Z angielskiego przełożyli
MARCIN KRYGIER WŁADYSŁAW
MASIULANIS
WARSZAWA 2OOi
Tytuł oryginału: WARLOCK
Dla mojej nowej miłości
MOKHINISO
Duchów Dżyngis—chana i Omara
Khayyama
wskrzeszonych w księżycu świetlistym
niczym perła bez skazy
Niczym rozwijający się wąż, sznur
bojowych rydwanów sunął chyżo
korytem doliny. Przytrzymując się burty
czołowego pojazdu, chłopak spojrzał ku
zamykającym je z obu stron zboczom.
Nagie skały upstrzone były wylotami
starodawnych grobowców, co
sprawiało, że skarpa wyglądała niczym
plaster miodu. Czarne jamy wpatrywały
się w nich z góry nieubłaganym
wzrokiem legionu dżinów. Książę Nefer
Memnon zadrżał i odwrócił głowę,
ukradkowym gestem lewej dłoni
odpędzając zły urok.
Zerknął przez ramię na podążającą jego
śladem kolumnę. Taita obserwował go
poprzez wirujące obłoki kurzu z
najbliższego rydwanu. Pył okrył starego
człowieka i jego pojazd bladą mgłą,
zabłąkany promień słońca, który zdołał
sięgnąć dna tej przepastnej doliny,
zamigotał na drobinach miki,
upodabniając go do któregoś z bogów.
Nefer pochylił głowę z zakłopotaniem,
wstyd mu było, że starzec był świadkiem
jego przesądnego lęku. Książę
królewskiej krwi z Domu Tamose nie
powinien okazywać podobnej słabości,
zwłaszcza stając na progu dorosłości.
Jednak Taita znał go lepiej niż inni, był
opiekunem Nefera od maleńkości, był
mu bliższy niż rodzice czy rodzeństwo.
Wyraz twarzy Taity nie uległ
najmniejszej zmianie, lecz mimo
dzielącej ich odległości jego stare oczy
zdawały się wwiercać w samo jądro
duszy Nefera. Dostrzegając i rozumiejąc
wszystko.
Nefer odwrócił się i wyprostował u
boku swego ojca, potrząsającego
wodzami i poganiającego konie
uderzeniami długiego bicza. Dolina
otwierała się bez ostrzeżenia,
przechodząc w olbrzymi amfiteatr,
kryjący w swym wnętrzu nagie,
pokruszone ruiny miasta Gallala. Widok
tego słynnego pola bitwy przepełnił
Nefera podnieceniem. Za młodu sam
Taita walczył tu, gdy półbóg Tanus,
książę Harrab, rozbił mroczne siły
zagrażające istnieniu Egiptu. Było to
ponad sześćdziesiąt lat temu, lecz Taita
opowiedział mu wszystko z
najdrobniejszymi szczegółami, a jego
opowieść była tak barwna, że Nefer
miał uczucie, jakby znajdował się tutaj
owego krwawego dnia.
Ojciec Nefera, bóg i faraon Tamose,
podprowadził rydwan do zmurszałych
kamieni zrujnowanej bramy i osadził
konie w miejscu. Za nimi setka
rydwanów kolejno wykonała zgrabnie
ten sam manewr, wojownicy ześlizgnęli
się ze swoich platform, by napoić konie.
Gdy faraon otworzył usta, aby
przemówić, zaschnięty kurz wykruszył
mu się z policzków i opadł na pierś.
— Mój panie! — faraon pozdrowił
Wielkiego Lwa Egiptu, księcia Naję,
dowódcę armii i ukochanego
towarzysza. — Musimy wyruszyć w
dalszą drogę, nim słońce dotknie
szczytów wzgórz. Pragnę dokonać
nocnego przejścia przez diuny do El
Gabar. — Błękitna wojenna korona na
skroniach Tamose połyskiwała od
drobinek miki. Kiedy spojrzał na
Nefera, jego oczy zaczerwienione były
od nagromadzonych w kącikach grudek
zwilżonego łzami błota. — Tutaj się
rozstaniemy, dalej pojedziesz z Taitą.
Chociaż wiedział, że protestując nic nie
wskóra, Nefer i tak otworzył usta.
Szwadron kierował się na spotkanie
wroga. Plan bitwy przygotowany przez
faraona Tamose zakładał zatoczenie
kręgu na południe, przez Wielkie Diuny,
i przemknięcie się między gorzkimi,
sodowymi jeziorami, by zaskoczyć
przeciwnika od tyłu, przebić przejście
przez jego szyki, otwierając drogę
egipskim legionom, zgromadzonym i
wyczekującym nad Nilem pod Abnub.
Wtedy Tamose zamierzał połączyć obie
armie i, zanim przeciwnik zdoła się
pozbierać, przedostać się obok Tell el—
Daba i zdobyć wrogą twierdzę Awaris.
Był to śmiały i efektowny plan, jego
powodzenie mogło jednym uderzeniem
zakończyć wojnę z Hyksosami, toczoną
już od dwóch pokoleń. Nefera nauczono,
że wojna i sława stanowią cel jego
egzystencji na tym świecie. Lecz nawet
teraz, mimo zaawansowanego wieku
czternastu lat, i jedno, i drugie wciąż
pozostawało dla niego nieosiągalne. Z
całego serca pragnął pojechać u boku
swego ojca na spotkanie zwycięstwa i
nieśmiertelności.
Zanim prośba zdążyła popłynąć z jego
warg, faraon uprzedził go.
— Co jest pierwszą powinnością
wojownika? — zapytał chłopca.
— Posłuszeństwo, Wasza Królewska
Mość — Nefer opuścił wzrok,
odpowiadając z ociąganiem.
— Nigdy o tym nie zapomnij — faraon
skinął głową i odszedł. Nefer czuł się
odtrącony, niepotrzebny. Paliły go oczy,
górna
warga drżała lekko, lecz spojrzenie
Taity sprawiło, że wziął się w garść.
Zamrugał, przeganiając łzy, pociągnął
łyk z bukłaka zawieszonego przy burcie
rydwanu, a potem odwrócił się do
wiekowego Maga, potrząsając
zamaszyście swoimi gęstymi,
zakurzonymi kędziorami.
— Pokaż mi pomnik, Tata — zażądał.
Niedopasowana para przecisnęła się
przez tłum rydwanów,
ludzi i koni, wypełniający wąską ulicę
martwego miasta. Rozebrana ze względu
na niemiłosierną spiekotę, dwudziestka
żołnierzy ześlizgnęła się w dół
głębokich, starożytnych studni, tworząc
żywy łańcuch, by wydobyć na
powierzchnię cenną, gorzkawą wodę.
Niegdyś studnie te były w stanie
utrzymać przy życiu bogate i ludne
miasto, usadowione na szlaku
handlowym między Nilem a Morzem
Czerwonym. Potem, całe wieki temu,
trzęsienie ziemi przemieściło warstwę
wodonośną, blokując przepływ
podziemnej wody. Miasto Gallala
umarło z pragnienia. Teraz wody
zaledwie wystarczyło na napojenie
dwustu koni i uzupełnienie zapasów w
bukłakach, zanim studnie zostały
opróżnione.
Taita poprowadził Nefera wąskimi
alejkami, obok świątyń i pałaców
zamieszkanych wyłącznie przez
jaszczurki i skorpiony, na opustoszały
centralny plac miasta. Pośrodku
znajdował się pomnik wzniesiony na
chwałę księcia Tanusa i jego
zwycięstwa nad armiami bandytów,
którzy o mały włos nie zdławili
najbogatszego i najpotężniejszego
narodu na świecie. Była to niezwykła
piramida z ludzkich czaszek,
połączonych zaprawą murarską,
osłonięta kapliczką z czerwonych
skalnych płyt. Więcej niż tysiąc czaszek
szczerzyło się na chłopca, gdy czytał na
głos inskrypcję wyrytą na kamiennym
portyku: „Nasze odrąbane głowy
upamiętniają stoczoną w tym miejscu
bitwę, w której zginęliśmy pod mieczem
Tanusa, księcia Harrab. Niech przyszłe
pokolenia poznają z czynów tego
wielkiego pana świetność bogów i
potęgę sprawiedliwych mężów. Tak
postanowiono w czternastym roku
panowania boga faraona Mamose".
Kucając w cieniu pomnika, Taita
obserwował księcia obchodzącego
piramidę, zatrzymującego się co kilka
kroków z dłońmi na biodrach, by
uważniej się jej przyjrzeć. Choć z
twarzy Taity nie sposób było wyczytać
żadnego uczucia, w jego oczach kryła
się czułość. Miłość starca do tego
dzieciaka miała swe źródło w dwóch
innych żywotach. Pierwszym z nich była
Lostris, królowa
Egiptu. Taita był eunuchem, lecz
wykastrowano go po osiągnięciu wieku
dojrzałego i zdążył pokochać kobietę.
Wskutek fizycznego kalectwa miłość
Taity była czysta, a obdarzył nią
królową Lostris, babkę Nefera. Była to
miłość tak bezgraniczna, że nawet teraz,
dwadzieścia lat po jej śmierci, wciąż
jeszcze leżała u podstaw jego
codziennej egzystencji.
Drugim człowiekiem, z którego czerpał
swą miłość do Nefera, był Tanus, książę
Harrab; jego czyny upamiętniał ten
pomnik. Był droższy Taicie od
rodzonego brata. Oboje już dawno
odeszli, tak Lostris, jak i Tanus, lecz ich
przemieszana krew krążyła silnym
strumieniem w żyłach tego chłopca. Z
ich nielegalnego związku przed wielu
laty zrodziło się dziecko, z którego
wyrósł faraon Tamose, dowodzący
szwadronem rydwanów, z którym tu
przyjechali. Ojciec księcia Nefera.
— Tata, pokaż mi, gdzie pojmałeś
przywódcę rozbójników — głos Nefera
łamał się z podniecenia i przemian
wieku dojrzewania. — To było tutaj? —
Podbiegł do zwalonego muru na
południowym skraju placu. —
Opowiedz to jeszcze raz.
— Nie, tutaj. Z tej strony —
odpowiedział Taita, podniósł się i
przeszedł na swych długich, bocianich
nogach pod wschodni mur. Zadarł głowę
do góry, spoglądając na kruszejące
zwieńczenie. — Miał na imię Szufti, był
jednooki i brzydki jak bóg Set.
Próbował wymknąć się z boju na drugą
stronę muru. — Taita schylił się,
podniósł z gruzowiska połówkę cegły z
wypalonej gliny i nieoczekiwanie cisnął
ją w górę. Poszybowała i zniknęła za
murem. — Rozbiłem mu czaszkę i
strąciłem na dół jednym pociskiem.
Chociaż Nefer z doświadczenia znał siłę
starca i jego legendarną wytrzymałość,
zdumiał się tym rzutem. Jest stary jak
świat, starszy od mojej babki, bo
wychowywał ją, tak jak mnie, pomyślał
z podziwem. Ludzie powiadają, że
widział dwieście wylewów Nilu i
własnymi rękami wznosił piramidy.
Potem zapytał:
— Tata, odrąbałeś mu głowę i położyłeś
na tym stosie? — wskazał na posępny
pomnik.
— Dobrze znasz odpowiedź,
opowiadałem ci o tym sto razy — Taita
z udaną skromnością uzewnętrznił swą
niechęć do wychwalania własnych
uczynków.
— Opowiedz mi jeszcze raz! —
rozkazał Nefer.
Taita usiadł na kamiennym bloku,
podczas gdy uradowany Nefer usadowił
się wyczekująco u jego stóp, słuchając
chciwie, do chwili gdy baranie rogi
szwadronu zwołały na powrót żołnierzy
rykiem tak potężnym, że poniósł się
serią cichnącego stopniowo echa między
czarne stromizny.
— Faraon nas wzywa — powiedział
Taita i podniósł się, ruszając w stronę
bramy.
Za murami panowała ożywiona
krzątanina, szwadron sposobił się do
przejścia przez wydmy. Wypełnione
bukłaki kołysały się ociężale, żołnierze
sprawdzali i zaciągali uprzęże swoich
zwierząt przed zajęciem miejsca w
rydwanach.
Gdy wyłonili się z przejścia, faraon
Tamose spojrzał ponad głowami swoich
oficerów, po czym skinieniem głowy
przywołał do siebie Tai tę. We dwóch
oddalili się poza zasięg słuchu
sztabowców. Książę Naja zrobił krok w
ich stronę, jak gdyby chciał do nich
dołączyć. Taita szepnął coś do faraona, a
wtedy Tamose odwrócił się i odprawił
Naję jednym krótkim słowem. Urażony
dygnitarz, zaczerwieniony z irytacji,
posłał Taicie spojrzenie ostrzejsze od
grotu strzały.
— Obraziłeś Naję. Któregoś dnia może
mnie zabraknąć, by cię ochronić —
ostrzegł go faraon.
— Nie możemy zaufać nikomu — odparł
z ociąganiem Taita. — Aż do chwili gdy
zmiażdżymy łeb węża zdrady,
zaciskającego swe zwoje wokół kolumn
twego pałacu. Do chwili twego powrotu
z kampanii na północy tylko my dwaj
możemy wiedzieć, dokąd zabieram
księcia.
— Ale to Naja! — faraon zaśmiał się
niedbale.
Naja był mu bliski jak brat. Razem
pokonali Czerwoną Drogę.
— Nawet Naja — odparł Taita i
zamilkł.
Jego podejrzenia powoli zamieniały się
w pewność, lecz nie zdążył jeszcze
zgromadzić wystarczających dowodów,
by przekonać faraona.
— Czy książę wie, dlaczego chronicie
się w głębi pustyni? — zapytał faraon.
— Wie tylko tyle, że czeka go kolejny
poziom wtajemniczenia i że zapolujemy
na jego ptaka—totem.
— To dobrze, Taita — faraon skinął
głową. — Zawsze byłeś skąpy w
słowach, lecz szczery. Nic więcej nie
mamy sobie do powiedzenia, bo
wszystko zostało już powiedziane.
Jedźcie teraz i niech Horus okryje
swymi skrzydłami ciebie i Nefera.
— Oglądaj się za siebie, Wasza
Królewska Mość, bo w dzisiejszych
czasach wrogów znajdziesz tak w
przedzie, jak i za swymi plecami.
Faraon ścisnął mocno ramię Maga.
Ciało pod jego palcami było chude, lecz
twarde niczym wyschnięty konar akacji.
Potem podszedł do Nefera, czekającego
przy królewskim rydwanie z miną
szczeniaka przegnanego do psiarni.
— Boski Majestacie, w szwadronie są
młodsi ode mnie — książę uczynił
jeszcze jedną rozpaczliwą próbę
przekonania ojca, że powinien pozostać
z wojskiem. Faraon wiedział
oczywiście, że chłopak ma słuszność.
Meren, wnuk prześwietnego generała
Kratasa, był od niego młodszy o trzy dni,
a jednak dziś jechał ze swym ojcem jako
oszczepnik w jednym z ostatnich
rydwanów. — Kiedy zezwolisz mi
towarzyszyć ci w boju, ojcze?
— Może kiedy przemierzysz Czerwoną
Drogę. Wtedy nawet ja nie będę ci się
sprzeciwiał.
Była to obietnica bez pokrycia i obaj
dobrze to rozumieli. Czerwona Droga
stanowiła wyśrubowany sprawdzian
umiejętności jeździeckich i
WILBUR SMITH CZAROWNIK
Z angielskiego przełożyli MARCIN KRYGIER WŁADYSŁAW MASIULANIS WARSZAWA 2OOi Tytuł oryginału: WARLOCK
Dla mojej nowej miłości MOKHINISO
Duchów Dżyngis—chana i Omara Khayyama wskrzeszonych w księżycu świetlistym niczym perła bez skazy
Niczym rozwijający się wąż, sznur bojowych rydwanów sunął chyżo korytem doliny. Przytrzymując się burty czołowego pojazdu, chłopak spojrzał ku zamykającym je z obu stron zboczom. Nagie skały upstrzone były wylotami starodawnych grobowców, co sprawiało, że skarpa wyglądała niczym plaster miodu. Czarne jamy wpatrywały się w nich z góry nieubłaganym wzrokiem legionu dżinów. Książę Nefer Memnon zadrżał i odwrócił głowę, ukradkowym gestem lewej dłoni odpędzając zły urok. Zerknął przez ramię na podążającą jego śladem kolumnę. Taita obserwował go poprzez wirujące obłoki kurzu z
najbliższego rydwanu. Pył okrył starego człowieka i jego pojazd bladą mgłą, zabłąkany promień słońca, który zdołał sięgnąć dna tej przepastnej doliny, zamigotał na drobinach miki, upodabniając go do któregoś z bogów. Nefer pochylił głowę z zakłopotaniem, wstyd mu było, że starzec był świadkiem jego przesądnego lęku. Książę królewskiej krwi z Domu Tamose nie powinien okazywać podobnej słabości, zwłaszcza stając na progu dorosłości. Jednak Taita znał go lepiej niż inni, był opiekunem Nefera od maleńkości, był mu bliższy niż rodzice czy rodzeństwo. Wyraz twarzy Taity nie uległ najmniejszej zmianie, lecz mimo dzielącej ich odległości jego stare oczy
zdawały się wwiercać w samo jądro duszy Nefera. Dostrzegając i rozumiejąc wszystko. Nefer odwrócił się i wyprostował u boku swego ojca, potrząsającego wodzami i poganiającego konie uderzeniami długiego bicza. Dolina otwierała się bez ostrzeżenia, przechodząc w olbrzymi amfiteatr, kryjący w swym wnętrzu nagie, pokruszone ruiny miasta Gallala. Widok tego słynnego pola bitwy przepełnił Nefera podnieceniem. Za młodu sam Taita walczył tu, gdy półbóg Tanus, książę Harrab, rozbił mroczne siły zagrażające istnieniu Egiptu. Było to
ponad sześćdziesiąt lat temu, lecz Taita opowiedział mu wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, a jego opowieść była tak barwna, że Nefer miał uczucie, jakby znajdował się tutaj owego krwawego dnia. Ojciec Nefera, bóg i faraon Tamose, podprowadził rydwan do zmurszałych kamieni zrujnowanej bramy i osadził konie w miejscu. Za nimi setka rydwanów kolejno wykonała zgrabnie ten sam manewr, wojownicy ześlizgnęli się ze swoich platform, by napoić konie. Gdy faraon otworzył usta, aby przemówić, zaschnięty kurz wykruszył mu się z policzków i opadł na pierś.
— Mój panie! — faraon pozdrowił Wielkiego Lwa Egiptu, księcia Naję, dowódcę armii i ukochanego towarzysza. — Musimy wyruszyć w dalszą drogę, nim słońce dotknie szczytów wzgórz. Pragnę dokonać nocnego przejścia przez diuny do El Gabar. — Błękitna wojenna korona na skroniach Tamose połyskiwała od drobinek miki. Kiedy spojrzał na Nefera, jego oczy zaczerwienione były od nagromadzonych w kącikach grudek zwilżonego łzami błota. — Tutaj się rozstaniemy, dalej pojedziesz z Taitą. Chociaż wiedział, że protestując nic nie wskóra, Nefer i tak otworzył usta. Szwadron kierował się na spotkanie
wroga. Plan bitwy przygotowany przez faraona Tamose zakładał zatoczenie kręgu na południe, przez Wielkie Diuny, i przemknięcie się między gorzkimi, sodowymi jeziorami, by zaskoczyć przeciwnika od tyłu, przebić przejście przez jego szyki, otwierając drogę egipskim legionom, zgromadzonym i wyczekującym nad Nilem pod Abnub. Wtedy Tamose zamierzał połączyć obie armie i, zanim przeciwnik zdoła się pozbierać, przedostać się obok Tell el— Daba i zdobyć wrogą twierdzę Awaris. Był to śmiały i efektowny plan, jego powodzenie mogło jednym uderzeniem zakończyć wojnę z Hyksosami, toczoną już od dwóch pokoleń. Nefera nauczono,
że wojna i sława stanowią cel jego egzystencji na tym świecie. Lecz nawet teraz, mimo zaawansowanego wieku czternastu lat, i jedno, i drugie wciąż pozostawało dla niego nieosiągalne. Z całego serca pragnął pojechać u boku swego ojca na spotkanie zwycięstwa i nieśmiertelności. Zanim prośba zdążyła popłynąć z jego warg, faraon uprzedził go. — Co jest pierwszą powinnością wojownika? — zapytał chłopca. — Posłuszeństwo, Wasza Królewska Mość — Nefer opuścił wzrok, odpowiadając z ociąganiem.
— Nigdy o tym nie zapomnij — faraon skinął głową i odszedł. Nefer czuł się odtrącony, niepotrzebny. Paliły go oczy, górna warga drżała lekko, lecz spojrzenie Taity sprawiło, że wziął się w garść. Zamrugał, przeganiając łzy, pociągnął łyk z bukłaka zawieszonego przy burcie rydwanu, a potem odwrócił się do wiekowego Maga, potrząsając zamaszyście swoimi gęstymi, zakurzonymi kędziorami. — Pokaż mi pomnik, Tata — zażądał. Niedopasowana para przecisnęła się przez tłum rydwanów, ludzi i koni, wypełniający wąską ulicę
martwego miasta. Rozebrana ze względu na niemiłosierną spiekotę, dwudziestka żołnierzy ześlizgnęła się w dół głębokich, starożytnych studni, tworząc żywy łańcuch, by wydobyć na powierzchnię cenną, gorzkawą wodę. Niegdyś studnie te były w stanie utrzymać przy życiu bogate i ludne miasto, usadowione na szlaku handlowym między Nilem a Morzem Czerwonym. Potem, całe wieki temu, trzęsienie ziemi przemieściło warstwę wodonośną, blokując przepływ podziemnej wody. Miasto Gallala umarło z pragnienia. Teraz wody zaledwie wystarczyło na napojenie dwustu koni i uzupełnienie zapasów w bukłakach, zanim studnie zostały
opróżnione. Taita poprowadził Nefera wąskimi alejkami, obok świątyń i pałaców zamieszkanych wyłącznie przez jaszczurki i skorpiony, na opustoszały centralny plac miasta. Pośrodku znajdował się pomnik wzniesiony na chwałę księcia Tanusa i jego zwycięstwa nad armiami bandytów, którzy o mały włos nie zdławili najbogatszego i najpotężniejszego narodu na świecie. Była to niezwykła piramida z ludzkich czaszek, połączonych zaprawą murarską, osłonięta kapliczką z czerwonych skalnych płyt. Więcej niż tysiąc czaszek szczerzyło się na chłopca, gdy czytał na
głos inskrypcję wyrytą na kamiennym portyku: „Nasze odrąbane głowy upamiętniają stoczoną w tym miejscu bitwę, w której zginęliśmy pod mieczem Tanusa, księcia Harrab. Niech przyszłe pokolenia poznają z czynów tego wielkiego pana świetność bogów i potęgę sprawiedliwych mężów. Tak postanowiono w czternastym roku panowania boga faraona Mamose". Kucając w cieniu pomnika, Taita obserwował księcia obchodzącego piramidę, zatrzymującego się co kilka kroków z dłońmi na biodrach, by uważniej się jej przyjrzeć. Choć z twarzy Taity nie sposób było wyczytać żadnego uczucia, w jego oczach kryła
się czułość. Miłość starca do tego dzieciaka miała swe źródło w dwóch innych żywotach. Pierwszym z nich była Lostris, królowa Egiptu. Taita był eunuchem, lecz wykastrowano go po osiągnięciu wieku dojrzałego i zdążył pokochać kobietę. Wskutek fizycznego kalectwa miłość Taity była czysta, a obdarzył nią królową Lostris, babkę Nefera. Była to miłość tak bezgraniczna, że nawet teraz, dwadzieścia lat po jej śmierci, wciąż jeszcze leżała u podstaw jego codziennej egzystencji. Drugim człowiekiem, z którego czerpał swą miłość do Nefera, był Tanus, książę
Harrab; jego czyny upamiętniał ten pomnik. Był droższy Taicie od rodzonego brata. Oboje już dawno odeszli, tak Lostris, jak i Tanus, lecz ich przemieszana krew krążyła silnym strumieniem w żyłach tego chłopca. Z ich nielegalnego związku przed wielu laty zrodziło się dziecko, z którego wyrósł faraon Tamose, dowodzący szwadronem rydwanów, z którym tu przyjechali. Ojciec księcia Nefera. — Tata, pokaż mi, gdzie pojmałeś przywódcę rozbójników — głos Nefera łamał się z podniecenia i przemian wieku dojrzewania. — To było tutaj? — Podbiegł do zwalonego muru na południowym skraju placu. —
Opowiedz to jeszcze raz. — Nie, tutaj. Z tej strony — odpowiedział Taita, podniósł się i przeszedł na swych długich, bocianich nogach pod wschodni mur. Zadarł głowę do góry, spoglądając na kruszejące zwieńczenie. — Miał na imię Szufti, był jednooki i brzydki jak bóg Set. Próbował wymknąć się z boju na drugą stronę muru. — Taita schylił się, podniósł z gruzowiska połówkę cegły z wypalonej gliny i nieoczekiwanie cisnął ją w górę. Poszybowała i zniknęła za murem. — Rozbiłem mu czaszkę i strąciłem na dół jednym pociskiem. Chociaż Nefer z doświadczenia znał siłę
starca i jego legendarną wytrzymałość, zdumiał się tym rzutem. Jest stary jak świat, starszy od mojej babki, bo wychowywał ją, tak jak mnie, pomyślał z podziwem. Ludzie powiadają, że widział dwieście wylewów Nilu i własnymi rękami wznosił piramidy. Potem zapytał: — Tata, odrąbałeś mu głowę i położyłeś na tym stosie? — wskazał na posępny pomnik. — Dobrze znasz odpowiedź, opowiadałem ci o tym sto razy — Taita z udaną skromnością uzewnętrznił swą niechęć do wychwalania własnych uczynków.
— Opowiedz mi jeszcze raz! — rozkazał Nefer. Taita usiadł na kamiennym bloku, podczas gdy uradowany Nefer usadowił się wyczekująco u jego stóp, słuchając chciwie, do chwili gdy baranie rogi szwadronu zwołały na powrót żołnierzy rykiem tak potężnym, że poniósł się serią cichnącego stopniowo echa między czarne stromizny. — Faraon nas wzywa — powiedział Taita i podniósł się, ruszając w stronę bramy. Za murami panowała ożywiona krzątanina, szwadron sposobił się do przejścia przez wydmy. Wypełnione
bukłaki kołysały się ociężale, żołnierze sprawdzali i zaciągali uprzęże swoich zwierząt przed zajęciem miejsca w rydwanach. Gdy wyłonili się z przejścia, faraon Tamose spojrzał ponad głowami swoich oficerów, po czym skinieniem głowy przywołał do siebie Tai tę. We dwóch oddalili się poza zasięg słuchu sztabowców. Książę Naja zrobił krok w ich stronę, jak gdyby chciał do nich dołączyć. Taita szepnął coś do faraona, a wtedy Tamose odwrócił się i odprawił Naję jednym krótkim słowem. Urażony dygnitarz, zaczerwieniony z irytacji, posłał Taicie spojrzenie ostrzejsze od grotu strzały.
— Obraziłeś Naję. Któregoś dnia może mnie zabraknąć, by cię ochronić — ostrzegł go faraon. — Nie możemy zaufać nikomu — odparł z ociąganiem Taita. — Aż do chwili gdy zmiażdżymy łeb węża zdrady, zaciskającego swe zwoje wokół kolumn twego pałacu. Do chwili twego powrotu z kampanii na północy tylko my dwaj możemy wiedzieć, dokąd zabieram księcia. — Ale to Naja! — faraon zaśmiał się niedbale. Naja był mu bliski jak brat. Razem pokonali Czerwoną Drogę.
— Nawet Naja — odparł Taita i zamilkł. Jego podejrzenia powoli zamieniały się w pewność, lecz nie zdążył jeszcze zgromadzić wystarczających dowodów, by przekonać faraona. — Czy książę wie, dlaczego chronicie się w głębi pustyni? — zapytał faraon. — Wie tylko tyle, że czeka go kolejny poziom wtajemniczenia i że zapolujemy na jego ptaka—totem. — To dobrze, Taita — faraon skinął głową. — Zawsze byłeś skąpy w słowach, lecz szczery. Nic więcej nie mamy sobie do powiedzenia, bo
wszystko zostało już powiedziane. Jedźcie teraz i niech Horus okryje swymi skrzydłami ciebie i Nefera. — Oglądaj się za siebie, Wasza Królewska Mość, bo w dzisiejszych czasach wrogów znajdziesz tak w przedzie, jak i za swymi plecami. Faraon ścisnął mocno ramię Maga. Ciało pod jego palcami było chude, lecz twarde niczym wyschnięty konar akacji. Potem podszedł do Nefera, czekającego przy królewskim rydwanie z miną szczeniaka przegnanego do psiarni. — Boski Majestacie, w szwadronie są młodsi ode mnie — książę uczynił jeszcze jedną rozpaczliwą próbę
przekonania ojca, że powinien pozostać z wojskiem. Faraon wiedział oczywiście, że chłopak ma słuszność. Meren, wnuk prześwietnego generała Kratasa, był od niego młodszy o trzy dni, a jednak dziś jechał ze swym ojcem jako oszczepnik w jednym z ostatnich rydwanów. — Kiedy zezwolisz mi towarzyszyć ci w boju, ojcze? — Może kiedy przemierzysz Czerwoną Drogę. Wtedy nawet ja nie będę ci się sprzeciwiał. Była to obietnica bez pokrycia i obaj dobrze to rozumieli. Czerwona Droga stanowiła wyśrubowany sprawdzian umiejętności jeździeckich i