Dla Jake'a Bartona maszyny te były
zawsze rodzaju żeńskiego. Kiedy
zobaczył je po raz pierwszy, stojące
rzędem pod ciemnozielonymi gałęziami
drzew mango, nazwał je w myślach
żelaznymi damami: były piękne,
przebiegłe i podłe. Pięć maszyn
górowało nad stertami zużytego i
zbędnego sprzętu, który rząd Jego
Królewskiej Mości wystawił na
sprzedaż. Pomimo że rozpoczął się maj,
najchłodniejszy okres pomiędzy
monsunami, w ten bezchmurny poranek
powietrze w Dar es-Salam było
rozpalone jak w piecu hutniczym. Jake z
ulgą schronił się w cieniu drzew i z
bliska przyjrzał się żelaznym matronom.
Rozglądał się po placu. Odniósł
wrażenie, że tylko on interesuje się
pięcioma pojazdami. Wielobarwny tłum
buszował wśród stosów połamanych
łopat i kilofów, rzędów poobijanych
taczek i stert innego, trudnego do
zidentyfikowania śmiecia.
Poświecił całą uwagę wehikułom. Zdjął
lekką tropikalną kurtkę i powiesił ją na
gałęzi drzewa.
Wyglądały jak zdeklasowane
arystokratki. Ich ciężkie, wyzywające
linie łagodziła wyblakła i porysowana
farba oraz plamy rdzy. Z podłużnych
owoców mango kapał dojrzały sok,
pokrywając maszyny, oblepiał je także
smar, który wyciekł ze starych
przewodów i zmieszał się z kurzem,
tworząc brzydkie smugi na karoseriach.
Jake znał historię tego sprzętu, i kiedy
położył obok małą torbę podróżną z
narzędziami, zaczął przypominać sobie
poszczególne fakty. Pięć cudów techniki
wojskowej rdzewiało na gorącym
wybrzeżu Tanganiki. Kadłuby i
podwozia zostały wyprodukowane w
fabrykach Schreinera. Wysokie
nadwozia z otwartymi wieżyczkami dla
karabinów maszynowych maxim
wyglądały teraz jak twarze z pustymi
oczodołami. Prostokątna pokrywa
silnika z nierdzewnej stali miała rząd
stalowych otworów, które można było
zamykać, by osłonić chłodnicę przed
ogniem nieprzyjaciela. Maszyny stały
dumnie na metalowych kołach z
mocnymi gumowymi oponami. Jake
żałował, że właśnie on wymontuje
silniki i skaże na śmierć niepotrzebne
już konstrukcje.
I '1
I i
1 i:
Owe waleczne, żelazne damy, które w
młodości ścigały przebiegłego
niemieckiego dowódcę, von Lettow-
Vorbecka, przez rozległe równiny i
dzikie góry wschodniej Afryki, nie
zasługiwały na podobne traktowanie.
Gemie buszu głęboko porysowały farbę
pięciu wozów pancernych. W niektórych
miejscach ogień karabinów
maszynowych pozostawił w stali
wyraźne zagłębienia.
To były wielkie dni, kiedy maszyny
wkraczały do walki, wzniecając tumany
kurzu. Przebijały się przez zasieki i
wilcze doły, a ogień karabinów
rozpędzał oddziały przerażonych
Niemców.
Później oryginalne silniki zostały
zastąpione przez bentleye o pojemności
sześciu i pół litra. Maszyny rozpoczęły
długą służbę na posterunkach
granicznych, ścigając złodziei bydła.
Powoli marniały w rękach afrykańskich
kierowców, aż trafiły na rządowy plac
handlowy w upalny majowy dzień tysiąc
dziewięćset trzydziestego piątego roku.
Jake wiedział jednak, że nawet
najbardziej brutalne traktowanie nie
mogło całkowicie zniszczyć silników.
Podwinął rękawy niczym chirurg przed
rozpoczęciem operacji.
— Czy jesteście gotowe, czy nie,
dziewczynki — mruknął — oto
nadchodzi stary Jake.
Był wysokim, dobrze zbudowanym
mężczyzną. Z trudem mieścił się w
ciasnym wnętrzu wozu pancernego.
Pracował w skupieniu, zapominając o
niewygodach. Z uśmiechem
pogwizdywał początkowe dźwięki Tiger
Rag. Powtarzając je w kółko, mrużył
oczy w półmroku kadłuba.
Sprawdzał przepustnice, ustawienie
zapłonu, przewody paliwowe, wiodące
od tylnego zbiornika. Ich kurki
znajdowały się pod siedzeniem
kierowcy. Uśmiechnął się z
zadowoleniem. Wspiął się na wieżyczkę
i zsunął się na ziemię. Otarł dłonią
strużkę potu, która spłynęła na policzki z
gęstych, kręconych, czarnych włosów.
Po chwili otworzył maskę.
— Wspaniale — szepnął, dostrzegając
pod grubą warstwą kurzu zarysy silnika
bentleya.
Silne, kwadratowe dłonie Jake'a o
grubych, mocnych palcach dotykały go
niemal z czułością.
— Te gnojki wymęczyły cię, kochanie
— wyszeptał — ale sprawimy, że znów
będziesz śpiewała tak pięknie, jak
kiedyś. Obiecuję ci to.
Wyciągnął miernik z miski olejowej i
roztarł w palcach kroplę oleju.
— Cholera — mruknął rozczarowany,
czując brudny osad. Wcisnął zatyczkę z
powrotem do otworu. Podłączył
przewody i, oferując szylinga, skusił
wałęsającego się w pobliżu Murzyna, by
zakręcił korbą.
Szybko przeszedł wzdłuż linii wozów
bojowych, sprawdzając je, a gdy dotarł
do ostatniego, wiedział, że z pewnością
będzie mógł uruchomić trzy, a być może
nawet cztery z nich.
Jeden przypadek był beznadziejny. Przez
pęknięcie w bloku silnika mógłby
wjechać koń, a tłoki tkwiły w cylindrach
tak mocno, że Jake z pomocnikiem nie
mogli ruszyć ich z miejsca.
Dwa wozy miały niekompletne gaźniki.
Brakujące części można było
8
wymontować z wraku, ale i tak
brakowało jednego gaźnika.
Perspektywa szukania go w Dar es-
Salam nie uśmiechała się Bartonowi.
Mógł liczyć na trzy wozy. Po sto
dziesięć funtów za sztukę, w sumie
trzysta trzydzieści. Na części wyda
około stu funtów i na czysto zarobi
dwieście trzydzieści. Jake był w
doskonałym humorze, gdy wręczał
swemu afrykańskiemu pomocnikowi
obiecanego szylinga. Dwieście
trzydzieści funtów to kupa forsy w tych
chudych latach.
Spojrzenie na kieszonkowy zegarek
upewniło Jake'a, że do rozpoczęcia
licytacji pozostały jeszcze dwie godziny.
Z niecierpliwością czekał na chwilę,
kiedy będzie mógł zająć się bentleyami.
Nie tylko dla pieniędzy. Po prostu lubił
naprawiać samochody.
Najbardziej obiecująco wyglądał
środkowy wehikuł. Barton położył torbę
na opancerzonym błotniku i wybrał
odpowiedni klucz. Po chwili był już
całkowicie pochłonięty pracą.
Za pół godziny podniósł głowę, wytarł
ręce w szmatę i zajął się przodem
pojazdu.
Napiął potężne muskuły prawego
ramienia i równym rytmem zakręcił
korbą. Po minucie puścił ją i otarł pot
skrawkiem szmaty, która pozostawiła na
policzkach tłuste ślady.
— Poznałem się na twoim wrednym
charakterze natychmiast, kiedy cię
zobaczyłem — mruknął. — Teraz
będziesz robić to, co ci każę, kochanie.
Jeszcze raz ramiona i głowa Bartona
zniknęły pod osłoną silnika. Przez
następne dziesięć minut słychać było
metaliczny brzęk klucza i monotonnie
powtarzaną melodię Tiger Rag.
Następnie Jake powrócił do korby.
— Będziesz mi powolna, dziecinko, a
nawet polubisz to. — Zakręcił jeszcze
raz i silnik zakrztusił się, strzelając jak
karabin. Korba szarpnęła się z taką siłą,
że mogłaby wyrwać mu kciuk, gdyby
trzymał ją niewłaściwie.
— Jezu! — szepnął. — Prawdziwy
diabeł. — Wdrapał się na wieżyczkę i
zsunął się w dół do deski rozdzielczej,
by znów nacisnąć starter. Przy następnej
próbie silnik zaskoczył na wysokich
obrotach, a potem wyrównał rytm, drżąc
lekko.
Jake wydostał się z wozu zlany potem,
ale jego ciemnozielone oczy jaśniały z
zadowolenia.
— Moja śliczna! — krzyknął. — Moja
mała ślicznotko!
— Brawo! — rozległ się głos za jego
plecami. Barton odwrócił się szybko.
Zaabsorbowany pracą, zapomniał o
całym świecie. Teraz poczuł się
zakłopotany, jak gdyby ktoś podglądał
go w ustronnym miejscu. Spojrzał na
postać opartą swobodnie o pień drzewa.
— Doprawdy mistrzowski pokaz
techniki — powiedział nieznajomy.
Samo brzmienie jego głosu wystarczyło,
by Jake najeżył się cały. Człowiek ten
mówił w sposób dystyngowany, z
brytyjskim akcentem.
Ubrany był w kremowy garnitur z
tropiku i biało-brązowe buty. Na głowie
miał biały słomkowy kapelusz z
szerokim rondem, rzucającym cień na
twarz. Jake zauważył przyjazny uśmiech,
który świadczył, że nieznajomy
łatwo zawiera znajomości. Był
przystojny, miał szlachetne, regularne
rysy. Jego twarz pasowała do głosu.
Musiał podobać się kobietom. Mógł być
wysokim urzędnikiem rządowym lub
oficerem z garnizonu stacjonującego w
Dar es-Salam. Pochodził z wyższych
sfer, czego symbolem był wąski krawat
w ukośne paski, którym Brytyjczycy
informują o swoim wykształceniu i
miejscu w hierarchii społecznej.
— Nie potrzebował pan wiele czasu, by
uruchomić silnik. — Mężczyzna oparł
się wygodniej o drzewo. Rękę trzymał w
kieszeni płaszcza. Znów się uśmiechnął i
teraz Jake wyraźnie dostrzegł w jego
oczach kpinę. Źle go ocenił. To nie był
jeden z angielskich fircyków. Jego złe
oczy szydziły, przypominając spojrzenie
wilka lub błysk noża w ciemnościach.
— Pozostałe są również naprawione?
— spytał.
— Mylisz się, przyjacielu. — Barton
czuł się skonsternowany. To absurdalne,
że ten elegant interesuje się
samochodami pancernymi. Cóż, pokazał
mu, co są warte. — Tylko ten jeden dało
się uruchomić, chociaż jest strasznie
zaniedbany. Posłuchaj, jak stuka silnik.
Sięgnął pod pokrywę i odłączył cewkę
indukcyjną. Silnik ucichł.
— Szmelc! —Jake splunął na ziemię
obok przedniego koła. Zebrał swoje
narzędzia, przewiesił kurtkę przez
ramię, podniósł torbę i, nie patrząc na
Anglika, ruszył wolno w kierunku
bramy.
— Nie bierzesz udziału w licytacji,
bracie? — Obcy opuścił swoje miejsce
przy mangowcu, podążając za Bartonem.
— Nie — Jake starał się, aby jego głos
zabrzmiał lekceważąco. — A pan?
— Co miałbym robić z pięcioma
zdezelowanymi wozami pancernymi? —
Mężczyzna roześmiał się cicho. —
Amerykanin? Z Teksasu?
— Widział pan moją korespondencję?
— Inżynier?
— Staram się dokształcać.
— Postawić ci jednego?
— Lepiej daj mi na drinka. Spieszę się
na pociąg. Nieznajomy roześmiał się
przyjaźnie.
— Pędź zatem, bracie — powiedział.
Jake wyszedł pospiesznie przez bramę
wprost na zakurzone, duszne ulice Dar
es-Salam. Nie oglądał się. Chciał dać
do zrozumienia, że definitywnie
odchodzi.
Zaraz za pierwszym rogiem, pięć minut
drogi od złomowiska, znalazł bar. Piwo,
które zamówił, było obrzydliwie ciepłe.
Wypił je ze wstrętem. Przeczuwał, że
zainteresowanie Anglika nie wynika z
czystej ciekawości. Może trzeba będzie
licytować powyżej dwudziestu funtów
za maszynę. Jake wyjął z wewnętrznej
kieszeni kurtki zniszczony portfel ze
świńskiej skóry, w którym nosił swój
cały majątek, i ostrożnie rozłożył na
stole banknoty.
Pięćset siedemnaście funtów
brytyjskich, trzysta dwadzieścia siedem
10
dolarów amerykańskich i czterysta
dziewięćdziesiąt
południowoafrykańskich szylingów nie
stanowiło fortuny, z którą liczyłby się
elegancki Anglik. Jake wysuszył
szklankę, otarł usta i spojrzał na zegarek.
Do południa brakowało jeszcze pięciu
minut.
Major Gareth Swales zaniepokoił się,
ale tak naprawdę nie był zaskoczony
tym, że ów wysoki Amerykanin
ponownie wchodzi na teren
składowiska. Ten człowiek chciał
przemknąć się cichaczem. Przypominał
Jacka Dempseya, który wybiera się
właśnie na herbatkę do starszych pań.
Swales siedział w cieniu mangowców
na odwróconej taczce. Rozłożył na niej
jedwabną chustkę, aby nie pobrudzić
garnituru. Zdjął słomkowy kapelusz.
Starannie uczesane włosy lśniły lekko.
Miały rzadko spotykaną barwę, coś
pośredniego między złotem i czerwienią.
Na skroniach było widać ślady siwizny.
Wąsy miały ten sam kolor. Błękit oczu
tworzył zaskakujący kontrast z karnacją
opalonej na orzechowy brąz twarzy.
Major obserwował Jake'a Bartona,
idącego przez plac w kierunku ludzi
stojących pod drzewami mango.
Westchnął z rezygnacją i znów zaczął
coś pisać na złożonej kopercie.
Był definitywnie spłukany. Przez
ostatnie osiemnaście miesięcy ponosił
same straty. Przechwycenie ładunku
przez japońską kanonierkę na rzece
Liao, kiedy za kilka godzin miał
dostarczyć go chińskiemu dowódcy w
Mukdenie i otrzymać zapłatę,
pochłonęło kapitał zgromadzony przez
dziesięć poprzednich lat. Musiał starać
się ze wszystkich sił, by uratować
przesyłkę, która znajdowała się w
magazynie przy głównym doku portu w
Dar es-Salam. Klienci mieli odebrać
towar w ciągu dwunastu dni, a pięć
wozów pancernych uatrakcyjniłoby
transakcję. Tylko samolot byłby
cenniejszy od broni pancernej.
Kiedy Gareth zobaczył tego ranka
zaniedbane, rozpadające się ze starości
wozy, zlekceważył je całkowicie i już
miał się odwrócić, gdy dostrzegł parę
długich, muskularnych nóg sterczących
spod maski jednego z pojazdów.
Usłyszał melodię Tiger Rag.
Co najmniej jedna maszyna była na
chodzie. Kilka litrów farby, nowe
karabiny maszynowe vickersa w
wieżyczkach i wozy wyglądałyby jak
nowe. Ręczył za to całym swoim
kupieckim doświadczeniem. Zapali
silnik i wystrzeli z karabinu, a stary
książę natychmiast sięgnie do sakiewki.
Był tylko jeden szkopuł. Ten przeklęty
Jankes! Jednakże Gareth nie martwił się
zbytnio. Facet wyglądał tak, jakby
najbardziej interesowały go ceny piwa
w barze.
Aukcję prowadził maleńki sikh z brodą,
w wielkim białym turbanie i czarnym
garniturze.
Siedział na wieżyczce najbliższego
pojazdu jak jakiś czarny ptak. Jego głos
rozbrzmiewał żałośnie, gdy zwracał się
do słuchaczy, którzy patrzyli na niego
obojętnym wzrokiem.
— Proszę, panowie, kto da dziesięć
funtów za każdy z tych wspaniałych
pojazdów?
Wilbur Smith Gdy umilkną bębny ROZDZIAŁ I
Dla Jake'a Bartona maszyny te były zawsze rodzaju żeńskiego. Kiedy zobaczył je po raz pierwszy, stojące rzędem pod ciemnozielonymi gałęziami drzew mango, nazwał je w myślach żelaznymi damami: były piękne, przebiegłe i podłe. Pięć maszyn górowało nad stertami zużytego i zbędnego sprzętu, który rząd Jego Królewskiej Mości wystawił na sprzedaż. Pomimo że rozpoczął się maj, najchłodniejszy okres pomiędzy monsunami, w ten bezchmurny poranek powietrze w Dar es-Salam było rozpalone jak w piecu hutniczym. Jake z ulgą schronił się w cieniu drzew i z bliska przyjrzał się żelaznym matronom.
Rozglądał się po placu. Odniósł wrażenie, że tylko on interesuje się pięcioma pojazdami. Wielobarwny tłum buszował wśród stosów połamanych łopat i kilofów, rzędów poobijanych taczek i stert innego, trudnego do zidentyfikowania śmiecia. Poświecił całą uwagę wehikułom. Zdjął lekką tropikalną kurtkę i powiesił ją na gałęzi drzewa. Wyglądały jak zdeklasowane arystokratki. Ich ciężkie, wyzywające linie łagodziła wyblakła i porysowana farba oraz plamy rdzy. Z podłużnych owoców mango kapał dojrzały sok, pokrywając maszyny, oblepiał je także
smar, który wyciekł ze starych przewodów i zmieszał się z kurzem, tworząc brzydkie smugi na karoseriach. Jake znał historię tego sprzętu, i kiedy położył obok małą torbę podróżną z narzędziami, zaczął przypominać sobie poszczególne fakty. Pięć cudów techniki wojskowej rdzewiało na gorącym wybrzeżu Tanganiki. Kadłuby i podwozia zostały wyprodukowane w fabrykach Schreinera. Wysokie nadwozia z otwartymi wieżyczkami dla karabinów maszynowych maxim wyglądały teraz jak twarze z pustymi oczodołami. Prostokątna pokrywa silnika z nierdzewnej stali miała rząd stalowych otworów, które można było
zamykać, by osłonić chłodnicę przed ogniem nieprzyjaciela. Maszyny stały dumnie na metalowych kołach z mocnymi gumowymi oponami. Jake żałował, że właśnie on wymontuje silniki i skaże na śmierć niepotrzebne już konstrukcje. I '1 I i 1 i: Owe waleczne, żelazne damy, które w młodości ścigały przebiegłego niemieckiego dowódcę, von Lettow- Vorbecka, przez rozległe równiny i dzikie góry wschodniej Afryki, nie
zasługiwały na podobne traktowanie. Gemie buszu głęboko porysowały farbę pięciu wozów pancernych. W niektórych miejscach ogień karabinów maszynowych pozostawił w stali wyraźne zagłębienia. To były wielkie dni, kiedy maszyny wkraczały do walki, wzniecając tumany kurzu. Przebijały się przez zasieki i wilcze doły, a ogień karabinów rozpędzał oddziały przerażonych Niemców. Później oryginalne silniki zostały zastąpione przez bentleye o pojemności sześciu i pół litra. Maszyny rozpoczęły długą służbę na posterunkach
granicznych, ścigając złodziei bydła. Powoli marniały w rękach afrykańskich kierowców, aż trafiły na rządowy plac handlowy w upalny majowy dzień tysiąc dziewięćset trzydziestego piątego roku. Jake wiedział jednak, że nawet najbardziej brutalne traktowanie nie mogło całkowicie zniszczyć silników. Podwinął rękawy niczym chirurg przed rozpoczęciem operacji. — Czy jesteście gotowe, czy nie, dziewczynki — mruknął — oto nadchodzi stary Jake. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Z trudem mieścił się w ciasnym wnętrzu wozu pancernego.
Pracował w skupieniu, zapominając o niewygodach. Z uśmiechem pogwizdywał początkowe dźwięki Tiger Rag. Powtarzając je w kółko, mrużył oczy w półmroku kadłuba. Sprawdzał przepustnice, ustawienie zapłonu, przewody paliwowe, wiodące od tylnego zbiornika. Ich kurki znajdowały się pod siedzeniem kierowcy. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Wspiął się na wieżyczkę i zsunął się na ziemię. Otarł dłonią strużkę potu, która spłynęła na policzki z gęstych, kręconych, czarnych włosów. Po chwili otworzył maskę. — Wspaniale — szepnął, dostrzegając
pod grubą warstwą kurzu zarysy silnika bentleya. Silne, kwadratowe dłonie Jake'a o grubych, mocnych palcach dotykały go niemal z czułością. — Te gnojki wymęczyły cię, kochanie — wyszeptał — ale sprawimy, że znów będziesz śpiewała tak pięknie, jak kiedyś. Obiecuję ci to. Wyciągnął miernik z miski olejowej i roztarł w palcach kroplę oleju. — Cholera — mruknął rozczarowany, czując brudny osad. Wcisnął zatyczkę z powrotem do otworu. Podłączył przewody i, oferując szylinga, skusił
wałęsającego się w pobliżu Murzyna, by zakręcił korbą. Szybko przeszedł wzdłuż linii wozów bojowych, sprawdzając je, a gdy dotarł do ostatniego, wiedział, że z pewnością będzie mógł uruchomić trzy, a być może nawet cztery z nich. Jeden przypadek był beznadziejny. Przez pęknięcie w bloku silnika mógłby wjechać koń, a tłoki tkwiły w cylindrach tak mocno, że Jake z pomocnikiem nie mogli ruszyć ich z miejsca. Dwa wozy miały niekompletne gaźniki. Brakujące części można było 8
wymontować z wraku, ale i tak brakowało jednego gaźnika. Perspektywa szukania go w Dar es- Salam nie uśmiechała się Bartonowi. Mógł liczyć na trzy wozy. Po sto dziesięć funtów za sztukę, w sumie trzysta trzydzieści. Na części wyda około stu funtów i na czysto zarobi dwieście trzydzieści. Jake był w doskonałym humorze, gdy wręczał swemu afrykańskiemu pomocnikowi obiecanego szylinga. Dwieście trzydzieści funtów to kupa forsy w tych chudych latach. Spojrzenie na kieszonkowy zegarek upewniło Jake'a, że do rozpoczęcia
licytacji pozostały jeszcze dwie godziny. Z niecierpliwością czekał na chwilę, kiedy będzie mógł zająć się bentleyami. Nie tylko dla pieniędzy. Po prostu lubił naprawiać samochody. Najbardziej obiecująco wyglądał środkowy wehikuł. Barton położył torbę na opancerzonym błotniku i wybrał odpowiedni klucz. Po chwili był już całkowicie pochłonięty pracą. Za pół godziny podniósł głowę, wytarł ręce w szmatę i zajął się przodem pojazdu. Napiął potężne muskuły prawego ramienia i równym rytmem zakręcił korbą. Po minucie puścił ją i otarł pot
skrawkiem szmaty, która pozostawiła na policzkach tłuste ślady. — Poznałem się na twoim wrednym charakterze natychmiast, kiedy cię zobaczyłem — mruknął. — Teraz będziesz robić to, co ci każę, kochanie. Jeszcze raz ramiona i głowa Bartona zniknęły pod osłoną silnika. Przez następne dziesięć minut słychać było metaliczny brzęk klucza i monotonnie powtarzaną melodię Tiger Rag. Następnie Jake powrócił do korby. — Będziesz mi powolna, dziecinko, a nawet polubisz to. — Zakręcił jeszcze raz i silnik zakrztusił się, strzelając jak karabin. Korba szarpnęła się z taką siłą,
że mogłaby wyrwać mu kciuk, gdyby trzymał ją niewłaściwie. — Jezu! — szepnął. — Prawdziwy diabeł. — Wdrapał się na wieżyczkę i zsunął się w dół do deski rozdzielczej, by znów nacisnąć starter. Przy następnej próbie silnik zaskoczył na wysokich obrotach, a potem wyrównał rytm, drżąc lekko. Jake wydostał się z wozu zlany potem, ale jego ciemnozielone oczy jaśniały z zadowolenia. — Moja śliczna! — krzyknął. — Moja mała ślicznotko! — Brawo! — rozległ się głos za jego
plecami. Barton odwrócił się szybko. Zaabsorbowany pracą, zapomniał o całym świecie. Teraz poczuł się zakłopotany, jak gdyby ktoś podglądał go w ustronnym miejscu. Spojrzał na postać opartą swobodnie o pień drzewa. — Doprawdy mistrzowski pokaz techniki — powiedział nieznajomy. Samo brzmienie jego głosu wystarczyło, by Jake najeżył się cały. Człowiek ten mówił w sposób dystyngowany, z brytyjskim akcentem. Ubrany był w kremowy garnitur z tropiku i biało-brązowe buty. Na głowie miał biały słomkowy kapelusz z szerokim rondem, rzucającym cień na
twarz. Jake zauważył przyjazny uśmiech, który świadczył, że nieznajomy łatwo zawiera znajomości. Był przystojny, miał szlachetne, regularne rysy. Jego twarz pasowała do głosu. Musiał podobać się kobietom. Mógł być wysokim urzędnikiem rządowym lub oficerem z garnizonu stacjonującego w Dar es-Salam. Pochodził z wyższych sfer, czego symbolem był wąski krawat w ukośne paski, którym Brytyjczycy informują o swoim wykształceniu i miejscu w hierarchii społecznej. — Nie potrzebował pan wiele czasu, by uruchomić silnik. — Mężczyzna oparł się wygodniej o drzewo. Rękę trzymał w
kieszeni płaszcza. Znów się uśmiechnął i teraz Jake wyraźnie dostrzegł w jego oczach kpinę. Źle go ocenił. To nie był jeden z angielskich fircyków. Jego złe oczy szydziły, przypominając spojrzenie wilka lub błysk noża w ciemnościach. — Pozostałe są również naprawione? — spytał. — Mylisz się, przyjacielu. — Barton czuł się skonsternowany. To absurdalne, że ten elegant interesuje się samochodami pancernymi. Cóż, pokazał mu, co są warte. — Tylko ten jeden dało się uruchomić, chociaż jest strasznie zaniedbany. Posłuchaj, jak stuka silnik. Sięgnął pod pokrywę i odłączył cewkę
indukcyjną. Silnik ucichł. — Szmelc! —Jake splunął na ziemię obok przedniego koła. Zebrał swoje narzędzia, przewiesił kurtkę przez ramię, podniósł torbę i, nie patrząc na Anglika, ruszył wolno w kierunku bramy. — Nie bierzesz udziału w licytacji, bracie? — Obcy opuścił swoje miejsce przy mangowcu, podążając za Bartonem. — Nie — Jake starał się, aby jego głos zabrzmiał lekceważąco. — A pan? — Co miałbym robić z pięcioma zdezelowanymi wozami pancernymi? — Mężczyzna roześmiał się cicho. —
Amerykanin? Z Teksasu? — Widział pan moją korespondencję? — Inżynier? — Staram się dokształcać. — Postawić ci jednego? — Lepiej daj mi na drinka. Spieszę się na pociąg. Nieznajomy roześmiał się przyjaźnie. — Pędź zatem, bracie — powiedział. Jake wyszedł pospiesznie przez bramę wprost na zakurzone, duszne ulice Dar es-Salam. Nie oglądał się. Chciał dać
do zrozumienia, że definitywnie odchodzi. Zaraz za pierwszym rogiem, pięć minut drogi od złomowiska, znalazł bar. Piwo, które zamówił, było obrzydliwie ciepłe. Wypił je ze wstrętem. Przeczuwał, że zainteresowanie Anglika nie wynika z czystej ciekawości. Może trzeba będzie licytować powyżej dwudziestu funtów za maszynę. Jake wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki zniszczony portfel ze świńskiej skóry, w którym nosił swój cały majątek, i ostrożnie rozłożył na stole banknoty. Pięćset siedemnaście funtów brytyjskich, trzysta dwadzieścia siedem
10 dolarów amerykańskich i czterysta dziewięćdziesiąt południowoafrykańskich szylingów nie stanowiło fortuny, z którą liczyłby się elegancki Anglik. Jake wysuszył szklankę, otarł usta i spojrzał na zegarek. Do południa brakowało jeszcze pięciu minut. Major Gareth Swales zaniepokoił się, ale tak naprawdę nie był zaskoczony tym, że ów wysoki Amerykanin ponownie wchodzi na teren składowiska. Ten człowiek chciał przemknąć się cichaczem. Przypominał Jacka Dempseya, który wybiera się
właśnie na herbatkę do starszych pań. Swales siedział w cieniu mangowców na odwróconej taczce. Rozłożył na niej jedwabną chustkę, aby nie pobrudzić garnituru. Zdjął słomkowy kapelusz. Starannie uczesane włosy lśniły lekko. Miały rzadko spotykaną barwę, coś pośredniego między złotem i czerwienią. Na skroniach było widać ślady siwizny. Wąsy miały ten sam kolor. Błękit oczu tworzył zaskakujący kontrast z karnacją opalonej na orzechowy brąz twarzy. Major obserwował Jake'a Bartona, idącego przez plac w kierunku ludzi stojących pod drzewami mango. Westchnął z rezygnacją i znów zaczął coś pisać na złożonej kopercie.
Był definitywnie spłukany. Przez ostatnie osiemnaście miesięcy ponosił same straty. Przechwycenie ładunku przez japońską kanonierkę na rzece Liao, kiedy za kilka godzin miał dostarczyć go chińskiemu dowódcy w Mukdenie i otrzymać zapłatę, pochłonęło kapitał zgromadzony przez dziesięć poprzednich lat. Musiał starać się ze wszystkich sił, by uratować przesyłkę, która znajdowała się w magazynie przy głównym doku portu w Dar es-Salam. Klienci mieli odebrać towar w ciągu dwunastu dni, a pięć wozów pancernych uatrakcyjniłoby transakcję. Tylko samolot byłby cenniejszy od broni pancernej.
Kiedy Gareth zobaczył tego ranka zaniedbane, rozpadające się ze starości wozy, zlekceważył je całkowicie i już miał się odwrócić, gdy dostrzegł parę długich, muskularnych nóg sterczących spod maski jednego z pojazdów. Usłyszał melodię Tiger Rag. Co najmniej jedna maszyna była na chodzie. Kilka litrów farby, nowe karabiny maszynowe vickersa w wieżyczkach i wozy wyglądałyby jak nowe. Ręczył za to całym swoim kupieckim doświadczeniem. Zapali silnik i wystrzeli z karabinu, a stary książę natychmiast sięgnie do sakiewki. Był tylko jeden szkopuł. Ten przeklęty
Jankes! Jednakże Gareth nie martwił się zbytnio. Facet wyglądał tak, jakby najbardziej interesowały go ceny piwa w barze. Aukcję prowadził maleńki sikh z brodą, w wielkim białym turbanie i czarnym garniturze. Siedział na wieżyczce najbliższego pojazdu jak jakiś czarny ptak. Jego głos rozbrzmiewał żałośnie, gdy zwracał się do słuchaczy, którzy patrzyli na niego obojętnym wzrokiem. — Proszę, panowie, kto da dziesięć funtów za każdy z tych wspaniałych pojazdów?