ROZDZIAŁ PIERWSZY
Alyssia upuściła swoją drogą torbę od Gucciego, która
miękko opadła na ziemię u stóp dziewczyny.
Do licha! - pomyślała ze złością, ocierając pot z czoła.
Lot z Londynu na Lazurowe Wybrzeże był bardzo mę
czący. Z lotniska w Nicei wyruszyła taksówką, która nie
stety miała popsutą klimatyzację. Kiedy dotarła już do
miasteczka oddalonego o kilka kilometrów od Nicei,
z trudem wysiadła z samochodu. Jej uda przykleiły się do
pokrytego skajem siedzenia.
Teraz stała w tumanach kurzu przed domkiem, który
już od dawna miał być wyremontowany, jak zapewniała
firma budowlana.
Był to budynek o ciekawym kształcie. Z małego patio
biegła ścieżka prowadząca na plażę. Stojąca obok tarasu
betoniarka sugerowała jednakże, iż roboty nadal trwały.
Alyssia skrzywiła nos z irytacji. Kiedy ojciec odprowa
dzał ją na lotnisko, powiedział, że mała odmiana na pewno
jej nie zaszkodzi i że najprawdopodobniej będzie się świet
nie bawić. Teraz jednak nie była tego już taka pewna.
Było jej gorąco, pot oblepił całe ciało, a zmęczenie dało
się już mocno we znaki. Na myśl o tym, że w ramach
zmian wspomnianych przez ojca w najbliższym czasie nie
będzie miała bieżącej wody w kranie, opadła już całkowi
cie z sił.
- I to mają być wakacje mojego życia?! - prychnęła
pod nosem.
Miała dwadzieścia dwa lata i dotychczas otaczano ją
troskliwą opieką i luksusem. Wizja pobytu w tej mieścinie
i na dodatek w takich warunkach przerosła jej najczarniej
sze wyobrażenia o wakacjach nad morzem.
Co ja mam teraz zrobić? - zastanawiała się.
Po chwili jednakże podniosła torbę z ziemi i chwyciła
pozostały bagaż. Energicznym krokiem ruszyła ku
drzwiom domu.
Postanowiła, że nie podda się tak łatwo. Miała już dosyć
Londynu i wiecznych zobowiązań towarzyskich. Chciała
uciec od tego wszystkiego.
Sama się o to prosiłam, pomyślała.
Wiedziała jednak, że ojciec miał rację, mówiąc, iż przy
da jej się odmiana.
Postawiła bagaż na ganku i wyjęła klucze z torebki.
Kiedy już miała włożyć klucz do zamka, dostrzegła, że
drzwi są lekko uchylone.
Rewelacja. W środku pewnie czeka na mnie horda gbu
rowatych robotników. To by było na tyle, jeśli chodzi
o mój odpoczynek...
Pchnęła drzwi i weszła do środka. W myślach przygo
towała już kilka wersji chłodnego przywitania niechcia
nych gości. Alyssia czuła, że powoli, zgodnie z tempera-
turą powietrza, wszystko zaczyna się w niej gotować. Już
miała dosyć tych wymarzonych wakacji.
Do diabła, jak mam panować nad swoim temperamen
tem? I to w takiej sytuacji?!
Rzuciła gniewnie torby na podłogę w korytarzu. Wzięła
głęboki wdech i ruszyła w głąb domu
- Oczekiwałem pani, panno Stanley - odezwał się głę
boki męski głos.
Chłodny ton przywitania podziałał na dziewczynę ni
czym przysłowiowy kubeł zimnej wody. Zamiast jednak
ją uspokoić, jeszcze bardziej rozdrażnił już i tak rozedrga
ne nerwy Alyssi.
Wyprostowała się dumnie i wydęła wargi. Obrzuciła
uważnym spojrzeniem nieznajomego, który tak niemile ją
zaskoczył. Był wysokim mężczyzną o atletycznej sylwet
ce. Dostrzegła też, że jego szare oczy patrzyły teraz na nią
z taką samą uwagą. O ile jednak Alyssia była przyzwy
czajona do męskich spojrzeń, nigdy jeszcze nikt nie przy
glądał się jej tak intensywnie.
Jeszcze trzy dni temu, kiedy koleżanki zaciągnęły ją do
wróżbity, z wielkim niedowierzaniem słuchała o czekają
cych ją niespodziankach. Teraz jednak, patrząc na nie
znajomego, skłonna była uwierzyć w usłyszaną przepo
wiednię.
Mężczyzna miał w sobie coś, co sprawiało wrażenie,
że żyje pełnią życia i zupełnie nie dba o to, co ktoś mógłby
o nim myśleć. Utkwił spojrzenie szarych oczu w Alyssi,
czekając na jej reakcję.
Co za bezczelność! Czy on nie wie, że to bardzo nie
ładnie tak się komuś przyglądać? - pomyślała ze złością,
zupełnie ignorując fakt, że sama już od dobrych paru
minut nie spuszcza z niego wzroku.
- Kim pan jest? Być może pan mnie oczekiwał, ale ja,
mogę pana zapewnić, nikogo się tu nie spodziewałam!
- wybuchła.
Splotła ręce pod biustem i uniosła nieco wyżej brodę.
Tak zastygła w bezruchu. Nie zamierzała się zbliżać do
nieznajomego. W końcu była tu zupełnie sama, a w oko
licy nie znała nikogo, kto mógłby jej pomóc w razie ja
kichś kłopotów.
Lodowaty ton jej głosu zupełnie nie podziałał na nie
proszonego gościa. W rzeczy samej wyglądał tak, jakby
się właśnie niczego innego po niej nie spodziewał.
Dziewczyna była lekko zaskoczona. Zwykle, kiedy
używała takiego tonu, mężczyźni zaczynali się płaszczyć
przed nią i przepraszać za swoje przewinienia.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści.
- A zatem, czy dowiem się w końcu, kim pan jest, czy
też mam wezwać policję?
- Cóż, musiałabyś bardzo głośno krzyczeć, bo... tele
fon nie jest jeszcze podłączony - zauważył z nie skrywaną
satysfakcją.
Alyssia spojrzała na niego ze złością.
- Co tu robisz? - zapytała, również rezygnując z for
my grzecznościowej.
Próbowała opanować narastającą furię, ale nie do końca
jej się to udawało. Tym bardziej że nieznajomy zrobił coś
zupełnie nie do pomyślenia. Odwrócił się do niej plecami
i ruszył w głąb domu. Poszła za nim. Przemierzył kuchnię
i wyszedł do ogrodu.
- Przepraszam bardzo, a ty niby dokąd idziesz?! -
krzyknęła za nim. - Jeszcze nie odpowiedziałeś* na moje
pytanie.
Nie zareagował. Przeszedł pomiędzy krzakami róż
i zniknął za wysoką mimozą.
Alyssia dogoniła go w chwili, kiedy opadł na drewnia
ną ławkę ogrodową. W oddali dostrzegła zarys błękitnego
morza oraz kamienną ścieżkę prowadzącą na plażę. W tej
chwili jednakże miała ważniejsze sprawy na głowie niż
podziwianie przyrody.
Zatrzymała się kilka kroków przed nieznajomym, nie
pewna, czy ma podejść bliżej.
Kimkolwiek jest, najwyraźniej jest mu zupełnie obojęt
ne to, że uznam go za gbura i prostaka. Nawet nie sili się
na odrobinę kurtuazji, pomyślała.
- Ojej! Zupełnie o tym nie pomyślałem! - zawołał na
gle. - Cóż, z pewnością jesteś zmęczona, głodna i jest ci
bardzo gorąco. A na dodatek nie odpowiedziałem na twoje
pytania. Ależ ze mnie gbur...
- W rzeczy samej - odparła sztywno.
- Pewnie nie przywykłaś do tego, by ignorowano twoje
żądania, prawda?
Alyssia już otworzyła usta, żeby skomentować jego
aroganckie zachowanie, nie dał jej jednak po temu okazji.
- Siadaj, zanim ugniesz się pod ciężarem swojego roz-
bujałego ego - rzucił ostrym tonem. - Zaraz ci wszystko
opowiem.
Wskazał jej miejsce obok siebie.
- Jak śmiesz?! - krzyknęła oburzona, mimo wszystko
wykonując jego polecenie.
W tej chwili już było nieważne, jak bardzo jest zmę
czona i głodna. Gałą energię skupiła na mężczyźnie, który
wzbudzał w niej z każdą chwilą coraz większą niechęć.
Denerwowało ją również to, że o ile on znał jej imię i na
zwisko, to dla niej jego dane nadal pozostawały niewia
domą.
Musiała jednak przyznać, że widok jego opalonych
ramion wzbudzał w niej dziwne uczucie.
Tylko spokojnie, strofowała się w myślach. To wina
tego upału.
- Nie wiem, co ty sobie myślisz - zaczęła- ale zapew
niam cię, że mój ojciec nie będzie zachwycony moją re
lacją ze spotkania z tobą. Jesteś arogancki, gburowaty i nie
będę tego tolerować ani chwili dłużej.
Uniósł brew.
- Doprawdy? - zapytał beztrosko, a Alyssia ledwie
powstrzymała się, żeby go nie spoliczkować.
Nie była jednak pewna, czy nieznajomy nie zechciałby
jej oddać. Wyglądał dosyć groźnie i najwyraźniej był nie
obliczalny.
Wyprostowała się dumnie i spojrzała mu prosto w oczy.
Znowu poczuła dziwne mrowienie wzdłuż krzyża.
Co się ze mną dzieje? - zdziwiła się. Może jestem
chora? Tylko tego by mi jeszcze brakowało...
- Wiele jest jeszcze do zrobienia w domu - odezwał
się nagle. - Trzeba dokończyć instalację elektryczną, pod
łączyć telefon... Zostałem dłużej, żeby się tym zająć.
- Dlaczego ojciec nie powiedział mi, że tu będziesz
podczas mojego pobytu? - zapytała ze zdziwieniem. Po
czuła jednakże ulgę, że on będzie w domu tylko w okre
ślonych godzinach.
Mogę go przecież unikać, dopóki nie skończy pracy,
zauważyła.
Wzruszył ramionami i utkwił wzrok w twarzy dziew
czyny.
O czym on myśli?
Dotychczas umiała czytać w męskich spojrzeniach ni
czym w książce. Wiedziała, że jest piękna, i przywykła do
tego, że wszyscy ją adorowali; Jednakże siedzący obok
mężczyzna był zagadką.
Dobrze chociaż, że wiem już, dlaczego siedzi u mnie
w domu, pomyślała.
- Nie wiem nawet, jak się nazywasz - zauważyła cicho.
- Morrison. - Wstał i podał jej rękę. - Piers Morrison.
Uścisnęła ją z ociąganiem.
- Ile czasu tu jeszcze zostaniesz? Bo, widzisz, przyje
chałam do Francji, żeby uciec od ludzi, a nie po to, żeby
na nich wpadać na każdym kroku.
- Chcesz uciec od ludzi? - zdziwił się. - Ale dla
czego?
- Sądzę, że nie powinno to interesować stolarza pra
cującego u mnie, prawda?
Mężczyzna zaśmiał się krótko.
- Cóż, nigdy jeszcze nie nazywano mnie stolarzem
- wyznał - ale zawsze musi być ten pierwszy raz, niepra
wdaż? Jeżeli chodzi o mój pobyt tutaj... przyznam szcze
rze, że nie wiem, jak długo tu zostanę. Na pewno jednak
tyle dni, żeby skończyć pracę.
- I to ma być odpowiedź?
- Tak. W dodatku jest to jedyna odpowiedź, jakiej mo
żesz się spodziewać. - Uśmiechnął się szeroko.
- Świetnie - mruknęła.
Było gorąco, a ból głowy nasilał się z każdą minutą.
Żałowała, że w ogóle zgodziła się na ten wyjazd.
Po co tu przyjechałam? Przecież większość dziewczyn
zazdrości mi życia w luksusie, a moje znajomości impo
nują prawie każdej znanej mi osobie... Jestem atrakcyjna,
bogata i lubiana, więc o co mi chodzi?
Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Przeczuwała jednak,
że w jej życiu czegoś brak. Już od dłuższego czasu drażniło
ją otaczające ją zblazowane towarzystwo. Gdy zaś poczuła
objawy klaustrofobii, postanowiła niezwłocznie opuścić
Londyn. Chciała również przygotować się do nieuchronnej
rozmowy ze swoim narzeczonym. Wiedziała już, że musi
z nim zerwać, bo ich cele życiowe coraz bardziej zaczęły od
siebie odbiegać. A kilka dodatkowych faktów całkowicie
przekreślało możliwość życia w rodzinnym stadle. Teraz
najbardziej pragnęła odpocząć w samotności.
No tak, stolarz, przypomniała sobie nagle.
Mężczyzna stal cierpliwie i czekał na jej kolejne pytania.
- W porządku - odezwała się w końcu. - Teraz kiedy
wiem już, co tu robisz, z pewnością możemy dojść do
porozumienia.
Uśmiechnął się lekko, jakby wiedział coś, o czym ona
nie miała pojęcia. Rozdrażniło ją to na nowo.
- Chcę, żebyś kończył pracę przed piątą. W ten sposób
będę mogła cieszyć się odrobiną prywatności.
- Och. - Uniósł jedną brew. — Czy ojciec niczego ci
nie powiedział? No, najwyraźniej nie... — zauważył po
chwili. - Tak się składa, że ja tu mieszkam.
- Proszę?
- Nie zamierzam się powtarzać. Zresztą dobrze usły
szałaś.
- Ależ to niemożliwe... - Poczuła, że jej puls przy
spieszył. Wpadła w panikę.
Wakacje z tym neandertalczykiem?! I to mają być te
wspaniałe niespodzianki, które mnie czekają w przyszło
ści? Ten wróżbita był chyba niespełna rozumu...
- Przykro mi, ale musisz się z tym pogodzić. A teraz,
czy skończyłaś już przesłuchanie?
Przesłuchanie?! Nawet jeszcze nie zaczęła. O nie, dłu
żej tego nie zniosę...
- Mój ojciec zapłaci ci za wynajęcie pokoju w miastecz
ku. Na pewno jest tu jakiś pensjonat.
- Nawet jeśli jest, to nie jestem zainteresowany tym
pomysłem. Pracuję do późna w nocy i nie zamierzam po-
tem tułać się po okolicy. Musisz znieść moje towarzystwo
i tyle - skwitował.
- A jeśli nie...? - wybuchła.
- Jeżeli ci się tu nie podoba, to wracaj do Londynu.
Tam pewnie wszyscy przyzwyczaili się już do twoich za
chcianek.
- Ty... Ty...! - Wstała i zamachnęła się, chcąc spolicz
kować impertynenta.
Mężczyzna chwycił ją błyskawicznie za nadgarstek.
- Wyjaśnijmy sobie kilka kwestii - powiedział
groźnym tonem. - Będziemy dzielić ten dom, czy ci się
to podoba, czy nie. I wiedz, że nie zamierzam znosić na
padów dziecinnej histerii. Takie zachowanie może działa
na zgraję twoich chłopców, ale mnie nie bawi. Jeśli nie
umiesz zachowywać się w sposób cywilizowany, to lepiej
schodź mi z drogi. Czy to, co powiedziałem, jest dla ciebie
jasne?
Alyssia poczuła, jak czerwienieją jej policzki. Nikt je
szcze nie odważył się tak do niej mówić. Bardzo jej się to
nie podobało.
Moje reakcje są rzeczywiście dziecinne. Zachowuję się
dokładnie tak, jak rozwydrzony bachor. Facet ma jednak
czelność, żeby, będąc zwykłym robotnikiem fizycznym,
tak mnie strofować - pomyślała.
- To cię będzie kosztować posadę - rzuciła ostro.
Puścił jej dłoń, jakby ten kontakt fizyczny budził w nim
odrazę.
- O, idziemy na skargę do tatusia, czy tak? - naigrywał
się z niej. - Czyżby nikt do tej pory nie odważył się po
wiedzieć ci prawdy?
- Nie. - Natychmiast pożałowała swojej szczerości.
Ten człowiek na nią nie zasługuje.
- Być może bym się nad tobą poużalał, ale nie mam
czasu. Jeżeli zaś chodzi o rozmowę z ojcem, to nawet cię
do niej zachęcam. Być może jednak niemile zaskoczy cię
jego reakcja... - Chciał jeszcze coś dodać, ale zrezygno
wał w ostatniej chwili. Odwrócił się na pięcie i ruszył
w stronę domu.
Alyssia tupnęła ze złości.
Ten facet jest nie do zniesienia -bezczelny, gburowaty
i do tego taki zadowolony z siebie.
Znowu mimowolnie ruszyła za nim.
- Nie miałam pojęcia, że psychologia i filozofia są
również domeną stolarzy.
Szarpnęła gniewnie błękitną wstążkę, która podtrzymy
wała jej długie włosy. Opadły kaskadą na ramiona i plecy.
Piers odwrócił się do niej i na chwilę zastygł w bezru
chu. Alyssia dostrzegła coś w jego oczach. Zachwyt? Po
nieważ jednak trwało to tylko ułamek sekundy, pomyślała,
że pewnie jej się przywidziało.
- Nie, muszę być Platonem, żeby dostrzegać to, co
oczywiste - odparł lodowatym tonem. - Od małego mia
łaś wszystkiego za dużo. Za dużo zabawek, ubranek, wiel
bicieli... A to zupełnie nie przygotowało cię do życia
w wielkim świecie. Wierz mi, nie możesz całego życia
spędzić tylko z ludźmi, którzy ci się przypochlebiają. Prę-
dzej czy później zauważysz, że życie polega na czymś
zupełnie innym.
- Dzięki wielkie za tę cenną radę, mistrzu, ale czy
zanim wysłucham kolejnych pereł mądrości z twojego re
pertuaru, mogłabym się wykąpać?
Uśmiechnął się szelmowsko, a oczy znowu zalśniły mu
dziwnym blaskiem.
Pod ich spojrzeniem poczuła, że robi jej się coraz go
ręcej.
- Za godzinę będę jadł lunch. Jeśli chcesz, możesz się
do mnie przyłączyć. Zakładam oczywiście, że do tej pory
twoje maniery znacznie się polepszą... No, a teraz idź się
wykąpać.
Alyssia zignorowała uwagę dotyczącą jej manier.
Uśmiechnęła się słodko i powiedziała:
- Och, do tego jeszcze kucharz...
Jest bardzo wysoki, zauważyła, patrząc na Piersa.
Sama miała prawie metr osiemdziesiąt, a i tak musiała
podnosić głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.
- Mam wiele talentów - szepnął, gdy go mijała.
Znowu poczuła dreszcz podniecenia. Zmusiła się jed
nak do samokontroli i spokojnym głosem powiedziała:
- Do zobaczenia na lunchu.
Wyszła na korytarz, chwyciła swój bagaż i ruszyła na
poszukiwanie pokoju.
Na piętrze były trzy sypialnie. Ta, która znajdowała się
najbliżej schodów, była już zajęta. Alyssia, widząc męską
koszulkę na łóżku, od razu wycofała się z pomieszczenia.
Na wszelki wypadek wybrała najbardziej oddalony pokój.
Chciała uniknąć nieoczekiwanych spotkań na korytarzu.
Im rzadziej będę oglądać tego pyszałkowatego typka,
tym lepiej, pomyślała, zamykając za sobą drzwi sypialni.
W duchu musiała mu jednak przyznać, że słusznie ją
osądził. Była podatna na wpływy tłumu przyjaciół. Nigdy
nie musiała o nic walczyć, bo wszystko, czego chciała,
podawano jej na srebrnej tacy. Jej ojciec nie pochwalał
stylu życia córki, nie robił jednak niczego wbrew jej woli.
Pragnął jedynie, by była szczęśliwa. Wykorzystywała jego
dobroć i oddanie. Teraz zaś dopadły ją wyrzuty sumienia
Zacisnęła mocno powieki, chcąc powstrzymać łzy.
Westchnęła głęboko i opadła na łóżko. Była taka zmęczo
na.. Nie chciała jednak zbytnio się rozleniwiać.
Zimny prysznic od razu postawi mnie na nogi, zdecy
dowała.
Przystanęła na chwilę przy oknie. Jak tu pięknie, za
chwyciła się na widok piaszczystej plaży i błękitnych fal
obijających się o pobliskie skały.
Była już wiele razy na południu Francji. Zawsze jednak
zatrzymywała się w luksusowych hotelach i całe dnie spę
dzała w snobistycznych klubach i kasynach. W codzien
nej gonitwie od jednego do drugiego butiku renomowa
nych projektantów zabrakło czasu na krótkie wypady na
łono natury.
Pomyślała o Jonathanie Whalleyu. Jonathan był jej na
rzeczonym już od dłuższego czasu. Ciężko pracował w fir
mie swojego ojca.
Alyssia czuła, że jej ojciec nie akceptuje przyszłego
zięcia. Nigdy jednak nie powiedział tego wprost.
Miał pewnie nadzieję, że sama zrozumiem, iż zupełnie
do siebie nie pasujemy, pomyślała dziewczyna.
Już od kilku tygodni zastanawiała się, czy rzeczywiście
kiedykolwiek kochała Jonathana. Doszła do wniosku, że
najwyraźniej nie jest osobą zdolną do miłości, a zatem tym
bardziej nie powinna się z nikim wiązać. Nie chciała ni
komu niszczyć życia.
Łzy spływały jej po policzkach, jedna za drugą.
Płacz mi w niczym nie pomoże, zauważyła ze złością,
ocierając twarz.
Weszła pewnym krokiem do łazienki i energicznie od
kręciła kurki.
Ciekawe, co by Piers pomyślał o Jonathanie?
Wszyscy znajomi mówili Alyssi, że ona i jej narzeczony
tworzą wspaniałą parę. Pod względem fizycznym byli zre
sztą do siebie bardzo podobni. Oboje wysocy, mieli jasne,
gęste włosy. Tylko kolor oczu Alyssi odbiegał znacząco od
stereotypowych wyobrażeń o aniołach. O ile Jonathan miał
błękitne oczy, to jej tęczówki były prawie czarne.
Musiała jednakże przyznać, iż mimo atrakcyjności na
rzeczonego nigdy nie czuła się przy nim tak, jak przez te
kilka chwil u boku Piersa. W jej związku brakowało na
miętności. Zastanawiała się nad tym, jak zareaguje Jona
than, kiedy mu powie, że zrywa zaręczyny. Choć w chwili
obecnej było jej to zupełnie obojętne. Powiedziałaby mu
to wcześniej, ale wyjechał w podróż służbową. Alyssia
czuła, że dłużej już nie wytrzyma w gwarnym Londynie.
Potrzeba ucieczki była tak silna, że ostatecznie wylądo
wała tu, na Lazurowym Wybrzeżu...
Wskoczyła pod zimny strumień wody i westchnęła
z ulgą. Tego jej właśnie było trzeba. Orzeźwienia.
Po kąpieli rozpakowała bagaż. Włożyła kwieciste szor
ty odsłaniające jej zgrabne i długie nogi oraz kusy top.
Zbiegła po schodach, a zapachy dolatujące z kuchni
uświadomiły jej, jak bardzo jest głodna.
Piers stał przy piecyku i pochylał się nad skwierczącym
na patelni bekonem. Nie odwrócił się do niej, kiedy we
szła. Spytał tylko, czy się czegoś napije.
- Hm... tak, bardzo chętnie. Najlepiej czegoś zimnego
i w dużej ilości - odparła.
Czekała, aż na nią spojrzy.
- Znajdziesz coś takiego w lodówce. Masz dwie nogi,
które cię do niej zaprowadzą, oraz dwie ręce, które z niej
wyjmą dzbanek. Bo jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś, nie
jesteś w restauracji. Tu możesz liczyć tylko na siebie.
Znowu pochylił się nad patelnią.
Jak to możliwe, że ten facet kilkoma tylko słowami
potrafi mnie doprowadzić do furii? - zastanawiała się.
- A tak przy okazji, nalej i dla mnie - dorzucił po
chwili.
Chwyciła dzbanek lemoniady oraz dwie szklanki, po
czym zaniosła je do jadalni. Tam usiadła, nalewając tylko
sobie. Pustą szklankę postawiła ostentacyjnie obok talerza
mężczyzny.
- Jeszcze jedno - odezwał się z kuchni.
Mogłam się tego domyślić...
- Słucham.
- Mam nadzieję, że podczas twojej tu obecności pra
cami będziemy się dzielić równo. Nie mam zamiaru zostać
twoim kucharzem i zmywaczem.
- Nikt cię o to nie prosi - żachnęła się.
Piers wniósł kopiasty talerz smażonego bekonu, koszy
czek z pokrojoną bagietką oraz dwa omlety serowe.
Alyssia poczuła, jak żołądek skręca jej się z głodu.
- Wolałem się upewnić, czy zasady są dla ciebie jasne
- powiedział, siadając.
Dziewczyna zarumieniła się pod jego czujnym spojrze
niem.
- Pyszności - wymamrotała, patrząc w talerz.
- Ty ugotujesz obiad - poinformował ją. - W zamra-
żalniku jest kilka steków, a w lodówce masz mnóstwo
warzyw.
- Steków? Warzyw? - Spojrzała na niego z paniką
w oczach. - I co ja mam z nich zrobić? Nie umiem gotować.
Zawsze z zachwytem patrzyła na talerze podawane do
stołu. Pełno było na nich smakowitości i w dodatku tak
ładnie serwowanych. Nigdy jednak nie zastanawiała się,
jak można coś podobnego przyrządzić.
Piers otarł usta serwetką i oparł się wygodniej. Spod
gęstych ciemnych rzęs zerkał na speszoną Alyssię.
- Sądzę, że masz wspaniałą okazję, by się tego nauczyć
- zauważył miękko.
Nie po to wyjechałam na wakacje, żeby sterczeć nad
parującymi garami! - pomyślała.
- Nigdy nie musiałam gotować.
- Tak też myślałem. Poznałem kilka dziewczyn twoje
go pokroju. Szczęśliwe, że wszystko im podawano pod
nos, nie wnikały w szczegóły.
- Czy ty nie umiesz być uprzejmy?
- Sądzę, że mylisz brak uprzejmości ze szczerością.
- No, jasne. Z pewnością uwielbiasz kobiety zręczne
i gospodarne. Takie, które mają tysiące przepisów w gło
wie, a na dodatek wiedzą wszystko o ogrodnictwie i jesz
cze kilku innych dziedzinach, prawda? Toż to przecież
przepis na współczesną Amazonkę. Taka kobieta z pew
nością umie niejedno.
- Czy ja wyglądam na faceta, którego interesowałyby
Amazonki? - zaciekawił się.
Alyssia była jednakże pewna, że tak naprawdę Piersowi
jest obojętne, co ona myśli. I to jeszcze bardziej uraziło
jej dumę.
- Szczerze mówiąc - zaczęła obojętnym tonem - nie
jestem ciekawa, jaki typ kobiet cię pociąga. Jedno mnie
tylko zastanawia: czy istnieje w ogóle jakaś kobieta, której
mógłbyś się spodobać. Jesteś nie do zniesienia.
Ledwie skończyła mówić, już znała odpowiedź. Patrząc
na wspaniałe ciało Piersa oraz jego twarz, nie mogła za
przeczyć, że sama jest nim zauroczona.
- Na szczęście tylko ty tak sądzisz. I to dlatego, że nie
biegam wkoło, spełniając każdą twoją zachciankę - wy-
tknął jej. - Być może chłopcy, których znasz, przymilają
ci się na wszystkie sposoby, ja nie zamierzam. Zresztą
widać wyraźnie, że nigdy jeszcze nie miałaś do czynienia
z prawdziwym mężczyzną.
Alyssia sapnęła gniewnie i odsunęła krzesło od stołu.
Policzyła w myślach do dziesięciu i spojrzała wyniośle na
Piersa.
- Jakież to zaskakujące, że już po kilku godzinach
znajomości ze mną tyle o mnie wiesz. Marnujesz się.
A tak w ramach uzupełnienia twojej wiedzy... nie spoty
kam się z chłopcami. Mam narzeczonego.
Klasnął w dłonie, po czym założył je za głowę.
- Aha, już rozumiem.
- Nie sądzę - ucięła. Ta rozmowa donikąd nie prowa
dziła, a Alyssia czuła się coraz bardziej nieswojo. Nie
zwykła zwierzać się obcej osobie. Piers jednakże prowo
kował ją do takich szczerych odpowiedzi.
Mam tego dość! - pomyślała.
Wstała od stołu i zaczęła zbierać talerze. Pośpiesznie
wrzuciła je do zlewu i umyła nieznanym płynem do na
czyń.
- Jakie masz plany na później? - zapytała obojętnym
tonem. Miała nadzieję, że on zajmie się konkretnym po
mieszczeniem w domu i w ten sposób ona zyska odrobinę
prywatności.
- Sądzę, że to nie twoja sprawa. Ostatecznie jestem
przecież tylko stolarzem, prawda?
Alyssia obejrzała się przez ramię.
Czyżby domyślał się, o co mi chodzi?
Od pierwszej wymiany zdań z Piersem miała wrażenie,
że on wie coś, o czym ona nie ma pojęcia. Był tajemniczy.
Wypytał ją bardzo gruntownie, a ona nadal niewiele o nim
wiedziała.
Diabli nadali ten astrologiczny bełkot! - pomyślała,
przypominając sobie przepowiednię wróżbity. I to ma być
miła niespodzianka?!
- A jakie ty masz plany na popołudnie? - spytał Piers.
- Może pójdziesz na plażę? Jest prywatna, więc nikt ci
tam nie zakłóci spokoju... To jest świetne miejsce na prze
myślenia. Mogłabyś na przykład zastanowić się nad swoim
związkiem...
- Słucham?! - Wydało jej się, że się przesłyszała.
A może nie? Po Piersie można się było wszystkiego spo
dziewać. - Widzę, że nie wahasz się wyrażać swojego
zdania, nawet gdy cię o to nie pytają. Ale bardzo cię pro
szę, na przyszłość zatrzymuj dla siebie swe opinie.
- Oczywiście, Wasza Wysokość. Co tylko pani każe -
powiedział, parodiując ukłon. - Czyżbym trafił w sedno?
- Nie wiem, o czym mówisz, i nie chcę wiedzieć. Idę
na plażę, bo tylko tam sobie od ciebie odpocznę.
Wytarła ostatni talerz i odstawiła na półkę.
W pokoju przebrała się w bikini i chwyciła ręcznik. Już
po chwili szła wybrukowaną ścieżką. Plaża z bliska była
jeszcze piękniejsza. Riwiera Francuska miała swój specy
ficzny czar, który hipnotyzował turystów. No i to po
wietrze...
Alyssia rozłożyła ręcznik i położyła się na nim. Słońce
ogrzewało jej plecy, a szum fal ukołysał ją do snu.
- Aż się prosisz o poparzenie. - Męski głos wyrwał ją
z drzemki.
Usiadła i w pierwszym odruchu zakryła się szortami.
Piers stał nad nią z dziwnym wyrazem twarzy. Zupełnie
jakby patrzył na stworzenie z innej planety.
- Co tu robisz? - spytała gniewnie.
W zasadzie nie wstydziła się swojego ciała, była prze
cież proporcjonalnie zbudowana. Łagodne zaokrąglenia
zaś tylko dodawały jej kobiecości. Jednakże pod czujnym
spojrzeniem szarych oczu Piersa zupełnie nie wiedziała,
jak się powinna zachować.
- A jak myślisz? - spytał, wskazując swoje kąpielów
ki. - Przyszedłem się opalać. Nie musisz się zakrywać
- dorzucił z krzywym uśmiechem.
- Wcale się nie zakrywam - zapewniła go szybko.
- Doprawdy? Jakoś z mojej perspektywy wygląda to
całkiem inaczej. Zresztą nie pociągasz mnie jako kobieta,
więc nie martw się.
- Nie wiem, jak to wygląda z twojej perspektywy, ale
mówię ci, że się nie zasłaniam! - wybuchła. - A tak
w ogóle, to co miała oznaczać ta ostatnia uwaga?
Nie odpowiedział, tylko położył się wygodnie obok
niej.
Alyssia nie mogła oderwać wzroku od jego opalonego
ciała. Wiedziała, że to bardzo niegrzecznie tak się w kogoś
wpatrywać, ale jakaś siła kazała jej patrzeć i patrzeć.
O co chodzi? - myślała. Przecież na świecie jest mnó
stwo umięśnionych facetów. Jonathanowi też niczego nie
brak... Przecież Piers przed chwilą powiedział, że go zu
pełnie nie pociągam, więc... Muszę się ochłodzić, posta
nowiła. To wina tego upału.
Wstała i otrzepała nogi z piasku. Zdjęła okulary prze
ciwsłoneczne i poszła popływać.
Kiedy wróciła, Piers spał, lekko przy tym pochrapując,
czapka zaś zsunęła mu się na twarz.
Gbur, pomyślała, stojąc nad nim.
Nagle wpadła na świetny pomysł. Złapała butelkę po
soku i pognała na brzeg. Nabrawszy zimnej wody, pod
biegła do śpiącego mężczyzny. Zsunęła mu czapkę z twa
rzy i wylała na niego zawartość butelki.
- Nie chcemy przecież, byś się poparzył na słońcu,
prawda? - spytała słodko.
Zanim zdążył zareagować, chwyciła ręcznik i z głoś
nym śmiechem pobiegła do domu.
Po raz pierwszy tego dnia poczuła się wolna i szczęśliwa.
Taka mała rzecz, a cieszy, pomyślała mściwie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Pół godziny później Alyssia wciąż czuła się wspaniale.
Podśpiewując, szła do miasteczka. Po drodze mijała uro
cze domki otoczone pięknymi ogrodami, w których za
równo kolor kwiatów, jak również ich zapach zupełnie ją
oczarowały.
Kiedy znalazła pocztę, zadzwoniła do ojca. Tylko nie
liczni znali ten zastrzeżony numer. Zazwyczaj ludzie
dzwonili do pana Stanleya przez sekretariat.
W wieku pięćdziesięciu trzech lat ojciec Alyssi był
nadal bardzo zajęty interesami. Prowadzenie wielkiej kor
poracji komputerowej zajmowało mu dużo czasu. Był to
jednak odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku.
Pan Stanley miał wrodzony talent do prowadzenia nego
cjacji. Umiał być twardym i agresywnym przeciwnikiem.
Tylko jego córka znała głębię jego serca. Dla Alyssi był
zawsze łagodnym i czułym ojcem.
Kiedy osiemnaście lat temu umarła jego małżonka, pan
Stanley przelał całą swoją miłość na malutką Alyssię.
Teraz wiedziała już, że w swoim czasie zaczęła nad
używać dobroci ojca.
Dlatego Piers uważa mnie za rozwydrzoną smarkulę
- pomyślała. Westchnęła cicho, czekając na połączenie.
Gdy usłyszała służbowy ton ojca, uśmiechnęła się pod
nosem.
- Tato, to ja, a nie twój partner w interesach - powie
działa.
Czuła prawie, jak ojciec uśmiecha się ciepło.
- Witaj, córeczko. A więc dotarłaś cała i zdrowa na
Riwierę? Jaką masz tam pogodę? Tu jest okropnie. Cały
czas pada albo zanosi się na deszcz. Typowa angielska
pogoda.
Alyssia zaśmiała się wesoło.
- Tutaj pogoda jest świetna. - Spoważniała nagle. Mia
ła tyle ważniejszych spraw do omówienia niż pogoda.
- Tato, dlaczego nie powiedziałeś mi, że będę musiała
mieszkać z jakimś stolarzem? - spytała oskarżycielsko.
- Stolarzem?! - zdziwił się pan Stanley.
- No, tak. Z Piersem Morrisonem.
- Czy on ci powiedział, że jest stolarzem? - Ojciec
Alyssi był bardzo zaskoczony. - To nie żaden stolarz,
tylko światowej sławy architekt. Tylko na moją osobistą
prośbę zajął się naszym domkiem.
- Naprawdę?
Ten typek niczym mi nie zaimponuje, pomyślała
gniewnie, przypominając sobie jego przewinienia.
- Cóż, a nie mógłbyś go przekonać, żeby skończył
pracę już po moim wyjeździe? To najbardziej nieznośny
człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałam...
- Przykro mi -przerwał jej ojciec.- Tak jak powiedzia
łem, wyjątkowo zgodził się zająć domem. Nie mogę go teraz
prosić, żeby wziął sobie urlop, tylko dlatego, że ty go nie
lubisz, kochanie. Zresztą on nie jest moim pracownikiem.
Dziwię się, że pozwolił ci tak myśleć. Przecież jest właści
cielem jednej z największych firm architektonicznych w Eu
ropie. Gdyby nie to, że kiedyś zrobiłem przysługę jego ojcu,
nawet nie tknąłby czegoś tak małego jak nasz domek.
- Ależ, tato! - zaprotestowała - ja nie.
- Nawet chciałem cię prosić - mówił dalej - żebyś
była dla niego miła. Nie chciałbym, żebyś go do nas zra
ziła. Pomyśl choćby o tym, jaką wartość na rynku będzie
mieć nasz domek, kiedy ogłosi się, że projektem i wykoń
czeniem zajął się sam Morrison.
- Mam go do siebie nie zrażać! - Alyssia ścisnęła ner
wowo słuchawkę. - On mnie nie znosi i od samego po
czątku mnie prześladuje. Nie zna znaczenia słowa „uprzej
my". I gwiżdżę na to, że jest bogaty i sławny! -krzyknęła
gniewnie.
- Och, kochanie - przerwał jej ojciec - jest już tak
późno... Muszę pędzić na spotkanie. Bądź grzeczna i trzy
maj się- powiedział i zanim Alyssia zdążyła zareagować,
odłożył słuchawkę.
Rewelacja! Widzę, że świetnie oceniłam Piersa...
Myśl o własnych błędach bynajmniej nie poprawiła jej
humoru. Niechętnie ruszyła do domu. Krajobraz mijany
po drodze w jakiś dziwny sposób zszarzał, a słońca zaczę
ło ją drażnić.
CATHY WILLIAMS Francuska wróżba
ROZDZIAŁ PIERWSZY Alyssia upuściła swoją drogą torbę od Gucciego, która miękko opadła na ziemię u stóp dziewczyny. Do licha! - pomyślała ze złością, ocierając pot z czoła. Lot z Londynu na Lazurowe Wybrzeże był bardzo mę czący. Z lotniska w Nicei wyruszyła taksówką, która nie stety miała popsutą klimatyzację. Kiedy dotarła już do miasteczka oddalonego o kilka kilometrów od Nicei, z trudem wysiadła z samochodu. Jej uda przykleiły się do pokrytego skajem siedzenia. Teraz stała w tumanach kurzu przed domkiem, który już od dawna miał być wyremontowany, jak zapewniała firma budowlana. Był to budynek o ciekawym kształcie. Z małego patio biegła ścieżka prowadząca na plażę. Stojąca obok tarasu betoniarka sugerowała jednakże, iż roboty nadal trwały. Alyssia skrzywiła nos z irytacji. Kiedy ojciec odprowa dzał ją na lotnisko, powiedział, że mała odmiana na pewno jej nie zaszkodzi i że najprawdopodobniej będzie się świet nie bawić. Teraz jednak nie była tego już taka pewna. Było jej gorąco, pot oblepił całe ciało, a zmęczenie dało się już mocno we znaki. Na myśl o tym, że w ramach
zmian wspomnianych przez ojca w najbliższym czasie nie będzie miała bieżącej wody w kranie, opadła już całkowi cie z sił. - I to mają być wakacje mojego życia?! - prychnęła pod nosem. Miała dwadzieścia dwa lata i dotychczas otaczano ją troskliwą opieką i luksusem. Wizja pobytu w tej mieścinie i na dodatek w takich warunkach przerosła jej najczarniej sze wyobrażenia o wakacjach nad morzem. Co ja mam teraz zrobić? - zastanawiała się. Po chwili jednakże podniosła torbę z ziemi i chwyciła pozostały bagaż. Energicznym krokiem ruszyła ku drzwiom domu. Postanowiła, że nie podda się tak łatwo. Miała już dosyć Londynu i wiecznych zobowiązań towarzyskich. Chciała uciec od tego wszystkiego. Sama się o to prosiłam, pomyślała. Wiedziała jednak, że ojciec miał rację, mówiąc, iż przy da jej się odmiana. Postawiła bagaż na ganku i wyjęła klucze z torebki. Kiedy już miała włożyć klucz do zamka, dostrzegła, że drzwi są lekko uchylone. Rewelacja. W środku pewnie czeka na mnie horda gbu rowatych robotników. To by było na tyle, jeśli chodzi o mój odpoczynek... Pchnęła drzwi i weszła do środka. W myślach przygo towała już kilka wersji chłodnego przywitania niechcia nych gości. Alyssia czuła, że powoli, zgodnie z tempera-
turą powietrza, wszystko zaczyna się w niej gotować. Już miała dosyć tych wymarzonych wakacji. Do diabła, jak mam panować nad swoim temperamen tem? I to w takiej sytuacji?! Rzuciła gniewnie torby na podłogę w korytarzu. Wzięła głęboki wdech i ruszyła w głąb domu - Oczekiwałem pani, panno Stanley - odezwał się głę boki męski głos. Chłodny ton przywitania podziałał na dziewczynę ni czym przysłowiowy kubeł zimnej wody. Zamiast jednak ją uspokoić, jeszcze bardziej rozdrażnił już i tak rozedrga ne nerwy Alyssi. Wyprostowała się dumnie i wydęła wargi. Obrzuciła uważnym spojrzeniem nieznajomego, który tak niemile ją zaskoczył. Był wysokim mężczyzną o atletycznej sylwet ce. Dostrzegła też, że jego szare oczy patrzyły teraz na nią z taką samą uwagą. O ile jednak Alyssia była przyzwy czajona do męskich spojrzeń, nigdy jeszcze nikt nie przy glądał się jej tak intensywnie. Jeszcze trzy dni temu, kiedy koleżanki zaciągnęły ją do wróżbity, z wielkim niedowierzaniem słuchała o czekają cych ją niespodziankach. Teraz jednak, patrząc na nie znajomego, skłonna była uwierzyć w usłyszaną przepo wiednię. Mężczyzna miał w sobie coś, co sprawiało wrażenie, że żyje pełnią życia i zupełnie nie dba o to, co ktoś mógłby o nim myśleć. Utkwił spojrzenie szarych oczu w Alyssi, czekając na jej reakcję.
Co za bezczelność! Czy on nie wie, że to bardzo nie ładnie tak się komuś przyglądać? - pomyślała ze złością, zupełnie ignorując fakt, że sama już od dobrych paru minut nie spuszcza z niego wzroku. - Kim pan jest? Być może pan mnie oczekiwał, ale ja, mogę pana zapewnić, nikogo się tu nie spodziewałam! - wybuchła. Splotła ręce pod biustem i uniosła nieco wyżej brodę. Tak zastygła w bezruchu. Nie zamierzała się zbliżać do nieznajomego. W końcu była tu zupełnie sama, a w oko licy nie znała nikogo, kto mógłby jej pomóc w razie ja kichś kłopotów. Lodowaty ton jej głosu zupełnie nie podziałał na nie proszonego gościa. W rzeczy samej wyglądał tak, jakby się właśnie niczego innego po niej nie spodziewał. Dziewczyna była lekko zaskoczona. Zwykle, kiedy używała takiego tonu, mężczyźni zaczynali się płaszczyć przed nią i przepraszać za swoje przewinienia. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. - A zatem, czy dowiem się w końcu, kim pan jest, czy też mam wezwać policję? - Cóż, musiałabyś bardzo głośno krzyczeć, bo... tele fon nie jest jeszcze podłączony - zauważył z nie skrywaną satysfakcją. Alyssia spojrzała na niego ze złością. - Co tu robisz? - zapytała, również rezygnując z for my grzecznościowej. Próbowała opanować narastającą furię, ale nie do końca
jej się to udawało. Tym bardziej że nieznajomy zrobił coś zupełnie nie do pomyślenia. Odwrócił się do niej plecami i ruszył w głąb domu. Poszła za nim. Przemierzył kuchnię i wyszedł do ogrodu. - Przepraszam bardzo, a ty niby dokąd idziesz?! - krzyknęła za nim. - Jeszcze nie odpowiedziałeś* na moje pytanie. Nie zareagował. Przeszedł pomiędzy krzakami róż i zniknął za wysoką mimozą. Alyssia dogoniła go w chwili, kiedy opadł na drewnia ną ławkę ogrodową. W oddali dostrzegła zarys błękitnego morza oraz kamienną ścieżkę prowadzącą na plażę. W tej chwili jednakże miała ważniejsze sprawy na głowie niż podziwianie przyrody. Zatrzymała się kilka kroków przed nieznajomym, nie pewna, czy ma podejść bliżej. Kimkolwiek jest, najwyraźniej jest mu zupełnie obojęt ne to, że uznam go za gbura i prostaka. Nawet nie sili się na odrobinę kurtuazji, pomyślała. - Ojej! Zupełnie o tym nie pomyślałem! - zawołał na gle. - Cóż, z pewnością jesteś zmęczona, głodna i jest ci bardzo gorąco. A na dodatek nie odpowiedziałem na twoje pytania. Ależ ze mnie gbur... - W rzeczy samej - odparła sztywno. - Pewnie nie przywykłaś do tego, by ignorowano twoje żądania, prawda? Alyssia już otworzyła usta, żeby skomentować jego aroganckie zachowanie, nie dał jej jednak po temu okazji.
- Siadaj, zanim ugniesz się pod ciężarem swojego roz- bujałego ego - rzucił ostrym tonem. - Zaraz ci wszystko opowiem. Wskazał jej miejsce obok siebie. - Jak śmiesz?! - krzyknęła oburzona, mimo wszystko wykonując jego polecenie. W tej chwili już było nieważne, jak bardzo jest zmę czona i głodna. Gałą energię skupiła na mężczyźnie, który wzbudzał w niej z każdą chwilą coraz większą niechęć. Denerwowało ją również to, że o ile on znał jej imię i na zwisko, to dla niej jego dane nadal pozostawały niewia domą. Musiała jednak przyznać, że widok jego opalonych ramion wzbudzał w niej dziwne uczucie. Tylko spokojnie, strofowała się w myślach. To wina tego upału. - Nie wiem, co ty sobie myślisz - zaczęła- ale zapew niam cię, że mój ojciec nie będzie zachwycony moją re lacją ze spotkania z tobą. Jesteś arogancki, gburowaty i nie będę tego tolerować ani chwili dłużej. Uniósł brew. - Doprawdy? - zapytał beztrosko, a Alyssia ledwie powstrzymała się, żeby go nie spoliczkować. Nie była jednak pewna, czy nieznajomy nie zechciałby jej oddać. Wyglądał dosyć groźnie i najwyraźniej był nie obliczalny. Wyprostowała się dumnie i spojrzała mu prosto w oczy. Znowu poczuła dziwne mrowienie wzdłuż krzyża.
Co się ze mną dzieje? - zdziwiła się. Może jestem chora? Tylko tego by mi jeszcze brakowało... - Wiele jest jeszcze do zrobienia w domu - odezwał się nagle. - Trzeba dokończyć instalację elektryczną, pod łączyć telefon... Zostałem dłużej, żeby się tym zająć. - Dlaczego ojciec nie powiedział mi, że tu będziesz podczas mojego pobytu? - zapytała ze zdziwieniem. Po czuła jednakże ulgę, że on będzie w domu tylko w okre ślonych godzinach. Mogę go przecież unikać, dopóki nie skończy pracy, zauważyła. Wzruszył ramionami i utkwił wzrok w twarzy dziew czyny. O czym on myśli? Dotychczas umiała czytać w męskich spojrzeniach ni czym w książce. Wiedziała, że jest piękna, i przywykła do tego, że wszyscy ją adorowali; Jednakże siedzący obok mężczyzna był zagadką. Dobrze chociaż, że wiem już, dlaczego siedzi u mnie w domu, pomyślała. - Nie wiem nawet, jak się nazywasz - zauważyła cicho. - Morrison. - Wstał i podał jej rękę. - Piers Morrison. Uścisnęła ją z ociąganiem. - Ile czasu tu jeszcze zostaniesz? Bo, widzisz, przyje chałam do Francji, żeby uciec od ludzi, a nie po to, żeby na nich wpadać na każdym kroku. - Chcesz uciec od ludzi? - zdziwił się. - Ale dla czego?
- Sądzę, że nie powinno to interesować stolarza pra cującego u mnie, prawda? Mężczyzna zaśmiał się krótko. - Cóż, nigdy jeszcze nie nazywano mnie stolarzem - wyznał - ale zawsze musi być ten pierwszy raz, niepra wdaż? Jeżeli chodzi o mój pobyt tutaj... przyznam szcze rze, że nie wiem, jak długo tu zostanę. Na pewno jednak tyle dni, żeby skończyć pracę. - I to ma być odpowiedź? - Tak. W dodatku jest to jedyna odpowiedź, jakiej mo żesz się spodziewać. - Uśmiechnął się szeroko. - Świetnie - mruknęła. Było gorąco, a ból głowy nasilał się z każdą minutą. Żałowała, że w ogóle zgodziła się na ten wyjazd. Po co tu przyjechałam? Przecież większość dziewczyn zazdrości mi życia w luksusie, a moje znajomości impo nują prawie każdej znanej mi osobie... Jestem atrakcyjna, bogata i lubiana, więc o co mi chodzi? Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Przeczuwała jednak, że w jej życiu czegoś brak. Już od dłuższego czasu drażniło ją otaczające ją zblazowane towarzystwo. Gdy zaś poczuła objawy klaustrofobii, postanowiła niezwłocznie opuścić Londyn. Chciała również przygotować się do nieuchronnej rozmowy ze swoim narzeczonym. Wiedziała już, że musi z nim zerwać, bo ich cele życiowe coraz bardziej zaczęły od siebie odbiegać. A kilka dodatkowych faktów całkowicie przekreślało możliwość życia w rodzinnym stadle. Teraz najbardziej pragnęła odpocząć w samotności.
No tak, stolarz, przypomniała sobie nagle. Mężczyzna stal cierpliwie i czekał na jej kolejne pytania. - W porządku - odezwała się w końcu. - Teraz kiedy wiem już, co tu robisz, z pewnością możemy dojść do porozumienia. Uśmiechnął się lekko, jakby wiedział coś, o czym ona nie miała pojęcia. Rozdrażniło ją to na nowo. - Chcę, żebyś kończył pracę przed piątą. W ten sposób będę mogła cieszyć się odrobiną prywatności. - Och. - Uniósł jedną brew. — Czy ojciec niczego ci nie powiedział? No, najwyraźniej nie... — zauważył po chwili. - Tak się składa, że ja tu mieszkam. - Proszę? - Nie zamierzam się powtarzać. Zresztą dobrze usły szałaś. - Ależ to niemożliwe... - Poczuła, że jej puls przy spieszył. Wpadła w panikę. Wakacje z tym neandertalczykiem?! I to mają być te wspaniałe niespodzianki, które mnie czekają w przyszło ści? Ten wróżbita był chyba niespełna rozumu... - Przykro mi, ale musisz się z tym pogodzić. A teraz, czy skończyłaś już przesłuchanie? Przesłuchanie?! Nawet jeszcze nie zaczęła. O nie, dłu żej tego nie zniosę... - Mój ojciec zapłaci ci za wynajęcie pokoju w miastecz ku. Na pewno jest tu jakiś pensjonat. - Nawet jeśli jest, to nie jestem zainteresowany tym pomysłem. Pracuję do późna w nocy i nie zamierzam po-
tem tułać się po okolicy. Musisz znieść moje towarzystwo i tyle - skwitował. - A jeśli nie...? - wybuchła. - Jeżeli ci się tu nie podoba, to wracaj do Londynu. Tam pewnie wszyscy przyzwyczaili się już do twoich za chcianek. - Ty... Ty...! - Wstała i zamachnęła się, chcąc spolicz kować impertynenta. Mężczyzna chwycił ją błyskawicznie za nadgarstek. - Wyjaśnijmy sobie kilka kwestii - powiedział groźnym tonem. - Będziemy dzielić ten dom, czy ci się to podoba, czy nie. I wiedz, że nie zamierzam znosić na padów dziecinnej histerii. Takie zachowanie może działa na zgraję twoich chłopców, ale mnie nie bawi. Jeśli nie umiesz zachowywać się w sposób cywilizowany, to lepiej schodź mi z drogi. Czy to, co powiedziałem, jest dla ciebie jasne? Alyssia poczuła, jak czerwienieją jej policzki. Nikt je szcze nie odważył się tak do niej mówić. Bardzo jej się to nie podobało. Moje reakcje są rzeczywiście dziecinne. Zachowuję się dokładnie tak, jak rozwydrzony bachor. Facet ma jednak czelność, żeby, będąc zwykłym robotnikiem fizycznym, tak mnie strofować - pomyślała. - To cię będzie kosztować posadę - rzuciła ostro. Puścił jej dłoń, jakby ten kontakt fizyczny budził w nim odrazę. - O, idziemy na skargę do tatusia, czy tak? - naigrywał
się z niej. - Czyżby nikt do tej pory nie odważył się po wiedzieć ci prawdy? - Nie. - Natychmiast pożałowała swojej szczerości. Ten człowiek na nią nie zasługuje. - Być może bym się nad tobą poużalał, ale nie mam czasu. Jeżeli zaś chodzi o rozmowę z ojcem, to nawet cię do niej zachęcam. Być może jednak niemile zaskoczy cię jego reakcja... - Chciał jeszcze coś dodać, ale zrezygno wał w ostatniej chwili. Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę domu. Alyssia tupnęła ze złości. Ten facet jest nie do zniesienia -bezczelny, gburowaty i do tego taki zadowolony z siebie. Znowu mimowolnie ruszyła za nim. - Nie miałam pojęcia, że psychologia i filozofia są również domeną stolarzy. Szarpnęła gniewnie błękitną wstążkę, która podtrzymy wała jej długie włosy. Opadły kaskadą na ramiona i plecy. Piers odwrócił się do niej i na chwilę zastygł w bezru chu. Alyssia dostrzegła coś w jego oczach. Zachwyt? Po nieważ jednak trwało to tylko ułamek sekundy, pomyślała, że pewnie jej się przywidziało. - Nie, muszę być Platonem, żeby dostrzegać to, co oczywiste - odparł lodowatym tonem. - Od małego mia łaś wszystkiego za dużo. Za dużo zabawek, ubranek, wiel bicieli... A to zupełnie nie przygotowało cię do życia w wielkim świecie. Wierz mi, nie możesz całego życia spędzić tylko z ludźmi, którzy ci się przypochlebiają. Prę-
dzej czy później zauważysz, że życie polega na czymś zupełnie innym. - Dzięki wielkie za tę cenną radę, mistrzu, ale czy zanim wysłucham kolejnych pereł mądrości z twojego re pertuaru, mogłabym się wykąpać? Uśmiechnął się szelmowsko, a oczy znowu zalśniły mu dziwnym blaskiem. Pod ich spojrzeniem poczuła, że robi jej się coraz go ręcej. - Za godzinę będę jadł lunch. Jeśli chcesz, możesz się do mnie przyłączyć. Zakładam oczywiście, że do tej pory twoje maniery znacznie się polepszą... No, a teraz idź się wykąpać. Alyssia zignorowała uwagę dotyczącą jej manier. Uśmiechnęła się słodko i powiedziała: - Och, do tego jeszcze kucharz... Jest bardzo wysoki, zauważyła, patrząc na Piersa. Sama miała prawie metr osiemdziesiąt, a i tak musiała podnosić głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. - Mam wiele talentów - szepnął, gdy go mijała. Znowu poczuła dreszcz podniecenia. Zmusiła się jed nak do samokontroli i spokojnym głosem powiedziała: - Do zobaczenia na lunchu. Wyszła na korytarz, chwyciła swój bagaż i ruszyła na poszukiwanie pokoju. Na piętrze były trzy sypialnie. Ta, która znajdowała się najbliżej schodów, była już zajęta. Alyssia, widząc męską koszulkę na łóżku, od razu wycofała się z pomieszczenia.
Na wszelki wypadek wybrała najbardziej oddalony pokój. Chciała uniknąć nieoczekiwanych spotkań na korytarzu. Im rzadziej będę oglądać tego pyszałkowatego typka, tym lepiej, pomyślała, zamykając za sobą drzwi sypialni. W duchu musiała mu jednak przyznać, że słusznie ją osądził. Była podatna na wpływy tłumu przyjaciół. Nigdy nie musiała o nic walczyć, bo wszystko, czego chciała, podawano jej na srebrnej tacy. Jej ojciec nie pochwalał stylu życia córki, nie robił jednak niczego wbrew jej woli. Pragnął jedynie, by była szczęśliwa. Wykorzystywała jego dobroć i oddanie. Teraz zaś dopadły ją wyrzuty sumienia Zacisnęła mocno powieki, chcąc powstrzymać łzy. Westchnęła głęboko i opadła na łóżko. Była taka zmęczo na.. Nie chciała jednak zbytnio się rozleniwiać. Zimny prysznic od razu postawi mnie na nogi, zdecy dowała. Przystanęła na chwilę przy oknie. Jak tu pięknie, za chwyciła się na widok piaszczystej plaży i błękitnych fal obijających się o pobliskie skały. Była już wiele razy na południu Francji. Zawsze jednak zatrzymywała się w luksusowych hotelach i całe dnie spę dzała w snobistycznych klubach i kasynach. W codzien nej gonitwie od jednego do drugiego butiku renomowa nych projektantów zabrakło czasu na krótkie wypady na łono natury. Pomyślała o Jonathanie Whalleyu. Jonathan był jej na rzeczonym już od dłuższego czasu. Ciężko pracował w fir mie swojego ojca.
Alyssia czuła, że jej ojciec nie akceptuje przyszłego zięcia. Nigdy jednak nie powiedział tego wprost. Miał pewnie nadzieję, że sama zrozumiem, iż zupełnie do siebie nie pasujemy, pomyślała dziewczyna. Już od kilku tygodni zastanawiała się, czy rzeczywiście kiedykolwiek kochała Jonathana. Doszła do wniosku, że najwyraźniej nie jest osobą zdolną do miłości, a zatem tym bardziej nie powinna się z nikim wiązać. Nie chciała ni komu niszczyć życia. Łzy spływały jej po policzkach, jedna za drugą. Płacz mi w niczym nie pomoże, zauważyła ze złością, ocierając twarz. Weszła pewnym krokiem do łazienki i energicznie od kręciła kurki. Ciekawe, co by Piers pomyślał o Jonathanie? Wszyscy znajomi mówili Alyssi, że ona i jej narzeczony tworzą wspaniałą parę. Pod względem fizycznym byli zre sztą do siebie bardzo podobni. Oboje wysocy, mieli jasne, gęste włosy. Tylko kolor oczu Alyssi odbiegał znacząco od stereotypowych wyobrażeń o aniołach. O ile Jonathan miał błękitne oczy, to jej tęczówki były prawie czarne. Musiała jednakże przyznać, iż mimo atrakcyjności na rzeczonego nigdy nie czuła się przy nim tak, jak przez te kilka chwil u boku Piersa. W jej związku brakowało na miętności. Zastanawiała się nad tym, jak zareaguje Jona than, kiedy mu powie, że zrywa zaręczyny. Choć w chwili obecnej było jej to zupełnie obojętne. Powiedziałaby mu to wcześniej, ale wyjechał w podróż służbową. Alyssia
czuła, że dłużej już nie wytrzyma w gwarnym Londynie. Potrzeba ucieczki była tak silna, że ostatecznie wylądo wała tu, na Lazurowym Wybrzeżu... Wskoczyła pod zimny strumień wody i westchnęła z ulgą. Tego jej właśnie było trzeba. Orzeźwienia. Po kąpieli rozpakowała bagaż. Włożyła kwieciste szor ty odsłaniające jej zgrabne i długie nogi oraz kusy top. Zbiegła po schodach, a zapachy dolatujące z kuchni uświadomiły jej, jak bardzo jest głodna. Piers stał przy piecyku i pochylał się nad skwierczącym na patelni bekonem. Nie odwrócił się do niej, kiedy we szła. Spytał tylko, czy się czegoś napije. - Hm... tak, bardzo chętnie. Najlepiej czegoś zimnego i w dużej ilości - odparła. Czekała, aż na nią spojrzy. - Znajdziesz coś takiego w lodówce. Masz dwie nogi, które cię do niej zaprowadzą, oraz dwie ręce, które z niej wyjmą dzbanek. Bo jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś, nie jesteś w restauracji. Tu możesz liczyć tylko na siebie. Znowu pochylił się nad patelnią. Jak to możliwe, że ten facet kilkoma tylko słowami potrafi mnie doprowadzić do furii? - zastanawiała się. - A tak przy okazji, nalej i dla mnie - dorzucił po chwili. Chwyciła dzbanek lemoniady oraz dwie szklanki, po czym zaniosła je do jadalni. Tam usiadła, nalewając tylko sobie. Pustą szklankę postawiła ostentacyjnie obok talerza mężczyzny.
- Jeszcze jedno - odezwał się z kuchni. Mogłam się tego domyślić... - Słucham. - Mam nadzieję, że podczas twojej tu obecności pra cami będziemy się dzielić równo. Nie mam zamiaru zostać twoim kucharzem i zmywaczem. - Nikt cię o to nie prosi - żachnęła się. Piers wniósł kopiasty talerz smażonego bekonu, koszy czek z pokrojoną bagietką oraz dwa omlety serowe. Alyssia poczuła, jak żołądek skręca jej się z głodu. - Wolałem się upewnić, czy zasady są dla ciebie jasne - powiedział, siadając. Dziewczyna zarumieniła się pod jego czujnym spojrze niem. - Pyszności - wymamrotała, patrząc w talerz. - Ty ugotujesz obiad - poinformował ją. - W zamra- żalniku jest kilka steków, a w lodówce masz mnóstwo warzyw. - Steków? Warzyw? - Spojrzała na niego z paniką w oczach. - I co ja mam z nich zrobić? Nie umiem gotować. Zawsze z zachwytem patrzyła na talerze podawane do stołu. Pełno było na nich smakowitości i w dodatku tak ładnie serwowanych. Nigdy jednak nie zastanawiała się, jak można coś podobnego przyrządzić. Piers otarł usta serwetką i oparł się wygodniej. Spod gęstych ciemnych rzęs zerkał na speszoną Alyssię. - Sądzę, że masz wspaniałą okazję, by się tego nauczyć - zauważył miękko.
Nie po to wyjechałam na wakacje, żeby sterczeć nad parującymi garami! - pomyślała. - Nigdy nie musiałam gotować. - Tak też myślałem. Poznałem kilka dziewczyn twoje go pokroju. Szczęśliwe, że wszystko im podawano pod nos, nie wnikały w szczegóły. - Czy ty nie umiesz być uprzejmy? - Sądzę, że mylisz brak uprzejmości ze szczerością. - No, jasne. Z pewnością uwielbiasz kobiety zręczne i gospodarne. Takie, które mają tysiące przepisów w gło wie, a na dodatek wiedzą wszystko o ogrodnictwie i jesz cze kilku innych dziedzinach, prawda? Toż to przecież przepis na współczesną Amazonkę. Taka kobieta z pew nością umie niejedno. - Czy ja wyglądam na faceta, którego interesowałyby Amazonki? - zaciekawił się. Alyssia była jednakże pewna, że tak naprawdę Piersowi jest obojętne, co ona myśli. I to jeszcze bardziej uraziło jej dumę. - Szczerze mówiąc - zaczęła obojętnym tonem - nie jestem ciekawa, jaki typ kobiet cię pociąga. Jedno mnie tylko zastanawia: czy istnieje w ogóle jakaś kobieta, której mógłbyś się spodobać. Jesteś nie do zniesienia. Ledwie skończyła mówić, już znała odpowiedź. Patrząc na wspaniałe ciało Piersa oraz jego twarz, nie mogła za przeczyć, że sama jest nim zauroczona. - Na szczęście tylko ty tak sądzisz. I to dlatego, że nie biegam wkoło, spełniając każdą twoją zachciankę - wy-
tknął jej. - Być może chłopcy, których znasz, przymilają ci się na wszystkie sposoby, ja nie zamierzam. Zresztą widać wyraźnie, że nigdy jeszcze nie miałaś do czynienia z prawdziwym mężczyzną. Alyssia sapnęła gniewnie i odsunęła krzesło od stołu. Policzyła w myślach do dziesięciu i spojrzała wyniośle na Piersa. - Jakież to zaskakujące, że już po kilku godzinach znajomości ze mną tyle o mnie wiesz. Marnujesz się. A tak w ramach uzupełnienia twojej wiedzy... nie spoty kam się z chłopcami. Mam narzeczonego. Klasnął w dłonie, po czym założył je za głowę. - Aha, już rozumiem. - Nie sądzę - ucięła. Ta rozmowa donikąd nie prowa dziła, a Alyssia czuła się coraz bardziej nieswojo. Nie zwykła zwierzać się obcej osobie. Piers jednakże prowo kował ją do takich szczerych odpowiedzi. Mam tego dość! - pomyślała. Wstała od stołu i zaczęła zbierać talerze. Pośpiesznie wrzuciła je do zlewu i umyła nieznanym płynem do na czyń. - Jakie masz plany na później? - zapytała obojętnym tonem. Miała nadzieję, że on zajmie się konkretnym po mieszczeniem w domu i w ten sposób ona zyska odrobinę prywatności. - Sądzę, że to nie twoja sprawa. Ostatecznie jestem przecież tylko stolarzem, prawda? Alyssia obejrzała się przez ramię.
Czyżby domyślał się, o co mi chodzi? Od pierwszej wymiany zdań z Piersem miała wrażenie, że on wie coś, o czym ona nie ma pojęcia. Był tajemniczy. Wypytał ją bardzo gruntownie, a ona nadal niewiele o nim wiedziała. Diabli nadali ten astrologiczny bełkot! - pomyślała, przypominając sobie przepowiednię wróżbity. I to ma być miła niespodzianka?! - A jakie ty masz plany na popołudnie? - spytał Piers. - Może pójdziesz na plażę? Jest prywatna, więc nikt ci tam nie zakłóci spokoju... To jest świetne miejsce na prze myślenia. Mogłabyś na przykład zastanowić się nad swoim związkiem... - Słucham?! - Wydało jej się, że się przesłyszała. A może nie? Po Piersie można się było wszystkiego spo dziewać. - Widzę, że nie wahasz się wyrażać swojego zdania, nawet gdy cię o to nie pytają. Ale bardzo cię pro szę, na przyszłość zatrzymuj dla siebie swe opinie. - Oczywiście, Wasza Wysokość. Co tylko pani każe - powiedział, parodiując ukłon. - Czyżbym trafił w sedno? - Nie wiem, o czym mówisz, i nie chcę wiedzieć. Idę na plażę, bo tylko tam sobie od ciebie odpocznę. Wytarła ostatni talerz i odstawiła na półkę. W pokoju przebrała się w bikini i chwyciła ręcznik. Już po chwili szła wybrukowaną ścieżką. Plaża z bliska była jeszcze piękniejsza. Riwiera Francuska miała swój specy ficzny czar, który hipnotyzował turystów. No i to po wietrze...
Alyssia rozłożyła ręcznik i położyła się na nim. Słońce ogrzewało jej plecy, a szum fal ukołysał ją do snu. - Aż się prosisz o poparzenie. - Męski głos wyrwał ją z drzemki. Usiadła i w pierwszym odruchu zakryła się szortami. Piers stał nad nią z dziwnym wyrazem twarzy. Zupełnie jakby patrzył na stworzenie z innej planety. - Co tu robisz? - spytała gniewnie. W zasadzie nie wstydziła się swojego ciała, była prze cież proporcjonalnie zbudowana. Łagodne zaokrąglenia zaś tylko dodawały jej kobiecości. Jednakże pod czujnym spojrzeniem szarych oczu Piersa zupełnie nie wiedziała, jak się powinna zachować. - A jak myślisz? - spytał, wskazując swoje kąpielów ki. - Przyszedłem się opalać. Nie musisz się zakrywać - dorzucił z krzywym uśmiechem. - Wcale się nie zakrywam - zapewniła go szybko. - Doprawdy? Jakoś z mojej perspektywy wygląda to całkiem inaczej. Zresztą nie pociągasz mnie jako kobieta, więc nie martw się. - Nie wiem, jak to wygląda z twojej perspektywy, ale mówię ci, że się nie zasłaniam! - wybuchła. - A tak w ogóle, to co miała oznaczać ta ostatnia uwaga? Nie odpowiedział, tylko położył się wygodnie obok niej. Alyssia nie mogła oderwać wzroku od jego opalonego ciała. Wiedziała, że to bardzo niegrzecznie tak się w kogoś wpatrywać, ale jakaś siła kazała jej patrzeć i patrzeć.
O co chodzi? - myślała. Przecież na świecie jest mnó stwo umięśnionych facetów. Jonathanowi też niczego nie brak... Przecież Piers przed chwilą powiedział, że go zu pełnie nie pociągam, więc... Muszę się ochłodzić, posta nowiła. To wina tego upału. Wstała i otrzepała nogi z piasku. Zdjęła okulary prze ciwsłoneczne i poszła popływać. Kiedy wróciła, Piers spał, lekko przy tym pochrapując, czapka zaś zsunęła mu się na twarz. Gbur, pomyślała, stojąc nad nim. Nagle wpadła na świetny pomysł. Złapała butelkę po soku i pognała na brzeg. Nabrawszy zimnej wody, pod biegła do śpiącego mężczyzny. Zsunęła mu czapkę z twa rzy i wylała na niego zawartość butelki. - Nie chcemy przecież, byś się poparzył na słońcu, prawda? - spytała słodko. Zanim zdążył zareagować, chwyciła ręcznik i z głoś nym śmiechem pobiegła do domu. Po raz pierwszy tego dnia poczuła się wolna i szczęśliwa. Taka mała rzecz, a cieszy, pomyślała mściwie.
ROZDZIAŁ DRUGI Pół godziny później Alyssia wciąż czuła się wspaniale. Podśpiewując, szła do miasteczka. Po drodze mijała uro cze domki otoczone pięknymi ogrodami, w których za równo kolor kwiatów, jak również ich zapach zupełnie ją oczarowały. Kiedy znalazła pocztę, zadzwoniła do ojca. Tylko nie liczni znali ten zastrzeżony numer. Zazwyczaj ludzie dzwonili do pana Stanleya przez sekretariat. W wieku pięćdziesięciu trzech lat ojciec Alyssi był nadal bardzo zajęty interesami. Prowadzenie wielkiej kor poracji komputerowej zajmowało mu dużo czasu. Był to jednak odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku. Pan Stanley miał wrodzony talent do prowadzenia nego cjacji. Umiał być twardym i agresywnym przeciwnikiem. Tylko jego córka znała głębię jego serca. Dla Alyssi był zawsze łagodnym i czułym ojcem. Kiedy osiemnaście lat temu umarła jego małżonka, pan Stanley przelał całą swoją miłość na malutką Alyssię. Teraz wiedziała już, że w swoim czasie zaczęła nad używać dobroci ojca.
Dlatego Piers uważa mnie za rozwydrzoną smarkulę - pomyślała. Westchnęła cicho, czekając na połączenie. Gdy usłyszała służbowy ton ojca, uśmiechnęła się pod nosem. - Tato, to ja, a nie twój partner w interesach - powie działa. Czuła prawie, jak ojciec uśmiecha się ciepło. - Witaj, córeczko. A więc dotarłaś cała i zdrowa na Riwierę? Jaką masz tam pogodę? Tu jest okropnie. Cały czas pada albo zanosi się na deszcz. Typowa angielska pogoda. Alyssia zaśmiała się wesoło. - Tutaj pogoda jest świetna. - Spoważniała nagle. Mia ła tyle ważniejszych spraw do omówienia niż pogoda. - Tato, dlaczego nie powiedziałeś mi, że będę musiała mieszkać z jakimś stolarzem? - spytała oskarżycielsko. - Stolarzem?! - zdziwił się pan Stanley. - No, tak. Z Piersem Morrisonem. - Czy on ci powiedział, że jest stolarzem? - Ojciec Alyssi był bardzo zaskoczony. - To nie żaden stolarz, tylko światowej sławy architekt. Tylko na moją osobistą prośbę zajął się naszym domkiem. - Naprawdę? Ten typek niczym mi nie zaimponuje, pomyślała gniewnie, przypominając sobie jego przewinienia. - Cóż, a nie mógłbyś go przekonać, żeby skończył pracę już po moim wyjeździe? To najbardziej nieznośny człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałam...
- Przykro mi -przerwał jej ojciec.- Tak jak powiedzia łem, wyjątkowo zgodził się zająć domem. Nie mogę go teraz prosić, żeby wziął sobie urlop, tylko dlatego, że ty go nie lubisz, kochanie. Zresztą on nie jest moim pracownikiem. Dziwię się, że pozwolił ci tak myśleć. Przecież jest właści cielem jednej z największych firm architektonicznych w Eu ropie. Gdyby nie to, że kiedyś zrobiłem przysługę jego ojcu, nawet nie tknąłby czegoś tak małego jak nasz domek. - Ależ, tato! - zaprotestowała - ja nie. - Nawet chciałem cię prosić - mówił dalej - żebyś była dla niego miła. Nie chciałbym, żebyś go do nas zra ziła. Pomyśl choćby o tym, jaką wartość na rynku będzie mieć nasz domek, kiedy ogłosi się, że projektem i wykoń czeniem zajął się sam Morrison. - Mam go do siebie nie zrażać! - Alyssia ścisnęła ner wowo słuchawkę. - On mnie nie znosi i od samego po czątku mnie prześladuje. Nie zna znaczenia słowa „uprzej my". I gwiżdżę na to, że jest bogaty i sławny! -krzyknęła gniewnie. - Och, kochanie - przerwał jej ojciec - jest już tak późno... Muszę pędzić na spotkanie. Bądź grzeczna i trzy maj się- powiedział i zanim Alyssia zdążyła zareagować, odłożył słuchawkę. Rewelacja! Widzę, że świetnie oceniłam Piersa... Myśl o własnych błędach bynajmniej nie poprawiła jej humoru. Niechętnie ruszyła do domu. Krajobraz mijany po drodze w jakiś dziwny sposób zszarzał, a słońca zaczę ło ją drażnić.