kierunku. - Na stole leŜą fiołki. Pasują do twoich oczu. Cassidy zobaczyła małe kwiatki rzucone w artystycznym nieładzie. Uśmiechnęła się uradowana. - Och, są piękne! Podeszła do stołu, podniosła fiołki i ukryła twarz w ich delikatnych płatkach. Pachniały łagodnie i słodko. Oczarowana, uniosła oczy, Ŝeby podziękować Colinowi.

- Szukałem czegoś, co by kontrastowało z sukienką - powiedział, nie zmieniając pozycji ani wyrazu twarzy. Przyjemne uczucie prysło niczym bańka mydlana. Cass spojrzała na kwiatki i westchnęła. Sama była sobie winna. Oczywiście kupił je jako rekwizyt, a nie dla niej. To śmieszne, Ŝe mogła pomyśleć inaczej. Potrząsnęła głową i podeszła do Colina. - Widzisz mnie juŜ na tym płótnie? Odwrócił się i spojrzał na nią, ale wyraz skupienia nie zniknął z jego twarzy. - Tak, będą pasować. Stań tam, chcę cię zobaczyć w świetle z okna. Kiedy przesuwał ją po pokoju, szukając najlepszego oświetlenia, Cassidy odwróciła głowę i spojrzała na niego. - Dzień dobry, Colin - powiedziała czystym, słodkim głosem. - Kiedy pracuję, nie zawracam sobie głowy dobrymi manierami. - Zatrzymał się przy oknie. - Jestem cholernie zadowolona, Ŝe to wyjaśniłeś. - Uśmiechnęła się uprzejmie. - Znany jestem równieŜ tego, Ŝe na śniadanie poŜeram młode, przemądrzałe dziewki. - Dziewki!? - uśmiechała się juŜ ponad miarę słodko. - Brzmi cudownie, kiedy tak mówisz. „Namiętne, młode dziewki" zabrzmiałoby jeszcze lepiej. - Ale to określenie do ciebie nie pasuje. - Jedną ręką uniósł jej brodę, a drugą odgarnął włosy z ramienia. - Ach... - Cassidy poczuła się uraŜona. - Kiedy juŜ raz cię ustawię, nie ruszaj się. Jak się zdenerwuję, mogę rzucić w ciebie sztalugą. Mówiąc to, ustawiał jej twarz i sylwetkę. Jego dotyk był bezosobowy i chłodny. Cassidy pomyślała, Ŝe traktował ją jak przedmiot. Po jego oczach zorientowała się, Ŝe jest całkowicie nieobecny myślami. Podczas pisania za- chowywała się podobnie. TeŜ zamykała się w swoim świecie i tworzyła. Odsunął się od niej i obserwował w milczeniu. Stała prosto i naturalnie. W dłoniach miała bukiet. Delikatnie zgięte w łokciach ręce trzymała luźno, dłonie były na wysokości bioder. Włosy spływały na ramiona. Colin poprawił jeszcze raz ułoŜenie głowy i polecił Cassidy, by się nie - odzywała, dopóki jej na to nie pozwoli. Zastosowała się do nakazu, ruszała jedynie oczami, obserwując, jak Colin stanął ponownie za sztalugami i rozpoczął pracę. Wiele minut upłynęło w ciszy. Cassidy patrzyła, jak poruszał ręką, w której trzymał kawałek węgla. Ciągle taksował